sandra_wrobel

  • Dokumenty623
  • Odsłony79 017
  • Obserwuję117
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań51 174

A.M Chaudiere - Niewolnica -(+18)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

sandra_wrobel
EBooki

A.M Chaudiere - Niewolnica -(+18).pdf

sandra_wrobel EBooki
Użytkownik sandra_wrobel wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 232 stron)

JARZMO ZNIEWOLENIA Arina zaczerpnęła w płuca minimalną ilość ciężkiego, ciepłego powietrza. Do jej umysłu zaczęły docierać niejasne, z początku nic nieznaczące obrazy. Dopiero po dłuższej chwili była w stanie wyodrębnić poszczególne z nich. Coś boleśnie zakuło ją w piersi, gdy ze wszystkimi detalami przypomniała sobie twarz matki. Była taka pogodna i piękna. Co wieczór czytała Arinie bajki na dobranoc, bądź też snuła przeróżne opowieści, zaraz po tym jak ułożyła swą „małą córeczkę” do snu. Tamtego wieczora również tak było. Tamtego wieczora wszystko się skończyło, pomyślała Arina. Wzięła głęboki wdech i natychmiast tego pożałowała. Poczuła ostry ból, który przeszył całe jej ciało i ostał się w podbrzuszu, plecach i jednej ręce. Niechętnie otworzyła oczy, ostatecznie powracając z krainy snu do rzeczywistości. Zamrugała kilka razy powiekami, by przyzwyczaić się do panujących wokół ciemności. Mimo dobrego wzroku nie była w stanie dostrzec zbyt wiele. Wysokie sklepienie, delikatne pojedyncze błyski kryształowego żyrandola, zarysy niektórych mebli… Uświadomiwszy sobie z przykrością, gdzie dokładnie się znajduje, poczuła ciężar spoczywającego na jej piersi ramienia. Ogarnęła ją trwoga i zastygła w bezruchu. Nie wolno było jej się poruszyć. Zacisnęła powieki i skoncentrowała się na liczeniu swoich płytkich, urywanych oddechów. Musiała wytrwać do czasu, aż obudzi się śpiący obok niej mężczyzna. Anna obudziła się tuż przed wschodem słońca. Wstała, prędko acz skrupulatnie otrzepała ubranie, włożyła zniszczone buty i płaszcz i wyszła z baraku. Mroźny wiatr szarpnął gwałtownie jej odzieniem, gdy tylko znalazła się na zewnątrz. Przytrzymując poły okrycia rozejrzała się dookoła. Wzdrygnęła się na widok zalegającego po tej stronie podwórza śniegu, opuściła głowę i śpiesznym krokiem ruszyła przez spory dziedziniec w stronę rezydencji, zręcznie wymijając zaspy i liche zabudowania gospodarcze. Przed wyjściem spostrzegła, iż posłanie obok jest puste. Nie było to zaskakujące, jednak za każdym razem wywoływało w sercu Anny bezbrzeżny lęk. Zmarszczyła czoło, przyspieszywszy kroku tuż przed podnóżem białych, marmurowych schodów. W tej części posesji zimny puch starannie odgarnięto, zimowe drzewka były równo przycięte, a szerokie stopnie wypolerowane i zabezpieczone przed zamarznięciem. Przeskakiwanie po dwa naraz przyczyniło się do braku tchu, toteż na szczycie Anna była zmuszona stanąć na sekundę, by złapać oddech i cokolwiek wolniejszym krokiem przejść dalej szerokim tarasem. Uniosła dłoń, ażeby ująć ozdobną klamkę i ledwie zdołała uskoczyć w bok, gdy drzwi nagle otworzyły się gwałtownie. Chwilę później zamknęły się z cichym kliknięciem zamka. Anna ostrożnie podniosła wzrok i ujrzawszy przed sobą szczupłą twarz Ariny, wydała z siebie ciche westchnienie ulgi wyjawione obfitym obłoczkiem pary, w którą zamienił się jej oddech. Ulgę tę nieomal bezzwłocznie zastąpiło uczucie niepokoju. Arina nawet nie raczyła obdarzyć jej spojrzeniem, a to było zdumiewające. – Chodź – szepnęła i co żywo zeszła po schodach. Rad nierad, bez słowa podążyła za drobną postacią przyjaciółki, usiłując zrównać z nią krok. Ukradkiem zdołała się jej przyjrzeć, albowiem nie uszło jej uwadze drżenie w cichym głosie dziewczyny, oraz oszołomiony wzrok. W rękach dzierżyła kosz z praniem, zaciskała usta w wąską linię, a na jej czole widniała pojedyncza zmarszczka. Zdawało się, jakby poruszanie sprawiało jej pewną… trudność.

Anna otworzyła szerzej oczy, gdy dostrzegła na bladym policzku niewielkie zadrapania. Poczuła przebiegający jej po plecach lodowaty dreszcz, którego to nie wywołała zaskakująco niska w tym roku temperatura. Arina postawiła kosz na brzegu częściowo zamarzniętego zbiornika wodnego i przyklękła tuż obok. W milczeniu poczęła wyjmować i układać na ziemi poszczególne części prania. Anna obserwowała ją uważnie przez moment, po czym opadła na kolana i chwyciła jej rękę. Zacisnęła zęby, wzmocniwszy uchwyt, gdy przyjaciółka spróbowała wyrwać nadgarstek. W ciągu kilku sekund przestała się szarpać i z wyrazem rezygnacji malującym się na twarzy opuściła głowę. Wpatrzyła się w swoje zaciśnięte palce, bądź też w spoczywające na nadgarstkach dwie złote, cieniutkie bransolety. Po jednej na każdym. Umiejscowione tuż nad dłońmi, przylegające do skóry tak, że niemal nie istniała wolna przestrzeń pomiędzy, stanowiły oznakę zniewolenia. Obowiązkowo zakładano je wszystkim niewolnikom. Wykonywane z tworzyw odpowiadających pańskiemu statusowi, wspomaganych magią danego posiadacza, nie miały żadnych zapięć, a na ogół gładką powierzchnię zdobiły jedynie grawery emblinów owych dzierżycieli. Raz założone, pozostawały na miejscu bodaj na stałe, dlatego też magia przepływająca przez cienkie krążki dostosowywała ich kształt do kształtu nadgarstków, czyniąc je tym samym na tyle elastycznymi, iż zdawały się po pewnym czasie stanowić część ciała. Arina wydała z siebie głośne westchnienie, jak gdyby na jej piersi spoczywał niewidzialny ciężar. Ciemne kosmyki włosów opadły na jej teraz mocno zmarszczone czoło, a po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast otarła wierzchem drugiej dłoni. Nawet nie będąc tak blisko niej można było dostrzec, jak bardzo jest udręczona i wyczerpana. Anna powstrzymała słowa cisnące się na usta, na myśl o tym, co ten człowiek znów jej uczynił. Stłumiła uczucie ogarniającego ją żalu i delikatnie ujęła przyjaciółkę pod brodę. Przesunęła kciukiem po jej policzku i uważnie wpatrzyła się w szkliste, ciemnozielone oczy. Pełen bólu, zrozpaczony wzrok Ariny wyrażał wszystko, co chciała wiedzieć. Przyciągnęła ją ostrożnie do siebie i czule przytuliła. Arina nie zasługiwała na taki los. Po prawdzie – żadna istota Nowego Świata nie zasługiwała na takie traktowanie. Ale też żadna istota schwytana w taką niewolę nie miała zasadniczo szans na wyzwolenie. Drobną dziewczyną zaczęły wstrząsać delikatne dreszcze, oddychała płytko i nierówno, ale Anna wiedziała, że Arina nie płacze. Nigdy nie płakała. Nigdy nie krzyczała. Niezmiennie uległa, milcząca i uniżona. Bez względu na porę, posłusznie znosiła wszelakie kaprysy i wypełniała rozkazy swojego pana. Wzdrygnęła się nagle i wzięła kilka szybkich, głębokich wdechów. Najwyraźniej próbowała się uspokoić, lecz po cichym jęku, jaki zaraz po tym wyrwał się z jej piersi, Anna wywnioskowała, że jej stan fizyczny nie jest do przyjęcia, jak oceniła go na pierwszy rzut oka. Przytuliła ją mocniej do siebie. Zdumiał ją nieco fakt, że przyjaciółka bez znacznych oporów poddała się takiej chwili słabości i to na tak długo. Zazwyczaj zaciskała zęby i w ciszy oddawała się pracom, które musiała wykonać danego dnia. Wyłącznie z wyrazu jej oczu można było wyczytać, jak bardzo jest przestraszona, czy zgnębiona. Annę ogarnęło osobliwe przeczucie, iż dziewczyna traci chęć do czegokolwiek. Co gorsza, nawet gdyby chciała umrzeć – on by jej na to nie pozwolił. Z pewnością często miewała takie myśli, jednakże jeśli pozwoliłaby sobie na całkowitą rezygnację i obojętność w stosunku do daru życia, jaki otrzymała łaskawie od swego pana, zostałoby to wykorzystane przeciwko niej. Wątpliwym było uczynienie bytu niewolnicy takiej jak Arina jeszcze gorszym, ale tylko głupiec by zaryzykował. Anna zdusiła w sobie chęć do dalszych rozmyślań i przymusiła się do powolnego oddechu. Każdy niewłaściwy ruch mógł przysporzyć jej przyjaciółce dodatkowych cierpień.

Dopiero po kilkunastu minutach dech Ariny spowolnił z lekka. Wzięła jeden, ostrożny, głęboki wdech, jakby ostatecznie próbowała nad sobą zapanować i wyswobodziła się z jej objęć. Uniosła głowę, podchwycając wzrok Anny, która żywiła nadzieję, iż w chwili obecnej wygląda na zatroskaną, lecz spojrzenie ma mocne, dające oparcie. W rzeczywistości zaś, gdy patrzyła w te szmaragdowe oczy, żal ściskał ją boleśnie za serce przepełnione uczuciem bezradności i goryczą. Arina nagle zamrugała powiekami, jakoby usiłowała pozbyć się obezwładniających ją odczuć. – Powinnyśmy zabrać się do pracy – szepnęła. Annę rozbolała szczęka od zaciskania zębów. Potaknęła skinieniem głowy powstrzymując się od komentarza. No bo cóż mogła powiedzieć? Cóż uczynić? Żadne słowa ani gesty nie przyniosłyby ukojenia. Nie licząc tych zmierzających ku wyzwoleniu. Niestety, obie były niewolnicami jednego z najpotężniejszych magów Nowej Europy, zatem nie miały szans na wyzwolenie. Zwłaszcza Arina, będąca jego ulubienicą. Piękna, zdyscyplinowana nałożnica. Nigdy nie wahał się przed robieniem jej krzywdy w ten, czy inny sposób. Nie miało znaczenia tudzież to, że Arina sama była magiem, a wręcz pogarszało jej sytuację. Gdyby nie pierścień na jej palcu, Anna nie byłaby świadoma z kim obcuje na co dzień, bowiem przyjaciółka nie nawykła do zwierzania się. Oczywistym było wyłącznie to, iż służyła Azarelowi na długo przed pojmaniem Anny i mimowolnie stała się od samego początku jakoby przewodnikiem nowej niewolnicy, choć była od niej młodsza. Przypuszczalnie, dlatego że pragnęła oszczędzić jej tego, przez co sama przechodzi. Przynajmniej w pewnym stopniu. I w pewnym stopniu – co nadzwyczajne – jej się to udało. Ponadto, Anna poprzez swoje nieposłuszeństwo i niewiedzę nieustannie sprowadzała na siebie kłopoty, za które obrywały obydwie. Przez szkliste oczy Ariny przebiegł cień bólu. Opuściła wzrok i odruchowo potarła drżącymi palcami obojczyk. Anna, zmarszczywszy brwi, przyjrzała się jej uważniej. Westchnęła ciężko i pokręciła głową ze zrezygnowaniem, po czym uniosła dłoń i niepewnie dotknęła palców Ariny. Dziewczyna znieruchomiała. Opuściła rękę i zacisnęła usta. Oczywiście, że jej się to nie podoba, pomyślała, lecz muszę sprawdzić. Drugą dłonią pchnęła nieznacznie pranie, by móc się przybliżyć i delikatnie odpięła kilka guzików jej wyświechtanej koszuli. Arina zadrżała, gdy rozsunęły się szorstkie poły materiału. Anna wciągnęła głośno powietrze w płuca i zaklęła pod nosem. Przypatrywała się przez moment jasnej skórze, a następnie przejechała bezwiednie koniuszkiem palca wzdłuż cienkiej czerwonej linii, biegnącej od prawego obojczyka Ariny, aż po zagłębienie między piersiami. Arina skrzywiła się, lecz zachowała milczenie. Pozwoliła, by Anna zakończyła oględziny, które po raz kolejny utwierdziły ją w przekonaniu, że ich pan, to despota. Ponownie poczuła wzbierający w niej, bezsilny gniew, ale stłumiła w sobie wszelkie niepożądane odruchy, by swoim dotykiem nie wyrządzić jeszcze większej krzywdy. Oceniła stan siniaków na jej plechach, długość i ilość nowych blizn, a także ich głębokość i znów zacisnęła zęby, ostrożnie naciągając koszulę na szczupłe ramiona dziewczyny. Arina szybko zapięła guziki i zaczęła segregować pranie. Nie podniosła wzroku, ani nie odezwała się do samego końca wydzielonej pracy. Anna także nie odważyła się wyrazić swojej opinii. Wiedziała, że przyjaciółka potrzebuje czasu, by sobie z tym poradzić. Przydałoby się także nieco spokoju, porządnego snu i przyzwoitego jedzenia, pomyślała z żalem. Ale to nie leżało już w ich zasięgu. Jedyną znośną stroną sytuacji, w jakiej się znajdowały, było to, że ich pan, prawie natychmiast, magicznie zasklepiał brzegi ran, które zadawał, by niewolnicza krew, jak zwykł mawiać, nie poplamiła jego łoża, czy też drogich dywanów.

