prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony564 172
  • Obserwuję487
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 548

Wilczy Pakt - Melissa de la Cruz

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :951.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Wilczy Pakt - Melissa de la Cruz.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Melissa De La Cruz Błękitnokrwiści 1-8
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 177 stron)

Melissa de la Cruz Błękitnokrwiści Wilczy pakt Spin-off bestsellerowej serii „Błękitnokrwiści". Uwięzieni w najmroczniejszych głębiach podziemnego świata, Lawson i jego pobratymcy mieli stać się Ogarami Piekieł. Ucieczka na ziemię tylko odwlekła to, co nieuniknione. Mistrz wytropił hordę i odebrał Lawsonowi to, co trzymało go przy zdrowych zmysłach - dziewczynę, którą kochał. Teraz chłopak sam poluje na bestie przed którymi niegdyś uciekał, w próżnej nadziei odzyskania ukochanej. Kiedy Lawson dowiaduje się, że Bliss, tajemnicza eks- wampirzyca poszukuje Ogarów na własną rękę, wie, że oto dostał kolejną szansę. Ale czy dziewczyna, w której żyłach płynie krew aniołów będzie w stanie zaufać mężczyźnie z wilczą duszą? P R O L O G Ucieczka Jego najwcześniejszym wspomnieniem była obroża. Ciężka, drapiąca, ciasna obroża. Pragnął się jej pozbyć, odkąd sięgał pamięcią. Codziennie mu przypominała, że urodził się niewolnikiem. Był wilkiem, bestią z piekła, jeńcem. Na razie jednak zarówno

umysł, jak i wola wciąż jeszcze należały wyłącznie do niego. Miał rodzinę, o którą musiał się troszczyć, braci i siostry z leża, istoty dzielące jego los. Odebrane matkom zaraz po urodzeniu szczenięta połączyła silna więź i sprawiła, że w miarę jak dorastały, wszystkie odważyły się pomyśleć to, co wcześniej zdawało się nie do pomyślenia - iż pewnego dnia zdołają się uwolnić. Wolność wciąż jednak pozostawała odległą mrzonką. O wiele bardziej prawdopodobne było, że przyszłość szykuje koszmar, jakiego nie był sobie nawet w stanie wyobrazić. Wszystkie wilki w dniu, kiedy kończyły osiemnaście miesięcy, przekształcano w piekielne ogary. Szczenięta przeobrażone za wcześnie bardzo często padały. Dlatego właśnie panowie czekali, aż staną się dość silne, by przetrwać przemianę. Po osiągnięciu tego wieku także i jego życie miało dobiec końca. Straci swoją tożsamość, swą duszę. Od tamtej pory wszystkie jego myśli i uczynki staną się własnością Romulusa, Ogara nad Ogarami, Wielkiej Bestii z Piekła. Pewnego razu, gdy miał szesnaście miesięcy, Mistrz Corvinus wziął go na stronę. Corvinus piastował stanowisko ich nadzorcy i podobnie jak reszta panów był niegdyś aniołem, wygnanym z Raju weteranem Wojny o Królestwo Niebieskie. To właśnie Corvinus ćwiczył wilki do walk w jamach, obserwował postępy, umieszczał ich imiona na listach. Corvinus dostrzegł jego talent podczas ostatniej potyczki, zauwa żył, że podopieczny potrafi z wdziękiem i precyzją unikać ciosów przeciwnika - jakby zawczasu wiedział, gdzie spadną, jakby jego umysł był zdolny wybiec na sekundę, dwie łub nawet trzy w przyszłość - tamten pojedynek dobiegł końca, jeszcze zanim przebrzmiał dźwięk dzwonu. ]ego imię trafiło więc na szczyt listy i osiągał w turniejach coraz wyższe pozycje. Wygrywał raz za razem. Runda za rundą. Pokonywał kolejno wszystkich - Gorga zwanego Olbrzymem, ponieważ był pośród nich największy; Odoffa zwanego Pogromcą Olbrzymów, odkąd jako pierwszy dal radę Gorgowi; Varga; Tatiusa; Aelię - zajadłą wilczycę o długich pazurach; Drususa; Evandera. By zdobyć najwyższą nagrodę, musiał wygrać jeszcze tylko raz. Ku swemu zdumieniu w dniu próby został jednak pokonany i nie stał się alfą. Po tej porażce czekał, by przyszli i go zabrali. Czekał

długo, lecz nie pojawił się nikt. Sądził, że panowie o nim zapomnieli. Tak się jednak nie stało. Zamiast zabić, Corvinus zaprowadził go przed oblicze generała. Romulus był potężną, budzącą grozę istotą o połyskujących szkar łatnych oczach i srebrnych źrenicach; był czymś więcej niż człowiekiem, a przecież nie do końca wilkiem - podobnie jak wszystkie piekielne ogary stanowił przerażającą kombinację obu tych ras. Romulus obrzucił go spojrzeniem. - Chociaż nie sprawdziłeś się na arenie, powiadają mi, że to ty jesteś wybrańcem. Ze gdy zrzucisz już wilczą skórę i przybierzesz wreszcie postać ogara, staniesz się potężnym wojownikiem, jednym Z najsilniejszych, jakich kiedykolwiek oglądało Piekło. Przewidział to sam Książę Ciemności. Lucyfer usilnie mnie prosi, bym uczynił cię swym następcą. Nie będziemy więc czekać z twoim przeobrażeniem, aż skończysz osiemnasty miesiąc życia. Nigdy - szepnął do siebie w myślach jakiś czas potem. Co nigdy? - spytała, również myślą, Ahramin. Była najstarsza w ich leżu i żadna wilczyca nie dorównywała jej zażartością w walce. Była piękna i niebezpieczna. Nigdy nie zostanę ogarem. Umrę, zanim mnie przemienią. A jak niby chcesz tego dokonać? - Wskazała gestem zapiętą na jego szyi obrożę, taką samą, jaką nosiły wszystkie wilki. - Obro ża nie pozwoli ci pozbawić się życia. Panowie nie cierpią tracić dobrych psów. Po przeistoczeniu w piekielne ogary przybiorą swój prawdziwy kształt, zaczną chodzić na dwóch nogach i mówić językiem panów. Będą nosić czarne miecze i okrywać ciała zbroją. Ogary były psami wojny, armią piekła, a Lucyfer, jak ostatnio coraz częściej szeptano, planował wielką kampanię. Takie było ich przeznaczenie; tak wyglądał los wszystkich wilków.

