2
Drogi Pamiętniku,
Tak się boję.
Serce mi wali, mam sucho w ustach i trzęsą mi się ręce. Zmierzyłam się z tyloma
rzeczami i przeżyłam: wampiry, wilkołaki, upiory. Rzeczy, w których istnienie nie wierzyłam.
Teraz jestem przerażona. Dlaczego?
Tylko dlatego, że wyjeżdżam z domu.
I wiem, że to jest kompletnie niedorzeczne. Tak naprawdę, to ledwo opuszczam dom.
Jadę do college’u oddalonego zaledwie o kilka godzin od tego ukochanego domu, w którym
mieszkałam od kiedy byłam dzieckiem. Nie, nie zacznę znowu płakad. Będę w pokoju razem z
Bonnie i Meredith, moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami na całym świecie. W tym
samym akademiku, tylko kilka pięter dalej, będzie mój ukochany Stefan. Od mojego innego
najlepszego przyjaciela, Matta będzie dzielił mnie tylko krótki spacer przez kampus. Nawet
Damon będzie w mieszkaniu w pobliskim miasteczku.
Tak szczerze, nie mogłabym czud się bardziej jak w domu, chyba że w ogóle nigdy bym
się stąd nie wyprowadziła. Jestem takim mięczakiem. Ale wydaje mi się, że dopiero
odzyskałam mój dom, moją rodzinę, moje życie po wygnaniu na tak długo, a teraz nagle
znowu muszę wyjechad.
Podejrzewam, że częściowo tak się boję, bo te ostatnie tygodnie lata były cudowne.
Cieszyliśmy się i bawiliśmy przez te trzy tygodnie tak jakbyśmy robili to przez ostatnie
miesiące- gdyby nie walka z kitsune, podróżowanie do Mrocznego Wymiaru, walka z upiorem
zazdrości, i z powodu innych Wyjątkowo Nie Fajnych rzeczy, które robiliśmy. Urządzaliśmy
pikniki, imprezy z noclegiem, chodziliśmy pływad i robid zakupy. Pojechaliśmy do hrabstwa na
jarmark, gdzie Matt wygrał dla Bonnie wypchanego tygrysa i zrobił się cały czerwony, kiedy
ona zapiszczała i rzuciła mu się w ramiona. Stefan nawet mnie pocałował, gdy siedzieliśmy
na szczycie koła młyoskiego, tak jak zrobiłby to każdy normalny facet ze swoją dziewczyną w
piękną, letnią noc.
Byliśmy tacy szczęśliwi. Tak normalni, w sposób, o który już nas nie podejrzewałam.
Myślę, że to właśnie mnie przeraża. Boję się, że te ostatnie kilka tygodni było jasną,
złotą przerwą, a teraz coś się zmieni i wrócimy do ciemności i horroru. Tak jak w tym wierszu,
który czytaliśmy na angielskim ostatniej jesieni: „Nietrwałe co złote jest. Nie dla mnie.”
Nawet Damon…
Tupot stóp w korytarzu na dole rozproszył ją i długopis Eleny Gilbert zwolnił. Spojrzała
na ostatnie kilka pudeł porozkładanych w jej pokoju. Stefan i Damon musieli już po nią
przyjechad.
3
Ale chciała dokooczyd swoją myśl, wyrazid tą ostatnią obawę, która prześladowała ją
podczas tych ostatnich, idealnych tygodni. Obróciła się z powrotem do pamiętnika, pisząc
szybko, by móc pozbyd się tych myśli zanim będzie musiała wyjechad.
Damon się zmienił. Od kiedy pokonaliśmy upiora zazdrości, jest bardziej… uprzejmy.
Nie tylko dla mnie, nie tylko dla Bonnie, do której zawsze miał słabośd, ale nawet dla Matta i
Meredith. Nadal potrafi byd bardzo irytujący i nieprzewidywalny- bez tego nie byłby
Damonem- ale nie ma już w sobie tej okrutności. Nie taką jaką miał.
Wydaje się, że on i Stefan doszli do porozumienia. Wiedzą, że kocham ich obu, a mimo
to, nie pozwolili by zazdrośd stanęła między nimi. Są ze sobą blisko, zachowują się jak
prawdziwi bracia w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. Istnieje między naszą
trójką delikatna równowaga, która utrzymywała się przez cały koniec lata. I boję się, że każdy
błąd z mojej strony wszystko zepsuje, i że tak jak ich pierwsza miłośd, Katherine, rozdzielę
braci. A wtedy stracimy Damona na zawsze.
Ciocia Judith zawołała niecierpliwie.- Elena!
- Idę!- Odpowiedziała Elena. Szybko dopisała jeszcze kilka zdao w swoim pamiętniku.
Mimo to, nadal istnieje szansa, że to nowe życie będzie cudowne. Może znajdę
wszystko, czego szukałam. Nie mogę cały czas trzymad się liceum i mojego życia tutaj. I kto
wie? Może tym razem złote okaże się trwałe.
- Elena! Twoja podwózka czeka!
Ciocia Judith z pewnością była już zestresowana. Chciała sama zawieśd Elenę do
szkoły. Ale Elena wiedziała, że nie da rady pożegnad się ze swoją rodziną bez płaczu, więc
zamiast tego poprosiła Stefana i Damona. Będzie mniejszym wstydem okazanie emocji tutaj
niż podciąganie nosem przez całą drogę do kampusu Dalcrest. Odkąd Elena zdecydowała się
jechad z bradmi Salvatore, ciocia Judith zadbała o każdy najmniejszy szczegół, bojąc się, by
początek kariery Eleny w college’u nie zaczął się bez jej nadzoru. Elena wiedziała, że to
wszystko dlatego, że ciocia Judith ją kocha.
Elena zatrzasnęła pokryty niebieskim aksamitem pamiętnik i wrzuciła go do
otwartego pudła. Wstała i skierowała się ku drzwiom, ale zanim je otworzyła, odwróciła się
by po raz ostatni spojrzed na swój pokój.
Był taki pusty, na ścianach nie wisiały już jej ulubione plakaty, a połowa książek
zniknęła z jej regału. Tylko kilka ubrao zostało w komodzie i szafie. Wszystkie meble zostały
na swoim miejscu. Ale teraz, kiedy pokój był pozbawiony większości jej rzeczy, wydawał się
bardziej bezosobowym pokojem hotelowym niż przytulnym rajem jej dzieciostwa.
Tyle się tutaj wydarzyło. Elena pamiętała jak przytulała się do swojego taty na
ławeczce okiennej, gdy czytali razem kiedy była małą dziewczynką. Ona, Bonnie, Meredith i
Caroline- która też była kiedyś dobrą przyjaciółka, spędziły tu przynajmniej ze sto nocy
4
dzieląc się swoimi sekretami, ucząc się, przebierając na imprezy i po prostu spędzając razem
czas. Stefan pocałował ją tutaj wczesnym rankiem i zniknął szybko, kiedy ciocia Judith weszła
żeby ją obudzid. Elena pamiętała okrutny, triumfalny uśmiech Damona, kiedy zaprosiła go do
środka po raz pierwszy, wydawało się, że to było milion lat temu. A nie tak dawno temu,
pamiętała swoją radośd kiedy pojawił się tutaj jednej ciemnej nocy, po tym jak wszyscy
myśleli, że jest martwy.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, które potem się otworzyły. Stefan stał w progu i
przyglądał się jej.
- Gotowa?- Powiedział.- Twoja ciocia trochę się niepokoi. Myśli, że nie będziesz miała
wystarczająco dużo czasu na rozpakowanie się przed rozpoczęciem zajęd, jeśli zaraz nie
wyjedziemy.
Elena podeszła i objęła go. Pachniał czystością i lasem, ułożyła głowę na jego
ramieniu.- Już idę- powiedziała.- Po prostu ciężko jest się pożegnad, wiesz? Wszystko się
zmienia.
Stefan odwrócił się do niej i pocałował ją delikatnie w usta.- Wiem- powiedział, gdy
pocałunek się skooczył i delikatnie przesunął palcem wzdłuż jej dolnej wargi.- Zaniosę te
pudła na dół i dam ci jeszcze chwilę. Ciocia Judith poczuje się lepiej, kiedy zobaczy że
zaczynamy pakowad coś do samochodu.
- Ok. Zaraz zejdę.
Stefan opuścił pokój z pudłami, a Elena westchnęła znowu się rozglądając. Zasłony w
niebieskie kwiaty, które zrobiła dla niej jej mama, gdy Elena miała dziewięd lat, nadal wisiały
na oknach. Pamiętała jak mama przytulała ją ze łzami w oczach, kiedy jej mała córeczka
powiedziała, że jest już za duża na zasłony z Kubusiem Puchatkiem.
Teraz oczy Eleny wypełniły się łzami i założyła swoje włosy za uszy dokładnie tak samo
jak robiła jej mama, kiedy bardzo nad czymś myślała. Elena była taka młoda, gdy zmarli jej
rodzice. Może gdyby żyli, ona i jej mama byłyby teraz przyjaciółkami, uważałyby siebie za
równe, nie tylko za mamę i córkę.
Jej rodzice też chodzili do Dalcrest. Właściwie tam się poznali. Na dole, na
pianinie, stało ich zdjęcie w togach, na słonecznym trawniku przed biblioteką Dalcrest, śmiali
się i byli nieprawdopodobnie młodzi.
Może studiowanie w Dalcrest przybliży Elenę do nich. Może dowie się więcej o
ludziach jakimi byli, nie tylko mamą i tatą, których znała kiedy była mała. Może odnajdzie
swoją utraconą rodzinę w neoklasycznych budynkach i szerokich, zielonych trawnikach
college’u.
Tak naprawdę nie wyjeżdżała. Szła naprzód.
Elena zacisnęła szczęki i wyszła z pokoju wyłączając po drodze światło.
Na dole, ciocia Judith, jej mąż, Robert i pięcioletnia siostrzyczka Eleny, Margaret
zebrali się w korytarzu czekając, patrząc na Elenę schodzącą po schodach.
Ciocia Judith oczywiście panikowała. Nie potrafiła się uspokoid; ciągle splatała ręce,
przygładzała włosy albo bawiła się swoimi kolczykami.- Eleno,- powiedziała- jesteś pewna, że
5
spakowałaś wszystko, czego potrzebujesz? Jest tyle rzeczy do zapamiętania- zmarszczyła
brwi.
Oczywisty dla wszystkich niepokój jej cioci sprawił, że Elenie łatwiej było uśmiechnąd
się zapewniająco i przytulid ją. Ciocia Judith trzymała ją mocno, relaksując się na chwilę i
podciągnęła nosem.- Będę za tobą tęsknid, kochanie.
- Ja za tobą też- powiedziała Elena i ścisnęła ją mocno, czując że jej własne wargi
zaczynają się trząśd. Próbowała się zaśmiad.- Ale wrócę. Jeśli czegoś zapomnę albo zatęsknię
za domem, od razu przybiegnę z powrotem na weekend. Nie muszę czekad do Święta
Dziękczynienia.
Stojący obok nich Robert, przestępował z nogi na nogę i odchrząknął. Elena puściła
ciocię Judith i obróciła się do niego.
- Wiem, że studenci mają dużo wydatków- powiedział- i nie chcemy żebyś martwiła
się o pieniądze, więc założyliśmy ci konto w sklepie studenckim, ale…- Otworzył portfel i
podał Elenie plik banknotów.- Tak na wszelki wypadek.
- Och,- powiedziała Elena, wzruszona i trochę podenerwowana- Bardzo dziękuję
Robercie, ale naprawdę nie musisz.
Niezręcznie poklepał ją po ramieniu.- Chcemy żebyś miała wszystko, czego
potrzebujesz- powiedział stanowczo. Elena uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością,
zwinęła banknoty i włożyła je do kieszeni.
Obok Roberta stała Meredith, która cały czas wpatrywała się swoje buty. Elena
uklęknęła przed nią i chwyciła rączki swojej małej siostrzyczki.- Margaret?- Nakłaniała ją.
Wielkie, niebieskie oczy spojrzały w jej własne. Meredith zmarszczyła brwi i pokręciła
głową, jej usta były zaciśnięte w cienką kreskę.
- Będę za tobą bardzo tęsknid, Meggie- powiedziała Elena przysuwając ją bliżej, jej
oczy znowu wypełniły się łzami. Mięciutkie niczym dmuchawce, włoski jej młodszej siostry
otarły się o policzek Eleny.- Ale wrócę na Święto Dziękczynienia i może będziesz mogła
przyjechad i odwiedzid mnie na kampusie. Bardzo bym chciała pochwalid się moją małą
siostrą przed wszystkimi nowymi znajomymi.
Margaret przełknęła.- Nie chcę żebyś jechała- powiedziała cichym, mizernym
głosikiem.- Zawsze wyjeżdżasz.
- Och, kochanie- powiedziała bezradnie Elena, przytulając ją mocniej.- Zawsze
wracam, prawda?
Elena zadrżała. Po raz kolejny zastanawiała się ile Margaret pamięta z tego, co
naprawdę wydarzyło się w Fell’s Church w ciągu ostatniego roku. Strażnicy obiecali zmienid
wspomnienia wszystkich o tych mrocznych miesiącach, kiedy wampiry, wilkołaki i kitsune
omal nie zniszczyły miasta- i kiedy Elena sama umarła i zmartwychwstała- ale wydawało się,
że istnieją wyjątki. Caleb Smallwood pamiętał, a czasem niewinna twarzyczka Margaret
wyglądała na dziwnie świadomą.
- Eleno,- powiedziała znowu ciocia Judith zachrypniętym i płaczliwym głosem- lepiej
już jedźcie.
6
Elena jeszcze raz przytuliła swoją siostrę zanim ją puściła.- Ok- powiedziała wstając i
podnosząc swoją torbę.- Zadzwonię do was wieczorem i opowiem jak się aklimatyzuję.
Ciocia Judith skinęła głową i Elena jeszcze raz ją ucałowała zanim wytarła oczy i
otworzyła frontowe drzwi.
Słooce na zewnątrz było tak jasne, że musiała kilka razy zamrugad. Damon i Stefan
opierali się o ciężarówkę, którą Stefan wynajął, jej rzeczy były zapakowane do tyłu. Kiedy
podeszła bliżej, w tym samym momencie oboje na nią spojrzeli i uśmiechnęli się.
Och. Byli tacy piękni, że widząc ich drżała, nawet po tak długim czasie. Stefan, jej
ukochany Stefan, jego zielone niczym liście oczy, błyszczące kiedy na nią patrzyły. Był
cudowny, z tym swoim klasycznym profilem i słodkim, kształtem dolnej wargi, którą ciągle by
całowała.
I Damon- świecąca, blada cera, czarne, aksamitne oczy i jedwabiste włosy- był pełen
wdzięku, a równocześnie przerażał. Jego wspaniały uśmiech powodował, że coś w środku
niej naprężało się i mruczało niczym pantera rozpoznająca swojego partnera.
Obie pary oczu patrzyły na nią kochająco i z chęcią posiadania.
Bracia Salvatore byli teraz jej. Co ma zamiar z tym zrobid? Ta myśl spowodowała, że
zmarszczyła czoło i nerwowo zwiesiła ramiona. Potem odgoniła zmarszczki ze swojego czoła,
zrelaksowała się i odwzajemniła ich uśmiech. To co przyjdzie, co przyjdzie.
- Czas jechad- powiedziała i skierowała twarz do góry, w kierunku słooca.
7
Rozdział 2
Meredith trzymała przyrząd do pomiaru ciśnienia przy zaworze lewego koła. Ciśnienie było
w porządku. Ciśnienie we wszystkich czterech kołach było w normie. Odmrażacz, olej i płyn do
automatycznej skrzyni biegów były uzupełnione, akumulator nowy, lewarek i zapasowa opona były
w idealnym stanie.
Powinna była się tego domyślid. Jej rodzice nie należeli do tych, którzy zostawali w domu zamiast
iśd do pracy żeby zobaczyd jak wyjeżdża do college'u. Wiedzieli, że nie potrzebuje tulenia, ale
okazali jej swoją miłośd upewniając się, że wszystko było przygotowane, że byłą bezpieczna i
gotowa na to, co może się zdarzyd. Oczywiście też nie powiedzieliby jej, że wszystko sprawdzili;
chcieli żeby nadal sama się ochraniała.
Teraz nie pozostało jej nic innego jak wyjechad.
I to byłą jedyna rzecz jakiej nie chciała zrobid.
- Jedź ze mną- powiedziała nie patrząc w górę, gardząc lekkim drżeniem jakie usłyszała w
swoim głosie.- Tylko na kilka tygodni.
- Wiesz, że nie mogę- powiedział Alaric kiedy delikatnie głaskał ją po plecach.- Nie
chciałbym wyjechad gdybym z tobą pojechał. Tak będzie lepiej. Będziesz cieszyła się tymi kilkoma
pierwszymi tygodniami college'u jak każdy nowy student i nikt nie będzie ci w tym przeszkadzał.
Potem przyjadę i niedługo cię odwiedzę.- Meredith obróciła się żeby na niego spojrzed i zdałą
sobie sprawę, że Alaric patrzy na nią. Ścisnął usta, prawie niezauważalnie, a potem znowu je
rozluźnił. Zaledwie po kilku tygodniach razem, żadne z nich nie chciało się rozstawad. Wychyliła się
i pocałowała go.
- To i tak lepiej niż jakbym pojechała na Harvard- mruknęła.- O wiele bliżej.
Kiedy lato się skooczyło, ona i Matt zdali sobie sprawę, że nie mogliby zostawid swoich
przyjaciół i wyjechad do coleg'u poza stan, tak jak planowali. Tyle razem przeszli i chcieli zostad
razem żeby nawzajem się ochraniad niż jechad gdziekolwiek indziej.
Ich dom już raz został zniszczony więcej niż raz i tylko szantaż Eleny na Niebiaoskim Sądzie
naprawił to i uratował ich rodziny. Nie mogli wyjechad. Nie kiedy tylko oni stawali na przeciw
ciemności, ciemności, która już na zawsze będzie przywoływana do Mocy magicznych linii, które
przecinały tereny niedaleko Fell's Church. Dalcrest na tyle blisko żeby mogli wrócid gdyby
niebezpieczeostwo znowu im zagrażało.
Musieli chronid swój dom.
Więc Stefan wybrał się do dziekanatu w Dalcrest i użył swoich wampirzych zdolności. Nagle
Matt znowu miał stypendium z futbolu na Dalcrest, które odrzucił wiosną, a Meredith nie tylko
została przyjęta na pierwszy rok, ale też została zakwaterowana w trzyosobowym pokoju w
najlepszym akademiku kampusu, razem z Bonnie i Eleną. Nadprzyrodzone zdolności im pomogły,
tak dla odmiany.
Mimo to, musiała odrzucid kilka swoich marzeo żeby się tu dostad. Harvard. Alarica u jej
boku.
Meredith potrząsnęła głową. Te marzenia i tak nie były kompatybilne. Alaric nie mógł
pojechad z nią na Harvard. Alaric chciał zostad w Fell's Church żeby badad pochodzenie wszystkich
nadprzyrodzonych zjawisk jakie zaszły w historii miasteczka. Szczęśliwie, Uniwersytet Duke
pozwalał mu to zaliczyd do jego badao paranormalnych. I w tym samym czasie będzie mógł
monitorowad zagrożenie w miasteczku. Na razie muszą się rozdzielid, nie ważne gdzie Meredith by
poszła, ale przynajmniej do Dalcrest nie było tak daleko.
8
Skóra Alarica była lekko opalona i złote piegi uwidoczniły się na jego policzkach. Ich twarze
były tak blisko siebie, że czuła ciepło jego oddechu.
- O czym myślisz?- Jego głos był cichy.
- O twoich piegach- powiedziała.- Są wspaniałe.- Potem wzięła oddech i odsunęła się.-
Kocham cię- powiedziała Meredith, a potem ruszyła się, zanim ogarnęłoby ją uczucie tęsknoty.-
Muszę jechad.- Podniosła jedną z walizek leżących obok samochodu i wrzuciła ją do bagażnika.
- Ja też cię kocham- powiedział Alaric, chwycił ją za rękę i trzymał przez chwilę patrząc jej w
oczy. Potem puścił ją, włożył ostatnią walizkę do bagażnika i zatrzasnął go.
Meredith pocałowała go szybko i mocno i popędziła do siedzenia kierowcy. Kiedy już
siedziała bezpiecznie, zapięta w pasy, silnik był włączony, pozwoliła sobie znowu na niego spojrzed.
- Cześd- powiedziała przez otwarte okno.- Zadzwonię dzisiaj wieczorem. Każdego wieczoru.
Alaric potaknął. Jego oczy były smutne, ale uśmiechnął się i podniósł rękę na do widzenia.
Meredith ostrożnie cofnęła się z podjazdu. Jej ręce ustawione były na godzinę dziesiątą i
drugą, nie spuszczała wzroku z drogi i starała się równo oddychad. Nie musiała spojrzed żeby
wiedzied, że Alaric stał na podjeździe i patrzył jak samochód znika z pola widzenia. Ścisnęła usta.
