Dla Huguesa de SaintVincenta.
Mam nadzieję, że widzisz w tej książce pasję i jesteś ze mnie
dumny. Tęsknię za Tobą straszliwie i postaram się pić więcej
czerwonego wina, specjalnie dla Ciebie.<3 Spoczywaj w spokoju
Playlista
One Last Time, Ariana Grande
Psycho, Post Malone (feat. Ty Dolla $ign)
Let Me Down Slowly, Alec Benjamin
Waves, Mr. Probz
Fake Love, BTS
To Build a Home, The Cinematic Orchestra
You Oughta Know, Alanis Morissette
Ironic, Alanis Morissette
Bitter Sweet Symphony, The Verve
3AM, Matchbox Twenty
Call Out My Name, The Weeknd
Try Me, The Weeknd
Beautiful, Bazzi
Leave a Light On, Tom Walker
In the Dark, Camila Cabello
Legends, Kelsea Ballerini
Rozdział pierwszy
Karina, 2019
Wiatr wpada do kawiarni za każdym razem, kiedy stare drzwi otwierają się ze
skrzypnięciem. Jest wyjątkowo zimno jak na wrzesień, a ja mam niemal
pewność, że to jakiś rodzaj kary, którą wymierza mi wszechświat za to, że
zgodziłam się na to spotkanie akurat dzisiaj. Co ja sobie myślałam?
Ledwo znalazłam czas, by nałożyć makijaż na opuchnięte worki pod
oczami. A ten strój, który mam na sobie… Kiedy ostatnio widział pralkę? No
nie, co ja sobie myślałam?
Teraz myślę tylko o tym, że boli mnie głowa, a nie jestem pewna, czy
mam jakiś ibuprofen w torebce. Myślę też, że mądrze zrobiłam, zajmując
stolik najbliżej drzwi, bo będę mogła szybko uciec, jeśli zajdzie potrzeba. To
miejsce pośrodku Edgewood? Neutralne i bez krzty romantyzmu. Kolejny
dobry wybór. Byłam tu zaledwie parę razy, ale to moja ulubiona kawiarnia
w Atlancie. Mało miejsc siedzących – tylko dziesięć stolików – z czego
wnioskuję, że zależy im na dużej rotacji gości. Znalazłoby się tu kilka
godnych Instagrama szczegółów, takich jak ściana z sukulentów i czyste
biało-czarne płytki za baristami, ale poza tym wnętrze jest dość surowe. Nagi
beton, wszędzie szarość. Głośne blendery miksują jarmuż i te owoce, które są
obecnie w modzie.
Tylko jedne skrzypiące drzwi – jedno wejście, jedno wyjście. Zerkam na
telefon i wycieram dłonie w czarną sukienkę.
Obejmie mnie? Uściśnie mi rękę?
Nie wyobrażam sobie takiego formalnego gestu. Nie z jego strony.
Cholera. Znów się nakręcam, a jego jeszcze nawet tu nie ma. Chyba po raz
czwarty dzisiaj czuję panikę, która wzbiera w mojej klatce piersiowej.
Dociera do mnie, że ilekroć wyobrażam sobie nasze ponowne spotkanie,
widzę go tak, jak widziałam go, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nie
mam pojęcia, którą wersję zobaczę teraz. Nie spotkałam go od zeszłej zimy.
Nie mam pojęcia, kim teraz jest. Czy kiedykolwiek to wiedziałam?
Może zawsze znałam tylko jakąś jego wersję – jaskrawą i pustą skorupę
człowieka, na którego właśnie czekam.
Podejrzewam, że udałoby mi się go unikać przez resztę życia, ale myśl, że
nigdy więcej go nie zobaczę, wydaje mi się gorsza niż siedzenie tutaj w tej
chwili. Tyle przynajmniej mogę przyznać. I teraz ogrzewam ręce kubkiem
kawy, czekając, by przeszedł przez te skrzypiące drzwi, po tym, jak
przysięgałam jemu, sobie, każdemu, kto chciał mnie słuchać w ostatnich
miesiącach, że już nigdy…
Ma jeszcze pięć minut, ale jeśli jakkolwiek przypomina mężczyznę,
którego pamiętam, wbiegnie spóźniony z tym swoim grymasem na twarzy.
Gdy drzwi znów się otwierają, wchodzi kobieta. Ma blond włosy upięte
schludnie na czubku małej głowy, w dłoni trzyma komórkę, którą przyciska
do czerwonego policzka.
– Gówno mnie to obchodzi, Howie. Załatw to – warczy, odsuwając
telefon z litanią przekleństw.
Nienawidzę Atlanty. Wszyscy ludzie tutaj są tacy jak ona – humorzaści,
wiecznie w pośpiechu. Nie zawsze tak było. No może było… Tylko ja byłam
inna. Ale świat się zmienia. Kiedyś uwielbiałam to miasto, zwłaszcza
centrum. Restauracje są nie z tej ziemi, a dla takiego jak ja amatora smaków,
który wychowywał się w małym miasteczku… Cóż, już samo to mogło być
powodem do przeprowadzki. W Atlancie zawsze jest coś do roboty, wszystko
jest otwarte znacznie dłużej niż w okolicach Fort Benning. Dla mnie jedną
z największych zalet Atlanty było to, że nic mi tu nie przypomina bezustannie
o wojskowym życiu. Zero kamuflażu gdzie nie spojrzysz. Żadnych
mundurów polowych na mężczyznach i kobietach stojących w kolejce do
kina, na stacji benzynowej czy w Dunkin’ Donuts. Tu ludzie rozmawiają,
posługując się prawdziwymi słowami, a nie tylko akronimami. I można tu
podziwiać mnóstwo niewojskowych fryzur.
Uwielbiałam Atlantę, ale on to zmienił.
My to zmieniliśmy.
My.
To najszczersze do tej pory uznanie jakiejkolwiek mojej winy w tym
wszystkim, co się wydarzyło.
Rozdział drugi
– Gapisz się.
Tylko dwa słowa, a przetaczają się przeze mnie falą, pobudzając moje
zmysły. A jednak jest też spokój, ten, który wydaje się integralną częścią
mnie, gdy on jest blisko. Podnoszę wzrok, by upewnić się, że to on, chociaż
przecież to wiem. Oczywiście stoi nade mną z tymi swoimi oczami o barwie
orzesznika, bada mnie nimi… Wspomina? Wolałabym, by tak na mnie nie
patrzył. Mała sala jest dość zatłoczona, ale wcale tego nie czuję. Dokładnie
zaplanowałam całe to spotkanie, jednak on wszystko popsuł i teraz jestem
podenerwowana.
– Jak ty to robisz? – pytam. – Nie zauważyłam, kiedywszedłeś.
Martwię się, że mój głos brzmi, jakbym go o coś oskarżała, albo
pokazuje, że jestem zdenerwowana, a to ostatnie, czego bym chciała. Ale i tak
się zastanawiam – jak on to robi? Zawsze był taki dobry w milczeniu,
w bezszelestnym poruszaniu się. Kolejna umiejętność, której nabył w armii,
jak sądzę.
Zapraszam go gestem, by usiadł. Osuwa się na krzesło, a ja dopiero wtedy
dostrzegam, że ma zarost na brodzie. Ostre, precyzyjne linie ciemnych
włosów muskają jego kości policzkowe, linia jego szczęki cała jest nimi
pokryta. To coś nowego. Oczywiście, że tak – zawsze musiał żyć w zgodzie
z regulaminem. Włosy mają być krótkie i zadbane. Wąsy są dozwolone, tylko
jeśli są schludnie przycinane i nie zakrywają górnej wargi. Powiedział mi
kiedyś, że myśli o zapuszczeniu wąsów, ale mu to wyperswadowałam. Nawet
na takiej twarzy wąsy wyglądałyby obleśnie.
Sięga po kartę, która leży na stoliku. Cappuccino. Macchiato. Latte. Biała.
Czarna. Kiedy to się zrobiło takie skomplikowane?
– Polubiłeś kawę? – Nie potrafię ukryć zdziwienia.
Kręci głową.
– Nie.
Przez jego stoicką twarz przemyka półuśmiech, przypominając mi
wszystkie powody, dla których się w nim zakochałam. Chwilę temu
z łatwością odwróciłabym wzrok. Teraz to niemożliwe.
– Nie, kawę nie – zapewnia mnie. – Herbatę.
Nie ma na sobie kurtki, oczywiście, a rękawy dżinsowej koszuli podwinął
do łokci. Widać przez to tatuaż na jego przedramieniu, a ja wiem, że gdybym
dotknęła teraz jego skóry, byłaby rozpalona. Oczywiście nie zamierzam tego
robić, podnoszę więc wzrok i wbijam go w przestrzeń ponad jego ramieniem.
Jak najdalej od tatuażu. Jak najdalej od tej myśli. Tak jest bezpieczniej. Dla
nas obojga. Próbuję się skoncentrować na hałasie w kawiarni, żeby pogrążyć
się w jego milczeniu. Zapomniałam, jak bardzo potrafi mnie wyprowadzić
z równowagi jego obecność.
To kłamstwo. Nie zapomniałam. Chciałam, ale nie mogłam.
Słyszę, że podchodzi kelnerka, jej trampki skrzypią na betonowej
podłodze. Ma cichy, nieśmiały głos, a gdy mówi mu, że powinien
„absolutnie” spróbować nowej miętowej mokki, wybucham śmiechem,
wiedząc, że on nienawidzi wszystkiego, co miętowe, nawet pasty do zębów.
