NELSON DEMILLE
POWRÓT LWA
Tytuł oryginału: The Lion
Książkę dedykuję mojej rodzinie
Sandy, Lauren, Alexowi i Jamesowi
NOTA OD AUTORA
Tworząc Antyterrorystyczną Grupę Zadaniową (Anti-Terrorist Task
Force, ATTF), o której mowa w tej książce, wzorowałem się na
Międzyresortowej Grupie Zadaniowej do spraw Przeciwdziałania Ter-
roryzmowi (Joint Terrorism Task Force), a jeśli było to konieczne,
korzystałem z prawa pisarza do odstępstwa od wierności faktom.
Międzyresortowa Grupa Zadaniowa do spraw Przeciwdziałania Ter-
roryzmowi to organizacja, w której służą oddani profesjonaliści, kobi-
ety i mężczyźni ciężko pracujący na linii frontu w wojnie przeciwko
terroryzmowi w Ameryce.
Procedury pracy jednostki antyterrorystycznej, nowojorskiej policji, a
także innych organów ścigania i służb specjalnych opisane w tej pow-
ieści są oparte na faktach, choć nie brakuje elementów fikcyjnych.
Niektóre fakty i procedury, o których dowiedziałem się w zaufaniu,
również zostały zmienione.
CZĘŚĆ I
New York i New Jersey
1
Siedzę w suvie chevroleta zaparkowanym przy 3. alei i czekam na cel,
faceta o nazwisku Komeni Weenie, czy jakoś tak, Irańczyka, który jest
kimś w rodzaju trzeciego zastępcy ambasadora Iranu przy ONZ.
Dokładne informacje na ten temat mogę przeczytać w raporcie, ale tyle
pamiętam bez sprawdzania.
Jeśli chodzi o inne rzeczy, które pamiętam bez sprawdzania, to nazy-
wam się John Corey i jestem agentem w Federalnej Antyter-
rorystycznej Grupie Zadaniowej - ATTF.
Kiedyś pracowałem jako detektyw w wydziale zabójstw nowojorskiej
policji - NYPD, musiałem jednak odejść z powodu inwalidztwa - pam-
iątka po ranie postrzałowej, choć moja żona twierdzi, że jestem
również moralnie upośledzony. Zacząłem więc pracować jako agent
kontraktowy dla federalnych, którzy dysponują dużymi pieniędzmi na
walkę z terroryzmem, ale nie potrafią ich wszystkich rozsądnie wydać.
ATTF to tak naprawdę jednostka FBI, pracuję więc w centrum, w bi-
urze mieszczącym się w budynku przy Federal Plaża 26, z kolegami z
FBI, do których zalicza się także moja żona. To całkiem niezła fucha,
praca bywa nawet interesująca, choć służba w jednostkach rządowych
- zwłaszcza FBI - to spore wyzwanie.
Skoro mowa o FBI i wyzwaniach, dziś moim kierowcą jest agentka
specjalna Lisa Sims, która właśnie ukończyła akademię FBI w
Quantico i przyjechała z East Wheatfield, znajdującym się gdzieś w
stanie Iowa, więc najwyższa budowla, jaką kiedykolwiek widziała w ży-
ciu, to silos zbożowy. Poza tym nie potrafi prowadzić samochodu po
ulicach Manhattanu, ale garnie się do nauki. Dlatego siedzi na moim
miejscu.
- Jak długo będziemy czekać na tego faceta? - zapytała panna Sims.
- Aż wyjdzie z budynku.
- Jakie ma plany?
- Jesteśmy tu po to, żeby się tego dowiedzieć.
- Chodzi mi o to, co na niego mamy? Dlaczego go obserwujemy?
- Sprawdzamy, czyjego pochodzenie czyni z niego przestępcę.
Brak reakcji.
Chciałem być koleżeński, więc dodałem:
-To irański oficer służb specjalnych działający pod przykrywką, prac-
uje jako dyplomata. Mamy informacje, że od 13:00 zarezerwował sam-
ochód z kierowcą. To wszystko, co wiemy.
- Rozumiem.
Lisa Sims wyglądała na bystrą i wiedziała, kiedy nie należy zadawać
więcej pytań. To była ta chwila. Była też atrakcyjną, młodą kobietą, wy-
glądała bardzo schludnie. Na tę akcję ubrała się dość swobodnie w
dżinsy, sportowe buty i limonowy T-shirt, który ledwie zakrywał pisto-
let glock kaliber 40, spoczywający w kaburze typu motyl. Ja też mi-
ałem na sobie buty sportowe - nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie
biec sprintem - dżinsy, czarny T-shirt i niebieską, sportową kurtkę,
pod którą miałem pistolet glock kaliber 9, radio, kieszonkowy grzebień
6/662
i miętówki. Jest to lepsze rozwiązanie niż stosowane przez agentkę
Sims, czyli noszenie torebki.
W każdym razie był ładny, majowy dzień; wielki, zdobiony zegar po
drugiej stronie ulicy wybił 15:17. Czekaliśmy na tego typa już od dwóch
godzin.
Ambasada Iranu przy ONZ mieści się na wyższych kondygnacjach
trzydziestodziewięciopiętrowego biurowca przy 3. alei, między 40. i 41.
ulicą. Ponieważ na Manhattanie znajduje się siedziba ONZ, ta więc
dzielnica to zagłębie ponad stu zagranicznych ambasad, konsulatów i
siedzib różnych organizacji, a nie ze wszystkimi z tych krajów się
kumplujemy. Wielu kiepskich aktorów udaje tu dyplomatów, a my
musimy ich obserwować, co jest upierdliwe. Powinni przenieść siedz-
ibę ONZ do Iowa. Nie powinienem jednak narzekać - przecież obser-
wowaniem złoczyńców zarabiam na chleb.
Dziś ja dowodziłem naszym zespołem, a to gwarantuje sukces. Oprócz
mnie w akcji brali udział czterej agenci w terenie i trzy samochody -
jeszcze jeden suv chevroleta i minivan dodge. W każdym z tych trzech
samochodów siedział agent FBI i detektyw z NYPD, co znaczy, że
przynajmniej jedna osoba w pojeździe wiedziała, co robić. Prze-
praszam. To nie było miłe. No i musicie wiedzieć, że każdy samochód
jest odpowiednio wyposażony, ma migające światła zamontowane we
wlocie powietrza, koguta, przyciemniane szyby itd. We wszystkich po-
jazdach mamy cyfrowe zoomy firmy Nikon z obiektywem 35 mm,
kamery Sony 8 mm, przenośne radia i drukarki. Wszyscy mamy
zestaw ubrań na zmianę, kamizelki kuloodporne, telefony komórkowe
Nextel z wbudowaną funkcją walkie-talkie, czasem karabin z
celownikiem i, w zależności od przydzielonego zadania, również inny
sprzęt. Na przykład taki mały gadżet, za pomocą którego wykrywa się
substancje radioaktywne, o czym nie chcę nawet myśleć .
7/662
Jesteśmy przygotowani na każdą okoliczność. Tak jest od 11 września
2001 roku. Ale wiadomo, że gówniana sytuacja może ci się przytrafić,
nawet jeśli masz antygównianą tarczę.
Zostawmy supernowoczesne zabawki, bo i tak najważniejszy jest
czujny umysł i pistolet.
Gdy byłem gliną, często zajmowałem się inwigilacją, więc zdążyłem
przywyknąć do procedur, ale agentka specjalna Sims zaczynała się
niecierpliwić.
- Może go nie zauważyliśmy - powiedziała.
-Nie sądzę.
- Może zmienił plany.
- Czasem tak robią.
- Na pewno robią to specjalnie.
- Bywa i tak.
Minęło piętnaście minut, które agentka Sims wykorzystała na studiow-
anie mapy ulic i metra na Manhattanie.
- Gdzie pan mieszka? - zapytała.
- Tutaj, przy Wschodniej 72. - powiedziałem, wskazując palcem
miejsce na mapie.
- To niedaleko stąd - zauważyła, zerkając przez szybę.
8/662
- Zgadza się. Ma pani mapę Iowa? Mógłbym zobaczyć, gdzie jest pani
dom.
Zaśmiała się.
- Za nami jest Au Bon Pain, co to za miejsce? - zapytała po chwili.
- Kawiarnia. Sieciówka.
- Mogę pobiec po muffinkę?
Wprawdzie miała na nogach buty do biegania, ale odpowiedź i tak
brzmiała „nie”, choć może, gdyby panna Sims wysiadła z suva, a
Komeni
Weenie wyszedłby z budynku i wsiadł do swojego samochodu,
mógłbym za nim pojechać, a ją zgubić.
