Dom, słodki dom
Pod koniec wiosny były w modzie elfie szaliki. Wydawało się jakby głowy kobiet
zamieniały się w chmury. W szalikach było strasznie ciepło, strasznie duzo kosztowały, ale
nikogo to nie zatrzymywało.
Mnie także nie zatrzymało, dlatego pierwsze co zrobiłam po przyjeździe to poszłam na
rajd po sklepach
– Głupia baba – stwierdził krasnolud, kiedy przyszłam do jego pokoju pochwalić się
rzeczami. – Właśnie przyjechaliśmy do miasta po pół roku. Wywalą nas z akademika.
Musimy szukać pomieszczenia do spania i mistrzowni, a ty łazisz po sklepach!
– Muszę sobie wynagrodzić to, co przeżyłam – odpowiedziałam. – Spakowałam wszystkie
rzeczy, obiecałeś znaleźć lokum, więc gdzie tu jest moja wina?
Krasnolud tylko westchnął. W tym tygodniu czekała nas ceremonia wręczenia dyplomów, po
której podpisywaliśmy obietnicę odpracować dla kraju trzy miesiące i byliśmy wolni. Nikt nie
mówił nam kiedy mieliśmy to odbębnić – najważniejsze było to, żeby zrobić to w ciągu
trzech lat, potułać się po kraju i zadowolić ludność swoimi usługami. Razem z Otto
postanowiliśmy odłożyć to na pewien czas i zająć się rzeczami niecierpiącymi zwłoki.
Po wręczeniu dyplomów powinniśmy wciągu trzech dni opuścić akademik, a to oznacza, że
na poszukiwania mieszkania został nam tydzień. Na propozycję moich rodziców, żebyśmy z
tym poczekali, wspólnie odpowiedzieliśmy nie – Otto musiał zacząć swoja działalność jak
każdy porządny krasnolud, a ja musiałam pokazać Irdze, że uporządkowałam sobie życie. A
dopiero potem wcielić w życie plan „odzyskać Irgę”.
Nekromantę spotkałam już w mieście. Nam mój radosny i pełen nadziei krzyk "Irga!" chłopak
odwrócił się, kiwnął jak starej znajomej i poszedł dalej. Właśnie po tym spotkaniu musiałam
sobie wynagrodzić przeżycia elfim szalikiem.
Na ceremonię wręczenia nagród przyjechała cała rodzina – babcia z dziadkiem, mama, tata i
cztery młodsze siostry. Darija, druga w kolejności, objęła mnie niezgrabnie, miażdżąc
ogromnym brzuchem.
- Zak! – zwróciłam się do jej męża. – Jak mogłeś jej pozwolić na tak długą podróż! Przecież
mogła zacząć rodzić w drodze!
Szwagier wzruszył ramionami. Tak samo jak mój ojciec, pokornie poddawał się kobiecej
energii i uważał, że niepotrzebne problemy tylko szkodzą mu na nerwy.
- Tak bardzo chciałam być na ceremonii! – z gorejącymi oczyma mówiła do mnie Darija. –
Przecież zostajesz dyplomowanym magiem a to taki prestiż!
- Prestiż, tak – nie mogła nie wmieszać się babka. – Ale kiedy w końcu wyjdziesz za mąż?
Machinalnie pokręciłam na palcu pierścionek, który Irga podarował mi przy oświadczynach, a
po zerwaniu nie zabrał. Jakbym sama wiedziała, kiedy wyjdę za mąż! I czy mi się to w ogóle
uda.
- Kiedyś tam – niewyraźnie odpowiedziałam i uciekłam, zwalając winę na niedokończone
sprawy.
Ceremonia wręczenia dyplomów była jak zwykle bardzo nudna, a jedyną atrakcją byli
krewni. Widzowie aktywnie omawiali kto i jak się ubrał, póki absolwenci odbierali dyplomy z
rąk Rektora, który na twarzy miał wypisane pytanie „kiedy to się skończy”.
Specjalnie dla krewnych, żądnych wrażeń, zorganizowano koncert, który ku ogólnemu
zdziwieniu nie składał się tylko z okolicznych artystów, ale i muzykantów ze „Strzałki”. W
czasie uczty, kiedy goście jak szarańcza rzucili się na darmowe jedzenie, podszedł do mnie
Bef.
- Olgierdo – powiedział poważnie, kiwając mojej rodzinie – Muszę z tobą porozmawiać.
- Oczywiście, Nauczycielu! – radośnie odpowiedziałam, szczęśliwa od nowej możliwości
ucieczki od bliskich.
- Tak – powiedział mag uroczyście – Od tego momentu nie jestem już twoim Nauczycielem.
Ale chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz się do mnie zwrócić.
- Zawsze będziecie dla mnie Nauczycielem – powiedziałam twardo.
- Świetnie – uśmiechnął się Bef. – Rozumiem, że wsadzam nos nie w swoje sprawy, ale
chciałbym się dowiedzieć czy wszystko w porządku.
- Tak – zdziwiłam się – Co mogłoby się ze mną dziać?
- Po prostu widziałem w mieście Irronto… mmm… nie samego – delikatnie odpowiedział
wykładowca.
- Ach, to – beztrosko rzekłam, starając nie pokazać, jak mnie to zabolało. – Mamy chwilową
przerwę w związku, żeby odpocząć od siebie.
- Rozumiem – wydawało mi się jakby ciekawskie oczy Nauczyciela zaglądały mi w samą
duszę. – Mogę mieć nadzieję, że nie narobisz głupstw?
"Też mam taką nadzieję" – pomyślałam, stłumiwszy westchnienie.
- Jestem pewien, że wszystko będzie z wami dobrze – powiedział Bef pewnie. – Pamiętam,
jak patrzył na ciebie Irga jeszcze na pierwszym spotkaniu w komisji.
- Nigdy mi tego nie mówiliście – rozgadałam się.
- To nie rola wykładowcy – uśmiechnął się. – Ale rola przyjaciela.
- Nauczycielu – rozpromieniłam się. Jeśli SAM Bef nazywa się moim przyjacielem, to
znaczy, że moje życie nie jest tak złe, jak mi się wydaję. Nawet lepsze!
- Ola – wynurzył się z tłumu Otto. – O, witajcie! Ola, zaproponowano nam kupno domu w
sam raz na nasze możliwości.
No tak, to ludzie zebrali się tu na pogaduchy, a krasnoludy prowadzą interesy.
- Pójdziemy dzisiaj zobaczyć - stwierdziłam, pożegnają się z Befem i podając mu rękę (nie
będę myć dłoni przynajmniej przez tydzień od tego momentu na szczęście).
Rodzinka postanowiła pójść na zakupy. Twarze Zaka i ojca przybrały już męczeński wyraz,
młodsze siostry już zaczynały jęczeć o czymś drogim i całkowicie niepotrzebnym. Obiecując
zaprosić ich do nowego domu, poszłam za krasnoludem.
- Od roku tam nikt już nie mieszka – niewyraźnie mówił Otto, ściągając oficjalną szatę przez
głowę. Swoją już dawno zdjęłam i teraz wala się na dnie torebki mamy – na pamięć. – Żył
tam stary krasnolud, dlatego dostajemy od razu mistrzownię.
- Dlaczego kiedy zmarł, domu nie przejął ktoś z jego licznej rodziny? – zdziwiłam się.
- Dlatego, że był samotny – delikatnie wyjaśnił krasnolud. – Całą jego rodzinę załatwiły
umarlaki z Gór Zmierzchowych, kiedy zaryzykowali tam zamieszkać, bo było tam dużo rud
kopalnych. Sam Karl miał trochę zryty beret, dlatego dom ma złą sławę. Ale przecież się tego
nie boimy, prawda?
- Nie boimy - potwierdziłam. – Z naszym szczęściem musimy chwytać to, co się da, a nie
nosem kręcić. Jak się wzbogacimy…
- To wtedy postawimy na działce dwa domy – powiedział Otto.
- Po co?
- Dlatego, że i tak gadają o nas nie wiadomo co, a jeśli będziemy cały czas żyć razem…
- Co gadają? – nastroszyłam się.
- Że nie jesteśmy przyjaciółmi – zakomunikował Otto. – Szczególnie po tym, jak rozstałaś się
z Irgą
- A co? – nagle rozweseliłam się. – Druhu, jesteśmy od tak dawna ze sobą, że znamy się jak
łyse konie. Tym bardziej, że zajmujemy się tym samym interesem. Będzie z nas piękna para.
Półkrasnokud zatrzymał się nagle, jakby naleciał na niewidzialną ścianę.
- Ty tak na poważnie?
- Absolutnie. No, czego stoisz, mieliśmy iść dom oglądać.
Otto gniótł w rękach brodę, co oznaczało silne zaniepokojenie i w zamyśleniu dreptał w
miejscu.
- Dobry pomysł – wydusił w końcu z siebie, najwyraźniej przemyślawszy wszystkie zyski i
straty. – Idziemy obejrzeć dom.
Dom wyglądał solidnie i porządnie, nie patrząc na to, że już od roku nikt w nim nie mieszkał.
Krasnoludzki smak zawsze się wyróżniał. Przy skrzypiących drzwiach stał wściekle rusy
krasnolud, dalszy krewniak poprzedniego właściciela.
- Dom dobry, dobry, kupujcie - trzeszczał, bez wytchnienia opisując zalety domu i
mistrzowni.
- Jeśli jest taki dobry, to dlaczego sami w nim nie mieszkacie? – z trudem, ale udało mi się
przebić sprzedawcę.
- Dlatego, że chcę go sprzedać – powiedział krasnolud. – Mam już dom, ale sam bym
mieszkał tutaj. Moja rodzina jest za duża, żeby się tutaj zmieściła.
Patrzyłam w krystalicznie niewinne oczy i wiedziałam, że coś jest tutaj nie tak. To uczucie
kłębiło się gdzieś w podświadomości i nie mogłam przyoblec tego w słowa. Trzeba było łapać
za ręce Ottona i zaciągnąć na stronę.
- Jesteś pewny, że potrzebujemy właśnie tego domu? - wyszeptałam.
- Nic więcej za takie pieniądze nie kupimy – uczciwie odpowiedział Otto.
- Możemy pożyczyć pieniądze i znaleźć coś lepszego niż śmierdzący dom na skraju miasta!
- Nie chcę od nikogo nic pożyczać! – wysyczał rozzłoszczony krasnolud. – To mój pierwszy
dom – no dobra, moja połowa domu. Chcę, żeby krewni mnie poważali, że mogłem zacząć
sam. Sam! Sam, rozumiesz! A jeśliby niektóre osoby nie poszły niszczyć elfie dzielnicy to
kasy byłoby więcej.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia? – rozzłościłam się. – To nie był mój pomysł i
byłam ofiarą tłumu tak samo jak i ty.
- Tak się tam kłócicie – zauważył sprzedawca. – Że zacząłem myśleć, że jesteście parą.
- To nie wasza sprawa – odgryzł się Otto.
- Otto – błagalnie chwyciłam go za rękaw – nie podoba mi się tu.
- To dlatego, że podwórko jest zapuszczone i dom jest cały w pajęczynie – stwierdził
najlepszy przyjaciel. – posadzimy kwiatki, umyjemy okna i podłogę – i sama zauważysz, jak
się zmieni.
- Nie dlatego mi się nie podoba – próbowałam wyjaśnić. – Nie podoba mi się gdzieś w duszy.
Przeczucie.
- Niczego nie czuję – powiedział Otto, pomyślawszy chwilkę. I zwrócił się do rudego
krasnoluda: - Kupujemy dom.
Musiałam się z tym pogodzić. Tym bardziej, że nie mieliśmy innych możliwości. Jeśli
krasnolud po wyprowadzki z akademika mógł zamieszkać u rodziny, to ja nie miałam gdzie
pójść – wcześniej zamierzałam mieszkać z Irgą, który teraz mnie całkowicie nie zauważał.
Wieczorem pakowałam w pokoju ostatnie rzeczy. Ściany nieprzyjemnie raziły oczy swoją
pustotą – znikły półeczki, zawalone zeszytami i podręcznikami, kosmetykami i innymi
małymi przyjemnymi drobiazgami. Pusta szafa na ubrania świeciła pustkami i otwartymi na
oścież drzwiczkami. Na szafkach leżały owinięte w szmatki filiżanki i talerze. Moja
współlokatorka, uzdrowicielka Lira, ostrożnie owijała w we włochaty pled swój ukochany
czerep, który tyle lat stał na półce nad jej łóżkiem. Półtora roku temu czerep zniknął bez śladu
przez zaklęcie, które miało oczyścić pokój z kurzu. Lira traktowała go jak ukochane
zwierzątko. I nagle przy przeprowadzce czerep się odnalazł – pojawił się na półce w środku
nocy i stał tam jak gdyby nigdy nic do rana. Tak, tę pobudkę zapomnę na długo – obudził
mnie przeraźliwy wizg. Podskoczyłam na łóżku, gotowa do obrony przed martwiakami,
złodziejami, bandytami i gwałcicielami razem wziętych. Na łóżku obok kręcił głową zaspany
chłopak Liry, Arsenij, a winowajczyni zamieszania tańczyła pośrodku pokoju przytulając się
do łba i mówiąc:
- Mój najdroższy, kochany mój, wróciłeś do właścicielki, wróciłeś!
Wtedy razem z Arsenim wypiliśmy resztki uspokajającej nalewki, dochodząc do wniosku, że
każdy ma prawo mieć różne dziwactwa.
- Chciałam ci powiedzieć – nagle przerwała nasze milczenie Lira. – Ale bałam się, że nie
wytrzymasz.
- Jeśli chodzi ci o to, że Irga łazi po mieście przytulając do siebie długonogą blondynkę, to
mi już o tym donieśli – odezwałam się nudnym głosem.
- Nie widziałam go z nikim – zdziwiła się przyjaciółka. – Za każdym razem jak go
spotykałam był sam.
- Nie musisz mnie pocieszać – przerwałam jej.
- Nie o to mi chodzi – przyznała zawstydzona Lira. – Postanowiliśmy się z Arsenim ożenić.
- O! – ucieszyłam się. – To dopiero nowina! A dlaczego bałaś się mi o tym powiedzieć?
- No… - przyjaciółka usiadła obok na łóżku – Jesteś teraz sama, a ja…
- Lira! – energicznie krzyknęłam. – To nie ma żadnego znaczenia! Przecież jesteś moją
najlepszą przyjaciółką i jestem z twojego powodu bardzo szczęśliwa! Dlaczego miałabym się
smucić? Odwrotnie, cieszę się, że chociaż tobie się udało.
Lira westchnęła z jawną ulgą.
- No to zapraszam cię na ślub - powiedziała. – Postanowiliśmy urządzić skromne wesele, w
najbliższym kręgu.
- Cieszę się, że jestem zaliczona do najbliższego kręgu.
- Oczywiście, przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Nawet więcej – mieszkamy
razem!
- Mieszkałyśmy – ze smutkiem uściśliłam.
- Ale za to jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami!
Objęłyśmy się i posiedziałyśmy tak chwilę w ciszy. Moją duszą zawładną spokój.
- Naprawdę jestem szczęśliwa z twojego powodu - powiedziałam. – Tylko powiedz mi, jak to
jest całować się z brodatym?
- Bardzo ciekawe wrażenia– ze śmiechem przyznała Lira. – Kiedy go całujesz to jeszcze nic,
ale jak on gdzieś ciebie, a broda tak łaskocze, łaskocze… Podwójna radość.
Roześmiałam się. Lira przeprowadzała się do akademiku przy Domu Uzdrowień, gdzie już od
kilku lat żył jej chłopak. Obiecano im, że kiedy się ożenią dostaną wspólny pokój, a po
zakończeniu praktyki Liry zamierzali pojechać do rodzinnego miasta Arseniego i tam
pracować.
- Kiedy się przeprowadzacie? – zapytała mnie przyjaciółka.
- Jutro. Rano załatwimy wszystkie papiery i będziemy się wprowadzać. Czym wcześniej tym
lepiej. Tam jest dużo roboty ze sprzątaniem, a Otto najpierw chce wyremontować
mistrzownię, żeby zacząć pracować. Nie mamy teraz kasy, ale na szczęście zdążyłam szalik
kupić – z przyjemnością pogłaskałam puszystą własność.
Następny dzień okazał się bardziej kłopotliwy niż myślałam. Niekończące się kolejki we
wszelakich instytucjach i urzędnicy ze znudzonym wyrazem twarzy, którzy ożywiali się na
widok monet. Pół pijany woźnica z obskurną karetą, gdzie wrzuciliśmy wszystkie rzeczy, i
jego stara kobyła ledwie idąca po uliczkach miasta.
