purplerain

  • Dokumenty434
  • Odsłony282 789
  • Obserwuję288
  • Rozmiar dokumentów799.5 MB
  • Ilość pobrań194 588

Bad Things

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Bad Things.pdf

purplerain
Użytkownik purplerain wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 191 stron)

R.K. Lilley Bad Things Tristan i Danika Tom I

Tę książkę dedykuję wszystkim tym, którzy z bólem serca patrzyli, jak ukochana osoba pogrąża się w nałogu. Tego uczucia bezsilności nie sposób porównać z żadnym innym. Jestem z Wami całym sercem.

Danika nie miała prostego życia, a ciągoty do niegrzecznych chłopców wcale go nie ułatwiały. Wystarczyło jedno spojrzenie na Tristana, by w jednej chwili uleciał z niej cały rozsądek. Ten mężczyzna zwiastował tarapaty przez duże „T”. Ani chybi. Była rozsądną dziewczyną. Źli chłopcy byli… źli. Zwłaszcza dla niej. Biorąc pod uwagę jej przeszłość, szaleństwem byłoby sądzić inaczej. Dlaczego więc powitała to szaleństwo z otwartymi ramionami? Odkąd pamiętała, Danika była skupiona wyłącznie na przyszłości. To Tristan nauczył ją poddawać się biegowi zdarzeń i żyć chwilą. Zakochała się na zabój, bez pamięci. Tym twardsze i boleśniejsze było potem lądowanie. Bad Things opowiada o Tristanie i Danice oraz o ich tragicznej miłości. Cykl ten można czytać osobno bądź wspólnie z trylogią W przestworzach. Bad Things jest pełnowymiarową powieścią liczącą w przybliżeniu sto tysięcy słów. Książka jest przeznaczona dla czytelników dorosłych.

Rozdział 1. Początek Danika Kiedy po raz pierwszy usłyszałam głos Tristana, przeszedł mnie dreszcz najdziwniejszych przeczuć. A choć była to zaledwie jakaś półgębkiem poczyniona uwaga do mojego szefa, Jerry’ego, która dobiegła mnie z sąsiedniego pokoju, skądś wiedziałam, że ten człowiek odmieni mi życie. Dźwigałam naręcze czystego prania, a w ciasnej pralni wokół moich nóg tłoczyło się pięć psów, gdy usłyszałam, jak otwierają się drzwi wejściowe, a do domu wchodzi dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. Nie zdziwiło mnie to. W domu panował wieczny rozgardiasz, bez przerwy i o każdej porze dnia wchodzili i wychodzili najróżniejsi ludzie, ale dźwięk głosu Jerry’ego poznałam od razu. Drugi rozmówca brzmiał obco, ale jego głos był głęboki i w jakiś tajemniczy sposób przetoczył się przez dom, aż dobiegł do moich uszu. Od razu wydał mi się miły. Mając za sobą dość kiepskie doświadczenia z rodzajem męskim, względem mężczyzn jako takich żywiłam mieszane uczucia, zwłaszcza że niedawno burzliwie rozstałam się z jednym takim gagatkiem. Mój eks był bezrobotnym, przegranym ćpunem — w dodatku nie pierwszym przegranym, na jakiego zmarnowałam swój czas. A jednak od razu zakochałam się w tym głębokim, męskim głosie. Cisnęłam ciuchy na stos czystego prania piętrzący się w kącie pomieszczenia. Jeśli chodzi o pranie, moje umiejętności były, delikatnie mówiąc, mizerne. Pracowałam dla Jerry’ego i jego byłej żony Beverly jako niania, gosposia, wyprowadzaczka psów, czyścicielka basenu, ogrodniczka i ktokolwiek, kogo aktualnie potrzebowali. Każdy wiedział, że jako pomoc domowa dość marnie wywiązuję się ze swoich obowiązków, ale mimo to wydawało się, że wszyscy są zadowoleni z istniejącego stanu rzeczy. Pracowałam dla nich już od dwóch lat i dobrze się nam układało. Beverly i Jerry, dysfunkcyjni rozwodnicy, ale fantastyczni rodzice, stali się nie tylko moimi najbliższymi przyjaciółmi, ale także dwojgiem ulubionych ludzi na świecie. Byłam ubrana byle jak, w za krótkie sportowe szorty i jasnoszarą bluzę Uniwersytetu Nevady. Proste, czarne włosy zebrałam w niedbały kucyk i nie miałam na sobie ani odrobiny makijażu, mimo wszystko poszłam przywitać się z przybyszem. Przemaszerowałam korytarzem, a pięć moich ukochanych zwierząt powędrowało w ślad za mną. Kiedy wyszłam za róg korytarza do ciemnej, wyłożonej kamieniami sieni, Jerry był zwrócony tyłem, przybysz zaś stał na wprost mnie. Na pierwszy rzut oka dostrzegłam, że obcy był młody, zabójczo przystojny i zwiastował tarapaty przez duże „T”. Tarapaty, moich starych przyjaciół, nauczyłam się wyczuwać z daleka. Były jak małe, uporczywe ciągoty do autodestrukcji, których nigdy nie udało mi się wyzbyć. Miałam nawet motyw przewodni w postaci piosenki, która odzywała mi się w głowie za każdym razem, gdy nadciągały nieliche T. Był to utwór Four Kicks, który już po pierwszym spojrzeniu na przybysza rozbrzmiał we mnie z całą mocą. Facet był wysoki, zbudowany jak napastnik drużyny futbolowej, muskularny i potężny. Miał na sobie obcisły, czarny T-shirt, eksponujący każdy mocno wyrzeźbiony centymetr jego klatki piersiowej. Wytatuowane ramiona założył na piersi w sposób sugerujący niewymuszone skupienie, ale w całym pomieszczeniu wyczuwało się jego dominującą postawę. Miał przystojną twarz o wyrazistych, symetrycznych rysach, w której wyróżniały się jasne, błyszczące oczy. Jego prosty nos z łagodnie zaokrąglonym koniuszkiem mógłby zmienić przystojniaka w miłego chłopca, gdyby nie cała potężna sylwetka. Na mój widok kąciki jego pełnych, szerokich ust

uniosły się, rzeźbiąc w policzkach zabójcze dołeczki. Te dołeczki zwiastowały T jak jasna cholera. Kruczoczarne włosy były krótko przystrzyżone, a na brodzie rysował się niewielki, ciemny zarost. Nieskrępowany uśmiech sprawiał wrażenie przyjaznego, ale nie maskował złowieszczych nut. Dla kogoś, kto był z T za pan brat, była to zabójcza, uderzająca do głowy kombinacja. Jerry odwrócił się, aby sprawdzić, co wywołało uśmiech na twarzy przybysza. Był mężczyzną w średnim wieku, niskim i łysiejącym, o delikatnej budowie ciała. Jego twarzy z pewnością nie nazwałabym przystojną, zważywszy na osadzone blisko siebie oczy i wielki nochal, ale pomyślałam sobie wtedy, że ma jeden z najpiękniejszych uśmiechów na świecie. — Daniko — zaczął Jerry z owym światowej klasy uśmiechem. — To mój kolega, Tristan. Zostanie u nas przez kilka dni. Jest… hm… w trakcie przeprowadzki. Coś we mnie zawyło. Wiedziałam, że Bev go zamorduje. Wystarczyło jedno spojrzenie na Tristana, aby się domyślić, że to nie jest zwykły kolega. Jerry słynął z pomagania osobnikom, którzy jego zdaniem mieli zadatki na wschodzące gwiazdy. Marzył o wypromowaniu kolejnego zespołu rockowego i robił dosłownie wszystko, by to marzenie się ziściło. Teoretycznie zarówno on, jak i Bev byli adwokatami, ale tylko o niej z tej dwójki można było powiedzieć, że pracuje. Jerry był za bardzo zajęty wyławianiem niezależnych artystów, żeby praktykować prawo. Posłałam Jerry’emu znaczące spojrzenie. — Bev cię powiesi. Powiedziała, że jeśli przyprowadzisz do domu kolejnego bezrobotnego muzyka, wylądujesz za drzwiami, a wtedy ja dostanę większy pokój. Skrzywił się. — Spokojnie, spokojnie, po co te pochopne wnioski. Tristan ma pracę. Zobacz, nawet nie wziął ze sobą gitary. Zmierzyłam Tristana wzrokiem. — Jaka to praca? Jerry odpowiedział za niego, co było najlepszym dowodem, że wyssał sobie to z palca. — Jest promotorem klubu. Przewróciłam oczami. — Nic mądrzejszego nie zdołałeś wymyślić? Jerry, przecież wiesz, że w Vegas to taki eufemizm na bezrobotnego. Mój były ćpun też twierdzi, że jest promotorem klubu, a nie sądzę, żeby kiedykolwiek ruszył cztery litery z domu. Zanim wróci Bev, musisz wykombinować coś lepszego. Tristan roześmiał się, nie wyglądając nawet w najmniejszym stopniu na urażonego naszą wymianą zdań. — Naprawdę jestem promotorem klubu, a ponadto rzeczywiście gram w zespole — powiedział niskim głosem, seksownie przeciągając słowa. Rany boskie — pomyślałam, bo na dźwięk jego głosu z tak bliskiej odległości Kings of Leon zagrało w mojej głowie Four Kicks na cały regulator. Starałam się udawać, że nie słyszę jego kuszącego jak cholera śmiechu. Wiedziałam, że to będzie niebezpieczny układ. Czarno to widzę, jeśli pobędziemy w swoim towarzystwie trochę za długo. — Lepiej, żeby Bev tego nie słyszała — ostrzegłam go. Naprawdę zależało mi na tym, żeby pomóc Jerry’emu. Nie chciałam, żeby znów wpakował się w zatarg z Bev, bo odnosiłam wrażenie, że nie ma zielonego pojęcia, co ją irytuje, choć dla mnie było to zupełnie oczywiste. Westchnęłam, wiedząc, że niełatwo będzie załagodzić sytuację. Zamarłam na głośny odgłos otwierających się drzwi do garażu po drugiej stronie budynku. Rustykalna siedziba Bev była wielka, ale brama garażowa działała tak głośno, że słychać ją było w każdym zakątku domostwa. Spiorunowałam Jerry’ego wzrokiem. Czasami czułam się jak jego matka, choć miał czterdzieści pięć lat, a ja zaledwie dwadzieścia jeden. Wskazałam go palcem. — Wiem, co musimy zrobić, ale wisisz mi przysługę. Nienawidzę oszukiwać Bev. To była prawda. Nie cierpiałam ot tak sobie wpuszczać jej w maliny w sposób, w jaki zamierzałam to zrobić, i chciałam, żeby o tym wiedział. Beverly była moją bohaterką. Nie było drugiej osoby, która tak by mi pomogła i tak mocno by mnie wspierała. Poza tym po prostu ją lubiłam. Była moją najbliższą przyjaciółką, a ja nabrałam iście nabożnego szacunku do czterdziestoośmioletniej kobiety sukcesu.