Lecz przecież musiał istnieć sposób na zrzucenie jarzma. Od dnia swej porażki nie próżnował. Wiele czasu spędzał, obserwując ogary. Istnieje pewien miecz - odpowiedział jej. - Widziałem go na własne oczy. Miecz archanioła. Ogary go ukradły i przechowują tutaj, w zbrojowni. To ostrze zdoła rozciąć nasze obroże. Wtedy uciekniemy. Wydostaniemy się stąd. Ahramin spojrzała z powątpiewaniem. Zaufaj mi. Cały następny tydzień poświęcił na układanie planu. Obroże ograniczały moc wilków i utrzymywały je w granicach podziemnego świata. Był pewien, że gdy niewolące obręcze zostaną zniszczone i wilki odzyskają wolność, bez trudu pokonają pilnujące je trolle. Problem polegał jednak na tym, w jaki sposób po wydostaniu się z leża mieli wyjść na powierzchnię. Jak przejść Bramy Piekieł i wkroczyć do świata żywych? Krążyły pogłoski, że Bramy słabną, że opuszcza je moc archaniołów - panowie jednak utrzymywali wilki w całkowitej niewiedzy i nie istniała możliwość, by te przypuszczenia potwierdzić. Wielkie wilki z dawnych czasów korzystały z Portali - tyle wiedział. Pretorianie, Strażnicy Otchłani, poruszali się dzięki Ścieżkom Czasu, drogom wiodącym przez czas i przestrzeń, pozwalającym im przenosić się do dowolnego miejsca i epoki. Wiedza starożytnych zaginęła jednak wiele stuleci temu. Ścieżki były dla jego pobratymców zamknięte. Lecz Marrok wierzył, że właśnie dla niego otworzą się znowu. Marrok kazał mu spróbować. Biały Wilk pochodził z leża znajdującego się na drugim brzegu rzeki i był jego najlepszym przyjacielem. Marrok wiele wiedział o chronologach, o ścieżkach, znal ich długie, pełne niesamowitych wydarzeń dzieje. Marrok był także świadom jego talentu i kazał mu spróbować, twierdząc, że jego śladem pójdzie cała reszta. Miał nadzieję, że Marrok się nie mylił. Zaczekał na noc, gdy trolle wydawały się szczególnie zmęczone, kiedy były mniej czujne, jak zwykle, gdy panowie zajmowali się innymi zadaniami, i wtedy zebrał wszystkie wilki ze swego leża.

Wyruszam dzisiejszej nocy - oświadczył, przyglądając się ich młodym, pełnym zapału pyskom. - Kto idzie ze mną? Wilki zwróciły spojrzenia na Ahramin. Miała nieco obaw, ale ostatecznie przystała na jego plan. Wiedział, że tak będzie. Podobnie jak pozostali, niechętnie myślała o przeistoczeniu w ogara. Miecz wykradł już wcześniej tego dnia. Okazało się to łatwe; ostrze było niewielkie, miało rozmiary igły i ukrył je między swymi zębami. Zamknięcia obroży ustąpiły przy pierwszym dotyku magicznej broni. Wolność okazała się niemal ogłuszającym doznaniem; czul, jak moc przepływa przez jego ciało, jak wypełnia mu duszę. Wilki były potężne. Szeptano, że dawniej przerastały nawet siłą swych panów - pomyślał, iż to może być prawda. Przeprowadził watahę obok trolli strzegących leży i niemal dotarli już do wyjścia, gdy jedna z młodszych wilczyc potknęła się i skręciła kostkę. Pomocy! - zawołała. Ona nas spowolni - warknęła Ahramin. - Później po nią wrócimy. Nie! Proszę! -jęknęła błagalnie Tala. Wielkie błękitne oczy oku- lałej wilczycy odszukały jego spojrzenie i zrozumiał, że nie może im odmówić. Idzie z nami. - Tala pomogła mu w przeszłości. Był jej to winien. Bardzo zły pomysł - przestrzegła Ahramin. I miała rację. Kiedy opuścili już leża, Tala zdołała ruszyć za nimi, lecz poruszała się bardzo wolno, co dało ogarom dość czasu, by mogły się zorientować w sytuacji. Ruszyły za nimi, wściekle rycząc, śliniąc się na samą myśl o rozszarpaniu wilków na strzępy. Dopędziły ich tuż przy granicy pomiędzy światami. Wilki były pewne, że zostaną pojmane, lecz wtedy Ahramin rzuciła się na jednego z panów i przegryzła demonowi gardło. Uciekajcie! - krzyknęła. Ogary okrążyły już część wilków, zapinały im obroże na karkach i ciągnęły ku Dziewiątemu Kręgowi Piekła. - Ja ich zatrzymam! Prędko! Nie! - zawołał Edon, który kochał ją od zawsze. Wiesz, że to słuszna decyzja - stwierdziła Ahramin. Była taka

odważna, nieustraszona. - Rób, co musisz zrobić. Zbliżały się kolejne ogary. Za chwilę wszyscy zostaną schwytani. Zamknął oczy i bez udziału myślenia, samą siłą uczucia, otworzył przejście między światami, przebijając się przez bramę więżącą wilki w podziemiu. Ujrzeli przed sobą Ścieżkę - jaśniejący, otoczony płomieniami Portal. Chodźcie za mną! - zawołał do swej watahy. - Szybko! - dodał głośniej i popchnął Talę naprzód. Jeden po drugim przeskoczyli ognisty krąg, wkraczając w ciągnący się bez końca blask. Wypadli na leśne poszycie i pierścień zamknął się za ich plecami. Bolało go, cierpiał. Dokoła słyszał wycie swych braci. Wydłużały się ich wilcze kończyny, tracili sierść, rozciągały się piersi, pyski cofały. - Co się dzieje? - zawołał ktoś i nie był to już wilczy warkot, lecz wysoki, niemal melodyjny dźwięk. Głos. Spojrzał w dół na swoje dłonie, posiniaczone, uwalane we krwi, pokryte odciskami. - Chyba... - zaczął ostrożnie, gdyż dziwnie się czuł, słysząc po raz pierwszy swe myśli ubrane w artykułowane słowa. - Chyba staliśmy się ludźmi. ROZDZIAŁ 1 wiat dobiegał końca. Świat stał w płomieniach. Nigdy Ś jeszcze nie widział czegoś tak bardzo jasnego. A więc to właśnie jest słońce. Porażone jaskrawymi promieniami oczy bolały. Zrobiło mu się naraz zimno i gorąco, dygotał i pocił się. Dotarło do niego, że jest nagi. Jak wszyscy. Czterech chłopaków stojących na poboczu drogi, drżących z zimna i dręczonych przez upał. W jaki sposób się tutaj dostali? Pamiętał chwilę, kiedy wbiegli do Portalu, potem lądowanie w lesie, moment uświadomienia, że w jakiś sposób przybrali ludzki kształt. Byli wstrząśnięci i wyczerpani.