Była Sulez. Była łowcą wampirów, doskonałą uczennicą i umiała sobie poradzid w każdej sytuacji.
Nie musiała płakad, w koocu znowu zobaczy Alarica. Niedługo. W międzyczasie, będzie
prawdziwą Sulez: gotową na wszystko.
Dalcrest było piękne, pomyślała Elena. Oczywiście, była tu wcześniej. Ona, Bonnie i
Meredith przyjechały tu na przyjęcie dla pierwszego roku organizowane przez bractwo, kiedy
Meredith chodziła z chłopakiem z college'u. Mgliście pamiętała też, że jej rodzice przywieźli ją tutaj
na zjazd absolwentów kiedy byłą mała.
Ale teraz była częścią szkoły, teraz kiedy to będzie jej dom na najbliższe cztery lata,
wszystko wyglądało inaczej.
- Całkiem wytworny- skomentował Damon kiedy ich samochód przejechał przez żelazną
bramę wjazdową i przejechał obok budynków zrobionych z podróbek gregoriaoskich cegieł i
neoklasycznego marmuru.- Jak na Amerykę, oczywiście.
- Cóż nie wszyscy możemy dorastad we włoskich pałacach- powiedziała nieobecnie Elena,
bardzo świadoma lekkiego ucisku jego biodra na swoim. Siedziała z przodu ciężarówki między
Stefanem i Damonem, było bardzo mało miejsca. Bliskośd ich obu była okropnie rozpraszająca.
Damon przewrócił oczami i wycedził do Stefana:- Cóż, jeśli musisz bawid się w człowieka i
znowu chodzid do szkoły, mały braciszku, to przynajmniej nie wybrałeś zbyt ohydnego miejsca. I,
oczywiście, towarzystwo nadrobi za wszelkie niedogodności- dodał uprzejmie, patrząc na Elenę.-
Ale nadal myślę, że to strata czasu.
- A mimo to, jesteś tutaj- powiedziała Elena.
- Jestem tu tylko po to żeby trzymad was z dala od kłopotów- odpowiedział Damon.
- Musisz wybaczyd Damonowi- powiedział Stefan do Eleny.- On nie rozumie. Został
wyrzucony ze studiów dawno temu.
Damon zaśmiał się.- Ale za to bardzo dobrze się bawiłem kiedy tam byłem- powiedział.-
Było wiele rodzajów przyjemności jakim mógł oddad się majętny mężczyzna na studiach. Chociaż
chyba trochę się teraz pozmieniało.
Wbijali sobie szpile, Elena wiedziała o tym, ale nie było w tym tego gorzkiego zacięcia co
wcześniej. Damon uśmiechał się kpiąco do Stefana nad głową Eleny, a palce Stefana były
rozluźnione i zrelaksowane na kierownicy.
9
Położyła rękę na kolanie Stefana i ścisnęła. Damon spiął się obok niej, al kiedy spojrzała na
niego, patrzył do przodu przez przednią szybę z neutralną twarzą. Elena zabrała rękę z kolana
Stefana. Ostatnim czego chciała, było zakłócenie tej kruchej równowagi między ich trójką.
- I jesteśmy- powiedział Stefan, podjeżdżając pod pokryty bluszczem budynek.- Dom
Pruitta.
Akademik jaśniał nad nimi, był to wysoki ceglany budynek z wieżą z jednej strony, jego
okna błyszczały w popołudniowych słoocu.
- To ma byd najładniejszy akademik na kampusie- powiedziała Elena.
Damon otworzył swoje drzwi i wyskoczył, a potem obrócił się i przez dłuższą chwilę patrzył
na Stefana.- Najlepszy akademik na kampusie, tak? Czy używałeś swojej mocy przekonywania dla
osobistych korzyści, młody Stefanie?- Potrząsnął głową.- Twoja moralnośd się rozpada.
Stefan wysiadł po swojej stronie i podał rękę Elenie żeby pomóc jej zejśd na dół.- Możliwe,
że w koocu twoje zachowanie przeszło na mnie- powiedział do Damona, jego usta lekko
uśmiechnęły się w rozbawieniu.- Jestem w wieży w jedynce. Mam balkon.
- Jak miło, dla was- powiedział Damon, a jego oczy przeskakiwały między nimi.- To
akademik koedukacyjny? Grzechy nowoczesnego świata.- Jego twarz przez wydawała się
zamyślona; potem uśmiechnął się szeroko i zaczął wyjmowad bagaże.
Przez tą chwilę wydawał się Elenie samotny, co było niedorzeczne. Damon nigdy nie czuł
się samotny, ale ten krótki wyraz twarzy wystarczył żeby powiedziała impulsywnie:- Mógłbyś
chodzid z nami do szkoły, Damonie. Nie jest jeszcze za późno jeśli użyjesz swojej Mocy żeby się
wkręcid. Mógłbyś mieszkad z nami na kampusie.
Poczuła, że Stefan znieruchomiał. Potem wziął spokojny oddech i wślizgnął się obok
Damona, sięgając po stos kartonów.- Mógłbyś- powiedział zwyczajnie.- Szkoła może byd bardziej
rozrywkowa niż ci się wydaje, Damonie.
Damon pokręcił głową szydząco.- Nie, dziękuję. Moja współpraca z akademią zakooczyła się
kilka wieków temu. Będę o wiele szczęśliwszy w moim mieszkaniu w mieście, gdzie będę mógł
mied was na oku bez konieczności tłoczenia się ze studentami.- On i Stefan uśmiechnęli się do
siebie w sposób, który wyglądał na całkowite zrozumienie.
Racja, pomyślała Elena z dziwną mieszanką ulgi i rozczarowania. Nie widziała jeszcze
nowego mieszkania, ale Stefan zapewnił ją, że Damon jak zwykle będzie mieszkał w luksusie,
przynajmniej takim na jaki jest w stanie zapewnid najbliższe miasteczko.
- Chodźcie, dzieciaczki- powiedział Damon podnosząc bez wysiłku kila walizek i kierując się
do akademika. Stefan posniósł swój stos kartonów i podążył za nim.
Elena wzięła karton i poszła za nimi, podziwiając ich naturalną grację i elegancką siłę. Kiedy
przeszli obok kilku otwartych drzwi, usłyszała jak jakaś dziewczyna zawyła niczym wilk, a potem
chichotała ze swoją współlokatorką.
Jeden z kartonów z ogromnej kupki Stefana, przechylił się i zaczął spadad kiedy Stefan
zaczął wchodzid po schodach i Damon złapał go mimo swoich walizek. Stefan skinął głową w
podziękowaniu.
Spędzili wieki jako wrogowie. Pozabijali się. Przez setki lat nienawidzili siebie, byli związani
żalem, nieszczęściem i zazdrością. Katherine im to zrobiła próbując mied ich obu kiedy każdy z nich
chciał tylko jej.
Teraz wszystko wyglądało inaczej. Przeszli długą drogę. Od kiedy Damon umarł i wrócił z
powrotem, od kiedy walczyli i pokonali upiora zazdrości, zostali partnerami. Było między nimi ciche
porozumienie, że będą współpracowad żeby ochronid małą grupkę ludzi. Ale było coś więcej:
ostrożne, ale bardzo prawdziwe, uczucie między nimi. Polegali na sobie, będzie im przykro jeśli
znowu siebie stracą. Nie rozmawiali o tym, ale ona wiedziała, że taka była prawda.
10
Elena zacisnęła na moment oczy. Wiedziała, że obaj ją kochają. Oboje wiedzieli, że ona
kochała ich. Mimo to, poprawiał ją jej umysł, Stefan jest moją prawdziwą miłością. Ale coś innego
w niej, ta pantera w wyobraźni, rozciągnęła się i uśmiechnęła. Ale Damon, mój Damon...
Pokręciła głową. Nie mogła ich rozdzielid, nie mogła pozwolid żeby o nią walczyli. Nie zrobi
tego, co zrobiła Katherine. Jeśli nadejdzie czas wyboru, wybierze Stefana. Oczywiście.
Na pewno? Pantera zamruczała leniwie i Elena próbowała odepchnąd od siebie ten obraz.
Wszystko tak łatwo mogło się rozpaśd. Od niej zależało żeby ta sytuacja na pewno nigdy się
nie powtórzyła.
11
Bonnie przytrzymywała swoje czerwone loki kiedy pędziła przez trawnik Dalcrest. Było tu
tak ładnie. Małe ścieżki przecinały trawnik, prowadząc do różnych akademików i budynków
dydaktycznych. Kolorowe kwiaty: petunie, niecierpki, stokrotki, rosły wszędzie, przy dróżkach i
przed budynkami.
Ludzka sceneria też była niezła, pomyślała Bonnie przyglądając się ostrożnie
zbrązowionemu mężczyźnie leżącemu na ręczniku blisko krańca trawnika. Nie wystarczająco
ostrożnie- facet podniósł swoją ciemną czuprynę i mrugnął do niej. Bonnie zachichotała i
przyspieszyła, jej policzki zapaliły się. Ale tak szczerze, czy on nie powinien się teraz rozpakowywać
albo meblować swojego pokoju czy coś? A nie leżeć tu na pół nagi i mrugać do przechodzących
dziewczyn jak jakiś duży... flirciarz.
Torba z rzeczami, które Bonnie kupiła w księgarni kampusu, lekko zaklekotała w jej ręce.
Oczywiście nie mogła jeszcze kupić książek, bo dopiero jutro będą wpisywać się na przedmioty.
Okazało się jednak, że księgarnia sprzedaje też mnóstwo innych rzeczy. Kupiła kilka niesamowitych
rzeczy: kubek z logo Dalcrest, misia noszącego własną malutką koszulkę z Dalcrest i kilka innych
rzeczy, które się przydadzą: dobrze zorganizowana kosmetyczka pod prysznic i kolekcja długopisów
we wszystkich kolorach tęczy. Musiała przyznać, że była bardzo podekscytowana, że zaczynała
college.
Bonnie przełożyła siatkę do drugiej ręki i rozprostowała bolące palce prawej ręki.
Podekscytowana czy nie, wszystkie rzeczy, które kupiła były ciężkie.
Ale potrzebowała ich. To był jej plan: w college'u będzie zupełnie inną osobą. Nie
całkowicie nową osobą- no może nie całkowicie, właściwie lubiła siebie. Ale stanie się bardziej
przywódcza, bardziej dojrzała, będzie osobą, o której ludzie mówią: "Zapytaj Bonnie" albo "Zaufaj
Bonnie" niż "Och, Bonnie", które było zupełnie czymś innym.
Była gotowa wyjść z cienia Meredith i Eleny. Rzecz jasna, obie były wspaniałe, jej najlepsze
przyjaciółki, ale nawet nie zdawały sobie sprawy, że zawsze muszą wszystko kontrolować. Bonnie
sama chciała stać się wspaniałą przywódczynią.
I może też spotka naprawdę specjalnego faceta. To byłoby fajne. Właściwie Bonnie nie
mogła winić Meredith czy Eleny za to, że w liceum miała wielu chłopaków, ale nikogo na poważnie.
Ale faktem jest, że nawet kiedy wszyscy uważają, że jesteś urocza, a twoje dwie najlepsze
przyjaciółki są piękne, mądre i potężne, to facet, który chciał się zakochać, może cię uważać za
trochę ... puszystą... w porównaniu.
Mimo to, musiała przyznać, że poczuła ulgę kiedy dowiedziała się, że będzie mieszkała z
Meredith i Eleną. Może nie chce być w ich cieniu, ale nadal były jej najlepszymi przyjaciółkami. I, w
końcu...
Uderzenie. Ktoś wpadł w Bonnie z boku i kompletnie zgubiła tok swojego myślenia.
Zatoczyła się do tyłu. Duże, męskie ciało znowu na nią naskoczyło, lekko miażdżąc jej twarz swoją
klatką piersiową, potknęła się wpadając na kogoś innego. Z każdej strony otaczali ją faceci,
przepychając się, żartując i kłócąc się. W ogóle nie zwracali na nią uwagi dopóki nagle silna ręka nie
podtrzymała jej pośród wiru ciał.
Kiedy już znalazła swoje stopy, grupka odchodziła, pięć czy sześć męskich ciał
przepychających się nawzajem, nawet nie zatrzymali się żeby przeprosić, tak jakby w ogóle jej nie
zauważyli, jakby była tylko nieistotną przeszkodą na ich drodze.
12
Z wyjątkiem jednego. Bonnie odkryła, że gapi się na znoszony niebieski t-shirt i smukły tors
z dobrze umięśnionymi ramionami. Wyprostowała się i wygładziła włosy, a ręka która ją trzymała,
zwolniła uścisk.
- Wszystko w porządku?- Zapytał niski głos.
Byłoby lepiej gdybyście prawie mnie nie zmiażdżyli, chciała powiedzieć Bonnie jadowicie.
Nie mogła złapać oddechu, jej siatka była ciężka, a ten facet i jego koledzy powinni byli uważać
gdzie idą. Potem spojrzała w górę i spotkała jego oczy.
Wow. Facet był niesamowity. Jego oczy były czyste, jasnoniebieskie, kolor taki jak niebo o
świcie w letni poranek. Jego rysy były ostre, wygięte brwi, wysokie kości policzkowe, ale jego usta
były zmysłowe i miękkie. I nigdy wcześniej nie widziała takiego koloru włosów oprócz małych
dzieci, taki czysty, biały blond, który kojarzył jej się z tropikalną plażą pod letnim niebem...
- Wszystko w porządku?- Zapytał głośniej, zmarszczka niepokoju przekreśliła jego idealne
czoło.
Boże. Bonnie poczuła, że zaczyna się rumienić aż po końcówki włosów. Właśnie gapiła
się na niego z otwartą buzią.
- Nic mi nie jest- powiedziała próbując się pozbierać.- Zdaje się, że nie patrzyłam gdzie idę.-
Uśmiechnął się do niej szeroko i Bonnie przeszył prąd. Jego uśmiech też był niesamowity i
rozświetlał całą jego twarz.
- Miło z twojej strony, że tak mówisz- powiedział- ale myślę, że to my powinniśmy patrzeć
gdzie idziemy, zamiast rozpychać się po całej ścieżce. Moi przyjaciele są czasem trochę... hałaśliwi.
Spojrzał za nią i Bonnie odwrócił się przez ramię. Jego przyjaciele zatrzymali się i czekali na
niego kawałek dalej. Kiedy Bonnie tak patrzyła, jeden z nich, ciemny i wysoki facet, zdzielił
drugiego przez głowę, a po chwili znowu się bili i przepychali.
- Taa, widzę- powiedziała Bonnie, a cudny jasnowłosy chłopak roześmiał się. Jego śmiech
powodował, że Bonnie też zaczęła się śmiać i znowu zwróciła uwagę na te oczy.
- W każdym razie, proszę, przyjmij moje przeprosiny- powiedział.- Bardzo mi przykro-
wyciągnął do niej rękę.- Mam na imię Zander.- Jego uścisk był przyjemny i stanowczy, jego duża
dłoń ogrzewała jej rękę. Bonnie poczuła, że znowu się rumieni, przerzuciła swoje czerwone loki za
ramię i podniosła wysoko brodę. Nie będzie się tak zachowywała. I co z tego, że był super
przystojny? Przyjaźniła się- w pewnym sensie- z Damonem. Powinna już być uodporniona na
przystojnych facetów.
- Jestem Bonnie- powiedziała uśmiechając się.- To mój pierwszy dzień. Też jesteś
pierwszoroczniakiem?
- Bonnie- powiedział zamyślony, wymawiając jej imię tak jakby je kosztował.- Nie, jestem tu
już od jakiegoś czasu.
- Zander... Zander- zaczęli skandować chłopacy, ich głosy były coraz głośniejsze i coraz
szybsze.- Zander... Zander... Zander.
Zander zamrugał i jego uwaga zaczęła opuszczać Bonnie.- Przepraszam, Bonnie. Muszę
lecieć- powiedział.- Mamy coś w rodzaju...- Zamilkł na chwilę.- klubu i musimy coś zrobić. Ale tak
jak powiedziałem, bardzo przepraszam, że prawie cię znokautowaliśmy. Mam nadzieję, że w krótce
znowu się spotkamy, dobrze?
Jeszcze raz uścisnął jej dłoń, uśmiechnął się leniwie i odszedł nabierając tempa gdy zbliżał
się do kolegów. Bonnie patrzyła jak dołącza do paczki. Kiedy już mieli skręcić za akademikiem,
Zander spojrzał na nią, błysnął tym swoim zabójczym uśmiechem i pomachał.
Bonnie też podniosła rękę i przez przypadek uderzyła się siatką w bok kiedy on się
odwracał.
Niesamowity, pomyślała wspominając kolor jego oczy. Chyba się zakochuję.
13
Matt opierał się o chwiejący stos walizek, które były ustawione przy wejściu do jego
pokoju.- Cholera- powiedział kiedy próbował przekręcić klucz w zamku. Dali w mu w ogóle
właściwy klucz?
- Hej- powiedział głos za nim. Matt podskoczył przewracając walizkę na podłogę.- Ups,
sorry. Jesteś Matt?
- Taa- powiedział Matt, po raz kolejny próbując przekręcić klucz i drzwi w końcu się
otworzyły. Obrócił się uśmiechając.- Jesteś Christopher?- W szkole powiedzieli mu jak ma na imię
jego współlokator. Wiedział też, że również był w drużynie futbolowej, ale nigdy wcześniej się nie
spotkali. Był dużym facetem o budowie obrońcy, przyjacielskim uśmiechu i krótkich włosach w
kolorze piasku, które drapał ręką kiedy cofał się by zrobić miejsce wesołej parze w średnim wieku,
która szła za nim.
- Hej, ty musisz być Matt- powiedziała kobieta, która niosła zrolowany dywan i proporczyk
ze znakiem Dalcrest.- Jestem Jennifer, mama Christophera, a to jest Mark, jego tata. Tak miło cię
poznać. Są tu twoi rodzice?
- Emm, nie, przyjechałem sam- powiedział Matt.- Moje rodzinne miasteczko, Fell's Church
jest niedaleko stąd.- Chwycił swoje walizki i wepchnął je do pokoju, spiesząc się by zejść z drogi
rodzicom Christophera.
Ich pokój był bardzo mały. Wzdłuż jednej ściany ciągnęło się piętrowe łóżko, było trochę
wolnego miejsca na środku pokoju, a przy przeciwległej ścianie stały dwa biurka i komody.
Dziewczyny i Stefan bez wątpienia mieszkali w luksusie, ale Mattowi nie wydawało się fair
żeby Stefan używał swojej Mocy by Matt mógł dostać dobre miejsce w akademiku. I tak nie
podobało mu się to, że zabrał komuś miejsce jako student, a komuś innemu miejsce w drużynie
futbolowej.
Stefan namówił go tylko do tego.- Posłuchaj, Matt- powiedział- rozumiem jak się czujesz. Ja
też nie lubię manipulować ludźmi by zdobyć to czego chcę. Ale faktem jest, że musimy trzymać się
razem. Z liniami Mocy przebiegający przez tą całą część kraju, musimy mieć się na baczności. Tylko
my o tym wiemy.
Matt musiał się zgodzić kiedy Stefan tak to ujął. Odrzucił propozycję zamieszkania w
szpanerskim akademiku, którą zaproponował mu Stefan i wziął to, co przydzielił mu dziekanat.
Musiała trzymać się resztek honoru. W dodatku gdyby był w tym samym akademiku co Stefan, nie
mógłby odmówić bycia współlokatorem Stefana. Lubił Stefana, ale myśl, że miałby z nim mieszkać,
oglądania go z Eleną, dziewczyną którą stracił i nadal kochał mimo wszystkiego co się wydarzyło, to
było zbyt wiele. I fajnie będzie poznać nowych ludzi, rozszerzyć trochę swoje horyzonty po całym
życiu spędzonym w Fell's Church.
Ale pokój był okropnie mały.
A wydawało się, że Christopher ma mnóstwo rzeczy. On i jego rodzice kursowali po
schodach, taszcząc sprzęt muzyczny, małą lodówkę, telewizor i konsolę Wii. Matt wrzucił swoje
trzy walizki do kąta i pomógł im.
- Oczywiście będziemy się dzielić lodówką i rozrywką- powiedział do niego Christopher
patrząc na torby Matta, które zawierały tylko ciuchy, może kilka prześcieradeł i ręczników.- Jeśli
znajdziemy miejsce żeby to wszystko upchnąć.
Mama Christophera krzątała się po pokoju dyrygując jego tatą co gdzie postawić.
- Świetnie, dzięki-- zaczął mówić Matt, ale tata Christophera, któremu w końcu udało się
ustawić telewizor na szczycie komody, obrócił się do Matta.
- Hej,- powiedział- właśnie to do mnie dotarło- jeśli jesteś z Fell's Church, to byliście
mistrzami stanu w zeszłym roku. Musisz być z ciebie niezły gracz. Na jakiej grasz pozycji?