— Tristan jest moim przyjacielem — powiedziałam. — Nie wspominajcie nawet słowem o promotorze klubu albo kapeli. Jest zwykłym, bezrobotnym studentem, który pomieszka u nas kątem przez tydzień. Poznaliśmy się na ostatnim semestrze na Uniwersytecie Nevady. Zrozumiano? Jerry kiwnął głową i obdarzył mnie ujmującym uśmiechem. — Daniko, jesteś niezrównana. Jestem ci bardzo wdzięczny. Nie wątpiłam w to. Zerknęłam na Tristana, który posłał mi figlarny uśmieszek, zupełnie jakbyśmy rzeczywiście znali się od dawna. — Zadziorna z ciebie osóbka. Podoba mi się to — mruknął, gdy Bev z synami wyszli zza rogu budynku, gdzie znajdował się garaż, i weszli do części mieszkalnej. Ivan i Mat dostrzegli mnie oraz kłębiące się u moich nóg psiaki i ruszyli do mnie w podskokach. Ivan był bezwstydnym ośmioletnim diabełkiem, a Mat nad wiek rozwiniętym sześciolatkiem. W tandemie byli iście nieznośni, ale ubóstwiałam ich do szaleństwa. Mat obłapił mnie w talii, a Ivan przytulił w niedźwiedzim uścisku największego z psiaków, Mango. Mango, podpalana suczka rasy bloodhound, miała dziewięć lat i niemiłosiernie się śliniła. Jako pies stróżujący nie nadawała się kompletnie do niczego. Wszyscy byliśmy przekonani, że jeśli ktoś włamałby się na posesję, potraktowałaby to jako okazję do lizania po twarzach kolejnych ludzi. Mat ścisnął mnie w pasie tak mocno, że aż jęknęłam. Drugi co do wielkości pies, Dot, nie przepadał za takimi niewybrednymi pieszczotami. Złowrogo warknął na sześciolatka. Był to duży, czarny owczarek belgijski i żadne z nas nie miało wątpliwości, że akurat on w roli psa obronnego sprawdza się wyśmienicie. Tak naprawdę aż za dobrze. Wziął mnie pod osobistą opiekę i bronił nawet przed innymi mieszkańcami domu, nie wyłączając chłopców. Uciszyłam Dota i odwzajemniłam uścisk Mata. Był chudym, jasnowłosym dzieckiem z cudnymi, błękitnymi oczami. — Powiedziałaś, że zrobisz nam ciasteczka, jak wrócimy! — rzucił podekscytowany Mat. Kiwnęłam głową. — Racja. Pomożesz mi je robić czy wolisz się pobawić, kiedy będę w kuchni? — Bawić! — odkrzyknął. Nie wiedziałam, czy to cecha Mata, czy ogólnie sześciolatków, ale ten chłopak miał poważne problemy z kontrolowaniem donośności własnego głosu. Śmieszyło mnie to. — Dobrze. Założę się, że poczujesz ich zapach, kiedy będą gotowe. — Tak! — wrzasnął jeszcze głośniej, a potem pognał do swojego pokoju. Ivan wyprostował się, rozejrzał po wszystkich dorosłych i wydął wargi. Miał jasnobrązowe włosy, miękkie, brązowe oczy po ojcu i jak na swój wiek był wysoki. Zabawny dzieciak. Owszem, chwilami zachowywał się paskudnie, ale równie często potrafił być absolutnie rozbrajający. — Ja też chcę się pobawić, Daniko, ale pomogę ci, jeśli bardzo, bardzo chcesz. Uśmiechnęłam się do niego. — Dam sobie radę, kolego. Leć się pobawić. W te pędy zniknął, nie racząc nawet słowem odezwać się do ojca albo do Tristana. Typowy ośmiolatek, zwracający uwagę tylko na tych, którzy robią ciastka. Beverly i ja wymieniłyśmy spojrzenia. Wesoło przewróciła oczami, patrząc na chłopców, a potem poszła w ślad za nimi, do swojego pokoju. Na Tristana niemal nie raczyła spojrzeć. Nie był to dobry znak. — Jerry, chodź na słówko — zawołała, idąc do pokoju. To także nie rokowało najlepiej. Mężczyzna zaklął pod nosem, ale posłusznie poszedł. Ja zaś udałam się do kuchni. Czułam, że Tristan idzie za mną. Dom miał otwartą zabudowę. Budynek był wielki, ale hol, pokój gościnny, jadalnia, kuchnia i pokój rodzinny stanowiły jedno przestronne wnętrze, wystarczyło więc wyminąć słusznych rozmiarów narożną sofę, która zajmowała pokaźną część pokoju gościnnego, by udać się prosto do kuchni. Domostwo było dziwaczną kombinacją szyku i zaniedbania, z lekką przewagą tego drugiego. Beverly była wziętą prawniczką, specjalizującą się w odszkodowaniach dla pracowników, i pochodziła z zamożnej rodziny, jeśli chodzi o dom pieniądze nie stanowiły więc problemu. Był kolosalny, ulokowany w jednym z najsympatyczniejszych zamkniętych osiedli w Vegas, na podłogach królowały jednak wykładziny zewnętrzne, a meble rozpaczliwie dopominały się wymiany. Jedynym, co ratowało

ten dom, była wyjątkowa kolekcja dzieł sztuki zgromadzona przez Bev. Nie umiem oddać słowami, jak bardzo ceniłam sobie jej talent do wyszukiwania obiecujących artystów… ale była to naprawdę jedyna godna uwagi rzecz, jeśli chodzi o estetykę wnętrza. Rozumiałam, dlaczego nie podejmuje się modernizacji. Nowe dywany zostałyby w kilka tygodni zadeptane przez niesforne czworonogi i dokazujące dzieci, a tył ciemnozielonej, skórzanej sofy był w strzępach. Nie wątpiłam, że nowej kanapie psy zgotowałyby ten sam los. Przed otwarciem lodówki musiałam zdjąć blokadę zamontowaną na jej bocznej ściance. Mango lubiła wyjadać kostki masła, jeśli nie zamknęło się chłodziarki na amen… Wyciągnęłam plastikową tubę z gotową masą na ciasteczka z wiórkami czekoladowymi, gdy usłyszałam za sobą głośne, pełne rozczarowania chrząknięcie. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Tristana, i uniosłam brew. — Co? Nie lubisz wiórków czekoladowych? Pokręcił głową z półuśmiechem, który wyrzeźbił mu na policzku ów niebezpieczny dołeczek. Naprawdę mógłby sobie darować te dołeczki. Zaburzały moje wewnętrzne poczucie spokoju. — Żartujesz, prawda? — spytał znacząco. Nie miałam pojęcia, o czym mówi. — Niby z czym? — Masa na ciasteczka z plastikowej tuby? Gotowiec? Wzruszyłam ramionami. — Łatwo i szybko się robi, a smakują zupełnie nieźle. Znów pokręcił głową. — Pokaż mi, gdzie trzymacie produkty do pieczenia. Nie mogę na to patrzeć. Skrzywiłam się. — Nieźle się szarogęsisz jak na bezrobotnego przyjezdnego — stwierdziłam. — Mam pracę. A nawet kilka. Ale owszem, lubię rządzić. A teraz powiedz mi, gdzie jest mąka. Nie przestałam się krzywić, ale przemaszerowałam do otwartej spiżarki. Machnęłam ręką w stronę miejsca, w którym trzymaliśmy produkty do pieczenia. W spiżarce panował nieład, pomyślałam więc, że znalezienie wszystkich rzeczy potrzebnych do zrobienia ciastek będzie wymagało odrobiny czasu na buszowanie. Zostawiłam go jednak z tym problemem i wróciłam do kuchni, żeby rozgrzać piekarnik i natłuścić papier na ciastka. Wyciągnęłam dużą misę do mieszania ciasta, kubki z miarkami i inne utensylia, które, jak sądziłam, mogą mu się przydać przy pieczeniu. Przynajmniej tyle mogłam zrobić, jeśli rzeczywiście zamierzał pokucharzyć. Nagle zrobiło mi się tak ciepło, że postanowiłam zrzucić z siebie bluzę. Na zewnątrz było dobre czterdzieści stopni, ale w domu na śmierć wychłodzonym klimatyzacją na ogół trzęsłam się jak osika. Nagła fala gorąca, która bez powodu zalała moje wnętrze, z pewnością nie była czymś normalnym. Kiedy Tristan wparadował z powrotem do kuchni, niosąc naręcze rozmaitych produktów do pieczenia, siedziałam na blacie ubrana w cienką, białą koszulkę na ramiączkach. Rozstawił wszystko obok misy do mieszania ciasta i elegancko poukładał. Jego biceps napinał się przy najmniejszym ruchu. Fascynowało mnie to. — Sól? — spytał, unosząc brew. Mrugnęłam, próbując zrozumieć to, co powiedział. Po kilku chwilach krępującego milczenia pokazałam palcem za siebie. Bez słowa zrobił krok w moją stronę i dopiero wtedy pojęłam swoją głupotę. Szafka, którą wskazałam, znajdowała się bezpośrednio za mną. Powinnam po prostu podać mu to, co chciał. Zdawał się tym jednak nie przejmować i podszedł do mnie tak blisko, że poczułam się nieswojo. Kiedy sięgał do szafki za mną, jego klatka piersiowa znalazła się tak blisko mojej twarzy, że mogłam poczuć jego zapach. A był cudowny, tak cudowny, że na chwilę przymknęłam oczy, by się nim rozkoszować. Musiał sięgnąć naprawdę wysoko, bezwstydnie wcisnął się więc między moje nogi i otarł o wewnętrzną stronę ud, aby utorować sobie drogę. Prychnęłam. — Przepraszam — rzucił i cofnął się z solniczką w ręce. Nie uszło mojej uwadze, że zanim się