Ze względu na jego ciche przymierza i ponadprzeciętną ilość mocy na ogół nie trafiali się śmiałkowie próbujący odebrać mu cokolwiek z tego, co posiadał. Zwłaszcza na jego własnym terytorium. Tygrys, którego trzymał jak udomowionego psa, także nie stanowił ku temu zachęty, toteż Anna zaczęła przyzwyczajać się do myśli, że będą mu służyć, dopóki on sam nie postanowi tego zakończyć. Tylko głupcy próbują ucieczki. I w większości przypadków nie wychodzą na tym dobrze. Gdyby nawet komuś kiedykolwiek udało się uciec – w pojedynkę nie przeżyłby ani w Europie, ani na pobliskim pustkowiu. Rozwiesiły pranie w szopie na tyłach baraków, które zajmowali niewolnicy Azarela, po czym Arina zaprowadziła Annę do kuchni tylnym wejściem rezydencji. Jej samej nie wolno było poruszać się swobodnie i własnowolnie po tym domu, chyba że robiła porządki lub została wezwana. Przeważnie zajmowała się gotowaniem, jako że jej przyjaciółka miała o tym niewielkie pojęcie, czego przyczyną był zapewne młody wiek, w którym została pojmana w niewolę. Anna nie potrafiła sobie wyobrazić, że można służyć takiemu tyranowi przez tak długi okres, przez jaki służyła mu Arina. Niewolnik jednak, choćby nie wiem jak odważny i silny, nie miał szans w starciu z tymi magami. W dodatku ona wciąż była taka młoda... Mimo tego, że Arina była milcząca przez większość czasu, zamknięta w sobie i wystraszona – choć starała się to ukryć – często dało się dostrzec błyski bystrej inteligencji w jej oczach, a w jej mowie i ruchach znamiona dobrego wychowania i szlachetnego pochodzenia. Niczego to jednak nie zmieniało. W obliczu tego, z czym musiała mierzyć się każdego dnia, a potem niemal każdej nocy, stawała się tak pokorna, jak gdyby nic innego nie miało już dla niej znaczenia. Anna potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się natrętnych myśli i uniosła wzrok znad kociołka z kolejną wymyślną potrawą, którą ich pan zażyczył sobie na obiad. Przebiegła wzrokiem po otaczającej ją przestrzeni w doskonale wyposażonej kuchni. Poczuła przebiegający jej po plecach zimny dreszcz, pojawiający się znikąd o wiele częściej, gdy nie było w pobliżu Ariny. Lękała się o nią, chociaż ona zawsze powtarzała, że nie powinna się tak angażować, bo jako jedna z niewielu ma jeszcze nikłą szansę na wydostanie się stąd. Annie wydawało się to śmieszne, tudzież po głębszym namyśle uświadamiała sobie, dlaczego przyjaciółka tak mawia. Anna także była młodą kobietą, przeciętną ludzką gospodynią. Ich pan interesował się nią tylko wtedy, gdy coś mu nie smakowało, gdy w idealnie posprzątanej rezydencji znajdywał jakiś szczegół, który mu nie przypasował. W dodatku nie służyła długo, a z nowymi niewolnicami zawsze był problem. No i czysty przypadek sprawił, że do niego trafiła. Z tego co się orientowała, Azarel nigdy nie wybierał ludzkich kobiet do służby. Bardziej przydatni byli mężczyźni, którzy na ogół także potrafili gotować i sprzątać. Gdyby nadarzyła się okazja do ucieczki i Anna by z niej skorzystała, prawdopodobnie nawet by jej nie szukano. Z Ariną zaś było inaczej. Była jego zniewolonym magiem. Jak piękny, zdolny ptaszek w złotej klatce. Magowie rzadko trafiali do niewoli, ponieważ trzymanie ich było niebezpieczne przez wzgląd na posiadaną moc. Zazwyczaj, tylko takie indywidua, jak ich pan, polowali na tych słabszych i zabijali ich, by uzyskać tę resztkę, która pozostawała po wyczerpującej walce. Magowie Nowej Europy poszukiwali wszelakich sposobów na to, aby każdego dnia powiększać swoją potęgę. Anna nie raz była świadkiem przerażających scen, mających miejsce podczas tego procederu. Nie było to dozwolone, jednakowoż miasta ówczesnej Europy cechowało całkowite bezprawie. Podobnie zresztą, jak większość miejsc na Ziemi, które przetrwały katastrofę. W przypadku Ariny o zniewoleniu zadecydował bodajże jej wiek. Była dzieckiem, gdy ją

pojmał i postanowił zatrzymać, gdyż moc dziecka nie jest tak ukształtowana jak dorosłego maga. W dodatku miał na nią sposób, po którym nie była w stanie przeciwstawić się niczemu. Anna wzdrygnęła się i wbiła wzrok w drzwi, zastanowiwszy się, gdzie też ona mogła pójść. Każdego dnia zwykła pomagać jej przy przygotowaniach. Nakrywała do stołu, zbierała poobiednie naczynia, a następnie znów jej pomagała. Starały się nawzajem odciążać od nadmiaru obowiązków. Odetchnęła głęboko, kiedy Arina nagle pojawiła się w drzwiach. Trzymała w rękach pióro i kawałek kartki, w którą wpatrywała się ze zmarszczonym czołem. Gdy drzwi się za nią zamknęły, podniosła wzrok, a kącik jej ust uniósł się nieznacznie w górę. Anna bardzo by chciała zobaczyć, jak wygląda ta dziewczyna, gdy szeroko uśmiecha się ze szczęścia. Jak wygląda, gdy w ogóle się uśmiecha... Arina podeszła do niej i rozpostarła kartkę na blacie, opierając na nim dłonie. – Trzeba wybrać się na targ – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje pismo. – Nie wiem co jeszcze mam zapisać… – ściągnęła brwi, spojrzawszy pytająco na przyjaciółkę. Anna przez chwilę bacznie się jej przyglądała, po czym rzuciła okiem na stronę. Zapisała dość długą listę zakupów. Jej pismo było eleganckie i drobne, jakoby od dziecka ćwiczyła się w kaligrafii. Przebiegła wzrokiem przez równe linijki dwa razy. Zamyśliła się. – Spodziewamy się gości? – spytała. Arina spochmurniała. Zacisnęła usta i odłożywszy pióro obróciła się, oparła o blat i założyła ręce. – W istocie – odparła sucho. Z takiej okazji jak ta chwila trzeba było natychmiast skorzystać. Arina z rzadka wdawała się w dysputy, a jeszcze rzadziej pokazywała, że coś ją złości bądź denerwuje. Anna uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do szafki z napojami. Poszperała w niej chwilę w poszukiwaniu ukrytej przez siebie butelki. Gdy wymacała szorstkie szkło, wydała z siebie pomruk zadowolenia i obróciła się w stronę Ariny. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy Anna zamachała jej przed nosem gęstawym, złotym płynem. – Oszalałaś? – syknęła, rzuciwszy pobieżne, zlęknione spojrzenie w stronę drzwi. Anna wzruszyła ramionami. – Trzeba się jakoś do tego przygotować. Widząc niechęć w oczach przyjaciółki, prędko sięgnęła po dwie szklanki i nalała do nich po krztynie napoju. Wcisnęła jedną z nich w dłoń Ariny i ponownie, z rozmysłem ukryła butelkę. Wychyliła zawartość swojej jednym haustem, lekko się krzywiąc i niemal natychmiast poczuła rozkoszne ciepło rozchodzące się jej po ciele. Uśmiechnęła się. Zaraz po tym umyła szkło i odstawiła na miejsce. Spojrzała na Arinę, która przenosiła oczy to na szklankę, to na nią. – No już, dobrze ci to zrobi – ponagliła. Arina popatrzyła na Annę, jakby w tym momencie uznała, iż jej przyjaciółka właśnie definitywnie obnażyła swą obłąkańczą naturę. Potrząsnęła głową. – To goms – odrzekła wychowawczym tonem, jak gdyby pragnęła to jej uprzytomnić. – Och, doskonale wiem co to jest, Arino. Pij – wskazała brodą wejście do kuchni. – Lepiej się nie ociągać. Dziewczyna ponownie zerknęła w stronę drzwi, wbijając niedowierzający wzrok w Annę. – Wiesz co będzie, gdy on się dowie? – Nie dowie się.

– Wyczuje… – Nie wyczuje. – Anna pozwoliła sobie na westchnienie zniecierpliwienia. – To nie wampir. Nie ma takiego dobrego węchu. Poza tym, ten zapach łatwo zagłuszyć, a my przecież wybieramy się na targ. Wyraz szeroko otwartych oczu Ariny złagodniał nieco, gdy dotarło do niej ukryte znaczenie tych słów. Wpatrzyła się w napój z cichym westchnieniem. – Nie dam rady ustać po tym na nogach… Anna uśmiechnęła się łobuzersko. – Ależ dasz. Pij! – poleciła z lekka rozkazującym tonem. Arina uniosła głowę, prychnęła cicho, dostrzegając ten uśmiech i szybko opróżniła zawartość szklanki kilkoma drobnymi łykami. Oddała szkło przyjaciółce i z zamyślonym wyrazem twarzy utkwiła spojrzenie w podłodze. Goms był napojem wysokoalkoholowym wytwarzanym przez wampiry dla wampirów. Pozostali rzadko go pijali ze względu na jego moc i nie całkiem znane składniki. Arina zastanawiała się, jak jej obłąkana przyjaciółka w ogóle posiadła ten trunek? Niemniej jednak, niechętnie musiała przyznać, iż to złudne poczucie przyjemności jakie na chwilę dawał było jej potrzebne. Czuła rozchodzące się po ciele ciepło, które zdawało się ogrzewać jej wnętrze od głowy, aż po stopy. Nie wątpiła, iż wywoła to u niej równie przyjemne, aczkolwiek niebezpieczne odurzenie umysłu. Wszelako, żeby całkowicie była zdolna do zaprzestania rozmyślań, musiałaby wypić o wiele więcej. Goms działał na magów nieco słabiej, niż na ludzi, lecz obecne wyczerpanie jej organizmu czyniło ich odporność niemalże porównywalną. Jej przyjaciółka zaś przypuszczalnie będzie musiała chodzić przy ścianach przez resztę dnia… Arina pokręciła głową z dezaprobatą i przyjrzała się Annie, która ciągle się w nią wpatrywała, jakby chciała odgadnąć, czy ta ma zamiar przewrócić się teraz, czy za chwilę. – Jeszcze stoję, Anno – powiedziała cicho. Anna uśmiechnęła się szerzej. – Mówiłam, że dobrze ci zrobi. Arina parsknęła, ale potaknęła. – To nie oznacza, że nam wolno… Nie chcę wiedzieć skąd masz tę butelkę, prawda? Przyjaciółka pokręciła przecząco głową. – Oj nie chcesz. Szkoda byłoby dokładać ci siwizny. Kącik ust Ariny drgnął. Wiedziała, że w jej włosach nie ma żadnych siwych kosmyków. Jak na człowieka, Anna miała specyficzny sposób bycia. Nawet będąc tu trzy lata, nie straciła ukrytego gdzieś w głębi poczucia humoru i zadziorności, która zresztą często doprowadzała do tego, że to Arina musiała stawać na głowie, by obie nie dostały. O tym jednak przyjaciółka już nie wiedziała, a ona nie miała zamiaru jej wtajemniczać. Ten bezsensowny optymizm Anny – samej Arinie niekiedy był potrzebny jak powietrze. Poczuła, że ogarnia ją poczucie więzi z tą dziewczyną. Potrząsnęła głową wzdychając cicho. – Może powiesz mi zatem, co jeszcze powinnam zapisać? Anna natychmiast spoważniała. Podeszła do blatu i jeszcze raz przyjrzała się liście zakupów. Arina poczęła przeskakiwać spojrzeniem po kuchennych sprzętach, cierpliwie czekając, aż przyjaciółka się zastanowi. – Kto przyjeżdża? – zapytała Anna, nie podnosząc wzroku.

