Nie spodziewałam się, że tak szybko trafię znowu do Rosji. Nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Nie chodzi o to, że miałam jakieś pretensje do samego kraju. Był bowiem piękny, z budynkami we
wszystkich kolorach tęczy i wódką, która z powodzeniem nadałaby się na paliwo rakietowe. Te rzeczy
nie przeszkadzały mi wcale. Problem tkwił w tym, że poprzednim razem o mało nie zginęłam
(wielokrotnie), a także zostałam odurzona i porwana przez wampiry. Samo to wystarczy, aby
obrzydzid jakiekolwiek miejsce.
A jednak, gdy samolot zaczął wykonywad okrążenia nad Moskwą i zbliżad się do lądowania, zdałam
sobie sprawę, że wracając do Rosji, postąpiłam słusznie.
– Widzisz to, Rose? – Dymitr przyłożył palec do szyby. Chod nie widziałam jego twarzy, nuta
podziwu w głosie wszystko mi powiedziała. – Cerkiew Św. Bazylego.
Pochyliłam się w jego kierunku i przez zaledwie chwilę ujrzałam słynną, wielobarwną katedrę,
którą prędzej spodziewałabym się zobaczyd w Cukierkowej Krainie, niż na Kremlu. Dla mnie była to
jeszcze jedna atrakcja turystyczna, ale wiedziałam, że dla niego znaczyła o wiele więcej. Dla niego był
to prawdziwy powrót do domu, na ziemię, której nigdy nie spodziewał się ujrzed w promieniach
słooca, a co dopiero – jako żywa istota. Ta budowla, te miasta… dla niego było to coś więcej, niż
ujęcia na pocztówkach. Przedstawiały sobą coś jeszcze. Jego drugą szansę na życie.
Z uśmiechem na twarzy wróciłam na swoje miejsce. Siedziałam pośrodku, ale nie było mi nawet w
połowie tak niewygodnie, jak jemu. Umieszczenie mężczyzny o wzroście dwóch metrów na miejscu
przy oknie było wprost okrutne. Nie narzekał jednak nawet przez chwilę. Nigdy tego nie robił.
– Aż szkoda, że nie znajdziemy czasu, aby się tu zabawid. – powiedziałam. W Moskwie mieliśmy
jedynie przesiadkę. – Będziemy musieli zadowolid się zwiedzaniem Syberii. No wiesz, tundra,
niedźwiedzie polarne.
Dymitr odwrócił się od okna i spodziewałam się, że potępi mnie za uleganie stereotypom. Jednak
z jego twarzy wyczytałam, że nie usłyszał ani słowa po „Syberii”. Światło poranka padało na jego
posągowe rysy i odbijało się od gładkich, brązowych włosów. Nic z tego nie mogło się równad z
wewnętrznym światłem, jakim promieniał on sam.
– Od dawna nie byłem w Bai. – mruknął, a w jego oczach widad było nostalgię. – Od dawna ich nie
widziałem. Czy myślisz… – spojrzał na mnie, po raz pierwszy w trakcie tej podróży zdradzając oznaki
zdenerwowania. – Czy myślisz, że ucieszą się na mój widok?
Uścisnęłam jego dłoo i serce zabiło mi mocniej. Jakakolwiek oznaka niepewności Dymitra była
czymś niezwykłym. Sytuacje, w których bywał naprawdę bezbronny, mogłam wyliczyd na palcach
jednej ręki. Już od chwili, gdy się poznaliśmy, był jednym z najbardziej zdecydowanych i pewnych
siebie ludzi, jakich znałam. Zawsze pozostawał w ruchu, nieustraszenie stawiając czoło każdemu
zagrożeniu, nawet gdy na szali znajdowało się jego życie. Gdyby nawet teraz krwiożercza bestia
wyskoczyła z kokpitu, Dymitr spokojnie zerwałby się na nogi i rzucił się do walki, uzbrojony jedynie w
ulotkę, którą miał w kieszeni. Ciężkie, nawet niemożliwe sytuacje bojowe nie stanowiły dla niego
żadnego problemu. Ale perspektywa spotkania z rodziną po tym, jak kroczył po ziemi jako zły,
nieumarły wampir? To go wprost przerażało.
– Oczywiście, że się ucieszą. – zapewniłam go, zachwycona zmianami, jakie zaszły w naszym
związku. Kiedyś byłam uczennicą, potrzebującą jego wsparcia. A teraz stałam się jego kochanką i
równą mu partnerką. – Spodziewają się nas. Cholera, towarzyszu, trzeba było zobaczyd, jaką imprezę
wyprawili, gdy mieli cię za zmarłego. Wyobraź sobie, co zrobią, gdy ujrzą cię żywego.
Obdarzył mnie jednym z tych swoich rzadkich nieśmiałych uśmiechów, od których aż robiło mi się
gorąco.
– Miejmy taką nadzieję. – rzekł, odwracając wzrok w stronę okna. – Miejmy taką nadzieję.
W Moskwie mogliśmy pozwiedzad co najwyżej wnętrze lotniska, gdy czekaliśmy na następny
samolot, tym razem do Omska, średniej wielkości miasta na Syberii. Wypożyczyliśmy samochód i
resztę drogi pokonaliśmy lądem – tam, dokąd podążaliśmy, nie docierały samoloty. Przejażdżka była
zachwycająca, pełne życia i zieleni tereny czyniły moje poprzednie żarty na temat tundry zupełnie
nietrafionymi. Nastrój Dymitra wahał się pomiędzy nostalgią a niepokojem, ja natomiast z
niecierpliwością wyczekiwałam kooca podróży. Im szybciej tam dotrzemy, tym szybciej Dymitr
przestanie się zamartwiad.
Baja znajdowała się niecały dzieo drogi od Omska i od czasu mojej poprzedniej wizyty, nie
zmieniła się zanadto. Znajdowała się na tyle daleko od głównej trasy, że mało kto docierał tam przez
przypadek. Jeżeli ktoś przybywał do Bai, zazwyczaj miał po temu powód. I najczęściej ten powód miał
coś wspólnego z mieszkającą tam liczną społecznością dampirów. Tak samo, jak Dymitr i ja, byli
mieszaocami, w połowie ludźmi, w połowie wampirami. W odróżnieniu od nas dwojga, większośd z
nich dokonała świadomego wyboru, aby żyd z dala od morojów, żyjących wampirów obdarzonych
zdolnościami magicznymi, zamiast tego wybierając zmieszanie się ze społeczeostwem ludzi. Dymitr i
ja byliśmy strażnikami, którzy przysięgli bronid morojów przed strzygami, złymi, nieumarłymi
wampirami, które zabijały, aby przedłużad swoje istnienie bez kooca.
Było lato, więc dni trwały dłużej i zmrok zaczął zapadad dopiero, gdy dotarliśmy do domu
rodzinnego Dymitra. Strzygi rzadko zapuszczały się do Bai, jednak z upodobaniem czyhały na ofiary na
drogach prowadzących do miasta. Zanikające promienie słooca zapewniły nam bezpieczeostwo
podczas spaceru i Dymitr mógł dobrze przyjrzed się domostwu. Gdy już wyłączył silnik samochodu,
siedział przez dłuższy czas, spoglądając na stary, dwupiętrowy budynek. Skąpany w szkarłatnozłotym
świetle, dom wyglądał jak nie z tego świata. Pochyliłam się i pocałowałam Dymitra w policzek.
– Czas na pokaz, towarzyszu. Czekają na ciebie.
Jeszcze przez kilka chwil siedział w milczeniu, potem skinął zdecydowanie głową i przybrał minę,
którą widziałam u niego, gdy szykował się do bitwy. Wysiedliśmy z samochodu i jak tylko dotarliśmy
na środek podwórka, drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Światło rozjaśniło mrok zmierzchu i
ujrzeliśmy sylwetkę młodej kobiety.
– Dimka!
Gdyby nagle zaatakowała strzyga, Dymitr zareagowałby natychmiast. Jednak widok najmłodszej
siostry momentalnie go sparaliżował i mógł jedynie stad w miejscu, gdy Wiktoria objęła go wpół i
zarzuciła potokiem rosyjskich słów, których nie dałam rady zrozumied.
Przez kilka chwil Dymitr stał, zszokowany. W koocu ożył jednak i odwzajemnił jej uścisk,
odpowiadając po rosyjsku. Stałam obok, skrępowana, aż wreszcie Wiktoria zauważyła mnie.
Podbiegła z okrzykiem radości i objęła mnie równie mocno, jak brata. Przyznam szczerze, że byłam
niemal tak samo wstrząśnięta, jak on. Kiedy się ostatnio rozstawałyśmy, stosunki między nami nie
były za dobre. Nie ukrywałam swojej dezaprobaty odnośnie związku Wiktorii z pewnym morojem, a
ona równie szczerze dała mi do zrozumienia, że nie interesowało jej moje zdanie. Wyglądało jednak
na to, że puściła to w niepamięd i chociaż nie mogłam zrozumied, co mówi, miałam wrażenie, że
dziękowała mi za sprowadzenie Dymitra z powrotem.
Po żywiołowym powitaniu Wiktorii, nadeszła kolej na pozostałych członków klanu Bielikowów.
Kolejne siostry Dymitra, Karolina i Sonia, poszły w jej ślady i wyściskały nas oboje, a zaraz po nich
zjawiła się ich matka. Moje uszy zalała istna powódź rosyjskich słów. Zazwyczaj, takie chaotyczne
powitanie na progu sprawiłoby, że zaczęłabym przewracad oczami, ale teraz miałam ochotę się
rozpłakad. Dymitr przeszedł w życiu zbyt wiele. Zresztą wszyscy przeszliśmy zbyt wiele i nie wydaje mi
się, żeby ktokolwiek spodziewał się, że ta chwila nadejdzie.
Wreszcie Olena, matka Dymitra, doszła do siebie i roześmiała się, wycierając łzy z oczu.
– Wejdźcie do środka. – powiedziała, przypominając sobie, jak słabo znałam rosyjski. – Usiądziemy
sobie i pogawędzimy.
Roześmiani i zapłakani, weszliśmy do domu i do przytulnego salonu. Nie zmienił się wcale od
mojej ostatniej wizyty; ta sama boazeria, te same półki pełne książek w skórzanych okładkach, o
zapisanych cyrylicą tytułach. Tam też zastaliśmy kolejnych członków rodziny. Syn Karoliny, Paweł,
wpatrywał się w swojego wujka z fascynacją. Paweł ledwie kojarzył Dymitra, gdy ten wyruszył w świat
i większośd wiedzy chłopca sprowadzała się do fantastycznie brzmiących opowieści, które słyszał.
Nieopodal, na kocu siedziała młodsza siostra Pawła, a kolejne dziecko, jeszcze drobniejsze, spało w
kołysce. Pojęłam, że to dziecko Soni. Kiedy odwiedzałam ich wcześniej tego lata, była jeszcze w ciąży.
Nawykłam do tego, że zawsze znajdowałam się u boku Dymitra, ale teraz wiedziałam, że muszę się
usunąd na bok. Usiadł na sofie, a Karolina i Sonia natychmiast go otoczyły. Ich miny świadczyły o tym,
że kobiety obawiały się stracid go z oczu. Wiktoria, rozdrażniona tym, że nie znajdowała się w
centrum uwagi, usiadła na podłodze i oparła głowę o jego kolano. Miała siedemnaście lat, więc była o
rok młodsza ode mnie, ale gdy tak wpatrywała się w niego z uwielbieniem, wyglądała o wiele
młodziej. Każde z rodzeostwa miało te same brązowe włosy i oczy, więc gdy tak siedzieli, tworzyli
uroczy obrazek.
Olena krzątała się po domu, pewna żeśmy wygłodzeni i uspokoiła się dopiero, gdy zapewniliśmy
ją, że wszystko jest w porządku. Usiadła na krześle naprzeciw Dymitra, z dłoomi złożonymi na udach,
pochylona do przodu w geście wyczekiwania.
– To prawdziwy cud. – odezwała się, z silnym akcentem w głosie. – Nie mogłam uwierzyd, gdy
otrzymałam wiadomośd. Byłam pewna, że ktoś popełnił pomyłkę. Albo kłamał. – westchnęła,
uszczęśliwiona. – Ale jesteś tutaj. Żywy. Taki, jak zawsze.
– Taki, jak zawsze. – potwierdził Dymitr.
– A zatem poprzednia wiadomośd… – Karolina urwała, a przez jej śliczną twarzyczkę przemknął
smutek, gdy podjęła ostrożnie: – Poprzednia wiadomośd była błędna? Nie byłeś… strzygą?
Ostatnie słowo zawisło w powietrzu. Mimo letniego, wieczornego ciepła wokół, powiało chłodem.
Przez moment nie mogłam oddychad. Znowu byłam uwięziona w tamtym domu, z jakże innym
Dymitrem. Był jednym z nieumarłych o kredowobiałej skórze i ziejących czerwienią oczach. Jego siła i
szybkośd znacznie przewyższały to, do czego był zdolny obecnie, a korzystał z nich do polowania na
ofiary i wypijania ich krwi. Był przerażający – i o mało mnie nie zabił.
W następnej sekundzie odzyskałam oddech. Tamtego Dymitra już nie było. Tu i teraz znajdował
się dawny Dymitr, pełen ciepła, miłości i życia. Zanim jednak się odezwał, jego ciemne oczy spojrzały
na mnie i zrozumiałam, że myślał o tym samym, co ja. Ta przeszłośd była potwornym bagażem i
trudno było zostawid ją za sobą.
– Nie. – odpowiedział. – Byłem strzygą. Byłem jednym z nich. Robiłem… straszne rzeczy. – używał
łagodnych słów, ale jego głos mówił o wiele więcej. Promienna radośd znikła z twarzy jego krewnych.
– Byłem stracony. Pozbawiony nadziei. Tylko Rose… Rose we mnie wierzyła. Rose nigdy się nie
poddała.
– Tak, jak przepowiedziałam.
Nowy głos rozbrzmiał w salonie i wszyscy natychmiast spojrzeliśmy na kobietę, która pojawiła się
w drzwiach. Była o wiele niższa ode mnie, ale miała tak silną osobowośd, że pokój zdawał się dla niej
za mały. Jewa, babka Dymitra. Drobna, krucha, o delikatnych, białych włosach, była w tych okolicach
powszechnie uważana za kogoś w rodzaju szamanki, albo wiedźmy. Zazwyczaj jednak na myśl o Jewie
przychodziło mi określenie jeszcze starszego zawodu wykonywanego z reguły przez kobiety.1
– Akurat. – powiedziałam, zanim zdążyłaś się powstrzymad. – Ty tylko kazałaś mi się stąd wynosid,
abym „zajęła się czymś innym”.
– Dokładnie. – odparła z uśmiechem pełnym samozadowolenia na pomarszczonej twarzy. – Abyś
przywróciła nam Dimkę.
Przeszła przez salon, a Dymitr wyszedł jej naprzeciw. Ostrożnie objął ją i wymamrotał coś, chyba
rosyjski odpowiednik słowa „babcia”. Ogromna różnica wzrostu sprawiała, że cała scena wyglądała
całkiem zabawnie.
– Nie mówiłaś, że mam zrobid właśnie to. – zaprotestowałam, gdy usiadła w bujanym fotelu.
Wiedziałam, że powinnam odpuścid, ale w jakiś sposób Jewa zawsze mnie drażniła. – Nie możesz
przypisywad sobie za to zasługi.
– Ja to wiedziałam. – stwierdziła dobitnie. Jej ciemne oczy zdawały się przewiercad mnie na wylot.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi, co mam zrobid? – zapytałam.
Jewa odpowiedziała dopiero po chwili.
– To by było zbyt proste. Musiałaś sama do tego dojśd.
Czułam, jak opada mi szczęka. Dymitr spojrzał mi w oczy z drugiego kooca pokoju. Nie, Rose,
zdawało się mówid jego spojrzenie. Odpuśd. Na jego twarzy dostrzegłam przebłysk rozbawienia, a
1
To zdanie musiałem przetłumaczyd dośd luźno, bo w oryginale brzmiało: „określenie, które brzmiało niemal identycznie, jak (wiedźma)”, a
więc zapewne „bitch”, czyli… no. Domyślcie się. ;–)
także coś, co przypomniało mi czasy, gdy on był nauczycielem, a ja uczennicą. Znał mnie aż za dobrze.
Wiedział, że gdybym miała chod najmniejszą okazję po temu, wykłóciłabym się z jego sędziwą babką
na całego. I zapewne przegrałabym. Skinęłam gniewnie głową i zacisnęłam usta. No dobra, wiedźmo,
pomyślałam. Wygrałaś tę rundę. Jewa posłała mi szczerbaty uśmiech.
– Ale jak to się stało? – zapytała Sonia, taktownie kierując rozmowę na bardziej neutralny grunt. –
Ta przemiana w dampira.
Dymitr i ja wymieniliśmy spojrzenia. Jego rozbawienie zniknęło.
– Duch. – odpowiedział cicho. Jego siostry gwałtownie zaczerpnęły powietrza. Moroje władali
magią żywiołów, jednak w większości korzystali z czterech żywiołów fizycznych: ziemi, powietrza,
wody i ognia. Jednak niedawno odkryto jeszcze jeden, bardzo rzadki żywioł: ducha. Związana z nim
magia miała charakter psychiczny, albo uzdrawiający i wielu morojów i dampirów miało problem z
uwierzeniem w jego istnienie.
– Moja przyjaciółka, Lissa, użyła magii ducha, gdy… ee… wbijała mu w serce srebrny sztylet. –
wyjaśniłam. Co prawda, by ocalid Dymitra, chętnie przeszłabym przez to wszystko ponownie, widok
jego serca przebijanego sztyletem nadal potrafił mnie stropid. Do samego kooca nie było wiadomo,
czy cały proces go przypadkiem nie uśmierci.
Oczy Pawła urosły do rozmiarów spodków.
– Lissa? Mówisz o królowej Wasylisie?
– O tak. – powiedziałam. – O niej.
Nadal nie mogłam sobie przyswoid tego, że moja najlepsza przyjaciółka, którą znałam od
przedszkola, jest teraz władczynią wszystkich morojów. Na myśl o niej, żołądek zacisnął mi się w
supeł. Jej wybór na monarchinię był kontrowersyjny w oczach wielu. Niektórzy jej wrogowie nie
wahali się przed zastosowaniem przemocy i perspektywa zostawienia jej na cały tydzieo, abym mogła
tu przyjechad, przyprawiała mnie o rozstrój nerwowy. Tylko gwarancja, że będzie otoczona przez
strażników i potrzeba, aby rodzina Dymitra na własne oczy przekonała się, że nie zasila on szeregów
nieumarłych, sprawiły, że zgodziłam się na tę wyprawę.
Klan Bielikowów zasypywał nas pytaniami do późna. W koocu Dymitr znajdował się poza domem
bardzo długo, zanim jeszcze został siłą przemieniony w strzygę. Próbował się dowiedzied, co porabiali
przez ostatnie kilka lat, ale zbywali go cały czas. Wydarzenia z ich życia nie wydawały im się ważne. To
on był ich cudem i to nim nie mogli się nasycid.
Wiedziałam dokładnie, co czują.
Kiedy Paweł i jego siostrzyczka zasnęli centralnie na podłodze, wreszcie zdaliśmy sobie sprawę, że
i dla nas oznacza to: czas spad. Jutro był wielki dzieo. Wcześniej drażniłam się z Dymitrem, że będą
chcieli przebid stypę, którą wyprawili wcześniej i jak się okazało, miałam rację.
– Wszyscy chcą was zobaczyd. – wyjaśniła Olena, prowadząc nas do naszej sypialni. Wiedziałam, że
przez „wszystkich” rozumiała całą społecznośd dampirów w Bai. – Dla nas to wszystko jest
niewiarygodnie, ale dla nich, jeszcze bardziej. Więc… zaprosiliśmy ich, aby wpadli jutro. Wszyscy, bez
wyjątku.
Zerknęłam na Dymitra, ciekawa jego reakcji. Nigdy nie przepadał za znajdowaniem się w centrum
uwagi i mogłam jedynie domyślad się, jak czuł się, gdy dotyczyło to najstraszniejszych i najbardziej
wstrząsających wydarzeo z jego życia. Przez chwilę, jego twarz miała ten spokojny, pozbawiony
emocji wyraz, w którym tak celował. Potem rozluźniła się w uśmiechu.
– Oczywiście. – odpowiedział matce. – Cieszę się na myśl o tym.
Olena również się uśmiechnęła, z widoczną ulgą i życzyła nam dobrej nocy. Gdy odeszła, Dymitr
usiadł na krawędzi łóżka, oparł łokcie na kolanach i ukrył głowę w dłoniach, mamrocząc coś po
rosyjsku. Nie zrozumiałam go, ale domyślałam się, że mówi coś w stylu: „W co ja się wpakowałem?”
Podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach, obejmując go za szyję i spoglądając w oczy.
– Skąd ten smutek, towarzyszu?
– Już ty wiesz, skąd. – odparł, bawiąc się kosmykiem moich włosów. – Będę musiał im opowiadad,
co było… wtedy.
Ogarnęło mnie współczucie. Wiedziałam, że czuł się winny tego, czego się dopuszczał jako strzyga i
dopiero niedawno zaakceptował fakt, że nie był za to odpowiedzialny. Został przemieniony wbrew
woli i nie panował nad sobą w pełni. Mimo wszystko, trudno się pogodzid z czymś takim.
– To prawda. – powiedziałam. – Ale będą o to pytad tylko dlatego, że chcą poznad resztę tej
historii. Będą chcieli wiedzied, jak zostałeś przywrócony. To cud. Już raz widziałam tych ludzi.
Opłakiwali cię jak zmarłego. A teraz będą świętowad to, że żyjesz. Na tym będą się skupiad. –
musnęłam ustami jego wargi. – A to moja ulubiona częśd tej opowieści.
Przyciągnął mnie bliżej.
– Moją ulubioną częścią był moment, gdy wbiłaś mi do głowy trochę rozsądku i sprawiłaś, że
przestałem użalad się nad sobą.
– Wbiłam? Pamiętam co innego.
Tak po prawdzie, to Dymitr i ja wymienialiśmy ciosy wielokrotnie. Przy wymagającym programie
szkoleniowym strażników było to nie do uniknięcia. Ale sprawienie, aby poradził sobie z przeszłością
strzygi… To wymagało dużo mniej nacisku z mojej strony, za to dużo więcej prób poskromienia mojej
kłótliwości, aby mógł sam uleczyd swoje rany. Tak, był też pewien incydent w pokoju hotelowym,
podczas którego zdarliśmy z siebie ubrania, ale nie sądzę, aby był taką niezbędną częścią tego
procesu leczenia.
Jednak gdy Dymitr opadł do tyłu na łóżko, pociągając mnie za sobą, odniosłam wrażenie, że to
samo wspomnienie przyszło mu na myśl.
– Może powinnaś mi przypomnied, jak to było. – oznajmił dyplomatycznie.
– Przypomnied, co? – zerknęłam z niepokojem na drzwi pokoju, wciąż w jego objęciach. –
Nieszczególnie się czuję, dzieląc z tobą pokój w domu twojej mamy! Jakbyśmy robili coś
niestosownego.
Ujął moją twarz w dłonie.
– Nie są zaściankowi. – powiedział. – A poza tym, po tym, cośmy przeszli, dla nich jesteśmy
zupełnie jak małżeostwo.
– Odniosłam to samo wrażenie. – przyznałam. Gdy zjawiłam się na stypie, wielu spośród
dampirów traktowało mnie jak wdowę po nim. W związkach dampirów rzadko kiedy liczył się papier.
– To nie najgorszy pomysł. – kusił mnie.
Próbowałam wymierzyd mu cios łokciem, ale okazało się to trudne z uwagi na to, jak mocno
byliśmy spleceni ze sobą.
– Nic z tego, towarzyszu, nie zaczynaj znowu.
Kochałam Dymitra ponad wszystko, ale mimo jego okazjonalnych propozycji, jasno stwierdziłam,
że nie planuję ślubu, dopóki nie skooczę przynajmniej dwudziestki. Był o siedem lat starszy ode mnie,
więc dla niego myśl o małżeostwie była o wiele bardziej naturalna, ale dla mnie – chod nie pragnęłam
nikogo innego – osiemnaście lat to zbyt młody wiek, abym została czyjąś żoną.
– Teraz tak mówisz. – stwierdził, walcząc z atakiem śmiechu. – Ale pewnego dnia się złamiesz.
– Nie ma mowy. – powiedziałam. Palcami rysował wzory na mojej szyi, naznaczając skórę żarem. –
Masz kilka całkiem przekonujących argumentów, ale daleko ci do przekonania mnie.
– Jeszcze nie próbowałem na poważnie. – rzekł, przejawiając rzadką u niego arogancję. – Kiedy
chcę, potrafię byd bardzo przekonujący.
– Tak? Udowodnij to.
Jego usta zbliżyły się do moich.
– Miałem nadzieję, że to powiesz.
Goście zaczęli się schodzid wcześnie. Oczywiście, Bielikówny były na nogach jeszcze dłużej, wstały
o wiele wcześniej, niż Dymitr i ja, jako że my nadal radziliśmy sobie ze zmianą strefy czasowej.
Kuchnia przypominała istny kocioł, napełniając dom mnogością przyprawiających o ślinotok
zapachów. Chociaż niespecjalnie przepadałam za rosyjskimi potrawami, było kilka dao, w których
zasmakowałam, zwłaszcza jeżeli przyrządzała je Olena. Razem z córkami napiekła i nagotowała
niezliczone ilości potraw, co wydawało się lekką przesadą, zwłaszcza że każdy gośd również przynosił
coś od siebie. Cała impreza wyglądała niemal identycznie, jak stypa ku pamięci Dymitra, jednak
panujące nastroje były ze zrozumiałych względów o wiele bardziej pozytywne.
Z początku wszyscy czuli się odrobinę niezręcznie. Mimo zdecydowanego zamiaru, aby skupid się
na pozytywnych aspektach sprawy, Dymitr miał lekki problem z tym, że skupiano się na czasie, który
spędził jako strzyga. Niektórzy byli równie podminowani, obawiając się, że może popełniliśmy
straszliwą pomyłkę i Dymitr nadal był krwiożerczą, nieumarłą bestią. Oczywiście, wystarczało spędzid
w jego towarzystwie pięd minut, aby się przekonad, że to nieprawda i wkrótce napięcie ustąpiło.
Dymitr znał niemal każdego od dziecka i był coraz bardziej zachwycony widokiem kolejnych
znajomych twarzy. Goście byli równie szczęśliwi z możliwości świętowania jego ocalenia.
Większośd czasu spędziłam na obserwacji z dystansu. Wiele osób spotkałam już wcześniej i chod
niektórzy przywitali się ze mną, było jasne, że w centrum uwagi znajdował się Dymitr. Większośd
rozmów prowadzono w języku rosyjskim, ale mi wystarczał sam widok jego twarzy. Gdy już przywykł
do przebywania wśród starych przyjaciół i rodziny, na jego obliczu pojawiła się nieśmiała radośd.
Napięcie, które zazwyczaj promieniowało z jego ciała, odrobinę zelżało, a moje serce stopniało na
widok tej chwili.
– Rose?
Właśnie z rozbawieniem obserwowałam, jak dzieci wypytywały go z pełną powagą. Gdy
odwróciłam się na dźwięk swojego imienia, zostałam zaskoczona widokiem dwóch znajomych i
wyczekiwanych twarzy.
– Mark, Oksana! – wykrzyknęłam i uściskałam oboje. – Nie wiedziałam, że przyjdziecie.
– Jak mogliśmy nie przyjśd? – zapytała Oksana. Była morojką, o niemal trzydzieści lat starszą ode
mnie, ale nadal bardzo piękną – i jedną z nielicznego grona znanych mi użytkowników ducha. Obok
niej stał jej mąż, Mark i uśmiechał się do mnie. Był dampirem, co czyniło ich związek skandalicznym,
dlatego też trzymali się na uboczu. Oksana użyła mocy ducha, aby przywrócid Marka do życia, gdy
został zabity w walce. Ten akt uzdrowienia mógł się równad z przemianą Dymitra ze strzygi w
dampira. Nazywano to Pocałunkiem Cienia.
– Chcieliśmy cię ponownie ujrzed. – odparł Mark i skinął głową w stronę Dymitra. – Oczywiście,
chcieliśmy też na własne oczy ujrzed cud.
– Dokonałaś tego. – rzekła Oksana, jej delikatna twarz wyrażała zdumienie. – Jednak go ocaliłaś.
– Nie w taki sposób, jak zamierzałam. – zauważyłam. Gdy poprzednio byłam w Rosji, moim celem
było zapolowad na Dymitra i zabid go, aby wybawid jego duszę z mroku. Wtedy jeszcze nie
wiedziałam, że istnieje alternatywa.
Z oczywistych względów, Oksana była żywo zainteresowana rolą żywiołu ducha w ocaleniu
Dymitra, więc powiedziałam jej tyle, ile byłam w stanie. Upływały kolejne godziny. Dzieo przeszedł we
wczesny wieczór i zaczęto otwierad butelki wódki, która powaliła mnie ostatnim razem. Mark i
Oksana kusili mnie, abym zmierzyła się z nią jeszcze raz, gdy nagle przykuł moją uwagę nowy głos.
Jego właściciel nie zwracał się do mnie, ale błyskawicznie wyłowiłam go z szumu, który rozbrzmiewał
w już zatłoczonym domu – mówił bowiem po angielsku.
– Olena? Olena, gdzie jesteś? Musimy porozmawiad o Władcy Krwi.
Idąc za śladem głosu, zauważyłam gościa starszego ode mnie o jakieś pięd lat, przeciskającego się
przez tłum w stronę stojącej u boku syna Oleny. Większośd obecnych nie zwracała na niego uwagi, ale
kilka osób zamarło i zaczęli go obserwowad z równym mojemu zaskoczeniem. Był człowiekiem, i z
tego, co widziałam, jedynym w całej tej gromadzie. Ludzi i dampirów nie sposób rozróżnid po
wyglądzie, ale jedną z umiejętności mojej rasy jest wychwycenie różnic.
– Olena. – pozbawiony tchu człowiek wreszcie dotarł do Oleny i wtedy zobaczyłam go wyraźnie.
Miał równo przycięte, czarne włosy i był ubrany w sztywny, szary garnitur, który w jakiś sposób
uwydatniał jego wygląd gangstera. Kiedy obrócił głowę tak, aby światło padło na jego policzek,
zobaczyłam tatuaż złotej lilii. To wyjaśniło jego obecnośd. Był alchemikiem.
Olena była zajęta rozmową z sąsiadką i odwróciła się dopiero, gdy alchemik zawołał ją jeszcze trzy
razy. Matka Dymitra nadal była uśmiechnięta i uprzejma, ale zauważyłam w jej oczach lekki błysk
rozdrażnienia.
– Henry. – powiedziała. – Jak miło cię znowu widzied.
– Musimy porozmawiad o Władcy Krwi. – alchemik poprawił swoje okulary w drucianych
oprawkach. W miarę, jak mówił, zaczęłam rozróżniad lekki akcent w jego głosie. Był Brytyjczykiem, a
nie Amerykaninem, jak ja.
– To nie jest dobra pora. – powiedziała Olena, wskazując na Dymitra, który przyglądał się
Henry’emu nader uważnie. – Mój syn nas odwiedził po raz pierwszy od lat.
Henry pozdrowił Dymitra uprzejmym, acz zdawkowym skinieniem głowy i ponownie zwrócił się do
Oleny.
– Nigdy nie jest dobra pora. Im dłużej będziemy to odkładad, tym więcej ludzi ucierpi. Wiesz,
wczoraj zginął kolejny człowiek.
To uciszyło kilka osób stojących najbliżej, jak również sprawiło, że błyskawicznie podeszłam do
Dymitra i Oleny.
– Kto zginął? – zapytałam. – I kto jest zabójcą?
Henry obrzucił mnie spojrzeniem. Nie takim, którym ocenia się, czy laska jest seksowna, a raczej
takim, jakby próbował ocenid, czy warto ze mną rozmawiad. Najwyraźniej nie – jego uwaga skupiła
się na powrót na Olenie.
– Musisz coś zrobid. – powiedział.
– Dlaczego sądzisz, że ja mogę coś zrobid w tej sprawie? – Olena wyrzuciła ręce do góry.
– No, bo… jesteś tu postrzegana jako przywódczyni. Kto inny mógłby zebrad grupę dampirów, aby
zająd się tym zagrożeniem?
– Nie jestem żadną przywódczynią. – Olena potrząsnęła głową. – A ludzie tu obecni… nie można
ich tak od razu posład do walki.
– Ale potrafią walczyd. – sprzeciwił się Henry. – Wszyscy odbyliście szkolenie, nawet jeżeli nie
zostaliście mianowani strażnikami.
– Potrafimy się bronid. – sprostowała. – Z całą pewnością każdy ruszyłby do walki, jeżeli strzygi
zaatakowałyby miasto. Nie szukamy jednak kłopotów. Nieobiecani może tak. Ale oni są w tej chwili
nieobecni. Kiedy powrócą na jesieni, z pewnością będą zachwyceni, mogąc się tym dla ciebie zająd.
– Nie możemy czekad do jesieni! Ludzie giną teraz. – Henry wydał z siebie pełne frustracji
westchnienie.
– Ludzie, którzy są zbyt głupi, żeby unikad kłopotów. – odezwała się blada dampirzyca.
– Ten tak zwany Władca Krwi to zwyczajna strzyga. – dorzucił kolejny słuchacz. – Nic w nim
niezwykłego. Jeżeli ludzie będą trzymad się od niego z daleka, odejdzie.
Nie bardzo kojarzyłam, co się tu działo, ale zaczynałam dostrzegad obraz całości. Alchemicy byli
jedną z nielicznych grup ludzi, którzy byli świadomi istnienia wampirów i dampirów. Chociaż często
integrowaliśmy się ze społecznością ludzką, zazwyczaj doskonale radziliśmy sobie z trzymaniem
naszej prawdziwej natury w tajemnicy. Alchemicy uważali, że wszystkie wampiry i dampiry są
ciemnymi stworami nocy, których istnienie jest sprzeczne z naturą, a także że ludzie lepiej na tym
wyjdą, jeżeli nie będą się z nami stykad. Obawiali się też, że jeżeli nasze istnienie zostałoby
ujawnione, niektórzy ludzie o słabej woli mogliby zechcied skorzystad z okazji dołączenia do
nieumarłych strzyg, nawet za cenę splugawienia własnych dusz. W rezultacie, alchemicy pomagali
nam pozostad w ukryciu, jak również asystowali przy zacieraniu śladów zabójstw strzyg i innych
przykrych sprawach będących dziełem tych potworów. Nie ukrywali jednak przy tym, że ich głównym
zadaniem jest pomoc ludziom, natomiast my znajdowaliśmy się na drugim miejscu. Więc jeżeli
rzeczywiście istniało coś, co zagrażało jego rasie, nie dziwił fakt, że Henry był taki podminowany.
– Zacznijmy od początku. – odezwał się Dymitr, wychodząc naprzeciw alchemikowi. Dotąd słuchał
cierpliwie, ale nawet on mógł mied dosyd tego, że ktoś wydaje rozkazy jego matce. – Niech ktoś
wyjaśni mi, kim jest ten Władca Krwi i dlaczego zabija ludzi.
Henry obrzucił Dymitra oceniającym spojrzeniem, podobnie jak mnie wcześniej. Tyle, że Dymitr
najwyraźniej zdał test.
– Władca Krwi to strzyga, której siedlisko znajduje się na północny zachód stąd. U podnóża gór
znajduje się system jaskio i splatających się ze sobą ścieżek, i on gdzieś tam żyje. Nie wiemy
dokładnie, w której jaskini, ale dowody wskazują na to, że jest bardzo stary i niezwykle potężny.
– Więc, co… żywi się krwią zbłąkanych podróżników? – zapytałam.
Henry wyglądał na zaskoczonego, że się w ogóle odezwałam, ale przynajmniej tym razem
zaszczycił mnie odpowiedzią.
– Nie ma żadnych zbłąkanych podróżników. Oni szukają go specjalnie. Mieszkaocy okolicznych wsi
to przesądni ludzie, żyjący w świecie fantazji. Zrobili z niego prawdziwą legendę, nadali mu to
przezwisko. Oczywiście, nie do kooca pojmują, czym on jest. W każdym razie, on musi jedynie
siedzied i czekad, bo raz na jakiś czas ktoś wbija sobie do głowy, że zabije Władcę Krwi. Tak więc idą
na ślepo w góry i nigdy nie wracają.
– Idioci. – powiedziała się kobieta, która odezwała się wcześniej. Kusiło mnie, żeby ją poprzed.
– Musicie coś zrobid. – powtórzył Henry, tym razem spoglądając na wszystkich, zdesperowany, aby
uzyskad jakąkolwiek pomoc. – Moi ludzie nie dadzą rady tej strzydze. Wy musicie się tym zająd.
Rozmawiałem już ze strażnikami z większych miast, ale nie chcą zostawid swoich morojów bez opieki.
Pozostają jedynie miejscowi.
– Może wieśd się rozniesie i ludzie zaczną trzymad się z daleka. – zauważyła Olena rozsądnie.
– Cały czas mamy nadzieję, że tak będzie, ale nic z tego. – mówił Henry. Coś w jego tonie sprawiło,
że odniosłam wrażenie, jakoby tłumaczył to już nieraz. Gdyby nie zachowywał się w sposób tak
skooczenie arogancki, chyba bym mu współczuła. – I zanim ktokolwiek rzuci taką propozycję,
uprzedzam: nie sądzę, żeby jakiemukolwiek człowiekowi poszczęściłoby się na tyle, żeby zdołał zabid
Władcę Krwi.
– Oczywiście, że nie.
Już teraz w pokoju panowała jako taka cisza, ale wejście Jewy zapewniało, że tak już pozostanie.
Jakimś cudem zawsze sprawiała wrażenie, jakby pojawiała się znikąd? Wystąpiła na środek,
podpierając się sękatym kosturem, którego jak sądziłam używała przede wszystkim do dźgania ludzi.
Była skupiona na Henrym, ale i zadowolona, że przyciągnęła uwagę wszystkich pozostałych.
– Tylko ten, kto kroczył drogą śmierci, może zabid Władcę Krwi. – zrobiła dramatyczną pauzę. –
Ujrzałam to.
Z pełnych podziwu min słuchaczy wysnułam oczywisty wniosek, że nikt nie podważy jej słów. Jak
zwykle, musiałam to zrobid ja.
– Och, na Boga, to można zrozumied na sto różnych sposobów. – powiedziałam.
– Muszę się z tym zgodzid. – Henry był wyraźnie stropiony. – Kroczenie drogą śmierci może
oznaczad wszystko… kogoś, kto niedawno zmarł, kogoś, kto ma na sumieniu śmierd, dowolnego
wojownika, który…
– Dimka. – odezwała się Wiktoria. Nawet nie zauważyłam, jak stanęła obok nas. Zasłaniało ją kilka
osób, ale teraz stanęła na środku. – Babcia mówi o Dimce. Kroczył drogą śmierci i powrócił z niej.
Pokój wypełnił się szmerami, a oczy wszystkich spoczęły na Dymitrze. Stwierdzenie Wiktorii
sprawiło, że liczni pokiwali głową z aprobatą. Ktoś powiedział: „To o Dymitrze. Jemu jest
przeznaczone zabid Władcę Krwi.” Byłam niemal pewna, że to ten sam gośd, co wcześniej upierał się,
że Władca Krwi to zwyczajna strzyga. Pozostali byli zgodni.
– Jewa Bielikowa przemówiła. – powiedział ktoś inny. – Ona nigdy się nie myli.
– Nie powiedziała tego! – krzyknęłam.
– Zrobię to. – powiedział stanowczo Dymitr. – Zabiję tę strzygę.
– Nie musisz! Nie powiedziała, że chodzi o ciebie. – powiedziałam, ale nikt mnie nie słuchał, bo
mój głos utonął w huku wiwatów.
Poprawka: jedna osoba mnie usłyszała. Dymitr.
– Roza. – powiedział, jego głos przebił się przez narastający hałas. Jedno słowo zaledwie, ale jak
zawsze, niosło ze sobą tysiąc różnych znaczeo, z których większośd sprowadzałaby się do
„porozmawiamy później.”
– Chciałbym pójśd z tobą. – odezwał się Mark, stając wyprostowany. – Jeżeli się zgodzisz.
Mimo siwiejących już włosów, Mark nadal był szczupły i umięśniony. Jedno spojrzenie na niego
wystarczyło, aby pojąd, że nadal jest jak najbardziej zdolny skopad tyłki strzygom.
– Oczywiście, byłbym zaszczycony. – powiedział grobowym głosem Dymitr. – Ale na tym koniec. –
dorzucił, gdy nagle połowa obecnych zadeklarowała chęd przyłączenia się do niego. Przewracali
oczami w reakcji na początkową prośbę Henry’ego, ale gdy Dymitr zgodził się wziąd udział w
polowaniu, urosło ono do rangi epickiej odysei.
– A co ze mną? – zapytałam sucho.
– Domyślałem się, że twój udział jest gwarantowany. – na ustach Dymitra zagościł uśmiech.