odwrócił i postawił sól obok innych składników, badawczo omiótł mnie wzrokiem. — To ty jesteś tą opiekunką? Nie tak sobie ciebie wyobrażałem, kiedy Jerry powiedział, że mają opiekunkę, która mieszka z nimi na stałe. — A co sobie wyobrażałeś? — spytałam, wpatrując się w jego plecy. — Właściwie to nie wiem. Nie miałem w głowie jakiegoś konkretnego wizerunku. Po prostu nie oczekiwałem kogoś takiego jak ty. — Odwrócił głowę, aby posłać mi kolejne nieodgadnione spojrzenie. Zrobiłam nieprzyjazną minę; poczułam się urażona i odrobinę dotknięta. — Co chcesz przez to powiedzieć? — Nic złego. Przestań patrzeć na mnie takim wzrokiem. Opiekunki zwykle nie wyglądają tak jak ty. Przypominasz raczej kogoś, kogo w Hollywood zatrudniliby w roli pomocy domowej, żeby dodać filmowi erotycznej pikanterii. Jesteś seksowna. I to bardzo. Nie zgrywaj nieśmiałej. Wiesz przecież, że wyglądasz zabójczo. Przestałam ciskać gromy, ale nie ufałam komplementom. — Wyluzuj, dobrze? — powiedział, przyglądając mi się uważnie. — Nie podrywałem cię i nie zamierzam. Ile ty masz lat? Osiemnaście? Jesteś dla mnie o wiele za młoda. Po prostu stwierdzam fakty. Kobiety na ogół nie przepadają, kiedy plączą się im pod nogami inne kobiety, zwłaszcza tak atrakcyjne jak ty. Znów spiorunowałam go wzrokiem. — Mam dwadzieścia jeden lat, a Bev jest moją najlepszą przyjaciółką. Pracuję u niej od dwóch lat. Uniósł ręce i posłał mi przepraszający uśmiech. — Wybacz. Nie chciałem wyjść na dupka. Po prostu zaskoczyło mnie, że tak wygląda opiekunka, o której wspomniał mi Jerry. Nie sugerował, że taki z ciebie… hm, towar. — A ty, ile masz lat? — spytałam, wciąż czując się dotknięta uwagą o zbyt młodym wieku. — Dwadzieścia sześć. — To też nie tak wiele — stwierdziłam. — Wiem. Po prostu za dużo, żeby umawiać się z osiemnastolatkami, a może nawet z dwudziestojednolatkami. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o głębsze relacje, to z kobietami w moim wieku też mi nie wychodzi, dlatego nie wchodzę w trwałe układy. Nie mogłam się powstrzymać. Musiałam zapytać. — Co zatem robisz? — Romansuję. Przelotne, luźne flirty. A ty? Pokręciłam głową i wydęłam usta. Nie mogłam uwierzyć, że już przeszliśmy do tego tematu. Bez wątpienia przy tym mężczyźnie trzeba było zachować ostrożność. — Ja uznaję tylko stałe związki. Bez wyjątku. W życiu nie miałam przelotnego romansu. Westchnął, odmierzając do misy pewną ilość mąki. — Cóż, jak sądzę, to upraszcza sprawę. Będziemy więc przyjaciółmi. Posłał mi przez ramię uśmiech, któremu nie sposób było się oprzeć. Pomyślałam, że to jedna z najdziwniejszych rozmów, jakie kiedykolwiek odbyłam, zwłaszcza że dopiero co się poznaliśmy. Tyle tylko, że wcale nie miałam wrażenia, jakbyśmy znali się zaledwie chwilę. Rozmawiał ze mną jak ze starą, dobrą znajomą, a poza tym trudno było polemizować z czymkolwiek, co powiedział tym swoim niskim, głębokim głosem. Skinęłam głową i odwzajemniłam uśmiech, w którym tliła się iskierka żalu. — Zgoda, bądźmy przyjaciółmi. Zwłaszcza że przez kolejny tydzień będziemy mieszkać pod jednym dachem. — Zatem postanowione. Moim pierwszym zadaniem jako twojego przyjaciela będzie pokazanie ci, jak zrobić najpyszniejsze na świecie ciastka z wiórkami czekoladowymi.

Rozdział 2. Tristan krok po kroku pokazał mi cały proces robienia ciastek, a ja udawałam, że się przypatruję, choć to przypatrywanie koncentrowało się głównie na jego ramionach, obłędnie wyglądających przy pracy. Z trudem nad sobą panowałam, obserwując jego muskularne ręce drgające w takt ruchów urządzenia. — Zapamiętałaś, Daniko? — spytał z uśmiechem. Otrząsnęłam się i spojrzałam mu w twarz. — Że co? — Lubisz pakować się w kłopoty — oznajmił, wracając do wyrabiania ciasta. — Ja?! — spytałam, ale nie żałowałam, kiedy nie odpowiedział. Nie zamierzałam wdawać się w rozmowę o kłopotach. Pieczołowicie ułożył niewielkie porcje ciasta na natłuszczonym arkuszu. Wsunął blachę do piekarnika i nastawił minutnik. — Lubisz wychodzić? — spytał, myjąc ręce. Miałam wrażenie, że nie potrafię oderwać oczu od jego dłoni. — Wychodzić? Wytarł ręce, podszedł do mnie i zatrzymał się tuż przede mną. — Tak. Wychodzić. Do pubów, klubów, na imprezy. Jak się lubisz bawić? Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale w głowie miałam pustkę. Bawić? Jak ja się lubię bawić? Owszem, bez przerwy byłam czymś zajęta, ale czy cokolwiek robiłam z czystej przyjemności? — Często pływam z chłopcami. I wychodzę na spacery z psami. Popatrzył na mnie dziwnie, a ja nabrałam ochoty, by mocno pacnąć się w czoło. Zabrzmiałam jak dziwaczka, nawet we własnych uszach. — Pływasz z chłopcami i spacerujesz z psami? A kiedy ostatnim razem ruszyłaś się z domu? Przetrawiłam to w myślach i szybko doszłam do wniosku, że wolę się nie przyznawać, jak dużo czasu upłynęło od chwili, kiedy ostatnio „ruszyłam się z domu”. Od choćby próby udzielenia odpowiedzi uratowała mnie sfora psów, która właśnie wparowała do kuchni. Wcześniej wszystkie odprowadziły Bev do jej pokoju, ale najwyraźniej skończyły się z nią witać. Dot ustawił się między Tristanem a mną, wydał z siebie ciche, ostrzegawcze warknięcie, a potem zaczął przy mnie warować. Tristan przyjrzał się psom i oparł dłonie na biodrach, próbując ogarnąć wzrokiem wszystkie. — Przedstawisz mi je? — spytał. Nie mogłam się powstrzymać; kąciki ust same uniosły mi się w uśmiechu. — Chcesz, żebym zapoznała cię z psami? Wzruszył ramionami ze zwykłym, niewymuszonym uśmiechem. — Jeśli nie sprawi ci to kłopotu. Najpierw wskazałam Mango. — To jest Mango. Obślini cię i położy się na tobie, kiedy będziesz spał, ale jest najsłodszym psiakiem na świecie. Kiwnął głową i zaczął gładzić wielkie psisko. Mogłaby mu jeść z ręki. Wskazałam kolejnego czworonoga, niewielkiego, czarno-białego lhasa apso. — Ta mała to Pupcake. Straszna przylepa, ulubienica chłopców. Tristanowi wystarczyła chwila, by suczka odwróciła się na grzbiet. Potem pokazałam palcem cętkowanego, brązowego coonhounda. — To Coffeecup. Jest najmłodszy i trochę mamy ze sobą na pieńku. Roześmiał się na dźwięk imienia i pogłaskał psiaka. Coffeecup polizał go po twarzy, a Tristan przyjął to bez mrugnięcia okiem. Skubany. — Mogę zapytać o ten pieniek czy to raczej trudny temat? — Trudny — odparłam. Dziki psiak doprowadzał mnie ostatnio do pasji, a ja chwilowo nie miałam ochoty wyjaśniać wszystkich powodów.

Pokazałam na Dota, który wtulał pysk w moją nogę, swobodnie zwisającą z blatu. — To Dot. Spośród całej bandy to jedyny pies stróżujący. Tristan kiwnął głową i nachylił się, żeby pogłaskać psa, w przelocie niemal muskając moją nogę dłonią. Ku mojemu osłupieniu Dot dał się pogłaskać, a nawet zamerdał ogonem, nie wspominając o tym, że nawet nie warknął, choć byłam tuż obok. Jak to, do jasnej cholery?! — Jak ci się to udało? Dot nie jest przyjazny dla obcych. Tristan poprzebierał w powietrzu palcami. — Nie mówiłem ci? Mam magiczne dłonie. Przewróciłam oczami. Wyprostował się i wyciągnął z kieszeni talię kart. Nie do wiary, że wcześniej ich nie dostrzegłam. Podziwiałam raczej to, jak ładnie opinają się na nim dżinsy… Przetasował karty. Sposób, w jaki się nimi posługiwał, dowodził nielichej wprawy. Miał potężne dłonie, przez co sprawne ruchy palców robiły tym większe wrażenie i tym bardziej mnie rozpraszały. Ułożył karty w wachlarz i uśmiechnął się do mnie. — Wybierz jedną kartę, dowolną. Kpiąco uniosłam brew. — Serio? Będziesz robił karciane sztuczki? Kiwnął głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Sceptyków uwielbiam najbardziej. Dają jeszcze większe pole do popisu. Przewróciłam oczami, ale posłusznie wybrałam jedną kartę i ostrożnie wyciągnęłam ją z talii, nie pokazując jej Tristanowi. Niewiele brakowało, bym przewróciła oczami raz jeszcze, kiedy okazało się, że wylosowałam królową kier. — Chcę inną kartę — stwierdziłam. Tylko się zaśmiał i pokręcił głową. — Po prostu zapamiętaj ją i wsuń z powrotem. Tak też zrobiłam, dbając o to, by jej nie widział. Znów zaczął tasować karty, nawet na nie nie patrząc. — Widziałam już kiedyś tę sztuczkę — powiedziałam. Zmarszczył brwi, a karty zaczęły pryskać mu z rąk, rozlatując się na wszystkie strony. — Doprawdy? — spytał. Kiwnęłam głową, niepewna, czy rozrzucanie kart dookoła było częścią triku. Gwizdnął głośno. — Mango, przynieś jej kartę. Spojrzałam na psy kompletnie oszołomiona. — Ale jak to…? Mango trzymała w pysku kartę, nachyliłam się więc nad nią i wyciągnęłam dłoń. — Nie jedz kart, głuptasie. To jeszcze mniej zdrowe od masła… — zaczęłam bredzić, wyciągając królową kier z jej pyska. Wyprostowałam się, nagle zbita z tropu. Kiedy napotkałam pewne siebie spojrzenie Tristana, miałam oczy wielkie jak spodki. — Jak ci się to udało? Zrobił ten sam co poprzednio gest z przebieraniem palcami w powietrzu. Jego magiczne dłonie. — Zręczność dłoni nie wyjaśnia sprawy — stwierdziłam. Roześmiał się głośno, a ja się uśmiechnęłam, bo zdążyłam już pokochać dźwięk jego śmiechu. — Serio, jak to zrobiłeś? Jakim cudem zwerbowałeś Mango do tej sztuczki? — Magiczne dłonie to jedyna odpowiedź, jaką kiedykolwiek ode mnie wyciągniesz. I co, nadal twierdzisz, że już widziałaś ten trik? Tylko pokręciłam głową, starając się domyślić, czego musiał dokonać, żeby udał mu się taki numer. — To naprawdę… fajne imiona dla psów. — Wyrwał mnie z zamyślenia. Wzruszyłam ramionami. — Chłopcy nadali imiona wszystkim oprócz Mango. Faktycznie nieźle się spisali. To fajne dzieciaki. Odwróciłam się, gdy Bev zawołała mnie po imieniu, wchodząc do kuchni z uśmiechem. A kiedy podeszła bliżej, przeniosła ów uśmiech na Tristana. Była wysoką, szczupłą kobietą o chabrowych oczach i rudawych, jasnych włosach. Miała czterdzieści osiem lat, ale moim zdaniem nie wyglądała na tyle, a jej jasna skóra dopiero zaczynała zdradzać delikatne oznaki starzenia się. Miała ładną twarz, smukłą sylwetkę i zawsze była nienagannie ubrana.