Zastanowił się, dokąd właściwie trafili. Teraz jednak nie miało to większego znaczenia. Musieli się po prostu dowiedzieć, w jaki sposób przeżyć w tym nowym świecie; musieli sprawdzić, czy ktoś nie uciekł wraz z nimi i czy nie poszły ich tropem ogary. Teraz, gdy zrzucili obroże, ogary mogły tropić zbiegów jedynie za pomocą węchu. To dawało im - taką miał przynajmniej nadzieję - trochę czasu. Czasu, by przywyknąć do tego nowego świata, czasu na ucieczkę i znalezienie schronienia, czasu na ułożenie planu oswobodzenia pozostałych wilków. - Proszę - usłyszał. Podniósł wzrok i zobaczył stojącą obok Talę. W odróżnieniu od nich nie była naga, miała na sobie jakiś strój w czerwono-czarną kratę, sporządzony z wyglądającej na ciepłą tkaniny. Ubranie było na nią za duże, drobna sylwetka dziewczyny tonęła w nim niemal zupełnie. Podała mu podobne. - To piżama - wyjaśniła. - Tak się nazywa. Służy do spania. - Posługiwała się ludzką mową, a mimo to rozumiał ją doskonale. Tala otuliła kocem ramiona Maca. Mac był najmłodszym z braci, niepewnym siebie i często poddającym się lękowi. Dziewczyna już jakiś czas temu uznała się za jego opiekunkę, za co był jej niezmiernie wdzięczny. - Więcej znajdziemy tam - wskazała na stojący nieopodal niewielki domek na kołach. Przywołał do siebie Edona i Rafe. W piątkę, wraz z Talą i Makiem, stanowili jedyne wilki ocalałe z watahy. Tak niewielu. Powolnym krokiem ruszyli ku przyczepie. Tala zdążyła już otworzyć zamek przy drzwiach. Przetrząsnęli wszystkie szuflady w ciasnym, zabałaganionym wnętrzu, bardziej jeszcze zgrzebnym niż ich porzucone w piekle leże. Czyli tak właśnie wygląda nadziemny świat - pomyślał. Już po krótkiej spędzonej tu chwili zaczęli okradać ludzi, którym wcale nie wiodło się lepiej od wilków. Ubrania leżały na nich fatalnie, ale pozwoliły okryć nagie ciała. Przejrzał się w lustrze i na widok swego ludzkiego odbicia doznał szoku. Między wilkami krążyła opowieść, że w zwierzęta zmieniła je klątwa Lucyfera. Patrzył na swoje ciemnobrązowe włosy, brązowe oczy, mizerną sylwetkę. Właśnie o to walczył,

o nowe życie, nowy początek, i przyszło mu do głowy, że chciałby też inaczej się nazywać. Przestał się dobrze czuć ze starym imieniem. Nie przystawało do tego świata. Ale co wybrać? Zdjął wiszącą na oparciu krzesełka niebieską marynarkę i włożył ją na siebie. Z zadowoleniem stwierdził, że jest ciepła. - Lawson - powiedział Mac, wskazując na białą tabliczkę w klapie. - Tak się teraz nazywasz - zażartował. - A ja jestem Malcolm. Lawson. Tak, pasowało do niego. Z takim nazwiskiem mógł żyć na Ziemi. Poza tym pobrzmiewało świeżością, która bardzo przypadła mu do gustu. - Tak, nazywam się Lawson - powtórzył. - Od tej pory. Mac skinął głową. Lawson rozejrzał się wśród braci. Rafe był potężny i niezgrabny, Mac - czyli Malcolm, jak się właśnie ochrzcił - wydawał się z kolei stanowczo zbyt chudy. Z nich wszystkich jedynie Edon wyglądał prawie zwyczajnie. Przystojny chłopak o jasnoblond włosach i rysach przypominających niemal oblicza panów, a w dodatku niepokrytych tymi ich koszmarnymi bliznami. - Świetnie się prezentujesz - pochwalił go Lawson. - Ale cała reszta... - Wyszczerzył się w uśmiechu. Edon nawet na niego nie spojrzał. Nie uśmiechnął się Nie odpowiedział. Zostawili Ahramin pod ziemią i Lawson nie był pewien, czy Edon kiedykolwiek mu wybaczy. Teraz jednak nie miał czasu, by się tym zamartwiać; skoro się tu znaleźli i skoro odzyskali wolność, musieli zdecydować, co dalej. Zaburczało mu w brzuchu niskim, bulgocącym pomrukiem i uświadomił sobie, że nie jedli przynajmniej od doby. - Musimy znaleźć coś do jedzenia - stwierdził.

