prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony563 216
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 136

Terry Goodkind - Miecz Prawdy - 04 - Świątynia Wichrów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :3.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Terry Goodkind - Miecz Prawdy - 04 - Świątynia Wichrów.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Terry Goodkind Miecz prawdy 1-15
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 738 stron)

Terry Goodkind Miecz prawdy tom 04 Świątynia wichrów Temple of The Winds PrzełoŜyła Lucyna Targosz

Mojej przyjaciółce Rachel Kahlandt, która rozumie

PODZIĘKOWANIA Chciałbym podziękować mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za pomoc i cierpliwość; wszystkim nie szczędzącym wysiłku pracownikom wydawnictwa TOR; mojemu brytyjskiemu wydawcy, Carolinie Oakley, za wyrozumiałość; mojemu agentowi, Russellowi Galenowi, za wskazówki i wsparcie; mojemu przyjacielowi, Donaldowi L. Schassbergerowi, za cenne rady; oraz Keithowi Parkinsonowi, za znakomitą okładkę.

ROZDZIAŁ 1 - Pozwól mi go zabić - poprosiła Cara, której kroki dudniły na marmurowej posadzce jak uderzenia młota. Miękkie skórzane buty, które okrywała elegancka biała szata Spowiedniczki, niemal bezszelestnie stąpały po zimnym kamieniu, a Kahlan starała się dotrzymać kroku Mord-Sith, nie biegnąc przy tym. - Nie. Cara milczała, jej niebieskie oczy wpatrywały się w szeroki, ciągnący się w dal korytarz. TuŜ przed obiema kobietami kroczyło nim dwunastu dłiarańskich Ŝołnierzy w skórzanych uniformach lub kolczugach. Ich pozbawione ozdób miecze tkwiły w pochwach, bojowe topory o półkolistych ostrzach wisiały u pasów. Czujne oczy przepatrywały cienie w przejściach i pomiędzy kolumnami, dłonie zaciskały się na drewnianych styliskach. Skłonili się pospiesznie Kahlan, jedynie na chwilę odwracając uwagę od swego zadania. - Nie moŜemy go po prostu zabić. Musimy się wszystkiego dowiedzieć - wyjaśniła Kahlan. Brew uniosła się nad lodowatym, niebieskim okiem. - Och, przecieŜ nie powiedziałam, Ŝe nic nam nie wyzna, zanim umrze. Kiedy z nim skończę, odpowie na wszystkie twoje pytania. - Po nieskazitelnej twarzy przemknął bezlitosny uśmiech. - To zajęcie Mord-Sith: skłaniać ludzi, Ŝeby odpowiadali na pytania. - Zamilkła, a uśmiech powrócił, tym razem pełen profesjonalnej dumy. - Zanim umrą. Kahlan westchnęła. - To juŜ nie jest twoje zajęcie, Caro, i nie twoje Ŝycie. Teraz masz chronić Richarda. - I właśnie dlatego powinnaś mi pozwolić go zabić. Nie moŜemy ryzykować, pozostawiając go przy Ŝyciu. - Nie. Najpierw musimy się dowiedzieć, o co chodzi, i na pewno nie uczynimy tego na twój sposób. Smutny uśmiech Cary znów zniknął. - Jak sobie Ŝyczysz, Matko Spowiedniczko. Kahlan zastanawiała się, jak Cara zdołała się tak szybko przebrać w obcisły uniform z czerwonej skóry. Ilekroć pojawiał się choć cień kłopotów, zawsze przynajmniej jedna z trzech Mord-Sith natychmiast się pojawiała - jakby znikąd - w

swoim czerwonym skórzanym stroju. Na czerwieni, jak często podkreślały, nie widać było plam krwi. - Jesteś przekonana, Ŝe ów człowiek to powiedział? To na pewno były jego słowa? - Tak, Matko Spowiedniczko, dokładnie tak powiedział. Powinnaś pozwolić mi go zabić, nim będzie miał okazję, by spróbować zrealizować swój zamiar. Szły pospiesznie korytarzem. Kahlan zignorowała ponowną prośbę Cary. - Gdzie jest Richard? - Chcesz, Ŝebym sprowadziła lorda Rahla? - Nie! Po prostu chcę wiedzieć, gdzie jest, na wypadek gdyby były jakieś kłopoty. - Powiedziałabym, Ŝe to moŜna uznać za kłopot. - Mówiłaś, Ŝe ze dwie setki Ŝołnierzy trzymają go pod straŜą. Jakie kłopoty moŜe sprawić człowiek, w którego są wymierzone te wszystkie miecze, topory i strzały? - Mój poprzedni władca, Rahl Posępny, wiedział, Ŝe sama stal nie zawsze zdoła ustrzec przed niebezpieczeństwem. To dlatego miał zawsze przy sobie gotowe do działania Mord-Sith. - Ten zły człowiek zabijałby ludzi, nie zadając sobie nawet trudu sprawdzenia, czy istotnie są dlań niebezpieczni. Richard nie jest taki, ja teŜ nie. Dobrze wiesz, Ŝe nigdy nie waham się usunąć prawdziwego zagroŜenia, lecz jeśli ten człowiek jest kimś więcej, niŜ wydaje się być, to dlaczego tak drŜy przed oręŜem? Poza tym jako Spowiedniczka nie jestem wcale tak bezbronna wobec zagroŜenia, którego nie powstrzyma stal. Nie wolno nam tracić głowy. Nie ulegajmy zbyt pochopnie osądom, które mogą być bezpodstawne. - Skoro nie wierzysz, Ŝe on moŜe sprawić kłopoty, to dlaczego niemal biegnę, by dotrzymać ci kroku? Kahlan uświadomiła sobie, Ŝe o pół kroku wyprzedza Carę. Zwolniła do szybkiego marszu. - Bo mówimy o Richardzie - powiedziała niemal szeptem. - Martwisz się tak samo jak ja - powiedziała Cara i uśmiechnęła się z wyŜszością. - Jasne, Ŝe tak. Ale z tego, co wiemy, wynika, Ŝe zabicie owego człowieka, jeśli w ogóle jest kimś więcej, niŜ się wydaje, mogłoby się równać uruchomieniu

pułapki. - MoŜe i masz rację, ale to zadanie dla Mord-Sith. - CóŜ, więc gdzie jest Richard? Cara chwyciła czerwoną skórę przy swoim nadgarstku i poruszając pięścią, mocniej naciągnęła wzmocnioną metalem rękawicę. Agiel - straszliwa broń, która wyglądała jak długa na stopę, gruba jak palec czerwona skórzana róŜdŜka - wisiał na złotym łańcuszku okalającym prawy nadgarstek Mord-Sith, zawsze gotowy do uŜycia. Podobny wisiał na łańcuszku na szyi Kahlan, lecz w dłoniach dziewczyny nie był bronią. Był darem od Richarda - symbolizował ból i wyrzeczenia obojga. - Jest poza pałacem, w jednym z ustronnych parków. - Cara wskazała przez ramię. - O, w tamtym kierunku. Są z nim Raina i Berdine. Kahlan z ulgą przyjęła wiadomość, Ŝe czuwają nad nim dwie pozostałe Mord- Sith. - Ma to jakiś związek z niespodzianką, którą mi szykuje? - Jaką niespodzianką? - Na pewno ci powiedział, Caro. - Kahlan się uśmiechnęła. - Oczywiście, Ŝe mi powiedział. - Tamta zerknęła nań spod oka. - Więc co to takiego? - Powiedział mi równieŜ, bym ci nie mówiła. - Nie zdradzę mu, Ŝe mi powiedziałaś. - Kahlan wzruszyła ramionami. W śmiechu Mord-Sith, podobnie jak w jej niedawnym uśmiechu, nie było wesołości. - Lord Rahl ma szczególny talent do dowiadywania się o róŜnych sprawach, zwłaszcza o takich, które chciałoby się przed nim zataić. Kahlan dobrze o tym wiedziała. - CóŜ więc tam robi? Cara na chwilę zacisnęła usta. - Takie tam zajęcia pod gołym niebem. Znasz lorda Rahla i wiesz, jak bardzo to lubi. Kahlan spojrzała na nią: twarz straŜniczki była niemal tak czerwona jak jej skórzany uniform. - JakieŜ to zajęcia pod gołym niebem? Cara osłoniła usta wzmocnioną stalą rękawicą i odchrząknęła. - Oswaja wiewiórki ziemne.

