ruda100478

  • Dokumenty57
  • Odsłony7 441
  • Obserwuję14
  • Rozmiar dokumentów80.3 MB
  • Ilość pobrań4 119

5.Malpas Jodi Ellen - Jego Wyznania

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

5.Malpas Jodi Ellen - Jego Wyznania.pdf

ruda100478
Użytkownik ruda100478 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 141 stron)

Ten Mężczyzna T o m 5 Jego Wyznania Jodie Ellen Malpas

Rozdział 1 Zżera mnie stres. Nie wiem dlaczego, przecież robię, co należy, ale i tak przypominam kłębek nerwów. Jestem sama. To moje pierwsze dzisiaj chwile samotności. Pewnie zresztą ostatnie. Wypatrywałam tych kilku momentów, błagałam o nie, pochłonięta otaczającym mnie chaosem. Potrzebowałam pobyć tylko ze sobą, zastanowić się nad tym wielkim krokiem, który zrobię i zebrać się w sobie. Wiem, że takie chwile będą od dziś należały do najcenniejszych wyjątków. Dziś dzień mojego ślubu. Dzień, w którym oddam się temu mężczyźnie do końca życia. Nie potrzebuję kawałka papieru ani metalowej opaski na palcu, żeby to poczuć, ale on tak. Dlatego w zaledwie dwa tygodnie po tym, jak ukląkł przede mną na tarasie Lusso, bierzemy ślub. Siedzę w szlafroku na szezlongu w jednym z prywatnych apartamentów Rezydencji, tym samym, w którym wiele tygodni temu Jesse mnie zaskoczył, i próbuję się uspokoić. Pobieramy się w Rezydencji. Najważniejszy dzień mojego życia rozegra się w świątyni seksu należącej do mojego Lorda. Denerwuję się nie tylko dlatego, że jestem panną młodą. Moi rodzice, brat i członkowie dalszej rodziny wędrują po wiejskiej posiadłości Jessego. Obchodzą budynek i rozpływają się nad jego majestatyczną wystawnością. Dlatego założyłam pięciokilogramową kłódkę na drzwiach do salonu i milion razy sprawdziłam, czy ze ścian w prywatnych apartamentach zostały zdjęte drewniane akcesoria w kształcie krzyża oraz wiszące złote kraty. Wiele razy maglowałam też personel Rezydencji. Armia nieszczęsnych podwładnych Jessego musiała znosić moje niekończące się wypytywanie i przypomnienia, że moja rodzina o niczym nie ma pojęcia. Rozśmieszają mnie, wywracają oczami i pokrzepiająco klepią po ramieniu, patrząc przy tym ze współczuciem, ale nie czuję się od tego ani trochę lepiej. Męskimi członkami mojej rodziny nie przejmuję się za bardzo, bo wiem, że w pierwszym dogodnym momencie zasiądą przy barze i ruszą się tylko na wyraźne żądanie, ale moja mama i ciotka to zupełnie inna historia. Mama uwielbia luksus, więc wędruje po posiadłości, samozwańczo przyjmuje rolę przewodniczki i z dumą prezentuje ogrom wiejskiego domu. Chciałam, żeby tego nie robiła. Wolałabym, żeby dołączyła do taty w barze. Chciałabym przykleić jej tyłek do stołka i dniem i nocą poić drinkami o nazwie Cudeńko Mario. W dniu ślubu nie potrzeba mi dodatkowego stresu, ale kiedy mój wymagający i neurotyczny pan młody poskromił mnie swoją męską, ciepłą siłą i rozciągnął na tarasie, zgodziłam się z nim – nie musiał mnie zerżnąć, żebym nabrała rozumu. Wiem, że zajął się wszystkim. Rezydencja wygląda jak ekskluzywny kurort, ale czuję, co jest na piętrze i wiem, co się działo w tych łóżkach, które tańczą na suficie nade mną i chwilowo są puste. A takie są, bo Rezydencja została zamknięta dla członków na dwa dni, żeby można było dokonać przygotowań i już samo to kosztowało Jessego fortunę, bo musiał zwrócić członkom opłacone przez nich składki. Pewnie jestem teraz równie nielubiana wśród męskich członków, jak i wśród członkiń. Muszą mnie nienawidzić. Kobiety za to, że sprzątnęłam im Lorda sprzed nosa, a mężczyźni za uniemożliwienie korzystania z ulubionego seksualnego przybytku. Patrzę w górę i poruszam ramionami, żeby pozbyć się choć odrobiny narastającego napięcia. Bez skutku. Jestem cholernie zestresowana. Podnoszę się z pozycji leżącej, podchodzę do lustra i patrzę na siebie. Mimo niepokoju wyglądam świeżo i kwitnąco, a makijaż jest lekki i naturalny. Philipe dokonał cudu, nabłyszczając moje ciemne włosy, które długimi, ciężkimi falami spływają mi na plecy, z jednej strony spięte misternie zdobionym grzebieniem. Jesse uwielbia, kiedy mam rozpuszczone włosy. Uwielbia mnie też w koronce. Odwracam się do drzwi, na których wisi suknia i zatapiam się w powodzi koronki. Mnóstwo koronki z fajerwerkami maleńkich pereł, naszytych to tu, to tam. Uśmiecham się. Zaprze mu dech. Suknia jest

prosta, na delikatnych ramiączkach, z dekoltem na plecach i szczypankami w talii. Rzuci mojego Lorda na ziemię. Subtelna elegancja. Koronka w kolorze kości słoniowej opina się na mojej pupie, otula uda i rozlewa się wokół stóp na metr w każdą stronę. Bezmiar koronki. Zoe z Harrodsa trafiła w dziesiątkę. Ubrała mnie od stóp do głów, łącznie z prostymi szpilkami w kolorze sukienki. Żadnego zbytku, klasyczny Christian Louboutin. Biorę z szafki nocnej telefon. Już południe. Muszę się szykować. Za godzinę spotkam się z Jessem w letniej altanie i złożę śluby, oficjalnie pieczętując daną mu obietnicę. Żołądek po raz kolejny fika mi koziołka. Zsuwam szlafrok. Wkładam majtki, a następnie wchodzę w koronkowy gorset koloru kości słoniowej, naciągam go na brzuch i układam drobne piersi w miseczkach. Ledwie, ale całkowicie maskują idealnie okrągłe znamię na mojej piersi. Mój znak. Ciche pukanie. Koniec mojego spokojnego, refleksyjnego czasu dla siebie. – Tak? – pytam, narzucam na bieliznę szlafrok i idę przez cały apartament. – Avo, skarbie, jesteś ubrana? – To mama. Otwieram. – Jestem ubrana i potrzebuję twojej pomocy. Wkracza do środka i zamyka za sobą drzwi. Wygląda olśniewająco. Zrezygnowała z tradycyjnego stroju matki panny młodej, składającego się z kostiumu i kapelusza i ma na sobie satynową krótką sukienkę bez rękawów w pięknym odcieniu ecru, która podkreśla jej zgrabną figurę. Krótkie, pięknie ufryzowane włosy ozdabiają pióro i perła. – Przepraszam, skarbie, ale pokazywałam cioci Angeli spa. Chyba zechce poprosić Jessego, żeby mogła dołączyć. Była pod ogromnym wrażeniem. Żeby korzystać ze spa i siłowni wystarczy być członkiem czy to tylko dla gości? Wzdragam się. – Tylko dla gości, mamo. – No cóż, na pewno zrobi wyjątek dla rodziny. Twoi dziadkowie byliby przekonani, że znaleźli się w pałacu Buckingham, świeć panie nad ich duszą. – Zaczyna poprawiać mi włosy, a ja odtrącam jej ręce. – Włożyłaś bieliznę? – Patrzy czekoladowymi oczami na moje okryte szlafrokiem ciało. – Już czas. Znów zdejmuję szlafrok i kładę go na łóżku. – Włożyłam, ale musisz mi pomóc zawiązać. – Odwracam się do niej tyłem i przerzucam włosy przez ramię. Jesse od dwóch tygodni nacierał mi plecy kremem i zniknęły ślady biczowania. Fizyczne ślady, bo tamten dzień na zawsze odcisnął się w mojej pamięci. – Oczywiście. – Zabiera się do sznurowania gorsetu. – Avo, gdybyś tylko widziała altanę! Wygląda absolutnie zniewalająco. Masz wielkie szczęście, że bierzesz ślub w tym miejscu. Inne kobiety zadłużają się, żeby zdobyć taką lokalizację. Cieszę się, że nie widzi mojej twarzy, bo zobaczyłaby wyraz dyskomfortu. – Wiem. – Widziałam altanę, faktycznie jest cudowna. Tessa, nasza weddnig-plannerka, już o to zadbała, ale czy ślub, czy nie, i tak każdy zakątek Rezydencji poraża przepychem. Sama w bardzo niewielkim stopniu przyłożyłam się do organizacji mojego ślubu. Jesse przedstawił mi Tessę dzień po zaręczynach, co stanowiło wskazówkę, że mój wymagający mężczyzna już ją zatrudnił do organizacji naszego ślubu, jego przebieg mieliśmy przedyskutować i zaplanować wspólnie jak dorośli ludzie. Przypadkiem również Rezydencja dostała licencję ślubną. Nawet nie pytałam, jak mu się udało to załatwić. Jedyne, co zrobiłam w kwestii tego dnia, to wizyta u Zoe, żeby wybrać sukienkę. Zupełnie się nie stresowałam przygotowaniami, za to lokalizacją – tak. – Już. – Mama odwraca mnie i zabiera włosy z ramienia. Patrzy z troską i już wiem, co będzie. – Skarbie, czy mogę ci dać matczyną radę? – Nie – odpowiadam szybko i lekko się uśmiecham.