Dopiero dużo później miałam szansę porozmawiad z nim na osobności. Jakby nie było, dalej
świętowano jego powrót do świata żywych, a teraz jeszcze radowano się tą całą wyprawą. Jedyną
osobą bardziej zniecierpliwioną, niż ja, był Henry. Ucieszyło go, że nareszcie otrzymał pomoc, ale było
też oczywiste, że chciał natychmiast omówid z Dymitrem całą logistykę i ułożyd plan. Naturalnie, nie
było o tym mowy, więc w koocu Henry opuścił nas, zapowiadając, że powróci nazajutrz.
Był niemal środek nocy, gdy wreszcie poszli sobie ostatni goście, a Dymitr i ja udaliśmy się do
naszego pokoju. Co prawda byłam wyczerpana, ale nadal miałam w sobie dośd sił, żeby go
obsztorcowad.
– Wiesz dobrze, że Jewa nie powiedziała wyraźnie, że to ty masz zabid tego całego Władcę Krwi. –
powiedziałam, krzyżując ręce na piersi, starając się wyglądad groźnie. – Wiktoria i wszyscy inni od
razu pozwolili sobie na nadinterpretację.
– Wiem przecież. – powiedział Dymitr, tłumiąc ziewnięcie. – Ale ktoś musi go zabid. Nawet, jeżeli ci
ludzie sami się proszą o kłopoty, trzeba usunąd to zagrożenie. Moja matka ma rację, tutejsze dampiry
skupiają się przede wszystkim na obronie. Ty i ja jesteśmy jedynymi, którzy ukooczyli pełen trening
strażniczy. No i jeszcze Mark.
Skinęłam głową powoli.
– To dlatego zgodziłeś się, aby z nami poszedł. Myślałam, że to dlatego, że poprosił jako pierwszy,
w przeciwieostwie do tych narwaoców, którzy tylko wchodziliby ci w drogę.
Dymitr uśmiechnął się i usiadł na łóżku.
– Ci ludzie potrafią walczyd. Ryzykowaliby życie, gdyby zaatakowano ich domy. Ale udad się na
bitwę? Z nich wszystkich wziąłbym jedynie Marka. A on nie może się z tobą równad.
– No cóż. – stwierdziłam, przysiadając się do niego. – To najmądrzejsza rzecz, jaką tej nocy
usłyszałam.
Wtedy mnie olśniło.
– Mark również potrafi wyczud strzygę w pobliżu. – efekt uboczny powrotu z zaświatów. – Coś
takiego. Ten plan jest na tyle szalony, że może się udad.
Dymitr pocałował mnie w czoło.
– Przyznaj się. Nie masz problemu z zapolowaniem na tę strzygę. Tak należy uczynid. Nawet, jeżeli
ci ludzie sami się proszą o kłopoty, nadal pozostają niewinnymi ofiarami potwora.
– Dobra, dobra, tak należy uczynid. I tak bym się zgłosiła na ochotnika. – westchnęłam. – Po prostu
nienawidzę myśli, że mogłabym dad Jewie kolejny dowód na to, że rządzi losami wszechświata.
Zachichotał.
– Jeżeli masz zamiar byd częścią tej rodziny, lepiej do tego przywyknij.
Na szczęście Dymitr i ja nie musieliśmy zmagad się z objawami kaca, ale mimo to nie byliśmy
zachwyceni, gdy Henry zjawił się z samego raoca, aby „przejśd do interesów”. Podobnie jak pozostali
alchemicy, których poznałam, Henry nie należał do tych, co nawykli do brudzenia sobie rąk. Nie miał
najmniejszego zamiaru udad się z nami na wyprawę przeciwko Władcy Krwi. Tak samo, jak inni z jego
organizacji, wprost opływał w biurokrację i plany.
Przyniósł mnóstwo map i schematów systemu jaskio, który zamieszkiwał Władca Krwi, jak również
wszystkie raporty alchemików na temat pojawieo się i ataków stwora. Och, alchemicy wprost
uwielbiali swoje raporty. Olena zaparzyła nam wszystkim potwornie silną kawę, która sądząc po
smaku była jedynie odrobinę mniej trująca niż miejscowa wódka, ale za to ten zastrzyk kofeiny
naprawdę pomógł nam się rozbudzid na tyle, aby móc opracowad plan.
– To nie taki duży region. – zwrócił nam uwagę Henry, pokazując palcem na jedną z map. – Nie
rozumiem, dlaczego nikt nie zdołał go odnaleźd w ciągu dnia. Cały teren jest na tyle mały, aby można
było w ciągu jednego dnia przeszukad każdą jedną z tych jaskio. A mimo to, wszyscy błądzili tak długo,
aż zapadała noc i ginęli.
Wróciłam pamięcią do innego systemu jaskio, na drugim koocu świata.
– Jaskinie są połączone. – powiedziałam powoli, śledząc wzrokiem kropki, które oznaczały wejścia
na jednej z map. – Można szukad drania przez cały Boży dzieo i nadal go nie znaleźd, bo porusza się
pod ziemią.
– Genialnie, Roza. – mruknął z aprobatą Dymitr.
– Skąd wiesz? – Henry wyglądał na zaskoczonego.
Wzruszyłam ramionami.
– Tylko to ma sens.
Przejrzałam papiery.
– Masz jakąś mapę podziemi? Czy ktokolwiek wykonał, bo ja wiem, badanie geologiczne, albo coś
w tym stylu?
Wszystkie pozostałe plany rejonu były dostępne: zdjęcia satelitarne, ilustracje topografii terenu,
analiza mineralna… wszystko, tylko nie to, co mogłoby dad wgląd w sytuację pod ziemią. Zresztą
Henry to potwierdził.
– Nie. – przyznał, zakłopotany. – Nie mam nic takiego. – po czym, aby ocalid resztki wizerunku
słynących zazwyczaj z dokładności alchemików, dodał: – Zapewne dlatego, że nikt jej nie sporządził.
Gdyby takowa mapa istniała, mielibyśmy ją.
– To może byd problem. – zamyśliłam się.
– Nie aż taki. – powiedział Dymitr, koocząc swoją kawę. – Mam pewien pomysł. Nie sądzę,
żebyśmy musieli schodzid pod ziemię, nie z Markiem.
Spojrzałam mu w oczy i poczułam, jakby pomiędzy nami przepłynął prąd. Jedną z rzeczy, które
przyciągały nas do siebie, było nasze uzależnienie od adrenaliny i poczucia zagrożenia. Nie szukaliśmy
tego specjalnie, ale jeżeli pojawiała się koniecznośd interwencji, zawsze byliśmy gotowi zmierzyd się
ze wszystkim. Poczułam, jak ta znajoma iskra znowu nas łączy w miarę, jak nadciągała chwila na
wykonanie zadania i nagle zrozumiałam, na czym polegał jego plan.
– Śmiały manewr, towarzyszu. – droczyłam się z nim.
– Nie w porównaniu z twoimi. – odciął się.
– O czym wy gadacie? – Henry spoglądał na nas, kompletnie zagubiony.
Dymitr i ja uśmiechnęliśmy się szeroko.
Oczywiście, kiedy wyruszaliśmy przed świtem następnego dnia, nie żegnano nas z uśmiechami.
Rodzina Dymitra okazywała sprzeczną mieszankę zaufania i nerwowości. Z pozoru przepowiednia
Jewy, że Dymitr zatriumfuje, gwarantowała zwycięstwo. Jednak ani jego siostry, ani matka nie mogły
wyzbyd się niepokoju podczas pożegnania z nim, gdy wybierał się, aby stawid czoło wiekowej i
potężnej strzydze mającej na sumieniu liczne ofiary. Kobiety wyściskały go za wszystkie czasy i
zasypały życzeniami powodzenia, a Jewa cały czas patrzyła na tę scenę, zadowolona z siebie,
wszystkowiedząca.
Mark już nam towarzyszył, zwarty i gotowy do walki. Henry określił społecznośd dampirów z Bai,
jako „miejscowych” względem Władcy Krwi, ale było to pojęcie raczej względne, jako że od jaskio
dzieliło nas sześd godzin jazdy samochodem. Byliśmy po prostu pod ręką, zwłaszcza że rejon jaskio był
odosobniony i skupiska cywilizacji wokół niego były nieliczne. Właściwie, to czas jazdy był tak długi z
racji tego, że miejscowe drogi znajdowały się w naprawdę kiepskim stanie.
Dotarliśmy do jaskio koło południa, czyli zgodnie z planem. Było to miejsce odludne, ledwie
punkcik na mapie, jeżeli idzie o wysokośd, niezdolne do konkurowania z o wiele większymi pasmami
górskimi, jak na przykład z Uralem, daleko na wschodzie. Tym niemniej, było dużo wyżej i bardziej
stromo niż na okolicznych wyżynach, a widok skalnych klifów zapowiadał nielichą wspinaczkę. Żadna
z jaskio nie była widoczna z miejsca, w którym zaparkowaliśmy, ale niewielka, wydeptana ścieżka wiła
się pomiędzy niektórymi klifami. Z tego, co widzieliśmy na mapie Henry’ego wynikało, że tędy wiodła
droga do serca kompleksu.
– Nie ma to jak odrobina wspinaczki po skałach. – powiedziałam wesoło, przerzucając plecak przez
ramię. – Prawie, jak wakacje, może poza faktem, że nadstawiamy tu karki.
Mark zasłonił dłonią oczy przed słoocem i spojrzał na Dymitra i mnie.
– Coś mi się widzi, że wasze wakacje zawsze tak się kooczą.
– To prawda. – powiedział Dymitr, ruszając w stronę ścieżki. – Tyle, że dzisiaj jesteśmy bezpieczni,
to zatwierdzone przez babcię2
, pamiętasz?
Przewróciłam oczami na jego zaczepny ton. Dymitr może i całował ziemię, po której stąpała Jewa,
ale ja dobrze wiedziałam, że nie będzie pokładał ufności w mało konkretnej przepowiedni, gdy chodzi
o wykonanie zadania. Wierzył raczej w srebrny sztylet, który znajdował się za jego pasem.
Z początku trasa była łatwa do pokonania, ale w miarę jak docieraliśmy coraz wyżej, pojawiały się
coraz to nowe przeszkody. Musieliśmy wspinad się na ogromne głazy, a czasami trasa stawała się
naprawdę zdradliwa i ścieżki właściwie nie było, przez co musieliśmy przywrzed ciałami do skalnych
ścian. Gdy dotarliśmy do miejsca, które wyglądało na punkt centralny kompleksu, byłam zaskoczona
jego regularnością. Klify wznosiły się naokoło nas, jak ściany fortecy, ale to miejsce zdawało się byd w
niewielkim stopniu oazą spokoju. Nie byłam zmęczona, ogólnie wszystkie dampiry są zahartowane,
ale cieszyłam się, że dotarliśmy na miejsce.
Wtedy zarządziliśmy postój.
Rozsiedliśmy się na podłożu, porządkując zawartośd plecaków i przez resztę dnia wypoczywaliśmy.
Mimo wiejącego tu wiatru, temperatura była wysoka, jak to w lecie, a miejsce – niemal idealne na
piknik. To prawda, wyblakłe skały i nieliczna, rozproszona roślinnośd psuły obraz idylli, ale mimo to
rozłożyliśmy koc i zjedliśmy fantastyczny lunch przyrządzony przez Olenę. Gdy skooczyliśmy, ułożyłam
się u boku Dymitra, podczas gdy Mark zaczął strugad kawałek drewna.
Cały czas nieustannie gadaliśmy o niczym. To też było częścią planu. Gdy Henry wspomniał o
awanturnikach, którzy udali się na polowanie i zginęli, zrozumieliśmy, co było przyczyną ich zguby:
zejście do jaskio, prosto w pułapkę Władcy Krwi, który znał cały system na wylot. O ile strzygi
uwielbiały krew ludzi, jeszcze bardziej przepadały za krwią morojów i dampirów. Nie było takiej
możliwości, żeby ta konkretna strzyga zdzierżyła fakt, że imprezujemy na jej terenie. Jeżeli
wtargnięcie na jego teren nie wystarczyłoby, żeby go wywabid, zrobiłaby to nasza krew. Po
zapadnięciu zmroku wyszedłby po nas i stawilibyśmy mu czoła na naszych warunkach.
– Mark, powinniście z Oksaną wybrad się do Stanów. – mówiłam. – Lissa na pewno chciałaby was
poznad i porozmawiad o sprawach ducha.3
Wiele osób chciałoby.
Mark nawet nie podniósł głowy znad struganego drewna.
– W tym sęk. – powiedział dobrotliwie. – Martwi nas to, że zbyt wiele osób chciałoby z nami
rozmawiad teraz, gdy zainteresowanie duchem jest modne. Nie chcemy skooczyd jako króliki
doświadczalne.
– Lissa do tego nie dopuści. – powiedziałam twardo. – Pomyśl o tych wszystkich cudach, które
możemy odkryd. Codziennie dowiadujemy się czegoś nowego o duchu. – Bezwiednie ujęłam za dłoo
Dymitra. Ratując go, żywioł ducha dokonał w moich oczach najwspanialszej rzeczy na świecie.
– Zobaczymy. – powiedział Mark. – Oksana ceni sobie prywatnośd, ale wiem, że jest szczerze
zainteresowana…
Dymitr nagle wstał, porzucając swoją wyluzowaną pozę, w jednej chwili spięty i skupiony na ten
swój niepowtarzalny sposób. Mark zamilkł natychmiast, gdy tylko Dymitr wykonał ruch, a teraz ja
także się podniosłam. Moja ręka odruchowo znalazła się przy sztylecie i spostrzegłam, że obaj
mężczyźni również byli gotowi do użycia swoich. Nawet wtedy, logika podpowiadała mi, że nie ma
powodu do paniki – nie w świetle dnia. Cokolwiek obudziło czujnośd Dymitra, nie było strzygą, ale
trudno było się pozbyd tego przeczucia. Jego wzrok zatrzymał się na dużej kupce skał przy zboczu
klifu. Milcząc, wskazał na nią palcem, a następnie na swoje ucho. Mark i ja skinęliśmy głowami,
potwierdzając, że rozumiemy.
2
Jak te rogaliki :D
3
Dlaczego, kiedy słyszę wyrażenie: „porozmawiad o sprawach ducha”, przypomina mi się Charles S. Dutton i jego rola w Obcym 3?
Rzut oka na jedną z map Henry’ego, którą zostawiliśmy rozłożoną, wystarczył aby ustalid położenie
formacji skalnej, którą wskazał Dymitr. Była duża i rozległa, a od urwiska dzieliła ją niewielka
przestrzeo. Jeżeli ktokolwiek się tam czaił i nas śledził, można było okrążyd skały i zajśd szpiega od
tyłu. Wskazałam palcem na siebie i na punkt na mapie przedstawiający formację. Dymitr potrząsnął
głową i wskazał na siebie. Wybałuszyłam oczy i zaczęłam protestowad, ale wtedy Dymitr wskazał na
Marka i na mnie. Nasza niesamowita jednośd umysłów raz jeszcze dała o sobie znad, gdy zdałam
sobie sprawę, co Dymitr miał na myśli. Mark i ja byliśmy zajęci rozmową, gdy hałas zaalarmował
Dymitra. Musieliśmy podtrzymad tę szopkę, aby zaskoczyd potencjalnego wroga. Niechętnie skinęłam
głową Dymitrowi na znak, że akceptuję porażkę.
Odszedł cichaczem, niczym kot, a ja odwróciłam się do Marka i spróbowałam sobie przypomnied,
o czym rozmawialiśmy. Stany… próbowałam go przekonad do odwiedzenia Stanów z jakiegoś
powodu. Gadad. Gadad, stworzyd dywersję. Gorączkowo wyrzuciłam z siebie, co mi ślina na język
przyniosła.
– No, Mark… jeżeli, ee, wpadniesz z wizytą… Możemy zjeśd coś na mieście, spróbujesz
amerykaoskiego jedzenia. Koniec z kapustą. – roześmiałam się niespokojnie, próbując nie gapid się na
Dymitra, który zniknął za rogiem skał. – Wiesz, możemy na przykład wyskoczyd na hot doga. Nie
martw się, żadne z nich dogi, to tylko taka nazwa. To takie kawałki mięsa, które wkłada się do bułek,
takiego pieczywa, a potem dodaje się jeszcze inne rzeczy i…
– Wiem, co to hot dog. – przerwał mi Mark. Na użytek naszego obserwatora, przybrał lekki ton,
ale zamiast scyzoryka, trzymał w dłoni sztylet.
– Naprawdę? – zapytałam, szczerze zaskoczona. – Skąd?
– Nie jesteśmy na aż takim odludziu. Mamy telewizję i kino. Poza tym, byłem już poza Syberią. W
Stanach też.
– Naprawdę? – tego nie wiedziałam. W ogóle słabo go znałam. – Próbowałeś hot dogów?
– Nie. – odparł. Jego oczy były utkwione w miejscu, gdzie znikł Dymitr, ale na moment mrugnął do
mnie. – Proponowano mi jednego, ale nie wyglądał zbyt smakowicie.
– Co?! – wykrzyknęłam. – Bluźnisz. Są pyszne.
– Czy nie jest to miazga z organów zwierzęcych? – naciskał.
– No, tak… tak sądzę. Ale to samo tyczy się parówek.
– No nie wiem. Coś jest nie halo z tymi całymi hot dogami. – Mark potrząsnął głową.
– Nie halo? Chyba chciałeś powiedzied coś wręcz przeciwnego. Przecież hot dogi to…
Moje wyrażanie słusznego oburzenia przerwało nagłe skamlenie, które przypomniało mi, że mam
inne rzeczy do roboty, niż obrona jednej z najwspanialszych potraw we wszechświecie. Mark i ja
stanowiliśmy jednośd, gdy pobiegliśmy w stronę kupki skał i źródła hałasu. Tam zastaliśmy Dymitra
przyciskającego do ziemi wijącego się faceta w skórzanej kurtce i wytartych, niebieskich dżinsach. Nie
dałam rady zauważyd nic więcej, bo Dymitr przyciskał twarz faceta do ziemi. Gdy nas ujrzał, zwolnił
nieco uścisk, aby facet mógł wstad. Gdy to zrobił, zobaczyłam, że jest w moim wieku – i jest
człowiekiem.
Spoglądał raz na mnie, raz na Marka, a jeśli chodzi o ścisłośd, gapił się na nasze srebrne sztylety.
Szarobłękitne oczy rozszerzyły się, gdy jeniec zaczął trajkotad po rosyjsku. Mark zmartwił się i zapytał
go o coś, ale nadal trzymał sztylet w pogotowiu. Człowiek odpowiedział na pytanie i brzmiał, jakby
miał zaraz spanikowad. Dymitr prychnął i całkowicie zwolnił uścisk. Człowiek zaczął się gramolid i
potknął się, po czym wylądował od razu na tyłku. Mark wygłosił jakiś komentarz po rosyjsku, co
rozbawiło Dymitra.
– Czy ktoś mi powie, co tu się dzieje, proszę? – zapytałam. – Po angielsku?
Ku mojemu zaskoczeniu, żaden z moich towarzyszy nie odpowiedział na to pytanie.
– Jesteś… jesteś Amerykanką! – wykrzyknął chłopak, obrzucając mnie ciekawskim spojrzeniem. W
jego głosie pobrzmiewał wyraźny akcent.
– Wiedziałem, że sława Władcy Krwi zaczęła roztaczad coraz większe kręgi, ale nie wiedziałem, że
dotarła aż tak daleko.
– Bo nie dotarła. Nie do kooca. – powiedziałam. Zauważyłam wtedy, że Dymitr i Mark schowali
sztylety. – Po prostu byliśmy w pobliżu.
– Powiedziałem ci. – mówił Dymitr, zwracając się do człowieka. – To nie jest miejsce dla ciebie.
Odejdź, i to już.
Chłopak potrząsnął głową, jeszcze pogarszając stan swoich skołtunionych blond włosów.
– Nie! Możemy sobie pomóc. Wszyscy przyszliśmy tu z jednego powodu. Aby zabid Władcę Krwi.
Spojrzałam w oczy Dymitra, ale nie zobaczyłam w nich żadnej wskazówki.
– Jak się nazywasz? – zapytałam.
– Iwan. Iwan Grigorowicz.
– Cóż, Iwanie, ja jestem Rose i powiem ci, że doceniamy twoją ofertę pomocy, ale mamy wszystko
pod kontrolą. Nie ma potrzeby, abyś się tu kręcił.
– Nie wyglądało na to, jakobyście mieli wszystko pod kontrolą. To przypominało raczej piknik. –
mina Iwana wyrażała sceptycyzm.
– Właśnie się, ee, szykowaliśmy do wkroczenia do akcji. – stłumiłam grymas.