Przypominam sobie, jak zostawiał czerwone plamy cynamonowej mazi na
mojej umywalce i jak często się o to sprzeczaliśmy. Gdybym tylko zdołała
zignorować takie drobiazgi. Gdybym tylko zwracała większą uwagę na to, co
się naprawdę dzieje, wszystko mogłoby się ułożyć inaczej.
Może tak. Może nie. Należę do osób, które biorą na siebie winę za
wszystko – ale w tym wypadku zrobiłam wyjątek. Nie jestem pewna.
Nie chcę wiedzieć.
Kolejne kłamstwo.
Kael mówi dziewczynie, że chciałby zwykłą czarną herbatę, a ja tym
razem próbuję się nie roześmiać. Jest taki przewidywalny.
– Co cię tak bawi? – pyta, gdy kelnerka odchodzi.
– Nic. – Zmieniam temat. – No to co słychać?
Nie wiem, jakimi bzdurami wypełnimy tę godzinę. Wiem natomiast, że
zobaczymy się też jutro, ale i tak musiałam być dzisiaj w mieście, więc
uznałam za dobry pomysł, by mieć z głowy to pierwsze niezręczne spotkanie
bez żadnej publiczności. Pogrzeb to nie jest miejsce na takie rzeczy.
– W porządku. Biorąc pod uwagę okoliczności. – Odchrząkuje.
– No tak. – Wzdycham, starając się nie myśleć za dużo o jutrzejszym
dniu. Zawsze byłam dobra w udawaniu, że świat wokół mnie wcale się nie
wali. Okej, nieco gorzej mi to idzie w ostatnich miesiącach, ale przez lata
była to moja druga natura. Zaczęło się gdzieś pomiędzy rozwodem rodziców
a ukończeniem liceum. Czasami mam wrażenie, że moja rodzina znika.
Robimy się coraz mniejsi i mniejsi.
– Dobrze się czujesz? – pyta jeszcze niższym głosem.
Słyszę go tak samo jak w te wilgotne noce, kiedy zasypialiśmy przy
otwartym oknie – cały pokój następnego ranka pokrywała rosa, a nasze ciała
były mokre i lepkie. Uwielbiałam kontakt z jego gorącą skórą, gdy opuszki
moich palców tańczyły po gładkich konturach jego szczęki. Nawet jego wargi
były ciepłe, czasami wręcz rozpalone. Powietrze w południowej Georgii jest
takie gęste, że możesz poczuć jego smak, a Kael wiecznie miał jakby
podwyższoną temperaturę.
– Hm – chrząka, wyrywając mnie z zadumy.
Wiem, co sobie myśli, potrafię to odczytać z jego twarzy z taką samą
łatwością jak neon Ale najpierw kawa wiszący na ścianie za nim. Nienawidzę
tego, że to właśnie te wspomnienia mój mózg z nim kojarzy. To niczego nie
ułatwia.
– Kare. – Jego głos łagodnieje, gdy wyciąga rękę ponad stolikiem, by
dotknąć mojej.
Odsuwam się tak szybko, jakby parzył. To dziwne – myśleć o tym, co nas
łączyło, o tym, że nigdy nie wiedziałam, gdzie on się kończy, a ja zaczynam.
Byliśmy tacy zgrani. Tacy… Po prostu tak dalecy od tego, co jest teraz. Był
czas, kiedy wypowiadał moje imię, a ja tak po prostu byłam gotowa oddać mu
wszystko, czego by zażądał. Rozważam to przez chwilę. Oddałabym temu
mężczyźnie wszystko, czego by chciał.
Wydawało mi się, że bardziej mi przeszło, że już go przebolałam.
Przynajmniej na tyle, by nie rozmyślać o tym, jak brzmiał jego głos, gdy
musiałam budzić go wcześniej na trening albo gdy krzyczał przez sen w nocy.
Zaczyna mi się kręcić w głowie i jeśli zaraz tego wszystkiego nie wyłączę,
wspomnienia rozedrą mnie na pół na tym krześle, w tej małej kawiarni, na
jego oczach.
Zmuszam się do kiwnięcia głową i sięgam po latte, by kupić sobie trochę
czasu, tylko chwilę, zanim wydobędę z siebie głos.
– Jasne, przecież o pogrzebach wiem wszystko.
Nie ośmielam się na niego spojrzeć.
– W każdym razie nic nie mogłaś zrobić. Nie mów mi, że myślisz, iż
mogłabyś… – Urywa, a ja wbijam wzrok w wyszczerbionykubek.
Przesuwam palcem po porysowanej ceramice.
– Karina. Spójrz na mnie.
Kręcę głową, nie zamierzam wskoczyć z nim do tej króliczej nory. Nie
mam na to siły.
– Nic mi nie jest. Serio. – Urywam i przyglądam się jego minie. – Nie
patrz tak na mnie. Nic mi nie jest.
– Tobie nigdy nic nie jest. – Przesuwa dłonią po zaroście i wzdycha.
Odchyla się na oparcie plastikowego krzesła.
To nie jest pytanie ani oświadczenie, to konstatacja faktu. Ma rację.
Nigdy nic mi nie będzie. To całe udawanie do samego końca? Jestem
mistrzynią w tej dziedzinie.
No bo jaki mam wybór?
Rozdział trzeci
Karina, 2017
Jeśli chodzi o pracę, wygrałam los na loterii. Nie musiałam otwierać salonu
masażu do dziesiątej, zazwyczaj więc się wysypiałam. Fakt, że mogłam tam
dojść pieszo z mojego domu na końcu ulicy – dodatkowy bonus! Uwielbiałam
tę ulicę: sklep z materacami, lodziarnia, salon stylizacji paznokci, staromodny
sklep z cukierkami. Oszczędzałam i proszę bardzo – miałam dwadzieścia lat
i własny malutki domek na mojej ulicy. Mój dom. Nie dom taty.Mój.
Do pracy dochodziłam w pięć minut – za krótko, by było to interesujące.
Zazwyczaj starałam się po prostu schodzić z drogi autom. Aleja była na tyle
szeroka, by zmieściły się tam jeden pieszy i jeden samochód naraz. No cóż,
prius albo inny mały model wpasowałby się tu z łatwością, niestety ludzie
w okolicy woleli wielkie furgonetki, dlatego też przez większość czasu
musiałam przyciskać się do drzew rosnących na poboczu, żeby auta
przejechały.
Czasami wymyślałam sobie różne opowieści, by zaznać odrobiny
ekscytacji, zanim zacznie się moja zmiana. W historii z tamtego dnia główną
rolę grał Bradley, brodaty właściciel sklepu z materacami na rogu. Bradley
był miły, zazwyczaj miał na sobie to, co uznałam za uniform sympatycznego
faceta – koszulę w kratę i spodnie khaki. Jeździł białym fordem i pracował
jeszcze więcej niż ja. Mijałam go każdego ranka – był w swoim sklepie,
zanim ja zaczęłam pracę o dziesiątej. Nawet jeśli brałam podwójną albo
wieczorną zmianę, widywałam jego białą furgonetkę zaparkowaną na końcu
alejki.
Bradley musiał być singlem. Nie dlatego, że nie był słodki ani uroczy,
lecz dlatego, że zawsze był sam. Gdyby miał żonę albo dzieci, na pewno
zobaczyłabym któreś z nich chociaż raz przez sześć miesięcy, odkąd
przeprowadziłam się do tej części miasta, ale nie. Nieważne, czy w ciągu
dnia, nocą czy w weekendy – Bradley zawsze był sam.
Słońce świeciło, jednak nie ćwierkał żaden ptak. Nie turkotała śmieciarka.
Nikt nie odpalał samochodu. Panowała złowroga cisza. Może dlatego Bradley
wydał mi się nieco bardziej złowieszczy tego ranka. Zobaczyłam go
w nowym świetle, zaczęłam się zastanawiać, czemu rozdziela jasnoblond
włosy przedziałkiem na środku, dlaczego uznał, że to dobry pomysł
uwypuklać tak ostrą linię czaszki. Tym, co naprawdę pobudziło moją
ciekawość, był zwinięty dywan na naczepie. Co zamierzał z nim zrobić?
Może naoglądałam się CSI: Kryminalnych zagadek, ale przecież wszyscy
wiedzą, że tak człowiek pozbywa się ciała – zawija je w stary dywan
i porzuca na obrzeżach miasta. W wyobraźni już zrobiłam z Bradleya
seryjnego mordercę, gdy nagle pomachał mi przyjaźnie i uśmiechnął się do
mnie szczerze. A może po prostu umiał udawać czarującego, jednak
w rzeczywistości zamierzał…
Prawie się posikałam, gdy zawołał do mnie:
– Hej, Karina! Nie ma wody na całej ulicy!
Ściągnął cienkie wargi i pomachał rękami, by pokazać, jaki jest
wkurzony. Przystanęłam i uniosłam dłoń, osłaniając oczy przed słońcem.
Było ostre, świeciło mocno, chociaż czułam lekki chłód na skórze. Georgia
była taka gorąca. Myślałam, że przyzwyczaję się do tego po roku, ale nie.
Tęskniłam za zimnymi nocami w północnej Kalifornii.
– Próbuję się dodzwonić do wodociągów, ale na razie bez powodzenia. –
Wzruszył ramionami i pokazał mi swoją komórkę na dowód.
