prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony554 845
  • Obserwuję479
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań347 684

Terry Brooks - Obroncy Shannary. Czarne ostrze

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Terry Brooks - Obroncy Shannary. Czarne ostrze.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Terry Brooks
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 249 osób, 144 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 297 stron)

Tytuł oryginału The High Druid’s Blade Copyright © 2014 by Terry Brooks This translation published by arrangement with Del Rey, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC. Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2017 Wszelkie prawa zastrzeżone Redakcja Joanna Pawłowska Korekta Marzena Demska Skład i łamanie Dariusz Nowacki Projekt okładki Mikołaj Piotrowicz Grafika na okładce Copyright © Depositphotos/ngungfoto Copyright © Depositphotos/prometeus Wydanie elektroniczne 2017 Konwersja publikacji do wersji elektronicznej Dariusz Nowacki ISBN 978-83-7674-824-5 Wydawnictwo Replika ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo tel./faks 061 868 25 37 replika@replika.eu www.replika.eu

Poświęcam TK

I Paxon Leah przestał rąbać drewno i zapatrzył się w zamglone góry otaczające miasto Leah. Góry też nazywały się Leah i zdezorientowani obcy dziwili się czasami, że mieszkańcy mają jedną nazwę na wszystko. A na dodatek on jeszcze tak się nazywał! Jego nazwisko było jednym z niewielu śladów po rodzie Leah, od którego nazwano miasto i góry, gdy przed wieloma pokoleniami władali tą krainą. Było to bardzo dawno temu i nie miało z nim wiele wspólnego. Może i był potomkiem królów, nie zwalniało go to jednak z płacenia za piwo w tawernie „Pod Dwoma Kogutami”. Od pokoleń w Leah nie było monarchii – ostatni członkowie królewskiej rodziny zrezygnowali z odpowiedzialności wkrótce po tym, jak Menion Leah wniósł swój wkład w usunięcie lorda Warlocka, pomagając odnaleźć i wykorzystać legendarny Miecz Shannary. Mętna historia, przez wielu już dawno zapomniana, stanowiła dziedzictwo, do którego Paxon nie przykładał wagi i które traktował bez większego szacunku. Porąbał kilkanaście kolejnych polan i ponownie zrobił przerwę. Członkowie jego rodziny byli obecnie plebejuszami, nieróżniącymi się niczym od sąsiadów. Od wielu lat nie zasiadali nawet w rządzącej okolicą Górskiej Radzie. Rodzice Paxona odziedziczyli małą firmę przewozową, należącą do rodziny od pięciu albo sześciu pokoleń – kiedyś kwitnące, teraz jednak marginalne źródło dochodu i utrzymania, które formalnie prowadził z matką, ale

faktycznie sam. Latał z towarem średnio dwa razy w miesiącu, co ledwie starczało na ubranie i nakarmienie rodziny – trzyosobowej, składającej się z niego samego, matki i młodszej siostry, Chrysallin. Ojciec zginął, gdy Paxon miał dziesięć lat – w wypadku lotniczym, lecąc z frachtem do Estlandii. Dokończył rąbanie drewna i zaczął je układać przy ścianie szopy stojącej niedaleko domu. Co kilka minut przerywał pracę, aby wbić wzrok w góry i pomarzyć o nadejściu lepszych czasów. Obecne nie były co prawda aż tak złe: miał czas polować i łowić ryby i nie musiał ciężko pracować – choć gdyby miało to oznaczać rozwój interesu, wolałby pracować dużo ciężej niż obecnie. Miał dwadzieścia lat, był wysoki, szczupły i szeroki w ramionach, jego włosy – jak w całej linii przodków – płonęły rudo. Gdy drewno zostało dokładnie ułożone, zaniósł narzędzia do szopy, by oczyścić i naoliwić piłę i ostrza siekiery, po czym poszedł do domu. Domek nie był wielki – miał kuchnię, pomieszczenie do spędzania czasu za dnia i trzy sypialnie – matki, siostry i jego samego. W salonie królował kominek, a okna wychodziły zarówno na zachód, jak i na południe, co zapewniało dużo światła – ważny element w klimacie, w którym dni często były szare i mgliste. Rzucił okiem na stary miecz, który siostra powiesiła nad kominkiem – zarówno głownia, obciągnięta skórą głowica, jak i pochwa z pasami do wiązania były czarne jak najmroczniejsza noc. Chrys znalazła miecz na strychu i oświadczyła, że należy do niej. Znaki na broni świadczyły o tym, że nieraz zmieniano głowicę i pochwę, pozostawiając oryginalną głownię. Chrys twierdziła, że broń na pewno należała do dawnych członków rodu Leah, którzy wędrowali z Ohmsfordami i druidami – od Meniona Leah po prababcię Mirai. Paxon podejrzewał, że mogło tak być naprawdę, bowiem gdy był chłopcem, zarówno ojciec, jak i matka nieraz opowiadali mu o dawnych czasach. Opowieści znało nawet kilkoro ich przyjaciół, bowiem z biegiem lat nabrały cech legend. Napompował do zlewu w kuchni wody ze studni, umył ręce i twarz, wytarł się, po czym poszedł do dużego pokoju, by pogrzać się przed ogniem. W opowieściach o czarnym mieczu przewijało się wiele przestróg,