- W części kuchennej jest lodówka. Ludzie przechowują w niej jedzenie - podpowiedziała Tala. Dziewczyna była wysmukła i drobna, wyglądała na spokojną, niemal przeciętną, lecz niebieskie oczy pozostały takie same jak przedtem - dobre i łagodne. - Skąd wiesz to wszystko? - zapytał Lawson. Młoda wilczyca znała słowa na określenie wielu rzeczy. Rozumiała zasady, na jakich działało to miejsce. - Mistrz Quintus czytał mi niekiedy książki z tego świata. By łam jego ulubionym szczenięciem - wyjaśniła. Zabrali jedynie tyle, ile potrzebowali: bochenek chleba i słoik pełen czegoś zielonego, co Tala nazwała „ogórkami konserwowymi". Nie chciał wynosić niczego więcej. W ogóle nie chciał okradać ludzi, którzy sami posiadali bardzo niewiele, lecz nie miał pojęcia, co mogliby zrobić innego. Przecież musieli prze żyć. Przeżyć, by pewnego dnia wrócić i ocalić pozostałe wilki. By wszystkie odzyskały wolność. Lawson powrócił myślami do Portalu, który zostawił otwarty dla innych. Marrok nie chciał uciekać bez należącego do Romulusa chronologu - był w tej kwestii nieprzejednany, twierdził, że bez tego urządzenia nie wolno im opuścić podziemnego świata - Lawson mógł tylko mieć nadzieję, że przyjaciel wie, co robi. Po pierwszym tygodniu spędzonym na Ziemi umieli już całkiem sporo. Nauczyli się sypiać w parkach, co okazało się łatwiejsze niż nocowanie w lesie. Nauczyli się znajdować pożywienie w koszach na śmieci. Nauczyli się wyłuskiwać portfele z tylnych kieszeni spodni, zza krzeseł w kawiarni. Okradali osoby, które wyglądały na zamożne, lśniących ludzi w pięknych strojach, w trzyczęściowych garniturach lub świetnie skrojonych sukienkach. Poznali również nazwę miasteczka, dokąd trafili: Hunting Valley, w stanie Ohio. Przystosowali się także do słońca, do hałasu, do nocnego chłodu i upałów za dnia. Okazało się, że świat nadziemny pod wieloma względami niesłychanie przypomina Piekło; podziemie było po prostu mroczniejszą wersją krain znajdujących się powyżej. Lawson poczuł się rozczarowany, liczył na coś więcej.

Tala często się z nim przekomarzała, mówiła, że marzyło mu się Królestwo Niebieskie, mimo że cuda Pól Elizejskich nie były przeznaczone dla takich jak oni. Twierdziła również, że powinni się cieszyć, iż w ogóle udało im się do tego świata dotrzeć i że Lawson nie powinien tak rozwijać swoich ambicji. Mac, podobnie jak Tala, wydawał się lepiej rozumieć nową sytuację watahy. Wcześniej, jeszcze w Piekle, odkrył tajną bibliotekę panów i nauczył się czytać książki opisujące wszystko, czego nie było pod Ziemią: sztukę, muzykę, poezję. - Na Ziemi jest wiele piękna - powiedział im. - Musimy je po prostu odnaleźć. Lawson jednak nie był pewien, czy kiedykolwiek odnajdą jakiekolwiek piękno. Na razie z ledwością udawało im się przeżyć z dnia na dzień. Nieco pocieszający był jedynie fakt, że wciąż nie było ani śladu ogarów. Oczywiście jednak, skoro on wraz ze swymi wilkami zdołał przekroczyć Bramy Piekieł, nie widział powodu, dla którego nie mogliby tego uczynić także ich prześladowcy. Poza tym wciąż miał problem z Edonem, który z uporem nie chciał z nikim rozmawiać. Załamany chłopak wciąż milczał i Lawson zaczynał się niecierpliwić. - Wrócimy po nią - powtarzał bratu raz po raz. - Nie porzucimy jej. Milczenie Edona jednak było dobitne i wymowne: już ją porzucili. Dzięki Bogu Lawson miał do pomocy Rafe - Rafe jeszcze pod postacią wilka był wyjątkowo silny, a jako człowiek stał się naprawdę potężny, ramiona rozpychały mu mocne mięśnie. Często pysznił się, prężąc muskuły. - Bez jedzenia takiego ciała nie da się zbudować - powiadał i znacząco trącał Edona w brzuch lub szczypał w bicepsy. Edon nie odpowiadał mu ani słowem, lecz wreszcie pewnego dnia wyrwał z dłoni Rafe kanapkę i od tamtej pory wybierał się na poszukiwanie pożywienia razem ze wszystkimi. - Wiedziałem, że w końcu przemówię mu do rozsądku - zwierzył się Rafe Lawsonowi. - Nigdy nie umiał zbyt długo znosić mojego natręctwa. - Cóż, byle tak dalej - poradził Lawson. - W końcu będzie

też musiał przemówić. - Daj mu trochę czasu - wtrąciła Tala. - Bardzo wiele przeszedł. - Jak my wszyscy - przypomniał jej chłopak. - A wciąż czeka nas wiele pracy. - Traktuj go łagodnie - poprosiła ze spojrzeniem wyrażającym jej własny smutek. Lawson prawie zdążył zapomnieć, że Tala i Ahramin były siostrami - nie tylko duchem, nie tylko dlatego, iż pochodziły z tego samego leża, lecz ponieważ zrodziła je ta sama matka - i że dziewczyna również przeżywa żałobę. - Ahramin by ła twarda i nie poświęcała zbyt wiele czasu takim słabym istotom jak ja, ale kochałam ją. Straszliwie mi jej brakuje i bardzo bym chciała, żeby tu z nami była. - Wszyscy za nią tęsknimy - przyznał. - A Edon wreszcie dojdzie do siebie - podjęła Tala i położy ła mu dłoń na ramieniu. Lawson wciąż miał na to nadzieję. Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia Ahramin pod ziemią, a poczucie winy rosło z każdym dniem milczenia brata. Musiał się jednak troszczyć o watahę; nie mógł trwonić czasu, koncentrując się na zmartwieniach każdego z osobna. Po popołudniu zebrał wszystkich, by omówić plan działania. - Powinniśmy zacząć myśleć o przyszłości. Nie możemy w ten sposób żyć w nieskończoność. Nie możemy kraść, żyć cudzym kosztem, w ciągłej niepewności, gdzie złożymy głowy na noc. Po tych słowach zapadła cisza, zmącona dopiero czyimś ochrypłym, gardłowym głosem, który jednak przypominał dobrze znajomy warkot. - Nie powinniśmy zbyt długo pozostawać w jednym miejscu - odezwał się Edon. - Musimy stąd odejść, zanim ogary nas wy- węszą i podejmą trop. Nie wiemy przecież, na jak długo powstrzymają ich Bramy. - Właśnie to chciałem powiedzieć - przytaknął Lawson. Poczuł niezmierną ulgę. Brat wreszcie przemówił. - Musimy lepiej poznać ten świat - podjął Malcolm, jak