- John? - zatrzeszczało radio.
- Tak...?
- Cel opuszcza obserwowany obiekt od strony dziedzińca i
przemieszcza się - usłyszałem głos jednego z agentów w terenie.
- Pewnie, niech pani leci - zwróciłem się do Sims.
- Ale czy on właśnie nie powiedział, że...?
- Moment.
Spojrzałem na dziedziniec, leżący między obserwowanym budynkiem a
sąsiednim wieżowcem, gdzie dwóch z moich ludzi pomagało utrzymy-
wać Nowy Jork w czystości, zbierając śmieci.
9/662
- Cel zmierza w stronę 3. alei - radio zatrzeszczało ponownie i
odezwał się sprzątacz numer jeden.
Zobaczyłem, że nasz cel przechodzi przez dziedziniec, a następnie idzie
dalej pod zdobionym łukiem, na którym znajduje się zegar. Mężczyzna
był wysoki, bardzo szczupły i miał na sobie dobrze skrojony garnitur w
paski. Zwykle naszym celom nadajemy ksywki lub kryptonimy, a
ponieważ nos tego faceta przypominał dziób i kręcił głową jak ptak,
powiedziałem przez radio - Od tej pory cel to Wielki Ptak.
Wielki Ptak stał na chodniku. Nagle podszedł do niego facet, prawdo-
podobnie pochodzący z Bliskiego Wschodu. Nie wiedziałem kim jest
ten nowy, ale Wielki Ptak go znał. Wyglądali na ucieszonych i jed-
nocześnie zaskoczonych przypadkowym spotkaniem, co oczywiście
było całkowitą bzdurą. Uścisnęli sobie dłonie i miałem wrażenie, że coś
sobie przekazali. A może tylko uścisnęli ręce. Nigdy nie wiadomo. Oni
wiedzą lub podejrzewają, że są śledzeni i czasami pogrywają z nami.
W każdym razie Wielki Ptak ma immunitet dyplomatyczny i na pewno
nie przymkniemy go za uścisk dłoni z panem z Bliskiego Wschodu.
Właściwie, to musimy obserwować teraz dwie osoby.
Wielki Ptak i nieznajomy pożegnali się i ten drugi ruszył na północ w
stronę 3. alei, a nasz cel stał dalej. Oczywiście całe zdarzenie za-
rejestrowały kamery, więc być może w biurze wiedzieli już, kim jest ten
drugi facet.
- Trójka i Czwórka śledźcie nieznajomego i spróbujecie ustalić jego
tożsamość - powiedziałem przez radio.
Potwierdzili.
- To chyba nie było przypadkowe spotkanie - zauważyła panna Sims.
10/662
Nie zafundowałem jej sarkastycznej odpowiedzi ani nawet nie prze-
wróciłem oczami.
- Myślę, że ma pani rację - odparłem.
Wiedziałem już, że to będzie długi dzień.
Po chwili wielki szary mercedes zatrzymał się obok Wielkiego Ptaka.
Zobaczyłem niebiesko-białe, dyplomatyczne tablice, na których przed
czterocyfrowym numerem widniały dwie litery: DM, które z niezrozu-
miałego dla mnie powodu, według Departamentu Stanu, oznaczają
Iran, i jeszcze jedno D, które oznacza „dyplomatyczny”, i to jest już dla
mnie logiczne.
Kierowca, także Irańczyk, wyskoczył z samochodu, a następnie obiegł
go dookoła, jakby uciekał przed izraelskimi komandosami. Ukłonił się
nisko - mój kierowca też powinien tak robić - następnie otworzył drzwi
i Wielki Ptak wślizgnął się na tylne siedzenie.
- Wielki Ptak jest mobilny - krzyknąłem przez radio.
Podałem markę i kolor samochodu, a także numer rejestracyjnej.
Dwójka przyjęła do wiadomości. Tak na marginesie, Dwójka to
niebieski minivan dodge, prowadzony przez mojego znajomego, Mela
Jacobsa, detektywa jednostki specjalnej NYPD. Detektyw Jacobs jest
Żydem, nawet trochę mówi po hebrajsku, co przydaje się w trakcie
przesłuchań podejrzanych z krajów arabskich. Kompletnie wariują,
gdy słyszą hebrajski i widzą jego Gwiazdę Dawida, co jest dosyć
zabawne.
Dziś partnerem Mela jest George Foster, agent specjalny FBI, z którym
kiedyś pracowałem i którego lubię, bo razem nam się znakomicie
współdziałało i wie, że jestem świetny.
11/662
Mercedes jechał 3. aleją, kierując się na północ.
- Mam za nim jechać? - zapytała agentka specjalna Sims.
- Dobry pomysł.
Wrzuciła bieg i ruszyliśmy za celem, torując sobie drogę w potężnym
korku. Nowojorscy kierowcy dzielą się na dobrych i martwych. Darwi-
nizm. Panna Sims albo zacznie ewoluować, albo wyginie. Siedząc na
fotelu pasażera, będę obserwował jedno lub drugie.
Irański szofer, którego już kiedyś chyba śledziłem, zachowywał się
nieobliczalnie i nie potrafiłem powiedzieć, czy jedzie tak, bo chce nas
zgubić, czy po prostu fatalnie prowadzi. Tak jakby przesiadł się do
samochodu prosto z wielbłąda.
Tymczasem broda agentki specjalnej Sims wystawała ponad kierown-
icą, którą kurczowo trzymała, a jej prawa stopa skakała z hamulca na
pedał gazu, jakby cierpiała na zespół niespokojnych nóg.
Mercedes skręcił gwałtownie w 51. ulicę, Sims jechała za nim.
Dwójka poruszała się 3. aleją, po czym skręciła w lewo, w 53. ulicę i
jechała teraz równolegle do nas, do chwili, gdy mogłem im powiedzieć,
co robi mercedes. Parada samochodów jadących za celem jest
niewskazana, dobrze jest wprowadzić nieco zamieszania.
Kierowaliśmy się na zachód, minęliśmy katedrę św. Patryka i prze-
cięliśmy 5. aleję. Obserwowany pojazd jechał ciągle przed siebie, o
czym poinformowałem Dwójkę.
Nie miałem pojęcia, dokąd zmierzał Wielki Ptak, ale kierował się w
stronę dzielnicy teatralnej i Times Square. To tam zwykle jeździli ci
faceci, by poznawać amerykańską kulturę, na przykład w nocnych
12/662
klubach i barach ze striptizem. W końcu w swoim piaszczystym kraju
nie mogą liczyć na takie rozrywki. Nieprawdaż?
Na 7. alei mercedes zdążył przejechać na zielonym świetle, my nie,
więc utknęliśmy za trzema innymi samochodami. Straciłem go z oczu,
ale zdążyłem zauważyć, że cały czas jechał prosto 51. ulicą. Włączyłem
koguta i syrenę. Pojazdy stojące przed nami rozsunęły się, a panna
Sims przecisnęła się między nimi, prując na czerwonym świetle i prze-
cinając korek na 7. alei.
Gdy przejechaliśmy przez skrzyżowanie, wyłączyłem światła i syrenę,
nadal byliśmy na 51. ulicy.
Agentka Sims spojrzała na mnie tak, jakby oczekiwała na pochwałę.
- Dobra robota - wymamrotałem.
Powiadomiłem Dwójkę o naszej pozycji.
- Obserwowany pojazd w zasięgu wzroku - dodałem.
Jechaliśmy przez okolicę zwaną Piekielną Kuchnią, gdzie kiedyś były
całkiem przyjemne slumsy, które wraz z napływem młodych yuppies
zeszły na psy. Nie miałem pojęcia, dokąd jedzie Wielki Ptak, ale jeśli
nadal będzie zmierzał na zachód, to pewnie kieruje się na most na
rzece Hudson.
- Może jedzie do New Jersey - powiedziałem.
Skinęła głową.
Prawda jest taka, że dziewięćdziesiąt procent takich akcji do niczego
nie prowadzi. Abdul po prostu urządził sobie małą wycieczkę albo
13/662
stara się odwrócić naszą uwagę od innych wydarzeń. A może tylko
ćwiczy techniki kontrinwigilacji.
Czasami jednak trafiamy na jakiś trop, na przykład wtedy, gdy obser-
wowany dyplomata spotyka się z jakimś złoczyńcą. Głównie za-
jmujemy się obserwacją, rzadko aresztujemy czy przesłuchujemy, a to
dlatego, że więcej dowiadujemy się, mając ich na oku, niż sami pow-
iedzieliby nam w pokoju przesłuchań. Zresztą dyplomatów i tak nie
wolno nam przesłuchiwać, a jedynie ludzie zarabiający znacznie więcej
niż ja mogą się do nich dobrać.