Arinę przebiegł zimny dreszcz. Zatrzymała spojrzenie na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie i ściągnęła brwi. – Sail – mruknęła. Usłyszała jak dziewczyna wciąga ze świstem powietrze. Kątem oka dostrzegła, że obraca ku niej głowę. Przyjrzała się jej uważnie. – Z bratem? – w jej tonie znać było niepokój. Potaknęła. – Owszem. Anna wzięła kolejny głęboki wdech i spojrzała na kartkę. – Zatem powinnyśmy dokupić jeszcze… Arina bez słowa obróciła się i zaczęła dopisywać wymieniane przez nią produkty. Kilkanaście minut później, starając się, by nikt ich nie zauważył, opuściły rezydencję. Przyjazd Sail nie wróżył nic dobrego. Mieszkała w tym samym miejscu co pozostali jej pobratymcy , lecz w innej mieścinie. By się tu dostać, musiała przemierzyć prawie całą Nową Europę, co znaczyło, że poprzez trud tej podróży ich pan będzie ją gościł tak długo, jak sobie tego zażyczy. Sail zwiastowała równocześnie i kłopoty i odrobinę spokoju. Była bliską przyjaciółką Azarela. Jego kochanką. Niestety, on robił wszystko, na co ona miała ochotę. Arina niejednokrotnie doświadczyła na własnej skórze okrucieństw tej kobiety. Przypuszczalnie, Sail była zazdrosna o to, że takie obrzydliwe stworzenie – jak zwykła nazywać Arinę – może być tak pożądane przez potężnego i niebywale urodziwego maga, jakim był Azarel. Mógł mieć każdą kobietę. I niezbyt się wzbraniał przed czerpaniem z tego. Jednak nigdy na dłużej żadnej przy sobie nie zatrzymywał. Według niego, magiczki były zbyt niezależnymi partnerkami. Nie mógłby robić z nimi tego, na co skazana była Arina. To przyczyniało się do niniejszego – choćby usatysfakcjonowany – zawsze wracał do swojej uniżonej nałożnicy. I to właśnie było przekleństwem Ariny i odbierało jej wszelakie możliwości wydostania się z niewoli. Ona sama była swoim przekleństwem… Arina wzdrygnęła się. Niezliczoną ilość razy widziała jak Sail traktuje swych niewolników, a miała ich o wiele więcej, niż Azarel. W ogólności, to różnica między nimi polegała wyłącznie na tym, że ona dość często po prostu zabijała służących. Choć sama przez większość czasu pragnęła, by pozwolono jej umrzeć – Arina im nie zazdrościła. Śmierć jaką umierali była… Wzdrygnęła się ponownie i przymknęła powieki. Nie potrafiła nawet opisać tego, czego nigdy nie zdoła zapomnieć. Magowie Nowej Europy stanowili jedyną frakcję magów trzymającą inne istoty w niewoli. Samozwańczy władcy określali siebie mianem Aszarte, co tłumaczono na wiele sposobów, w zależności od miejsca pobytu. Tutaj znaczenie miały wszelakie sformułowania zawierające w sobie słowo bóstwo, a także to co boskie i niezwyciężone. Rzadko kiedy zawierali między sobą przymierza. Czynili wszystko, by stać się potężniejszymi od przeciętnego maga, co gorsza zabijali innych, rabowali ich dobytki, burzyli domy… Siali zniszczenie na swej drodze. Arinę schwytano w jej trzynaste urodziny. Napaść na magiczną rodzinę była ogromnym ryzykiem. Niewielu uchodziło za stosownie silnych i śmiałych, ażeby się tego dopuścić. A jednak najwyraźniej ślepy los sprawił, że to miedzy innymi jej bliscy padli ich ofiarą. Owego czasu po raz pierwszy się zintegrowali. Utworzyli niewielką grupę powiązaną niepisanym, tymczasowym sojuszem i przeszli nocą przez Nowy Orlean. Z perfekcyjnie

dopracowanym planem nie zastanawiali się nad tym, do którego domu wejść najpierw, po prostu to wiedzieli. Każdy ich ruch był przemyślany i precyzyjny. Zgładzili wtenczas kilka wybranych potężnych rodzin magicznych, albowiem żadna nie spodziewała się jakiegokolwiek ataku. Pomimo ostrej obrony nikomu nie udało się przeżyć. Wyłącznie Arinie, której matka poleciła się ukryć, i której to Arina po raz pierwszy nie usłuchała. Sail i Azarela łączyło jedno z takich przymierzy. On za wszelką cenę zamierzał je utrzymać, boć ta kobieta była równie potężnym magiem. W obliczu większego zagrożenia zyskiwał niemal pewność, iż przybędzie mu z pomocą. I że zabierze ze sobą Pariasa – swojego brata, na równi utalentowanego maga. Dla niewolników Azarela dzień ich przyjazdu i cały pobyt w rezydencji oznaczał jeszcze cięższą pracę i jeszcze gorsze traktowanie. Arina poczuła potrząsanie i otworzyła oczy. Ujrzała przed sobą zatroskaną twarz Anny. Targ dawał im pewien rodzaj swobody. Robiły zakupy najszybciej, jak to tylko było możliwe, po czym zazwyczaj zostawało im nieco z wyznaczonego czasu, który potajemnie mogły wykorzystać w dowolny sposób. Musiały jedynie uważać, aby nikt ich nie zauważył, bo donosicielstwo było tu bardzo powszechne. Tym razem uwinęły się w błyskawicznym tempie. Arina nie wątpiła, że przyjaciółka tak gania, chcąc wydłużyć czas wolny przez wzgląd na nią. Zdawała sobie sprawę z tego, jak musi wyglądać, skoro tak źle się czuła. Sądziła natomiast, iż jej stan nie jest zanadto widoczny. Najwyraźniej się myliła. Anna zaciągnęła ją do jednego z ogrodzonych sadów owocowych. W drodze, nieustannie się rozglądając, raz po raz marszczyła czoło, zaś Arina obserwowała przyjaciółkę i zastanawiała się o czym też może rozmyślać. Siłą posadziła ją pod jednym z dobrze zarośniętych drzew i zniknęła w krzakach. Gdy wróciła, wysypała na trawę naręcze czerwonych jabłek i zmusiła ją do zjedzenia kilku z nich. Pomimo pory chłodów i zimowych temperatur sady magów były zielone i przyjemnie ciepłe. Mur stanowił podstawę bariery magicznej, która osłaniała od niekorzystnych warunków wszystko wewnątrz niego. Arina nie protestowała, choć bez ustanku odczuwała ból w podbrzuszu, a zaciśnięte gardło i żołądek niespecjalne nadawały się do czegokolwiek z racji ogólnego wyczerpania. Nawet nie była głodna, jakkolwiek jabłka okazały się bardzo smaczne i soczyste. Oparte o ten sam pień, w ciszy przesiedziały dobre dwadzieścia minut, każda pogrążona we własnych myślach. Arina była niezmiernie wdzięczna za tę chwilę spokoju, o którą postarała się jej przyjaciółka. Zamrugała powiekami, by odpędzić zmęczenie i popatrzyła pytająco w jasne oczy Anny. Anna usiadła przed nią ze skrzyżowanymi nogami, a jej miodowe włosy opadły na życzliwą twarz. – Jak się czujesz? – zapytała. W jej głosie pobrzmiewała nutka strachu. – Wyglądasz okropnie. Arina prychnęła cicho i z wysiłkiem podciągnęła kolana pod brodę obejmując je ramionami. – Nie najlepiej – odparła szczerze. Nie widziała większego sensu w mówieniu nieprawdy, jako że przyjaciółka i tak zawsze wiedziała, kiedy próbowała coś zataić. Oparła brodę na nogach. Anna zmarszczyła czoło. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że się zamyśliła. – Może… może mogłabym ci jakoś pomóc, gdy wrócimy? – zasugerowała cicho, wpatrzona gdzieś w przestrzeń. Arina uniosła brwi.

– Pomóc? Jak chcesz mi pomóc? – Mogłabym iść za ciebie do… – Nie. Anna spojrzała na nią ze zdumieniem. Ją samą zaskoczyła siła własnego głosu, ale co też ta dziewczyna sobie ubzdurała? Iść za nią? Podniosła się i otrzepała ubranie. – Wracamy – oznajmiła. Odeszła na bok, by przyjaciółka mogła wstać. Zaczęła zbierać zakupy. Anna stała bez ruchu i przyglądała się jej z zaciśniętymi ustami. – Mogę cię zastąpić i nawet nie będziesz o tym wiedziała – wypaliła. Arinę przeszedł dreszcz przerażenia. Wyprostowała się i wbiła w nią chłodne spojrzenie. – Nie będę wiedziała? – warknęła. – Czy ty zdajesz sobie sprawę z powagi swoich słów? Potaknęła. – Nie musisz przejmować na siebie tego… Urwała, gdy Arina złapała się obiema rękami za głowę i zacisnęła powieki. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Czuła, że robi jej się słabo ze strachu. Złapała kilka szybkich oddechów, otworzyła oczy i chwyciła przyjaciółkę za ramiona. Spojrzała na nią ostro. – Jeśli uczynisz coś takiego – powiedziała powoli – zniweczysz wszystko to, o co do tej pory zabiegałam. Mało tego – Arina zacisnęła mocniej palce ignorując grymas na twarzy Anny – narazisz się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie pozwolę, by on zrobił ci to, co mógłby zrobić, gdybyś do niego poszła. Mogłabyś tego nie przeżyć, a ja nie chcę oglądać później twojego martwego, zmaltretowanego ciała. Zwolniła uchwyt i wzdrygnąwszy się, odeszła na kilka kroków. Wzięła głęboki wdech. Przymknęła na chwilę powieki, a gdy ponownie spojrzała na Annę, w oczach dziewczyny malowała się skrucha. Arina przymusiła się do przybrania łagodniejszego tonu, chociaż wewnątrz niej wszystko dygotało ze strachu i gniewu. – Anno, zrozum… Nie zniosłabym takiego widoku… – powiedziała tak cicho, że ledwie sama dosłyszała swoje słowa. Anna przyglądała się bacznie jej twarzy. – Przepraszam – szepnęła, spuściwszy wzrok. Podeszła bliżej i objęła czule Arinę. – Mi także ciężko jest patrzeć na ciebie po tym, jak od niego wracasz. Jej głos zdawał się być przytłumiony przez szloch. Arina odwzajemniła uścisk. – Wiesz o tym, że moja odporność jest znacznie większa, niż twoja – szepnęła w jej włosy. Westchnęła i odsunęła ją od siebie na wyciągnięcie ramion. W jej oczach lśniły powstrzymywane łzy. – Ja przeżyję – dodała. – Dlatego proszę, nie narażaj się bezsensownie na takie niebezpieczeństwo. Skinęła nieznacznie głową. Arina obserwowała ją przez moment, po czym wypuściła z objęć i zebrała siatki z zakupami. – Powinnyśmy się pospieszyć – mruknęła, podając jej część z nich. Ruszyła w stronę wyjścia z sadu. Jej przyjaciółka czasem miewała niebywale absurdalne pomysły. Ale tenże doszczętnie wytrącił Arinę z równowagi. Nie zdołała sobie wyobrazić tego, co by było, gdyby stało się tak, jak nieopatrznie sugerowała Anna. Azarel zapewne by nie przystał na jej propozycję, ale istniało