zawsze głos rozsądku watahy. - Spośród nas jedynie ja potrafię czytać. A pisać nie potrafi nikt. Trzeba znaleźć bezpieczne miejsce. To takie nie jest. - Zatoczył ręką, wskazując park, w którym obozowali, ponurą połać asfaltu, zastawioną rozsypującymi się drewnianymi ławkami, na których zamierzali spać. - Ale dokąd powinniśmy się udać? - spytał Rafe i spojrzał na Lawsona z wyczekiwaniem. - Być może zdołam wam co nieco zasugerować - zahuczał zza nich czyjś głos. Lawson nie miał pojęcia, jak to się stało, że przeoczył siedzącego na ławce nieznajomego. Gotów był przysiąc, że jeszcze chwilę temu nikogo tam nie widział. Jednakże, kiedy się odwrócił, ujrzał mężczyznę - starszego jegomościa z lekkim uśmiechem na twarzy. Był niski i okrągławy, miał na sobie stylowe, niemal wytworne ubranie, które pamiętało jednak lepsze czasy - brązową sztruksową marynarkę i ładne spodnie. Lawson nie miał wątpliwości, że są stare - kołnierzyk koszuli był w kilku miejscach wystrzępiony, a w połach znoszonego płaszcza widnia ło kilka przetartych miejsc. - Wy, jak sądzę, jesteście zapewne wilkami. Pozwólcie, że się przedstawię - dodał nieznajomy. - Nazywam się Arthur Beau- champ. ROZDZIAŁ 2 estem czarnoksiężnikiem - wytłumaczył, widząc ich za- J niepokojone miny. - Prawdę powiedziawszy, jestem nordyckim bogiem zesłanym do Midgardu, ale po co wszystko nadmiernie komplikować? To zupełnie inna historia. - I właśnie w ten sposób nas rozpoznałeś? Dzięki swoim umiejętnościom dowiedziałeś się, kim... czym jesteśmy? - zapytał Lawson. Arthur przechylił głowę na bok. Biła od niego specyficzna atmosfera łagodności. Trudno było go nie polubić. - Odpowiedź musi chyba brzmieć: i tak, i nie. Czarnoksiężnikom nie wolno korzystać z mocy. Ci z nas, którzy wybierają jawne życie, muszą udawać śmiertelników. Ale ja już od jakiegoś czasu

pozostaję w ukryciu, więc nie zawsze bywam... skrupulatny w trzymaniu swych magicznych uzdolnień w ryzach. Jednakże próbowałem was odnaleźć już od jakiegoś czasu. O tę przysługę poprosiła mnie przyjaciółka. Powiedziała, że pewnego dnia natknę się na watahę młodych wilków, którym powinienem przyjść w sukurs. - Faktycznie, jakiś sukurs nie byłby od rzeczy. Cokolwiek to znaczy - burknął Edon. Lawson wciąż się cieszył, że brat odzyskał głos. Nie rozumiał jedynie, dlaczego musiał się odzywać akurat w tej chwili, i to takim tonem. - Cóż, właśnie od tego jestem. - Arthur nie zwrócił uwagi na obcesowe słowa. - Chodźcie, mamy wiele do omówienia, a tutaj zostać nie możecie. Lawson popatrzył na pozostałe wilki. W ludzkiej postaci odczytywanie wyrazu ich twarzy było o wiele prostsze. Malcolm się bał, Rafe spoglądał sceptycznie, a Edon zachował obojętność. Decyzję pomogła mu podjąć mina Tali: dostrzegł w niej gotowość zawierzenia Arthurowi. Dziewczyna ufała, że czarnoksiężnik naprawdę przybywa im z pomocą, a Lawson z kolei ufał jej. - Dobrze - powiedział. Arthur zapakował wszystkich do swej rozklekotanej półcię- żarówki, poczęstował jedzeniem kupionym na wynos w fast-fo- odzie, po czym jechali przez kilka godzin, póki nie dotarli do jego mieszkania w mieście. - To stara i nieco zapomniana część Cleveland. Zupełnie jak ja - wyjaśnił. Staruszek urządził się w ciasnej kawalerce z łazienką. Przeprosił gości za rozmiary lokum, lecz Lawson czym prędzej zapewnił czarnoksiężnika, że nic nie szkodzi - w końcu byli przyzwyczajeni do niezbyt przestronnego leża. - Mógłbym je, rzecz jasna, powiększyć, uciekając się do ma- gii, lecz to zanadto rzucałoby się w oczy - mówił Arthur. - Odważyłem się tylko poszerzyć nieco tutaj. - Otworzył drzwi do wnękowej szafy i zapalił światło.

Ze swego miejsca Lawson nie był w stanie zajrzeć do środka, lecz Malcolm zobaczył wnętrze od razu. - Rany! - rzucił i z głośnym okrzykiem skoczył naprzód. Arthur nie kłamał, mówiąc o czarach. Lawson upewnił się co do tego, kiedy zobaczył, że szafa ma wewnątrz rozmiary niewielkiej biblioteki, umeblowanej długimi mahoniowymi stołami i pokaźnymi regałami na książki. - Uznałem, że coś takiego jest o wiele ważniejsze od dodatkowej sypialni - usprawiedliwił się gospodarz. - Mamy przed sobą wiele pracy. My wszyscy. - A co to ma być za praca? - spytał Rafe podejrzliwie. - Jak już zauważył młody Malcolm, musicie nauczyć się żyć w tym świecie - odparł Arthur. - Musicie także dowiedzieć się wszystkiego o świecie, z którego przybywacie. Wilki mają za sobą długą historię, a nie jestem pewien, jak dobrze ją znacie. - Co nieco wiemy - przyznał Lawson. Panowie niechętnie wprowadzali wilki w zawiłości ich dziejów, lecz fragmenty historii przekazywano w leżach z ust do ust. Wiedzieli, że wilki żyły dawniej na Ziemi i miały do odegrania pewną szczególną rolę. Lawson opowiedział Arthurowi wszytko, co było mu wiadome o Ścieżkach i Pretorianach. - Czy to się zgadza? - upewnił się. Staruszek kiwnął głową. - Zatem podstawy macie opanowane. Ale ta opowieść zawiera nie tylko przypadki samych wilków. Teraz, gdy mroczni Upadli - ci „panowie", o których wciąż mówicie - się burzą, stawka, o jaką idzie gra, znacznie wzrosła. My, ludzie Północy, nie wtrącamy się do spraw utraconych dzieci Wszechmogącego, to część naszej umowy. Wy jednak nie jesteście związani tymi ograniczeniami i być może dlatego właśnie zostałem poproszony o udzielenie wam pomocy. Teraz przejdźmy wszyscy do biblioteki i zaczynajmy. A rozpocząć najlepiej od podstaw: bez czytania i pisania daleko nie zajdziecie. Lawson miał wrażenie, że cały następny miesiąc spędzili,