- Co robi? Nie dosłyszałam. Kobieta niecierpliwie machnęła dłonią. - Powiedział, Ŝe wiewiórki ziemne wyszły z ukrycia, by sprawdzić, jaka jest pogoda. Oswaja je. - Wydęła z oburzeniem policzki. - Ziarnami. Kahlan uśmiechnęła się na myśl, Ŝe Richard - człowiek, którego kochała, który został władcą D’Hary i któremu jadły z ręki niemal całe Midlandy - spędza miło popołudnie, ucząc wiewiórki ziemne, by jadły ziarna z jego dłoni. - Hmm, to brzmi całkiem niewinnie: karmić ziarnem wiewiórki ziemne. Cara znów poruszyła dłonią w pancernej rękawicy; przeszły między dwoma d’haranskimi gwardzistami. - Uczy te wiewiórki - rzuciła przez zaciśnięte zęby - Ŝeby jadły ziarno z rąk Rainy i Berdine! A one chichoczą! - Wyrzuciła w górę ramiona i spojrzała ze wstydem ku sufitowi, a Agiel zakołysał się na złotym łańcuszku okalającym jej nadgarstek. - Chichoczące Mord-Sith! Kahlan zacisnęła mocno usta, z całej siły powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Cara przerzuciła do przodu swój długi jasny warkocz i gładziła go w sposób, który niemile przypominał Kahlan ruchy wiedźmy Shoty głaszczącej węŜe. - No cóŜ, moŜe to nie z ich woli. PrzecieŜ łączy je z Richardem więź. MoŜe im to nakazał, a one po prostu wypełniają jego rozkaz - powiedziała, starając się wyciszyć oburzenie tamtej. Cara zerknęła na nią z niedowierzaniem. Kahlan wiedziała, Ŝe kaŜda z trzech Mord-Sith aŜ do końca broniłaby Richarda i poświęciłaby dla niego własne Ŝycie - udowodniły, Ŝe są gotowe bez wahania za niego umrzeć - lecz chociaŜ łączyła je z nim magiczna więź, spokojnie ignorowały jego rozkazy, jeśli uznały je za błahe, nieistotne lub niemądre. Dziewczyna uwaŜała, Ŝe postępowały tak, poniewaŜ Richard zwolnił je z zachowywania surowych, właściwych ich zajęciu norm, a Mord-Sith z radością korzystały z danej im wolności. Rahl Posępny - ich poprzedni władca, ojciec Richarda - zabiłby je natychmiast, gdyby tylko powziął podejrzenie, Ŝe biorą pod uwagę zlekcewaŜenie jego rozkazów, nawet tych najbłahszych. - Powinnaś jak najszybciej poślubić lorda Rahla. Wówczas zamiast uczyć wiewiórki ziemne, by jadły z dłoni Mord-Sith, sam będzie jadł z twojej. Kahlan westchnęła i zaśmiała się cichutko, myśląc o poślubieniu go. To powinno się stać juŜ niedługo. - Richard dostanie moją rękę, lecz powinnaś wiedzieć, jak zresztą kaŜdy, Ŝe nie będzie z niej jadł, a ja wcale bym tego nie chciała.

- Kiedy juŜ odzyskasz rozsądek, przyjdź do mnie, a nauczę cię, jak do tego doprowadzić. - Cara przeniosła uwagę na czujnych d’haranskich Ŝołnierzy, którzy - bez wątpienia na jej polecenie - sprawdzali kaŜdy korytarz i zaglądali za kaŜde drzwi. - Egan teŜ jest z lordem Rahlem. Lordowi nic nie zagrozi, kiedy będziemy się zajmować tym człowiekiem. Kahlan przestała się uśmiechać. - Ale jak on się tu dostał? Wszedł wraz ze składającymi prośby? - Nie. - Głos Cary znów przenikał profesjonalny chłód. - Ale zamierzam się tego dowiedzieć. Z tego, co wiem, po prostu podszedł do patrolu stojącego w pobliŜu komnaty Naczelnej Rady i zapytał, gdzie moŜe znaleźć lorda Rahla. Zupełnie jakby kaŜdy mógł przyjść i domagać się spotkania z władcą D’Hary, jakby ten był Pierwszym Rzeźnikiem, do którego idzie się po wyborowy kawałek jagnięciny. - To wtedy gwardziści spytali go, dlaczego chce się widzieć z Richardem? Cara potaknęła i dodała: - UwaŜam, Ŝe powinnyśmy go zabić. Kahłan zrozumiała, o czym myśli Mord-Sith, i przeszył ją lodowaty dreszcz. Cara nie była tylko agresywną przyboczną straŜniczką gotową bez skrupułów przelać czyjąś krew - ona się bała. Bała się o Richarda. - Chcę wiedzieć, jak się tu dostał. Podszedł do patrolu juŜ w pałacu, a nie powinien w ogóle dostać się do środka i krąŜyć bez przeszkód po korytarzach. MoŜe jest jakaś szczelina w ochronie? Chyba lepiej się tego dowiedzieć, zanim pojawi się następny, równieŜ nie racząc się zaanonsować? - Dowiemy się, jeśli pozwolisz mi zastosować moje metody. - Jeszcze zbyt mało wiemy, więc nie moŜe umrzeć, bo wówczas Richardowi groziłoby większe niebezpieczeństwo. - No dobrze, zabierzemy się do tego na twój sposób, przynajmniej dopóki będziesz pamiętać, Ŝe mam rozkazy, których się muszę trzymać - westchnęła Cara. - Jakie rozkazy? - Lord Rahl nakazał nam, Ŝebyśmy cię chroniły tak samo jak jego. - Potrząśnięciem głowy odrzuciła do tyłu warkocz. - JeŜeli będziesz zbyt nieostroŜna, Matko Spowiedniczko, i swoim zakazem niepotrzebnie narazisz Richarda na niebezpieczeństwo, cofnę dane mu pozwolenie, by cię zatrzymał. Kahlan się roześmiała, lecz Cara nawet się nie uśmiechnęła i śmiech dziewczyny ucichł. Matka Spowiedniczka nigdy nie była pewna, kiedy Mord-Sith Ŝartują, a kiedy są śmiertelnie powaŜne.

