prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony562 482
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań350 822

Sara Shepard - Pretty Little Liars. Sekrety

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Sara Shepard - Pretty Little Liars. Sekrety.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Sara Shepard Pretty Little Liars 15,5
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 224 stron)

Dla K. „On wie, kiedy zasypiasz, Wie, kiedy budzisz się, Wie, gdy okropnie broisz. Błagam, zachowuj się!” Fragment piosenki Santa Claus Is Coming to Town, tłum. Mateusz Borowski

BOŻONARODZENIOWY PRZEŚLADOWCA Oto scenka jak z wnętrza szklanej kuli z padającym śniegiem. Jest grudzień. Hanna, Emily, Aria i Spencer chodzą do trzeciej klasy liceum. Śnieg pada na idealnie utrzymane trawniki przed domami w Rosewood i na dachy luksusowych samochodów. W każdym oknie jarzą się lampki choinkowe, a dzieci o buziach aniołków piszą listy do Świętego Mikołaja. Na całe miasto, a szczególnie na nasze kłamczuchy, spłynął błogi spokój. Teraz, kiedy morderca Alison DiLaurentis wreszcie znalazł się za kratkami, a A. nie żyje, nasze dziewczyny mogą odetchnąć z ulgą. Przez myśl im nie przejdzie, że chcę kontynuować dzieło A. Zamierzam stać się Nowym A. i już robię własną listę największych rozrabiaków. Zgadnijcie, kto będzie na jej czele. Oczywiście Hanna, Emily, Aria i Spencer. Oj, nasze cztery kłamczuchy okropnie nabroiły! Hannę przyłapano na kradzieży, a potem skasowała samochód swojego byłego chłopaka. Emily do tego stopnia wkurzyła rodziców, że wysłali ją do Iowa. Aria tak ostro podrywała swojego nauczyciela od angielskiego, że wyleciał z pracy. Ale największym łobuzem z nich wszystkich chyba jest Spencer. Nie tylko odbiła narzeczonego swojej siostrze, lecz na dokładkę ukradła jej pracę z ekonomii. A kiedy Melissa dowiedziała się o plagiacie, Spencer zepchnęła ją ze schodów. Nieładnie! Takie kłamczuchy należy przykładnie ukarać. I właśnie ja zamierzam dopilnować, żeby dostały to, na co zasługują. Nasze kłamczuchy na pewno wkrótce znowu napytają sobie biedy. To tylko kwestia czasu. Myślą, że skoro A. już ich nie śledzi, to są bezkarne. W jakie tarapaty teraz się wpakują? Pożyjemy, zobaczymy. Muszę tylko dobrze się ukryć. Zamierzam obserwować je dopóty, dopóki się nie przekonam, z jakimi sukami mam do czynienia. Dowiem się o nich wszystkiego. A wtedy bez trudu zrujnuję im życie. Zacznijmy od... Hanny. W jej życiu zaszły kolosalne zmiany. Mama ją zostawiła i wyjechała do Singapuru. Tata, z którym dawno temu straciła kontakt, sprowadza się do jej domu razem ze swoją nową, cudowną narzeczoną i jej idealną córeczką Kate. Jedyną osobą, na którą Hanna zawsze może liczyć, jest jej chłopak Lucas. Ale czy na pewno? Zacznijmy nasze śledztwo! A.

SŁODKI SEKRET HANNY

1 FERIE TUŻ-TUŻ Była wietrzna środa w pierwszym tygodniu grudnia. Wielu mieszkańców Rosewood w stanie Pensylwania, sielskiego miasteczka na przedmieściach Filadelfii, wycinało sosny na choinki w pobliskiej szkółce drzew albo ozdabiało swoje domy świątecznymi stroikami. Pod willę w stylu kolonialnym, przed którą stała skrzynka pocztowa z namalowanym od szablonu nazwiskiem „MARIN”, podjechał wóz meblowy. Wysiadło z niego trzech mężczyzn. Otworzyli tylne drzwi, za którymi ukazało się kilkadziesiąt równo poustawianych pudeł. Tom Marin, jego narzeczona Isabel Randall i jej córka Kate stali na podwórku przed domem, kiedy pracownicy firmy przeprowadzkowej wnosili do środka pakunki. Hanna Marin, która od piątego roku życia mieszkała w tym domu, obserwowała tę scenę z holu, nerwowo obgryzając paznokcie. – Tylko ostrożnie – Isabel skarciła krępego faceta, który gwałtownie podniósł średniej wielkości pudło. – To moja kolekcja starych lalek. – A to pudło proszę zanieść na górę! – zawołała Kate nerwowym tonem. – W środku są wszystkie moje torebki. Hanna gniewnym spojrzeniem obrzuciła Kate, swoją przyszłą przyrodnią siostrę, szczupłą dziewczynę o długich, lśniących, kasztanowych włosach i wielkich niebieskich oczach. Kate miała pod pachą torebkę od Chloé, którą Hanna widziała tylko na zdjęciu w „Vogue’u”. Kiedy Hanna zapytała, skąd ją wytrzasnęła, Kate zaszczebiotała, że to prezent pod choinkę, który w tym roku dostała z wyprzedzeniem, po czym posłała pełen wdzięczności uśmiech tacie Hanny. Co za tupet! – Hanno? – Pan Marin popchnął w jej stronę niewielkie pudełko opatrzone napisem „OSTROŻNIE”. – Możesz zanieść to do sypialni mamy, to znaczy do naszej sypialni? – Jasne – zgodziła się Hanna, byle tylko oddalić się od Isabel i Kate. Któraś z nich używała perfum wywołujących u Hanny napad kichania. Wyszła po schodach na górę, a w ślad za nią podreptał Dot, jej miniaturowy pinczer. Kilka tygodni temu, tuż przed Świętem Dziękczynienia, Ashley, mama Hanny, oznajmiła, że wyjeżdża do Singapuru. Hanna jednak nie mogła z nią pojechać. A tak bardzo by chciała zacząć wszystko od nowa, w innym miejscu. Prześladował ją ktoś, kto przysyłał SMS-y podpisane tylko jedną literą – A. Jej dawna najlepsza przyjaciółka Alison DiLaurentis, która zaginęła trzy lata temu, we wrześniu została odnaleziona pod betonową płytą za swoim domem. Okazało się, że Ian Thomas, sekretny chłopak Ali – w którym Hanna i jej najlepsze przyjaciółki, czyli Spencer Hastings, Aria Montgomery i Emily Fields, potajemnie się podkochiwały, gdy on kończył liceum, a one chodziły do siódmej klasy – zamordował Ali w tę noc, kiedy one świętowały zakończenie roku szkolnego. Kilka tygodni temu policja aresztowała Iana. Ta wiadomość spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba. Tymczasem Hanna utknęła w Rosewood z ojcem, który przyjechał razem ze swoją nową rodziną. Jego nowa partnerka Isabel, była pielęgniarka pogotowia ratunkowego, pod względem urody i osobowości nie dorastała do pięt pani Marin. A jej w każdym calu perfekcyjna córeczka Kate nienawidziła Hanny z całych sił i zajęła jej miejsce w sercu pana Marina.

Hanna weszła do pustej sypialni. Unosił się w niej ledwie wyczuwalny zapach naftaliny, a na dywanie było widać cztery głębokie wgniecenia, ślady po nowoczesnym łóżku jej mamy, projektu jakiegoś duńskiego designera. Kiedy Hanna postawiła pudełko na podłodze, pokrywa lekko się uniosła, odsłaniając małe, niebieskie, ozdobne pudełeczko z pustym karnecikiem na życzenia. Hanna obejrzała się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt jej nie widzi, i podniosła pokrywę. W pudełku znalazła otwierany wisiorek z białego złota, ozdobiony pośrodku kilkoma misternie oszlifowanymi diamentami. Hanna westchnęła. To był wisiorek od Cartiera, niegdyś należący do jej babci, którą cała rodzina i wszyscy znajomi nazywali Bubbe Marin. Bubbe nigdy się z nim nie rozstawała. Mawiała, że nie zdejmuje go nawet do kąpieli. Babcia umarła niedługo po rozwodzie państwa Marin, kiedy Hanna była w siódmej klasie i zerwała wszelkie kontakty ze swoim tatą. Nie wiedziała, co się stało z wisiorkiem ani komu został powierzony. Teraz się dowiedziała. Dotknęła pustego karneciku i poczuła, jak ogarnia ją gniew. Tata pewnie zamierzał dać go Isabel albo Kate pod choinkę. – Hanno!? – zawołał ktoś z dołu. Hanna szybko nałożyła pokrywkę na pudełko i wyszła do holu. Tata stał u stóp schodów. – Przyjechała pizza! Hanna poczuła kuszący zapach gorącej mozzarelli. „Zjem tylko jeden kawałeczek”, postanowiła. No cóż, dziś rano z trudem dopięła swoje dżinsy Citizens, ale to pewnie dlatego, że zbyt długo trzymała je w suszarce. Zeszła po schodach akurat wtedy, gdy Isabel wnosiła pudełko z pizzą do kuchni. Wszyscy zasiedli przy stole – stole Hanny – a pan Marin rozdał talerze i sztućce. Hanna się zdziwiła, że tata pamięta, gdzie co jest. Popatrzyła na jego narzeczoną. Isabel na pewno nie miała prawa zasiadać na krześle pani Marin i używać jej płóciennej serwetki od Crate & Barrel. A Kate nie miała prawa pić z kryształowej szklanki, którą mama przywiozła Hannie z Montrealu. Hanna znowu kichnęła, gdy tylko poczuła duszący zapach czyichś perfum. Nikt nie powiedział: „Na zdrowie”. – Kate, kiedy zdajesz egzaminy wstępne do Rosewood Day? – zapytał pan Marin, wyciągając kawałek pizzy z otwartego pudełka. Niestety, przyszła przyrodnia siostra miała zamiar chodzić do tej samej szkoły co Hanna. Kate ugryzła kawałeczek brzegu pizzy. – Za kilka dni. Uczę się teraz geometrii i ortografii. Isabel machnęła ręką. – Przecież to nie egzamin na studia. Na pewno pójdzie ci jak z płatka. – Przyjmą cię z otwartymi ramionami. – Pan Marin spojrzał na Hannę. – Wiesz, że Kate w zeszłym roku zdobyła nagrodę w konkursie na Ucznia Renesansu? Wśród swoich rówieśników osiągnęła najlepsze wyniki z wszystkich przedmiotów. „Mówiłeś mi o tym już milion razy”, cisnęło się Hannie na usta. Ugryzła ogromny kawałek pizzy, byle tylko nie musieć się odzywać. – W Barnbury była prymuską – mówiła dalej Isabel, opowiadając o dawnej szkole Kate w Annapolis. – Barnbury ma znacznie lepszą opinię niż Rosewood Day. Tam przynajmniej nikt nikogo nie prześladuje, nie podgląda i nie rozjeżdża samochodem. Wbiła wzrok w Hannę, która mimowolnie sięgnęła po kolejny kawałek pizzy i napchała nią usta. Jakie to urocze ze strony Isabel, że obwiniała Hannę za wszystkie przejścia z A., prześladowcą, który tej jesieni prawie zrujnował jej życie. I jeszcze sugerowała, że to Hanna nadszarpnęła nienaganną reputację Rosewood Day.