Żeby odciążyć klacz szliśmy za karetą piechotą.
- Nie będziemy mieli jutro za co zjeść – poskarżył mi się. – Straciliśmy wszystkie pieniądze.
- Nie bój się o żarcie - rzekłam. – Moja mama dała nam jedzenia przynajmniej na trzy
tygodnie. Powiedziała, że to prezent od rodziny na wyjście z domu. Na przykład kupno domu
to bardzo kosztowna rzecz, i boją się, żeby starsza córka z głodu nie padła na początku
magicznej kariery. Tylko nie bardzo wyobrażam sobie jak będziemy przeprowadzać remont.
Otto nagle się roześmiał.
- W remoncie obiecał pomóc ojciec. Jeszcze i braci przyprowadzi. Jak dobrze, że mamy
rodzinę.
- Tak, źle by bez nich było – zgodziłam się.
Kiedy wwaliliśmy rzeczy – z pomocą magii, dlatego, że już odpadały nam ręce i w plecach
strzelało, zaczęło już ciemnieć.
- Dzisiaj śpimy razem - powiedziałam, wynurzając się wśród worków z odzieżą – I na
podłodze. Nie mam sił na sprzątanie.
- Ja też – przyznał Otto. – Tylko nie bij mnie za bardzo, jak będę chrapać.
- Jestem tak zmęczona, że nie będę tracić sił na bicie ciebie.
Półkrasnolud otworzył drzwi do domu i natychmiast zamknął. Odwrócił się do mnie i
powiedział:
- Tam jest wampir.
- Co? – zdziwiłam się.
- Wampir.
- Żarty się ciebie trzymają – wkurzyłam się, otwierając drzwi.
W przedsionku stała długa, chuda figura ze świecącymi na czerwono oczyma i zębami, na
których migotały odblaski. Wampir ruszył w moją stronę, wyciągając ręce z zakrzywionymi
pazurami. Szybko zamknęłam drzwi i odwróciwszy się z całej siły nawaliłam się na nie
plecami, czując jak z przerażenia ruszają mi się włosy na głowie.
- Tam naprawdę jest wampir – przyznałam słabym głosem.
Uderzono w drzwi. Artefakty wiszące na szyi zrobiły się gorące. Otto rzucił się na dziwo
razem ze mną i zaproponował:
- Pewnie się dopiero przebudził i nie wie co się dzieje.
- To ty po przebudzeniu nie wiesz co się dzieje - powiedziałam. – Powstrzymują go drzwi z
dębu, bo wampiry dębu nie lubią.
- A ja myślałem, że nie lubią osiny.
- Osiny nienawidzą – błysnęłam wiedzą i wyjęczałam: - Mówiłam ci, że coś mi się tu nie
podoba! Mówiłam! Czułam!
Otto wychrypiał, upierając się nogami w ziemię:
- W dzień nigdzie go nie było widać!
- Bo spał w piwnicy! Zaglądałeś tam? – w wiotkim ciele wampira skrywała się ogromna siła.
- Nie – wyjęczał Otto. – Co będziemy robić?
- Nie wiem! - wizgnęłam. - Co on tu w ogóle robi, przecież wampirów w Czystiakowie nigdy
nie było
- Dobra, zrobimy tak, że ja będę trzymał drzwi a ty pobiegniesz po pomoc.
- I wróciwszy znaleźć po tobie tylko kawałki? Drzwi już trzeszczą, będziemy się bić, bo nie
mamy innego wyboru.
- Uciekaj, choć ty się uratujesz.
- Idiota.
- Ola, szybko odejdź od drzwi – ryknął głos od strony furtki.
- Irga! - krzyknęłam.
- Szybko, powiedziałem!
Odbiegłam od drzwi, a Irga szybkim ruchem, prawie wyrywając mi rękę ze stawu, schował
mnie za siebie. Otto jęczał, w pojedynkę powstrzymując wampira. Na końcach palców
nekromanty pojawiły się niebieskie płomienie, kiwnął, a Otto rzucił się w krzaki znajdujące
się w kącie podwórka.
Wampir wpadł na podwórko i zawył, dostając uderzeniem magii. Zwinnie unikając
następnego, ogromnym susem wskoczył na płot.
- Odejdź – wysyczał Irga.
Jednak wampir popatrzył się na nekromantę płonącymi oczyma i skoczył. Rozrzuciło nas po
podwórku. Poturlałam się po ziemi, łapiąc wraz z powietrzem gorzki pył – nie wiem jak, ale
Irga zdążył usunąć mnie z trajektorii lotu nieżywego. Przekręciwszy się na plecy zobaczyłam,
jak niebo zasłoniła figura i wampir nachylił się nade mną, chwytając zimnymi kończynami
moje ręce, wzniesione w obronnym geście. Odsunąwszy je na stronę, krwiopijca otworzył
paszczę, z której jechało smrodem i ukąsił mnie za szyję. Z przerażenia i bólu nawet nie
krzyknęłam.
Bach! Uderzenie odrzuciło wampira ode mnie, który się skulił, a Otto, trzymając resztki drzwi
w rękach i walił jeszcze krwiopijcę z buta. Ten skoczył i rzucił się na krasnoluda, ale Otto
zręcznie posługując się deską jak tarczą, uniknął zębów. Więcej nie zobaczyłam – zwinęłam
się w kłębek i zrobiło mi się niedobrze. Sił starczyło mi tylko na to, żeby spróbować
popełznąć w krzaki.
- Ola, miła, żyjesz? – Irga przewrócił mnie na plecy. Przez całą jego twarz ciągnęła się
krwawa szrama.
Ja, strzelając zębami, przycisnęłam ręce do płonącego ogniem gardła.
- Trzymaj jej ręce – krzyknął były narzeczony i Otto brutalnie rozłożył mi ręce i przytrzymał.
Irga pstryknięciem zapalił płomyczek, z jakiegoś powodu drżący i pochylił się nade mną. Ja,
zapominając o tym, że ugryzł mnie wampir i zostało mi mało czasu, z przyjemnością
zaciągnęłam się ukochanym i znajomym zapachem gorącego męskiego ciała, zapachem
długiej czarnej grzywki, którą niecierpliwym ruchem nekromanta odrzucił na bok.
- Kocham cię - powiedziałam.
- Głupia – odezwał się nekromanta, przecinając elficki szalik. – Sukin Kot!
- Umieram? - zapytałam.
- Nie – ze zdziwieniem i ulgą odpowiedział Irga. – Będziesz się tylko męczyć.
- Nie ugryzł cię – krzyknął Otto. – Tylko cię podrapał.
- Jego kły zaplątały się w szaliku – Irga nerwowo się roześmiał. – Idziemy do uzdrowicieli,
oni uratuję cię od zatrucia wampirzym jadem.
Nekromanta lekko podniósł mnie na ręce, a ja objęłam go rękami i mocno się przytuliłam.
- Co wampir robił w lesie? – zapytał Otto, idąc obok. – Na Młot i Kowadło, całe ręce mam
poranione, jak ja teraz będę pracował?
- Nie wiem – powiedział Irga. – Przybiegłem, bo poczułem uderzenie czarnej magii.
- A… - zaczął półkrasnolud i zamilkł.
- Jak mogłeś tak szybko przybiec? – wychrypiałam. Szyja strasznie piekła. – Byłeś w
pobliżu?
- Przechodziłem obok – bez entuzjazmu odpowiedział nekromanta.
Chciałam powiedzieć, że Irdze nie jest wszystko jedno to, co dzieje się w moim życiu, ale
zdążyłam spojrzeć na krasnoluda. Zdecydowanie pokręcił głową i postanowiłam po prostu
cieszyć się chwilą, położywszy głowę na ramiona chłopaka.
W Domie Uzdrowicieli dzisiaj dyżurowała Lira.
- Co się stało? – podbiegła do nas przerażona.
- Olę podrapał wampir – powiedział Irga.
Jad zaczął działać – zaczęło mi się kręcić w głowie, a przed oczami pojawiać się
różnokolorowe plamy.
- Wampir? – krzyknęła Lira. – O Miłościwy Annie!
Na jej krzyk, sądząc po tupocie, przybiegli wszyscy uzdrowiciele. Próbowali położyć mnie na
nosze, ale tak się wszczepiłam w Irgę, że jego koszula zatrzeszczała. Uzdrowiciele
przyspieszyli, a ja krzyknęłam, czepiając się nekromanty nogami i rękami. Z jakiegoś powodu
w tym wirującym, kolorowym i głośnym świecie wydawał mi się bezpieczną przystanią.
- Puść mnie, Ola, zadusisz – przekonywał mnie Irga, rozprostowując moje palce.
W końcu rzucili mi jakimś proszkiem w twarz i wyłączyłam się.
Obudziłam się na miękkim łóżku w sali Domu Uzdrowień. Ręce mi zdrętwiały, a
pokręciwszy głową, zrozumiałam, dlaczego. Spałam, uczepiwszy się rękami rąk Irgi.
Nekromanta spał obok w wygodnym krześle. Koszula nosiła śladu nocnego boju i wątpiłam,
że można ją było po prostu tak zaszyć, szybciej wyrzucić. Przez twarz chłopaka ciągnął się
bordowy ślad po ranie. Zrozumiałam, jak bardzo się za nim stęskniłam, i dlatego tak leżałam,
lubując się ukochanym nie patrząc na to, że całe ciało zdrętwiało.
Irga głęboko westchnął, przeciągnął się całym ciałem, nie zabierając ode mnie ręki, znowu
westchnął i otworzył oczy. Popatrzył na mnie, westchnął kolejny raz i ostrożnie zabrał rękę.
- Irga… - wyszeptałam.
- Dzień dobry – powiedział spokojnie. – Jak się czujesz?
- Dobrze.
- No to pójdę.
- Irga, musimy porozmawiać.
- Słucham – dopiero, co wstając z krzesła znowu na nie siadł.
- Ja… ty… Znowu jesteśmy razem? - wydusiłam.
- Nie – powiedział Irga. – Dlaczego tak pomyślałaś?
- Dlatego, że… Zachowywałeś się tak ostatniej nocy… I siedziałeś obok mnie…
Irga wzruszył ramionami.
- Tak samo zachowałbym się z innym poszkodowanym. Przecież to wina magicznej władzy,
że nie zauważyliśmy pojawienia się w mieście wampira.
Nekromanta wstał i ruszył do drzwi.
- Jesteś okrutny – z uczuciem rzuciłam do jego pleców.
Irga zamarł.
- A ty? – zapytał cicho i wyszedł, zanim mogłam coś odpowiedzieć.
Odwróciwszy się do ściany, zacisnęłam zęby. Nie dam się. I tak się nie dam.
- Co z tobą? – Lira ostrożnie poszturchała mnie za rękę.
- Lepiej by było, jakbym zamieniła się w wampira - wyjęczałam.
- Nie zamieniłabyś się – uspokoiła mnie przyjaciółka. – Wampirzy jad przemienia tylko jeśli z
ofiary wypito większą część krwi, a tak po prostu organizm się zatruwa i człowiek choruje.
Ale jeśli w porę zwróci się do uzdrowicieli, to nic strasznego się nie stanie. Powtarzam ci:
wszystko będzie z wami dobrze. Kiedyś Irdze przejdzie.
- Lepiej, żeby to było wcześniej niż w ogóle – odpowiedziałam pochmurnie.
Przy wyjściu czekał na mnie Otto, żując bułkę. Ręce miał obandażowane i był senny.
- A mi przez całą noc uzdrowiciele drzazgi wyciągali – pochwalił się. – Takie młodziutkie
dziewczynki – cukiereczki po prostu. A jak z tobą, gryźć nie będziesz?
Popatrzywszy na moją pochmurną twarz, kumpel westchnął i podał mi pół bułki.
- Co, Irga nadal jest obrażony?
- Tak.
- Rozumiem go. W nocy do Domu Uzdrowicieli przyszedł Żiwko. Tylko co ciebie uspokoili i
zamierzali przenieść z pierwszej sali, jak nagle pojawił się on. "Co z nią?" - mówi. Irga nawet
na twarzy się zmienił.
- Zabiję tego przeklętego orka – rozzłościłam się.
- To nie on – powiedział Otto. – Po prostu zbieżność sytuacji. Psy mu zachorowały i poszedł
po uzdrowiciela, lecz nie widział, że cię tu spotka. Ale oczywiście nie mógł Irgi
podenerwować.
- No za co tak mnie? - zawyłam, zwracając się do niebios. – Za co, co? Słuchaj, Otto, a nie
rozkradli nam rzeczy przez noc?
- Nie, tam strażnik siedział, spotkaliśmy go po drodze do Domu Uzdrowicieli – chętnie
powiedział krasnolud. – A to twój szalik, ale boję się, że zginął śmiercią bohatera. Najpierw
go wampir porwał kłami, a potem jeszcze Irga rozciął.
- Trzy złocisze! - jęknęłam.
- Ile? – krzyknął Otto. - Ile? Przecież za te pieniądze można było nowe drzwi postawić!
- Nie myślałam o drzwiach, kiedy go kupowałam – odgryzłam się, wchodząc przez furtkę.
Na środku podwórka widniała wypalona plama.
- To to, co zostało z wampira – powiedział półkrasnolud.
- Otoczymy kręgiem z kredy i będziemy pokazywać gościom - postanowiłam. – Wampir w
naszych krajach jest rzadkością. Szkoda, że tak mało z niego zostało, bo można byłoby go za
pieniądze pokazywać.
- O! – z szacunkiem podniósł palec Otto. – Zaczęłaś myśleć jak krasnolud.
- Raczej jak krasnoludka - uściśliłam, znajdując przy krzakach resztki ze swojego szaliczka.
- Ciekawe skąd się wziął w ogóle ten wampir – zapytał półkrasnolud, bezsilnie padając na
worki z rzeczami, cały czas leżące przy drzwiach do domu.
- To nie mnie powinieneś pytać - powiedziałam.
- Rano tu była połowa magicznej straży, która stwierdziła, że od dawna spał w piwnicy, a
nasza magia, kiedy przenosiliśmy rzeczy, go obudziła – wyjaśnił Otto. – Nie było by
szczęścia, to by nieszczęście pomogło. Teraz wszyscy wiedzą, gdzie można kupić porządne
artefakty po dobrej cenie.
- Przecież nie mamy jeszcze mistrzowni - przypomniałam, obawiając się, że w rezultacie
kampanii zabitego wampira posypie się kupa zamówień.
- To nic, dzisiaj przyjedzie mój ojciec zająć się mistrzownią – machnął ręką Otto. – A
zauważyłaś, że wampir właśnie na ciebie się rzucił? Porozmyślałbym nad tym w trakcie
odpoczynku.
- No to rozmyślaj, jeśli nie chcesz stracić kompana. Wydaje mi się, że z naszej dwójki mam
smaczniejszą krew - powiedziałam, podnosząc bohaterski szalik. Ostrożnie wypiorę i
powieszę w ramce nad łóżkiem. Zasłużył sobie ratując moje życie.
- Nie można się od ciebie uwolnić – stwierdził Otto zadowolony. – Ani wampir cię nie
załatwi, ani szalony nekromanta, nic! Tylko z miłości możesz paść, ale to się jeszcze zobaczy.
- Naprawdę? – ucieszyłam się.
- Oczywiście – powiedział pewnie krasnolud. – Nie patrząc na wszystkie urazy Irga i tak nie
zabrał pierścionka.
- Może zapomniał?
- Ta, zapomniał. Pierścionka swojej matki. Który błyszczy na twoim palcu. Tak, zapomniał.
- Od Żiwka się uwolnię – powiedział groźnie. – Wtedy zobaczymy.
- Nie musisz się uwalniać od Żiwka – błagalnie powiedział Otto. – Dogadałem się z nim o
kupnie psa za dobrą cenę.
- Nie będziesz u orka kupować psa! Szybciej ja będę siedzieć przy bramie i szczekać! Inaczej
ten dureń znajdzie nowy powód, by tu zaglądać i Irga będzie myśleć, że coś nas łączy! –
wkurzyłam się.
- O, pościelimy tobie w budzie – uśmiechając się, rzekł Otto. – Bo domek jest maleńki i z
twoimi rzeczami będzie tu za ciasno.
- Ach ty – oburzyłam się, rzucając się na najlepszego przyjaciela.
Kotłowaliśmy się wśród szmatek, kiedy nad nami rozległ się głos ojca Ottona, Ottorna der
Szwarca, wesoło pytający:
- I kiedy do ołtarza Bogini Rodu?