– O nie. – Próbowałam naśladować jego pełen frustracji ton, ale szczerze
mówiąc, trochę liczyłam na to, że w związku z tym Mali zamknie salon. Mało
spałam poprzedniej nocy, więc z radością przeznaczyłabym na to jeszcze
godzinkę. Albo dwadzieścia.
– Będę dalej próbował – zaofiarował się Bradley. Dotknął sprzączki od
paska, która przedstawiała długorogiego byka. Wyglądał, jakby już był
spocony, a gdy sięgnął po wielki dywan leżący na naczepie furgonetki,
poczułam chęć, by mu pomóc.
– Dzięki – powiedziałam. – Przekażę Mali.
Rozdział czwarty
Drzwi były zamknięte, światła pogaszone – nawet to w korytarzu, które
zazwyczaj zostawiałyśmy – a w środku panował mróz. Włączyłam
podgrzewacze do olejków, zapaliłam świece w holu i w pokojach.
Mój pierwszy klient przychodził dopiero o dziesiątej trzydzieści. Elodie
miała się zjawić o wpół do dwunastej. Jeszcze spała, gdy wychodziłam
z domu, co znaczyło, że wbiegnie dziesięć minut spóźniona, pośle klientowi
słodki uśmiech, przeprosi go z tym swoim uroczym francuskim akcentem
i dopiero wtedy rozpocznie dzień.
Elodie była jedną z tych nielicznych osób, dla których zrobiłabym prawie
wszystko. Zwłaszcza odkąd okazało się, że jest w ciąży. Dowiedziała się
o dziecku dwa dni po tym, jak jej mąż stanął na zakurzonej afgańskiej ziemi.
Takie historie to tutaj norma. To samo spotkało moich rodziców, teraz
Elodie… W zasadzie wszyscy w okolicy wiedzieli, że jest taka możliwość.
Nie możliwość. Raczej duże prawdopodobieństwo, jeśli bierzesz ślub
z wojskowym.
Odegnałam od siebie tę myśl. Potrzebowałam muzyki. Nienawidziłam
ciszy. Niedawno przekonałam Mali, by pozwoliła mi puszczać mocniejszą
muzykę przez głośniki, gdy pracowałyśmy. Nie zniosłabym kolejnej zmiany
z „relaksującymi dźwiękami spa” odtwarzanymi w pętli. Monotonne
pluskanie wodospadów i fal działało mi na nerwy jak nic na świecie. A do
tego mnie usypiało. Włączyłam iPada i po chwili Banks odpędził
wspomnienia tego łagodnego, rozmarzonego szmeru. Podeszłam do recepcji,
by odpalić komputer. Niecałe dwie minuty później weszła Mali z dwiema
wielkimi torbami przewieszonymi przez drobne ramiona.
– Co się stało? – zapytała, gdy wzięłam od niej torby.
– Hm, nic? Żadnego „cześć”? Żadnego „co słychać, Karina”? –
Roześmiałam się i poszłam na zaplecze.
Jedzenie w reklamówkach pachniało tak ładnie. Mali robiła najlepsze
domowe tajskie żarcie, jakiego kiedykolwiek kosztowałam, i zawsze
przygotowywała dodatkowe porcje dla Elodie i mnie. Raczyła nas nimi co
najmniej pięć razy w tygodniu. Małe awokado – tak Elodie nazywała swój
brzuch – miało ochotę tylko na ostry makaron. I bazylię. Elodie zwariowała
na punkcie liści bazylii, gdy zaszła w ciążę – i to do tego stopnia, że
wybierała je z dania i żuła pojedynczo. Dzieci sprawiają, że robisz
najdziwniejsze rzeczy.
– Karina – odparła Mali z uśmiechem. – Jak się masz? Wyglądasz na
smutną.
To cała Mali. „Co się stało? Wyglądasz na smutną”. Co w sercu, to na
języku.
– Hej… Nic mi nie jest – powiedziałam. – Po prostu się nie
umalowałam. – Przewróciłam oczami, a ona dotknęła palcem mojego
policzka.
– To nie to – oświadczyła.
Nie, to nie było to. Ale nie byłam smutna. I nie podobało mi się, że moja
maska zsunęła się na tyle, by Mali to zauważyła. Ani trochę mi się to nie
podobało.
Rozdział piąty
Wybiła dziesiąta trzydzieści, mój klient zjawił się na czas. Przywykłam już do
jego punktualności, nie wspominając nawet o jego miękkiej skórze.
Wiedziałam, że smaruje się olejkiem po prysznicu – ułatwiał mi dzięki temu
robotę, masowałam już nawilżoną skórę. Mięśnie miał wiecznie spięte,
zwłaszcza te na ramionach, zakładałam więc, że cały dzień spędza za
biurkiem. Nie służył w armii. Tego domyśliłam się dzięki jego dłuższym
włosom, które podwijały się na końcach.
Tego dnia jego ramiona były tak spięte, że zaczęły mnie boleć palce, gdy
rozmasowywałam tkanki na szczytach jego barków. Dużo jęczał podczas
masażu – jak większość klientów – i wydawał z siebie te głębokie, gardłowe
dźwięki, gdy rozluźniałam jego napięte ciało. Godzina upłynęła szybko.
Musiałam poklepać go po ramieniu, żeby go obudzić, gdy dobiegła końca.
Mój klient z dziesiątej trzydzieści – miał na imię Toby, ale lubiłam
nazywać go „dziesiąta trzydzieści” – zostawiał hojne napiwki i nie lubił
komplikacji. Z wyjątkiem tego razu, kiedy zaprosił mnie na randkę. Elodie się
przestraszyła, gdy jej powiedziałam. Upierała się, bym powiedziała też Mali,
ale nie chciałam robić z tego wielkiej sprawy, nie było takiej potrzeby. Toby
zareagował normalnie, gdy odmówiłam – nietypowe w wypadku mężczyzn,
wiem. W każdym razie od tamtej pory w żaden sposób nie zasugerował, że
mu się podobam, więc uznałam, że wszystko między nami wporządku.
Za piętnaście dwunasta, a Elodie dalej się nie zjawiła. Zazwyczaj
wysyłała mi esemesa, gdy wiedziała, że spóźni się więcej niż kwadrans.
Mężczyzna w poczekalni chyba był nowy, bo go nie rozpoznałam, a nigdy nie
zapominam twarzy. Był jednak bardzo cierpliwy. Mali natomiast nie.
Oświadczyła, że jeszcze dwie minuty i dzwoni do Elodie.
– Ja mogę go wziąć, jeśli Elodie nie zjawi się za pięć minut. Kolejną
klientkę mogę przesunąć o godzinę, to Tina – zadeklarowałam.
Mali znała większość moich klientów, zapamiętywała imiona i nazwiska
tak jak ja twarze.
– Dobrze, dobrze. Ale twoja przyjaciółka wiecznie się spóźnia – odparła
gniewnie. Mali była świętą kobietą, ale miała ognisty temperament.
– Jest w ciąży – stanęłam w obronie przyjaciółki.
Mali przewróciła oczami.
– Ja mam pięcioro dzieci i jakoś pracowałam.
– Touché.
Roześmiałam się cicho i napisałam do Tiny z pytaniem, czy mogłaby
przyjść na trzynastą. Od razu odpowiedziała twierdząco, tak jak się
spodziewałam.
– Proszę pana – zawołałam do mężczyzny w poczekalni. – Pana
terapeutka się spóźnia. Ja mogłabym zacząć od razu, jeśli się pan zgodzi.
Chyba że woli pan zaczekać na Elodie. – Nie wiedziałam, czy ma do niej
słabość z jakiegoś powodu czy przyszedł tylko na masaż. Odkąd
dołączyłyśmy do Yelpa i wprowadziłyśmy umawianie wizyt przez internet,
przestałam się orientować, którzy klienci przychodzą do konkretnej
masażystki.
Wstał i bez słowa podszedł do biurka w recepcji.
– Czy to panu odpowiada? – zapytałam.
Wahał się przez sekundę, po czym pokiwał głową. Czyliodpowiada…
– W porządku… – Zajrzałam do kalendarza. Kael. Ale dziwne imię. –
Proszę za mną.
Nie miałyśmy przypisanych gabinetów – teoretycznie – ale ja urządziłam
drugie pomieszczenie od lewej według swojego gustu i to z niego najczęściej
korzystałam. Nikt inny go nie zajmował, chyba że zachodziła taka
konieczność.
Ustawiłam tu własną szafkę, własne dekoracje, a teraz byłam na etapie
przekonywania Mali, by pozwoliła mi przemalować ściany. Wszystko byłoby
lepsze niż ten ciemny fiolet. Nie sprzyjał odprężeniu, a poza tym był ponury
i postarzał pokój o dwadzieścia lat.
– Ubrania może pan zostawić na wieszaku albo na krześle –
poinformowałam go. – Proszę się rozebrać na tyle, na ile czuje się pan
komfortowo. Potem proszę się położyć na stole na brzuchu, a ja wrócę za
dwie minuty.
Klient nie odezwał się ani słowem, po prostu stanął obok krzesła
i ściągnął szary podkoszulek przez głowę. Ewidentnie był w armii. Wszystko
krzyczało w nim „żołnierz” – od solidnej budowy po niemal ogoloną głowę.
Dorastałam wśród wojskowych, więc od razu się zorientowałam. Poskładał
podkoszulek i położył go na krześle. Gdy pociągnął w dół dresowe spodnie,
zostawiłam go samego, żeby się rozebrał.