Kate nachyliła się i przyjrzała Hannie szeroko otwartymi oczami. Hanna już wiedziała, jakie pytanie teraz padnie. – Musiałaś poczuć się strasznie, gdy się okazało, że twoja najlepsza przyjaciółka to... No wiesz... – powiedziała Kate z fałszywą troską w głosie. – Jak sobie radzisz? – Na jej ustach pojawił się ledwie widoczny uśmieszek, który dobitnie świadczył o tym, jakie pytanie naprawdę chciała zadać: „Jak się otrząsnęłaś po tym, gdy twoja najlepsza przyjaciółka chciała cię zabić?”. Hanna z desperacją spojrzała na swojego tatę, licząc na to, że on powstrzyma Isabel i Kate przed dalszymi wścibskimi pytaniami, ale on tylko patrzył na córkę ze smutkiem w oczach. – Jakoś sobie radzę – rzuciła na odczepnego Hanna. Jej odpowiedź nie miała wiele wspólnego z prawdą. Mona Vanderwaal nieźle namieszała jej w głowie. To z Moną przyjaźniła się od ósmej klasy i jak się okazało, to Mona ukrywała się pod pseudonimem A., groziła Hannie, że wyjawi jej najskrytsze sekrety, wielokrotnie publicznie poniżyła Hannę i próbowała przejechać ją samochodem. Bywały takie dni, kiedy Hanna budziła się, chwytała za telefon i zaczynała pisać do Mony SMS-a o tym, jakie buty zamierza włożyć do szkoły, i dopiero po chwili przypominała sobie niedawne wydarzenia. Na pogrzebie Mony płakała, choć wszyscy wokół gapili się na nią jak na wariatkę. Wiedziała, że powinna z całego serca gardzić Moną. I niewątpliwie nią gardziła. Lecz jednocześnie nie potrafiła zapomnieć tego czasu, który spędziły razem, plotkując, knując intrygi mające zapewnić im popularność w szkole i planując wystawne przyjęcia. Zanim zaczął się cały ten cyrk z A. w roli głównej, Mona była dla Hanny o wiele lepszą przyjaciółką niż Ali. Przynajmniej się nie wywyższała. Teraz jednak Hanna już wiedziała, że Mona tylko udawała przyjaźń. Hanna wlepiła wzrok w swój talerz. W kałuży tłuszczu leżały dwa kawałki brzegu od pizzy, choć w ogóle nie pamiętała, żeby aż tyle zjadła. W żołądku zaburczało jej donośnie. Pan Marin wytarł usta. – Teraz czeka nas rozpakowywanie. – Dotknął ramienia Kate. – Ale wy zróbcie sobie przerwę. Może pojedziecie razem do tego nowo otwartego centrum handlowego? Jak ono się nazywa? – Devon Crest – odparła automatycznie Hanna. – Och, słyszałam, że tam jest przepięknie – zaszczebiotała Isabel. – Ja już tam byłam – rzekła Kate. Isabel zrobiła zdumioną minę. – Kiedy? – Mhm, wczoraj. – Kate bawiła się wisiorkiem przy srebrnej bransoletce od Davida Yurmana, którą dostała od Isabel za wygranie konkursu na najlepszą pracę roczną i którą chwaliła się na prawo i lewo. – Byliście wtedy zajęci. – Możecie pojechać razem, żeby się lepiej poznać. – Pan Marin spoglądał to na Hannę, to na Kate. – Jedźcie na zakupy. Kupcie sobie coś fajnego. Rozpakowywanie zostawcie nam. Co wy na to? Kate napiła się wody z butelki. – Dzięki, Tom. To fantastyczny pomysł. Hanna ukradkiem zerknęła na Kate. Nie wyczuła w jej głosie nieszczerości. Czy to możliwe, że Kate zmieniła się od ich ostatniego spotkania przy kolacji w Filadelfii, kiedy to doniosła panu Marinowi, że Hanna ukradła fiolkę Percocetu z kliniki leczenia poparzeń? Hanna zaczęła znowu spotykać się ze swoimi dawnymi przyjaciółkami, Emily, Arią i Spencer, ale żadna z nich nie interesowała się modą. A ona tak bardzo pragnęła, żeby ktoś zastąpił Monę na stanowisku jej kumpeli od serca. Szczególnie od chwili, kiedy razem z dawnymi przyjaciółkami

zaczęły chodzić na terapię grupową. Tak bardzo potrzebowała czegoś, co odciągnęłoby jej myśli od Ali i całej afery z A. – Ja mam dziś dużo wolnego czasu – oznajmiła Hanna. – Świetnie. W takim razie ruszajcie w drogę. – Pan Marin wstał od stołu i zebrał talerze. – Izz? Od czego chcesz zacząć rozpakowywanie? – Hm, zacznijmy od kuchni. Jak można pić z czegoś takiego? – Zmarszczyła nos, patrząc na jeden z ulubionych kubków Hanny, pucharek z majoliki, który rodzice kupili jej w czasie wycieczki do Toskanii. Oboje wyszli z kuchni, zastanawiając się na głos, w którym pudle znajdują się kieliszki do wina. Hanna wstała od stołu. – Powiedz, kiedy chcesz jechać. Ja jestem gotowa – powiedziała do Kate. – Czy w tamtejszym Nordstromie mają dobre zaopatrzenie? A w Uniqlo? Można tam za grosze kupić fantastyczne kaszmirowe swetry. Kate prychnęła z pogardą. – O Boże, Hanno – powiedziała ze złowieszczą miną, głosem ociekającym jadem. – Zgodziłam się pojechać z tobą na zakupy tylko dlatego, żeby twój tata i moja mama dali mi święty spokój. Naprawdę myślałaś, że mam zamiar pokazać się publicznie w twoim towarzystwie? Dumnym krokiem wyszła z kuchni, odrzucając włosy za ramię. Hanna bezradnie otworzyła usta. Kate zastawiła na nią pułapkę, a ona w nią wlazła jak głupia. Kate stanęła w holu, nacisnęła guzik w swoim telefonie i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Cześć – wyszeptała do tego, kto odebrał. – To ja. – Zaśmiała się kokieteryjnie. No tak. Kate mieszkała w Rosewood od dwóch dni, a już znalazła sobie chłopaka. Hanna szarpnęła serwetkę tak mocno, że o mało jej nie rozdarła. Trudno, pewnie ich wspólne zakupy i tak zakończyłyby się kłótnią. Nagle usłyszała, że nieopodal ktoś śmieje się cicho i szyderczo. Instynktownie wyjrzała przez okno, spodziewając się, że za którymś drzewem zobaczy dziewczynę o długich blond włosach. Ale po chwili skarciła się w myślach. Przecież Mona – czyli A. – już nie żyła.

2 SOLARNIANA ZDZIRA Kilka dni później Hanna siedziała na miękkiej sofie obitej mikrofibrą w domu swojego chłopaka Lucasa Beattiego, przed choinką obwieszoną ozdobami i jarzącą się ciepłym światłem. W telewizji na kanale z telezakupami prezentowano właśnie nowy przyrząd do ćwiczeń mięśni brzucha. – W Nowy Rok zachwycisz wszystkich piękną figurą! – wołał sprzedawca z nieudolnie udawanym entuzjazmem. Na podłodze przed nimi stała puszka pełna popcornu z masłem, serem i karmelem, ozdobiona świątecznymi ornamentami. – Wczoraj przy kolacji achów i ochów na temat Kate było więcej niż zwykle – jęknęła Hanna, wkładając od ust kolejną garść popcornu z serem. – Mój tata i Isabel gadali tylko i wyłącznie o tym, jakie to wspaniałe przemówienie wygłosiła Kate na rozpoczęcie poprzedniego roku szkolnego. A ona siedziała dumna jak paw, z miną, która mówiła: „Tak, wiem, że jestem boska”. – Tak mi przykro, Han. – Lucas napił się oranżady z puszki. – Naprawdę sądzisz, że nie możecie się zaprzyjaźnić? – To wykluczone. – Hanna postanowiła, że oszczędzi Lucasowi historii o tym, jak Kate odmówiła wyprawy na wspólne zakupy. Pluła sobie w brodę, że była tak naiwna i dała się nabrać Kate, która tylko podlizywała się jej tacie. – Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. I chyba jestem uczulona na jej perfumy. Od kiedy się wprowadziła, kichnęłam z pięćset razy. Niedługo dostanę wysypki. Teatralnie opadła na kanapę i bezmyślnie wpatrywała się w kalendarz adwentowy z postaciami z filmów Disneya wiszący na przeciwległej ścianie. W domu Hanny nie wieszało się na ścianach żadnych świątecznych ozdób. Była Żydówką, ale od kiedy tata wyjechał, razem z mamą nie świętowały Chanuki zbyt hucznie. Natomiast mama Lucasa miała bzika na punkcie kalendarzy adwentowych. Trzy wisiały na lodówce, jeden, uszyty z płótna, z dwudziestoma pięcioma kieszeniami, w których mieściły się pluszowe maskotki, był przywiązany do balustrady schodów, a mały, pokryty brokatem, wisiał w łazience. Lucas przytulił Hannę i zaczął ją głaskać po głowie. Hanna zamknęła oczy i westchnęła, bo trochę jej ulżyło. Kiedy blisko przyjaźniły się z Moną – i wodziły za nos całą szkołę – nazwisko Lucasa nie figurowało na jej liście ciach do zaliczenia. Nie przyjaźnił się z odpowiednimi ludźmi, nie uprawiał żadnych fajnych sportów, takich jak piłka nożna czy lacrosse, i czas po szkole wolał spędzać, udzielając się w kółkach zainteresowań albo w Klubie Wędrowca, niż szalejąc na dzikich imprezach. W szóstej klasie Ali rozpuściła plotkę, że Lucas jest hermafrodytą, co stało się tematem niezliczonych plotek i docinków. Niedawno Mona drwiła z przyjaźni Hanny i Lucasa, ostrzegając ją, że takie znajomości doprowadzą do spadku jej popularności. Ale Mona i Ali odeszły, a Lucas okazał się najlepszym chłopakiem, jakiego Hanna kiedykolwiek miała. Ilu facetów wysłuchiwałoby całymi godzinami jej mękolenia na temat tego,