pojawiała się czarna magia i wielkie moce. Jedna z nich wspominała o tym, że głownia była dawno temu hartowana w wodach Hadeshornu, przez co stała się tak twarda, że mogła rozpłatać nawet wytwory magii. Podobno członkowie rodu Leah używali miecza w bitwach, w których walczyli wspólnie z druidami. Kilku podobno udało się wyzwolić tkwiącą w nim moc. W dzieciństwie Paxon bardzo chciał się dowiedzieć, czy te opowieści były prawdziwe, i nieraz marzył o tym, aby osiągnąć pozycję społeczną, jaką mieli jego przodkowie. Wszystko jednak wskazywało na to, że historie te zostały wyssane z palca. Wszelkie próby, jakie podejmował, aby magia zadziałała, a z mieczem coś się zaczęło dziać, nic nie dawały. Może byłoby inaczej, gdyby lepiej się za to zabrał, ale miecz nie miał instrukcji i, chcąc nie chcąc, po wielu próbach Paxon zrezygnował. Poza tym do czego była mu potrzebna magia? Nie zapowiadało się, aby miał wyruszyć na wyprawę z druidami i Ohmsfordami. O ile Ohmsfordowie jeszcze żyli. Istniały co do tego wątpliwości. Wszyscy Ohmsfordowie opuścili Patch Run – miejsce, w którym mieszkali od setek lat – gdy prababcia Paxona wyszła za mąż za Railinga Ohmsforda i sprowadziła się z nim w góry Leah. Razem z nimi przybył w nowe miejsce brat bliźniak Railinga, Redden, i przez jakiś czas mieszkali we troje. Potem Redden zakochał się w miejscowej dziewczynie, ożenił się z nią i wyprowadził. Obaj bracia zostali w górach Leah do śmierci, bliscy sobie aż do ostatniego dnia. Synowie Reddena wyprowadzili się i nigdy więcej o nich nie słyszano. Wnuczka Railinga, zawsze bardziej związana z przodkami po kądzieli, przyjęła po ślubie nazwisko Leah i przekazała je swoim dzieciom. Od tego czasu w górach Leah nie było Ohmsfordów i Paxon nie miał pojęcia, czy w Czterech Krainach znaleźliby się jeszcze jacyś przedstawiciele ich rodu. Nigdy o nich nie słyszał. Było to smutne, bowiem obie rodziny przez bardzo wiele lat się przyjaźniły, ich stosunki były bliskie i osobiste, dochodziło nawet – jak w przypadku jego prababci i Railinga – do małżeństw. Wszystko ma jednak swój koniec, nawet przyjaźnie, a rodziny wymierają albo się przeprowadzają, nie można więc oczekiwać, że nic nigdy się nie zmieni.

Ohmsfordowie dysponowali magią, dziedziczoną z pokolenia na pokolenie w genach – mocą powstałą z magii elfów, znaną pod nazwą zaklęcia albo magii pieśni. Choć przedstawiciele wielu pokoleń przed Reddenem i Railingiem Ohmsfordami nie umieli z niej korzystać, umiejętność wróciła u obu braci, aby we wszystkich pokoleniach po nich ponownie zaniknąć. Żadne z dzieci Railinga Ohmsforda i Mirai Leah ani nikt z dwóch kolejnych pokoleń nie posiadał umiejętności zaklinania za pomocą pieśni, sprawa była więc dla Paxona kolejnym okruchem historii, o którym ciekawie się opowiadało, ale który nie miał praktycznego znaczenia. Poza tym wcale nie wiadomo, czy umiejętność zaklinania pieśnią była bardziej darem czy przekleństwem. Paxton słyszał różne opowieści o tym, co umiejętność ta przyniosła braciom – w szczególności Reddenowi, który po zastosowaniu jej do straszliwej walki przeciwko objętym Zakazem stworom popadł w stan kompletnego odrętwienia, w którym nie poruszał się, nie mówił i ledwie oddychał. Wrócił do zdrowia, ale jego brat i Mirai przez długi czas bali się, że nigdy to nie nastąpi. Wszelka magia jest niebezpieczna i każde jej użycie jest związane z ryzykiem. Nieważne, czy ktoś urodził się z umiejętnością jej wykorzystywania, czy nie – zawsze stanowi zagrożenie. Głównie z tego powodu magia była w Sudlandii zakazana – wszędzie, gdzie władzę sprawowała Federacja, co w obecnej chwili oznaczało tereny na południe od Jeziora Tęczowego, a więc i Leah. Północne terytoria nie odczuwały obecności Federacji tak bardzo jak główne miasta Sudlandii i tak naprawdę terytorium Leah oraz wioski Duln ciągle jeszcze stanowiły terytoria sporne, do których prawa rościło sobie także Pogranicze. Nikt nie miał jednak ochoty ryzykować ingerencji ze strony władz Federacji, sprawdzając ich tolerancję wobec tych, którzy w świadomym buncie przeciwko obowiązującemu edyktowi używali magii – zwłaszcza że w górach Leah panował ogólnie pogląd, że magia to źródło mocy, które najlepiej pozostawić druidom albo jeszcze lepiej – dać sobie z nim spokój. Paxon znowu przyjrzał się mieczowi i pochwie, po czym się odwrócił. Relikwia, artefakt, obiekt chwilowego zauroczenia siostry

