prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony564 172
  • Obserwuję487
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 548

Virginia Cleo Andrews - Rodzina Casteel 05 - W matni marzeń

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Virginia Cleo Andrews - Rodzina Casteel 05 - W matni marzeń.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Virginia C. Andrews Rodzina Casteel
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 323 stron)

Virginia C. Andrews W MATNI MARZEŃWEB OF DREAMS Przełożyła Małgorzata Fabianowska

SPIS RZECZY SPIS RZECZY...................................................................................................................2 PROLOG...........................................................................................................................4 Rozdział pierwszy PAMIĘTNIK LEIGH..................................................................................................................6 Rozdział drugi ZACZAROWANE KRÓLESTWO..........................................................................................20 Rozdział trzeci NOWE PRAWDY....................................................................................................................36 Rozdział czwarty WZBURZONE MORZA..........................................................................................................51 Rozdział piąty OSIEROCONA.........................................................................................................................65 Rozdział szósty NOWY PRZYJACIEL..............................................................................................................79 Rozdział siódmy ZAGUBIONA...........................................................................................................................94 Rozdział ósmy KŁAMSTWA, KŁAMSTWA, KŁAMSTWA.......................................................................108 Rozdział dziewiąty MARSZ WESELNY...............................................................................................................124 Rozdział dziesiąty KONIEC PODRÓŻY POŚLUBNEJ......................................................................................140 Rozdział jedenasty WINTERHAVEN...................................................................................................................154 Rozdział dwunasty WIĘCEJ NIESPODZIANEK..................................................................................................170 Rozdział trzynasty JA... MODELKĄ?..................................................................................................................184 Rozdział czternasty POWRÓT TATY....................................................................................................................200 Rozdział piętnasty

ANGEL...................................................................................................................................217 Rozdział szesnasty ZA LABIRYNTEM................................................................................................................231 Rozdział siedemnasty CZAS PRÓBY........................................................................................................................246 Rozdział osiemnasty BUNT......................................................................................................................................263 Rozdział dziewiętnasty W CYRKU..............................................................................................................................277 Rozdział dwudziesty KTOŚ, KTO O MNIE DBA...................................................................................................293 Rozdział dwudziesty pierwszy WZGÓRZA STRACHU.........................................................................................................304 EPILOG.........................................................................................................................322

PROLOG Przejeżdżamy przez wysoką, ozdobną bramę z kutego żelaza, witającą nas napisem FARTHINGGALE MANOR. Rdza pochłania litery jak liszaj, a wieloletni napór sztormowych i zimowych wiatrów wykoślawił dumne niegdyś wrota. Teraz garbią się na tle posępnego, szarego nieba. Widoczny w oddali wielki dom z trudem dźwiga swój wiek i mroczne historie, do dziś odbijające się upiornym echem w jego niekończących się korytarzach i ogromnych pokojach. Nieliczna służba zajmuje się jeszcze posiadłością, ale w praktyce nikt nie nadzoruje ich pracy, toteż niespecjalnie się starają. Luke ściska moją dłoń. Nie byliśmy tutaj długie lata. Smutne niebo, które nas wita, wydaje się bardzo stosowne, gdyż nie jest to nostalgiczna wizyta. Nie mam ochoty wspominać swojego pobytu w Farthy. Ten dom stał się moim więzieniem, gdy trafiłam tu po koszmarnym wypadku, w którym zginęli moi rodzice. Dziś przyjechaliśmy na pogrzeb. Pożegnamy mojego prawdziwego ojca, złożymy Troya Tattertona na miejsce wiecznego odpoczynku u boku jego wielkiej, jedynej miłości - Heaven, mojej mamy. Przez wiele lat mieszkał w małym domku ukrytym za labiryntem, tworząc wyrafinowane dzieła dla Wytwórni Zabawek Tattertonów. Opuszczał swój azyl jedynie w wyjątkowych momentach, takich jak narodziny moich dzieci. Ale nawet wtedy, bez względu na ważność wizyty, nie pozostawał u nas długo, jakby nie mógł się rozstać z Farthinggale Manor. Teraz spocznie tu w spokoju i na zawsze. Choć wielki dom na stałe zagościł w moich sennych koszmarach i pamięć pobytu w Farthy jest ciągle żywa, kiedy znów na niego patrzę, rozumiem, dlaczego Troy zawsze musiał tu wracać. Nawet ja, która kiedyś stąd uciekłam, czuję potrzebę odwiedzenia go, wejścia na górę po paradnych schodach i dotarcia długim korytarzem do pokoju, który był moją więzienną celą. Luke jest przeciwnego zdania. - Annie, daj sobie spokój. Wystarczy, że będziemy na pogrzebie. W tym czasie możesz porozmawiać, z kim zechcesz. Nie musisz wchodzić do domu. Jednak ta potrzeba jest silniejsza ode mnie. Coś mnie tam ciągnie. Udaje mi się dopiąć swego. Nie wchodzę jednak do swojej dawnej sypialni. Zaglądam

tam tylko. Wszędzie widzę pajęczyny, kurz i brud. Wyblakłe zasłony naderwane zwisają krzywo. Pościel jest szara, zaplamiona. Ruszam dalej, do apartamentu Jillian - tego słynnego, który Tony utrzymywał w niezmienionym i nienagannym stanie, nie chcąc się pogodzić z odejściem żony. Ten pokój zawsze mnie intrygował. Intryguje mnie nadal, więc wchodzę i ogarniam spojrzeniem ramy bez luster, meble okryte pokrowcami, przybory toaletowe i kosmetyki leżące na marmurowym blacie. Powoli obchodzę całe pomieszczenie, poruszając się jak we śnie w tej nierealnej atmosferze. Zatrzymuję się przy biurku Jillian. Sama nie wiem, dlaczego to robię... może dlatego, że szuflada jest lekko uchylona. Zastanawiam się, czy są tam jakieś papiery, może zapiski Jillian z okresu jej choroby. Ciekawość bierze górę. Otwieram szufladę. Zdmuchuję kurz i widzę niezapisany papier, pióra i atrament. Nic ciekawego, myślę zawiedziona, gdy nagle dostrzegam woreczek z materiału wsunięty w głąb szuflady. Sięgam po niego. W środku jest książka. Wyjmuję ją powoli. Nie, to gruby notes. Widzę napis na okładce: PAMIĘTNIK LEIGH. Wstrzymuję oddech. Trzymam w ręku dziennik mojej babci. Otwieram go na pierwszej stronie i zaczynam podróż w przeszłość.

Rozdzia pierwszył PAMI TNIK LEIGHĘ Myślę, że wszystko zaczęto się od snu. A raczej sennego koszmaru. Śniło mi się, że jestem z rodzicami, ale gdzie? Nie wiedziałam. Rozmawiali ze sobą, od czasu do czasu patrząc na mnie, ale kiedy próbowałam ich zagadnąć czy odpowiedzieć, zdawali się mnie nie słyszeć. W pewnym momencie, przestraszona, że mnie nie słuchają, nerwowo odgarnęłam włosy do tyłu. Całe pasma zostały mi w rękach. Byłam przerażona. Co się dzieje? Wtem pojawiło się przede mną lustro. Stłumiłam okrzyk, kompletnie zszokowana. Mój piękny kaszmirowy sweter był cały w dziurach, spódnica podarta i brudna. Ze zgrozą patrzyłam, jak moja twarz puchnie. Smugi łez pociekły po umorusanych policzkach. Oderwałam spojrzenie od swojego okropnego odbicia i wołałam o pomoc. Moje krzyki odbijały się echem od ścian. Rodzice nie zrobili najmniejszego ruchu. Dlaczego nie chcieli mi pomóc? Krzyczałam i krzyczałam. W końcu, kiedy już zaczęłam chrypnąć i myślałam, że do reszty stracę głos, odwrócili się ku mnie. Zobaczyłam zdumienie na ich twarzach. Chciałam zawołać tatę... żeby objął mnie i ucałował... żebym poczuła się przy nim bezpiecznie, jak zawsze... ale zanim zdążyłam otworzyć usta, dostrzegłam, że on patrzy na mnie z niesmakiem! Zmartwiałam, a wtedy ojciec znikł. Została tylko mama. A raczej myślałam, że to mama. Ta osoba wyglądała dokładnie jak ona... tylko te oczy. Jakie zimne miały spojrzenie! Zimne i wykalkulowane, pozbawione ciepła i miłości. Moja śliczna mamusia nigdy nie patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Tak, z nienawiścią... i zazdrością! Mama zawsze mnie wspierała i pocieszała w trudnych chwilach. Teraz nie zrobiła nic. Najpierw zobaczyłam w jej oczach ten sam wyraz niesmaku co u taty, a potem zastąpił go uśmieszek... uśmieszek złośliwej satysfakcji. Wreszcie odwróciła się do mnie plecami i... odeszła, tak po prostu odeszła... oddalała się ode mnie... zostawiając mnie samą w ciemnościach. Jakimś cudem odzyskałam głos i znowu zaczęłam wzywać pomocy. Mama nawet się nie odwróciła. Szła przed siebie, zaraz miała zniknąć w oddali. Próbowałam za nią iść, ale nie byłam zdolna wykonać ruchu. Lustro przede mną rozprysło się i odłamki szkła poszybowały ku mojej twarzy. Znowu zaczęłam krzyczeć, zasłaniając rękami twarz. Krzyczałam i krzyczałam... Kiedy się obudziłam, ten krzyk był jeszcze we mnie i serce waliło mi jak oszalałe.

Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, gdzie jestem - w swojej sypialni w domu w Bostonie. Tego dnia były moje urodziny. Moje dwunaste urodziny. Zadowolona, że obudziłam się z nocnego koszmaru, odpędziłam strach i obrazy, które prześladowały mnie we śnie. Zeszłam na dół, myśląc wyłącznie o czekającym mnie miłym dniu. Prezenty piętrzyły się na jednym końcu długiego stołu w jadalni, na drugim nakryto do śniadania, jak w każde moje urodziny. Pośród paczuszek znalazłam pamiętnik. Tata ukradkiem wsunął go w stosik kosztownych podarków. Wiedziałam, że musiał dołożyć ten notes później, kiedy mama ułożyła już wszystko, gdyż wzbudziłby jej ciekawość, tak samo jak moją. Tata zwykle pozostawiał kupowanie prezentów mamie; podobnie jak scedował na nią sprawy wyposażenia domu czy moich ubrań, bo nie miał pojęcia, co jest aktualnie modne. Zawsze powtarzał, że mama jest artystką, więc lepiej się zna na kolorach i stylach. Moim zdaniem po prostu nie znosił chodzenia po domach towarowych i butikach. Parę razy, gdy byłam młodsza, dostawałam od taty modele jego parowców, ale mama uważała, że takie prezenty nie pasują do małej dziewczynki, zwłaszcza jeśli są połączone z wykładami o zasadach funkcjonowania silników. Ja byłam jednak zachwycona statkami i bawiłam się nimi z zapałem, kiedy tylko mamy nie było w pobliżu. Tego dnia tata dał mi prezent niespodziankę zapakowany w różowy papier z napisem W DNIU URODZIN, gdzie litery tworzyły granatowe świeczki. Świadomość, że kupił to specjalnie dla mnie, sprawiła, że prezent stał się szczególnie ważny. Zaczęłam go ostrożnie odpakowywać, starając się nie rozerwać papieru. Uwielbiałam zachowywać pamiątki, w kolekcji miałam świeczki z tortu z moich dziesiątych urodzin, który był tak wielki, że lokaj Clarence i kucharz Svenson musieli we dwóch wnieść go na stół; cukrowego anioła wieńczącego dużą choinkę, którą mama postawiła mi w pokoju do zabaw, kiedy miałam zaledwie pięć lat; bilety z teatru marionetek, który zawitał do Bostonu w zeszłym roku i w którym byłam z tatą; program sztuki z Punchem i Judy, wystawianej w teatrzyku kukiełkowym w muzeum lalek, które zwiedzałam z mamą, gdy miałam siedem lat, oraz dziesiątki innych szpargałów, jak guziki, szpilki, a nawet stare sznurowadła. Tata wiedział, jak cenne są dla mnie wspomnienia i pamiątki. Wyjęłam notes z opakowania i przesunęłam palcami po okładce z wypisanym moim imieniem. Skóra w kolorze ciepłego różu była cudownie miękka i gładka w dotyku. Ale najbardziej podobał mi się wytłoczony w niej napis: PAMIĘTNIK LEIGH. Z zachwytem przycisnęłam pamiętnik do piersi i spojrzałam na tatę. Zdążył już włożyć trzyczęściowy garnitur i krawat. Stał przede mną w swojej charakterystycznej pozie, z rękami

splecionymi z tyłu, z uśmiechem bujając się na piętach, jak stary kapitan statku. Zwykle mama zwracała mu uwagę, żeby stał spokojnie, bo ją to denerwuje. Tata był właścicielem linii oceanicznej luksusowych transatlantyków i spędzał więcej czasu na wodzie niż na lądzie, więc takie kołysanie weszło mu w krew. - Co to jest? - spytała mama, kiedy otworzyłam notes i przewracałam puste kartki. - Nazwałem to dziennikiem pokładowym - wyjaśnił tata, puszczając do mnie oko. - Kapitańskim. W takim zapisuje się najważniejsze wydarzenia. Wspomnienia są ważniejsze od klejnotów - dodał. - To tylko zeszyt - stwierdziła mama. - Pamiętnik. Ona jest dziewczynką, a nie wilkiem morskim. Tata znów do mnie mrugnął. Mama kupiła tyle drogich rzeczy i z pewnością czekała na moje zachwyty, a tymczasem, przyciskając do piersi pamiętnik, podbiegłam do taty i wspięłam się na palce, żeby go pocałować. Przykląkł i cmoknęłam go w różowy policzek, tuż nad siwiejącą brodą. Jego rdzawo-brązowe oczy pojaśniały z radości. Mama często narzekała, że przez ciągłe przebywanie na morzu jego skóra ma słony smak, ale ja nie czułam tego, kiedy go całowałam. - Dzięki, tatku - szepnęłam. - Będę ciągle pisała o tobie. Miałam do spisania tyle osobistych, ważnych przemyśleń, że nie mogłam się już doczekać, kiedy chwycę za pióro. Jednak mama miałaby do mnie żal, że nie rozpakowałam reszty prezentów, więc musiałam to zrobić. Dostałam chyba z dziesięć kaszmirowych swetrów w kolorach od różowego do niebieskiego i zielonego, w różnych odcieniach, oraz pasujące do nich ołówkowe spódniczki. Mama mówiła, że wszystkie kobiety je noszą, choć były tak wąskie, że trudno się w nich chodziło. Dostałam też jedwabne bluzki oraz komplet biżuterii - złote kolczyki i bransoletkę od Tiffany’ego, zdobione małymi brylancikami. A także perfumy Chanel, pachnące mydełka, szylkretowy grzebień do włosów i komplet szczotek. I szminkę! Wreszcie będę mogła malować usta, oczywiście lekko i tylko na specjalne okazje. Nie szkodzi, najważniejsze, że mam własną szminkę. Mama już wcześniej obiecała, że kiedy przyjdzie czas, nauczy mnie robić makijaż. Niewielkiej paczuszki mama zabroniła mi na razie otwierać. - To dziewczyński sekret - powiedziała, zerkając na ojca. Była bardzo niezadowolona, że w mój urodzinowy poranek tata musiał spieszyć się do biura, ale obiecał, że jak wróci, spędzi ze mną resztę dnia, a potem zabierze mnie i mamę na kolację, więc mu wybaczyłyśmy. Ostatnio miał kłopoty i bardzo je przeżywał. Narzekał, że turystyczne oferty linii lotniczych

