Terry Goodkind
Bezbronne Imperium
Tom VIII serii Miecz Prawdy
„Naked Empire”
PrzełoŜyła Lucyna Targosz
Tomowi Doherty,
Zawsze zwycięŜającemu w walce dobra ze złem
ROZDZIAŁ 1
- Wiedziałeś, Ŝe tam były, nieprawdaŜ? - spytała cicho, pochylając się ku
niemu.
Z trudem dostrzegała na tle ciemniejącego nieba sylwetki trzech
czarnosternych chyŜolotów, wzbijających się w powietrze i wyruszających na nocne
łowy. To dlatego się zatrzymał. I to właśnie je obserwował, podczas gdy reszta
kompanii czekała, milcząca i zaniepokojona.
- Tak - odparł Richard. Wskazał przez ramię, nie patrząc w tamtą stronę. - A
tam są jeszcze dwa.
Kahlan zbadała wzrokiem ciemną gmatwaninę skał, ale nie dostrzegła innych
ptaków.
Richard ujął w palce srebrną głowicę rękojeści i nieco uniósł miecz,
sprawdzając, czy luźno siedzi w pochwie. Ostatni promień bursztynowego światła
zaigrał na jego złocistej pelerynie, kiedy pozwolił mieczowi opaść. Jego znajoma,
wysoka, mocarna sylwetka wyglądała w zapadającym zmierzchu, jakby była jedynie
utkaną z cieni zjawą.
I właśnie wtedy ponad ich głowami przemknęły dwa wielkie ptaki. Jeden z
nich, szeroko rozpościerając skrzydła, krzyknął przenikliwie i zatoczył krąg nad
pięciorgiem ludzi, a potem ruszył za lecącymi na zachód towarzyszami.
Tej nocy nie zabraknie im poŜywienia.
Kahlan przypuszczała, Ŝe obserwujący ptaki Richard myśli o swoim
przyrodnim bracie, o którego istnieniu dopiero co się dowiedział. Ów brat spoczywał
teraz o dzień cięŜkiej drogi na zachód, w miejscu tak palonym promieniami słońca, Ŝe
niewielu ludzi się tam zapuszczało. A jeszcze mniej stamtąd wracało. I straszliwy
skwar wcale nie był największym z zagroŜeń.
Gasnące światło rysowało za tymi wymarłymi równinami sylwetkę odległego
pierścienia gór, sprawiając, Ŝe wyglądały jak zwęglone w płomieniach zaświatów.
Pięć ptaków - mroczniejących jak owe góry, jak one nieprzejednanych i
niebezpiecznych - ścigało znikające światło.
Jennsen, stojąca najdalej od Richarda, patrzyła za nimi ze zdumieniem.
- A cóŜ to, u licha...?
- Czarnosterne chyŜoloty - odparł Richard.
Jennsen zadumała się nad obcą sobie nazwą.
- Często przyglądałam się jastrzębiom, sokołom i innym takim - powiedziała
w końcu - ale nigdy nie widziałam polujących nocą ptaków drapieŜnych, poza,
oczywiście, sowami. A to nie są sowy.
Richard przyglądał się chyŜolotom, odruchowo zbierając kamyki z kruszącej
się skałki, przy której stał. Potrząsał nimi w luźno zamkniętej dłoni.
- I ja zobaczyłem je dopiero tutaj. Ludzie mówili nam, Ŝe pojawiają się ledwie
od roku lub dwóch. Lecz wszyscy zgodnie twierdzili, Ŝe wcześniej nigdy nie widywali
chyŜolotów.
- Parę ostatnich lat... - zastanowiła się Jennsen.
Kahlan, niemal wbrew swojej woli, zaczęła sobie przypominać opowieści,
które im powtarzano, pogłoski, szeptane zapewnienia.
- Sądzę, Ŝe są spokrewnione z sokołami. - Richard rzucił kamyki na
zlepieńcowy szlak.
Jennsen w końcu przykucnęła, Ŝeby pocieszyć tulącą się do jej spódnicy
brązową kózkę Betty.
- To nie mogą być sokoły. - Małe, białe bliźnięta Betty, zwykle brykające,
ssące mleko lub śpiące, teraz w milczeniu wtuliły się pod krągły brzuch matki. - Są za
duŜe na sokoły, większe niŜ jastrzębie, większe niŜ orły przednie. śaden sokół nie jest
taki wielki.
Richard oderwał wreszcie gniewny wzrok od ptaków i pochylił się, Ŝeby
pomóc ukoić trzęsące się bliźnięta. Jedno z nich, łaknące pocieszenia, zerknęło nań
niespokojnie, wysunęło róŜowy języczek i dopiero potem postawiło na dłoni chłopaka
maleńkie czarne kopytko. Richard gładził kciukiem porośniętą białą sierścią
chudziutką nóŜkę. Uśmiech złagodził jego rysy i głos.
- Czy to oznacza, Ŝe wolisz zignorować to, co właśnie ujrzałaś?
Jennsen głaskała oklapnięte uszy Betty.
- Coś mi się widzi, Ŝe zjeŜone włosy na moim karku wierzą w to, co
widziałam.
Richard oparł rękę na kolanie i spojrzał ku ponuremu horyzontowi.
- ChyŜoloty mają smukłe sylwetki, krągłe głowy i długie, ostro zakończone
skrzydła, podobnie jak wszystkie sokoły, które widywałem. Często rozkładają
wachlarzowato ogony, kiedy szybują, lecz nigdy w locie.
Jennsen skinęła głową, rozpoznając wymienione przez niego
charakterystyczne cechy. Tymczasem dla Kahlan ptak to był ptak. Jednak te - z
czerwonymi pręgami na piersi i szkarłatnymi u nasady lotek - nauczyła się
rozpoznawać.
- Są szybkie, silne i agresywne - dodał chłopak. - Widziałem, jak jeden z nich
z łatwością dogonił sokoła stepowego i pochwycił w szpony.
Jennsen aŜ zaniemówiła z wraŜenia.
Richard dorastał w bezkresnych lasach Westlandu i był leśnym
przewodnikiem. Wiele wiedział o przyrodzie, o zwierzętach, o Ŝyciu pod gołym
niebem. Takie wychowanie wydawało się osobliwe Kahlan, dorastającej w pałacu w
Midlandach. Uwielbiała uczyć się od Richarda o przyrodzie, uwielbiała wspólnie z
nim zachwycać się cudami świata i Ŝycia. Rzecz jasna, juŜ dawno stał się kimś więcej
niŜ leśnym przewodnikiem. Zdawało się, Ŝe wieki minęły od pierwszego spotkania z
Richardem w tych jego lasach - a przecieŜ było to zaledwie nieco więcej niŜ dwa i pół
roku temu.
Teraz zaś znajdowali się daleko od rodzinnych domów - wytwornego Kahlan i
skromnego Richarda. Gdyby mogli, wybraliby kaŜde inne miejsce niŜ to. No, ale
przynajmniej byli razem.
Po tym wszystkim, czego wspólnie z Richardem doświadczyli -
niebezpieczeństwach, niepokoju, bólu po stracie przyjaciół i bliskich - Kahlan z
całego serca radowała się kaŜdą spędzoną z nim chwilą, niechby i w samym sercu
ziem wroga.
Teraz zaś dowiedzieli się nie tylko o istnieniu przyrodniego brata Richarda, ale
i jego przyrodniej siostry, Jennsen. Z tego, co usłyszeli od wczorajszego spotkania,
wynikało, Ŝe i ona dorastała w lasach. Szczera radość Jennsen z bliskiego
pokrewieństwa z osobą, z którą miała tak wiele wspólnego, radowała serce. Jej
ogromne zaciekawienie Kahlan i dzieciństwem dziewczyny w Pałacu Spowiedniczek
w odległym Aydindril przewyŜszała jedynie fascynacja dopiero co poznanym
starszym bratem.
Jennsen miała inną matkę niŜ Richard, lecz oboje spłodził ten sam okrutny
tyran, Rahl Posępny. Była młodsza, niedawno skończyła dwadzieścia lat, miała
błękitne jak niebo oczy i sięgające ramion rude loki. Odziedziczyła po Rahlu
Posępnym okrutnie nieskazitelne rysy, lecz matczyna spuścizna i prostolinijność
przydały im zachwycającej kobiecości. DrapieŜne spojrzenie Richarda zaświadczało o
ojcostwie Rahla, ale wyraz jego twarzy, poglądy i charakter, tak dobrze widoczne w
szarych oczach, były juŜ wyłącznie jego.
- Widywałam sokoły rozszarpujące małe zwierzęta - powiedziała Jennsen. - I
wcale nie zachwyca mnie myśl o takim wielkim sokole, a tym bardziej o pięciu
równocześnie.
Jej kózka, Betty, najwyraźniej podzielała zdanie swojej pani.
- Będziemy kolejno czuwać nocą - uspokoiła ją Kahlan. Sokoły nie były
jedynym powodem niepokoju Jennsen, lecz te słowa wystarczyły.
Ze znajdujących się wokół jałowych skał, w niesamowitej ciszy, bił Ŝar. Mieli
za sobą całodzienną cięŜką drogę ze środka doliny i przez otaczające ją równiny, lecz
Ŝadne z nich nie skarŜyło się na szaleńcze tempo. Straszliwy skwar sprawił jednak, Ŝe
Kahlan okropnie bolała głowa. Była przeraźliwie zmęczona, ale wiedziała, Ŝe w
ostatnich dniach Richard miał jeszcze mniej snu i wypoczynku niŜ oni. W jego
spojrzeniu i ruchach czytała wyczerpanie.
Wtem Kahlan uświadomiła sobie, co ją tak denerwuje: cisza. Nie było słychać
szczekania kojotów, nie dochodziło z oddali wycie wilków, nie trzepotały skrzydła
nietoperzy, nie szeleściły szopy, Ŝadnych odgłosów norników, nawet najcichszego
brzęczenia owadów. Przedtem takie milczenie Ŝywych istot zapowiadało
niebezpieczeństwo. Teraz zaś było tak przeraźliwie cicho, poniewaŜ nie mieszkało tu
Ŝadne stworzenie - ani kojoty, ani wilki, ani nietoperze, ani myszy, ani owady. W te
jałowe okolice prawie nigdy nie zapuszczały się nawet pojedyncze zwierzęta. Noc
była tutaj równie milcząca jak gwiazdy.
Przytłaczająca cisza sprawiła, Ŝe mimo skwaru Kahlan wstrząsnął zimny
dreszcz. Ponownie spojrzała na chyŜoloty, ledwie widoczne na tle fioletowego
zachodniego nieba. I one nie pozostaną długo na tym pustkowiu, które nie jest ich
domem.
- Spotkanie z takim groźnym stworzeniem, gdy nawet nie wie się o jego
istnieniu, trochę działa na nerwy - stwierdziła Jennsen, otarła rękawem pot z czoła i
zmieniła temat. - Słyszałam, Ŝe kiedy u początku podróŜy zakołuje nad tobą drapieŜny
ptak, oznacza to ostrzeŜenie.
Cara, do tej pory milcząca, wychyliła się ku niej zza Kahlan.
- Niech no się tylko znajdę wystarczająco blisko, a powyrywam ptaszyskom te
ich paskudne piórka. - Jej długie blond włosy splecione były w tradycyjny warkocz
Mord-Sith, miała zdecydowaną minę. - I wtedy się przekonamy, co z nich za omen.
Gniewne spojrzenie Cary stawało się równie mroczne jak chyŜoloty, ilekroć
widziała wielkie ptaki. A spowijające ją od stóp do głów ochronne szaty z cieniutkiej
czarnej tkaniny - wszyscy, oprócz Richarda, byli tak odziani - sprawiały, Ŝe wyglądała
jeszcze groźniej niŜ zwykle. Kiedy Richard nieoczekiwanie odziedziczył władzę,
odkrył ku swemu zdumieniu, Ŝe Cara i jej siostry Mord-Sith stanowią część
dziedzictwa.
Richard oddał małe, białe koźlątko czujnej matce, wstał i zatknął kciuki za
skórzany pas. Szerokie, podbite skórą srebrne obręcze - ozdobione dziwnymi
symbolami i splecionymi pierścieniami - na jego nadgarstkach zdawały się skupiać i
odbijać resztki dziennego światła.
- Kiedyś u początku podróŜy zatoczył nade mną krąg jastrząb.
- I co się stało? - zapytała Ŝywo Jennsen, jakby jego odpowiedź mogła raz na
zawsze rozstrzygnąć o prawdziwości starego przesądu.
- Skończyło się tak, Ŝe poślubiłem Kahlan - odparł z szerokim uśmiechem.
Cara skrzyŜowała ramiona na piersi.
- Czyli było to ostrzeŜenie dla Matki Spowiedniczki, a nie dla ciebie, lordzie
Rahlu.
Ramię Richarda czule otoczyło talię Kahlan. Uśmiechnęła się do niego i
przytuliła. To, Ŝe za sprawą owej podróŜy stali się małŜeństwem, zadziwiało bardziej
niŜ wszystko, o czym kiedykolwiek ośmielała się marzyć. Podobne jej kobiety -
Spowiedniczki - nie śmiały marzyć o miłości. Ona - dzięki Richardowi - się ośmieliła
i jej marzenie się spełniło.
Kahlan zadrŜała, wspomniawszy straszliwe chwile, kiedy bała się, Ŝe on nie
Ŝyje lub Ŝe spotkał go jeszcze gorszy los. Tak wiele razy boleśnie tęskniła za nim, za
czułym dotknięciem lub choćby świadomością, Ŝe jest bezpieczny.
Jennsen popatrzyła na Richarda i Kahlan i przekonała się, Ŝe oboje
potraktowali słowa Cary jak Ŝartobliwe docinki. Kahlan przypuszczała, Ŝe dla obcych
- a juŜ zwłaszcza dla kogoś z D’Hary - kpiny Cary z Richarda są nie do pojęcia;
straŜnicy nie droczą się ze swymi panami, szczególnie gdy owym panem jest lord
Rahl, władca D’Hary.
Mord-Sith zawsze miały obowiązek chronić lorda Rahla, nawet za cenę
własnego Ŝycia. Zuchwałość Cary wobec Richarda w przewrotny sposób była
fetowaniem wolności, hołdem składanym temu, który tę wolność jej zagwarantował.
Mord-Sith z własnej woli postanowiły być gwardią przyboczną Richarda. I nie
zostawiły mu wyboru. Często nie zwracały uwagi na jego rozkazy, chyba Ŝe same
uznały je za waŜne. W końcu mogły się teraz bez przeszkód zajmować tym, co miało
dla nich znaczenie - a dla Mord-Sith nic nie było waŜniejsze od bezpieczeństwa
Richarda.
Cara, nieustannie towarzysząca im straŜniczka, stała się z czasem członkiem
rodziny. A teraz ta rodzina nieoczekiwanie się powiększyła.
Co do Jennsen, to nie mogła wyjść z podziwu, Ŝe została tak mile przyjęta. Z
tego, czego się zdołali dowiedzieć, wynikało, Ŝe dziewczyna dorastała, stale się
kryjąc. śyła w nieprzemijającym strachu, Ŝe poprzedni lord Rahl, jej ojciec, w końcu
odnajdzie ją i zamorduje, jak mordował kaŜdego pozbawionego daru potomka,
którego udało mu się odnaleźć.
Richard dał znak Tomowi i Friedrichowi, trzymającym się w tyle z wozem, Ŝe
zatrzymają się na noc. Tom w odpowiedzi uniósł rękę i zabrał się do wyprzęgania
koni.
Jennsen, nie mogąc juŜ dostrzec chyŜolotów na tle czerni zachodniego nieba,
odezwała się do Richarda:
- Zakładam, Ŝe ich pióra mają czarne końcówki.
Zanim Richard zdołał coś odpowiedzieć, Cara rzekła jedwabistym, pełnym
groźby głosem:
- Wyglądają, jakby sama śmierć skapywała z czubków ich piór, jakby Opiekun
zaświatów pisał ich ohydnymi piórami wyroki śmierci.
Mord-Sith nie cierpiała widoku tych ptaszysk w pobliŜu Richarda czy Kahlan.