- Tato – zawstydził się półkrasnolud i bezczelnie powiedział: - Pieniędzy nie ma.
- No, na ślub ci dam – uśmiechnął się Ottorn, pomagając mi wstać. Za jego plecami młodsi
bracia Ottona szczerzyli się do nas na szerokość wszystkich swoich zębów.
- Nie trzeba – przeraził się kumpel. – Tato, ja sam.
- Świetnie, prawdziwy krasnolud! – ucieszył się Ottorn. – No co, będziemy pracować? Czas
to pieniądz!
Póki krasnoludy stukały i cięły, sprzątałam w domu, i, tak tak, spoglądałam na pierścionek.
Dzisiaj w nocy Irga mógł go zdjąć, ale nie zrobił tego, nawet biorąc pod uwagę pojawienie się
orka w Domu uzdrowień. Jakby jeszcze mój ukochany podpowiedział, co musze zrobić, żeby
go odzyskać, było by świetnie. Ale nie, tak muszę myśleć sama. Jak ciężko! Ze zdwojoną
energią zaczęłam pozbywać się pyłu i pajęczyny. Znienawidzona robota w domu przy planie
odzyskania Irgi była małą nieprzyjemnością. Ale cieszy mnie jedno - po doprowadzeni tego
pobojowiska do porządnego stanu zrobię krok w stronę stania się idealną żoną. Przecież stanę
się sprzątaczką z bardzo dużym doświadczeniem!
Super exclusiv
Siedziałam na letnim placu ulubionej knajpki "Pij więcej!" i nacieszałam się życiem. Przede
mną na stoliczku stały trzy spienione kufle z piwem, na talerzyku leżały żytnie sucharki, a w
miseczce – słone ogóreczki. Z rana knajpa była prawie pusta i nikt i nic nie przeszkadzało mi,
chłepcząc piwo, cieszyć się z jasnego błękitnego nieba z wolno płynącymi po nim obłokami.
Miałam dzisiaj wolne. Pierwszy wolny dzień od ostatnich trzech tygodni. Od dwudziestu
jeden dni nieprzerwanej, wyczerpującej pracy, kiedy wieczorem chce się tylko paść i zasnąć.
Czasami zasypialiśmy z Ottem za stołem, padając głową w niedojedzoną kaszę. Za to rezultat
był wstrząsający – nasz domek świecił czystością, w pokojach było przytulnie, w rurach
zamieszkał demon ognia i teraz ciągle mieliśmy ciepłą wodę, na podwórku rosły kwiatki i
pojawiła się ławeczka, furtka pachniała świeżą farbą, a w mistrzowni można było pracować
bez strachu, że na głowę spadnie przegniła belka albo nie będzie gdzie położyć narzędzi. A
najważniejsze – Ottorn der Szwarc wrócił do domu razem z partią artefaktów, dodających
siły, które zamierzał sprzedawać w swoich sklepach.
A u nas pojawiły się pieniądze. Większą część pieniędzy Otto żelazną ręką schował w koncie
w banku z napisem "Na rozwinięcie interesu", ale mimo wszystko udało mi się namówić go
na to, że na rozrywkę też musimy trochę stracić kasy.
Teraz przepijałam swoje pierwsze podyplomowe pieniądze i czułam się prawie w pełni
szczęśliwa.
- Cześć, Ola – przysiadła się do mojego stolika koleżanka z uniwersytetu, Tomna, pierwsza
modnisia akademiku. Jeśli ja wybrałam sobie specjalizację Mistrz Artefaktów, to Tomna, nie
władająca większą magiczną siłą, została teoretykiem magii. Czekała ją robota w bibliotece
albo staż w liceum magii.
- Witaj – dobrodusznie odpowiedziałam. – Czym się teraz zajmujesz?
- W jednym sklepie pracuję, doradzam ubiór klientom – wyjaśniła Tomna.
- I trzeba było dla tego tyle lat się uczyć? – zdziwiłam się.
- Oczywiście! Nie można dobrze wyglądać bez magii! – zapalczywie powiedziała
dziewczyna. – Na przykład wstajesz rano, a tu pod oczami wory od wczorajszego szalonego
wieczoru. Co robisz?
- Nic.
- Nie można być tak obojętnym wobec własnego wyglądu – nachmurzyła się Tomna. – A jeśli
masz ważne spotkanie? Randkę z mężczyzną twoich marzeń?
Och, och, och, a gdzie jest teraz mężczyzna moich marzeń?
- No, jeśli to takie pytanie… Położę na oczy chłodną szmatkę z wyciągiem z rumianku.
- To słabo pomaga – machnęła ręką z idealnym manikiurem Tomna. Popatrzyłam na swoje
palce, szorstkie od ciężkiej pracy i ciężko westchnęłam. A koleżanka ciągnęła: - Bez lekkiej
magii się nie obędzie! Raz i twarz promienieje świeżością.
- Wiesz lepiej – zgodziłam się.
- Ola, szukałam cię nie dlatego, żeby wygłosić lekcje o pięknie. Potrzebuje twojej pomocy.
Nie chciałam rozmawiać o pieniądzach.
- Mamy jutro dzień otwarty, przyjdź.
- Nie potrzebuje artefaktu – niecierpliwie powiedziała Tomna. – Potrzebuje twojej pomocy
jako przyjaciółki.
Zdziwiłam się. Nie można było powiedzieć, że jesteśmy z Tomną bliskimi przyjaciółkami.
Przy czym, miałam bardzo mało bliskich przyjaciół w których była tylko jedna dziewczyna.
Kobiece towarzystwo przejadło mi się w domu.
- Słucham.
- Zrozum – wstydliwie rzekła Tomna. – Mój ukochany jest krawcem. Dniami szyje sukienki
w studiu, a wieczorami w domu wymyśla własną kolekcję. Jest bardzo utalentowany i chce
pokazać swoje autorskie sukienki całemu światu.
- No i gdzie jest problem? Niech powie właścicielowi studia i na wystawie powiesi swoje
twory.
- Nie, właściciel studia go nie zrozumie. Jak i klientki. Są tak przyziemne, że chcą tylko
tradycyjnych rzeczy. A on ma talent, to prawdziwy geniusz. Jego odzież może zrozumieć i
przyjąć tylko człowiek otwarty na świat.
- A czego chcesz ode mnie? Żebym kupiła sukienkę i rozpowiedziała wszystkim u kogo?
- Byłoby nieźle – potwierdziła Tomna. – Ale mamy lepszy pomysł. W tą niedzielę na
głównym placu będzie koncert, a Wadim ma kontakty wśród organizatorów. I postanowił
zorganizować pokaz przed koncertem. I zapraszamy cię do zostania naszą modelką!
Ze zdziwienia zakrztusiłam się piwem In długo kaszlałam.
- Mnie? Żartujesz! Jaka ze mnie wyjdzie modelka?
- No tak, twój wygląd nie jest za bardzo – westchnęła Tomna. – Ale nic nie zrobisz.
Wadimowi nie starczy pieniędzy żeby opłacić usługi profesjonalnych modelek. Więc ja
zapraszam swoje przyjaciółki. Pieniędzy nie damy, ale za darmo zrobię ci manikiur i makijaż.
I kiedy Wadim stanie się sławny, będziesz wszystkim z dumą opowiadać, że uczestniczyłaś w
jego pierwszym pokazie.
- A będzie sławny? - zapytałam.
- Oczywiście! Już niedługo jego modele sukienek będą nosić w stolicy i faworytki króla będą
walczyć o to, żeby je ubierał.
Tak naprawdę nie miałam żadnej przyczyny, żeby odmówić – w tym tygodniu będziemy
pracować razem z Otto ze skończonymi. Tym bardziej, że fajnie jest się przejść po scenie
przed oczami oczarowanych widzów w jakiejś ładnej sukience. No i makijaż i manikiur jest
za darmo.
- Dobrze, zgadzam się.
- Naprawdę? – Tomna przyjęła to z taką ulgą, że zaczęłam cos podejrzewać, ale nie mogłam
już odmówić.
- Ciekawie będzie to zobaczyć – powiedział wieczorem Otto, kiedy podzieliłam się z nim
nowinkami. – Nie widziałem cię jeszcze na scenie.
- Jakoś opuściłam ten moment w drodze ku sławie - wyburczałam. Dobrze namyśliwszy się
zrozumiałam, że niepotrzebnie się zgodziłam – przy ogromnych ilościach znajomych modniś,
z których mogła nazbierać modelek choć i na pięć pokazów, Tomna zwróciła się właśnie do
mnie. Dlaczego?
- Ja będę stać w tłumie i jak tylko się pokażesz powiem wszystkim wokół jakie świetne
artefakty robi ta dziewczyna na scenie – głośno rozmyślał Otto.
- Każdy powód dla reklamy jest dobry? - zapytałam.
- A jakby inaczej. Zauważyłaś jaką mamy konkurencję? Policzyłaś, ile jest sklepów
artefaktników w mieście? Nie? A ja policzyłem! Żeby mieć porządny dochód musimy
każdymi sposobami zwabiać klientów!
- Wleźć na golasa na dach - poradziłam.
Otto zaczerwienił się.
- A co? – rozwijałam myśl. – Mało mieszczan widziało gołego krasnoluda. A tak przylecą na
podwórko całym tłumem. A ja na dole na stoliczku towar rozłożę, będę zachwalać.
- Tylko dlatego, że sobie dzisiaj popiłaś, nie będę się obrażał – uprzedził półkrasnolud. – Ale
proszę cię w przyszłości powstrzymywać się od podobnych pomysłów, obrażających moją
godność!
- Przecież nie proponuje ci zgolić brody – roześmiałam się.
- Idź spać, spać, spać, bo zaraz się doigrasz – powtarzał Otto.
Rano musiałam spokojnie przeprosić i przyznać, że pomysł reklamowania artefaktów gołym
krasnoludem był nie za bardzo udany. Bez tego krasnolud nie chciał dać rosołu, który
schował, a wypite wczoraj piwo stukało mi w głowie jak barabany.
W niedzielny poranek przyszłam pod scenę na głównym placu. Tam Tomna oraz jej geniusz
odzieży, chudy jasnowłosy chłopak z ostrymi, szybkimi i z lekka chaotycznymi ruchami rąk,
stworzyli coś na wzór garderoby i przymierzalni w jednym. Wadim był odziany w coś,
przypominające hybrydę orkowego bezrękawnika i elfiej męskiej tuniki. Zaczęłam mimo woli
poważać chłopaka – połączyć dwa style tak, żeby można było przyjemnie na to patrzeć, było
według mnie ciężko. Swoje arcydzieła krawiec trzymał w wysokiej szafie na kółkach.
- Zobaczycie je kiedy przyjdzie pora – powiedział mi i jeszcze piątce dziewczyn, które
zgodziły się wziąć udział w pokazie.
Wadim nerwowo zaciskał dłonie, póki Tomna i jej pomocnica kręciła się wokół nas, czesząc i
malując. Tak przyjemnie było być w rękach profesjonalistów! Przyjemnie do momentu, póki
nie otworzyłam oczu i nie popatrzyłam na siebie w lustrze. Okrzyk przerażenia, wyrwany z
mojego gardła, od razu przerwał zamieszanie przy drugiej modelce.
- Co to? – zapytałam, tykając palcem w lustro.
- To ty – odpowiedział w niezrozumieniu Wadim.
Trudno było w to uwierzyć. Pewnie po pobycie w paszczach zombie i wróciwszy z tamtego
świata wyglądałam lepiej. Włosy stały dęba, przypominając stary wianek, wokół coz\u były
ogromne ciemnoniebieskie plamy, jaskrawoczerwone usta wyglądały na wybielonej twarzy
jak krew na śniegu. Ile będę musiała zmywać ten makijaż?
- Twój wygląd powinien pasować do mojej sukienki – powiedział krawiec.
Wyobraziłam sobie sukienkę, pasującą do tego makijażu, i przeraziłam się. Siły Niebiańskie,
na co się zgodziłam?
- Rozumiem, że do tego będą jeszcze pantofle na wysokim obcasie? – zapytałam zasmucona.
– Uprzedzam, że nie zrobię w nich ani kroku - upadnę.
- Modelki będą chodzić po scenie na bosaka – rzekła Tomna, z zachwytem patrząc na
geniusza.
Wymieniliśmy się spojrzeniami z pozostałymi modelkami. Dobrze, że teraz nie ma zimy,
choć myślę, że nawet to nie zatrzymałoby Wadima.
W końcu mistrz otworzył swoją szafę. Wisiały w niej sukienki różnych ciemnych odcieni.
Od popielatoszarego do przenikliwie czarnego.
- Za ciemne to jakieś – wyraziłam swoje zdanie.
- A czym tu się cieszyć? – zapytał Wadim. – Życie jest krótkie i ciężkie. Moje sukienki
wyrażają światowość, bycie ponad codziennością, nad prostymi i przyziemnymi ludźmi. Ten
człowiek…
- Kobieta – poprawiła któraś z modelek.
- Co? – zbił się z tropu projektant, jednak nie przestając nas zręcznie odziewać.
- Przecież sukienki są dla kobiet.
- Niekoniecznie. Po prostu żaden z mężczyzn nie zgodził się na uczestnictwo w pokazie –
podzieliła się wiadomościami Tomna. – Mój drogi, mówiłeś o koncepcji swojej kolekcji.
- A tak, tak. I tak, ten człowiek, będący ponad szarą masą, zrozumiał, że w przyszłości na
niego nic nie czeka, że na zawsze będzie musiał żyć pośród niezrozumienia i
nieprzyjemności.
- W życiu zawsze jest miejsce na święto - wymamrotałam, oglądając się w lustrze.
Byłam ubrana w szarą narzutę, składającą się ze związanych wstążek z różnych tkanin.
Podobne ubranie widziałam na sąsiedzkim strachu na wróble. Nie patrząc na zewnętrzny
widok sukienki, przy chodzeniu pojawiał się rozlewający tren, a figura była dobrze
podkreślona. Każdy krok całkowicie obnażał nogi i było to na granicy przyzwoitości.
Spodobało mi się. Tak czy siak widzowie będą zszokowani. Pozostałe dziewczyny też były
ubrane w cos podobnego. Jedna z modelek próbowała szczepić miejsce rozrywa, a projektant
odciągał jej od tego ręce, twierdząc, że to cały zmysł tej sukienki.
- Coś wątpię, że będą takie nosić przy dworze - powiedziałam, z pół obrotu oglądając swoje
gołe plecy. Będzie trzeba pójść na plaże, bo jestem taka blada, jak znaleziony ostatnio w
naszym domu wampir
- Będą, będą – przekonywał Wadim. – Po pokazie będzie sprzedaż modeli z kolekcji.
- Będziemy miały z tego procent? – chciwie zapytałam. – Inaczej się nie zgadzam.
Pozostałe dziewczyny pokiwały głowami.
- Będziecie miały swój procent – wielkodusznie powiedział twórca. – Chodźcie, czas zacząć.
Stanęłyśmy gęsiego przy wejściu na scenę, a Wadim stanął pośrodku pomostu i krzyknął:
- Drodzy mieszczanie! Przed rozpoczęciem koncertu proponujemy wam obejrzeć pokaz pod
tytułem "Obraza" zaczynającego, ale już bardzo znanego mistrza Wadima Kogno!
Publika słabo zareagowała. Muzykanci zagrali jakąś spokojną melodię, a Tomna pacnęła w
plecy pierwszą dziewczynę.
Kiedy przyszła moja kolej wychodzić na scenę, na mig zamarłam, porażona ilością narodu,
który przybył tu na bezpłatny koncert. Widzowie szumieli, omawiając sukienki, a Wadim,
ciesząc się z takiego obrotu spraw, z entuzjazmem opowiadał coś o szarości i wykończeniach.
Idąc po ciepłych, wytartych od częstych wystąpień deskach było nawet przyjemnie. Wiatr
otulał obnażone nogi, a ja czułam się przeraźliwie śmiałą i niewiarygodnie seksualną kobietą.
Będzie trzeba kiedy kupić jedwabną bieliznę, bo tak przyjemnie dotyka skóry ten materiał.
Stanęłyśmy w pół kręgu, a Wadim radośnie krzyknął:
- Teraz odbędzie się sprzedaż modeli. Początkowa cena na trzy złocisze – gestem przywołał
mnie do siebie i postawił bliżej widzów.
- Za drogo będzie – krzyknął ktoś z tłumu.
- Ale to jest produkt ekskluzywny! – perorował Wadim.
