prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony563 216
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 136

Terry Goodkind - Miecz Prawdy - 14 - Skradzione Dusze

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Terry Goodkind - Miecz Prawdy - 14 - Skradzione Dusze.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Terry Goodkind Miecz prawdy 1-15
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 827 stron)

Terry Goodkind Skradzione dusze Przełożyła Lucyna Targosz

ROZDZIAŁ 1 Sprowadź nam naszych zmarłych. Richard usłyszał głos i w tej samej chwili poczuł na ramieniu dotknięcie lodowatej dłoni. Odwrócił się, dobywając miecza. W cichym przedświcie zabrzmiał charakterystyczny dźwięk wysuwającej się z pochwy stalowej klingi. Moc tkwiąca w mieczu odpowiedziała na wezwanie, przepełniła Richarda furią, przygotowując go do walki. Tuż za nim stali w mroku trzej mężczyźni i dwie kobiety. Dogasające ognisko, płonące w oddali za jego plecami, rzucało na pięć nieruchomych twarzy delikatny czerwonawy poblask. Wymizerowane postaci stały bez ruchu, przygarbione, z bezwładnie zwisającymi rękami. W powietrzu czuć było nadciągający deszcz, zapach dymu z ogniska w obozie, woń rosnących w pobliżu drzew balsamicznych i cynamonowych paproci, zapach koni i zatęchły zapaszek wilgotnych liści zaścielających ziemię. Lecz Richard wyczuł również śladową woń siarki.

Chociaż żadne z tych pięciorga ani nie wyglądało, ani nie zachowywało się groźnie, to przepełniająca go moc starożytnego oręża, które trzymał w dłoni, sprawiała, że serce mu waliło. Ich bierna, apatyczna postawa nie łagodziła ani poczucia zagrożenia, ani gotowości do walki, gdyby nagle zaatakowali. Jednak najbardziej niepokoiło go to, że choć wypatrywał i nasłuchiwał najsłabszego dźwięku i najlżejszego ruchu – to ani nie usłyszał, ani nie dostrzegł podchodzącej do niego piątki. Przecież to niemożliwe, żeby w takich gęstych, niezamieszkanych lasach żadne z nich nie nadepnęło na gałązkę, nie skruszyło stopą suchych liści i kory leżących na ziemi. Richard był znakomicie obeznany z lasami i nawet wiewiórka nie mogłaby się do niego podkraść, a co dopiero pięcioro ludzi. Kiedy był leśnym przewodnikiem, bawił się z innymi przewodnikami w podchody. Miał w tym dużą wprawę i rozwinęło to w nim rodzaj szóstego zmysłu pozwalającego wyczuć, czy w pobliżu jest jakaś żywa istota. Prawie nikt nie mógł niezauważenie podkraść się do Richarda. A jednak tych pięcioro to zrobiło.

Pustkowia Mrocznych Ziem rzadko widywały podróżników. Było tu zbyt niebezpiecznie, żeby ryzykować przeprawę. Każdy wędrowiec o tym wiedział i nie szukałby kłopotów, podkradając się do obozowiska. Jedno nieodpowiednie słowo lub nagłe poruszenie i Richard przestanie nad sobą panować. W jego umyśle już się dokonało, każdy ruch był obmyślony i postanowiony. Jeżeli zrobią coś nie tak, bez wahania będzie bronił siebie i tych w obozie. – Kim jesteście? – zapytał. – Czego chcecie? – Przyszliśmy, żeby być z naszymi zmarłymi – powiedziała jedna z kobiet takim samym głuchym głosem jak mężczyzna, który przemówił pierwszy. Wydawało się, że wszyscy pięcioro patrzą przez Richarda. – Sprowadź ich do nas – powiedziała druga kobieta podobnie martwym głosem. Tak jak tamci wyglądała jak skóra i kości. – O czym wy mówicie? – zapytał Richard. – Sprowadź naszych zmarłych – powtórzył jeden z mężczyzn.