Niekiedy zdarza się, że kogoś aresztujemy, wtedy prowadzimy
przesłuchanie, co jest o wiele zabawniejsze niż śledzenie tych klaunów.
To znaczy, chciałem powiedzieć, że ja się dobrze bawię, oni nie.
Wyznaczyliśmy sobie cel, nie możemy dopuścić do kolejnego 11
września albo i nawet czegoś gorszego. Na razie się udaje. Ale już zbyt
długo jest spokojnie. Od tamtych wydarzeń minęło już półtora roku.
Mamy szczęście czy jesteśmy dobrzy? Wiem jedno, złoczyńcy jeszcze
się nie poddali, zatem zobaczymy.
Mercedes jechał w kierunku równoległej do rzeki Hudson 12. alei,
która prowadzi do New Jersey, czyli tam, gdzie kończy się cywilizacja.
Nie chcę urazić mieszkańców tego stanu, ale w tym roku nie
szczepiłem się jeszcze na malarię.
Poinformowałem Dwójkę o naszym położeniu i powiedziałem, że kier-
ujemy się na południe.
W tej okolicy znajdują się głównie magazyny i pirsy, a więc korek jest
znacznie mniejszy i dlatego mercedes przyspieszył, Sims dyskretnie
jechała za nim.
14/662
Mercedes minął zjazd prowadzący do tunelu Lincolna i zaczął kierować
się na południe, w stronę Dolnego Manhattanu.
- Dokąd on jedzie, według pana? - zapytała moja partnerka.
- Może na jeden z pirsów. Może umówił się na małe rendez-vous na
saudyjskim jachcie, który przewozi broń jądrową.
- O kurcze!
- Proszę nie przeklinać.
- Jasna cholera!
- Teraz lepiej.
Mieliśmy całkiem niezły czas, jadąc wzdłuż 12. W lusterku bocznym
zobaczyłem Dwójkę i nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Irański kierow-
ca powinien już zorientować się, że go śledzimy, ale ci kolesie są tak
durni, że nawet siebie nie widzą w lusterku, a co dopiero ogon.
Chyba jednak zbyt pochopnie oceniłem szofera, bo nagle zwolnił a
panna Sims nie dostosowała prędkości, z jaką jechaliśmy - byliśmy
więc tuż za mercedesem. Widziałem głowę Wielkiego Ptaka siedzącego
na tylnym siedzeniu. Rozmawiał przez komórkę. W pewnej chwili
kierowca chyba coś mu powiedział, bo odwrócił się, popatrzył na nas,
uśmiechnął się i pokazał nam środkowy palec. Odwzajemniłem się tym
samym. Kutas.
- Przepraszam - rzekła agentka Sims, zwalniając.
- Trzeba obserwować światła hamowania - poradziłem.
- Dobrze.
15/662
Jeśli cel cię zauważy, to jeszcze nie koniec świata. To się zdarza w
połowie przypadków, gdy jedziesz za kimś samochodem, rzadziej, gdy
jesteś na nogach.
Wtedy zawsze mamy plan B, więc poinformowałem Dwójkę, że
jesteśmy spaleni. Kazałem Sims zostawić ich, a Dwójce przejąć cel.
Teraz za mercedesem jechały już dwa samochody, Dwójkę miałem cały
czas w zasięgu wzroku.
Mógłbym poprosić o przysłanie kolejnego pojazdu, ale Irańczycy nie
próbowali uciec ani nas zgubić, więc postanowiłem poczekać i
zobaczyć, co się będzie działo. Na pewno nas nie zgubią, a jeśli udało
mi się chociaż pokrzyżować ich plany, to dzisiejszy dzień mogę zaliczyć
do udanych.
Zjechaliśmy na dół do West Village i Dwójka zgłosiła, że obiekt skręcił
w ulicę Zachodnią.
- Chyba nas zauważył - dodał Jacobs.
- To podjedź i pokaż mu palec.
- Słucham?
- Pokazał mi środkowy palec.
Przez radio dobiegł mnie śmiech.
- Obiekt skręca na wjazd do tunelu Hollanda - zgłosiła Dwójka.
- Przyjąłem.
Po chwili wjeżdżaliśmy już do tunelu.
16/662
Jadąc w tym kierunku, nie trzeba zatrzymywać się przy punktach
opłat, bo ich tam nie ma, więc samochody poruszały się dość szybko.
Postanowiłem podzielić się z panną Sims pewną ciekawostką.
- Większość dyplomatów nie ma karty przejazdu - nie chcą, by po ich
podróżach pozostawał ślad - więc jeśli muszą przejechać przez punkt
opłat, zawsze ustawiają się w kolejce do kasy gotówkowej, która por-
usza się bardzo wolno. Jeśli ustawi się pani na pasie do czytnika kart,
to będzie pani przed nimi, a to byłoby niepożądane.
Skinęła.
Wjechaliśmy do tunelu za Dwójką.
- Dokąd on jedzie, według pana? - ponownie zapytała panna Sims,
gdy wjechaliśmy do tunelu.
Tym razem wiedziałem.
- Do New Jersey. Ten tunel prowadzi właśnie tam - wyjaśniłem.
Nie zareagowała na tę małą próbę wymądrzania się.
- Irańscy dyplomaci mogą poruszać się jedynie w promieniu czterdzi-
estu kilometrów od Manhattanu.
- Zgadza się. - Wiedziałem o tym.
Nie miała nic więcej do powiedzenia, więc dalej jechaliśmy w mil-
czeniu. Tunele pod rzekami opływającymi wyspę Manhattan były dla
naszych przyjaciół z Bliskiego Wschodu celem numer jeden, ale mnie
się nie wydaje, żeby Wielki Ptak chciał się tu wysadzić w powietrze.
Przecież wtedy nie założyłby takiego porządnego garnituru. Poza tym,
17/662
żeby zalać tunel trzeba mieć furgonetkę wypełnioną materiałami
wybuchowymi. Zgadza się?
Wyjechaliśmy z tunelu i chwilę trwało, zanim moje oczy przywykły do
jasnego światła. Nie widziałem mercedesa, ale zauważyłem Dwójkę i
pokazałem samochód naszych kolegów agentce Sims, która ruszyła
jego śladem. Dwójka poinformowała, że cel znajduje się w zasięgu
wzroku.
Dojechaliśmy do Jersey City, wjechaliśmy na most im. Pułaskiego, z
którego mogliśmy podziwiać buchające dymem kominy.
- Dokąd on jedzie według pani? - zapytałem pannę Sims.
- Skąd mam wiedzieć? - odparła, uśmiechając się.
Zbliżyliśmy się do skrzyżowania z 95. Międzystanową.
- Dziesięć dolców, że pojedzie na południe. Na lotnisko Newark -
dodałem.
- A co jest na północy? - zapytała.
- Biegun Północny. No jak, zakłada się pani?
- Co prawda, od jakiegoś czasu jedzie na południe, ale nie ma przy
sobie walizek, chyba że schował je w bagażniku - odpowiedziała po
chwili namysłu.
- Stawia pani na północ?
- Nie. Moim zdaniem jedzie na południe, ale nie na lotnisko. Raczej
do Atlantic City.
18/662
Nie nadążałem za tokiem myślenia, który poprowadził pannę Sims do
Atlantic City.
- Dobra. Dziesięć dolców - odparłem.
- Pięćdziesiąt.
- Zakład stoi.
- Cel kieruje się do wjazdu na 95. w kierunku południowym - usłysza-
łem przez radio.
- Przyjąłem.
Zatem albo lotnisko Newark, albo Atlantic City. Ci goście często jeźdz-
ili do Atlantic City, żeby uprawiać hazard, pić i zabawiać się z panien-
kami. Nie, żebym sam wiedział coś na ten temat. Ale już nieraz
jechałem tam za jakimś Abdulem.
Dwójka stale była w zasięgu mojego wzroku, a oni z kolei mieli na oku
obserwowany pojazd.
- Cel minął zjazd na lotnisko - usłyszałem głos Jacobsa.
- Może mi pan już wypłacić pieniądze - rzekła panna Sims.
- Może jedzie do Fort Dix - powiedziałem. - Będzie szpiegował
wojskowe obiekty. Przecież pracuje dla wywiadu - przypominałem.
- To po co mu przykrywka w postaci szofera i mercedesa?
Nie odpowiedziałem.
19/662
Jechaliśmy drogą Route 95., tutaj nazywaną New Jersey Tumpike,
utrzymując prędkość około 130 kilometrów na godzinę.