Odwzajemnia uśmiech i sadza mnie na brzegu łóżka. – Kiedy zostaniesz żoną, staniesz się rdzeniem swojego męża – uśmiecha się czule. – Pozwól mu myśleć, że on wszystkim rządzi. Niech będzie przekonany, że bez niego nie umiałabyś żyć, ale nigdy nie pozwól sobie zabrać niezależności i indywidualności, skarbie. Męskie ego potrzebuje dopieszczania – śmieje się cicho. – Lubią myśleć, że to oni są głową i trzeba pozwolić im w to wierzyć. Kręcę głową. – Mamo, proszę cię. – Muszę! – nalega. – Mężczyźni to skomplikowane istoty. Parskam. Nie ma nawet pojęcia, jak skomplikowana jest moja męska istota. – Wiem. – Prężą się i oszałamiają męskością, ale bez nas są słabi! – Przysuwa moją zarumienioną twarz do swojej. – Widzę, że Jesse cię kocha i doceniam szczerość jego uczuć, ale nie zapominaj, kim jesteś. Nie pozwól mu się zmienić, skarbie. – Nie zmieni mnie, mamo. – W ogóle mi się nie podoba ta rozmowa, ale była nie do uniknięcia. Przyjechali do nas dwa dni po oświadczynach, a potem od środy byli w Londynie, więc świetnie wiedzą, jak Jesse mnie traktuje. Oczywiście nie licząc najróżniejszych odsłon pieprzenia się. Widzieli muśnięcia, nieustanny kontakt fizyczny i czułość, a ich czujność nie umknęła naszej uwagi. W każdym razie mojej. Jesse jest jej nieświadomy. Nie, nie nieświadomy, jemu jest to po prostu obojętne, a ja nie zamierzam tego zmieniać. Jestem tak samo złakniona nieustannego dotyku jak on. Mama się uśmiecha. – Chce o ciebie dbać i widać, że jesteś dla niego cenna. Ja i tata bardzo się cieszymy, że znalazłaś mężczyznę, który cię uwielbia i pójdzie za tobą w ogień. – Ja też go uwielbiam – mówię cicho. Szczerość jej słów sprawia, że drży mi głos. – Mamo, bo się rozpłaczę i makijaż mi spłynie. Zamyka moje policzki w dłoniach i całuje mnie w usta. – Racja, dość sentymentów. Po prostu nigdy nie rób nic, czego byś nie chciała. Zauważyłam, że potrafi być przekonujący. – Wybucham śmiechem, a mama dołącza. Przekonujący? – Straszna szkoda, że jego rodzina nie mogła przyjechać. Lekko się wzdragam. – Mówiłam ci, że mieszkają za granicą. Nie są blisko związani. – Oględnie zarysowałam powód, dla którego nie będzie nikogo z jego rodziny. Bardzo oględnie. Wystarczyła historia, którą Jesse przedstawił mi przy pierwszym spotkaniu. Była bardzo przekonująca. – Pieniądze – wzdycha mama. – Nic tak nie rujnuje rodziny. – To prawda – zgadzam się. Nie licząc domów uciech i wujków playboyów. Przerywa nam kolejne pukanie do drzwi, więc mama zostawia mnie na łóżku i idzie otworzyć. – To pewnie Kate – wyśpiewuje. – Mam drinki! Elizabeth, wyglądasz obłędnie! – Pełen ekscytacji głos Kate wypełnia pokój, zanim minie moją mamę i spojrzy na mnie zachwyconymi niebieskimi oczami. – Jeszcze nieubrana? – pyta i stawia tacę na drewnianej skrzyni. Wygląda zjawiskowo w prostej sukience z satyny koloru kości słoniowej. Długie loki w kolorze płomieni otaczają jej bladą twarz. Moja jedyna druhna, której entuzjazmu starczyłoby dla dziesięciu. – Jestem w trakcie. – Wstaję i znów upycham piersi w miseczkach. – Masz, napij się. – Podsuwa mi szklaneczkę z różowym płynem. – O tak, koniecznie! – rzuca mama, zamyka drzwi i mknie do tacy, żeby porwać jednego drinka dla siebie. Bierze łyk i wzdycha. – Ten mały Włoch wie, jak uszczęśliwić kobietę. Kręcę głową na widok szklanki, która podlatuje do mnie. – Nie, nie potrzeba. – Nie chcę, żeby Jesse czuł ode mnie alkohol. – Przestaniesz się stresować – nalega Kate, a potem bierze moją rękę i wkłada do niej szklankę. – No

pij. Zna przyczynę moich nerwów. Ją też tysiąc razy prosiłam o sprawdzenie zamków w drzwiach do prywatnych apartamentów. Unosi brwi i kiwa głową w kierunku szklanki, a ja ulegam i raczę się Cudeńkiem Maria. Smakuje tak samo obłędnie jak zwykle, ale mnie nie pomoże żadna ilość alkoholu. – Gdzie Jesse? – pytam, odstawiając szklankę. Nie widziałam go od wczorajszego wieczora. Znając tradycyjne poglądy mojej mamy, zmusiłam go, żebyśmy noc przed ślubem spędzili w różnych pokojach. Nie chciał wyjść aż do północy, a potem prychał, kiedy mama bębniła do drzwi, żeby go wykurzyć. Widziałam, że ma ochotę postawić na swoim, ale ku mojemu zaskoczeniu nie zrobił żadnego zamieszania, tylko łypał na nią wściekle, kiedy wyprowadzała go z pokoju. – Pewnie się szykuje. – Kate degustuje Cudeńko. – Katie Matthews, tylko nie przesadź! – gdera mama i zabiera jej szklankę. – Musisz przeżyć cały dzień. – Przepraszam. – Kate uśmiecha się bezczelnie. Wiem, czemu tak wcześnie potrzebuje drinka. Ten powód nazywa się Dan i Sam. – A tata i mój brat? – Są w barze. Wszyscy mężczyźni są w barze. – Kate podkreśla słowo „wszyscy”. – Wszyscy? – dopytuję. – Wszyscy łącznie z Samem? Kate kiwa głową, bo wie, co myślę. – Tak, wszyscy mężczyźni, nie licząc Jessego, ale łącznie z Samem. I Danem. Krzywię się. Dzisiejszy dzień będzie dla niej trudny. Dan odłożył wylot do Australii, żeby być na moim ślubie, ale nie odzywa się często, ani w wieczór zaręczyn, ani od tamtej pory. Zresztą nie musi. Widzę, że zmaga się z kierunkiem, w którym zmierza moje życie i z bliską obecnością Kate, szczególnie biorąc pod uwagę nieświadomego niczego Sama. Kate też się męczy, choć udaje, że nie robi to na niej wrażenia. – No to chodź. – Kate klaszcze w dłonie. – Ubierasz się czy pójdziesz do ołtarza tak? Założę się, że Jesse nie miałby nic przeciwko. Uśmiecham się do mojej ognistej przyjaciółki. Wie, jaką obsesję ma Jesse na punkcie koronki, ale moja mama nie ma pojęcia. – Już się ubieram. – Odwijam z bibuły szpilki i wkładam na stopy, przez co od razu jestem dziesięć centymetrów wyższa. – No dobrze. – Biorę głęboki wdech i idę do drzwi, gdzie czeka na mnie sukienka. Staję przed nią i upajam się jej doskonałością. – Może powinnaś skorzystać z toalety, zanim się w nią wbijesz? – sugeruje mama i staje obok mnie. – Och, Avo, nigdy nie widziałam czegoś takiego. Mruczę coś twierdząco i patrzę na suknię. – Wiem. I faktycznie, muszę siusiu. – Zostawiam mamę pogrążoną w zachwytach nad sukienką i idę do łazienki, widząc kątem oka, że Kate, korzystając z tego, że mama stoi tyłem, opróżnia swoją szklankę. Gdybym aż tak się nie przejmowała lokalizacją ślubu, niepokoiłabym się tak niewielkim dystansem między Danem a Kate. Cicho zamykam za sobą drzwi toalety i rozkoszuję się kolejną chwilą dla siebie, przy okazji dbając, żeby opróżnić pęcherz do ostatniej kropli. Wtedy słyszę głośne pukanie do drzwi apartamentu, a po sekundzie ostry, spanikowany głos matki. Zastanawiam się, co się dzieje, więc szybko się ubieram i myję ręce. – Jesse! – Mama jest wyraźnie zestresowana. – Bo się pogniewamy, jeśli nie zrobisz tego, co ci mówię. Zerkam na Kate, która wypija kolejne Cudeńko. Uśmiecha się i wzrusza ramionami. – Co jest? – pytam. – Jesse przyszedł się z tobą zobaczyć, ale Elizabeth nie chce o tym słyszeć. Wywracam oczami i przenoszę uwagę na drzwi, które moja mama blokuje, zostawiając tylko szparę.

Potem słyszę jego głos. – Nie pogniewamy się, mamusiu, ale musisz mnie wpuścić. – Wiem, że się uśmiecha, ale jego dowcipny ton mnie nie zwiedzie. Słyszę ostrzeżenie, nawet wobec mojej matki. Wejdzie do tego pokoju i nawet ona go nie powstrzyma. – Jesse Wardzie, nie waż się nazywać mnie „mamusią”, podczas gdy jestem zaledwie dziewięć lat starsza od ciebie! – rzuca mama. – A teraz zmykaj.. Zobaczysz ją za pół godziny. – Avo! – krzyczy nad jej ramieniem. Zerkam na Kate, a ona kiwa głową, w jednej chwili rozumiejąc, o co chodzi. Obie biegniemy do sukienki. Kate zdejmuje, a ja łapię u dołu i tak niesiemy do łazienki, wieszając ją po wewnętrznej stronie drzwi. Kate się śmieje. – Twoja mama coś zrozumie czy dalej będzie próbowała go oswajać? – Nie wiem. – Wygładzam przód sukni i idę za Kate do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mama wciąż strzeże wejścia, blokując je stopą. To go nie powstrzyma. – Jesse, nie! – Teraz się przepychają. – Tylko nie to, to przynosi pecha! Nie masz za grosz szacunku dla tradycji, uparciuchu? – Wpuść mnie, Elizabeth. – Zaciska zęby, wiem to. Zerkam na Kate i kręcę głową. On zniszczy moją matkę, tak jak obiecał, jeśli kiedykolwiek stanie mu na drodze. A teraz to właśnie robi. Kate bierze z tacy kolejnego drinka i swobodnie podchodzi do drzwi. – Elizabeth, wpuść go. I tak go nie powstrzymasz. On jest jak nosorożec. – Nie! – Mama niemal zapiera się piętami, ale to nic nie da. Powinna już to wiedzieć, nawet po tak krótkim czasie obcowania z nim. – Nie może... Och! Jesse! Uśmiecham się do siebie, kiedy widzę, jak moja zdeterminowana matka zostaje lekko odepchnięta w tył, a potem uniesiona w powietrze i ostrożnie przestawiona na bok, żeby Jesse mógł się do mnie dostać. Poprawia sukienkę, prostuje ozdobę we włosach, cały czas wściekając się na mojego wymagającego mężczyznę. Ja patrzę na próg otwartych drzwi i znajduję tam zielone jeziora pożądania, przyglądające mi się bacznie. Jego twarz jest beznamiętna, szczęki ma pokryte kilkudniowym zarostem. Odrywam od niego spragnione oczy i patrzę w dół, na półnagie ciało, kiedy tak stoi przede mną tylko w luźnych spodenkach. Potężną pierś ma wilgotną, a ciemne włosy spocone. Znów biegał. – Halo! – woła mama. – Avo, każ mu wyjść. – Nie jest zadowolona. Znów patrzę mu w oczy. – W porządku, mamo. Daj nam pięć minut. W jego oczach iskrzy się aprobata. Stoi i czeka cierpliwie, aż mama odpuści i nas zostawi. Ona tego nie doceni, ale z jego strony nawet tak mały gest jest wyrazem niecodziennego szacunku. Może mnie mieć, gdzie zechce i kiedy zechce, więc aż dziwne, że nie wyprosił mamy z pokoju siłą. Postawił się jej, to prawda, ale mógł to zrobić znacznie brutalniej. Widzę kątem oka, że do mamy podchodzi Kate i bierze ją za rękę. – Chodź, Elizabeth. Pięć minut nikomu nie zaszkodzi. – Ale tradycja! – upiera się, a jednak pozwala Kate się wyprowadzić. – Co to za znak na jego piersi? – słyszę jeszcze jej pytanie z korytarza. Drzwi się zamykają, a my patrzymy sobie głęboko w oczy. Żadne z nas nic nie mówi przez bardzo długi czas. Ja spijam wzrokiem każdy z jego napiętych mięśni, każdy centymetr doskonałego piękna. W końcu on się odzywa. – Nie chcę odrywać wzroku od twojej twarzy. – Nie? Lekko kręci głową. – Jeśli to zrobię, niżej będą koronki, prawda?