Rozdział szósty
Wyciągnęłam telefon z kieszeni fartucha i przeczytałam pierwszą linijkę
esemesa od taty: „Widzimy się wieczorem. Estelle robi jedno ze swoich
popisowych dań!”. Mogłabym wymienić co najmniej tysiąc rzeczy, które
wolałabym zrobić zamiast tego, ale to była dla nas trojga – a czasami
czworga – taka wtorkowa tradycja. Przegapiłam tylko jedną rodzinną kolację,
odkąd wyprowadziłam się rok temu, i było to wtedy, kiedy tata zawiózł
Estelle naszym rodzinnym kamperem na uroczystość zakończenia szkolenia
dla rekrutów jakiegoś dalekiego krewnego, więc w praktyce to nie było nawet
z mojej winy. Niemniej kolacja odbyła się na ich małych wakacjach, a ja
w tym czasie obżerałam się z Elodie pizzą z Domino’s.
Nie odpisałam, ponieważ tata wiedział, że zjawię się u nich o siódmej.
Moja „nowa” mama będzie kręciła włosy w łazience, jedzenie nie będzie
gotowe, ale ja stawię się na czas. Jak zwykle.
Upłynęły trzy minuty, odkąd powiedziałam klientowi Elodie, że zaraz
wrócę, by rozpocząć jego zabieg, odsunęłam więc zasłonę i weszłam do
pokoju. Światła były przygaszone, i wszystko przybrało fioletowy odcień tych
ohydnych ścian. Świece paliły się już na tyle długo, by w powietrzu unosił się
świeży zapach trawy cytrynowej. Nawet po niespokojnej nocy udzieliła mi się
atmosfera odprężenia.
Mężczyzna leżał na stole na środku pokoju przykryty do pasa białym
pledem. Roztarłam dłonie. Koniuszki palców nadal miałam zbyt zimne, by
dotknąć czyjejś skóry, więc podeszłam do zlewu, by je ogrzać. Odkręciłam
kurek. Nic. Już zapomniałam o ostrzeżeniach Bradleya – przez ostatnią
godzinę radziłam sobie bez wody.
Znów zaczęłam rozcierać dłonie, po czym objęłam nimi podgrzewacz do
olejków stojący obok zlewu. Był trochę za gorący, ale udało się. Wiedziałam,
że olejek będzie ciepły, dzięki czemu facet pewnie nawet nie zauważy, że nie
ma wody. Nie było to wygodne, ale dawałam radę. Miałam nadzieję, że osoba
z ostatniej zmiany pamiętała, by włożyć czyste ręczniki do ogrzewacza,
zanim wyszła.
– Czy są jakieś konkretne miejsca lub napięcia, na których powinnam się
według pana skoncentrować? – zapytałam.
Zero odpowiedzi. Czyżby już zasnął?
Odczekałam kilka sekund, po czym ponowiłam pytanie.
Pokręcił ogoloną głową z twarzą skierowaną w dół i powiedział:
– Nie dotykaj mojej prawej nogi. Proszę. – To ostatnie dodał jakby po
namyśle.
Ludzie często prosili, bym nie dotykała określonych części ich ciała.
Z bardzo różnych powodów – od zaleceń lekarza po własne kompleksy. Nie
była to moja sprawa, więc nie dopytywałam. Moje zadanie polegało na tym,
by klient poczuł się lepiej i by udzielić mu profesjonalnej pomocy. Miałam
wrażenie, że ilekroć nie poprosiłam kogoś o wypełnienie formularza leczenia,
okazywało się, że ma specjalne potrzeby. Mali zganiłaby mnie za to bez
dwóch zdań.
– Oczywiście. Nacisk ma być lekki, umiarkowany czy silny? – zapytałam,
sięgając po buteleczkę z olejkiem, która stała na półce. Buteleczka była
gorąca, ale wiedziałam, że zawartość będzie miała idealną temperaturę, gdy
dotknie jego skóry.
Znów bez odpowiedzi. Może miał kłopoty ze słuchem. Do tego również
byłam przyzwyczajona – jedna z wad życia żołnierza.
– Kael? – zwróciłam się do niego po imieniu, choć sama nie wiedziałam
dlaczego.
Jego głowa uniosła się tak szybko, jakbym go przestraszyła – aż sama
podskoczyłam.
– Wybacz, chciałam doprecyzować, jak silny powinien być nacisk.
– Jakikolwiek? – Mówił tak, jakby sam nie wiedział, czego chce. Pewnie
debiutant. Znów położył głowę na łóżku.
– Okej. Mów w takim razie w trakcie, czy nacisk jest za lekki czy może za
mocny, a ja się dostosuję – zaproponowałam.
Miewałam ciężką rękę i większość moich klientów to lubiła, ale z tym
facetem nigdy jeszcze nie pracowałam.
Skąd mogłam wiedzieć, czy kiedykolwiek wróci? Powiedziałabym, że
tylko około czterech debiutantów na dziesięciu wracało, a najwyżej jeden lub
dwaj zostawali stałymi klientami. Nie byliśmy dużym salonem, ale mieliśmy
stabilną bazę klientów.
– To olejek miętowy. – Pokropiłam nim palec wskazujący. – Wetrę teraz
odrobinę w twoje skronie. Pomaga na…
Uniósł głowę i lekko nią pokręcił.
– Nie. – Nie mówił ostrym głosem, lecz stanowczo dawał mi znać, że
absolutnie nie chce, bym użyła miętowego olejku.
Okej…
– Okej. – Zakręciłam buteleczkę i podeszłam do zlewu. Cholera. Woda.
Uklękłam i otworzyłam ogrzewacz na ręczniki. Pusty. Oczywiście. – Um,
chwileczkę – powiedziałam.
Położył głowę z powrotem na łóżku, a ja nieco zbyt mocno trzasnęłam
drzwiczkami ogrzewacza. Miałam nadzieję, że zagłuszyła to muzyka.
Uznałam, że to jednak nie będzie najlepsza sesja…
Rozdział siódmy
Mali była w holu, gdy przeszłam za cienką zasłonę w poszukiwaniu
ręczników.
– Potrzebuję wody. Albo ciepłych ręczników.
Położyła palce na ustach, by mi pokazać, że mam mówić ciszej.
– Wody nie ma. Są ręczniki. Kto nie uzupełnił ogrzewacza?
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam i mało mnie to teraz obchodziło,
chciałam tylko ręcznik.
– Jest w pokoju od pięciu minut, a ja nawet nie zaczęłam.
Na te słowa Mali przyspieszyła, zniknęła w pomieszczeniu po drugiej
stronie korytarza i wyłoniła się z niego zaraz potem z kilkoma gorącymi
ręcznikami. Sięgnęłam po nie i zaczęłam przerzucać je pomiędzy dłońmi,
żeby nieco ostygły.
Gdy wróciłam do pokoju, pomachałam ręcznikiem w powietrzu po raz
ostatni, po czym położyłam go na podeszwach jego gołych stóp. Jego skóra
była taka rozpalona, że odsunęłam ręcznik i dotknęłam pięty grzbietem dłoni,
by upewnić się, że facet nie ma gorączki ani nic takiego. Nie stać mnie było
na zwolnienia lekarskie.
Dosłownie. Dni, kiedy byłam objęta ubezpieczeniem taty, dobiegały
końca, a na własne jeszcze nie mogłam sobie pozwolić.
Jego skóra była taka gorąca. Uniosłam nieco pled i zauważyłam, że nadal
ma na sobie spodnie. To było takie… dziwne. Nie wiedziałam, jak w takim
razie mam wymasować tę drugą nogę, tę, która wchodziła w zakres usługi.
– Mam całkowicie pominąć nogi? – zapytałam cicho.
Pokiwał głową na łóżku. Przetarłam podeszwy jego stóp ręcznikiem –
zawsze tak robiłam, by usunąć tłuszcz i zanieczyszczenia. Higiena klientów…
Cóż, powiedzmy, że jej poziom się wahał. Niektórzy kładli się na stole po
całym dniu chodzenia w sandałach. Ale nie ten facet. On musiał wziąć
prysznic, zanim przyszedł. Doceniałam to. Na takie rzeczy zwraca uwagę
każdy masażysta. Zaczęłam od kłębów jego palców, wywierając nacisk, po
czym przeniosłam się na podbicie lewej stopy. Wyczułam miękką wypukłą
linię, ale nie dostrzegłam w mroku blizny. Powoli przesunęłam kciukiem
wzdłuż podbicia, a on lekko się wzdrygnął.
Zazwyczaj doskonale planowałam swoje sesje, poświęcałam po mniej
więcej pięć minut na każdą nogę, więc dodatkowy czas przeznaczyłam na
jego ramiona. U wielu osób to właśnie tam gromadziło się napięcie, a u tego
faceta… Jeśli nie były to najbardziej pospinane mięśnie barków, nad jakimi
kiedykolwiek pracowałam, na pewno niewiele im do tego brakowało.
Musiałam się powstrzymywać, żeby nie zmyślać historii jego życia.
Nie odkrywając jego nóg, kontynuowałam pracę nad jego szyją, barkami
i plecami. Mięśnie miał zarysowane, ale nie odznaczały się bardzo ani nie
były twarde pod moimi przesuwającymi się palcami. Wyobrażałam sobie, że
to młode ciało musiało dźwigać jakiś ciężar już od dłuższego czasu… Może
plecaka. A może samego życia. Nie zdradził jednak na swój temat dość, bym
mogła coś dla niego wymyślić, jak w wypadku Bradleya i większości
otaczających mnie obcych ludzi. Ten facet miał w sobie coś, co trzymało
moją wyobraźnię w ryzach.