coraz bardziej konkurują z luksusowymi oceanicznymi rejsami. Mama ciągle narzekała, że tata za wiele czasu spędza w pracy i zbyt się denerwuje. Tata podróżował po całym świecie, a mama twierdziła, że jesteśmy jak przysłowiowy szewc chodzący bez butów, gdyż nigdy nie popłynęliśmy razem tam, dokąd sobie wymarzyła. „Mój mąż robi interesy na wakacyjnych podróżach innych, a my rzadko mamy wakacje. Ciągle słyszę o wytyczaniu nowych tras czy o nowych statkach, ale nic z tego nie mam” - skarżyła się gorzko. Domyślałam się, że jeden z moich prezentów - duża paczka - musi mieć z tym coś wspólnego, gdyż mama zdradziła, że kupiła go w nadziei, że przynajmniej ja będę miała okazję, by się nim nacieszyć. Mówiąc to, zerknęła wymownie na tatę i dodała: - Ja dotąd nie miałam okazji użyć mojego. Kiedy tata pojechał do pracy i zostałyśmy same, szybko otworzyłam pudło. Był w nim strój narciarski - gruby kaszmirowy sweter, wąskie elastyczne spodnie i pasująca do nich jedwabna włoska bluzka. Latem mama wiele razy powtarzała, że ferie zimowe chciałaby spędzić w Sankt Moritz i mieszkać w Palace Hotel, gdzie „zatrzymuje się najlepsze towarzystwo”. Strój był przepiękny. Prezenty mnie zachwyciły. Czule uściskałam mamę i podziękowałam jej serdecznie. Powiedziała, że już dawno obiecała sobie, że zadba, aby moje urodziny były lepsze niż te, które miała w dzieciństwie. Mieszkała wtedy w Teksasie. Choć rodzina nie należała do biednych, jej mama, a moja babcia - Jana - była surowa i oszczędna jak prawdziwa purytanka. Wiele razy mama opowiadała mi swoją smutną historię - o tym, jak nie pozwolono jej mieć lalki, kiedy była mała, i o tym, że jej dwie starsze siostry zachowywały się tak samo jak matka. A że Jana nie była urodziwa i moje ciotki wdały się w nią, nie widziały potrzeby dbania o swoją kobiecość ani posiadania pięknych rzeczy. Ciotka Peggy i ciotka Beatrice były brzydkie jak czarownica z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Nie widywaliśmy się często, ale kiedy dochodziło do rodzinnych wizyt, czułam się okropnie w ich towarzystwie i nie znosiłam sposobu, w jaki przypatrywały mi się zza grubych szkieł okularów w czarnych oprawkach, które powiększały ich brązowe, tępo patrzące oczy, tak że wyglądały jak żabie. Mama zawsze wspominała o nich łącznie, jakby były bliźniaczkami. Miały nawet identyczne figury. „Deski do prasowania”, tak je określała. Opowiadała, że babcia Jana znalazła im mężów, nudnych starych kawalerów; jeden był właścicielem domu towarowego w Ludville, a drugi miał przedsiębiorstwo pogrzebowe w okolicach Fairfax. We wspomnieniach mamy jej rodzinne miasteczko i inne teksaskie miejscowości „były

tak zapylone i brudne, że trzeba było brać kąpiel po jednym przejściu główną ulicą”. Tata nie musiał się zbytnio starać, żeby wyrwać ją stamtąd. Ciągle prosiłam, żeby od nowa opowiadała mi swoją historię, i wcale mi nie przeszkadzało, że za każdym razem ubarwiała ją czymś nowym albo zapominała o czymś, o czym mówiła mi wcześniej. Jednak zasadniczy zrąb opowieści był zawsze ten sam i od tego pragnęłam zacząć swój pamiętnik. Wczesnym popołudniem, kiedy mama przyszła do mojego pokoju i zaczęłyśmy się szykować do wyjścia na kolację urodzinową do ekskluzywnej restauracji, poprosiłam, żeby jeszcze raz opowiedziała mi swoją historię. - Czy ciebie to nigdy nie zmęczy? - zapytała. - Nigdy, mamo. To jest wspaniała opowieść, jak z bajki. Nikt by takiej nie wymyślił - zapewniłam, co ją bardzo uszczęśliwiło. Usiadła przy mojej toaletce. Zaczęła szczotkować swoje piękne włosy, aż błyszczały jak złoto. - Żyłam jak biedny Kopciuszek, zanim pojawił się książę. Ale nie zawsze tak było. Tata bardzo mnie kochał. Był brygadzistą na polu naftowym; bardzo ważnym pracownikiem, odpowiedzialnym za odwierty. Choć jeśli zaszła konieczność, nie wahał się ubrudzić rąk, był bardzo elegancki. Mam nadzieję, że pewnego dnia spotkasz mężczyznę takiego jak on. - A tata nie jest jak dziadek? Jeśli trzeba, schodzi do maszynowni na swoich statkach i brudzi się smarem razem z mechanikami. - Tak, on też nie brzydzi się zwykłą robotą - przyznała sucho. - Ale ja chciałabym dla ciebie kogoś zupełnie innego; kogoś, kto byłby prawdziwym przedsiębiorcą, mającym władzę nad wieloma ludźmi, mieszkającym w wielkiej posiadłości i... - Przecież mieszkamy w wielkiej posiadłości, mamo - zaprotestowałam. Nasz dom był największy i najbardziej wystawny w całym mieście. Był to budynek w georgiańsko- kolonialnym stylu z iście pałacowymi korytarzami i wielkimi, wysokimi pomieszczeniami. Wszyscy moi przyjaciele podziwiali ten dom, a zwłaszcza imponowała im jadalnia, gdyż miała kopułowe sklepienie wsparte na jońskich kolumnach. Dwa lata temu mama kazała ją odnowić, kiedy zobaczyła podobne pomieszczenie w jednym z eleganckich magazynów wnętrzarskich. - Owszem, ale nie chodzi tylko o dom. Powinnaś mieszkać w posiadłości, którą otaczają ogromne tereny, z basenami, końmi, własną plażą oraz dziesiątkami służby. I jeszcze... - Spojrzenie mamy stało się nieobecne, jakby patrzyła w dal, gdzie majaczył wspaniały dom i ogrody. - ...Powinien tam być angielski labirynt - dokończyła. Potrząsnęła głową, jakby chciała przegnać marzenia, i znów zaczęła szczotkować gęste,

spływające kaskadą włosy niespiesznymi, pełnymi gracji ruchami. Pilnowała, by wykonać co najmniej sto pociągnięć szczotką. Włosy były jej największą dumą. Przeważnie upinała je albo nosiła rozpuszczone i sczesane z twarzy, aby odsłaniały jej profil godny antycznej rzeźby. - Moje siostry, te dwie bliźniacze deski, były okropnie zazdrosne o uczucie, jakim darzył mnie tata. Często przynosił jakąś piękną rzecz dla mnie, a dla nich nic bądź jakieś praktyczne drobiazgi, jak przyborniki do szycia czy zestawy szydełek. Ale one nie marzyły o kolorowych wstążkach, nowych kolczykach czy grzebieniach. Nienawidziły mnie, bo byłam ładna. I nadal nienawidzą. - Niestety, twój tata umarł, a starszy brat poszedł do wojska - powiedziałam, niecierpliwie oczekując na romantyczną część opowieści. - Tak, wtedy wszystko się zmieniło. Naprawdę stałam się biednym Kopciuszkiem. Siostry kazały mi sprzątać, a moje piękne rzeczy niszczyły albo chowały. Kiedy się buntowałam, łamały moje grzebienie albo zabierały mi biżuterię. Wyrzuciły wszystkie moje kosmetyki. - W jej głosie zabrzmiała nuta nienawiści. - A twoja mama? Co wtedy robiła babcia Jana? - Znałam odpowiedź, lecz chciałam ją usłyszeć. - Nic. Aprobowała to. Zawsze uważała, że ojciec mnie rozpieszczał. Jest taka jak one, choć na co dzień udaje inną. Nie łudź się, że skoro podarowała ci kameę na urodziny, to znaczy, że się zmieniła - dodała gorzko. - Broszka jest piękna i zdaniem taty bardzo, bardzo cenna. - Zgadza się. Lata temu prosiłam, by mi ją podarowała, ale odmówiła. - Chcesz tę kameę, mamo? - Nie, jest twoja - odpowiedziała po chwili. - Babcia dała ją tobie. Nie zgub jej. Na czym to ja stanęłam? - Na tym, że schowały ci biżuterię. - Biżuteria... tak. I podarły moje najpiękniejsze sukienki. Kiedyś Beatrice w napadzie furii zakradła się do mojego pokoju i pocięła jedną z nich kuchennym nożem. - To podłe! - wykrzyknęłam. - Oczywiście, i siostry po dziś dzień zaprzeczają temu. Ale tak robiły, wierz mi. Pewnego razu próbowały nawet ściąć mi włosy. Zakradły się do mojego pokoju, kiedy spałam, z ogromnymi krawieckimi nożycami, lecz obudziłam się w samą porę i... - Wzdrygnęła się, jak gdyby wspomnienie było zbyt okropne, by o nim mówić. - Na szczęście twój ojciec przyjechał do Teksasu w interesach, a moja mama, która miała słabość do osób