Kiwam głową. – Białe? – Kość słoniowa. Jego pierś lekko się unosi. – Poza tym jesteś wyższa, czyli włożyłaś szpilki. Znów potakuję. To może zaszkodzić moim włosom, makijażowi i bieliźnie, jeśli oderwie oczy od mojej twarzy. W niebezpieczeństwie może być też nasz napięty grafik. Tessa może przyjść w każdej chwili, żeby sprawdzić, jak mi idzie oraz poinformować, ile kroków dzieli mnie od altany i jak długo zajmie mi droga. Mruga kilka razy i wiem, że nie powstrzyma się od rzutu okiem, więc niech przynajmniej panuje nad sobą i nie idzie na całość. Ja też muszę nad sobą panować. To trudne. Krople potu spływają mu ze skroni na szyję, a stamtąd na potężną pierś, skąd wyruszają w drogę w dół po brzuchu i znikają za gumką spodenek. Drżę, kiedy odrywa wzrok od moich oczu i leniwie lustruje moje ciało, a jego pierś unosi się tym gwałtowniej, im dalej się zapędza. Mrowi mnie skóra i chcę panować nad sobą, a jednocześnie chcę, żeby mnie wziął tu i teraz. – Właśnie postawiłeś się mojej matce. – Staram się ukryć pożądanie czające się w moim głosie, ale jak zwykle idzie mi kiepsko. Temu mężczyźnie nie można się oprzeć, szczególnie kiedy patrzy na mnie w ten sposób, oczami pełnymi podziwu. Ruszam pierwsza. Powoli przechodzę przez pokój i zatrzymuję się kawałek od jego pokrytego potem ciała, a następnie przenoszę wzrok na namiętne usta. Oddycha jeszcze szybciej, a klatka piersiowa unosi mu się tak szybko, że niemal ociera się o moją. – Stała mi na drodze – mówi cicho i czuję na sobie jego oddech. – Będziemy mieli pecha. Nie powinieneś mnie widzieć przed ślubem. – To mnie powstrzymaj. – Pochyla głowę i lekko muska moje usta, ale nie dotyka reszty mnie. – Tęskniłem za tobą. – Nie widzieliśmy się od dwunastu godzin. – Słyszę, że mówię schrypniętym, kuszącym głosem i wiem, że nie powinnam zachęcać go do kontaktu, kiedy stoi przede mną, umięśniony, twardy i spocony, a ja mam na sobie koronkę w kolorze kości słoniowej oraz idealny makijaż i fryzurę. – To za długo. – Powoli przesuwa językiem po mojej dolnej wardze, wyrywając z moich ust cichy jęk. Cały czas walczę z naturalnym odruchem złapania go za ramiona. – Piłaś – stwierdza z łagodnym oskarżeniem. – Tylko łyczek. – Jest jak pies tropiący. – Nie powinniśmy tego robić. – Nie możesz mówić takich rzeczy, wyglądając jak teraz. – Przyciska usta do moich warg, językiem szuka drogi do środka, zachęca mnie do rozchylenia ust i zaproszenia go do wnętrza. Jego ciepło rozpędza wcześniejsze zdenerwowanie, kiedy jest blisko, zapominam o wszystkim, ale on wciąż trzyma ręce przy sobie. Nasze języki to jedyne części naszych ciał, które się stykają, ale mimo to jestem nim pochłonięta jak zawsze. Moje zmysły się sycą, umysł się rozpada, a ciało błaga o niego, ale on wciąż tylko powoli i płynnie porusza językiem, wysuwając go co jakiś czas, żeby musnąć mi wargę, a później znów wsunąć go do środka. Mruczę, bo jego ruchy są wysmakowane, a między udami czuję to samo co zwykle wilgotne pulsowanie, kiedy adoruje mnie tak subtelnie. – Jesse, spóźnimy się na własny ślub! – Muszę to powstrzymać, zanim któreś z nas zrobi kolejny krok. Niewykluczone, że będę to ja. – Nie każ mi przestać się całować, Avo. – Bierze w zęby moją dolną wargę. – Nigdy mi nie mów, żebym przestał cię całować. – Powoli klęka i mnie też ciągnie na dół. Zrzucam z nóg buty i dołączam do niego. Przez chwilę patrzy na swoje kciuki, które zataczają kółka na grzbietach moich dłoni, a następnie podnosi zjawiskowe zielone oczy i patrzy na mnie, – Jesteś gotowa? – pyta cicho. Marszczę czoło. – Pytasz, czy wciąż chcę za ciebie wyjść?

Usta lekko mu drżą. – Nie, w tej kwestii nie masz wyboru. Pytam, czy jesteś gotowa. Jest tak bezpośredni, że muszę się starać, żeby się nie uśmiechnąć. – A jeśli powiem, że nie? – Nie powiesz. – To po co pytasz? Usta układają się w nieśmiały uśmiech i wzrusza ramionami. – Bo jesteś zdenerwowana. A ja nie chcę, żebyś się denerwowała. – Denerwuję się z powodu miejsca, w którym bierzemy ślub. – Pewnie dochodzą do tego także zwyczajne nerwy panny młodej, ale myślę, że lokalizacja wygrywa. Uśmiech znika. – Avo, wszystko jest pod kontrolą. Powiedziałem ci, żebyś się tym nie denerwowała, więc nie powinnaś. To wszystko na ten temat. – Nie wierzę, że mnie na to namówiłeś. – Pochylam głowę, bo trochę się wstydzę, że zwątpiłam w dane przez niego słowo. Wiem, dlaczego pobieramy się w Rezydencji: bo tutaj nie ma listy oczekujących i kolejki par za nami. Tutaj mógł mnie poprowadzić do ołtarza od razu. – Hej! – Unosi mi brodę i zmusza do spojrzenia w jego twarz, tak przystojną, że to aż boli. – Przestań. – Przepraszam – mamroczę. – Avo, skarbie, chcę, żebyś się cieszyła dzisiejszym dniem, a nie skręcała z nerwów z powodu, który jest całkiem absurdalny. Nikt się nie dowie, obiecuję. Otrząsam się z niepokoju i uśmiecham. Jego słowa dodały mi pewności. – Dobrze. Patrzę, jak wstaje, podchodzi do wielkiej komody, odsuwa szufladę, coś z niej wyjmuje i wraca do mnie z ręcznikiem. Unoszę brwi, kiedy opada z powrotem na kolana, ociera twarz i osusza włosy, a potem okrywa ręcznikiem pierś. Rozkłada ramiona. – Chodź do mnie – rozkazuje cicho, a ja bez wahania wdrapuję mu się na kolana i pozwalam zamknąć w ramionach, a policzek kładę na okrytej ręcznikiem piersi. Czuję zapach świeżego potu i rozluźniam się. – Lepiej? – pyta i przyciąga mnie jeszcze bliżej. – Znacznie lepiej – mamroczę w ręcznik. – Kocham cię, mój Lordzie – uśmiecham się szeroko. Czuję, że trzęsie się ze śmiechu. – Myślałem, że jestem twoim bogiem? – Tak, to też. – A ty jesteś moją kusicielką. Możesz też być moją Lady na Włościach Rezydencji. Odrywam się od jego piersi i widzę, że się uśmiecha. – Na pewno nie będę panią na włościach świątyni rozpusty! Śmieje się i ciągnie mnie z powrotem do siebie, głaszcze po lśniących włosach i z zadowoleniem wciąga powietrze. – Jak sobie życzysz. Lady. – Lady będzie akurat. – Wiem, że głaszczę jego wilgotne plecy, ale nieważne. – Jestem w tobie tak zakochana. – Wiem o tym, Avo. – Ale muszę się szykować. Nie wiem, czy wiesz, ale wychodzę za mąż. – Naprawdę? A kim jest ten szczęściarz? Uśmiecham się i znów od niego odsuwam. Muszę na niego patrzeć. – To wymagający i neurotyczny despota. – Sięgam dłonią do jego szorstkiego policzka. – Do tego jest przystojny – szepczę i szukam jego oczu, którymi przypatruje mi się tak bacznie. – Nie mogę oddychać, kiedy mnie dotyka, a kiedy mnie pieprzy, odpływam. – Czekam, aż się skrzywi, ale tylko

zaciska usta w poziomą linię, więc nachylam się, całuję go w policzek, a potem przesuwam się na usta. – Nie mogę się doczekać, aż za niego wyjdę, więc lepiej już idź, żeby nie musiał czekać. – Co by powiedział, gdyby przyłapał cię na całowaniu innego mężczyzny? – pyta w moje usta. Uśmiecham się. – Pewnie by go wykastrował, a następnie dał mu do wyboru tradycyjny pogrzeb albo kremację. Coś w tym stylu. Szeroko otwiera oczy. – Wygląda na władczego. Chyba nie chciałbym na niego wpaść. – Nie chciałbyś. Zmiażdżyłby cię. – Wzruszam ramionami, a on się śmieje. To ten śmiech, od którego błyszczą mu oczy, a światło rozpromienia ich piękną zieleń. – Jesteś szczęśliwy? – pytam. – Ledwie żyję ze strachu. – Odchyla się i ciągnie mnie za sobą. – Ale będę dzielny. Pocałuj mnie. Nurkuję za nim, całuję po całej twarzy i mruczę z rozkosznego zadowolenia, ale nie trwa to długo. Drzwi stają otworem. – Jesse Wardzie! Zabieraj swoje spocone cielsko od mojej córki! – Zszokowany pisk rujnuje nastrój chwili. Zaczynam się śmiać, ale panika mamy nie powstrzymuje mnie od napawania się Jessem, a on mi na to pozwala. – Będziesz cuchnęła! Wstawaj! – Słyszę zbliżające się do nas wściekłe kroki. – Tesso, pomóż mi! Nagle kilka par rąk łapie mnie za różne części ciała i usiłuje odciągnąć. – Mamo, przestań! – śmieję się i mocniej trzymam Jessego. – Już wstaję! – No to wstawaj! Bierzesz ślub za pół godziny, tymczasem włosy masz rozczochrane i złamałaś uświęconą tradycję, tarzając się po podłodze ze swoim przyszłym mężem. – Parska i prycha jeszcze głośniej. – Tesso, powiedz jej! – Tak, Avo, wstawaj. – Ostry, zachrypnięty głos Tessy wbija mi się w skórę. Jest miła, ale to kobieta opętana żądzą organizowania. – Dobrze, dobrze! – mamroczę, odrywam się od ciała Jessego i wygładzam strój. – Spójrz na siebie! – zawodzi mama i uklepuje moją zwichrzoną grzywę. Staram się nie parsknąć śmiechem, bo widzę, że Jesse nie wykonuje żadnego ruchu w kierunku podniesienia się z podłogi, wręcz przeciwnie, wkłada ramiona pod głowę, żeby wygodniej mu się obserwowało, jak mama szarpie mnie i uklepuje. – Jak dzieci! – zrzędzi dalej i czekoladowymi oczami zerka na mojego wymagającego mężczyznę. – Wynocha! – Idę, idę. – Jednym płynnym ruchem podrywa się z podłogi, a wszystkie jego piękne mięśnie drżą pod skórą. Nie umyka mojej uwagi, że Tessa też go obserwuje, ale kiedy zauważa, że patrzę na nią z uniesionymi brwiami, szybko otrząsa się z zamyślenia. – Zajmę się panem młodym – oświadcza i ucieka wzrokiem, byle nie patrzeć na tors mojego boga. – Jesse, chodź. – Zaczekaj. – Zerka na moją pierś. – Gdzie twój brylant? – Cholera! – Odruchowo wędruję ręką do piersi i zaczynam rozglądać się po podłodze. – Cholera, cholera! Mamo! – Ava! – krzyczy Jesse. – Uważaj na słowa! – Bez paniki! – Mama rzuca się na kolana i zagląda pod łóżko, a ja lustruję każdy centymetr kwadratowy pluszowego dywanu. – Jest! – Tessa podnosi go z podłogi, a Jesse od razu wyrywa jej klejnocik z ręki i podchodzi z nim do mnie. – Odwróć się – fuka, a ja natychmiast to robię i czuję, że serce wali mi w piersi. Ten przeklęty brylant kiedyś mnie wpędzi do grobu. – Już. – Dotyka ustami mojego ramienia, a biodrami naciera na mój tyłek. – Może to cię oduczy tarzania się po podłodze – burczy mama. – A teraz zmykaj! – Szarpie Jessego za rękę, a on jej nie odtrąca.