Jego głowę zostawiłam na koniec. Łagodny nacisk sprawiał zazwyczaj, że
ludzie jęczeli albo przynajmniej wzdychali, ale z jego ust nie padło absolutnie
nic. Nawet nie pisnął. Pomyślałam, że może zasnął. Często się to zdarzało,
a ja to uwielbiałam. Znaczyło to, że dobrze wykonałam swoją pracę. Gdy czas
dobiegł końca, czułam się tak, jakbym dopiero zaczynała. Zazwyczaj
Dla Huguesa de SaintVincenta. Mam nadzieję, że widzisz w tej książce pasję i jesteś ze mnie dumny. Tęsknię za Tobą straszliwie i postaram się pić więcej czerwonego wina, specjalnie dla Ciebie.<3 Spoczywaj w spokoju
Playlista One Last Time, Ariana Grande Psycho, Post Malone (feat. Ty Dolla $ign) Let Me Down Slowly, Alec Benjamin Waves, Mr. Probz Fake Love, BTS To Build a Home, The Cinematic Orchestra You Oughta Know, Alanis Morissette Ironic, Alanis Morissette Bitter Sweet Symphony, The Verve 3AM, Matchbox Twenty Call Out My Name, The Weeknd Try Me, The Weeknd Beautiful, Bazzi Leave a Light On, Tom Walker In the Dark, Camila Cabello Legends, Kelsea Ballerini
Rozdział pierwszy Karina, 2019 Wiatr wpada do kawiarni za każdym razem, kiedy stare drzwi otwierają się ze skrzypnięciem. Jest wyjątkowo zimno jak na wrzesień, a ja mam niemal pewność, że to jakiś rodzaj kary, którą wymierza mi wszechświat za to, że zgodziłam się na to spotkanie akurat dzisiaj. Co ja sobie myślałam? Ledwo znalazłam czas, by nałożyć makijaż na opuchnięte worki pod oczami. A ten strój, który mam na sobie… Kiedy ostatnio widział pralkę? No nie, co ja sobie myślałam? Teraz myślę tylko o tym, że boli mnie głowa, a nie jestem pewna, czy mam jakiś ibuprofen w torebce. Myślę też, że mądrze zrobiłam, zajmując stolik najbliżej drzwi, bo będę mogła szybko uciec, jeśli zajdzie potrzeba. To miejsce pośrodku Edgewood? Neutralne i bez krzty romantyzmu. Kolejny dobry wybór. Byłam tu zaledwie parę razy, ale to moja ulubiona kawiarnia w Atlancie. Mało miejsc siedzących – tylko dziesięć stolików – z czego wnioskuję, że zależy im na dużej rotacji gości. Znalazłoby się tu kilka godnych Instagrama szczegółów, takich jak ściana z sukulentów i czyste biało-czarne płytki za baristami, ale poza tym wnętrze jest dość surowe. Nagi beton, wszędzie szarość. Głośne blendery miksują jarmuż i te owoce, które są obecnie w modzie. Tylko jedne skrzypiące drzwi – jedno wejście, jedno wyjście. Zerkam na telefon i wycieram dłonie w czarną sukienkę. Obejmie mnie? Uściśnie mi rękę?
Nie wyobrażam sobie takiego formalnego gestu. Nie z jego strony. Cholera. Znów się nakręcam, a jego jeszcze nawet tu nie ma. Chyba po raz czwarty dzisiaj czuję panikę, która wzbiera w mojej klatce piersiowej. Dociera do mnie, że ilekroć wyobrażam sobie nasze ponowne spotkanie, widzę go tak, jak widziałam go, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nie mam pojęcia, którą wersję zobaczę teraz. Nie spotkałam go od zeszłej zimy. Nie mam pojęcia, kim teraz jest. Czy kiedykolwiek to wiedziałam? Może zawsze znałam tylko jakąś jego wersję – jaskrawą i pustą skorupę człowieka, na którego właśnie czekam. Podejrzewam, że udałoby mi się go unikać przez resztę życia, ale myśl, że nigdy więcej go nie zobaczę, wydaje mi się gorsza niż siedzenie tutaj w tej chwili. Tyle przynajmniej mogę przyznać. I teraz ogrzewam ręce kubkiem kawy, czekając, by przeszedł przez te skrzypiące drzwi, po tym, jak przysięgałam jemu, sobie, każdemu, kto chciał mnie słuchać w ostatnich miesiącach, że już nigdy… Ma jeszcze pięć minut, ale jeśli jakkolwiek przypomina mężczyznę, którego pamiętam, wbiegnie spóźniony z tym swoim grymasem na twarzy. Gdy drzwi znów się otwierają, wchodzi kobieta. Ma blond włosy upięte schludnie na czubku małej głowy, w dłoni trzyma komórkę, którą przyciska do czerwonego policzka. – Gówno mnie to obchodzi, Howie. Załatw to – warczy, odsuwając telefon z litanią przekleństw. Nienawidzę Atlanty. Wszyscy ludzie tutaj są tacy jak ona – humorzaści, wiecznie w pośpiechu. Nie zawsze tak było. No może było… Tylko ja byłam inna. Ale świat się zmienia. Kiedyś uwielbiałam to miasto, zwłaszcza centrum. Restauracje są nie z tej ziemi, a dla takiego jak ja amatora smaków, który wychowywał się w małym miasteczku… Cóż, już samo to mogło być powodem do przeprowadzki. W Atlancie zawsze jest coś do roboty, wszystko jest otwarte znacznie dłużej niż w okolicach Fort Benning. Dla mnie jedną z największych zalet Atlanty było to, że nic mi tu nie przypomina bezustannie
o wojskowym życiu. Zero kamuflażu gdzie nie spojrzysz. Żadnych mundurów polowych na mężczyznach i kobietach stojących w kolejce do kina, na stacji benzynowej czy w Dunkin’ Donuts. Tu ludzie rozmawiają, posługując się prawdziwymi słowami, a nie tylko akronimami. I można tu podziwiać mnóstwo niewojskowych fryzur. Uwielbiałam Atlantę, ale on to zmienił. My to zmieniliśmy. My. To najszczersze do tej pory uznanie jakiejkolwiek mojej winy w tym wszystkim, co się wydarzyło.
Rozdział drugi – Gapisz się. Tylko dwa słowa, a przetaczają się przeze mnie falą, pobudzając moje zmysły. A jednak jest też spokój, ten, który wydaje się integralną częścią mnie, gdy on jest blisko. Podnoszę wzrok, by upewnić się, że to on, chociaż przecież to wiem. Oczywiście stoi nade mną z tymi swoimi oczami o barwie orzesznika, bada mnie nimi… Wspomina? Wolałabym, by tak na mnie nie patrzył. Mała sala jest dość zatłoczona, ale wcale tego nie czuję. Dokładnie zaplanowałam całe to spotkanie, jednak on wszystko popsuł i teraz jestem podenerwowana. – Jak ty to robisz? – pytam. – Nie zauważyłam, kiedywszedłeś. Martwię się, że mój głos brzmi, jakbym go o coś oskarżała, albo pokazuje, że jestem zdenerwowana, a to ostatnie, czego bym chciała. Ale i tak się zastanawiam – jak on to robi? Zawsze był taki dobry w milczeniu, w bezszelestnym poruszaniu się. Kolejna umiejętność, której nabył w armii, jak sądzę. Zapraszam go gestem, by usiadł. Osuwa się na krzesło, a ja dopiero wtedy dostrzegam, że ma zarost na brodzie. Ostre, precyzyjne linie ciemnych włosów muskają jego kości policzkowe, linia jego szczęki cała jest nimi pokryta. To coś nowego. Oczywiście, że tak – zawsze musiał żyć w zgodzie z regulaminem. Włosy mają być krótkie i zadbane. Wąsy są dozwolone, tylko jeśli są schludnie przycinane i nie zakrywają górnej wargi. Powiedział mi kiedyś, że myśli o zapuszczeniu wąsów, ale mu to wyperswadowałam. Nawet na takiej twarzy wąsy wyglądałyby obleśnie.
Sięga po kartę, która leży na stoliku. Cappuccino. Macchiato. Latte. Biała. Czarna. Kiedy to się zrobiło takie skomplikowane? – Polubiłeś kawę? – Nie potrafię ukryć zdziwienia. Kręci głową. – Nie. Przez jego stoicką twarz przemyka półuśmiech, przypominając mi wszystkie powody, dla których się w nim zakochałam. Chwilę temu z łatwością odwróciłabym wzrok. Teraz to niemożliwe. – Nie, kawę nie – zapewnia mnie. – Herbatę. Nie ma na sobie kurtki, oczywiście, a rękawy dżinsowej koszuli podwinął do łokci. Widać przez to tatuaż na jego przedramieniu, a ja wiem, że gdybym dotknęła teraz jego skóry, byłaby rozpalona. Oczywiście nie zamierzam tego robić, podnoszę więc wzrok i wbijam go w przestrzeń ponad jego ramieniem. Jak najdalej od tatuażu. Jak najdalej od tej myśli. Tak jest bezpieczniej. Dla nas obojga. Próbuję się skoncentrować na hałasie w kawiarni, żeby pogrążyć się w jego milczeniu. Zapomniałam, jak bardzo potrafi mnie wyprowadzić z równowagi jego obecność. To kłamstwo. Nie zapomniałam. Chciałam, ale nie mogłam. Słyszę, że podchodzi kelnerka, jej trampki skrzypią na betonowej podłodze. Ma cichy, nieśmiały głos, a gdy mówi mu, że powinien „absolutnie” spróbować nowej miętowej mokki, wybucham śmiechem, wiedząc, że on nienawidzi wszystkiego, co miętowe, nawet pasty do zębów. Przypominam sobie, jak zostawiał czerwone plamy cynamonowej mazi na mojej umywalce i jak często się o to sprzeczaliśmy. Gdybym tylko zdołała zignorować takie drobiazgi. Gdybym tylko zwracała większą uwagę na to, co się naprawdę dzieje, wszystko mogłoby się ułożyć inaczej. Może tak. Może nie. Należę do osób, które biorą na siebie winę za wszystko – ale w tym wypadku zrobiłam wyjątek. Nie jestem pewna. Nie chcę wiedzieć.