jak Mona zrobiła ją w konia i jak beznadziejna była jej obecna sytuacja rodzinna? Ilu facetów otworzyłoby drzwi takiego wieczoru jak dziś, spojrzało na Hannę ubraną w workowate dżinsy i za dużą bluzę z emblematem Philadelphia Eagles i powiedziało, że wygląda zabójczo? – Mogę ukryć się u ciebie przez bliżej nieokreślony czas? – błagała Hanna. – Chyba nie zniosę powrotu do domu. – Byłoby bosko – powiedział Lucas. – Ale... – Byłoby bosko – przerwała mu Hanna, siadając prosto. – Możemy umawiać się po szkole, co wieczór chodzić do Rive Gauche, wystroić się i pójść bez zaproszenia na świąteczny bal do klubu golfowego... Lucas zagryzł wargi. – Hanno, ja... – Może nawet tata pozwoliłby mi tu nocować! – dodała Hanna coraz bardziej podekscytowana. – Mogłabym powiedzieć, że mam straszną, doprawdy nieznośną alergię na perfumy Kate. Myślisz, że twoi rodzice by się zgodzili? Mogłabym spać w pokoju gościnnym... ale zawsze mógłbyś się do mnie zakraść w środku nocy. – Puściła do niego oko. – Hanno. – Kiedy Lucas usiadł, jego blond włosy zasłoniły mu oczy. – Powoli. Wyjeżdżam. Jutro. Hanna zamrugała z niedowierzaniem. – Wyjeżdżasz? – Tata właśnie nam to oznajmił. To jego prezent świąteczny. Zabiera nas na dwutygodniową wycieczkę na półwysep Jukatan. Jedziemy razem z rodziną jego najlepszego przyjaciela ze studiów. Hanna poczuła nagle gorycz w ustach. – Dwa tygodnie... czyli czternaście dni? – Mhm – przytaknął Lucas, uśmiechając się niewyraźnie. – Już zaczynam świrować. – Ale szkoła jeszcze się nie skończyła – zauważyła ostrożnie Hanna, sięgając po kolejną garść popcornu. Był siódmy grudnia, a w Rosewood Day ferie zaczynały się w drugiej połowie miesiąca. – Dlaczego twój tata nie poczeka na przerwę świąteczną? Lucas bezradnie wzruszył ramionami. – Znalazł jakąś bardzo korzystną, promocyjną ofertę przelotu i zakwaterowania. Mój brat też przyjedzie na kilka dni ze swojej uczelni. Tata załatwił mi zwolnienie ze szkoły. Podejdę do egzaminów między świętami a Nowym Rokiem. A najważniejsze, że większość ferii świątecznych spędzę tutaj. – Lucas wziął jej dłonie i delikatnie uścisnął. – Nie rozstaniemy się ani na chwilę. Hanna wyrwała ręce z uścisku Lucasa, czując, jak w gardle rośnie jej wielka gula. – Ale ja cię potrzebuję teraz. Lucas uniósł ręce w geście kapitulacji. – Przepraszam, ale od lat marzyłem, żeby pojechać na Jukatan. Tam są fantastyczne tereny do pieszych wędrówek. Wspaniałe plaże. Poza tym tata nie może już zmienić rezerwacji. Zanim Hanna zdążyła coś powiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi, który zagrał melodię Jingle Bells. Lucas zerwał się na równe nogi i rozsunął zasłony. Stalowobłękitny mercedes kombi zatrzymał się na podjeździe. – To Rumsonowie, rodzina, z którą wyjeżdżamy. Przyjechali omówić plan podróży. Spodobają ci się. Założę się, że z Brooke zaraz znajdziesz wspólny język. – Brooke? – zapytała ostrożnie Hanna, nie wstając z kanapy. Pan Beattie wyszedł z kuchni i otworzył drzwi na oścież, wpuszczając do środka mroźny

podmuch. – Wade! Patricia! Kopę lat! Pani Beattie z promiennym uśmiechem zeszła z pierwszego piętra. – Tak się cieszymy! – radośnie przywitała parę, która właśnie wchodziła do holu. – Lucas też! Wypchnęła Lucasa na środek holu. Wade, ubrany w elegancką kurtkę Burberry, miał oślepiająco białe zęby. Uścisnął mocno rękę Lucasa. Jego żona Patricia, o ramionach tak kościstych, że widać to było nawet pod dopasowanym kaszmirowym płaszczem, cmoknęła Lucasa na powitanie w policzek. – O. Mój. Boże – powiedział ktoś na ganku. Wade i Patricia odsunęli się od siebie, a między nimi stanęła za mocno opalona, przeraźliwie chuda nastolatka z długimi, prostymi włosami, lśniącą czerwoną szminką na ustach i falującym biustem. Ostentacyjnie żuła gumę. Podeszła do Lucasa i zacisnęła na jego ramionach pomalowane na czerwono pazury. – Luki! – zawołała nosowym głosem. – Wyglądasz fantastycznie! Luki? – Och, Brooke. – Lucas uśmiechnął się niewyraźnie. – Wyglądasz... zupełnie inaczej. Rumsonowie i rodzice Lucasa poszturchiwali się i spoglądali na siebie porozumiewawczo. – Oboje urośliście od naszego ostatniego spotkania – powiedziała pani Rumson. – Pamiętacie, jak razem psocili? – Mama Lucasa cmoknęła z niedowierzaniem. – Pamiętacie wszystkie tajne kluby, które razem zakładali? – Byli nierozłączni. Zawsze powtarzałam, że któregoś dnia wezmą ślub – zamruczała pani Rumson, a potem z mężem i państwem Beattie poszła do kuchni. Hanna nie wierzyła własnym uszom. Ślub? Brooke szturchnęła Lucasa w ramię. – Oczywiście, że wyglądam „zupełnie inaczej”, bo wyładniałam! – Przesunęła palcem po jego klatce piersiowej, aż jej dłoń zatrzymała się przy pasie jego dżinsów. – Ktoś tu chyba chodził na siłownię? Skąd wytrzasnąłeś te superseksowne cichy? – Mhm – chrząknęła znacząco Hanna, a potem wstała i wkroczyła do holu. Ten flirt i tak trwał już za długo. To ona w butiku Armani Exchange zachęciła Lucasa do kupna dżinsów True Religion i drogiego polo, które teraz miał na sobie. – Och. – Lucas spojrzał na Hannę. – Brooke, to moja dziewczyna Hanna. – Miło mi. Brooke od razu zauważyła brudne włosy Hanny, jej byle jaką bluzę i stare, znoszone dżinsy. Zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć: „Nie jesteś dla mnie żadną konkurencją”. Podeszła bliżej do Lucasa. – Fajnie, że jedziemy na tę wycieczkę, prawda? Słyszałam, że tamtejsze imprezy na plaży są boskie. Marzę o tym, żeby się poopalać. Hanna musiała mocno zacisnąć wargi, by nie rzucić jakiegoś zjadliwego komentarza. Ta dziewczyna miała tak pomarańczową cerę, jakby się urodziła w kabinie w solarium. – Zabalujemy – powiedział Lucas. – Właśnie opowiadałem o tym Hannie. Na Jukatanie czeka na nas tyle zabytków, które warto zwiedzić... No i to jedzenie... – ... i plaże nudystów – dodała Brooke, oblizując wargi. – Słucham? – Hanna nie wytrzymała. Brooke objęła Lucasa ramieniem. – Luki, czeka cię wyprawa życia. Tam wszyscy opalają się nago. A co wieczór będziemy

pić szoty z pępków. Hanna poczuła, jak zjedzony przez nią popcorn z serem podchodzi jej do gardła. Musiała położyć kres tej konwersacji. – Możemy pogadać? Chwyciła Lucasa za ramię i zaciągnęła go do saloniku w suterenie, gdzie na podłodze walały się pudełka po grach wideo, stare czasopisma i trzy następne kalendarze adwentowe, z których jeden wyglądał tak, jakby go zrobiono z kolorowej pianki. Lucas uśmiechał się niewinnie. – Wszystko w porządku? Czy wszystko było w porządku? Hanna wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. – Co ty sobie wyobrażasz, Luki? Lucas przeczesał włosy dłonią. – Brooke tak mnie nazywała, gdy była mała. Nie potrafiła wymówić mojego imienia. – Idiotyczne zdrobnienie. Luki to ona ma w mózgu. A on z taką opaloną na pomarańczowo idiotką jedzie na jakiś durny Jukatan. Lucas wzruszył ramionami. – To tylko głupia ksywka. Hanna zamknęła oczy. – Naprawdę jedziesz na wycieczkę z nią? – Jesteś zazdrosna? O mnie? – Lucas uśmiechnął się od ucha do ucha, jakby nigdy nie słyszał niczego zabawniejszego. – Hanno, nie masz się o co martwić. Brooke to prawie kuzynka. „Niektórzy sypiają ze swoimi kuzynkami, szczególnie gdy opalają się z nimi na golasa”, pomyślała Hanna z goryczą. Rzuciła okiem na Brooke, która się kręciła po sąsiednim pokoju. Przeglądała się w okrągłym lustrze wiszącym obok drzwi, wydymając usta i nakładając na nie jeszcze więcej błyszczyku. Gdyby tu była Mona, pewnie szturchnęłaby Hannę i razem wyśmiałyby tandetne tipsy Brooke. A gdyby tu była Ali, zaraz zapędziłaby Brooke w kozi róg i tak jej nagadała, że ta poczułaby się jak największa wieśniara pod słońcem. W Hannie wzbierała gorycz. Gdyby chodziła z jakimś popularnym chłopakiem, byłoby oczywiste, że może czuć się niepewnie i stale musi go pilnować, bo każda dziewczyna stanowiłaby potencjalne zagrożenie. Ale przecież taki frajer jak Lucas nigdy, przenigdy nie dawał jej powodu do zazdrości. Jednak co z tego, że nie każda dziwka rzucała się na niego, zdzierając z siebie bluzkę i namawiając go do picia szota z jej pępka? To przecież wcale nie oznaczało, że on był odporny na tego typu zaloty. Tyle osób zniknęło z życia Hanny w ciągu ostatnich lat: jej tata, jej były chłopak Sean Ackard, Ali, Mona i mama. A ona chciała tylko mieć kogoś, kto na pewno przy niej zostanie. Teraz okazało się, że nawet na Lucasa nie ma co liczyć... i nie mogła w żaden sposób wybić mu z głowy tego wyjazdu.