- Tędy - wskazała Kahlan. - To krótsza droga, a poza tym ze względu na naszego osobliwego gościa chcę sprawdzić, kto czeka w sali. MoŜe on ma jedynie odciągnąć naszą uwagę od kogoś innego, kto stanowi prawdziwe zagroŜenie. Cara ściągnęła brwi, jakby ją spotkał afront. - A niby dlaczego otoczyłam straŜami Sałę Posłuchań? - Mam nadzieję, Ŝe zrobiłaś to wystarczająco dyskretnie. Nie ma potrzeby przeraŜać niewinnych ludzi. - Powiedziałam oficerom, by nie straszyli ludzi, jeśli nie będą musieli tego robić, ale ochrona lorda Rahla to nasz najwaŜniejszy obowiązek. Kahlan potaknęła; temu nie mogła zaprzeczyć. Dwaj potęŜnie umięśnieni gwardziści skłonili się, a wraz z nimi blisko dwudziestu innych, którzy stali w pobliŜu, i otworzyli wysokie, okute mosiądzem drzwi wiodące do arkadowego przejścia. WzdłuŜ białych marmurowych kolumn biegła kamienna balustrada wsparta na tulipanowych słupkach. Była to raczej symboliczna niŜ rzeczywista bariera oddzielająca zanoszących prośby ludzi, którzy oczekiwali w długiej na sto stóp komnacie, od przejścia dla urzędników. Komnatę rozjaśniały świetliki umieszczone w znajdującym się trzydzieści stóp wyŜej stropie, ale przejście skąpane było w złocistym blasku lamp zwieszających się z kaŜdego przecięcia łuków na stropie. Przychodzenie do Pałacu Spowiedniczek po radę i pomoc było bardzo dawnym zwyczajem. Proszono o rozstrzygnięcie najrozmaitszych spraw: od załagodzenia kłótni handlarzy o prawa do naroŜników najlepszych ulic, po zbrojną pomoc w granicznych sporach rozmaitych państw. Sprawy, którymi mogli się zająć miejscy urzędnicy, kierowano do odpowiednich biur. Petycje przedkładane przez dygnitarzy poszczególnych krain - jeśli dotyczyły spraw uznanych za odpowiednio waŜne lub takich, których się inaczej nie da załatwić - trafiały przed oblicze Naczelnej Rady. Sala Posłuchań była miejscem, w którym wyŜsi urzędnicy protokołu kierowali prośby na odpowiednią drogę. Kiedy Rahl Posępny zaatakował Midlandy, zabito w Aydindrił wielu urzędników. Zginął równieŜ Saul Witherrin, Szef Protokołu, i większość jego pracowników. Richard pokonał Rahla Posępnego i - jako jego potomek, który odziedziczył magiczny dar - został władcą D’Hary. Zakończył walki i niesnaski między krainami Midlandów, zaŜądawszy, by poddały się jego władzy. Chciał z nich uczynić siłę zdolną przeciwstawić się zagroŜeniu ze strony Starego Świata, ze strony

Imperialnego Ładu... Kahlan niechętnie widziała się w roli Matki Spowiedniczki, za której panowania nastąpił kres Midlandów jako formalnej całości, jako konfederacji suwerennych krain, rozumiała jednak, Ŝe jej głównym obowiązkiem jest chronić Ŝycie ludzi, a nie tradycję. Imperialny Ład, gdyby nikt mu się nie przeciwstawił, pogrąŜyłby cały świat w niewoli, a Midlandczyków uczyniłby swoją własnością. Richard dokonał tego, co się nie powiodło jego ojcu, lecz zrobił to z całkowicie odmiennych powodów. Kahlan kochała chłopaka i wiedziała, Ŝe sięgnął po władzę w dobrych zamiarach. Wkrótce wezmą ślub, a ich małŜeństwo na zawsze zespoli w pokoju Midlandy i D’Hare. Co więcej, będzie spełnieniem ich miłości i najgorętszego pragnienia: krainy te będą stanowić jedność. Kahlan brakowało Saula Witherrina, który był znakomitym doradcą. Teraz sprawy protokołu były w nieładzie, zwłaszcza Ŝe członkowie Naczelnej Rady teŜ nie Ŝyli, a Midlandy stanowiły część D’Hary. Przy balustradzie stało kilku sfrustrowanych d’haranskich oficerów i starało się załatwiać swoje sprawy. Kahlan weszła i przesunęła wzrokiem po czekającym tłumie, sprawdzając, jakieŜ to sprawy trafiły tego dnia do pałacu. Stroje zdradzały, Ŝe większość czekających pochodziła z Aydindril. Byli tu robotnicy, sklepikarze i kupcy. Dostrzegła równieŜ grupkę dzieci, które zapamiętała z poprzedniego dnia, kiedy to Richard zabrał ją ze sobą, by obejrzała Ja’La. Wtedy po raz pierwszy widziała ową szybką grę; przez kilka godzin obserwowali Jak dzieci grają i śmieją się. Dzieciaki na pewno chciały, Ŝeby Richard przyszedł podziwiać kolejny mecz, bo gorliwie kibicował kaŜdej druŜynie. Kahlan sądziła, Ŝe gdyby nawet ze szczególnym zapałem dopingował tylko jedną z nich, dzieciom i tak nie robiłoby to róŜnicy, poniewaŜ lgnęły doń, instynktownie wyczuwając jego dobre serce. Dziewczyna rozpoznała takŜe grupkę dyplomatów z kilku mniejszych krain. Miała nadzieję, Ŝe przybyli zaakceptować propozycję Richarda, poddać się pokojowo i zjednoczyć pod d’harańskim panowaniem. Znała władców owych krain i oczekiwała, Ŝe ulegną jej naleganiom i przyłączą się do walki o wolność. Kahlan dojrzała teŜ dyplomatów niektórych większych krain, tych które miały regularne wojska. Oczekiwano ich przybycia, a Richard i ona mieli się dzisiaj spotkać i z nimi, i z innymi nowo przybyłymi przedstawicielami, by usłyszeć ich postanowienie.

Kahlan chciałaby, Ŝeby Richard bardziej odpowiednio się ubrał. Leśny strój dobrze mu dotąd słuŜył, ale teraz powinien nosić szaty bardziej odpowiadające nowej sytuacji, w której się znalazł. Teraz był kimś o wiele waŜniejszym niŜ leśny przewodnik. Sama przez całe niemal Ŝycie naleŜała do osób mających władzę, wiedziała więc, jak bardzo czasami ułatwia sprawy to, Ŝe spełnia się oczekiwania ludzi. Wątpiła, czy osoby potrzebujące leśnego przewodnika poszłyby za Richardem, gdyby nosił strój nieodpowiedni do wyprawy w lasy Obecnie chłopak był ich przewodnikiem w zdradliwym świecie nie sprawdzonych zaleŜności i nowych nieprzyjaciół. Richard często pytał ją o radę, więc musi z nim porozmawiać o innym stroju. Ludzie oczekujący w Sali Posłuchań dostrzegli wchodzącą do przejścia Matkę Spowiedniczkę i natychmiast ucichły rozmowy, a wszyscy zaczęli przyklękać i oddawać głęboki pokłon. Nie było w Midlandach nikogo, kto miałby większą władzę niŜ Matka Spowiedniczka, choć Kahlan była najmłodsza ze wszystkich, które dotąd piastowały to stanowisko. Jednak Matka Spowiedniczka to Matka Spowiedniczka - bez względu na wiek kobiety pełniącej tę funkcję. Ludzie kłaniali się nie tyle kobiecie, ile odwiecznemu autorytetowi. Sprawy Spowiedniczek, które wybierały Matkę Spowiedniczkę, były zagadką dla większości Midlandczyków. A dla Spowiedniczek wiek miał drugorzędne znaczenie. Wybierały ją, by strzegła wolności i praw mieszkańców Midlandów, lecz ludzie rzadko tak na to patrzyli. Dla większości władca był po prostu władcą. Niektórzy byli dobrzy, inni źli. Matka Spowiedniczka, jako władczyni władców, popierała dobrych i ukrócała postępki złych. JeŜeli któryś z rządzących był zbyt nieudolny, miała prawo go usunąć. Taka była rola Matki Spowiedniczki. Jednak dla większości ludzi odległe im sprawy rządzenia wyglądały na zwyczajne kłótnie władców. Salę Posłuchań wypełniła nagła cisza, a Kahlan przystanęła, Ŝeby pozdrowić zgromadzonych w niej ludzi. Młoda kobieta, która stała pod przeciwległą ścianą, obserwowała, jak wszyscy wokół przyklękają na kolano. Spojrzała na Kahlan, potem na klęczących i poszła za ich przykładem. Kahlan zmarszczyła brwi. W Midlandach długość włosów kobiety świadczyła ojej pozycji i władzy. A sprawy władzy, choćby się wydawały nie wiadomo jak błahe, traktowano tu bardzo