- Emm, dzięki,- powiedział Matt- jestem rozgrywającym.
14
- W pierwszym rzędzie?- Zapytał go tata Christophera.
Matt zarumienił się.- Tak.
Teraz wszyscy się na niego patrzyli.
- Wow- powiedział Christopher.- Bez urazy, ale czemu jesteś w Dalcrest? To znaczy, ja
jestem podniecony faktem, że w ogóle mogę grać w piłkę college'u. Ale ty mogłeś iść do pierwszej
ligi.- Matt zakłopotany wzruszył ramionami.- Musiałam zostać blisko domu.
Christopher otworzył usta żeby powiedzieć coś jeszcze, ale jego mama delikatnie pokręciła
głową i zamknął się. Świetnie, pomyślał Matt, teraz pewnie myślą, że mam problemy rodzinne.
Chociaż musiał przyznać, że trochę go to ucieszyło, być z ludźmi, którzy zdawali sobie
sprawę co poświęcił. Dziewczyny i Stefan tak naprawdę nie rozumieli futbolu. Mimo, że Stefan sam
grał razem z nim w liceum, jego sposób myślenia nadal pochodził z renesansowej europejskiej
arystokracji: sport był sposobem na utrzymywanie ciała w dobrej formie. Stefanowi tak naprawdę
nie zależało.
Ale Christopher i jego rodzina rozumieli co znaczyło dla Matta poświęcenie szansy na grę w
najlepszej drużynie futbolu.
- Więc,- powiedział Christopher, trochę zbyt nagle, jak gdyby szukał sposobu na zmianę
tematu- które chcesz łóżko? Mi jest wszystko jedno czy na górze czy na dole.- Wszyscy spojrzeli na
piętrowe łóżko i wtedy Matt zobaczył to po raz pierwszy. Musiało przyjść kiedy pomagał z bagażem
Christophera. Na dolnym łóżku leżała kremowa koperta z drogiego papieru- jak na weselne
zaproszenia. Była zaadresowana: Matthew Honeycutt.
- Co to takiego, kochanie?- Zapytała zaciekawiona mama Christophera.
Matt wzruszył ramionami, ale zaczynał czuć przypływ podniecenia w piersi. Coś słyszał o
tym, że niektórzy ludzie w Dalcrest dostawali takie zaproszenia. Pojawiały się w tajemniczy sposób,
ale zawsze myślał, że to mit.
Kiedy obrócił kopertę, zauważył niebieską woskową pieczęć, na której odbita była litera
"V".
Hmm. Przez chwilę patrzył na kopertę, potem złożył ją i włożył do tylnej kieszeni spodni.
Jeśli to było to, co myślał, to powinien otworzyć ją w samotności.
- Myślę, że wszechświat próbuje nam powiedzieć, że dolne łóżko jest twoje- powiedział
przyjacielsko Christopher.
- Taa- powiedział Matt z roztargnieniem, jego serce biło szybko.- Wybaczycie mi na chwilę?
Wyszedł na korytarz, wziął głęboki oddech i otworzył kopertę. W środku było więcej
grubego papieru wypełnionego kaligraficznym pismem i kawałek czarnego materiału. Przeczytał:
Fotis Aeturnus
Od wielu pokoleń, najlepsi studenci Uniwersytetu Dalcrest
zostają wybierani do przyłączenia się do Stowarzyszenia Vitale.
W tym roku, ty zostałeś wybrany.
Jeśli chcesz przyjąć ten zaszczyt i zostać jednym z nas, przyjdź jutro o ósmej wieczorem do głównej
bramy kampusu. Musisz mieć zawiązane oczy, ubiór taki jak na poważne okazje.
Nie mów nikomu.
Podniecenie w piersi Matta wzrosło tak, że mógł słyszeć bicie swojego serca w uszach.
Oparł się o ścianę i zsunął w dół. Wziął głęboki oddech.
Słyszał historie o Stowarzyszeniu Vitale. Duża grupa sławnych aktorów, znanych pisarzy i
wielkich generałów Wojny Domowej, których wychowało Dalcrest, było podejrzewanych o
15
członkostwo. Przynależenie do tego legendarnego stowarzyszenia miało ci zapewnić sukces,
powiązać cię niesamowitą siecią kontaktów, które pomogą ci w życiu.
Ponad to, mówiło się o tajemniczych dobrach, o sekretach powierzanych tylko członkom. I
podobno mieli niesamowite imprezy.
Ale to były tylko plotki, bajki o Stowarzyszeniu Vitale i nikt nigdy nie powiedział wprost, że
do niego należał. Matt zawsze uważał, że sekretne stowarzyszenie to mit. Sam uniwersytet tak
gorliwie zaprzeczał istnieniu Stowarzyszenia Vitale, że Matt myślał iż władze uczelni sami to
wszystko wymyślili żeby college sprawiał wrażenie bardziej ekskluzywnego i tajemniczego niż był
naprawdę.
Ale właśnie teraz patrzył na kremowy papier, który ściskał w rękach. To był dowód, że te
wszystkie historie mogą być prawdą. To mógł być żart, sztuczka, na którą nabierali kilku
pierwszoroczniaków. Jednak jemu nie wydawało się to żartem. Pieczęć, wosk, drogi papier- za
dużo zachodu jak na fałszywe zaproszenie.
Najbardziej ekskluzywne, najbardziej sekretne stowarzyszenie w Dalcrest było prawdziwe. I
chcieli jego.
16
- No popatrz, Bonnie spotkała fajnego faceta pierwszego dnia w college'u- powiedziała
Elena. Ostrożnie przejechała pędzelkiem od lakieru do paznokci po dużym palcu u stop Meredith,
malując go na różowo. Spędziły wieczór na wprowadzeniu dla pierwszoklasistów z resztą ludzi z
akademika i teraz jedyne czego chciały, to trochę relaksu.- Jesteś pewna, że taki miał być ten
kolor?- Zapytała Meredith Elena.- Nie wygląda mi to na letni zachód słońca.
- Mi się podoba- powiedziała Meredith, zwijając palce.
- Ostrożnie!- Nie chcę lakieru na mojej nowej narzucie- ostrzegła Elena.
- Zander jest boski- powiedziała Bonnie, rozciągając się leniwie na swoim łóżku po drugiej
stronie pokoju.- Poczekajcie aż go poznacie.
Meredith uśmiechnęła się do Bonnie.- Czy to nie wspaniałe uczucie? Kiedy dopiero co
kogoś poznałaś i czujesz, że pomiędzy wami iskrzy, ale nie jesteś pewna co się wydarzy?-
Westchnęła głośno i przewróciła oczami teatralnie jakby miała zemdleć.- Chodzi o oczekiwanie i
jesteś podniecona, że w ogóle go zobaczysz. Kocham tą część.- Jej ton był lekki, ale w jej twarzy
ukazało się pewna samotność. Elena była pewna, że mimo iż Meredith była spokojna, to już
tęskniła za Alariciem.
- Pewnie- powiedziała przyjacielsko Bonnie.- To niesamowite, ale chociaż raz chciałabym
przejść na następny etap. Chcę być w związku gdzie będziemy naprawdę siebie znali, poważnego
chłopaka a nie tylko flirt. Chciałabym tak jak wy. To nawet lepsze, prawda?
- Tak myślę- powiedziała Meredith.- Ale nie powinnaś przyspieszać etapu "dopiero się
poznaliśmy", bo masz tylko określony czas na cieszenie się z niego. Prawda, Eleno?- Elena
oczyszczała wacikiem do uszy skórki wokół pomalowanych paznokci Meredith i pomyślała o tym
jak po raz pierwszy spotkała Stefano. Przez wszystko co się wydarzyło, ciężko jej było uwierzyć, że
poznali się zaledwie rok temu.
Najbardziej pamiętała swoją determinację. Musiała mieć Stefano. Nie ważne było co stanie
jej na drodze, wiedziała na pewno, że będzie do niej należał. A potem, na samym początku kiedy
już był jej, było pięknie. Czuła jak brakująca część jej duszy trafiła w końcu na miejsce.- Tak-
odpowiedziała w końcu na pytanie Merediith.- Potem sprawy stają się bardziej skomplikowane.
Na początku Stefano był nagrodą, którą Elena chciała wygrać: wyrafinowaną i tajemniczą.
Był też nagrodą, która chciała wygrać Caroline, a Elena nigdy nie pozwoliła by Caroline ją pokonała.
Ale potem Stefano pozwolił Elenie zobaczyć ból i pasję, uczciwość i godność, które trzymał w
sobie, a ona zapomniała o zawodach i zakochała się w Stefano całym sercem.
A teraz? Nadal kochała Stefano wszystkim co miała, a on kochał ją. Ale kochała też Damona
i czasami go rozumiała: knującego, manipulującego, niebezpiecznego Damona. Zdarzało się, że
rozumiała go bardziej niż Stefano. Damon był do niej podobny: on też zrobił by wszystko żeby
dopiąć swego. Ona i Damon byli połączeni, pomyślała. Instynktownie czuła, że Stefano był za
dobry, zbyt honorowy by go zrozumieć. Jak można kochać dwie osoby w tym samym czasie?
- Skomplikowane- szydziła Bonnie.- Bardziej skomplikowane niż nigdy nie mieć pewnością
czy ktoś cię lubi czy nie? Bardziej skomplikowane niż czekanie przy telefonie, bo nie masz pewności
czy będziesz miała randkę w sobotę czy nie? Jestem gotowa na skomplikowane. Wiecie, że
czterdzieści dziewięć procent wykształconych kobiet spotkało swoich przyszłych mężów na
kampusie?
- Zmyśliłaś te statystyki- powiedziała Meredith wstając i kierując się w stronę swojego łóżka
uważając by nie rozmazać sobie lakieru.
17
Bonnie wzruszyła ramionami.- Ok, może i tak. Ale i tak założę się, że to jest duży odsetek.
Czy twoi rodzice nie spotkali się tutaj, Eleno?
- Tak- powiedziała Elena.- Myślę, że mieli razem zajęcia.
- Jak romantycznie- powiedziała radośnie Bonnie.
- Cóż, jeśli masz zamiar wziąć ślub, to musisz gdzieś poznać swojego wybranka- powiedziała
Meredith.- A w college'u jest wielu kandydatów.- Zmarszczyła brwi kiedy spojrzała na jedwabną
narzutę na swoim łóżku.- Myślicie, że paznokcie wyschną mi szybciej, jeśli potraktuje je suszarką
do włosów? Czy zepsuje je? Chcę iść spać.
Oglądała suszarkę ze skupieniem jak gdyby był to punkt kulminacyjny jakiegoś
eksperymentu naukowego. Bonnie patrzyła na nią do góry nogami, jej głowa zwisała z łóżka, a jej
czerwone loki zamiatały podłogę. Energicznie tupała nogami w ścianę. Elena poczuła przypływ
nagłej miłości do swoich przyjaciółek. Przypomniała sobie nieskończoną liczbę nocy, które razem
spędziły, zanim ich życia stały się takie... skomplikowane.
- Strasznie się cieszę, że jesteśmy tu razem- powiedziała.- Mam nadzieję, że cały rok taki
będzie.
Właśnie wtedy usłyszały syreny policyjne.
Meredith zajrzała przez zasłony próbując dociec, co działo się na zewnątrz Domu Pruitta.
Karetka i kilka samochodów policyjnych było zaparkowanych po drugiej stronie ulicy. Ich światła
migały cicho na czerwono i niebiesko. Wszędzie było pełno policjantów
- Myślę, że powinnyśmy tam pójść- powiedziała.
-Żartujesz?- Zapytała Bonnie za jej plecami.- Dlaczego miałybyśmy to robić? Jestem w
piżamie.
Meredith spojrzała do tyłu. Bonnie stała z rękami na biodrach, jej brązowe oczy były
oburzone. Rzeczywiście, miała na sobie słodką piżamę w rożki od lodów.
- Cóż, włóż szybko jakieś jeansy- powiedziała Meredith.
- Ale dlaczego?- Zapytała Bonnie ze skargą.
Meredith spojrzała w oczy Eleny, która stała po drugiej stronie pokoju. Szybko pokiwały
głowami.
- Bonnie- powiedziała cierpliwie Elena- mamy obowiązek sprawdzić co się dzieje. Może
chcemy być normalnymi studentkami, ale znamy prawdę o świecie. Prawdę, z której inni ludzie nie
zdają sobie sprawy. Nie widzą o wampirach, wilkołakach, potworach. Musimy się upewnić, że to co
się tam dzieje nie jest częścią tej prawdy. Jeśli to ludzki problem, policja sobie z tym poradzi. Ale
jeśli to jest coś innego, to jest to nasza odpowiedzialność.
- Naprawdę- wybąkała Bonnie sięgając po ciuchy- obie macie kompleks ratowania ludzi czy
coś. Kiedy skończę zajęcia z psychologii, zdiagnozuję was.
- I wtedy będziemy żałować- powiedziała Meredith.
Wychodząc z pokoju, Meredith zabrała długi, aksamitny futerał, w którym trzymała swoją
włócznię. Włócznia była wyjątkowa, zaprojektowany do walki z ludźmi i osobnikami
nadprzyrodzonymi. Został stworzony wedle wskazówek przekazywanych w jej rodzinie od pokoleń.
Tylko Sulez mogli mieć coś takiego. Pogładziła ją przez futerał, poczuła ostre kolce na obu ich
końcach, zrobione z różnych materiałów: ze srebra- na wilkołaki, z drewna- na wampiry, z białego
popioły- na Starszych, z żelaza- na inne przerażające istoty, małe igły wypełnione truciznami.
Wiedziała, że nie może wyciągnąć włóczni na dziedzińcu, nie kiedy jest tam pełno policjantów i
niewinnych gapiów. Ale czuła się silniejsza, gdy czuła jej ciężar w rękach.
Na zewnątrz, ciepło sierpniowego słońca Virginii poddało się chłodowi nocy, więc
dziewczyny ruszyły szybko w kierunku tłumu na dziedzińcu.
18
- Musimy wyglądać jakbyśmy szły prosto w tamtą stronę- szepnęła Meredith.- Udawajcie,
że idziemy do jednego z budynków. Na przykład do centrum studenckiego.- Skręciła lekko jak
gdyby chciała przejść przez sam środek dziedzińca. Potem poprowadziła je bliżej spoglądając na
policyjną taśmę otaczającą trawę. Udawała zaskoczenie całym tym zamieszaniem wokół. Elena i
Bonnie wzięły z niej przykład i zaczęły rozglądać sie z szeroko otwartymi oczami.
- Mogę w czymś paniom pomóc?- Zapytał jeden z ochroniarzy kampusu stając im na
drodze.
Elena uśmiechnęła się do niego zachęcająco.- Właśnie szłyśmy do centrum studenckiego i
zobaczyłyśmy to wszystko.- Co się dzieje?
Meredith wychyliła głowę żeby spojrzeć za niego. Była w stanie zobaczyć tylko grupę
policjantów rozmawiających ze sobą i jeszcze więcej ochroniarzy kampusu. Niektórzy policjanci
klęczeli przeszukując trawę. Technicy kryminalni, pomyślała żałując, że nie wiedziała więcej o
procedurach policyjnych niż to, co znała z telewizji.
Ochroniarz przesunął się w bok żeby zablokować jej pole widzenia.
- Nic poważnego, dziewczyna wpadła w małe kłopoty spacerując tutaj sama- uśmiechnął się
pokrzepiająco.
- W jakie kłopoty?- Zapytała Meredith próbując sama dojrzeć.
Poruszył się po raz kolejny blokując jej pole widzenia.- Nie ma się czym martwić. Tym razem
wszyscy z tego wyjdą.
- Tym razem?- Zapytała Bonnie marszcząc czoło.
Odchrząknął.- Po prostu trzymajcie się razem w nocy, dobrze? Upewnijcie się, że chodzicie
parami albo grupami kiedy chodzicie po kampusie, a wszystko będzie dobrze. Podstawowe zasady
bezpieczeństwa, dobrze?
- Ale co się stało tej dziewczynie? Gdzie ona jest?- Zapytała Meredith.
- Nie ma się czym martwić- powiedział, tym razem bardziej stanowczo. Jego oczy
zatrzymały się na czarnym, aksamitnym futerale w ręce Meredith.- Co tam masz?
- Kij do bilardu- skłamała.- Chcemy pograć w bilard w centrum studenckim.
- Bawcie się dobrze- powiedział.
- Będziemy- powiedziała słodko Elena. Położyła rękę na ramieniu Meredith. Meredith
otworzyła usta żeby zadać kolejne pytanie, ale Elena odciągała go od ochroniarza w kierunku
centrum studenckiego.
- Hej- zaprotestowała cicho Meredith kiedy już nie mógł już ich usłyszeć.- Nie skończyłam
zadawać pytań.
- Nic więcej by nam nie powiedział- powiedziała Elena. Jej usta były zaciśnięte.- Założę się,
że wydarzyło się o wiele więcej niż małe kłopoty. Widziałyście karetki?
- Tak naprawdę nie idziemy do centrum studenckiego, prawda?- Zapytała oburzona
Bonnie.- Jestem za bardzo zmęczona.- Meredith pokręciła głową.
- Lepiej okrążmy te budynki i wróćmy do naszego akademika. Byłoby podejrzane gdybyśmy
od razu wróciły tą samą drogą.
- To było straszne, prawda?- Powiedziała Bonnie.- Myślicie- zamilkła na chwilę, a Meredith
zauważyła, że przełyka ślinę.- Myślicie, że stało się coś naprawdę złego?
- Nie wiem- powiedziała Meredith.- Powiedział, że dziewczyna wpadła w małe kłopoty. To
mogło oznaczać wszystko.
- Myślisz, że ktoś ją zaatakował?- Zapytała Elena.
Meredith spojrzała na nią znacząco.- Może- powiedziała.- A może coś.
- Mam nadzieję, że nie- powiedziała Bonnie trzęsąc się.- Miałam wystarczająco dużo
"cośów" na całą wieczność.
19
Skręciły za budynkiem nauk ścisłych w ciemniejszą, bardziej opuszczoną ścieżkę i zawróciły
z powrotem do akademika. Jego jasne zewnętrzne światło było dla nich pokusą. Wszystkie trzy
przyspieszyły kierując się w stronę światła.
- Mam klucz- powiedziała Bonnie przeszukując kieszenie jeansów. Otworzyła drzwi i razem
z Eleną wbiegły do akademika.
Meredith zatrzymała się i spojrzała na zatłoczony dziedziniec, a potem dalej, na ciemne
niebo nad kampusem. Jakikolwiek "kłopot" się wydarzył i czy był on spowodowanyprzez człowieka
czy coś innego, wiedziała, że musi być w jak najlepszej formie, gotowa do walki.
Prawie słyszała głos swojego ojca: "- Koniec zabawy, Meredith." Nadszedł czas na skupienie
się na treningach, czas na skupienie się na jej przeznaczeniu. Na bycie Sulez, obrońcą niewinnych
ludzi przed ciemnością.
20
Słońce było zbyt jasne. Bonnie osłaniała oczy jedną ręką i nerwowo rozglądała się wokół
idąc przez dziedziniec w kierunku księgarni. Wczoraj długo nie mogła zasnąć po powrocie do
pokoju. Co jeśli jakiś wariat krążył po kampusie?
Jest dzień, powiedziała sobie. Wszędzie są ludzie. Nie ma czegoś się bać. Ale złe rzeczy
mogą się zdarzyć także w ciągu dnia. Dziewczyny były wciągane do samochodów przez strasznych
mężczyzn albo uderzane w głowę i zabierane w mroczne miejsca. Potwory czaiły się nie tylko w
nocy. W końcu znała kilka wampirów, które krążyły za dnia przez cały czas. Damon i Stefan nie
przerażali jej, już nie, ale były też inne potwory. Chociaż raz chcę się czuć bezpieczna, pomyślała z
tęsknotą.
Podchodziła już do terenu, który wczoraj przeszukiwała policja. Nadal pełno tam było żółtej
taśmy. Studenci stali nieopodal w dwu i trzyosobowych grupach mówiąc szeptem. Bonnie
zauważyła czerwonobrązową plamę na środku ścieżki, która mogła być krwią. Przeszła obok niej
szybko.
Coś poruszyło się w krzakach. Bonnie przyspieszyła jeszcze bardziej wyobrażając sobie
oprawcę o dzikich oczach ukrywającego się pod roślinami. Rozejrzała się nerwowo. Nike nie patrzył
w jej kierunku. Czy ktoś jej pomoże jeśli krzyknie?
Zaryzykowała kolejne spojrzenie na krzaki, może powinna zacząć uciekać? Zatrzymała się
zawstydzona przez szaleńcze bicie jej serca. Mała, urocza wiewiórka wyskoczyła niepewnie spod
gałęzi. Powąchała powietrze, potem ruszyła przez ścieżkę i na drzewo za policyjną taśmą.
- Naprawdę, Bonnie McCullough, jesteś kretynką- wymamrotała Bonnie do siebie. Idący w
drugim kierunku chłopak, usłyszał ją i prychnął, przez co Bonnie wściekle zaczęła się rumienić.