ryzyko, że mogłaby wydać się mu kusząca. Wszak nie ma na świecie niewolnicy, która sama zaproponowałaby swojemu oprawcy zaspokojenie go w łóżku. Nałożnicą nie zostaje się własnowolnie. Po powrocie do posiadłości Azarela Arina uznała, iż zbyt długo ich nie było. Pozostali jego niewolnicy krzątali się nerwowo przy różnych zajęciach. Coś musiało się wydarzyć podczas ich nieobecności. Prędko pomogła Annie posegregować zakupy, tudzież poleciła jej pozostać w kuchni i zająć się kolacją. Sama zaś weszła w ciche korytarze domostwa. Ostrożnie, tak by nie narobić hałasu przemierzyła kilka z nich. Nikogo po drodze nie zastała. Ściągnęła brwi, zatrzymawszy się na moment w miejscu. Rozejrzała się. Wszędzie panował ład i porządek. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Jedynie ta cisza była niepokojąca. Zdawała się gęstnieć z minuty na minutę. Arina usłyszała za sobą szybkie, przytłumione kroki, ale nim zdołała się odwrócić, jakaś ręka pchnęła ją gwałtownie na ścianę i docisnęła. Poczuła chropowatą fakturę muru na policzku, a chwilę potem napierający na nią ciężar postawnego mężczyzny. – Jesteś wreszcie – szepnął chrapliwie Azarel prosto do jej ucha. Przeszedł ją dreszcz przerażenia. Zacisnęła powieki. – Odniosłem wrażenie, że pragniesz się ode mnie uwolnić – ciągnął. – Wiesz, że taka próba byłaby ostatnim pozytywnym epizodem w twym życiu? Arina zastanowiła się, czy on oczekuje odpowiedzi. Najwyraźniej nie oczekiwał. Poczuła jego szorstką dłoń wsuwającą się powoli pod jej koszulę. Nacisk na jej ciało zwiększył się do tego stopnia, że ledwie mogła oddychać. Serce waliło jej jak oszalałe, lecz zdusiła w sobie wszelakie interakcje. I tak na nic by się nie zdały. Azarel przeciągnął palcami po niedawno zadanych cięciach i zaśmiał się gardłowo, gdy zadrżała wstrząsana bólem. Zacisnęła zęby. Oddychała zbyt szybko, ale nie potrafiła się opanować. Jego wilgotne wargi przesunęły się po jej szyi, wywołując następny dreszcz. Szybkim ruchem obrócił ją przodem do siebie i docisnął do ściany. Siła pchnięcia odebrała jej na chwilę oddech. Uniosła powieki i z trudem zaczerpnąwszy powietrza, kątem oka zauważyła jakiś ruch w końcu korytarza. Anna. Arina otworzyła szerzej oczy ogarnięta paniką. Gdy Azarel rozciągnął poły jej koszuli i wpatrzył się w ledwie zasklepione blizny, posłała nierozważnej dziewczynie rozkazujące spojrzenie – tamta musiała natychmiast się stąd oddalić. Anna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Sprawiała wrażenie jak gdyby nogi całkowicie odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się lekko, a jej twarz wykrzywiło przerażenie. Gdy zrozumiała na co właśnie patrzy, bezszelestnie, acz z widoczną niechęcią wycofała się za załom. Arina żywiła tylko nadzieję, że nieopatrzna dziewczyna odeszła dostatecznie daleko, by niczego nie usłyszeć. Ostatnią rzeczą jakiej by pragnęła było to, żeby ktokolwiek, a zwłaszcza jej przyjaciółka, stał się świadkiem poczynań ich pana. Poczuła drgania magii gdzieś wewnątrz siebie. Azarel przerwał dopiero co podjętą próbę pozbycia się jej spodni i wbił w nią swój drapieżny wzrok. Niedobrze, pomyślała Arina. – Twoja magia się budzi – syknął. W nozdrza uderzył ją zapach alkoholu. Spuściła wzrok i stłumiła drżenie. Nietrzeźwy Azarel i objawy ustępowania z jej organizmu trucizny miały zazwyczaj jedno zakończenie. Ale dlaczego był nietrzeźwy? Azarel warknął cicho przez zaciśnięte zęby i szarpnął ją za ramię. Skrzywiła się. Pociągnął ją w głąb domu do swojej sypialni. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi najbardziej luksusowego pokoju w tej rezydencji,

pan Ariny pchnął ją ostentacyjnie na łóżko. W jego oczach błysnął zimny gniew. Skuliła się w sobie, jednak on nie zbliżył się do niej, a obrócił na pięcie i przemierzywszy sypialnię podszedł do komody. Wyciągnął z niej znajomą fiolkę skrzącego się płynu. Arina drgnęła na ten widok i cofnęła się aż pod wezgłowie. Objęła kolana ramionami. Azarel odwrócił się ku niej. Jego usta wygięły się w szyderczym uśmiechu. – Na nic ci się to zda, kochana – oznajmił widząc jej skuloną sylwetkę. Usiadł na brzegu wielkiego łoża i przyciągnął ją do siebie za pomocą magicznej bariery. Szarpnął ją za włosy, mocno odchylając jej głowę w tył. Arina wiedziała, że jak zacznie się szamotać, to go jedynie rozochoci, toteż zastygła w bezruchu. Wpatrzyła się w nierówności na wysokim suficie. Mimowolnie jęknęła, gdy igła przebiła cienką skórę jej szyi wbijając się wprost w pulsującą żyłę. Azarel zaśmiał się ohydnie, odpychając ją od siebie. Drżąc, oparła dłonie na miękkim materacu i utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, poczuła że jest bliska utraty świadomości. Dawka tej ziołowej trucizny, którą podał jej już po raz drugi dzisiejszego dnia, tym razem była stanowczo zbyt wysoka. Pomimo wszystko, jednak wolała pozostawać bardziej świadomą. Na jej ramieniu ponownie zacisnęła się jego stalowa dłoń. Zawartość żołądka wywróciła jej się do góry nogami, gdy Aszarte przycisnął ją swoim potężnym ciałem do materaca. Zawisł nad nią i zaczął bacznie przyglądać się jej twarzy. Arina usiłowała za wszelką cenę utrzymać kontakt z rzeczywistością, ale nie było to łatwe. Czuła zawroty głowy i mdłości, jej serce biło jeszcze szybciej, co było po prawdzie raczej niemożliwe, a oddech stał się płytki i bolesny. Przed oczami migotały jej białe punkciki. Jego dech smagał jej twarz, a lubieżny grymas wykrzywiający mu wargi mówił sam za siebie. Lewą ręką obrócił nagle jej głowę w bok i przytrzymawszy, prawą sięgnął do szuflady stojącej przy łóżku szafki i wyjął z niej srebrny sztylet. Arina poczuła, że traci zmysły ze strachu. Usiłowała zwalczyć rozchodzącą się po jej ciele truciznę blokującą jej naturalne odruchy, ale nie była w stanie. Azarel położył ostrze na poduszce obok i szarpnął gwałtownie zamkiem jej spodni. Zacisnęła powieki i zazgrzytała zębami. Na granicy świadomości usłyszała odgłos rozdzieranego materiału, następnie poczuła ciężar na biodrach i dotkliwy, raptowny moment bólu, gdy się w niej znalazł. Stłumiła jęk, oczekując nieuchronnego, lecz jej oprawca jakoby zastygł w bezruchu. Otworzyła oczy w momencie, w którym sięgał po sztylet i natychmiast tego pożałowała. Docisnął jej głowę do poduszki tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Jęknęła, czując ból rozcinanej skóry. Jego źródło przeniosło się następnie na lędźwie, kiedy wznowił ostre ruchy. Brakowało jej tchu. Narkotyk odbierał świadomość, a ten ostry ból ją przywracał. Miała ochotę krzyczeć, ale głos uwiązł gdzieś w gardle. Kilka radykalnych pchnięć i znów ból rozcinanej skóry, tym razem głęboko… w okolicy obojczyka, a może niżej… aż pociemniało jej przed oczami. Wstrząsnął nią silny dreszcz i przestała myśleć całkowicie, posłusznie poddając się woli swojego pana. Nieoczekiwanie wszystko ustało. Nacisk na jej pierś i biodra zelżał. Arina wzięła raptowny, głęboki wdech… i pogrążyła się w ciemności. Ostry zapach wdarł się w jej nozdrza, momentalnie przywracając świadomość. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza w płuca, siadając nagle. Poczuła falę piekącego bólu szybko rozprzestrzeniającą się po jej ciele i pożałowała swojej impulsywnej reakcji. Czuła, że jest na krawędzi wtórnego omdlenia. Czyjeś palce zacisnęły się na jej podbródku, szarpnęły w górę. Arina zamrugała powiekami. Przed sobą ujrzała twarz Azarela. Narkotyk tłumił jej zmysły, toteż wpatrzyła się w

jego czarne oczy z obojętnością, nie ze strachem. Zauważyła, że zaciska usta przyglądając się jej, jakby coś mu się nie podobało. Albo też niepokoiło? Nie, wszak aktualnie nie potrafiła poprawnie ocenić sytuacji... Uniósł rękę i ponownie poczuła ten zapach. Drgnęła, znów zamrugawszy. Puścił ją i wstał. Oparła dłonie na pościeli, żeby powstrzymać upadek i zmarszczyła czoło, dostrzegłszy na nich kropelki krwi. – Możesz odejść – dosłyszała z oddali. Z wysiłkiem uniosła głowę. Stał bokiem do niej przy komodzie i wycierał ostrze srebrnego sztyletu. Wyczuwając na sobie jej wzrok, obrócił się ku niej, ostrożnie go odkładając, zaś Arina, napotkawszy jego groźne spojrzenie, prędko opuściła głowę. Poczuła przypływ paniki, gdy usłyszała, że się do niej zbliża. Chwycił ją za włosy i zmusił, by na niego popatrzyła. – Powiedziałem wyjdź! – rozkazał. Odsunął się od niej z wyrazem pogardy na twarzy i wrócił do przerwanej czynności. Arina wzdrygnęła się, zacisnęła zęby i skupiła całą swoją wolę, by zmusić obolałe ciało do ruchu. Z wysiłkiem dźwignęła się na nogi i zachwiała. Musiała chwycić się ramy łóżka, by nie upaść. Zawroty głowy i mdłości powróciły, jednak przejmujący ból przechodzący przez jej ciało przywracał jasność umysłu. Azarel podszedł do niej ponownie. – Włóż to – polecił. W wyciągniętej ręce trzymał satynowy szlafrok. – I posprzątaj tu, zanim wyjdziesz. – Wcisnął jej w dłoń okrycie i szybkim krokiem opuścił sypialnię. Arina usiadła na łóżku z cichym jękiem. Ukryła twarz w dłoniach. Starała zmusić się do spokojnego oddechu, gdyż wiedziała, że jeśli zaraz się nie ruszy, to powtórnie straci przytomność. A do tego nie mogła dopuścić. Wstała obrzucając niechętnym spojrzeniem szlafrok. Niewolnicy nie nosili czegoś takiego. Musiał zatem należeć do Sail. Dlaczego kazał mi go założyć? – zastanowiła się. No oczywiście. Nie chce, by ktokolwiek oglądał ją nagą. Jako jedyny mężczyzna rościł sobie do niej pełne prawo. Sięgnęła po delikatny materiał i z trudem naciągnęła go na siebie. Następnie włożyła buty, pozbierała swoje ubrania, które nie nadawały się już do niczego, ściągnęła pościel i zawinęła wszystko w prześcieradło. Zatrzymała się, by obrzucić pokój uważnym spojrzeniem. Czuła jak z wysiłku pot spływa jej po skroni, a także coś gęstszego, na usta. Uniosła dłoń i przycisnęła palce do nosa, po czym spojrzała na nie. Opuszki pokrywała ciemnoczerwona krew. Arina otarła twarz, rozejrzała się raz jeszcze i wyszła na korytarz. Nie była w stanie stwierdzić ile czasu przebywała w jego sypialni i jak długo była nieprzytomna. Przesuwała się powoli, jedną ręką przytrzymując się ściany, a z każdym krokiem dotkliwy ból przeszywał jej ciało. Na zewnątrz uderzył w nią silny podmuch mroźnego powietrza. Zachwiała się i chwyciła barierki, rozpaczliwie usiłując złapać oddech. Pociemniało jej przed oczami. Zrobiła niepewny krok w przód i znowuż niepokojąco się zachwiała. Pomyślała, że zaraz spadnie ze schodów, ale nieoczekiwanie jakieś ręce chwyciły ją w talii i przytrzymały, zapobiegając upadkowi. Poczuła, że ktoś ją dźwiga, lecz nie miała już sił, by unieść głowę. Zemdlała. Coś wilgotnego otarło się o czoło Ariny. Gdy spróbowała się poruszyć, ogarnęło ją całkowite wyczerpanie. Zwalczyła w sobie chęć zapadnięcia w sen i wsłuchała się w strzępki rozmowy prowadzonej przyciszonymi głosami. – …tego…