powaŜnie. Nawet królowa nie mogła mieć włosów tak długich jak Spowiedniczka, Ŝadna zaś Spowiedniczka - tak długich jak Matka Spowiedniczka. A ta kobieta miała gęste kasztanowe włosy, których długość dorównywała niemal długości włosów Kahlan. Matka Spowiedniczka znała prawie wszystkich midlandzkich arystokratów. Był to jej obowiązek i traktowała go bardzo powaŜnie. Kobieta z tak długimi włosami na pewno była osobą wysoko postawioną, ale Kahlan jej nie rozpoznawała. Jeśli naprawdę pochodziła z Midlandów, to - poza nią samą, Matką Spowiedniczką - w całym Aydindril nie było chyba człowieka, który by ją przewyŜszał rangą. - Wstańcie, moje dzieci - rzuciła oficjalnie w kierunku schylonych w pokłonie głów. Ludzie zaczęli się podnosić, szeleściły suknie i surduty, większość patrzyła w podłogę - juŜ to z szacunku, juŜ to z niepotrzebnego strachu. Tamta kobieta równieŜ się podniosła, skręcając przy tym w palcach skromną chusteczkę i obserwując sąsiadów. I ona, jak większość, patrzyła piwnymi oczami w podłogę. - Caro, czy ta kobieta z długimi włosami moŜe być D’Haranką? - szepnęła Kahlan. Cara, która poznała część midlandzkich zwyczajów, równieŜ się tamtej przyglądała. Włosy Mord-Sith były niemal tak długie jak włosy Kahlan, lecz przecieŜ była D’Haranka. Nie obowiązywały jej te same obyczaje. - Ma zbyt rezolutny nosek jak na D’Haranke. - Nie Ŝartuj. Czy według ciebie moŜe być D’Haranka? StraŜniczka przyjrzała się tamtej dokładniej. - Wątpię. D’haranskie kobiety nie wkładają sukni w kwiaty, poza tym ich suknie mają inny krój. Ale ubiór moŜna zmienić, by lepiej pasował do okoliczności lub do strojów noszonych przez miejscowych. Suknia nie bardzo pasowała do tych, w które ubierano się w Aydindril, ale mogła być zupełnie na miejscu w jakichś odległych zakątkach Midlandów. Kahlan przytaknęła i odwróciła się ku czekającemu kapitanowi, dając mu znak, by się zbliŜył. Pochylił ku niej głowę, bo odezwała się doń bardzo cicho. - Za moim lewym ramieniem, w głębi, pod ścianą, stoi kobieta z długimi kasztanowymi włosami. Wiesz, o kim mówię? - Ta ładna w niebieskiej sukni? - Tak. Wiesz, dlaczego tu przyszła?

- Mówiła, Ŝe chce rozmawiać z lordem Rahlem. Kahlan mocniej zmarszczyła brwi. ZauwaŜyła, Ŝe Cara zrobiła to samo. - O czym? - Mówiła, Ŝe szuka jakiegoś męŜczyzny: Cy... czy jakoś tak, ale ja nie znam takiego imienia. Twierdzi, Ŝe nie ma go od jesieni i Ŝe powiedziano jej, iŜ lord Rahl moŜe będzie mógł jej pomóc. - MoŜe i tak - stwierdziła Kahlan. - A mówiła, co ją łączy z tym zaginionym męŜczyzną? Kapitan spojrzał na tamtą kobietę i odgarnął z czoła rudawoblond włosy. - Mówiła, Ŝe ma wyjść za niego. Kahlan skinęła głową. - Bardzo moŜliwe, Ŝe jest kimś waŜnym, lecz jeśli tak, to muszę z zakłopotaniem przyznać, iŜ nie znam jej imienia. Kapitan popatrzył na wymiętą, pospiesznie nabazgraną listę. Odwrócił kartę i przejrzał drugą stronę, aŜ wreszcie znalazł to, czego szukał. - Powiedziała, Ŝe ma na imię Nadine. Nie podała Ŝadnego tytułu. - Zadbaj, proszę, by lady Nadine zaprowadzono do osobnej komnaty, w której będzie mogła wygodnie czekać na posłuchanie. Powiedz jej, Ŝe przyjdę z nią porozmawiać i zobaczę, czy będę mogła pomóc. Niech przyniosą jej posiłek oraz to, co moŜe jej być potrzebne. Przeproś lady Nadine w moim imieniu i dodaj, Ŝe najpierw muszę się zająć bardzo waŜną sprawą, lecz Ŝe przyjdę do niej, jak tylko będę mogła, i Ŝe zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jej pomóc. Jeśli owa kobieta istotnie została rozdzielona z tym, którego kochała, i szukała go teraz, Kahlan doskonałe rozumiała jej rozpacz. Sama równieŜ to przeŜyła i dobrze pamiętała tamtą udrękę. - Natychmiast się tym zajmę, Matko Spowiedniczko. - Jeszcze jedno, kapitanie. - Kahlan obserwowała kobietę skręcającą w palcach chusteczkę. - Poinformuj lady Nadine o zagroŜeniu związanym z wojną ze Starym Światem i dodaj, Ŝe w związku z tym musimy nalegać, by pozostała w owej komnacie, dopóki do niej nie przyjdę. Przed drzwiami postaw silną straŜ. Po obu stronach drzwi rozmieść w korytarzu łuczników. Gdyby wyszła z komnaty, upieraj się, Ŝe natychmiast musi tam wrócić i czekać. W razie potrzeby przekaŜ jej, Ŝe to mój rozkaz. Gdyby jednak w dalszym ciągu starała się wydostać - Kahlan spojrzała we wpatrzone w nią wyczekująco błękitne oczy kapitana - zabij ją. Kapitan się skłonił, a Kahlan ruszyła w dalszą drogę. Cara podąŜała tuŜ za nią.

- No, no, no - odezwała się Mord-Sith, gdy tylko wyszły z Sali Posłuchań - Matka Spowiedniczka nareszcie odzyskała rozsądek. Widzę, Ŝe słusznie pozwoliłam lordowi Rahlowi, by cię sobie zatrzymał. Będziesz dlań odpowiednią Ŝoną. Kahlan szła korytarzem ku miejscu, w którym Ŝołnierze trzymali tamtego człowieka. - Wcale nie zmieniłam zdania, Caro. Co do naszego dziwnego gościa, to daję lady Nadine szansę zachowania Ŝycia, jeśli będę sobie mogła na to pozwolić, jednak mylisz się, sądząc, Ŝe cofnę się przed zrobieniem tego, co się okaŜe niezbędne dla ochronienia Richarda. On jest nie tylko człowiekiem, którego kocham ponad Ŝycie, lecz równieŜ osobą niezmiernie waŜną dla sprawy zachowania wolności przez mieszkańców zarówno D’Hary, jak i Midlandów. Nie ma wątpliwości, Ŝe Imperialny Ład spróbuje wszystkiego, byle tylko go dostać. Cara się uśmiechnęła, tym razem szczerze. - Wiem, Ŝe i on kocha cię równie mocno. I dlatego wcale mi się nie podoba, Ŝe chcesz zobaczyć owego człowieka. Lord Rahl obedrze mnie ze skóry, jeśli uzna, Ŝe naraziłam cię na niebezpieczeństwo. - Richard urodził się z magicznym darem, ja takŜe. Rahl Posępny wysyłał bojówki, Ŝeby zabijały Spowiedniczki, bo jeden człowiek nie stanowi dla Spowiedniczki Ŝadnego zagroŜenia. Kahlan poczuła znajomy, choć przytłumiony smutek wywołany ich śmiercią. Przytłumiony, bo wydawało się to tak odległe, choć zdarzyło się ledwie przed rokiem. Początkowo całymi miesiącami czuła, Ŝe powinna umrzeć ze swoimi siostrami Spowiedniczkami i Ŝe je w pewien sposób zdradziła, uchodząc cało z zastawianych na nią pułapek. Była teraz jedyną Ŝyjącą Spowiedniczką. Mord-Sith poruszyła nadgarstkiem i Agiel znalazł się w jej dłoni. - Nawet taki człowiek jak lord Rahl, człowiek z wrodzonym magicznym darem? Nawet czarodziej? - Nawet czarodziej. Dotyczy to równieŜ takich, którzy - w przeciwieństwie do Richarda - wiedzą, jak posługiwać się swoją mocą. Bo ja nie tylko wiem, jak się posługiwać swoją mocą: mam w tym wielkie doświadczenie. JuŜ dawno przestałam liczyć... Kahlan umilkła, Cara zaś przesuwała w palcach Agiel i przyglądała mu się. - A w moim towarzystwie nie grozi ci nawet niewielkie niebezpieczeństwo. W końcu dotarły do wyścielonego dywanami i wyłoŜonego boazerią korytarza.