— Przepraszam, Daniko — powiedziała mi. — Nie wiedziałam, że to twój przyjaciel. Zachowałam się niegrzecznie, wychodząc bez słowa powitania. Myślałam… No cóż, myślałam, że to kolejny… pomysł Jerry’ego. — Machnęła ręką, jakby chciała odegnać tę myśl. Od lat nie poczułam się tak głupio jak wtedy, patrząc na przepraszający wyraz jej ust. — W każdym razie — odwróciła się do Tristana i wyciągnęła rękę — jestem Bev. Tristan bez wahania odpowiedział uśmiechem i ujął jej dłoń. — Tristan. Bev spojrzała na mnie. — Jerry powiedział mi, że poznaliście się na ostatnim semestrze. Dlaczego wcześniej mi o tym nie opowiadałaś? — spytała z uśmiechem. Uśmiech Bev był ucieleśnieniem uroku. Na podstawie tego uśmiechu nikt nie powiedziałby, że ta kobieta jest prawniczką. Wzruszyłam ramionami, czując się przyparta do muru i winna jak cholera. — Bo nie było o czym mówić. To tylko znajomy. Zostanie u nas przez tydzień, nie dłużej, przyrzekam. Machnęła ręką. — Nie martw się. Zostań z nami tak długo, jak zechcesz, Tristanie. Przyjaciel Daniki jest moim przyjacielem. To jak się właściwie poznaliście? — Mieliśmy razem zajęcia — odpowiedziałam, zerkając na Tristana. — Jakie zajęcia? — spytała z uporem godnym adwokata. — Psychologię — wypaliłam. — Angielski — rzucił Tristan w tej samej chwili. Zmroziłam go lodowatym spojrzeniem za zaprzeczanie mi. Wyszczerzył zęby do Bev, kompletnie niezrażony. — Jedno i drugie. Chodziliśmy ze sobą na dwa przedmioty. Danika była tak miła, że dawała mi swoje notatki. Bev spojrzała na mnie z dumą. — Jest bardzo skrupulatna. Odpowiedziałam uśmiechem, przyrzekając sobie w duchu, że już w życiu jej nie okłamię, bez względu na powody. Przeklęty Jerry. — Właśnie próbowałem namówić Danikę, żeby wyskoczyła ze mną dziś wieczorem do klubu — zwrócił się Tristan do Bev. Zerknęłam na niego, zastanawiając się, do czego u diaska zmierza. — Wydaje się jej, że spacery z psami są najlepszą rozrywką dla dwudziestojednolatki. Moim zdaniem powinna częściej imprezować. Pomoże mi pani ją przekonać? Bev spojrzała na mnie, marszcząc brwi. — Wiesz, Daniko, że rzeczywiście nie przypominam sobie, kiedy ostatnio gdzieś wychodziłaś. Tristan ma rację. Masz dwadzieścia jeden lat. Powinnaś się częściej bawić. Jeśli wzrok mógłby zabijać, Tristan padłby trupem na miejscu. Udało mu się przekabacić moją Bev w niecałą minutę. Nie mogłam w to uwierzyć. Tylko się do mnie uśmiechnął, nie zważając na moje mordercze spojrzenie. — A zatem załatwione. Dziś wieczorem wychodzimy się pobawić. W kasynie Cavendisha jest nowy klub. Świetny. Spodoba ci się. Zanim się odezwałam, dłuższą chwilę mierzyłam go spojrzeniem. — Po prostu chcesz, żebym woziła ci tyłek. Pewnie nawet nie masz samochodu. Poczułam się trochę głupio, bo Tristan i Bev zaczęli się śmiać. — Mam wrażenie, że nieźle się znacie — parsknęła Bev. — Daniko, jak to się stało, że nigdy wcześniej ani słowem nie wspominałaś mi o Tristanie? Pokręciłam głową, ale Tristan wtrącił się, zanim zdążyłam otworzyć usta. Położył dłoń na sercu i obdarzył mnie elektryzującym uśmiechem. — Ranisz moje uczucia, Daniko. Naprawdę nie pisnęłaś o mnie nawet słówkiem? Bawiła go ta mała szopka, ale mnie zdecydowanie nie było do śmiechu. — Nie — ucięłam szorstko. — Och, Daniko, rzeczywiście powinnaś trochę wyjść do ludzi. Nalegam. Idź i baw się dobrze. Dziś wieczorem nie będę potrzebowała opieki nad chłopcami. Skrzywiłam się. — Mam sprawy do załatwienia. — Jakie na przykład? — spytał Tristan.

— Na przykład muszę iść na spacer z psami. — Dobra. Załatwmy to teraz. Idę z tobą. Przewróciłam oczami z pełną świadomością, że zachowuję się jak dziesięciolatka. — Dobra, ale ty bierzesz Coffeecupa. Wzruszył ramionami. — Jasne, czemu nie. — I muszę ogarnąć basen — powiedziałam mu. — Nie zawracaj sobie tym głowy — zaprotestowała Bev. — Pomogę — powiedział Tristan z dziwnym uporem. — I dokończyć pranie. Tristan westchnął. — Tym się zajmiemy, jak skończymy piec ciastka. — Nie musisz dzisiaj tego robić, Daniko — podjęła kolejną próbę Bev. — Dziś wieczorem sama mogę się zająć praniem, a basen może poczekać. Przydałby ci się wolny wieczór. — Uporamy się z tymi zajęciami w godzinę i wciąż zostanie jej mnóstwo czasu, żeby się przygotować — powiedział Tristan. Odezwał się minutnik w piekarniku i Tristan poszedł zerknąć, jak się mają ciastka. Bev i ja tylko patrzyłyśmy bez słowa, jak zakłada rękawice ochronne i wyciąga z pieca blachę z ciastkami. Był to dziwny, a zarazem fascynujący widok: umięśniony mężczyzna w domu, zajmujący się kuchnią. Piekący pieprzone ciastka. Ten człowiek był kwintesencją tarapatów… Przez dłuższą chwilę przyglądał się smakowicie pachnącym ciastkom, a potem uśmiechnął się do mnie z ukosa. — Ta partia wyszła znakomicie. Musicie spróbować. Skrzywiłam się. — Dbam o figurę. Tristan bezwstydnie zlustrował moje ciało. — I świetnie ci to wychodzi, ale ciastko możesz zjeść. — Kto mógłby się oprzeć? — spytała Bev. Właśnie, kto? — pomyślałam z żalem. Był za bardzo apodyktyczny jak na mój gust, a przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. — To od jakich obowiązków zaczniemy? — spytał Tristan, zsuwając garść wciąż gorących ciastek z papieru na talerz. — Od wyprowadzenia psów — powiedziałam w zamyśleniu, wciąż zafrapowana łatwością, z jaką radzi sobie w kuchni. Kiwnął głową i podsunął nam talerz. — Za jakąś minutę ciastka przestygną na tyle, że będzie można je zjeść. Weź sobie wtedy jedno, a potem pójdziemy na spacer z psami. Od razu sięgnęłam po ciastko, kompletnie zauroczona zapachem. Na ogół nie miałam większych problemów z przestrzeganiem diety, bo przy moim zamiłowaniu do tańca musiałam trzymać figurę, ale nawet ja nie mogłam się oprzeć pokusie skosztowania jego pysznie pachnących ciastek. Pacnął mnie w dłoń zmierzającą do talerza. — Powiedziałem, że za minutę, Daniko. Przez długą chwilę mierzyłam go spojrzeniem. Tylko się uśmiechnął i najpierw podał talerz z ciastkami Bev. Wzięła jedno i podziękowała. Założyłam ręce na piersiach i zatopiłam w nim wzrok. Starałam się w myślach przekonać samą siebie, że powinnam odmówić zjedzenia ciastka tylko po to, żeby rozzłościć tego szarogęszącego się drania. Obdarzył mnie widokiem dołeczków w policzkach, złocistych oczu skrzących się wesołością, a potem miał czelność sam sięgnąć po ciastko i podać mi je do ust. Ugryzłam, bo nie mogłam się oprzeć zapachowi i jego charyzmie. Zamknęłam oczy i aż mruknęłam, rozkoszując się smakiem. Bev wydała z siebie podobny dźwięk. Ten facet zdecydowanie nie rzucał słów na wiatr. Jego ciastka były tak dobre, jak twierdził. Miały idealnie dobrane proporcje smaku między słonością a słodyczą i perfekcyjną kruchość; nie były za miękkie, ale rozpływały się w ustach. Właściwie nie musiałam ich gryźć. Gdy wreszcie skończyłam się delektować pierwszym kęsem, otworzyłam oczy, żeby na niego spojrzeć. Wciąż się uśmiechał, a jego dłoń nadal trzymała ciastko przy moich ustach, bym mogła wziąć