Póki się targował, ja, nie mając co robić, oglądałam tłum. Oczywiście, mój wzrok pomimo
woli zaczął szukać chudej figury w czerni.
Irga był na przedstawieniu i stał niedaleko sceny. Razem z nim stała rudowłosa dziewczyna,
która lepiła się do nekromanty jak przeklejona. To go za pas obejmuje, to za ręce bierze, to
stając na palcach grzywkę za ucho poprawia. Irga stał nieruchomo i wyrażał całą swoją osobą
skrajne rozdrażnienie. Miałam nadzieję, że był wkurzony na dziewczynę. Oczywiście, że na
nią, przecież sam mówił, że nic do mnie nie ma i to, że stoję pół naga przed tłumem, nie
powinno niepokoić nekromanty. Przecież wszystko między nami skończone, czyż nie?
Wysunęłam nogę do przodu i stojący pod sceną facet w zachwyceniu gwizdnął. Irga złożył
ręce. Dziewczyna tarmosiła go za rękaw i coś szczebiotała wskazując na scenę. Ucieszyłam
się, że nie mogłaby nosić takiej sukienki – ma za krótkie nogi.
- Kto jeszcze chce kupić ten model? – walczył w tym czasie Wadim. – Cena: sześć złociszy!
- Ja – przy samej scenie podniósł smagłą rękę ork. Sukin Kot, musiały tu Żiwka przynieść
demony. – Dwadzieścia złotych.
- O! – wyłupił oczy Wadim. - Sprzedane!
Żiwko zwinnie wbiegł na scenę i wyciągnął do mnie rękę.
- Chodź.
- Co znaczy „chodź”? – oburzyłam się. – Poczekaj, przebiorę się i dam ci sukienkę.
- Nie potrzebuje sukienki – machnął ręką Żiwko, starając się ruszyć mnie z miejsca tak, żeby
nie wyglądało to za bardzo grubiańsko
- Przepraszam, a co kupiliście? – przyszedł mi na pomoc Wadim.
- Modelkę* – odpowiedział ork. – Przecież je sprzedawaliście, prawda? No to kupiłem.
W przerażeniu poszukałam wzrokiem Irgi. Szybko przeciskał się do sceny, zostawiając swoją
przyjaciółkę.
- Sprzedawałem modele sukienek – powiedział zmieszany projektant. Tłum na placu
przycichł, z ciekawością czekając na rozwinięcie akcji. – Model dziewczyny… znaczy
dziewczyn nie sprzedajemy. To nie Step, nie mamy niewolnictwa.
Wydawało mi się, że Żiwko dobrze o tym wie. Ale za nic nie mogłam pojąć motywów jego
działań.
- Szkoda – głośno westchnął ork, obejmując mnie za gołe plecy. – Z wielką chęcią kupiłbym
sobie taką… - z wątpliwością popatrzył na bojowy ślad na mojej twarzy - Ślicznotkę.
- Obejdziesz się - stwierdziłam, uwalniając się z jego objęć.
- Przepadły moje dwadzieścia złociszy – smutnie powiedział Wadim, ale w tym samym
momencie sukienkę kupiła jedna bardzo otyła kobieta, zwabiona pikantną sceną. Co prawda
nie zapłaciła dwudziestu złotych a siedem, ale mistrz cieszył się i z tego. Żiwko pomógł mi
zejść pod scenę i, nie zwracając uwagi na moje próby uwolnieni się, przyciągnął do siebie i
zaproponował:
- Pomóc ci zdjąć sukienkę?
- Zabierz od niej łapy – głos Irgi był pełen złości. – Nie widzisz, że jej się to nie podoba?
- Ach, pojawił się były narzeczony! – jadowicie stwierdził ork, ale przestał mnie obejmować.
– Czego chcesz?
Szybko schowałam się za szafą i ściągnęłam z siebie sukienkę, plącząc się we wstążkach.
"Żeby nie pozabijali się nawzajem"- pomyślałam, w pospiechu nakładając swoje ubrania.
- Ola jest teraz wolną dziewczyną – mówił tym czasem Żiwko. – Z kim chce, z tym się
obejmuje. A ja, nawiasem mówiąc, chcę się z nią ożenić.
- Jednak, jej się naprawdę nie podoba to, co robisz – sprzeciwił się Irga chłodno.
- A co cię to obchodzi? Wracaj do swojej nowej i nie przeszkadzaj mi w rozmowie z
ukochaną.
- Zamknij się, Żiwko - krzyknęłam, wyglądając zza szafy. – Jaka ze mnie, do demonów,
twoja ukochana? Czego się do mnie tak przyczepiłeś?
- Postanowiłem, że cię zdobędę i dobiję swego – zdecydowanie odpowiedział Żiwko. – A nie
jak niektórzy nekromanci o słabym charakterze.
Pięść Irgi z głuchym hukiem uderzyła w szczękę orka. Żiwko odpowiedział w milczeniu, ale
Irga zdołał uniknąć uderzenia. Zza lustra rozległ się przerażony i zachwycony krzyk Tomny.
Patrzyłam zmieszana na rozwijającą się bójkę, nie wiedząc, co robić. Pierwszy raz widziałam,
żeby przeze mnie bili się mężczyźni. Co zrobić: rzucić się między nich? Wrzeszczeć?
Poczekać do końca i oddać się zwycięzcy? Moje rozmyślania przerwał potok wody, spadający
na przeciwników.
- Przestańcie – poradził Otto, trzymając w rękach duże wiadro. Zza niego wyglądała
przerażona rudowłosa towarzyszka nekromanty.
- Irga! - krzyknęła, rzucając się do chłopaka, wycierającego krew z rozciętych warg.
Podstawiłam jej nogę i dziewczyna przywaliła w podłogę, zdążywszy tylko krzyknąć.
Poczułam się paskudnie, ale nie mogłam zobaczyć pocieszania bohatera przez czułą
dziewczynę. Irga popatrzył na mnie, wyginając brwi w zdziwieniu, a ja wzruszyłam
ramionami:
- Pod nogi trzeba patrzeć.
- Idziemy, Ola – zawołał Otto.
- Ola zostaje tutaj – grubiańsko powiedział Żiwko, pocierając szczękę. Jego prawe oko powoli
czerwieniało.
- Czego rozkazujesz? – spokojnie zapytał półkrasnolud. – Nie lepiej zapytać samej Oli, czego
ona chce?
- Powinna powiedzieć, kogo jest – uparcie rzekł ork. – Zaproponowałem jej wyjść za mąż.
Irga przemilczał to, chociaż na twarzy miał wypisane wahanie.
- No i co? To jeszcze nic nie znaczy – powiedział Otto. – Ja może też chcę ożenić się z Olą.
- Co?? – jednym głosem krzyknęli chłopcy.
"Narzeczeni rozmnażają się jak króliki" – pomyślałam w oszołomieniu.
W ciszy, przerywanej chlipaniem dziewczyny, która poobijała sobie ręce i kolana,
patrzyliśmy na Ottona. Dla mnie jego wypowiedź też była dużą nowiną, ale postarałam się
przyjąć neutralny wyraz twarzy. Co by nie było, Отто ani razu mnie nie zawiódł i
postanowiłam nie niszczyć mu planu, czy co on tam wymyślił.
- To chyba właśnie ten moment, w którym trzeba paść w objęcia ukochanego – skomentowała
za moimi plecami Tomna.
Popatrzyłam na Irgę. Złożył ręce na piersiach i najwidoczniej nie chciał, żeby ktoś padał w
jego objęcia. Krew z jego warg cienką strużką spływała na czarną koszulę.
- A niech was wszystkich..! – prawie płacząc powiedziałam, wyskakując spod sceny i
biegnąc, gdzie oczy poniosą.
- Ola! – krzyknęli za mną, ale nie zatrzymałam się. Łzy zalały mi oczy.
No dlaczego, dlaczego tak się zachowuje? Jak pies na sianie! Przecież widzę, widzę, że nie
jest mu wszystko jedno to, co się dzieje w moim życiu, ale dlaczego nie odrzuci swojej durnej
dumy i nie wróci do mnie? Czego on ode mnie oczekuje?
Do domu dotarłam w złym stanie. Póki myłam się, próbując zmyć przerażający makijaż,
dojrzała we mnie – jakby nazwał to mój nauczyciel fechtunku – sportowa złość. Pogłębiając
w sobie tę złość, rozczesałam włosy i poszłam do domu Irgi.
Jeśli nekromanta byłby w domu, to nie wiem czy wyszłoby mu to na dobre. Nie wiem co bym
z nim zrobiła, ale że poszliśmy następnego dnia do ołtarzu Bogini Rodu – to byłoby pewne.
Ale nie było go w domu, a wejść do mieszkania się bałam – jeszcze tak się wkurzył na mnie,
że przestroił artefakty, a nie marzyło mi się walać po podłodze osmalona.
Usiadłam na schodkach prowadzących na trzecie piętro i usiadłam przy poręczy. Kiedyś w
końcu Irga musiał się pojawić!
Nekromanta pojawił się w domu o zmierzchu, kiedy ja zdążyłam się zdrzemnąć i ze strachu
podskoczyć. Złość, która popchnęła mnie do tego, żeby powiedzieć chłopakowi wszystko i od
razu, zdążyła ucichnąć, dlatego w milczeniu patrzyłam na niego z dołu do góry. Wargi
nekromanty po walce były opuchnięte, a na koszuli zaschły krwawe plamy. Ale jako tako
wyglądał nawet nieźle.
Irga popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem, westchnął i zapytał:
- Co się z tobą stało tym razem?
Po prostu wzruszyłam ramionami.
- A co z oczami?
- A, to – głos od długiego milczenia ochrypł – Makijaż po pokazie źle zmyłam.
Irga pomilczał, potrząsnął głowę, widocznie coś sobie postanawiając, i powiedział:
- Wejdź, umyjesz się chociaż.
Weszłam do mieszkania, ciesząc się, że nekromanta nie ruszał ochronnych artefaktów.
Znaczy nie przestawiał ich, a to znaczy – że gdzieś w podświadomości – miał nadzieję, że
przyjdę jeszcze do jego mieszkania.
Kierując się do łazienki, próbowałam nie dać wspomnieniom wyjść na wolność. Wszystko
jest w moich rękach. Mogę jeszcze zrobić tak, żeby między nami było dobrze, żeby wszystko
to się jeszcze raz powtórzyło.
Kiedy wróciłam, Irga zdążył się przebrać, zagotować wody i zrobić herbatę. Gestem zaprosił
mnie do stołu. Chwyciłam gorącą filiżankę rękami i w milczeniu patrzyłam, jak paruje
aromatyczna substancja. Nie wiedziałam, co mówić i co robić. Irga też milczał. Jednym
ruchem ręki ostudził swoją herbatę i teraz ostrożnie ją pił, starając się nie nadwyrężyć
spuchniętej wargi.
- To nie było miłe z twojej strony podstawić nogę Tarze – powiedział w końcu.
- To było niebyt miłe z twojej strony pojawić się z nią tak, żebym to zobaczyła –
odpowiedziałam mu w tym samym tonie. – Ale w każdym razie, przekaż jej moje
przeprosiny. Tylko nie obiecuję, że nie powtórzę tego w przyszłości.
Oczy Irgi błysnęły, i byłam gotowa przysiąc, że zdławił uśmieszek.
- Kto to mówi. To nie ja muszę opędzać się od narzeczonych, których z każdym dniem jest
coraz więcej.
- Jakoś tym razem musiałeś to robić – sprzeciwiłam się.
Nekromanta nieoczekiwanie z uczuciem się roześmiał. Popatrzyłam na niego, rozumiejąc, jak
bardzo stęskniłam się za jego wesołym, niewymuszonym i zarażającym śmiechu, którym się
często kiedyś śmiał. Co się z nami stało?
- Tak – powiedział Irga w końcu. – Nie na darmo w krasnoludzkiej dzielnicy chodzą słuchy,
że Ottorn zamierza ożenić starszego syna.
- Skąd o tym wiesz? – zdziwiłam się.
- Krasnoludy też czasami potrzebują usług nekromantów – wzruszył ramionami Irga i
pochmurnie dodał: - Po tym, co powiedział Otto domyślam się, z kim zamierza wyswatać
syna Ottorn. Ale mnie już to nie dotyczy.
Ostatnia fraza mnie rozzłościła.
- A na co czekałeś? Że będę dniami i nocami płakać po tobie? – krzyknęłam, czując wielką
chęć wylać na głowę nekromanty herbatę.
- Mówiłaś, że mnie kochasz – przypomniał Irga. – To tak można ci wierzyć.
- Kocham - ryknęłam. – Ale ostatnimi czasy nie jestem pewna, czy jesteś godny mojej
miłości.
- Też mi się królewna znalazła – jadowicie wycedził były narzeczony. – Tylko czyja?
Orkowa? Krasnoludzka?
- Swoja własna - wysyczałam, rzucając filiżankę w ścianę i wybiegając z mieszkania, tak
uderzając drzwiami, że coś spadło i rozbiło się.
- Nienawidzę mężczyzn - wymamrotałam, idąc do domu. - Nienawidzę. Narcystyczni,
zazdrośni, drobiazgowi egoiści. A jeszcze ten brodaty! Zabiję, jak tylko znajdę.
Wleciałam do domu, wojowniczo potrząsając klamką od furtki, która nie wytrzymała naporu
mojej złości.
- Zanim zaczniesz krzyczeć – szybko powiedział Otto, ogradzając się ode mnie stołem. –
Najpierw mnie wysłuchaj.
- I co jeszcze – złowieszczo powiedziałam. - Posłucham, żeby dobrze wiedzieć, za co będę cię
zabijać. Jak dobrze, że mamy swój kawałek ziemi, będzie gdzie cię zakopać. Pod jakim
krzakiem chcesz być pochowany – lilii czy bzu?
- Lilii - machinalnie odpowiedział półkrasnolud. – Eee, stop! Chciałem jak najlepiej!
Wydawało mi się, że trzeba było Irgę wstrząsnąć. Tak zawładnęła go nienawiść do orka, że
nie widział samego zmysłu.
- I jakiż to zmysł?
- Że musicie najpierw pogadać ze sobą, a nie urządzać bójki – uroczyście rzekł Otto.
- Jakie tam gadki – powiedziałam. – Kiedy pojawia się pod rękę ze swoją nową dziewczyną.
- Nową dziewczyną – parsknął półkrasnolud. – Potrzebna jemu ta dziewczyna. To Ilissa
poprosiła koleżankę wyciągnąć brata do ludzi, bo Irga ostatnimi czasy jest bardzo pochmurny.
Biedną dziewczynę wygląd pochmurnego nekromanty zraził na całe życie
- Skąd wiesz? – usiadłam zmęczona na krzesło. Dzień był stanowczo za długi.
Zrozumiawszy, że nie będę się więcej wściekać, Otto też przysiadł z apetytem dokańczając
kolację.
- Ona mi opowiedziała. Kiedy uciekłaś, zrozumiałem, że mnie zaraz porwą na kawałeczki.
Musze powiedzieć, że był jeden przeciwnik. Ale uratował mnie twój mistrz przebrzydłych
sukien. Zszedł ze sceny i zaczął krzyczeć coś w typie: „ Dziękuję za skandal, sprzedałem
wszystkie sukienki". Tak rzucił się na Żiwka, żeby go objąć, że biedak stwierdził, że lepiej się
zmyć. Irga przyczepił się do mnie z pytaniami, ale powiedziałem, że trzeba uspokoić jego
dziewczynę. On powiedział, żebym ją uspokoił i sobie poszedł. A ja się poznałem z
dziewczyną, piwo z nią wypiłem, o życiu pogadałem…
- Ciekawe - powiedziałam, nie słuchając półkrasnolud. – Gdzie przez pół dnia chodził? Do
uzdrowicieli, żeby wargi wyleczyć, ale jeszcze gdzie? Chodził do krasno ludzkiej dzielnicy,
żeby potwierdzić twoje słowa? A, Irga powiedział, że wszyscy tam mówią o tym, że Ottorn
postanowił ożenić starszego syna.
- Co? – podskoczył Otto, przewracając miskę z kaszą. – Co powiedziałaś?
- Że Irdze powiedzieli w krasno ludzkiej dzielnicy…
- Jak on mógł! – krzyczał krasnolud, biegając w kółko po pokoju. – Jak on mógł?! Nie pytając
mnie! Powinienem sam wszystko usłyszeć!
Otto zerwał z wieszaka kamizelkę i wybiegł z domu.