Udało jej się przejąć kontrolę na rumieńcem kiedy dotarła do księgarni. Karnacja normalna
dla rudowłosych nie była niczym przyjemnym- wszystko co czuła od razu ujawniało się w rumieńcu
albo bladości jej skóry. Może chociaż uda jej się jakoś pójść do księgarni bez upokorzenia.
Bonnie zapoznała się trochę z księgarnią, gdy wczoraj pohulała sobie z zakupami, ale tak
naprawdę nie prześledziła części z książkami. Dzisiaj miała już listę książek na zajęcia, na które się
zapisała. Musiała przygotować się na naprawdę poważną naukę. Nigdy nie była wielką fanką
szkoły, ale może w college'u będzie inaczej. Uniosła dumnie ramiona, z determinacją odwróciła się
od błyskotek i ruszyła w stronę podręczników.
Lista książek była okropnie długa. Znalazła grube "Wprowadzenie do psychologii". Czuła
pewną satysfakcję: to na pewno da jej wystarczającą dawkę informacji by zdiagnozować jej
przyjaciół. Seminarium z angielskiego dla pierwszego roku, na które była zapisana, pokrywała
ogromną liczbę nowel. Krążyła po sekcji z prozą wybierając z półek "Czarne i Czerwone", "Olivera
Twista" i "Wiek niewinności".
Okrążyła regał w poszukiwaniu "Do latarni morskiej" do jej rosnącej kupki książek i
zamarła.
Zander. Piękny, piękny Zander stał obok półki z książkami. Jego blond głowa pochylona była
nad podręcznikiem. Jeszcze jej nie zauważył, więc Bonnie momentalnie cofnęła się do ostatniej
alejki.
Przylgnęła do ściany głośno oddychając. Czuła, że jej policzki znowu robią się gorące.
Ostrożnie zajrzała za zakręt. Nie zauważył jej, nadal czytał intensywnie. Dzisiaj miał na sobie
szarą koszulkę, a jego miękkie włosy lekko podwijały się na końcu szyi. Jego twarz wyglądała na
trochę smutną z tymi przepięknymi niebieskimi oczami schowanymi za długimi rzęsami. Nie było
śladu tego bajecznego uśmiechu. Pod oczami miał ciemne cienie.
21
Pierwszym odruchem Bonnie było wymknięcie się. Mogła poczekać i poszukać książki
Virginii Woolf jutro. I tak by jej dzisiaj nie czytała. Naprawdę nie chciała żeby Zander pomyślał, że
go śledzi. Lepiej by było gdyby spotkał ją gdzieś kiedy ona się tego nie spodziewa. Jeśliby do niej
podszedł, wiedziałaby, że mu się podoba.
W końcu, może nie był zainteresowany Bonnie. Flirtował ją kiedy na siebie wpadli, ale
wtedy prawie ją przewrócił. Co jeśli był po prostu miły? Co jeśli nawet nie pamiętał Bonnie?
Nie, lepiej teraz odpuścić i poczekać aż będzie lepiej przygotowana. Nie miała na sobie
nawet eyelinera na miłość Boską. Zdecydowawszy, Bonnie stanowczo się odwróciła.
Ale z drugiej strony...
Bonnie zawahała się. Przecież była między nimi jakaś nić porozumienia, prawda? Poczuła
coś kiedy ich oczy się spotkały. A on uśmiechnął się do niej jakby naprawdę ją widział, przez jej
puszystość i podenerwowanie.
A co z wczorajszym postanowieniem podjętym wczoraj kiedy szła do akademika właśnie z
tej księgarni? Jeśli miała się stać cudowna, pewna siebie i wyjść z cienia, to nie mogła uciekać za
każdym razem kiedy widziała chłopca, który jej się podobał.
Bonnie zawsze podziwiała sposób w jaki Elena zdobywała to czego chciała. Elena po prostu
szła za tym i nic nie było w stanie stanąć jej na drodze. Kiedy Stefano po raz pierwszy przyjechał do
Fell's Church, nie chciał mieć nic wspólnego z Eleną. A już na pewno, nie chciał rzucić się w jej
ramiona i rozpocząć jakiś niesamowity, wieczny romans. Ale Eleny to nie obchodziło. Chciała
Stefano, nawet jeśli miałoby ją to zabić.
I przecież ją zabiło, prawda?
Bonnie zadrżała. Bonnie lekko pokręciła głową. Chodziło jej o to, że jeśli chcesz
znaleźć miłość, to nie możesz bać się próbować, prawda?
Z determinacją uniosła brodę. Przynajmniej już się nie rumieniła. Jej policzki były tak zimne,
że pewnie była blada jak bałwan, ale na pewno już się nie rumieniła. A to już było coś.
Zanim znowu zmieniła zdanie, wyszła szybko zza regału w alejkę gdzie stał czytający Zander.
- Cześć!- Powiedziała trochę piszczącym głosem.- Zander!- Spojrzał w górę i ten
niesamowity, piękny uśmiech znowu pojawił się na jego twarzy.
- Bonnie!- Powiedział z entuzjazmem.- Hej, naprawdę się cieszę, że cię widzę. Myślałem o
tobie wcześniej.
- Naprawdę?- Zapytała Bonnie i momentalnie chciała się kopnąć za to jaka była
entuzjastyczna.
- Taa- powiedział łagodnie.- Myślałem.- Jego niebieskie oczy patrzyły na nią.- Żałowałem, że
nie wziąłem twojego numeru telefonu.
- Naprawdę?- Zapytała znowu Bonnie i tym razem w ogóle nie obchodziło jej jak brzmiała.
- Jasne- powiedział. Szurał stopą po dywanie jakby był trochę zdenerwowany. Ciepło
rozkwitło wewnątrz Bonnie. Denerwował się kiedy z nią rozmawiał!- Pomyślałem- kontynuował
Zander- że może moglibyśmy kiedyś coś razem zrobić. To znaczy, jeśli miałabyś ochotę.
- Och,- powiedziała Bonnie- to znaczy: tak! Chciałabym. Jeśli ty też byś chciał.
Zander znowu się uśmiechnął i wydawało się jakby ten sektor księgarni zalało światło.
Bonnie musiała uważać żeby nie zacząć się cofać, on był taki piękny.
- Może w ten weekend?- Zapytał Bonnie, a ona nagle poczuła się jakby unosiła się w
powietrzu i uśmiechnęła się do niego.
Meredith postawiła lewą nogę za siebie, podniosła prawą piętą ,ostro podniosła ręce,
zacisnęła je w pięści wracając do pozycji blokującej. Potem poruszyła nogą na boki w pozycji ataku
i uderzyła pięścią lewej ręki. Uwielbiała ćwiczyć pozycje taekwondo. Każdy ruch był dokładnie
22
wyreżyserowany i wystarczyło tylko ćwiczyć i ćwiczyć dopóki całe ciało nie było modelem precyzji,
gracji i kontroli. Pozycje taekwondo były perfekcyjne, a Meredith uwielbiała perfekcję.
Najlepszą rzeczą w nich było to, że znała te pozycje tak dobrze iż było dla niej naturalne jak
oddychanie. Była gotowa na wszystko. W walce, będzie w stanie wyczuć następny ruch
przeciwnika i bez namysłu zareagować blokiem, kopnięciem albo uderzeniem.
Obróciła się szybko, zrobiła wysoki blok prawą ręką i nisko lewą. Meredith wiedziała, że
chodziło o przygotowanie. Jeśli była tak przygotowana, że jej ciało mogło wyczuć jaki musi teraz
wykonać ruch bez udziału jej mózgu, to będzie w stanie naprawdę bronić siebie i wszystkich wokół.
Kilka tygodni temu, gdy ona i jej przyjaciele zostali zaatakowani przez upiora i zwichnęła
sobie kostkę, tylko Stefano ze swoją Mocą był w stanie bronić Fell's Church.
Stefano, wampir.
Usta Meredith zacisnęły się automatycznie kiedy wykonała wykop w przód prawą stopą,
weszła w pozycję tygrysa i zablokowała lewą ręką.
Lubiła Stefano i ufała mu, naprawdę, ale i tak... Wyobraziła sobie jak pokolenie po
pokoleniu, każdy Sule przewraca się w grobie i przeklina ją. Gdyby tylko wiedzieli, że zostawiła
siebie i i swoich przyjaciół tak bezbronnych. Pozwoliła by podczas zagrożenia stał wśród nich
wampir. Wampiry były wrogami.
Oczywiście, nie Stefano. Mimo całego swojego szkolenia, wiedziała że może zaufać Stefano.
Ale za to Damon... Choć Damon był bardzo pomocny w kilku bitwach, choć przez kilka ostatnich
tygodni zachowywał się w miarę przyzwoicie i szczerze mówiąc, zupełnie nie jak on, to i tak nie
była w stanie mu zaufać.
Ale jeśli będzie ciężko trenowała, jeśli będzie idealna jako wojownik to nie będzie musiała.
Ponownie stanęła w atakującej pozycji, ostro i czysto, a następnie uderzyła w przód prawą ręką.
- Ładne uderzenie- powiedział głos za nią.
Meredith obróciła się i zobaczyła krótko obciętą, czarnoskórą dziewczynę opierającą się o
drzwi pokoju ćwiczeń.
- Dzięki- powiedziała zaskoczona Meredith.
Dziewczyna weszła do pokoju.- Czym jesteś,- zapytała- czarnym pasem?
- Tak- powiedziała Meredith i dodała dumnie:- w taekwondo i karate.
- Hmm- powiedziała dziewczyna ze świecącymi oczami.- Sama trenuję taekwondo i aikido.
Mam na imię Samantha. Szukam partnera do sparingu. Wchodzisz w to?- Pomimo jej zwyczajnego
tonu, Samantha podskakiwała na palcach stóp z figlarnym uśmiechem. Meredith przymrużyła oczy.
- Jasne- powiedziała lekko.- Pokaż, co potrafisz.
Uśmiech Samanthy pogłębił się. Zrzuciła buty i weszła na matę obok Meredith. Stanęły
twarzą w twarz i zaczęły się oceniać. Była o głowę niższa od Meredith, chuda, ale zwarta, ładnie
umięśniona i poruszała się niczym kot.
Wyczekiwanie w oczach Samanthy, zdradziło jej przekonanie, że Meredith będzie łatwa do
pokonania. Myślała, że Meredith jest jedną z tych trenujących, którym chodzi tylko o technikę i
formę, bez prawdziwego instynktu do walki. Meredith dobrze znała ten rodzaj wojowników, często
spotykała ich na zawodach. Jeśli tak właśnie myślała o Meredith, to się zdziwi.
- Gotowa?- Zapytała Samantha. Kiedy Meredith potaknęła, momentalnie wymierzyła cios
podnosząc przeciwległą nogę dookoła by zwalić Meredith z nóg. Meredith zareagowała
instynktownie. Zablokowała cios i uniknęła stopy, a potem wymierzyła własne kopnięcie.
Samantha uniknęła go uśmiechając się z czystą przyjemnością.
Wymieniły jeszcze kilka ciosów i kopnięć i wbrew woli, Meredith była pod wrażeniem.
Dziewczyna była szybka, szybsza niż większość wojowników z jakimi miała do czynienia, nawet na
poziomie czarnego pasa i o wiele silniejsza niż wyglądała.
23
Ale była zbyt próżna, agresywny wojownik zamiast obronny: pokazał to sposób w jaki
spieszyła się by wykonać pierwszy cios. Meredith mogła obrócić tę próżność przeciwko niej.
Samantha przerzuciła swój ciężar i Meredith wślizgnęła się w jej obronę wykonując wykop z
półobrotu. Uderzył Samanthę mocno w biodro. Cofnęła się trochę, a Meredith szybko uciekła z jej
zasięgu.
Twarz Samanthy zmieniła się momentalnie. Teraz była zła, Merdith widziała to- to też była
słabość. Miała zmarszczone czoło, zaciśnięte usta, gdy Meredith zachowywała swoją bez emocji.
Pięści i stopy Samanthy poruszały się szybko, ale straciła dokładność kiedy przyspieszyła.
Meredith udawała się, że poddaje się atakowi. Chciała dać mylne wrażenie przeciwnikowi,
pozwalając by Samantha zapędziła ją do kąta. Kiedy już prawie była przy ścianie, zablokowała
ramieniem pięść Samanthy. Zatrzymała ją nim była w stanie wymierzyć pełny cios i wepchnęła
nogę pod jej stopę.
Samantha potknęła się, zaskoczona niskim kopnięciem Meredith i upadła ciężko na matę.
Leżała tam i przez chwilę patrzyła na Meredith oniemiała. Meredith stała nad nią, nagle pełna
niepewności. Czy zraniła Samanthę? Czy dziewczyna będzie zła i ucieknie?
Potem twarz Samanthy przerodziła się w szeroki, onieśmielający uśmiech.- To było
niesamowite!- Powiedziała.- Możesz pokazać mi ten ruch?
24
Matt ostrożnie szukał ścieżki nogą, dopóki nie znalazł trawy. Potem przesunął się w jej
stronę z wyciągniętymi do przodu rękami aż dotknął szorstkiej kory drzewa. Prawdopodobnie nie
było wielu ludzi, którzy krążyli po nocy wokół bramy kampusu. Cieszył się, że nikt go nie widział, z
opaską na oczach, ubranego w swój garnitur i krawat na wesela i pogrzeby. Był pewny, że wyglądał
jak idiota.
Z drugiej strony, chciał żeby ktokolwiek miał po niego przyjść, mógł go zauważyć. Lepiej
wyglądać teraz jak idiota i zostać członkiem Stowarzyszenia Vitale niż ukrywać się i spędzić tę noc z
zawiązanymi oczami chowając się w krzakach. Matt po omacku doszedł z powrotem w miejsce
gdzie powinna być brama i potknął się. Wymachując rękami, udało mu się odzyskać równowagę.
Nagle zaczął żałować, że nie powiedział nikomu gdzie szedł. A co jeśli ktoś inny, nie
Stowarzyszenie Vitale, zostawiło ten list? Co jeśli to był plan żeby dorwać go samego, jakiś rodzaj
pułapki? Matt włożył palec pod swój zbyt ciasny kołnierzyk. Po tych wszystkich rzeczach, które
przytrafiły mu się w zeszłym roku, nic nie mógł poradzić na to, że popadał w paranoję.
Jeśli by teraz zniknął, jego przyjaciele nigdy nie dowiedzieliby się, co mu się stało. Pomyślał
o śmiejących się, niebieskich oczach Eleny, o jej czystym, uważnym spojrzeniu. Tęskniłaby za nim
dyby zniknął, wiedział o tym, nawet jeśli nigdy nie kochała go tak jak chciał. Śmiech Bonnie
straciłby swoją beztroskość jeśli Matt by zniknął, a Meredith stałaby się bardziej spięta i zacięta,
zaczęłaby jeszcze więcej od siebie wymagać. Zależało im na nim.
Ale zaproszenie od Stowarzyszenia Vitale mówiło wyraźnie: "nie mów nikomu". Jeśli
chciał wejść do gry, musiał grać według ich reguł. Matt rozumiał zasady.
Ktoś, dwa ktosie- z ostrzeżenia złapali go za ramiona po obu stronach. Matt instynktownie
zaczął się szarpać i usłyszał pomruk rozdrażnienia od osoby po prawej stronie.
- Fortis aeturnus- szepnęła osoba po jego lewej stronie niczym hasło, jej oddech ogrzał
ucho Matta.
Matt przestał walczyć. Taki slogan był na liście od Stowarzyszenia Vitale, prawda? Był
pewny, że to po łacinie. Żałował, że nie miał czasu, by sprawdzić co to znaczyło. Pozwolił
trzymającym go ludziom poprowadzić się przez trawę i dalej, na jezdnię.
- Podnieś nogę- powiedział ten po lewej i Matt ostrożnie przesunął się do przodu,
wspinając się na coś, co wydawało się być tylnim wejściem vana. Silne ręce pchnęły jego głowę w
dół żeby nie uderzył w dach vana. Mattowi przypomniał się ten okropny czas zeszłego lata, kiedy
został aresztowany, oskarżony o atak na Caroline. Policjanci właśnie tak pchnęli jego głowę, gdy
pakowali go w kajdankach do policyjnego wozu. Na to wspomnienie, ścisnęło go w żołądku, ale
otrząsnął się. Strażnicy wymazali wspomnienia wszystkich o fałszywych oskarżeniach Caroline, tak
jak zmienili wszystko inne.
Ręce poprowadziły go na siedzenie i zapięły go w pasy bezpieczeństwa. Wydawało się, że
po obu jego stronach siedzieli ludzie. Matt otworzył usta żeby coś powiedzieć, tak naprawdę nie
wiedział co.
- Nie ruszaj się- szepnął tajemniczy głos i Matt grzecznie zamknął usta. Zmrużył oczy żeby
przebić się przez opaskę, chciał zobaczyć chociażby przebłysk światła i cienia, ale wszystko było
ciemne. Słyszał stukot kroków na podłodze vana; potem drzwi się zatrzasnęły, a silnik zapalił.
Matt oparł się o siedzenie. Próbował zapamiętać ilość skrętów vana, ale po kilku minutach
stracił rachubę ile było skrętów w prawo, a ile w lewo. Zamiast tego usiadł cicho, czekając co się
teraz wydarzy.
25
Po około piętnastu minutach, van zatrzymał się. Ludzie po obu stronach Matta usiedli
prościej, a on spiął się. Usłyszał jak otwierają się i zamykają frontowe drzwi, a potem kroki dookoła
vana zanim tylne drzwi zostały otwarte.
- Nadal milczcie- rozkazał głos, który wcześniej już do niego przemawiał.- Zostaniecie
pokierowani do następnego etapu waszej wędrówki.
Osoba obok Matta otarła się o niego kiedy wstawała i Matt usłyszał, że potknęła się na
czymś co brzmiało jak żużel. Nasłuchiwał uważnie, ale kiedy ta osoba już wyszła, Matt słyszał tylko
nerwowe podnoszenie się pozostałych ludzi. Podskoczył kiedy ręce ponownie złapały go za
ramiona. W jakiś sposób znowu się do niego zakradły- niczego nie słyszał.
Ręce pomogły mu wysiąść z vana, a potem poprowadziły go przez jakiegoś rodzaju chodnik
na dziedzińcu, gdzie jego buty szeleściły o żużel, a potem chodnik. Jego przewodnicy pokierowali
go na całą serię schodów, przez jakiegoś rodzaju korytarz, a potem znowu w dół. Matt naliczył trzy
serie schodów w dół zanim ponownie go zatrzymano.
- Poczekaj tutaj- powiedział głos, a potem jego przewodnicy odeszli.
Matt próbował domyślić się gdzie jest. Słyszał ludzi, prawdopodobnie swoich towarzyszy z
vana, którzy poruszali się cichutko, ale nikt się nie odezwał. Oceniając po echo jakie produkowały
ich małe ruchy, znajdowali się w olbrzymiej przestrzeni: sala gimnastyczna? Piwnica?
Prawdopodobnie piwnica, po tych wszystkich schodach w dół.
Usłyszał za nim ciche kliknięcie zamykanych drzwi.
- Możecie teraz zdjąć opaski- powiedział nowy, głęboki i pewny siebie głos.
Matt rozwiązał swoją opaskę i rozejrzał się wokół mrugając, bo jego czy jeszcze nie
przyzwyczaiły się do światła. To było słabe światło, co podtrzymywało jego teorię z piwnicą, ale
jeśli to była piwnica- to najwymyślniejsza jaką widział.
Pokój był ogromny, drugi jego koniec ginął w mroku, a podłogi i ściany były pokryte
ciemnym, ciężkim drewnem. Łuki i kolumny podtrzymywały sufit o jakiś czas. Były na nich
wyrzeźbione rzeźby: na filarze sprytna, wykrzywiona twarz kogoś, kto mógł być chochlikiem; figura
biegnącego jelenia rozciągnięta na łuku.
Pokryte czerwonym aksamitem krzesła i ciężkie, drewniane stoły ciągnęły się wzdłuż ścian.
Matt i inni stali przodem do wielkiego, centralnego łuku zakończonego ogromną, rzeźbioną literą
"V". Była zrobiona z wielu rodzajów połyskujących, wypolerowanych metali. Pod "V" było
umieszczone to samo motto, które było na liście: fortis aeturnus.
Spoglądając na ludzi obok niego, Matt zauważył, że nie on jeden czuje się zmieszany i pełen
obaw. Stało tam może jeszcze z piętnaście osób i wydawało się, że pochodzą z różnych roczników:
nie było mowy żeby wysoki, przygarbiony facet z brodą był z pierwszego roku.
Oko Matta przyciągnęła mała dziewczyna o okrągłej twarzy i krótkich, brązowych lokach.
Uniosła brew patrząc na niego i otworzyła usta w przesadnym geście zaskoczenia. Matt uśmiechnął
się do niej i poczuł się lepiej. Przybliżył się do niej i właśnie otwierał usta żeby się przedstawić kiedy
mu przerwano.