kolejny kęs, ale teraz w jego oczach pełgały płomyki pożądania. Zabrałam ciastko z jego dłoni i sama ugryzłam drugi kawałek. Tristan też sięgnął po jedno i wziął sporego gryza. Patrzyłam, jak żuje, zauroczona wyrazistymi rysami jego pracującej żuchwy. Koniec końców, udało mi się jednak oderwać wzrok i dokończyć ciastko niespiesznymi, sycącymi kęsami. Chłopcy wpadli do kuchni dokładnie w chwili, gdy kończyłam jeść. Tristan podał im ciastka i papierowe ręczniki, a przy okazji się przedstawił. Wobec dzieci zachowywał się zupełnie swobodnie, a one wydawały się akceptować go bez wahania, tak samo jak wszyscy inni. Ten facet był chodzącą charyzmą. Zabrałam psie smycze z pralni, wzułam klapki i podeszłam do drzwi wejściowych. Dot pierwszy zauważył smycz i pognał do drzwi, merdając ogonem. Bev miała wielki ogród, ale psy i tak uwielbiały spacery. Przygotowałam je wszystkie z zamiarem wyjścia, bez względu na to, czy Tristan dołączy do mnie, czy nie. Nie potrzebowałam pomocy i nie do końca rozumiałam jego potrzebę towarzyszenia mi w domowych obowiązkach. Przyskoczył do mnie, gdy już wychodziłam, i przytrzymał mi drzwi. Kiedy wyszliśmy, wyciągnął do mnie rękę, a ja podałam mu smycze Coffeecupa i Pupcake. Zdążyliśmy wyjść na chodnik, gdy zapytał: — Opowiedz mi o perypetiach z Coffeecupem. Westchnęłam. — Dlaczego? — Dlaczego co? — Dlaczego u licha interesują cię moje psie problemy? — Bo jestem ciekawski i myślę, że to urocze, że masz „psie problemy”. To stwierdzenie skłoniło mnie do uśmiechu i do odpowiedzi. — Jest niesforny. Obrał sobie za życiowy cel wybieganie przez drzwi wejściowe za każdym razem, kiedy otwieram je z dowolnego powodu. Tylko w tym tygodniu trzy razy zgubił się w okolicy. Wzruszył ramionami. — Ale sąsiedztwo masz spokojne. Nie uświadczysz tu pędzących aut. Osiedle jest ogrodzone. W czym więc problem? Skrzywiłam się. — Problem stanowi paniusia od drobiu. Roześmiał się, szczerze zaskoczony. — Paniusia od drobiu? Ja też się zaśmiałam, wiedząc, jak niedorzecznie to brzmi… i jakie to jest niedorzeczne. — Owszem. Stuknięta paniusia od drobiu. Tristan zaczął się śmiać tak, że musiał zatrzymać się w pół kroku. — Dobra, musisz mi o tym opowiedzieć. Kto to taki ta stuknięta paniusia od drobiu? Pokręciłam głową, ale zaczęłam opowiadać. — W ramach tego osiedla funkcjonuje ogólnodostępna stajnia. Tutejsi mieszkańcy mogą wynajmować boksy za opłatą. Większość boksów zamieszkują konie, ale pewna pani urządziła sobie tam zagrodę dla swoich wystawowych kur. Uniósł brew. Było w nim coś, czemu nie potrafiłam się oprzeć; zwłaszcza to, jak bez reszty, w skupieniu, poświęcał mi całą swoją uwagę. Spijałam to zainteresowanie, jakbym była go spragniona od dawna. Naprawdę powinnam trochę częściej wychodzić. — Wystawowych kur? — spytał. — Tak. Hoduje ozdobne kury. Mieszka nieopodal stajni i o ile wiem, spędza tam większość cholernego dnia. A kiedy tam jest, pozwala drobiowi szwendać się po całej okolicy, ptaki są więc przez długi czas puszczane samopas… i kompletnie bezbronne. Znów zaczął się śmiać. — O nie… — powiedział, domyślając się, do czego zmierzam. Pokiwałam głową. — O tak. Mierzyłam czas. Coffeecup potrafi dopaść do stajni w niecałe dwie minuty, a kilka sekund później jest już po kurze. Tylko w tym tygodniu wykończył jej trzy ptaki. — Wykończył? Przytaknęłam. — Zjada je. Skręca im kark, zanim zdążę go dopaść, a ja naprawdę szybko biegam. — To rzeczywiście klops. — Owszem, wiem. Właśnie stąd wynikają moje psie problemy z Coffeecupem. Stuknięta

paniusia od drobiu, kiedy traci któregoś ze swoich ptaków, robi mi niezłą chryję. Bev musi jej płacić pięćdziesiąt dolarów za każdym razem, kiedy tak się dzieje, ale to stukniętej pani od drobiu nie pociesza, bo ten drób jest dla niej całym życiem. Poszliśmy dalej, teraz jednak uśmiechaliśmy się oboje. — No cóż, jeśli Coffeecup wymknie się, kiedy będę w pobliżu, dopadnę go, zanim zdąży wyprawić jakikolwiek drób na tamten świat. Słowo. — Jest naprawdę szybki — ostrzegłam, ani przez chwilę nie wierząc, że potrafiłby złapać tego durnego psa, jeśli znowu wyrwałby się na wolność. — Ja też. Zaśmiałam się i tylko pokręciłam głową z niedowierzaniem.

Rozdział 3. Z domowymi obowiązkami uporaliśmy się w rekordowym czasie. Tristan pomógł mi nawet poskładać pranie. Pomyślałam, że jest dziwny… i naprawdę słodki. Po zaledwie kilku godzinach od spotkania z nieznajomym przeglądałam zawartość szafy w poszukiwaniu czegoś przystającego do wyjścia do klubu w Vegas. Obleśna scena klubowa tego miasta zupełnie mi nie odpowiadała, ale sama myśl wyjścia dokądś była ekscytująca. Tristan był po prostu… zabawny, a ja miałam ochotę się pobawić. Szczera rozmowa, podczas której szybko ustaliliśmy, że będziemy przyjaciółmi, złagodziła obawy, jakie mogłabym żywić względem wychodzenia z kimś takim jak on. Nie miałam wielu przyjaciół w swoim wieku. Dopasowałam się do przyjaciółek Bev, które potraktowałam jak własne, ale jeśli nie liczyć mnie, najmłodsza z całego grona miała trzydzieści dwa lata. Czułam się swobodnie wśród starszych ode mnie ludzi. Zawdzięczałam to Bev. W jej obecności zawsze było mi tak dobrze, tak bezpiecznie. Była dojrzałą osobą i wiedziała, jak należy postępować. Była też stabilna, a ja potrzebowałam stabilności. Lgnęłam do niej. Tymczasem mieszkających w mieście grzechu ludzi w moim wieku rzadko kiedy dało się opisać zdaniem, w którym występowałoby słowo „stabilność”. Zdawałam sobie sprawę, że Tristan nie był wyjątkiem i słowa „stabilność” zapewne trudno byłoby użyć nie tylko w jednym zdaniu na jego temat, ale w całej jego biografii, a jednak nie sposób było mu się oprzeć. Wpatrywałam się w szafę pełną ciuchów przez dobre pięć minut, gdy znalazła mnie Bev. Dzięki temu, że co rusz dawała mi któreś ze swoich ubrań, była to dobrze zaopatrzona szafa. Dzięki Bogu nosiłyśmy ten sam rozmiar i na garderobę nie mogłam narzekać, ale po prostu nie byłam pewna, co na siebie włożyć. Nocne życie w Vegas było bardzo urozmaicone — mogłam ujść w tłumie, zakładając zwykłe dżinsy, albo się wystroić, tylko po prostu nie mogłam zdecydować, czego tak naprawdę chcę. Nie chciałam wyjść na kocmołucha, ale też nie zamierzałam wyglądać tak, jakbym przesadnie się starała. Zanim weszła, Bev delikatnie zapukała do drzwi — zawsze tak robiła. Miała przerzuconą przez ramię czarną, jedwabną sukienkę z odsłoniętymi plecami. Już kilkakrotnie widziałam ją w tej kiecce. To była jedna z jej ulubionych sukienek. Góra była luźna, dół mocno dopasowany. Kiedyś dla zabawy ją przymierzyłam i wyglądałam nieźle; ba, powiedziałabym nawet, że rewelacyjnie, ale miałam wrażenie, że może to trochę zbyt wyzywająca kreacja na wieczorne wyjście z facetem, którego dopiero co poznałam. Mimo wszystko obrzuciłam sukienkę pożądliwym spojrzeniem. Zagryzłam wargę, a Bev popatrzyła na mnie znacząco. — Jeśli ją założysz, dam ci wolną rękę w kwestii wyboru z mojej garderoby czegokolwiek, na co będziesz miała ochotę przy następnej okazji — powiedziała. Nie trzeba było więcej, żeby mnie przekonać. Zawartość jej szafy przyprawiała o zawrót głowy i zdecydowanie wykraczała poza moje możliwości finansowe. — Dziękuję — powiedziałam po prostu. Uśmiechnęła się i mrugnęła porozumiewawczo, najwyraźniej zadowolona, że dałam się namówić. Najpierw wzięłam prysznic, ułożyłam włosy i zrobiłam makijaż, pozwalając, by unosząca się w łazience gorąca para wyrównała wszelkie drobne zagniecenia i nierówności sukienki. Góra była uszyta z czystego jedwabiu, a szyję okalały kryształki Svarowskiego. Dolna, dopasowana część także wyglądała jedwabiście, ale domieszka stretchu nadawała jej taką elastyczność, że mogłam w niej swobodnie tańczyć, a to podstawa. Nie przepadałam za klubami, ale tańczyć wprost uwielbiałam. Odwróciłam wzrok od kosztownej kreacji i wysuszyłam włosy, pozwalając im opaść prostą, swobodną falą — były jak czarny wodospad spływający po plecach. Zawsze dobrze czułam się w czerni. Podkreślała moją alabastrową skórę i jasnoszare oczy. Moja matka była pół-Rosjanką, pół-Japonką i, jak