- Znajduje się już ponad czterdzieści kilometrów od Manhattanu,
przekroczył granicę - oznajmiła moja partnerka.
- Świetnie. To co, będziemy go śledzić, czy od razu go zabijemy?
- Tylko stwierdziłam fakt.
- Zanotowałem.
- Chyba powinienem wezwać wsparcie z powietrza - odezwałem się
po chwili.
Nie zareagowała, więc zacząłem wyjaśniać.
- Mamy do dyspozycji samolot obserwacyjny, który ułatwia nam
pracę.
Zacząłem zmieniać częstotliwość radiową, ale panna Sims mi
przerwała.
- Zarezerwował pokój w hotelu Taj Mahal.
- Skąd pani wie? - zapytałem, zdejmując dłoń z pokrętła radia.
- Dostaliśmy cynk.
- Kiedy zamierzała mnie pani o tym poinformować? - zapytałem.
- Zaraz po kupieniu muffinki.
Trochę mnie wkurzyła. Nawet bardzo.
20/662
- I co, nie będzie się pan teraz do mnie odzywał? - zapytała po chwili.
Zgadła, więc nie odpowiedziałem.
- Musimy za nim jechać, żeby upewnić się, czy faktycznie wszedł do
hotelu i się zameldował - rzekła. - Nasi ludzie już tam na niego czekają,
więc jak go przejmą możemy wracać do miasta - dodała.
Milczałem.
- Nie musi mi pan oddawać tych pięćdziesięciu dolarów -
powiedziała.
- Właściwie, to ja zapraszam na drinka.
- Dziękuję - odpowiedziałem, bo przecież nie warto się zbyt długo
gniewać.
To typowe w FBI. Nawet gdyby palił ci się tyłek i tak by ci nie pow-
iedzieli. A kobiety, takie jak panna Sims i moja żona, nie tylko są
agentkami, ale także prawniczkami. Nic dodać, nic ująć.
Przekazałem Dwójce najnowsze informacje i poprosiłem Mela i Geor-
ge’a, żeby trwali na posterunku w razie, gdyby się okazało, że Wielki
Ptak jednak jedzie w inne miejsce.
- Skąd o tym wiesz? - zapytał Mel.
- Później ci powiem.
- Będziemy tu jeszcze ze dwie godziny. Proszę mi powiedzieć wszys-
tko na temat inwigilacji, czego nauczył się pan, przez ostatnie czter-
dzieści lat -powiedziała po chwili panna Sims.
21/662
Moja kariera trwała krócej i jestem pewien, że wiedziała o tym,
postanowiła po prostu zażartować z mojego wieku. Trzeba przyznać, że
miała poczucie humoru, co jest rzadkością w tym środowisku.
- Dobrze. Ja mówię, pani słucha. Pytania po skończonym wykładzie -
odparłem, żeby jej pokazać, że dobry ze mnie kolega i że w połączo-
nych siłach FBI i NYPD panuje dobry nastrój.
- A będzie egzamin?
-Codziennie.
Skinęła głową.
Rozsiadłem się wygodnie i podzieliłem się z nią moją rozległą wiedzą
na temat technik inwigilacji, przeplatając wykład najróżniejszymi an-
egdotkami i osobistymi historyjkami, nie pomijając akcji, które za-
kończyły się fiaskiem.
Przestępcy, którym deptałem po piętach przez wiele lat, byli durni, ale
gdy trafiłem do sił antyterrorystycznych, to faceci, których śledziłem -
dyplomaci i terroryści - okazali się nieco sprytniejsi. To znaczy, oczy-
wiście nie są bystrzy, ale ulegają pewnej paranoi, po części dlatego, że
pochodzą z państw policyjnych, a wobec tego zdają sobie sprawę, że są
obserwowani.
Zgodnie z obietnicą panna Sims nie przerywała, siedziała jak za-
hipnotyzowana, słuchając moich opowieści. Naprawdę nie lubię się
przechwalać, ale niekiedy nie da się tego uniknąć. Poza tym, jak już
mówiłem, o porażkach też wspomniałem.
Skoro już mówimy o bystrych złoczyńcach, to przez trzy lata pracy w
siłach antyterrorystycznych na mojej drodze pojawili się tylko dwaj
genialni złoczyńcy. Jeden z nich był Amerykaninem, drugi
22/662
Libijczykiem pałającym nienawiścią do Stanów Zjednoczonych. Ten
człowiek był nie tylko zły i inteligentny, był także sprawną maszyną do
zabijania. Moje starcie z tym złoczyńcą nie polegało na inwigilacji,
wtedy obowiązywała zależność: myśliwy i jego zwierzyna. Czasami sam
nie byłem pewien, czy jestem jednym, czy drugim.
Ten epizod nie zakończył się pomyślnie i nawet jeśli wyciągnęliśmy z
tego wnioski i dzieliliśmy się doświadczeniami, to i tak sprawa została
zaklasyfikowana jako ściśle tajna. Obowiązuje zasada ograniczonego
dostępu do informacji, co oznacza, że w żadnym wypadku nie mogłem
opowiedzieć o tym pannie Sims ani nikomu innemu. Nie stanowiło to
dla mnie problemu.
Wiedziałem jednak, że pewnego dnia nadejdzie czas zemsty. Obiecał
mi to.
23/662
2
Trzy godziny po nieudanej próbie nabycia muffinki w kawiarni na
Manhattanie, jechaliśmy długą aleją prowadzącą do luksusowego
hotelu Trump Taj Mahal. Po obu stronach alei tryskały fontanny. Bu-
dynek hotelu był upstrzony bulwiastymi kopułami i minaretami, więc
być może Wielki Ptak sądził, że to meczet.
Agentka Sims uprzedziła naszych ludzi czekających na miejscu, że cel
jest już niedaleko, żeby mogli zająć pozycję w pobliżu recepcji. Opisała
także jego strój.
- Kryptonim podejrzanego to Wielki Ptak - dodała.
- Możecie już jechać - poinformowałem przez radio Dwójkę, której
samochód stał w pewnej odległości od wejścia.
Mel Jacobs i George Foster zdecydowali jednak, że zostaną - co
wykraczało poza ich obowiązki.
- Jak chcecie - rzekłem. - To wasz prywatny czas.
Ta praca i ta jednostka mają to do siebie, że wszyscy sobie ufamy i wi-
erzymy, że każdy podejmuje właściwe decyzje. Oczywiście, są zasady,
ale działamy dość swobodnie i nie przejmujemy się biurokratycznymi
pierdołami, które tylko wstrzymują pracę. Moim zdaniem, nasz zespół
tak dobrze się zgrał, ponieważ połowa agentów to policjanci z NYPD,
którzy tak jak ja przeszli w stan spoczynku. A to oznacza, że nie zależy
nam już na karierze, dlatego możemy improwizować i nie przejmować
się tym, że przekraczamy jakieś granice. No i oczywiście, wnosimy do
grupy uliczny spryt, nabyty podczas pracy w nowojorskich dzielnicach.
Efekty takich działań bywają różne, ale zwykle osiągamy zamierzony
cel.
Kierowca mercedesa odjechał bez Wielkiego Ptaka, który wszedł do
hotelu, niosąc torbę podróżną. Nie mogliśmy powierzyć suva z poli-
cyjnym sprzętem parkingowemu, więc zamknęliśmy samochód i
stanęliśmy przy wejściu.
- Sprawa służbowa. Proszę mieć oko na samochód - powiedziałem,
pokazując odznakę. Wręczyłem parkingowemu dwie dychy.
- Oczywiście - odparł.
Weszliśmy do przestronnego luksusowego hallu z marmurowymi
wykończeniami. Wielki Ptak stał przy recepcji dla VIP-ów, zauważyłem
także dwóch ludzi z Oddziału do Zadań Specjalnych. Nawiązaliśmy
kontakt wzrokowy, czym zasygnalizowali, że przejmują sprawę.
Wspaniała wiadomość. Już można się napić.