nie wychodząc z biblioteki Arthura. Co prawda musieli co jakiś czas sypiać, leżąc jeden na drugim - zupełnie jak w leżu, gdy byli jeszcze szczeniętami - ale każdą chwilę na jawie wypełniała im nauka. Ucieszył się, że czytanie i pisanie przyswoili sobie prędko; ich postępami zaskoczony był sam czarnoksiężnik. - Teraz będziemy mieć więcej czasu na bardziej zajmujące sprawy - oświadczył i pokazał im książki historyczne, zarówno te spisane z ludzkiej perspektywy, jak i tomy zawierające alternatywne „prawdziwe" dzieje świata. - Dzieła dla bardziej oświeconych umysłów - jak to ujął Arthur, lecz Lawson wiedział, że staruszek ma na myśli istoty powiązane z magicznym wymiarem. Chłopaka fascynowało, jak wiele nieprawdziwych wiadomości przeniknęło do wilczych leży w podziemiu i jak dokładnie zdołały się przemieszać z rzetelnymi informacjami. Wiedział na przykład, że po wojnie o Królestwo Niebieskie, Upadli zostali skazani na życie w świecie śmiertelników pod postacią wampirów, utrzymujących się przy życiu dzięki piciu ludzkiej krwi, przechodzących z każdym cyklem reinkarnację, i że historia wilków była splątana z dziejami wampirów, co doprowadziło do zdrady Romulusa i ukarania wilków przez Lucyfera. Według słów Arthura, wampiry - błękitnokrwiści, prowadzeni przez archanioła Michała - były bogate i nietykalne, a Lawson na podstawie tego co o nich usłyszał, stwierdził, że pierwszego tygodnia w nowym świecie musieli skraść portfele co najmniej kilkorgu z nich. Wampiry jednak miały własne problemy: Książę Ciemności powrócił pod inną postacią, jakiej nie spodziewali się błękitnokrwiści, i zaatakował zgromadzenia w Rio i Nowym Jorku. Lufycera udało się, co prawda, na jakiś czas odeprzeć, lecz Michał zniknął, a srebrnokrwiści - znani wilkom jako ich panowie - wciąż siali w tym świecie zamęt. Wampiry zdołały się ukryć, lecz zbliżała się następna Wielka Wojna, bez względu na to, czy były do niej gotowe, czy nie. Arthur powtarzał też, że wilki mają w niej do odegrania swą rolę. - Co wiesz na temat chronologów? - spytał Lawson czarnoksiężnika.

- Chronologi zostały, jak sądzę, zniszczone podczas kryzysu w Rzymie - odpowiedział Arthur. - Dlaczego cię to interesuje? - Ponieważ Romulus znalazł jedno z tych urządzeń - wyja śnił Lawson. - Nosi je na szyi, lecz jeszcze nie umie się nim posłu żyć. Słyszeliśmy, jak panowie mówili, że chronolog jest zepsuty. Arthur wyraźnie sposępniał. - Przynosisz mroczne wieści, młody wilczku. Jeżeli Romulus odszuka wejście na Ścieżki Czasu... Lawson pokiwał głową. W tej chwili miał większą niż kiedykolwiek nadzieję, że Marrok z powodzeniem zrealizował swoją część misji. Książki nie mogły nauczyć ich wszystkiego, czego potrzebowali. Luki w wiedzy wilków wypełniała więc telewizja. Dzięki niej nauczyli się ubierać jak normalne nastolatki, a przynajmniej na tyle udatnie naśladować ludzką młodzież, by nikt nie mógł podejrzewać, że są kimś innym. Po przeliczeniu na ludzki cykl życiowy Edon miał lat siedemnaście i był z nich najstarszy; Tala i Lawson liczyli sobie po szesnaście lat, Rafe piętnaście, a Malcolm dwanaście. Musieli też nauczyć się żyć samodzielnie. Mimo że Arthur wykazał się wielką gościnnością, nie mogli mieszkać u niego wiecznie. Lawson zdawał sobie sprawę, że Edon miał rację - bezpieczniej będzie co jakiś czas zmieniać kryjówki, by ogary nie złapały tropu. Czarnoksiężnik nie zdołałby ich obronić - nie mógł nawet posługiwać się magią bez lęku, że narazi się na zemstę sił potężniejszych od siebie. Wreszcie nadeszła pora wyprowadzki. Lawson zebrał pobratymców i przedstawił im plan. Z błogosławieństwem Arthura mieli wyruszyć nazajutrz. W przeciwnym wypadku ogary mogły zwęszyć ich zapach. - Chcę tylko zrobić przedtem jedną rzecz - zwróciła się do niego Tala. - Możesz mi pomóc? - spytała z nieśmiałym uśmiechem, który zaczynał go hipnotyzować.