– Jakich zmarłych? – zapytał Richard. – Naszych zmarłych – powiedział kolejny mężczyzna równie głuchym głosem. Te powtarzające się odpowiedzi donikąd nie prowadziły. Richard słyszał dobiegające z obozu ciche głosy – to żołnierze Pierwszej Kompanii, obudzeni szczękiem dobywanego miecza, odrzucali koce i zrywali się na nogi. Wiedział, że chwytają miecze, kopie i topory, leżące w pogotowiu obok posłań. Zawsze byli gotowi do działania. Richard nie spuszczał z tej piątki oka – jedynie na mgnienie, by zerknąć w bok, sprawdzić, czy nie ma innych zagrożeń – lecz wiedział, że żołnierze, przekazując sobie sygnały gestami, zajmują pozycje. Chociaż byli daleko i poruszali się bardzo ostrożnie, słyszał czyjś krok, szelest liści, mlaśnięcie błota pod stopą, kiedy część z nich spiesznie szła przez las, żeby okrążyć obcych. To byli najlepsi z najlepszych – doświadczeni żołnierze, którzy ciężko pracowali, żeby dołączyć do elitarnej Pierwszej Kompanii. Wszyscy mieli za sobą lata wojaczki. Wielu spośród nich już oddało życie na Mrocznych Ziemiach, gdzie przybyli, żeby zapewnić Richardowi i Kahlan bezpieczny powrót do pałacu.

Niestety, wszyscy wciąż byli bardzo daleko od domu. – Nie wiem, o czym mówicie – powiedział Richard, obserwując pozbawione wyrazu oczy stojących przed nim pięciorga ludzi. – Nasi zmarli – odparła głuchym głosem pierwsza kobieta. Richard zmarszczył brwi. – Dlaczego mówicie to akurat mnie? – Bo jesteś tym jedynym, wybrańcem – oznajmił mężczyzna, który go dotknął. Richard kolejno poruszył palcami, lepiej ujmując rękojeść. Powiódł wzrokiem po twarzach bez wyrazu. – Wybrany? O czym mówicie? – Jesteś fuer grissa ost drauka – dodał kolejny mężczyzna. – Jesteś ten jedyny, wybrany. Richard dostał gęsiej skórki. Fuer grissa ost drauka w prastarym górnod’harańskim znaczyło „siewca śmierci”. Bardzo niewielu ludzi – poza nim samym – znało ten martwy język.

Jeszcze bardziej niepokojące było to, skąd tych pięcioro wiedziało, że to się odnosi do niego. Richard kierował w ich stronę czubek klingi, by mieć pewność, że żadne z nich nie podejdzie bliżej. Chciał być pewny, że w razie potrzeby będzie miał czyste pole do walki. – Gdzieście to usłyszeli? – zapytał. – Jesteś tym jedynym, jesteś fuer grissa ost drauka: siewca śmierci – powiedziała jedna z kobiet. – To właśnie robisz. Siejesz śmierć. – Czemu uważacie, że mogę wam przyprowadzić waszych zmarłych? – Od bardzo dawna ich szukamy – rzekła. – Chcemy, żebyś ich do nas przyprowadził. – Sprowadź naszych zmarłych – powtórzył jeden z mężczyzn, po raz pierwszy z nutką gniewnego uporu, co się Richardowi nie spodobało. Najwyraźniej miało to jakiś sens dla tamtych, lecz żadnego dla Richarda, chyba że zdecydowanie pokrętny. Znał trzy pradawne znaczenia określenia fuer grissa ost drauka, wiedział, jak się odnoszą do niego.