- Pójdę do zakonu – myślałam na głos, zbierając ze stołu kaszę. – Nie mają tam problemów z
miłością.
Rozległ się stuk i weszła Tomna.
- Dzięki wielkie, a to za szkody moralne, - wyszczebiotała, kładąc na stole przyjemnie
dzwoniący woreczek. – Wiedziałam, że pomysł zaproszenia Żiwka był świetny. A właśnie, co
się stało z waszą furtką?
- Tak, pomysł, żeby zaprosić Żiwka, był świetny – zgodziłam się, nie wiedząc czy śmiać się
czy płakać.
- Wzięłam ten pomysł z jednego z czasopism – pochwaliła się Tomna. – Że skandal zwiększa
popularność.
- Skąd wiedziałaś, że jeśli będzie Żiwko to będzie i skandal? - zapytałam, postanawiając
zacząć obwiniać o wszystko potem. Koniec końców zdarzyło się to między facetami, Tomna
nie jest winna.
Dom, słodki dom Pod koniec wiosny były w modzie elfie szaliki. Wydawało się jakby głowy kobiet zamieniały się w chmury. W szalikach było strasznie ciepło, strasznie duzo kosztowały, ale nikogo to nie zatrzymywało. Mnie także nie zatrzymało, dlatego pierwsze co zrobiłam po przyjeździe to poszłam na rajd po sklepach – Głupia baba – stwierdził krasnolud, kiedy przyszłam do jego pokoju pochwalić się rzeczami. – Właśnie przyjechaliśmy do miasta po pół roku. Wywalą nas z akademika. Musimy szukać pomieszczenia do spania i mistrzowni, a ty łazisz po sklepach! – Muszę sobie wynagrodzić to, co przeżyłam – odpowiedziałam. – Spakowałam wszystkie rzeczy, obiecałeś znaleźć lokum, więc gdzie tu jest moja wina? Krasnolud tylko westchnął. W tym tygodniu czekała nas ceremonia wręczenia dyplomów, po której podpisywaliśmy obietnicę odpracować dla kraju trzy miesiące i byliśmy wolni. Nikt nie mówił nam kiedy mieliśmy to odbębnić – najważniejsze było to, żeby zrobić to w ciągu trzech lat, potułać się po kraju i zadowolić ludność swoimi usługami. Razem z Otto postanowiliśmy odłożyć to na pewien czas i zająć się rzeczami niecierpiącymi zwłoki. Po wręczeniu dyplomów powinniśmy wciągu trzech dni opuścić akademik, a to oznacza, że na poszukiwania mieszkania został nam tydzień. Na propozycję moich rodziców, żebyśmy z tym poczekali, wspólnie odpowiedzieliśmy nie – Otto musiał zacząć swoja działalność jak każdy porządny krasnolud, a ja musiałam pokazać Irdze, że uporządkowałam sobie życie. A dopiero potem wcielić w życie plan „odzyskać Irgę”. Nekromantę spotkałam już w mieście. Nam mój radosny i pełen nadziei krzyk "Irga!" chłopak odwrócił się, kiwnął jak starej znajomej i poszedł dalej. Właśnie po tym spotkaniu musiałam sobie wynagrodzić przeżycia elfim szalikiem. Na ceremonię wręczenia nagród przyjechała cała rodzina – babcia z dziadkiem, mama, tata i cztery młodsze siostry. Darija, druga w kolejności, objęła mnie niezgrabnie, miażdżąc ogromnym brzuchem. - Zak! – zwróciłam się do jej męża. – Jak mogłeś jej pozwolić na tak długą podróż! Przecież mogła zacząć rodzić w drodze! Szwagier wzruszył ramionami. Tak samo jak mój ojciec, pokornie poddawał się kobiecej energii i uważał, że niepotrzebne problemy tylko szkodzą mu na nerwy. - Tak bardzo chciałam być na ceremonii! – z gorejącymi oczyma mówiła do mnie Darija. – Przecież zostajesz dyplomowanym magiem a to taki prestiż! - Prestiż, tak – nie mogła nie wmieszać się babka. – Ale kiedy w końcu wyjdziesz za mąż?
Machinalnie pokręciłam na palcu pierścionek, który Irga podarował mi przy oświadczynach, a po zerwaniu nie zabrał. Jakbym sama wiedziała, kiedy wyjdę za mąż! I czy mi się to w ogóle uda. - Kiedyś tam – niewyraźnie odpowiedziałam i uciekłam, zwalając winę na niedokończone sprawy. Ceremonia wręczenia dyplomów była jak zwykle bardzo nudna, a jedyną atrakcją byli krewni. Widzowie aktywnie omawiali kto i jak się ubrał, póki absolwenci odbierali dyplomy z rąk Rektora, który na twarzy miał wypisane pytanie „kiedy to się skończy”. Specjalnie dla krewnych, żądnych wrażeń, zorganizowano koncert, który ku ogólnemu zdziwieniu nie składał się tylko z okolicznych artystów, ale i muzykantów ze „Strzałki”. W czasie uczty, kiedy goście jak szarańcza rzucili się na darmowe jedzenie, podszedł do mnie Bef. - Olgierdo – powiedział poważnie, kiwając mojej rodzinie – Muszę z tobą porozmawiać. - Oczywiście, Nauczycielu! – radośnie odpowiedziałam, szczęśliwa od nowej możliwości ucieczki od bliskich. - Tak – powiedział mag uroczyście – Od tego momentu nie jestem już twoim Nauczycielem. Ale chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz się do mnie zwrócić. - Zawsze będziecie dla mnie Nauczycielem – powiedziałam twardo. - Świetnie – uśmiechnął się Bef. – Rozumiem, że wsadzam nos nie w swoje sprawy, ale chciałbym się dowiedzieć czy wszystko w porządku. - Tak – zdziwiłam się – Co mogłoby się ze mną dziać? - Po prostu widziałem w mieście Irronto… mmm… nie samego – delikatnie odpowiedział wykładowca. - Ach, to – beztrosko rzekłam, starając nie pokazać, jak mnie to zabolało. – Mamy chwilową przerwę w związku, żeby odpocząć od siebie. - Rozumiem – wydawało mi się jakby ciekawskie oczy Nauczyciela zaglądały mi w samą duszę. – Mogę mieć nadzieję, że nie narobisz głupstw? "Też mam taką nadzieję" – pomyślałam, stłumiwszy westchnienie. - Jestem pewien, że wszystko będzie z wami dobrze – powiedział Bef pewnie. – Pamiętam, jak patrzył na ciebie Irga jeszcze na pierwszym spotkaniu w komisji. - Nigdy mi tego nie mówiliście – rozgadałam się. - To nie rola wykładowcy – uśmiechnął się. – Ale rola przyjaciela.
- Nauczycielu – rozpromieniłam się. Jeśli SAM Bef nazywa się moim przyjacielem, to znaczy, że moje życie nie jest tak złe, jak mi się wydaję. Nawet lepsze! - Ola – wynurzył się z tłumu Otto. – O, witajcie! Ola, zaproponowano nam kupno domu w sam raz na nasze możliwości. No tak, to ludzie zebrali się tu na pogaduchy, a krasnoludy prowadzą interesy. - Pójdziemy dzisiaj zobaczyć - stwierdziłam, pożegnają się z Befem i podając mu rękę (nie będę myć dłoni przynajmniej przez tydzień od tego momentu na szczęście). Rodzinka postanowiła pójść na zakupy. Twarze Zaka i ojca przybrały już męczeński wyraz, młodsze siostry już zaczynały jęczeć o czymś drogim i całkowicie niepotrzebnym. Obiecując zaprosić ich do nowego domu, poszłam za krasnoludem. - Od roku tam nikt już nie mieszka – niewyraźnie mówił Otto, ściągając oficjalną szatę przez głowę. Swoją już dawno zdjęłam i teraz wala się na dnie torebki mamy – na pamięć. – Żył tam stary krasnolud, dlatego dostajemy od razu mistrzownię. - Dlaczego kiedy zmarł, domu nie przejął ktoś z jego licznej rodziny? – zdziwiłam się. - Dlatego, że był samotny – delikatnie wyjaśnił krasnolud. – Całą jego rodzinę załatwiły umarlaki z Gór Zmierzchowych, kiedy zaryzykowali tam zamieszkać, bo było tam dużo rud kopalnych. Sam Karl miał trochę zryty beret, dlatego dom ma złą sławę. Ale przecież się tego nie boimy, prawda? - Nie boimy - potwierdziłam. – Z naszym szczęściem musimy chwytać to, co się da, a nie nosem kręcić. Jak się wzbogacimy… - To wtedy postawimy na działce dwa domy – powiedział Otto. - Po co? - Dlatego, że i tak gadają o nas nie wiadomo co, a jeśli będziemy cały czas żyć razem… - Co gadają? – nastroszyłam się. - Że nie jesteśmy przyjaciółmi – zakomunikował Otto. – Szczególnie po tym, jak rozstałaś się z Irgą - A co? – nagle rozweseliłam się. – Druhu, jesteśmy od tak dawna ze sobą, że znamy się jak łyse konie. Tym bardziej, że zajmujemy się tym samym interesem. Będzie z nas piękna para. Półkrasnokud zatrzymał się nagle, jakby naleciał na niewidzialną ścianę. - Ty tak na poważnie? - Absolutnie. No, czego stoisz, mieliśmy iść dom oglądać.
Otto gniótł w rękach brodę, co oznaczało silne zaniepokojenie i w zamyśleniu dreptał w miejscu. - Dobry pomysł – wydusił w końcu z siebie, najwyraźniej przemyślawszy wszystkie zyski i straty. – Idziemy obejrzeć dom. Dom wyglądał solidnie i porządnie, nie patrząc na to, że już od roku nikt w nim nie mieszkał. Krasnoludzki smak zawsze się wyróżniał. Przy skrzypiących drzwiach stał wściekle rusy krasnolud, dalszy krewniak poprzedniego właściciela. - Dom dobry, dobry, kupujcie - trzeszczał, bez wytchnienia opisując zalety domu i mistrzowni. - Jeśli jest taki dobry, to dlaczego sami w nim nie mieszkacie? – z trudem, ale udało mi się przebić sprzedawcę. - Dlatego, że chcę go sprzedać – powiedział krasnolud. – Mam już dom, ale sam bym mieszkał tutaj. Moja rodzina jest za duża, żeby się tutaj zmieściła. Patrzyłam w krystalicznie niewinne oczy i wiedziałam, że coś jest tutaj nie tak. To uczucie kłębiło się gdzieś w podświadomości i nie mogłam przyoblec tego w słowa. Trzeba było łapać za ręce Ottona i zaciągnąć na stronę. - Jesteś pewny, że potrzebujemy właśnie tego domu? - wyszeptałam. - Nic więcej za takie pieniądze nie kupimy – uczciwie odpowiedział Otto. - Możemy pożyczyć pieniądze i znaleźć coś lepszego niż śmierdzący dom na skraju miasta! - Nie chcę od nikogo nic pożyczać! – wysyczał rozzłoszczony krasnolud. – To mój pierwszy dom – no dobra, moja połowa domu. Chcę, żeby krewni mnie poważali, że mogłem zacząć sam. Sam! Sam, rozumiesz! A jeśliby niektóre osoby nie poszły niszczyć elfie dzielnicy to kasy byłoby więcej. - Będziesz mi to wypominał do końca życia? – rozzłościłam się. – To nie był mój pomysł i byłam ofiarą tłumu tak samo jak i ty. - Tak się tam kłócicie – zauważył sprzedawca. – Że zacząłem myśleć, że jesteście parą. - To nie wasza sprawa – odgryzł się Otto. - Otto – błagalnie chwyciłam go za rękaw – nie podoba mi się tu. - To dlatego, że podwórko jest zapuszczone i dom jest cały w pajęczynie – stwierdził najlepszy przyjaciel. – posadzimy kwiatki, umyjemy okna i podłogę – i sama zauważysz, jak się zmieni. - Nie dlatego mi się nie podoba – próbowałam wyjaśnić. – Nie podoba mi się gdzieś w duszy. Przeczucie.
- Niczego nie czuję – powiedział Otto, pomyślawszy chwilkę. I zwrócił się do rudego krasnoluda: - Kupujemy dom. Musiałam się z tym pogodzić. Tym bardziej, że nie mieliśmy innych możliwości. Jeśli krasnolud po wyprowadzki z akademika mógł zamieszkać u rodziny, to ja nie miałam gdzie pójść – wcześniej zamierzałam mieszkać z Irgą, który teraz mnie całkowicie nie zauważał. Wieczorem pakowałam w pokoju ostatnie rzeczy. Ściany nieprzyjemnie raziły oczy swoją pustotą – znikły półeczki, zawalone zeszytami i podręcznikami, kosmetykami i innymi małymi przyjemnymi drobiazgami. Pusta szafa na ubrania świeciła pustkami i otwartymi na oścież drzwiczkami. Na szafkach leżały owinięte w szmatki filiżanki i talerze. Moja współlokatorka, uzdrowicielka Lira, ostrożnie owijała w we włochaty pled swój ukochany czerep, który tyle lat stał na półce nad jej łóżkiem. Półtora roku temu czerep zniknął bez śladu przez zaklęcie, które miało oczyścić pokój z kurzu. Lira traktowała go jak ukochane zwierzątko. I nagle przy przeprowadzce czerep się odnalazł – pojawił się na półce w środku nocy i stał tam jak gdyby nigdy nic do rana. Tak, tę pobudkę zapomnę na długo – obudził mnie przeraźliwy wizg. Podskoczyłam na łóżku, gotowa do obrony przed martwiakami, złodziejami, bandytami i gwałcicielami razem wziętych. Na łóżku obok kręcił głową zaspany chłopak Liry, Arsenij, a winowajczyni zamieszania tańczyła pośrodku pokoju przytulając się do łba i mówiąc: - Mój najdroższy, kochany mój, wróciłeś do właścicielki, wróciłeś! Wtedy razem z Arsenim wypiliśmy resztki uspokajającej nalewki, dochodząc do wniosku, że każdy ma prawo mieć różne dziwactwa. - Chciałam ci powiedzieć – nagle przerwała nasze milczenie Lira. – Ale bałam się, że nie wytrzymasz. - Jeśli chodzi ci o to, że Irga łazi po mieście przytulając do siebie długonogą blondynkę, to mi już o tym donieśli – odezwałam się nudnym głosem. - Nie widziałam go z nikim – zdziwiła się przyjaciółka. – Za każdym razem jak go spotykałam był sam. - Nie musisz mnie pocieszać – przerwałam jej. - Nie o to mi chodzi – przyznała zawstydzona Lira. – Postanowiliśmy się z Arsenim ożenić. - O! – ucieszyłam się. – To dopiero nowina! A dlaczego bałaś się mi o tym powiedzieć? - No… - przyjaciółka usiadła obok na łóżku – Jesteś teraz sama, a ja… - Lira! – energicznie krzyknęłam. – To nie ma żadnego znaczenia! Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką i jestem z twojego powodu bardzo szczęśliwa! Dlaczego miałabym się smucić? Odwrotnie, cieszę się, że chociaż tobie się udało. Lira westchnęła z jawną ulgą.
- No to zapraszam cię na ślub - powiedziała. – Postanowiliśmy urządzić skromne wesele, w najbliższym kręgu. - Cieszę się, że jestem zaliczona do najbliższego kręgu. - Oczywiście, przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Nawet więcej – mieszkamy razem! - Mieszkałyśmy – ze smutkiem uściśliłam. - Ale za to jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami! Objęłyśmy się i posiedziałyśmy tak chwilę w ciszy. Moją duszą zawładną spokój. - Naprawdę jestem szczęśliwa z twojego powodu - powiedziałam. – Tylko powiedz mi, jak to jest całować się z brodatym? - Bardzo ciekawe wrażenia– ze śmiechem przyznała Lira. – Kiedy go całujesz to jeszcze nic, ale jak on gdzieś ciebie, a broda tak łaskocze, łaskocze… Podwójna radość. Roześmiałam się. Lira przeprowadzała się do akademiku przy Domu Uzdrowień, gdzie już od kilku lat żył jej chłopak. Obiecano im, że kiedy się ożenią dostaną wspólny pokój, a po zakończeniu praktyki Liry zamierzali pojechać do rodzinnego miasta Arseniego i tam pracować. - Kiedy się przeprowadzacie? – zapytała mnie przyjaciółka. - Jutro. Rano załatwimy wszystkie papiery i będziemy się wprowadzać. Czym wcześniej tym lepiej. Tam jest dużo roboty ze sprzątaniem, a Otto najpierw chce wyremontować mistrzownię, żeby zacząć pracować. Nie mamy teraz kasy, ale na szczęście zdążyłam szalik kupić – z przyjemnością pogłaskałam puszystą własność. Następny dzień okazał się bardziej kłopotliwy niż myślałam. Niekończące się kolejki we wszelakich instytucjach i urzędnicy ze znudzonym wyrazem twarzy, którzy ożywiali się na widok monet. Pół pijany woźnica z obskurną karetą, gdzie wrzuciliśmy wszystkie rzeczy, i jego stara kobyła ledwie idąca po uliczkach miasta. Żeby odciążyć klacz szliśmy za karetą piechotą. - Nie będziemy mieli jutro za co zjeść – poskarżył mi się. – Straciliśmy wszystkie pieniądze. - Nie bój się o żarcie - rzekłam. – Moja mama dała nam jedzenia przynajmniej na trzy tygodnie. Powiedziała, że to prezent od rodziny na wyjście z domu. Na przykład kupno domu to bardzo kosztowna rzecz, i boją się, żeby starsza córka z głodu nie padła na początku magicznej kariery. Tylko nie bardzo wyobrażam sobie jak będziemy przeprowadzać remont. Otto nagle się roześmiał. - W remoncie obiecał pomóc ojciec. Jeszcze i braci przyprowadzi. Jak dobrze, że mamy rodzinę.