– Zatem przybyłem na czas. – twarz chłopaka pojaśniała.
Mark wydał z siebie westchnienie, najwyraźniej tracąc cierpliwośd.
– Chłopcze, to nie Castlevania.4
Czy posiadasz coś takiego? – ponownie wyjął srebrny sztylet,
ustawiając go tak, aby światło padło na czubek. Iwanowi opadła szczęka. – No właśnie, tak myślałem,
że nie. Niech zgadnę: masz ze sobą drewniany kołek, tak?
Iwan spiekł raka.
– Tak, ale jestem bardzo dobry w…
– W tym, żeby dad się zabid. – stwierdził Mark. – Nie masz potrzebnych umiejętności, ani
uzbrojenia.
– Nauczcie mnie! – zawołał Iwan z zapałem. – Mówiłem, że chcę wam pomóc! Zawsze o tym
marzyłem, aby zostad sławnym łowcą wampirów!5
– To nie jest wycieczka krajoznawcza. – odezwał się Dymitr. On również przestał uważad Iwana za
zabawnego. – Jeżeli nie odejdziesz sam, wyniesiemy cię stąd.
– Dobrze, pójdę… pójdę… – Iwan zerwał się na nogi. – Ale na pewno nie chcecie mojej pomocy?
Wiem o wampirach wszystko,6
więcej, niż ktokolwiek z mojej wioski…
– Idź już! – powiedzieli unisono Mark i Dymitr.
Iwan odszedł. We trójkę obserwowaliśmy, jak zbiegał w dół ścieżką, w stronę skalnych przeszkód,
które dzieliły go od głównego traktu.
– Idiota. – mruknął Mark. Schował sztylet i przy truchtał z powrotem do miejsca, w którym
rozsiedliśmy się poprzednio. Po chwili, Dymitr i ja dołączyliśmy do niego.
– Nawet mu współczuję. – stwierdziłam. – Wydawał się taki… ja wiem? Pełen entuzjazmu. Ale
zaczynam też rozumied, dlaczego Henry tak bardzo panikował. Jeżeli pozostali „eksperci od
wampirów”, którzy tu się wybrali, przypominają jego, już wiem, dlaczego poginęli.
– Dokładnie. – stwierdził Dymitr, ze wzrokiem utkwionym w oddalającej się postaci Iwana, niemal
niewidocznej na skalnym urwisku. – Oby wrócił do swojej wioski z jakąś fantastyczną historią o tym,
jak to samodzielnie zabił Władcę Krwi.7
– Ano. – dodałam. – A jak my to zrobimy, to tylko potwierdzi jego opowiastkę, gdy ludzie zauważą
brak wampira.
Mimo wszystko, gdy z powrotem zajęłam miejsce w naszym prowizorycznym obozie, nie mogłam
zapomnied pełnego natchnienia spojrzenia Iwana, gdy mówił o tym, jak zabije Władcę Krwi. Ilu ludzi
przybyło tu przed nim, z tą samą naiwnością w sercu? Ta myśl była przygnębiająca. Mnie nauczono,
że walka ze strzygami to odpowiedzialne zadanie, a nie gra komputerowa.
Mark i ja wróciliśmy do naszej debaty na temat hot dogów, ku wielkiemu rozbawieniu Dymitra.
Wstrząsnęło mną to, że zajął on stanowisko Marka. Mogłam się domyślad, że winę za ich błędne
4
W oryginale: „To nie gra”, lub „To nie zabawa”, a że w Castlevanii zawsze celem był wampir, a Mark podkreślił, że nie jest cywilizacyjnie cofnięty
do średniowiecza…
5
Taa, zupełnie jak Simon Belmont :D Cóż, Wojownicy Światłości stale prowadzą nabór… Tyle, że nie ograniczają się tylko do strzyg. Co za szkoda…
6
Tak, od razu rozpoznałeś parę dampirów, Iwanie Grigorowiczu Van Helsing. Szkoda słów…
7
Nie może. Nie potraktował was zaklęciem Obliviate…
poglądy ponosi kuchnia rosyjska, na której zostali wychowani. Jednak mimo lekkości, z jaką
prowadziliśmy konwersację, mogłam wyczud panujące między nami napięcie, które narastało w
miarę, jak słooce zbliżało się do horyzontu. Na powrót ujęliśmy w dłonie srebrne sztylety, a nasze
oczy bezustannie prowadziły obserwację otoczenia. Powiększające się cienie sprawiły, że skalne
ściany wokół nas pociemniały, przybierając tajemniczy i złowrogi wygląd.
Mieliśmy ze sobą latarki elektryczne, więc włączyliśmy je, gdy zrobiło się zbyt ciemno, aby dobrze
widzied. Jako dampiry, nie potrzebowaliśmy tyle światła, co ludzie, ale nadal mieliśmy swoje
potrzeby. Latarki dawały akurat tyle światła, żeby poprawid widocznośd bez ograniczania nas do
terenu oświetlonego. Taki efekt miałoby na przykład ognisko. Wkrótce niebiosa zasnuł całkowity
mrok, a my zdaliśmy sobie sprawę, że teraz strzygi mogły chodzid, gdzie chciały. Wszyscy byliśmy
pewni, że bestia przyjdzie po nas. Pozostawało jedynie pytanie, czy spróbowałaby zaczekad, aż
ogarnie nas zmęczenie, czy też zaatakowad znienacka. W miarę upływu czasu stawało się jasne, że w
grę wchodzi ta pierwsza możliwośd.
– Wyczuwasz cokolwiek? – szepnęłam do ucha Marka. Noszący Pocałunek Cienia odczuwali
mdłości, gdy w pobliżu znajdowały się strzygi.
– Jeszcze nie. – mruknął w odpowiedzi.
– Trzeba było wziąd ptasie mleczko. – zażartowałam. – Oczywiście, wtedy na bank musielibyśmy
rozpalid ognisko…
Ciszę nocy przeciął rozdzierający krzyk.
Zerwałam się na nogi, krzywiąc się z bólu. Lepszy zmysł słuchu miał tę wadę, że każdy głośny hałas
był naprawdę głośny. Moi towarzysze również stali wyprostowani, ze sztyletami w gotowości. Mark
zmarszczył brwi.
– Jakiś podstęp strzyg?
– Nie. – powiedziałam, kierując się w stronę źródła krzyku. – Iwan.
Mark zaklął po rosyjsku, w sposób, do którego Dymitr zdążył mnie już przyzwyczaid.
– Nigdzie nie odszedł. – stwierdził.
– Rose, on jest w jednej z jaskio. – powiedział Dymitr, chwytając mnie za ramie, aby mnie
spowolnid.
– Przecież wiem. – odparłam. Już się tego domyśliłam. Odwróciłam się twarzą w stronę Dymitra. –
Ale jaki mamy wybór? Nie możemy go tam zostawid.
– Właśnie tego chcieliśmy uniknąd. – zauważył Dymitr ponuro.
– Najpewniej Władca Krwi zastawił na nas pułapkę. – dorzucił Mark, gdy przebrzmiał kolejny krzyk.
– Chce nas dorwad, ale jest za cwany na to, aby po nas przyjśd.
Skrzywiłam się, zdając sobie sprawę ze słuszności argumentów Marka.
– To jednak oznacza, że nie zabije od razu Iwana. Będzie go tylko katował, żeby nas ściągnąd.
Mamy jeszcze szansę ocalid Iwana.
Wyrzuciłam ręce do nieba, gdy nikt nie zaszczycił mnie odpowiedzią.
– No dajcie spokój! Naprawdę zostawimy tego niedołęgę na pewną śmierd?
Oczywiście, że nie zostawiliby go.
– Teraz naprawdę przydałaby się nam mapa jaskio. – westchnął Dymitr. – Moglibyśmy
przygotowad zasadzkę.
– Nie mamy takiego luksusu, towarzyszu. – odparłam, znowu kierując się w stronę jaskini. –
Wkraczamy od frontu. Przynajmniej Mark może nas ostrzec.
Wtedy rozpętała się między nami debata na temat tego, kto powinien iśd przodem, a kto –
zamykad pochód z latarką w dłoni. Dymitr i Mark mieli oczywiście na podorędziu niedorzeczne
argumenty za tym, że powinni znaleźd się przede mną. Mark twierdził, że z racji starszeostwa, jego
życie jest mniej warte, niż nasze, co było wprost śmieszne. Rozumowanie Dymitra opierało się na
przepowiedni Jewy, która gwarantowała jego bezpieczeostwo, a to miało jeszcze mniej sensu, mało
tego, wiedziałam, że mówi to, aby mnie ochronid. Koniec kooców i tak zostałam przegłosowana i
zajęłam pozycję za nimi.
Gdy wkroczyliśmy do środka, spowiła nas ciemnośd o wiele większa, niż mrok nocy. Latarka
pomagała nieznacznie, ale oświetlała jedynie niewielki obszar przed nami, szliśmy więc w otchłao
nieznanego. Nikt nic nie mówił, ale odniosłam wrażenie, że myślimy o tym samym. Krzyki ucichły. To
mogło oznaczad, że Iwan już nie żył, a niemal na pewno oznaczało, że Władca Krwi chciał nas
zaciągnąd jak najdalej w głąb jaskio.
Kłopoty zaczęły się, gdy dotarliśmy do rozwidlenia w tunelu. Nie tylko oznaczało to koniecznośd
wyboru dalszej drogi, ale również to, że Władca Krwi mógł zajśd nas od tyłu.
– Którędy? – mruknął Dymitr. Spojrzałam na obie trasy. Jeden tunel był węższy, ale to nic nie
oznaczało. Na twarzy Marka odmalowało się zamyślenie, po czym wskazał szerszy tunel.
– Tędy. Wyczuwam go tam, słabo, ale zawsze coś.
Całą trójką pognaliśmy tunelem, którego średnica coraz bardziej się powiększała, wreszcie łącząc
się z dużym pomieszczeniem, do którego prowadziły też kolejne trzy tunele. Zanim którekolwiek z nas
zdołało zadad pytanie, którędy iśd dalej, coś ciężkiego runęło na mnie i powaliło na ziemię. Latarka
wyleciała mi z dłoni i potoczyła się po skalnym podłożu, cudem nieuszkodzona.
Instynktownie zrobiłam to samo. Nie wiedziałam, gdzie był mój napastnik, ale jak tylko uderzyłam
w podłoże jaskini, wykonałam serię obrotów. Dobra decyzja. Ułamek sekundy później pierwszy raz
ujrzałam Władcę Krwi. Opowieści na jego temat były prawdziwe. Był prastary. Co prawda faktem jest,
że strzygi przestawały się starzed w chwili, gdy następowała ich przemiana i ten gośd wyglądał na
kogoś po czterdziestce. Jak każda strzyga, on również miał trupio-bladą skórę i wyglądał jak sama
śmierd. Wiedziałam, że przy lepszym oświetleniu zobaczyłabym szkarłatne tęczówki w jego oczach.
Sumiaste wąsy i czarne włosy do ramion, w których widniały siwe pasma, nadawały mu wygląd osoby
z czasów Rosji carskiej. Jednak nie tylko przestarzała fryzura świadczyła o jego wieku. Gdy patrzy się
na strzygę, można wyczud starożytne zło przenikające ją do kości. Również ich szybkośd i siła
zwiększały się z wiekiem.
A ten gośd był naprawdę szybki. Skoczył tam, gdzie upadłam, uderzając z siłą, która spokojnie
wystarczyłaby do złamania mi karku. Gdy zauważył, że chybił, natychmiast rzucił się w moją stronę,
więc zrobiłam błyskawiczny unik. Jednak nie tak błyskawiczny, jak jego ruchy. Złapał mnie za rękaw,
ale zanim zdążył mnie do siebie przyciągnąd, Dymitr i Mark runęli na niego, zmuszając go do
wypuszczenia mnie. Moi towarzysze byli naprawdę dobrzy, należeli do najlepszych, ale dotrzymanie
tempa Władcy Krwi wymagało od nich maksimum ich umiejętności. Unikał cięd ich sztyletów z pełną
gracji tancerza łatwością.
Zerwałam się na nogi, gotowa ich wspomóc, gdy nagle usłyszałam dochodzący z jednego z tuneli
jęk. Iwan. Chciałam włączyd się do walki, ale Dymitr i Mark właśnie sparowali kilka ciosów Władcy
Krwi i cała trójka znalazła się pod ścianą jaskini, tak, że przyjaciele stali mi na drodze do strzygi. Nie
widząc możliwości wykonania ataku, zdecydowałam się zaufad zdolnościom Dymitra i Marka,
poszłam więc na ratunek potrzebującemu. Jednak, kiedy skierowałam się w stronę tunelu, rzuciłam
Dymitrowi niespokojne spojrzenie. Po raz kolejny przypomniały mi się tamte jaskinie i Dymitr
ukąszony, siłą przemieniony w strzygę. Ogarnęła mnie panika i przemożne, irracjonalne pragnienie
zasłonięcia Dymitra własnym ciałem.
Nie, upomniałam się w myślach. Dymitr i Mark poradzą sobie. Ich jest dwóch, a strzyga tylko
jedna. Wtedy było inaczej. Kolejny jęk Iwana ponaglił mnie. Równie dobrze mógł właśnie wykrwawiad
się na śmierd. Wiedziałam, że im prędzej go odnajdę i udzielę mu pomocy, tym pewniejsze było to, że
przeżyje. Pójście po niego oznaczało też rezygnację z latarki, bo Dymitr i Mark potrzebowali jej
bardziej. Poza tym, tunel był na tyle wąski, że mogłam obiema dłoomi wymacad naprzeciwległe
ściany, dzięki czemu nie wkraczałam w ciemnośd całkowicie na ślepo.
– Iwan? – zawołałam go, obawiając się, że potknę się o niego.
– Tutaj. – usłyszałam jego głos w odpowiedzi. Co dziwne, dochodził naprawdę z bliska, zwolniłam
więc krok, rękoma sięgając przed siebie w nadziei, że go wymacam. Po chwili poczułam dotyk jego
włosów i czoła. Zatrzymałam się i przykucnęłam.
– Iwan, nic ci nie jest? Możesz wstad? – zapytałam.
– Chyba… tak…
Miałam taką nadzieję. Nie mogąc go zobaczyd, nie wiedziałam, czy przypadkiem właśnie nie
wykrwawiał się tuż pod moim nosem. Znalazłam jego dłoo i pomogłam mu wstad. Oparł się na mnie
ciężko, ale przynajmniej miał władzę w nogach – dobry znak. Powoli skierowaliśmy się w stronę
walczących, niezręcznie przeciskając się przez ciasny tunel. Kiedy znów pojawiliśmy się w
oświetlonym pomieszczeniu, ogarnęło mnie przerażenie na widok jeszcze żywego Władcy Krwi.
– Odpocznij tu. – poleciłam Iwanowi, opierając go o ścianę. Nie był w tak złym stanie, jak się
obawiałam. Sprawiał wrażenie, jakby Władca Krwi dosłownie ciskał nim naokoło, ale żadne z rozcięd i
siniaków nie wyglądało poważnie. Spodziewałam się, że usiądzie w jakimś kącie, abym mogła
spokojnie przyłączyd się do walki, ale zamiast tego chłonął obraz bitwy oczami wielkości spodków. W
pewnej chwili, z impetem, o jaki nigdy bym go nie podejrzewała, wyskoczył do przodu z tym swoim
śmiesznym drewnianym kołkiem w ręce, mierząc w plecy Władcy.
– Nie! – krzyknęłam, biegnąc w jego stronę.
Oczywiście, jego kołek nie przebił ciała. Nie uczynił Władcy Krwi najmniejszej krzywdy. Sprawił
jednak, że strzyga na ułamek sekundy przerwała walkę i odrzuciła Iwana na bok, posyłając go na drugi
koniec jaskini. Iwan uderzył w ścianę z hukiem. Jednak w tym ułamku sekundy, trwającym ledwie
jedno uderzenie serca, Dymitr i Mark zareagowali z bezbłędną, odbierającą mowę precyzją. Dymitr
stopą podciął nogi Władcy, a Mark rzucił się do przodu, wbijając sztylet w samo serce prastarej
strzygi. Władca Krwi zamarł w bezruchu, a my wstrzymaliśmy oddech na widok bezbrzeżnego
zdumienia, które odmalowało się na jego twarzy. Potem osunął się w objęcia śmierci, a jego ciało
runęło na podłoże.
Wydałam z siebie westchnienie ulgi i natychmiast obrzuciłam spojrzeniem Dymitra, upewniając
się, że nic mu nie jest. Oczywiście, że nic – w koocu był moim niezwyciężonym bogiem wojny. Trzeba
było czegoś więcej, niż jakąś superstrzygę z pełnym dramatyzmu przydomkiem, żeby go powalid.
Mark również wyglądał na całego i zdrowego. Na drugim koocu jaskini, Iwan sprawiał wrażenie
oszołomionego, ale poza tym, nic mu nie było. Patrzył na nas z podziwem, a jego oczy rozbłysły, gdy
napotkał mój wzrok. Wzniósł drewniany kołek do góry w drwiącym salucie i wyszczerzył się.
– Nie musicie mi dziękowad. – powiedział.
Okazało się, że powodem, dla którego Iwan nie poszedł sobie, gdy mu kazaliśmy, oczywiście
oprócz jego kretyoskiego bohaterstwa, był fakt, że po prostu nie miał jak wrócid. Jacyś jego
przyjaciele z wioski zostawili go tutaj z zamiarem powrotu za dwa dni, aby zobaczyd, czy jeszcze żyje,
czy też nie. Nie mogliśmy go tam zostawid tak poobijanego, więc nadłożyliśmy dwie godziny drogi,
aby zawieźd go do domu. Przez cały czas, Iwan nadawał, jak to w ostatniej chwili ocalił Dymitra i
Marka i jak pewna byłaby ich zguba, gdyby nie on.
Wytykanie mu, jak samo to, że jeszcze żyje, było ślepym trafem losu, wydawało się beznadziejne.
Nie przerywaliśmy jego wywodów, ale ulżyło nam, gdy wreszcie dotarliśmy do jego wioski, przy której
Baja wyglądała jak Nowy Jork.
– Czasami dochodzą mnie słuchy o innych wampirach. – powiedział, gdy wysiadał z naszego
samochodu. – Jeżeli bylibyście zainteresowani kolejną drużynową akcją, mógłbym was zabrad ze sobą
na następną wyprawę.
– Odnotowano. – odparłam.
Jedyną osobą, która doprowadzała mnie do większego szału niż Iwan, była Jewa. Po pięciu
minutach w jej towarzystwie zapragnęłam znowu znaleźd się z nim w samochodzie.
– A więc, wygląda na to, że miałam rację. – powiedziała, siedząc w swoim bujanym fotelu, jakby
stanowił on w domu Bielikowów tron.
Opadłam na kanapę obok Dymitra, czując ból w kościach i marząc o dwunastogodzinnym śnie.
Mark już zdążył wrócid do domu, do Oksany. Jednak mimo zmęczenia, nadal miałam w sobie dośd
siły, aby się jej odciąd.
– Właściwie to nie miałaś. – zareplikowałam, walcząc z wypełzającym mi na twarz pełnym
samozadowolenia uśmiechem. – Powiedziałaś, że Dymitr zabije Władcę Krwi, a zrobił to Mark.
– Powiedziałam, że tylko ten, kto kroczył drogą śmierci, może zabid Władcę Krwi. – sprostowała. –
Mark stawił czoło śmierci i przeżył.
Już otwierałam usta, żeby zaprzeczyd, ale rzeczywiście miała rację.
– No, dobrze, ale gdy Wiktoria stwierdziła, że Dymitr to zrobi, nie zaprzeczyłaś.
– Ale też nie potwierdziłam.
Jęknęłam.
– Przecież to śmieszne! Ta cała „przepowiednia” nie znaczyła nic. Do cholery, mogła dotyczyd
nawet Iwana, bo o mało nie zginął z ręki Władcy.
– Dostrzegam wiele rzeczy, które nadejdą. – odparła Jewa, nie odnosząc się do żadnego z moich
argumentów. – A kolejna rzecz, którą ujrzałam, jest szczególnie interesująca.
– Aha. – odparłam. – Niech zgadnę. „Podróż”. To może na przykład oznaczad, że ja i Dymitr
wracamy do siebie, albo że Olena wybiera się do spożywczaka.
– Właściwie, to widzę zbliżające się wesele. – powiedziała Jewa.
Wiktoria przysłuchiwała się tej wymianie zdao z rozbawieniem, a teraz klasnęła w dłonie.
– Och, Rose i Dimka!
Jej siostry pokiwały głowami z ożywieniem. Patrzyłam na to z niedowierzaniem.