3 PRZYZWYCZAJENIE DRUGĄ NATURĄ Hanna minęła Brooke, wyszła z domu i z piskiem opon odjechała spod domu państwa Beattie. Nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie opowieści o planach Brooke – o opalaniu się na golasa i piciu szotów z pępka – ani słabo zawoalowanych aluzji do tego, że Brooke zamierza zaciągnąć Lucasa do łóżka. Jej telefon się odezwał, kiedy skręciła na końcu ulicy, przy której mieszkał Lucas. Na ekranie pojawiło się jego imię. Hanna już miała odrzucić rozmowę, ale westchnęła i odebrała. – Nie masz się czym martwić – zapewniał ją Lucas. – Naprawdę. Hanna nic nie odpowiedziała. Ścisnęła tylko kierownicę tak mocno, jakby chciała zostawić na niej odcisk swoich dłoni. – Tata powiedział mi właśnie, że w hotelu mamy zagwarantowany dostęp do bezprzewodowego internetu. Możemy codziennie rozmawiać na Skypie. Będę ci wysyłał tysiące zdjęć na Facebooku i pisał, jak bardzo cię uwielbiam. – Może co godzinę? – Jeśli Lucas będzie z nią stale w kontakcie, to na pewno nie wpakuje się w żadne tarapaty, prawda? – I obiecaj, że przywieziesz mi prezent. Coś dobrego. A na plaży nudystów nie będziesz się gapił na kobiece piersi. Kiedy kilka minut później się rozłączyli, Hanna czuła się już lepiej. Jechała ulicami Rosewood, a w samochodzie słychać było tylko szum klimatyzacji. Gdy przejeżdżała przez zatłoczoną dzielnicę handlową, zauważyła z tyłu dwa reflektory. Ten sam samochód jechał za nią, kiedy mijała szkołę, rozświetloną, elegancką włoską restaurację Otto i sklep Dary Pól. Auto trzymało się blisko. Z coraz szybciej bijącym sercem spojrzała we wstecznym lusterku na ciemną postać za kierownicą. Czy ktoś ją śledził? A jeśli to Ian? Jeśli uciekł z więzienia? Zatrzymała się na skrzyżowaniu i czekała. Samochód wyminął ją bez zatrzymywania się i Hanna odetchnęła z ulgą. Spojrzała na tablicę informacyjną i zdała sobie sprawę, gdzie się znalazła. Zajechała na ulicę, przy której kiedyś mieszkała Mona. I Ali. Niektóre domy były już odświętnie udekorowane. Na dachu willi Hastingsów świeciły się lampki rozwieszone wzdłuż krawędzi dachu. W oknach domu Jenny Cavanaugh melancholijnie paliły się świece. Na drzwiach frontowych dawnego domu DiLaurentisów, w którym teraz mieszkała nowa rodzina, wisiał świąteczny stroik. Kapliczka ku czci Ali, postawiona przez jej przyjaciół i nieznajomych niedługo po tym, jak znaleziono jej ciało, jarzyła się na chodniku. Nie wiadomo, kto dbał o to, by świece nigdy nie gasły. Na posesji Vanderwaalów nie paliło się ani jedno światło. Hanna w ciemności dostrzegła tylko długi garaż na pięć samochodów. Kiedyś weszły z Moną na jego dach i napisały na nim: „HM + MV = WWWWP” białymi literami. – Obiecaj mi, że na zawsze zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami – poprosiła Mona, kiedy skończyły i wodą z ogrodowego szlauchu zmywały z dłoni białą farbę. – Obiecuję – odparła Hanna. I naprawdę wierzyła, że tak będzie.

Teraz, gdyby mogła, zbombardowałaby ten garaż. Albo weszłaby na dach i zostawiła kwiaty dla Mony. Jej emocje zmieniały się z minuty na minutę i sama już nie wiedziała, co tak naprawdę czuje. Nagle powróciło do niej wspomnienie sprzed dwóch miesięcy. Na parkingu prosto na nią jechał samochód z ryczącym silnikiem. Hanna próbowała uciekać, ale napastnik okazał się szybszy. Pamiętała potworny, paraliżujący strach, gdy zdała sobie sprawę, że auto zaraz ją przejedzie. Za kierownicą siedziała Mona. – Nie myśl o tym – wyszeptała Hanna sama do siebie. Przez resztę drogi do domu jechała bardzo powoli, oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Kiedy parkowała na podjeździe przed swoim rodzinnym domem, o mało nie wjechała w stojące rzędem samochody, których nigdy wcześniej nie widziała. Na półkolistym podjeździe zaparkowało jakieś piętnaście sedanów, mercedesów i innych aut. Nagle zauważyła migające światło obok garażu. To były lampki choinkowe. Czy na podwórzu stał rozświetlony Święty Mikołaj z dmuchanym reniferem? Ostrożnie podeszła pod dom. Dot, z przedziwnym stroikiem na głowie, zaczął biegać wokół jej nóg, kiedy tylko weszła do środka. Zaraz, zaraz. Czy to rogi jelenia? Hanna podniosła pieska i zobaczyła, że do głowy miał przypięte dwa pluszowe rogi. Do każdego był przyczepiony dzwoneczek. – Kto ci to zrobił? – wyszeptała Hanna, ściągając głupią ozdobę. Dot polizał ją po twarzy. Rozejrzała się po salonie i westchnęła. Wokół balustrady wiły się gałązki ostrokrzewu. Mechaniczny Święty Mikołaj machał do niej z komody, na której niegdyś stała należąca do jej mamy kolekcja bardzo eleganckich ceramicznych waz. W rogu stała przeładowana ozdobami choinka, a w kominku, którego nikt w rodzinie Hanny nie używał od niepamiętnych czasów, teraz jarzył się ogień. Z głośników wieży ryczała piosenka Rudolfa Czerwononosego Renifera, a w całym domu pachniało szynką pieczoną w miodzie. – Hej! – zawołała Hanna. Z kuchni dobiegł śmiech. Najpierw gęgający śmiech Isabel, a potem tubalny – pana Marina. Hanna weszła do środka. W kuchni było pełno ludzi z kieliszkami szampana w dłoniach, a na stole stało kilka talerzy z tartinkami i kawałkami sera brie. Mnóstwo osób, w tym tata Hanny, miało na głowie czapeczki Świętego Mikołaja. W rogu stała Isabel w czerwonej aksamitnej sukni, której mankiety i dół były obszyte białym futerkiem. Kate miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę z dżerseju i czarno-białe szpilki od Kate Spade. Z żyrandola zwisała jemioła, na blacie kuchennym stała karafka z cydrem, a obok mnóstwo talerzy z bardzo apetycznie wyglądającymi świątecznymi ciasteczkami i zakąskami. Isabel zauważyła Hannę i podeszła do niej. – Hanna! Feliz Navidad! Frohe Weihnachten! Wesołych Świąt! Hanna prychnęła pogardliwie. – Jestem Żydówką. Tak jak mój ojciec. Isabel zrobiła idiotyczną minę, jakby nie mieściło się jej w głowie, że ktoś, a szczególnie jej narzeczony, może nie obchodzić Bożego Narodzenia. U boku Isabel pojawił się pan Marin. – Cześć, kochanie – powiedział, mierzwiąc Hannie włosy. Hanna spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Od kiedy to obchodzisz Boże Narodzenie? – Ostatnie słowa wypowiedziała takim tonem, jakby mówiła o urodzinach szatana. Pan Marin założył ręce na piersi w obronnym geście.