Odwracam się i macham mu, a potem dygam, co wywołuje kolejną falę utyskiwań matki i szeroki uśmiech Jessego, który następnie pozwala Tessie wyprowadzić się z apartamentu. – Dobrze. Wskakuj w sukienkę, Avo O‟Shea. Gdzie ona jest? Wskazuję na drzwi do łazienki i siadam na łóżku. – Tam. Niedługo nie będziesz już mogła mnie tak nazywać – oznajmiam oficjalnie. Staje pośrodku pokoju. – Dla mnie zawsze będziesz Avą O‟Shea – sarka. – Wstawaj. Ojciec będzie tu za chwilę, żeby cię zaprowadzić na dół. Podnoszę się i poprawiam bieliznę. – Jak się trzyma? – Ojciec? – upewnia się. – Jest zdenerwowany, ale nie ma takich nerwów, których nie ukoi kilka szklaneczek whisky. Nienawidzi stać w świetle reflektorów. To prawda. Ucieszy się, kiedy przekaże mnie Jessemu i będzie mógł czmychnąć i wmieszać się z powrotem w tłum. Rozmawialiśmy na temat przemówień i widziałam, że się boi. Powiedziałam mu, że nie musi, ale nalegał, mama zresztą też. Moja suknia zostaje zdjęta z wieszaka i ląduje przede mną. Opieram się o ramię mamy i wchodzę w sukienkę. Pozwalam pociągnąć ją do góry, żebym mogła włożyć ręce w delikatne ramiączka, a następnie ona odwraca mnie do siebie tyłem i zapina dziesiątki maleńkich perłowych guziczków biegnących w dół pleców. Potem przesuwa dłonie na ramiona i prostuje ramiączka. Milczy i nagle przestaje się ruszać. Wiem, co zastanę, kiedy się odwrócę i nie jestem pewna, czy to wytrzymam. Po chwili słyszę pociąganie nosem. – Mamo, błagam cię. Jej ręce szybko podejmują porzuconą czynność. – No co? Odwracam się i oczywiście jest tak, jak przypuszczałam. Oczy ma zamglone i cicho szlocha. – Mamo! – ostrzegam łagodnie. – Och, Avo! – Biegnie do łazienki i słyszę gwałtowne szarpanie rolki z papierem toaletowym, a potem dmuchanie nosa. Wiedziałam, że to zrobi. Pojawia się w progu i ociera oczy chusteczką. – Przepraszam. A już tak dobrze mi szło. – To prawda – potwierdzam. – Lepiej mi pomóż. – Zajęcie, tego jej trzeba. – Tak, już. Co mam robić? – Buty. – Wskazuję miejsce, gdzie wylądowały, gdy zrzuciłam je ze stóp. Podnosi je i podstawia. – Dziękuję. – Unoszę rozlewającą się wokół nich suknię i wsuwam stopy w czółenka Louboutina. – Jak moja twarz? Śmieje się. – Chodzi ci o to, jak wygląda po tym, jak wytarłaś ją starannie o Jessego? – T a k – odpowiadam i idę do łazienki, żeby się dokładnie obejrzeć. – Mogłabyś nałożyć dodatkową warstwę pudru – woła. Ma rację, mogłabym. Jestem zarumieniona. Biorę pędzel i rozprowadzam puder po twarzy, a potem odświeżam blade usta i dokładam na rzęsy trochę tuszu. Po naszej małej akcji na podłodze włosy nie są już tak jedwabiście gładkie, ale grzebień trzyma się na swoim miejscu. Czuję się lepiej. To dzięki niemu. Sama jego obecność wyssała ze mnie niepokój i teraz już nie mogę się doczekać, aż sprowadzę mój odziany w koronkę tyłek po schodach i spotkam się z nim. Podnoszę rąbek sukienki i wychodzę z łazienki. Odrzucam włosy przez ramię i oddycham regularnie. – Jestem gotowa – oświadczam, ale staję jak wryta, bo okazuje się, że mama nie jest już sama. – Josephie, spójrz na nią! – krzyczy mama, łapie ojca za ramię i szarpie jego grafitowy, trzyczęściowy garnitur. Kate podchodzi i odciąga matkę, a ojciec delikatnie obejmuje ją w talii. To rzadkość. Nie jest mężczyzną, który okazuje czułość.

Uśmiecham się do niego, a on odwzajemnia uśmiech. – Tylko nie zaczynaj! – ostrzegam. – Nic nie mówię! – śmieje się. – Poza tym, że pięknie wyglądasz. Naprawdę pięknie, Avo. – Naprawdę? – dopytuję, zszokowana jego otwartością w wyrażaniu uczuć, nawet jeśli tylko werbalną. – Tak, naprawdę – przerywa mi ostro. – Jesteś gotowa? – Odsuwa mamę od siebie, poprawia garnitur i udaje, że nie wypowiedział do swojej córki słów miłości. – Nawet bardziej niż gotowa. Zaprowadź mnie do Jessego, tato – żądam i na szczęście wywołuję zamierzony efekt, bo wszyscy się śmieją z mojego rozkazu. Znacznie lepiej. Nie zniosłabym takiej intensywności. Ta, którą zapewnia mi Jesse, zupełnie wystarczy. Tessa się wtrąca. – Więc chodźmy. Skąd ten przestój? – pyta i przypatruje się tym, którzy na mnie patrzą. – Elizabeth, Kate, na dół, szybko! – Wyprowadza je z pokoju. – Avo, widzimy się przed altaną za trzy minuty. Wychodzi i zostawia mnie i tatę samych. – Musisz mnie teraz wziąć pod rękę – drażnię się z nim. Krzywi się. – Na długo? – Aż znajdziemy się na dole. Biorę kallę. Pojedynczą kallę. – Więc ruszajmy! – Podaje mi ramię, a ja splatam je ze swoim. – Gotowa? Kiwam głową i pozwalam tacie prowadzić się do altany, gdzie czeka na mnie mój Lord Rezydencji.

Rozdział 2 Kate i Tessa czekają przed wejściem do altany, przy czym moja organizatorka wygląda na zadowoloną, a Kate na lekko wstawioną. Staram się zapanować nad oddechem, ale czuję, że tata cały się spina. Zerkam na niego, ale patrzy przed siebie. – Gotowi? – pyta Kate, a potem się schyla, żeby poprawić mi suknię. – Nie wierzę, że nie masz welonu. – O nie! – wtrąca się Tessa. – Ta suknia nie potrzebuje welonu. – Zaczyna grzebać mi we włosach i pudruje policzki. – On chce widzieć moją twarz – mówię cicho i zamykam oczy. Ogrom tego, co się zaraz wydarzy, właśnie mnie przytłoczył. To już. Czuję, że powietrze nie mieści mi się w piersi i zaczynam się trząść. Znam tego mężczyznę od jakichś dwóch miesięcy, a teraz stanę z nim przed obliczem urzędnika stanu cywilnego. Jak do tego doszło? Drzwi do altany się otwierają, muzyka wypełnia mi uszy i dopiero wówczas rozpoznaję At Last Ety James. Dociera do mnie, że nie wybrałam nawet mojej ślubnej piosenki. Nie zrobiłam absolutnie nic. Nie mam pojęcia, co się wydarzyło ani kiedy. Spuszczam wzrok na podłogę przy moich stopach, chce mi się płakać i wiem, co zobaczę, gdy podniosę głowę. Czuję, że tata trąca mnie łokciem, więc patrzę na niego i napotykam jego spokojne, dodające otuchy oczy. Wskazuje głową w bok i lekko się uśmiecha, a ja idę za jego wskazówką, zaciskając usta i powoli się odwracając. Cholera, a tak dobrze mi szło! Wiem, że wszystkie spojrzenia zwrócone są na mnie, ale ja patrzę tylko na zielonookiego mężczyznę na końcu sali. Dłonie ma złączone i trzyma je luźno z przodu. Ma na sobie trzyczęściowy srebrnoszary garnitur i stoi zwrócony przodem do mnie. Rozchyla usta i lekko kręci głową, cały czas na mnie patrząc. Tata znów mnie trąca, a ja wypuszczam powietrze, które wstrzymywałam i widzę, że Kate już ruszyła. Ale ja nie mogę uruchomić nóg. Nie jestem w stanie przekazać mięśniom żadnych informacji. Wyrywam się z transu i zmuszam stopę do zrobienia ruchu naprzód, ale robię tylko dwa kroki, bo on idzie w moją stronę. Słyszę zszokowane westchnienie mamy, niewątpliwie wywołane brakiem szacunku dla tradycji, jaki okazuje Jesse, i zatrzymuję się, wstrzymując też tatę. Jego twarz jest zupełnie spokojna, a kiedy się do mnie zbliża, spopiela moją skórę płomiennym wzrokiem. Przesuwa spojrzeniem po całej mojej twarzy, ale jego wzrok spoczywa na ustach. Powoli unosi rękę i obejmuje mój policzek, przesuwa mi po skórze kciukiem. Wtulam się w jego dłoń, nie mogę się po- wstrzymać. Jego dotyk uwalnia mnie od całego niepokoju, serce się uspokaja, a ciało znów się rozluźnia. Pochyla się i szepcze mi do ucha: – Daj rękę. Wyciągam do niego dłoń, a on odsuwa się i delikatnie ją obejmuje, składając na niej pocałunek. A potem zatrzaskuje na moim nadgarstku parę kajdanek. Spoglądam na niego i widzę uśmieszek błąkający się w kącikach jego zjawiskowych ust, ale on na mnie nie patrzy. Zajmuje się zamknięciem drugiego metalowego oczka na swojej ręce. Co on robi, do cholery? Zerkam na tatę, ale on tylko kręci głową, a potem na mamę, która trzyma twarz w dłoniach i z całą pewnością lamentuje. Tata puszcza mnie i idzie naprzód, do mamy, atakowany jej ostrym szeptem, gdy tylko dociera do jej boku. Obrzucam spojrzeniem zebranych. Ci, którzy znają Jessego, uśmiechają się, a ci, którzy nie znają, mają szeroko otwarte oczy i usta. Kate i Sam chichocą. John błyska złotymi zębami. Jest też mój brat. Niezbyt zachwycony. Jestem totalnie oszołomiona. Nie wiem, co się dzieje. Zawsze robi, co chce, ale na naszym ślubie? Na oczach mojej rodziny? Mojej mamie wyskoczy przepuklina! Jak do tej pory nic nie wydarzyło się w zgodzie z tradycją, nic nie przypominało ślubu, który z całą pewnością planowała od mojego dzieciństwa. Otrząsam się i patrzę mu w oczy. – Co ty wyprawiasz? – pytam cicho.