– Jak możesz tak mówid? To może oznaczad cokolwiek! Ktoś może właśnie teraz brad ślub gdzieś w
mieście. A może chodzid o Karolinę, czy nie mówiła, że poważnie myśli o obecnym chłopaku? Jeżeli
chodzi o mnie i Dymitra, to nastąpi dopiero za kilka lat, a pewnie i za to przypiszesz sobie zasługę, że
„przepowiedziałaś przyszłośd”.
Jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Bielikówny już gawędziły z ożywieniem, omawiając plany,
zastanawiając się, czy ślub odbędzie się tutaj, czy w Stanach i jakże miło byłoby zobaczyd, jak Dymitr
się „nareszcie ustatkował”.
– Nie do wiary. – jęknęłam po raz kolejny i oparłam się o niego.
– Nie wierzysz w przeznaczenie, Roza? – Dymitr uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
– Pewnie. – powiedziałam. – Ale nie w szalone, niejasne przepowiednie twojej babki.
– Mi nie wydają się takie znowu szalone. – droczył się ze mną.
– Jesteś równie szalony, jak ona.
Pocałował mnie w czubek głowy.
– Czułem, że tak powiesz.
Przełożył: Victor Delacroix
Beta: Amitiel
Nie spodziewałam się, że tak szybko trafię znowu do Rosji. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Nie chodzi o to, że miałam jakieś pretensje do samego kraju. Był bowiem piękny, z budynkami we wszystkich kolorach tęczy i wódką, która z powodzeniem nadałaby się na paliwo rakietowe. Te rzeczy nie przeszkadzały mi wcale. Problem tkwił w tym, że poprzednim razem o mało nie zginęłam (wielokrotnie), a także zostałam odurzona i porwana przez wampiry. Samo to wystarczy, aby obrzydzid jakiekolwiek miejsce. A jednak, gdy samolot zaczął wykonywad okrążenia nad Moskwą i zbliżad się do lądowania, zdałam sobie sprawę, że wracając do Rosji, postąpiłam słusznie. – Widzisz to, Rose? – Dymitr przyłożył palec do szyby. Chod nie widziałam jego twarzy, nuta podziwu w głosie wszystko mi powiedziała. – Cerkiew Św. Bazylego. Pochyliłam się w jego kierunku i przez zaledwie chwilę ujrzałam słynną, wielobarwną katedrę, którą prędzej spodziewałabym się zobaczyd w Cukierkowej Krainie, niż na Kremlu. Dla mnie była to jeszcze jedna atrakcja turystyczna, ale wiedziałam, że dla niego znaczyła o wiele więcej. Dla niego był to prawdziwy powrót do domu, na ziemię, której nigdy nie spodziewał się ujrzed w promieniach słooca, a co dopiero – jako żywa istota. Ta budowla, te miasta… dla niego było to coś więcej, niż ujęcia na pocztówkach. Przedstawiały sobą coś jeszcze. Jego drugą szansę na życie. Z uśmiechem na twarzy wróciłam na swoje miejsce. Siedziałam pośrodku, ale nie było mi nawet w połowie tak niewygodnie, jak jemu. Umieszczenie mężczyzny o wzroście dwóch metrów na miejscu przy oknie było wprost okrutne. Nie narzekał jednak nawet przez chwilę. Nigdy tego nie robił. – Aż szkoda, że nie znajdziemy czasu, aby się tu zabawid. – powiedziałam. W Moskwie mieliśmy jedynie przesiadkę. – Będziemy musieli zadowolid się zwiedzaniem Syberii. No wiesz, tundra, niedźwiedzie polarne. Dymitr odwrócił się od okna i spodziewałam się, że potępi mnie za uleganie stereotypom. Jednak z jego twarzy wyczytałam, że nie usłyszał ani słowa po „Syberii”. Światło poranka padało na jego posągowe rysy i odbijało się od gładkich, brązowych włosów. Nic z tego nie mogło się równad z wewnętrznym światłem, jakim promieniał on sam. – Od dawna nie byłem w Bai. – mruknął, a w jego oczach widad było nostalgię. – Od dawna ich nie widziałem. Czy myślisz… – spojrzał na mnie, po raz pierwszy w trakcie tej podróży zdradzając oznaki zdenerwowania. – Czy myślisz, że ucieszą się na mój widok? Uścisnęłam jego dłoo i serce zabiło mi mocniej. Jakakolwiek oznaka niepewności Dymitra była czymś niezwykłym. Sytuacje, w których bywał naprawdę bezbronny, mogłam wyliczyd na palcach jednej ręki. Już od chwili, gdy się poznaliśmy, był jednym z najbardziej zdecydowanych i pewnych siebie ludzi, jakich znałam. Zawsze pozostawał w ruchu, nieustraszenie stawiając czoło każdemu zagrożeniu, nawet gdy na szali znajdowało się jego życie. Gdyby nawet teraz krwiożercza bestia wyskoczyła z kokpitu, Dymitr spokojnie zerwałby się na nogi i rzucił się do walki, uzbrojony jedynie w ulotkę, którą miał w kieszeni. Ciężkie, nawet niemożliwe sytuacje bojowe nie stanowiły dla niego żadnego problemu. Ale perspektywa spotkania z rodziną po tym, jak kroczył po ziemi jako zły, nieumarły wampir? To go wprost przerażało. – Oczywiście, że się ucieszą. – zapewniłam go, zachwycona zmianami, jakie zaszły w naszym związku. Kiedyś byłam uczennicą, potrzebującą jego wsparcia. A teraz stałam się jego kochanką i równą mu partnerką. – Spodziewają się nas. Cholera, towarzyszu, trzeba było zobaczyd, jaką imprezę wyprawili, gdy mieli cię za zmarłego. Wyobraź sobie, co zrobią, gdy ujrzą cię żywego. Obdarzył mnie jednym z tych swoich rzadkich nieśmiałych uśmiechów, od których aż robiło mi się gorąco. – Miejmy taką nadzieję. – rzekł, odwracając wzrok w stronę okna. – Miejmy taką nadzieję. W Moskwie mogliśmy pozwiedzad co najwyżej wnętrze lotniska, gdy czekaliśmy na następny samolot, tym razem do Omska, średniej wielkości miasta na Syberii. Wypożyczyliśmy samochód i resztę drogi pokonaliśmy lądem – tam, dokąd podążaliśmy, nie docierały samoloty. Przejażdżka była zachwycająca, pełne życia i zieleni tereny czyniły moje poprzednie żarty na temat tundry zupełnie nietrafionymi. Nastrój Dymitra wahał się pomiędzy nostalgią a niepokojem, ja natomiast z
niecierpliwością wyczekiwałam kooca podróży. Im szybciej tam dotrzemy, tym szybciej Dymitr przestanie się zamartwiad. Baja znajdowała się niecały dzieo drogi od Omska i od czasu mojej poprzedniej wizyty, nie zmieniła się zanadto. Znajdowała się na tyle daleko od głównej trasy, że mało kto docierał tam przez przypadek. Jeżeli ktoś przybywał do Bai, zazwyczaj miał po temu powód. I najczęściej ten powód miał coś wspólnego z mieszkającą tam liczną społecznością dampirów. Tak samo, jak Dymitr i ja, byli mieszaocami, w połowie ludźmi, w połowie wampirami. W odróżnieniu od nas dwojga, większośd z nich dokonała świadomego wyboru, aby żyd z dala od morojów, żyjących wampirów obdarzonych zdolnościami magicznymi, zamiast tego wybierając zmieszanie się ze społeczeostwem ludzi. Dymitr i ja byliśmy strażnikami, którzy przysięgli bronid morojów przed strzygami, złymi, nieumarłymi wampirami, które zabijały, aby przedłużad swoje istnienie bez kooca. Było lato, więc dni trwały dłużej i zmrok zaczął zapadad dopiero, gdy dotarliśmy do domu rodzinnego Dymitra. Strzygi rzadko zapuszczały się do Bai, jednak z upodobaniem czyhały na ofiary na drogach prowadzących do miasta. Zanikające promienie słooca zapewniły nam bezpieczeostwo podczas spaceru i Dymitr mógł dobrze przyjrzed się domostwu. Gdy już wyłączył silnik samochodu, siedział przez dłuższy czas, spoglądając na stary, dwupiętrowy budynek. Skąpany w szkarłatnozłotym świetle, dom wyglądał jak nie z tego świata. Pochyliłam się i pocałowałam Dymitra w policzek. – Czas na pokaz, towarzyszu. Czekają na ciebie. Jeszcze przez kilka chwil siedział w milczeniu, potem skinął zdecydowanie głową i przybrał minę, którą widziałam u niego, gdy szykował się do bitwy. Wysiedliśmy z samochodu i jak tylko dotarliśmy na środek podwórka, drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Światło rozjaśniło mrok zmierzchu i ujrzeliśmy sylwetkę młodej kobiety. – Dimka! Gdyby nagle zaatakowała strzyga, Dymitr zareagowałby natychmiast. Jednak widok najmłodszej siostry momentalnie go sparaliżował i mógł jedynie stad w miejscu, gdy Wiktoria objęła go wpół i zarzuciła potokiem rosyjskich słów, których nie dałam rady zrozumied. Przez kilka chwil Dymitr stał, zszokowany. W koocu ożył jednak i odwzajemnił jej uścisk, odpowiadając po rosyjsku. Stałam obok, skrępowana, aż wreszcie Wiktoria zauważyła mnie. Podbiegła z okrzykiem radości i objęła mnie równie mocno, jak brata. Przyznam szczerze, że byłam niemal tak samo wstrząśnięta, jak on. Kiedy się ostatnio rozstawałyśmy, stosunki między nami nie były za dobre. Nie ukrywałam swojej dezaprobaty odnośnie związku Wiktorii z pewnym morojem, a ona równie szczerze dała mi do zrozumienia, że nie interesowało jej moje zdanie. Wyglądało jednak na to, że puściła to w niepamięd i chociaż nie mogłam zrozumied, co mówi, miałam wrażenie, że dziękowała mi za sprowadzenie Dymitra z powrotem. Po żywiołowym powitaniu Wiktorii, nadeszła kolej na pozostałych członków klanu Bielikowów. Kolejne siostry Dymitra, Karolina i Sonia, poszły w jej ślady i wyściskały nas oboje, a zaraz po nich zjawiła się ich matka. Moje uszy zalała istna powódź rosyjskich słów. Zazwyczaj, takie chaotyczne powitanie na progu sprawiłoby, że zaczęłabym przewracad oczami, ale teraz miałam ochotę się rozpłakad. Dymitr przeszedł w życiu zbyt wiele. Zresztą wszyscy przeszliśmy zbyt wiele i nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek spodziewał się, że ta chwila nadejdzie. Wreszcie Olena, matka Dymitra, doszła do siebie i roześmiała się, wycierając łzy z oczu. – Wejdźcie do środka. – powiedziała, przypominając sobie, jak słabo znałam rosyjski. – Usiądziemy sobie i pogawędzimy. Roześmiani i zapłakani, weszliśmy do domu i do przytulnego salonu. Nie zmienił się wcale od mojej ostatniej wizyty; ta sama boazeria, te same półki pełne książek w skórzanych okładkach, o zapisanych cyrylicą tytułach. Tam też zastaliśmy kolejnych członków rodziny. Syn Karoliny, Paweł, wpatrywał się w swojego wujka z fascynacją. Paweł ledwie kojarzył Dymitra, gdy ten wyruszył w świat i większośd wiedzy chłopca sprowadzała się do fantastycznie brzmiących opowieści, które słyszał. Nieopodal, na kocu siedziała młodsza siostra Pawła, a kolejne dziecko, jeszcze drobniejsze, spało w kołysce. Pojęłam, że to dziecko Soni. Kiedy odwiedzałam ich wcześniej tego lata, była jeszcze w ciąży. Nawykłam do tego, że zawsze znajdowałam się u boku Dymitra, ale teraz wiedziałam, że muszę się usunąd na bok. Usiadł na sofie, a Karolina i Sonia natychmiast go otoczyły. Ich miny świadczyły o tym,
że kobiety obawiały się stracid go z oczu. Wiktoria, rozdrażniona tym, że nie znajdowała się w centrum uwagi, usiadła na podłodze i oparła głowę o jego kolano. Miała siedemnaście lat, więc była o rok młodsza ode mnie, ale gdy tak wpatrywała się w niego z uwielbieniem, wyglądała o wiele młodziej. Każde z rodzeostwa miało te same brązowe włosy i oczy, więc gdy tak siedzieli, tworzyli uroczy obrazek. Olena krzątała się po domu, pewna żeśmy wygłodzeni i uspokoiła się dopiero, gdy zapewniliśmy ją, że wszystko jest w porządku. Usiadła na krześle naprzeciw Dymitra, z dłoomi złożonymi na udach, pochylona do przodu w geście wyczekiwania. – To prawdziwy cud. – odezwała się, z silnym akcentem w głosie. – Nie mogłam uwierzyd, gdy otrzymałam wiadomośd. Byłam pewna, że ktoś popełnił pomyłkę. Albo kłamał. – westchnęła, uszczęśliwiona. – Ale jesteś tutaj. Żywy. Taki, jak zawsze. – Taki, jak zawsze. – potwierdził Dymitr. – A zatem poprzednia wiadomośd… – Karolina urwała, a przez jej śliczną twarzyczkę przemknął smutek, gdy podjęła ostrożnie: – Poprzednia wiadomośd była błędna? Nie byłeś… strzygą? Ostatnie słowo zawisło w powietrzu. Mimo letniego, wieczornego ciepła wokół, powiało chłodem. Przez moment nie mogłam oddychad. Znowu byłam uwięziona w tamtym domu, z jakże innym Dymitrem. Był jednym z nieumarłych o kredowobiałej skórze i ziejących czerwienią oczach. Jego siła i szybkośd znacznie przewyższały to, do czego był zdolny obecnie, a korzystał z nich do polowania na ofiary i wypijania ich krwi. Był przerażający – i o mało mnie nie zabił. W następnej sekundzie odzyskałam oddech. Tamtego Dymitra już nie było. Tu i teraz znajdował się dawny Dymitr, pełen ciepła, miłości i życia. Zanim jednak się odezwał, jego ciemne oczy spojrzały na mnie i zrozumiałam, że myślał o tym samym, co ja. Ta przeszłośd była potwornym bagażem i trudno było zostawid ją za sobą. – Nie. – odpowiedział. – Byłem strzygą. Byłem jednym z nich. Robiłem… straszne rzeczy. – używał łagodnych słów, ale jego głos mówił o wiele więcej. Promienna radośd znikła z twarzy jego krewnych. – Byłem stracony. Pozbawiony nadziei. Tylko Rose… Rose we mnie wierzyła. Rose nigdy się nie poddała. – Tak, jak przepowiedziałam. Nowy głos rozbrzmiał w salonie i wszyscy natychmiast spojrzeliśmy na kobietę, która pojawiła się w drzwiach. Była o wiele niższa ode mnie, ale miała tak silną osobowośd, że pokój zdawał się dla niej za mały. Jewa, babka Dymitra. Drobna, krucha, o delikatnych, białych włosach, była w tych okolicach powszechnie uważana za kogoś w rodzaju szamanki, albo wiedźmy. Zazwyczaj jednak na myśl o Jewie przychodziło mi określenie jeszcze starszego zawodu wykonywanego z reguły przez kobiety.1 – Akurat. – powiedziałam, zanim zdążyłaś się powstrzymad. – Ty tylko kazałaś mi się stąd wynosid, abym „zajęła się czymś innym”. – Dokładnie. – odparła z uśmiechem pełnym samozadowolenia na pomarszczonej twarzy. – Abyś przywróciła nam Dimkę. Przeszła przez salon, a Dymitr wyszedł jej naprzeciw. Ostrożnie objął ją i wymamrotał coś, chyba rosyjski odpowiednik słowa „babcia”. Ogromna różnica wzrostu sprawiała, że cała scena wyglądała całkiem zabawnie. – Nie mówiłaś, że mam zrobid właśnie to. – zaprotestowałam, gdy usiadła w bujanym fotelu. Wiedziałam, że powinnam odpuścid, ale w jakiś sposób Jewa zawsze mnie drażniła. – Nie możesz przypisywad sobie za to zasługi. – Ja to wiedziałam. – stwierdziła dobitnie. Jej ciemne oczy zdawały się przewiercad mnie na wylot. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, co mam zrobid? – zapytałam. Jewa odpowiedziała dopiero po chwili. – To by było zbyt proste. Musiałaś sama do tego dojśd. Czułam, jak opada mi szczęka. Dymitr spojrzał mi w oczy z drugiego kooca pokoju. Nie, Rose, zdawało się mówid jego spojrzenie. Odpuśd. Na jego twarzy dostrzegłam przebłysk rozbawienia, a 1 To zdanie musiałem przetłumaczyd dośd luźno, bo w oryginale brzmiało: „określenie, które brzmiało niemal identycznie, jak (wiedźma)”, a
więc zapewne „bitch”, czyli… no. Domyślcie się. ;–)
także coś, co przypomniało mi czasy, gdy on był nauczycielem, a ja uczennicą. Znał mnie aż za dobrze. Wiedział, że gdybym miała chod najmniejszą okazję po temu, wykłóciłabym się z jego sędziwą babką na całego. I zapewne przegrałabym. Skinęłam gniewnie głową i zacisnęłam usta. No dobra, wiedźmo, pomyślałam. Wygrałaś tę rundę. Jewa posłała mi szczerbaty uśmiech. – Ale jak to się stało? – zapytała Sonia, taktownie kierując rozmowę na bardziej neutralny grunt. – Ta przemiana w dampira. Dymitr i ja wymieniliśmy spojrzenia. Jego rozbawienie zniknęło. – Duch. – odpowiedział cicho. Jego siostry gwałtownie zaczerpnęły powietrza. Moroje władali magią żywiołów, jednak w większości korzystali z czterech żywiołów fizycznych: ziemi, powietrza, wody i ognia. Jednak niedawno odkryto jeszcze jeden, bardzo rzadki żywioł: ducha. Związana z nim magia miała charakter psychiczny, albo uzdrawiający i wielu morojów i dampirów miało problem z uwierzeniem w jego istnienie. – Moja przyjaciółka, Lissa, użyła magii ducha, gdy… ee… wbijała mu w serce srebrny sztylet. – wyjaśniłam. Co prawda, by ocalid Dymitra, chętnie przeszłabym przez to wszystko ponownie, widok jego serca przebijanego sztyletem nadal potrafił mnie stropid. Do samego kooca nie było wiadomo, czy cały proces go przypadkiem nie uśmierci. Oczy Pawła urosły do rozmiarów spodków. – Lissa? Mówisz o królowej Wasylisie? – O tak. – powiedziałam. – O niej. Nadal nie mogłam sobie przyswoid tego, że moja najlepsza przyjaciółka, którą znałam od przedszkola, jest teraz władczynią wszystkich morojów. Na myśl o niej, żołądek zacisnął mi się w supeł. Jej wybór na monarchinię był kontrowersyjny w oczach wielu. Niektórzy jej wrogowie nie wahali się przed zastosowaniem przemocy i perspektywa zostawienia jej na cały tydzieo, abym mogła tu przyjechad, przyprawiała mnie o rozstrój nerwowy. Tylko gwarancja, że będzie otoczona przez strażników i potrzeba, aby rodzina Dymitra na własne oczy przekonała się, że nie zasila on szeregów nieumarłych, sprawiły, że zgodziłam się na tę wyprawę. Klan Bielikowów zasypywał nas pytaniami do późna. W koocu Dymitr znajdował się poza domem bardzo długo, zanim jeszcze został siłą przemieniony w strzygę. Próbował się dowiedzied, co porabiali przez ostatnie kilka lat, ale zbywali go cały czas. Wydarzenia z ich życia nie wydawały im się ważne. To on był ich cudem i to nim nie mogli się nasycid. Wiedziałam dokładnie, co czują. Kiedy Paweł i jego siostrzyczka zasnęli centralnie na podłodze, wreszcie zdaliśmy sobie sprawę, że i dla nas oznacza to: czas spad. Jutro był wielki dzieo. Wcześniej drażniłam się z Dymitrem, że będą chcieli przebid stypę, którą wyprawili wcześniej i jak się okazało, miałam rację. – Wszyscy chcą was zobaczyd. – wyjaśniła Olena, prowadząc nas do naszej sypialni. Wiedziałam, że przez „wszystkich” rozumiała całą społecznośd dampirów w Bai. – Dla nas to wszystko jest niewiarygodnie, ale dla nich, jeszcze bardziej. Więc… zaprosiliśmy ich, aby wpadli jutro. Wszyscy, bez wyjątku. Zerknęłam na Dymitra, ciekawa jego reakcji. Nigdy nie przepadał za znajdowaniem się w centrum uwagi i mogłam jedynie domyślad się, jak czuł się, gdy dotyczyło to najstraszniejszych i najbardziej wstrząsających wydarzeo z jego życia. Przez chwilę, jego twarz miała ten spokojny, pozbawiony emocji wyraz, w którym tak celował. Potem rozluźniła się w uśmiechu. – Oczywiście. – odpowiedział matce. – Cieszę się na myśl o tym. Olena również się uśmiechnęła, z widoczną ulgą i życzyła nam dobrej nocy. Gdy odeszła, Dymitr usiadł na krawędzi łóżka, oparł łokcie na kolanach i ukrył głowę w dłoniach, mamrocząc coś po rosyjsku. Nie zrozumiałam go, ale domyślałam się, że mówi coś w stylu: „W co ja się wpakowałem?” Podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach, obejmując go za szyję i spoglądając w oczy. – Skąd ten smutek, towarzyszu? – Już ty wiesz, skąd. – odparł, bawiąc się kosmykiem moich włosów. – Będę musiał im opowiadad, co było… wtedy.