Kolejne kłamstwo. Kael mówi dziewczynie, że chciałby zwykłą czarną herbatę, a ja tym razem próbuję się nie roześmiać. Jest taki przewidywalny. – Co cię tak bawi? – pyta, gdy kelnerka odchodzi. – Nic. – Zmieniam temat. – No to co słychać? Nie wiem, jakimi bzdurami wypełnimy tę godzinę. Wiem natomiast, że zobaczymy się też jutro, ale i tak musiałam być dzisiaj w mieście, więc uznałam za dobry pomysł, by mieć z głowy to pierwsze niezręczne spotkanie bez żadnej publiczności. Pogrzeb to nie jest miejsce na takie rzeczy. – W porządku. Biorąc pod uwagę okoliczności. – Odchrząkuje. – No tak. – Wzdycham, starając się nie myśleć za dużo o jutrzejszym dniu. Zawsze byłam dobra w udawaniu, że świat wokół mnie wcale się nie wali. Okej, nieco gorzej mi to idzie w ostatnich miesiącach, ale przez lata była to moja druga natura. Zaczęło się gdzieś pomiędzy rozwodem rodziców a ukończeniem liceum. Czasami mam wrażenie, że moja rodzina znika. Robimy się coraz mniejsi i mniejsi. – Dobrze się czujesz? – pyta jeszcze niższym głosem. Słyszę go tak samo jak w te wilgotne noce, kiedy zasypialiśmy przy otwartym oknie – cały pokój następnego ranka pokrywała rosa, a nasze ciała były mokre i lepkie. Uwielbiałam kontakt z jego gorącą skórą, gdy opuszki moich palców tańczyły po gładkich konturach jego szczęki. Nawet jego wargi były ciepłe, czasami wręcz rozpalone. Powietrze w południowej Georgii jest takie gęste, że możesz poczuć jego smak, a Kael wiecznie miał jakby podwyższoną temperaturę. – Hm – chrząka, wyrywając mnie z zadumy. Wiem, co sobie myśli, potrafię to odczytać z jego twarzy z taką samą łatwością jak neon Ale najpierw kawa wiszący na ścianie za nim. Nienawidzę tego, że to właśnie te wspomnienia mój mózg z nim kojarzy. To niczego nie ułatwia.
– Kare. – Jego głos łagodnieje, gdy wyciąga rękę ponad stolikiem, by dotknąć mojej. Odsuwam się tak szybko, jakby parzył. To dziwne – myśleć o tym, co nas łączyło, o tym, że nigdy nie wiedziałam, gdzie on się kończy, a ja zaczynam. Byliśmy tacy zgrani. Tacy… Po prostu tak dalecy od tego, co jest teraz. Był czas, kiedy wypowiadał moje imię, a ja tak po prostu byłam gotowa oddać mu wszystko, czego by zażądał. Rozważam to przez chwilę. Oddałabym temu mężczyźnie wszystko, czego by chciał. Wydawało mi się, że bardziej mi przeszło, że już go przebolałam. Przynajmniej na tyle, by nie rozmyślać o tym, jak brzmiał jego głos, gdy musiałam budzić go wcześniej na trening albo gdy krzyczał przez sen w nocy. Zaczyna mi się kręcić w głowie i jeśli zaraz tego wszystkiego nie wyłączę, wspomnienia rozedrą mnie na pół na tym krześle, w tej małej kawiarni, na jego oczach. Zmuszam się do kiwnięcia głową i sięgam po latte, by kupić sobie trochę czasu, tylko chwilę, zanim wydobędę z siebie głos. – Jasne, przecież o pogrzebach wiem wszystko. Nie ośmielam się na niego spojrzeć. – W każdym razie nic nie mogłaś zrobić. Nie mów mi, że myślisz, iż mogłabyś… – Urywa, a ja wbijam wzrok w wyszczerbionykubek. Przesuwam palcem po porysowanej ceramice. – Karina. Spójrz na mnie. Kręcę głową, nie zamierzam wskoczyć z nim do tej króliczej nory. Nie mam na to siły. – Nic mi nie jest. Serio. – Urywam i przyglądam się jego minie. – Nie patrz tak na mnie. Nic mi nie jest. – Tobie nigdy nic nie jest. – Przesuwa dłonią po zaroście i wzdycha. Odchyla się na oparcie plastikowego krzesła.
To nie jest pytanie ani oświadczenie, to konstatacja faktu. Ma rację. Nigdy nic mi nie będzie. To całe udawanie do samego końca? Jestem mistrzynią w tej dziedzinie. No bo jaki mam wybór?
Rozdział trzeci Karina, 2017 Jeśli chodzi o pracę, wygrałam los na loterii. Nie musiałam otwierać salonu masażu do dziesiątej, zazwyczaj więc się wysypiałam. Fakt, że mogłam tam dojść pieszo z mojego domu na końcu ulicy – dodatkowy bonus! Uwielbiałam tę ulicę: sklep z materacami, lodziarnia, salon stylizacji paznokci, staromodny sklep z cukierkami. Oszczędzałam i proszę bardzo – miałam dwadzieścia lat i własny malutki domek na mojej ulicy. Mój dom. Nie dom taty.Mój. Do pracy dochodziłam w pięć minut – za krótko, by było to interesujące. Zazwyczaj starałam się po prostu schodzić z drogi autom. Aleja była na tyle szeroka, by zmieściły się tam jeden pieszy i jeden samochód naraz. No cóż, prius albo inny mały model wpasowałby się tu z łatwością, niestety ludzie w okolicy woleli wielkie furgonetki, dlatego też przez większość czasu musiałam przyciskać się do drzew rosnących na poboczu, żeby auta przejechały. Czasami wymyślałam sobie różne opowieści, by zaznać odrobiny ekscytacji, zanim zacznie się moja zmiana. W historii z tamtego dnia główną rolę grał Bradley, brodaty właściciel sklepu z materacami na rogu. Bradley był miły, zazwyczaj miał na sobie to, co uznałam za uniform sympatycznego faceta – koszulę w kratę i spodnie khaki. Jeździł białym fordem i pracował jeszcze więcej niż ja. Mijałam go każdego ranka – był w swoim sklepie, zanim ja zaczęłam pracę o dziesiątej. Nawet jeśli brałam podwójną albo wieczorną zmianę, widywałam jego białą furgonetkę zaparkowaną na końcu alejki.
Bradley musiał być singlem. Nie dlatego, że nie był słodki ani uroczy, lecz dlatego, że zawsze był sam. Gdyby miał żonę albo dzieci, na pewno zobaczyłabym któreś z nich chociaż raz przez sześć miesięcy, odkąd przeprowadziłam się do tej części miasta, ale nie. Nieważne, czy w ciągu dnia, nocą czy w weekendy – Bradley zawsze był sam. Słońce świeciło, jednak nie ćwierkał żaden ptak. Nie turkotała śmieciarka. Nikt nie odpalał samochodu. Panowała złowroga cisza. Może dlatego Bradley wydał mi się nieco bardziej złowieszczy tego ranka. Zobaczyłam go w nowym świetle, zaczęłam się zastanawiać, czemu rozdziela jasnoblond włosy przedziałkiem na środku, dlaczego uznał, że to dobry pomysł uwypuklać tak ostrą linię czaszki. Tym, co naprawdę pobudziło moją ciekawość, był zwinięty dywan na naczepie. Co zamierzał z nim zrobić? Może naoglądałam się CSI: Kryminalnych zagadek, ale przecież wszyscy wiedzą, że tak człowiek pozbywa się ciała – zawija je w stary dywan i porzuca na obrzeżach miasta. W wyobraźni już zrobiłam z Bradleya seryjnego mordercę, gdy nagle pomachał mi przyjaźnie i uśmiechnął się do mnie szczerze. A może po prostu umiał udawać czarującego, jednak w rzeczywistości zamierzał… Prawie się posikałam, gdy zawołał do mnie: – Hej, Karina! Nie ma wody na całej ulicy! Ściągnął cienkie wargi i pomachał rękami, by pokazać, jaki jest wkurzony. Przystanęłam i uniosłam dłoń, osłaniając oczy przed słońcem. Było ostre, świeciło mocno, chociaż czułam lekki chłód na skórze. Georgia była taka gorąca. Myślałam, że przyzwyczaję się do tego po roku, ale nie. Tęskniłam za zimnymi nocami w północnej Kalifornii. – Próbuję się dodzwonić do wodociągów, ale na razie bez powodzenia. – Wzruszył ramionami i pokazał mi swoją komórkę na dowód. – O nie. – Próbowałam naśladować jego pełen frustracji ton, ale szczerze mówiąc, trochę liczyłam na to, że w związku z tym Mali zamknie salon. Mało spałam poprzedniej nocy, więc z radością przeznaczyłabym na to jeszcze
godzinkę. Albo dwadzieścia. – Będę dalej próbował – zaofiarował się Bradley. Dotknął sprzączki od paska, która przedstawiała długorogiego byka. Wyglądał, jakby już był spocony, a gdy sięgnął po wielki dywan leżący na naczepie furgonetki, poczułam chęć, by mu pomóc. – Dzięki – powiedziałam. – Przekażę Mali.