- Tak, źle by bez nich było – zgodziłam się. Kiedy wwaliliśmy rzeczy – z pomocą magii, dlatego, że już odpadały nam ręce i w plecach strzelało, zaczęło już ciemnieć. - Dzisiaj śpimy razem - powiedziałam, wynurzając się wśród worków z odzieżą – I na podłodze. Nie mam sił na sprzątanie. - Ja też – przyznał Otto. – Tylko nie bij mnie za bardzo, jak będę chrapać. - Jestem tak zmęczona, że nie będę tracić sił na bicie ciebie. Półkrasnolud otworzył drzwi do domu i natychmiast zamknął. Odwrócił się do mnie i powiedział: - Tam jest wampir. - Co? – zdziwiłam się. - Wampir. - Żarty się ciebie trzymają – wkurzyłam się, otwierając drzwi. W przedsionku stała długa, chuda figura ze świecącymi na czerwono oczyma i zębami, na których migotały odblaski. Wampir ruszył w moją stronę, wyciągając ręce z zakrzywionymi pazurami. Szybko zamknęłam drzwi i odwróciwszy się z całej siły nawaliłam się na nie plecami, czując jak z przerażenia ruszają mi się włosy na głowie. - Tam naprawdę jest wampir – przyznałam słabym głosem. Uderzono w drzwi. Artefakty wiszące na szyi zrobiły się gorące. Otto rzucił się na dziwo razem ze mną i zaproponował: - Pewnie się dopiero przebudził i nie wie co się dzieje. - To ty po przebudzeniu nie wiesz co się dzieje - powiedziałam. – Powstrzymują go drzwi z dębu, bo wampiry dębu nie lubią. - A ja myślałem, że nie lubią osiny. - Osiny nienawidzą – błysnęłam wiedzą i wyjęczałam: - Mówiłam ci, że coś mi się tu nie podoba! Mówiłam! Czułam! Otto wychrypiał, upierając się nogami w ziemię: - W dzień nigdzie go nie było widać! - Bo spał w piwnicy! Zaglądałeś tam? – w wiotkim ciele wampira skrywała się ogromna siła. - Nie – wyjęczał Otto. – Co będziemy robić?
- Nie wiem! - wizgnęłam. - Co on tu w ogóle robi, przecież wampirów w Czystiakowie nigdy nie było - Dobra, zrobimy tak, że ja będę trzymał drzwi a ty pobiegniesz po pomoc. - I wróciwszy znaleźć po tobie tylko kawałki? Drzwi już trzeszczą, będziemy się bić, bo nie mamy innego wyboru. - Uciekaj, choć ty się uratujesz. - Idiota. - Ola, szybko odejdź od drzwi – ryknął głos od strony furtki. - Irga! - krzyknęłam. - Szybko, powiedziałem! Odbiegłam od drzwi, a Irga szybkim ruchem, prawie wyrywając mi rękę ze stawu, schował mnie za siebie. Otto jęczał, w pojedynkę powstrzymując wampira. Na końcach palców nekromanty pojawiły się niebieskie płomienie, kiwnął, a Otto rzucił się w krzaki znajdujące się w kącie podwórka. Wampir wpadł na podwórko i zawył, dostając uderzeniem magii. Zwinnie unikając następnego, ogromnym susem wskoczył na płot. - Odejdź – wysyczał Irga. Jednak wampir popatrzył się na nekromantę płonącymi oczyma i skoczył. Rozrzuciło nas po podwórku. Poturlałam się po ziemi, łapiąc wraz z powietrzem gorzki pył – nie wiem jak, ale Irga zdążył usunąć mnie z trajektorii lotu nieżywego. Przekręciwszy się na plecy zobaczyłam, jak niebo zasłoniła figura i wampir nachylił się nade mną, chwytając zimnymi kończynami moje ręce, wzniesione w obronnym geście. Odsunąwszy je na stronę, krwiopijca otworzył paszczę, z której jechało smrodem i ukąsił mnie za szyję. Z przerażenia i bólu nawet nie krzyknęłam. Bach! Uderzenie odrzuciło wampira ode mnie, który się skulił, a Otto, trzymając resztki drzwi w rękach i walił jeszcze krwiopijcę z buta. Ten skoczył i rzucił się na krasnoluda, ale Otto zręcznie posługując się deską jak tarczą, uniknął zębów. Więcej nie zobaczyłam – zwinęłam się w kłębek i zrobiło mi się niedobrze. Sił starczyło mi tylko na to, żeby spróbować popełznąć w krzaki. - Ola, miła, żyjesz? – Irga przewrócił mnie na plecy. Przez całą jego twarz ciągnęła się krwawa szrama. Ja, strzelając zębami, przycisnęłam ręce do płonącego ogniem gardła. - Trzymaj jej ręce – krzyknął były narzeczony i Otto brutalnie rozłożył mi ręce i przytrzymał. Irga pstryknięciem zapalił płomyczek, z jakiegoś powodu drżący i pochylił się nade mną. Ja, zapominając o tym, że ugryzł mnie wampir i zostało mi mało czasu, z przyjemnością
zaciągnęłam się ukochanym i znajomym zapachem gorącego męskiego ciała, zapachem długiej czarnej grzywki, którą niecierpliwym ruchem nekromanta odrzucił na bok. - Kocham cię - powiedziałam. - Głupia – odezwał się nekromanta, przecinając elficki szalik. – Sukin Kot! - Umieram? - zapytałam. - Nie – ze zdziwieniem i ulgą odpowiedział Irga. – Będziesz się tylko męczyć. - Nie ugryzł cię – krzyknął Otto. – Tylko cię podrapał. - Jego kły zaplątały się w szaliku – Irga nerwowo się roześmiał. – Idziemy do uzdrowicieli, oni uratuję cię od zatrucia wampirzym jadem. Nekromanta lekko podniósł mnie na ręce, a ja objęłam go rękami i mocno się przytuliłam. - Co wampir robił w lesie? – zapytał Otto, idąc obok. – Na Młot i Kowadło, całe ręce mam poranione, jak ja teraz będę pracował? - Nie wiem – powiedział Irga. – Przybiegłem, bo poczułem uderzenie czarnej magii. - A… - zaczął półkrasnolud i zamilkł. - Jak mogłeś tak szybko przybiec? – wychrypiałam. Szyja strasznie piekła. – Byłeś w pobliżu? - Przechodziłem obok – bez entuzjazmu odpowiedział nekromanta. Chciałam powiedzieć, że Irdze nie jest wszystko jedno to, co dzieje się w moim życiu, ale zdążyłam spojrzeć na krasnoluda. Zdecydowanie pokręcił głową i postanowiłam po prostu cieszyć się chwilą, położywszy głowę na ramiona chłopaka. W Domie Uzdrowicieli dzisiaj dyżurowała Lira. - Co się stało? – podbiegła do nas przerażona. - Olę podrapał wampir – powiedział Irga. Jad zaczął działać – zaczęło mi się kręcić w głowie, a przed oczami pojawiać się różnokolorowe plamy. - Wampir? – krzyknęła Lira. – O Miłościwy Annie! Na jej krzyk, sądząc po tupocie, przybiegli wszyscy uzdrowiciele. Próbowali położyć mnie na nosze, ale tak się wszczepiłam w Irgę, że jego koszula zatrzeszczała. Uzdrowiciele przyspieszyli, a ja krzyknęłam, czepiając się nekromanty nogami i rękami. Z jakiegoś powodu w tym wirującym, kolorowym i głośnym świecie wydawał mi się bezpieczną przystanią.
- Puść mnie, Ola, zadusisz – przekonywał mnie Irga, rozprostowując moje palce. W końcu rzucili mi jakimś proszkiem w twarz i wyłączyłam się. Obudziłam się na miękkim łóżku w sali Domu Uzdrowień. Ręce mi zdrętwiały, a pokręciwszy głową, zrozumiałam, dlaczego. Spałam, uczepiwszy się rękami rąk Irgi. Nekromanta spał obok w wygodnym krześle. Koszula nosiła śladu nocnego boju i wątpiłam, że można ją było po prostu tak zaszyć, szybciej wyrzucić. Przez twarz chłopaka ciągnął się bordowy ślad po ranie. Zrozumiałam, jak bardzo się za nim stęskniłam, i dlatego tak leżałam, lubując się ukochanym nie patrząc na to, że całe ciało zdrętwiało. Irga głęboko westchnął, przeciągnął się całym ciałem, nie zabierając ode mnie ręki, znowu westchnął i otworzył oczy. Popatrzył na mnie, westchnął kolejny raz i ostrożnie zabrał rękę. - Irga… - wyszeptałam. - Dzień dobry – powiedział spokojnie. – Jak się czujesz? - Dobrze. - No to pójdę. - Irga, musimy porozmawiać. - Słucham – dopiero, co wstając z krzesła znowu na nie siadł. - Ja… ty… Znowu jesteśmy razem? - wydusiłam. - Nie – powiedział Irga. – Dlaczego tak pomyślałaś? - Dlatego, że… Zachowywałeś się tak ostatniej nocy… I siedziałeś obok mnie… Irga wzruszył ramionami. - Tak samo zachowałbym się z innym poszkodowanym. Przecież to wina magicznej władzy, że nie zauważyliśmy pojawienia się w mieście wampira. Nekromanta wstał i ruszył do drzwi. - Jesteś okrutny – z uczuciem rzuciłam do jego pleców. Irga zamarł. - A ty? – zapytał cicho i wyszedł, zanim mogłam coś odpowiedzieć. Odwróciwszy się do ściany, zacisnęłam zęby. Nie dam się. I tak się nie dam. - Co z tobą? – Lira ostrożnie poszturchała mnie za rękę. - Lepiej by było, jakbym zamieniła się w wampira - wyjęczałam.
- Nie zamieniłabyś się – uspokoiła mnie przyjaciółka. – Wampirzy jad przemienia tylko jeśli z ofiary wypito większą część krwi, a tak po prostu organizm się zatruwa i człowiek choruje. Ale jeśli w porę zwróci się do uzdrowicieli, to nic strasznego się nie stanie. Powtarzam ci: wszystko będzie z wami dobrze. Kiedyś Irdze przejdzie. - Lepiej, żeby to było wcześniej niż w ogóle – odpowiedziałam pochmurnie. Przy wyjściu czekał na mnie Otto, żując bułkę. Ręce miał obandażowane i był senny. - A mi przez całą noc uzdrowiciele drzazgi wyciągali – pochwalił się. – Takie młodziutkie dziewczynki – cukiereczki po prostu. A jak z tobą, gryźć nie będziesz? Popatrzywszy na moją pochmurną twarz, kumpel westchnął i podał mi pół bułki. - Co, Irga nadal jest obrażony? - Tak. - Rozumiem go. W nocy do Domu Uzdrowicieli przyszedł Żiwko. Tylko co ciebie uspokoili i zamierzali przenieść z pierwszej sali, jak nagle pojawił się on. "Co z nią?" - mówi. Irga nawet na twarzy się zmienił. - Zabiję tego przeklętego orka – rozzłościłam się. - To nie on – powiedział Otto. – Po prostu zbieżność sytuacji. Psy mu zachorowały i poszedł po uzdrowiciela, lecz nie widział, że cię tu spotka. Ale oczywiście nie mógł Irgi podenerwować. - No za co tak mnie? - zawyłam, zwracając się do niebios. – Za co, co? Słuchaj, Otto, a nie rozkradli nam rzeczy przez noc? - Nie, tam strażnik siedział, spotkaliśmy go po drodze do Domu Uzdrowicieli – chętnie powiedział krasnolud. – A to twój szalik, ale boję się, że zginął śmiercią bohatera. Najpierw go wampir porwał kłami, a potem jeszcze Irga rozciął. - Trzy złocisze! - jęknęłam. - Ile? – krzyknął Otto. - Ile? Przecież za te pieniądze można było nowe drzwi postawić! - Nie myślałam o drzwiach, kiedy go kupowałam – odgryzłam się, wchodząc przez furtkę. Na środku podwórka widniała wypalona plama. - To to, co zostało z wampira – powiedział półkrasnolud. - Otoczymy kręgiem z kredy i będziemy pokazywać gościom - postanowiłam. – Wampir w naszych krajach jest rzadkością. Szkoda, że tak mało z niego zostało, bo można byłoby go za pieniądze pokazywać. - O! – z szacunkiem podniósł palec Otto. – Zaczęłaś myśleć jak krasnolud.
- Raczej jak krasnoludka - uściśliłam, znajdując przy krzakach resztki ze swojego szaliczka. - Ciekawe skąd się wziął w ogóle ten wampir – zapytał półkrasnolud, bezsilnie padając na worki z rzeczami, cały czas leżące przy drzwiach do domu. - To nie mnie powinieneś pytać - powiedziałam. - Rano tu była połowa magicznej straży, która stwierdziła, że od dawna spał w piwnicy, a nasza magia, kiedy przenosiliśmy rzeczy, go obudziła – wyjaśnił Otto. – Nie było by szczęścia, to by nieszczęście pomogło. Teraz wszyscy wiedzą, gdzie można kupić porządne artefakty po dobrej cenie. - Przecież nie mamy jeszcze mistrzowni - przypomniałam, obawiając się, że w rezultacie kampanii zabitego wampira posypie się kupa zamówień. - To nic, dzisiaj przyjedzie mój ojciec zająć się mistrzownią – machnął ręką Otto. – A zauważyłaś, że wampir właśnie na ciebie się rzucił? Porozmyślałbym nad tym w trakcie odpoczynku. - No to rozmyślaj, jeśli nie chcesz stracić kompana. Wydaje mi się, że z naszej dwójki mam smaczniejszą krew - powiedziałam, podnosząc bohaterski szalik. Ostrożnie wypiorę i powieszę w ramce nad łóżkiem. Zasłużył sobie ratując moje życie. - Nie można się od ciebie uwolnić – stwierdził Otto zadowolony. – Ani wampir cię nie załatwi, ani szalony nekromanta, nic! Tylko z miłości możesz paść, ale to się jeszcze zobaczy. - Naprawdę? – ucieszyłam się. - Oczywiście – powiedział pewnie krasnolud. – Nie patrząc na wszystkie urazy Irga i tak nie zabrał pierścionka. - Może zapomniał? - Ta, zapomniał. Pierścionka swojej matki. Który błyszczy na twoim palcu. Tak, zapomniał. - Od Żiwka się uwolnię – powiedział groźnie. – Wtedy zobaczymy. - Nie musisz się uwalniać od Żiwka – błagalnie powiedział Otto. – Dogadałem się z nim o kupnie psa za dobrą cenę. - Nie będziesz u orka kupować psa! Szybciej ja będę siedzieć przy bramie i szczekać! Inaczej ten dureń znajdzie nowy powód, by tu zaglądać i Irga będzie myśleć, że coś nas łączy! – wkurzyłam się. - O, pościelimy tobie w budzie – uśmiechając się, rzekł Otto. – Bo domek jest maleńki i z twoimi rzeczami będzie tu za ciasno. - Ach ty – oburzyłam się, rzucając się na najlepszego przyjaciela.