– Od kilku lat świętujemy Boże Narodzenie z Isabel i Kate. Prosiłem Kate, żeby cię o tym poinformowała. – No cóż, nie zrobiła tego – odparła Hanna bez ogródek. – Co roku dochowujemy wszystkich tradycji i rozpoczynamy od wielkiej imprezy. – Isabel napiła się szampana. – To wspaniały zwyczaj. W tym roku postanowiliśmy zacząć wcześniej i połączyć imprezę świąteczną z parapetówką. – I oczywiście chcielibyśmy, żebyś świętowała razem z nami – dodał pan Marin. Hanna spojrzała na wszystkie czerwono-zielone ozdoby. Jej rodzina nigdy nie była bardzo religijna, ale w każdy chanukowy wieczór zapalali kolejną świecę w menorze. W pierwszy dzień świąt zamawiali do domu chińskie jedzenie i urządzali maraton filmowy, a jeśli pogoda dopisywała, wybierali się na rodzinną wycieczkę rowerową. Bardzo lubiła tę tradycję. Rozległ się dzwonek i Isabel z panem Marinem poszli otworzyć. Hanna podeszła do stolika z napojami, zastanawiając się, czy bardzo by się jej dostało, gdyby nalała sobie wielką szklankę szkockiej. Nagle stanęła przed nią znajoma postać w czerwonej dżersejowej sukience. – Bardzo interesujący strój na imprezę. – Kate przyjrzała się obszernej, bezkształtnej bluzie Hanny. – Dla Toma to przyjęcie wiele znaczy. Przyszło wielu jego kolegów z nowej pracy. Mogłaś się trochę bardziej postarać. Hanna miała ochotę walnąć Kate przez łeb wielką kiełbasą pepperoni leżącą obok talerzy z przekąskami. – Nie wiedziałam o tym przyjęciu. – Naprawdę? – Kate uniosła swoje idealnie wyregulowane brwi. – Ja wiem już od tygodnia. Chyba zapomniałam ci o tym powiedzieć. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Hanna wzięła z tacy ciasteczko i zjadła je tak błyskawicznie, że nie zdążyła poczuć smaku. Spojrzała na tatę stojącego po drugiej stronie kuchni. Wylewnie witał się z siwowłosym mężczyzną w szytym na miarę czarnym garniturze i szczupłą kobietą, która w uszach miała kolczyki z gigantycznymi brylantami. Kiedy podeszła do nich Kate, pan Marin położył jej dłoń na ramieniu i przedstawił ją z dumną miną. Nie odwrócił się i nie pomachał do Hanny, jakby jej nie chciał nikomu przedstawiać. Nic dziwnego, bo w tej chwili wyglądała jak wielki kloc w starej bluzie z emblematem Eagles. Takiej dziewczyny nawet jej własna rodzina nie zapraszała na domowe przyjęcia. Czuła się jak Lady, bohaterka Zakochanego kundla, jednego ze swych ulubionych filmów z dzieciństwa. Kiedy Jimowi i Darling urodziło się dziecko, wykopali Lady na bruk. Tylko że Hanna nie znała żadnego oberwańca i przybłędy bez grosza przy duszy, do którego mogłaby uciec i jeść z nim spaghetti, bo jej chłopak planował wyprawę na koniec świata i miał zamiar opalać się na plaży nudystów u boku jakiejś głupiej zdziry. Z ciężkim sercem usiadła na krześle w najdalszym kącie, obok Edith, starszej pani w wielkich okularach, która zawsze wyglądała tak, jakby właśnie połknęła swoją sztuczną szczękę. – Kim pani jest? – zapytała Edith, nachylając się do Hanny. Pachniała fiołkami. – Hanna Marin – odparła Hanna głośno. – Pamięta mnie pani? – Och, tak, Hanna, oczywiście. – Edith poklepała Hannę po dłoni. – Miło cię widzieć, kochanie. – Przesunęła po stole zawinięty w folię spożywczą papierowy talerz pełen ciasteczek czekoladowych. – Weź ciasteczko. Sama upiekłam. Chciałam je położyć na stole, obok innych słodyczy, ale nowej pani domu ten pomysł chyba się nie spodobał. – Zmarszczyła nos, jakby wyczuła jakiś nieprzyjemny zapach. – Dziękuję – szepnęła Hanna. Miała ochotę ucałować Edith za to, że ona również

znienawidziła Isabel. Ugryzła kawałek ciasteczka, delektując się smakiem cukru, masła i czekolady. – Przepyszne. – Cieszę się, że ci smakują. – Edith podsunęła jej kolejne ciastko. – Weź jeszcze. Jesteś o wiele za chuda. Choć Hanna słyszała to od Edith nawet wtedy, gdy była tłustą i brzydką frajerką, to i tak ucieszyły ją te słowa. Cukier ją uspokajał. A może po trzecim ciasteczku wpadnie w euforię? „Nie powinnaś – napominał ją jakiś głos w jej głowie. – U Lucasa zjadłaś tonę popcornu. Masz na sobie obszerne dżinsy, a nawet one cisną cię w pasie”. Ale ciasteczka pachniały tak kusząco. Gdy Hanna spojrzała na Kate, która z miną słodkiej idiotki witała kolejnego kolegę taty z pracy, coś w niej pękło. „Nie”, powtarzała w myślach, ale jej ręce poruszały się wbrew jej woli i zawinęły w serwetkę sześć ciasteczek. Jej nogi też robiły, co chciały. Wstała i wyszła z kuchni, wymijając tłum gości. W pustym holu odwinęła serwetkę i zaczęła wpychać ciasteczka do ust, jedno po drugim. Chrupała je i łykała z desperacją. Na jej bluzę sypały się okruszki. Palce i usta miała umorusane roztopioną czekoladą. Coś jej mówiło, że nie przestanie się opychać, póki nie zje wszystkiego do końca. Dopiero wtedy zaspokoi głód. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy po raz pierwszy odwiedziła Kate i Isabel w Annapolis. Była tak zdenerwowana i niepewna siebie, że ukoiła skołatane nerwy, wpychając w siebie ogromne ilości jedzenia. Kate i Ali, którą Hanna zabrała z sobą, gapiły się na nią jak na egzotyczne zwierzątko. A kiedy Hanna się skuliła, bo rozbolał ją żołądek, pan Marin zażartował: „Mała świnka nie czuje się dobrze?”. Wtedy po raz pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni, Hanna wywołała u siebie wymioty. Potem przez kilka lat usilnie próbowała zerwać z tym nawykiem, czasem jednak nie potrafiła nad sobą zapanować. W głębi holu rozległ się wysoki chichot i Hanna zamarła z przerażenia. Tak śmiała się Ali. Wyjrzała przez okno i mogłaby przysiąc, że zobaczyła, jak ktoś się porusza w krzakach. Hanna wpatrywała się w ciemność. Nagle na plecach poczuła czyjś wzrok i się odwróciła. Z kuchni patrzyli na nią tata i Kate. Przyglądali się usmarowanym czekoladą ustom Hanny, okruszkom na jej bluzie i ciastkom, które wciąż trzymała w rękach. Kate uśmiechnęła się szyderczo. Pan Marin zmarszczył brwi. Po chwili podniósł dłoń i gestem pokazał Hannie, żeby wytarła buzię. Hanna natychmiast starła kawałek czekolady, który przykleił się jej do policzka. Kate odwróciła się i zasłoniła usta, powstrzymując się od śmiechu. Pozostałe ciasteczka wypadły Hannie z ręki na podłogę. Z purpurową twarzą pobiegła na górę do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Pokazała środkowy palec w kierunku, z którego dochodziły głośne śmiechy i rozmowy gości oraz ryk Binga Crosby’ego, który śpiewał z płyty jakąś kolędę. Przysięgła sobie w duchu, że do końca życia nie weźmie udziału w żadnym świątecznym przyjęciu.

4 W TYM SKLEPIE NIE MASZ CZEGO SZUKAĆ We wtorek po szkole Hanna przeszła przez dwuskrzydłowe oszklone drzwi, na których widniał napis: „DZIŚ WIELKIE OTWARCIE CENTRUM HANDLOWEGO DEVON CREST! WITAMY!”. Weszła do przestronnego atrium i wzięła głęboki oddech. Zapach świeżo pieczonych obwarzanków mieszał się z aromatem kawy ze Starbucksa i drogich perfum najbardziej ekskluzywnych firm. Duża fontanna szemrała cicho, a obok Hanny przechodziły świetnie ubrane dziewczyny z torbami pełnymi zakupów, ozdobionymi emblematami Tiffany & Co., Tory Burch i Cole Haan. Podobna atmosfera panowała w centrum handlowym King James, gdzie Hanna bywała regularnie. Lecz to miejsce zarazem wyglądało na tyle inaczej, że nic nie przywoływało jej wspomnień o wspólnych wyprawach na zakupy z Moną. W otoczeniu tylu luksusowych towarów Hanna od razu poczuła się lepiej. Już dawno temu powinna była tu przyjechać, ale ostatnio nie miała czasu. Wczoraj, w ramach tygodnia atrakcji przedświątecznych, musiała jechać z tatą, Isabel i Kate na koncert i wysłuchać oratorium Mesjasz Händla. Wynudziła się jak mops. Dzień wcześniej wszyscy poszli na degustację likierów do pobliskiej winiarni, ale ku jej rozpaczy ona i Kate mogły się napić jedynie bezalkoholowego eggnoga, który smakował jak śmietanka do kawy w proszku. Dziś wieczorem mieli jechać do domu handlowego w Filadelfii, żeby obejrzeć jakiś beznadziejny spektakl świetlny, lecz budynek został zamknięty z powodu inwazji pluskiew. Doprawdy, jaka szkoda. Hanna minęła kilka stolików wystawionych przed kawiarenką, w której podawano dwieście osiem gatunków herbaty i bezglutenowe ciasta. Wyciągnęła telefon, żeby jeszcze raz sprawdzić, czy nie napisał albo nie zadzwonił do niej Lucas, nie dostała jednak żadnego e-maila ani wiadomości głosowej, a na jej profilu na Twitterze nie pojawił się żaden wpis. Jej chłopak wyjechał dwa dni temu i już zapomniał o swojej obietnicy. Ale co tam. Przecież mogła zaufać Lucasowi, prawda? Uniosła wysoko głowę, próbując zachować spokój, i zatrzymała się przed planem centrum handlowego. Była tu filia Szyku, jej ulubionego butiku. Postanowiła, że wyleczy swoją frustrację, kupując najbardziej nieziemski strój w całym sklepie. – Hej, ślicznotko! Hanna się odwróciła, licząc na to, że ta zaczepka padła z ust jakiegoś mijającego ją studenta, ale nikogo takiego nie zauważyła. Dostrzegła tylko Krainę Świętego Mikołaja, a w niej mnóstwo nadmuchiwanych zabawek w kształcie cukierków, chatkę z piernika i kilka śmiertelnie znudzonych elfów, najprawdopodobniej przebranych studentek, w spiczastych butach i kapeluszach. Na złotym tronie siedział Święty Mikołaj w czapce na bakier. – Piękny uśmiech, moja droga – odezwał się ten sam głos i wtedy Hanna zdała sobie sprawę, że mówi do niej sam Święty Mikołaj. Przywołał ją skinieniem dłoni w białej rękawiczce. – Chcesz mi usiąść na kolanach? – Żartujesz? – wyszeptała Hanna i czym prędzej się oddaliła. Gdy szła do windy, słyszała za sobą jego tubalny śmiech. Na końcu korytarza dostrzegła rozświetloną wystawę Szyku, która obiecywała prawdziwą