Nie sądziłem, żeby Wielki Ptak nas rozpoznał, jako że ta krótka wymi-
ana uprzejmości między nami odbyła się w pewnej odległości, więc
razem z panną Sims przeszliśmy obok recepcji, przy której stał nasz
cel. Wiedział, że ktoś go śledził, ale nie oglądał się. Nie powinien znaj-
dować się tak daleko od 3. alei, ale zwykle nie robimy z tego problemu,
chyba że ktoś w Waszyngtonie zdecyduje inaczej. Dyplomaci z różnych
krajów mogą swobodnie podróżować po Stanach, ale niektórzy, na
przykład Kubańczycy, nie mogą opuszczać Nowego Jorku, a inni, jak
Irańczycy, mogą poruszać się w ustalonym promieniu. Gdybym to ja
mógł decydować, to wszyscy mieszkaliby i pracowali w Iowa. Wracając
do sedna sprawy, z Irańczykami nie łączą nas dyplomatyczne stosunki
od czasu, gdy przejęli naszą ambasadę^ jej pracownicy stali się zakład-
nikami. Teraz jednak są tutaj, bo należą do ONZ. Poza tym, ponieważ
nie wysłaliśmy do Iranu naszych dyplomatów, możemy sobie z nimi
25/662
NELSON DEMILLE POWRÓT LWA Tytuł oryginału: The Lion Książkę dedykuję mojej rodzinie Sandy, Lauren, Alexowi i Jamesowi
NOTA OD AUTORA Tworząc Antyterrorystyczną Grupę Zadaniową (Anti-Terrorist Task Force, ATTF), o której mowa w tej książce, wzorowałem się na Międzyresortowej Grupie Zadaniowej do spraw Przeciwdziałania Ter- roryzmowi (Joint Terrorism Task Force), a jeśli było to konieczne, korzystałem z prawa pisarza do odstępstwa od wierności faktom. Międzyresortowa Grupa Zadaniowa do spraw Przeciwdziałania Ter- roryzmowi to organizacja, w której służą oddani profesjonaliści, kobi- ety i mężczyźni ciężko pracujący na linii frontu w wojnie przeciwko terroryzmowi w Ameryce. Procedury pracy jednostki antyterrorystycznej, nowojorskiej policji, a także innych organów ścigania i służb specjalnych opisane w tej pow- ieści są oparte na faktach, choć nie brakuje elementów fikcyjnych. Niektóre fakty i procedury, o których dowiedziałem się w zaufaniu, również zostały zmienione.
CZĘŚĆ I New York i New Jersey
1 Siedzę w suvie chevroleta zaparkowanym przy 3. alei i czekam na cel, faceta o nazwisku Komeni Weenie, czy jakoś tak, Irańczyka, który jest kimś w rodzaju trzeciego zastępcy ambasadora Iranu przy ONZ. Dokładne informacje na ten temat mogę przeczytać w raporcie, ale tyle pamiętam bez sprawdzania. Jeśli chodzi o inne rzeczy, które pamiętam bez sprawdzania, to nazy- wam się John Corey i jestem agentem w Federalnej Antyter- rorystycznej Grupie Zadaniowej - ATTF. Kiedyś pracowałem jako detektyw w wydziale zabójstw nowojorskiej policji - NYPD, musiałem jednak odejść z powodu inwalidztwa - pam- iątka po ranie postrzałowej, choć moja żona twierdzi, że jestem również moralnie upośledzony. Zacząłem więc pracować jako agent kontraktowy dla federalnych, którzy dysponują dużymi pieniędzmi na walkę z terroryzmem, ale nie potrafią ich wszystkich rozsądnie wydać. ATTF to tak naprawdę jednostka FBI, pracuję więc w centrum, w bi- urze mieszczącym się w budynku przy Federal Plaża 26, z kolegami z FBI, do których zalicza się także moja żona. To całkiem niezła fucha, praca bywa nawet interesująca, choć służba w jednostkach rządowych - zwłaszcza FBI - to spore wyzwanie. Skoro mowa o FBI i wyzwaniach, dziś moim kierowcą jest agentka specjalna Lisa Sims, która właśnie ukończyła akademię FBI w Quantico i przyjechała z East Wheatfield, znajdującym się gdzieś w stanie Iowa, więc najwyższa budowla, jaką kiedykolwiek widziała w ży- ciu, to silos zbożowy. Poza tym nie potrafi prowadzić samochodu po
ulicach Manhattanu, ale garnie się do nauki. Dlatego siedzi na moim miejscu. - Jak długo będziemy czekać na tego faceta? - zapytała panna Sims. - Aż wyjdzie z budynku. - Jakie ma plany? - Jesteśmy tu po to, żeby się tego dowiedzieć. - Chodzi mi o to, co na niego mamy? Dlaczego go obserwujemy? - Sprawdzamy, czyjego pochodzenie czyni z niego przestępcę. Brak reakcji. Chciałem być koleżeński, więc dodałem: -To irański oficer służb specjalnych działający pod przykrywką, prac- uje jako dyplomata. Mamy informacje, że od 13:00 zarezerwował sam- ochód z kierowcą. To wszystko, co wiemy. - Rozumiem. Lisa Sims wyglądała na bystrą i wiedziała, kiedy nie należy zadawać więcej pytań. To była ta chwila. Była też atrakcyjną, młodą kobietą, wy- glądała bardzo schludnie. Na tę akcję ubrała się dość swobodnie w dżinsy, sportowe buty i limonowy T-shirt, który ledwie zakrywał pisto- let glock kaliber 40, spoczywający w kaburze typu motyl. Ja też mi- ałem na sobie buty sportowe - nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie biec sprintem - dżinsy, czarny T-shirt i niebieską, sportową kurtkę, pod którą miałem pistolet glock kaliber 9, radio, kieszonkowy grzebień 6/662
i miętówki. Jest to lepsze rozwiązanie niż stosowane przez agentkę Sims, czyli noszenie torebki. W każdym razie był ładny, majowy dzień; wielki, zdobiony zegar po drugiej stronie ulicy wybił 15:17. Czekaliśmy na tego typa już od dwóch godzin. Ambasada Iranu przy ONZ mieści się na wyższych kondygnacjach trzydziestodziewięciopiętrowego biurowca przy 3. alei, między 40. i 41. ulicą. Ponieważ na Manhattanie znajduje się siedziba ONZ, ta więc dzielnica to zagłębie ponad stu zagranicznych ambasad, konsulatów i siedzib różnych organizacji, a nie ze wszystkimi z tych krajów się kumplujemy. Wielu kiepskich aktorów udaje tu dyplomatów, a my musimy ich obserwować, co jest upierdliwe. Powinni przenieść siedz- ibę ONZ do Iowa. Nie powinienem jednak narzekać - przecież obser- wowaniem złoczyńców zarabiam na chleb. Dziś ja dowodziłem naszym zespołem, a to gwarantuje sukces. Oprócz mnie w akcji brali udział czterej agenci w terenie i trzy samochody - jeszcze jeden suv chevroleta i minivan dodge. W każdym z tych trzech samochodów siedział agent FBI i detektyw z NYPD, co znaczy, że przynajmniej jedna osoba w pojeździe wiedziała, co robić. Prze- praszam. To nie było miłe. No i musicie wiedzieć, że każdy samochód jest odpowiednio wyposażony, ma migające światła zamontowane we wlocie powietrza, koguta, przyciemniane szyby itd. We wszystkich po- jazdach mamy cyfrowe zoomy firmy Nikon z obiektywem 35 mm, kamery Sony 8 mm, przenośne radia i drukarki. Wszyscy mamy zestaw ubrań na zmianę, kamizelki kuloodporne, telefony komórkowe Nextel z wbudowaną funkcją walkie-talkie, czasem karabin z celownikiem i, w zależności od przydzielonego zadania, również inny sprzęt. Na przykład taki mały gadżet, za pomocą którego wykrywa się substancje radioaktywne, o czym nie chcę nawet myśleć . 7/662
Jesteśmy przygotowani na każdą okoliczność. Tak jest od 11 września 2001 roku. Ale wiadomo, że gówniana sytuacja może ci się przytrafić, nawet jeśli masz antygównianą tarczę. Zostawmy supernowoczesne zabawki, bo i tak najważniejszy jest czujny umysł i pistolet. Gdy byłem gliną, często zajmowałem się inwigilacją, więc zdążyłem przywyknąć do procedur, ale agentka specjalna Sims zaczynała się niecierpliwić. - Może go nie zauważyliśmy - powiedziała. -Nie sądzę. - Może zmienił plany. - Czasem tak robią. - Na pewno robią to specjalnie. - Bywa i tak. Minęło piętnaście minut, które agentka Sims wykorzystała na studiow- anie mapy ulic i metra na Manhattanie. - Gdzie pan mieszka? - zapytała. - Tutaj, przy Wschodniej 72. - powiedziałem, wskazując palcem miejsce na mapie. - To niedaleko stąd - zauważyła, zerkając przez szybę. 8/662