Kotłowaliśmy się wśród szmatek, kiedy nad nami rozległ się głos ojca Ottona, Ottorna der Szwarca, wesoło pytający: - I kiedy do ołtarza Bogini Rodu? - Tato – zawstydził się półkrasnolud i bezczelnie powiedział: - Pieniędzy nie ma. - No, na ślub ci dam – uśmiechnął się Ottorn, pomagając mi wstać. Za jego plecami młodsi bracia Ottona szczerzyli się do nas na szerokość wszystkich swoich zębów. - Nie trzeba – przeraził się kumpel. – Tato, ja sam. - Świetnie, prawdziwy krasnolud! – ucieszył się Ottorn. – No co, będziemy pracować? Czas to pieniądz! Póki krasnoludy stukały i cięły, sprzątałam w domu, i, tak tak, spoglądałam na pierścionek. Dzisiaj w nocy Irga mógł go zdjąć, ale nie zrobił tego, nawet biorąc pod uwagę pojawienie się orka w Domu uzdrowień. Jakby jeszcze mój ukochany podpowiedział, co musze zrobić, żeby go odzyskać, było by świetnie. Ale nie, tak muszę myśleć sama. Jak ciężko! Ze zdwojoną energią zaczęłam pozbywać się pyłu i pajęczyny. Znienawidzona robota w domu przy planie odzyskania Irgi była małą nieprzyjemnością. Ale cieszy mnie jedno - po doprowadzeni tego pobojowiska do porządnego stanu zrobię krok w stronę stania się idealną żoną. Przecież stanę się sprzątaczką z bardzo dużym doświadczeniem!
Super exclusiv Siedziałam na letnim placu ulubionej knajpki "Pij więcej!" i nacieszałam się życiem. Przede mną na stoliczku stały trzy spienione kufle z piwem, na talerzyku leżały żytnie sucharki, a w miseczce – słone ogóreczki. Z rana knajpa była prawie pusta i nikt i nic nie przeszkadzało mi, chłepcząc piwo, cieszyć się z jasnego błękitnego nieba z wolno płynącymi po nim obłokami. Miałam dzisiaj wolne. Pierwszy wolny dzień od ostatnich trzech tygodni. Od dwudziestu jeden dni nieprzerwanej, wyczerpującej pracy, kiedy wieczorem chce się tylko paść i zasnąć. Czasami zasypialiśmy z Ottem za stołem, padając głową w niedojedzoną kaszę. Za to rezultat był wstrząsający – nasz domek świecił czystością, w pokojach było przytulnie, w rurach zamieszkał demon ognia i teraz ciągle mieliśmy ciepłą wodę, na podwórku rosły kwiatki i pojawiła się ławeczka, furtka pachniała świeżą farbą, a w mistrzowni można było pracować bez strachu, że na głowę spadnie przegniła belka albo nie będzie gdzie położyć narzędzi. A najważniejsze – Ottorn der Szwarc wrócił do domu razem z partią artefaktów, dodających siły, które zamierzał sprzedawać w swoich sklepach. A u nas pojawiły się pieniądze. Większą część pieniędzy Otto żelazną ręką schował w koncie w banku z napisem "Na rozwinięcie interesu", ale mimo wszystko udało mi się namówić go na to, że na rozrywkę też musimy trochę stracić kasy. Teraz przepijałam swoje pierwsze podyplomowe pieniądze i czułam się prawie w pełni szczęśliwa. - Cześć, Ola – przysiadła się do mojego stolika koleżanka z uniwersytetu, Tomna, pierwsza modnisia akademiku. Jeśli ja wybrałam sobie specjalizację Mistrz Artefaktów, to Tomna, nie władająca większą magiczną siłą, została teoretykiem magii. Czekała ją robota w bibliotece albo staż w liceum magii. - Witaj – dobrodusznie odpowiedziałam. – Czym się teraz zajmujesz? - W jednym sklepie pracuję, doradzam ubiór klientom – wyjaśniła Tomna. - I trzeba było dla tego tyle lat się uczyć? – zdziwiłam się. - Oczywiście! Nie można dobrze wyglądać bez magii! – zapalczywie powiedziała dziewczyna. – Na przykład wstajesz rano, a tu pod oczami wory od wczorajszego szalonego wieczoru. Co robisz? - Nic. - Nie można być tak obojętnym wobec własnego wyglądu – nachmurzyła się Tomna. – A jeśli masz ważne spotkanie? Randkę z mężczyzną twoich marzeń? Och, och, och, a gdzie jest teraz mężczyzna moich marzeń? - No, jeśli to takie pytanie… Położę na oczy chłodną szmatkę z wyciągiem z rumianku.
- To słabo pomaga – machnęła ręką z idealnym manikiurem Tomna. Popatrzyłam na swoje palce, szorstkie od ciężkiej pracy i ciężko westchnęłam. A koleżanka ciągnęła: - Bez lekkiej magii się nie obędzie! Raz i twarz promienieje świeżością. - Wiesz lepiej – zgodziłam się. - Ola, szukałam cię nie dlatego, żeby wygłosić lekcje o pięknie. Potrzebuje twojej pomocy. Nie chciałam rozmawiać o pieniądzach. - Mamy jutro dzień otwarty, przyjdź. - Nie potrzebuje artefaktu – niecierpliwie powiedziała Tomna. – Potrzebuje twojej pomocy jako przyjaciółki. Zdziwiłam się. Nie można było powiedzieć, że jesteśmy z Tomną bliskimi przyjaciółkami. Przy czym, miałam bardzo mało bliskich przyjaciół w których była tylko jedna dziewczyna. Kobiece towarzystwo przejadło mi się w domu. - Słucham. - Zrozum – wstydliwie rzekła Tomna. – Mój ukochany jest krawcem. Dniami szyje sukienki w studiu, a wieczorami w domu wymyśla własną kolekcję. Jest bardzo utalentowany i chce pokazać swoje autorskie sukienki całemu światu. - No i gdzie jest problem? Niech powie właścicielowi studia i na wystawie powiesi swoje twory. - Nie, właściciel studia go nie zrozumie. Jak i klientki. Są tak przyziemne, że chcą tylko tradycyjnych rzeczy. A on ma talent, to prawdziwy geniusz. Jego odzież może zrozumieć i przyjąć tylko człowiek otwarty na świat. - A czego chcesz ode mnie? Żebym kupiła sukienkę i rozpowiedziała wszystkim u kogo? - Byłoby nieźle – potwierdziła Tomna. – Ale mamy lepszy pomysł. W tą niedzielę na głównym placu będzie koncert, a Wadim ma kontakty wśród organizatorów. I postanowił zorganizować pokaz przed koncertem. I zapraszamy cię do zostania naszą modelką! Ze zdziwienia zakrztusiłam się piwem In długo kaszlałam. - Mnie? Żartujesz! Jaka ze mnie wyjdzie modelka? - No tak, twój wygląd nie jest za bardzo – westchnęła Tomna. – Ale nic nie zrobisz. Wadimowi nie starczy pieniędzy żeby opłacić usługi profesjonalnych modelek. Więc ja zapraszam swoje przyjaciółki. Pieniędzy nie damy, ale za darmo zrobię ci manikiur i makijaż. I kiedy Wadim stanie się sławny, będziesz wszystkim z dumą opowiadać, że uczestniczyłaś w jego pierwszym pokazie. - A będzie sławny? - zapytałam.
- Oczywiście! Już niedługo jego modele sukienek będą nosić w stolicy i faworytki króla będą walczyć o to, żeby je ubierał. Tak naprawdę nie miałam żadnej przyczyny, żeby odmówić – w tym tygodniu będziemy pracować razem z Otto ze skończonymi. Tym bardziej, że fajnie jest się przejść po scenie przed oczami oczarowanych widzów w jakiejś ładnej sukience. No i makijaż i manikiur jest za darmo. - Dobrze, zgadzam się. - Naprawdę? – Tomna przyjęła to z taką ulgą, że zaczęłam cos podejrzewać, ale nie mogłam już odmówić. - Ciekawie będzie to zobaczyć – powiedział wieczorem Otto, kiedy podzieliłam się z nim nowinkami. – Nie widziałem cię jeszcze na scenie. - Jakoś opuściłam ten moment w drodze ku sławie - wyburczałam. Dobrze namyśliwszy się zrozumiałam, że niepotrzebnie się zgodziłam – przy ogromnych ilościach znajomych modniś, z których mogła nazbierać modelek choć i na pięć pokazów, Tomna zwróciła się właśnie do mnie. Dlaczego? - Ja będę stać w tłumie i jak tylko się pokażesz powiem wszystkim wokół jakie świetne artefakty robi ta dziewczyna na scenie – głośno rozmyślał Otto. - Każdy powód dla reklamy jest dobry? - zapytałam. - A jakby inaczej. Zauważyłaś jaką mamy konkurencję? Policzyłaś, ile jest sklepów artefaktników w mieście? Nie? A ja policzyłem! Żeby mieć porządny dochód musimy każdymi sposobami zwabiać klientów! - Wleźć na golasa na dach - poradziłam. Otto zaczerwienił się. - A co? – rozwijałam myśl. – Mało mieszczan widziało gołego krasnoluda. A tak przylecą na podwórko całym tłumem. A ja na dole na stoliczku towar rozłożę, będę zachwalać. - Tylko dlatego, że sobie dzisiaj popiłaś, nie będę się obrażał – uprzedził półkrasnolud. – Ale proszę cię w przyszłości powstrzymywać się od podobnych pomysłów, obrażających moją godność! - Przecież nie proponuje ci zgolić brody – roześmiałam się. - Idź spać, spać, spać, bo zaraz się doigrasz – powtarzał Otto. Rano musiałam spokojnie przeprosić i przyznać, że pomysł reklamowania artefaktów gołym krasnoludem był nie za bardzo udany. Bez tego krasnolud nie chciał dać rosołu, który schował, a wypite wczoraj piwo stukało mi w głowie jak barabany.
W niedzielny poranek przyszłam pod scenę na głównym placu. Tam Tomna oraz jej geniusz odzieży, chudy jasnowłosy chłopak z ostrymi, szybkimi i z lekka chaotycznymi ruchami rąk, stworzyli coś na wzór garderoby i przymierzalni w jednym. Wadim był odziany w coś, przypominające hybrydę orkowego bezrękawnika i elfiej męskiej tuniki. Zaczęłam mimo woli poważać chłopaka – połączyć dwa style tak, żeby można było przyjemnie na to patrzeć, było według mnie ciężko. Swoje arcydzieła krawiec trzymał w wysokiej szafie na kółkach. - Zobaczycie je kiedy przyjdzie pora – powiedział mi i jeszcze piątce dziewczyn, które zgodziły się wziąć udział w pokazie. Wadim nerwowo zaciskał dłonie, póki Tomna i jej pomocnica kręciła się wokół nas, czesząc i malując. Tak przyjemnie było być w rękach profesjonalistów! Przyjemnie do momentu, póki nie otworzyłam oczu i nie popatrzyłam na siebie w lustrze. Okrzyk przerażenia, wyrwany z mojego gardła, od razu przerwał zamieszanie przy drugiej modelce. - Co to? – zapytałam, tykając palcem w lustro. - To ty – odpowiedział w niezrozumieniu Wadim. Trudno było w to uwierzyć. Pewnie po pobycie w paszczach zombie i wróciwszy z tamtego świata wyglądałam lepiej. Włosy stały dęba, przypominając stary wianek, wokół coz\u były ogromne ciemnoniebieskie plamy, jaskrawoczerwone usta wyglądały na wybielonej twarzy jak krew na śniegu. Ile będę musiała zmywać ten makijaż? - Twój wygląd powinien pasować do mojej sukienki – powiedział krawiec. Wyobraziłam sobie sukienkę, pasującą do tego makijażu, i przeraziłam się. Siły Niebiańskie, na co się zgodziłam? - Rozumiem, że do tego będą jeszcze pantofle na wysokim obcasie? – zapytałam zasmucona. – Uprzedzam, że nie zrobię w nich ani kroku - upadnę. - Modelki będą chodzić po scenie na bosaka – rzekła Tomna, z zachwytem patrząc na geniusza. Wymieniliśmy się spojrzeniami z pozostałymi modelkami. Dobrze, że teraz nie ma zimy, choć myślę, że nawet to nie zatrzymałoby Wadima. W końcu mistrz otworzył swoją szafę. Wisiały w niej sukienki różnych ciemnych odcieni. Od popielatoszarego do przenikliwie czarnego. - Za ciemne to jakieś – wyraziłam swoje zdanie. - A czym tu się cieszyć? – zapytał Wadim. – Życie jest krótkie i ciężkie. Moje sukienki wyrażają światowość, bycie ponad codziennością, nad prostymi i przyziemnymi ludźmi. Ten człowiek… - Kobieta – poprawiła któraś z modelek. - Co? – zbił się z tropu projektant, jednak nie przestając nas zręcznie odziewać.
- Przecież sukienki są dla kobiet. - Niekoniecznie. Po prostu żaden z mężczyzn nie zgodził się na uczestnictwo w pokazie – podzieliła się wiadomościami Tomna. – Mój drogi, mówiłeś o koncepcji swojej kolekcji. - A tak, tak. I tak, ten człowiek, będący ponad szarą masą, zrozumiał, że w przyszłości na niego nic nie czeka, że na zawsze będzie musiał żyć pośród niezrozumienia i nieprzyjemności. - W życiu zawsze jest miejsce na święto - wymamrotałam, oglądając się w lustrze. Byłam ubrana w szarą narzutę, składającą się ze związanych wstążek z różnych tkanin. Podobne ubranie widziałam na sąsiedzkim strachu na wróble. Nie patrząc na zewnętrzny widok sukienki, przy chodzeniu pojawiał się rozlewający tren, a figura była dobrze podkreślona. Każdy krok całkowicie obnażał nogi i było to na granicy przyzwoitości. Spodobało mi się. Tak czy siak widzowie będą zszokowani. Pozostałe dziewczyny też były ubrane w cos podobnego. Jedna z modelek próbowała szczepić miejsce rozrywa, a projektant odciągał jej od tego ręce, twierdząc, że to cały zmysł tej sukienki. - Coś wątpię, że będą takie nosić przy dworze - powiedziałam, z pół obrotu oglądając swoje gołe plecy. Będzie trzeba pójść na plaże, bo jestem taka blada, jak znaleziony ostatnio w naszym domu wampir - Będą, będą – przekonywał Wadim. – Po pokazie będzie sprzedaż modeli z kolekcji. - Będziemy miały z tego procent? – chciwie zapytałam. – Inaczej się nie zgadzam. Pozostałe dziewczyny pokiwały głowami. - Będziecie miały swój procent – wielkodusznie powiedział twórca. – Chodźcie, czas zacząć. Stanęłyśmy gęsiego przy wejściu na scenę, a Wadim stanął pośrodku pomostu i krzyknął: - Drodzy mieszczanie! Przed rozpoczęciem koncertu proponujemy wam obejrzeć pokaz pod tytułem "Obraza" zaczynającego, ale już bardzo znanego mistrza Wadima Kogno! Publika słabo zareagowała. Muzykanci zagrali jakąś spokojną melodię, a Tomna pacnęła w plecy pierwszą dziewczynę. Kiedy przyszła moja kolej wychodzić na scenę, na mig zamarłam, porażona ilością narodu, który przybył tu na bezpłatny koncert. Widzowie szumieli, omawiając sukienki, a Wadim, ciesząc się z takiego obrotu spraw, z entuzjazmem opowiadał coś o szarości i wykończeniach. Idąc po ciepłych, wytartych od częstych wystąpień deskach było nawet przyjemnie. Wiatr otulał obnażone nogi, a ja czułam się przeraźliwie śmiałą i niewiarygodnie seksualną kobietą. Będzie trzeba kiedy kupić jedwabną bieliznę, bo tak przyjemnie dotyka skóry ten materiał. Stanęłyśmy w pół kręgu, a Wadim radośnie krzyknął: - Teraz odbędzie się sprzedaż modeli. Początkowa cena na trzy złocisze – gestem przywołał mnie do siebie i postawił bliżej widzów.