A Kahlan podzielała jej odczucia.
Jennsen odwróciła wzrok od zapalczywej miny Cary. Znów zwróciła się do
Richarda:
- Czy one... przysparzają wam kłopotów?
Kahlan, w której to pytanie na nowo obudziło lęk, przycisnęła pięść do
brzucha.
Richard spojrzał w zaniepokojone oczy Jennsen.
- ChyŜoloty nas śledzą.
ROZDZIAŁ 2
- Co takiego? - Jennsen zmarszczyła brwi.
Richard wskazał na siebie i Kahlan.
- ChyŜoloty nas śledzą.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe poleciały za wami na to pustkowie i obserwują was,
czekając, aŜ umrzecie z pragnienia, Ŝeby mogły do czysta oskubać wasze kości?
- Nie. - Richard z wolna potrząsnął głową. - Chcę powiedzieć, Ŝe lecą za nami,
pilnując, gdzie w danej chwili jesteśmy.
- Nie rozumiem. Skąd moŜesz wiedzieć...
- My to wiemy - burknęła Cara. Jej kształtna postać była równie smukła i
groźna jak same chyŜoloty, a czarny strój nomadów, którzy czasami wędrowali
skrajem tej rozległej pustyni, nadawał jej równie ponury wygląd.
Richard dotknął ramienia Mord-Sith, łagodnie ją tym uciszając, i podjął:
- Zajmowaliśmy się tą sprawą, kiedy Friedrich nas odnalazł i opowiedział nam
o tobie.
Jennsen obejrzała się na dwóch męŜczyzn przy wozie. Ostry sierp księŜyca,
płynący nad odległymi czarnymi górami, dawał akurat tyle światła, by Kahlan
dostrzegła, Ŝe Tom zdejmuje postronki wielkim pociągowym koniom, Friedrich zaś
rozkulbacza pozostałe.
Jennsen znów spojrzała Richardowi w oczy.
- Czegoście się zdołali dowiedzieć?
- Nie mieliśmy okazji dowiedzieć się zbyt wiele. Oba, nasz brat przyrodni,
skierował naszą uwagę na coś innego, usiłując nas zabić. A teraz sam leŜy tam
martwy. - Richard odczepił od pasa bukłak. - Ale chyŜoloty dalej nas obserwują.
Podał Kahlan bukłak, bo zostawiła swój przy siodle. Nie zatrzymywali się od
wielu godzin. Była zmęczona jazdą i wyczerpana marszem, kiedy musieli dać
odpocząć koniom. Uniosła bukłak do ust i ponownie się przekonała, jak paskudny
smak ma gorąca woda. No, ale przynajmniej mieli wodę. Bo bez wody śmierć szybko
by ich dopadła na tym rozpalonym, bezkresnym, jałowym pustkowiu otaczającym
opuszczone miejsce zwane Filarami Świata.
Jennsen zsunęła z ramienia rzemień z bukłakiem i z wahaniem powiedziała:
- Wiem, Ŝe łatwo jest opacznie coś pojąć. Patrzcie, jak mnie podstępnie
przekonano, Ŝe chcesz mnie zabić, tak jak przedtem Rahl Posępny. Naprawdę w to
wierzyłam i tak wiele rzeczy zdawało się o tym świadczyć, a przecieŜ ogromnie się
myliłam. Chyba tak się bałam, Ŝe to prawda, Ŝe aŜ w to uwierzyłam.
Richard i Kahlan wiedzieli, Ŝe to nie była wina Jennsen - Ŝe to inni poprzez
nią chcieli dopaść Richarda - lecz zmarnowali przez to cenny czas.
Jennsen łyknęła wody. Krzywiąc się na jej smak, wskazała bukłakiem jałową
pustynię za nimi.
- Chodzi mi o to, Ŝe tam właściwie nic nie Ŝyje. MoŜe chyŜoloty po prostu są
głodne i zwyczajnie czekają, czy aby nie umrzecie, no a skoro tak patrzą i czekają, to
zaczęliście się w tym dopatrywać czegoś więcej. - Spojrzała niewinnie na Richarda i
uśmiechnęła się doń, jakby chciała złagodzić to napomnienie. - MoŜe tylko o to
chodzi.
- Wcale nie chcą się przekonać, czy tu umrzemy - odezwała się Kahlan,
pragnąc zakończyć tę dyskusję, Ŝeby Richard mógł się trochę przespać i Ŝeby mogli
coś zjeść. - Obserwowały nas, zanim tu dotarliśmy. Obserwowały nas, od kiedy
znaleźliśmy się w lasach na północnym wschodzie. No, a teraz coś zjedzmy i...
- Ale dlaczego? Ptaki się tak nie zachowują. Czemu by miały to robić?
- UwaŜam, Ŝe tropią nas dla kogoś - powiedział Richard. - A dokładniej,
uwaŜam, Ŝe ktoś je wykorzystuje do polowania na nas.
Kahlan znała w Midlandach róŜne osoby - od prostych ludzi mieszkających na
pustkowiu do moŜnych mieszkających w wielkich miastach - które polowały z
sokołami. Jednak to było coś zupełnie innego. ChociaŜ nie całkiem pojmowała, o co
chodzi Richardowi, a jeszcze mniej rozumiała powody, które go o tym przekonały, to
wiedziała, Ŝe nie miał na myśli tradycyjnego sensu tych słów.
Jennsen nagle coś sobie uświadomiła i przestała pić.
- To dlatego rzucałeś kamyki na oczyszczone przez wiatr odcinki szlaku.
Richard potwierdził uśmiechem. Wziął bukłak, który oddała mu Kahlan. Napił
się, a Cara łypnęła na niego chmurnie.
- Rzucałeś kamyki na szlak? Po co?
Jennsen ochoczo za niego odpowiedziała:
- Wiatr zwiewa wszystko z nieosłoniętej skały. A on robił to po to, Ŝeby
kamyki rzucone na te odsłonięte miejsca zachrzęściły pod stopami tego, kto chciałby
podejść w ciemności.
- Naprawdę? - Cara spojrzała pytająco na Richarda.
Wzruszył ramionami i podał jej bukłak, Ŝeby nie musiała się dogrzebywać
swojego pod pustynnym strojem.
- Takie dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek gdyby ktoś był blisko i nie był
dość uwaŜny. Ludzie czasami nie spodziewają się najprostszych rzeczy i przez to
wpadają.
- Ale nie ty - stwierdziła Jennsen, zawieszając bukłak na ramieniu. - Ty
myślisz o najdrobniejszych szczegółach.
Richard zaśmiał się cicho.
- Jeśli sądzisz, Jennsen, Ŝe nie popełniam błędów, to się mylisz.
Niebezpiecznie jest zakładać głupotę tych, którzy cię chcą skrzywdzić, i nie zaszkodzi
rozrzucić trochę Ŝwiru, na wypadek gdyby ktoś sobie myślał, Ŝe moŜe się
bezszelestnie podkraść nocą po wysmaganej wiatrem skale. - Zapatrzył się na
zachodni horyzont, na którym gwiazdy jeszcze nie zabłysły, i z jego twarzy zniknęło
rozbawienie. - Ale obawiam się, Ŝe rozrzucone na ziemi kamyki na nic się zdadzą
przeciwko oczom patrzącym z ciemnego nieba. - Spojrzał na Jennsen i rozchmurzył
się, jakby sobie przypomniał, Ŝe to do niej mówi. - KaŜdy popełnia błędy.
Cara otarła krople wody z szelmowsko uśmiechniętych ust i oddała
Richardowi jego bukłak.
- Lord Rahl stale popełnia błędy, a zwłaszcza te najgłupsze. To dlatego ciągle
muszę się trzymać blisko niego.
- CzyŜby, panno perfekcjonistko? - zbeształ ją, odbierając bukłak. - MoŜe
gdybyś nie „pomagała” mi uniknąć kłopotów, to by nas nie śledziły czarnosterne
chyŜoloty.
- A cóŜ innego mogłam zrobić? - wybuchnęła Mord-Sith. - Starałam się
chronić was obydwoje... starałam się pomóc. - Jej uśmiech zniknął. - Tak mi przykro,
lordzie Rahlu.
Richard westchnął.
- Wiem - przyznał, uspokajająco ściskając jej ramię. - Coś wymyślimy. -
Ponownie zwrócił się do Jennsen: - KaŜdy popełnia błędy. A o charakterze osoby
świadczy to, jak sobie z nimi radzi.
Dziewczyna zastanowiła się nad tym i potaknęła.
- Mama zawsze się bała, Ŝe popełni błąd, przez który umrzemy. Robiła coś
takiego jak ty teraz, na wypadek gdyby ludzie ojca starali się do nas podkraść. Zawsze
mieszkałyśmy w lasach, więc były to suche gałązki, a nie kamyki. Często je wokół nas
rozrzucała. - Pociągnęła pukiel rudych włosów i zapatrzyła się w mroczne
wspomnienia. - Padało tej nocy, której przyszli. Gdyby nastąpili na patyki, to by ich
nie usłyszała. - Przesunęła drŜącymi palcami po srebrnej rękojeści miecza zatkniętego
za pas. - Byli wielcy i zaskoczyli ją, a i tak powaliła jednego, zanim...
Rahl Posępny chciał śmierci Jennsen, bo urodziła się pozbawiona daru.
Wszyscy władcy z tej linii rodu zabijali takie potomstwo. Richard i Kahlan uwaŜali,
Ŝe kaŜdy ma prawo do Ŝycia i Ŝe nie wolno go tego pozbawiać.
Jennsen popatrzyła na brata pełnymi udręki oczami.
- Powaliła jednego, zanim ją zabili.
Richard ją przytulił. Rozumieli, jaka to okrutna strata. Człowiek, który
troskliwie wychował Richarda, zginął z rąk Rahla Posępnego. Rahl Posępny nakazał
wymordować wszystkie Spowiedniczki. Lecz ci, którzy zabili matkę Jennsen, byli
Ŝołnierzami Imperialnego Ładu przysłanymi, Ŝeby ją oszukać. Mieli zabić, by
uwierzyła, Ŝe to Richard nastaje na jej Ŝycie.
Kahlan ogarnęła fala rozpaczliwej bezsilności. Wiedziała, jak to jest być samą,
przeraŜoną, obezwładnioną przez silnych męŜczyzn, Ŝądnych krwi i niezachwianie
przekonanych, Ŝe zbawienie ludzi wymaga rzezi.
- Wszystko bym dała, Ŝeby się dowiedziała, Ŝe to nie ty nasłałeś tych ludzi. -
Cichy głos Jennsen zdradzał, czym było doświadczenie takiej straty i przytłaczającej
samotności, jaka z niej wyniknęła. - Tak bym chciała, Ŝeby mama poznała prawdę,
dowiedziała się, jacy naprawdę jesteście.
- Jest z dobrymi duchami, nareszcie spokojna - wyszeptała współczująco
Kahlan, chociaŜ teraz miała powody wątpić w zasadność tego stwierdzenia.
Jennsen skinęła głową, otarła palcami policzek.
- Jaki błąd popełniłaś, Caro? - spytała w końcu.
Cara - wcale nie rozgniewana pytaniem zadanym z tak niewinnym
zrozumieniem - odpowiedziała spokojnie:
- To się łączy z owym małym problemem, o którym wcześniej
wspomnieliśmy.
- Masz na myśli tę rzecz, której powinnam dotknąć?
Kahlan ujrzała w poświacie wąskiego sierpa księŜyca, Ŝe Cara znów się
nachmurzyła.
- I to im szybciej, tym lepiej.
Richard potarł palcami czoło.
- Nie jestem tego taki pewny.
Kahlan równieŜ uwaŜała, Ŝe Cara zbytnio to upraszcza. Mord-Sith wyrzuciła
w górę ramiona.
- AleŜ lordzie Rahlu, nie moŜemy tego tak zostawić...
- Rozbijmy obóz, zanim się zrobi za ciemno - spokojnie nakazał Richard. -
Teraz potrzebujemy strawy i snu.
Cara choć raz uznała, Ŝe jego polecenie jest sensowne, i nie sprzeciwiła się.
Kiedy wcześniej samotnie wyruszył na zwiady, powiedziała Kahlan, Ŝe martwi się
widocznym zmęczeniem Richarda, i dodała, Ŝe nie powinni go tej nocy budzić na
wartę, skoro jest ich tylu.
- Sprawdzę okolicę - oznajmiła Mord-Sith - i upewnię się, Ŝe Ŝadne z tych
ptaszysk nie siedzi na skale i nie gapi się na nas tymi czarnymi ślepiami.
Jennsen rozejrzała się, jakby się bała, Ŝe z ciemności mógłby nadlecieć jakiś
czarnosterny chyŜolot.
Richard skwitował zamierzenia Cary niedbałym potrząśnięciem głową.
- Na razie wszystkie odleciały.
- Mówiłeś, Ŝe was śledzą - odezwała się Jennsen, gładząc szyję Betty,
trącającej ją nosem i szukającej pociechy. Bliźnięta nadal kryły się pod krągłym
brzuchem matki. - AŜ do tej pory ich nie zauwaŜyłam. Nie było ich w pobliŜu ani
wczoraj, ani dzisiaj. Nie pokazywały się aŜ do tego wieczoru. JeŜeli naprawdę was
śledzą, to nie powinny znikać na tak długo. Cały czas powinny się trzymać blisko
was.
- Mogą nas zostawić na jakiś czas, Ŝeby zapolować albo Ŝebyśmy zaczęli
wątpić w nasze podejrzenia co do ich zamiarów, no i łatwo nas odnaleźć nawet wtedy,
gdybyśmy się nie zatrzymali. Oto przewaga, jaką mają czarnosterne chyŜoloty: nie
muszą nas bez przerwy obserwować.
Jennsen wsparła się pięściami pod boki.
- No, to jak, u licha, moŜecie być tacy pewni, Ŝe was śledzą? - Skinęła dłonią
ku ciemności za plecami. - Często widujecie ten sam gatunek ptaków. Widzicie kruki,
wróble, gęsi, zięby, kolibry, gołębie. Skąd wiecie, Ŝe to właśnie czarnosterne
chyŜoloty was śledzą, a nie któreś z tych ptaków?
- Ja to wiem - rzekł Richard, odwracając się i ruszając ku wozowi. -
Wypakujmy rzeczy i rozbijmy obóz.
Kahlan chwyciła Jennsen za ramię, gdy ta juŜ miała pójść za Richardem i
ponowić zastrzeŜenia.
- Daj mu juŜ spokój, Jennsen, dobrze? Przynajmniej w tej sprawie.
Kahlan była zupełnie pewna, Ŝe czarnosterne chyŜoloty naprawdę ich śledzą,
lecz tu nie chodziło o jej pewność co do tego. Ufała słowu Richarda w takich
sprawach. Sama znała się na sprawach państwowych, etykiecie, ceremonii i
panowaniu. Poznała rozmaite kultury, genezę zadawnionych sporów między krainami,
dzieje traktatów. Mówiła wieloma językami, w tym i pokrętną mową dyplomatyczną.
W takich sprawach to Richard polegał na jej słowie.
Jednak w przypadku tak dziwacznym jak śledzące ich ptaszyska nie
zamierzała kwestionować zdania Richarda.
Kahlan wiedziała równieŜ, Ŝe on się jeszcze nie dowiedział wszystkiego. JuŜ
przedtem go takiego widywała - dalekiego i zamkniętego w sobie - kiedy starał się
pojąć doniosłe prawidłowości i związki pomiędzy szczegółami, które tylko on
dostrzegał. Wiedziała, Ŝe nie naleŜy mu wtedy przeszkadzać. Domaganie się od niego
odpowiedzi, zanim sam je pozna, jedynie mu przeszkadzało, odrywało go od tego, co
musiał zrobić.
Jennsen, wpatrując się w plecy odchodzącego Richarda, zmusiła się wreszcie
do uśmiechu na zgodę. Wtem szeroko otworzyła oczy, jakby przyszła jej do głowy
inna myśl. Pochyliła się ku Kahlan i wyszeptała:
- Czy tu chodzi o magię?
- Nie wiemy, o co tu chodzi.
Jennsen skinęła głową.