- Witajcie- powiedział głęboki, autorytatywny głos, który wcześniej kazał im zdjąć opaski.
Młody mężczyzna stanął pod centralnym łukiem, bezpośrednio pod ogromnym "V". Za nim weszła
grupa innych, prawdopodobnie mieszanka dziewczyn i chłopców. Wszyscy ubrani byli na czarno i
nosili maski. Matt pomyślał, że takie przebieranki to było przegięcie, ale zamaskowane postacie
właściwie wyglądały tajemniczo i powściągliwie. Matt prawie zadrżał.
Facet pod łukiem był jedynym, który nie nosił maski. Był trochę niższy od otaczających go
postaci. Miał ciemne, kręcone włosy i uśmiechał się ciepło kiedy wyciągnął ręce w kierunku Matta i
pozostałych.
- Witajcie- powiedział ponownie- w sekrecie. Mogliście słyszeć pogłoski o Stowarzyszeniu
Vitale, najstarszym i najznakomitszej organizacji Dalcrest. O stowarzyszeniu tym najczęściej mówi
1 Księżycowa Pieśń Tłumaczenie: ma_dzik00
2 Drogi Pamiętniku, Tak się boję. Serce mi wali, mam sucho w ustach i trzęsą mi się ręce. Zmierzyłam się z tyloma rzeczami i przeżyłam: wampiry, wilkołaki, upiory. Rzeczy, w których istnienie nie wierzyłam. Teraz jestem przerażona. Dlaczego? Tylko dlatego, że wyjeżdżam z domu. I wiem, że to jest kompletnie niedorzeczne. Tak naprawdę, to ledwo opuszczam dom. Jadę do college’u oddalonego zaledwie o kilka godzin od tego ukochanego domu, w którym mieszkałam od kiedy byłam dzieckiem. Nie, nie zacznę znowu płakad. Będę w pokoju razem z Bonnie i Meredith, moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami na całym świecie. W tym samym akademiku, tylko kilka pięter dalej, będzie mój ukochany Stefan. Od mojego innego najlepszego przyjaciela, Matta będzie dzielił mnie tylko krótki spacer przez kampus. Nawet Damon będzie w mieszkaniu w pobliskim miasteczku. Tak szczerze, nie mogłabym czud się bardziej jak w domu, chyba że w ogóle nigdy bym się stąd nie wyprowadziła. Jestem takim mięczakiem. Ale wydaje mi się, że dopiero odzyskałam mój dom, moją rodzinę, moje życie po wygnaniu na tak długo, a teraz nagle znowu muszę wyjechad. Podejrzewam, że częściowo tak się boję, bo te ostatnie tygodnie lata były cudowne. Cieszyliśmy się i bawiliśmy przez te trzy tygodnie tak jakbyśmy robili to przez ostatnie miesiące- gdyby nie walka z kitsune, podróżowanie do Mrocznego Wymiaru, walka z upiorem zazdrości, i z powodu innych Wyjątkowo Nie Fajnych rzeczy, które robiliśmy. Urządzaliśmy pikniki, imprezy z noclegiem, chodziliśmy pływad i robid zakupy. Pojechaliśmy do hrabstwa na jarmark, gdzie Matt wygrał dla Bonnie wypchanego tygrysa i zrobił się cały czerwony, kiedy ona zapiszczała i rzuciła mu się w ramiona. Stefan nawet mnie pocałował, gdy siedzieliśmy na szczycie koła młyoskiego, tak jak zrobiłby to każdy normalny facet ze swoją dziewczyną w piękną, letnią noc. Byliśmy tacy szczęśliwi. Tak normalni, w sposób, o który już nas nie podejrzewałam. Myślę, że to właśnie mnie przeraża. Boję się, że te ostatnie kilka tygodni było jasną, złotą przerwą, a teraz coś się zmieni i wrócimy do ciemności i horroru. Tak jak w tym wierszu, który czytaliśmy na angielskim ostatniej jesieni: „Nietrwałe co złote jest. Nie dla mnie.” Nawet Damon… Tupot stóp w korytarzu na dole rozproszył ją i długopis Eleny Gilbert zwolnił. Spojrzała na ostatnie kilka pudeł porozkładanych w jej pokoju. Stefan i Damon musieli już po nią przyjechad.
3 Ale chciała dokooczyd swoją myśl, wyrazid tą ostatnią obawę, która prześladowała ją podczas tych ostatnich, idealnych tygodni. Obróciła się z powrotem do pamiętnika, pisząc szybko, by móc pozbyd się tych myśli zanim będzie musiała wyjechad. Damon się zmienił. Od kiedy pokonaliśmy upiora zazdrości, jest bardziej… uprzejmy. Nie tylko dla mnie, nie tylko dla Bonnie, do której zawsze miał słabośd, ale nawet dla Matta i Meredith. Nadal potrafi byd bardzo irytujący i nieprzewidywalny- bez tego nie byłby Damonem- ale nie ma już w sobie tej okrutności. Nie taką jaką miał. Wydaje się, że on i Stefan doszli do porozumienia. Wiedzą, że kocham ich obu, a mimo to, nie pozwolili by zazdrośd stanęła między nimi. Są ze sobą blisko, zachowują się jak prawdziwi bracia w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. Istnieje między naszą trójką delikatna równowaga, która utrzymywała się przez cały koniec lata. I boję się, że każdy błąd z mojej strony wszystko zepsuje, i że tak jak ich pierwsza miłośd, Katherine, rozdzielę braci. A wtedy stracimy Damona na zawsze. Ciocia Judith zawołała niecierpliwie.- Elena! - Idę!- Odpowiedziała Elena. Szybko dopisała jeszcze kilka zdao w swoim pamiętniku. Mimo to, nadal istnieje szansa, że to nowe życie będzie cudowne. Może znajdę wszystko, czego szukałam. Nie mogę cały czas trzymad się liceum i mojego życia tutaj. I kto wie? Może tym razem złote okaże się trwałe. - Elena! Twoja podwózka czeka! Ciocia Judith z pewnością była już zestresowana. Chciała sama zawieśd Elenę do szkoły. Ale Elena wiedziała, że nie da rady pożegnad się ze swoją rodziną bez płaczu, więc zamiast tego poprosiła Stefana i Damona. Będzie mniejszym wstydem okazanie emocji tutaj niż podciąganie nosem przez całą drogę do kampusu Dalcrest. Odkąd Elena zdecydowała się jechad z bradmi Salvatore, ciocia Judith zadbała o każdy najmniejszy szczegół, bojąc się, by początek kariery Eleny w college’u nie zaczął się bez jej nadzoru. Elena wiedziała, że to wszystko dlatego, że ciocia Judith ją kocha. Elena zatrzasnęła pokryty niebieskim aksamitem pamiętnik i wrzuciła go do otwartego pudła. Wstała i skierowała się ku drzwiom, ale zanim je otworzyła, odwróciła się by po raz ostatni spojrzed na swój pokój. Był taki pusty, na ścianach nie wisiały już jej ulubione plakaty, a połowa książek zniknęła z jej regału. Tylko kilka ubrao zostało w komodzie i szafie. Wszystkie meble zostały na swoim miejscu. Ale teraz, kiedy pokój był pozbawiony większości jej rzeczy, wydawał się bardziej bezosobowym pokojem hotelowym niż przytulnym rajem jej dzieciostwa. Tyle się tutaj wydarzyło. Elena pamiętała jak przytulała się do swojego taty na ławeczce okiennej, gdy czytali razem kiedy była małą dziewczynką. Ona, Bonnie, Meredith i Caroline- która też była kiedyś dobrą przyjaciółka, spędziły tu przynajmniej ze sto nocy
4 dzieląc się swoimi sekretami, ucząc się, przebierając na imprezy i po prostu spędzając razem czas. Stefan pocałował ją tutaj wczesnym rankiem i zniknął szybko, kiedy ciocia Judith weszła żeby ją obudzid. Elena pamiętała okrutny, triumfalny uśmiech Damona, kiedy zaprosiła go do środka po raz pierwszy, wydawało się, że to było milion lat temu. A nie tak dawno temu, pamiętała swoją radośd kiedy pojawił się tutaj jednej ciemnej nocy, po tym jak wszyscy myśleli, że jest martwy. Usłyszała ciche pukanie do drzwi, które potem się otworzyły. Stefan stał w progu i przyglądał się jej. - Gotowa?- Powiedział.- Twoja ciocia trochę się niepokoi. Myśli, że nie będziesz miała wystarczająco dużo czasu na rozpakowanie się przed rozpoczęciem zajęd, jeśli zaraz nie wyjedziemy. Elena podeszła i objęła go. Pachniał czystością i lasem, ułożyła głowę na jego ramieniu.- Już idę- powiedziała.- Po prostu ciężko jest się pożegnad, wiesz? Wszystko się zmienia. Stefan odwrócił się do niej i pocałował ją delikatnie w usta.- Wiem- powiedział, gdy pocałunek się skooczył i delikatnie przesunął palcem wzdłuż jej dolnej wargi.- Zaniosę te pudła na dół i dam ci jeszcze chwilę. Ciocia Judith poczuje się lepiej, kiedy zobaczy że zaczynamy pakowad coś do samochodu. - Ok. Zaraz zejdę. Stefan opuścił pokój z pudłami, a Elena westchnęła znowu się rozglądając. Zasłony w niebieskie kwiaty, które zrobiła dla niej jej mama, gdy Elena miała dziewięd lat, nadal wisiały na oknach. Pamiętała jak mama przytulała ją ze łzami w oczach, kiedy jej mała córeczka powiedziała, że jest już za duża na zasłony z Kubusiem Puchatkiem. Teraz oczy Eleny wypełniły się łzami i założyła swoje włosy za uszy dokładnie tak samo jak robiła jej mama, kiedy bardzo nad czymś myślała. Elena była taka młoda, gdy zmarli jej rodzice. Może gdyby żyli, ona i jej mama byłyby teraz przyjaciółkami, uważałyby siebie za równe, nie tylko za mamę i córkę. Jej rodzice też chodzili do Dalcrest. Właściwie tam się poznali. Na dole, na pianinie, stało ich zdjęcie w togach, na słonecznym trawniku przed biblioteką Dalcrest, śmiali się i byli nieprawdopodobnie młodzi. Może studiowanie w Dalcrest przybliży Elenę do nich. Może dowie się więcej o ludziach jakimi byli, nie tylko mamą i tatą, których znała kiedy była mała. Może odnajdzie swoją utraconą rodzinę w neoklasycznych budynkach i szerokich, zielonych trawnikach college’u. Tak naprawdę nie wyjeżdżała. Szła naprzód. Elena zacisnęła szczęki i wyszła z pokoju wyłączając po drodze światło. Na dole, ciocia Judith, jej mąż, Robert i pięcioletnia siostrzyczka Eleny, Margaret zebrali się w korytarzu czekając, patrząc na Elenę schodzącą po schodach. Ciocia Judith oczywiście panikowała. Nie potrafiła się uspokoid; ciągle splatała ręce, przygładzała włosy albo bawiła się swoimi kolczykami.- Eleno,- powiedziała- jesteś pewna, że
5 spakowałaś wszystko, czego potrzebujesz? Jest tyle rzeczy do zapamiętania- zmarszczyła brwi. Oczywisty dla wszystkich niepokój jej cioci sprawił, że Elenie łatwiej było uśmiechnąd się zapewniająco i przytulid ją. Ciocia Judith trzymała ją mocno, relaksując się na chwilę i podciągnęła nosem.- Będę za tobą tęsknid, kochanie. - Ja za tobą też- powiedziała Elena i ścisnęła ją mocno, czując że jej własne wargi zaczynają się trząśd. Próbowała się zaśmiad.- Ale wrócę. Jeśli czegoś zapomnę albo zatęsknię za domem, od razu przybiegnę z powrotem na weekend. Nie muszę czekad do Święta Dziękczynienia. Stojący obok nich Robert, przestępował z nogi na nogę i odchrząknął. Elena puściła ciocię Judith i obróciła się do niego. - Wiem, że studenci mają dużo wydatków- powiedział- i nie chcemy żebyś martwiła się o pieniądze, więc założyliśmy ci konto w sklepie studenckim, ale…- Otworzył portfel i podał Elenie plik banknotów.- Tak na wszelki wypadek. - Och,- powiedziała Elena, wzruszona i trochę podenerwowana- Bardzo dziękuję Robercie, ale naprawdę nie musisz. Niezręcznie poklepał ją po ramieniu.- Chcemy żebyś miała wszystko, czego potrzebujesz- powiedział stanowczo. Elena uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, zwinęła banknoty i włożyła je do kieszeni. Obok Roberta stała Meredith, która cały czas wpatrywała się swoje buty. Elena uklęknęła przed nią i chwyciła rączki swojej małej siostrzyczki.- Margaret?- Nakłaniała ją. Wielkie, niebieskie oczy spojrzały w jej własne. Meredith zmarszczyła brwi i pokręciła głową, jej usta były zaciśnięte w cienką kreskę. - Będę za tobą bardzo tęsknid, Meggie- powiedziała Elena przysuwając ją bliżej, jej oczy znowu wypełniły się łzami. Mięciutkie niczym dmuchawce, włoski jej młodszej siostry otarły się o policzek Eleny.- Ale wrócę na Święto Dziękczynienia i może będziesz mogła przyjechad i odwiedzid mnie na kampusie. Bardzo bym chciała pochwalid się moją małą siostrą przed wszystkimi nowymi znajomymi. Margaret przełknęła.- Nie chcę żebyś jechała- powiedziała cichym, mizernym głosikiem.- Zawsze wyjeżdżasz. - Och, kochanie- powiedziała bezradnie Elena, przytulając ją mocniej.- Zawsze wracam, prawda? Elena zadrżała. Po raz kolejny zastanawiała się ile Margaret pamięta z tego, co naprawdę wydarzyło się w Fell’s Church w ciągu ostatniego roku. Strażnicy obiecali zmienid wspomnienia wszystkich o tych mrocznych miesiącach, kiedy wampiry, wilkołaki i kitsune omal nie zniszczyły miasta- i kiedy Elena sama umarła i zmartwychwstała- ale wydawało się, że istnieją wyjątki. Caleb Smallwood pamiętał, a czasem niewinna twarzyczka Margaret wyglądała na dziwnie świadomą. - Eleno,- powiedziała znowu ciocia Judith zachrypniętym i płaczliwym głosem- lepiej już jedźcie.
6 Elena jeszcze raz przytuliła swoją siostrę zanim ją puściła.- Ok- powiedziała wstając i podnosząc swoją torbę.- Zadzwonię do was wieczorem i opowiem jak się aklimatyzuję. Ciocia Judith skinęła głową i Elena jeszcze raz ją ucałowała zanim wytarła oczy i otworzyła frontowe drzwi. Słooce na zewnątrz było tak jasne, że musiała kilka razy zamrugad. Damon i Stefan opierali się o ciężarówkę, którą Stefan wynajął, jej rzeczy były zapakowane do tyłu. Kiedy podeszła bliżej, w tym samym momencie oboje na nią spojrzeli i uśmiechnęli się. Och. Byli tacy piękni, że widząc ich drżała, nawet po tak długim czasie. Stefan, jej ukochany Stefan, jego zielone niczym liście oczy, błyszczące kiedy na nią patrzyły. Był cudowny, z tym swoim klasycznym profilem i słodkim, kształtem dolnej wargi, którą ciągle by całowała. I Damon- świecąca, blada cera, czarne, aksamitne oczy i jedwabiste włosy- był pełen wdzięku, a równocześnie przerażał. Jego wspaniały uśmiech powodował, że coś w środku niej naprężało się i mruczało niczym pantera rozpoznająca swojego partnera. Obie pary oczu patrzyły na nią kochająco i z chęcią posiadania. Bracia Salvatore byli teraz jej. Co ma zamiar z tym zrobid? Ta myśl spowodowała, że zmarszczyła czoło i nerwowo zwiesiła ramiona. Potem odgoniła zmarszczki ze swojego czoła, zrelaksowała się i odwzajemniła ich uśmiech. To co przyjdzie, co przyjdzie. - Czas jechad- powiedziała i skierowała twarz do góry, w kierunku słooca.
7 Rozdział 2 Meredith trzymała przyrząd do pomiaru ciśnienia przy zaworze lewego koła. Ciśnienie było w porządku. Ciśnienie we wszystkich czterech kołach było w normie. Odmrażacz, olej i płyn do automatycznej skrzyni biegów były uzupełnione, akumulator nowy, lewarek i zapasowa opona były w idealnym stanie. Powinna była się tego domyślid. Jej rodzice nie należeli do tych, którzy zostawali w domu zamiast iśd do pracy żeby zobaczyd jak wyjeżdża do college'u. Wiedzieli, że nie potrzebuje tulenia, ale okazali jej swoją miłośd upewniając się, że wszystko było przygotowane, że byłą bezpieczna i gotowa na to, co może się zdarzyd. Oczywiście też nie powiedzieliby jej, że wszystko sprawdzili; chcieli żeby nadal sama się ochraniała. Teraz nie pozostało jej nic innego jak wyjechad. I to byłą jedyna rzecz jakiej nie chciała zrobid. - Jedź ze mną- powiedziała nie patrząc w górę, gardząc lekkim drżeniem jakie usłyszała w swoim głosie.- Tylko na kilka tygodni. - Wiesz, że nie mogę- powiedział Alaric kiedy delikatnie głaskał ją po plecach.- Nie chciałbym wyjechad gdybym z tobą pojechał. Tak będzie lepiej. Będziesz cieszyła się tymi kilkoma pierwszymi tygodniami college'u jak każdy nowy student i nikt nie będzie ci w tym przeszkadzał. Potem przyjadę i niedługo cię odwiedzę.- Meredith obróciła się żeby na niego spojrzed i zdałą sobie sprawę, że Alaric patrzy na nią. Ścisnął usta, prawie niezauważalnie, a potem znowu je rozluźnił. Zaledwie po kilku tygodniach razem, żadne z nich nie chciało się rozstawad. Wychyliła się i pocałowała go. - To i tak lepiej niż jakbym pojechała na Harvard- mruknęła.- O wiele bliżej. Kiedy lato się skooczyło, ona i Matt zdali sobie sprawę, że nie mogliby zostawid swoich przyjaciół i wyjechad do coleg'u poza stan, tak jak planowali. Tyle razem przeszli i chcieli zostad razem żeby nawzajem się ochraniad niż jechad gdziekolwiek indziej. Ich dom już raz został zniszczony więcej niż raz i tylko szantaż Eleny na Niebiaoskim Sądzie naprawił to i uratował ich rodziny. Nie mogli wyjechad. Nie kiedy tylko oni stawali na przeciw ciemności, ciemności, która już na zawsze będzie przywoływana do Mocy magicznych linii, które przecinały tereny niedaleko Fell's Church. Dalcrest na tyle blisko żeby mogli wrócid gdyby niebezpieczeostwo znowu im zagrażało. Musieli chronid swój dom. Więc Stefan wybrał się do dziekanatu w Dalcrest i użył swoich wampirzych zdolności. Nagle Matt znowu miał stypendium z futbolu na Dalcrest, które odrzucił wiosną, a Meredith nie tylko została przyjęta na pierwszy rok, ale też została zakwaterowana w trzyosobowym pokoju w najlepszym akademiku kampusu, razem z Bonnie i Eleną. Nadprzyrodzone zdolności im pomogły, tak dla odmiany. Mimo to, musiała odrzucid kilka swoich marzeo żeby się tu dostad. Harvard. Alarica u jej boku. Meredith potrząsnęła głową. Te marzenia i tak nie były kompatybilne. Alaric nie mógł pojechad z nią na Harvard. Alaric chciał zostad w Fell's Church żeby badad pochodzenie wszystkich nadprzyrodzonych zjawisk jakie zaszły w historii miasteczka. Szczęśliwie, Uniwersytet Duke pozwalał mu to zaliczyd do jego badao paranormalnych. I w tym samym czasie będzie mógł monitorowad zagrożenie w miasteczku. Na razie muszą się rozdzielid, nie ważne gdzie Meredith by poszła, ale przynajmniej do Dalcrest nie było tak daleko.