przygodę z modą. Hanna weszła do środka, kołysząc się w takt wolnej muzyki. Podniosła jedwabny szal i przesunęła nim po policzku. Poczuła maślany zapach bardzo drogich toreb z impregnowanej skóry od Kooba, musnęła dłonią obcisłe dżinsy i zawiązywane w talii sukienki od Marca Jacobsa. Jej serce biło coraz bardziej miarowo. Czuła, jak z każdą chwilą opuszcza ją stres. – Czym mogę służyć? – zaszczebiotał ktoś. Obok niej stanęła niewysoka blondynka w ołówkowej spódnicy z wysokim stanem i w jedwabnej bluzce w kropki, którą to bluzkę Hanna przed chwilą podziwiała na wieszaku. – Szuka pani czegoś konkretnego? – Na pewno przydadzą mi się dżinsy. – Hanna poklepała parę obcisłych dżinsów od J Brand, leżących na stoliku. – I może jeszcze ta sukienka. – Pokazała na kaszmirową sukienkę od Alice + Olivia. – Och, to piękna rzecz – zachwyciła się sprzedawczyni. – Ma pani doskonały gust. Może chce pani, żebym przygotowała kilka rzeczy do przymierzenia, a pani w tym czasie obejrzy nasze ubrania? – Wspaniale – odparła Hanna. – To świetnie. – Sprzedawczyni zmierzyła Hannę od stóp do głów i pokiwała głową. – Proszę mi zaufać. Mam na imię Lauren. – Hanna – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Tak się zaczynały piękne przyjaźnie. Może Lauren będzie zostawiać dla niej wybrane stroje z nowych kolekcji, zanim inne dziewczyny zdążą położyć na nich łapę. Tak robiła Sasha, ekspedientka w Szyku, w centrum handlowym King James. Hanna obejrzała cały asortyment sklepu i wybrała jeszcze kilka swetrów i sukienek. Lauren wyszukała mnóstwo rzeczy, które Hannie mogły się spodobać, w tym całą górę dżinsów, i zaniosła je do przymierzalni na tyłach butiku. Zanim Hanna wzięła się do przymierzania, zauważyła, że Lauren wybrała dla niej największą kabinę, w rogu. Trzy pozostałe były znacznie mniejsze, tak jakby przebierające się w nich dziewczyny nie były tak ważne jak Hanna. Hanna zasunęła zasłonę, wygładziła włosy i spojrzała na przepiękne ubrania wiszące na stojaku na kółkach. Najwyższa pora skorzystać z karty kredytowej. Nagle jej wzrok zatrzymał się na metce obcisłych dżinsów, które Lauren wybrała dla niej i położyła na fotelu obitym kwiecistą tkaniną. Rozmiar trzydzieści osiem. Uniosła brwi i przyjrzała się kolejnej parze dżinsów przyniesionej przez Lauren. Również miały rozmiar trzydzieści osiem. Spojrzała na metki sukienek. Trzydzieści osiem. Nie ma nic złego w tym rozmiarze – dla większości dziewczyn – Hanna jednak nie nosiła tak wielkich ubrań, od kiedy w ósmej klasie razem z Moną przeszły metamorfozę. – Lauren? – Hanna wyjrzała z przymierzalni. Lauren stanęła w małym korytarzu, a Hanna uśmiechnęła się do niej przepraszająco. – To chyba jakaś pomyłka. Noszę rozmiar trzydzieści cztery. Lauren spojrzała na nią zakłopotana. – Myślę, że najpierw powinna pani przymierzyć trzydzieści osiem. Te wąskie dżinsy od J Brand mają trochę mniejszą rozmiarówkę. Hanna powoli traciła cierpliwość. – Mam trzy pary dżinsów od J Brand i świetnie znam ich rozmiarówkę. Lauren zacisnęła usta. Minęła długa chwila. W sąsiedniej garderobie ktoś prychnął pogardliwie. – No dobrze – powiedziała w końcu Lauren, wzruszając ramionami. – Zobaczę, czy mamy na zapleczu trzydzieści cztery i trzydzieści sześć.

Zasłona się zasunęła. Kiedy Lauren szła korytarzykiem, Hanna mogłaby przysiąc, że słyszy zduszony chichot. Czy Lauren się z niej naśmiewała? Dziewczyny w sąsiednich przebieralniach milczały, jakby podsłuchiwały i oceniały Hannę. Lauren wróciła po kilku sekundach z nowymi dżinsami. Hanna wyrwała je jej z rąk i zasunęła zasłonę. Żeby byle sprzedawczyni ośmieliła się z niej nabijać! Zmierzyła Hannę wzrokiem i uznała, że nosi rozmiar trzydzieści osiem? Dobra sprzedawczyni powinna umieć na pierwszy rzut oka oszacować, jaki rozmiar nosi klientka. Czy nikt tu ich nie szkolił? W tym drugim Szyku nikt by się nie ośmielił potraktować jej w taki sposób. Hanna postanowiła, że gdy tylko wyjdzie ze sklepu, zadzwoni do głównego biura Szyku i złoży skargę. Dżinsowe spodnie w rozmiarze trzydzieści cztery miękko opinały jej kostki. Hanna naciągnęła nogawki na łydki, ale kiedy wbiła w nie uda, materiał nie chciał się rozciągnąć. Przejrzała się w lustrze. Ta para zdecydowanie miała jakiś defekt. Z trudem zdjęła dżinsy i włożyła o rozmiar większe. Tym razem wciągnęła je na pośladki, ale o dopięciu ich w pasie nie było mowy. Co to, do cholery, miało znaczyć? W akcie desperacji przymierzyła wybrane przez Lauren dżinsy w największym rozmiarze. Zapięła guzik i przejrzała się w lustrze. Miała nogi jak balerony. Ze spodni wylewały się jej wałeczki tłuszczu. Szwy napięły się do granic możliwości, jakby zaraz miały puścić. Serce Hanny zaczęło galopować. Czy to możliwe, że źle skrojono tyle par dżinsów? A może przytyła? Natychmiast przyszły jej na myśl ciasteczka zjedzone w czasie świątecznego przyjęcia. I wszystkie przekąski, które zostały po przyjęciu i które zjadła wczoraj wieczorem, oglądając telewizję w swoim pokoju, ukrywając się przed tatą, Isabel i Kate. I krówki, które podjadała z wielkiego pudełka leżącego na stole, za każdym razem kiedy przechodziła przez kuchnię. Dostała gęsiej skórki. Poczuła, że lada moment znowu stanie się tłustą, brzydką i wyśmiewaną przez wszystkich pokraką, którą była, zanim Ali zaprzyjaźniła się z nią w szóstej klasie. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze i przez ułamek sekundy zamiast swojego odbicia zobaczyła dziewczynę o włosach w nijakim kolorze, z różowymi gumkami na aparacie ortodontycznym i pryszczami na czole. Tak wyglądała kiedyś i obiecała sobie, że tamte czasy już nigdy, przenigdy nie wrócą. – Nie – szepnęła Hanna z desperacją, zakrywając twarz dłońmi i ciężko siadając na fotelu. – Hanno? – W szparze pod kotarą pojawiły się buty na koturnie Lauren. – Wszystko w porządku? Hanna wydusiła z siebie krótkie „tak”, choć zbierało się jej na płacz. Nagle poczuła, że całe życie wymknęło się jej spod kontroli. Musiała sobie jakoś z tym poradzić, i to jak najszybciej.

5 WIDOK Z OLIMPU Następnego ranka Hanna jak szalona ćwiczyła na orbitreku w Figurze, eleganckiej siłowni, do której zapisała się pod koniec ósmej klasy. Maszyny do ćwiczeń miały wbudowany telewizor z tysiącem kanałów telewizji kablowej, a obok recepcji znajdowało się spa i bar, w którym podawano świeże soki. Prosto z szatni można było przejść do łaźni parowej i basenu z biczami wodnymi. W każdej kabinie prysznicowej stały kosmetyki Kiehl. Wysportowani członkowie i członkinie klubu oraz kilku uczniów z elitarnych, prywatnych szkół w okolicy biegali na bieżni, pedałowali na stacjonarnych rowerach albo robili przysiady na piłkach do ćwiczeń, co wyglądało nieco obscenicznie. W sali gimnastycznej na tyłach klubu odbywały się zajęcia z jogi i w tej chwili cała grupa ustawiła się w pozycji półksiężyca. Ich ciała przybrały kształt litery T, kolana uginały się pod nimi. Hannie pot zalewał oczy, bolały ją ręce i nogi, a na dodatek z telewizyjnych wiadomości dowiedziała się właśnie, że siedzący w więzieniu Ian Thomas upiera się, że jest niewinny. Lecz teraz nie mogła przerwać ćwiczeń. Nie zamierzała nosić ubrań w rozmiarze trzydzieści osiem. Już nigdy żadna sprzedawczyni nie będzie się z niej naśmiewać. Jej telefon zadźwięczał i sięgnęła po niego szybko, sprawdzając, czy Lucas nie przysłał jej SMS-a, nie zamieścił postu na Facebooku lub nie skontaktował się z nią w jakiś inny sposób. Tym razem jednak pisała do niej Aria, bo chciała pożyczyć notatki z literatury. Hanna poczuła ucisk w klatce piersiowej. Czuła się niewiarygodnie głupio, ale musiała przyznać, że tęskni za Lucasem. Tymczasem on chyba zupełnie o niej zapomniał. Wrzuciła telefon do przegródki w konsolecie przeznaczonej na butelkę wody i przyspieszyła obroty maszyny. Nieważne. Postanowiła, że straci pięć kilo, znowu będzie fantastycznie wyglądać, a gdy Lucas wróci, potraktuje go per noga. „A jeśli Lucas po powrocie przestanie się mną interesować? Jeśli mnie zostawi dla tej księżniczki z pomarańczową opalenizną?” – Nie dajesz za wygraną, co? Hanna podskoczyła, spojrzała w dół i zobaczyła umięśnionego faceta w koszulce z logo siłowni, bawełnianych szortach i szarych adidasach, który stał obok orbitreku. Nigdy nie widziała równie niebieskich oczu. Trener miał krótko przycięte włosy, nieskazitelną, promienną cerę i idealnie proporcjonalną muskulaturę. Hanna od razu go poznała. Kiedy jeszcze przychodziła tu z Moną, z oczywistych powodów nadały mu przezwisko Apollo. Dumnie przechadzał się po siłowni, uśmiechał do dziewczyn, a czasem wykonywał jakieś ćwiczenie ze sztangą albo kilka brzuszków. Zazwyczaj prowadził indywidualne zajęcia z najbogatszymi klientami z okolicy. Ale naprawdę ich sympatię zdobył wtedy, gdy przyłapały go raz, jak siedział w swoim aucie na parkingu, słuchał na cały regulator Stairway to Heaven, trząsł głową i bębnił w kierownicę niczym w perkusję. Najwidoczniej Apollo również zmienił się z wieśniaka w przystojniaka, zupełnie jak Hanna i Mona. Hanna się obejrzała, bo myślała, że Apollo mówi do kogoś innego, jednak na sąsiednich orbitrekach nikt nie ćwiczył.