- Pomogę. Chcę pomóc, jak tylko zdołam.
Spowiedniczka chwilowo zatrzymała dla siebie swoje troski. Na znak
wdzięczności otoczyła ramieniem barki młodej kobiety i poprowadziła ją ku wozowi.
ROZDZIAŁ 3
W bezkresnej, milczącej pustce nocy Kahlan dobrze słyszała, jak na uboczu
Friedrich przemawia do koni. Poklepywał je po łopatce lub przesuwał dłonią po ich
bokach, oporządzając je i pętając na noc. Ciemność przesłaniała jałowy bezkres, a za
sprawą swojskiej troski o zwierzęta obce miejsce było mniej złowrogie.
Friedrich był starszym, skromnym męŜczyzną średniego wzrostu. Pomimo
swego wieku zdecydował się na długą i cięŜką wyprawę do Starego Świata, Ŝeby
odszukać Richarda. Wyruszył w tę podróŜ, Ŝeby dostarczyć waŜnych informacji,
wkrótce po śmierci Ŝony. Ogromny smutek po tej stracie wciąŜ jeszcze ocieniał jego
łagodną twarz. Kahlan sądziła, Ŝe juŜ zawsze tak będzie.
W przyćmionym świetle dostrzegła, Ŝe Jennsen się uśmiechnęła, kiedy Tom na
nią spojrzał. Wielki, jasnowłosy D’Harańczyk rozjaśnił się chłopięcym uśmiechem na
widok Jennsen, lecz raz-dwa wrócił do pracy. Wyciągał śpiwory spod kozła.
Przekroczył leŜące na wozie pakunki i podał śpiwory Richardowi.
- Nie ma drew na ognisko, lordzie Rahlu. - Tom wsparł stopę na tylnej ściance
wozu i złoŜył rękę na ugiętym kolanie. - Ale, gdybyś chciał, mam trochę węgla
drzewnego do gotowania.
- Przede wszystkim chciałbym, Ŝebyś przestał nazywać mnie „lordem
Rahlem”. Jeśli się tak do mnie odezwiesz przy nieodpowiednich ludziach, wpadniemy
w spore tarapaty.
Tom uśmiechnął się i poklepał ozdobne „R” na srebrnej rękojeści zatkniętego
za pas noŜa.
- Nie trap się, lordzie Rahlu. Stal przeciwko stali.
Richard westchnął, usłyszawszy tę często powtarzaną maksymę mówiącą o
więzi łączącej D’Harańczyków z ich lordem Rahlem. Tom i Friedrich obiecali, Ŝe
przy ludziach poniechają tytułowania Richarda i Kahlan. Jednak trudno im było
zmienić wieloletnie nawyki i Kahlan zdawała sobie sprawę, Ŝe dziwnie się czują,
pomijając tytuły, kiedy w pobliŜu nie ma obcych.
- śyczysz sobie ogienka, Ŝeby coś ugotować? - zapytał Tom, podając ostatni
śpiwór.
- Wydaje mi się, Ŝe w tym skwarze obejdziemy się bez dodatkowego
podgrzewania. - Richard połoŜył śpiwory na wyładowanych wcześniej workach owsa.
- Poza tym wolę nie marnować czasu. Chciałbym, Ŝebyśmy wyruszyli o brzasku, a
potrzebny nam solidny wypoczynek.
- Co do tego muszę ci przyznać rację. - Olbrzymi Tom wyprostował się. - Nie
podoba mi się, Ŝe jesteśmy na otwartym terenie, gdzie tak łatwo nas dostrzec.
Richard szerokim gestem wskazał pociemniałe niebo.
Tom nieufnie spojrzał w górę. Z ociąganiem skinął głową i zaczął szukać
narzędzi do naprawy uprzęŜy i drewnianych wiader do pojenia koni. Richard postawił
stopę na szprysze tylnego koła wozu i wspiął się na górę, Ŝeby mu pomóc.
Tom - nieśmiały, lecz pogodny - zjawił się poprzedniego dnia, wkrótce po
tym, jak spotkali Jennsen. Wyglądał na kupca wiozącego towary na sprzedaŜ. Kahlan
i Richard dowiedzieli się, Ŝe wóz wypełniony towarami pozwalał mu podróŜować,
gdzie i kiedy chciał, w rzeczywistości jednak naleŜał do tajnego ugrupowania
strzegącego lorda Rahla przed knowaniami i zagroŜeniami.
Jennsen pochyliła się ku Kahlan i powiedziała cicho:
- Po sępach nawet z daleka poznasz, gdzie leŜy zdobycz. Poznasz to po tym,
jak kołują i się zbierają. Pewnie tak samo jest z chyŜolotami. Ktoś moŜe je dostrzec z
daleka i będzie wiedzieć, Ŝe poniŜej coś jest.
Kahlan zmilczała to. Bolała ją głowa, była głodna i chciała spać, a nie
rozprawiać o rzeczach, o których nic nie mogła powiedzieć. Ciekawa była, ile razy
Richard myślał o jej natarczywych pytaniach tak, jak ona teraz o dopytywaniu się
Jennsen. W duchu obiecała sobie, Ŝe spróbuje być choć w połowie tak cierpliwa, jak
zawsze był Richard.
- Problem w tym - podjęła Jennsen rzeczowo - jak ktoś zdołałby nakłonić
ptaki, Ŝeby... no wiesz, kołowały nad wami jak sępy nad padliną, by mógł po tym
poznać, gdzie jesteście. - Znowu się nachyliła i szepnęła, dla pewności, Ŝe Richard jej
nie usłyszy: - MoŜe uŜyto magii, Ŝeby leciały za konkretnymi ludźmi.
Cara wbiła w Jennsen mordercze spojrzenie. Kahlan leniwie zastanawiała się,
czy Mord-Sith zdzieli siostrę Richarda, czy teŜ okaŜe wyrozumiałość, bo to jednak
rodzina. Rozmowy o magii, a juŜ zwłaszcza o związanym z nią zagroŜeniu dla
Richarda lub Kahlan, ogromnie Carę irytowały. Mord-Sith były nieustraszone w
obliczu śmierci, lecz nie lubiły magii i nie wahały się tego demonstrować.
Taka wrogość wobec magii była charakterystyczna dla Mord-Sith - potrafiły
one zawładnąć mocą obdarzonych darem i zniszczyć tychŜe ich własną magią. Mord-
Sith poddawano straszliwej tresurze, Ŝeby stały się bezlitosne. Dopiero Richard
uwolnił je od tych okropieństw.
Kahlan doskonale pojmowała, Ŝe jeŜeli chyŜoloty naprawdę ich śledzą, to
dzieje się to za sprawą jakiegoś zaklęcia. A wynikające z tego problemy ogromnie ją
niepokoiły.
Nie zaczęła roztrząsać owej sprawy, więc Jennsen spytała:
- A czemu według ciebie ktoś miałby wykorzystywać chyŜoloty do śledzenia
was?
Kahlan spojrzała na młodą kobietę.
- Jesteśmy w samym środku Starego Świata, Jennsen. Trudno się dziwić, Ŝe
ktoś nas śledzi na wrogich ziemiach.
- Pewnie masz rację - przyznała dziewczyna. - Tak mi się jednak zdaje, Ŝe w
tym się kryje coś więcej. - Rozmasowała ramiona, jakby pomimo skwaru ogarnął ją
chłód. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo imperator Jagang chce was pojmać.
Spowiedniczka uśmiechnęła się do siebie.
- O, chyba jednak wiem.
Jennsen przyglądała się Richardowi, nalewającemu wody do wiader ze
stojących na wozie beczek. Pochylił się i podał jedno z wiader Friedrichowi. Konie
nadstawiły uszu i teŜ się bacznie przyglądały, ogromnie spragnione. Betty równieŜ
patrzyła; koźlątka ssały, a ona zameczała, dając znać, Ŝe i jej się chce pić. Richard
napełnił wiadra, a potem nabrał wody do swojego bukłaka.
Jennsen potrząsnęła głową i znów spojrzała Kahlan w oczy.
- Imperator Jagang podstępem skłonił mnie do myślenia, Ŝe Richard chce
mojej śmierci. - Obejrzała się na zajętych swoją pracą męŜczyzn i dodała: - Byłam
przy Jagangu, kiedy zaatakował Aydindril.
Kahlan serce podeszło do gardła, gdy z ust naocznego świadka usłyszała, Ŝe
ów okrutnik najechał miasto, w którym spędziła dzieciństwo. Miała wraŜenie, Ŝe nie
zniesie odpowiedzi na swoje pytanie, a jednak musiała je zadać:
- Czy on zniszczył miasto?
Kiedy Richarda pojmano i zabrano od niej, Kahlan z Carą u boku
poprowadziła d’harańską armię przeciwko hordom najeźdźców ze Starego Świata.
Miesiąc po miesiącu walczyli z przewaŜającym przeciwnikiem, wycofując się przez
Midlandy. Kiedy przegrali walkę o Midlandy, minął akurat rok, odkąd ostatni raz
widziała Richarda; jej ukochany przepadł bez wieści. W końcu się dowiedziała, gdzie
jest, i razem z Carą pospiesznie wyruszyły na południe, do Starego Świata. Zjawiły się
na miejscu akurat wtedy, gdy Richard wywołał rewolucję w samym sercu rodzinnych
ziem Jaganga. Przed odejściem na południe Kahlan ewakuowała wszystkich z
Aydindril - Pałac Spowiedniczek opuścili wszyscy, dla których był domem. WaŜne
było Ŝycie, a nie miejsce.
- Nie miał okazji zniszczyć miasta - odparła Jennsen. - Jak dotarliśmy do
Pałacu Spowiedniczek, imperator Jagang myślał, Ŝe osaczył ciebie i Richarda. Ale
przed pałacem czekała włócznia z głową umiłowanego duchowego przewodnika
imperatora, Brata Nareva. - Znacząco zniŜyła głos: - Jagang znalazł dołączoną do
głowy wiadomość.
Kahlan dobrze pamiętała dzień, kiedy Richard wysłał w długą podróŜ na
północ głowę owego niegodziwego człowieka i wiadomość dla Jaganga:
„Pozdrowienia od Richarda Rahla”. Powiedziała to głośno.
- Właśnie - potwierdziła Jennsen. - Nie masz pojęcia, jak się Jagang wściekł. -
Zamilkła na chwilę, Ŝeby się upewnić, Ŝe Kahlan zwróci uwagę na jej ostrzeŜenie. -
Jest gotów na wszystko, byle dopaść ciebie i Richarda.
Kahlan wcale nie potrzebowała ostrzeŜeń dziewczyny przed Jagangiem.
- Kolejny powód, Ŝeby stąd zniknąć i gdzieś się ukryć - odezwała się Cara.
- A chyŜoloty? - przypomniała jej Matka Spowiedniczka.
Mord-Sith wymownie spojrzała na Jennsen i odparła cicho:
- JeŜeli uporamy się z resztą, to moŜe i ten problem zniknie.
Zadaniem Cary było strzec Richarda. Najchętniej schowałaby go w jakiejś
dziurze i trzymała tam, gdyby była pewna, Ŝe to go przed wszystkim uchroni.
Jennsen czekała, przyglądając się im obu. Kahlan wcale nie była pewna, czy
młoda kobieta zdoła cokolwiek zrobić. Richard przemyślał wszystko i nabrał
powaŜnych wątpliwości. ChociaŜ Kahlan i bez nich bardzo sceptycznie do tego
podchodziła. Jednak...
- MoŜe - powiedziała do Cary.
- JeŜeli mogę coś zrobić, zrobię to. - Jennsen przesuwała w palcach guzik
sukienki. - Richard nie sądzi, Ŝe mogę pomóc. Nie wiedziałby, gdyby się to łączyło z
magią? Jest czarodziejem, powinien się znać na magii.
Kahlan westchnęła. To wcale nie było takie proste.
- Richard wychował się w Westlandzie, daleko od Midlandów i jeszcze dalej
od D’Hary. Wzrastał w izolacji od reszty Nowego Świata, nie mając pojęcia o swym
darze. I nadal niewiele o nim wie, mimo tego, czego się nauczył i czego dokonał.
JuŜ o tym mówiły Jennsen, ale niedowierzała. Najwyraźniej podejrzewała, Ŝe
przesadzają, opowiadając jej o nieobznajomieniu Richarda z własnym darem. W
końcu starszy brat w jednej chwili wyzwolił ją z koszmaru dręczącego Jennsen przez
całe Ŝycie. Tak głęboka przemiana najwyraźniej wydawała się magiczna komuś, kto
pozbawiony był najdrobniejszej iskierki daru.
- Skoro Richard wie o magii tak mało, jak twierdzicie - Jennsen wreszcie
dotarła do załoŜonego celu - to moŜe nie powinnyśmy się aŜ tak bardzo przejmować
tym, co on o tym myśli. MoŜe zwyczajnie nic mu nie mówmy, tylko idźmy tam, a ja
zrobię to, czego chce ode mnie Cara, Ŝeby rozwiązać wasze problemy i Ŝebyście się
pozbyli chyŜolotów.
TuŜ obok Betty z zadowoleniem wylizywała swoje bielutkie bliźnięta.
Skwarny mrok i panująca wokół głucha cisza zdawały się równie bezkresne jak sama
śmierć.
Kahlan spokojnie zacisnęła palce na kołnierzu Jennsen.
- Dorastałam, chodząc po WieŜy Czarodzieja i Pałacu Spowiedniczek. Sporo
wiem o magii. - Przyciągnęła ku sobie młodą kobietę. - Dlatego chcę cię ostrzec, Ŝe
takie naiwne pomysły w tak niebezpiecznych sprawach mogą z łatwością
doprowadzić do śmierci ludzi. Rzecz jasna, zawsze istnieje moŜliwość, Ŝe jest to tak
proste, jak myślisz, ale najprawdopodobniej jest to bardziej skomplikowane, niŜ
potrafisz sobie wyobrazić, i kaŜda pochopna próba mogłaby doprowadzić do
wybuchu, który zniszczyłby nas wszystkich. A naleŜy jeszcze dodać do tego obawy o
to, jak ktoś taki jak ty, pozbawiony nawet iskierki daru, przed kim ostrzega staroŜytna
ksiąŜka, którą dostał Richard, mógłby wpłynąć na całość procesu. Niekiedy pozostaje
tylko natychmiastowe działanie, ale i wtedy musisz dokładnie ocenić sytuację,
korzystając z całego swojego doświadczenia i wszystkich posiadanych informacji.
Dopóki jednak jest wybór, to w sprawach magii zaczynasz działać dopiero wtedy,
kiedy się całkowicie upewnisz co do konsekwencji. Nigdy nie ryzykujesz w ciemno.
Kahlan aŜ nazbyt dobrze wiedziała, jak prawdziwe są te słowa. Jednak
Jennsen nie wyglądała na przekonaną.
- Ale jeśli on naprawdę mało wie o magii, to wszystkie jego obawy mogą
tylko...
- Szłam przez wymarłe miasta, mijałam okaleczone ciała męŜczyzn, kobiet i
dzieci wyznaczające ślad przemarszu wojsk Imperialnego Ładu. Widziałam młodsze
od ciebie kobiety, które popełniały bezwiedne, niewinne omyłki, a potem przykuwane
były do pala i przez wiele dni wykorzystywane przez bandy Ŝołnierzy, na koniec zaś
zadręczane na śmierć dla zabawy Ŝołdaków, czerpiących wynaturzoną rozkosz z
gwałcenia umierającej kobiety.
Kahlan z całej siły zacisnęła zęby, bo pamięć bezlitośnie ukazywała jej te
wszystkie okropieństwa. Mocniej zwarła palce na kołnierzu Jennsen.