Nachyla się i delikatnie całuje mnie w usta, a potem przesuwa się po policzku do mojego ucha. – Wyglądasz tak, że tylko cię pieprzyć. Głośno wciągam powietrze, rumienię się. – Jesse, ludzie czekają. – Więc zaczekają. – Wraca z powrotem do moich ust. – Bardzo, bardzo, bardzo mi się podoba ta suknia. Oczywiście, że mu się podoba, składa się wyłącznie z koronki. Zerkam na matkę, widzę, że przepraszająco patrzy na urzędnika i ja też zaczynam się delikatnie uśmiechać. Wyciągam rękę, przeczesuję palcami jego włosy w odcieniu brudnego blondu, a potem szarpię. Powinnam się już przyzwyczaić. – Panie Ward, mnie też każe pan czekać. Czuję, że się uśmiecha w moje ucho – Jesteś gotowa mnie kochać, szanować i słuchać? – Tak. Zróbmy to. Odsuwa się i oszałamia uśmiechem przeznaczonym wyłącznie dla mnie. – Zróbmy to, moja piękna. – Splatamy złączone kajdankami ręce i idziemy przed siebie. – Proszę. – Podaje mi napełniony do połowy kieliszek szampana. – Tylko spokojnie, pani Ward. – Nie da się ukryć, że niechętnie dopuszcza mnie do alkoholu. Wolną ręką biorę od niego kieliszek, zanim zdąży zmienić zdanie. Ostatnio jeszcze mniej entuzjastycznie reaguje na moje kontakty z alkoholem, a ja dobrze wiem dlaczego. – Zdejmiesz kajdanki? – pytam. – Nie. – Odpowiedź jest krótka. – Przez cały dzień będziesz przy mnie. – Daje Mario znak, żeby podał mu butelkę wody, a ja nagle uświadamiam sobie, że nigdy nie piłam z Jessem, nawet w dniu naszego ślubu. Rozglądam się po barze, widzę, że wszyscy rozmawiają, skubią miniaturowe kanapeczki i piją szampana. Są zrelaksowani i spokojni, tak jak ja. Jesse zignorował wszelkie ślubne zwyczaje, a kiedy już złożyliśmy przysięgę, ignorował je dalej, sięgając do moich ust, zanim ogłosił to urzędnik, a następnie mnie podniósł i tak wyszliśmy z altany, ścigani przez moją matkę, która sunęła za nami i nalegała, żebyśmy zaczekali na muzykę. Nie było mowy. Usadził mnie delikatnie na stołku przy barze i pieścił ustami, a goście zbierali się z nami. Na drugim końcu pokoju dostrzegam Dana. Jest bardzo cichy i nieustannie obserwuje Kate, co oznacza, że widzi także Sama. Wiedziałam, że tak będzie, od razu czułam, że sprawy tych dwojga będą skomplikowane, a kiedy na scenę wkroczył Sam, skomplikowały się jeszcze bardziej. – O czym myślisz? Wracam do Jessego i uśmiecham się. – O niczym. Otacza mnie sobą, składa dłoń na moim karku i masuje. – Jesteś szczęśliwa? – Tak – odpowiadam szybko. Jestem w ekstazie. I on dobrze o tym wie. – Dobrze, czyli moje dzieło dokonane. Pocałuj mnie, żono. – Pochyla się i nadstawia usta. – Zepsułeś ten dzień mojej matce – rzucam łagodne oskarżenie. – Przeżyje. Pocałuj mnie, powiedziałem. – Nie wiem, czy przeżyje. To był jej wielki dzień – śmieję się. – Nie każ mi prosić się jeszcze raz, Avo – ostrzega, więc przyciągam go do siebie i daję mu to, czego chciał. – Dość tego! – Wysoki głos mamy wibruje mi w uszach. – Zdejmij mojej córce kajdanki. – Zaczyna szarpać za mój nadgarstek. – Jesse Wardzie, wyprowadziłbyś z równowagi nawet świętego. Gdzie jest kluczyk?

Odsuwa się ode mnie i patrzy na mamę zmrużonymi oczami. – Gdzieś, gdzie nie chciałabyś zawędrować, Elizabeth. Mama wzdycha i patrzy na mnie z irytacją. – Twój mąż jest nieznośny. – Za to go pokochałam – oświadczam, a ona walczy z uśmiechem, który chce się pojawić na jej wiśniowych ustach, bo postanowiła demonstrować swoje niezadowolenie, ale wiem, że ona też go kocha. Jest zachwycona jego miłością do mnie i chociaż ją rozwściecza, jest nim również oczarowana. Takie wrażenie robi na wszystkich kobietach. To, że Elizabeth jest moją matką, nie znaczy, że będzie odporna na jego moc. – Wiem, skarbie. – Głaszcze mnie po policzku i odwraca się do baru, wołając do Mario, żeby podał jej swoją specjalność. – Uwaga. – Pojawia się przy nas Tessa i wyjmuje mi z ręki kieliszek. – Fotograf jest gotowy. Najpierw zrobimy zdjęcia rodzinne, potem wasza sesja indywidualna. Musicie zdjąć kajdanki. Patrzę na mój kieliszek, który ląduje na barze, następnie Tessa sięga po wodę Jessego, ale on odsuwa rękę i jej palce zaciskają się w próżni. – Mówiłem ci, że nie robimy zdjęć. – Nie robimy? – wypalam zszokowana. Czy tę tradycję też postanowił storpedować? – Musicie mieć zdjęcia – nalega Tessa. – Jakie wspomnienia wam zostaną? – Jest przerażona. Zdaje mi się, że żałuje, że zajęła się naszym ślubem. A raczej ślubem Jessego, bo ja nie miałam z tym dniem nic wspólnego. – Weź rodzinę na dwór i zróbcie zdjęcia – poleca Jesse. Tym tonem. – Ja nie potrzebuję zdjęć, żeby pamiętać. Patrzę na niego przerażona. – Nie będzie nas na zdjęciach rodzinnych? – Boże, kolejny cios w serce mojej matki. – Nie – odpowiada stanowczo. – Nie możesz jej odmówić zdjęcia z własną córką! – Nie odpowiada, tylko nonszalancko wzrusza ramionami. Wywracam oczami. – Robisz jej na złość – warczę. – Zrobimy zdjęcia. – Nie, nie zrobimy – ucina. Łypię na mojego zjawiskowego męża wściekle i z determinacją. Tego nie zniszczy. – Zrobimy. To także mój ślub, Ward. Otwiera usta, a butelka zawisa w połowie drogi. – Ale chciałem chwili prywatności. Tylko ty i ja. – Zrobimy zdjęcia – stwierdzam autorytatywnie. Czuję, że skończy się fochem, ale nie pozwolę mu wygrać. Krzywi się lekko, ale nie kłóci się. Daje Tessie znak, żeby zebrała gości i poprowadziła ich na błonia. Patrzę, jak wchodzi w rolę przywódcy i nawołuje wszystkich, żeby opuścili bar i wyszli do ogrodu. – No to chodź – warczy on, zdejmuje mnie ze stołka i ostrożnie stawia na podłodze. W duszy sobie gratuluję. Uczy się. A może to ja się uczę? Jak z nim postępować. Nie jestem pewna, ale grunt, że robimy postępy. On wie, kiedy ustąpić i ja też wiem. Prowadzi mnie na słońce i do grupujących się gości. Tessa ustawia ludzi w różnych konfiguracjach, a moja mama zaraz ich przegrupowuje. Widzę, że Kate została ustawiona z Samem, więc szukam wzrokiem Dana i widzę to, czego się spodziewałam. Złowroga mina. Czy ona to robi specjalnie? Patrzę na Jessego. – Rób, co każą, proszę cię. – Im bardziej będzie się stawiał, tym dłużej będzie to trwało i tym bardziej zestresuje się mama. – Jeśli obiecasz mi później czas tylko we dwoje. – Obiecuję – mówię ze śmiechem. – Dobrze. Nienawidzę się tobą dzielić – mamrocze, a ja się uśmiecham. Wiem, że tak jest.

Przez następną godzinę współpracuje bez zarzutu. Przemieszcza się, gdy jest o to proszony, uśmiecha się na żądanie i nawet zdejmuje mi kajdanki, kiedy przychodzi czas na sesję indywidualną. Kiedy jednak rozbrzmiewa ostatni trzask migawki, porywa mnie i niesie z powrotem do Rezydencji. Wkrótce jesteśmy sami w jednym z apartamentów. W tym samym, w którym próbował mnie uwieść i w którym szykowałam się do ślubu. Cicho zamyka za nami drzwi i prowadzi mnie do wielkiego, okrytego satyną łóżka. Podnosi mnie, a sam wdrapuje się za mną, układa mnie pod sobą i spogląda zielonymi oczami pełnymi żądzy. – Czas tylko dla nas – szepcze i delikatnie całuje mnie w usta, a potem wtula twarz w moją szyję. – Chcesz się przytulać? – pytam zdziwiona. – Chcę. – Wtula się jeszcze mocniej. – Chcę się przytulać do mojej żony. Zamierzasz mi zabronić? – Nie. – To dobrze. Nasze małżeństwo zacznie się w sposób najlepszy z możliwych – mówi całkiem serio. Pozwalam mu się przytulać. Biorę na siebie jego ciężar, wdycham zapach i czuję bicie serca na mojej piersi. Lubię laki cichy czas we dwoje, ale kiedy patrzę w sufit, myśli same płyną mi do tematów, które ze wszystkich sił odsuwałam przez ostatnie tygodnie. Okazało się to niemożliwe. Doskonałość tej chwili, nasza miłość, jest przyćmiona wyzwaniami, które nas czekają. Mikael się nie odzywał, więc zakładam, że nadal jest w Danii. Chwilowo to wyzwanie jest mi oszczędzone, ale wiem, że zobowiązał się do rychłego powrotu, dlatego spodziewam się, że kiedy już wróci, będzie wymuszał nasze spotkanie. Coral także się nie pokazywała, a Sarah została wykopana, kiedy przyznała się do wszystkiego, o czym i tak byłam przekonana, że zrobiła. Zadawałam pytania, chciałam się dowiedzieć więcej, ale zostałam powstrzymana w moich poszukiwaniach stanowczym spojrzeniem, które mówiło „nie wnikaj”. Nie był szczęśliwy, ale ja byłam. Jej już nie ma. Nic więcej mi nie trzeba. Matt się nie odzywa, więc na pewno dostał wiadomość, ale nadal jestem ciekawa, co wie na temat oporów Jessego wobec alkoholu. No i jeszcze mój okres, który powinnam dostać w poniedziałek. Nigdy jeszcze niczego nie pragnęłam tak bardzo. Dziecko? Nie potrafię nawet o tym myśleć i jestem w pełni świadoma, że w tej kwestii zachowałam się jak struś i głęboko schowałam głowę w piasek. Bardzo, bardzo głęboko. Jesse już o tym nie wspominał, ale wiem, że chce, żebym była w ciąży. Wiem też, że w tej sprawie był podstępny i działał w tajemnicy. Zaczęłam rozumieć mojego wymagającego, neurotycznego despotę, wszystkie te opcje z alkoholem, kontrolowaniem i wyzwaniami. Ale tego nie rozumiem. A może jednak tak? Chciałby przywiązać mnie do swojego boku, nie ukrywa tego, więc może myśli, że dziecko byłoby idealnym sposobem? Dla niego byłby to doskonały pretekst, żeby wymóc na mnie rzucenie pracy, bo tego też by chciał, nie kryje się z tym. Ale ja kocham moją pracę. Uwielbiam projektowanie i spotkania z klientami. Będę o to walczyć. Naprawdę ostro. Jeśli nie jestem w ciąży... Nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli się okaże, że jestem. Wiem, że on będzie wypatrywał oznak okresu, nie ukryję tego przed nim. Od dwóch tygodni każę mu używać prezerwatyw, a on otwarcie demonstruje obrzydzenie, ale jeśli nie jestem w ciąży, nadal będę się tego trzymać. – Zrobisz coś dla mnie? – pytam cicho. – Wszystko. – Gorący oddech na mojej szyi sprawia, że odwracam do niego głowę, zachęcając go, żeby na mnie spojrzał. Wychodzi ze swojej kryjówki, włosy ma zmierzwione, a zielone oczy szukają moich. – Czego byś chciała, kochanie? – Czy mógłbyś odłożyć rozmowę z Patrickiem o Mikaelu? – Przygotowuję się na jego prychnięcie. Do tej pory zdołałam utrzymać go z dala od mojego szefa, ale Patrick i Irene będą na wieczornym przyjęciu i nie jestem pewna, czy Jesse zdoła się powstrzymać. Mikael się nie odzywa, więc daję radę pracować, mimo że Jesse dzwoni bez przerwy. Nie zdziwiłabym się, gdyby wiedział, że mój duński klient wyjechał z kraju. – Zgodziłem się nie składać Patrickowi wizyty, jeśli z nim porozmawiasz. Ale wydaje mi się, że nie porozmawiałaś. – Wyczekująco unosi brwi. Nie, nie rozmawiałam, bo nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Patrick już i tak był w szoku na