– co za różnica? Dla niego przedmiot ten nic nie znaczył. Wrócił na zewnątrz i spojrzał w niebo. Nadpływało kilka chmur, ale nie wyglądało to groźnie. Miał jeszcze czas na pracę przy napędach radianowych, które musiał naprawić przed lotem. Za tydzień miał zaplanowany kurs z towarem i chciał odpowiednio wcześniej doprowadzić statek powietrzny do pełnej sprawności. Chrys powinna z nim polecieć – najwyższy czas, żeby zaczęła się bardziej zajmować rodzinnym interesem. Była dziką i porywczą piętnastolatką, która powoli zaczynała odkrywać swój brak szacunku dla autorytetów i z całych sił starała się dowiedzieć, jak wiele kłopotów jest w stanie ściągnąć sobie na głowę. Przynajmniej tak postrzegał to Paxon. Zdecydowanie uważał, że siostra szuka guza. Matka była bardziej tolerancyjna – uważała Chrys za dorastającą dziewczynę, która poszukuje swojej tożsamości. Opinię Paxona potwierdzały liczne incydenty. Kiedyś wymyśliła sposób, by postawić traktor Radanianów na dachu ich szopy, kiedy indziej rzeźnik znalazł w swojej sypialni dwadzieścia żywych świń. Kiedy rada wymyśliła program irygacyjny, w wyniku którego rzeka Borgine zostałaby przegrodzona tamą i zginęłyby tysiące ryb, poszła wraz z trójką przyjaciół na jej posiedzenie i aby wyrazić swoje zdanie, wysypała z przyniesionych beczek na podłogę stertę zdechłych ryb. Trudno było także przymykać oko na liczne przypadki, gdy zostawała przez całą noc poza domem z jakimiś chłopakami albo gdy wracała z tawerny „Pod Dwoma Kogutami” wężykiem, śpiewając sprośne pijackie piosenki. Jego siostra potrzebowała czegoś, na czym mogłaby się skupić – poza szukaniem nowych i kreatywnych sposobów bawienia się. Był najwyższy czas, aby zaczęła wnosić w utrzymanie domu nieco więcej niż sprzątanie i zmywanie. Już teraz wiedziała wystarczająco dużo o pilotowaniu statków powietrznych, aby pomagać bratu podczas rejsów, i było pewne, że prędzej czy później dorośnie i nabierze wystarczającej odpowiedzialności, by móc latać sama. Do tego czasu mogłaby uczyć się pilotować i pomagać jako załogant. Może dzięki temu zacznie trzymać się z daleka od tawerny „Pod Dwoma Kogutami” i podobnych mordowni, w których spędzała

zdecydowanie zbyt wiele czasu. Paxon wrócił do kuchni i zaczął sprawdzać zawartość spiżarni i skrzyni, w której chłodzili produkty. Matka przeniosła się na kilka dni do siostry, aby pomóc jej przy nowo narodzonym dziecku, będzie więc musiał zrobić kolację dla nich obojga – zakładając, że Chrys raczy się pojawić. Ostatnio nie było to wcale pewne. Martwił się o nią i złościł, że tak go lekceważyła. Odpowiedź była stale taka sama: „Nie jesteś moim ojcem. Nie masz prawa mi mówić, co mam robić”. Irytujące. Paxon często żałował, że nie ma już z nimi ojca. Z powodu jego śmierci zabrakło osoby, która mogłaby nieco ściągnąć Chrys lejce. Dziewczyna dorosła za szybko i zbyt samowolnie. Może ojciec umiałby lepiej nad nią zapanować. Odpowiadając sam sobie, pokręcił z powątpiewaniem głową. Wątpił, czy ktokolwiek na świecie może zapanować nad Chrysallin. Wyszedł z kuchni ze szklanką piwa w dłoni i poszedł na werandę, by usiąść w bujanym fotelu. Może trzeba będzie iść po Chrys i sprowadzić ją na kolację. Nie lubił jadać sam. Nie lubił jadać, martwiąc się o nią. Było już i tak wystarczająco niedobrze, że podczas nieobecności matki wszystko musiał robić samodzielnie, bowiem Chrys najwyraźniej sądziła, że nie ma żadnych obowiązków. Zachowywała się, jakby wolno jej było wszystko i było to normalne. Zachowywała się jak kapryśny dzieciak. Jakby nikt poza nią się nie liczył. Ale w końcu było w niej jeszcze dużo z dziecka. Miała piętnaście lat, a w tym wieku, zwłaszcza będąc dziewczyną, nie widzi się świata poza własnym nosem. Nie dało się zaprzeczyć, że ma dobre serce. Była dobra dla ludzi – zwłaszcza tych potrzebujących dobroci, którzy mieli w życiu mniej szczęścia od niej. Szybko pożyczała − a nawet oddawała to, co posiadała − tym, którzy mieli mniej. Gdy widziała, że ktoś tęskni za przyjaźnią, umiała się w mgnieniu oka zaprzyjaźnić. Broniła tego, w co wierzyła, nie poddawała się i nie dawała zastraszyć. Wspomnienia o jej dorastaniu złagodziły frustrację Paxona. Był pewien, że Chrys wróci do korzeni. Stanie w końcu

na nogi. Dopił piwo i wrócił z pustą szklanką do domu. Po raz drugi w ciągu kilku minut pomyślał, że powinien iść na lotnisko i popracować nad tymi przeklętymi napędami radianowymi. Powinien na kilka najbliższych godzin przestać dumać o Chrys i kolacji. Martwienie się na zapas rzadko pomaga zmienić przyszłość na lepsze. Jeśli chcesz, aby była lepsza, gdy nadejdzie, wysil się nieco. Popracuj nad czymś, co sprawi, że przyszłość, o jakiej marzysz, stanie się bardziej prawdopodobna. Gdy wychodził na zewnątrz, ponownie spojrzał na starożytny miecz nad kominkiem. Gdyby dało się ulepszać świat za pomocą magii… Unikając pracy… Choćby raz na jakiś czas. Widok miecza sprawił, że Paxon zadumał się nad tym, czy jego życie podąża w dobrym kierunku. Woził towary statkami powietrznymi, ponieważ tak robił ojciec. Prowadził rodzinny interes, gdyż był pierworodnym synem, a gdyby postanowił inaczej, matka musiałaby sprzedać firmę. Czy to, co robił, było jednak naprawdę tym, o co mu w życiu chodziło? Nie było jedynie przeczekiwaniem, pójściem na łatwiznę, godzeniem się na to, co znajome i nie wymaga ryzyka? Frontowe drzwi otworzyły się gwałtownie. – Paxon! Odwrócił się i ujrzał Jayet, jedną z dziewczyn usługujących gościom w tawernie „Pod Dwoma Kogutami”. Wyglądała na roztrzęsioną. – Co się stało? – Twoja siostra! To się stało! Musisz po nią iść! Chrys… Oczywiście. Spieranie się z Jayet nie miało sensu, więc ruszył za nią bez słowa. Szła tak szybko, że musiał dobrze się starać, by za nią nadążyć. – Co tym razem zrobiła? – Wpakowała się w kłopoty. A co myślałeś? Jayet była niska i mocna, krępej budowy i chłodnej natury, i cokolwiek robiła, zachowywała się niczym buldog, dzięki czemu nadawała się idealnie do pracy w tawernie. Przyjaźniła się z Chrys – na ile dało się przyjaźnić z Chrys – i była zawsze blisko niej,