– Możesz cokolwiek na to… ? Ten głos zapewne należał do Anny. Doszło ją ciche westchnienie i znów poczuła coś mokrego, tym razem w okolicach obojczyka. – Jak to możliwe, że nie zaleczył skaleczeń? – w tonie przyjaciółki znać było niedowierzanie, troskę, strach i jeszcze inne emocje. Ależ ta dziewczyna jest złożona, pomyślała Arina. Chłodne palce spoczęły na jej skroniach. – Coś musiało go rozproszyć – powiedział inny głos. Wydał jej się dziwnie znajomy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, do kogo mógł należeć. – Wygląda na to, że tym razem przeholował z Tojadem. Przeholował? Żaden z niewolników Azarela nie używał takiego słownictwa. Mokra rzecz przesunęła się nieznacznie w dół i zniknęła. Arina usłyszała plusk wody. Skoncentrowała się na odczuciach, świadoma że tego pożałuje. Wzięła ostrożny wdech. Odgłosy w pomieszczeniu ucichły nagle. – Budzi się? – spytała Anna nieco głośniej. Brak odpowiedzi. Zdołała domyśleć się, że ta mokra rzecz ocierająca się o najbardziej bolące miejsca na jej ciele, to wilgotny ręcznik. Usiłowała unieść powieki, ale okazały się jeszcze zbyt ciężkie. – Leż spokojnie… – szepnął ktoś, nachylając się nad nią. Jej twarz owionął powiew chłodnawego oddechu. Zmusiła się do zachowania owego spokoju, chociaż dotyk nieznajomej sprawiał, że jej ciałem wstrząsały dreszcze. A może ona próbowała załagodzić te przykre odczucia? Nagle przypomniała sobie, dlaczego czuje się tak, jakby spadła ze skały i skrzywiła się. No tak… Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale Azarel dbał o to, by za każdym razem było inaczej. Ból także cechował się różnorodnością. Systematycznie odczuwała go w podbrzuszu i w okolicach ud, tylko natężenie bywało odmienne. Tym razem dochodziło do tego jeszcze kłucie w płucach przy każdym oddechu, pulsowanie w skroniach, szczypanie gdzieś w okolicy szyi, które odczuwała jeszcze gdzieindziej, niżej, jakby w kilku rozproszonych miejscach i uczucie mdłości i półświadomości. Chłodne palce ponownie dotknęły jej skroni, zastygłszy w bezruchu na dłuższą chwilę. – Jest półprzytomna – usłyszała. – Ale jak ją znam, jak tylko otworzy oczy to zaraz oznajmi, że nic jej nie jest. Arina zmarszczyła brwi. Znała ten głos, wysoki, spokojny i wyniosły. Potrzebowała jeszcze kilku chwil… Nie miała siły, ani ochoty się ruszać. Nie była nawet pewna, czy zdoła, ale nieświadomość strasznie ją irytowała. Te same palce przesunęły się wzdłuż jej ciała i zatrzymały na brzuchu. Poczuła lekki nacisk i jęknęła. Nacisk zelżał, a osoba, do której należały dłonie zaczęła delikatnie masować bolące miejsca. Chłód tego dotyku przynosił ukojenie. – Spokojnie… Teraz trochę poboli, ale zaraz powinnaś poczuć ulgę. Dłonie oderwały się, w pomieszczeniu ktoś się poruszył, jakby czegoś gdzieś szukał, a następnie poczucie czyjejś obecności powróciło. – Potrzymaj. Owe ręce znów zaczęły delikatną wędrówkę po jej ciele. Tym razem skupiały się wyłącznie na zranieniach i otarciach. Arina czuła najpierw chłód, a następnie powoli rozgrzewające się ciepło, ostre pieczenie i jakby… załagodzenie bólu. Wpierw rozcięcie na szyi, niezbyt duże, następnie poniżej obojczyka, głębsze i dłuższe, ponieważ ból w tym miejscu był

niemiłosierny… Kolejne, płytsze gdzieś w okolicy brzucha, albo żeber… Ciężko było stwierdzić, bo znowuż bytowała na granicy świadomości. Szczęście, że nie była w stanie krzyczeć. A później ostatni moment bólu, po wewnętrznej stronie ud i delikatny dotyk ciepłego okrycia. – Już dobrze, dziecino… – szepnął głos. Dziecino… Arina doznała nagłego przebłysku świadomości. To mogła być tylko jedna osoba. Zamrugała i uchyliła powieki. – Cath… – wymamrotała, unosząc nieznacznie kącik ust. Nad sobą ujrzała dobrze znaną twarz nadzwyczaj pięknej kobiety. Jej czujne niebieskie oczy wpatrywały się w nią uważnie, a na ustach majaczył zawadiacki uśmiech. Arina na moment przymknęła powtórnie powieki i odetchnęła głęboko. Zaraz… Jej nie powinno tu być… Otworzywszy oczy, z rosnącym uczuciem paniki usiadła na niskim łóżku. Zdusiła w sobie jęk. – Co ty tu robisz?! – syknęła przyciszonym głosem, rozglądając się po pokoju. Z ulgą stwierdziła, że znajdują się w baraku, który Arina zajmowała razem z Anną. Cath siedziała z niewzruszonym wyrazem twarzy po turecku przy posłaniu, na którym leżała Arina, a Anna zastygła w półgestu, wyraźnie zaskoczona nagłą reakcją przyjaciółki. W rękach ściskała ubranie. – I wzajemnie: miło cię widzieć dziecino – mruknęła Cath, z westchnieniem opierając się o pobliską ścianę. Arina czuła, że rumieniec zalewa jej twarz. – Przepraszam – szepnęła. – Ale wiesz, jak niebezpiecznie jest… – Przychodzić tutaj? – dokończyła za nią. – Owszem, wiem. Za każdym razem mi to powtarzasz, a ja za każdym razem ignoruję twoje słowa. Może dasz sobie spokój? – Ale jak cię ktoś zauważy… Cath spojrzała na nią z powątpiewaniem. – Niby kto? I jak? Zapomniałaś może, że poruszam się bezszelestnie i niemalże z prędkością światła? A w dodatku teraz jest noc. A noc, to moja ulubiona pora. Arina odetchnęło głęboko i obróciła się, by móc oprzeć plecy o ścianę. Uniosła wzrok na Annę, w dalszym ciągu stojącą w miejscu. – Nic mi nie jest – powiedziała łagodnie. Cath rozpromieniła się w uśmiechu. – Ha! Mówiłam? Anna potrząsnęła głową i usiadła obok niej. Położyła ubrania na łóżku. Jej mina świadczyła o tym, że próbuje zwalczyć w sobie poczucie lęku i desperacji. – Wyluzuj kochana . – Cath uśmiechnęła się do niej. – Znam ją od urodzenia. Wiem, że zabije tego sadystę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Arina uniosła brwi. – Nie w tym wcieleniu… Cath obrzuciła ją bacznym spojrzeniem, po czym popatrzyła na milczącą Annę, a na jej gładkim czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Arina spuściła wzrok sięgając po ubranie. Skrzywiła się lekko, gdy poczuła ostre kłucie, lecz zignorowała nagłą niechęć do poruszania się. – Ostatnim razem, gdy się widziałyśmy, miałaś inne nastawienie – zauważyła po chwili namysłu wampirzyca. Arina wciągnęła przez głowę miękką tunikę z długimi rękawami. – Ostatni raz był trzy lata temu – przypomniała. Czuła na sobie uważne spojrzenia obu przyjaciółek, ale nie podniosła wzroku.

Catarina wyprostowała się. – Tkwisz tu osiem lat, Arino… – To wystarczająco długo, by mieć dość – odparowała. Szybko naciągnęła spodnie z wąskimi nogawkami i ponownie oparła się o ścianę. Ból – chociaż lżejszy – był miejscami nie do zniesienia. Zamknęła oczy. Catarina Adrianowa w istocie znała ją od urodzenia. Była jedną z urodzonych w Starym Świecie, jeszcze przed katastrofą. Na długo przed katastrofą, bo obecny kalendarz wskazywał rok 2052. Cath, wampirzyca licząca sobie ponad pięćset lat, znała jeszcze dziadków Ariny. Odwieczna przyjaciółka rodziny. Nieskończenie piękna, wiecznie młoda i mądrzejsza z każdym rokiem. Miała ostry charakter. Polowali na nią najwięksi łowcy wampirów, a ona za każdym razem im umykała. I nieustannie wracała do Ariny. Czasem zajmowało jej to lata, czasem tygodnie, w zależności od aktualnego miejsca pobytu. Prowadziła wędrowny tryb życia. Nie lubiła stałości ani nudy, nie zakochiwała się, nie współczuła, nie miała litości nad swoimi ofiarami. Była jednym z najgroźniejszych wampirów, z jakimi Arina miała do czynienia. Wyrafinowana, bezwzględna zabójczyni. Jednakże nieustająco niedostatecznie silna, by mierzyć się z magami, toteż ku własnej rozpaczy nie potrafiła zapobiec tym wydarzeniom sprzed ośmiu lat. Nie mogła również nic poradzić na niewolę Ariny. Azarel zabiłby ją w mgnieniu oka. A mimo to zawsze wracała. Przyjaźń maga i wampira niosła ze sobą wiele niebezpieczeństw, które skutecznie lekceważyły obydwie. Arinie zdawało się to być wzajemną potrzebą, jakoby siostrzaną, ale nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego tak jest. – Arino… – szept Anny był ledwie słyszalny. Arina uniosła powieki. Dwie pary oczu wpatrywały się w nią uważnie. – Naprawdę nic mi nie jest. Przywykłam do tego. – Przywykłaś – prychnęła Cath. – Jakoś odniosłam przeciwne wrażenie. Wiesz o tym, iż w dalszym ciągu układam plan odbicia ciebie. – Nie dasz sobie z tym spokoju? – Nie. Arina westchnęła, odpychając się od ściany. Wpatrzyła się w swoje ręce, na których lśniły bransoletki. – Ja nie mam szans na wydostanie się stąd. Zastanów się, racjonalnie – spojrzała na wampirzycę. – Wychowywałam się w niewoli. Myślisz, że potrafiłabym żyć inaczej? Jestem niewolnicą. A niewolnicą zostaje się na całe życie. Cath nic nie odpowiedziała. Wstała i podeszła do pozostawionej na krześle torby. Szukała czegoś przez dłuższą chwilę, ażeby następnie powrócić na miejsce z naręczem różnych rzeczy, które wysypała na łóżko. Arina przyjrzała się zbiorowisku. – To dla was – wręczyła im po zawiniętej bułce. – A to – wzięła niewielki pojemniczek, obracając go w palcach dookoła – dla ciebie. – Podała go Annie i zwróciła się w stronę Ariny. – Moja cudowna maść. Nieprzyjemna, acz jak widać skuteczna. Pomoże ci w najgorszych chwilach. Arina spuściła wzrok. – To nie jest konieczne – szepnęła, choć mijała się z prawdą. – Jasne – prychnęła Cath. – Kiedyś możesz nie wyjść z tego żywa, dziecino. – Ona to wie – wtrąciła Anna. Obie skierowały na nią spojrzenia. Anna siedziała ze skrzyżowanymi nogami. Przed sobą położyła pojemniczek z maścią i wpatrywała się w niego uważnie. Małymi kęsami gryzła