- Oczywiście - powiedział Lawson. Przez czas spędzony w go ścinie u czarnoksiężnika polubił tę dziewczynę jeszcze bardziej. Nowe otoczenie zupełnie Tali nie onieśmielało. Fascynowało ją wszystko - barwy, muzyka, widok żółtego motyla wśród zielonej trawy. Arthur nauczył ich nazw pór roku. Teraz panowała wiosna. W świecie podziemnym nigdy o czymś podobnym nawet nie słyszeli. Lawson był zadowolony, że Tala potrafi być szczęśliwa. On sam, gdziekolwiek spojrzał, widział jedynie cienie. Był pewien, że ogary w końcu ich dopadną. Czuł, iż to tylko kwestia czasu. Musieli się na to przygotować. - Przyjdź za kwadrans do łazienki - szepnęła mu Tala na ucho. Lawson wcisnął się do maleńkiego pomieszczenia i natychmiast zobaczył leżące na podłodze kępki brązowych włosów. Dziewczyna stała pochylona nad umywalką. - Co robisz? - spytał przerażony. Aż dotąd nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo podobały mu się jej długie włosy. A teraz je obcięła. Głowę trzymała pod kranem, spływająca z niej woda miała intensywnie fioletowy kolor. - Farbuję się - odpowiedziała. - Tylko muszę dokładnie spłukać. Zerkniesz, czy nie zostało mi nic na karku? Zrobił, o co prosiła. Zmoczył jej włosy, odczekał, aż woda stała się na powrót przejrzysta, a resztki barwy zniknęły. Kiedy dotknął skóry Tali, przebiegł go dreszcz. To chyba właśnie przyjemność - pomyślał. Wyprostowała się i owinęła szyję ręcznikiem. - Dzięki. - Wzięła suszarkę i nastroszyła swoje krótkie kosmyki. Teraz stały się różowe, nie fioletowe. Wyglądały oszałamiająco. - Możesz już iść - dodała. Pochwyciła jego wzrok w lustrze. - Ale nie musisz. Miała na sobie cienką, odsłaniającą obojczyki koszulkę i majteczki. Nie po raz pierwszy Lawson zwrócił uwagę na jej ciało

- smukłe i chłopięce - na delikatną obłość piersi, szczupłą talię, po raz pierwszy jednak poczuł gwałtowne, intensywne pragnienie, by dziewczynę do siebie przyciągnąć. Spoglądała na niego szczerze, pewnie zdawała sobie sprawę z jego uczuć i przez to zalał się rumieńcem. Chciała go tak samo jak on jej, widział to wyraźnie. Podszedł bliżej, zdecydowanym ruchem ujął ją za biodra i szarpnął mocno ku sobie. Wilk z wilczycą. Ich usta zbliżyły się na tyle, że poczuł jej oddech i zapragnął ust. W tej samej chwili ktoś mocno zapukał do drzwi. - Co wy tam wyprawiacie? - jęknął Malcolm. - Niektórzy chcieliby skorzystać z toalety. Lawson odchrząknął. Piekły go policzki. - Momencik. Już wychodzę. - Ja też - dodała Tala. Musnęła dłonie chłopaka. Wyrażone tym gestem sugestia i rozczarowanie były oczywiste. Następnym razem. ROZDZIAŁ 3 R ankiem wyruszyli na poszukiwania nowego schronienia. Tych kilka rzeczy, które dostali w prezencie od Arthura - ciuchy ze sklepów z używaną odzieżą i książki - zapakowali do plecaków. Poruszali się autostopem, zmierzając na wschód, w kierunku wybrzeża. Zatrzymywali się w niewielkich miastach, nigdy dłużej niż tydzień. Lawson czuł się bezpieczniej w pobliżu lasów, więc unikali większych skupisk ludzkich. Ciepłe lato spędzili na skalistych plażach Maine, a kiedy nadeszła jesień, zawrócili na zachód. Ogary wciąż nie dawały znaku życia. W grudniu znaleźli się z powrotem w Hunting Valley, gdzie złożyli krótką wizytę Arthurowi. Wędrówka bardzo im się przysłużyła. Teraz byli już nie do odróżnienia od prawdziwych ludzi i stary

czarnoksiężnik ucieszył się, widząc ich w dobrej formie. Postanowili zostać w mieście, gdzie mieli go w pobliżu. Na przedmieściu znaleźli porzucony dom, rozpadający się i cuchnący stęchlizną, za to z kilkoma niewielkimi pokojami. Stał na końcu szerokiego, ślepego zaułka pomiędzy innymi budynkami, również wyglądającymi na opuszczone. Mimo opłakanego stanu osiedle nie było stare. Inwestorzy najwyraźniej zbankrutowali, zanim zdążyli dokończyć choćby brukowania uliczek. Budowę wielu domów ledwie rozpoczęto, widać było betonowe płyty ze sterczącymi rurami, wciąż czekającymi na wyposażenie sanitarne, które nigdy nie miało zostać zamontowane, drewniane szkielety, które nigdy nie miały zostać zbite. Zaplanowali, że zatrzymają się tutaj najwyżej na tydzień, a potem ruszą w dalszą drogę. Arthur dał im trochę pieniędzy, więc Tala zabrała Malcolma do sklepu po zakupy, podczas gdy reszta chłopców wybrała się na poszukiwanie pracy. Lawsonowi poszczęściło się w zasadzie od razu. Odkąd utrzymywali się samodzielnie, nauczył się, że najłatwiej znaleźć zajęcie, kręcąc się po parkingach wielkich sklepów, gdzie zbierali się bezrobotni mężczyźni. Zatrudniono go w ekipie robotników. Ten dzień spędził, porządkując czyjś ogród, za co otrzymał pięćdziesiąt dolarów wynagrodzenia. Dla watahy była to prawdziwa fortuna. Wrócił wieczorem do domu i wręczył Tali niewielkie kartonowe pudełko. - Dla ciebie. - Co to jest? - spytała, po czym otworzyła i zajrzała do środka. - Widziałem, jak zamawiają je ludzie. Apetycznie wyglądały. - Dobrą chwilę spędził przed miejską piekarnią i przyglądał się klientom wewnątrz, którzy wybierali bochenki chleba i słodkie wypieki, na widok których aż ciekła ślinka. Wychodzili ze skle- pu z frykasami pachnącymi tak cudownie, że niemal doprowadzały do obłędu. Dziewczyna wzięła ciastko do ręki i ugryzła. - Zdaje się, że nazywają to „ptysiami" - wyjaśnił.