Tych pięcioro stosowało je zupełnie inaczej. Za sobą usłyszał biegnącą ku niemu Kahlan. Rozpoznawał charakterystyczny odgłos kroków. Spędziła z nim trochę czasu przed świtem i dopiero niedawno poszła do obozowiska. Kiedy dobiegła, Richard uniósł lewą rękę, by mieć pewność, że Kahlan zostanie z tyłu, na wypadek gdyby musiał użyć miecza. – Co się dzieje? – zapytała, zatrzymując się gwałtownie w pobliżu. Richard pospiesznie obejrzał się przez ramię. Niepokój i troska w żaden sposób nie umniejszyły nieskazitelnego piękna kochanej twarzy. Znowu spojrzał ku tamtym. Zniknęli. Zamrugał ze zdziwienia, rozejrzał się. Przecież tylko na mgnienie spuścił ich z oka. To było niemożliwe, a jednak cała piątka zniknęła. – Byli tutaj – powiedział na poły do siebie. Nie mieliby gdzie się schować w tej krótkiej chwili, kiedy obejrzał się na Kahlan. Nachylony, kamienisty teren, na którym się znajdowali, nie oferował żadnej kryjówki. Do

najbliższych drzew było parędziesiąt stóp. To dlatego Richard wybrał to miejsce – przestrzeń na tyle otwartą, żeby nikt nie mógł się ukryć czy do nich podkraść. Zobaczył, że zbutwiała ściółka na ziemi, na której tamci stali, przy odsłoniętym grzbiecie granitowej półki, wydaje się nietknięta. Słyszałby ich. Naruszyliby warstwę liści. Nie mogliby bezgłośnie zrobić kroku; nie mogliby tak szybko zniknąć mu z oczu i się ukryć. – Kto? – zapytała Kahlan. Richard wyciągnął rękę, wskazując mieczem. – Przed sekundą pięcioro ludzi tutaj stało. Skrawki nieba, widoczne w lukach w gęstym leśnym sklepieniu, zaczynały szarzeć, podbarwione czerwienią – zbliżał się świt. Kahlan nie zamierzała lekceważyć tego, co Richard widział. Badawczo wpatrzyła się w mrok. – Byli półludźmi? – zapytała. Richard wciąż czuł lodowaty chłód na prawym barku, gdzie dotknął go jeden z mężczyzn. – Nie, nie sądzę. Jeden z nich mnie dotknął, żeby przyciągnąć moją uwagę. Nie szczerzyli zębów. Nie

sądzę, że przyszli, aby zabrać mi duszę. – Jesteś pewny? – Tak. – Mówili coś? – Powiedzieli, że chcą, żebym im przyprowadził ich zmarłych. Kahlan aż otworzyła usta ze zdumienia. Richard wpatrywał się w miejsce, w którym stali, potem znowu się rozejrzał, wypatrując jakiegoś śladu. W mroku nie widział żadnych śladów stóp. Kahlan objęła się ramionami, zbliżyła się do niego. – Richardzie, nikogo tu nie ma. – Wskazała ku drzewom. – I nie ma się gdzie schować, zanim się nie wróci do lasu. Jak mogliby zniknąć? Dziesiątki żołnierzy Pierwszej Kompanii, jego przyboczna straż, nadbiegło z mroku, by utworzyć ochronny krąg. Każdy z rosłych żołnierzy trzymał obnażoną broń, gotowy do walki. Wyglądało to tak, jakby Richarda nagle otoczył stalowy jeżozwierz. – W czym rzecz, lordzie Rahlu? – spytał jeden z oficerów.

– Co się stało? – Było tutaj pięcioro ludzi, dosłownie przed chwilą. – Richard wskazał mieczem. – Podeszli od tyłu i stali dokładnie tutaj. Żołnierze przeczesali wzrokiem mrok, a potem, bez słowa, co najmniej tuzin ich pobiegło do lasu poszukać intruzów. Chociaż świt już rozświetlał słabym szarawym światłem cichy las, wciąż było na tyle ciemno, że Richard wiedział, iż łatwo będzie przeoczyć kogoś, kto się skrywa w gęstych zaroślach. Obcy musieliby tylko przycupnąć w mroku w gęstwie krzaków lub młodych drzewek i z łatwością by ich przegapiono. Lecz nie sądził, żeby tamtych pięcioro przycupnęło i się ukryło. Wiedział, że było inaczej. Zniknęli.