- Za drogo będzie – krzyknął ktoś z tłumu. - Ale to jest produkt ekskluzywny! – perorował Wadim. Póki się targował, ja, nie mając co robić, oglądałam tłum. Oczywiście, mój wzrok pomimo woli zaczął szukać chudej figury w czerni. Irga był na przedstawieniu i stał niedaleko sceny. Razem z nim stała rudowłosa dziewczyna, która lepiła się do nekromanty jak przeklejona. To go za pas obejmuje, to za ręce bierze, to stając na palcach grzywkę za ucho poprawia. Irga stał nieruchomo i wyrażał całą swoją osobą skrajne rozdrażnienie. Miałam nadzieję, że był wkurzony na dziewczynę. Oczywiście, że na nią, przecież sam mówił, że nic do mnie nie ma i to, że stoję pół naga przed tłumem, nie powinno niepokoić nekromanty. Przecież wszystko między nami skończone, czyż nie? Wysunęłam nogę do przodu i stojący pod sceną facet w zachwyceniu gwizdnął. Irga złożył ręce. Dziewczyna tarmosiła go za rękaw i coś szczebiotała wskazując na scenę. Ucieszyłam się, że nie mogłaby nosić takiej sukienki – ma za krótkie nogi. - Kto jeszcze chce kupić ten model? – walczył w tym czasie Wadim. – Cena: sześć złociszy! - Ja – przy samej scenie podniósł smagłą rękę ork. Sukin Kot, musiały tu Żiwka przynieść demony. – Dwadzieścia złotych. - O! – wyłupił oczy Wadim. - Sprzedane! Żiwko zwinnie wbiegł na scenę i wyciągnął do mnie rękę. - Chodź. - Co znaczy „chodź”? – oburzyłam się. – Poczekaj, przebiorę się i dam ci sukienkę. - Nie potrzebuje sukienki – machnął ręką Żiwko, starając się ruszyć mnie z miejsca tak, żeby nie wyglądało to za bardzo grubiańsko - Przepraszam, a co kupiliście? – przyszedł mi na pomoc Wadim. - Modelkę* – odpowiedział ork. – Przecież je sprzedawaliście, prawda? No to kupiłem. W przerażeniu poszukałam wzrokiem Irgi. Szybko przeciskał się do sceny, zostawiając swoją przyjaciółkę. - Sprzedawałem modele sukienek – powiedział zmieszany projektant. Tłum na placu przycichł, z ciekawością czekając na rozwinięcie akcji. – Model dziewczyny… znaczy dziewczyn nie sprzedajemy. To nie Step, nie mamy niewolnictwa. Wydawało mi się, że Żiwko dobrze o tym wie. Ale za nic nie mogłam pojąć motywów jego działań. - Szkoda – głośno westchnął ork, obejmując mnie za gołe plecy. – Z wielką chęcią kupiłbym sobie taką… - z wątpliwością popatrzył na bojowy ślad na mojej twarzy - Ślicznotkę.
- Obejdziesz się - stwierdziłam, uwalniając się z jego objęć. - Przepadły moje dwadzieścia złociszy – smutnie powiedział Wadim, ale w tym samym momencie sukienkę kupiła jedna bardzo otyła kobieta, zwabiona pikantną sceną. Co prawda nie zapłaciła dwudziestu złotych a siedem, ale mistrz cieszył się i z tego. Żiwko pomógł mi zejść pod scenę i, nie zwracając uwagi na moje próby uwolnieni się, przyciągnął do siebie i zaproponował: - Pomóc ci zdjąć sukienkę? - Zabierz od niej łapy – głos Irgi był pełen złości. – Nie widzisz, że jej się to nie podoba? - Ach, pojawił się były narzeczony! – jadowicie stwierdził ork, ale przestał mnie obejmować. – Czego chcesz? Szybko schowałam się za szafą i ściągnęłam z siebie sukienkę, plącząc się we wstążkach. "Żeby nie pozabijali się nawzajem"- pomyślałam, w pospiechu nakładając swoje ubrania. - Ola jest teraz wolną dziewczyną – mówił tym czasem Żiwko. – Z kim chce, z tym się obejmuje. A ja, nawiasem mówiąc, chcę się z nią ożenić. - Jednak, jej się naprawdę nie podoba to, co robisz – sprzeciwił się Irga chłodno. - A co cię to obchodzi? Wracaj do swojej nowej i nie przeszkadzaj mi w rozmowie z ukochaną. - Zamknij się, Żiwko - krzyknęłam, wyglądając zza szafy. – Jaka ze mnie, do demonów, twoja ukochana? Czego się do mnie tak przyczepiłeś? - Postanowiłem, że cię zdobędę i dobiję swego – zdecydowanie odpowiedział Żiwko. – A nie jak niektórzy nekromanci o słabym charakterze. Pięść Irgi z głuchym hukiem uderzyła w szczękę orka. Żiwko odpowiedział w milczeniu, ale Irga zdołał uniknąć uderzenia. Zza lustra rozległ się przerażony i zachwycony krzyk Tomny. Patrzyłam zmieszana na rozwijającą się bójkę, nie wiedząc, co robić. Pierwszy raz widziałam, żeby przeze mnie bili się mężczyźni. Co zrobić: rzucić się między nich? Wrzeszczeć? Poczekać do końca i oddać się zwycięzcy? Moje rozmyślania przerwał potok wody, spadający na przeciwników. - Przestańcie – poradził Otto, trzymając w rękach duże wiadro. Zza niego wyglądała przerażona rudowłosa towarzyszka nekromanty. - Irga! - krzyknęła, rzucając się do chłopaka, wycierającego krew z rozciętych warg. Podstawiłam jej nogę i dziewczyna przywaliła w podłogę, zdążywszy tylko krzyknąć. Poczułam się paskudnie, ale nie mogłam zobaczyć pocieszania bohatera przez czułą dziewczynę. Irga popatrzył na mnie, wyginając brwi w zdziwieniu, a ja wzruszyłam ramionami: - Pod nogi trzeba patrzeć.
- Idziemy, Ola – zawołał Otto. - Ola zostaje tutaj – grubiańsko powiedział Żiwko, pocierając szczękę. Jego prawe oko powoli czerwieniało. - Czego rozkazujesz? – spokojnie zapytał półkrasnolud. – Nie lepiej zapytać samej Oli, czego ona chce? - Powinna powiedzieć, kogo jest – uparcie rzekł ork. – Zaproponowałem jej wyjść za mąż. Irga przemilczał to, chociaż na twarzy miał wypisane wahanie. - No i co? To jeszcze nic nie znaczy – powiedział Otto. – Ja może też chcę ożenić się z Olą. - Co?? – jednym głosem krzyknęli chłopcy. "Narzeczeni rozmnażają się jak króliki" – pomyślałam w oszołomieniu. W ciszy, przerywanej chlipaniem dziewczyny, która poobijała sobie ręce i kolana, patrzyliśmy na Ottona. Dla mnie jego wypowiedź też była dużą nowiną, ale postarałam się przyjąć neutralny wyraz twarzy. Co by nie było, Отто ani razu mnie nie zawiódł i postanowiłam nie niszczyć mu planu, czy co on tam wymyślił. - To chyba właśnie ten moment, w którym trzeba paść w objęcia ukochanego – skomentowała za moimi plecami Tomna. Popatrzyłam na Irgę. Złożył ręce na piersiach i najwidoczniej nie chciał, żeby ktoś padał w jego objęcia. Krew z jego warg cienką strużką spływała na czarną koszulę. - A niech was wszystkich..! – prawie płacząc powiedziałam, wyskakując spod sceny i biegnąc, gdzie oczy poniosą. - Ola! – krzyknęli za mną, ale nie zatrzymałam się. Łzy zalały mi oczy. No dlaczego, dlaczego tak się zachowuje? Jak pies na sianie! Przecież widzę, widzę, że nie jest mu wszystko jedno to, co się dzieje w moim życiu, ale dlaczego nie odrzuci swojej durnej dumy i nie wróci do mnie? Czego on ode mnie oczekuje? Do domu dotarłam w złym stanie. Póki myłam się, próbując zmyć przerażający makijaż, dojrzała we mnie – jakby nazwał to mój nauczyciel fechtunku – sportowa złość. Pogłębiając w sobie tę złość, rozczesałam włosy i poszłam do domu Irgi. Jeśli nekromanta byłby w domu, to nie wiem czy wyszłoby mu to na dobre. Nie wiem co bym z nim zrobiła, ale że poszliśmy następnego dnia do ołtarzu Bogini Rodu – to byłoby pewne. Ale nie było go w domu, a wejść do mieszkania się bałam – jeszcze tak się wkurzył na mnie, że przestroił artefakty, a nie marzyło mi się walać po podłodze osmalona. Usiadłam na schodkach prowadzących na trzecie piętro i usiadłam przy poręczy. Kiedyś w końcu Irga musiał się pojawić!
Nekromanta pojawił się w domu o zmierzchu, kiedy ja zdążyłam się zdrzemnąć i ze strachu podskoczyć. Złość, która popchnęła mnie do tego, żeby powiedzieć chłopakowi wszystko i od razu, zdążyła ucichnąć, dlatego w milczeniu patrzyłam na niego z dołu do góry. Wargi nekromanty po walce były opuchnięte, a na koszuli zaschły krwawe plamy. Ale jako tako wyglądał nawet nieźle. Irga popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem, westchnął i zapytał: - Co się z tobą stało tym razem? Po prostu wzruszyłam ramionami. - A co z oczami? - A, to – głos od długiego milczenia ochrypł – Makijaż po pokazie źle zmyłam. Irga pomilczał, potrząsnął głowę, widocznie coś sobie postanawiając, i powiedział: - Wejdź, umyjesz się chociaż. Weszłam do mieszkania, ciesząc się, że nekromanta nie ruszał ochronnych artefaktów. Znaczy nie przestawiał ich, a to znaczy – że gdzieś w podświadomości – miał nadzieję, że przyjdę jeszcze do jego mieszkania. Kierując się do łazienki, próbowałam nie dać wspomnieniom wyjść na wolność. Wszystko jest w moich rękach. Mogę jeszcze zrobić tak, żeby między nami było dobrze, żeby wszystko to się jeszcze raz powtórzyło. Kiedy wróciłam, Irga zdążył się przebrać, zagotować wody i zrobić herbatę. Gestem zaprosił mnie do stołu. Chwyciłam gorącą filiżankę rękami i w milczeniu patrzyłam, jak paruje aromatyczna substancja. Nie wiedziałam, co mówić i co robić. Irga też milczał. Jednym ruchem ręki ostudził swoją herbatę i teraz ostrożnie ją pił, starając się nie nadwyrężyć spuchniętej wargi. - To nie było miłe z twojej strony podstawić nogę Tarze – powiedział w końcu. - To było niebyt miłe z twojej strony pojawić się z nią tak, żebym to zobaczyła – odpowiedziałam mu w tym samym tonie. – Ale w każdym razie, przekaż jej moje przeprosiny. Tylko nie obiecuję, że nie powtórzę tego w przyszłości. Oczy Irgi błysnęły, i byłam gotowa przysiąc, że zdławił uśmieszek. - Kto to mówi. To nie ja muszę opędzać się od narzeczonych, których z każdym dniem jest coraz więcej. - Jakoś tym razem musiałeś to robić – sprzeciwiłam się. Nekromanta nieoczekiwanie z uczuciem się roześmiał. Popatrzyłam na niego, rozumiejąc, jak bardzo stęskniłam się za jego wesołym, niewymuszonym i zarażającym śmiechu, którym się często kiedyś śmiał. Co się z nami stało?
- Tak – powiedział Irga w końcu. – Nie na darmo w krasnoludzkiej dzielnicy chodzą słuchy, że Ottorn zamierza ożenić starszego syna. - Skąd o tym wiesz? – zdziwiłam się. - Krasnoludy też czasami potrzebują usług nekromantów – wzruszył ramionami Irga i pochmurnie dodał: - Po tym, co powiedział Otto domyślam się, z kim zamierza wyswatać syna Ottorn. Ale mnie już to nie dotyczy. Ostatnia fraza mnie rozzłościła. - A na co czekałeś? Że będę dniami i nocami płakać po tobie? – krzyknęłam, czując wielką chęć wylać na głowę nekromanty herbatę. - Mówiłaś, że mnie kochasz – przypomniał Irga. – To tak można ci wierzyć. - Kocham - ryknęłam. – Ale ostatnimi czasy nie jestem pewna, czy jesteś godny mojej miłości. - Też mi się królewna znalazła – jadowicie wycedził były narzeczony. – Tylko czyja? Orkowa? Krasnoludzka? - Swoja własna - wysyczałam, rzucając filiżankę w ścianę i wybiegając z mieszkania, tak uderzając drzwiami, że coś spadło i rozbiło się. - Nienawidzę mężczyzn - wymamrotałam, idąc do domu. - Nienawidzę. Narcystyczni, zazdrośni, drobiazgowi egoiści. A jeszcze ten brodaty! Zabiję, jak tylko znajdę. Wleciałam do domu, wojowniczo potrząsając klamką od furtki, która nie wytrzymała naporu mojej złości. - Zanim zaczniesz krzyczeć – szybko powiedział Otto, ogradzając się ode mnie stołem. – Najpierw mnie wysłuchaj. - I co jeszcze – złowieszczo powiedziałam. - Posłucham, żeby dobrze wiedzieć, za co będę cię zabijać. Jak dobrze, że mamy swój kawałek ziemi, będzie gdzie cię zakopać. Pod jakim krzakiem chcesz być pochowany – lilii czy bzu? - Lilii - machinalnie odpowiedział półkrasnolud. – Eee, stop! Chciałem jak najlepiej! Wydawało mi się, że trzeba było Irgę wstrząsnąć. Tak zawładnęła go nienawiść do orka, że nie widział samego zmysłu. - I jakiż to zmysł? - Że musicie najpierw pogadać ze sobą, a nie urządzać bójki – uroczyście rzekł Otto. - Jakie tam gadki – powiedziałam. – Kiedy pojawia się pod rękę ze swoją nową dziewczyną.
- Nową dziewczyną – parsknął półkrasnolud. – Potrzebna jemu ta dziewczyna. To Ilissa poprosiła koleżankę wyciągnąć brata do ludzi, bo Irga ostatnimi czasy jest bardzo pochmurny. Biedną dziewczynę wygląd pochmurnego nekromanty zraził na całe życie - Skąd wiesz? – usiadłam zmęczona na krzesło. Dzień był stanowczo za długi. Zrozumiawszy, że nie będę się więcej wściekać, Otto też przysiadł z apetytem dokańczając kolację. - Ona mi opowiedziała. Kiedy uciekłaś, zrozumiałem, że mnie zaraz porwą na kawałeczki. Musze powiedzieć, że był jeden przeciwnik. Ale uratował mnie twój mistrz przebrzydłych sukien. Zszedł ze sceny i zaczął krzyczeć coś w typie: „ Dziękuję za skandal, sprzedałem wszystkie sukienki". Tak rzucił się na Żiwka, żeby go objąć, że biedak stwierdził, że lepiej się zmyć. Irga przyczepił się do mnie z pytaniami, ale powiedziałem, że trzeba uspokoić jego dziewczynę. On powiedział, żebym ją uspokoił i sobie poszedł. A ja się poznałem z dziewczyną, piwo z nią wypiłem, o życiu pogadałem… - Ciekawe - powiedziałam, nie słuchając półkrasnolud. – Gdzie przez pół dnia chodził? Do uzdrowicieli, żeby wargi wyleczyć, ale jeszcze gdzie? Chodził do krasno ludzkiej dzielnicy, żeby potwierdzić twoje słowa? A, Irga powiedział, że wszyscy tam mówią o tym, że Ottorn postanowił ożenić starszego syna. - Co? – podskoczył Otto, przewracając miskę z kaszą. – Co powiedziałaś? - Że Irdze powiedzieli w krasno ludzkiej dzielnicy… - Jak on mógł! – krzyczał krasnolud, biegając w kółko po pokoju. – Jak on mógł?! Nie pytając mnie! Powinienem sam wszystko usłyszeć! Otto zerwał z wieszaka kamizelkę i wybiegł z domu. - Pójdę do zakonu – myślałam na głos, zbierając ze stołu kaszę. – Nie mają tam problemów z miłością. Rozległ się stuk i weszła Tomna. - Dzięki wielkie, a to za szkody moralne, - wyszczebiotała, kładąc na stole przyjemnie dzwoniący woreczek. – Wiedziałam, że pomysł zaproszenia Żiwka był świetny. A właśnie, co się stało z waszą furtką? - Tak, pomysł, żeby zaprosić Żiwka, był świetny – zgodziłam się, nie wiedząc czy śmiać się czy płakać. - Wzięłam ten pomysł z jednego z czasopism – pochwaliła się Tomna. – Że skandal zwiększa popularność. - Skąd wiedziałaś, że jeśli będzie Żiwko to będzie i skandal? - zapytałam, postanawiając zacząć obwiniać o wszystko potem. Koniec końców zdarzyło się to między facetami, Tomna nie jest winna.