- Zgadza się. Ma pani mapę Iowa? Mógłbym zobaczyć, gdzie jest pani dom. Zaśmiała się. - Za nami jest Au Bon Pain, co to za miejsce? - zapytała po chwili. - Kawiarnia. Sieciówka. - Mogę pobiec po muffinkę? Wprawdzie miała na nogach buty do biegania, ale odpowiedź i tak brzmiała „nie”, choć może, gdyby panna Sims wysiadła z suva, a Komeni Weenie wyszedłby z budynku i wsiadł do swojego samochodu, mógłbym za nim pojechać, a ją zgubić. - John? - zatrzeszczało radio. - Tak...? - Cel opuszcza obserwowany obiekt od strony dziedzińca i przemieszcza się - usłyszałem głos jednego z agentów w terenie. - Pewnie, niech pani leci - zwróciłem się do Sims. - Ale czy on właśnie nie powiedział, że...? - Moment. Spojrzałem na dziedziniec, leżący między obserwowanym budynkiem a sąsiednim wieżowcem, gdzie dwóch z moich ludzi pomagało utrzymy- wać Nowy Jork w czystości, zbierając śmieci. 9/662
- Cel zmierza w stronę 3. alei - radio zatrzeszczało ponownie i odezwał się sprzątacz numer jeden. Zobaczyłem, że nasz cel przechodzi przez dziedziniec, a następnie idzie dalej pod zdobionym łukiem, na którym znajduje się zegar. Mężczyzna był wysoki, bardzo szczupły i miał na sobie dobrze skrojony garnitur w paski. Zwykle naszym celom nadajemy ksywki lub kryptonimy, a ponieważ nos tego faceta przypominał dziób i kręcił głową jak ptak, powiedziałem przez radio - Od tej pory cel to Wielki Ptak. Wielki Ptak stał na chodniku. Nagle podszedł do niego facet, prawdo- podobnie pochodzący z Bliskiego Wschodu. Nie wiedziałem kim jest ten nowy, ale Wielki Ptak go znał. Wyglądali na ucieszonych i jed- nocześnie zaskoczonych przypadkowym spotkaniem, co oczywiście było całkowitą bzdurą. Uścisnęli sobie dłonie i miałem wrażenie, że coś sobie przekazali. A może tylko uścisnęli ręce. Nigdy nie wiadomo. Oni wiedzą lub podejrzewają, że są śledzeni i czasami pogrywają z nami. W każdym razie Wielki Ptak ma immunitet dyplomatyczny i na pewno nie przymkniemy go za uścisk dłoni z panem z Bliskiego Wschodu. Właściwie, to musimy obserwować teraz dwie osoby. Wielki Ptak i nieznajomy pożegnali się i ten drugi ruszył na północ w stronę 3. alei, a nasz cel stał dalej. Oczywiście całe zdarzenie za- rejestrowały kamery, więc być może w biurze wiedzieli już, kim jest ten drugi facet. - Trójka i Czwórka śledźcie nieznajomego i spróbujecie ustalić jego tożsamość - powiedziałem przez radio. Potwierdzili. - To chyba nie było przypadkowe spotkanie - zauważyła panna Sims. 10/662
Nie zafundowałem jej sarkastycznej odpowiedzi ani nawet nie prze- wróciłem oczami. - Myślę, że ma pani rację - odparłem. Wiedziałem już, że to będzie długi dzień. Po chwili wielki szary mercedes zatrzymał się obok Wielkiego Ptaka. Zobaczyłem niebiesko-białe, dyplomatyczne tablice, na których przed czterocyfrowym numerem widniały dwie litery: DM, które z niezrozu- miałego dla mnie powodu, według Departamentu Stanu, oznaczają Iran, i jeszcze jedno D, które oznacza „dyplomatyczny”, i to jest już dla mnie logiczne. Kierowca, także Irańczyk, wyskoczył z samochodu, a następnie obiegł go dookoła, jakby uciekał przed izraelskimi komandosami. Ukłonił się nisko - mój kierowca też powinien tak robić - następnie otworzył drzwi i Wielki Ptak wślizgnął się na tylne siedzenie. - Wielki Ptak jest mobilny - krzyknąłem przez radio. Podałem markę i kolor samochodu, a także numer rejestracyjnej. Dwójka przyjęła do wiadomości. Tak na marginesie, Dwójka to niebieski minivan dodge, prowadzony przez mojego znajomego, Mela Jacobsa, detektywa jednostki specjalnej NYPD. Detektyw Jacobs jest Żydem, nawet trochę mówi po hebrajsku, co przydaje się w trakcie przesłuchań podejrzanych z krajów arabskich. Kompletnie wariują, gdy słyszą hebrajski i widzą jego Gwiazdę Dawida, co jest dosyć zabawne. Dziś partnerem Mela jest George Foster, agent specjalny FBI, z którym kiedyś pracowałem i którego lubię, bo razem nam się znakomicie współdziałało i wie, że jestem świetny. 11/662
Mercedes jechał 3. aleją, kierując się na północ. - Mam za nim jechać? - zapytała agentka specjalna Sims. - Dobry pomysł. Wrzuciła bieg i ruszyliśmy za celem, torując sobie drogę w potężnym korku. Nowojorscy kierowcy dzielą się na dobrych i martwych. Darwi- nizm. Panna Sims albo zacznie ewoluować, albo wyginie. Siedząc na fotelu pasażera, będę obserwował jedno lub drugie. Irański szofer, którego już kiedyś chyba śledziłem, zachowywał się nieobliczalnie i nie potrafiłem powiedzieć, czy jedzie tak, bo chce nas zgubić, czy po prostu fatalnie prowadzi. Tak jakby przesiadł się do samochodu prosto z wielbłąda. Tymczasem broda agentki specjalnej Sims wystawała ponad kierown- icą, którą kurczowo trzymała, a jej prawa stopa skakała z hamulca na pedał gazu, jakby cierpiała na zespół niespokojnych nóg. Mercedes skręcił gwałtownie w 51. ulicę, Sims jechała za nim. Dwójka poruszała się 3. aleją, po czym skręciła w lewo, w 53. ulicę i jechała teraz równolegle do nas, do chwili, gdy mogłem im powiedzieć, co robi mercedes. Parada samochodów jadących za celem jest niewskazana, dobrze jest wprowadzić nieco zamieszania. Kierowaliśmy się na zachód, minęliśmy katedrę św. Patryka i prze- cięliśmy 5. aleję. Obserwowany pojazd jechał ciągle przed siebie, o czym poinformowałem Dwójkę. Nie miałem pojęcia, dokąd zmierzał Wielki Ptak, ale kierował się w stronę dzielnicy teatralnej i Times Square. To tam zwykle jeździli ci faceci, by poznawać amerykańską kulturę, na przykład w nocnych 12/662
klubach i barach ze striptizem. W końcu w swoim piaszczystym kraju nie mogą liczyć na takie rozrywki. Nieprawdaż? Na 7. alei mercedes zdążył przejechać na zielonym świetle, my nie, więc utknęliśmy za trzema innymi samochodami. Straciłem go z oczu, ale zdążyłem zauważyć, że cały czas jechał prosto 51. ulicą. Włączyłem koguta i syrenę. Pojazdy stojące przed nami rozsunęły się, a panna Sims przecisnęła się między nimi, prując na czerwonym świetle i prze- cinając korek na 7. alei. Gdy przejechaliśmy przez skrzyżowanie, wyłączyłem światła i syrenę, nadal byliśmy na 51. ulicy. Agentka Sims spojrzała na mnie tak, jakby oczekiwała na pochwałę. - Dobra robota - wymamrotałem. Powiadomiłem Dwójkę o naszej pozycji. - Obserwowany pojazd w zasięgu wzroku - dodałem. Jechaliśmy przez okolicę zwaną Piekielną Kuchnią, gdzie kiedyś były całkiem przyjemne slumsy, które wraz z napływem młodych yuppies zeszły na psy. Nie miałem pojęcia, dokąd jedzie Wielki Ptak, ale jeśli nadal będzie zmierzał na zachód, to pewnie kieruje się na most na rzece Hudson. - Może jedzie do New Jersey - powiedziałem. Skinęła głową. Prawda jest taka, że dziewięćdziesiąt procent takich akcji do niczego nie prowadzi. Abdul po prostu urządził sobie małą wycieczkę albo 13/662