ROZDZIAŁ 2 Co się dzieje? – zawołała Nicci, przeciskając się przez zwarty pierścień wielkich żołnierzy. Powiodła wzrokiem po mieczu – pewnie sprawdzała, czy jest zakrwawiony. Chociaż żołnierze byli potężni i uzbrojeni, dar Nicci sprawiał, że była groźniejsza niż oni wszyscy razem. Gdyby dar Richarda działał, mógłby zobaczyć otaczającą ją aurę mocy. – Pięcioro ludzi podeszło od tyłu, kiedy stałem na warcie – poinformował ją Richard. Przez lukę, którą zrobiła, pospiesznie nadszedł Zedd. – Nie wiedziałem, że tam są, póki jeden z nich nie dotknął mojego ramienia. Nicci była zaskoczona. – Podeszli znienacka i cię dotknęli? Stary czarodziej, podobnie jak ona, nie mógł w to uwierzyć. Chociaż Richard dobrze znał dziadka, to od czasu do czasu zdumiewało go to, czego Zedd potrafi dokonać swoją mocą, oraz jego niezwykła wiedza o najbardziej zawiłych i tajemnych sprawach. – Ludzie? – Zedd spojrzał za Richarda i Kahlan. – Jacy

ludzie? Samantha i jej matka, Irena, znalazły się za Zeddem. Samantha, chociaż ledwie nastoletnia, udowodniła, że jest bardzo uzdolnioną czarodziejką. Richard jeszcze nic nie wiedział o darze jej matki, lecz sądząc po Samancie, można się było spodziewać, że jest znakomita. Otaczający go ludzie mieli wiedzę, umiejętności i moc, co nie zmieniało faktu, że wszyscy się znajdowali w niebezpiecznej krainie, gdzie wiele im groziło. A to, że pięcioro ludzi potrafiło ot, tak do nich podejść i potem zniknąć, jedynie uwydatniało czyhające na Mrocznych Ziemiach niebezpieczeństwa. – Nic ci nie jest, lordzie Rahlu? – spytała z niepokojem Irena, dotykając ramienia Richarda. Pokręcił głową, a Nicci nieznacznie – choć opiekuńczo – podeszła bliżej i Irena musiała się odsunąć. – Podkradli się do ciebie? – Nicci pochyliła głowę ku Richardowi. – Pięcioro ludzi? Zedd, zirytowany, że się go ignoruje, zamachał ręką. – Jakich ludzi? – zapytał, zanim Richard zdążył odpowiedzieć Nicci. – Gdzie byli?

Zdenerwowany Richard skinął za siebie. – Stali dokładnie w tym miejscu, a potem zniknęli. Zedd przekrzywił głowę, zmarszczył krzaczaste brwi. Przenikliwie łypnął jednym okiem. – Zniknęli? – Tak, zniknęli. Nie wiem, dokąd poszli. Nie widziałem, jak nadchodzą, i nie widziałem, jak odeszli. Kiedy znowu się ku nim odwróciłem, już ich nie było. Samantha uniosła głowę, powąchała powietrze. Rysy jej twarzy miały jeszcze dziecinną miękkość. Zmarszczyła nosek. – Co to za zapach? – zapytała szybko, zanim Zedd lub ktokolwiek inny zdążył się odezwać. – Już zanika, ale wydaje mi się, że go skądś znam. Wszyscy się rozejrzeli, poruszeni jej dziwnym pytaniem i niepokojem. Kahlan zmarszczyła brwi. – Skoro już o tym wspomniałaś, to i ja go skądś znam. Richard uważnie badał wzrokiem mrok, wciąż wypatrując