gotowa powstrzymać ją przed zbytnim zaangażowaniem się w kolejne szaleństwo, które wykluło jej się w głowie. Gdy obejrzała się przez ramię na Paxona, jej nastroszone jak u jeżozwierza, niemal białe włosy gwałtownie zafalowały. – Zaczęła grać w kości. Grali w pięcioro – miejscowi i przybysz, który twierdził, że przyleciał z Sudlandii w interesach. Nie wyglądał jak kupiec, ale kto wie? W każdym razie nie zwracałam na nich zbyt dużej uwagi. Zachowywali się spokojnie – nawet Chrys – do chwili, aż nagle skoczyła na równe nogi i zaczęła się drzeć na tego obcego. Wrzeszczała jak opętana, jakby jego widok ją parzył. – Coś jej zrobił? – Wyczyścił ją. Rzucił generała, zebrał całą pulę i wszystko, co zostało obstawione. A Chrys postawiła sporo, nie mając wiele przy sobie. Musiała być bardzo pewna, że wygra, bo powiedziała mu, że jeśli nie będzie w stanie spłacić go w zwykły sposób, zrobi to w inny. Wziął ją za słowo, nie sądzę jednak, żeby miała na myśli to samo, co on. Chrys nigdy by się na coś takiego nie zgodziła. Paxon też tak sądził, jednak jego siostra szybko dojrzewała i granice tego, na co byłaby gotowa się zgodzić, mogły się przesuwać. – W każdym razie twierdziła, że oszukiwał. Pozostali gracze od razu się wycofali, aby nie mieć nic wspólnego z awanturą. Gdyby Chrys nie była tak rozwścieczona, też by się zastanowiła, bo przybysz nie wyglądał na kogoś, kogo chciałoby się mieć za przeciwnika. Stwierdził, że przegrała, i jeśli nie jest w stanie zapłacić, należy do niego. Taka była umowa. Odpowiedziała mu, gdzie może sobie wsadzić swoją umowę, i gdy wychodziłam, stali naprzeciwko siebie, niemal dotykając się nosami, a wszyscy inni odsunęli się o kilka kroków. Szli ulicą w kierunku miasta. W dole widać było mnóstwo dachów budynków, otoczone rezydencjami sklepy i warsztaty, na południu lotnisko, a na zachodzie baraki i plac ćwiczeń dla Straży Miejskiej i pilotów. – Nikt ich nie rozdzielił? Nawet Raffe? Jayet pokręciła głową.

– Raffe był pierwszy, który się wycofał. Moim zdaniem zna tego człowieka, może nawet w przeszłości robili razem interesy. Znasz Raffego – zawsze szuka łatwego zarobku, stale balansuje na krawędzi. Na moje oko w tej grze coś śmierdziało, bo Raffe stał, jakby wiedział, co się wydarzy. – A co ze Strażą Miejską? Wezwałaś ich? Jayet gwałtownie się zatrzymała, odwróciła na pięcie i spiorunowała Paxona wzrokiem. – Posłuchaj: już idąc do ciebie, dużo zaryzykowałam. Raffe nawet przed tym mnie powstrzymywał, ostrzegając, żebym nie zajmowała się nieswoimi sprawami. Za to, że do ciebie poszłam, mogę stracić pracę, nie pytaj więc lepiej o Straż Miejską! Miała rację, uznał Paxon. Jayet była tu osobą z zewnątrz i powinien być wdzięczny, że zechciała przybiec z wiadomością na tyle szybko, że może uda się jeszcze uratować sytuację. Ruszyli jeszcze szybszym krokiem. – Przepraszam za to o straży. Dzięki, że przyszłaś. Jestem twoim dłużnikiem. – Tego możesz być pewien! – rzuciła Jayet przez ramię. – Ruszaj się! Szybciej! Chrys ma problemy! Paxon wydłużył krok, by nadążyć za niemal biegnącą Jayet.

II Droga do tawerny na północnym skraju miasta nie była szczególnie długa – ćwierć mili, zboczem w dół od punktu, gdzie rodzice Paxona zbudowali dom. Był to mały, zaciszny lokalik, pasujący do gustu Chrys, lubiącej miejsca, którymi mogła zawładnąć. Przyjaźniła się z Jayet od dzieciństwa i gdy ta zaczęła pracować w tawernie „Pod Dwoma Kogutami”, także ten fakt wpłynął na wybór Chrys. Jayet była nieco starsza, ale niewiele bardziej zrównoważona. Chrys była okropnie dzika i potrzebowała kogoś przypominającego starszą siostrę, kto mógłby nią pokierować, niestety Jayet nie nadawała się do tej roli. Lepszy jednak rydz niż nic. Przynajmniej od czasu do czasu wyrażała sprzeciw i miała inne zdanie, zanim sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli. Paxon musiał przestać o tym myśleć, gdyż dotarli do tawerny. Po chwili rozglądali się po głównej sali. Panowała cisza, jakby wydarzenia, o których mówiła Jayet, nie miały miejsca. Paxon rozejrzał się. Nie było śladu Chrys. Raffe stał za barem, udając zajętego. Chyłkiem rzucił okiem na wchodzącego Paxona, po czym odwrócił wzrok. – Widzisz człowieka, z którym się kłóciła? – spytał Paxon Jayet. Pokręciła głową. – Zniknął. Razem z nią. Paxon podszedł do stojącego za barem Raffego. – Gdzie moja siostra? Raffe podniósł wzrok i wzruszył ramionami.