kanapkę, a jej mina świadczyła o tym, że nad czymś się zastanawia. Cath przeniosła szafirowe oczy na Arinę. – Raczysz się poddać? – spytała. – Poddać? Nie, nie zamierzam robić sobie zbędnych nadziei. Wiesz, że niebawem zjawi się tu Sail z bratem? Cath wstrzymała oddech, odruchowo obnażając kły, choć osobiście ich nie znała. – Parias nic ci nie zrobi. Azarel nie da mu przyzwolenia – zauważyła. – Ponadto ślepo słucha tej swojej stukniętej siostrzyczki. – Właśnie w tym rzecz. Sama nie wiem, co jest gorsze. Czy to, że Azarel będzie się mną popisywał i nie pozwoli mu się do mnie zbliżyć, czy to, że zarówno on i Parias wykonują jej polecenia, czy też to, że ona jest stuknięta, jak to nazwałaś. – Nie da cię zabić. – Cath ma rację – wtrąciła Anna, głośno przełykając kolejny kęs. – Jesteś dla niego nazbyt cenna. A znęcanie się nad tobą ma zwiększać jego siłę. Nie wydaje mi się, ażeby aprobował wspomaganie się jego niewolnikami. – Ostatnim razem dał świadectwo swojej nieprzewidywalności. Nie było was przy tym – zachmurzyła się. – To może nam opowiesz? – zasugerowała Cath. Arina popatrzyła na nią z niedowierzaniem. – Opowiem? Nie muszę wam opowiadać. Same przekonacie się jak to jest, kiedy oni goszczą u naszego pana. Catarina wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Spojrzała na trzymaną w ręce Ariny bułkę. – Masz to zjeść – wskazała palcem zawiniątko. Arina zamrugawszy powiekami wpatrzyła się w kanapkę. – Nie dam rady – skrzywiła się. Na myśl o tym, że miałaby przecisnąć coś przez swoje obolałe gardło, robiło jej się niedobrze. Nie czuła głodu, ból podbrzusza całkowicie przyćmiewał inne odczucia. – Aż tak boli? – spytała Anna z troską w głosie. – Zależy o co pytasz – odparła usłużnie Cath. – O gardło, czy o podbrzusze. Arina skrzywiła się znowu. Dziewczyna wstała i podeszła do zniszczonej szafki. Nalała wody z dzbanka do szklanki, wróciła na miejsce, wzięła inne pudełeczko i odkręciwszy je, nabrała na łyżeczkę jakiegoś ciemnego proszku. Wampirzyca niewątpliwie dała jej wcześniej instrukcje, bo zdawała się doskonale wiedzieć co robi. Wsypała proszek do wody i zamieszała, a ta natychmiast zabarwiła się na ciemnozielono. Anna uniosła wzrok, przekazując szklankę. – To przeciwbólowe – wyjaśniła. Arina popatrzyła na nieprzyjemnie pachnącą zawartość. – No nie wiem… – Och, przecież cię nie otruję – powiedziała Cath. – My, wampiry, jesteśmy po stokroć lepszymi medykami. Arina prychnęła cicho, lecz nie napiła się. Zacisnęła dłonie na szkle. Powinna nastawić się na to psychicznie, bo znając wampirze wynalazki płyn zapewne smakował ohydnie. Wyprostowała plecy, oparła je ścianę i zamknąwszy oczy, skoncentrowała się na powolnym oddychaniu. – Mocno odczuwasz skutki Tojadu? – spytała wampirzyca.

– Na tyle, że wiem, iż jeśli to wypiję, to zwymiotuję… – mruknęła. – Zawroty głowy? Potaknęła skinieniem głowy. – Bicie twojego serca słyszę nadzwyczaj wyraźnie, więc nie muszę pytać. Tak samo jak twój oddech, który próżno usiłujesz uspokoić. Ile ci tego wstrzyknął? Arina wzruszyła ramionami. – Nie musisz tego pić, skoro znośnie się czujesz – wywnioskowała Anna. I bez otwierania oczu, kiedy dosłyszała parsknięcie Cath, domyśliła się wyrazu jej miny. – Znośnie? – powtórzyła szorstko, nieznacznie podnosząc zirytowany głos. – Zaiste… Masz szczęście, że ciebie to omija. Milczenie. Arina odetchnęła, spoglądając na nie. Dziewczyna wpatrywała się w swoje zaciśnięte dłonie, a wampirzyca przewiercała ją groźnym wzrokiem. – Wiesz, za moich czasów takie traktowanie nazywano maltretowaniem. A to, co on jej robi – gwałtem. Ten Aszarte gwałci Arinę niemal co noc. Myślisz, że kiedykolwiek ból, który odczuwa, ustępuje? – Dosyć Catarino. Zamknęła usta, powstrzymując kolejne słowa i obrzucając przy tym Arinę badawczym spojrzeniem. Arina potrząsnęła głową i skinęła w stronę zaczerwienionej Anny. Nie miała wyboru, jak przerwać te nadzwyczaj trafne uwagi. Anna nie musiała tego wiedzieć. I tak już wystarczająco się zadręczała. – Powiedz lepiej, jak długo masz zamiar się tu motać? – zmieniła temat. Anna uniosła głowę, popatrzyła na przyjaciółkę, a w jej oczach zalśniły łzy. Arina, skinąwszy na nią, przesunęła się nieco. Dziewczyna śpiesznie przeniosła się na łóżko i objęła ją ramieniem. – To zależy – odparła Cath. – Od? – spytała, unosząc brwi. – Od tego, ile ci Aszarte będą tu siedzieć. Arina jęknęła. Jeszcze tego jej brakowało… Przesunęła się tak, by móc oprzeć plecy o ciepłe ciało Anny, która wpierw okryła ją kołdrą, obejmując ciaśniej, a następnie oparła lekko brodę na czubku jej głowy i westchnęła. Arina nie wątpiła, iż to nieco ją uspokoi. Rzadko przyzwalała zbliżać się do siebie komukolwiek, a jeszcze rzadziej pozwalała na takie gesty. Ale niekiedy było jej to tak samo potrzebne jak Annie, chcąc nie chcąc – w pewien sposób dla niej ważnej. Zbyt ważnej. Już w pozycji półleżącej uniosła szklankę do ust. Zmarszczyła nos. – Ależ to obrzydliwie pachnie… Cath zaśmiała się. Arina spojrzała na nią wymownie. – Nie możesz zostać tu tak długo – powiedziała. – A to dlaczego? Nikt mnie nie zobaczy. – To niebezpieczne. Nierozsądne. I zbyteczne ryzyko. – Ależ ja muszę zorientować się, z jakimiż to elementami trzyma sztamę ten twój pan. Arina wzdrygnęła się, zaś Anna przytuliła ją mocniej do siebie. Czuła teraz wyraźnie ciepło bijące od jej ciała i powolny, uspokajający oddech. – Nie potrafisz wysławiać się normalnie? – spytała. – To jest normalne wysławianie się. To wy, magowie, posługujecie się jakimś dziwnym językiem. – Osobliwym. Nie dziwnym – poprawiła ją. – To zwyczajna mowa.

– Tak, a połowy wyrazów nie można zrozumieć – mruknęła Cath. Anna zaśmiała się cicho, a Arina uniosła kącik ust. Uśmiechanie się jakoś jej nie wychodziło ostatnimi czasy… Spoważniała. – Nie chcę, abyś niepotrzebnie się narażała. – Ty zrobiłabyś dla mnie to samo – żachnęła się wampirzyca. Westchnęła zniecierpliwiona, obrzucając Catarinę powłóczystym spojrzeniem. Dalsza dyskusja na ten temat mijała się z celem. Ostrożnie uniosła szklankę i upiła mały łyk. Natychmiast wychyliła się do przodu, zakrywając usta dłonią. – Tylko nie wypluwaj! – ostrzegła Cath, klękając przed nią. – Powoli, połknij. – Arina potrząsnęła głową. – Jak dłużej będziesz trzymała to w ustach, toż zwymiotujesz. Rzuciła jej spojrzenie spode łba i zmusiła się do przełknięcia tego ohydztwa. – Grzeczna dziecina. A teraz wypij resztę. Tylko jednym haustem. Popatrzyła niedowierzająco na wampirzycę. – No już – ponagliła tamta. Drgnęła, spojrzała sceptycznie na ciemny płyn i skrzywiwszy się, zamknęła oczy wychylając zawartość szklanki dwoma dużymi łykami. Poczuła, że coś przewraca jej się w żołądku. Ponownie zakryła usta dłonią. – Zrobiłaś się zielona – zauważyła Cath, która zajęła się płukaniem szklanki. Nalała czystej wody i wepchnęła ją Arinie w dłoń. – Lepiej popij. Kiedy ostatnio coś jadłaś? Coś porządnego? Arina wypiła wodę i ponownie wtulając się w ramiona zdezorientowanej Anny, zamknęła oczy. Czuła się tak, jakby skręcały jej się wszystkie wnętrzności. – Ależ to obrzydliwe… – Pytałam, kiedy ostatnio coś jadłaś? – powtórzyła z naciskiem. – Trudno to stwierdzić – odrzekła Anna cicho. Arina wyczuła na plecach drgania jej głosu. – Powinnaś coś zjeść, zanim zaśniesz. Nie dyskutuj ze mną – uprzedziła, poprawnie odczytując grymas przyjaciółki. Stłumiła zatem westchnienie. W miarę jak ból ustępował, czuła ogarniającą ją falę zmęczenia. Nie była w stanie się poruszyć, a co dopiero zmusić zaciśnięty żołądek do współpracy. – Arino. Brakło jej siły, aby otworzyć oczy. Anna poruszyła się niespokojnie. – Zemdlała? – Nie. Ten lek tak działa. Ma poniekąd także nasenne właściwości. Dostosowuje się do osoby, która go zażyła. – Dostosowuje się? – Tak. Jego działanie jest zmienne, w zależności od stanu danego organizmu. Uśmierza ból, dodatkowo usypia, czasem też wywołuje inne odczucia, które mają na celu przynieść jak najszybsze rezultaty w uleczaniu niepożądanych objawów. Arino… Arina odetchnęła głęboko. – Chodź, położymy ją spać – poleciła Cath. Arina czuła, że układa ją na poduszce i okrywa. Wyczuła tudzież ciepło Anny za plecami. Przyjaciółka przyciągnęła ją do siebie i przytuliła. Wsunęła dłoń pod jej koszulkę i zaczęła delikatnie gładzić obolałe podbrzusze. Z westchnieniem ulgi Arina pozwoliła sobie na tą chwilę czułości. Chłodne palce pogłaskały ją po włosach. – Wiem, że ci dobrze, dziecino – szepnęła Cath.

– Skąd wiesz? – spytała Anna. Wampirzyca zaśmiała się cicho. – Słychać to chociażby po jej oddechu. Uspokoiła się. Jej serce bije wolniej, oddycha miarowo i głęboko… Ciekawe, kiedy ostatni raz w ten sposób oddychała? Chwila ciszy. Cath najwyraźniej się zastanawiała. – Spójrz na jej twarz. Niemal się uśmiecha. – Anna poruszyła się nieznacznie i wydała z siebie coś na kształt zadowolonego westchnienia i szlochu. – Wnioskuję, że ból ustąpił. I znów nasuwa się pytanie, jak dawno temu miała tak spokojną noc, jak ta… Westchnęła i zamilkła. Arina wsłuchiwała się przez kilka minut w oddechy przyjaciółek, po czym wyczerpana i pierwszy raz od bardzo dawna – pokrzepiona na duchu i ciele – zasnęła. Nie… Jestem zbyt zmęczona, aby wstać, pomyślała Arina. Czuła okropne znużenie, ból pulsujący w całym ciele i zupełne wyczerpanie. Było jej dziwnie ciepło i dość wygodnie, a w pomieszczeniu, w którym leżała, panowała przyjemna cisza. Mimo wszystko nieustępujące odczucie niepokoju nie dawało jej dłużej spać. Poruszyła się nieznacznie i uzmysłowiła sobie, że leży na brzuchu szczelnie okryta kołdrą. Przypomniała sobie, co takiego wyrwało ją ze snu – odgłos zamykanych drzwi. Jej serce zabiło szybciej na tę myśl. Z wysiłkiem otworzyła oczy i rozejrzała się ukradkiem. Drewniane ściany niewielkiego pomieszczenia oświetlało migające przytłumione światło. Arina dostrzegła na niskim zniszczonym stoliku przy drzwiach zapaloną lampę. Jej knot wytknięto na tyle, by widoczne były ogólne zarysy otoczenia, jedno z drewnianych krzeseł wsunięto pod stół, a na drugim leżała spora torba, będąca nieodłącznym elementem podróży Cath. We wnętrzu ponadto znajdywały się dwa niskie posłania, niezbyt wygodne, ale Arina zdążyła już przywyknąć do słomianego materaca. Jej łóżko ustawiono pod ścianą naprzeciw drzwi, zaś łóżko Anny tuż obok, pod drugą. Nieco dalej stała niewielka drewniana szafka. Wszystko to stanowiło wyposażenie baraków, które przeznaczano na mieszkania dla niewolników. Arina przekręciła się nieznacznie na bok i zazgrzytała zębami. Nie lubiła się tak czuć. Wpatrzyła się w kobietę siedzącą tuż obok niej. Catarina, usadowiwszy tyłek na jakiejś podniszczonej poduszce, opierała się o ścianę w pozycji półleżącej. Oczy miała zamknięte, jej pierś unosiła się rytmicznie w powolnym oddechu, a długie nogi splotła i wyciągnęła przed siebie. Obejmowała się luźno ramionami. Arina zdumiała się z lekka. Wampirzyca nie musiała spać, jednak wyglądało na to, że śpi. Z doświadczenia wiedziała, że niektóre wampiry zwyczajnie lubiły poświęcać się wybranym czynnościom, jakim oddawały się w ludzkiej postaci. Cath była wyjątkowo piękna. Zawsze doskonale ubrana i uczesana, pomimo wędrownego trybu życia. Długie rzęsy podkreślała tuszem, a oczy przyciemniała kredką i to był jej jedyny makijaż. Nie potrzebowała żadnych zabiegów upiększających. Miała wyraźne rysy twarzy, duże oczy i pełne, karminowe wargi. Blada cera i skóra dodawały jej uroku. Obfity biust, długie zgrabne nogi i szczupła, kobieca sylwetka czyniły z niej ponętną kobietę, która zawsze dostawała to, czego chciała. Nosiła obcisłe spodnie z materiału wyglądem przypominającego skórę, długie kozaki sięgające kolan i opiętą wydekoltowaną bluzkę z długimi rękawami podwiniętymi do łokci. Wszystko w ciemnych kolorach. Czarne włosy splotła z tyłu głowy w luźny odpowiednik koka, aczkolwiek bardziej wyszukany. Na haczyku przy drzwiach wisiał doskonale dobrany do jej sylwetki płaszcz, którego po prawdzie nie potrzebowała, lecz nie przepadała za spojrzeniami ludzi postrzegających ją jako odmieńca. – Przestań się na mnie gapić – powiedziała nagle, nie otwierając oczu. Arina podskoczyła na dźwięk jej głosu. – Słyszę, że nie śpisz od kilku minut.