jakiegoś śladu pięciorga nieznajomych. – To siarka. Samantha odgarnęła z twarzy gęstwę czarnych włosów. Popatrzyła na niego. – Siarka? – Tak, woń śmierci – powiedział Richard, wpatrzony w ciemność. – Nie. – Kahlan stukała kciukiem w rękojeść noża w wiszącej u pasa pochwie, usiłując sobie przypomnieć. – Duchy wiedzą, że nieraz go czułam. Na pewno nie jest przyjemny, ale to nie zapach śmierci. To coś innego. – On nie to ma na myśli – stwierdziła posępnie Nicci, wymieniając z Richardem znaczące spojrzenia. – To woń świata umarłych – powiedział równie posępnie Richard do wszystkich zwróconych ku niemu osób. – Jakby wrota zaświatów na mgnienie się uchyliły. Wszyscy się w niego wpatrywali. – Zaświaty! – Samantha pstryknęła palcami. – To stąd znam ten zapach. Czułam go wtedy, kiedy próbowałam uleczyć ciebie i Matkę Spowiedniczkę. Kiedy się

znalazłam blisko jadu śmierci, który tkwi głęboko w was, poczułam go. Irena położyła dłoń na ramieniu córki. – Jad? Jaki jad? – Miała podejrzliwą minę pasującą do bruzd na czole i gęstych czarnych włosów. – Co moja córka mogła mieć wspólnego z zaświatami? – Jit, Zaszyta Służka, porwała Kahlan i mnie – powiedział Richard. – Ale zanim zdołała nas zabić, zdążyłem zatkać nam uszy zwitkami płótna i uwolnić tkwiące w niej zło. Kiedy to zrobiłem, mimowolnie wydała wrzask, który przyzwał do niej śmierć. Zginęła i mogliśmy uciec. Niestety, dźwięk przedostał się przez zatyczki w naszych uszach. I teraz szczelina prowadząca do zaświatów tkwi w nas. Kiedy Samantha leczyła inne nasze rany, zbliżyła się do tej tkwiącej w nas granicy. Właśnie to pamięta. – Samantha nic o takich sprawach nie wie – upierała się Irena, patrząc to na córkę, to na Richarda. – Jest za młoda. Nawet nie powinna czegoś takiego próbować. Musi się jeszcze wiele nauczyć, zanim się zbliży do ciemnych mocy. Samantha się obróciła, żeby spojrzeć na matkę. Okropne wspomnienie sprawiło, że oczy miała pełne łez.

– Tylko tak mogłam ich uleczyć. Musiałam to zrobić, żeby nie umarli. Lord Rahl ma nas ocalić. Pomógł uratować wielu mieszkańców Stroyzy. Doradził mi, co powinnam uczynić. To kiedy uzdrawiałam, wyczułam głęboko w nich straszliwy mrok śmierci. Wtedy wyczułam tę okropną woń. – Ma rację – burknął ze smutkiem Zedd. – Pamiętam, że poczułem ten zapach, kiedy zacząłem was uzdrawiać, zanim nas napadnięto i uprowadzono. Rozpoznałem wówczas zatęchły odór najmroczniejszych otchłani świata umarłych. – Odwrócił wzrok. – Już wcześniej się z nim zetknąłem. Nicci założyła za ucho długie pasmo jasnych włosów. Badała wzrokiem mrok wśród drzew. Sprawiała wrażenie pogrążonej w myślach, a może wykorzystywała swoje umiejętności, żeby sprawdzić, czy ktoś lub coś się tam nie czai. – Kiedy jesteś blisko granicy zaświatów, w pobliżu śmierci – powiedziała cicho głosem, który zdawał się dobiegać z jakiegoś mrocznego miejsca w głębi niej – możesz niekiedy wyczuć zza zasłony odór świata umarłych. Irena rozejrzała się z posępną miną.