– Słucham? – zapytała z udawaną nonszalancją. Przeklinała się w duchu za to, że nie wzięła ręcznika i nie może otrzeć twarzy z potu. Apollo uśmiechnął się i pokazał na ekran na konsolecie przed Hanną. – Ćwiczysz od osiemdziesięciu minut. To bardzo intensywny trening. – Ach. – Hanna nadal pedałowała. – Próbuję wrócić do dawnej formy. Zaliczyłam ostatnio trochę za dużo przyjęć świątecznych. – Zaśmiała się zażenowana, zła na siebie, że właśnie zwróciła uwagę Apolla na swój tłusty tyłek, napompowany z powodu przejedzenia ciasteczkami. – Ferie świąteczne to niebezpieczny okres. – Apollo oparł się o sąsiednią maszynę. – Organizuję obóz kondycyjny z programem ćwiczeń specjalnie opracowanych po to, żeby jakoś pomóc ludziom przetrwać święta. Skupiamy się na gimnastyce, diecie i równowadze duchowej. – Brzmi fajnie – powiedziała Hanna. Kirsten Cullen, jej koleżanka z Rosewood Day, pojechała kiedyś na taki obóz do St. Barts w lecie, między pierwszą a drugą klasą liceum. Wróciła o sześć kilo lżejsza, z nieskazitelną cerą. – A dokąd jedziecie? – Nie wyjeżdżamy. – Apollo uśmiechnął się do niej nieśmiało. – Zajęcia odbywają się tutaj. Ale poczujesz się tak, jakbyś wyjechała bardzo daleko. Zobaczysz, jak na koniec poprawi ci się samopoczucie. Chcesz się zapisać? Hanna w lustrze zobaczyła, jak bardzo jest zmęczona i spocona. – Sama nie wiem. – Nie przepadała za zajęciami grupowymi. Apollo posłał jej zniewalający uśmiech. – Na pewno? Myślę, że ci się spodoba. Masz na imię Hanna, prawda? Hanna zaniemówiła. – Skąd wiesz? – Widuję cię tutaj. – Uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. – Bardzo bym się cieszył, gdybyś chodziła na moje zajęcia. Hanna promieniała. Czy on z nią flirtował? Przez ułamek sekundy miała ochotę zeskoczyć z orbitreka, zadzwonić do Mony i powiedzieć jej, że Apollo z Figury błagał ją na kolanach, żeby wzięła udział w jego zajęciach z fitnessu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to niemożliwe. Kiedy tylko przypominała sobie, że to Mona prześladowała ją jako A., a potem tragicznie zginęła, czuła się tak, jakby ktoś z całej siły rzucił w nią piłką lekarską. – Nawet nie zauważysz, jak stracisz zbędne kilogramy – obiecał Apollo. – Będziesz w życiowej formie. Proszę, zgódź się. Skoro tak postawił sprawę, to chyba nie mogła odmówić. Poza tym błysk w jego błękitnych oczach stanowił dodatkową zachętę. – No dobra, masz ogromną siłę przekonywania – powiedziała, zatrzymując maszynę. – Wchodzę w to. – Wspaniale. Apollo znowu się uśmiechnął. Już sama jego obecność przyprawiała ją o przyjemny dreszczyk. To on ją zauważył. I znał jej imię. Wszystkie złe myśli o Lucasie i tej pomarańczowej zdzirze wywietrzały jej z głowy. Skoro Lucasowi wolno było flirtować, to czemu Hanna nie mogła sobie na to pozwolić? – Mam na imię Vince – dodał Apollo. – Zajęcia zaczynają się dzisiaj o piątej i do końca roku będziemy się spotykać rano i wieczorem. Tak się cieszę, Hanno, że do nas dołączysz! – Ja też się cieszę – odparła Hanna, spoglądając głęboko w oczy Apolla, czy raczej Vince’a. I naprawdę właśnie to miała na myśli.

6 OSTATNI FRAJERZY Tego samego dnia, po szkole, Hanna stała na schodach przed Figurą, z telefonem między ramieniem a uchem. – Przepraszam, tato. Na pewno ci mówiłam, że mam plany na dzisiejszy wieczór. – Ale ominie cię wizyta w Krainie Świętego Mikołaja w ogrodach Longwood. – W głosie pana Marina słychać było rozczarowanie. – Będzie szampańska zabawa. Hanna ledwie się powstrzymała przed pełnym obrzydzenia jęknięciem. W siódmej klasie razem z Ali i pozostałymi przyjaciółkami pojechały do ogrodów Longwood. Jak sama nazwa wskazuje, był to po prostu wielki ogród, i okropnie się w nim wynudziły. W budynku na jego terenie było gorąco, tłoczno i do bólu żałośnie, więc większość czasu spędziły na parkingu, plotkując o tym, którego chłopaka z liceum najchętniej by pocałowały i które gwiazdy zaprosiłyby na swoje przyjęcie urodzinowe, gdyby tylko mogły. – Przepraszam – powtórzyła Hanna. – Ale zaplanowałam to na długo przed tym, jak powiedzieliście mi o waszym zamiarze obchodzenia świąt przez dwanaście dni. Pan Marin westchnął ciężko. – Może to dlatego, że nie czujesz się dobrze w towarzystwie Isabel i Kate? Kate wciąż powtarza, że chciałaby cię lepiej poznać, lecz ty trzymasz ją na dystans. Mówiła mi też, że nie chciałaś z nią pojechać do centrum handlowego tego dnia, kiedy się wprowadzaliśmy. Hanna otworzyła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Ależ ta Kate miała tupet. – Nie o to chodzi – skłamała. Kiedy się rozłączyła, położyła komórkę na kolanach. Liczyła, że zaraz zadzwoni. Tak bardzo chciała usłyszeć w słuchawce głos Lucasa. Ale telefon milczał. Patrzyła na samochody przejeżdżające w obu kierunkach po oddalonej drodze. Padał drobny śnieg, który iskrzył się na chodniku. Hanna usłyszała po lewej stronie jakieś szuranie i wyprostowała się. Wydawało się jej, że ktoś się skrada za rogiem. Po chwili wzruszyła ramionami i wstała. Przecież nikt jej już nie śledził. Weszła do środka, czując narastające podekscytowanie. Na początku nie spodobał się jej pomysł grupowych ćwiczeń, ale teraz nabrała na nie ochoty. Na pewno znajdzie się w grupie ślicznych, młodych dziewczyn z okolic Filadelfii. Może pozna jakieś nowe przyjaciółki? Poza tym Vince twierdził, że w czasie zajęć będą nie tylko ćwiczyć, ale również uczyć się zasad zdrowego żywienia i technik relaksacji. Może pod koniec każdego treningu wszystkim uczestniczkom przysługuje masaż. Oczywiście w wykonaniu Vince’a. Z zachowaniem wszelkich zasad profesjonalizmu, żeby nie dać Lucasowi powodu do zazdrości. Na drzwiach do jednej z sal gimnastycznych wisiała kartka z napisem: „ŚWIĄTECZNY OBÓZ KONDYCYJNY”. Hanna miała nadzieję, że zajęcia będą w jakimś niedostępnym dla innych, sekretnym pomieszczeniu, tylko dla VIP-ów. No trudno. Wzięła głęboki wdech, popchnęła drzwi, uśmiechnęła się promiennie i weszła do środka. Spodziewała się, że wszystkie śliczne uczestniczki kursu odwrócą się w jej stronę i przywitają ją z otwartymi ramionami, tak jak w czasie terapii grupowej, tylko w o wiele bardziej luksusowym otoczeniu.