Tłoczyło się tu mnóstwo Ŝołnierzy, lśniły miecze, topory i piki. Tajemniczego męŜczyznę trzymano w niewielkiej wytwornej bibliotece znajdującej się w pobliŜu dość skromnej komnaty, w której Richard zwykł się spotykać z oficerami i czytywać pamiętnik znaleziony w WieŜy Czarodzieja. Gwardziści chcieli uniemoŜliwić pojmanemu próby ucieczki, więc wepchnęli go do komnaty leŜącej najbliŜej miejsca, w którym go znaleźli, i trzymali pod straŜą, dopóki nie będzie wiadomo, co z nim zrobić. Kahlan łagodnie ujęła łokieć Ŝołnierza, chcąc, by ten ustąpił jej z drogi. Mięśnie nagiego ramienia były twarde jak stal. Pika, skierowana ku zamkniętym drzwiom, tkwiła nieruchomo jak osadzona w granitowej skale. W drzwi mierzyło blisko pięćdziesiąt włóczni. Pod ich ostrzami przykucnęli Ŝołnierze uzbrojeni w topory lub miecze. Kahlan pociągnęła go za ramię i straŜnik się odwrócił. - Przepuść mnie, Ŝołnierzu. Ustąpił jej z drogi. Pozostali obejrzeli się i zaczęli się odsuwać. Cara przeciskała się przed Kahlan, spychając gwardzistów z drogi. Odsuwali się niechętnie, lecz nie wynikało to z braku szacunku, a z zaniepokojenia czającym się za drzwiami zagroŜeniem. Rozstępowali się, ale ich ostrza wciąŜ mierzyły w grube dębowe drzwi. Pozbawiona okien, słabo oświetlona komnata pachniała skórą i potem. Wymizerowany męŜczyzna przycupnął na brzegu haftowanego podnóŜka. Był tak chudy Ŝe gdyby uczynił jakiś fałszywy ruch, wycelowana w niego broń nie miałaby się w co wbić. Młodzieńcze oczy patrzyły to na oręŜ, to w gniewne i ponure oczy Ŝołnierzy. Wreszcie dojrzał białą szatę nadchodzącej Kahlan. ZwilŜył językiem wargi i spojrzał wyczekująco na dziewczynę. Stojący za więźniem krzepcy Ŝołnierze w kolczugach i skórzanych uniformach zobaczyli wkraczające do komnaty Kahlan i Carę. Jeden z nich kopniakiem w krzyŜ pochylił chudzielca do przodu. - Klęknij, podły kundlu. Młodzieniec - ubrany w za duŜy Ŝołnierski uniform, którego kaŜda część pochodziła, jak się zdawało, z innego źródła - zerknął na Kahlan, a potem rzucił okiem przez ramię na tego, który go kopnął. Pochylił głowę porośniętą zmierzwionymi czarnymi włosami i spodziewając się ciosu, osłonił ją kościstym ramieniem. - Dosyć. Cara i ja chcemy z nim porozmawiać. Wyjdźcie, proszę, z komnaty - powiedziała Kahlan cichym, władczym głosem.

śołnierze się zawahali, gdyŜ nie mieli ochoty odwracać broni od skulonego na podłodze młodzieńca. - Słyszeliście, co powiedziała. Precz - odezwała się Cara. - Ale... - zaczął oficer. - Wątpisz, Ŝe Mord-Sith poradzi sobie z jednym kościstym człowiekiem? Wyjdźcie i zaczekajcie na zewnątrz. Kahlan się zdziwiła, Ŝe Cara nie podniosła głosu. Mord-Sith nie musiały mówić głośniej, Ŝeby nakłonić ludzi do wykonywania ich poleceń, lecz teraz Kahlan to zdziwiło, poniewaŜ znała obawy Cary dotyczące owego młodziana. śołnierze zaczęli opuszczać komnatę, odwracając się w progu i łypiąc na skulonego na podłodze intruza. Oficer tak zaciskał pięść na rękojeści miecza, Ŝe aŜ zbielały mu kłykcie. Wyszedł ostatni i drugą ręką ostroŜnie zamknął drzwi. Młodzian spojrzał spod osłaniającego głowę ramienia na dwie stojące trzy kroki przed nim kobiety. - Zamierzacie kazać mnie zabić? Kahlan nie odpowiedziała wprost na to pytanie. - Przyszłyśmy, Ŝeby z tobą porozmawiać. Jestem Kahlan Amnell, Matka Spowiedniczka... - Matka Spowiedniczka! - Podniósł się na kolana i uśmiechnął chłopięco. - Jesteś piękna! Nie spodziewałem się, Ŝe jesteś aŜ tak piękna. Oparł dłoń o kolano i zaczął wstawać. Agiel Cary natychmiast znalazł się w gotowości. - Nie ruszaj się. Zamarł, wpatrując się w mierzący w jego twarz czerwony bicz, a potem znów oparł kolano na skraju purpurowego dywanu. Blask lamp przymocowanych do smukłych kolumienek, które podtrzymywały wąskie gzymsy ponad ustawionymi po bokach komnaty szafami bibliotecznymi, oświetlał migotliwie wychudzoną twarz. Więzień był jeszcze niemal chłopcem. - Czy mógłbym odzyskać broń? Potrzebny mi miecz. JeŜeli nie mogę go dostać, to przynajmniej chciałbym otrzymać nóŜ. Cara westchnęła z irytacją, lecz Kahlan ją ubiegła i odezwała się pierwsza. - Znalazłeś się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, młody człowieku. Jeśli to jakiś Ŝart, to Ŝadna z nas nie zamierza być pobłaŜliwa. - Rozumiem. - Potaknął energicznie. - To nie zabawa. Przysięgam.

- Więc powtórz mi to, co powiedziałeś Ŝołnierzom. Znów się uśmiechnął i niedbale skinął dłonią ku drzwiom. - Jak juŜ mówiłem tym ludziom, kiedy byłem... Kahlan wsparła się pięściami pod boki i postąpiła krok ku niemu. - Mówiłam ci, Ŝe to nie Ŝarty! Tylko mojej łaskawości zawdzięczasz Ŝycie! Chcę wiedzieć, co tu robisz, i chcę się tego dowiedzieć natychmiast! Powtórz to, co im powiedziałeś! Młodzieniec zamrugał powiekami. - Jestem asasynem przysłanym przez imperatora Jaganga. Przybyłem, Ŝeby zabić Richarda Rahla. Czy byłabyś uprzejma wskazać mi doń drogę?