Rozdział czwarty Drzwi były zamknięte, światła pogaszone – nawet to w korytarzu, które zazwyczaj zostawiałyśmy – a w środku panował mróz. Włączyłam podgrzewacze do olejków, zapaliłam świece w holu i w pokojach. Mój pierwszy klient przychodził dopiero o dziesiątej trzydzieści. Elodie miała się zjawić o wpół do dwunastej. Jeszcze spała, gdy wychodziłam z domu, co znaczyło, że wbiegnie dziesięć minut spóźniona, pośle klientowi słodki uśmiech, przeprosi go z tym swoim uroczym francuskim akcentem i dopiero wtedy rozpocznie dzień. Elodie była jedną z tych nielicznych osób, dla których zrobiłabym prawie wszystko. Zwłaszcza odkąd okazało się, że jest w ciąży. Dowiedziała się o dziecku dwa dni po tym, jak jej mąż stanął na zakurzonej afgańskiej ziemi. Takie historie to tutaj norma. To samo spotkało moich rodziców, teraz Elodie… W zasadzie wszyscy w okolicy wiedzieli, że jest taka możliwość. Nie możliwość. Raczej duże prawdopodobieństwo, jeśli bierzesz ślub z wojskowym. Odegnałam od siebie tę myśl. Potrzebowałam muzyki. Nienawidziłam ciszy. Niedawno przekonałam Mali, by pozwoliła mi puszczać mocniejszą muzykę przez głośniki, gdy pracowałyśmy. Nie zniosłabym kolejnej zmiany z „relaksującymi dźwiękami spa” odtwarzanymi w pętli. Monotonne pluskanie wodospadów i fal działało mi na nerwy jak nic na świecie. A do tego mnie usypiało. Włączyłam iPada i po chwili Banks odpędził wspomnienia tego łagodnego, rozmarzonego szmeru. Podeszłam do recepcji, by odpalić komputer. Niecałe dwie minuty później weszła Mali z dwiema
wielkimi torbami przewieszonymi przez drobne ramiona. – Co się stało? – zapytała, gdy wzięłam od niej torby. – Hm, nic? Żadnego „cześć”? Żadnego „co słychać, Karina”? – Roześmiałam się i poszłam na zaplecze. Jedzenie w reklamówkach pachniało tak ładnie. Mali robiła najlepsze domowe tajskie żarcie, jakiego kiedykolwiek kosztowałam, i zawsze przygotowywała dodatkowe porcje dla Elodie i mnie. Raczyła nas nimi co najmniej pięć razy w tygodniu. Małe awokado – tak Elodie nazywała swój brzuch – miało ochotę tylko na ostry makaron. I bazylię. Elodie zwariowała na punkcie liści bazylii, gdy zaszła w ciążę – i to do tego stopnia, że wybierała je z dania i żuła pojedynczo. Dzieci sprawiają, że robisz najdziwniejsze rzeczy. – Karina – odparła Mali z uśmiechem. – Jak się masz? Wyglądasz na smutną. To cała Mali. „Co się stało? Wyglądasz na smutną”. Co w sercu, to na języku. – Hej… Nic mi nie jest – powiedziałam. – Po prostu się nie umalowałam. – Przewróciłam oczami, a ona dotknęła palcem mojego policzka. – To nie to – oświadczyła. Nie, to nie było to. Ale nie byłam smutna. I nie podobało mi się, że moja maska zsunęła się na tyle, by Mali to zauważyła. Ani trochę mi się to nie podobało.
Rozdział piąty Wybiła dziesiąta trzydzieści, mój klient zjawił się na czas. Przywykłam już do jego punktualności, nie wspominając nawet o jego miękkiej skórze. Wiedziałam, że smaruje się olejkiem po prysznicu – ułatwiał mi dzięki temu robotę, masowałam już nawilżoną skórę. Mięśnie miał wiecznie spięte, zwłaszcza te na ramionach, zakładałam więc, że cały dzień spędza za biurkiem. Nie służył w armii. Tego domyśliłam się dzięki jego dłuższym włosom, które podwijały się na końcach. Tego dnia jego ramiona były tak spięte, że zaczęły mnie boleć palce, gdy rozmasowywałam tkanki na szczytach jego barków. Dużo jęczał podczas masażu – jak większość klientów – i wydawał z siebie te głębokie, gardłowe dźwięki, gdy rozluźniałam jego napięte ciało. Godzina upłynęła szybko. Musiałam poklepać go po ramieniu, żeby go obudzić, gdy dobiegła końca. Mój klient z dziesiątej trzydzieści – miał na imię Toby, ale lubiłam nazywać go „dziesiąta trzydzieści” – zostawiał hojne napiwki i nie lubił komplikacji. Z wyjątkiem tego razu, kiedy zaprosił mnie na randkę. Elodie się przestraszyła, gdy jej powiedziałam. Upierała się, bym powiedziała też Mali, ale nie chciałam robić z tego wielkiej sprawy, nie było takiej potrzeby. Toby zareagował normalnie, gdy odmówiłam – nietypowe w wypadku mężczyzn, wiem. W każdym razie od tamtej pory w żaden sposób nie zasugerował, że mu się podobam, więc uznałam, że wszystko między nami wporządku. Za piętnaście dwunasta, a Elodie dalej się nie zjawiła. Zazwyczaj wysyłała mi esemesa, gdy wiedziała, że spóźni się więcej niż kwadrans. Mężczyzna w poczekalni chyba był nowy, bo go nie rozpoznałam, a nigdy nie
zapominam twarzy. Był jednak bardzo cierpliwy. Mali natomiast nie. Oświadczyła, że jeszcze dwie minuty i dzwoni do Elodie. – Ja mogę go wziąć, jeśli Elodie nie zjawi się za pięć minut. Kolejną klientkę mogę przesunąć o godzinę, to Tina – zadeklarowałam. Mali znała większość moich klientów, zapamiętywała imiona i nazwiska tak jak ja twarze. – Dobrze, dobrze. Ale twoja przyjaciółka wiecznie się spóźnia – odparła gniewnie. Mali była świętą kobietą, ale miała ognisty temperament. – Jest w ciąży – stanęłam w obronie przyjaciółki. Mali przewróciła oczami. – Ja mam pięcioro dzieci i jakoś pracowałam. – Touché. Roześmiałam się cicho i napisałam do Tiny z pytaniem, czy mogłaby przyjść na trzynastą. Od razu odpowiedziała twierdząco, tak jak się spodziewałam. – Proszę pana – zawołałam do mężczyzny w poczekalni. – Pana terapeutka się spóźnia. Ja mogłabym zacząć od razu, jeśli się pan zgodzi. Chyba że woli pan zaczekać na Elodie. – Nie wiedziałam, czy ma do niej słabość z jakiegoś powodu czy przyszedł tylko na masaż. Odkąd dołączyłyśmy do Yelpa i wprowadziłyśmy umawianie wizyt przez internet, przestałam się orientować, którzy klienci przychodzą do konkretnej masażystki. Wstał i bez słowa podszedł do biurka w recepcji. – Czy to panu odpowiada? – zapytałam. Wahał się przez sekundę, po czym pokiwał głową. Czyliodpowiada… – W porządku… – Zajrzałam do kalendarza. Kael. Ale dziwne imię. – Proszę za mną.
Nie miałyśmy przypisanych gabinetów – teoretycznie – ale ja urządziłam drugie pomieszczenie od lewej według swojego gustu i to z niego najczęściej korzystałam. Nikt inny go nie zajmował, chyba że zachodziła taka konieczność. Ustawiłam tu własną szafkę, własne dekoracje, a teraz byłam na etapie przekonywania Mali, by pozwoliła mi przemalować ściany. Wszystko byłoby lepsze niż ten ciemny fiolet. Nie sprzyjał odprężeniu, a poza tym był ponury i postarzał pokój o dwadzieścia lat. – Ubrania może pan zostawić na wieszaku albo na krześle – poinformowałam go. – Proszę się rozebrać na tyle, na ile czuje się pan komfortowo. Potem proszę się położyć na stole na brzuchu, a ja wrócę za dwie minuty. Klient nie odezwał się ani słowem, po prostu stanął obok krzesła i ściągnął szary podkoszulek przez głowę. Ewidentnie był w armii. Wszystko krzyczało w nim „żołnierz” – od solidnej budowy po niemal ogoloną głowę. Dorastałam wśród wojskowych, więc od razu się zorientowałam. Poskładał podkoszulek i położył go na krześle. Gdy pociągnął w dół dresowe spodnie, zostawiłam go samego, żeby się rozebrał.