Roześmiała się wesoło. Na nosie pozostała jej niewielka kropka kremowego nadzienia. Lawson szybko scałował ją z nosa dziewczyny i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Kocham cię - wyznał znienacka. - Coś ty powiedział? Sam również był zaskoczony. Nie całkiem zdawał sobie sprawę, że odezwał się na głos, lecz śmiech Tali obudził coś w jego duszy. Po raz pierwszy uwierzył, że mimo wszystko im się uda. Minął już niemal rok, a wciąż przebywali w świecie śmiertelników i nadal byli bezpieczni. Edon mu kiedyś przebaczy, a Malcolm - osłabiony transformacją w człowieka - nabierze wreszcie sił. Najmłodszy z chłopców ciężko zniósł nagłe przejście do życia na Ziemi i Lawsona niepokoiło, iż metamorfoza brata mogła nie dobiec końca jak należy, że w chwili ucieczki Malcolm był jeszcze zbyt słaby, by przetrwać zmianę, i część jego duszy pozostała w poprzednim świecie. Młody bez przerwy chorował; stale ciekło mu z nosa, bolały go plecy, miał suche oczy. Lawsona martwiło wiele spraw: najbardziej dręczył go ciężki los wilków, które pozostały pod ziemią. Miał nadzieję, że Mar- rok odpowiednio o nie zadbał. Odkąd całą piątką powrócili do Hunting Valley, Lawson raz po raz odwiedzał miejsce, w którym wylądowali tuż po ucieczce, lecz jak dotąd w wąwozie nie pojawił się nikt inny. Ani jednego nowego zbiegłego wilka. Być może plan spalił jednak na panewce. Nie miał pojęcia, czy pokochał Talę, ponieważ była, kim by ła, czy dlatego, że napełniała jego serce nadzieją i umiała sprawić, by zapomniał. Jakkolwiek wyglądała prawda, powiedział to. Kocham cię. - Nieważne. - Wzruszył ramionami. Spojrzała na niego w zakłopotaniu. Nie skłamał. Kochał ją. Kochał Talę i chciał, żeby o tym wiedziała. Tego dnia nie odezwała się już do niego ani słowem. Z poważnym wyrazem twarzy dokończyła ptysia, a potem weszli do domu, gdzie przyrządziła dla wszystkich kolację i dopilnowała, by zjedli, posługując się nożem i widelcem, czego nauczył ich Arthur. Ta-

la przez cały rok stanowiła podporę grupy, to ona utrzymywała ich razem. Może to właśnie było powodem jego wyznania, może poczuł coś do dziewczyny, gdyż była tak ważna dla przetrwania watahy. W pewnym sensie ucieszył się nawet, że nie odpowiedziała. Dzięki temu zyskał nieco czasu, by zastanowić się nad własnymi uczuciami. Rozkład dnia watahy stał się uregulowany. Lawson, Edon i Rafe wczesnym rankiem wychodzili przed wielki sklep, by szukać dorywczych zajęć. Tala i Malcolm pracowali w domu - dziewczyna zajmowała się gotowaniem i oporządzaniem mieszkania, podczas gdy chłopiec studiował otrzymane od Arthura książki, dzięki którym zamierzał poznać zakres i ograniczenia, którym poddana była w tym nowym świecie ich moc. Wilki nie były nie śmiertelne - tego daru im odmówiono - lecz były długowieczne, szybko zdrowiały i cieszyły się nieskończenie większą siłą fizyczną niż śmiertelnicy. Co i rusz zaskakiwali kolegów - robotników z ekip budowlanych - zdolnością do dźwigania wielkich ciężarów. Worki z cementem, które ludzie musieli przewozić taczkami, Lawson, Edon i Rafe rzucali jeden do drugiego lekko niczym poduszki. Wieczorami Lawson wracał do domu, gdzie zastawał pyrkający na piecu gar smakowitej potrawy, a poruszony Malcolm przekazywał im, czego się danego dnia dowiedział. Najmłodszy z braci większość czasu spędzał, pracując nad zaklęciem zwanym Dereniową Tarczą; przeczytał, że może ono ochronić dom przed ogarami. - Przecież nie jesteśmy czarownikami - powiedział Edon, lecz zaraz potem z sympatią potarmosił czuprynę Malcolma. Wydawało się, że wściekłość już go opuściła; niekiedy nawet zwracał się bezpośrednio do Lawsona, aczkolwiek nigdy nie podejmował poważniejszych tematów. Najczęściej po prostu prosił przy kolacji o sól. Lawson pogodził się z tym stanem rzeczy i nie tracił nadziei, że brat wróci wreszcie do siebie. Był już bardzo zmęczony nieustannym poczuciem winy, a poza tym przecież, jak wcześniej powiedział Edonowi, pozostawił Portal otwarty dla pozostałych. Gdyby to nie zadziałało, zamierzał osobiście powrócić do Piekła i uwolnić resztę wilków.

Lawson nie był pewien, czy Tala unika go z premedytacją, lecz nigdy nie spotykali się sam na sam. Nie obruszał się za to na dziewczynę, ponieważ nadal wstydził się swego miłosnego wyznania. Koniec końców, gdyby odwzajemniała jego uczucia, coś by chyba powiedziała. Starał się wyrzucić ją ze swych myśli, lecz pojawiała się w nich codziennie, z nieśmiałym uśmiechem, w spłowiałych koszulkach z krótkim rękawem, które ledwie muskały jej płaski brzuch, w spranych dżinsach ciasno opinających smukłą sylwetkę, z czarnymi odrostami zaczynającymi się już pokazywać wśród jej jasnoróżowych włosów. Po paru tygodniach Malcolm stwierdził, że poznał zaklęcie na tyle dobrze, by mogli je wypróbować. - Będę potrzebować pomocy was wszystkich - uprzedził. Każdemu członkowi watahy wyznaczył zadanie: Edon miał wyryć na drzwiach wejściowych stosowne runy, Rafe otrzymał polecenie zebrania ziół koniecznych do sporządzenia magicznej mikstury, a Tala z Lawsonem mieli ją rozlać dokładnie wokół domu, nie pozostawiając przy tym żadnej luki. Otoczenie całego budynku wyprodukowanym przez Malcolma wywarem okazało się zajęciem żmudnym. O wiele bardziej uciążliwym, niż się tego Lawson spodziewał. Zaczęli wieczorem, w dniu, kiedy wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Słońce zaczynało właśnie zachodzić i jaśniejąca różowa poświata idealnie komponowała się z barwą włosów dziewczyny. Lawson trzymał olbrzymią kadź paskudnie cuchnącej, parującej mieszaniny, a Tala nabierała ją łyżką i starannie rozlewała na ziemi. Pracowali w milczeniu przez czas, który wydawał się chłopakowi wiecznością. Wreszcie dziewczyna oświadczyła, że potrzebuje odpoczynku. - Pewnie - zgodził się Lawson. - Może się przespacerujemy,