ROZDZIAŁ 2 Czy teraz mogę go zabić? - spytała groźnie Cara. Nieszkodliwie wyglądający chudy młodzian, na pozór bezradnie klęczący na terytorium wroga, otoczony setkami, tysiącami okrutnych d’haranskich Ŝołnierzy, otwarcie i śmiało oświadcza, Ŝe zamierza zabić Richarda. Absurdalność tej sytuacji sprawiła, Ŝe Kahlan mocno zatrzepotało serce. Nikt nie jest aŜ tak szalony. JuŜ po fakcie uświadomiła sobie, Ŝe cofnęła się o krok. Zignorowała pytanie Cary i poświęciła młodzieńcowi całą uwagę. - A jak chcesz wykonać owo zamierzenie? - CóŜ, planowałem posłuŜyć się mieczem albo, w razie potrzeby, noŜem - odparł bezceremonialnie, a jego uśmiech powrócił, lecz nie był juŜ chłopięcy, oczy zaś patrzyły twardo, co zupełnie nie pasowało do młodzieńczej twarzy. - To dlatego chcę je dostać z powrotem. - Na pewno nie oddamy ci broni. Pogardliwie wzruszył ramionami. - To nie ma znaczenia. Mogę go zabić w inny sposób. - Nie zabijesz Richarda, masz na to moje słowo. Pozostała ci jedynie współpraca z nami i wyjawienie całego twojego planu. Jak się tu dostałeś? Uśmiechnął się drwiąco. - Wszedłem. Po prostu wszedłem. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wasi Ŝołnierze nie są zbyt bystrzy. - Są wystarczająco bystrzy, Ŝeby mieć cię pod mieczami - wtrąciła się Cara. Zignorował ją. Wpatrywał się w oczy Kahlan. - A jeśli nie oddamy ci ani miecza, ani noŜa? - Wtedy wszystko się pogmatwa i Richard Rahl będzie ogromnie cierpiał. Imperator Jagang przysłał mnie, bym ofiarował Richardowi łaskę szybkiej śmierci. Imperator jest litościwym człowiekiem i pragnie zapobiegać nadmiernym cierpieniom. W zasadzie jest pokojowo nastawionym człowiekiem. Jest Nawiedzającym Sny, lecz jednocześnie osobą o nieugiętej woli. Obawiam się, Ŝe będę musiał zabić równieŜ ciebie, Matko Spowiedniczko, by oszczędzić ci cierpień po tym, co się stanie, jeŜeli mi się teraz przeciwstawisz. Muszę jednak przyznać, Ŝe wcale mi się nie podoba pomysł zabicia tak pięknej kobiety. - Uśmiechnął się szerzej. - To marnotrawstwo. Kahlan stwierdziła, Ŝe bardzo ją denerwuje jego pewność siebie. Stwierdzenie,

Ŝe Nawiedzający Sny jest litościwy, przyprawiło ją o mdłości. Wiedziała swoje. - Jakie cierpienia? Młodzian rozłoŜył ręce. - Jestem tylko ziarnkiem piasku. Imperator nie opowiada mi o swoich planach. Wysłano mnie, bym wykonał jego rozkazy. A one mówią, Ŝe ty i Richard macie być wyeliminowani. Jeśli nie pozwolisz mi go zabić litościwie, Richard zostanie zgładzony. Powiedziano mi, Ŝe to nie będzie przyjemne, więc moŜe pozwolisz mi szybko z tym skończyć? - Chyba śnisz - odezwała się Cara. Więzień spojrzał na Mord-Sith. - Śnię? MoŜe to ty śnisz. A ja jestem twoim najgorszym sennym koszmarem. - Ja nie miewam koszmarów - oznajmiła Cara. - Ja je zsyłam. - Naprawdę? - zakpił. - W tym śmiesznym stroju? A kogóŜ to właściwie udajesz? MoŜe się tak ubrałaś, Ŝeby przepłaszać ptaki z wiosennych sadzonek? Kahlan uświadomiła sobie, Ŝe młodzian nie wiedział, kim była Mord-Sith. Zastanawiała się równieŜ, jak mogła choć przez chwilę pomyśleć, Ŝe jest jeszcze niemal chłopcem - zachowywał się jak ktoś dojrzały i doświadczony. To nie był chłopaczek. W powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. O dziwo Cara tylko się uśmiechnęła. Dziewczyna wstrzymała oddech. Zdała sobie sprawę, Ŝe więzień stoi, a nie przypominała sobie, by widziała, jak się podnosił z podłogi. Przesunął wzrokiem i jedna z lamp zgasła. Druga rzucała ostre, migotliwe światło na połowę jego twarzy. Druga połowa pozostawia w cieniu. Czyn ten pokazał Kahlan prawdziwą naturę męŜczyzny, prawdziwe zagroŜenie. Ów człowiek dysponował magicznym darem. Postanowienie Kahlan, by oszczędzić niewinnemu męŜczyźnie niepotrzebnej przemocy, ulotniło się nagle, poczuła natomiast przemoŜną potrzebę chronienia Richarda. Wysłannik Jaganga dostał swoją szansę, teraz wyzna wszystko, co wie - wyzna to Spowiedniczce. Musi go jedynie dotknąć swoją mocą i będzie po wszystkim. Kahlan chodziła wśród ciał tysięcy niewinnych ludzi wymordowanych przez Imperialny Ład. Kiedy zobaczyła w Ebinissii uśmiercone na rozkaz Jaganga kobiety i dzieci, przysięgła Imperialnemu Ładowi bezlitosną zemstę. Ten tu męŜczyzna udowodnił, Ŝe naleŜy do Imperialnego Ładu, Ŝe jest wrogiem wolnych ludzi. Wykonał rozkaz Nawiedzającego Sny. Dziewczyna skupiła się na znajomej, tkwiącej w jej wnętrzu i zawsze gotowej

mocy. Uwolnienie mocy Spowiedniczki nie polegało na zwyczajnym zniesieniu powstrzymujących ją barier. Czyn był szybszy niŜ myśl. Był to błyskawiczny, instynktowny akt. śadna ze Spowiedniczek nie znajdowała upodobania w niszczeniu swoją mocą czyjegoś umysłu, ale - w przeciwieństwie do niektórych z nich - Kahlan nie nienawidziła tego, co robiła, tego, do czego się urodziła. Stanowiło to po prostu część jej osobowości. Nie posługiwała się swoim darem w złych zamiarach, lecz po to, by chronić innych. śyła w zgodzie ze sobą, z tym, kim była i co mogła uczynić. Richard pierwszy dostrzegł, jaka naprawdę była, i polubił ją mimo mocy, którą władała. Nie bał się irracjonalnie nieznanego, nie przeraŜało go to, kim była. Przekonał się, jaka jest, i pokochał ją. Razem z jej mocą Spowiedniczki. I tylko dlatego mogli być razem, a moc Kahlan nie zniszczy go, gdy spełni się ich miłość. Teraz jednak Kahlan zamierzała wykorzystać swoją moc, Ŝeby ochronić Richarda, a moc tylko czekała na uwolnienie. Trzeba jedynie dotknąć owego człowieka i zagroŜenie zniknie. Ochoczego słuŜalca imperatora Jaganga spotka kara. - Jest mój. Zostaw to mnie - oznajmiła dziewczyna, nie spuszczając więźnia z oka i dając ostrzegawczy znak Carze. Lecz Cara wśliznęła się między nich, kiedy tamten szukał wzrokiem ostatniej lampy, i spoliczkowała go pancerną rękawicą. Kahlan omal nie krzyknęła gniewnie, rozeźlona tym postępkiem. Rozciągnięty na dywanie więzień usiadł szczerze zdziwiony. Krew ciekła mu z rozciętej dolnej wargi i spływała po brodzie. Zdziwienie zmieniło się w równie szczerą irytację. - Jak się nazywasz? - spytała stojąca nad nim Mord-Sith. Kahlan nie mogła uwierzyć, Ŝe Cara, która zawsze mówiła, iŜ boi się magii, rozmyślnie prowokuje kogoś, kto właśnie ujawnił swój magiczny dar. MęŜczyzna odczołgał się od Cary i przykucnął. Patrzył na Kahlan, lecz odezwał się do Mord-Sith: - Nie mam czasu dla dworskich błaznów. Uśmiechnął się i spojrzał na lampę. Komnata pogrąŜyła się w ciemnościach. Kahlan skoczyła tam, gdzie przed chwilą tkwił. Musi go tylko dotknąć i będzie po wszystkim. Napotkała jedynie powietrze i uderzyła o podłogę. Nie miała pojęcia, w którą stronę uskoczył, bo otaczała ich atramentowa czerń. Sięgała na oślep wokół siebie, starając się go dotknąć. Musi go tylko dotknąć, a nie uchronią go przed nią