8 Skóra Alarica była lekko opalona i złote piegi uwidoczniły się na jego policzkach. Ich twarze były tak blisko siebie, że czuła ciepło jego oddechu. - O czym myślisz?- Jego głos był cichy. - O twoich piegach- powiedziała.- Są wspaniałe.- Potem wzięła oddech i odsunęła się.- Kocham cię- powiedziała Meredith, a potem ruszyła się, zanim ogarnęłoby ją uczucie tęsknoty.- Muszę jechad.- Podniosła jedną z walizek leżących obok samochodu i wrzuciła ją do bagażnika. - Ja też cię kocham- powiedział Alaric, chwycił ją za rękę i trzymał przez chwilę patrząc jej w oczy. Potem puścił ją, włożył ostatnią walizkę do bagażnika i zatrzasnął go. Meredith pocałowała go szybko i mocno i popędziła do siedzenia kierowcy. Kiedy już siedziała bezpiecznie, zapięta w pasy, silnik był włączony, pozwoliła sobie znowu na niego spojrzed. - Cześd- powiedziała przez otwarte okno.- Zadzwonię dzisiaj wieczorem. Każdego wieczoru. Alaric potaknął. Jego oczy były smutne, ale uśmiechnął się i podniósł rękę na do widzenia. Meredith ostrożnie cofnęła się z podjazdu. Jej ręce ustawione były na godzinę dziesiątą i drugą, nie spuszczała wzroku z drogi i starała się równo oddychad. Nie musiała spojrzed żeby wiedzied, że Alaric stał na podjeździe i patrzył jak samochód znika z pola widzenia. Ścisnęła usta. Była Sulez. Była łowcą wampirów, doskonałą uczennicą i umiała sobie poradzid w każdej sytuacji. Nie musiała płakad, w koocu znowu zobaczy Alarica. Niedługo. W międzyczasie, będzie prawdziwą Sulez: gotową na wszystko. Dalcrest było piękne, pomyślała Elena. Oczywiście, była tu wcześniej. Ona, Bonnie i Meredith przyjechały tu na przyjęcie dla pierwszego roku organizowane przez bractwo, kiedy Meredith chodziła z chłopakiem z college'u. Mgliście pamiętała też, że jej rodzice przywieźli ją tutaj na zjazd absolwentów kiedy byłą mała. Ale teraz była częścią szkoły, teraz kiedy to będzie jej dom na najbliższe cztery lata, wszystko wyglądało inaczej. - Całkiem wytworny- skomentował Damon kiedy ich samochód przejechał przez żelazną bramę wjazdową i przejechał obok budynków zrobionych z podróbek gregoriaoskich cegieł i neoklasycznego marmuru.- Jak na Amerykę, oczywiście. - Cóż nie wszyscy możemy dorastad we włoskich pałacach- powiedziała nieobecnie Elena, bardzo świadoma lekkiego ucisku jego biodra na swoim. Siedziała z przodu ciężarówki między Stefanem i Damonem, było bardzo mało miejsca. Bliskośd ich obu była okropnie rozpraszająca. Damon przewrócił oczami i wycedził do Stefana:- Cóż, jeśli musisz bawid się w człowieka i znowu chodzid do szkoły, mały braciszku, to przynajmniej nie wybrałeś zbyt ohydnego miejsca. I, oczywiście, towarzystwo nadrobi za wszelkie niedogodności- dodał uprzejmie, patrząc na Elenę.- Ale nadal myślę, że to strata czasu. - A mimo to, jesteś tutaj- powiedziała Elena. - Jestem tu tylko po to żeby trzymad was z dala od kłopotów- odpowiedział Damon. - Musisz wybaczyd Damonowi- powiedział Stefan do Eleny.- On nie rozumie. Został wyrzucony ze studiów dawno temu. Damon zaśmiał się.- Ale za to bardzo dobrze się bawiłem kiedy tam byłem- powiedział.- Było wiele rodzajów przyjemności jakim mógł oddad się majętny mężczyzna na studiach. Chociaż chyba trochę się teraz pozmieniało. Wbijali sobie szpile, Elena wiedziała o tym, ale nie było w tym tego gorzkiego zacięcia co wcześniej. Damon uśmiechał się kpiąco do Stefana nad głową Eleny, a palce Stefana były rozluźnione i zrelaksowane na kierownicy.
9 Położyła rękę na kolanie Stefana i ścisnęła. Damon spiął się obok niej, al kiedy spojrzała na niego, patrzył do przodu przez przednią szybę z neutralną twarzą. Elena zabrała rękę z kolana Stefana. Ostatnim czego chciała, było zakłócenie tej kruchej równowagi między ich trójką. - I jesteśmy- powiedział Stefan, podjeżdżając pod pokryty bluszczem budynek.- Dom Pruitta. Akademik jaśniał nad nimi, był to wysoki ceglany budynek z wieżą z jednej strony, jego okna błyszczały w popołudniowych słoocu. - To ma byd najładniejszy akademik na kampusie- powiedziała Elena. Damon otworzył swoje drzwi i wyskoczył, a potem obrócił się i przez dłuższą chwilę patrzył na Stefana.- Najlepszy akademik na kampusie, tak? Czy używałeś swojej mocy przekonywania dla osobistych korzyści, młody Stefanie?- Potrząsnął głową.- Twoja moralnośd się rozpada. Stefan wysiadł po swojej stronie i podał rękę Elenie żeby pomóc jej zejśd na dół.- Możliwe, że w koocu twoje zachowanie przeszło na mnie- powiedział do Damona, jego usta lekko uśmiechnęły się w rozbawieniu.- Jestem w wieży w jedynce. Mam balkon. - Jak miło, dla was- powiedział Damon, a jego oczy przeskakiwały między nimi.- To akademik koedukacyjny? Grzechy nowoczesnego świata.- Jego twarz przez wydawała się zamyślona; potem uśmiechnął się szeroko i zaczął wyjmowad bagaże. Przez tą chwilę wydawał się Elenie samotny, co było niedorzeczne. Damon nigdy nie czuł się samotny, ale ten krótki wyraz twarzy wystarczył żeby powiedziała impulsywnie:- Mógłbyś chodzid z nami do szkoły, Damonie. Nie jest jeszcze za późno jeśli użyjesz swojej Mocy żeby się wkręcid. Mógłbyś mieszkad z nami na kampusie. Poczuła, że Stefan znieruchomiał. Potem wziął spokojny oddech i wślizgnął się obok Damona, sięgając po stos kartonów.- Mógłbyś- powiedział zwyczajnie.- Szkoła może byd bardziej rozrywkowa niż ci się wydaje, Damonie. Damon pokręcił głową szydząco.- Nie, dziękuję. Moja współpraca z akademią zakooczyła się kilka wieków temu. Będę o wiele szczęśliwszy w moim mieszkaniu w mieście, gdzie będę mógł mied was na oku bez konieczności tłoczenia się ze studentami.- On i Stefan uśmiechnęli się do siebie w sposób, który wyglądał na całkowite zrozumienie. Racja, pomyślała Elena z dziwną mieszanką ulgi i rozczarowania. Nie widziała jeszcze nowego mieszkania, ale Stefan zapewnił ją, że Damon jak zwykle będzie mieszkał w luksusie, przynajmniej takim na jaki jest w stanie zapewnid najbliższe miasteczko. - Chodźcie, dzieciaczki- powiedział Damon podnosząc bez wysiłku kila walizek i kierując się do akademika. Stefan posniósł swój stos kartonów i podążył za nim. Elena wzięła karton i poszła za nimi, podziwiając ich naturalną grację i elegancką siłę. Kiedy przeszli obok kilku otwartych drzwi, usłyszała jak jakaś dziewczyna zawyła niczym wilk, a potem chichotała ze swoją współlokatorką. Jeden z kartonów z ogromnej kupki Stefana, przechylił się i zaczął spadad kiedy Stefan zaczął wchodzid po schodach i Damon złapał go mimo swoich walizek. Stefan skinął głową w podziękowaniu. Spędzili wieki jako wrogowie. Pozabijali się. Przez setki lat nienawidzili siebie, byli związani żalem, nieszczęściem i zazdrością. Katherine im to zrobiła próbując mied ich obu kiedy każdy z nich chciał tylko jej. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Przeszli długą drogę. Od kiedy Damon umarł i wrócił z powrotem, od kiedy walczyli i pokonali upiora zazdrości, zostali partnerami. Było między nimi ciche porozumienie, że będą współpracowad żeby ochronid małą grupkę ludzi. Ale było coś więcej: ostrożne, ale bardzo prawdziwe, uczucie między nimi. Polegali na sobie, będzie im przykro jeśli znowu siebie stracą. Nie rozmawiali o tym, ale ona wiedziała, że taka była prawda.
10 Elena zacisnęła na moment oczy. Wiedziała, że obaj ją kochają. Oboje wiedzieli, że ona kochała ich. Mimo to, poprawiał ją jej umysł, Stefan jest moją prawdziwą miłością. Ale coś innego w niej, ta pantera w wyobraźni, rozciągnęła się i uśmiechnęła. Ale Damon, mój Damon... Pokręciła głową. Nie mogła ich rozdzielid, nie mogła pozwolid żeby o nią walczyli. Nie zrobi tego, co zrobiła Katherine. Jeśli nadejdzie czas wyboru, wybierze Stefana. Oczywiście. Na pewno? Pantera zamruczała leniwie i Elena próbowała odepchnąd od siebie ten obraz. Wszystko tak łatwo mogło się rozpaśd. Od niej zależało żeby ta sytuacja na pewno nigdy się nie powtórzyła.
11 Bonnie przytrzymywała swoje czerwone loki kiedy pędziła przez trawnik Dalcrest. Było tu tak ładnie. Małe ścieżki przecinały trawnik, prowadząc do różnych akademików i budynków dydaktycznych. Kolorowe kwiaty: petunie, niecierpki, stokrotki, rosły wszędzie, przy dróżkach i przed budynkami. Ludzka sceneria też była niezła, pomyślała Bonnie przyglądając się ostrożnie zbrązowionemu mężczyźnie leżącemu na ręczniku blisko krańca trawnika. Nie wystarczająco ostrożnie- facet podniósł swoją ciemną czuprynę i mrugnął do niej. Bonnie zachichotała i przyspieszyła, jej policzki zapaliły się. Ale tak szczerze, czy on nie powinien się teraz rozpakowywać albo meblować swojego pokoju czy coś? A nie leżeć tu na pół nagi i mrugać do przechodzących dziewczyn jak jakiś duży... flirciarz. Torba z rzeczami, które Bonnie kupiła w księgarni kampusu, lekko zaklekotała w jej ręce. Oczywiście nie mogła jeszcze kupić książek, bo dopiero jutro będą wpisywać się na przedmioty. Okazało się jednak, że księgarnia sprzedaje też mnóstwo innych rzeczy. Kupiła kilka niesamowitych rzeczy: kubek z logo Dalcrest, misia noszącego własną malutką koszulkę z Dalcrest i kilka innych rzeczy, które się przydadzą: dobrze zorganizowana kosmetyczka pod prysznic i kolekcja długopisów we wszystkich kolorach tęczy. Musiała przyznać, że była bardzo podekscytowana, że zaczynała college. Bonnie przełożyła siatkę do drugiej ręki i rozprostowała bolące palce prawej ręki. Podekscytowana czy nie, wszystkie rzeczy, które kupiła były ciężkie. Ale potrzebowała ich. To był jej plan: w college'u będzie zupełnie inną osobą. Nie całkowicie nową osobą- no może nie całkowicie, właściwie lubiła siebie. Ale stanie się bardziej przywódcza, bardziej dojrzała, będzie osobą, o której ludzie mówią: "Zapytaj Bonnie" albo "Zaufaj Bonnie" niż "Och, Bonnie", które było zupełnie czymś innym. Była gotowa wyjść z cienia Meredith i Eleny. Rzecz jasna, obie były wspaniałe, jej najlepsze przyjaciółki, ale nawet nie zdawały sobie sprawy, że zawsze muszą wszystko kontrolować. Bonnie sama chciała stać się wspaniałą przywódczynią. I może też spotka naprawdę specjalnego faceta. To byłoby fajne. Właściwie Bonnie nie mogła winić Meredith czy Eleny za to, że w liceum miała wielu chłopaków, ale nikogo na poważnie. Ale faktem jest, że nawet kiedy wszyscy uważają, że jesteś urocza, a twoje dwie najlepsze przyjaciółki są piękne, mądre i potężne, to facet, który chciał się zakochać, może cię uważać za trochę ... puszystą... w porównaniu. Mimo to, musiała przyznać, że poczuła ulgę kiedy dowiedziała się, że będzie mieszkała z Meredith i Eleną. Może nie chce być w ich cieniu, ale nadal były jej najlepszymi przyjaciółkami. I, w końcu... Uderzenie. Ktoś wpadł w Bonnie z boku i kompletnie zgubiła tok swojego myślenia. Zatoczyła się do tyłu. Duże, męskie ciało znowu na nią naskoczyło, lekko miażdżąc jej twarz swoją klatką piersiową, potknęła się wpadając na kogoś innego. Z każdej strony otaczali ją faceci, przepychając się, żartując i kłócąc się. W ogóle nie zwracali na nią uwagi dopóki nagle silna ręka nie podtrzymała jej pośród wiru ciał. Kiedy już znalazła swoje stopy, grupka odchodziła, pięć czy sześć męskich ciał przepychających się nawzajem, nawet nie zatrzymali się żeby przeprosić, tak jakby w ogóle jej nie zauważyli, jakby była tylko nieistotną przeszkodą na ich drodze.
12 Z wyjątkiem jednego. Bonnie odkryła, że gapi się na znoszony niebieski t-shirt i smukły tors z dobrze umięśnionymi ramionami. Wyprostowała się i wygładziła włosy, a ręka która ją trzymała, zwolniła uścisk. - Wszystko w porządku?- Zapytał niski głos. Byłoby lepiej gdybyście prawie mnie nie zmiażdżyli, chciała powiedzieć Bonnie jadowicie. Nie mogła złapać oddechu, jej siatka była ciężka, a ten facet i jego koledzy powinni byli uważać gdzie idą. Potem spojrzała w górę i spotkała jego oczy. Wow. Facet był niesamowity. Jego oczy były czyste, jasnoniebieskie, kolor taki jak niebo o świcie w letni poranek. Jego rysy były ostre, wygięte brwi, wysokie kości policzkowe, ale jego usta były zmysłowe i miękkie. I nigdy wcześniej nie widziała takiego koloru włosów oprócz małych dzieci, taki czysty, biały blond, który kojarzył jej się z tropikalną plażą pod letnim niebem... - Wszystko w porządku?- Zapytał głośniej, zmarszczka niepokoju przekreśliła jego idealne czoło. Boże. Bonnie poczuła, że zaczyna się rumienić aż po końcówki włosów. Właśnie gapiła się na niego z otwartą buzią. - Nic mi nie jest- powiedziała próbując się pozbierać.- Zdaje się, że nie patrzyłam gdzie idę.- Uśmiechnął się do niej szeroko i Bonnie przeszył prąd. Jego uśmiech też był niesamowity i rozświetlał całą jego twarz. - Miło z twojej strony, że tak mówisz- powiedział- ale myślę, że to my powinniśmy patrzeć gdzie idziemy, zamiast rozpychać się po całej ścieżce. Moi przyjaciele są czasem trochę... hałaśliwi. Spojrzał za nią i Bonnie odwrócił się przez ramię. Jego przyjaciele zatrzymali się i czekali na niego kawałek dalej. Kiedy Bonnie tak patrzyła, jeden z nich, ciemny i wysoki facet, zdzielił drugiego przez głowę, a po chwili znowu się bili i przepychali. - Taa, widzę- powiedziała Bonnie, a cudny jasnowłosy chłopak roześmiał się. Jego śmiech powodował, że Bonnie też zaczęła się śmiać i znowu zwróciła uwagę na te oczy. - W każdym razie, proszę, przyjmij moje przeprosiny- powiedział.- Bardzo mi przykro- wyciągnął do niej rękę.- Mam na imię Zander.- Jego uścisk był przyjemny i stanowczy, jego duża dłoń ogrzewała jej rękę. Bonnie poczuła, że znowu się rumieni, przerzuciła swoje czerwone loki za ramię i podniosła wysoko brodę. Nie będzie się tak zachowywała. I co z tego, że był super przystojny? Przyjaźniła się- w pewnym sensie- z Damonem. Powinna już być uodporniona na przystojnych facetów. - Jestem Bonnie- powiedziała uśmiechając się.- To mój pierwszy dzień. Też jesteś pierwszoroczniakiem? - Bonnie- powiedział zamyślony, wymawiając jej imię tak jakby je kosztował.- Nie, jestem tu już od jakiegoś czasu. - Zander... Zander- zaczęli skandować chłopacy, ich głosy były coraz głośniejsze i coraz szybsze.- Zander... Zander... Zander. Zander zamrugał i jego uwaga zaczęła opuszczać Bonnie.- Przepraszam, Bonnie. Muszę lecieć- powiedział.- Mamy coś w rodzaju...- Zamilkł na chwilę.- klubu i musimy coś zrobić. Ale tak jak powiedziałem, bardzo przepraszam, że prawie cię znokautowaliśmy. Mam nadzieję, że w krótce znowu się spotkamy, dobrze? Jeszcze raz uścisnął jej dłoń, uśmiechnął się leniwie i odszedł nabierając tempa gdy zbliżał się do kolegów. Bonnie patrzyła jak dołącza do paczki. Kiedy już mieli skręcić za akademikiem, Zander spojrzał na nią, błysnął tym swoim zabójczym uśmiechem i pomachał. Bonnie też podniosła rękę i przez przypadek uderzyła się siatką w bok kiedy on się odwracał. Niesamowity, pomyślała wspominając kolor jego oczy. Chyba się zakochuję.
13 Matt opierał się o chwiejący stos walizek, które były ustawione przy wejściu do jego pokoju.- Cholera- powiedział kiedy próbował przekręcić klucz w zamku. Dali w mu w ogóle właściwy klucz? - Hej- powiedział głos za nim. Matt podskoczył przewracając walizkę na podłogę.- Ups, sorry. Jesteś Matt? - Taa- powiedział Matt, po raz kolejny próbując przekręcić klucz i drzwi w końcu się otworzyły. Obrócił się uśmiechając.- Jesteś Christopher?- W szkole powiedzieli mu jak ma na imię jego współlokator. Wiedział też, że również był w drużynie futbolowej, ale nigdy wcześniej się nie spotkali. Był dużym facetem o budowie obrońcy, przyjacielskim uśmiechu i krótkich włosach w kolorze piasku, które drapał ręką kiedy cofał się by zrobić miejsce wesołej parze w średnim wieku, która szła za nim. - Hej, ty musisz być Matt- powiedziała kobieta, która niosła zrolowany dywan i proporczyk ze znakiem Dalcrest.- Jestem Jennifer, mama Christophera, a to jest Mark, jego tata. Tak miło cię poznać. Są tu twoi rodzice? - Emm, nie, przyjechałem sam- powiedział Matt.- Moje rodzinne miasteczko, Fell's Church jest niedaleko stąd.- Chwycił swoje walizki i wepchnął je do pokoju, spiesząc się by zejść z drogi rodzicom Christophera. Ich pokój był bardzo mały. Wzdłuż jednej ściany ciągnęło się piętrowe łóżko, było trochę wolnego miejsca na środku pokoju, a przy przeciwległej ścianie stały dwa biurka i komody. Dziewczyny i Stefan bez wątpienia mieszkali w luksusie, ale Mattowi nie wydawało się fair żeby Stefan używał swojej Mocy by Matt mógł dostać dobre miejsce w akademiku. I tak nie podobało mu się to, że zabrał komuś miejsce jako student, a komuś innemu miejsce w drużynie futbolowej. Stefan namówił go tylko do tego.- Posłuchaj, Matt- powiedział- rozumiem jak się czujesz. Ja też nie lubię manipulować ludźmi by zdobyć to czego chcę. Ale faktem jest, że musimy trzymać się razem. Z liniami Mocy przebiegający przez tą całą część kraju, musimy mieć się na baczności. Tylko my o tym wiemy. Matt musiał się zgodzić kiedy Stefan tak to ujął. Odrzucił propozycję zamieszkania w szpanerskim akademiku, którą zaproponował mu Stefan i wziął to, co przydzielił mu dziekanat. Musiała trzymać się resztek honoru. W dodatku gdyby był w tym samym akademiku co Stefan, nie mógłby odmówić bycia współlokatorem Stefana. Lubił Stefana, ale myśl, że miałby z nim mieszkać, oglądania go z Eleną, dziewczyną którą stracił i nadal kochał mimo wszystkiego co się wydarzyło, to było zbyt wiele. I fajnie będzie poznać nowych ludzi, rozszerzyć trochę swoje horyzonty po całym życiu spędzonym w Fell's Church. Ale pokój był okropnie mały. A wydawało się, że Christopher ma mnóstwo rzeczy. On i jego rodzice kursowali po schodach, taszcząc sprzęt muzyczny, małą lodówkę, telewizor i konsolę Wii. Matt wrzucił swoje trzy walizki do kąta i pomógł im. - Oczywiście będziemy się dzielić lodówką i rozrywką- powiedział do niego Christopher patrząc na torby Matta, które zawierały tylko ciuchy, może kilka prześcieradeł i ręczników.- Jeśli znajdziemy miejsce żeby to wszystko upchnąć. Mama Christophera krzątała się po pokoju dyrygując jego tatą co gdzie postawić. - Świetnie, dzięki-- zaczął mówić Matt, ale tata Christophera, któremu w końcu udało się ustawić telewizor na szczycie komody, obrócił się do Matta. - Hej,- powiedział- właśnie to do mnie dotarło- jeśli jesteś z Fell's Church, to byliście mistrzami stanu w zeszłym roku. Musisz być z ciebie niezły gracz. Na jakiej grasz pozycji? - Emm, dzięki,- powiedział Matt- jestem rozgrywającym.