Tymczasem w bardzo jasnych, jarzeniowych światłach zobaczyła zupełnie inną scenę. Na rozłożonych na podłodze matach siedziało dziesięć osób z piłkami, taśmami, przyrządami do ćwiczeń równowagi i klockami do jogi. Faktycznie, kilka z nich się odwróciło i spojrzało na nią, ale wcale nie wyciągnęło do niej rąk, żeby się przywitać w grupowym uścisku. Zresztą nie miała ochoty ich dotykać. Nikt nie wyglądał na zapalonego amatora fitnessu. W grupie znajdowała się kobieta z trzema podbródkami. Mężczyzna z brzuchem do kolan. Kilka zaniedbanych kur domowych. Kilku podtatusiałych facetów. I kilka nastolatek, z gatunku tych, co to zapisują się do kółka teatralnego albo w czasie przerwy na obiad idą do pracowni artystycznej i zasadniczo mają gdzieś to, jak wyglądają. Jedna miała największy biust, jaki Hanna widziała w życiu. Była w wieku Hanny i kroczyła zmysłowo, kręcąc wielkimi biodrami i tłustym tyłkiem, podobna do pin-up girls z plakatów z lat pięćdziesiątych. Miała punkowy strój, czarne, lśniące i natapirowane włosy, migdałowe oczy obrysowane wyrazistą kreską, grubą warstwę czerwonej szminki na dziecięcych usteczkach, a na ramieniu tatuaż w kształcie noża o krętym ostrzu. Hanna nie przepadała za takim stylem, ale akurat ta dziewczyna wyglądała wyjątkowo dobrze. Oczywiście Hanna nigdy w życiu nie powiedziałaby tego na głos. Nie tak sobie wyobrażała uczestników luksusowego obozu kondycyjnego. Ta banda wyglądała raczej na ofermy z programu Co masz do stracenia? Żadnej z tych osób Hanna nigdy nie widziała na siłowni. Chyba umieszczono je w tej sali, żeby nie straszyły swoim wyglądem stałych bywalców klubu. Wszyscy mieli na sobie podkoszulki z napisami: „PAKUJ TYŁEK W STRÓJ DO ĆWICZEŃ!” z przodu i „ŚWIĄTECZNY OBÓZ KONDYCYJNY!” z tyłu. – Hanna! – Zza dużego głośnika podłączonego do wieży stereo stojącej w rogu wyszedł Vince z radosnym uśmiechem. Też miał na sobie taki podkoszulek, tylko o wiele bardziej obcisły. – Fajnie, że przyszłaś! Łap, to dla ciebie! Rzucił jej koszulkę, ale Hanna nawet nie próbowała jej złapać. Podkoszulek musnął jej ramię i spadł na podłogę. Usłyszała za sobą piskliwy chichot i zamarła. Za rogiem zniknęła jakaś postać. Mignął tylko kosmyk jej blond włosów. Czy ktoś ją obserwował? Czy wyglądała na kogoś, kto należy do... tego zgromadzenia? – Proponuję, by każdy się przedstawił i powiedział, dlaczego się tu znalazł – powiedział Vince. Pokazał na dziewczynę w punkowym stroju. Ona zatrzęsła biustem i zamruczała jak kot. – Nazywam się Dinah Morrissey. Nie mam zamiaru się odchudzać, ale chciałabym prowadzić zdrowszy tryb życia. – Zatrzepotała rzęsami, a Vince uśmiechnął się do niej. – Miło mi cię poznać, Dinah. Hanno, a ty? – zapytał Vince. Hanna milczała jak zaklęta. Jeszcze raz spojrzała na tę bandę frajerów siedzącą na podłodze, pisnęła cicho i odwróciła się na pięcie. Co sił w nogach pobiegła do głównej siłowni, gdzie ćwiczyli tylko piękni, szczupli i normalni ludzie. – Hanno! – zawołał za nią Vince, kiedy szła wzdłuż maszyn do ćwiczeń i bieżni. Zaszedł jej drogę w korytarzu między studiem jogi a barem z makrobiotycznymi przekąskami. – Co się stało? Hanna wzruszyła ramionami z bezradną miną. Vince gonił ją, trzymając w ręku czerwony podkoszulek, który Hanna zostawiła na podłodze w sali gimnastycznej. – To chyba nie są zajęcia dla mnie. – Nasz kurs? Dlaczego? Czy on się naćpał? Po pierwsze, wyglądało to jak obóz wojskowy, a nie kondycyjny. A po drugie, jak Vince mógł w ogóle wpaść na pomysł, że Hanna mogłaby stać się częścią takiej

grupy? Czy kiedy zobaczył ją dziś na orbitreku, wziął ją za zwyczajną dziewczynę o fatalnej figurze? Za kogoś, z kogo szydzą ekspedientki w butiku, kogo odrzuca własny ojciec i kim gardzą przyjaciele? – Bo to banda grubasów! – wypaliła Hanna. Vince zrobił kilka kroków w tył, a jego usta ułożyły się w małe „o”. – Żartujesz, prawda? W tle dudniła jakaś piosenka Rihanny w wersji techno. Hanna milczała, a Vince pokręcił głową. – Ci ludzie nie są grubi. No dobrze, może kilkoro z nich ma lekką nadwagę, ale to przecież wspaniale, że chcą wrócić do dobrej formy, nie sądzisz? Uważam, że potrafię im pomóc. „Gadasz jak Matka Teresa z wielkimi bicepsami”, cisnęło się Hannie na usta. – No cóż, mimo wszystko to nie dla mnie. – Zamierzasz zrezygnować z kursu fitnessu, który da ci niezłego kopa? I to tylko dlatego, że jego uczestnicy nie wyglądają tak, jakby zeszli ze zdjęcia w „Vogue’u”? Mówił o wiele za głośno. Hanna rozejrzała się ostrożnie. Chuda jak szczapa recepcjonistka przesunęła dwie karty przez terminal, a maszyna zapikała dwukrotnie. Jakiś student z rozwianymi blond włosami biegł sprintem na bieżni. A jeśli ktoś ich podsłuchiwał? Ktoś z Rosewood Day? Gdyby ktoś się o tym dowiedział, zostałaby największym pośmiewiskiem w szkole, i to z wielu powodów. Vince patrzył na Hannę tak, jakby przejrzał ją na wylot. – Chyba już wiem, o co ci chodzi. Nie ma w tobie ani krzty silnej woli. Nazwa „obóz kondycyjny” oznacza, że trzeba się tu napracować. A ty nie masz dość samozaparcia, żeby zrealizować tak rygorystyczny program. Hanna prychnęła z pogardą. – To nie ma nic wspólnego z moim samozaparciem. – Nieważne, zapomnijmy o całej sprawie. – Vince machnął ręką. – To było do przewidzenia. Te zajęcia nie są dla każdego. Naprawdę trzeba chcieć się zmienić i być na to gotowym. Nie martw się, Hanno. Myślałem, że dasz radę, ale skoro zrezygnowałaś, to trudno. – Dam radę – powiedziała Hanna tak głośno, że ćwicząca na macie dwudziestokilkuletnia dziewczyna w bluzie z emblematem Uniwersytetu Hollis przestraszona podniosła głowę. – Jestem twardsza niż wszyscy ci... ludzie. Vince spojrzał na nią z niedowierzaniem. – No dobrze. Udowodnij mi to. Pokaż mi, że nie żartowałaś. Mówił zdecydowanym, szorstkim głosem, ale patrzył na nią tak łagodnie, wręcz błagalnie. Po raz kolejny wydało się jej, że próbuje ją poderwać. Czuła, że mu się podoba, i to wystarczyło, żeby zagłuszyć jej osamotnienie po tym, jak Lucas nie wiadomo dlaczego przepadł jak kamień w wodę. Gdyby teraz zrezygnowała z obozu z powodu pogardy dla tych grubasów, Vince już nigdy by się do niej nie odezwał. Nie chciała wyjść na mięczaka. To znaczyło prawie to samo co frajerka. A przecież przysięgła sobie, że już nigdy nie będzie frajerką. – No dobrze – jęknęła. – Spróbuję. Ale pod jednym warunkiem. Nie włożę na siebie tego okropieństwa. – Pokazała na podkoszulek w rękach Vince’a. Vince tylko wzruszył ramionami i wziął Hannę za rękę. – Umowa stoi.

7 MAZEŁ TOW! Dwie godziny później Hanna wsiadła do swojego priusa, z trudem poruszając rękami i nogami. Przynajmniej pod jednym względem musiała przyznać Vince’owi rację. Ten obóz w niczym nie przypominał relaksującego spa. Hanna nigdy w życiu w tak krótkim czasie nie wykonała tylu przysiadów i wymachów, nie biegała tak długo w miejscu, nie zrobiła tylu pompek i nie napociła się tak straszliwie. Vince wypełnił dwie godziny tyloma ćwiczeniami, że Hanna w ogóle nie zwracała uwagi na pozostałych uczestników, chyba że któryś z nich padał na ziemię z wyczerpania albo zaczynał stękać, że nie zrobi ani jednego brzuszka więcej. Jedyną osobą, która wybijała się z tłumu, była Dinah. Wciąż wypinała biust, patrząc na Vince’a i pytając, czy dobrze wykonuje ćwiczenie. A gdy robiła przysiady, kazała mu stanąć za sobą, a on położył jej dłoń na plecach, niebezpiecznie blisko pośladków, żeby sprawdzić, czy ćwiczyła właściwą grupę mięśni. Jej bezwstydne zaloty przypomniały Hannie o Brooke, a to z kolei spowodowało, że z tęsknotą pomyślała o Lucasie. Zatrzymała się na podjeździe przed domem. Miała ochotę tylko wpełznąć do łóżka i spędzić kilka godzin, oglądając głupie programy telewizyjne. Zdziwiła się, że auto taty stało jeszcze na podjeździe, a nie w ogrodach Longwood. Z fasady domu zniknęły też wszystkie tandetne świąteczne dekoracje. Kiedy otworzyła drzwi frontowe, w domu nie wyczuła już świeżej sosny i cynamonu, lecz raczej... placki ziemniaczane? – Hanno! – Pan Marin wyszedł z kuchni. – Przyszłaś! Wchodź, wchodź! Mamy dla ciebie niespodziankę. Gestem przywołał Hannę. Kiedy przechodziła przez salon, zauważyła, że zniknął z niego mechaniczny Święty Mikołaj, światła na choince zostały wyłączone, a z kominka zdjęto skarpety, które wcześniej tam wisiały. Na trzech widniały imiona Isabel, Kate i pana Marina, a jedna, najprawdopodobniej przeznaczona dla Hanny, nie została podpisana. Nad kominkiem stała stara, srebrna menora, którą Bubbe Marin dała rodzicom Hanny. Paliły się w niej trzy świece. – Co się dzieje? – zapytała Hanna podejrzliwie. Pan Marin skierował Hannę do jadalni. Stół był zastawiony jedzeniem, a Kate i Isabel ze sztucznymi uśmiechami siedziały na krzesłach z wysokimi oparciami. – Niespodzianka! – zapiał pan Marin. – Szczęśliwej Chanuki dla naszej Hanny! Hanna przyjrzała się potrawom na stole. Były tu wszystkie tradycyjne dania, które gotowała w święta jej babcia: placki ziemniaczane, pączki z konfiturą nazywane sufganijot, kugel, cielęcina w plastrach. Na boku leżał stary drejdel, którym z kuzynami potrafiła kręcić całymi godzinami, zamieniając niekiedy tę zabawę w grę „prawda czy wyzwanie?”. Jeśli drejdel upadł na stronę z literą gimel, Tamar, jej młodsza kuzynka, musiała ukraść dolara z portfela swojej mamy. W oknie wisiała flaga w niebieskie pasy z gwiazdą Dawida, a w całej jadalni paliły się świece. Na każdym talerzu leżał mały prezent zapakowany w srebrny papier. – Myślałam, że pojedziecie do Krainy Świętego Mikołaja – wycedziła Hanna. – Ach, możemy tam jechać kiedy indziej – powiedział pan Marin. – Pomyślałem, że możesz mieć nam za złe, że obchodzimy tylko Boże Narodzenie, więc dziś wieczorem