sądziłam, w moich rysach kryły się pierwiastki obu nacji. Mogłam jednak tylko zgadywać, bo nigdy się nie dowiedziałam, jak wyglądała druga połowa tego równania. Pieczołowicie podkreśliłam oczy czernią i musnęłam powieki ciemnoszarym cieniem. Trochę poszalałam z maskarą i zaakcentowałam usta ciemnokasztanową pomadką, ale na tym poprzestałam. Moja cera nie potrzebowała podkładu i źle go znosiła. Wciąż miałam na sobie tylko ręcznik, gdy Bev wparadowała do łazienki. Od lat nie krępowałyśmy się swojej obecności, uśmiechnęłam się więc tylko, gdy weszła do środka po obowiązkowym pukaniu. Zaczęłam protestować już w chwili, gdy zobaczyłam w jej ręce szkatułkę z biżuterią. Nie nosiła tanich, sztucznych błyskotek, a ja zmartwiałam na samą myśl o tym, że mogłabym zgubić pożyczone kosztowności. Smutna prawda była taka, że w życiu nie byłoby mnie stać na odkupienie nawet najtańszego jej świecidełka. Bev kompletnie zignorowała moje protesty i otworzyła puzderko, aby pokazać mi parę kolczyków. Tkwiły w nich wielkie, okrągłe brylanty, przynajmniej dwukaratowe. — Mają dobre zapięcia, Daniko. Nie ma mowy, żebyś któryś zgubiła, a ta sukienka aż się prosi o brylanty. — Nie mogę, Bev. Po prostu nie mogę. A poza tym mam wrażenie, że już przesadziłam z kreacją. Tristan pewnie założy na siebie zwykły T-shirt i jakieś dżinsy. — Mylisz się. Widziałam go. Już jest gotowy i ma sznyt. Parsknęłam. Uwielbiałam te jej staromodne wtręty. — Sznyt? Chyba sznyty… — Sznyt w sensie elegancji, mądralo. — A co założył? — Czarne spodnie od garnituru, czarny T-shirt i marynarkę. — Trochę jak typowy amancik z Vegas. Mam na myśli to połączenie T-shirta z garniturem. I czy nie jest na to aby trochę za gorąco? Wzruszyła ramionami. — Poczekaj, aż go zobaczysz. Nazwij to jak chcesz, ale wygląda apetycznie. Roześmiałam się. — Nie mogę uwierzyć, że namawiasz mnie do wyjścia z nim na miasto. Lucy będzie miała z tego powodu używanie. Będzie ci suszyć głowę… Zresztą mnie też. Bev wydęła wargi, a ja uśmiechnęłam się od ucha do ucha, bo wiedziałam, że zacznie naśladować Lucy. Potrafiła idealnie przedrzeźniać naszą wspólną przyjaciółkę, która była psychiatrą. — Przeskakiwanie z jednego związku wprost do drugiego jest objawem twojego uzależnienia od miłości, Daniko — powiedziała Bev niskim głosem. Westchnęłam. — Naprawdę jest tylko moim przyjacielem i nie wiążę z nim żadnych planów, ale wątpię, by w to uwierzyła, gdyby miała okazję go zobaczyć. Bev kiwnęła głową. — Ja ci wierzę, ale Lucy rzeczywiście pewnie i tak wtrąci na ten temat swoje trzy grosze. Zacząłem się ubierać, zupełnie nieskrępowana obecnością Bev. Kiedy wkładałam sukienkę przez głowę, usłyszałam za sobą ciężkie westchnienie. — Dałabym wszystko, by znów mieć taki biust. Żeby założyć tę sukienkę, musiałam użyć plastrów, nie żartuję. Roześmiałam się. — Pamiętam. Przecież pomagałam ci je przykleić. Ale wyglądałaś obłędnie, a tylko to się liczy. Skrzywiła się. — Pamiętam dni, kiedy latałam bez stanika. To były czasy. Ty jesteś mądrzejsza. Rzadko wychodzisz bez biustonosza. A ja swój pierwszy stanik kupiłam dobrze po trzydziestce. Wzruszyłam ramionami. Miałam niewielki rozmiar C, ale bez stanika nie czułam się komfortowo. Zrezygnowałam z biustonosza tylko raz, kiedy miałam na sobie sukienkę, która tego wymagała, ale ponieważ rzadko kiedy się stroiłam, nie było ku temu więcej okazji. Poprawiłam sukienkę na biodrach, a potem wygładziłam dekolt. To była jedna z tych kiecek, w których człowiek czuł się dobrze, a wyglądał jeszcze lepiej. — Twoje czerwone buty — powiedziała Bev.

Kiwnęłam głową, wiedząc, którą parę ma na myśli. Założyła je może ze cztery razy, a potem mi je sprezentowała. Były to czółenka z odkrytymi palcami, na dziesięciocentymetrowym obcasie. Uwielbiałam je, a choć nie były za wygodne, wyglądały świetnie i dało się w nich tańczyć, a dla mnie tylko to się liczyło. Bev starała się przekonać mnie do kolczyków, ale obstawałam przy swoim. To nie był bal na koniec roku, a ja i tak byłam już zrobiona na bóstwo. Do salonu weszłam ze świadomością, że robię wrażenie, ale na widok Tristana zamarłam w pół kroku. Jeśli ja czułam się jak gorąca sztuka, to Tristan aż skwierczał. A najgorsze było to, że mogłabym się założyć, iż osiągnięcie tego efektu zajęło mu najwyżej dziesięć minut. Spodnie i marynarka wyglądały elegancko. Nie miałam pojęcia o garniturach, ale ten sprawiał wrażenie drogiego. Leżał idealnie i podkreślał sylwetkę tak, że nikt nie mógł wątpić, że pod spodem kryje się kawał chłopa. Garnitur wyglądał na szyty na miarę, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę posturę Tristana, ale nie byłam tego pewna i uznałam to za mało prawdopodobne u „promotora klubu”. Dałabym głowę, że to jeden z tych zawodów, w których nie ma co liczyć na godziwą wypłatę. Czerń pasowała mu idealnie, to pewne. Eksponowała jego opaleniznę, rysy twarzy i złociste oczy. Nie ogolił się, ale ciemny zarost i krótkie, czarne włosy jakimś trafem idealnie pasowały do stroju. Wyglądał groźnie i zabójczo przystojnie. Uśmiechnął się szeroko na mój widok, a ja z całych sił starałam się przestać pożerać go wzrokiem. I tak wiedział, że świetnie się prezentuje. Ślinienie się na jego widok byłoby plamą na honorze. — Chciałbym powiedzieć niejedno — zaczął — ale ponieważ jesteśmy tylko przyjaciółmi, ograniczę się do stwierdzenia, że bardzo ładnie wyglądasz. — Dziękuję — odparłam, wciąż uporczywie starając się unikać gapienia się na niego. Lekko zmienił pozę i wsunął dłonie do kieszeni, a mój zafascynowany wzrok powędrował w kierunku torsu i opiętego na nim ubrania. — Ty też świetnie się prezentujesz. Uśmiechnął się szerzej, a dołeczki sprawiły, że moja autodestrukcyjna muzyka rozbrzmiała mi w głowie z całą mocą. — Lubisz tańczyć? O Boże, proszę, tylko nie to — pomyślałam. — Proszę, proszę, proszę; niech nie mówi, że umie dobrze tańczyć. — Owszem — odparłam bezbarwnym głosem. Filuternie uniósł brwi. — To świetnie. Ja też. Zobaczymy, czy dasz radę dotrzymać mi kroku. Założyłam ręce na piersiach i przybrałam marsową minę. — Mogę tańczyć całą noc. Położył dłoń na czole, udając zmartwienie. — Kusisz — mruknął, otwierając przede mną drzwi. Bev albo Jerry byli tak mili, że zamknęli psy z tyłu domu, aby nie pognały przez drzwi wejściowe, kiedy będziemy wychodzić. — Prowadzę? — spytałam. Doprawdy nie chciałam pokazywać się w centrum Vegas moją sfatygowaną hondą civic rocznik 98, ale byłam przekonana, że nie mamy innego wyboru, bo Tristan, o ile wiedziałam, przyjechał do nas autem Jerry’ego. — Nie. — Wskazał czarnego sedana, zaparkowanego przy krawężniku. — Nie będę robić z dwudziestojednolatki szofera. To profanacja. Zabierze nas mój przyjaciel. Ma wobec mnie mały dług wdzięczności. Otworzył tylne drzwi auta, zamknął je za mną, gdy wsiadłam, sam zaś zajął miejsce pasażera. Za kierownicą siedział szczupły chłopak o kasztanowych włosach. Nosił okulary w czarnych oprawkach i był przystojny w hipsterskim stylu; miał regularne rysy twarzy i ciemne oczy. Sprawiał wrażenie rok albo dwa lata starszego ode mnie. Kiedy Tristan nas sobie przedstawił, chłopak uśmiechnął się przyjaźnie. — To jest Kenny. Nasza paczka przyjaciół uwielbia pseudonimy, a jego przezywamy Naleśnik. — Naleśnik? — spytałam. Kenny przewrócił oczami. — To głupie. — Nazywamy go tak, bo jest miłym facetem. Bez względu na to, w jak przelotny wda się romans, zawsze robi dziewczynie na śniadanie naleśniki.

Teraz przyszła na mnie kolej na przewracanie oczami. — Wszyscy jesteście tacy słodcy? Kenny wyszczerzył zęby, a Tristan roześmiał się w głos. — A ty? — spytał Tristan. — Nie robisz im nawet naleśników? — Jeśli wciąż kręcą się obok nad ranem, jasne. Lubię pichcić. — Masz jakiś pseudonim? — spytałam Tristana. — Reaguję tylko na imię Tristan — odparł. Kenny posłał mu zdumione spojrzenie. — Kumple nazywają go Tryst[1], z igrek w środku, ale nie cierpi tej ksywy. — Rozkoszne — powiedziałam, bo spodobał mi się złowrogi błysk w oczach Tristana na dźwięk tego słowa. Za bardzo się uśmiechał. I za często. — Tryst. Dobry pseudonim dla takiego kobieciarza. Podoba mi się. Tristan odwrócił się na siedzeniu w moją stronę. — Nie wolno ci tak mnie nazywać. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się szeroko. — A jak mógłbyś mnie przed tym powstrzymać? Odparł uśmiechem. — Zaufaj mi, coś wymyślę. Oczywiście to tylko wzbudziło moją ciekawość, na cóż takiego mógłby wpaść. — Jasne, Tryst — wypaliłam. Pokręcił głową. — Nie zmuszaj mnie, żebym wstał. — Bo co wtedy zrobisz? Zastanowił się głęboko. — Ujmijmy to inaczej. Otwarte groźby najwyraźniej tylko cię nakręcają. Jeśli powstrzymasz się od nazywania mnie w ten sposób, zrobię ci śniadanie. — Nie lubię naleśników — ostrzegłam. — Zrobię, co tylko zechcesz. Potraktuj mnie jak nadwornego kuchcika. — Czy oferta obejmuje tylko jedno śniadanie? — Dopóki będę u was mieszkał, co dzień rano przygotuję ci cokolwiek, na co będziesz miała ochotę. — Umowa stoi — zgodziłam się szybko. Po spróbowaniu ciastek nabrałam ochoty na dowolne danie w jego wykonaniu. — Ale jestem bardzo wybredna. Rano będziesz miał twardy orzech do zgryzienia. Tylko się uśmiechnął. — Nie mogę się doczekać. Będziesz wniebowzięta. Skrzyżowałam nogi i spojrzałam gdzieś w dal, błądząc myślami daleko od spraw kulinarnych. — Czyli wy jakby… nie jesteście parą? — Kenny spojrzał na Tristana pytająco. — Nie jesteśmy, ale niech ci nic nie chodzi po głowie. Żadnemu z was, matołki, nie wolno się do niej nawet zbliżyć. Przekaż to innym. — A cóż to za jaskiniowe maniery? — wtrąciłam się poirytowana. Nie zamierzałam wprawdzie umawiać się z żadnym z jego bezsprzecznie niedojrzałych przyjaciół, ale jak jasna cholera nie uważałam, że powinien mieć w tej kwestii coś do powiedzenia. Obdarzył mnie widokiem tych przeklętych dołeczków, tak urzekających, że miałam ochotę zdzielić go w łeb torebką. — Po prostu dbam o swoją przyjaciółkę. Ty oczekujesz stałego związku. W odróżnieniu od wszystkich facetów, których dziś poznasz. Chcę ci po prostu zaoszczędzić kłopotów. — Jakże miło z twojej strony — mruknęłam i zaczęłam się zastanawiać, w co się pakuję, wchodząc w to grono. — Spotkamy dziś wieczór wszystkich tych czarusiów? — Nie mam pojęcia, kto będzie — powiedział Tristan, patrząc na Kenny’ego. Kenny wzruszył ramionami. — Kto wie? Cory stoi dziś za barem, pewnie będzie więc trochę ludu. Mało który z naszych przyjaciół odmówi sobie darmowego drinka w jednym z najlepszych klubów w mieście, ale tylko o Jaredzie wiem, że na pewno przyjdzie. — To miło — stwierdził Tristan z zadowoleniem w głosie. — Jared to mój młodszy brat. Polubisz go. Wszyscy go lubią. Masz jakieś rodzeństwo? Na dźwięk tego pytania ścisnęło mi się serce. Nie spodziewałam się go, a temat rodzeństwa był u mnie na cenzurowanym. — Mam siostrę.