błękitnej krwi, zaprosiła go do nas na kolację, licząc, że zakocha się w Peggy. Ale kiedy zobaczył mnie... Przerwała i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała cudownie gładką cerę i piękne, arystokratyczne rysy - takie można zobaczyć na kameach albo na okładkach „Vogue’a”. Światło w jej niebieskich oczach było zmienne jak jej nastroje. Jarzyły się niczym bożonarodzeniowe drzewko, kiedy była szczęśliwa, lśniły lodowatym blaskiem, kiedy ogarniał ją gniew, a kiedy czuta się nieszczęśliwa, patrzyły łagodnie i smutno, jakby była zagubionym szczeniaczkiem. - Gdy spojrzał na mnie - powiedziała do swojego odbicia w lustrze - momentalnie zniewoliła go moja uroda. Jak było do przewidzenia - dodała, odwracając się ku mnie - twoje ciotki stały się nieludzko zazdrosne. Przed jego wizytą kazano mi włożyć workowatą brązową sukienkę, która sięgała mi do kostek, ukrywając figurę. Nie oddano mi biżuterii, a włosy musiałam upiąć w babciny kok i nie mogłam się umalować, nawet lekko pociągnąć ust szminką. Jednak Cleave potrafił przeniknąć wzrokiem tę zasłonę. Od początku nie spuszczał ze mnie oczu. Za każdym razem, kiedy się odezwałam, choćbym tylko poprosiła o sól, milkł nawet w połowie zdania i słuchał, jakby moje słowa były perłami mądrości. Westchnęłyśmy obie. Jak cudownie jest mieć takie romantyczne wspomnienia, myślałam. Marzyłam, że także przeżyję coś takiego. - Ty też od razu się w nim zakochałaś? - I tę odpowiedź znałam, ale chciałam ją usłyszeć ponownie i słowo w słowo zanotować w pamiętniku. - Nie od razu, choć coraz bardziej mnie do niego ciągnęło. Bawił mnie jego akcent, rozumiesz, ten bostoński akcent, a zarazem intrygowało mnie wszystko, co mówił. Miał wytworne maniery i wyglądał jak człowiek sukcesu. Był pewny siebie, ale nie sztywny; nosił eleganckie ubrania i miał gruby złoty zegarek na najdłuższym złotym łańcuszku, jaki widziałam. Kiedy otwierał kopertę, rozlegała się melodia Greensleeves. - Nie wyglądał jak wilk morski? - spytałam ze śmiechem. - Wówczas nie wiedziałam nic o morzu, ponieważ całe życie spędziłam w środkowym Teksasie. W każdym razie miał taką brodę jak teraz, tylko bez siwizny i bardziej wypielęgnowaną. Ciągle mówił o swojej rozwijającej się firmie i flocie parowców. Moja matka słuchała z rosnącym zainteresowaniem - dodała z uśmieszkiem. - Już widziała w nim bogatego narzeczonego dla Peggy. - I co było dalej? - Chciał zobaczyć nasz ogród i zanim babcia zdążyła zaproponować, żeby Peggy mu go pokazała, mnie o to poprosił. Szkoda, że nie widziałaś ich min! Końska twarz Peggy

wydłużyła się jeszcze bardziej, a Beatrice aż jęknęła. Oczywiście się zgodziłam, przede wszystkim żeby zrobić im na złość, ale kiedy poprowadził mnie w gorący wieczór... - No? - I zaczął mówić czułe słówka, zrozumiałam, że Cleave VanVoreen nie jest bogatym sztywniakiem. Owszem, był zamożny, ale też inteligentny i na swój sposób przystojny... i bardzo samotny. Tak był mną zauroczony, że już tamtego wieczoru mi się oświadczył. Pamiętam, wtedy staliśmy przy miniaturowych różyczkach. - Myślałam, że bujałaś się na huśtawce i że to było dopiero drugiego wieczoru. - Nie, nie, przy różyczkach i już pierwszego wieczoru. Gwiazdy... niebo było usiane gwiazdami. Płonęły nad nami. Widok zapierał dech. - Przymknęła oczy, wspominając tamtą chwilę. Dzisiaj ta opowieść była lepsza niż kiedykolwiek wcześniej. I dla mnie brzmiała wyjątkowo, bo miałam już dwanaście lat. Jak cudownie, że mama zechciała ją kolejny raz opowiedzieć. Być może zmieniała swoją historię, w miarę jak stawałam się coraz starsza, i dlatego mogłam jej ciągle słuchać. - Nagle Cleave wziął mnie za rękę i powiedział: „Jillian, przejechałem całą Amerykę, widziałem wiele innych lądów i wiele pięknych kobiet, księżniczki hawajskie, rosyjskie i angielskie, ale moje oczy nigdy nie spoczęły na istocie tak pięknej jak ty. Jesteś klejnotem równie wspaniałym jak gwiazdy nad nami. Ja jestem człowiekiem czynu, a taki człowiek pojmuje, co jest naprawdę cenne na tym świecie, i podejmuje natychmiastowe decyzje - ale nie na zimno, tylko gorącym sercem; decyzje, od których nie odwiodą go już wahania ani przeciwności”. Potem wziął mnie za drugą rękę i dodał: „Nie opuszczę tego miasta, dopóki nie zostaniesz moją żoną”. Bezgłośnie powtórzyłam za mamą te słowa. Słyszałam je wiele razy i ciągle wprawiały mnie w drżenie. Pomyśleć tylko - mój tata gotów był zostać w Teksasie, zaniedbując swoje interesy, i czekać, czekać... aż zdobędzie kobietę, którą pokochał. To był romans jak z książki, a teraz ja go opiszę! - Sama rozumiesz, Leigh, że takie wyznanie miłości zrobiło na mnie wrażenie. Zapytał, czy może oficjalnie wystąpić o moją rękę. Zgodziłam się. Wróciliśmy do domu i porozmawiał z babcią Janą na osobności. Oczywiście była w szoku, lecz się zgodziła, bo zapewne nie chciała stracić szansy wydania bogato za mąż jednej z córek, choć nie tej, którą zamierzała. Od tej chwili przez cały następny tydzień odwiedzał nas codziennie. Moje siostry umierały z zazdrości, ale nic nie mogły na to poradzić. Babcia Jana nie chciała, żeby Cleave

zobaczył mnie w łachach przy sprzątaniu, więc zostałam zwolniona z obowiązków i twoje ciotki musiały harować za mnie. Mniej więcej piątego dnia Cleave ukląkł przede mną, kiedy siedziałam na kanapie w salonie, i formalnie się oświadczył - zakończyła, nagle skracając opowieść. - Wyjechałam z nim, bez żalu zostawiając dom i Teksas. Oczywiście kiedy twoja babcia i ciotki zorientowały się, jaka jestem bogata, zrobiły się słodkie jak miód. - Spojrzała na mój pamiętnik. - Chcesz opisać to wszystko? - O tak. Wszystko, co dla mnie najważniejsze. A ty nigdy nie pisałaś pamiętnika, mamo? - Nigdy. Bo nie musiałam. Wszystkie wspomnienia przechowuję tutaj. - Pokazała na swoje serce. - Wiele rzeczy opowiedziałam tylko tobie - dodała cicho. Aż mi zaparło dech. Mama nikomu tak nie ufała, jak mnie. - Nie zdradzę twoich tajemnic, mamo. - Wiem, Leigh. Jesteśmy zbyt podobne, żeby mieć przed sobą tajemnice - powiedziała, przeczesując mi włosy palcami. - Któregoś dnia ty też wyrośniesz na piękną kobietę, wiesz? - Chciałabym być tak piękna jak ty, ale mam za długi nos i za cienkie wargi, prawda?- Ależ skąd! Poza tym twoje rysy nie są jeszcze ukształtowane. Słuchaj moich rad, rób, co ci mówię, a wyrośniesz na bardzo atrakcyjną dziewczynę. - Wreszcie sięgnęła po urodzinowy prezent, który nazwała dziewczyńskim sekretem. - Czas go otworzyć. - Sama odwinęła papier i otworzyła pudełko. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był biustonosz! Piersi zaczęły mi rosnąć dość późno i większość moich koleżanek już nosiła staniki. - Zaczynasz się rozwijać i niedawno miałaś pierwszą miesiączkę - powiedziała mama. - Najwyższa pora, żebyś poznała różne kobiece tajemnice i kilka prawd o mężczyznach. Taka dorosła rozmowa była ekscytująca i bardzo mi pochlebiała. - Nie musisz go ciągle nosić - mówiła dalej mama - tylko przy pewnych okazjach, na spotkania z eleganckimi ludźmi czy ważnymi adoratorami. Kiedy włożysz stanik pod obcisły sweterek... Niecierpliwie wzięłam od niej biustonosz. Serce biło mi szybko. - Mężczyźni, a zwłaszcza mężczyźni majętni i wpływowi, lubią efektowne kobiety. - Roześmiała się, odrzucając włosy do tyłu. - Takie znajomości im pochlebiają, łechcą ich ego, rozumiesz? - Rozumiem. - Nawet twój ojciec, który świata nie widzi poza swoimi statkami, lubi wkraczać do dobrych restauracji ze mną u boku. Mężczyźni postrzegają kobiety jako ozdoby.