stara się odwrócić naszą uwagę od innych wydarzeń. A może tylko ćwiczy techniki kontrinwigilacji. Czasami jednak trafiamy na jakiś trop, na przykład wtedy, gdy obser- wowany dyplomata spotyka się z jakimś złoczyńcą. Głównie za- jmujemy się obserwacją, rzadko aresztujemy czy przesłuchujemy, a to dlatego, że więcej dowiadujemy się, mając ich na oku, niż sami pow- iedzieliby nam w pokoju przesłuchań. Zresztą dyplomatów i tak nie wolno nam przesłuchiwać, a jedynie ludzie zarabiający znacznie więcej niż ja mogą się do nich dobrać. Niekiedy zdarza się, że kogoś aresztujemy, wtedy prowadzimy przesłuchanie, co jest o wiele zabawniejsze niż śledzenie tych klaunów. To znaczy, chciałem powiedzieć, że ja się dobrze bawię, oni nie. Wyznaczyliśmy sobie cel, nie możemy dopuścić do kolejnego 11 września albo i nawet czegoś gorszego. Na razie się udaje. Ale już zbyt długo jest spokojnie. Od tamtych wydarzeń minęło już półtora roku. Mamy szczęście czy jesteśmy dobrzy? Wiem jedno, złoczyńcy jeszcze się nie poddali, zatem zobaczymy. Mercedes jechał w kierunku równoległej do rzeki Hudson 12. alei, która prowadzi do New Jersey, czyli tam, gdzie kończy się cywilizacja. Nie chcę urazić mieszkańców tego stanu, ale w tym roku nie szczepiłem się jeszcze na malarię. Poinformowałem Dwójkę o naszym położeniu i powiedziałem, że kier- ujemy się na południe. W tej okolicy znajdują się głównie magazyny i pirsy, a więc korek jest znacznie mniejszy i dlatego mercedes przyspieszył, Sims dyskretnie jechała za nim. 14/662
Mercedes minął zjazd prowadzący do tunelu Lincolna i zaczął kierować się na południe, w stronę Dolnego Manhattanu. - Dokąd on jedzie, według pana? - zapytała moja partnerka. - Może na jeden z pirsów. Może umówił się na małe rendez-vous na saudyjskim jachcie, który przewozi broń jądrową. - O kurcze! - Proszę nie przeklinać. - Jasna cholera! - Teraz lepiej. Mieliśmy całkiem niezły czas, jadąc wzdłuż 12. W lusterku bocznym zobaczyłem Dwójkę i nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Irański kierow- ca powinien już zorientować się, że go śledzimy, ale ci kolesie są tak durni, że nawet siebie nie widzą w lusterku, a co dopiero ogon. Chyba jednak zbyt pochopnie oceniłem szofera, bo nagle zwolnił a panna Sims nie dostosowała prędkości, z jaką jechaliśmy - byliśmy więc tuż za mercedesem. Widziałem głowę Wielkiego Ptaka siedzącego na tylnym siedzeniu. Rozmawiał przez komórkę. W pewnej chwili kierowca chyba coś mu powiedział, bo odwrócił się, popatrzył na nas, uśmiechnął się i pokazał nam środkowy palec. Odwzajemniłem się tym samym. Kutas. - Przepraszam - rzekła agentka Sims, zwalniając. - Trzeba obserwować światła hamowania - poradziłem. - Dobrze. 15/662
Jeśli cel cię zauważy, to jeszcze nie koniec świata. To się zdarza w połowie przypadków, gdy jedziesz za kimś samochodem, rzadziej, gdy jesteś na nogach. Wtedy zawsze mamy plan B, więc poinformowałem Dwójkę, że jesteśmy spaleni. Kazałem Sims zostawić ich, a Dwójce przejąć cel. Teraz za mercedesem jechały już dwa samochody, Dwójkę miałem cały czas w zasięgu wzroku. Mógłbym poprosić o przysłanie kolejnego pojazdu, ale Irańczycy nie próbowali uciec ani nas zgubić, więc postanowiłem poczekać i zobaczyć, co się będzie działo. Na pewno nas nie zgubią, a jeśli udało mi się chociaż pokrzyżować ich plany, to dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do udanych. Zjechaliśmy na dół do West Village i Dwójka zgłosiła, że obiekt skręcił w ulicę Zachodnią. - Chyba nas zauważył - dodał Jacobs. - To podjedź i pokaż mu palec. - Słucham? - Pokazał mi środkowy palec. Przez radio dobiegł mnie śmiech. - Obiekt skręca na wjazd do tunelu Hollanda - zgłosiła Dwójka. - Przyjąłem. Po chwili wjeżdżaliśmy już do tunelu. 16/662
Jadąc w tym kierunku, nie trzeba zatrzymywać się przy punktach opłat, bo ich tam nie ma, więc samochody poruszały się dość szybko. Postanowiłem podzielić się z panną Sims pewną ciekawostką. - Większość dyplomatów nie ma karty przejazdu - nie chcą, by po ich podróżach pozostawał ślad - więc jeśli muszą przejechać przez punkt opłat, zawsze ustawiają się w kolejce do kasy gotówkowej, która por- usza się bardzo wolno. Jeśli ustawi się pani na pasie do czytnika kart, to będzie pani przed nimi, a to byłoby niepożądane. Skinęła. Wjechaliśmy do tunelu za Dwójką. - Dokąd on jedzie, według pana? - ponownie zapytała panna Sims, gdy wjechaliśmy do tunelu. Tym razem wiedziałem. - Do New Jersey. Ten tunel prowadzi właśnie tam - wyjaśniłem. Nie zareagowała na tę małą próbę wymądrzania się. - Irańscy dyplomaci mogą poruszać się jedynie w promieniu czterdzi- estu kilometrów od Manhattanu. - Zgadza się. - Wiedziałem o tym. Nie miała nic więcej do powiedzenia, więc dalej jechaliśmy w mil- czeniu. Tunele pod rzekami opływającymi wyspę Manhattan były dla naszych przyjaciół z Bliskiego Wschodu celem numer jeden, ale mnie się nie wydaje, żeby Wielki Ptak chciał się tu wysadzić w powietrze. Przecież wtedy nie założyłby takiego porządnego garnituru. Poza tym, 17/662
żeby zalać tunel trzeba mieć furgonetkę wypełnioną materiałami wybuchowymi. Zgadza się? Wyjechaliśmy z tunelu i chwilę trwało, zanim moje oczy przywykły do jasnego światła. Nie widziałem mercedesa, ale zauważyłem Dwójkę i pokazałem samochód naszych kolegów agentce Sims, która ruszyła jego śladem. Dwójka poinformowała, że cel znajduje się w zasięgu wzroku. Dojechaliśmy do Jersey City, wjechaliśmy na most im. Pułaskiego, z którego mogliśmy podziwiać buchające dymem kominy. - Dokąd on jedzie według pani? - zapytałem pannę Sims. - Skąd mam wiedzieć? - odparła, uśmiechając się. Zbliżyliśmy się do skrzyżowania z 95. Międzystanową. - Dziesięć dolców, że pojedzie na południe. Na lotnisko Newark - dodałem. - A co jest na północy? - zapytała. - Biegun Północny. No jak, zakłada się pani? - Co prawda, od jakiegoś czasu jedzie na południe, ale nie ma przy sobie walizek, chyba że schował je w bagażniku - odpowiedziała po chwili namysłu. - Stawia pani na północ? - Nie. Moim zdaniem jedzie na południe, ale nie na lotnisko. Raczej do Atlantic City. 18/662
Nie nadążałem za tokiem myślenia, który poprowadził pannę Sims do Atlantic City. - Dobra. Dziesięć dolców - odparłem. - Pięćdziesiąt. - Zakład stoi. - Cel kieruje się do wjazdu na 95. w kierunku południowym - usłysza- łem przez radio. - Przyjąłem. Zatem albo lotnisko Newark, albo Atlantic City. Ci goście często jeźdz- ili do Atlantic City, żeby uprawiać hazard, pić i zabawiać się z panien- kami. Nie, żebym sam wiedział coś na ten temat. Ale już nieraz jechałem tam za jakimś Abdulem. Dwójka stale była w zasięgu mojego wzroku, a oni z kolei mieli na oku obserwowany pojazd. - Cel minął zjazd na lotnisko - usłyszałem głos Jacobsa. - Może mi pan już wypłacić pieniądze - rzekła panna Sims. - Może jedzie do Fort Dix - powiedziałem. - Będzie szpiegował wojskowe obiekty. Przecież pracuje dla wywiadu - przypominałem. - To po co mu przykrywka w postaci szofera i mercedesa? Nie odpowiedziałem. 19/662