14 - W pierwszym rzędzie?- Zapytał go tata Christophera. Matt zarumienił się.- Tak. Teraz wszyscy się na niego patrzyli. - Wow- powiedział Christopher.- Bez urazy, ale czemu jesteś w Dalcrest? To znaczy, ja jestem podniecony faktem, że w ogóle mogę grać w piłkę college'u. Ale ty mogłeś iść do pierwszej ligi.- Matt zakłopotany wzruszył ramionami.- Musiałam zostać blisko domu. Christopher otworzył usta żeby powiedzieć coś jeszcze, ale jego mama delikatnie pokręciła głową i zamknął się. Świetnie, pomyślał Matt, teraz pewnie myślą, że mam problemy rodzinne. Chociaż musiał przyznać, że trochę go to ucieszyło, być z ludźmi, którzy zdawali sobie sprawę co poświęcił. Dziewczyny i Stefan tak naprawdę nie rozumieli futbolu. Mimo, że Stefan sam grał razem z nim w liceum, jego sposób myślenia nadal pochodził z renesansowej europejskiej arystokracji: sport był sposobem na utrzymywanie ciała w dobrej formie. Stefanowi tak naprawdę nie zależało. Ale Christopher i jego rodzina rozumieli co znaczyło dla Matta poświęcenie szansy na grę w najlepszej drużynie futbolu. - Więc,- powiedział Christopher, trochę zbyt nagle, jak gdyby szukał sposobu na zmianę tematu- które chcesz łóżko? Mi jest wszystko jedno czy na górze czy na dole.- Wszyscy spojrzeli na piętrowe łóżko i wtedy Matt zobaczył to po raz pierwszy. Musiało przyjść kiedy pomagał z bagażem Christophera. Na dolnym łóżku leżała kremowa koperta z drogiego papieru- jak na weselne zaproszenia. Była zaadresowana: Matthew Honeycutt. - Co to takiego, kochanie?- Zapytała zaciekawiona mama Christophera. Matt wzruszył ramionami, ale zaczynał czuć przypływ podniecenia w piersi. Coś słyszał o tym, że niektórzy ludzie w Dalcrest dostawali takie zaproszenia. Pojawiały się w tajemniczy sposób, ale zawsze myślał, że to mit. Kiedy obrócił kopertę, zauważył niebieską woskową pieczęć, na której odbita była litera "V". Hmm. Przez chwilę patrzył na kopertę, potem złożył ją i włożył do tylnej kieszeni spodni. Jeśli to było to, co myślał, to powinien otworzyć ją w samotności. - Myślę, że wszechświat próbuje nam powiedzieć, że dolne łóżko jest twoje- powiedział przyjacielsko Christopher. - Taa- powiedział Matt z roztargnieniem, jego serce biło szybko.- Wybaczycie mi na chwilę? Wyszedł na korytarz, wziął głęboki oddech i otworzył kopertę. W środku było więcej grubego papieru wypełnionego kaligraficznym pismem i kawałek czarnego materiału. Przeczytał: Fotis Aeturnus Od wielu pokoleń, najlepsi studenci Uniwersytetu Dalcrest zostają wybierani do przyłączenia się do Stowarzyszenia Vitale. W tym roku, ty zostałeś wybrany. Jeśli chcesz przyjąć ten zaszczyt i zostać jednym z nas, przyjdź jutro o ósmej wieczorem do głównej bramy kampusu. Musisz mieć zawiązane oczy, ubiór taki jak na poważne okazje. Nie mów nikomu. Podniecenie w piersi Matta wzrosło tak, że mógł słyszeć bicie swojego serca w uszach. Oparł się o ścianę i zsunął w dół. Wziął głęboki oddech. Słyszał historie o Stowarzyszeniu Vitale. Duża grupa sławnych aktorów, znanych pisarzy i wielkich generałów Wojny Domowej, których wychowało Dalcrest, było podejrzewanych o
15 członkostwo. Przynależenie do tego legendarnego stowarzyszenia miało ci zapewnić sukces, powiązać cię niesamowitą siecią kontaktów, które pomogą ci w życiu. Ponad to, mówiło się o tajemniczych dobrach, o sekretach powierzanych tylko członkom. I podobno mieli niesamowite imprezy. Ale to były tylko plotki, bajki o Stowarzyszeniu Vitale i nikt nigdy nie powiedział wprost, że do niego należał. Matt zawsze uważał, że sekretne stowarzyszenie to mit. Sam uniwersytet tak gorliwie zaprzeczał istnieniu Stowarzyszenia Vitale, że Matt myślał iż władze uczelni sami to wszystko wymyślili żeby college sprawiał wrażenie bardziej ekskluzywnego i tajemniczego niż był naprawdę. Ale właśnie teraz patrzył na kremowy papier, który ściskał w rękach. To był dowód, że te wszystkie historie mogą być prawdą. To mógł być żart, sztuczka, na którą nabierali kilku pierwszoroczniaków. Jednak jemu nie wydawało się to żartem. Pieczęć, wosk, drogi papier- za dużo zachodu jak na fałszywe zaproszenie. Najbardziej ekskluzywne, najbardziej sekretne stowarzyszenie w Dalcrest było prawdziwe. I chcieli jego.
16 - No popatrz, Bonnie spotkała fajnego faceta pierwszego dnia w college'u- powiedziała Elena. Ostrożnie przejechała pędzelkiem od lakieru do paznokci po dużym palcu u stop Meredith, malując go na różowo. Spędziły wieczór na wprowadzeniu dla pierwszoklasistów z resztą ludzi z akademika i teraz jedyne czego chciały, to trochę relaksu.- Jesteś pewna, że taki miał być ten kolor?- Zapytała Meredith Elena.- Nie wygląda mi to na letni zachód słońca. - Mi się podoba- powiedziała Meredith, zwijając palce. - Ostrożnie!- Nie chcę lakieru na mojej nowej narzucie- ostrzegła Elena. - Zander jest boski- powiedziała Bonnie, rozciągając się leniwie na swoim łóżku po drugiej stronie pokoju.- Poczekajcie aż go poznacie. Meredith uśmiechnęła się do Bonnie.- Czy to nie wspaniałe uczucie? Kiedy dopiero co kogoś poznałaś i czujesz, że pomiędzy wami iskrzy, ale nie jesteś pewna co się wydarzy?- Westchnęła głośno i przewróciła oczami teatralnie jakby miała zemdleć.- Chodzi o oczekiwanie i jesteś podniecona, że w ogóle go zobaczysz. Kocham tą część.- Jej ton był lekki, ale w jej twarzy ukazało się pewna samotność. Elena była pewna, że mimo iż Meredith była spokojna, to już tęskniła za Alariciem. - Pewnie- powiedziała przyjacielsko Bonnie.- To niesamowite, ale chociaż raz chciałabym przejść na następny etap. Chcę być w związku gdzie będziemy naprawdę siebie znali, poważnego chłopaka a nie tylko flirt. Chciałabym tak jak wy. To nawet lepsze, prawda? - Tak myślę- powiedziała Meredith.- Ale nie powinnaś przyspieszać etapu "dopiero się poznaliśmy", bo masz tylko określony czas na cieszenie się z niego. Prawda, Eleno?- Elena oczyszczała wacikiem do uszy skórki wokół pomalowanych paznokci Meredith i pomyślała o tym jak po raz pierwszy spotkała Stefano. Przez wszystko co się wydarzyło, ciężko jej było uwierzyć, że poznali się zaledwie rok temu. Najbardziej pamiętała swoją determinację. Musiała mieć Stefano. Nie ważne było co stanie jej na drodze, wiedziała na pewno, że będzie do niej należał. A potem, na samym początku kiedy już był jej, było pięknie. Czuła jak brakująca część jej duszy trafiła w końcu na miejsce.- Tak- odpowiedziała w końcu na pytanie Merediith.- Potem sprawy stają się bardziej skomplikowane. Na początku Stefano był nagrodą, którą Elena chciała wygrać: wyrafinowaną i tajemniczą. Był też nagrodą, która chciała wygrać Caroline, a Elena nigdy nie pozwoliła by Caroline ją pokonała. Ale potem Stefano pozwolił Elenie zobaczyć ból i pasję, uczciwość i godność, które trzymał w sobie, a ona zapomniała o zawodach i zakochała się w Stefano całym sercem. A teraz? Nadal kochała Stefano wszystkim co miała, a on kochał ją. Ale kochała też Damona i czasami go rozumiała: knującego, manipulującego, niebezpiecznego Damona. Zdarzało się, że rozumiała go bardziej niż Stefano. Damon był do niej podobny: on też zrobił by wszystko żeby dopiąć swego. Ona i Damon byli połączeni, pomyślała. Instynktownie czuła, że Stefano był za dobry, zbyt honorowy by go zrozumieć. Jak można kochać dwie osoby w tym samym czasie? - Skomplikowane- szydziła Bonnie.- Bardziej skomplikowane niż nigdy nie mieć pewnością czy ktoś cię lubi czy nie? Bardziej skomplikowane niż czekanie przy telefonie, bo nie masz pewności czy będziesz miała randkę w sobotę czy nie? Jestem gotowa na skomplikowane. Wiecie, że czterdzieści dziewięć procent wykształconych kobiet spotkało swoich przyszłych mężów na kampusie? - Zmyśliłaś te statystyki- powiedziała Meredith wstając i kierując się w stronę swojego łóżka uważając by nie rozmazać sobie lakieru.
17 Bonnie wzruszyła ramionami.- Ok, może i tak. Ale i tak założę się, że to jest duży odsetek. Czy twoi rodzice nie spotkali się tutaj, Eleno? - Tak- powiedziała Elena.- Myślę, że mieli razem zajęcia. - Jak romantycznie- powiedziała radośnie Bonnie. - Cóż, jeśli masz zamiar wziąć ślub, to musisz gdzieś poznać swojego wybranka- powiedziała Meredith.- A w college'u jest wielu kandydatów.- Zmarszczyła brwi kiedy spojrzała na jedwabną narzutę na swoim łóżku.- Myślicie, że paznokcie wyschną mi szybciej, jeśli potraktuje je suszarką do włosów? Czy zepsuje je? Chcę iść spać. Oglądała suszarkę ze skupieniem jak gdyby był to punkt kulminacyjny jakiegoś eksperymentu naukowego. Bonnie patrzyła na nią do góry nogami, jej głowa zwisała z łóżka, a jej czerwone loki zamiatały podłogę. Energicznie tupała nogami w ścianę. Elena poczuła przypływ nagłej miłości do swoich przyjaciółek. Przypomniała sobie nieskończoną liczbę nocy, które razem spędziły, zanim ich życia stały się takie... skomplikowane. - Strasznie się cieszę, że jesteśmy tu razem- powiedziała.- Mam nadzieję, że cały rok taki będzie. Właśnie wtedy usłyszały syreny policyjne. Meredith zajrzała przez zasłony próbując dociec, co działo się na zewnątrz Domu Pruitta. Karetka i kilka samochodów policyjnych było zaparkowanych po drugiej stronie ulicy. Ich światła migały cicho na czerwono i niebiesko. Wszędzie było pełno policjantów - Myślę, że powinnyśmy tam pójść- powiedziała. -Żartujesz?- Zapytała Bonnie za jej plecami.- Dlaczego miałybyśmy to robić? Jestem w piżamie. Meredith spojrzała do tyłu. Bonnie stała z rękami na biodrach, jej brązowe oczy były oburzone. Rzeczywiście, miała na sobie słodką piżamę w rożki od lodów. - Cóż, włóż szybko jakieś jeansy- powiedziała Meredith. - Ale dlaczego?- Zapytała Bonnie ze skargą. Meredith spojrzała w oczy Eleny, która stała po drugiej stronie pokoju. Szybko pokiwały głowami. - Bonnie- powiedziała cierpliwie Elena- mamy obowiązek sprawdzić co się dzieje. Może chcemy być normalnymi studentkami, ale znamy prawdę o świecie. Prawdę, z której inni ludzie nie zdają sobie sprawy. Nie widzą o wampirach, wilkołakach, potworach. Musimy się upewnić, że to co się tam dzieje nie jest częścią tej prawdy. Jeśli to ludzki problem, policja sobie z tym poradzi. Ale jeśli to jest coś innego, to jest to nasza odpowiedzialność. - Naprawdę- wybąkała Bonnie sięgając po ciuchy- obie macie kompleks ratowania ludzi czy coś. Kiedy skończę zajęcia z psychologii, zdiagnozuję was. - I wtedy będziemy żałować- powiedziała Meredith. Wychodząc z pokoju, Meredith zabrała długi, aksamitny futerał, w którym trzymała swoją włócznię. Włócznia była wyjątkowa, zaprojektowany do walki z ludźmi i osobnikami nadprzyrodzonymi. Został stworzony wedle wskazówek przekazywanych w jej rodzinie od pokoleń. Tylko Sulez mogli mieć coś takiego. Pogładziła ją przez futerał, poczuła ostre kolce na obu ich końcach, zrobione z różnych materiałów: ze srebra- na wilkołaki, z drewna- na wampiry, z białego popioły- na Starszych, z żelaza- na inne przerażające istoty, małe igły wypełnione truciznami. Wiedziała, że nie może wyciągnąć włóczni na dziedzińcu, nie kiedy jest tam pełno policjantów i niewinnych gapiów. Ale czuła się silniejsza, gdy czuła jej ciężar w rękach. Na zewnątrz, ciepło sierpniowego słońca Virginii poddało się chłodowi nocy, więc dziewczyny ruszyły szybko w kierunku tłumu na dziedzińcu.
18 - Musimy wyglądać jakbyśmy szły prosto w tamtą stronę- szepnęła Meredith.- Udawajcie, że idziemy do jednego z budynków. Na przykład do centrum studenckiego.- Skręciła lekko jak gdyby chciała przejść przez sam środek dziedzińca. Potem poprowadziła je bliżej spoglądając na policyjną taśmę otaczającą trawę. Udawała zaskoczenie całym tym zamieszaniem wokół. Elena i Bonnie wzięły z niej przykład i zaczęły rozglądać sie z szeroko otwartymi oczami. - Mogę w czymś paniom pomóc?- Zapytał jeden z ochroniarzy kampusu stając im na drodze. Elena uśmiechnęła się do niego zachęcająco.- Właśnie szłyśmy do centrum studenckiego i zobaczyłyśmy to wszystko.- Co się dzieje? Meredith wychyliła głowę żeby spojrzeć za niego. Była w stanie zobaczyć tylko grupę policjantów rozmawiających ze sobą i jeszcze więcej ochroniarzy kampusu. Niektórzy policjanci klęczeli przeszukując trawę. Technicy kryminalni, pomyślała żałując, że nie wiedziała więcej o procedurach policyjnych niż to, co znała z telewizji. Ochroniarz przesunął się w bok żeby zablokować jej pole widzenia. - Nic poważnego, dziewczyna wpadła w małe kłopoty spacerując tutaj sama- uśmiechnął się pokrzepiająco. - W jakie kłopoty?- Zapytała Meredith próbując sama dojrzeć. Poruszył się po raz kolejny blokując jej pole widzenia.- Nie ma się czym martwić. Tym razem wszyscy z tego wyjdą. - Tym razem?- Zapytała Bonnie marszcząc czoło. Odchrząknął.- Po prostu trzymajcie się razem w nocy, dobrze? Upewnijcie się, że chodzicie parami albo grupami kiedy chodzicie po kampusie, a wszystko będzie dobrze. Podstawowe zasady bezpieczeństwa, dobrze? - Ale co się stało tej dziewczynie? Gdzie ona jest?- Zapytała Meredith. - Nie ma się czym martwić- powiedział, tym razem bardziej stanowczo. Jego oczy zatrzymały się na czarnym, aksamitnym futerale w ręce Meredith.- Co tam masz? - Kij do bilardu- skłamała.- Chcemy pograć w bilard w centrum studenckim. - Bawcie się dobrze- powiedział. - Będziemy- powiedziała słodko Elena. Położyła rękę na ramieniu Meredith. Meredith otworzyła usta żeby zadać kolejne pytanie, ale Elena odciągała go od ochroniarza w kierunku centrum studenckiego. - Hej- zaprotestowała cicho Meredith kiedy już nie mógł już ich usłyszeć.- Nie skończyłam zadawać pytań. - Nic więcej by nam nie powiedział- powiedziała Elena. Jej usta były zaciśnięte.- Założę się, że wydarzyło się o wiele więcej niż małe kłopoty. Widziałyście karetki? - Tak naprawdę nie idziemy do centrum studenckiego, prawda?- Zapytała oburzona Bonnie.- Jestem za bardzo zmęczona.- Meredith pokręciła głową. - Lepiej okrążmy te budynki i wróćmy do naszego akademika. Byłoby podejrzane gdybyśmy od razu wróciły tą samą drogą. - To było straszne, prawda?- Powiedziała Bonnie.- Myślicie- zamilkła na chwilę, a Meredith zauważyła, że przełyka ślinę.- Myślicie, że stało się coś naprawdę złego? - Nie wiem- powiedziała Meredith.- Powiedział, że dziewczyna wpadła w małe kłopoty. To mogło oznaczać wszystko. - Myślisz, że ktoś ją zaatakował?- Zapytała Elena. Meredith spojrzała na nią znacząco.- Może- powiedziała.- A może coś. - Mam nadzieję, że nie- powiedziała Bonnie trzęsąc się.- Miałam wystarczająco dużo "cośów" na całą wieczność.
19 Skręciły za budynkiem nauk ścisłych w ciemniejszą, bardziej opuszczoną ścieżkę i zawróciły z powrotem do akademika. Jego jasne zewnętrzne światło było dla nich pokusą. Wszystkie trzy przyspieszyły kierując się w stronę światła. - Mam klucz- powiedziała Bonnie przeszukując kieszenie jeansów. Otworzyła drzwi i razem z Eleną wbiegły do akademika. Meredith zatrzymała się i spojrzała na zatłoczony dziedziniec, a potem dalej, na ciemne niebo nad kampusem. Jakikolwiek "kłopot" się wydarzył i czy był on spowodowanyprzez człowieka czy coś innego, wiedziała, że musi być w jak najlepszej formie, gotowa do walki. Prawie słyszała głos swojego ojca: "- Koniec zabawy, Meredith." Nadszedł czas na skupienie się na treningach, czas na skupienie się na jej przeznaczeniu. Na bycie Sulez, obrońcą niewinnych ludzi przed ciemnością.
20 Słońce było zbyt jasne. Bonnie osłaniała oczy jedną ręką i nerwowo rozglądała się wokół idąc przez dziedziniec w kierunku księgarni. Wczoraj długo nie mogła zasnąć po powrocie do pokoju. Co jeśli jakiś wariat krążył po kampusie? Jest dzień, powiedziała sobie. Wszędzie są ludzie. Nie ma czegoś się bać. Ale złe rzeczy mogą się zdarzyć także w ciągu dnia. Dziewczyny były wciągane do samochodów przez strasznych mężczyzn albo uderzane w głowę i zabierane w mroczne miejsca. Potwory czaiły się nie tylko w nocy. W końcu znała kilka wampirów, które krążyły za dnia przez cały czas. Damon i Stefan nie przerażali jej, już nie, ale były też inne potwory. Chociaż raz chcę się czuć bezpieczna, pomyślała z tęsknotą. Podchodziła już do terenu, który wczoraj przeszukiwała policja. Nadal pełno tam było żółtej taśmy. Studenci stali nieopodal w dwu i trzyosobowych grupach mówiąc szeptem. Bonnie zauważyła czerwonobrązową plamę na środku ścieżki, która mogła być krwią. Przeszła obok niej szybko. Coś poruszyło się w krzakach. Bonnie przyspieszyła jeszcze bardziej wyobrażając sobie oprawcę o dzikich oczach ukrywającego się pod roślinami. Rozejrzała się nerwowo. Nike nie patrzył w jej kierunku. Czy ktoś jej pomoże jeśli krzyknie? Zaryzykowała kolejne spojrzenie na krzaki, może powinna zacząć uciekać? Zatrzymała się zawstydzona przez szaleńcze bicie jej serca. Mała, urocza wiewiórka wyskoczyła niepewnie spod gałęzi. Powąchała powietrze, potem ruszyła przez ścieżkę i na drzewo za policyjną taśmą. - Naprawdę, Bonnie McCullough, jesteś kretynką- wymamrotała Bonnie do siebie. Idący w drugim kierunku chłopak, usłyszał ją i prychnął, przez co Bonnie wściekle zaczęła się rumienić. Udało jej się przejąć kontrolę na rumieńcem kiedy dotarła do księgarni. Karnacja normalna dla rudowłosych nie była niczym przyjemnym- wszystko co czuła od razu ujawniało się w rumieńcu albo bladości jej skóry. Może chociaż uda jej się jakoś pójść do księgarni bez upokorzenia. Bonnie zapoznała się trochę z księgarnią, gdy wczoraj pohulała sobie z zakupami, ale tak naprawdę nie prześledziła części z książkami. Dzisiaj miała już listę książek na zajęcia, na które się zapisała. Musiała przygotować się na naprawdę poważną naukę. Nigdy nie była wielką fanką szkoły, ale może w college'u będzie inaczej. Uniosła dumnie ramiona, z determinacją odwróciła się od błyskotek i ruszyła w stronę podręczników. Lista książek była okropnie długa. Znalazła grube "Wprowadzenie do psychologii". Czuła pewną satysfakcję: to na pewno da jej wystarczającą dawkę informacji by zdiagnozować jej przyjaciół. Seminarium z angielskiego dla pierwszego roku, na które była zapisana, pokrywała ogromną liczbę nowel. Krążyła po sekcji z prozą wybierając z półek "Czarne i Czerwone", "Olivera Twista" i "Wiek niewinności". Okrążyła regał w poszukiwaniu "Do latarni morskiej" do jej rosnącej kupki książek i zamarła. Zander. Piękny, piękny Zander stał obok półki z książkami. Jego blond głowa pochylona była nad podręcznikiem. Jeszcze jej nie zauważył, więc Bonnie momentalnie cofnęła się do ostatniej alejki. Przylgnęła do ściany głośno oddychając. Czuła, że jej policzki znowu robią się gorące. Ostrożnie zajrzała za zakręt. Nie zauważył jej, nadal czytał intensywnie. Dzisiaj miał na sobie szarą koszulkę, a jego miękkie włosy lekko podwijały się na końcu szyi. Jego twarz wyglądała na trochę smutną z tymi przepięknymi niebieskimi oczami schowanymi za długimi rzęsami. Nie było śladu tego bajecznego uśmiechu. Pod oczami miał ciemne cienie.