Z wysiłkiem uniosła się na łokciach i obrzuciła przyjaciółkę zadumanym spojrzeniem. Cath ziewając przeciągnęła się leniwie i spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. – Powinnaś spać jeszcze co najmniej godzinę. Arina otworzyła szerzej oczy i niespokojnie rozejrzała się po pokoju. – Która… – Jeszcze zbyt wcześnie, żeby wstawać – przerwała jej, klęknąwszy przy łóżku. – Anna zaraz wróci, przestań się zamartwiać. Arina opuściła głowę i uniosła się jeszcze wyżej, zmuszając ciało do przyjęcia pozycji siedzącej. Stłumiła jęk, ale nie zdołała powstrzymać grymasu. – To lekarstwo działa tak długo, jak ciężkie są obrażenia – powiedziała Cath, widząc jej minę. Pomogła jej się wyprostować i usiadła obok. – Im cięższe, tym niestety krócej. Choć osobiście uważam, że powinno być odwrotnie. W dodatku nie możesz go przyjmować częściej niż raz na dzień. Ponoć jego cudowne właściwości przynoszące szybką ulgę w cierpieniach – uzależniają. Arina skinęła głową. Zesztywniała, gdy zwinne dłonie Catariny przesunęły się po jej plecach. Wampirzyca zaczęła rozmasowywać jej ścierpnięte mięśnie. Chciała zaprotestować, ale nie mogła nic poradzić na to, że jej dotyk zawsze działał na nią kojąco. Mimo wszystko była to oznaka słabości, a ona nie powinna być słaba. Żaden niewolnik nie powinien, jeśli zależało mu na życiu. Tylko… czy jej aby na pewno zależało? – Ani słowa – mruknęła, uprzedzając jej reakcję. – Strasznie jesteś spięta. I chuda. I na skraju wyczerpania i rezygnacji, dodała w myślach Arina. Wzięła powolny, głęboki wdech. – Chciałabym, byś coś mi obiecała, Catarino – powiedziała cicho. Cath zaśmiała się krótko. – Co takiego, dziecino? – Że gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment… i gdy akurat tutaj będziesz, żebyś… – złapała szybki wdech – żebyś zabrała stąd Annę. Cath opuściła dłonie i wbiła w nią nieruchome spojrzenie. Arina spuściła głowę, zaciskając palce. – Prędzej czy później stanie się coś niedobrego… Nie jestem w stanie określić, jak długo jeszcze będę zdolna to wszystko znosić. Nie wiem ile wytrzymam, Cath. Życie tutaj… z nim… – podniosła wzrok, by spojrzeć w przejrzysto niebieskie, zimne oczy. Skrzywiwszy się, ze zrezygnowaniem ukryła twarz w dłoniach. – Dlaczego mówisz takie rzeczy? – W głosie przyjaciółki znać było lekką nutkę strachu, nie w pełni ukrytą. Arina odetchnęła, uniosła głowę i wpatrzyła się w przestrzeń. – Proszę cię, Cath. Przez wzgląd na naszą przyjaźń… Zabierz Annę jak najdalej, gdy tylko sytuacja stanie się niebezpieczna i nadarzy się ku temu okazja. Będziesz wiedzieć kiedy. Po prostu to zrób. Dla mnie. – Zagryzła wargę spoglądając na nią. Czuła, że zbiera jej się na płacz. – Ona ma jeszcze szansę na normalne życie, wystarczy tylko pomóc jej wydostać się z tego piekła. Jeśli mi się coś przytrafi… złego… i ona miałaby zająć moje miejsce… – wzdrygnęła się i odwróciła wzrok. – Nie potrafię sobie wyobrazić tego, co by wtedy było… Cath milczała. Jej zdenerwowanie było aż nazbyt wyczuwalne, lecz Arina nie miała innego wyjścia. Nie wątpiła iż nie wytrzyma kolejnych ośmiu lat. Nie miała nawet pewności, czy zdoła przetrwać najbliższy rok, bo życie tutaj było aż tak bardzo nieprzewidywalne. Zerknęła na przyjaciółkę, która już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale zamknęła je, gdy do pomieszczenia weszła Anna. Obie skierowały się ku zmarzniętej dziewczynie.

– Azarel jest wściekły – oznajmiła Anna. Postawiła na stole wysoki pojemnik z czymś parującym i podeszła do szafki w drugim końcu. – Wściekły? – zapytała Cath, rzucając Arinie posępne spojrzenie. – No, może raczej rozdrażniony – sprostowała. Obok pojemnika ustawiła dwie miski i uniosła pokrywkę naczynia. Pomieszczenie wypełnił zapach dobrze przyprawionej zupy i pomidorów. Zamieszała i zawahała się. – Będziesz jeść? – zapytała, obracając głowę w stronę Ariny. – Oczywiście że będzie – odparła Cath podchodząc do Anny, by jej pomóc. – Przykro mi, ale nie mam nic dla ciebie… Wampirzyca zaśmiała się. – Co prawda Nowa Europa nie obfituje w nadmiar dobrego jedzenia, ale jakoś sobie poradzę. Wróciła na miejsce i podała Arinie miskę pysznie wyglądającej, gęstej zupy. – Pomyślałam, że to łatwiej przejdzie ci przez gardło niż chleb – powiedziała Anna siadając przy stole. Podkręciła knot lampy i zabrała się do jedzenia. Arina zerknęła na Cath, która wpatrywała się w nią wymownie, po czym z cichym westchnieniem również zaczęła jeść. Zupa była naprawdę dobra. Miała nieco trudności z przełykaniem, przez tę piekącą szramę na szyi, ale jej żołądek domagał się pożywienia, toteż zignorowała ból. Z każdą łyżką czuła rozchodzące się po jej ciele wewnętrzne ciepło. – Anno, dlaczego wasz pan jest rzekomo niezadowolony? – spytała Cath, gdy już upewniła się, że Arina nie ma zamiaru nigdzie wylać zawartości miski. Anna machnęła łyżką, przełykając głośno. – Przed świtem udałam się do rezydencji, ażeby sprawdzić, czy czegoś nie trzeba zrobić. Azarel już nie spał. Nadal zapewne siedzi w bibliotece. Życzył sobie, by mu nie przeszkadzać. Gdy zmieniałam pościel, jego niewolniczy ochroniarze akurat przechodzili. – Anna przerwała i przełknęła kolejną porcję. – Z ich rozmowy wywnioskowałam, że nadmierny alkoholizm i rozdrażnienie pana wynika ze zbliżającego się przyjazdu Sail. Arina odchrząknęła, czując, że coś staje jej w gardle. Spojrzała na dziewczynę szeroko otwartymi oczami. – Wiesz co to oznacza? – zapytała ochryple. Obie przyjaciółki wpatrywały się w nią uważnie. – Że musieli się pokłócić. Azarel zazwyczaj jest zadowolony z jej przyjazdu. Jednak gdy się kłócą, bądź gdy ona zajdzie mu za skórę… – potrząsnęła głową, odstawiając niepełną miskę na podłogę. Skrzywiła się z bólu i z wysiłkiem wróciła do uprzedniej pozycji. Czuła, że robi jej się słabo. Cath przygryzła wargę. – Czyli chcesz powiedzieć, że cały ten Aszarte będzie teraz nadskakiwał tej zimnej suce? – On zawsze jej nadskakuje – zauważyła Anna z ponurą miną. Arina potaknęła. – Jedyne co się zmieni to to, że może jej na więcej pozwolić, by ją ułaskawić. Jeśli nadal mu na tym zależy. – To niedobrze – mruknęła Anna. – Niedobrze – przyznała Arina przymykając powieki. Kilka następnych dni znacznie odstawało od normy. Cath uparła się, że zostanie i Arina nie znalazła na tyle przekonujących argumentów, by ją do tego zniechęcić. Poddała się za którąś z kolei próbą. Miała na głowie inne zmartwienia, a Cath doskonale potrafiła o siebie zadbać. W

dzień poruszała się jak cień, jako że słońce wpływało na nią dość niekorzystnie. Wampiry ewoluowały w tym względzie i mimo że promienie ultrafioletowe nie były już dla nich śmiertelnym zagrożeniem, to większość z nich nadal odczuwała pewien swoisty dyskomfort pod ich wpływem. Poza tym musiała uważać, aby nikt jej nie zauważył. W nocy zaś niekiedy wychodziła zapolować, ale szybko wracała i przez większość pozostałego czasu przesiadywała z nimi w baraku. Arina wiedziała, że przyjaciółka zwyczajnie się martwi. Czujnie obserwowała ją za każdym razem gdy wychodziła i wracała. Wszyscy niewolnicy mieli więcej pracy niż zwykle. Rezydencja musiała być gotowa na przyjazd Sail, a to oznaczało morderczy wysiłek, bo prócz codziennych zajęć dochodziły im jeszcze te dodatkowe. Anna zajmowała się porządkami wszędzie, gdzie tylko było to możliwe. Szykowała jadłospis na każdy dzień, a jako że nie wiedziała ile tych dni będzie, musiała przygotować się na wszystko. Zgodnie z poleceniami pana wprowadzała także drobne krawieckie zmiany, poprawki, przyozdobienia… Jakby Sail w ogóle zwracała na to uwagę. Na szczęście pogoda się zmieniała. Zima ustępowała, a w powietrzu coraz częściej dało się wyczuć ciepło. Nie umniejszało to co prawda ich obowiązków, ale nieco przyjemniej było, gdy nie dokuczało przejmujące zimno. Arina straciła rachubę w liczeniu dni. Nie miało znaczenia to, czy jest pierwszy, czy ostatni dzień tygodnia, ponieważ wszystkie siedem wypełniała praca od świtu, aż po zmierzch. Azarel był ziemskim posiadaczem – jednym z większych. Miał sad, którego nieustannie trzeba było doglądać, pole warzywne – sezonowe – zatem w zimie wszystkie niezbędne jarzyny polecił kupować, a także inne pola uprawne i zagrody ze zwierzętami. Cath niejednokrotnie drwiła z tego, że gdyby nie położenie jego włości – w środku miasta – można by nazwać go typowym wieśniakiem. Posiadał wszystko to, co posiadali rolnicy, farmerzy czy im podobni, żyjący na długo przed katastrofą. Różnica polegała jedynie na tym, że on niczym podobnym osobiście się nie zajmował. Od tego miał niewolników i chłopów. Anna i Arina były od prac typowo kobiecych. Niekiedy wychodziły pracować w polu, z rzadka na pastwiska bądź przy zwierzętach. Większość ich czasu pochłaniały zajęcia w rezydencji i jej najbliższym otoczeniu. Chłopów było kilku. Arina nawet nie znała ich imion, bo często się zmieniali, a obowiązki którym się poświęcali trzymały ich z dala od domostwa przez większość doby. Aszarte miał także dwóch ochroniarzy, którzy wszędzie za nim chodzili, gdy tylko wyjeżdżał do miasta. Na terenie posiadłości przebywali głównie w budce przy bramie, bądź pod murami – na patrolu. Arina im nie zazdrościła, ponieważ teren był rozległy na tyle, że poruszając się konno, objechanie go dookoła zajmowało nawet kilka godzin. W dodatku musieli składać raporty z dokonanych obserwacji, a gdy coś mu się nie podobało, to nie miał skrupułów przed wymierzaniem odpowiednich kar. Byli ludzkimi, dobrze zbudowanymi i potężnymi mężczyznami. Wśród prostych ludzi zapewne budziliby postrach, aczkolwiek niewolnictwo u każdego przyczyniało się do diametralnej zmiany zachowania. Choćby nie wiadomo jak potężny człowiek – schwytany w niewolę – stawał się posłuszny i nijaki. Stawał się nikim. Pozostałymi pracami zajmowali się dwaj inni mężczyźni. Na szczęście pomiędzy wszystkimi niewolnikami Azarela panowało niepisane porozumienie. Wzajemnie sobie pomagali, wspierali się i dotrzymywali sobie towarzystwa w trudnych chwilach. Nie obejmowało ono wyłącznie sytuacji zagrożenia. W momencie, gdy ich pan miał kaprys poznęcać się nad którymś z nich – pozostałym nie wolno było zareagować. Chyba że komuś istotnie nie zależało na życiu. Kara jaką wymierzał, gdy ktoś odważył się wtrącić, była dwa razy surowsza dla wszystkich biorących w tym udział. Arina pamiętała ich imiona, lecz rzadko ich widywała, toteż nie miała zbyt wielu okazji, by w ten sposób się do nich zwracać.