– Wyszła z jakimś mężczyzną. Niedawno. A co? – Dokąd poszli? – A skąd mam wiedzieć? – Zastanów się. – Posłuchaj, Paxon, to nie moja robota, pilnować dziewczyn, które głupio obstawiają i zaczynają rozrabiać, gdy trzeba płacić. Zwłaszcza takich, które wyraźnie proszą się o… Nie skończył zdania, ponieważ Paxon złapał go za przód koszuli i wyciągnął do połowy zza kontuaru. – Spytam jeszcze raz, po czym złamię ci rękę. Gdzie jest moja siostra? – Puść mnie albo… Macał dłonią pod barem w poszukiwaniu schowanej tam pałki, więc Paxon wyciągnął go całkiem zza kontuaru i rzucił na podłogę, po czym mocno przydepnął mu nadgarstek. Gdy kość trzasnęła, Raffe zawył. Paxon ukląkł właścicielowi tawerny na brzuchu i zacisnął dłoń na jego gardle. – Lepiej odpowiedz. I to szybko. – Lotnisko… – wyjęczał Raffe, krzywiąc się z bólu. – Ma tam statek powietrzny! – Jak on się nazywa? Raffe pokręcił głową. – Mów albo złamię ci drugą rękę. Raffe splunął w kierunku Paxona. – No to łam! Jeśli ci powiem, kim jest, zrobi mi krzywdę większą, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić! – Paxon! – Jayet szarpnęła chłopaka, starając się odciągnąć go od Raffego. – Daj mu spokój! Ruszaj za Chrys! To najważniejsze. Wiesz, gdzie szukać, więc może uda ci się ją znaleźć, zanim odlecą! Był tak wściekły, że ledwie ją słyszał, gdy jednak ponownie go szarpnęła, wstał i z pogardą popatrzył na Raffego. – Jeśli się okaże, że mnie okłamałeś, zabiję cię. Ona ma dopiero piętnaście lat! – Odsunął się krok do tyłu. – Daj mi znać, Jayet, jeśli on zrobi ci krzywdę dlatego, że nam pomogłaś – dodał i wyszedł.

Biegnąc w kierunku lotniska, zastanawiał się, czy nie powinien bardziej przycisnąć Raffego i dowiedzieć się więcej. Nie, nie było na to czasu. Może i tak już było za późno. Jeżeli obcy, kimkolwiek był, miał gotowy do startu statek, prawdopodobnie już wracał tam, skąd przybył. Niepokojące było – bez względu na to, czy przegrała, czy nie – że chciało mu się ciągnąć ze sobą piętnastolatkę. Większość mężczyzn nie zadałaby sobie takiego trudu. Większości nawet by do głowy nie przyszło, by grać z nią w kości. Chrys była jednak wysoka i wyglądała dojrzale, mógł więc sądzić, że jest starsza. Z drugiej strony oczywista, acz niezbyt pocieszająca była myśl, że nie chodziło wcale o pieniądze, lecz celem od początku była Chrys. Odkąd świat istniał, porywano młode dziewczyny do pracy w domach rozkoszy. Jego siostra nie byłaby pierwszą, która tak skończyła. Tyle tylko, że nie skończy, upomniał się Paxon. Znajdzie ją i sprowadzi do domu, zanim Chrys posmakuje życia w burdelu. To było pewne. Biegł przez miasto najszybszą drogą, unikając głównych ulic i zbiorowisk ludzi, tempem pozwalającym zachować siły. Jeżeli przybysz szedł z Chrys na piechotę, może ich dogoni. Nikt nie wspominał o koniach ani powozie. Nie wolno było tracić nadziei. Korzystając z wąskich zaułków i skrótów, zaoszczędził kilka minut drogi. Statek powietrzny nie musiał być gotów do natychmiastowego startu. Zamocowanie napędów radianowych i ich uruchomienie zajmuje nieco czasu. Przyspieszył kroku. Odstępy między budynkami zwiększały się, a same domy robiły coraz mniejsze, co oznaczało, że zbliża się koniec miasta. Paxon biegł, długimi susami pokonując przestrzeń. Znajdę ją, powtarzał sobie. Znajdę ją. Nagle uświadomił sobie, że nie ma broni. Rozmowa może się okazać niewystarczająca do przekonania obcego, by puścił Chrys wolno. Zabranie jej ze sobą – w sumie było to porwanie piętnastolatki – świadczyło o lekceważeniu władz oraz braku szacunku dla zasad moralnych. Biorąc Chrys, obcy ukazał swój charakter i dał do zrozumienia, jakie ma intencje. Paxon zwolnił, aby się zastanowić, co dalej. Powinien był wziąć