wieść, że wychodzę za jednego z klientów zaledwie miesiąc po rozpoczęciu współpracy. Informacja, że zamierzam przejść do konkurencji, do najważniejszego klienta Rococo Union, który zapewniłby Patrickowi pewną emeryturę, byłaby nieporównywalnie większym szokiem. Oczywiście wówczas emerytura nie byłaby mu już niepotrzebna, bo padłby trupem na miejscu. – Daj mi czas do poniedziałku – proszę. – Porozmawiam z nim w poniedziałek. – W poniedziałek... – powtarza i mruży oczy. – Ale mówię poważnie, Avo. Jeśli nie załatwisz tego w poniedziałek, wkraczam do akcji. – Dobrze. Mruczy coś, ale potem znów chowa twarz w mojej szyi. – Poniedziałek – powtarza znów. – A kiedy będę mógł cię wywieźć? – Ostrzegałam cię, że jeśli upierasz się przy tak szybkim ślubie, przez jakiś czas nie będzie mowy o podróży poślubnej. Zaakceptowałeś to, pamiętasz? Podnosi głowę i się krzywi. – No to kiedy będę miał moją żonę tylko dla siebie? Kiedy będę mógł ją kochać? – Zawsze mnie kochasz. Kiedy nie pracuję, jestem z tobą. A i tak dzwonisz i piszesz na tyle często, że z technicznego punktu widzenia jestem z tobą związana przez cały dzień. – O tym też musimy porozmawiać. On jest niezmordowany. – Chcę, żebyś zrezygnowała z pracy. – Wydyma usta, ale ja kręcę głową, za każdym razem, kiedy porusza ten temat. Jeszcze nie doszliśmy do etapu żądań, ale nie było powiedziane, że nie dojdziemy. Inaczej: byłam pewna, że do tego dojdzie, a już na pewno, kiedy wstrętna sylwetka Mikaela pojawi się na horyzoncie. – Bądź kobietą wolną. – Jak mam być kobietą wolną, skoro jestem permanentnie przykuta do ciebie? Napiera biodrami na moje łono, a ja ostro łapię powietrze. – No dobrze. Więc bądź kobietą lubieżną. – Szczerzy do mnie zęby, cwaniak jeden, i coś czuję, że kroi się zerżnięcie, żebym nabrała rozumu. Chciałabym, żeby wziął mnie ostro. To będzie miła odmiana po ostatnich tygodniach delikatnego Jessego. – Nie teraz, Ward. Powinniśmy zejść na dół, zanim moja mama zacznie nas szukać. Wywraca oczami i wzdycha. – Twoja matka jest jak wrzód na tyłku. – Więc jej nie drażnij! – śmieję się. Złazi ze mnie i ciągnie na skraj łóżka. – Musi zaakceptować, kto ma władzę – mówi wprost i zaczyna od nowa zapinać mi kajdanki. Jestem coraz bardziej rozbawiona. – Ty mnie dotykasz, więc jasne, że ty masz władzę. – Usiłuję wyrwać ręce z jego uścisku, ale dotyk metalu mówi, że już za późno. Patrzę na niego. Śmieje się łobuzersko. – Przepraszam. – Potrząsa naszymi nadgarstkami, wywołując brzęczenie kajdanek. – Kto ma władzę? Marszczę brwi. – Dzisiaj ty. – Zgarniam włosy z ramienia i poprawiam brylant. – Jesteś bardzo zasadnicza – mówi cicho, a potem się pochyla i pieści moje wargi. Łapię go za ramię i wsysam jego ruchliwy język do ust, a on ciepłą dłonią dotyka moich pleców. – Hm – mruczy. – Pysznie pani smakuje, pani Ward. Gotowa? Wracam do rzeczywistości. – Tak. – Ale jestem zdyszana i rozgrzana. Spogląda na mój brzuch i powoli podnosi rękę. Wciąż to robi, tylko potwierdzając, co już wiem, ale i tak czuję się z tym fatalnie. Ta kwestia to moja największa zgryzota. Nie chcę mieć dziecka. Wzdragam się, kiedy dotyka mojej skóry, a on zamiera. Jego palce lekko spoczywają na moim brzuchu. Nie wiem, dlaczego to się dzieje. Nie patrzy na mnie i odczekuje kilka chwil, zanim rozchyli palce i zacznie zataczać duże, delikatne koła na moim brzuchu. Chciałabym, żeby przestał. Jeszcze o tym nie

rozmawialiśmy, ale już niewiele dłużej można odwlekać temat. Musi odczuwać mój brak entuzjazmu. Odsuwam się, a jego ręką zawisa w powietrzu. – Chodźmy już. – Nie mogę na niego patrzeć, więc ruszam w stronę drzwi, ale Jesse nie idzie, a kajdanki wpijają mi się w skórę. Krzywię się. – Porozmawiamy o tym, Avo? – pyta krótko. – O czym? Nie mogę, nie teraz, nie w dniu mojego ślubu. Już kilka tygodni omijamy ten temat, ale teraz to ja unikam rozmowy. Całkowicie wypieram tę kwestię, widzę to, ale codziennie boję się coraz bardziej. Przecież mogę być w ciąży. – Wiesz o czym. Nie podnoszę wzroku, bo nie wiem, co powiedzieć. Czas zwalnia, wyostrza niezręczną ciszę między nami, a kiedy słyszę, że bierze oddech, żeby coś powiedzieć, podczas gdy ja nie zamierzam nic mówić, drzwi się otwierają i wpada moja mamusia. Nigdy jeszcze się tak nie cieszyłam na jej widok, ale wątpię, żeby przysporzyło jej to sympatii Jessego. – Czy mogę spytać – zaczyna poważnie – dlaczego nie wyjechaliście gdzieś, żeby wziąć ślub? Na dole są wasi goście, podano obiad, a ja mam dość biegania za wami i pilnowania was. – Już idziemy. – Ciągnę za kajdanki, ale on się nie rusza. – Przyjdziemy za kilka minut, Elizabeth – informuje ją krótko Jesse. – Nie, już idziemy – mówię i bez słów błagam go, żeby odpuścił. Patrzę błagalnie, ale kręci głową i wzdycha. – Proszę – dodaję cicho. Z frustracją przeczesuje włosy i zaciska szczękę. Nie jest zadowolony, ale odpuszcza i pozwala mi wyprowadzić się z pokoju. Nie mogę uwierzyć, że ze wszystkich dni wybrał akurat ten, żeby drążyć temat. To dzień mojego ślubu! Schodzimy na dół, ale ciężka cisza wciąż wisi między nami. Mama pozostaje w nieświadomości. Jestem wściekła. Czemu dzisiaj?

Rozdział 3 Altana wygląda zjawiskowo. Tessa doskonale się spisała, wykorzystując tylko dwa kolory, biały i zielony. Przeważa biel, a gdzieniegdzie, między kallami zajmującymi całą wolną przestrzeń prześwituje element zieleni. Krzesła okryte są białą organdyną, spiętą z tyłu wielkimi zielonymi kokardami, a na stołach rozrzucone są liście paproci. Dominują wysokie szklane wazony pełne krystalicznie czystej wody. W każdym stoi długa kalla. Subtelna elegancja. Przebrnęłam przez trzydaniowy posiłek bez wina, międlę w dłoniach serwetkę i olśniewam każdego, kto ma ochotę porozmawiać. Robię wszystko, byle uniknąć patrzenia na jessego. John jako jego drużba wygłasza krótką, uroczą mowę. Jest naprawdę krótka. Nie przytoczył historii ich przyjaźni, nie wspominał o wujku Carmichaelu ani o dawnych czasach, 'len małomówny mężczyzna nie zrobił wyjątku ze względu na swoją rolę i nikt nie gwizdał ani nie jęczał z powodu braku dowcipów czy długości mowy. John się nie nabija, ale chyba bawi go sposób, w jaki Jesse ze mną postępuje. Teraz mój tata. Jestem bliska łez, kiedy patrzę, jak brnie przez zestaw karteczek, wspomina moją młodość i każdy szalony wybryk, opowiada nawet o tym, jak kiedyś zostałam przyłapana w sklepie na podwędzaniu słodyczy i pożarłam dowody zbrodni. Podnosi kieliszek i zwraca się do nas. – Powodzenia, Jesse – mówi bardzo poważnie, czym wywołuje wybuch śmiechu naszych gości i zaskarbia sobie szeroki uśmiech Jessego, który też podnosi kieliszek i wstaje, trzymając jedną rękę opuszczoną, żeby nie szarpać mnie za nadgarstek. Tata siada przy wtórze oklasków i od razu spłukuje gardło szklanką whisky, a mama masuje go po plecach i się uśmiecha. Jesse odstawia wodę na stół, odwraca się do mnie, a potem pada na kolana i bierze mnie za ręce. Prostuję plecy i szybko rzucam okiem na gości. Widzę, że wszyscy na nas patrzą. Czemu on nie może trzymać się zasad? Zatacza kciukami koła na grzbietach moich dłoni, a potem bawi się pierścionkami, obracając mi je na palcu. Unosi swoje zjawiskowe zielone oczy i zniewala mnie tym, ile w nich czystego szczęścia. Uszczęśliwiam go, nawet kiedy nie chcę rozmawiać o tym, o czym trzeba. Najpierw toczyłam walkę, żeby ten mężczyzna zaczął mówić, a teraz sama wykręcam się od rozmowy. To ja uciekam, nawet jeśli to ucieczka od problemu, który sam stworzył. – Avo – mówi cicho, ale nie mam wątpliwości, że słyszy go cały pokój. Cisza aż krzyczy, – Moja piękna – uśmiecha się lekko. – Cała moja. – Nachyla się i całuje mnie słodko. – Nie muszę wstawać i mówić wszystkim, jak bardzo cię kocham. Nie interesuje mnie zaspokajanie w tym względzie nikogo. Tylko ciebie. W gardle już narasta mi gula, a on dopiero zaczyna. Wzdycha. – Całkiem mną zawładnęłaś, kochanie. Połknęłaś mnie i zatopiłaś w swoim pięknie i duszy. Wiesz, że nie umiem bez ciebie funkcjonować. Uczyniłaś moje życie tak samo pięknym, jak ty jesteś piękna. Sprawiłaś, że nabrało dla mnie wartości. Życie z tobą. Chcę tylko ciebie. Patrzeć na ciebie, słuchać cię, czuć cię. – Puszcza moje ręce i gładzi mnie po udach. – Kochać cię. Już po mnie. Moja mama też jest stracona. Zresztą wszyscy. Zagryzam dolną wargę, żeby nie łkać. Krztuszę się od guli w gardle, a w oczach wzbierają mi łzy, kiedy patrzę na przystojną twarz Jessego, mojego niszczycielskiego męża, który mnie niszczy emocjonalnie i fizycznie. – Musisz na to wszystko pozwolić, Avo. Musisz pozwolić mi dbać o siebie, na zawsze. Słyszę ciche łkanie mojej mamy i nie mogę powstrzymać swojego. Nie teraz. Wcześniej paraliżował mnie samym dotykiem. Teraz robi to dotykiem i słowami. Jestem skazana na życie wśród paraliżujących przyjemności, roztapiającej czułości i morderczych emocji. Będzie mnie ubezwłasnowolniał na każdym