21 Pierwszym odruchem Bonnie było wymknięcie się. Mogła poczekać i poszukać książki Virginii Woolf jutro. I tak by jej dzisiaj nie czytała. Naprawdę nie chciała żeby Zander pomyślał, że go śledzi. Lepiej by było gdyby spotkał ją gdzieś kiedy ona się tego nie spodziewa. Jeśliby do niej podszedł, wiedziałaby, że mu się podoba. W końcu, może nie był zainteresowany Bonnie. Flirtował ją kiedy na siebie wpadli, ale wtedy prawie ją przewrócił. Co jeśli był po prostu miły? Co jeśli nawet nie pamiętał Bonnie? Nie, lepiej teraz odpuścić i poczekać aż będzie lepiej przygotowana. Nie miała na sobie nawet eyelinera na miłość Boską. Zdecydowawszy, Bonnie stanowczo się odwróciła. Ale z drugiej strony... Bonnie zawahała się. Przecież była między nimi jakaś nić porozumienia, prawda? Poczuła coś kiedy ich oczy się spotkały. A on uśmiechnął się do niej jakby naprawdę ją widział, przez jej puszystość i podenerwowanie. A co z wczorajszym postanowieniem podjętym wczoraj kiedy szła do akademika właśnie z tej księgarni? Jeśli miała się stać cudowna, pewna siebie i wyjść z cienia, to nie mogła uciekać za każdym razem kiedy widziała chłopca, który jej się podobał. Bonnie zawsze podziwiała sposób w jaki Elena zdobywała to czego chciała. Elena po prostu szła za tym i nic nie było w stanie stanąć jej na drodze. Kiedy Stefano po raz pierwszy przyjechał do Fell's Church, nie chciał mieć nic wspólnego z Eleną. A już na pewno, nie chciał rzucić się w jej ramiona i rozpocząć jakiś niesamowity, wieczny romans. Ale Eleny to nie obchodziło. Chciała Stefano, nawet jeśli miałoby ją to zabić. I przecież ją zabiło, prawda? Bonnie zadrżała. Bonnie lekko pokręciła głową. Chodziło jej o to, że jeśli chcesz znaleźć miłość, to nie możesz bać się próbować, prawda? Z determinacją uniosła brodę. Przynajmniej już się nie rumieniła. Jej policzki były tak zimne, że pewnie była blada jak bałwan, ale na pewno już się nie rumieniła. A to już było coś. Zanim znowu zmieniła zdanie, wyszła szybko zza regału w alejkę gdzie stał czytający Zander. - Cześć!- Powiedziała trochę piszczącym głosem.- Zander!- Spojrzał w górę i ten niesamowity, piękny uśmiech znowu pojawił się na jego twarzy. - Bonnie!- Powiedział z entuzjazmem.- Hej, naprawdę się cieszę, że cię widzę. Myślałem o tobie wcześniej. - Naprawdę?- Zapytała Bonnie i momentalnie chciała się kopnąć za to jaka była entuzjastyczna. - Taa- powiedział łagodnie.- Myślałem.- Jego niebieskie oczy patrzyły na nią.- Żałowałem, że nie wziąłem twojego numeru telefonu. - Naprawdę?- Zapytała znowu Bonnie i tym razem w ogóle nie obchodziło jej jak brzmiała. - Jasne- powiedział. Szurał stopą po dywanie jakby był trochę zdenerwowany. Ciepło rozkwitło wewnątrz Bonnie. Denerwował się kiedy z nią rozmawiał!- Pomyślałem- kontynuował Zander- że może moglibyśmy kiedyś coś razem zrobić. To znaczy, jeśli miałabyś ochotę. - Och,- powiedziała Bonnie- to znaczy: tak! Chciałabym. Jeśli ty też byś chciał. Zander znowu się uśmiechnął i wydawało się jakby ten sektor księgarni zalało światło. Bonnie musiała uważać żeby nie zacząć się cofać, on był taki piękny. - Może w ten weekend?- Zapytał Bonnie, a ona nagle poczuła się jakby unosiła się w powietrzu i uśmiechnęła się do niego. Meredith postawiła lewą nogę za siebie, podniosła prawą piętą ,ostro podniosła ręce, zacisnęła je w pięści wracając do pozycji blokującej. Potem poruszyła nogą na boki w pozycji ataku i uderzyła pięścią lewej ręki. Uwielbiała ćwiczyć pozycje taekwondo. Każdy ruch był dokładnie
22 wyreżyserowany i wystarczyło tylko ćwiczyć i ćwiczyć dopóki całe ciało nie było modelem precyzji, gracji i kontroli. Pozycje taekwondo były perfekcyjne, a Meredith uwielbiała perfekcję. Najlepszą rzeczą w nich było to, że znała te pozycje tak dobrze iż było dla niej naturalne jak oddychanie. Była gotowa na wszystko. W walce, będzie w stanie wyczuć następny ruch przeciwnika i bez namysłu zareagować blokiem, kopnięciem albo uderzeniem. Obróciła się szybko, zrobiła wysoki blok prawą ręką i nisko lewą. Meredith wiedziała, że chodziło o przygotowanie. Jeśli była tak przygotowana, że jej ciało mogło wyczuć jaki musi teraz wykonać ruch bez udziału jej mózgu, to będzie w stanie naprawdę bronić siebie i wszystkich wokół. Kilka tygodni temu, gdy ona i jej przyjaciele zostali zaatakowani przez upiora i zwichnęła sobie kostkę, tylko Stefano ze swoją Mocą był w stanie bronić Fell's Church. Stefano, wampir. Usta Meredith zacisnęły się automatycznie kiedy wykonała wykop w przód prawą stopą, weszła w pozycję tygrysa i zablokowała lewą ręką. Lubiła Stefano i ufała mu, naprawdę, ale i tak... Wyobraziła sobie jak pokolenie po pokoleniu, każdy Sule przewraca się w grobie i przeklina ją. Gdyby tylko wiedzieli, że zostawiła siebie i i swoich przyjaciół tak bezbronnych. Pozwoliła by podczas zagrożenia stał wśród nich wampir. Wampiry były wrogami. Oczywiście, nie Stefano. Mimo całego swojego szkolenia, wiedziała że może zaufać Stefano. Ale za to Damon... Choć Damon był bardzo pomocny w kilku bitwach, choć przez kilka ostatnich tygodni zachowywał się w miarę przyzwoicie i szczerze mówiąc, zupełnie nie jak on, to i tak nie była w stanie mu zaufać. Ale jeśli będzie ciężko trenowała, jeśli będzie idealna jako wojownik to nie będzie musiała. Ponownie stanęła w atakującej pozycji, ostro i czysto, a następnie uderzyła w przód prawą ręką. - Ładne uderzenie- powiedział głos za nią. Meredith obróciła się i zobaczyła krótko obciętą, czarnoskórą dziewczynę opierającą się o drzwi pokoju ćwiczeń. - Dzięki- powiedziała zaskoczona Meredith. Dziewczyna weszła do pokoju.- Czym jesteś,- zapytała- czarnym pasem? - Tak- powiedziała Meredith i dodała dumnie:- w taekwondo i karate. - Hmm- powiedziała dziewczyna ze świecącymi oczami.- Sama trenuję taekwondo i aikido. Mam na imię Samantha. Szukam partnera do sparingu. Wchodzisz w to?- Pomimo jej zwyczajnego tonu, Samantha podskakiwała na palcach stóp z figlarnym uśmiechem. Meredith przymrużyła oczy. - Jasne- powiedziała lekko.- Pokaż, co potrafisz. Uśmiech Samanthy pogłębił się. Zrzuciła buty i weszła na matę obok Meredith. Stanęły twarzą w twarz i zaczęły się oceniać. Była o głowę niższa od Meredith, chuda, ale zwarta, ładnie umięśniona i poruszała się niczym kot. Wyczekiwanie w oczach Samanthy, zdradziło jej przekonanie, że Meredith będzie łatwa do pokonania. Myślała, że Meredith jest jedną z tych trenujących, którym chodzi tylko o technikę i formę, bez prawdziwego instynktu do walki. Meredith dobrze znała ten rodzaj wojowników, często spotykała ich na zawodach. Jeśli tak właśnie myślała o Meredith, to się zdziwi. - Gotowa?- Zapytała Samantha. Kiedy Meredith potaknęła, momentalnie wymierzyła cios podnosząc przeciwległą nogę dookoła by zwalić Meredith z nóg. Meredith zareagowała instynktownie. Zablokowała cios i uniknęła stopy, a potem wymierzyła własne kopnięcie. Samantha uniknęła go uśmiechając się z czystą przyjemnością. Wymieniły jeszcze kilka ciosów i kopnięć i wbrew woli, Meredith była pod wrażeniem. Dziewczyna była szybka, szybsza niż większość wojowników z jakimi miała do czynienia, nawet na poziomie czarnego pasa i o wiele silniejsza niż wyglądała.
23 Ale była zbyt próżna, agresywny wojownik zamiast obronny: pokazał to sposób w jaki spieszyła się by wykonać pierwszy cios. Meredith mogła obrócić tę próżność przeciwko niej. Samantha przerzuciła swój ciężar i Meredith wślizgnęła się w jej obronę wykonując wykop z półobrotu. Uderzył Samanthę mocno w biodro. Cofnęła się trochę, a Meredith szybko uciekła z jej zasięgu. Twarz Samanthy zmieniła się momentalnie. Teraz była zła, Merdith widziała to- to też była słabość. Miała zmarszczone czoło, zaciśnięte usta, gdy Meredith zachowywała swoją bez emocji. Pięści i stopy Samanthy poruszały się szybko, ale straciła dokładność kiedy przyspieszyła. Meredith udawała się, że poddaje się atakowi. Chciała dać mylne wrażenie przeciwnikowi, pozwalając by Samantha zapędziła ją do kąta. Kiedy już prawie była przy ścianie, zablokowała ramieniem pięść Samanthy. Zatrzymała ją nim była w stanie wymierzyć pełny cios i wepchnęła nogę pod jej stopę. Samantha potknęła się, zaskoczona niskim kopnięciem Meredith i upadła ciężko na matę. Leżała tam i przez chwilę patrzyła na Meredith oniemiała. Meredith stała nad nią, nagle pełna niepewności. Czy zraniła Samanthę? Czy dziewczyna będzie zła i ucieknie? Potem twarz Samanthy przerodziła się w szeroki, onieśmielający uśmiech.- To było niesamowite!- Powiedziała.- Możesz pokazać mi ten ruch?
24 Matt ostrożnie szukał ścieżki nogą, dopóki nie znalazł trawy. Potem przesunął się w jej stronę z wyciągniętymi do przodu rękami aż dotknął szorstkiej kory drzewa. Prawdopodobnie nie było wielu ludzi, którzy krążyli po nocy wokół bramy kampusu. Cieszył się, że nikt go nie widział, z opaską na oczach, ubranego w swój garnitur i krawat na wesela i pogrzeby. Był pewny, że wyglądał jak idiota. Z drugiej strony, chciał żeby ktokolwiek miał po niego przyjść, mógł go zauważyć. Lepiej wyglądać teraz jak idiota i zostać członkiem Stowarzyszenia Vitale niż ukrywać się i spędzić tę noc z zawiązanymi oczami chowając się w krzakach. Matt po omacku doszedł z powrotem w miejsce gdzie powinna być brama i potknął się. Wymachując rękami, udało mu się odzyskać równowagę. Nagle zaczął żałować, że nie powiedział nikomu gdzie szedł. A co jeśli ktoś inny, nie Stowarzyszenie Vitale, zostawiło ten list? Co jeśli to był plan żeby dorwać go samego, jakiś rodzaj pułapki? Matt włożył palec pod swój zbyt ciasny kołnierzyk. Po tych wszystkich rzeczach, które przytrafiły mu się w zeszłym roku, nic nie mógł poradzić na to, że popadał w paranoję. Jeśli by teraz zniknął, jego przyjaciele nigdy nie dowiedzieliby się, co mu się stało. Pomyślał o śmiejących się, niebieskich oczach Eleny, o jej czystym, uważnym spojrzeniu. Tęskniłaby za nim dyby zniknął, wiedział o tym, nawet jeśli nigdy nie kochała go tak jak chciał. Śmiech Bonnie straciłby swoją beztroskość jeśli Matt by zniknął, a Meredith stałaby się bardziej spięta i zacięta, zaczęłaby jeszcze więcej od siebie wymagać. Zależało im na nim. Ale zaproszenie od Stowarzyszenia Vitale mówiło wyraźnie: "nie mów nikomu". Jeśli chciał wejść do gry, musiał grać według ich reguł. Matt rozumiał zasady. Ktoś, dwa ktosie- z ostrzeżenia złapali go za ramiona po obu stronach. Matt instynktownie zaczął się szarpać i usłyszał pomruk rozdrażnienia od osoby po prawej stronie. - Fortis aeturnus- szepnęła osoba po jego lewej stronie niczym hasło, jej oddech ogrzał ucho Matta. Matt przestał walczyć. Taki slogan był na liście od Stowarzyszenia Vitale, prawda? Był pewny, że to po łacinie. Żałował, że nie miał czasu, by sprawdzić co to znaczyło. Pozwolił trzymającym go ludziom poprowadzić się przez trawę i dalej, na jezdnię. - Podnieś nogę- powiedział ten po lewej i Matt ostrożnie przesunął się do przodu, wspinając się na coś, co wydawało się być tylnim wejściem vana. Silne ręce pchnęły jego głowę w dół żeby nie uderzył w dach vana. Mattowi przypomniał się ten okropny czas zeszłego lata, kiedy został aresztowany, oskarżony o atak na Caroline. Policjanci właśnie tak pchnęli jego głowę, gdy pakowali go w kajdankach do policyjnego wozu. Na to wspomnienie, ścisnęło go w żołądku, ale otrząsnął się. Strażnicy wymazali wspomnienia wszystkich o fałszywych oskarżeniach Caroline, tak jak zmienili wszystko inne. Ręce poprowadziły go na siedzenie i zapięły go w pasy bezpieczeństwa. Wydawało się, że po obu jego stronach siedzieli ludzie. Matt otworzył usta żeby coś powiedzieć, tak naprawdę nie wiedział co. - Nie ruszaj się- szepnął tajemniczy głos i Matt grzecznie zamknął usta. Zmrużył oczy żeby przebić się przez opaskę, chciał zobaczyć chociażby przebłysk światła i cienia, ale wszystko było ciemne. Słyszał stukot kroków na podłodze vana; potem drzwi się zatrzasnęły, a silnik zapalił. Matt oparł się o siedzenie. Próbował zapamiętać ilość skrętów vana, ale po kilku minutach stracił rachubę ile było skrętów w prawo, a ile w lewo. Zamiast tego usiadł cicho, czekając co się teraz wydarzy.
25 Po około piętnastu minutach, van zatrzymał się. Ludzie po obu stronach Matta usiedli prościej, a on spiął się. Usłyszał jak otwierają się i zamykają frontowe drzwi, a potem kroki dookoła vana zanim tylne drzwi zostały otwarte. - Nadal milczcie- rozkazał głos, który wcześniej już do niego przemawiał.- Zostaniecie pokierowani do następnego etapu waszej wędrówki. Osoba obok Matta otarła się o niego kiedy wstawała i Matt usłyszał, że potknęła się na czymś co brzmiało jak żużel. Nasłuchiwał uważnie, ale kiedy ta osoba już wyszła, Matt słyszał tylko nerwowe podnoszenie się pozostałych ludzi. Podskoczył kiedy ręce ponownie złapały go za ramiona. W jakiś sposób znowu się do niego zakradły- niczego nie słyszał. Ręce pomogły mu wysiąść z vana, a potem poprowadziły go przez jakiegoś rodzaju chodnik na dziedzińcu, gdzie jego buty szeleściły o żużel, a potem chodnik. Jego przewodnicy pokierowali go na całą serię schodów, przez jakiegoś rodzaju korytarz, a potem znowu w dół. Matt naliczył trzy serie schodów w dół zanim ponownie go zatrzymano. - Poczekaj tutaj- powiedział głos, a potem jego przewodnicy odeszli. Matt próbował domyślić się gdzie jest. Słyszał ludzi, prawdopodobnie swoich towarzyszy z vana, którzy poruszali się cichutko, ale nikt się nie odezwał. Oceniając po echo jakie produkowały ich małe ruchy, znajdowali się w olbrzymiej przestrzeni: sala gimnastyczna? Piwnica? Prawdopodobnie piwnica, po tych wszystkich schodach w dół. Usłyszał za nim ciche kliknięcie zamykanych drzwi. - Możecie teraz zdjąć opaski- powiedział nowy, głęboki i pewny siebie głos. Matt rozwiązał swoją opaskę i rozejrzał się wokół mrugając, bo jego czy jeszcze nie przyzwyczaiły się do światła. To było słabe światło, co podtrzymywało jego teorię z piwnicą, ale jeśli to była piwnica- to najwymyślniejsza jaką widział. Pokój był ogromny, drugi jego koniec ginął w mroku, a podłogi i ściany były pokryte ciemnym, ciężkim drewnem. Łuki i kolumny podtrzymywały sufit o jakiś czas. Były na nich wyrzeźbione rzeźby: na filarze sprytna, wykrzywiona twarz kogoś, kto mógł być chochlikiem; figura biegnącego jelenia rozciągnięta na łuku. Pokryte czerwonym aksamitem krzesła i ciężkie, drewniane stoły ciągnęły się wzdłuż ścian. Matt i inni stali przodem do wielkiego, centralnego łuku zakończonego ogromną, rzeźbioną literą "V". Była zrobiona z wielu rodzajów połyskujących, wypolerowanych metali. Pod "V" było umieszczone to samo motto, które było na liście: fortis aeturnus. Spoglądając na ludzi obok niego, Matt zauważył, że nie on jeden czuje się zmieszany i pełen obaw. Stało tam może jeszcze z piętnaście osób i wydawało się, że pochodzą z różnych roczników: nie było mowy żeby wysoki, przygarbiony facet z brodą był z pierwszego roku. Oko Matta przyciągnęła mała dziewczyna o okrągłej twarzy i krótkich, brązowych lokach. Uniosła brew patrząc na niego i otworzyła usta w przesadnym geście zaskoczenia. Matt uśmiechnął się do niej i poczuł się lepiej. Przybliżył się do niej i właśnie otwierał usta żeby się przedstawić kiedy mu przerwano. - Witajcie- powiedział głęboki, autorytatywny głos, który wcześniej kazał im zdjąć opaski. Młody mężczyzna stanął pod centralnym łukiem, bezpośrednio pod ogromnym "V". Za nim weszła grupa innych, prawdopodobnie mieszanka dziewczyn i chłopców. Wszyscy ubrani byli na czarno i nosili maski. Matt pomyślał, że takie przebieranki to było przegięcie, ale zamaskowane postacie właściwie wyglądały tajemniczo i powściągliwie. Matt prawie zadrżał. Facet pod łukiem był jedynym, który nie nosił maski. Był trochę niższy od otaczających go postaci. Miał ciemne, kręcone włosy i uśmiechał się ciepło kiedy wyciągnął ręce w kierunku Matta i pozostałych. - Witajcie- powiedział ponownie- w sekrecie. Mogliście słyszeć pogłoski o Stowarzyszeniu Vitale, najstarszym i najznakomitszej organizacji Dalcrest. O stowarzyszeniu tym najczęściej mówi