stary miecz. Pomijając kilka noży myśliwskich i jeden naprawdę długi nóż, w ich domu nie było broni – miecz z czarną klingą był jednak poważnym argumentem i powinien był pomyśleć o zabraniu go. Zastanawianie się nad tym teraz nie miało sensu. Paxon przyspieszył i w prześwicie między domami na końcu ulicy mignęło mu lotnisko. Spróbuje znaleźć jakąś broń po drodze. Cokolwiek. Minął ostatni budynek i wyszedł na otwartą przestrzeń, gdzie stały statki powietrzne. W porównaniu z wielkimi miastami Sudlandii Leah było małe, ale nawet tutaj cumowały dziesiątki statków. Paxon zwolnił kroku i zaczął się ukradkiem rozglądać. Przepatrywał szeregi jednostek. Powoli się przesuwał, próbując dostrzec coś, co mogłoby być wskazówką. Wszędzie kręcili się mężczyźni i kobiety serwisujący statki powietrzne. Widać było sporo pilotów − stali przy swoich maszynach, chodzili po pokładach jednostek, siedzieli w kabinach. Paxon uważnie przyglądał się banderom z oznakowaniami informującymi o porcie macierzystym każdego statku. Nigdzie nie widział Chrys. Po chwili ją zobaczył. Prowadzono ją w górę przesuwnej pochylni, ku wejściu smukłego statku, jakiego jeszcze nigdy nie widział. Statek ściągnął jego wzrok, ponieważ odróżniał się od pozostałych… i tam właśnie była jego siostra! Ruszył znowu biegiem, klucząc między kadłubami i masztami. Rozglądał się za bronią, ale nic nie wpadało mu w oko. Robotnicy na lotnisku nie byli zwykle uzbrojeni. W końcu, zrozpaczony, złapał żelazną sztabę. Nie było to wiele, ale będzie musiało wystarczyć. Mniej więcej pięćdziesiąt jardów od statku zwolnił do spacerowego kroku. Statek nie był jeszcze gotów do lotu: załoga mocowała takielunek, kryształy diapsonu nie zostały jeszcze włączone. Miał czas. Nagle uświadomił sobie, że Chrys nie walczy. Sprawiała wrażenie, jakby szła na pokład z własnej woli, nie stawiając oporu. Nie było to do niej podobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki ją porwano. Najpierw starła się z przybyszem w tawernie, a potem nagle miała zmienić zdanie

w sprawie towarzyszenia mu w podróży ku losowi, jaki dla niej zaplanował? Coś tu śmierdziało. Chrys zniknęła z widoku, ale obcy, który wprowadził ją na pokład, pojawił się ponownie na zewnątrz, oparł o reling, dostrzegł Paxona i zaczął schodzić po pochylni. Paxon cały czas podchodził, choć znacznie ostrożniej. Obserwował nieznajomego, który zszedł z pochylni i wyszedł mu na spotkanie. – Podejrzewam, że jesteś bratem. Paxon stanął sześć stóp od mężczyzny. – Chcę dostać siostrę z powrotem. – Bez przerwy mi tobą groziła. – Uśmiechnął się. – Cały czas powtarza, co mi zrobisz, jak się zjawisz. Biorąc pod uwagę straszliwe rany, jakie masz mi jej zdaniem zadać, muszę przyznać, że jestem zaciekawiony. Zawsze tak się zachowuje? Paxon był lekko zbity z tropu przyjaznym tonem obcego, nie zapomniał jednak o celu swego przybycia. – Porwałeś piętnastolatkę! – warknął. – To wszędzie stanowi wykroczenie. Nieważne, co zrobiła, masz obowiązek ją wypuścić. Jeśli będzie trzeba, wyrównam jej dług. Mężczyzna wzruszył ramionami, ale nie przestał się uśmiechać. Nie był wysoki, niczym szczególnym się nie wyróżniał, ale emanowała od niego pewność siebie, a pojawienie się Paxona zdawało się go zupełnie nie niepokoić. – Obawiam się, że jej dług znacznie przekracza to, co posiadasz, młody człowieku. – Odpracuję go. Uśmiech mężczyzny zrobił się jeszcze szerszy. – Gdybyś ciężko pracował, byłoby to prawdopodobnie w kilka miesięcy wykonalne, ona jednak – lecąc ze mną – odpracuje go znacznie szybciej. Słowa te zarówno rozwścieczały, jak i przerażały Paxona. Wyglądało na to, że sama rozmowa nie wystarczy do odzyskania Chrys. Sytuacja wymagała większej agresywności, nie był jednak pewien, czy go na nią stać. – Straż Miejska jest w drodze – stwierdził. Obcy pokręcił głową. – Wątpię. A nawet jeśli, to nie byłaby w stanie zrobić

czegokolwiek w sprawie twojej siostry. Mam immunitet i nie podlegam jurysdykcji tutejszych władz. Mogę w zasadzie robić wszystko, na co mam ochotę. Co w tym przypadku oznacza zabranie twojej siostry, aby spłaciła dług. – Zrobił krótką przerwę. – Poza tym, ona chce ze mną jechać. Nie zauważyłeś tego? Nie była zmuszana. Nie walczyła. Wie, że nie ma racji, i jest gotowa odpokutować za swoje głupie zachowanie. Powinieneś być z niej dumny. Paxon pokręcił głową. – Nie wiem, dlaczego z tobą poszła, ale bez względu na to, co mówisz, nie zrobiła tego dobrowolnie. Pozwól mi porozmawiać z nią w cztery oczy. Zapytać ją. – Nie sądzę. Najlepiej będzie, jeśli się odwrócisz i pójdziesz do domu. Wróci za kilka tygodni, bez trwałych uszkodzeń. I nauczy się czegoś cennego. Paxon mocniej ścisnął żelazną sztabę. – Jeśli natychmiast nie wypuścisz mojej siostry, wejdę na pokład twojego statku i sam ją zabiorę! Obcy kiwnął głową. Uniósł dłoń i wykonał nią drobny ruch. Sygnał. – Obawiałem się, że może do tego dojść. Nie masz pojęcia, kim jestem, prawda? Gdybyś miał, zastanowiłbyś się dwa razy, zanim zacząłbyś mi grozić. – Wątpię. Uwolnisz moją siostrę czy nie? – Zrobię coś innego: dam ci ostatnią szansę, aby stąd odejść. Powinieneś z niej skorzystać. Nagle za Paxonem stanęło trzech mężczyzn. Sądząc po wyglądzie, byli członkami załogi – wysocy i silni, twardzi, starsi i bez wątpienia znacznie bardziej zaprawieni w walce niż on. Nie mieli broni, ale sękate dłonie i muskularne ramiona sugerowały, że jej nie potrzebują. Obcy przestał się uśmiechać. – Rzuć sztabę, Paxonie. Wyrównaj walkę. Tylko pięści. Ku własnemu zaskoczeniu Paxon zrobił, co mu kazano. Nie umiał wyjaśnić przyczyny, po prostu wydawało się, że tak musi zrobić, więc wykonał polecenie. Przerażony wbijał wzrok w leżącą na ziemi sztabę.