kroku. – Wiem – szepczę. Kiwa głową i wypuszcza powietrze z płuc, a potem wstaje i przyciąga mnie do siebie. Obejmuje mnie wolną ręką i przyciska bardzo mocno, żeby zrekompensować brak drugiej. Opadam prosto na jego szyję i wdycham jego świeży, miętowy zapach sprawia, że przymykam oczy i oddycham z rozkoszą. Muszę zacząć się zastanawiać, jak sobie z tym poradzić. To się nie zmieni, nieważne jak bardzo bym chciała. Pogrążony w ciszy pokój nie jest już cichy, Kiedy wydostaję się z uścisku Jessego, widzę, że ludzie stoją i klaszczą z uznaniem, a ich brawa odbijają się echem. Powinnam być zawstydzona, ale nie jestem. Mówił do mnie tak, jakbyśmy byli sami, dowodząc, że naprawdę nie obchodzi go, gdzie jesteśmy ani kto patrzy. Nie ma znaczenia gdzie i kto, tak było zawsze i tak zawsze będzie. Podchodzi moja mama i obejmuje Jessego. – Kocham cię, Jesse – mówi mu do ucha, a on obejmuje ją jedną ręką – ale proszę, zdejmij mojej córce kajdanki. – Nie ma mowy, Elizabeth. Mama puszcza go i daje klapsa w ramię. Wtedy nadchodzi Kate. – O mój Boże, mam ochotę całować twoje stopy. Wywracam oczami. Ludzie gratulują mojemu neurotycznemu byłemu playboyowi tej mówki, a każdy uścisk jego dłoni sprawia, że jestem szarpana za rękę. To dzień naszego ślubu, nie chcę tu być. Wszyscy ci ludzie, łącznie z Kate i moją mamą, wchodzą mi w drogę, Chcę mieć go tylko dla siebie, ale zaczynają się już zjeżdżać wieczorni goście, więc nigdzie nie pójdziemy. Kiedy już zostaję milion razy ucałowana w policzek, a Jesse uściśnie ręce wszystkim, zaczyna mnie wyprowadzać z altany. – Avo? Odwracam się. Tuż za nami idzie mój brat. Niemal chciałabym, żeby go tu nie było. Wiem, że mu ciężko i nie mogę na niego patrzeć. Zerkam na swój nadgarstek i zastanawiam się, jak przekonać Jessego, żeby mnie puścił. Nie zrobił tego dla mojej mamy, więc nie mam się co łudzić, że zrobi to dla mojego brata. Wiem, że Dan się go obawia i wiem też, że Jesse ma tego świadomość. Patrzę na Jessego i widzę, że mnie obserwuje. Wie, o czym myślę i nie jest z tego powodu szczęśliwy, ale sięga do kieszeni i wyjmuje mały kluczyk. Bez słowa uwalnia mnie z kajdanków i pozwala, żeby dyndały mu na nadgarstku. – Idź – mówi cicho i ostrzegawczo zerka na Dana. Dan nie pozostaje dłużny i odwzajemnia groźne spojrzenie. Nie potrzebuję tego, nie między dwoma najważniejszymi mężczyznami w moim życiu. Wiem, czemu Dan trzyma dystans, choć nie zna całej historii, i wiem też, czemu Jesse jrst zjeżony. Dan stanowi zagrożenie. To mój brat, ale i tak jest niebezpieczny. W każdym razie w oczach Jessego. Wspinam się na palce, żeby pocałować Jessego w polit zck i czuję jego dłoń na moich biodrach i pupie. Dopiero potem odrywa wzrok od Dana i odwraca się do mnie, patrzy na moje usta. – Wróć szybko – mówi, a potem mnie puszcza i idzie do baru. – Chodź. – Wyciągam rękę do Dana, a on ją łapie i pozwala mi się zaprowadzić do ogrodu. Przez jakiś czas w milczeniu idziemy po żwirowej alei. Mijamy korty tenisowe i docieramy do lasku. Zachodzące słońce prześwituje przez gałęzie rzucające na ścieżkę przed nami migocące cienie. Obydwoje mamy o czym mówić, ale Żadne nie wykonuje pierwszego ruchu, więc skupiam się na obserwowaniu kałuż światła, które tańczą pod moimi stopami na leśnym poszyciu. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Nie dzieliła nas nigdy niezręczna cisza, ale najwyraźniej czas nadrobić ten brak, bo zrobiło się naprawdę niezręcznie. Puszczam rękę Dana i podnoszę sukienkę, ale duża gałąź łapie mnie za obcas i trochę się chwieję. – Auć! – Ostrożnie. – Chwyta mnie za łokieć, żebym odzyskała równowagę. – Te buty chyba nie są stworzone

do wędrówek po lesie. Natychmiast się rozluźniam. – Nie – śmieję się i staję znów prosto. – Avo... – zaczyna. Patrzę na niego ze znużeniem. – Po prostu to z siebie wyrzuć. Cokolwiek chciałeś mi powiedzieć, odkąd poznałeś Jessego, powiedz teraz. – Nie lubię go. Kurczę się w sobie. Przecież prawie go nie zna. – No dobra – śmieję się z przymusem, – Nie sądziłam, że będziesz aż tak bezceremonialny. Wzrusza ramionami. – A co miałem powiedzieć? – Przecież go nie znasz. Jedyna próba rozmowy, jaką podjąłeś, to wtedy, gdy chciałeś go ostrzec. – Oskarżam go i mam rację. Mama udaremniła mówkę starszego brata, którą chciał palnąć, ale zdołał zacząć, a zaciśnięte szczęki Jessego i ewidentna próba powstrzymania go świadczyły o tym, co myślał o zamiarze Dana. – W takim razie wyjaśnij mi, o co chodzi z jego piciem – prowokuje. Szeroko otwieram oczy. – O czym ty mówisz? – Nie podoba mi się ta potępiająca mina, ani trochę. – Mówię o problemie z alkoholem, o którym powiedział nam Matt. I o czym od tamtej pory nikt nie wspomniał. Fakt, że przez cały dzień nie tknął alkoholu, nie przeszedł bez echa, w każdym razie ja to zauważyłem, Avo. Mama jest być może zbyt pochłonięta obowiązkami matki panny młodej, żeby zwrócić na to uwagę. Wiedziałam, że za dobrze szło. Po tym, jak Jesse zawojował moich rodziców, biorąc ich sposobem i zabierając do Londynu, pokochali go i kwestia picia została zapomniana. Złożyli to na karb złośliwości Matta, nawet nie musiałam podpowiadać takiego rozwiązania. Jesse nie pił alkoholu od czasu Lusso. Nie musi pić, kiedy ma mnie, a ma mnie absolutnie. – A gdzie jest jego rodzina? – Już ci powiedziałam. Nie utrzymuje z nimi kontaktu. – Jasne – śmieje się. – Bardzo wygodnie. A pomyśleć, że nie lubiłem Matta. Te słowa doprowadzają mnie do szału. Jesteśmy w martwym punkcie, ale nie czuję, żebym musiała bronić Jessego. Nic ma powodu, nawet jeśli to mój brat żąda odpowiedzi. – Nagłe jesteś jego adwokatem? – syczę wrednie. Wskakuję palcem na jego twarz. Jestem cholernie wściekła, a nigdy nie byłam wściekła na Dana. – W ogóle nie ma sprawy. On nie ma rodziny, więc się odpieprz. Może porozmawiamy o tym, co cię naprawdę boli. Porozmawiajmy o Kate! Szeroko otwiera oczy. O tak, trafiłam w czuły punkt. Nie pozwolę mu zepsuć mi tego dnia głupimi oskarżeniami. Nie mają znaczenia i nie chcę ich słuchać. – Nic mnie nie boli! – krzyczy, czym tylko potwierdza, żc w tym rzecz. – Mam w dupie Kate! – No jasne! – wybucham śmiechem. – To dlatego cały dzień nie odrywasz od niej wzroku. Odpuść sobie. – Kim do cholery jest ten Sam? Wzdycham. Wiedziałam! Może nie jestem zachwycona kierunkiem, w jakim aktualnie zmierza życie Kate, ale wolę, żeby robiła to z Samem, niż parła ku pewnej katastrofie u boku Dana. Wcześniej kończyło się we łzach i tym razem też się tak skończy. – On jest dla niej dobry – rzucam. I nie wierzę, że to powiedziałam! Dan padłby trupem na miejscu, gdyby znał szczegóły związku Kate i Sama. Ja też nie znam wszystkich, nie przynajmniej wiem w czym rzecz. – Zostaw to tak, jak jest. – Podkasuję sukienkę, żeby odejść, ale łapie mnie za rękę. – A jeśli nie chcę?

– Zabieraj te łapy. – Słyszę znajomy, wściekły warkot i Jesse staje obok mnie. Ciężko oddycha, a na twarzy ma Żądzę mordu. – W porządku, już skończyliśmy – mówię i wyszarpuję ramię. Muszę zabrać stąd Jessego, zanim zmiażdży mojego brata. Tym razem nie tylko werbalnie. Dan robi krok naprzód. – To moja siostra. Jesse też się przesuwa, a oczy ma czarne. – A moja żona. Mój brat się śmieje, co nie jest dobre, sądząc po rozwścieczonym spojrzeniu Jessego. Muszę coś zrobić, ale pakowanie się pomiędzy dwóch wściekłych facetów nie jest kuszące. Kiedy jednak widzę, że Jesse zaciska dłonie w pięści, wiem, że czas go stąd zabrać. Kładę mu rękę na ramieniu, a on się wzdraga, zbyt skoncentrowany na Danie, żeby skojarzyć, że to ja. Gdy to do niego dociera, trochę się uspokaja i patrzy na mnie. Jego rozgoniony wzrok natychmiast łagodnieje. – Chodźmy – mówię cicho i zsuwam dłoń po jego ramieniu, żeby wziąć go za rękę. Kiwa głową i odwraca się do mnie, nie patrzy już na Dana. Jestem mu wdzięczna. Dan nie jest w dobrej formie, a wiem, jaki potrafi być uparty, kiedy się broni. Kate nieświadomie znów zawróciła mu w głowie, a Dan stara się nie ulec i wyładowuje się na mnie. Idziemy w kierunku Rezydencji, a Dana zostawiamy za sobą. – Daj mi rękę – rozkazuje Jesse. Podaję mu ją, a on zakłada mi kajdanki. – I nie proś mnie więcej, żebym je zdjął. – Nie poproszę – mamroczę. Żałuję, że w ogóle to zrobiłam. Wtedy może nie musiałabym zmagać się z problemami Dana i Kate, jego niechęcią do Jessego. – Wyrzuć klucz. Unosi brwi. – Chcesz zostać przy mnie? – Tak – przyznaję. – Nie puszczaj mnie. – Dobrze – zgadza się. – Chciałabyś się napić? Idziemy w stronę domu, złączeni kajdankami i zjednoczeni. – Marzę o tym. – Prawie nie tknęłam dziś alkoholu, ale jestem zdumiona, że to zaproponował. – Więc chodź. – Przyciąga mnie do siebie i całuje w czoło. – Nie będę tego tolerował, Avo. Czy to twój brat, czy nie. – Wiem – zgadzam się szeptem. Jestem mile zaskoczona, że się opanował. Dla Jessego nie ma znaczenia, kogo eliminuje, a Dan sobie nie pomaga. Próbował mnie zniewolić, a to najgorsze, co mógł zrobić. Nie chcę, żeby mój mąż i mój brat prowadzili wojnę, ale wiem, że Jesse się nie cofnie, jeśli będzie chodziło o mnie, a Dan nigdy nie straci twarzy. Na tym polega problem. Zbierają się wieczorni goście. Po drodze do baru jesteśmy poklepywani, całowani i na każdym kroku przyjmujemy życzenia. Kiedy w końcu docieramy na miejsce, zostaję posadzona na wysokim stołku i wręczona mi zostaje szklanka wody. Wody?! Patrzę na szklankę przejrzystego płynu i na Jessego, który z doskonałą obojętnością podchodzi do mojego niedowierzania. Woda? Nadciąga Tessa i wydaje się równie wściekła jak nieszczęsna matka. – Gdzieście byli?! – pyta bezceremonialnie i łypie to na Jessego, to na mnie. – Mieliście pokroić tort! Jesse odkręca butelkę z wodą i spokojnie pije, kompletnie niewzruszony jej niepokojem. – Wszystko w porządku. Tessa z niedowierzaniem kręci głową i msza do holu wejściowego. Równie dobrze mogłaby sobie pójść. Wygląda na to, że jej usługi nie są już potrzebne. – Nie chcesz pokroić tortu? – pytam, a moja ręka podnosi się, gdy on zakręca butelkę. – Kate wychodziła ze skóry, ź(„by zdążyć w tak krótkim czasie.