nawet grube szaty. Złapała czyjeś ramię i na sekundę przed uwolnieniem mocy zorientowała się, Ŝe dotyka skórzanego uniformu Cary. - Gdzie jesteś? - warknęła Mord-Sith. - Nie wydostaniesz się. Poddaj się. Kahlan ruszyła na czworakach przez dywan. Moc nie moc, muszą mieć światło, bo inaczej wpadną w powaŜne tarapaty. Dotarła do stojącej pod ścianą szafy bibliotecznej i trzymała się jej skraju dopóty, dopóki nie zobaczyła smugi światła sączącego się spod drzwi. śołnierze walili w drzwi, nawoływali, chcąc wiedzieć, co się dzieje w środku. Dziewczyna podnosiła się chwiejnie, sunąc palcami po framudze w kierunku klamki. Nastąpiła na skraj sukni, potknęła się, poleciała do przodu i z łomotem upadła na łokcie. Coś cięŜkiego uderzyło w drzwi w miejscu, w którym przed chwilą stała, i spadło Kahlan na plecy. MęŜczyzna zaśmiał się w ciemnościach. Machnęła rękami, starając się to strząsnąć, i boleśnie uderzyła o ostre kanty rozporek łączących nogi fotela. Z całej siły chwyciła wyściełaną poręcz i odrzuciła fotel. Usłyszała, jak Cara uderzyła o szafę biblioteczną po przeciwnej stronie komnaty, z jękiem wypuszczając powietrze. śołnierze dobijali się do drzwi, starając sieje wywaŜyć. Drzwi ani drgnęły. W komnacie ksiąŜki dalej spadały z łomotem na podłogę. Kahlan poderwała się i po omacku poszukała klamki. Uderzyła kłykciami o zimny metal. Złapała klamkę dłonią. Wrzasnęła, odrzuciło ją do tyłu z nagłym błyskiem i wylądowała na siedzeniu. Z klamki, niczym z płonącego polana uderzonego pogrzebaczem, uniosły się iskry. Dziewczyna dotknęła osłony i teraz palce bolały ją i mrowiły. Nic dziwnego, Ŝe Ŝołnierze nie mogli otworzyć drzwi. Otrząsnęła się z szoku, wstała i stwierdziła, Ŝe widzi trochę dzięki owym powoli spływającym ku podłodze iskierkom. Nagle równieŜ Cara zaczęła widzieć w zalegających komnatę mrokach. Chwyciła ksiąŜkę i cisnęła nią w męŜczyznę, który stał niemal w środku małego pomieszczenia. Kucnął, uchylając się przed tym pociskiem. Mord-Sith, szybka jak myśl, okręciła się i zaskoczyła go. Kopnęła go w szczękę, aŜ zadudniło. MęŜczyzna zwalił się na plecy. Kahlan szykowała się, by skoczyć ku niemu, zanim zgasną wszystkie iskierki i znów zapanuje ciemność. - JuŜ po tobie! - warknął wściekle do Cary. - Nie będziesz mi głupio przeszkadzać! Zakosztujesz mojej mocy! Całą uwagę poświęcił teraz Carze, z czubków palców strzelały mu migotliwe błyski. Kahlan musiała się natychmiast uporać z zagroŜeniem, nim znowu stanie się coś złego. Nagle - zanim zdąŜyła ku niemu skoczyć - rozprostował palce. Z

pogardliwym, szyderczym uśmieszkiem wyrzucił dłoń ku Carze. Kahlan spodziewała, Ŝe Mord-Sith wyląduje na podłodze. Ale to młodzian zgiął się z krzykiem. Usiłował utrzymać się na nogach, lecz padł z wrzaskiem, osłaniając się ramionami, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Komnatę znów wypełniła ciemność. Kahlan sięgnęła do klamki, licząc na to, Ŝe magiczna osłona zniknęła po tym, co Cara zrobiła więźniowi. Złapała za klamkę, bojąc się, Ŝe znów poczuje ból. Osłona zniknęła. Matka Spowiedniczka uspokoiła się, nacisnęła klamkę i szarpnięciem otworzyła drzwi. Do mrocznej komnaty wpadło światło, a przynajmniej tyle światła, ile przedostało się zza tłumu Ŝołnierzy. Do wnętrza zajrzały zaniepokojone twarze. Kahlan wcale nie chciała, by do środka wdarli się Ŝołnierze, którzy zginą, próbując ratować Matkę Spowiedniczkę przed czymś, czego nie pojmowali. Odepchnęła najbliŜej stojących. - On ma dar! Nie wchodźcie! - Wiedziała, Ŝe D’Haranczycy boją się magii, gdyŜ często mawiali, Ŝe są stalą przeciwko stali, lord Rahl zaś ma być magią przeciwko magii. - Podajcie mi lampę! Stojący po obu stronach drzwi Ŝołnierze jednocześnie porwali lampy z najbliŜszych podstawek i podali jej. Kahlan chwyciła jedną z nich i obróciła się ku komnacie, zatrzaskując drzwi kopnięciem. Nie chciała, Ŝeby weszła jej w drogę zgraja krzepkich, uzbrojonych gwardzistów. W migotliwym blasku lampy dziewczyna zobaczyła Carę kucającą obok skulonego na purpurowym dywanie młodziana. Biedak osłaniał ramionami brzuch i wymiotował krwią. Mord-Sith oparła przedramiona na kolanach i zachrzęścił jej czerwony skórzany uniform. Obracała w palcach Agiel, czekała. W końcu mdłości ustały, a Cara złapała młodziana za włosy. Nachyliła się ku niemu, długi jasny warkocz zsunął się jej z szerokich ramion. - To był duŜy błąd. Bardzo duŜy błąd - powiedziała z wyraźnym zadowoleniem. - Nigdy nie powinieneś uŜywać swojej magii przeciwko Mord-Sith. Przez chwilę dobrze ci szło, ale potem pozwoliłeś mi się rozgniewać na tyle, Ŝe postanowiłeś się posłuŜyć swoją magią. I kto się okazał błaznem? - Co... to... ta... Mord-Sith? - wykrztusił z trudem. Cara dopóty odchylała mu do tyłu głowę, dopóki nie zaczął krzyczeć z bólu. - Twoja najgorsza senna zmora. Zadaniem Mord-Sith jest eliminowanie podobnych do ciebie zagroŜeń. Teraz ja władam twoim magicznym darem. Twoja