- Wszystkie moje siostry Spowiedniczki zginęły w taki właśnie sposób, a one
znały swoją moc i wiedziały, jak się nią posługiwać. Wiedzieli o tym równieŜ ci,
którzy je pojmali, i wykorzystali tę wiedzę przeciwko nim. Moja najbliŜsza
przyjaciółka umarła na moich rękach, kiedy ci ludzie z nią skończyli. Tacy jak oni
czczą śmierć, Ŝycie nic dla nich nie znaczy. I to właśnie tego pokroju ludzie
zamordowali twoją matkę. Ludzie, którzy i nas zabiją, jeŜeli popełnimy błąd. To tacy
jak oni zastawiają na nas pułapki, równieŜ magiczne. A co do tego, Ŝe Richard tak
mało wie o magii... niekiedy wykazuje w najprostszych sprawach taką niewiedzę, Ŝe
ledwo mogę w to uwierzyć i muszę sobie przypominać, Ŝe rósł, nie mając pojęcia o
swoim darze, Ŝe nikt go niczego o magii nie uczył. Staram się być cierpliwa i
nakierowywać go najlepiej, jak potrafię. Bardzo powaŜnie traktuje moje słowa. Kiedy
indziej zaś podejrzewam, Ŝe pojmuje takie złoŜoności magii, które ani mnie, ani
nikomu innemu jeszcze w ogóle nie przyszły do głowy, których istnienia nawet nie
podejrzewaliśmy. W takich sprawach sam musi być swoim przewodnikiem.
Odpowiadamy za Ŝycie wielu ludzi, więc nie moŜemy sobie pozwolić na popełnianie
błędów przez nieuwagę, a juŜ zwłaszcza w sprawach związanych z magią. Jako
Matka Spowiedniczka nie mogę dopuścić, by czyjaś lekkomyślna zachcianka naraziła
tych ludzi na niebezpieczeństwo. Rozumiesz?
Kahlan miewała koszmarne sny o tym, co widziała, o ludziach, których
pojmano, o tych, którzy popełnili błąd i zapłacili zań Ŝyciem. Nie była wiele starsza
od Jennsen, lecz dzieliły je nie tylko te lata. Mocno szarpnęła trzymanym w garści
kołnierzem dziewczyny.
- Rozumiesz?
Jennsen przełknęła ślinę i wybałuszyła na nią oczy.
- Tak, Matko Spowiedniczko. - Wreszcie spuściła wzrok.
I dopiero wtedy Kahlan ją puściła.
ROZDZIAŁ 4
- Głodne jesteście? - zawołał do trzech kobiet Tom.
Richard zdjął z wozu latarnię, zapalił ją za pomocą krzesiwa i postawił na
skalnej półce. Obrzucił podejrzliwym spojrzeniem trzy zbliŜające się kobiety, lecz
najwyraźniej wolał się nie odzywać.
Kahlan usiadła obok niego, a Tom podał mu pierwszy kawałek długiej
kiełbasy. Richard odmówił, lecz Kahlan chętnie go przyjęła. Tom odciął następny
kawałek i podał go Carze, a potem kolejny Friedrichowi.
Jennsen podeszła do wozu i grzebała w swoim plecaku. Kahlan pomyślała, Ŝe
pewnie chce być chwilę sama, Ŝeby się pozbierać. Zdawała sobie sprawę, jak szorstko
brzmiały jej słowa, lecz nie mogła sobie pozwolić na mydlenie dziewczynie oczu
miłymi kłamstewkami.
Betty, uspokojona bliskością Jennsen, ułoŜyła się obok Rusty, rudej klaczy
swojej pani. Były dobrymi przyjaciółkami. Pozostałe konie cieszyły się z tych
odwiedzin i Ŝywo interesowały jej koźlątkami; obwąchiwały je, jak tylko podchodziły
wystarczająco blisko.
Podeszła Jennsen, wyjmując marchewkę, i Betty natychmiast się poderwała.
Energicznie machała ogonkiem. Konie zarŜały i potrząsnęły łbami, mając nadzieję, Ŝe
i im się coś dostanie. KaŜdy dostał swoją cząstkę i został podrapany za uchem.
Gdyby rozpalili ognisko, to pewnie ugotowaliby gulasz, ryŜ albo fasolę,
upiekli bezdroŜdŜowy chleb, a moŜe i zrobili smaczną zupę. ChociaŜ Kahlan była
bardzo głodna, czuła, Ŝe nie miałaby siły gotować, i chętnie zadowoliła się tym, co
było pod ręką. Jennsen wydobyła z plecaka paski suszonego mięsa i częstowała
wszystkich. Richard i jej odmówił - jadł twarde suchary podróŜne, orzechy i suszone
owoce.
- Czemu nie chcesz Ŝadnego mięsa? - zapytała Jennsen, siadając naprzeciwko
niego na śpiworze. - Powinieneś zjeść coś konkretnego.
- Nie jadam mięsa. Odkąd obudził się we mnie dar.
Jennsen w zadziwieniu zmarszczyła nos.
- A czemuŜ to dar nie pozwala ci jeść mięsa?
Richard podparł się na łokciu i przez chwilę patrzył w gwiazdy, szukając
odpowiednich słów.
- Równowaga w przyrodzie - odezwał się w końcu - wynika z wzajemnego
oddziaływania wszystkiego, co istnieje. Weź pod uwagę, jak ustala się równowaga
pomiędzy drapieŜnikami a ich zdobyczą. Gdyby drapieŜniki były zbyt liczne i zjadły
całą swoją zdobycz, to i one w końcu pomarłyby z głodu. Brak równowagi byłby
groźny tak dla jednych, jak i dla drugich: ich świat by się skończył. Wytworzyła się
między nimi równowaga, bo działają zgodnie ze swoją naturą. Owa równowaga nie
jest rezultatem ich świadomego wyboru. Ludzie są inni. JeŜeli nie będziemy
świadomie do tego dąŜyć, moŜemy nie osiągnąć stanu równowagi, od której często
zaleŜy nasze przeŜycie. JeŜeli chcemy zachować Ŝycie, musimy się nauczyć
posługiwać umysłem, nauczyć się myśleć. Uprawiamy rośliny, polujemy, Ŝeby
chronić się futrami od zimna, albo hodujemy owce, strzyŜemy je i uczymy się tkać
materiały z ich wełny. Musimy się nauczyć budować schronienie. Ustalamy wartość
jednej rzeczy w porównaniu z drugą i wymieniamy to, co sami zrobiliśmy, na to,
czego potrzebujemy, a co inni zrobili, wyhodowali, zbudowali lub upolowali.
Dostosowujemy nasze pragnienia do tego, co wiemy o rzeczywistości. Kierujemy się
dobrze pojętym własnym interesem, a nie chęcią spełnienia chwilowej zachcianki, bo
wiemy, Ŝe na dłuŜszą metę to właśnie jest dla nas korzystniejsze. Układamy w
kominku drwa i rozpalamy ogień, Ŝeby nie marznąć w zimową noc, lecz jakkolwiek
byśmy marzli, nie rozpalamy zbyt wielkiego ognia, Ŝeby nasze schronienie się nie
spaliło, kiedy się juŜ rozgrzejemy i zaśniemy.
- Ale ludzie kierują się takŜe krótkowzrocznym egoizmem, chciwością i Ŝądzą
władzy. Zabijają. - Jennsen wskazała w mrok. - Popatrz tylko, co robi Imperialny Ład
i jak na tym korzysta. Za nic mają przędzenie wełny, budowanie domów czy handel.
Mordują ludzi, Ŝeby zdobywać nowe ziemie. Biorą, co chcą.
- A my stawiamy im opór. Nauczyliśmy się cenić Ŝycie, więc walczymy, Ŝeby
znów zwycięŜył rozsądek. Stanowimy dla nich przeciwwagę.
- A co to ma wspólnego z niejedzeniem mięsa? - Jennsen odsunęła za ucho
pukiel włosów.
- Mówiono mi, Ŝe i czarodzieje muszą w swoich działaniach zachowywać
równowagę względem swego daru, swojej mocy, siebie. Walczę z tymi, którzy jak
Imperialny Ład niszczą Ŝycie, bo nie ma ono dla nich Ŝadnej wartości. Jednak przy
tym i ja muszę niszczyć to, co dla mnie najcenniejsze, czyli Ŝycie. PoniewaŜ mój dar
to dar wojownika, powstrzymywanie się od jedzenia mięsa ma równowaŜyć śmierć,
którą jestem zmuszony zadawać.
- A co się stanie, jeŜeli zjesz mięso?
Kahlan wiedziała, Ŝe po wczorajszym dniu Richard miał powody do
rezygnacji z mięsa.
- Sama myśl o zjedzeniu mięsa przyprawia mnie o mdłości. Jadłem je, kiedy
musiałem, ale staram się tego unikać, jeśli to tylko moŜliwe. Pozbawiona
przeciwwagi magia moŜe mieć groźne skutki, podobnie jak rozpalenie w kominku
zbyt wielkiego ognia.
Kahlan przyszło na myśl, Ŝe Richard nosi Miecz Prawdy i Ŝe pewnie oręŜ ów
teŜ wymaga odpowiedniego zrównowaŜenia. Richard słusznie został mianowany
Poszukiwaczem Prawdy przez samego Pierwszego Czarodzieja, Zeddicusa Zu’l
Zorandera, swojego dziadka, który pomagał go wychowywać i po którym takŜe
odziedziczył dar. Dar Richarda był nie tylko dziedzictwem po Rahlach, ale i po
Zoranderach. Zaiste równowaga.
Prawomocnie mianowani Poszukiwacze od niemal trzech tysięcy lat nosili ten
sam miecz. MoŜe to, Ŝe Richard rozumiał konieczność zachowania harmonii,
pozwoliło mu przeŜyć mimo wszelkich przeciwności.
Jennsen odgryzła kawałek suszonego mięsa, rozmyślając nad tym, co
usłyszała.
- Czyli skoro musisz walczyć i czasem zabijać, nie moŜesz jeść mięsa, Ŝeby to
zrównowaŜyć?
Richard skinął głową, zajadając suszone morele.
- To musi być okropne mieć dar - stwierdziła cicho Jennsen. - Mieć coś tak
niszczycielskiego, Ŝe aŜ trzeba to jakoś równowaŜyć.
Odwróciła wzrok od szarych oczu Richarda. Kahlan wiedziała, jak trudno
czasem wytrzymać jego przenikliwe spojrzenie.
- TeŜ tak uwaŜałem - odezwał się - kiedy obwołano mnie Poszukiwaczem i
dano miecz, a nawet i potem, kiedy się przekonałem, Ŝe mam dar. Nie chciałem daru,
nie chciałem tego, co z posiadania mocy wynikało, podobnie jak nie chciałem miecza
przez wzgląd na te moje cechy, których według mnie nie powinno się rozbudzać.
- Ale teraz ani miecz, ani dar juŜ ci tak nie przeszkadzają?
- Masz nóŜ i posługiwałaś się nim. - Richard nachylił się ku niej i wyciągnął
przed siebie ręce. - Masz ręce. Czy czujesz odrazę do swojego noŜa lub rąk?
- Jasne, Ŝe nie. Ale co to ma wspólnego z posiadaniem daru?
- Ja się zwyczajnie urodziłem z darem, tak jak się rodzi męŜczyzną lub
kobietą, z niebieskimi, piwnymi albo zielonymi oczami, czy teŜ z dwiema rękami. Nie
czuję odrazy do swoich rąk tylko dlatego, Ŝe ewentualnie mógłbym kogoś nimi
udusić. To rozum kieruje moimi rękami. Nie działają z własnej woli. Taki pomysł
oznacza ignorowanie prawdziwej natury kaŜdej rzeczy, ignorowanie tego, czym w
istocie dana rzecz jest. JeŜeli chcesz osiągnąć harmonię, powinnaś pojąć istotę rzeczy,
powinnaś naprawdę wszystko zrozumieć.
Kahlan zastanawiała się, dlaczego sama nie potrzebuje Ŝadnego
zrównowaŜenia, w przeciwieństwie do Richarda. Dlaczego było to tak waŜne dla
niego, lecz nie dla niej? ChociaŜ była ogromnie śpiąca, nie potrafiła zmilczeć.
- Często wykorzystuję swoją moc Spowiedniczki w tym samym celu, Ŝeby
zabić, a nie przeciwwaŜę tego unikaniem mięsa.
- Siostry Światła twierdzą, Ŝe to magia podtrzymuje zasłonę oddzielającą świat
Ŝycia od świata śmierci. A dokładniej, twierdzą one, Ŝe zasłona jest tutaj - dotknął
skroni - w tych z nas, którzy mają dar: w czarodziejach i, w mniejszym stopniu, w
czarodziejkach. Twierdzą, Ŝe dla mających dar takie zachowywanie harmonii,
równowagi, ma zasadnicze znaczenie, bo to w nas, w naszym darze tkwi owa zasłona,
czyniąc nas swoimi straŜnikami, osobami zachowującymi równowagę między
światami. Być moŜe mają rację.
Mam dar obu magii: addytywnej i subtraktywnej. MoŜe dlatego ze mną jest
inaczej. MoŜe dlatego tak waŜne jest, Ŝebym utrzymywał harmonię mojego daru.
Kahlan zastanawiała się, ile z tego moŜe być prawdą. Bała się pomyśleć, jak
jej działania mogły zakłócić harmonię magii.
Świat niszczył na wiele sposobów. No, ale nie było wyboru.
Cara lekcewaŜąco pomachała przed nimi kawałkiem suszonego mięsa.
- Cała ta sprawa z przeciwwagą to przesłanie od dobrych duchów, z tamtego
świata, Ŝeby lord Rahl sprawy walki pozostawił nam. Gdyby tak zrobił, nie musiałby
się przejmować równowagą ani tym, co mu wolno, a czego nie wolno zjeść. Gdyby
się przestał wystawiać na śmiertelne niebezpieczeństwo, ta jego równowaga byłaby w
porządku i mógłby zjeść calutką kozę.
Brwi Jennsen powędrowały wysoko.
- Wiesz, co mam na myśli - burknęła Mord-Sith.
- MoŜe pani Cara ma rację, lordzie Rahlu - wtrącił się Tom. - Masz ludzi do
ochrony. Powinieneś im pozwolić cię chronić, a wtedy mógłbyś wszystkie talenty
spoŜytkować na bycie lordem Rahlem.
Richard zamknął oczy, rozmasował palcami skronie.
- Gdybym stale miał czekać, aŜ Cara mnie ochroni, to pewnie musiałbym się
obyć bez głowy.
Cara wywróciła oczami, widząc jego uśmiech, i zajęła się swoim kawałkiem
kiełbasy.
Kahlan, przyglądając się w niewyraźnym świetle twarzy Richarda Ŝującego
mały kęs suchara, pomyślała, Ŝe on źle wygląda i Ŝe to coś więcej niŜ tylko
zmęczenie. Słaby blask latarni oświetlał połowę twarzy chłopaka, pozostawiając
resztę w mroku, jakby był tu jedynie w połowie - w połowie w tym świecie, w
połowie w świecie mroku, niczym zasłona pomiędzy światami. Pochyliła się ku
niemu i odgarnęła mu włosy z twarzy, przy okazji dotykając czoła. Było rozpalone,
ale wszyscy mieli nagrzaną skórę i pocili się. Trudno było poznać, czy ma gorączkę,
no i nie sądziła, Ŝe ma. Przytuliła dłoń do skraju jego policzka; uśmiechnął się.
Pomyślała, Ŝe moŜe się zatracić w zachwycie patrzenia mu w oczy. Jego uśmiech
wręcz boleśnie radował serce. Odwzajemniła go; uśmiechnęła się doń w sposób
przeznaczony wyłącznie dla niego. Kahlan bardzo pragnęła go pocałować, ale wokół
zawsze byli jacyś ludzie, a takiego całusa nie daje się w obecności innych.
- Tak trudno to pojąć - powiedział Friedrich do Richarda. - To znaczy lorda
Rahla dorastającego w nieświadomości, Ŝe ma dar. - MęŜczyzna potrząsnął głową. -
Trudno to pojąć.
- Mój dziadek Zedd ma dar - rzekł Richard, odchylając się do tyłu. - Chciał
mnie chować z dala od magii i, podobnie jak Jennsen, ukrytego tak, Ŝeby Rahl
Posępny mnie nie dopadł. To dlatego chciał, Ŝebym się wychowywał w Westlandzie,
po drugiej stronie magicznej granicy.
- I twój dziadek czarodziej nigdy nie zdradził, Ŝe ma dar? - spytał Tom.