– Znacznie lepiej. – Obcy cofnął się, robiąc miejsce swoim ludziom. – Nie skrzywdźcie go za bardzo. Nic mu nie złamcie. Uświadomcie mu jedynie błędne postępowanie. Podeszli do Paxona szybkim krokiem i zderzyli się z nim z taką siłą, że upadł. W ułamku sekundy zasypali go gradem ciosów, nie dając mu wielkiej szansy na obronę. Trafił kilka razy, ale było ich trzech i już po chwili było po wszystkim. Ból i wstrząs szybko pozbawiły go przytomności. Zaczął wracać do siebie, gdy czyjaś dłoń uderzała go rytmicznie w policzek, podczas gdy druga ręka podnosiła mu za włosy głowę nad ziemię. Klęczał przed nim obcy. – Nazywam się Arcannen. Jeśli masz życzenie ciągnąć sprawę dalej, możesz mnie znaleźć w Ciemnym Domu w mieście Wayford. Powinieneś się trzymać z dala, ale gdybyś nie umiał się powstrzymać, weź prawdziwą broń, a nie żelazną sztabę. Ponieważ gdy cię znowu zobaczę, zabiję cię. Obcy wstał i wbił wzrok w Paxona. – Puśćcie go. Palce wplecione we włosy Paxona wyprostowały się i chłopak huknął twarzą o ziemię. Poczuł w głowie eksplozję bólu i przed oczami wystrzeliły mu błyskawice. Leżał bezradnie, próbując zachować przytomność. Wiele minut minęło, nim był w stanie zmusić się do otwarcia oczu, przekręcenia na bok i stwierdzenia, że statek obcego startuje. Widać było w zachodzącym świetle słońca, jak rdzenie świetlne, stanowiące paliwo napędów radianowych, zlewają się w większe skupiska, by za chwilę popłynąć do kolektorów rozdzielających; słychać było budzące się do życia silniki strumieniowe. Choć był poobijany jak gruszka i całkowicie pokonany, Paxon nie mógł się oprzeć zachwytowi nad smukłymi liniami jednostki. Widział wiele statków powietrznych, ale takiego nigdy. Starał się dokładnie zapamiętać jego wygląd, emblematy na banderach i oznakowania na rufie. Czarny kruk z rozpostartymi skrzydłami i szeroko otwartym dziobem. Ptak w ataku. Statek skręcił na południe i przyspieszył. Gdy Paxonowi udało się wstać, był już tylko punkcikiem na horyzoncie. Paxon stał, gapiąc się przez dłuższą chwilę w przestrzeń,

po czym zawrócił na pięcie i ruszył na sztywnych nogach do domu. Tak naprawdę nie miał szansy odebrać obcemu Chrys. Arcannen – nigdy nie zapomni tego imienia. Podał je Paxonowi z własnej woli – czego nie chciał zrobić Raffe – musiał więc być pewien, że jego znajomość nic Paxonowi nie da. Posiadał statek powietrzny całkiem nowego rodzaju i załogę gotową zrobić wszystko, o co zostanie poproszona. W jakiś sposób był w stanie przekonać Paxona do odrzucenia żelaznej sztaby w chwili, gdy mogłaby mu ona pomóc w walce. No i miał Chrys. Leciał z nią do Wayford, do miejsca zwanego Ciemnym Domem. Paxon wolał nie myśleć, co to za miejsce. „Chodź, dowiedz się” – rzucił mu wyzwanie. W zasadzie pewien, że Paxon się nie odważy, gdyż dostał nauczkę, jak może się to skończyć. Pobicie było ostrzeżeniem: „Trzymaj się z daleka. Nie ścigaj mnie. Oddaj mi siostrę. Należy do mnie i mogę z nią zrobić wszystko, na co mam ochotę. Nic nie zdziałasz i nie powinieneś nawet próbować. Jesteś nic nieznaczącym góralem, mieszkającym w mało szanowanym miejscu, i możesz jedynie marzyć o tym, aby mi dorównać. Siedź na tyłku, a pozostaniesz w jednym kawałku”. Paxon opuścił lotnisko i ruszył powoli w kierunku domu, cały czas widząc oczami wyobraźni minę Arcannena i słysząc jego lepki jak miód głos, przepełniony przekonaniem, że pokazał Paxonowi jego miejsce. No to się zdziwi…