– Kiedy śmierć jest blisko…? Świat umarłych? Teraz? Tutaj? O czym wy mówicie? To pewnie tylko bijące w pobliżu siarczane źródło. Na Mrocznych Ziemiach jest ich mnóstwo. Pewnie wiatr przyniósł tu jego woń i tyle. – Łypnęła ku Nicci. – Myślę, że ulegamy bezpodstawnym obawom. Nicci spojrzała na Irenę, na pięknej twarzy malowała się irytacja. – Byłam niegdyś Siostrą Mroku. Często musiałam wąchać ową woń, kiedy Opiekun zaświatów nawiedzał nas w snach, by przekazywać nam polecenia. To dlatego Matka Spowiedniczka uważa to za wspomnienie snu. Kiedy śpi, dźwięki i obrazy świata bledną. W tym stanie jest bliżej tkwiącej w niej granicy z zaświatami. Samantha aż otworzyła buzię. – Byłaś Siostrą… – Ciiii… – ostrzegła ją szeptem matka, kładąc obie dłonie na ramionach córki. Matką Samanthy wstrząsnęło wyznanie Nicci, że była niegdyś Siostrą Mroku. Richard wiedział, że wiele żyjących na uboczu osób – jak Irena i jej córka – jest przesądnych i unika głośnego mówienia o tym, czego się

boi, z lęku, że przywołają do siebie owe tajemnicze zagrożenia. A nie było nic bardziej przerażającego od Opiekuna zaświatów. Richard znał Siostry Światła zwące Opiekuna „Bezimiennym”, by nie wymawiać jego imienia. Dostrzegł też w ciemnych oczach Ireny cień podejrzenia. Kobiety, które poddały się mrocznym mocom, nigdy nie wracały do światła. A jednak Nicci to uczyniła. – Woń siarki jest podobna, ale nie identyczna jak odór świata umarłych. Przez wzgląd na moją dawną przynależność raczej nie pomyliłabym siarki z duszącą wonią zaświatów. Kiedy wcześniej dotknęłam Richarda i Kahlan, by ich uleczyć, aż za dobrze rozpoznałam, że w obojgu rozrasta się śmierć. Irena, słysząc w głosie Nicci władczość i stanowczość, nie spierała się. Zedd rozglądał się z niepokojem, twarz miał ściągniętą. – Gdzie Cara? Dziadek Richarda wiedział, że Mord-Sith byłaby w pobliżu, gdyby cokolwiek zagrażało jego wnukowi i Kahlan. Te słowa ugodziły Richarda prosto w serce.

– Odeszła – powiedział cicho, patrząc w orzechowe oczy dziadka. Zedd zmarszczył brwi. – Jak to odeszła? Była tu, kiedy rozbijaliśmy obóz. – Odeszła nocą. Kiedy Zedd zobaczył minę Richarda, zamilkł, zostawiając pytania na później. Był przy tym, jak półludzie okrutnie zamordowali męża Cary. Ona też tam była. Richard wyczytał z oczu dziadka, że ten nagle zrozumiał jej decyzję. Irena popatrywała na ciemne kształty drzew pojawiające się, w miarę jak świtało. Szczupła i silna, z delikatną twarzą okoloną długimi czarnymi włosami, wyglądała jak starsza wersja Samanthy, może trochę bardziej spięta. Samantha dzielnie i stanowczo stawiała czoło straszliwym niebezpieczeństwom. Richard wiedział, że po części dlatego, iż jest młoda. Przyszło mu na myśl, że Irena – która całe życie spędziła na Mrocznych Ziemiach i była doświadczoną czarodziejką – bez wątpienia doświadczyła więcej niż córka i miała powody do niepokoju. Zapewne widziała rzeczy nieznane jeszcze Samancie, rozumiała sprawy, które jej córka