- Nigdy. Dopóki Kahlan nie zjawiła się w Westlandzie. Kiedy teraz sięgam
pamięcią wstecz, uświadamiam sobie, ile drobiazgów świadczyło o tym, Ŝe jest kimś
więcej, niŜ się wydaje. Ale dorastając, nie miałem pojęcia. Zawsze wydawał mi się
czarodziejski, bo wiedział wszystko o otaczającym nas świecie. Otwierał dla mnie ów
świat, sprawiał, Ŝe zawsze chciałem wiedzieć więcej i więcej, jednak to nie magię
daru mi ukazywał, ale Ŝycie.
- Więc to prawda - odezwał się Friedrich - Ŝe w Westlandzie nie ma magii.
Richard uśmiechnął się na wzmiankę o ojczystej krainie.
- Prawda. Dorastałem w lasach Hartlandu, w pobliŜu granicy, i nigdy nie
Terry Goodkind Bezbronne Imperium Tom VIII serii Miecz Prawdy „Naked Empire” PrzełoŜyła Lucyna Targosz
Tomowi Doherty, Zawsze zwycięŜającemu w walce dobra ze złem
ROZDZIAŁ 1 - Wiedziałeś, Ŝe tam były, nieprawdaŜ? - spytała cicho, pochylając się ku niemu. Z trudem dostrzegała na tle ciemniejącego nieba sylwetki trzech czarnosternych chyŜolotów, wzbijających się w powietrze i wyruszających na nocne łowy. To dlatego się zatrzymał. I to właśnie je obserwował, podczas gdy reszta kompanii czekała, milcząca i zaniepokojona. - Tak - odparł Richard. Wskazał przez ramię, nie patrząc w tamtą stronę. - A tam są jeszcze dwa. Kahlan zbadała wzrokiem ciemną gmatwaninę skał, ale nie dostrzegła innych ptaków. Richard ujął w palce srebrną głowicę rękojeści i nieco uniósł miecz, sprawdzając, czy luźno siedzi w pochwie. Ostatni promień bursztynowego światła zaigrał na jego złocistej pelerynie, kiedy pozwolił mieczowi opaść. Jego znajoma, wysoka, mocarna sylwetka wyglądała w zapadającym zmierzchu, jakby była jedynie utkaną z cieni zjawą. I właśnie wtedy ponad ich głowami przemknęły dwa wielkie ptaki. Jeden z nich, szeroko rozpościerając skrzydła, krzyknął przenikliwie i zatoczył krąg nad pięciorgiem ludzi, a potem ruszył za lecącymi na zachód towarzyszami. Tej nocy nie zabraknie im poŜywienia. Kahlan przypuszczała, Ŝe obserwujący ptaki Richard myśli o swoim przyrodnim bracie, o którego istnieniu dopiero co się dowiedział. Ów brat spoczywał teraz o dzień cięŜkiej drogi na zachód, w miejscu tak palonym promieniami słońca, Ŝe niewielu ludzi się tam zapuszczało. A jeszcze mniej stamtąd wracało. I straszliwy skwar wcale nie był największym z zagroŜeń. Gasnące światło rysowało za tymi wymarłymi równinami sylwetkę odległego pierścienia gór, sprawiając, Ŝe wyglądały jak zwęglone w płomieniach zaświatów. Pięć ptaków - mroczniejących jak owe góry, jak one nieprzejednanych i niebezpiecznych - ścigało znikające światło. Jennsen, stojąca najdalej od Richarda, patrzyła za nimi ze zdumieniem. - A cóŜ to, u licha...? - Czarnosterne chyŜoloty - odparł Richard.
Jennsen zadumała się nad obcą sobie nazwą. - Często przyglądałam się jastrzębiom, sokołom i innym takim - powiedziała w końcu - ale nigdy nie widziałam polujących nocą ptaków drapieŜnych, poza, oczywiście, sowami. A to nie są sowy. Richard przyglądał się chyŜolotom, odruchowo zbierając kamyki z kruszącej się skałki, przy której stał. Potrząsał nimi w luźno zamkniętej dłoni. - I ja zobaczyłem je dopiero tutaj. Ludzie mówili nam, Ŝe pojawiają się ledwie od roku lub dwóch. Lecz wszyscy zgodnie twierdzili, Ŝe wcześniej nigdy nie widywali chyŜolotów. - Parę ostatnich lat... - zastanowiła się Jennsen. Kahlan, niemal wbrew swojej woli, zaczęła sobie przypominać opowieści, które im powtarzano, pogłoski, szeptane zapewnienia. - Sądzę, Ŝe są spokrewnione z sokołami. - Richard rzucił kamyki na zlepieńcowy szlak. Jennsen w końcu przykucnęła, Ŝeby pocieszyć tulącą się do jej spódnicy brązową kózkę Betty. - To nie mogą być sokoły. - Małe, białe bliźnięta Betty, zwykle brykające, ssące mleko lub śpiące, teraz w milczeniu wtuliły się pod krągły brzuch matki. - Są za duŜe na sokoły, większe niŜ jastrzębie, większe niŜ orły przednie. śaden sokół nie jest taki wielki. Richard oderwał wreszcie gniewny wzrok od ptaków i pochylił się, Ŝeby pomóc ukoić trzęsące się bliźnięta. Jedno z nich, łaknące pocieszenia, zerknęło nań niespokojnie, wysunęło róŜowy języczek i dopiero potem postawiło na dłoni chłopaka maleńkie czarne kopytko. Richard gładził kciukiem porośniętą białą sierścią chudziutką nóŜkę. Uśmiech złagodził jego rysy i głos. - Czy to oznacza, Ŝe wolisz zignorować to, co właśnie ujrzałaś? Jennsen głaskała oklapnięte uszy Betty. - Coś mi się widzi, Ŝe zjeŜone włosy na moim karku wierzą w to, co widziałam. Richard oparł rękę na kolanie i spojrzał ku ponuremu horyzontowi. - ChyŜoloty mają smukłe sylwetki, krągłe głowy i długie, ostro zakończone skrzydła, podobnie jak wszystkie sokoły, które widywałem. Często rozkładają wachlarzowato ogony, kiedy szybują, lecz nigdy w locie. Jennsen skinęła głową, rozpoznając wymienione przez niego
charakterystyczne cechy. Tymczasem dla Kahlan ptak to był ptak. Jednak te - z czerwonymi pręgami na piersi i szkarłatnymi u nasady lotek - nauczyła się rozpoznawać. - Są szybkie, silne i agresywne - dodał chłopak. - Widziałem, jak jeden z nich z łatwością dogonił sokoła stepowego i pochwycił w szpony. Jennsen aŜ zaniemówiła z wraŜenia. Richard dorastał w bezkresnych lasach Westlandu i był leśnym przewodnikiem. Wiele wiedział o przyrodzie, o zwierzętach, o Ŝyciu pod gołym niebem. Takie wychowanie wydawało się osobliwe Kahlan, dorastającej w pałacu w Midlandach. Uwielbiała uczyć się od Richarda o przyrodzie, uwielbiała wspólnie z nim zachwycać się cudami świata i Ŝycia. Rzecz jasna, juŜ dawno stał się kimś więcej niŜ leśnym przewodnikiem. Zdawało się, Ŝe wieki minęły od pierwszego spotkania z Richardem w tych jego lasach - a przecieŜ było to zaledwie nieco więcej niŜ dwa i pół roku temu. Teraz zaś znajdowali się daleko od rodzinnych domów - wytwornego Kahlan i skromnego Richarda. Gdyby mogli, wybraliby kaŜde inne miejsce niŜ to. No, ale przynajmniej byli razem. Po tym wszystkim, czego wspólnie z Richardem doświadczyli - niebezpieczeństwach, niepokoju, bólu po stracie przyjaciół i bliskich - Kahlan z całego serca radowała się kaŜdą spędzoną z nim chwilą, niechby i w samym sercu ziem wroga. Teraz zaś dowiedzieli się nie tylko o istnieniu przyrodniego brata Richarda, ale i jego przyrodniej siostry, Jennsen. Z tego, co usłyszeli od wczorajszego spotkania, wynikało, Ŝe i ona dorastała w lasach. Szczera radość Jennsen z bliskiego pokrewieństwa z osobą, z którą miała tak wiele wspólnego, radowała serce. Jej ogromne zaciekawienie Kahlan i dzieciństwem dziewczyny w Pałacu Spowiedniczek w odległym Aydindril przewyŜszała jedynie fascynacja dopiero co poznanym starszym bratem. Jennsen miała inną matkę niŜ Richard, lecz oboje spłodził ten sam okrutny tyran, Rahl Posępny. Była młodsza, niedawno skończyła dwadzieścia lat, miała błękitne jak niebo oczy i sięgające ramion rude loki. Odziedziczyła po Rahlu Posępnym okrutnie nieskazitelne rysy, lecz matczyna spuścizna i prostolinijność przydały im zachwycającej kobiecości. DrapieŜne spojrzenie Richarda zaświadczało o ojcostwie Rahla, ale wyraz jego twarzy, poglądy i charakter, tak dobrze widoczne w
szarych oczach, były juŜ wyłącznie jego. - Widywałam sokoły rozszarpujące małe zwierzęta - powiedziała Jennsen. - I wcale nie zachwyca mnie myśl o takim wielkim sokole, a tym bardziej o pięciu równocześnie. Jej kózka, Betty, najwyraźniej podzielała zdanie swojej pani. - Będziemy kolejno czuwać nocą - uspokoiła ją Kahlan. Sokoły nie były jedynym powodem niepokoju Jennsen, lecz te słowa wystarczyły. Ze znajdujących się wokół jałowych skał, w niesamowitej ciszy, bił Ŝar. Mieli za sobą całodzienną cięŜką drogę ze środka doliny i przez otaczające ją równiny, lecz Ŝadne z nich nie skarŜyło się na szaleńcze tempo. Straszliwy skwar sprawił jednak, Ŝe Kahlan okropnie bolała głowa. Była przeraźliwie zmęczona, ale wiedziała, Ŝe w ostatnich dniach Richard miał jeszcze mniej snu i wypoczynku niŜ oni. W jego spojrzeniu i ruchach czytała wyczerpanie. Wtem Kahlan uświadomiła sobie, co ją tak denerwuje: cisza. Nie było słychać szczekania kojotów, nie dochodziło z oddali wycie wilków, nie trzepotały skrzydła nietoperzy, nie szeleściły szopy, Ŝadnych odgłosów norników, nawet najcichszego brzęczenia owadów. Przedtem takie milczenie Ŝywych istot zapowiadało niebezpieczeństwo. Teraz zaś było tak przeraźliwie cicho, poniewaŜ nie mieszkało tu Ŝadne stworzenie - ani kojoty, ani wilki, ani nietoperze, ani myszy, ani owady. W te jałowe okolice prawie nigdy nie zapuszczały się nawet pojedyncze zwierzęta. Noc była tutaj równie milcząca jak gwiazdy. Przytłaczająca cisza sprawiła, Ŝe mimo skwaru Kahlan wstrząsnął zimny dreszcz. Ponownie spojrzała na chyŜoloty, ledwie widoczne na tle fioletowego zachodniego nieba. I one nie pozostaną długo na tym pustkowiu, które nie jest ich domem. - Spotkanie z takim groźnym stworzeniem, gdy nawet nie wie się o jego istnieniu, trochę działa na nerwy - stwierdziła Jennsen, otarła rękawem pot z czoła i zmieniła temat. - Słyszałam, Ŝe kiedy u początku podróŜy zakołuje nad tobą drapieŜny ptak, oznacza to ostrzeŜenie. Cara, do tej pory milcząca, wychyliła się ku niej zza Kahlan. - Niech no się tylko znajdę wystarczająco blisko, a powyrywam ptaszyskom te ich paskudne piórka. - Jej długie blond włosy splecione były w tradycyjny warkocz Mord-Sith, miała zdecydowaną minę. - I wtedy się przekonamy, co z nich za omen. Gniewne spojrzenie Cary stawało się równie mroczne jak chyŜoloty, ilekroć
widziała wielkie ptaki. A spowijające ją od stóp do głów ochronne szaty z cieniutkiej czarnej tkaniny - wszyscy, oprócz Richarda, byli tak odziani - sprawiały, Ŝe wyglądała jeszcze groźniej niŜ zwykle. Kiedy Richard nieoczekiwanie odziedziczył władzę, odkrył ku swemu zdumieniu, Ŝe Cara i jej siostry Mord-Sith stanowią część dziedzictwa. Richard oddał małe, białe koźlątko czujnej matce, wstał i zatknął kciuki za skórzany pas. Szerokie, podbite skórą srebrne obręcze - ozdobione dziwnymi symbolami i splecionymi pierścieniami - na jego nadgarstkach zdawały się skupiać i odbijać resztki dziennego światła. - Kiedyś u początku podróŜy zatoczył nade mną krąg jastrząb. - I co się stało? - zapytała Ŝywo Jennsen, jakby jego odpowiedź mogła raz na zawsze rozstrzygnąć o prawdziwości starego przesądu. - Skończyło się tak, Ŝe poślubiłem Kahlan - odparł z szerokim uśmiechem. Cara skrzyŜowała ramiona na piersi. - Czyli było to ostrzeŜenie dla Matki Spowiedniczki, a nie dla ciebie, lordzie Rahlu. Ramię Richarda czule otoczyło talię Kahlan. Uśmiechnęła się do niego i przytuliła. To, Ŝe za sprawą owej podróŜy stali się małŜeństwem, zadziwiało bardziej niŜ wszystko, o czym kiedykolwiek ośmielała się marzyć. Podobne jej kobiety - Spowiedniczki - nie śmiały marzyć o miłości. Ona - dzięki Richardowi - się ośmieliła i jej marzenie się spełniło. Kahlan zadrŜała, wspomniawszy straszliwe chwile, kiedy bała się, Ŝe on nie Ŝyje lub Ŝe spotkał go jeszcze gorszy los. Tak wiele razy boleśnie tęskniła za nim, za czułym dotknięciem lub choćby świadomością, Ŝe jest bezpieczny. Jennsen popatrzyła na Richarda i Kahlan i przekonała się, Ŝe oboje potraktowali słowa Cary jak Ŝartobliwe docinki. Kahlan przypuszczała, Ŝe dla obcych - a juŜ zwłaszcza dla kogoś z D’Hary - kpiny Cary z Richarda są nie do pojęcia; straŜnicy nie droczą się ze swymi panami, szczególnie gdy owym panem jest lord Rahl, władca D’Hary. Mord-Sith zawsze miały obowiązek chronić lorda Rahla, nawet za cenę własnego Ŝycia. Zuchwałość Cary wobec Richarda w przewrotny sposób była fetowaniem wolności, hołdem składanym temu, który tę wolność jej zagwarantował. Mord-Sith z własnej woli postanowiły być gwardią przyboczną Richarda. I nie zostawiły mu wyboru. Często nie zwracały uwagi na jego rozkazy, chyba Ŝe same
uznały je za waŜne. W końcu mogły się teraz bez przeszkód zajmować tym, co miało dla nich znaczenie - a dla Mord-Sith nic nie było waŜniejsze od bezpieczeństwa Richarda. Cara, nieustannie towarzysząca im straŜniczka, stała się z czasem członkiem rodziny. A teraz ta rodzina nieoczekiwanie się powiększyła. Co do Jennsen, to nie mogła wyjść z podziwu, Ŝe została tak mile przyjęta. Z tego, czego się zdołali dowiedzieć, wynikało, Ŝe dziewczyna dorastała, stale się kryjąc. śyła w nieprzemijającym strachu, Ŝe poprzedni lord Rahl, jej ojciec, w końcu odnajdzie ją i zamorduje, jak mordował kaŜdego pozbawionego daru potomka, którego udało mu się odnaleźć. Richard dał znak Tomowi i Friedrichowi, trzymającym się w tyle z wozem, Ŝe zatrzymają się na noc. Tom w odpowiedzi uniósł rękę i zabrał się do wyprzęgania koni. Jennsen, nie mogąc juŜ dostrzec chyŜolotów na tle czerni zachodniego nieba, odezwała się do Richarda: - Zakładam, Ŝe ich pióra mają czarne końcówki. Zanim Richard zdołał coś odpowiedzieć, Cara rzekła jedwabistym, pełnym groźby głosem: - Wyglądają, jakby sama śmierć skapywała z czubków ich piór, jakby Opiekun zaświatów pisał ich ohydnymi piórami wyroki śmierci. Mord-Sith nie cierpiała widoku tych ptaszysk w pobliŜu Richarda czy Kahlan. A Kahlan podzielała jej odczucia. Jennsen odwróciła wzrok od zapalczywej miny Cary. Znów zwróciła się do Richarda: - Czy one... przysparzają wam kłopotów? Kahlan, w której to pytanie na nowo obudziło lęk, przycisnęła pięść do brzucha. Richard spojrzał w zaniepokojone oczy Jennsen. - ChyŜoloty nas śledzą.