- Czy to dobrze? - zapytałam z powątpiewaniem. - Oczywiście. Pozwólmy im myśleć, co chcą, dopóki wychodzą ze skóry, żeby sprawić nam przyjemność. Nigdy nie pozwól, żeby mężczyzna wiedział, co myślisz. - Odwróciła się do mnie i jej łagodna twarz nagle stała się surowa. - Zapamiętaj sobie, Leigh, kobieta nigdy nie może być tak swobodna, jak mężczyzna. Nigdy. Serce znów zaczęło mi bić jak szalone. Mama wkraczała w coraz bardziej intymne sfery. - Oni mają prawo tak się zachowywać. To jest przyjęte. Bezustannie pragną udowadniać swoją męskość, ale jeśli kobieta zacznie postępować tak jak oni, straci bardzo wiele. Ładne dziewczyny muszą się pilnować. Przynajmniej do ślubu. Obiecaj, że będziesz o tym pamiętać. - Obiecuję - odpowiedziałam prawie szeptem. Znów spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Już nie wyglądała surowo. - Masz nierównie więcej możliwości, niż ja miałam w twoim wieku. Zyskałam je, dopiero kiedy poznałam twojego ojca. Ale nie tyle, ile bym chciała. Czy twój tata zabrał nas na Jamajkę, tak jak mi obiecał? Czy byliśmy na wyścigach w Deauville? Mamy luksusowe linie wycieczkowe, lecz czy nie moglibyśmy mieć własnego jachtu? Niestety, nic z tych rzeczy. Zamiast tego trzy razy wziął nas do Londynu, bo w podróży załatwiał interesy i chciał, żebym zabawiała pasażerów niczym żona właściciela hotelu. A ja marzę o prawdziwym wypoczynku, o podróży, w czasie której nie trzeba załatwiać żadnych spraw zawodowych. Co on sobie wyobraża, jak mam cię wprowadzić w odpowiednie towarzystwo, skoro nigdzie nie bywamy? Znów odwróciła się do mnie i oczy zapłonęły jej gniewem. - Pamiętaj, żebyś nie wyszła za mężczyznę, który bardziej kocha swoje interesy niż ciebie. Nie miałam pojęcia, jak zareagować. Mama powiedziała mi tak dużo, miałam tyle spraw do przemyślenia... I chciałam jej zadać mnóstwo pytań. Kiedy mężczyźni zaczynają dziewczynę kusić, żeby przestała się pilnować? Skąd mam wiedzieć, którym mogę zaufać, a którym nie? Jeszcze nie jestem gotowa, pomyślałam i wpadłam w panikę. Mama wstała i ruszyła do drzwi. - Cieszę się, że sobie szczerze porozmawiałyśmy, kochanie, ale zaraz powinnyśmy wyjść. Wiesz, jak tata się niecierpliwi, kiedy musi czekać. U niego wszystko musi trzymać się rozkładu. Traktuje nas jak swoje statki. Na pewno chodzi teraz od ściany do ściany w swoim gabinecie, mamrocząc coś pod nosem.

- Zaraz będę gotowa. - Nie, aż tak się nie spiesz - powiedziała spokojnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że zaprzecza własnym słowom. - Mężczyzna musi czekać na ciebie. Wyszczotkuj włosy i pomaluj usta, delikatnie pociągnij szminką, jakbyś chciała je leciutko popieścić. - Pokazała mi, jak to zrobić. - I nie zapomnij włożyć pończoch oraz nowych pantofli na obcasach. Noś wysokie obcasy, bo nogi świetnie w nich wyglądają. Już wychodziła, lecz zatrzymała się w drzwiach. - Ach, byłabym zapomniała. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. - Jeszcze jedną?! A przecież tyle dzisiaj dostałam od ciebie i od taty! - Nie chodzi o kolejny prezent, Leigh, tylko o wyjazd. Zabieram cię ze sobą w ten weekend. - Dokąd? - Do posiadłości, o której ci mówiłam. Nazywa się Farthinggale Manor. - Tam malujesz freski w sali muzycznej? - upewniłam się. Pewnego dnia wspomniała mi o tym krótko. Zajmowała się ilustrowaniem książek dla dzieci i pracowała dla Patricka i Clarissy Darrowów, małżeństwa, które miało wydawnictwo i było naszymi sąsiadami. Ich plastyczka, Elizabeth Deveroe, została zatrudniona do dekorowania wspaniałej posiadłości pod Bostonem. Mama przyjaźniła się z nią i pewnego dnia Elizabeth wzięła ją do pomocy. Sugestie i pomysły mamy tak bardzo spodobały się właścicielce, że z poparciem Elizabeth poleciła mamę do pracy w innej posiadłości. Tam moja mama malowała freski przedstawiające sceny z bajek. - Tak. Niedługo będą gotowe i chcę, żebyś je zobaczyła. I żebyś poznała Tony’ego. - Kto to jest Tony? - Pan Tatterton, właściciel tej fantastycznej posiadłości. - Och, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, co tam malujesz! - Cieszę się. - Mama się uśmiechnęła. - A teraz się ubierzmy, bo tata wydepcze dziurę w podłodze! Zaczęłam się śmiać na myśl o biednym tacie, który będzie miał do czynienia z dwiema dojrzałymi kobietami, a nie tylko jedną. Postanowiłam sobie jednak nigdy nie być okrutna dla tatusia. Nie będę go okłamywać i zawsze będę mówiła mu, co naprawdę myślę. Zastanawiałam się, czy kiedyś, w przyszłości, będę tak szczera z własnym mężem i tak będę mu ufała. Włożyłam nowy stanik oraz jeden z kaszmirowych sweterków i pasującą do niego spódniczkę. Zaczesałam włosy do tyłu i nałożyłam na usta szminkę, jak pokazała mi mama.