Wyciąga rękę i poprawia mój brylant. – Więc nie zepsujmy tego – mówi poważnie. – Jesteś niemożliwy – wzdycham. Rozglądam się po barze. Widzę, że Sam i Drew rozśmieszają mojego ojca, który ma zaczerwienione policzki. Mama skupia na sobie uwagę, niechybnie oferując gościom wycieczki po posiadłości, a Kate wygląda, jakby była pijana. Czuję na sobie miękką rękę Toma, Victoria macha wdzięcznie, a potem patrzy na Sama i przygładza jasne loki, a biedna Sal stara się jakoś wpasować, ale chociaż wciąż wygląda kwitnąco, nie ma nowego towarzysza. Uśmiecham się i patrzę na Jessego, a w tym momencie do baru wpada z powrotem Tessa. – W porządku. Rozmawiałam z twoją matką – syczy. – Pokroimy tort i przejdziemy do pierwszego tańca, więc proszę, żebyście mi nie znikali. – Odbiega zamaszyście, a ja się uśmiecham. Widzę, że żałuje, że przyjęła to zlecenie. – W porządku, kochanie? – Czuję na policzku ciepłą dłoń. – Tak – odpowiadam, choć to nieprawda. Pokłóciłam się z bratem po raz pierwszy w życiu. – Nie wyglądasz. Mówiłem ci, że chcę, żeby to był dla ciebie dobry dzień. Śmieję się w duchu. Więc trzeba było pozwolić mi pić i nie wyciągać tematu, od którego paruje mi mózg. – Nic mi nie jest – wzdycham i piję wodę. Pieprzoną wodę. Podchodzą Patrick i Irene. Mój uroczy szef dźwiga wielki prezent w torbie koloru kości słoniowej, a jego żona obleczona jest mnóstwem tkaniny w zwierzęcy wzór. Możliwe, że to jej sukienka. Bardzo rzuca się w oczy. Szybko zerkam na Jessego. – Idzie Patrick. Poniedziałek, pamiętasz? – Muszę to szybko ustalić. Jesse spogląda przez ramię. – Tak, Avo. Ale to wciąż już poniedziałek. – Kwiatuszku! – Patrick wciska mi prezent, całuje mnie w policzek, a potem wyciąga rękę do Jessego. – Panie Ward – mówi, ale marszczy brwi, gdy dostrzega kajdanki. – Proszę mówić Jesse. Dziękuję, że przyszliście. – Jesse ściska rękę Patricka. – To my dziękujemy. – Mój szef odrywa wzrok od naszych nadgarstków. – To jest Irene. – Daje znak żonie, a ona przywołuje swój najszerszy uśmiech. Śmieję się do siebie. Jest bardzo poruszona. – Miło pana poznać. – Niemal chichocze. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Jesse posyła jej uśmiech zarezerwowany tylko dla kobiet, a ona natychmiast puda jego ofiarą. Jest nieznośny! – Zapraszam, personel baru zadba o państwa. – Dziękujemy! – wykrzykuje ona. – Hotel jest zjawiskowy! – Witaj, Irene – mówię z uśmiechem. Odrywa wygłodniałe oczy od mojego męża i spogląda na mnie. Jest przerażając a, ale nie w tej chwili. Za bardzo jest zajęta prostowaniem pleców i wciąganiem brzucha. – Jak się masz? – Wyśmienicie! – śpiewa mi prosto w twarz. – Wyglądasz czarująco, Avo! – Dziękuję! – wypalam, zaskoczona. Nigdy nie powiedziała mi nic miłego, nigdy, więc nie spodziewałam się, że 7,robi to teraz. Głównie rozwodzi się nad swoim życiem towarzyskim i rozsiewa plotki o koleżankach, tak jak ona niepracujących żonach bogatych mężów. Patrick bierze ją pod łokieć i odciąga. – Pójdziemy się czegoś napić. – Wywraca oczami, a ja patrzę na niego z sympatią. Wiem, że z trudem znosi żonę. – Interesująca kobieta – zauważa Jesse i z lekkim niepokojem patrzy na jej oddalające się ciało pokryte lamparcimi cętkami. Śmieję się. – Zamienia życie Patricka w piekło. – Wyobrażam sobie. – Idzie John. – mówię. Wielki facet zmierza ku nam, jak zwykle z groźną miną. Wpatruje się w

kajdanki, a potem kiwa do mnie głową. Odwzajemniam skinienie. – Na słówko, Jesse – huczy. Jest bardzo poważny. Nie podoba mi się to, a szybki rzut oka Jessego w moją stronę nie poprawia sytuacji. Sięga do kieszeni i wyjmuje kluczyk, a ja patrzę, jak zbliża rękę do mojego nadgarstka. – Co ty robisz? – Odsuwam rękę. – John chce porozmawiać. – Ma zaciśnięte zęby. – Nie ma mowy – śmieję się. – Nie będziesz się mnie pozbywał, kiedy ci pasuje. Zapomnij, Ward. – Patrzę na Johna, ale jego twarz nic nie wyraża. – Avo, za chwilę wrócę. – Przyciąga do siebie moją rękę. – Nie! Dokąd idziesz? – Patrzę na Johna. – Dokąd on idzie? – W porząsiu, dziewczynko. – Nie jest w porząsiu! – wołam trochę może za głośno, czym ściągam na siebie przerażające spojrzenie Jessego. Mam to gdzieś. Nie wolno mu tak robić. Nie może mnie odtrącać, kiedy mu pasuje. To mój ślub! – Uważaj, co mówisz – warczy i nachyla się. – Wrócę za kilka minut. Siedź tu, jasne? Kulę się od jego agresji i pozostaję w oszołomieniu, kiedy szybko rozpina kajdanki i odchodzi. Siedzę na stołku barowym. Panna młoda w zapierającej dech w piersiach sukni, obwieszona brylantami, wśród śmiejących się, rozmawiających i raczących się drinkami gości, chce tylko wrócić do domu. Zbiera mi się na płacz, czuję się biedna, mała i bardzo skrzywdzona. Zsuwam się ze stołka i postanawiam wykorzystnć chwilę wolności, żeby zrobić siusiu. Może przy okazji trochę popłaczę. Muszę się oddalić od tych ludzi, zanim łzy gil me popłyną. Co się ze mną dzieje? – Gdzie idziesz, skarbie? – pyta mama, która właśnie podchodzi. Szybko się uśmiecham, Widzę, że wypiła za dużo Cudeniek. Włosy ma w lekkim nieładzie, ale nie zwraca uwagi, niechybnie jest na rauszu. – Do toalety. Zaraz wrócę. – Potrzebujesz pomocy? Nie wiem, gdzie się podziała Kute. – Rozgląda się po barze. – Poradzę sobie. – Zostawiam mamę i idę do toalety, złakniona czasu dla siebie. Wchodzę do środka i staję przed lustrem. Przyglądam się swojej żałosnej twarzy. Nie jestem już rozpromienioną pumą młodą. Nie mam iskierek w oczach ani szczęśliwego uśmiechu na ustach. Czuję się oszukana i bardzo poruszona. Wzdycham ciężko, szczypię się w policzki, żeby nabrały trochę koloru. Wyglądam, jakbym trochę wyblakła. – Booooże! Odwracam się w kierunku, z którego dochodzi jęk. Staję bez ruchu, wstrzymuję oddech i w jednej z kabin słyszę odgłosy szamotaniny. Ktoś uprawia seks w toalecie?! Nie! Szybko podnoszę sukienkę, żeby wyjść. To może być krępujące. Stawiam pierwszy szybki krok, ale zamieram, bo drzwi się otwierają i z kabiny wytacza się Kate. Głośno łapię powietrze, a skraj sukienki wypada mi z rąk. – Co ty tu robisz?! – pytam z niedowierzaniem. Wiem, 7,v Sam był zawiedziony, że wszystkie perwersyjne akcesoria zostały usunięte i tymczasowo zamknięte, ale mógł poczekać! Ona sztywnieje, a burza rudych loków opada na jej zszokowaną twarz. – O cholera – mówi cicho i poprawia sukienkę. – Nie mogliście zaczekać?! – pytam wstrząśnięta, ale czuję też ulgę, że nie przyłapałam na gorącym uczynku żadnego z pozostałych gości. – Słuchaj... – zaczyna, ale wtedy zza jej pleców wyłania się mężczyzna. I nie jest to Sam. Otwieram usta. – Dan?! – Nie mogę w to uwierzyć. – Co ty wyprawiasz? Wzrusza ramionami. Nie patrzy ma mnie, całą uwagę skupia na zapięciu rozporka. Patrzę to na niego, to na nią i czekam, ale żadne nic nie mówi. Po prostu stoją i patrzą wszędzie, tylko nie na mnie.

W końcu mój wściekły wzrok ląduje na Danie. – Powiedziałam ci, żebyś odpuścił! – krzyczę, a potem atakuję Kate. – A ty co? Co z wami? Niczego się nie nauczyłaś? – To nie twoja sprawa – mówi beznamiętnie Dan, a potem wychodzi z damskiej toalety i zostawia mnie z moją zbrodniczą przyjaciółką. – Kate? – dopytuję, bo wciąż nie chce mi spojrzeć w oczy. Wie, że popełniła wielki błąd. – Co z Samem? – Biedny chłopak gdzieś tam jest, niczego nieświadomy. – Nie wierzę. – Dotykam dłonią czoła i czuję, że mózg mi puchnie od nadmiaru wrażeń. Czka, chichocze, a potem opiera się o umywalkę, żeby się nie chwiać. – Bawiłam się – mówi wyniośle. – To nie twoja sprawa. – Jasne! – krzyczę i znów unoszę suknię. – W takim razie baw się dalej. – Odwracam się, wychodzę z toalety i idę prosto do gabinetu Jessego. Z altany wyniesiono stoły, ale pełno tam ludzi, bo orkiestra kusi do wyjścia na parkiet, grając jakieś standardy. Przemykam między gośćmi, rozdaję uśmiechy i robię co w mojej mocy, żeby wyglądać na szczęśliwą pannę młodą. Każdą rozmowę ucinam w zarodku. Pokłóciłam się z bratem, a teraz jeszcze z Kate. Chcę uciec z Jessem i zamknąć się w naszej bańce mydlanej, gdzie jesteśmy najszczęśliwsi, ho świat zewnętrzny z jego problemami nie zawraca nam głowy i gdzie mamy własne powody do szczęścia. Sunę korytarzem prosto do jego gabinetu, ale kiedy otwieram drzwi i dostrzegam, kto jest w środku, serce ląduje mi obok szpilek Louboutina. W pokoju są tylko dwie osoby, Jesse i... Coral.