ROZDZIAŁ 2 - Co takiego? - Jennsen zmarszczyła brwi. Richard wskazał na siebie i Kahlan. - ChyŜoloty nas śledzą. - Chcesz powiedzieć, Ŝe poleciały za wami na to pustkowie i obserwują was, czekając, aŜ umrzecie z pragnienia, Ŝeby mogły do czysta oskubać wasze kości? - Nie. - Richard z wolna potrząsnął głową. - Chcę powiedzieć, Ŝe lecą za nami, pilnując, gdzie w danej chwili jesteśmy. - Nie rozumiem. Skąd moŜesz wiedzieć... - My to wiemy - burknęła Cara. Jej kształtna postać była równie smukła i groźna jak same chyŜoloty, a czarny strój nomadów, którzy czasami wędrowali skrajem tej rozległej pustyni, nadawał jej równie ponury wygląd. Richard dotknął ramienia Mord-Sith, łagodnie ją tym uciszając, i podjął: - Zajmowaliśmy się tą sprawą, kiedy Friedrich nas odnalazł i opowiedział nam o tobie. Jennsen obejrzała się na dwóch męŜczyzn przy wozie. Ostry sierp księŜyca, płynący nad odległymi czarnymi górami, dawał akurat tyle światła, by Kahlan dostrzegła, Ŝe Tom zdejmuje postronki wielkim pociągowym koniom, Friedrich zaś rozkulbacza pozostałe. Jennsen znów spojrzała Richardowi w oczy. - Czegoście się zdołali dowiedzieć? - Nie mieliśmy okazji dowiedzieć się zbyt wiele. Oba, nasz brat przyrodni, skierował naszą uwagę na coś innego, usiłując nas zabić. A teraz sam leŜy tam martwy. - Richard odczepił od pasa bukłak. - Ale chyŜoloty dalej nas obserwują. Podał Kahlan bukłak, bo zostawiła swój przy siodle. Nie zatrzymywali się od wielu godzin. Była zmęczona jazdą i wyczerpana marszem, kiedy musieli dać odpocząć koniom. Uniosła bukłak do ust i ponownie się przekonała, jak paskudny smak ma gorąca woda. No, ale przynajmniej mieli wodę. Bo bez wody śmierć szybko by ich dopadła na tym rozpalonym, bezkresnym, jałowym pustkowiu otaczającym opuszczone miejsce zwane Filarami Świata. Jennsen zsunęła z ramienia rzemień z bukłakiem i z wahaniem powiedziała: - Wiem, Ŝe łatwo jest opacznie coś pojąć. Patrzcie, jak mnie podstępnie
przekonano, Ŝe chcesz mnie zabić, tak jak przedtem Rahl Posępny. Naprawdę w to wierzyłam i tak wiele rzeczy zdawało się o tym świadczyć, a przecieŜ ogromnie się myliłam. Chyba tak się bałam, Ŝe to prawda, Ŝe aŜ w to uwierzyłam. Richard i Kahlan wiedzieli, Ŝe to nie była wina Jennsen - Ŝe to inni poprzez nią chcieli dopaść Richarda - lecz zmarnowali przez to cenny czas. Jennsen łyknęła wody. Krzywiąc się na jej smak, wskazała bukłakiem jałową pustynię za nimi. - Chodzi mi o to, Ŝe tam właściwie nic nie Ŝyje. MoŜe chyŜoloty po prostu są głodne i zwyczajnie czekają, czy aby nie umrzecie, no a skoro tak patrzą i czekają, to zaczęliście się w tym dopatrywać czegoś więcej. - Spojrzała niewinnie na Richarda i uśmiechnęła się doń, jakby chciała złagodzić to napomnienie. - MoŜe tylko o to chodzi. - Wcale nie chcą się przekonać, czy tu umrzemy - odezwała się Kahlan, pragnąc zakończyć tę dyskusję, Ŝeby Richard mógł się trochę przespać i Ŝeby mogli coś zjeść. - Obserwowały nas, zanim tu dotarliśmy. Obserwowały nas, od kiedy znaleźliśmy się w lasach na północnym wschodzie. No, a teraz coś zjedzmy i... - Ale dlaczego? Ptaki się tak nie zachowują. Czemu by miały to robić? - UwaŜam, Ŝe tropią nas dla kogoś - powiedział Richard. - A dokładniej, uwaŜam, Ŝe ktoś je wykorzystuje do polowania na nas. Kahlan znała w Midlandach róŜne osoby - od prostych ludzi mieszkających na pustkowiu do moŜnych mieszkających w wielkich miastach - które polowały z sokołami. Jednak to było coś zupełnie innego. ChociaŜ nie całkiem pojmowała, o co chodzi Richardowi, a jeszcze mniej rozumiała powody, które go o tym przekonały, to wiedziała, Ŝe nie miał na myśli tradycyjnego sensu tych słów. Jennsen nagle coś sobie uświadomiła i przestała pić. - To dlatego rzucałeś kamyki na oczyszczone przez wiatr odcinki szlaku. Richard potwierdził uśmiechem. Wziął bukłak, który oddała mu Kahlan. Napił się, a Cara łypnęła na niego chmurnie. - Rzucałeś kamyki na szlak? Po co? Jennsen ochoczo za niego odpowiedziała: - Wiatr zwiewa wszystko z nieosłoniętej skały. A on robił to po to, Ŝeby kamyki rzucone na te odsłonięte miejsca zachrzęściły pod stopami tego, kto chciałby podejść w ciemności. - Naprawdę? - Cara spojrzała pytająco na Richarda.
Wzruszył ramionami i podał jej bukłak, Ŝeby nie musiała się dogrzebywać swojego pod pustynnym strojem. - Takie dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek gdyby ktoś był blisko i nie był dość uwaŜny. Ludzie czasami nie spodziewają się najprostszych rzeczy i przez to wpadają. - Ale nie ty - stwierdziła Jennsen, zawieszając bukłak na ramieniu. - Ty myślisz o najdrobniejszych szczegółach. Richard zaśmiał się cicho. - Jeśli sądzisz, Jennsen, Ŝe nie popełniam błędów, to się mylisz. Niebezpiecznie jest zakładać głupotę tych, którzy cię chcą skrzywdzić, i nie zaszkodzi rozrzucić trochę Ŝwiru, na wypadek gdyby ktoś sobie myślał, Ŝe moŜe się bezszelestnie podkraść nocą po wysmaganej wiatrem skale. - Zapatrzył się na zachodni horyzont, na którym gwiazdy jeszcze nie zabłysły, i z jego twarzy zniknęło rozbawienie. - Ale obawiam się, Ŝe rozrzucone na ziemi kamyki na nic się zdadzą przeciwko oczom patrzącym z ciemnego nieba. - Spojrzał na Jennsen i rozchmurzył się, jakby sobie przypomniał, Ŝe to do niej mówi. - KaŜdy popełnia błędy. Cara otarła krople wody z szelmowsko uśmiechniętych ust i oddała Richardowi jego bukłak. - Lord Rahl stale popełnia błędy, a zwłaszcza te najgłupsze. To dlatego ciągle muszę się trzymać blisko niego. - CzyŜby, panno perfekcjonistko? - zbeształ ją, odbierając bukłak. - MoŜe gdybyś nie „pomagała” mi uniknąć kłopotów, to by nas nie śledziły czarnosterne chyŜoloty. - A cóŜ innego mogłam zrobić? - wybuchnęła Mord-Sith. - Starałam się chronić was obydwoje... starałam się pomóc. - Jej uśmiech zniknął. - Tak mi przykro, lordzie Rahlu. Richard westchnął. - Wiem - przyznał, uspokajająco ściskając jej ramię. - Coś wymyślimy. - Ponownie zwrócił się do Jennsen: - KaŜdy popełnia błędy. A o charakterze osoby świadczy to, jak sobie z nimi radzi. Dziewczyna zastanowiła się nad tym i potaknęła. - Mama zawsze się bała, Ŝe popełni błąd, przez który umrzemy. Robiła coś takiego jak ty teraz, na wypadek gdyby ludzie ojca starali się do nas podkraść. Zawsze mieszkałyśmy w lasach, więc były to suche gałązki, a nie kamyki. Często je wokół nas
rozrzucała. - Pociągnęła pukiel rudych włosów i zapatrzyła się w mroczne wspomnienia. - Padało tej nocy, której przyszli. Gdyby nastąpili na patyki, to by ich nie usłyszała. - Przesunęła drŜącymi palcami po srebrnej rękojeści miecza zatkniętego za pas. - Byli wielcy i zaskoczyli ją, a i tak powaliła jednego, zanim... Rahl Posępny chciał śmierci Jennsen, bo urodziła się pozbawiona daru. Wszyscy władcy z tej linii rodu zabijali takie potomstwo. Richard i Kahlan uwaŜali, Ŝe kaŜdy ma prawo do Ŝycia i Ŝe nie wolno go tego pozbawiać. Jennsen popatrzyła na brata pełnymi udręki oczami. - Powaliła jednego, zanim ją zabili. Richard ją przytulił. Rozumieli, jaka to okrutna strata. Człowiek, który troskliwie wychował Richarda, zginął z rąk Rahla Posępnego. Rahl Posępny nakazał wymordować wszystkie Spowiedniczki. Lecz ci, którzy zabili matkę Jennsen, byli Ŝołnierzami Imperialnego Ładu przysłanymi, Ŝeby ją oszukać. Mieli zabić, by uwierzyła, Ŝe to Richard nastaje na jej Ŝycie. Kahlan ogarnęła fala rozpaczliwej bezsilności. Wiedziała, jak to jest być samą, przeraŜoną, obezwładnioną przez silnych męŜczyzn, Ŝądnych krwi i niezachwianie przekonanych, Ŝe zbawienie ludzi wymaga rzezi. - Wszystko bym dała, Ŝeby się dowiedziała, Ŝe to nie ty nasłałeś tych ludzi. - Cichy głos Jennsen zdradzał, czym było doświadczenie takiej straty i przytłaczającej samotności, jaka z niej wyniknęła. - Tak bym chciała, Ŝeby mama poznała prawdę, dowiedziała się, jacy naprawdę jesteście. - Jest z dobrymi duchami, nareszcie spokojna - wyszeptała współczująco Kahlan, chociaŜ teraz miała powody wątpić w zasadność tego stwierdzenia. Jennsen skinęła głową, otarła palcami policzek. - Jaki błąd popełniłaś, Caro? - spytała w końcu. Cara - wcale nie rozgniewana pytaniem zadanym z tak niewinnym zrozumieniem - odpowiedziała spokojnie: - To się łączy z owym małym problemem, o którym wcześniej wspomnieliśmy. - Masz na myśli tę rzecz, której powinnam dotknąć? Kahlan ujrzała w poświacie wąskiego sierpa księŜyca, Ŝe Cara znów się nachmurzyła. - I to im szybciej, tym lepiej. Richard potarł palcami czoło.
- Nie jestem tego taki pewny. Kahlan równieŜ uwaŜała, Ŝe Cara zbytnio to upraszcza. Mord-Sith wyrzuciła w górę ramiona. - AleŜ lordzie Rahlu, nie moŜemy tego tak zostawić... - Rozbijmy obóz, zanim się zrobi za ciemno - spokojnie nakazał Richard. - Teraz potrzebujemy strawy i snu. Cara choć raz uznała, Ŝe jego polecenie jest sensowne, i nie sprzeciwiła się. Kiedy wcześniej samotnie wyruszył na zwiady, powiedziała Kahlan, Ŝe martwi się widocznym zmęczeniem Richarda, i dodała, Ŝe nie powinni go tej nocy budzić na wartę, skoro jest ich tylu. - Sprawdzę okolicę - oznajmiła Mord-Sith - i upewnię się, Ŝe Ŝadne z tych ptaszysk nie siedzi na skale i nie gapi się na nas tymi czarnymi ślepiami. Jennsen rozejrzała się, jakby się bała, Ŝe z ciemności mógłby nadlecieć jakiś czarnosterny chyŜolot. Richard skwitował zamierzenia Cary niedbałym potrząśnięciem głową. - Na razie wszystkie odleciały. - Mówiłeś, Ŝe was śledzą - odezwała się Jennsen, gładząc szyję Betty, trącającej ją nosem i szukającej pociechy. Bliźnięta nadal kryły się pod krągłym brzuchem matki. - AŜ do tej pory ich nie zauwaŜyłam. Nie było ich w pobliŜu ani wczoraj, ani dzisiaj. Nie pokazywały się aŜ do tego wieczoru. JeŜeli naprawdę was śledzą, to nie powinny znikać na tak długo. Cały czas powinny się trzymać blisko was. - Mogą nas zostawić na jakiś czas, Ŝeby zapolować albo Ŝebyśmy zaczęli wątpić w nasze podejrzenia co do ich zamiarów, no i łatwo nas odnaleźć nawet wtedy, gdybyśmy się nie zatrzymali. Oto przewaga, jaką mają czarnosterne chyŜoloty: nie muszą nas bez przerwy obserwować. Jennsen wsparła się pięściami pod boki. - No, to jak, u licha, moŜecie być tacy pewni, Ŝe was śledzą? - Skinęła dłonią ku ciemności za plecami. - Często widujecie ten sam gatunek ptaków. Widzicie kruki, wróble, gęsi, zięby, kolibry, gołębie. Skąd wiecie, Ŝe to właśnie czarnosterne chyŜoloty was śledzą, a nie któreś z tych ptaków? - Ja to wiem - rzekł Richard, odwracając się i ruszając ku wozowi. - Wypakujmy rzeczy i rozbijmy obóz. Kahlan chwyciła Jennsen za ramię, gdy ta juŜ miała pójść za Richardem i
ponowić zastrzeŜenia. - Daj mu juŜ spokój, Jennsen, dobrze? Przynajmniej w tej sprawie. Kahlan była zupełnie pewna, Ŝe czarnosterne chyŜoloty naprawdę ich śledzą, lecz tu nie chodziło o jej pewność co do tego. Ufała słowu Richarda w takich sprawach. Sama znała się na sprawach państwowych, etykiecie, ceremonii i panowaniu. Poznała rozmaite kultury, genezę zadawnionych sporów między krainami, dzieje traktatów. Mówiła wieloma językami, w tym i pokrętną mową dyplomatyczną. W takich sprawach to Richard polegał na jej słowie. Jednak w przypadku tak dziwacznym jak śledzące ich ptaszyska nie zamierzała kwestionować zdania Richarda. Kahlan wiedziała równieŜ, Ŝe on się jeszcze nie dowiedział wszystkiego. JuŜ przedtem go takiego widywała - dalekiego i zamkniętego w sobie - kiedy starał się pojąć doniosłe prawidłowości i związki pomiędzy szczegółami, które tylko on dostrzegał. Wiedziała, Ŝe nie naleŜy mu wtedy przeszkadzać. Domaganie się od niego odpowiedzi, zanim sam je pozna, jedynie mu przeszkadzało, odrywało go od tego, co musiał zrobić. Jennsen, wpatrując się w plecy odchodzącego Richarda, zmusiła się wreszcie do uśmiechu na zgodę. Wtem szeroko otworzyła oczy, jakby przyszła jej do głowy inna myśl. Pochyliła się ku Kahlan i wyszeptała: - Czy tu chodzi o magię? - Nie wiemy, o co tu chodzi. Jennsen skinęła głową. - Pomogę. Chcę pomóc, jak tylko zdołam. Spowiedniczka chwilowo zatrzymała dla siebie swoje troski. Na znak wdzięczności otoczyła ramieniem barki młodej kobiety i poprowadziła ją ku wozowi.