III Gdy Paxon dotarł do domu i wchodził do kuchni, aby zmyć brud i krew i nałożyć sobie na najgorsze siniaki zimne kompresy, podjął decyzję. Poleci szukać siostry, niezależnie od tego, czym groził Arcannen ani jakie będzie musiał pokonać przeszkody. Koniec dyskusji. Nie zachowa się jednak tak lekkomyślnie jak tym razem. Nie da się zaskoczyć w beznadziejnej sytuacji. Następnym razem wynik starcia będzie odwrotny. Gdy skończył się myć i nakładać na poobijaną twarz kompresy, poszedł na ganek, by chwilę się zastanowić. Chrys była w niebezpieczeństwie, a jej porywacz na pewno nie będzie się długo zastanawiał, co z nią zrobić. Jeśli Paxon miał dotrzeć do siostry, zanim stanie się obiektem okropności, które zniszczą ją fizycznie i psychicznie, musiał tego dokonać jak najszybciej. Na szczęście wiedział, kogo szuka i gdzie go znajdzie. Arcannen wystarczająco dobitnie poinformował go, że będzie w Ciemnym Domu w mieście Wayford, Paxon musiał więc tylko odpalić „Sprinta”, którego zbudował sobie kilka lat temu, i tam polecieć. Po przybyciu na miejsce na pewno znajdzie się ktoś, kto da mu jakieś wskazówki, i będzie mógł zacząć szukać Chrys na poważnie. Prosty plan – o ile nie zacznie się zastanawiać nad szczegółami, na przykład takimi, jak wydostać się potem z domu Arcannena i odlecieć bezpiecznie z miasta. Z pewnością domu pilnowali strażnicy, zapewne wielu. Nie trzeba było szczególnej przenikliwości, aby dojść do wniosku, że

jeżeli Arcannen umie za pomocą pozornie zwykłej prośby zmusić kogoś do rzucenia żelaznej sztaby, to umie wykorzystywać magię. Choć było to w Sudlandii bezprawne i każde jej użycie było – niezależnie od posiadanych immunitetów – surowo karane, Arcannen najwyraźniej nie przejmował się zbytnio władzą i prawem. Bez wątpienia użyje magii do obrony swojego domu i procederu, jakim się zajmuje – i to też należało brać pod uwagę podczas poszukiwań Chrys. No i jeszcze jeden drobiazg. Broń. Arcannen kazał mu przybyć z bronią i nawet jeśli w zamierzeniu był to jedynie ozdobnik rzuconego Paxonowi wyzwania, rada była dobra. Po tym, co się wydarzyło, Paxon nie powinien stawać ponownie przed Arcannenem z gołymi rękami. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie byłoby lepiej polecieć z kimś, ale biorąc pod uwagę ryzyko, oznaczałoby to proszenie o przysługę, której żaden z przyjaciół nie był mu winien i spełnienia której nie należało oczekiwać. Lepiej będzie, jak poleci sam. Poza tym dwóch uzbrojonych ludzi wywoła większe zainteresowanie niż jeden. Jeden człowiek, ukryty w cieniu, będzie miał większe szanse powodzenia. Uda się. Na pewno. Podsumowując dokonaną analizę sytuacji, mimowolnie się skrzywił, należało jednak myśleć pozytywnie. Odepchnął czarne myśli, wrócił do domu, zrzucił zakrwawione ubranie i się przebrał. Gdy się pakował, w drzwiach pojawiła się Jayet, głośno wołając jego imię. Wyszedł do niej. – Wyglądasz, jakby naprawdę było ciężko – powiedziała cicho. – Nie odzyskałeś jej? – Nie, ale to nie koniec. Wiem, kim on jest i gdzie go znaleźć. Lecę tam. – Tak sądziłam. Masz kogoś do pomocy? – Najlepiej będzie, jeśli załatwię to sam. Nie chciałbym, aby postronnej osobie stała się krzywda. Mógłbym nie być w stanie jej ochronić i miałbym wyrzuty sumienia. – Są tacy, którzy by z tobą polecieli, gdybyś poprosił. Może ci się

przydać ktoś, kto osłoni ci plecy. Paxon uśmiechnął się. – Może ty? – spytał z ironią. Jayet pochyliła głowę na bok i uniosła wzrok. – To wcale nie takie śmieszne, bo faktycznie miałam na myśli siebie. Chwilę milczał, po czym pokręcił głową. – O nie! Nie ma mowy. Nie masz pojęcia, co to za człowiek! Nazywa się ponoć Arcannen i jest bez najmniejszej wątpliwości niebezpieczny. Bezlitosny. Nie pozwolę, żebyś dla mnie ryzykowała. – Nie dla ciebie, a dla Chrys. Powinnam powstrzymać ją w chwili, gdy postanowiła wziąć udział w grze, błagając o krzesło, obiecując złote góry i gadając, jakby była Bóg wie kim. Wszystkie sygnały były widoczne jak na dłoni i nie zrobiłam nic, by nie dopuścić do fatalnego końca. Zajęłam się swoimi sprawami, jakby nigdy nic. – Przeciągnęła palcami przez nastroszone włosy. – Poza tym nie mam nic innego do roboty. Straciłam pracę. – Raffe cię wyrzucił? – Sama odeszłam. Miałam już serdecznie dość jego ciągłego narzekania, obmacywanek i wysłuchiwania, jaki jest wspaniały. Nie martw się, Paxonie, to nie był odruch. Poza tym moje odejście z tawerny i przyjście do ciebie nie mają ze sobą związku. Widziano cię, jak wracasz przez miasto, więc od razu się dowiedziałam, że nie odzyskałeś Chrys. Wiem, że nie zostawisz jej samej, więc pomyślałam sobie, że może będę ci mogła pomóc. – Jayet… – Tylko nie mów, że gdybyś potrzebował pomocy, poprosiłbyś o nią mężczyznę, bo będę cię musiała walnąć. Zastanów się. Po pierwsze: mogę wejść w różne miejsca, do których nie wejdzie mężczyzna. Po drugie: umiem pilotować statek powietrzny. Możesz mnie potrzebować jako pilota, gdybyś został ranny. Możesz potrzebować dodatkowej pary rąk do pomocy. Nadaję się do tego. Jestem wystarczająco twarda, by sobie poradzić. Pozwól sobie pomóc. Paxon przemyślał ofertę. Było mnóstwo powodów, by się nie zgodzić, ale było też kilka argumentów „za”.