Jechaliśmy drogą Route 95., tutaj nazywaną New Jersey Tumpike, utrzymując prędkość około 130 kilometrów na godzinę. - Znajduje się już ponad czterdzieści kilometrów od Manhattanu, przekroczył granicę - oznajmiła moja partnerka. - Świetnie. To co, będziemy go śledzić, czy od razu go zabijemy? - Tylko stwierdziłam fakt. - Zanotowałem. - Chyba powinienem wezwać wsparcie z powietrza - odezwałem się po chwili. Nie zareagowała, więc zacząłem wyjaśniać. - Mamy do dyspozycji samolot obserwacyjny, który ułatwia nam pracę. Zacząłem zmieniać częstotliwość radiową, ale panna Sims mi przerwała. - Zarezerwował pokój w hotelu Taj Mahal. - Skąd pani wie? - zapytałem, zdejmując dłoń z pokrętła radia. - Dostaliśmy cynk. - Kiedy zamierzała mnie pani o tym poinformować? - zapytałem. - Zaraz po kupieniu muffinki. Trochę mnie wkurzyła. Nawet bardzo. 20/662
- I co, nie będzie się pan teraz do mnie odzywał? - zapytała po chwili. Zgadła, więc nie odpowiedziałem. - Musimy za nim jechać, żeby upewnić się, czy faktycznie wszedł do hotelu i się zameldował - rzekła. - Nasi ludzie już tam na niego czekają, więc jak go przejmą możemy wracać do miasta - dodała. Milczałem. - Nie musi mi pan oddawać tych pięćdziesięciu dolarów - powiedziała. - Właściwie, to ja zapraszam na drinka. - Dziękuję - odpowiedziałem, bo przecież nie warto się zbyt długo gniewać. To typowe w FBI. Nawet gdyby palił ci się tyłek i tak by ci nie pow- iedzieli. A kobiety, takie jak panna Sims i moja żona, nie tylko są agentkami, ale także prawniczkami. Nic dodać, nic ująć. Przekazałem Dwójce najnowsze informacje i poprosiłem Mela i Geor- ge’a, żeby trwali na posterunku w razie, gdyby się okazało, że Wielki Ptak jednak jedzie w inne miejsce. - Skąd o tym wiesz? - zapytał Mel. - Później ci powiem. - Będziemy tu jeszcze ze dwie godziny. Proszę mi powiedzieć wszys- tko na temat inwigilacji, czego nauczył się pan, przez ostatnie czter- dzieści lat -powiedziała po chwili panna Sims. 21/662
Moja kariera trwała krócej i jestem pewien, że wiedziała o tym, postanowiła po prostu zażartować z mojego wieku. Trzeba przyznać, że miała poczucie humoru, co jest rzadkością w tym środowisku. - Dobrze. Ja mówię, pani słucha. Pytania po skończonym wykładzie - odparłem, żeby jej pokazać, że dobry ze mnie kolega i że w połączo- nych siłach FBI i NYPD panuje dobry nastrój. - A będzie egzamin? -Codziennie. Skinęła głową. Rozsiadłem się wygodnie i podzieliłem się z nią moją rozległą wiedzą na temat technik inwigilacji, przeplatając wykład najróżniejszymi an- egdotkami i osobistymi historyjkami, nie pomijając akcji, które za- kończyły się fiaskiem. Przestępcy, którym deptałem po piętach przez wiele lat, byli durni, ale gdy trafiłem do sił antyterrorystycznych, to faceci, których śledziłem - dyplomaci i terroryści - okazali się nieco sprytniejsi. To znaczy, oczy- wiście nie są bystrzy, ale ulegają pewnej paranoi, po części dlatego, że pochodzą z państw policyjnych, a wobec tego zdają sobie sprawę, że są obserwowani. Zgodnie z obietnicą panna Sims nie przerywała, siedziała jak za- hipnotyzowana, słuchając moich opowieści. Naprawdę nie lubię się przechwalać, ale niekiedy nie da się tego uniknąć. Poza tym, jak już mówiłem, o porażkach też wspomniałem. Skoro już mówimy o bystrych złoczyńcach, to przez trzy lata pracy w siłach antyterrorystycznych na mojej drodze pojawili się tylko dwaj genialni złoczyńcy. Jeden z nich był Amerykaninem, drugi 22/662
Libijczykiem pałającym nienawiścią do Stanów Zjednoczonych. Ten człowiek był nie tylko zły i inteligentny, był także sprawną maszyną do zabijania. Moje starcie z tym złoczyńcą nie polegało na inwigilacji, wtedy obowiązywała zależność: myśliwy i jego zwierzyna. Czasami sam nie byłem pewien, czy jestem jednym, czy drugim. Ten epizod nie zakończył się pomyślnie i nawet jeśli wyciągnęliśmy z tego wnioski i dzieliliśmy się doświadczeniami, to i tak sprawa została zaklasyfikowana jako ściśle tajna. Obowiązuje zasada ograniczonego dostępu do informacji, co oznacza, że w żadnym wypadku nie mogłem opowiedzieć o tym pannie Sims ani nikomu innemu. Nie stanowiło to dla mnie problemu. Wiedziałem jednak, że pewnego dnia nadejdzie czas zemsty. Obiecał mi to. 23/662
2 Trzy godziny po nieudanej próbie nabycia muffinki w kawiarni na Manhattanie, jechaliśmy długą aleją prowadzącą do luksusowego hotelu Trump Taj Mahal. Po obu stronach alei tryskały fontanny. Bu- dynek hotelu był upstrzony bulwiastymi kopułami i minaretami, więc być może Wielki Ptak sądził, że to meczet. Agentka Sims uprzedziła naszych ludzi czekających na miejscu, że cel jest już niedaleko, żeby mogli zająć pozycję w pobliżu recepcji. Opisała także jego strój. - Kryptonim podejrzanego to Wielki Ptak - dodała. - Możecie już jechać - poinformowałem przez radio Dwójkę, której samochód stał w pewnej odległości od wejścia. Mel Jacobs i George Foster zdecydowali jednak, że zostaną - co wykraczało poza ich obowiązki. - Jak chcecie - rzekłem. - To wasz prywatny czas. Ta praca i ta jednostka mają to do siebie, że wszyscy sobie ufamy i wi- erzymy, że każdy podejmuje właściwe decyzje. Oczywiście, są zasady, ale działamy dość swobodnie i nie przejmujemy się biurokratycznymi pierdołami, które tylko wstrzymują pracę. Moim zdaniem, nasz zespół tak dobrze się zgrał, ponieważ połowa agentów to policjanci z NYPD, którzy tak jak ja przeszli w stan spoczynku. A to oznacza, że nie zależy nam już na karierze, dlatego możemy improwizować i nie przejmować się tym, że przekraczamy jakieś granice. No i oczywiście, wnosimy do grupy uliczny spryt, nabyty podczas pracy w nowojorskich dzielnicach.
Efekty takich działań bywają różne, ale zwykle osiągamy zamierzony cel. Kierowca mercedesa odjechał bez Wielkiego Ptaka, który wszedł do hotelu, niosąc torbę podróżną. Nie mogliśmy powierzyć suva z poli- cyjnym sprzętem parkingowemu, więc zamknęliśmy samochód i stanęliśmy przy wejściu. - Sprawa służbowa. Proszę mieć oko na samochód - powiedziałem, pokazując odznakę. Wręczyłem parkingowemu dwie dychy. - Oczywiście - odparł. Weszliśmy do przestronnego luksusowego hallu z marmurowymi wykończeniami. Wielki Ptak stał przy recepcji dla VIP-ów, zauważyłem także dwóch ludzi z Oddziału do Zadań Specjalnych. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, czym zasygnalizowali, że przejmują sprawę. Wspaniała wiadomość. Już można się napić. Nie sądziłem, żeby Wielki Ptak nas rozpoznał, jako że ta krótka wymi- ana uprzejmości między nami odbyła się w pewnej odległości, więc razem z panną Sims przeszliśmy obok recepcji, przy której stał nasz cel. Wiedział, że ktoś go śledził, ale nie oglądał się. Nie powinien znaj- dować się tak daleko od 3. alei, ale zwykle nie robimy z tego problemu, chyba że ktoś w Waszyngtonie zdecyduje inaczej. Dyplomaci z różnych krajów mogą swobodnie podróżować po Stanach, ale niektórzy, na przykład Kubańczycy, nie mogą opuszczać Nowego Jorku, a inni, jak Irańczycy, mogą poruszać się w ustalonym promieniu. Gdybym to ja mógł decydować, to wszyscy mieszkaliby i pracowali w Iowa. Wracając do sedna sprawy, z Irańczykami nie łączą nas dyplomatyczne stosunki od czasu, gdy przejęli naszą ambasadę^ jej pracownicy stali się zakład- nikami. Teraz jednak są tutaj, bo należą do ONZ. Poza tym, ponieważ nie wysłaliśmy do Iranu naszych dyplomatów, możemy sobie z nimi 25/662