ROZDZIAŁ 3 W bezkresnej, milczącej pustce nocy Kahlan dobrze słyszała, jak na uboczu Friedrich przemawia do koni. Poklepywał je po łopatce lub przesuwał dłonią po ich bokach, oporządzając je i pętając na noc. Ciemność przesłaniała jałowy bezkres, a za sprawą swojskiej troski o zwierzęta obce miejsce było mniej złowrogie. Friedrich był starszym, skromnym męŜczyzną średniego wzrostu. Pomimo swego wieku zdecydował się na długą i cięŜką wyprawę do Starego Świata, Ŝeby odszukać Richarda. Wyruszył w tę podróŜ, Ŝeby dostarczyć waŜnych informacji, wkrótce po śmierci Ŝony. Ogromny smutek po tej stracie wciąŜ jeszcze ocieniał jego łagodną twarz. Kahlan sądziła, Ŝe juŜ zawsze tak będzie. W przyćmionym świetle dostrzegła, Ŝe Jennsen się uśmiechnęła, kiedy Tom na nią spojrzał. Wielki, jasnowłosy D’Harańczyk rozjaśnił się chłopięcym uśmiechem na widok Jennsen, lecz raz-dwa wrócił do pracy. Wyciągał śpiwory spod kozła. Przekroczył leŜące na wozie pakunki i podał śpiwory Richardowi. - Nie ma drew na ognisko, lordzie Rahlu. - Tom wsparł stopę na tylnej ściance wozu i złoŜył rękę na ugiętym kolanie. - Ale, gdybyś chciał, mam trochę węgla drzewnego do gotowania. - Przede wszystkim chciałbym, Ŝebyś przestał nazywać mnie „lordem Rahlem”. Jeśli się tak do mnie odezwiesz przy nieodpowiednich ludziach, wpadniemy w spore tarapaty. Tom uśmiechnął się i poklepał ozdobne „R” na srebrnej rękojeści zatkniętego za pas noŜa. - Nie trap się, lordzie Rahlu. Stal przeciwko stali. Richard westchnął, usłyszawszy tę często powtarzaną maksymę mówiącą o więzi łączącej D’Harańczyków z ich lordem Rahlem. Tom i Friedrich obiecali, Ŝe przy ludziach poniechają tytułowania Richarda i Kahlan. Jednak trudno im było zmienić wieloletnie nawyki i Kahlan zdawała sobie sprawę, Ŝe dziwnie się czują, pomijając tytuły, kiedy w pobliŜu nie ma obcych. - śyczysz sobie ogienka, Ŝeby coś ugotować? - zapytał Tom, podając ostatni śpiwór. - Wydaje mi się, Ŝe w tym skwarze obejdziemy się bez dodatkowego podgrzewania. - Richard połoŜył śpiwory na wyładowanych wcześniej workach owsa.
- Poza tym wolę nie marnować czasu. Chciałbym, Ŝebyśmy wyruszyli o brzasku, a potrzebny nam solidny wypoczynek. - Co do tego muszę ci przyznać rację. - Olbrzymi Tom wyprostował się. - Nie podoba mi się, Ŝe jesteśmy na otwartym terenie, gdzie tak łatwo nas dostrzec. Richard szerokim gestem wskazał pociemniałe niebo. Tom nieufnie spojrzał w górę. Z ociąganiem skinął głową i zaczął szukać narzędzi do naprawy uprzęŜy i drewnianych wiader do pojenia koni. Richard postawił stopę na szprysze tylnego koła wozu i wspiął się na górę, Ŝeby mu pomóc. Tom - nieśmiały, lecz pogodny - zjawił się poprzedniego dnia, wkrótce po tym, jak spotkali Jennsen. Wyglądał na kupca wiozącego towary na sprzedaŜ. Kahlan i Richard dowiedzieli się, Ŝe wóz wypełniony towarami pozwalał mu podróŜować, gdzie i kiedy chciał, w rzeczywistości jednak naleŜał do tajnego ugrupowania strzegącego lorda Rahla przed knowaniami i zagroŜeniami. Jennsen pochyliła się ku Kahlan i powiedziała cicho: - Po sępach nawet z daleka poznasz, gdzie leŜy zdobycz. Poznasz to po tym, jak kołują i się zbierają. Pewnie tak samo jest z chyŜolotami. Ktoś moŜe je dostrzec z daleka i będzie wiedzieć, Ŝe poniŜej coś jest. Kahlan zmilczała to. Bolała ją głowa, była głodna i chciała spać, a nie rozprawiać o rzeczach, o których nic nie mogła powiedzieć. Ciekawa była, ile razy Richard myślał o jej natarczywych pytaniach tak, jak ona teraz o dopytywaniu się Jennsen. W duchu obiecała sobie, Ŝe spróbuje być choć w połowie tak cierpliwa, jak zawsze był Richard. - Problem w tym - podjęła Jennsen rzeczowo - jak ktoś zdołałby nakłonić ptaki, Ŝeby... no wiesz, kołowały nad wami jak sępy nad padliną, by mógł po tym poznać, gdzie jesteście. - Znowu się nachyliła i szepnęła, dla pewności, Ŝe Richard jej nie usłyszy: - MoŜe uŜyto magii, Ŝeby leciały za konkretnymi ludźmi. Cara wbiła w Jennsen mordercze spojrzenie. Kahlan leniwie zastanawiała się, czy Mord-Sith zdzieli siostrę Richarda, czy teŜ okaŜe wyrozumiałość, bo to jednak rodzina. Rozmowy o magii, a juŜ zwłaszcza o związanym z nią zagroŜeniu dla Richarda lub Kahlan, ogromnie Carę irytowały. Mord-Sith były nieustraszone w obliczu śmierci, lecz nie lubiły magii i nie wahały się tego demonstrować. Taka wrogość wobec magii była charakterystyczna dla Mord-Sith - potrafiły one zawładnąć mocą obdarzonych darem i zniszczyć tychŜe ich własną magią. Mord- Sith poddawano straszliwej tresurze, Ŝeby stały się bezlitosne. Dopiero Richard
uwolnił je od tych okropieństw. Kahlan doskonale pojmowała, Ŝe jeŜeli chyŜoloty naprawdę ich śledzą, to dzieje się to za sprawą jakiegoś zaklęcia. A wynikające z tego problemy ogromnie ją niepokoiły. Nie zaczęła roztrząsać owej sprawy, więc Jennsen spytała: - A czemu według ciebie ktoś miałby wykorzystywać chyŜoloty do śledzenia was? Kahlan spojrzała na młodą kobietę. - Jesteśmy w samym środku Starego Świata, Jennsen. Trudno się dziwić, Ŝe ktoś nas śledzi na wrogich ziemiach. - Pewnie masz rację - przyznała dziewczyna. - Tak mi się jednak zdaje, Ŝe w tym się kryje coś więcej. - Rozmasowała ramiona, jakby pomimo skwaru ogarnął ją chłód. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo imperator Jagang chce was pojmać. Spowiedniczka uśmiechnęła się do siebie. - O, chyba jednak wiem. Jennsen przyglądała się Richardowi, nalewającemu wody do wiader ze stojących na wozie beczek. Pochylił się i podał jedno z wiader Friedrichowi. Konie nadstawiły uszu i teŜ się bacznie przyglądały, ogromnie spragnione. Betty równieŜ patrzyła; koźlątka ssały, a ona zameczała, dając znać, Ŝe i jej się chce pić. Richard napełnił wiadra, a potem nabrał wody do swojego bukłaka. Jennsen potrząsnęła głową i znów spojrzała Kahlan w oczy. - Imperator Jagang podstępem skłonił mnie do myślenia, Ŝe Richard chce mojej śmierci. - Obejrzała się na zajętych swoją pracą męŜczyzn i dodała: - Byłam przy Jagangu, kiedy zaatakował Aydindril. Kahlan serce podeszło do gardła, gdy z ust naocznego świadka usłyszała, Ŝe ów okrutnik najechał miasto, w którym spędziła dzieciństwo. Miała wraŜenie, Ŝe nie zniesie odpowiedzi na swoje pytanie, a jednak musiała je zadać: - Czy on zniszczył miasto? Kiedy Richarda pojmano i zabrano od niej, Kahlan z Carą u boku poprowadziła d’harańską armię przeciwko hordom najeźdźców ze Starego Świata. Miesiąc po miesiącu walczyli z przewaŜającym przeciwnikiem, wycofując się przez Midlandy. Kiedy przegrali walkę o Midlandy, minął akurat rok, odkąd ostatni raz widziała Richarda; jej ukochany przepadł bez wieści. W końcu się dowiedziała, gdzie jest, i razem z Carą pospiesznie wyruszyły na południe, do Starego Świata. Zjawiły się
na miejscu akurat wtedy, gdy Richard wywołał rewolucję w samym sercu rodzinnych ziem Jaganga. Przed odejściem na południe Kahlan ewakuowała wszystkich z Aydindril - Pałac Spowiedniczek opuścili wszyscy, dla których był domem. WaŜne było Ŝycie, a nie miejsce. - Nie miał okazji zniszczyć miasta - odparła Jennsen. - Jak dotarliśmy do Pałacu Spowiedniczek, imperator Jagang myślał, Ŝe osaczył ciebie i Richarda. Ale przed pałacem czekała włócznia z głową umiłowanego duchowego przewodnika imperatora, Brata Nareva. - Znacząco zniŜyła głos: - Jagang znalazł dołączoną do głowy wiadomość. Kahlan dobrze pamiętała dzień, kiedy Richard wysłał w długą podróŜ na północ głowę owego niegodziwego człowieka i wiadomość dla Jaganga: „Pozdrowienia od Richarda Rahla”. Powiedziała to głośno. - Właśnie - potwierdziła Jennsen. - Nie masz pojęcia, jak się Jagang wściekł. - Zamilkła na chwilę, Ŝeby się upewnić, Ŝe Kahlan zwróci uwagę na jej ostrzeŜenie. - Jest gotów na wszystko, byle dopaść ciebie i Richarda. Kahlan wcale nie potrzebowała ostrzeŜeń dziewczyny przed Jagangiem. - Kolejny powód, Ŝeby stąd zniknąć i gdzieś się ukryć - odezwała się Cara. - A chyŜoloty? - przypomniała jej Matka Spowiedniczka. Mord-Sith wymownie spojrzała na Jennsen i odparła cicho: - JeŜeli uporamy się z resztą, to moŜe i ten problem zniknie. Zadaniem Cary było strzec Richarda. Najchętniej schowałaby go w jakiejś dziurze i trzymała tam, gdyby była pewna, Ŝe to go przed wszystkim uchroni. Jennsen czekała, przyglądając się im obu. Kahlan wcale nie była pewna, czy młoda kobieta zdoła cokolwiek zrobić. Richard przemyślał wszystko i nabrał powaŜnych wątpliwości. ChociaŜ Kahlan i bez nich bardzo sceptycznie do tego podchodziła. Jednak... - MoŜe - powiedziała do Cary. - JeŜeli mogę coś zrobić, zrobię to. - Jennsen przesuwała w palcach guzik sukienki. - Richard nie sądzi, Ŝe mogę pomóc. Nie wiedziałby, gdyby się to łączyło z magią? Jest czarodziejem, powinien się znać na magii. Kahlan westchnęła. To wcale nie było takie proste. - Richard wychował się w Westlandzie, daleko od Midlandów i jeszcze dalej od D’Hary. Wzrastał w izolacji od reszty Nowego Świata, nie mając pojęcia o swym darze. I nadal niewiele o nim wie, mimo tego, czego się nauczył i czego dokonał.
JuŜ o tym mówiły Jennsen, ale niedowierzała. Najwyraźniej podejrzewała, Ŝe przesadzają, opowiadając jej o nieobznajomieniu Richarda z własnym darem. W końcu starszy brat w jednej chwili wyzwolił ją z koszmaru dręczącego Jennsen przez całe Ŝycie. Tak głęboka przemiana najwyraźniej wydawała się magiczna komuś, kto pozbawiony był najdrobniejszej iskierki daru. - Skoro Richard wie o magii tak mało, jak twierdzicie - Jennsen wreszcie dotarła do załoŜonego celu - to moŜe nie powinnyśmy się aŜ tak bardzo przejmować tym, co on o tym myśli. MoŜe zwyczajnie nic mu nie mówmy, tylko idźmy tam, a ja zrobię to, czego chce ode mnie Cara, Ŝeby rozwiązać wasze problemy i Ŝebyście się pozbyli chyŜolotów. TuŜ obok Betty z zadowoleniem wylizywała swoje bielutkie bliźnięta. Skwarny mrok i panująca wokół głucha cisza zdawały się równie bezkresne jak sama śmierć. Kahlan spokojnie zacisnęła palce na kołnierzu Jennsen. - Dorastałam, chodząc po WieŜy Czarodzieja i Pałacu Spowiedniczek. Sporo wiem o magii. - Przyciągnęła ku sobie młodą kobietę. - Dlatego chcę cię ostrzec, Ŝe takie naiwne pomysły w tak niebezpiecznych sprawach mogą z łatwością doprowadzić do śmierci ludzi. Rzecz jasna, zawsze istnieje moŜliwość, Ŝe jest to tak proste, jak myślisz, ale najprawdopodobniej jest to bardziej skomplikowane, niŜ potrafisz sobie wyobrazić, i kaŜda pochopna próba mogłaby doprowadzić do wybuchu, który zniszczyłby nas wszystkich. A naleŜy jeszcze dodać do tego obawy o to, jak ktoś taki jak ty, pozbawiony nawet iskierki daru, przed kim ostrzega staroŜytna ksiąŜka, którą dostał Richard, mógłby wpłynąć na całość procesu. Niekiedy pozostaje tylko natychmiastowe działanie, ale i wtedy musisz dokładnie ocenić sytuację, korzystając z całego swojego doświadczenia i wszystkich posiadanych informacji. Dopóki jednak jest wybór, to w sprawach magii zaczynasz działać dopiero wtedy, kiedy się całkowicie upewnisz co do konsekwencji. Nigdy nie ryzykujesz w ciemno. Kahlan aŜ nazbyt dobrze wiedziała, jak prawdziwe są te słowa. Jednak Jennsen nie wyglądała na przekonaną. - Ale jeśli on naprawdę mało wie o magii, to wszystkie jego obawy mogą tylko... - Szłam przez wymarłe miasta, mijałam okaleczone ciała męŜczyzn, kobiet i dzieci wyznaczające ślad przemarszu wojsk Imperialnego Ładu. Widziałam młodsze od ciebie kobiety, które popełniały bezwiedne, niewinne omyłki, a potem przykuwane
były do pala i przez wiele dni wykorzystywane przez bandy Ŝołnierzy, na koniec zaś zadręczane na śmierć dla zabawy Ŝołdaków, czerpiących wynaturzoną rozkosz z gwałcenia umierającej kobiety. Kahlan z całej siły zacisnęła zęby, bo pamięć bezlitośnie ukazywała jej te wszystkie okropieństwa. Mocniej zwarła palce na kołnierzu Jennsen. - Wszystkie moje siostry Spowiedniczki zginęły w taki właśnie sposób, a one znały swoją moc i wiedziały, jak się nią posługiwać. Wiedzieli o tym równieŜ ci, którzy je pojmali, i wykorzystali tę wiedzę przeciwko nim. Moja najbliŜsza przyjaciółka umarła na moich rękach, kiedy ci ludzie z nią skończyli. Tacy jak oni czczą śmierć, Ŝycie nic dla nich nie znaczy. I to właśnie tego pokroju ludzie zamordowali twoją matkę. Ludzie, którzy i nas zabiją, jeŜeli popełnimy błąd. To tacy jak oni zastawiają na nas pułapki, równieŜ magiczne. A co do tego, Ŝe Richard tak mało wie o magii... niekiedy wykazuje w najprostszych sprawach taką niewiedzę, Ŝe ledwo mogę w to uwierzyć i muszę sobie przypominać, Ŝe rósł, nie mając pojęcia o swoim darze, Ŝe nikt go niczego o magii nie uczył. Staram się być cierpliwa i nakierowywać go najlepiej, jak potrafię. Bardzo powaŜnie traktuje moje słowa. Kiedy indziej zaś podejrzewam, Ŝe pojmuje takie złoŜoności magii, które ani mnie, ani nikomu innemu jeszcze w ogóle nie przyszły do głowy, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy. W takich sprawach sam musi być swoim przewodnikiem. Odpowiadamy za Ŝycie wielu ludzi, więc nie moŜemy sobie pozwolić na popełnianie błędów przez nieuwagę, a juŜ zwłaszcza w sprawach związanych z magią. Jako Matka Spowiedniczka nie mogę dopuścić, by czyjaś lekkomyślna zachcianka naraziła tych ludzi na niebezpieczeństwo. Rozumiesz? Kahlan miewała koszmarne sny o tym, co widziała, o ludziach, których pojmano, o tych, którzy popełnili błąd i zapłacili zań Ŝyciem. Nie była wiele starsza od Jennsen, lecz dzieliły je nie tylko te lata. Mocno szarpnęła trzymanym w garści kołnierzem dziewczyny. - Rozumiesz? Jennsen przełknęła ślinę i wybałuszyła na nią oczy. - Tak, Matko Spowiedniczko. - Wreszcie spuściła wzrok. I dopiero wtedy Kahlan ją puściła.