Ogarnęło mnie współczucie. Wiedziałam, że czuł się winny tego, czego się dopuszczał jako strzyga i dopiero niedawno zaakceptował fakt, że nie był za to odpowiedzialny. Został przemieniony wbrew woli i nie panował nad sobą w pełni. Mimo wszystko, trudno się pogodzid z czymś takim. – To prawda. – powiedziałam. – Ale będą o to pytad tylko dlatego, że chcą poznad resztę tej historii. Będą chcieli wiedzied, jak zostałeś przywrócony. To cud. Już raz widziałam tych ludzi. Opłakiwali cię jak zmarłego. A teraz będą świętowad to, że żyjesz. Na tym będą się skupiad. – musnęłam ustami jego wargi. – A to moja ulubiona częśd tej opowieści. Przyciągnął mnie bliżej. – Moją ulubioną częścią był moment, gdy wbiłaś mi do głowy trochę rozsądku i sprawiłaś, że przestałem użalad się nad sobą. – Wbiłam? Pamiętam co innego. Tak po prawdzie, to Dymitr i ja wymienialiśmy ciosy wielokrotnie. Przy wymagającym programie szkoleniowym strażników było to nie do uniknięcia. Ale sprawienie, aby poradził sobie z przeszłością strzygi… To wymagało dużo mniej nacisku z mojej strony, za to dużo więcej prób poskromienia mojej kłótliwości, aby mógł sam uleczyd swoje rany. Tak, był też pewien incydent w pokoju hotelowym, podczas którego zdarliśmy z siebie ubrania, ale nie sądzę, aby był taką niezbędną częścią tego procesu leczenia. Jednak gdy Dymitr opadł do tyłu na łóżko, pociągając mnie za sobą, odniosłam wrażenie, że to samo wspomnienie przyszło mu na myśl. – Może powinnaś mi przypomnied, jak to było. – oznajmił dyplomatycznie. – Przypomnied, co? – zerknęłam z niepokojem na drzwi pokoju, wciąż w jego objęciach. – Nieszczególnie się czuję, dzieląc z tobą pokój w domu twojej mamy! Jakbyśmy robili coś niestosownego. Ujął moją twarz w dłonie. – Nie są zaściankowi. – powiedział. – A poza tym, po tym, cośmy przeszli, dla nich jesteśmy zupełnie jak małżeostwo. – Odniosłam to samo wrażenie. – przyznałam. Gdy zjawiłam się na stypie, wielu spośród dampirów traktowało mnie jak wdowę po nim. W związkach dampirów rzadko kiedy liczył się papier. – To nie najgorszy pomysł. – kusił mnie. Próbowałam wymierzyd mu cios łokciem, ale okazało się to trudne z uwagi na to, jak mocno byliśmy spleceni ze sobą. – Nic z tego, towarzyszu, nie zaczynaj znowu. Kochałam Dymitra ponad wszystko, ale mimo jego okazjonalnych propozycji, jasno stwierdziłam, że nie planuję ślubu, dopóki nie skooczę przynajmniej dwudziestki. Był o siedem lat starszy ode mnie, więc dla niego myśl o małżeostwie była o wiele bardziej naturalna, ale dla mnie – chod nie pragnęłam nikogo innego – osiemnaście lat to zbyt młody wiek, abym została czyjąś żoną. – Teraz tak mówisz. – stwierdził, walcząc z atakiem śmiechu. – Ale pewnego dnia się złamiesz. – Nie ma mowy. – powiedziałam. Palcami rysował wzory na mojej szyi, naznaczając skórę żarem. – Masz kilka całkiem przekonujących argumentów, ale daleko ci do przekonania mnie. – Jeszcze nie próbowałem na poważnie. – rzekł, przejawiając rzadką u niego arogancję. – Kiedy chcę, potrafię byd bardzo przekonujący. – Tak? Udowodnij to. Jego usta zbliżyły się do moich. – Miałem nadzieję, że to powiesz. Goście zaczęli się schodzid wcześnie. Oczywiście, Bielikówny były na nogach jeszcze dłużej, wstały o wiele wcześniej, niż Dymitr i ja, jako że my nadal radziliśmy sobie ze zmianą strefy czasowej. Kuchnia przypominała istny kocioł, napełniając dom mnogością przyprawiających o ślinotok zapachów. Chociaż niespecjalnie przepadałam za rosyjskimi potrawami, było kilka dao, w których zasmakowałam, zwłaszcza jeżeli przyrządzała je Olena. Razem z córkami napiekła i nagotowała niezliczone ilości potraw, co wydawało się lekką przesadą, zwłaszcza że każdy gośd również przynosił
coś od siebie. Cała impreza wyglądała niemal identycznie, jak stypa ku pamięci Dymitra, jednak panujące nastroje były ze zrozumiałych względów o wiele bardziej pozytywne. Z początku wszyscy czuli się odrobinę niezręcznie. Mimo zdecydowanego zamiaru, aby skupid się na pozytywnych aspektach sprawy, Dymitr miał lekki problem z tym, że skupiano się na czasie, który spędził jako strzyga. Niektórzy byli równie podminowani, obawiając się, że może popełniliśmy straszliwą pomyłkę i Dymitr nadal był krwiożerczą, nieumarłą bestią. Oczywiście, wystarczało spędzid w jego towarzystwie pięd minut, aby się przekonad, że to nieprawda i wkrótce napięcie ustąpiło. Dymitr znał niemal każdego od dziecka i był coraz bardziej zachwycony widokiem kolejnych znajomych twarzy. Goście byli równie szczęśliwi z możliwości świętowania jego ocalenia. Większośd czasu spędziłam na obserwacji z dystansu. Wiele osób spotkałam już wcześniej i chod niektórzy przywitali się ze mną, było jasne, że w centrum uwagi znajdował się Dymitr. Większośd rozmów prowadzono w języku rosyjskim, ale mi wystarczał sam widok jego twarzy. Gdy już przywykł do przebywania wśród starych przyjaciół i rodziny, na jego obliczu pojawiła się nieśmiała radośd. Napięcie, które zazwyczaj promieniowało z jego ciała, odrobinę zelżało, a moje serce stopniało na widok tej chwili. – Rose? Właśnie z rozbawieniem obserwowałam, jak dzieci wypytywały go z pełną powagą. Gdy odwróciłam się na dźwięk swojego imienia, zostałam zaskoczona widokiem dwóch znajomych i wyczekiwanych twarzy. – Mark, Oksana! – wykrzyknęłam i uściskałam oboje. – Nie wiedziałam, że przyjdziecie. – Jak mogliśmy nie przyjśd? – zapytała Oksana. Była morojką, o niemal trzydzieści lat starszą ode mnie, ale nadal bardzo piękną – i jedną z nielicznego grona znanych mi użytkowników ducha. Obok niej stał jej mąż, Mark i uśmiechał się do mnie. Był dampirem, co czyniło ich związek skandalicznym, dlatego też trzymali się na uboczu. Oksana użyła mocy ducha, aby przywrócid Marka do życia, gdy został zabity w walce. Ten akt uzdrowienia mógł się równad z przemianą Dymitra ze strzygi w dampira. Nazywano to Pocałunkiem Cienia. – Chcieliśmy cię ponownie ujrzed. – odparł Mark i skinął głową w stronę Dymitra. – Oczywiście, chcieliśmy też na własne oczy ujrzed cud. – Dokonałaś tego. – rzekła Oksana, jej delikatna twarz wyrażała zdumienie. – Jednak go ocaliłaś. – Nie w taki sposób, jak zamierzałam. – zauważyłam. Gdy poprzednio byłam w Rosji, moim celem było zapolowad na Dymitra i zabid go, aby wybawid jego duszę z mroku. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istnieje alternatywa. Z oczywistych względów, Oksana była żywo zainteresowana rolą żywiołu ducha w ocaleniu Dymitra, więc powiedziałam jej tyle, ile byłam w stanie. Upływały kolejne godziny. Dzieo przeszedł we wczesny wieczór i zaczęto otwierad butelki wódki, która powaliła mnie ostatnim razem. Mark i Oksana kusili mnie, abym zmierzyła się z nią jeszcze raz, gdy nagle przykuł moją uwagę nowy głos. Jego właściciel nie zwracał się do mnie, ale błyskawicznie wyłowiłam go z szumu, który rozbrzmiewał w już zatłoczonym domu – mówił bowiem po angielsku. – Olena? Olena, gdzie jesteś? Musimy porozmawiad o Władcy Krwi. Idąc za śladem głosu, zauważyłam gościa starszego ode mnie o jakieś pięd lat, przeciskającego się przez tłum w stronę stojącej u boku syna Oleny. Większośd obecnych nie zwracała na niego uwagi, ale kilka osób zamarło i zaczęli go obserwowad z równym mojemu zaskoczeniem. Był człowiekiem, i z tego, co widziałam, jedynym w całej tej gromadzie. Ludzi i dampirów nie sposób rozróżnid po wyglądzie, ale jedną z umiejętności mojej rasy jest wychwycenie różnic. – Olena. – pozbawiony tchu człowiek wreszcie dotarł do Oleny i wtedy zobaczyłam go wyraźnie. Miał równo przycięte, czarne włosy i był ubrany w sztywny, szary garnitur, który w jakiś sposób uwydatniał jego wygląd gangstera. Kiedy obrócił głowę tak, aby światło padło na jego policzek, zobaczyłam tatuaż złotej lilii. To wyjaśniło jego obecnośd. Był alchemikiem. Olena była zajęta rozmową z sąsiadką i odwróciła się dopiero, gdy alchemik zawołał ją jeszcze trzy razy. Matka Dymitra nadal była uśmiechnięta i uprzejma, ale zauważyłam w jej oczach lekki błysk rozdrażnienia. – Henry. – powiedziała. – Jak miło cię znowu widzied.
– Musimy porozmawiad o Władcy Krwi. – alchemik poprawił swoje okulary w drucianych oprawkach. W miarę, jak mówił, zaczęłam rozróżniad lekki akcent w jego głosie. Był Brytyjczykiem, a nie Amerykaninem, jak ja. – To nie jest dobra pora. – powiedziała Olena, wskazując na Dymitra, który przyglądał się Henry’emu nader uważnie. – Mój syn nas odwiedził po raz pierwszy od lat. Henry pozdrowił Dymitra uprzejmym, acz zdawkowym skinieniem głowy i ponownie zwrócił się do Oleny. – Nigdy nie jest dobra pora. Im dłużej będziemy to odkładad, tym więcej ludzi ucierpi. Wiesz, wczoraj zginął kolejny człowiek. To uciszyło kilka osób stojących najbliżej, jak również sprawiło, że błyskawicznie podeszłam do Dymitra i Oleny. – Kto zginął? – zapytałam. – I kto jest zabójcą? Henry obrzucił mnie spojrzeniem. Nie takim, którym ocenia się, czy laska jest seksowna, a raczej takim, jakby próbował ocenid, czy warto ze mną rozmawiad. Najwyraźniej nie – jego uwaga skupiła się na powrót na Olenie. – Musisz coś zrobid. – powiedział. – Dlaczego sądzisz, że ja mogę coś zrobid w tej sprawie? – Olena wyrzuciła ręce do góry. – No, bo… jesteś tu postrzegana jako przywódczyni. Kto inny mógłby zebrad grupę dampirów, aby zająd się tym zagrożeniem? – Nie jestem żadną przywódczynią. – Olena potrząsnęła głową. – A ludzie tu obecni… nie można ich tak od razu posład do walki. – Ale potrafią walczyd. – sprzeciwił się Henry. – Wszyscy odbyliście szkolenie, nawet jeżeli nie zostaliście mianowani strażnikami. – Potrafimy się bronid. – sprostowała. – Z całą pewnością każdy ruszyłby do walki, jeżeli strzygi zaatakowałyby miasto. Nie szukamy jednak kłopotów. Nieobiecani może tak. Ale oni są w tej chwili nieobecni. Kiedy powrócą na jesieni, z pewnością będą zachwyceni, mogąc się tym dla ciebie zająd. – Nie możemy czekad do jesieni! Ludzie giną teraz. – Henry wydał z siebie pełne frustracji westchnienie. – Ludzie, którzy są zbyt głupi, żeby unikad kłopotów. – odezwała się blada dampirzyca. – Ten tak zwany Władca Krwi to zwyczajna strzyga. – dorzucił kolejny słuchacz. – Nic w nim niezwykłego. Jeżeli ludzie będą trzymad się od niego z daleka, odejdzie. Nie bardzo kojarzyłam, co się tu działo, ale zaczynałam dostrzegad obraz całości. Alchemicy byli jedną z nielicznych grup ludzi, którzy byli świadomi istnienia wampirów i dampirów. Chociaż często integrowaliśmy się ze społecznością ludzką, zazwyczaj doskonale radziliśmy sobie z trzymaniem naszej prawdziwej natury w tajemnicy. Alchemicy uważali, że wszystkie wampiry i dampiry są ciemnymi stworami nocy, których istnienie jest sprzeczne z naturą, a także że ludzie lepiej na tym wyjdą, jeżeli nie będą się z nami stykad. Obawiali się też, że jeżeli nasze istnienie zostałoby ujawnione, niektórzy ludzie o słabej woli mogliby zechcied skorzystad z okazji dołączenia do nieumarłych strzyg, nawet za cenę splugawienia własnych dusz. W rezultacie, alchemicy pomagali nam pozostad w ukryciu, jak również asystowali przy zacieraniu śladów zabójstw strzyg i innych przykrych sprawach będących dziełem tych potworów. Nie ukrywali jednak przy tym, że ich głównym zadaniem jest pomoc ludziom, natomiast my znajdowaliśmy się na drugim miejscu. Więc jeżeli rzeczywiście istniało coś, co zagrażało jego rasie, nie dziwił fakt, że Henry był taki podminowany. – Zacznijmy od początku. – odezwał się Dymitr, wychodząc naprzeciw alchemikowi. Dotąd słuchał cierpliwie, ale nawet on mógł mied dosyd tego, że ktoś wydaje rozkazy jego matce. – Niech ktoś wyjaśni mi, kim jest ten Władca Krwi i dlaczego zabija ludzi. Henry obrzucił Dymitra oceniającym spojrzeniem, podobnie jak mnie wcześniej. Tyle, że Dymitr najwyraźniej zdał test. – Władca Krwi to strzyga, której siedlisko znajduje się na północny zachód stąd. U podnóża gór znajduje się system jaskio i splatających się ze sobą ścieżek, i on gdzieś tam żyje. Nie wiemy dokładnie, w której jaskini, ale dowody wskazują na to, że jest bardzo stary i niezwykle potężny. – Więc, co… żywi się krwią zbłąkanych podróżników? – zapytałam.