Wreszcie wsunęłam stopy w pantofle na wysokich obcasach i stanęłam przed lustrem. Zdumiałam się. Wyglądałam, jakbym urosła przez noc. Ktoś, kto mnie nie znał, nie zgadłby, że mam tylko dwanaście lat. Postanowiłam zachowywać się jak dorosła. Od dawna uważnie obserwowałam mamę w towarzystwie, podziwiając, jak swobodnie obraca się wśród ludzi, zmieniając się niczym kameleon; czasami chichotała jak panienka, a za moment stawała się arystokratyczną damą. Ale zawsze była piękna i zawsze znajdowała się w centrum uwagi. Za każdym razem, kiedy wchodziła do jakiegoś pomieszczenia, mężczyźni przerywali rozmowy i pożerali ją wzrokiem. W napięciu myślałam o chwili, kiedy wejdziemy do restauracji. O chwili, w której wszyscy będą patrzeć na mnie. Czy będą się śmiać? Czy pomyślą, że dziewczynka pragnie wyglądać jak matka? Kiedy wreszcie zeszłam na dół do gabinetu ojca, drżałam z napięcia. Miał być pierwszym mężczyzną, który zobaczy mnie w nowym, kobiecym wcieleniu. A był przecież najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Siedział za biurkiem i czytał sprawozdania. Dwa lata temu mama odnowiła dom i zmieniła jego wystrój, ale gabinet pozostał niezmieniony. Ojciec nie pozwolił go tknąć, choć na podłodze leżał wydeptany dywan, na który nie mogła już patrzeć. Biurko, które odziedziczył po ojcu, było stare i odrapane, lecz jego także nie pozwolił odświeżyć. Gabinet sprawiał wrażenie zagraconego, gdyż ściany były zabudowane półkami, na których stały modele statków oraz książki o tematyce morskiej. Poza tym w gabinecie mieściły się tylko niewielka kanapka obita brązową skórą, zniszczony bujany fotel i stojący obok niego owalny stoliczek z klonowego drewna. Biurko oświetlała mosiężna lampa. Gabinet zdobiła galeria obrazów przedstawiających statki - smukłe klipry z wydętymi żaglami oraz pierwsze parowe transatlantyki. Na biurku i na owalnym stoliku leżały dla ozdoby gładko obrobione kawałki drewna wyrzuconego przez fale. Na ścianie za plecami taty wisiał portret jego ojca. Dziadek VanVoreen, który umarł dwa lata przed moim urodzeniem, miał surowe oblicze poorane zmarszczkami i czerstwe policzki wyglądające, jakby wysmagały je morskie wiatry. Tata podobno był bardziej podobny do swej matki, która również odeszła, zanim ja przyszłam na świat. Znałam tylko ze zdjęć tę kobietę o łagodnym wyrazie twarzy, od której tata zapewne przejął swój spokojny, konserwatywny sposób bycia. Często wpatrywałam się w fotografie dziadków, sprawdzając, czy jestem choć trochę do nich podobna. Doszłam do wniosku, że na niektórych zdjęciach oczy babci przypominały

moje. Tata usłyszał, że wchodzę, i uniósł głowę. Zrazu wyglądał, jakby mnie nie poznał - a potem zerwał się szybko, zdumiony i zaskoczony. - Jak wyglądam, tato? - spytałam niepewnie. - Wyglądasz tak... dorośle. Co mama z tobą zrobiła? - Ale podobam ci się? - Och, oczywiście. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ostatnio wypiękniałaś, Leigh. Już nie powinienem myśleć o tobie jak o małej dziewczynce. - Wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zachwytem i to mi pochlebiało. Poczułam, że się czerwienię. - No cóż - dodał, wychodząc zza biurka - dziś powiodę do lokalu dwie piękne kobiety. Cudownie! - Uścisnął mnie czule i obsypał ciepłymi całusami. - Na pewno dobrze wyglądam, tatku? - Jasne, kochanie. Chodź, zobaczymy, ile jeszcze czasu minie, zanim twoja mama zejdzie na dół. - Otoczył mnie ramieniem i przeszliśmy do holu. Mama majestatycznie schodziła po schodach. Wyglądała pięknie - jak zawsze. Oczy jej lśniły, cera promieniała blaskiem, a włosy miały anielski połysk. Kiedy zeszła, obróciła się jak modelka, puszczając do mnie oko. - Na Boga, Cleave, mógłbyś przynajmniej zmienić ten garnitur, który nosisz cały dzień - powiedziała. - Zmieniłem - zaprotestował tata. Mama pokręciła głową. - Nie wiem, ja ich nie rozróżniam. - Lekkim ruchem przygładziła mi włosy. - Powiedz, czy Leigh nie jest piękna? - Jest wręcz olśniewająca. Dotąd tego nie zauważałem, bo patrzyłem na was po prostu jak na żonę i córkę - powiedział, ale miałam wrażenie, że mamie te słowa sprawiły przykrość. Tata musiał również to zauważyć, gdyż dodał: - Nie wyglądasz na matkę, która ma taką dużą córkę. Prawdę mówiąc, można was wziąć za siostry. Mama momentalnie się rozpromieniła. - Widzisz - szepnęła, kiedy wysiedliśmy z samochodu - jak się odpowiednio postarasz, będą mówili i robili to, co zechcesz. Serce zatrzepotało mi gwałtownie. Naprawdę mama dzieliła się ze mną kobiecymi sekretami! I wybierałam się z nią do wytwornego lokalu, ubrana tak samo elegancko jak ona. Jeszcze nigdy nie byłam tak podekscytowana. W restauracji tata zaskoczył nas po raz kolejny. Oznajmił, że postanowił rozszerzyć

swoją ofertę i uruchomił nowe turystyczne połączenie z Karaibami - w związku z tym planuje nas zabrać na inauguracyjny rejs na Jamajkę. Statek miał wyruszyć już w przyszłym tygodniu, po uroczystym przyjęciu. Mamie dosłownie odjęło mowę i z początku nie wyglądała na szczęśliwą, choć nie dalej jak parę godzin temu skarżyła się, że nigdy nie była na Jamajce, która stała się wakacyjną mekką dla sławnych i bogatych. - A co ze szkołą Leigh? - zapytała. - Pojedzie z nami korepetytor, jak zwykle - odpowiedział tata, nieco zbity z tropu tą nagłą troską o szczegóły. Mnie też wydała się dziwna. Mama nigdy nie martwiła się o codzienne sprawy. - Myślałem, że się ucieszysz - powiedział tata, zmartwiony brakiem radosnego odzewu, którego się spodziewał. - Ależ się cieszę, tylko... Cleave, naprawdę proponujesz coś takiego? - Miała oschły głos. - Jeszcze do mnie nie dotarło. - Spojrzała na mnie i nagle się roześmiała. Rozpoczęła się moja uroczystość. Jakie cudowne są te urodziny, pomyślałam. A tata idealnie wyczuł moment, żeby podarować mi ten dziennik, będę mogła zapisać te cenne wspomnienia. Jak gdyby wiedział, że czeka mnie wiele momentów wartych uwiecznienia w pamiętniku. Tego dnia zaczęłam rozumieć, jak to jest być kobietą, a nie dziewczynką. Zastanawiałam się skrycie, czy tata nadal będzie przynosił mi drobne prezenty i nazywał mnie swoją małą księżniczką. Obawiałam się, że jeśli dorosnę, przestanie mnie tak bardzo kochać. Kiedy już położyłam się do łóżka, mama przyszła do mnie, by przypomnieć o wizycie w Farthinggale Manor. Wyczułam, że bardzo jej zależy, aby cieszyła mnie ta propozycja. Jakże miałaby mnie nie cieszyć? Sądząc z opisu mamy, ten dom musiał wyglądać jak zamek z bajki! A Tony Tatterton... był zupełnie jak król!

Rozdzia drugił ZACZAROWANE KRÓLESTWO Miałam nadzieję, że tata wybierze się z nami, by zobaczyć mamy freski, ale musiał cały weekend pracować. Ostatnio spędzał w swoim gabinecie nie tylko soboty, ale i niedzielne przedpołudnia. W ten weekend był szczególnie przygnębiony. Martwił się o swoje interesy, gdyż stawało się coraz bardziej jasne, że będzie musiał sprzedać jeden ze swoich oceanicznych liniowców i zwolnić załogę. Kompanie lotnicze systematycznie zabierały mu klientów. Coraz więcej linii lotniczych oferowało pasażerom posiłki na pokładach samolotów, często przygotowywane przez słynnych kucharzy, i coraz więcej ludzi chciało latać po świecie. Wiele moich koleżanek ze szkoły marzyło o zawodzie stewardesy. Mama namawiała ojca, żeby zainwestował w coś innego niż luksusowe statki i linie oceaniczne, ale on tylko kręcił głową i powtarzał, że na niczym innym się nie zna. - Kapitan schodzi na dno razem ze swoim statkiem, prawda, księżniczko? - rzekł kiedyś do mnie. Przeraziło mnie to, ale mama zdawała się nie przejmować jego kłopotami. Sądziła, że nowe rejsy karaibskie wyciągną firmę taty z zapaści. Już od dłuższego czasu namawiała ojca na takie posunięcie. - Ale on jest jak wszyscy mężczyźni - powiedziała mi. - Nie znoszą, kiedy kobieta podpowiada, co robić. Zachowują się jak mali chłopcy. Lubią być podziwiani i dopieszczani, ale są nieludzko uparci. Nie mogłam uwierzyć, że tata potrafi się tak przy czymś upierać. Jedynym wyjątkiem był gabinet, jego świętość, gdzie nie dał nic ruszyć. Ale każdy ma swoją słabość, prawda? Mama też bywała uparta. Kiedy przypomniałam jej o tym, stwierdziła, że kobiety mają prawo czasami być nieznośne, dzięki temu bardziej działają na mężczyzn. - Pamiętaj, mężczyzna musi się o ciebie starać - radziła. Rozmawiałyśmy o tym przez całą drogę do Farthinggale Manor. Zwykle woził nas szofer, ale tym razem mama chciała poprowadzić sama. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Tata powiedział, że w tym roku mamy długą piękną jesień i jeśli tak dalej będzie, śnieg spadnie dopiero w styczniu. Miałam jednak nadzieję, że Boże Narodzenie będzie białe. Nie wyobrażałam sobie świąt bez dzwoneczków sań, kolęd i płatków śniegu. Wyznałam to mamie, a ona powiedziała ze śmiechem: - Tony Tatterton planuje bożonarodzeniowe przyjęcie. Jeśli śnieg nie spadnie, każe go