magia naleŜy do mnie, a ty, mój pieszczoszku, nie moŜesz nic na to poradzić, o czym się wkrótce przekonasz. Powinieneś spróbować mnie udusić, śmiertelnie pobić albo uciec, ale nigdy, przenigdy nie wolno ci było wykorzystać przeciwko mnie magii. Kiedy tylko posłuŜysz się magią przeciw Mord-Sith, magia staje się jej własnością. Kahlan zdrętwiała. To właśnie Mord-Sith uczyniła Richardowi. W ten sposób go pojmała. Cara przycisnęła Agiel do Ŝeber więźnia. Biedak trząsł się i krzyczał. Przez bluzę przesączył się strumyk krwi. - Wiedz, Ŝe gdy zadaję pytanie - powiedziała Mord-Sith spokojnym, władczym tonem - to oczekuję odpowiedzi. Zrozumiałeś? Młodzian milczał. Cara poruszyła Agielem. Usłyszawszy trzask pękającego Ŝebra, Kahlan przymknęła oczy. Więzień drgnął i zakrztusił się powietrzem; nie mógł nawet wrzasnąć. Kahlan wydawało się, Ŝe zamieniła się w lód, mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Richard opowiedział jej, Ŝe Denna - Mord-Sith, która go pojmała - lubiła łamać mu Ŝebra. KaŜdy oddech sprawiał wówczas przeraźliwy ból, a krzyki, które natychmiast prowokowała, były straszliwą torturą. No i ofiara stawała się jeszcze bardziej bezradna. Cara się podniosła. - Wstań. Młodzian podniósł się chwiejnie. - Zaraz się dowiesz, dlaczego się odziewam w krwistoczerwone skóry. - Kobieta wydała gniewny okrzyk i z rozmachem trzasnęła biedaka w twarz pięścią w pancernej rękawicy. Upadł, jego krew trysnęła na szafę biblioteczną, a Mord-Sith stanęła nad nim okrakiem. - Widzę to, co sobie wyobraŜasz - poinformowała go. - Widzę to, co chciałbyś ze mną zrobić. Niegrzeczny chłopaczek. - CięŜko nadepnęła mu na mostek. - To najłagodniejsza z kar, które poznasz za ową myśl. Im szybciej porzucisz wszelkie próby stawiania oporu, tym lepiej. Jasne? - Nachyliła się i szturchnęła go Agielem w brzuch. - Jasne? Wrzask młodziana sprawił, Ŝe Kahlan przeszył lodowaty dreszcz. To, na co patrzyła, przyprawiało ją o mdłości - doświadczyła kiedyś cierpień powodowanych dotknięciem Agiela oraz, co gorsza, wiedziała, Ŝe to samo czyniono Richardowi - mimo to jednak nawet nie spróbowała połoŜyć temu kresu. Dała owemu człowiekowi szansę. Zabiłby Richarda, gdyby wszystko poszło po jego myśli. Oznajmił, Ŝe i ją

zabije, ale to groŜące Richardowi niebezpieczeństwo sprawiało, Ŝe Kahlan milczała i nie starała się powstrzymać Cary. - No to do rzeczy - powiedziała tamta z szyderczym uśmieszkiem i dźgnęła Agielem złamane Ŝebro młodziana. - Jak się nazywasz? - Marłin Pickard! - Mrugał powiekami, usiłując strząsnąć łzy. Twarz miał pokrytą warstewką potu, dyszał, a w kącikach ust zbierała mu się krwista piana. Mord-Sith wcisnęła Marlinowi Agiel w pachwinę. Bezradnie wierzgał nogami i zawodził. - Kiedy następnym razem o coś zapytani, nie kaŜ mi czekać na odpowiedź. I mów do mnie „pani Caro”. - Caro - odezwała się cicho Kahlan, wciąŜ widząc Richarda na miejscu tamtego - nie ma potrzeby... Kobieta obejrzała się przez ramię, jej zimne niebieskie oczy łypnęły gniewnie na dziewczynę. Kahlan odwróciła się i drŜącymi palcami otarła łzę spływającą po policzku. Uniosła szkło ściennej lampy i zapaliła ją od tej, którą trzymała w ręce. Knot zapłonął, Kahlan odstawiła swoją lampę na boczny stolik i osadziła na powrót szkła. PrzeraŜające było to lodowate spojrzenie Mord-Sith. Ze ściśniętym sercem pomyślała, Ŝe błagający o litość Richard całymi tygodniami widział jedynie takie zimne oczy. Znów spojrzała na tamtych dwoje. - Potrzebne nam są tylko odpowiedzi na nasze pytania, nic więcej. - I właśnie je wydobywam. - Rozumiem - przytaknęła Kahlan - ale nie musi przy tym wrzeszczeć. My nie torturujemy ludzi. - Tortury? Jeszcze nawet nie zaczęłam go torturować. - Cara wyprostowała się i rzuciła okiem na trzęsącego się u jej stóp Marlina. - A gdyby zdołał wcześniej zabić lorda Rahla? Czy wówczas kazałabyś mi go zostawić w spokoju? - Tak. - Kahlan spojrzała tamtej w oczy. - A potem postąpiłabym z nim jeszcze gorzej. Gorzej, niŜ potrafisz sobie wyobrazić. Ale nie skrzywdził Richarda. Kąciki ust Mord-Sith wygięły się w przebiegłym uśmiechu. - Miał taki zamiar. Prawo duchów mówi, Ŝe zamiar stanowi juŜ winę. To, Ŝe mu się nie powiodło, wcale nie zmazuje winy. - Duchy podkreślają teŜ róŜnicę między zamiarem a uczynkiem. Chciałam się nim zająć na swój sposób. CzyŜ chciałaś zignorować moje wyraźne polecenie? Cara odrzuciła na plecy jasny warkocz.

- Moim zamiarem było chronienie ciebie i lorda Rahla. Udało mi się to. - Mówiłam, Ŝebyś pozwoliła mi się tym zająć. - Chwila wahania mogła oznaczać kres dla ciebie... lub dla tych, na których ci zaleŜy. - Cara przez chwilę miała udręczoną twarz, lecz szybko znów przybrała bezlitosną minę. - Oduczyłam się wahania. - To dlatego go prowokowałaś? Chciałaś, Ŝeby cię zaatakował swoją magią? Kobieta otarła grzbietem dłoni krew z głębokiego rozcięcia na policzku, pozostałości po tym, jak Marlin ją uderzył i pchnął na szafę biblioteczną. Podeszła do Kahlan. - Tak. - Patrząc dziewczynie w oczy, zlizała krew z dłoni. - Mord-Sith tylko wtedy zdobywa władzę nad czyimś magicznym darem, kiedy ów ktoś zaatakuje ją za pomocą magii. - Sądziłam, Ŝe boicie się magii. Cara obciągnęła czerwony skórzany rękaw. - Boimy się, chyba Ŝe ktoś atakuje nas, wykorzystując magię. Wówczas zdobywamy władzę nad jego magicznym darem. - Zawsze twierdziłaś, Ŝe nic nie wiesz o magii, a przecieŜ teraz panujesz nad jego darem. MoŜesz się posługiwaćjego magią? Mord-Sith spojrzała na jęczącego na podłodze człowieka. - Nie. Nie mogę korzystać z jego daru tak, jak on to czyni, mogę go jednak zwrócić przeciw niemu samemu. Mogę go krzywdzić za pomocą jego własnej magii. - Zmarszczyła czoło. - Czasami trochę to wyczuwamy, ale nie pojmujemy tego tak jak lord Rahl i dlatego nie moŜemy się posługiwać darem. Chyba Ŝe po to, by zadawać im ból. - W jaki sposób? Kahlan nie mogła pogodzić owych sprzeczności. Uderzyło ją, jak bardzo niewzruszona mina Cary przypomina „twarz Spowiedniczki”: wyraz, który nauczyła ją przybierać jej matka, wyraz kryjący uczucia wobec tego, co musiało zostać zrobione. - Nasze umysły sprzęga magia - wyjaśniła Mord-Sith - więc wiem, co myśli, jeśli dotyczy to skrzywdzenia mnie, stawiania oporu czy sprzeciwiania się moim rozkazom. Dzieje się tak, bo pozostaje to w sprzeczności z moimi Ŝyczeniami. A poniewaŜ nasze umysły sprzęga ich magia, wystarczy sama myśl o sprawieniu pochwyconemu bólu i juŜ cierpi. - Spojrzała na Marlina, a ten nagle ponownie zaczął