Henry wyglądał na zaskoczonego, że się w ogóle odezwałam, ale przynajmniej tym razem zaszczycił mnie odpowiedzią. – Nie ma żadnych zbłąkanych podróżników. Oni szukają go specjalnie. Mieszkaocy okolicznych wsi to przesądni ludzie, żyjący w świecie fantazji. Zrobili z niego prawdziwą legendę, nadali mu to przezwisko. Oczywiście, nie do kooca pojmują, czym on jest. W każdym razie, on musi jedynie siedzied i czekad, bo raz na jakiś czas ktoś wbija sobie do głowy, że zabije Władcę Krwi. Tak więc idą na ślepo w góry i nigdy nie wracają. – Idioci. – powiedziała się kobieta, która odezwała się wcześniej. Kusiło mnie, żeby ją poprzed. – Musicie coś zrobid. – powtórzył Henry, tym razem spoglądając na wszystkich, zdesperowany, aby uzyskad jakąkolwiek pomoc. – Moi ludzie nie dadzą rady tej strzydze. Wy musicie się tym zająd. Rozmawiałem już ze strażnikami z większych miast, ale nie chcą zostawid swoich morojów bez opieki. Pozostają jedynie miejscowi. – Może wieśd się rozniesie i ludzie zaczną trzymad się z daleka. – zauważyła Olena rozsądnie. – Cały czas mamy nadzieję, że tak będzie, ale nic z tego. – mówił Henry. Coś w jego tonie sprawiło, że odniosłam wrażenie, jakoby tłumaczył to już nieraz. Gdyby nie zachowywał się w sposób tak skooczenie arogancki, chyba bym mu współczuła. – I zanim ktokolwiek rzuci taką propozycję, uprzedzam: nie sądzę, żeby jakiemukolwiek człowiekowi poszczęściłoby się na tyle, żeby zdołał zabid Władcę Krwi. – Oczywiście, że nie. Już teraz w pokoju panowała jako taka cisza, ale wejście Jewy zapewniało, że tak już pozostanie. Jakimś cudem zawsze sprawiała wrażenie, jakby pojawiała się znikąd? Wystąpiła na środek, podpierając się sękatym kosturem, którego jak sądziłam używała przede wszystkim do dźgania ludzi. Była skupiona na Henrym, ale i zadowolona, że przyciągnęła uwagę wszystkich pozostałych. – Tylko ten, kto kroczył drogą śmierci, może zabid Władcę Krwi. – zrobiła dramatyczną pauzę. – Ujrzałam to. Z pełnych podziwu min słuchaczy wysnułam oczywisty wniosek, że nikt nie podważy jej słów. Jak zwykle, musiałam to zrobid ja. – Och, na Boga, to można zrozumied na sto różnych sposobów. – powiedziałam. – Muszę się z tym zgodzid. – Henry był wyraźnie stropiony. – Kroczenie drogą śmierci może oznaczad wszystko… kogoś, kto niedawno zmarł, kogoś, kto ma na sumieniu śmierd, dowolnego wojownika, który… – Dimka. – odezwała się Wiktoria. Nawet nie zauważyłam, jak stanęła obok nas. Zasłaniało ją kilka osób, ale teraz stanęła na środku. – Babcia mówi o Dimce. Kroczył drogą śmierci i powrócił z niej. Pokój wypełnił się szmerami, a oczy wszystkich spoczęły na Dymitrze. Stwierdzenie Wiktorii sprawiło, że liczni pokiwali głową z aprobatą. Ktoś powiedział: „To o Dymitrze. Jemu jest przeznaczone zabid Władcę Krwi.” Byłam niemal pewna, że to ten sam gośd, co wcześniej upierał się, że Władca Krwi to zwyczajna strzyga. Pozostali byli zgodni. – Jewa Bielikowa przemówiła. – powiedział ktoś inny. – Ona nigdy się nie myli. – Nie powiedziała tego! – krzyknęłam. – Zrobię to. – powiedział stanowczo Dymitr. – Zabiję tę strzygę. – Nie musisz! Nie powiedziała, że chodzi o ciebie. – powiedziałam, ale nikt mnie nie słuchał, bo mój głos utonął w huku wiwatów. Poprawka: jedna osoba mnie usłyszała. Dymitr. – Roza. – powiedział, jego głos przebił się przez narastający hałas. Jedno słowo zaledwie, ale jak zawsze, niosło ze sobą tysiąc różnych znaczeo, z których większośd sprowadzałaby się do „porozmawiamy później.” – Chciałbym pójśd z tobą. – odezwał się Mark, stając wyprostowany. – Jeżeli się zgodzisz. Mimo siwiejących już włosów, Mark nadal był szczupły i umięśniony. Jedno spojrzenie na niego wystarczyło, aby pojąd, że nadal jest jak najbardziej zdolny skopad tyłki strzygom. – Oczywiście, byłbym zaszczycony. – powiedział grobowym głosem Dymitr. – Ale na tym koniec. – dorzucił, gdy nagle połowa obecnych zadeklarowała chęd przyłączenia się do niego. Przewracali
oczami w reakcji na początkową prośbę Henry’ego, ale gdy Dymitr zgodził się wziąd udział w polowaniu, urosło ono do rangi epickiej odysei. – A co ze mną? – zapytałam sucho. – Domyślałem się, że twój udział jest gwarantowany. – na ustach Dymitra zagościł uśmiech. Dopiero dużo później miałam szansę porozmawiad z nim na osobności. Jakby nie było, dalej świętowano jego powrót do świata żywych, a teraz jeszcze radowano się tą całą wyprawą. Jedyną osobą bardziej zniecierpliwioną, niż ja, był Henry. Ucieszyło go, że nareszcie otrzymał pomoc, ale było też oczywiste, że chciał natychmiast omówid z Dymitrem całą logistykę i ułożyd plan. Naturalnie, nie było o tym mowy, więc w koocu Henry opuścił nas, zapowiadając, że powróci nazajutrz. Był niemal środek nocy, gdy wreszcie poszli sobie ostatni goście, a Dymitr i ja udaliśmy się do naszego pokoju. Co prawda byłam wyczerpana, ale nadal miałam w sobie dośd sił, żeby go obsztorcowad. – Wiesz dobrze, że Jewa nie powiedziała wyraźnie, że to ty masz zabid tego całego Władcę Krwi. – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi, starając się wyglądad groźnie. – Wiktoria i wszyscy inni od razu pozwolili sobie na nadinterpretację. – Wiem przecież. – powiedział Dymitr, tłumiąc ziewnięcie. – Ale ktoś musi go zabid. Nawet, jeżeli ci ludzie sami się proszą o kłopoty, trzeba usunąd to zagrożenie. Moja matka ma rację, tutejsze dampiry skupiają się przede wszystkim na obronie. Ty i ja jesteśmy jedynymi, którzy ukooczyli pełen trening strażniczy. No i jeszcze Mark. Skinęłam głową powoli. – To dlatego zgodziłeś się, aby z nami poszedł. Myślałam, że to dlatego, że poprosił jako pierwszy, w przeciwieostwie do tych narwaoców, którzy tylko wchodziliby ci w drogę. Dymitr uśmiechnął się i usiadł na łóżku. – Ci ludzie potrafią walczyd. Ryzykowaliby życie, gdyby zaatakowano ich domy. Ale udad się na bitwę? Z nich wszystkich wziąłbym jedynie Marka. A on nie może się z tobą równad. – No cóż. – stwierdziłam, przysiadając się do niego. – To najmądrzejsza rzecz, jaką tej nocy usłyszałam. Wtedy mnie olśniło. – Mark również potrafi wyczud strzygę w pobliżu. – efekt uboczny powrotu z zaświatów. – Coś takiego. Ten plan jest na tyle szalony, że może się udad. Dymitr pocałował mnie w czoło. – Przyznaj się. Nie masz problemu z zapolowaniem na tę strzygę. Tak należy uczynid. Nawet, jeżeli ci ludzie sami się proszą o kłopoty, nadal pozostają niewinnymi ofiarami potwora. – Dobra, dobra, tak należy uczynid. I tak bym się zgłosiła na ochotnika. – westchnęłam. – Po prostu nienawidzę myśli, że mogłabym dad Jewie kolejny dowód na to, że rządzi losami wszechświata. Zachichotał. – Jeżeli masz zamiar byd częścią tej rodziny, lepiej do tego przywyknij. Na szczęście Dymitr i ja nie musieliśmy zmagad się z objawami kaca, ale mimo to nie byliśmy zachwyceni, gdy Henry zjawił się z samego raoca, aby „przejśd do interesów”. Podobnie jak pozostali alchemicy, których poznałam, Henry nie należał do tych, co nawykli do brudzenia sobie rąk. Nie miał najmniejszego zamiaru udad się z nami na wyprawę przeciwko Władcy Krwi. Tak samo, jak inni z jego organizacji, wprost opływał w biurokrację i plany. Przyniósł mnóstwo map i schematów systemu jaskio, który zamieszkiwał Władca Krwi, jak również wszystkie raporty alchemików na temat pojawieo się i ataków stwora. Och, alchemicy wprost uwielbiali swoje raporty. Olena zaparzyła nam wszystkim potwornie silną kawę, która sądząc po smaku była jedynie odrobinę mniej trująca niż miejscowa wódka, ale za to ten zastrzyk kofeiny naprawdę pomógł nam się rozbudzid na tyle, aby móc opracowad plan. – To nie taki duży region. – zwrócił nam uwagę Henry, pokazując palcem na jedną z map. – Nie rozumiem, dlaczego nikt nie zdołał go odnaleźd w ciągu dnia. Cały teren jest na tyle mały, aby można
było w ciągu jednego dnia przeszukad każdą jedną z tych jaskio. A mimo to, wszyscy błądzili tak długo, aż zapadała noc i ginęli. Wróciłam pamięcią do innego systemu jaskio, na drugim koocu świata. – Jaskinie są połączone. – powiedziałam powoli, śledząc wzrokiem kropki, które oznaczały wejścia na jednej z map. – Można szukad drania przez cały Boży dzieo i nadal go nie znaleźd, bo porusza się pod ziemią. – Genialnie, Roza. – mruknął z aprobatą Dymitr. – Skąd wiesz? – Henry wyglądał na zaskoczonego. Wzruszyłam ramionami. – Tylko to ma sens. Przejrzałam papiery. – Masz jakąś mapę podziemi? Czy ktokolwiek wykonał, bo ja wiem, badanie geologiczne, albo coś w tym stylu? Wszystkie pozostałe plany rejonu były dostępne: zdjęcia satelitarne, ilustracje topografii terenu, analiza mineralna… wszystko, tylko nie to, co mogłoby dad wgląd w sytuację pod ziemią. Zresztą Henry to potwierdził. – Nie. – przyznał, zakłopotany. – Nie mam nic takiego. – po czym, aby ocalid resztki wizerunku słynących zazwyczaj z dokładności alchemików, dodał: – Zapewne dlatego, że nikt jej nie sporządził. Gdyby takowa mapa istniała, mielibyśmy ją. – To może byd problem. – zamyśliłam się. – Nie aż taki. – powiedział Dymitr, koocząc swoją kawę. – Mam pewien pomysł. Nie sądzę, żebyśmy musieli schodzid pod ziemię, nie z Markiem. Spojrzałam mu w oczy i poczułam, jakby pomiędzy nami przepłynął prąd. Jedną z rzeczy, które przyciągały nas do siebie, było nasze uzależnienie od adrenaliny i poczucia zagrożenia. Nie szukaliśmy tego specjalnie, ale jeżeli pojawiała się koniecznośd interwencji, zawsze byliśmy gotowi zmierzyd się ze wszystkim. Poczułam, jak ta znajoma iskra znowu nas łączy w miarę, jak nadciągała chwila na wykonanie zadania i nagle zrozumiałam, na czym polegał jego plan. – Śmiały manewr, towarzyszu. – droczyłam się z nim. – Nie w porównaniu z twoimi. – odciął się. – O czym wy gadacie? – Henry spoglądał na nas, kompletnie zagubiony. Dymitr i ja uśmiechnęliśmy się szeroko. Oczywiście, kiedy wyruszaliśmy przed świtem następnego dnia, nie żegnano nas z uśmiechami. Rodzina Dymitra okazywała sprzeczną mieszankę zaufania i nerwowości. Z pozoru przepowiednia Jewy, że Dymitr zatriumfuje, gwarantowała zwycięstwo. Jednak ani jego siostry, ani matka nie mogły wyzbyd się niepokoju podczas pożegnania z nim, gdy wybierał się, aby stawid czoło wiekowej i potężnej strzydze mającej na sumieniu liczne ofiary. Kobiety wyściskały go za wszystkie czasy i zasypały życzeniami powodzenia, a Jewa cały czas patrzyła na tę scenę, zadowolona z siebie, wszystkowiedząca. Mark już nam towarzyszył, zwarty i gotowy do walki. Henry określił społecznośd dampirów z Bai, jako „miejscowych” względem Władcy Krwi, ale było to pojęcie raczej względne, jako że od jaskio dzieliło nas sześd godzin jazdy samochodem. Byliśmy po prostu pod ręką, zwłaszcza że rejon jaskio był odosobniony i skupiska cywilizacji wokół niego były nieliczne. Właściwie, to czas jazdy był tak długi z racji tego, że miejscowe drogi znajdowały się w naprawdę kiepskim stanie. Dotarliśmy do jaskio koło południa, czyli zgodnie z planem. Było to miejsce odludne, ledwie punkcik na mapie, jeżeli idzie o wysokośd, niezdolne do konkurowania z o wiele większymi pasmami górskimi, jak na przykład z Uralem, daleko na wschodzie. Tym niemniej, było dużo wyżej i bardziej stromo niż na okolicznych wyżynach, a widok skalnych klifów zapowiadał nielichą wspinaczkę. Żadna z jaskio nie była widoczna z miejsca, w którym zaparkowaliśmy, ale niewielka, wydeptana ścieżka wiła się pomiędzy niektórymi klifami. Z tego, co widzieliśmy na mapie Henry’ego wynikało, że tędy wiodła droga do serca kompleksu.
– Nie ma to jak odrobina wspinaczki po skałach. – powiedziałam wesoło, przerzucając plecak przez ramię. – Prawie, jak wakacje, może poza faktem, że nadstawiamy tu karki. Mark zasłonił dłonią oczy przed słoocem i spojrzał na Dymitra i mnie. – Coś mi się widzi, że wasze wakacje zawsze tak się kooczą. – To prawda. – powiedział Dymitr, ruszając w stronę ścieżki. – Tyle, że dzisiaj jesteśmy bezpieczni, to zatwierdzone przez babcię2 , pamiętasz? Przewróciłam oczami na jego zaczepny ton. Dymitr może i całował ziemię, po której stąpała Jewa, ale ja dobrze wiedziałam, że nie będzie pokładał ufności w mało konkretnej przepowiedni, gdy chodzi o wykonanie zadania. Wierzył raczej w srebrny sztylet, który znajdował się za jego pasem. Z początku trasa była łatwa do pokonania, ale w miarę jak docieraliśmy coraz wyżej, pojawiały się coraz to nowe przeszkody. Musieliśmy wspinad się na ogromne głazy, a czasami trasa stawała się naprawdę zdradliwa i ścieżki właściwie nie było, przez co musieliśmy przywrzed ciałami do skalnych ścian. Gdy dotarliśmy do miejsca, które wyglądało na punkt centralny kompleksu, byłam zaskoczona jego regularnością. Klify wznosiły się naokoło nas, jak ściany fortecy, ale to miejsce zdawało się byd w niewielkim stopniu oazą spokoju. Nie byłam zmęczona, ogólnie wszystkie dampiry są zahartowane, ale cieszyłam się, że dotarliśmy na miejsce. Wtedy zarządziliśmy postój. Rozsiedliśmy się na podłożu, porządkując zawartośd plecaków i przez resztę dnia wypoczywaliśmy. Mimo wiejącego tu wiatru, temperatura była wysoka, jak to w lecie, a miejsce – niemal idealne na piknik. To prawda, wyblakłe skały i nieliczna, rozproszona roślinnośd psuły obraz idylli, ale mimo to rozłożyliśmy koc i zjedliśmy fantastyczny lunch przyrządzony przez Olenę. Gdy skooczyliśmy, ułożyłam się u boku Dymitra, podczas gdy Mark zaczął strugad kawałek drewna. Cały czas nieustannie gadaliśmy o niczym. To też było częścią planu. Gdy Henry wspomniał o awanturnikach, którzy udali się na polowanie i zginęli, zrozumieliśmy, co było przyczyną ich zguby: zejście do jaskio, prosto w pułapkę Władcy Krwi, który znał cały system na wylot. O ile strzygi uwielbiały krew ludzi, jeszcze bardziej przepadały za krwią morojów i dampirów. Nie było takiej możliwości, żeby ta konkretna strzyga zdzierżyła fakt, że imprezujemy na jej terenie. Jeżeli wtargnięcie na jego teren nie wystarczyłoby, żeby go wywabid, zrobiłaby to nasza krew. Po zapadnięciu zmroku wyszedłby po nas i stawilibyśmy mu czoła na naszych warunkach. – Mark, powinniście z Oksaną wybrad się do Stanów. – mówiłam. – Lissa na pewno chciałaby was poznad i porozmawiad o sprawach ducha.3 Wiele osób chciałoby. Mark nawet nie podniósł głowy znad struganego drewna. – W tym sęk. – powiedział dobrotliwie. – Martwi nas to, że zbyt wiele osób chciałoby z nami rozmawiad teraz, gdy zainteresowanie duchem jest modne. Nie chcemy skooczyd jako króliki doświadczalne. – Lissa do tego nie dopuści. – powiedziałam twardo. – Pomyśl o tych wszystkich cudach, które możemy odkryd. Codziennie dowiadujemy się czegoś nowego o duchu. – Bezwiednie ujęłam za dłoo Dymitra. Ratując go, żywioł ducha dokonał w moich oczach najwspanialszej rzeczy na świecie. – Zobaczymy. – powiedział Mark. – Oksana ceni sobie prywatnośd, ale wiem, że jest szczerze zainteresowana… Dymitr nagle wstał, porzucając swoją wyluzowaną pozę, w jednej chwili spięty i skupiony na ten swój niepowtarzalny sposób. Mark zamilkł natychmiast, gdy tylko Dymitr wykonał ruch, a teraz ja także się podniosłam. Moja ręka odruchowo znalazła się przy sztylecie i spostrzegłam, że obaj mężczyźni również byli gotowi do użycia swoich. Nawet wtedy, logika podpowiadała mi, że nie ma powodu do paniki – nie w świetle dnia. Cokolwiek obudziło czujnośd Dymitra, nie było strzygą, ale trudno było się pozbyd tego przeczucia. Jego wzrok zatrzymał się na dużej kupce skał przy zboczu klifu. Milcząc, wskazał na nią palcem, a następnie na swoje ucho. Mark i ja skinęliśmy głowami, potwierdzając, że rozumiemy. 2 Jak te rogaliki :D 3 Dlaczego, kiedy słyszę wyrażenie: „porozmawiad o sprawach ducha”, przypomina mi się Charles S. Dutton i jego rola w Obcym 3?
Rzut oka na jedną z map Henry’ego, którą zostawiliśmy rozłożoną, wystarczył aby ustalid położenie formacji skalnej, którą wskazał Dymitr. Była duża i rozległa, a od urwiska dzieliła ją niewielka przestrzeo. Jeżeli ktokolwiek się tam czaił i nas śledził, można było okrążyd skały i zajśd szpiega od tyłu. Wskazałam palcem na siebie i na punkt na mapie przedstawiający formację. Dymitr potrząsnął głową i wskazał na siebie. Wybałuszyłam oczy i zaczęłam protestowad, ale wtedy Dymitr wskazał na Marka i na mnie. Nasza niesamowita jednośd umysłów raz jeszcze dała o sobie znad, gdy zdałam sobie sprawę, co Dymitr miał na myśli. Mark i ja byliśmy zajęci rozmową, gdy hałas zaalarmował Dymitra. Musieliśmy podtrzymad tę szopkę, aby zaskoczyd potencjalnego wroga. Niechętnie skinęłam głową Dymitrowi na znak, że akceptuję porażkę. Odszedł cichaczem, niczym kot, a ja odwróciłam się do Marka i spróbowałam sobie przypomnied, o czym rozmawialiśmy. Stany… próbowałam go przekonad do odwiedzenia Stanów z jakiegoś powodu. Gadad. Gadad, stworzyd dywersję. Gorączkowo wyrzuciłam z siebie, co mi ślina na język przyniosła. – No, Mark… jeżeli, ee, wpadniesz z wizytą… Możemy zjeśd coś na mieście, spróbujesz amerykaoskiego jedzenia. Koniec z kapustą. – roześmiałam się niespokojnie, próbując nie gapid się na Dymitra, który zniknął za rogiem skał. – Wiesz, możemy na przykład wyskoczyd na hot doga. Nie martw się, żadne z nich dogi, to tylko taka nazwa. To takie kawałki mięsa, które wkłada się do bułek, takiego pieczywa, a potem dodaje się jeszcze inne rzeczy i… – Wiem, co to hot dog. – przerwał mi Mark. Na użytek naszego obserwatora, przybrał lekki ton, ale zamiast scyzoryka, trzymał w dłoni sztylet. – Naprawdę? – zapytałam, szczerze zaskoczona. – Skąd? – Nie jesteśmy na aż takim odludziu. Mamy telewizję i kino. Poza tym, byłem już poza Syberią. W Stanach też. – Naprawdę? – tego nie wiedziałam. W ogóle słabo go znałam. – Próbowałeś hot dogów? – Nie. – odparł. Jego oczy były utkwione w miejscu, gdzie znikł Dymitr, ale na moment mrugnął do mnie. – Proponowano mi jednego, ale nie wyglądał zbyt smakowicie. – Co?! – wykrzyknęłam. – Bluźnisz. Są pyszne. – Czy nie jest to miazga z organów zwierzęcych? – naciskał. – No, tak… tak sądzę. Ale to samo tyczy się parówek. – No nie wiem. Coś jest nie halo z tymi całymi hot dogami. – Mark potrząsnął głową. – Nie halo? Chyba chciałeś powiedzied coś wręcz przeciwnego. Przecież hot dogi to… Moje wyrażanie słusznego oburzenia przerwało nagłe skamlenie, które przypomniało mi, że mam inne rzeczy do roboty, niż obrona jednej z najwspanialszych potraw we wszechświecie. Mark i ja stanowiliśmy jednośd, gdy pobiegliśmy w stronę kupki skał i źródła hałasu. Tam zastaliśmy Dymitra przyciskającego do ziemi wijącego się faceta w skórzanej kurtce i wytartych, niebieskich dżinsach. Nie dałam rady zauważyd nic więcej, bo Dymitr przyciskał twarz faceta do ziemi. Gdy nas ujrzał, zwolnił nieco uścisk, aby facet mógł wstad. Gdy to zrobił, zobaczyłam, że jest w moim wieku – i jest człowiekiem. Spoglądał raz na mnie, raz na Marka, a jeśli chodzi o ścisłośd, gapił się na nasze srebrne sztylety. Szarobłękitne oczy rozszerzyły się, gdy jeniec zaczął trajkotad po rosyjsku. Mark zmartwił się i zapytał go o coś, ale nadal trzymał sztylet w pogotowiu. Człowiek odpowiedział na pytanie i brzmiał, jakby miał zaraz spanikowad. Dymitr prychnął i całkowicie zwolnił uścisk. Człowiek zaczął się gramolid i potknął się, po czym wylądował od razu na tyłku. Mark wygłosił jakiś komentarz po rosyjsku, co rozbawiło Dymitra. – Czy ktoś mi powie, co tu się dzieje, proszę? – zapytałam. – Po angielsku? Ku mojemu zaskoczeniu, żaden z moich towarzyszy nie odpowiedział na to pytanie. – Jesteś… jesteś Amerykanką! – wykrzyknął chłopak, obrzucając mnie ciekawskim spojrzeniem. W jego głosie pobrzmiewał wyraźny akcent. – Wiedziałem, że sława Władcy Krwi zaczęła roztaczad coraz większe kręgi, ale nie wiedziałem, że dotarła aż tak daleko. – Bo nie dotarła. Nie do kooca. – powiedziałam. Zauważyłam wtedy, że Dymitr i Mark schowali sztylety. – Po prostu byliśmy w pobliżu.