sobie nawieźć. - On musi być bardzo bogaty! - wykrzyknęłam. - Kiedy nasycisz oczy widokiem Farthy, zobaczysz sportowe wozy i rolls-royce’y, konie arabskie i wielki basen na terenie posiadłości, zrozumiesz, że zdanie o śniegu nie było przesadą - odpowiedziała. Wyjechałyśmy z miasta i skierowałyśmy się w stronę oceanu. - Farthy? Co to jest Farthy? Znów się roześmiała ostrym, krótkim śmiechem, jak ktoś, kto pomyślał o czymś bardzo osobistym, zrozumiałym tylko dla niego albo dla osoby bardzo mu bliskiej. - Tak Tony mówi na swój dom, ale oficjalna nazwa brzmi Farthinggale Manor. - Zupełnie jak w bajkach. Tylko w bajkach domy mają imiona. - Stare rody, które mają historyczne siedziby, również nadają im imiona. Mam nadzieję, że kiedyś poznasz inne wielkie posiadłości i więcej ludzi pokroju Tony’ego. - Zawsze chciałaś żyć w takim przepychu, mamo? Już wtedy, w Teksasie, kiedy byłaś w moim wieku? - spytałam. Sama nigdy nie marzyłam o życiu w wielkiej rezydencji czy o chodzeniu na bale z arystokracją, której siedziby były tak stare i sławne, że dorobiły się nazw, jak Tara w Przeminęło z wiatrem. Czy powinnam o tym marzyć? A może takie myśli przychodzą później, kiedy człowiek robi się starszy i bardziej dojrzały? - Przeciwnie. - Mama znowu się zaśmiała do własnych myśli. - Chciałam zamieszkać na paryskim poddaszu z moim ukochanym, ubogim poetą i być przymierającą z głodu artystką, usiłującą sprzedać swoje obrazy nad brzegiem Sekwany. Wyobrażałam sobie, że wieczorami przesiaduję w ogródkach kafejek, słuchając, jak mój miły czyta swoje wiersze przyjaciołom. Ale kiedy zwierzyłam się mamie z tych pragnień, okrutnie je wyśmiała. Uważała, że takie artystyczne plany są głupie i nieżyciowe. Według niej kobieta powinna mieć tylko jeden cel w życiu - być żoną i matką. - Nie widziała, jaki masz talent? Czy nie była dumna z twoich obrazów i rysunków? - dopytywałam się, choć trudno mi było wyobrazić sobie mamę na poddaszu, bez pięknych ubrań, biżuterii i drogich kosmetyków. - Nawet nie chciała na nie spojrzeć i rugała mnie, że zbyt dużo czasu tracę na rysowanie. A moje siostry potrafiły zniszczyć to, co namalowałam. Nie masz pojęcia, Leigh, jak cierpiałam, kiedy byłam w twoim wieku. Jakie to musi być straszne, myślałam, kiedy własna matka gardzi tobą i cię nie wspiera. Biedna mama, musiała mieszkać z tymi upiornymi siostrami i matką, która za nic miała jej pasje, talenty i marzenia. Musiała być okropnie samotna do czasu, kiedy pojawił się tata.

- Ale teraz jesteś szczęśliwa, prawda, mamo? Masz wszystko, o czym marzysz, tak? I jesteś artystką, tak jak marzyłaś? Oczekiwałam, że przytaknie. Nie odpowiedziała od razu, a ja czekałam cierpliwie. - Mam wiele drogich rzeczy, Leigh, ale moje życie mogłoby być inne. - Uśmiechnęła się łagodnie. Kochałam ten uśmiech, ten błysk w jej oczach, sygnalizujący cenne wspomnienia. Tata miał rację, mówiąc, że wspomnienia są cenniejsze od klejnotów. - Nieraz wyobrażam sobie, że chodzę na przyjęcia, chrzty statków, fety i inne uroczystości, gdzie otaczają mnie reporterzy i błyskają flesze - wyznała. - Przecież chodziłaś. Widziałam zdjęcia, wycinki z gazet. - Owszem, czasami coś się działo, ale musiałam się bardzo natrudzić, żeby namówić twojego ojca na wzięcie udziału w jakiejś uroczystości. On odebrał purytańskie, praktyczne wychowanie. Przypomnij sobie, jak wygląda jego gabinet w domu. Według Cleave’a wszystko jest tam w najlepszym porządku. Niczego nie można zmienić ani wyrzucić, ma być tak samo jak w czasach jego ojca, który umierając, zapewne ściskał w garści swojego pierwszego zarobionego centa. Muszę zamykać drzwi gabinetu, kiedy mam gości. Czy znasz kogokolwiek, kto bardziej niż twój ojciec uwielbiałby pracować? - Tata stara się dbać o swoją firmę, żebyśmy my były szczęśliwe - zaoponowałam. - Tak, tak. Więc będziemy szczęśliwe. - Zamilkła na moment. - Zbliżamy się - podjęła ożywionym tonem. - Spójrz w prawo i wypatruj przerwy w linii drzew. Słońce wzniosło się już ponad drzewa, kiedy skręciłyśmy w prywatną drogę. Przed nami pojawiła się brama z kutego żelaza. Widniał na niej napis FARTHINGGALE MANOR wykonany z dużych, ozdobnych liter. Ujrzałam wróżki i gnomy wyglądające zza metalowych liści. Czułam się, jakbym za chwilę miała wkroczyć do niezwykłego, magicznego królestwa. Zanim jeszcze zobaczyłam wielki budynek, zrozumiałam zachwyt i podniecenie mamy. Nasz miejski dom był duży i luksusowy, ale te ogromne, ogrodzone połacie ziemi ze wzgórzami, lasami i łąkami robiły zupełnie inne, niesamowite wrażenie. W Bostonie mieszkaliśmy w bogatej dzielnicy, ale tutaj... tutaj moglibyśmy mieć prywatne miasto, nasz własny świat. - Farthinggale Manor - wyszeptałam. Te dwa słowa brzmiały jak zaklęcie. Trawa tutaj wydawała się bardziej zielona i gęsta. W mieście trawniki już żółkły. Po drodze widziałam wiele nagich drzew, ale drzewa w Farthy nie pozbyły się cudownie kolorowych liści wyzłacanych słońcem, bo wzgórza chroniły je przed ostrym oceanicznym wiatrem. Widziałam kilku robotników, którzy pracowali w ogrodach. Niektórzy na klęczkach coś robili pomiędzy tryskającymi fontannami z posążkami Kupidyna, Neptuna i Wenus. Inni przewozili taczkami ziemię i kamienie do zdobienia alejek. Panował tam ruch jak na wiosnę,