— Starszą czy młodszą? — Jest o dwa lata młodsza ode mnie. — Mieszka tutaj? Zagryzłam wargę. — Nie wiem. Od lat nie mam pojęcia, co się z nią dzieje. — Dlaczego, do licha? Trzeba utrzymywać kontakty z rodziną. Gdyby to było takie proste… — Bo mnie nienawidzi. Nawet gdybym spróbowała, nie chciałaby ze mną gadać. — Czemu? — Bo jako starsza siostra okazałam się do bani. Możemy już skończyć to przesłuchanie? — Wybacz. Nie chciałem być wścibski. — To nie bądź. Po prostu daj spokój. — Czułam się jak jędza, ale już wolałam wyjść na jędzę niż rozdrapywać stare rany tylko po to, by zaspokoić jego ciekawość. Uniósł ręce na znak, że odpuszcza temat. Nawet rozdrażniona nie mogłam się oprzeć, by nie pożreć wzrokiem tych wielkich, seksownych dłoni. — Przepraszam — powiedział szczerze. — Wybacz. Już nie będę. Żeby jakoś zrekompensować ci tę gruboskórność, ja dziś stawiam. Spojrzałam na niego przeciągle. — Znasz barmana. Drinki i tak miały być gratis, jeśli się nie mylę? Przeklęte dołeczki zaatakowały z całą mocą. Nawet w półmroku auta dostrzegłam błysk w jego złotych oczach. — Czy ja już wspominałem, że lubię zadziorne dziewczęta? Owszem, rachunkiem tak czy owak nie musielibyśmy się przejmować. Może więc pomogę ci w domowych obowiązkach, dopóki będę u was mieszkał? Czy to wynagrodzi ci moją wścibskość? Przyglądałam mu się uważnie ze świadomością, że bez względu na to, czy pozostaniemy przyjaciółmi, przebywanie z nim przez dłuższy czas nie będzie miało zbawiennego wpływu na mój spokój ducha. A jednak jakoś nie mogłam się oprzeć. Dobrze mi było w jego towarzystwie, czy zwiastowało tarapaty, czy nie. — Wynagrodzi. Przez ten tydzień będziesz moim chłopcem na posyłki — odparłam. Rozpogodziłam się, widząc, jak odchyla głowę i zanosi się śmiechem. — Ma cię w garści — orzekł równie rozbawiony Kenny. Tristan uśmiechnął się do mnie w sposób, do którego pasowało tylko jedno słowo: szelmowski. — Nie miałbym nic przeciwko temu. [1] Ang. tryst oznacza randkę — przyp. tłum.

Rozdział 4. Był środek lata i na zewnątrz panował skwar jak w piekarniku. Tristan podał mi rękę, gdy wysiadałam z samochodu. — Masz dżentelmeńskie maniery… jak na bawidamka — powiedziałam tak cicho, by nikt oprócz niego tego nie usłyszał. Rozbawiłam go tym. — Staram się — odparł bez cienia urazy w głosie. Kenny odstawił wóz do zaparkowania obsłudze, wystarczyło więc kilka kroków, byśmy przekroczyli próg Cavendish Casino. Z chwilą, gdy znaleźliśmy się we wnętrzu, owionęło mnie rześkie powietrze, a różnica temperatur sprawiła, że moje sutki stwardniały w jednej chwili. — Brr… — mruknęłam. Tristan ukradkiem spojrzał na moje piersi. Usłyszałam tylko, jak przeklęty drań mruczy pod nosem „szlag”, zanim szybko odwrócił wzrok. — Zboczuszek — powiedziałam słodko. Oczywiście wywołałam tym jego uśmiech. Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą, szybkim krokiem przemierzając marmurową posadzkę wielkiego foyer, które prowadziło do wnętrza kasyna. — Zwolnij trochę — sapnęłam. — Miej litość dla dziewczyny na dziesięciocentymetrowych obcasach. Zerknął na moje stopy i pokręcił głową. — Przepraszam. W imieniu wszystkich mężczyzn dziękuję za założenie tych cholernych, seksownych butów. Postaram się pamiętać, żeby nie chodzić za szybko. — Nie dodałeś, że są ze mną same problemy, to uprzejme z twojej strony — stwierdziłam, a w głębi duszy pomyślałam, że łatwość, z jaką się do mnie dostosowuje, jest naprawdę miła. — Wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, że mówisz wprost to, co leży ci na sercu. Nie jestem dobry w zgadywankach. To dla mnie miła odmiana, że potrafisz być tak bezpośrednia i szczera. Nie cierpię fochów, a ty nie jesteś zrzędą. Możesz mnie opieprzyć, wysłać do diabła, krzyczeć i wrzeszczeć, jeśli tylko dzięki temu będę wiedział, na czym stoję. Spojrzałam na niego zaskoczona. — A to akurat potrafię. Ba, jestem w tym całkiem niezła. — Wiem, że jesteś. I bardzo mi się to podoba. — A mnie się podoba to, że bardzo ci się to podoba — odparłam bez ogródek. Bo tak też było. Kochałam facetów, którzy nie boją się odrobiny szczerości. Mój eks był obrażalskim sukinsynem, przewrażliwionym na punkcie swojego małego, drażliwego ego, ten rodzaj szczerości nigdy nie był więc u nas na porządku dziennym. Podejście Tristana było, delikatnie mówiąc, przyjemną odskocznią. Rozglądałam się po wykwintnym wnętrzu, gdy niespiesznie przechodziliśmy przez tę część imperium Cavendisha, którą zajmowało kasyno. — A gdzie się podział Kenny? — spytałam, dostrzegłszy brak drugiego mężczyzny. — Pojęcia nie mam — odparł Tristan, rozglądając się dookoła. — Pewnie spotkamy się w klubie. To już niedaleko. Klub o nazwie Decadence przytłaczał rozmachem. Gdy podeszliśmy, do wejścia czekała długa kolejka. Na widok takiego korowodu nabrałam ochoty na zrobienie w tył zwrot. Zwolniłam, ale Tristan delikatnie pociągnął mnie za rękę, zmierzając wprost na początek kolejki. Wielki, budzący respekt ochroniarz nawet nie zerknął na nasze dowody, tylko z kamienną miną kiwnięciem głowy wskazał nam wejście. — Znasz go? — spytałam Tristana. Przytaknął i wprowadził mnie do środka. Szybko poczułam się oszołomiona. Klub przyprawiał o zawrót głowy. Długie kanapy otaczały liczne wewnętrzne baseny, które tworzyły okrąg, okalający wielką fontannę pośrodku. Niemal każdy

basen miał swój własny bar. Był to bez porównania najbardziej imponujący lokal, jaki kiedykolwiek widziałam, ale zdawał się mieć pewną poważną wadę, która nie uszła mojej uwadze. — A gdzie parkiet taneczny? — spytałam. Tristan machnął ręką w stronę basenów. — To sala klubowa, choć nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tu potańczyć. — Wskazał wysoki łuk prowadzący do innej sali, w której panował półmrok. — Parkiet jest tam. I jak widzisz, bary są wszędzie. Musimy tylko znaleźć ten, w którym pracuje nasz przyjaciel, Cory, żeby mieć dostęp do darmowych drinków. Kilka odzianych w bikini dziewcząt baraszkowało w jednym z pobliskich basenów. Chichotały tak głośno, że trudno było nie zwrócić na nie uwagi. — Nie wzięłam kostiumu kąpielowego — stwierdziłam. Zerknął na baseny, jakby zaskoczony pomysłem. — Nie pomyślałem o tym. Ale jeśli chcesz popływać, skombinuję kostium. Dostosuję się do ciebie. Napijmy się, potańczmy, a potem zadecydujemy. — Jak zamierzasz znaleźć sobie kogoś na dzisiejszą noc, skoro cały czas spędzisz ze mną? Tylko się uśmiechnął. — Już moja w tym głowa. Tak naprawdę zupełnie się tym nie przejmowałam. Ani trochę. Było w nim coś takiego — i nie chodziło tylko o gabaryty — co sprawiało, że zdawał się dominować w każdym miejscu, w jakim się znalazł. Nawet tu. Charyzma — pomyślałam. Sądząc po spojrzeniach posyłanych ukradkiem przez kobiety, byłam pewna, że nie musiałby się bardzo starać, żeby kogoś znaleźć. Ba, przyjście tu z partnerką zapewne czyniło go jeszcze atrakcyjniejszym. — Jestem dziś dla ciebie kimś w rodzaju skrzydłowej? — spytałam, gdy wyjątkowo atrakcyjna blondynka otaksowała go od stóp do głów. Jeśli sądzić po bezwstydnym uśmiechu, spodobał mu się ten pomysł. — Czy to nie zakrawałoby na ironię? — Dlaczego? Bo jestem kobietą? Skrzywił się i zatrzymał, a potem spojrzał mi prosto w oczy. — Chyba nie powinienem odpowiadać na to pytanie. Bo to nie byłaby… kulturalna odpowiedź. — Skoro tak, to muszę ją usłyszeć. Co chciałeś przez to powiedzieć? Westchnął. — Sama chciałaś. I nie mów potem, że cię nie ostrzegałem. Nachylił się nade mną i zaczął szeptać mi prosto do ucha. Nie weszliśmy jeszcze do sali tanecznej, nie było więc aż tak głośno, żebym nie mogła go usłyszeć. Pomyślałam, że chce w ten sposób dodać szczyptę dramaturgii. — Wykorzystanie cię jako pomocniczki do podrywu zakrawałoby na ironię dlatego, że bardziej chciałbym pieprzyć się z tobą niż z jakąkolwiek inną kobietą tutaj. — Och — powiedziałam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, gdy się ode mnie odsunął. — To było słodkie, złotousty spryciarzu. Roześmiał się, a ja nie mogłam się powstrzymać, żeby mu nie zawtórować. Te dołeczki i widoczny w jego oczach podziw stanowiły zabójczą kombinację, której nie byłam w stanie się oprzeć, a jego bezwstydny flirt nie budził we mnie żadnych obiekcji. Wręcz przeciwnie, sprawiał mi mnóstwo frajdy. — Co pijemy, kochanie? — spytał, obejmując mnie i prowadząc w kierunku, z którego przyszliśmy. — Hej! Dokąd to? Myślałam, że idziemy potańczyć! — Właśnie zauważyłem za barem mojego przyjaciela. Pora na darmowe drinki. Czego szanowna pani sobie życzy? — Czegoś z tequilą — odparłam. — To rozumiem! Podeszliśmy do jednego z barów, ulokowanego nieopodal wejścia do klubu. Przystojny, jasnowłosy barman wyszczerzył zęby na widok Tristana, podał dwa martini jakiemuś mężczyźnie w garniturze, a potem dyskretnie pomachał w naszą stronę.