ROZDZIAŁ 4 - Głodne jesteście? - zawołał do trzech kobiet Tom. Richard zdjął z wozu latarnię, zapalił ją za pomocą krzesiwa i postawił na skalnej półce. Obrzucił podejrzliwym spojrzeniem trzy zbliŜające się kobiety, lecz najwyraźniej wolał się nie odzywać. Kahlan usiadła obok niego, a Tom podał mu pierwszy kawałek długiej kiełbasy. Richard odmówił, lecz Kahlan chętnie go przyjęła. Tom odciął następny kawałek i podał go Carze, a potem kolejny Friedrichowi. Jennsen podeszła do wozu i grzebała w swoim plecaku. Kahlan pomyślała, Ŝe pewnie chce być chwilę sama, Ŝeby się pozbierać. Zdawała sobie sprawę, jak szorstko brzmiały jej słowa, lecz nie mogła sobie pozwolić na mydlenie dziewczynie oczu miłymi kłamstewkami. Betty, uspokojona bliskością Jennsen, ułoŜyła się obok Rusty, rudej klaczy swojej pani. Były dobrymi przyjaciółkami. Pozostałe konie cieszyły się z tych odwiedzin i Ŝywo interesowały jej koźlątkami; obwąchiwały je, jak tylko podchodziły wystarczająco blisko. Podeszła Jennsen, wyjmując marchewkę, i Betty natychmiast się poderwała. Energicznie machała ogonkiem. Konie zarŜały i potrząsnęły łbami, mając nadzieję, Ŝe i im się coś dostanie. KaŜdy dostał swoją cząstkę i został podrapany za uchem. Gdyby rozpalili ognisko, to pewnie ugotowaliby gulasz, ryŜ albo fasolę, upiekli bezdroŜdŜowy chleb, a moŜe i zrobili smaczną zupę. ChociaŜ Kahlan była bardzo głodna, czuła, Ŝe nie miałaby siły gotować, i chętnie zadowoliła się tym, co było pod ręką. Jennsen wydobyła z plecaka paski suszonego mięsa i częstowała wszystkich. Richard i jej odmówił - jadł twarde suchary podróŜne, orzechy i suszone owoce. - Czemu nie chcesz Ŝadnego mięsa? - zapytała Jennsen, siadając naprzeciwko niego na śpiworze. - Powinieneś zjeść coś konkretnego. - Nie jadam mięsa. Odkąd obudził się we mnie dar. Jennsen w zadziwieniu zmarszczyła nos. - A czemuŜ to dar nie pozwala ci jeść mięsa? Richard podparł się na łokciu i przez chwilę patrzył w gwiazdy, szukając odpowiednich słów.
- Równowaga w przyrodzie - odezwał się w końcu - wynika z wzajemnego oddziaływania wszystkiego, co istnieje. Weź pod uwagę, jak ustala się równowaga pomiędzy drapieŜnikami a ich zdobyczą. Gdyby drapieŜniki były zbyt liczne i zjadły całą swoją zdobycz, to i one w końcu pomarłyby z głodu. Brak równowagi byłby groźny tak dla jednych, jak i dla drugich: ich świat by się skończył. Wytworzyła się między nimi równowaga, bo działają zgodnie ze swoją naturą. Owa równowaga nie jest rezultatem ich świadomego wyboru. Ludzie są inni. JeŜeli nie będziemy świadomie do tego dąŜyć, moŜemy nie osiągnąć stanu równowagi, od której często zaleŜy nasze przeŜycie. JeŜeli chcemy zachować Ŝycie, musimy się nauczyć posługiwać umysłem, nauczyć się myśleć. Uprawiamy rośliny, polujemy, Ŝeby chronić się futrami od zimna, albo hodujemy owce, strzyŜemy je i uczymy się tkać materiały z ich wełny. Musimy się nauczyć budować schronienie. Ustalamy wartość jednej rzeczy w porównaniu z drugą i wymieniamy to, co sami zrobiliśmy, na to, czego potrzebujemy, a co inni zrobili, wyhodowali, zbudowali lub upolowali. Dostosowujemy nasze pragnienia do tego, co wiemy o rzeczywistości. Kierujemy się dobrze pojętym własnym interesem, a nie chęcią spełnienia chwilowej zachcianki, bo wiemy, Ŝe na dłuŜszą metę to właśnie jest dla nas korzystniejsze. Układamy w kominku drwa i rozpalamy ogień, Ŝeby nie marznąć w zimową noc, lecz jakkolwiek byśmy marzli, nie rozpalamy zbyt wielkiego ognia, Ŝeby nasze schronienie się nie spaliło, kiedy się juŜ rozgrzejemy i zaśniemy. - Ale ludzie kierują się takŜe krótkowzrocznym egoizmem, chciwością i Ŝądzą władzy. Zabijają. - Jennsen wskazała w mrok. - Popatrz tylko, co robi Imperialny Ład i jak na tym korzysta. Za nic mają przędzenie wełny, budowanie domów czy handel. Mordują ludzi, Ŝeby zdobywać nowe ziemie. Biorą, co chcą. - A my stawiamy im opór. Nauczyliśmy się cenić Ŝycie, więc walczymy, Ŝeby znów zwycięŜył rozsądek. Stanowimy dla nich przeciwwagę. - A co to ma wspólnego z niejedzeniem mięsa? - Jennsen odsunęła za ucho pukiel włosów. - Mówiono mi, Ŝe i czarodzieje muszą w swoich działaniach zachowywać równowagę względem swego daru, swojej mocy, siebie. Walczę z tymi, którzy jak Imperialny Ład niszczą Ŝycie, bo nie ma ono dla nich Ŝadnej wartości. Jednak przy tym i ja muszę niszczyć to, co dla mnie najcenniejsze, czyli Ŝycie. PoniewaŜ mój dar to dar wojownika, powstrzymywanie się od jedzenia mięsa ma równowaŜyć śmierć, którą jestem zmuszony zadawać.
- A co się stanie, jeŜeli zjesz mięso? Kahlan wiedziała, Ŝe po wczorajszym dniu Richard miał powody do rezygnacji z mięsa. - Sama myśl o zjedzeniu mięsa przyprawia mnie o mdłości. Jadłem je, kiedy musiałem, ale staram się tego unikać, jeśli to tylko moŜliwe. Pozbawiona przeciwwagi magia moŜe mieć groźne skutki, podobnie jak rozpalenie w kominku zbyt wielkiego ognia. Kahlan przyszło na myśl, Ŝe Richard nosi Miecz Prawdy i Ŝe pewnie oręŜ ów teŜ wymaga odpowiedniego zrównowaŜenia. Richard słusznie został mianowany Poszukiwaczem Prawdy przez samego Pierwszego Czarodzieja, Zeddicusa Zu’l Zorandera, swojego dziadka, który pomagał go wychowywać i po którym takŜe odziedziczył dar. Dar Richarda był nie tylko dziedzictwem po Rahlach, ale i po Zoranderach. Zaiste równowaga. Prawomocnie mianowani Poszukiwacze od niemal trzech tysięcy lat nosili ten sam miecz. MoŜe to, Ŝe Richard rozumiał konieczność zachowania harmonii, pozwoliło mu przeŜyć mimo wszelkich przeciwności. Jennsen odgryzła kawałek suszonego mięsa, rozmyślając nad tym, co usłyszała. - Czyli skoro musisz walczyć i czasem zabijać, nie moŜesz jeść mięsa, Ŝeby to zrównowaŜyć? Richard skinął głową, zajadając suszone morele. - To musi być okropne mieć dar - stwierdziła cicho Jennsen. - Mieć coś tak niszczycielskiego, Ŝe aŜ trzeba to jakoś równowaŜyć. Odwróciła wzrok od szarych oczu Richarda. Kahlan wiedziała, jak trudno czasem wytrzymać jego przenikliwe spojrzenie. - TeŜ tak uwaŜałem - odezwał się - kiedy obwołano mnie Poszukiwaczem i dano miecz, a nawet i potem, kiedy się przekonałem, Ŝe mam dar. Nie chciałem daru, nie chciałem tego, co z posiadania mocy wynikało, podobnie jak nie chciałem miecza przez wzgląd na te moje cechy, których według mnie nie powinno się rozbudzać. - Ale teraz ani miecz, ani dar juŜ ci tak nie przeszkadzają? - Masz nóŜ i posługiwałaś się nim. - Richard nachylił się ku niej i wyciągnął przed siebie ręce. - Masz ręce. Czy czujesz odrazę do swojego noŜa lub rąk? - Jasne, Ŝe nie. Ale co to ma wspólnego z posiadaniem daru? - Ja się zwyczajnie urodziłem z darem, tak jak się rodzi męŜczyzną lub
kobietą, z niebieskimi, piwnymi albo zielonymi oczami, czy teŜ z dwiema rękami. Nie czuję odrazy do swoich rąk tylko dlatego, Ŝe ewentualnie mógłbym kogoś nimi udusić. To rozum kieruje moimi rękami. Nie działają z własnej woli. Taki pomysł oznacza ignorowanie prawdziwej natury kaŜdej rzeczy, ignorowanie tego, czym w istocie dana rzecz jest. JeŜeli chcesz osiągnąć harmonię, powinnaś pojąć istotę rzeczy, powinnaś naprawdę wszystko zrozumieć. Kahlan zastanawiała się, dlaczego sama nie potrzebuje Ŝadnego zrównowaŜenia, w przeciwieństwie do Richarda. Dlaczego było to tak waŜne dla niego, lecz nie dla niej? ChociaŜ była ogromnie śpiąca, nie potrafiła zmilczeć. - Często wykorzystuję swoją moc Spowiedniczki w tym samym celu, Ŝeby zabić, a nie przeciwwaŜę tego unikaniem mięsa. - Siostry Światła twierdzą, Ŝe to magia podtrzymuje zasłonę oddzielającą świat Ŝycia od świata śmierci. A dokładniej, twierdzą one, Ŝe zasłona jest tutaj - dotknął skroni - w tych z nas, którzy mają dar: w czarodziejach i, w mniejszym stopniu, w czarodziejkach. Twierdzą, Ŝe dla mających dar takie zachowywanie harmonii, równowagi, ma zasadnicze znaczenie, bo to w nas, w naszym darze tkwi owa zasłona, czyniąc nas swoimi straŜnikami, osobami zachowującymi równowagę między światami. Być moŜe mają rację. Mam dar obu magii: addytywnej i subtraktywnej. MoŜe dlatego ze mną jest inaczej. MoŜe dlatego tak waŜne jest, Ŝebym utrzymywał harmonię mojego daru. Kahlan zastanawiała się, ile z tego moŜe być prawdą. Bała się pomyśleć, jak jej działania mogły zakłócić harmonię magii. Świat niszczył na wiele sposobów. No, ale nie było wyboru. Cara lekcewaŜąco pomachała przed nimi kawałkiem suszonego mięsa. - Cała ta sprawa z przeciwwagą to przesłanie od dobrych duchów, z tamtego świata, Ŝeby lord Rahl sprawy walki pozostawił nam. Gdyby tak zrobił, nie musiałby się przejmować równowagą ani tym, co mu wolno, a czego nie wolno zjeść. Gdyby się przestał wystawiać na śmiertelne niebezpieczeństwo, ta jego równowaga byłaby w porządku i mógłby zjeść calutką kozę. Brwi Jennsen powędrowały wysoko. - Wiesz, co mam na myśli - burknęła Mord-Sith. - MoŜe pani Cara ma rację, lordzie Rahlu - wtrącił się Tom. - Masz ludzi do ochrony. Powinieneś im pozwolić cię chronić, a wtedy mógłbyś wszystkie talenty spoŜytkować na bycie lordem Rahlem.
Richard zamknął oczy, rozmasował palcami skronie. - Gdybym stale miał czekać, aŜ Cara mnie ochroni, to pewnie musiałbym się obyć bez głowy. Cara wywróciła oczami, widząc jego uśmiech, i zajęła się swoim kawałkiem kiełbasy. Kahlan, przyglądając się w niewyraźnym świetle twarzy Richarda Ŝującego mały kęs suchara, pomyślała, Ŝe on źle wygląda i Ŝe to coś więcej niŜ tylko zmęczenie. Słaby blask latarni oświetlał połowę twarzy chłopaka, pozostawiając resztę w mroku, jakby był tu jedynie w połowie - w połowie w tym świecie, w połowie w świecie mroku, niczym zasłona pomiędzy światami. Pochyliła się ku niemu i odgarnęła mu włosy z twarzy, przy okazji dotykając czoła. Było rozpalone, ale wszyscy mieli nagrzaną skórę i pocili się. Trudno było poznać, czy ma gorączkę, no i nie sądziła, Ŝe ma. Przytuliła dłoń do skraju jego policzka; uśmiechnął się. Pomyślała, Ŝe moŜe się zatracić w zachwycie patrzenia mu w oczy. Jego uśmiech wręcz boleśnie radował serce. Odwzajemniła go; uśmiechnęła się doń w sposób przeznaczony wyłącznie dla niego. Kahlan bardzo pragnęła go pocałować, ale wokół zawsze byli jacyś ludzie, a takiego całusa nie daje się w obecności innych. - Tak trudno to pojąć - powiedział Friedrich do Richarda. - To znaczy lorda Rahla dorastającego w nieświadomości, Ŝe ma dar. - MęŜczyzna potrząsnął głową. - Trudno to pojąć. - Mój dziadek Zedd ma dar - rzekł Richard, odchylając się do tyłu. - Chciał mnie chować z dala od magii i, podobnie jak Jennsen, ukrytego tak, Ŝeby Rahl Posępny mnie nie dopadł. To dlatego chciał, Ŝebym się wychowywał w Westlandzie, po drugiej stronie magicznej granicy. - I twój dziadek czarodziej nigdy nie zdradził, Ŝe ma dar? - spytał Tom. - Nigdy. Dopóki Kahlan nie zjawiła się w Westlandzie. Kiedy teraz sięgam pamięcią wstecz, uświadamiam sobie, ile drobiazgów świadczyło o tym, Ŝe jest kimś więcej, niŜ się wydaje. Ale dorastając, nie miałem pojęcia. Zawsze wydawał mi się czarodziejski, bo wiedział wszystko o otaczającym nas świecie. Otwierał dla mnie ów świat, sprawiał, Ŝe zawsze chciałem wiedzieć więcej i więcej, jednak to nie magię daru mi ukazywał, ale Ŝycie. - Więc to prawda - odezwał się Friedrich - Ŝe w Westlandzie nie ma magii. Richard uśmiechnął się na wzmiankę o ojczystej krainie. - Prawda. Dorastałem w lasach Hartlandu, w pobliŜu granicy, i nigdy nie