choć był to przecież koniec października i zima zbliżała się wielkimi krokami. Jechałyśmy krętą drogą i miałam wrażenie, jakbyśmy cofnęły czas do wiosny albo przybyły do szczęśliwego królestwa, które nie zna ponurych, zimnych, szarych dni. Wreszcie zobaczyłam w całej okazałości dom z szarego kamienia. Przypominał baśniowy zamek. Dach był czerwony i stromy, ze spiczastymi wieżyczkami i małymi czerwonymi mostkami ułatwiającymi dostęp do jego poszczególnych części. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jaki widok roztacza się z górnych pięter. Z pewnością było widać stamtąd ocean. W miarę jak się zbliżałyśmy, dom rósł w oczach. Nasz bostoński dom by się w nim zmieścił i zostałoby jeszcze sporo miejsca. Mama zerkała na mnie, ciekawa mojej reakcji, ale nic nie mówiła. Podjechałyśmy pod szerokie kamienne schody, które prowadziły do imponującego wejścia. Drzwi były wielkie, masywne; pomyślałam, że trzeba było z dziesięciu mężczyzn, żeby je osadzić w portalu. - Jesteśmy na miejscu - oznajmiła mama i wyłączyła silnik. Niemal w tej samej chwili pojawił się służący, który otworzył przed mamą drzwi auta. Był to wysoki młody mężczyzna; mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Miał na sobie uniform szofera i ukłonił się nam czapką, kiedy wysiadałyśmy. - Dzień dobry, Miles - przywitała go mama. - Poznaj moją córkę Leigh. Miles skrycie otaksował mnie wzrokiem. Uznałam, że jest nieśmiały, ale bystry i od razu wyobraziłam sobie, jak to by było, gdyby był moim chłopakiem. Zastanawiałam się nerwowo, czy mu się podobam, i czułam, że się czerwienię. Miałam nadzieję, że mama nic nie zauważyła. - Miło poznać panienkę, panienko Leigh - powiedział. Rozbawiło mnie to sztywne i formalne powitanie, ale nie wybuchnęłam śmiechem, bo zobaczyłam wyczekujące spojrzenie mamy. - Dziękuję, Miles - odparłam grzecznie. - Mnie również miło cię poznać. Miles usiadł za kierownicą naszego samochodu, żeby go przeparkować. - To szofer pana Tattertona - wyjaśniła mama, kiedy weszłyśmy na schody. - Pracuje tu dopiero od dwóch tygodni. Drzwi otworzył przed nami lokaj - bardzo wysoki, szczupły mężczyzna o smutnej, pobrużdżonej twarzy, która przypominała mi Abrahama Lincolna. Rzadkie, ciemnokasztanowe włosy miał gładko zaczesane do tyłu i rozdzielone przedziałkiem prawie pośrodku głowy. Poruszał się tak powoli i dystyngowanie, że skojarzył mi się z przedsiębiorcą pogrzebowym.

- Dobry wieczór, Curtis - powiedziała mama. - To moja córka Leigh. - Pan Tatterton czeka na panie w pokoju muzycznym. - Dziękuję. - Przeszłyśmy pod wysokim lukiem wejścia. - Nie ma jeszcze trzydziestki, a wygląda jak własny dziadek - szepnęła mama i zachichotała. Nigdy nie widziałam jej tak podekscytowanej, zachowywała się jak mała dziewczynka albo ktoś w moim wieku. Wywoływało to we mnie dziwne napięcie. Bardzo chciałam, żeby znów zachowywała się jak moja mama. Szłyśmy przez hol, mijając ogromne portrety. Marmurowe ściany zdobiły też piękne obrazy koni, oceanu oraz dziesiątki, dziesiątki innych. Wzdłuż ścian stały białe i czarne marmurowe stoły i rzeźbione kamienne ławy - piękne, ale zbyt niewygodne i zimne, żeby na nich siadać. Przed nami pokazały się schody - spiralne, szerokie, majestatyczne. Nad naszymi głowami zwisał gigantyczny żyrandol. Miał tyle żarówek, że kiedy wszystkie były zapalone, musiał jaśnieć jak słońce. Marmurową posadzkę pokrywały olbrzymie perskie dywany. Były nieskazitelnie czyste, wyglądały jak nowe, aż głupio mi było po nich stąpać. - Chodź szybciej - ponagliła niecierpliwie mama, kiedy zwolniłam, żeby zerknąć do ogromnego salonu, który mijałyśmy. Wreszcie zatrzymałyśmy się w progu pokoju muzycznego i zobaczyłam wysoki kopulasty sufit oraz wielką drabinę i rusztowanie malarskie stojące w miejscu, gdzie fresk był jeszcze nieukończony. Mama namalowała błękitne niebo z gołębiami i rybitwami. Pomiędzy nimi unosił się mężczyzna na latającym dywanie, a przed nim, w oddali, majaczył magiczny zamek, na wpół ukryty w chmurach. Zamek był na razie tylko naszkicowany. Przyglądałam się namalowanym scenom, rozpoznając w nich ilustracje mamy do różnych dziecięcych książek. Na najdalszej ścianie były głównie lasy prześwietlone słońcem, poprzecinane krętymi drogami, które prowadziły do zamglonych gór na horyzoncie. - No i co o tym myślisz? - zapytała mama cicho. Byłam tak zafascynowana freskami, że nie zauważyłam mężczyzny siedzącego na niewielkiej kanapie. Stała w głębi tego dużego pomieszczenia, naprzeciwko wejścia, więc mógł swobodnie obserwować, jak krążę po pokoju i gapię się na malunki, wstrzymując oddech z zachwytu. Spłoszona cofnęłam się do mamy i poczułam, że płoną mi policzki. Przystojny młody mężczyzna o najbardziej niebieskich oczach, jakie widziałam w życiu, zaczął się śmiać. Miał na sobie marynarkę z weluru w kolorze burgunda i ciemne spodnie. Był szatynem o gęstych włosach i pełnych, niepokojąco zmysłowych ustach. Wyglądał niczym gwiazdor filmowy.

Kiedy wstał, zobaczyłam, że ma wysportowaną sylwetkę i szerokie ramiona. Był wysoki, może nawet wyższy od taty; ale dłonie miał subtelne, o długich, smukłych palcach. Emanował siłą, władzą i pewnością siebie niepasującymi do tak młodego człowieka. - Wybaczcie - powiedział - ale chciałem przez chwilę swobodnie przyglądać się wam obu. Jillian, od razu widać, że to twoja córka. Odziedziczyła po tobie radość życia, a w jej oczach płonie ten sam żar. - Spojrzałam na mamę, żeby sprawdzić, jak reaguje na te komplementy. Och, zdawała się rozkwitać jak kwiat w ciepłym, letnim deszczu. - Witajcie w Farthy. - Poznaj pana Tattertona, Leigh - powiedziała mama, nie spuszczając z niego wzroku. Pan Tatterton? Byłam zdumiona. Ze sposobu, w jaki mówiła o nim mama, wnioskowałam, że musi być raczej starszym, szpakowatym dżentelmenem. W moim pojęciu milionerzy wyglądali jak postacie ze szkolnego podręcznika historii, Rockefellerowie, Carnegie’owie czy naftowi potentaci - sztywni, starsi panowie myślący tylko o Wall Street albo o kartelach i monopolach. Znów zerknęłam na mamę. Promieniała i widać było, że rozbawiła ją moja reakcja. Widać też było, że bardzo lubi pana Tattertona. - Dzień dobry, panie Tatterton - powiedziałam. - Och, proszę, mów mi po imieniu. Dla ciebie jestem Tonym. No i jak oceniasz robotę swojej mamy? - zapytał, pokazując gestem ściany i sufit. - Jest cudowna! Strasznie mi się podoba! - Właśnie. Wpatrzył się we mnie przenikliwym, uważnym spojrzeniem. Serce zaczęło mi łomotać i fala ciepła rozlała się po karku. Bałam się, że za chwilę będę miała twarz i szyję w czerwone plamy. Od małego miałam do tego skłonności. - Mnie też się podoba - powiedział Tony - i zawsze będę wdzięczny pani Deveroe za to, że przyprowadziła twoją mamę do mnie. Ale do rzeczy - dodał, zacierając ręce. - Jestem pewien, że chciałabyś zwiedzić Farthy. - Ja też! - usłyszałam dziecięcy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopczyka o ciemnych, bystrych oczach, wielkich jak półdolarówki, który wyglądał zza rogu kanapy. Musiał się tam wcześniej schować. Miał takie same ciemne włosy jak Tony Tatterton, dość długie, jednak ładnie przycięte. Wyglądał jak mały książę. Był w granatowym marynarskim ubranku. - Chodź tutaj, Troy - zachęcił malca Tony Tatterton. - Chcę cię przedstawić. Nie wstydź się.