Rozdział szósty Wyciągnęłam telefon z kieszeni fartucha i przeczytałam pierwszą linijkę esemesa od taty: „Widzimy się wieczorem. Estelle robi jedno ze swoich popisowych dań!”. Mogłabym wymienić co najmniej tysiąc rzeczy, które wolałabym zrobić zamiast tego, ale to była dla nas trojga – a czasami czworga – taka wtorkowa tradycja. Przegapiłam tylko jedną rodzinną kolację, odkąd wyprowadziłam się rok temu, i było to wtedy, kiedy tata zawiózł Estelle naszym rodzinnym kamperem na uroczystość zakończenia szkolenia dla rekrutów jakiegoś dalekiego krewnego, więc w praktyce to nie było nawet z mojej winy. Niemniej kolacja odbyła się na ich małych wakacjach, a ja w tym czasie obżerałam się z Elodie pizzą z Domino’s. Nie odpisałam, ponieważ tata wiedział, że zjawię się u nich o siódmej. Moja „nowa” mama będzie kręciła włosy w łazience, jedzenie nie będzie gotowe, ale ja stawię się na czas. Jak zwykle. Upłynęły trzy minuty, odkąd powiedziałam klientowi Elodie, że zaraz wrócę, by rozpocząć jego zabieg, odsunęłam więc zasłonę i weszłam do pokoju. Światła były przygaszone, i wszystko przybrało fioletowy odcień tych ohydnych ścian. Świece paliły się już na tyle długo, by w powietrzu unosił się świeży zapach trawy cytrynowej. Nawet po niespokojnej nocy udzieliła mi się atmosfera odprężenia. Mężczyzna leżał na stole na środku pokoju przykryty do pasa białym pledem. Roztarłam dłonie. Koniuszki palców nadal miałam zbyt zimne, by dotknąć czyjejś skóry, więc podeszłam do zlewu, by je ogrzać. Odkręciłam kurek. Nic. Już zapomniałam o ostrzeżeniach Bradleya – przez ostatnią
godzinę radziłam sobie bez wody. Znów zaczęłam rozcierać dłonie, po czym objęłam nimi podgrzewacz do olejków stojący obok zlewu. Był trochę za gorący, ale udało się. Wiedziałam, że olejek będzie ciepły, dzięki czemu facet pewnie nawet nie zauważy, że nie ma wody. Nie było to wygodne, ale dawałam radę. Miałam nadzieję, że osoba z ostatniej zmiany pamiętała, by włożyć czyste ręczniki do ogrzewacza, zanim wyszła. – Czy są jakieś konkretne miejsca lub napięcia, na których powinnam się według pana skoncentrować? – zapytałam. Zero odpowiedzi. Czyżby już zasnął? Odczekałam kilka sekund, po czym ponowiłam pytanie. Pokręcił ogoloną głową z twarzą skierowaną w dół i powiedział: – Nie dotykaj mojej prawej nogi. Proszę. – To ostatnie dodał jakby po namyśle. Ludzie często prosili, bym nie dotykała określonych części ich ciała. Z bardzo różnych powodów – od zaleceń lekarza po własne kompleksy. Nie była to moja sprawa, więc nie dopytywałam. Moje zadanie polegało na tym, by klient poczuł się lepiej i by udzielić mu profesjonalnej pomocy. Miałam wrażenie, że ilekroć nie poprosiłam kogoś o wypełnienie formularza leczenia, okazywało się, że ma specjalne potrzeby. Mali zganiłaby mnie za to bez dwóch zdań. – Oczywiście. Nacisk ma być lekki, umiarkowany czy silny? – zapytałam, sięgając po buteleczkę z olejkiem, która stała na półce. Buteleczka była gorąca, ale wiedziałam, że zawartość będzie miała idealną temperaturę, gdy dotknie jego skóry. Znów bez odpowiedzi. Może miał kłopoty ze słuchem. Do tego również byłam przyzwyczajona – jedna z wad życia żołnierza. – Kael? – zwróciłam się do niego po imieniu, choć sama nie wiedziałam dlaczego.
Jego głowa uniosła się tak szybko, jakbym go przestraszyła – aż sama podskoczyłam. – Wybacz, chciałam doprecyzować, jak silny powinien być nacisk. – Jakikolwiek? – Mówił tak, jakby sam nie wiedział, czego chce. Pewnie debiutant. Znów położył głowę na łóżku. – Okej. Mów w takim razie w trakcie, czy nacisk jest za lekki czy może za mocny, a ja się dostosuję – zaproponowałam. Miewałam ciężką rękę i większość moich klientów to lubiła, ale z tym facetem nigdy jeszcze nie pracowałam. Skąd mogłam wiedzieć, czy kiedykolwiek wróci? Powiedziałabym, że tylko około czterech debiutantów na dziesięciu wracało, a najwyżej jeden lub dwaj zostawali stałymi klientami. Nie byliśmy dużym salonem, ale mieliśmy stabilną bazę klientów. – To olejek miętowy. – Pokropiłam nim palec wskazujący. – Wetrę teraz odrobinę w twoje skronie. Pomaga na… Uniósł głowę i lekko nią pokręcił. – Nie. – Nie mówił ostrym głosem, lecz stanowczo dawał mi znać, że absolutnie nie chce, bym użyła miętowego olejku. Okej… – Okej. – Zakręciłam buteleczkę i podeszłam do zlewu. Cholera. Woda. Uklękłam i otworzyłam ogrzewacz na ręczniki. Pusty. Oczywiście. – Um, chwileczkę – powiedziałam. Położył głowę z powrotem na łóżku, a ja nieco zbyt mocno trzasnęłam drzwiczkami ogrzewacza. Miałam nadzieję, że zagłuszyła to muzyka. Uznałam, że to jednak nie będzie najlepsza sesja…
Rozdział siódmy Mali była w holu, gdy przeszłam za cienką zasłonę w poszukiwaniu ręczników. – Potrzebuję wody. Albo ciepłych ręczników. Położyła palce na ustach, by mi pokazać, że mam mówić ciszej. – Wody nie ma. Są ręczniki. Kto nie uzupełnił ogrzewacza? Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam i mało mnie to teraz obchodziło, chciałam tylko ręcznik. – Jest w pokoju od pięciu minut, a ja nawet nie zaczęłam. Na te słowa Mali przyspieszyła, zniknęła w pomieszczeniu po drugiej stronie korytarza i wyłoniła się z niego zaraz potem z kilkoma gorącymi ręcznikami. Sięgnęłam po nie i zaczęłam przerzucać je pomiędzy dłońmi, żeby nieco ostygły. Gdy wróciłam do pokoju, pomachałam ręcznikiem w powietrzu po raz ostatni, po czym położyłam go na podeszwach jego gołych stóp. Jego skóra była taka rozpalona, że odsunęłam ręcznik i dotknęłam pięty grzbietem dłoni, by upewnić się, że facet nie ma gorączki ani nic takiego. Nie stać mnie było na zwolnienia lekarskie. Dosłownie. Dni, kiedy byłam objęta ubezpieczeniem taty, dobiegały końca, a na własne jeszcze nie mogłam sobie pozwolić. Jego skóra była taka gorąca. Uniosłam nieco pled i zauważyłam, że nadal ma na sobie spodnie. To było takie… dziwne. Nie wiedziałam, jak w takim
razie mam wymasować tę drugą nogę, tę, która wchodziła w zakres usługi. – Mam całkowicie pominąć nogi? – zapytałam cicho. Pokiwał głową na łóżku. Przetarłam podeszwy jego stóp ręcznikiem – zawsze tak robiłam, by usunąć tłuszcz i zanieczyszczenia. Higiena klientów… Cóż, powiedzmy, że jej poziom się wahał. Niektórzy kładli się na stole po całym dniu chodzenia w sandałach. Ale nie ten facet. On musiał wziąć prysznic, zanim przyszedł. Doceniałam to. Na takie rzeczy zwraca uwagę każdy masażysta. Zaczęłam od kłębów jego palców, wywierając nacisk, po czym przeniosłam się na podbicie lewej stopy. Wyczułam miękką wypukłą linię, ale nie dostrzegłam w mroku blizny. Powoli przesunęłam kciukiem wzdłuż podbicia, a on lekko się wzdrygnął. Zazwyczaj doskonale planowałam swoje sesje, poświęcałam po mniej więcej pięć minut na każdą nogę, więc dodatkowy czas przeznaczyłam na jego ramiona. U wielu osób to właśnie tam gromadziło się napięcie, a u tego faceta… Jeśli nie były to najbardziej pospinane mięśnie barków, nad jakimi kiedykolwiek pracowałam, na pewno niewiele im do tego brakowało. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie zmyślać historii jego życia. Nie odkrywając jego nóg, kontynuowałam pracę nad jego szyją, barkami i plecami. Mięśnie miał zarysowane, ale nie odznaczały się bardzo ani nie były twarde pod moimi przesuwającymi się palcami. Wyobrażałam sobie, że to młode ciało musiało dźwigać jakiś ciężar już od dłuższego czasu… Może plecaka. A może samego życia. Nie zdradził jednak na swój temat dość, bym mogła coś dla niego wymyślić, jak w wypadku Bradleya i większości otaczających mnie obcych ludzi. Ten facet miał w sobie coś, co trzymało moją wyobraźnię w ryzach. Jego głowę zostawiłam na koniec. Łagodny nacisk sprawiał zazwyczaj, że ludzie jęczeli albo przynajmniej wzdychali, ale z jego ust nie padło absolutnie nic. Nawet nie pisnął. Pomyślałam, że może zasnął. Często się to zdarzało, a ja to uwielbiałam. Znaczyło to, że dobrze wykonałam swoją pracę. Gdy czas dobiegł końca, czułam się tak, jakbym dopiero zaczynała. Zazwyczaj