– Powiedziałem ci. – mówił Dymitr, zwracając się do człowieka. – To nie jest miejsce dla ciebie. Odejdź, i to już. Chłopak potrząsnął głową, jeszcze pogarszając stan swoich skołtunionych blond włosów. – Nie! Możemy sobie pomóc. Wszyscy przyszliśmy tu z jednego powodu. Aby zabid Władcę Krwi. Spojrzałam w oczy Dymitra, ale nie zobaczyłam w nich żadnej wskazówki. – Jak się nazywasz? – zapytałam. – Iwan. Iwan Grigorowicz. – Cóż, Iwanie, ja jestem Rose i powiem ci, że doceniamy twoją ofertę pomocy, ale mamy wszystko pod kontrolą. Nie ma potrzeby, abyś się tu kręcił. – Nie wyglądało na to, jakobyście mieli wszystko pod kontrolą. To przypominało raczej piknik. – mina Iwana wyrażała sceptycyzm. – Właśnie się, ee, szykowaliśmy do wkroczenia do akcji. – stłumiłam grymas. – Zatem przybyłem na czas. – twarz chłopaka pojaśniała. Mark wydał z siebie westchnienie, najwyraźniej tracąc cierpliwośd. – Chłopcze, to nie Castlevania.4 Czy posiadasz coś takiego? – ponownie wyjął srebrny sztylet, ustawiając go tak, aby światło padło na czubek. Iwanowi opadła szczęka. – No właśnie, tak myślałem, że nie. Niech zgadnę: masz ze sobą drewniany kołek, tak? Iwan spiekł raka. – Tak, ale jestem bardzo dobry w… – W tym, żeby dad się zabid. – stwierdził Mark. – Nie masz potrzebnych umiejętności, ani uzbrojenia. – Nauczcie mnie! – zawołał Iwan z zapałem. – Mówiłem, że chcę wam pomóc! Zawsze o tym marzyłem, aby zostad sławnym łowcą wampirów!5 – To nie jest wycieczka krajoznawcza. – odezwał się Dymitr. On również przestał uważad Iwana za zabawnego. – Jeżeli nie odejdziesz sam, wyniesiemy cię stąd. – Dobrze, pójdę… pójdę… – Iwan zerwał się na nogi. – Ale na pewno nie chcecie mojej pomocy? Wiem o wampirach wszystko,6 więcej, niż ktokolwiek z mojej wioski… – Idź już! – powiedzieli unisono Mark i Dymitr. Iwan odszedł. We trójkę obserwowaliśmy, jak zbiegał w dół ścieżką, w stronę skalnych przeszkód, które dzieliły go od głównego traktu. – Idiota. – mruknął Mark. Schował sztylet i przy truchtał z powrotem do miejsca, w którym rozsiedliśmy się poprzednio. Po chwili, Dymitr i ja dołączyliśmy do niego. – Nawet mu współczuję. – stwierdziłam. – Wydawał się taki… ja wiem? Pełen entuzjazmu. Ale zaczynam też rozumied, dlaczego Henry tak bardzo panikował. Jeżeli pozostali „eksperci od wampirów”, którzy tu się wybrali, przypominają jego, już wiem, dlaczego poginęli. – Dokładnie. – stwierdził Dymitr, ze wzrokiem utkwionym w oddalającej się postaci Iwana, niemal niewidocznej na skalnym urwisku. – Oby wrócił do swojej wioski z jakąś fantastyczną historią o tym, jak to samodzielnie zabił Władcę Krwi.7 – Ano. – dodałam. – A jak my to zrobimy, to tylko potwierdzi jego opowiastkę, gdy ludzie zauważą brak wampira. Mimo wszystko, gdy z powrotem zajęłam miejsce w naszym prowizorycznym obozie, nie mogłam zapomnied pełnego natchnienia spojrzenia Iwana, gdy mówił o tym, jak zabije Władcę Krwi. Ilu ludzi przybyło tu przed nim, z tą samą naiwnością w sercu? Ta myśl była przygnębiająca. Mnie nauczono, że walka ze strzygami to odpowiedzialne zadanie, a nie gra komputerowa. Mark i ja wróciliśmy do naszej debaty na temat hot dogów, ku wielkiemu rozbawieniu Dymitra. Wstrząsnęło mną to, że zajął on stanowisko Marka. Mogłam się domyślad, że winę za ich błędne 4 W oryginale: „To nie gra”, lub „To nie zabawa”, a że w Castlevanii zawsze celem był wampir, a Mark podkreślił, że nie jest cywilizacyjnie cofnięty do średniowiecza… 5 Taa, zupełnie jak Simon Belmont :D Cóż, Wojownicy Światłości stale prowadzą nabór… Tyle, że nie ograniczają się tylko do strzyg. Co za szkoda… 6 Tak, od razu rozpoznałeś parę dampirów, Iwanie Grigorowiczu Van Helsing. Szkoda słów… 7 Nie może. Nie potraktował was zaklęciem Obliviate…
poglądy ponosi kuchnia rosyjska, na której zostali wychowani. Jednak mimo lekkości, z jaką prowadziliśmy konwersację, mogłam wyczud panujące między nami napięcie, które narastało w miarę, jak słooce zbliżało się do horyzontu. Na powrót ujęliśmy w dłonie srebrne sztylety, a nasze oczy bezustannie prowadziły obserwację otoczenia. Powiększające się cienie sprawiły, że skalne ściany wokół nas pociemniały, przybierając tajemniczy i złowrogi wygląd. Mieliśmy ze sobą latarki elektryczne, więc włączyliśmy je, gdy zrobiło się zbyt ciemno, aby dobrze widzied. Jako dampiry, nie potrzebowaliśmy tyle światła, co ludzie, ale nadal mieliśmy swoje potrzeby. Latarki dawały akurat tyle światła, żeby poprawid widocznośd bez ograniczania nas do terenu oświetlonego. Taki efekt miałoby na przykład ognisko. Wkrótce niebiosa zasnuł całkowity mrok, a my zdaliśmy sobie sprawę, że teraz strzygi mogły chodzid, gdzie chciały. Wszyscy byliśmy pewni, że bestia przyjdzie po nas. Pozostawało jedynie pytanie, czy spróbowałaby zaczekad, aż ogarnie nas zmęczenie, czy też zaatakowad znienacka. W miarę upływu czasu stawało się jasne, że w grę wchodzi ta pierwsza możliwośd. – Wyczuwasz cokolwiek? – szepnęłam do ucha Marka. Noszący Pocałunek Cienia odczuwali mdłości, gdy w pobliżu znajdowały się strzygi. – Jeszcze nie. – mruknął w odpowiedzi. – Trzeba było wziąd ptasie mleczko. – zażartowałam. – Oczywiście, wtedy na bank musielibyśmy rozpalid ognisko… Ciszę nocy przeciął rozdzierający krzyk. Zerwałam się na nogi, krzywiąc się z bólu. Lepszy zmysł słuchu miał tę wadę, że każdy głośny hałas był naprawdę głośny. Moi towarzysze również stali wyprostowani, ze sztyletami w gotowości. Mark zmarszczył brwi. – Jakiś podstęp strzyg? – Nie. – powiedziałam, kierując się w stronę źródła krzyku. – Iwan. Mark zaklął po rosyjsku, w sposób, do którego Dymitr zdążył mnie już przyzwyczaid. – Nigdzie nie odszedł. – stwierdził. – Rose, on jest w jednej z jaskio. – powiedział Dymitr, chwytając mnie za ramie, aby mnie spowolnid. – Przecież wiem. – odparłam. Już się tego domyśliłam. Odwróciłam się twarzą w stronę Dymitra. – Ale jaki mamy wybór? Nie możemy go tam zostawid. – Właśnie tego chcieliśmy uniknąd. – zauważył Dymitr ponuro. – Najpewniej Władca Krwi zastawił na nas pułapkę. – dorzucił Mark, gdy przebrzmiał kolejny krzyk. – Chce nas dorwad, ale jest za cwany na to, aby po nas przyjśd. Skrzywiłam się, zdając sobie sprawę ze słuszności argumentów Marka. – To jednak oznacza, że nie zabije od razu Iwana. Będzie go tylko katował, żeby nas ściągnąd. Mamy jeszcze szansę ocalid Iwana. Wyrzuciłam ręce do nieba, gdy nikt nie zaszczycił mnie odpowiedzią. – No dajcie spokój! Naprawdę zostawimy tego niedołęgę na pewną śmierd? Oczywiście, że nie zostawiliby go. – Teraz naprawdę przydałaby się nam mapa jaskio. – westchnął Dymitr. – Moglibyśmy przygotowad zasadzkę. – Nie mamy takiego luksusu, towarzyszu. – odparłam, znowu kierując się w stronę jaskini. – Wkraczamy od frontu. Przynajmniej Mark może nas ostrzec. Wtedy rozpętała się między nami debata na temat tego, kto powinien iśd przodem, a kto – zamykad pochód z latarką w dłoni. Dymitr i Mark mieli oczywiście na podorędziu niedorzeczne argumenty za tym, że powinni znaleźd się przede mną. Mark twierdził, że z racji starszeostwa, jego życie jest mniej warte, niż nasze, co było wprost śmieszne. Rozumowanie Dymitra opierało się na przepowiedni Jewy, która gwarantowała jego bezpieczeostwo, a to miało jeszcze mniej sensu, mało tego, wiedziałam, że mówi to, aby mnie ochronid. Koniec kooców i tak zostałam przegłosowana i zajęłam pozycję za nimi. Gdy wkroczyliśmy do środka, spowiła nas ciemnośd o wiele większa, niż mrok nocy. Latarka pomagała nieznacznie, ale oświetlała jedynie niewielki obszar przed nami, szliśmy więc w otchłao
nieznanego. Nikt nic nie mówił, ale odniosłam wrażenie, że myślimy o tym samym. Krzyki ucichły. To mogło oznaczad, że Iwan już nie żył, a niemal na pewno oznaczało, że Władca Krwi chciał nas zaciągnąd jak najdalej w głąb jaskio. Kłopoty zaczęły się, gdy dotarliśmy do rozwidlenia w tunelu. Nie tylko oznaczało to koniecznośd wyboru dalszej drogi, ale również to, że Władca Krwi mógł zajśd nas od tyłu. – Którędy? – mruknął Dymitr. Spojrzałam na obie trasy. Jeden tunel był węższy, ale to nic nie oznaczało. Na twarzy Marka odmalowało się zamyślenie, po czym wskazał szerszy tunel. – Tędy. Wyczuwam go tam, słabo, ale zawsze coś. Całą trójką pognaliśmy tunelem, którego średnica coraz bardziej się powiększała, wreszcie łącząc się z dużym pomieszczeniem, do którego prowadziły też kolejne trzy tunele. Zanim którekolwiek z nas zdołało zadad pytanie, którędy iśd dalej, coś ciężkiego runęło na mnie i powaliło na ziemię. Latarka wyleciała mi z dłoni i potoczyła się po skalnym podłożu, cudem nieuszkodzona. Instynktownie zrobiłam to samo. Nie wiedziałam, gdzie był mój napastnik, ale jak tylko uderzyłam w podłoże jaskini, wykonałam serię obrotów. Dobra decyzja. Ułamek sekundy później pierwszy raz ujrzałam Władcę Krwi. Opowieści na jego temat były prawdziwe. Był prastary. Co prawda faktem jest, że strzygi przestawały się starzed w chwili, gdy następowała ich przemiana i ten gośd wyglądał na kogoś po czterdziestce. Jak każda strzyga, on również miał trupio-bladą skórę i wyglądał jak sama śmierd. Wiedziałam, że przy lepszym oświetleniu zobaczyłabym szkarłatne tęczówki w jego oczach. Sumiaste wąsy i czarne włosy do ramion, w których widniały siwe pasma, nadawały mu wygląd osoby z czasów Rosji carskiej. Jednak nie tylko przestarzała fryzura świadczyła o jego wieku. Gdy patrzy się na strzygę, można wyczud starożytne zło przenikające ją do kości. Również ich szybkośd i siła zwiększały się z wiekiem. A ten gośd był naprawdę szybki. Skoczył tam, gdzie upadłam, uderzając z siłą, która spokojnie wystarczyłaby do złamania mi karku. Gdy zauważył, że chybił, natychmiast rzucił się w moją stronę, więc zrobiłam błyskawiczny unik. Jednak nie tak błyskawiczny, jak jego ruchy. Złapał mnie za rękaw, ale zanim zdążył mnie do siebie przyciągnąd, Dymitr i Mark runęli na niego, zmuszając go do wypuszczenia mnie. Moi towarzysze byli naprawdę dobrzy, należeli do najlepszych, ale dotrzymanie tempa Władcy Krwi wymagało od nich maksimum ich umiejętności. Unikał cięd ich sztyletów z pełną gracji tancerza łatwością. Zerwałam się na nogi, gotowa ich wspomóc, gdy nagle usłyszałam dochodzący z jednego z tuneli jęk. Iwan. Chciałam włączyd się do walki, ale Dymitr i Mark właśnie sparowali kilka ciosów Władcy Krwi i cała trójka znalazła się pod ścianą jaskini, tak, że przyjaciele stali mi na drodze do strzygi. Nie widząc możliwości wykonania ataku, zdecydowałam się zaufad zdolnościom Dymitra i Marka, poszłam więc na ratunek potrzebującemu. Jednak, kiedy skierowałam się w stronę tunelu, rzuciłam Dymitrowi niespokojne spojrzenie. Po raz kolejny przypomniały mi się tamte jaskinie i Dymitr ukąszony, siłą przemieniony w strzygę. Ogarnęła mnie panika i przemożne, irracjonalne pragnienie zasłonięcia Dymitra własnym ciałem. Nie, upomniałam się w myślach. Dymitr i Mark poradzą sobie. Ich jest dwóch, a strzyga tylko jedna. Wtedy było inaczej. Kolejny jęk Iwana ponaglił mnie. Równie dobrze mógł właśnie wykrwawiad się na śmierd. Wiedziałam, że im prędzej go odnajdę i udzielę mu pomocy, tym pewniejsze było to, że przeżyje. Pójście po niego oznaczało też rezygnację z latarki, bo Dymitr i Mark potrzebowali jej bardziej. Poza tym, tunel był na tyle wąski, że mogłam obiema dłoomi wymacad naprzeciwległe ściany, dzięki czemu nie wkraczałam w ciemnośd całkowicie na ślepo. – Iwan? – zawołałam go, obawiając się, że potknę się o niego. – Tutaj. – usłyszałam jego głos w odpowiedzi. Co dziwne, dochodził naprawdę z bliska, zwolniłam więc krok, rękoma sięgając przed siebie w nadziei, że go wymacam. Po chwili poczułam dotyk jego włosów i czoła. Zatrzymałam się i przykucnęłam. – Iwan, nic ci nie jest? Możesz wstad? – zapytałam. – Chyba… tak… Miałam taką nadzieję. Nie mogąc go zobaczyd, nie wiedziałam, czy przypadkiem właśnie nie wykrwawiał się tuż pod moim nosem. Znalazłam jego dłoo i pomogłam mu wstad. Oparł się na mnie ciężko, ale przynajmniej miał władzę w nogach – dobry znak. Powoli skierowaliśmy się w stronę
walczących, niezręcznie przeciskając się przez ciasny tunel. Kiedy znów pojawiliśmy się w oświetlonym pomieszczeniu, ogarnęło mnie przerażenie na widok jeszcze żywego Władcy Krwi. – Odpocznij tu. – poleciłam Iwanowi, opierając go o ścianę. Nie był w tak złym stanie, jak się obawiałam. Sprawiał wrażenie, jakby Władca Krwi dosłownie ciskał nim naokoło, ale żadne z rozcięd i siniaków nie wyglądało poważnie. Spodziewałam się, że usiądzie w jakimś kącie, abym mogła spokojnie przyłączyd się do walki, ale zamiast tego chłonął obraz bitwy oczami wielkości spodków. W pewnej chwili, z impetem, o jaki nigdy bym go nie podejrzewała, wyskoczył do przodu z tym swoim śmiesznym drewnianym kołkiem w ręce, mierząc w plecy Władcy. – Nie! – krzyknęłam, biegnąc w jego stronę. Oczywiście, jego kołek nie przebił ciała. Nie uczynił Władcy Krwi najmniejszej krzywdy. Sprawił jednak, że strzyga na ułamek sekundy przerwała walkę i odrzuciła Iwana na bok, posyłając go na drugi koniec jaskini. Iwan uderzył w ścianę z hukiem. Jednak w tym ułamku sekundy, trwającym ledwie jedno uderzenie serca, Dymitr i Mark zareagowali z bezbłędną, odbierającą mowę precyzją. Dymitr stopą podciął nogi Władcy, a Mark rzucił się do przodu, wbijając sztylet w samo serce prastarej strzygi. Władca Krwi zamarł w bezruchu, a my wstrzymaliśmy oddech na widok bezbrzeżnego zdumienia, które odmalowało się na jego twarzy. Potem osunął się w objęcia śmierci, a jego ciało runęło na podłoże. Wydałam z siebie westchnienie ulgi i natychmiast obrzuciłam spojrzeniem Dymitra, upewniając się, że nic mu nie jest. Oczywiście, że nic – w koocu był moim niezwyciężonym bogiem wojny. Trzeba było czegoś więcej, niż jakąś superstrzygę z pełnym dramatyzmu przydomkiem, żeby go powalid. Mark również wyglądał na całego i zdrowego. Na drugim koocu jaskini, Iwan sprawiał wrażenie oszołomionego, ale poza tym, nic mu nie było. Patrzył na nas z podziwem, a jego oczy rozbłysły, gdy napotkał mój wzrok. Wzniósł drewniany kołek do góry w drwiącym salucie i wyszczerzył się. – Nie musicie mi dziękowad. – powiedział. Okazało się, że powodem, dla którego Iwan nie poszedł sobie, gdy mu kazaliśmy, oczywiście oprócz jego kretyoskiego bohaterstwa, był fakt, że po prostu nie miał jak wrócid. Jacyś jego przyjaciele z wioski zostawili go tutaj z zamiarem powrotu za dwa dni, aby zobaczyd, czy jeszcze żyje, czy też nie. Nie mogliśmy go tam zostawid tak poobijanego, więc nadłożyliśmy dwie godziny drogi, aby zawieźd go do domu. Przez cały czas, Iwan nadawał, jak to w ostatniej chwili ocalił Dymitra i Marka i jak pewna byłaby ich zguba, gdyby nie on. Wytykanie mu, jak samo to, że jeszcze żyje, było ślepym trafem losu, wydawało się beznadziejne. Nie przerywaliśmy jego wywodów, ale ulżyło nam, gdy wreszcie dotarliśmy do jego wioski, przy której Baja wyglądała jak Nowy Jork. – Czasami dochodzą mnie słuchy o innych wampirach. – powiedział, gdy wysiadał z naszego samochodu. – Jeżeli bylibyście zainteresowani kolejną drużynową akcją, mógłbym was zabrad ze sobą na następną wyprawę. – Odnotowano. – odparłam. Jedyną osobą, która doprowadzała mnie do większego szału niż Iwan, była Jewa. Po pięciu minutach w jej towarzystwie zapragnęłam znowu znaleźd się z nim w samochodzie. – A więc, wygląda na to, że miałam rację. – powiedziała, siedząc w swoim bujanym fotelu, jakby stanowił on w domu Bielikowów tron. Opadłam na kanapę obok Dymitra, czując ból w kościach i marząc o dwunastogodzinnym śnie. Mark już zdążył wrócid do domu, do Oksany. Jednak mimo zmęczenia, nadal miałam w sobie dośd siły, aby się jej odciąd. – Właściwie to nie miałaś. – zareplikowałam, walcząc z wypełzającym mi na twarz pełnym samozadowolenia uśmiechem. – Powiedziałaś, że Dymitr zabije Władcę Krwi, a zrobił to Mark. – Powiedziałam, że tylko ten, kto kroczył drogą śmierci, może zabid Władcę Krwi. – sprostowała. – Mark stawił czoło śmierci i przeżył. Już otwierałam usta, żeby zaprzeczyd, ale rzeczywiście miała rację. – No, dobrze, ale gdy Wiktoria stwierdziła, że Dymitr to zrobi, nie zaprzeczyłaś. – Ale też nie potwierdziłam.
Jęknęłam. – Przecież to śmieszne! Ta cała „przepowiednia” nie znaczyła nic. Do cholery, mogła dotyczyd nawet Iwana, bo o mało nie zginął z ręki Władcy. – Dostrzegam wiele rzeczy, które nadejdą. – odparła Jewa, nie odnosząc się do żadnego z moich argumentów. – A kolejna rzecz, którą ujrzałam, jest szczególnie interesująca. – Aha. – odparłam. – Niech zgadnę. „Podróż”. To może na przykład oznaczad, że ja i Dymitr wracamy do siebie, albo że Olena wybiera się do spożywczaka. – Właściwie, to widzę zbliżające się wesele. – powiedziała Jewa. Wiktoria przysłuchiwała się tej wymianie zdao z rozbawieniem, a teraz klasnęła w dłonie. – Och, Rose i Dimka! Jej siostry pokiwały głowami z ożywieniem. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. – Jak możesz tak mówid? To może oznaczad cokolwiek! Ktoś może właśnie teraz brad ślub gdzieś w mieście. A może chodzid o Karolinę, czy nie mówiła, że poważnie myśli o obecnym chłopaku? Jeżeli chodzi o mnie i Dymitra, to nastąpi dopiero za kilka lat, a pewnie i za to przypiszesz sobie zasługę, że „przepowiedziałaś przyszłośd”. Jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Bielikówny już gawędziły z ożywieniem, omawiając plany, zastanawiając się, czy ślub odbędzie się tutaj, czy w Stanach i jakże miło byłoby zobaczyd, jak Dymitr się „nareszcie ustatkował”. – Nie do wiary. – jęknęłam po raz kolejny i oparłam się o niego. – Nie wierzysz w przeznaczenie, Roza? – Dymitr uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. – Pewnie. – powiedziałam. – Ale nie w szalone, niejasne przepowiednie twojej babki. – Mi nie wydają się takie znowu szalone. – droczył się ze mną. – Jesteś równie szalony, jak ona. Pocałował mnie w czubek głowy. – Czułem, że tak powiesz. Przełożył: Victor Delacroix Beta: Amitiel