dopiero musiała pojąć. Starsza kobieta ponaddwukrotnie dłużej niż Samantha radziła sobie z zagrożeniami w takim odludnym i surowym miejscu. Irena wiedziała również, że przełamano blokadę trzeciego królestwa. Będąc czarodziejką wioski Stroyza, odpowiadała za obserwowanie owej granicy, wypatrywanie, czy nie została naruszona, i za powiadomienie innych, gdyby tak się stało. Zapewne znała przynajmniej niektóre zagrożenia zza muru na północy, który jej pobratymcy obserwowali od tysięcy lat. Richard był ciekaw, ile wiedziała o murze i trzecim królestwie, od tak dawna nim odgrodzonym, w którym życie i śmierć współistniały w jednym czasie i miejscu. Musiał z nią porozmawiać i dowiedzieć się, co ona wie. – Powinniśmy stąd odejść – mruknęła Irena, obserwując mrok. Napomknienie o półludziach ją zestresowało – i nie bez powodu. Zabili jej męża, pożarli go na jej oczach, próbując ukraść mu duszę. Blokada trzeciego królestwa została przerwana i przeklęci półumarli – stwory bez duszy – wydostali się do świata żywych, atakując i pożerając ludzi w obłąkańczych wysiłkach zdobycia duszy. Kiedy przerwano blokadę od

tysięcy lat powstrzymującą zło, Irena opuściła wioskę, żeby ostrzec ludzi. Nie dotarła zbyt daleko. Półludzie zabili jej męża, a ją samą uprowadzili. Po próbach wykorzystania jej do swoich mrocznych celów pewnie by ją pożarli, jak tylu innych. Na szczęście, zanim to się stało, Richard zdołał uwolnić i ją, i żołnierzy oraz Zedda, Nicci i Carę. Niestety, mąż Cary, Ben, generał dowodzący Pierwszą Kompanią, nie uszedł z życiem. Wszyscy się odwrócili, usłyszawszy wrzask. Richard wskazał mieczem. – Tam!

ROZDZIAŁ 3 Gdy tylko Richard ruszył w stronę źródła hałasu, Irena chwyciła go za ramię. – Nie, lordzie Rahlu, nie powinieneś. Może ich być zbyt wielu. Musimy cię stąd zabrać. Wyrwał się znowu, słysząc krzyk. – To jeden z naszych żołnierzy. Wskazała w stronę krzyków. – Już za późno, żeby go uratować. Ryzykowałbyś na próżno. – Tego nie wiemy. – Odsunął ją i ominął. – Nie zostawimy naszych, póki jest szansa na ich ocalenie. Kahlan znalazła się tuż za Richardem, żeby uniemożliwić Irenie stawanie mu na drodze. To nie był czas na dyskusje, a przede wszystkim nie było nad czym dyskutować. Kahlan wiedziała to równie dobrze jak Richard. W takich sytuacjach sekundy mogły decydować o życiu lub śmierci. A poza tym widziała w oczach Richarda furię miecza.

Zamierzał zniszczyć zagrożenie i nie pozwoli, żeby cokolwiek mu w tym przeszkodziło. Sądziła, że dla Ireny najważniejsze było bezpieczeństwo Richarda – w końcu był lordem Rahlem, władcą Imperium D’Hary. Przez wiele lat od niego zależało przetrwanie ich wszystkich. Zastanawiała się jednak, co Irena, pochodząca z tak zapadłej wioski, wie o szerokim świecie. A jeszcze bardziej ją dręczyło, co tamta wie o zagrożeniach w rodzinnej osadzie. Musiała odsunąć od siebie te myśli. Pośpiesznie znalazła się jak najbliżej Richarda. Wszyscy żołnierze zawrócili i pobiegli za Richardem, a Nicci wysunęła się przed Kahlan, trzymając się tuż za nim. Jasne włosy płynęły za nią niczym chorągiew, kiedy tak podążała za lordem Rahlem do walki. Richard przeskoczył wywrócony przez wiatr świerk, pędził w mrok gęstego lasu, a pozostali za nim. Cara odeszła, jad śmierci, by tak rzec, wyłączył dar lorda Rahla i Matki Spowiedniczki, toteż Nicci najwyraźniej zamierzała być blisko Richarda i Kahlan, by ich chronić. Zapewne najlepiej wiedziała, jak bardzo przetrwanie ich wszystkich zależy od Richarda. I – tak jakby to zrobiła Cara – zamierzała zapewnić mu ochronę. Kahlan się cieszyła, że przynajmniej moc miecza wspiera Richarda. Jego dar, podobnie jak jej, nie działał, lecz