— Cześć, Cory! — rzucił Tristan, gdy podeszliśmy. — To moja przyjaciółka, Danika. Daniko, to mój przyjaciel, Cory. Powiedz, na jakiego drinka masz ochotę. Uścisnęłam dłoń mężczyzny, którego z miejsca polubiłam. Pomyślałam, że być może to zasługa jego niezobowiązującego uśmiechu. Był przystojny, ale nie chodziło tylko o to — miał jedną z tych twarzy, które sprawiają, że lubisz kogoś od pierwszego wejrzenia, z łagodnymi oczami i przyjaznym uśmiechem. Miał na sobie białą, elegancką koszulę z podwiniętymi rękawami i widać było, że jest świetnie zbudowany. Wprawdzie nie tak potężny jak Tristan, ale nie dało się ukryć, że spędzał trochę czasu na siłowni. Jeśli szukałabym faceta — czego robić nie zamierzałam — przyjaciele Tristana byliby pierwszorzędnymi kandydatami. — Miło mi cię poznać, Cory — powiedziałam. Nawet nie musiałam unosić głosu i przyszło mi do głowy, że tak jest chyba tylko w tych naprawdę dobrych klubach, bo we wszystkich, w których dotąd byłam, trzeba było wrzeszczeć, żeby się nawzajem słyszeć. — Cała przyjemność po mojej stronie, Daniko. Czego się napijesz? Wzruszyłam ramionami i zagryzłam wargę. Nie byłam wielkim smakoszem trunków, nie przychodziło mi więc do głowy nic konkretnego. — Czegoś z tequilą — odparłam. — Shoty czy koktajle na początek? — spytał, spoglądając to na mnie, to na Tristana. — Zacznijmy od czegoś mocniejszego — odparł Tristan i kładąc dłoń w zagłębieniu moich pleców, delikatnie zasugerował, żebym usiadła na wysokim, tapicerowanym barowym stołku. Obserwowałam, jak Cory miesza składniki drinka. Butelka z tequilą była jedyną, którą rozpoznałam. — Co nam przyrządza? — spytałam Tristana. — Czort wie. Coś z tequilą. Cory z nieziemską zręcznością nalał drinki, a potem podsunął je nam z uśmiechem. — Ten shot nazywa się diablo. Roześmiałam się. — Nazwa brzmi złowieszczo. Cory spojrzał na mnie i znacząco uniósł brwi. — Nie bez powodu. Spróbuj. — Nie napijesz się z nami? — spytałam. — Jestem w pracy. — Za barem… — podsunęłam. Bez słowa, z szerokim uśmiechem nalał trzeciego drinka, a potem uniósł go w toaście. — Wypijmy za tajemniczą ślicznotkę u boku Tristana! Farciarz z ciebie, chłopie! Zerknęłam na Tristana i oboje z uśmiechem wychyliliśmy szkło. Niemal się zachłysnęłam, kiedy płynny ogień spłynął mi do gardła, ale przełknęłam. Tristan roześmiał się na widok mojej miny, kiedy odstawiałam naczynie. — Nie smakowało? Skrzywiłam się. — Ależ siekiera. Nie wiedziałam, że ma mi smakować. Ale wrażenie było zabójcze. A to chyba najważniejsze? Odpowiedział Cory, który już nalewał drugą kolejkę. — Wrażenie to podstawa. Mocne draństwo, prawda? Przytaknęłam. Malutki drink zdążył zaszumieć mi w głowie, domyślałam się więc, że w jego skład wchodziły same mocne trunki. Patrzyłam na wielką dłoń Tristana sięgającą po ponownie napełnione szkło. Uniósł je w toaście. Zerkając na niego z ukosa, sięgnęłam po swój drink. — Za sarkastyczne kobiety, które nie boją się mówić prawdy w oczy! — rzekł Tristan, przyłożył szklaneczkę do ust i odchylił głowę. O, to mi się podoba — pomyślałam, patrząc na jego grdykę, która poruszyła się, kiedy przełykał. Seksowny mężczyzna, który lubi sarkastyczne kobiety… Wychyliłam swojego drinka i zamrugałam raptownie, bo oczy zaszły mi łzami. Spojrzałam na Tristana. — Mam nadzieję, że jesteś dość silny, żeby zanieść mnie do domu, jeśli za mocno się wstawię. Nie przywykłam do picia czegoś takiego.

Obdarzył mnie widokiem niebezpiecznych dołeczków. — Kochanie, mógłbym zanieść do domu dwie takie jak ty. Przewróciłam oczami, odstawiając puste szkło pod następną kolejkę. — Założę się, że już tak robiłeś. — Niby co? — spytał, wyglądając na kompletnie zbitego z tropu. — Niosłeś dwie kobiety do domu. Tristan zaprotestował gestem dłoni, gdy Cory zaczął nalewać kolejny raz. — Myślę, że na razie wystarczy nam shotów. Weźmiemy dwie margarity z lodem. Mnie zrób podwójną, a dla niej jedną z tych twoich malinowych. — Tylko lekką, nie za słodką… — wtrąciłam. — Nie ma mowy — nie dał mi dokończyć. Zmierzyłam go spojrzeniem. — Nie ma mowy — powtórzył. — Nie potrzebujesz nic lekkiego. Moja droga, jesteś już wystarczająco lekka. Mój wzrok zlodowaciał. — Chcesz powiedzieć, że jestem za chuda? Roześmiał się. — Wcale nie. Musiałaś się bardzo postarać, żeby odebrać to jako przytyk, bo tak naprawdę to miał być komplement. Prezentujesz się świetnie. Ba, powiem więcej, cudownie. Nie wyglądasz jednak na kogoś, kto musi liczyć kalorie. — No cóż, wyglądam w ten sposób właśnie dlatego, że liczę kalorie. — No cóż, w takim razie odpuść przez jeden wieczór. Cory już podsuwał nasze margarity, a mnie zaszumiało w głowie na tyle, że chętnie poszłam za radą Tristana i po prostu się napiłam. — Czuję się okropnie ślicznie — powiedziałam Tristanowi, dopijając drinka. Omal nie udławił się ze śmiechu i także odstawił pusty kieliszek. — Jesteś śliczna, więc wszystko się zgadza. — To przez alkohol. Kiedy czuję się naprawdę ślicznie, wiem, że jestem pijana. A ty co czujesz, kiedy się ululasz? Zastanowił się przez chwilę i potarł dłonią atrakcyjny zarost. — Wydaje mi się, że kiedy naprawdę się wstawię, mam wrażenie, że jestem niezwyciężony albo że wszystko ujdzie mi na sucho. Ale twój wariant brzmi lepiej. Moje nowe określenie nabuzowania się zostało oficjalnie zmienione na „czuję się ślicznie”. — Czujesz się ślicznie? — zawołał Cory zza baru. — Nie myśl sobie, że nie będziemy się z ciebie nabijać! Tristan wzruszył ramionami, jakby ta perspektywa nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Cory wskazał coś za naszymi plecami, a kiedy się odwróciłam, dostrzegłam idącego do nas Kenny’ego. Obok niego szedł wysoki, młody mężczyzna z czarną czupryną, który nieodparcie mi kogoś przypominał, ale musiałam przypatrzeć się mu przez dłuższą chwilę, aby się domyślić kogo. Dopiero kiedy Tristan wstał i uściskał czarnowłosego przybysza, uświadomiłam sobie, że muszą być spokrewnieni. Ów drugi mężczyzna był znacznie szczuplejszy od Tristana, ale dorównywał mu wzrostem. Tristan z uśmiechem dokonał szybkiej prezentacji. — Daniko, to mój młodszy brat, Jared. Jaredzie, to moja przyjaciółka, Danika. Jared uśmiechnął się i podszedł, aby uścisnąć mi dłoń. Dołeczki były u nich najwyraźniej rodzinne, a Jared posługiwał się nimi z niemal równie zabójczą skutecznością co Tristan. Na nadgarstkach miał multum czarnych i srebrnych bransoletek, spod nich zaś przezierały tatuaże, ciągnące się przez całe przedramiona i ramiona, aż znikały pod rękawkami czarnego T-shirta. Nie dało się ukryć, że obaj bracia żywili szczególne zamiłowanie do malunków na skórze. — Bardzo mi miło — rzekł Jared, a gdy się odezwał, zauważyłam kolczyk w jego wardze. — Mnie również — odparłam. — Skąd znasz mojego brata? — spytał, kładąc rękę na oparciu mojego stołka.

— Znalazł czasowe lokum w domu mojego szefa. Tak naprawdę poznaliśmy się dzisiaj. — Mówiąc to, poczułam się dziwnie. Miałam wrażenie, że znamy się o wiele dłużej niż jeden dzień. — Masz ochotę zatańczyć? — spytał Jared. — Co to to nie! — wtrącił Tristan, obejmując brata ramieniem. — Czekałem cały wieczór, żeby z nią zatańczyć, a ty dopiero co przyszedłeś i już się wcinasz?! Rzekł to z uśmiechem, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie mówi serio, ale bez względu na to, czy żartował, czy nie, Jared natychmiast się wycofał. — Jasne, brachu — powiedział Jared. — Po prostu pomyślałem sobie, że szkoda, żeby tu siedziała, skoro może potańczyć. Tristan z hukiem odstawił puste szkło na bar. Zrzucił z siebie marynarkę i powiesił ją na oparciu stołka. Starałam się nie gapić na ciasno opinający go czarny T-shirt i na kolekcję tatuaży, którymi pokryte były muskularne ramiona, ale trudno było mi się oprzeć. — Święta racja! — oświadczył. — Chodźmy, Daniko. Zmarnowaliśmy na picie cenny czas, który można było spędzić na parkiecie!