Podobnie jak ona byli Dziećmi Nowego Świata. Nowym Światem okrzyknięto Ziemię po zapowiadanej katastrofie, mającej miejsce czterdzieści lat temu. Był to zaiste Nowy Świat. Wszystko uległo zmianie, nawet klimat i ułożenie kontynentów. Upadły mocarstwa i potężne metropolie, a ci, którzy przeżyli, zaczęli rządzić się swoimi prawami. Ona urodziła się ponad dwadzieścia lat temu. Dzieci urodzone po tamtej pamiętnej dacie były już nazywane Dziećmi Nowego Świata. Wychowywała się w Nowym Orleanie, ale w chwili obecnej niewiele z tego okresu pamiętała. Niekiedy wspomnienia powracały w snach, czyniąc jej życie jeszcze mniej znośnym. Obecnie przebywali w Nowej Europie. Nowej, ponieważ stara całkowicie przestała istnieć. Skrawek ziemi, który ocalał, otaczały lodowce od północy, a skaliste i piaszczyste pustynie z pozostałych stron – efekt przesunięcia się i zalania kontynentów. Stała się miejscem, w którym zdołaliby przeżyć jedynie najsilniejsi i to ci najsilniejsi – magowie Aszarte – zajęli te terytoria, tworząc kilka połączonych ze sobą miast. Dzieciom Nowego Świata nadawano zmodyfikowane imiona. Znacznie krótsze i łatwiejsze do zapamiętania, bo to nie imię było najważniejsze, a nazwisko. A konkretniej Ród, do jakiego należała dana osoba. Większość zarzuciła więc posługiwanie się imieniem i nazwiskiem i starała udowodnić, że w linii ich Rodu znajdują się znaczące, potężne czy wpływowe osobistości. Bez tego równie dobrze można było nie istnieć. Członkowie Rodów uzyskiwali specjalne pierścienie poświadczające przynależność. Zdejmowanie ich czy też pożyczanie było surowo karane przez starszyzny i co nadzwyczajne – tejże zasady przestrzegali wszyscy żyjący. I nieżyjący również, bo Cath także takowy posiadała. Arina potrząsnęła głową, by położyć kres tym rozmyślaniom. Spojrzała ponuro na swój pierścień. Westchnęła podnosząc z ziemi kosz owoców, na które Anna czekała w kuchni. Między drzewami mignęła jej sylwetka Catariny. Przewróciła wymownie oczami i wyszła z sadu, kierując się w stronę domostwa. Minęły dwa dni od ostatniego incydentu. Dzięki kuriozalnym wampirzym specyfikom udało jej się powrócić do stanu sprzed tamtej nocy. Nie był najlepszy, ale na nic innego nie liczyła, bowiem niektóre przypadłości nie ustępowały w ogóle. Nauczyła się z tym żyć. Najbardziej niepokojące było to, że Azarel przez ostatnie dwie noce nie zbliżył się do niej nawet na odległość kilkudziesięciu kroków. To był ważki powód do obaw, gdyż takie zachowanie bez wątpienia zwiastowało coś groźnego. W kuchennych drzwiach pojawiła się głowa jednego z ochroniarzy. Odszukał wzrokiem Arinę i uśmiechnął się współczująco. – Pan cię wzywa – oznajmił, po czym znikł. Anna popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Arina postawiła kosz na stole, zacisnęła usta i wyszła. Na zewnątrz było już ciemno, niebawem obie miały zakończyć pracę. Miała nadzieję, że przyjaciółka uda się do baraku, zamiast włóczyć się po ciemnych korytarzach i podsłuchiwać. Zapukała trzykrotnie w ciężkie zdobione drzwi i weszła do środka. – Wzywałeś mnie, panie – powiedziała cicho, spuszczając głowę i kłaniając się uniżenie. – Zamknij drzwi i usiądź tutaj – odezwał się. Ton głosu Azarela był twardy, jak zawsze, ale o wiele spokojniejszy. Arina z wahaniem podniosła wzrok. Stał nagi obok szafy wskazując jej miejsce na łóżku. Przeszedł ją dreszcz przerażenia, lecz posłusznie wykonała polecenie. Gdy usiadła, wpatrzyła się w dywan. Azarel przesuwał zamaszyście wieszaki w szafie, jak gdyby czegoś szukał, choć na łóżku leżało już kilka bogato zdobionych ubrań.

– Nie mam pojęcia dlaczego tak się staram dla tej kobiety – warknął. – Przysparza mi ona jedynie więcej zmartwień. Spójrz na mnie i powiedz, czy to jest odpowiednie na jej przyjazd. Arina uniosła głowę i rzuciła mu pospieszne, zlęknione spojrzenie. Azarel założył jedwabną złotą koszulę i ciemnobrązowe obcisłe spodnie. Wszystko znaczone emblinami jego Rodu. – Odpowiedz. Tylko szczerze – ponaglił. – Pamiętaj, że musi to być coś specjalnego, ażeby wywrzeć na niej stosowne wrażenie. Doprawdy nie wiem, cóż takiego mógłbym jej ofiarować! Kwiaty? Arina milczała. Bała się odezwać, bo gdyby odpowiedź mu się nie spodobała mógłby ją ukarać. Odruchowo opuściła głowę. Przybliżył się do niej i potrząsnął nią gwałtownie, spojrzawszy jej w oczy. Jego wzrok zdawał się przeszywać ją na wskroś. – Patrz na mnie, Arino. Arino? Och…on wie, jak mam na imię, przemknęło jej przez myśl. Jego uścisk sprawiał jej ból, ale powstrzymała grymas i wytrzymała jego spojrzenie. Puścił ją. – A zatem? Jesteś kobietą. Wnioskuję, że orientujesz się w tych kwestiach bardziej niż ja. Nie ukażę cię więc za wyrażenie opinii. Arina ściągnęła brwi i przyjrzała mu się wnikliwiej, chyba po raz pierwszy w życiu. Założył ręce w oczekiwaniu. Niechętnie musiała przyznać, iż istotnie jest niezwykłej urody. Jak większość Aszarte zresztą. Jego ciemne włosy opadały mokrymi pasmami na czoło. Z pewnością dopiero co wyszedł z kąpieli. Szerokie ramiona i umięśnione ciało złota koszula opinała tak dokładnie, że można było dostrzec rzeźbę jego wysportowanej, potężnej sylwetki. Do tego karnację miał lekko brązową, zapewne dzięki długiemu przebywaniu na dachu rezydencji. Nie bywał tam często, ale lubił niekiedy obserwować to, co dzieje się na jego ziemiach, a stamtąd rozciągał się widok na całą posiadłość i jeszcze nieznaczną część miasta. Arina złapała krótki nerwowy wdech. Potrząsnęła głową. – Myślę, że biel będzie odpowiedniejsza, panie – odparła tak cicho, że jej głos był ledwie słyszalny w tym pomieszczeniu. Azarel wyprostował się, obróciwszy w stronę lustra. Zdjął ubranie i rzucił je na podłogę. – Podejdź tutaj – rozkazał. Arina szeroko otworzyła oczy. Zawahała się, ale nie miała wyboru, toteż podeszła do niego splatając niespokojnie dłonie za plecami. Uniósł jej głowę. Jego uścisk był mocny, lecz nie sprawiał bólu. Czuła, że serce bije jej szybko ze strachu. Patrzył na nią krótką chwilę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a następnie puścił jej podbródek i ponownie założył ręce. Utkwił wzrok we wnętrzu szafy. – W takim razie wybierz coś dla mnie – polecił. Arina rzuciła mu niepewne spojrzenie z ukosa. Wyglądało na to, że mówi poważnie. Z namysłem popatrzyła na wiszące na wieszakach ubrania. Musiało to być coś niecodziennego… Ostrożnie wyciągnęła rękę i sięgnęła po białą koszulę przetykaną złotymi nićmi. Przebiegła wzrokiem inną część szafy, odnalazła ciemne, specyficznie poobrabiane spodnie z wąskimi nogawkami oraz pas imitujący wyglądem stare złoto. Cofnęła się kilka kroków, przewiesiła ubrania przez oparcie luksusowego fotela, po czym wróciła na miejsce i schyliwszy się, wybrała prawie identyczne buty, które wyglądały tak, jakby były zrobione z niezliczonej ilości cienkich rzemyków. Zakładało się je na nogawki spodni – te akurat sięgały poniżej połowy łydki, a w jednym z nich wykonano specjalne miejsce na nóż. Wyprostowała się. Nie zdołała powstrzymać grymasu, który na chwilę pojawił się na jej twarzy. Poprzez ból w podbrzuszu nieustannie miała trudności z takimi czynnościami, ale przed nim nie wolno było okazywać jakichkolwiek słabości. Cofnęła się kilka kroków spuszczając

wzrok. Azarel przyglądał jej się przez moment, zastanawiając się nad czymś. Podszedł do niej. – Usiądź – powiedział. Gdy usłuchała, zaczął ubierać się w wybrane przez nią części garderoby. Zatrzymał się przed lustrem z wyprostowanymi plecami. Arina słyszała łomotanie swojego serca. Nie miała odwagi podnieść wzroku. – Sądzisz, iż to odpowiedni strój? Potaknęła. – Tak. – Ale buty z miejscem na nóż? – Obrócił się ku niej i założył ręce. – Dlaczego? Odpowiedz. Arina zawahała się. – Pomyślałam, panie… – odetchnęła nerwowo – że rozsądnie byłoby mieć przy sobie jakieś zabezpieczenie… – Zabezpieczenie? – powtórzył. Czuła, że ze strachu zasycha jej w ustach. Przełknąwszy ślinę, nieznacznie skinęła głową. – Na wypadek gdyby ona… gdyby pani wpadła na jakiś niemądry pomysł. Warto mieć coś, oprócz magii… – Hmm. – Azarel zamyślił się. – Może i słusznie. – Obrócił się ku swojemu odbiciu. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Co twoim zdaniem powinienem jej podarować? Kwiaty? Arina odruchowo uniosła wzrok, a napotkawszy jego badawcze spojrzenie, szybko spuściła oczy. Potrząsnęła głową. – Nie? – W tonie jego głosu pobrzmiewała groźna nuta. – Pani Sail bardziej ucieszyłaby się z dobrego niewolnika, bądź wyścigowego konia… – odpowiedziała szybko. – Nie należy do… ckliwych kobiet… Podskoczyła, gdy Azarel zaśmiał się gromko. – Tak, tu także muszę się z tobą zgodzić. Zamilkł i przez moment w sypialni panowało milczenie, przerywane tylko jej szybkim oddechem. On oddychał znacznie ciszej i spokojniej. Usłyszała kroki i zastygła w bezruchu. Poczuła jego dłoń na policzku. Zacisnęła palce tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. – Boisz się – powiedział spokojnie. Arina jeszcze nigdy nie słyszała u niego takiego tonu. – Boisz się jej, nawet bardziej niż mnie, a mimo to wypowiadasz się z szacunkiem. Chociaż nie jest twoją panią i nigdy nie będzie – urwał i przez kilka sekund stał bez ruchu. Arina zastanawiała się, o czym on też może myśleć. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co tkwi w głowie takiego sadysty i bez wątpienia wolała tego nie wiedzieć. Takie zachowanie stanowczo odbiegało od normy. Opuścił rękę i wycofał się w głąb pokoju. Usłyszała brzdęk szklanek. Gdy wrócił, podał jej jedną. – Wypij to – nakazał. Arina zadrżała odbierając od niego kryształ. Poczuła mocny zapach alkoholu. Wychyliła zawartość jednym haustem i zakrztusiła się. Trunek był tak mocny, że momentalnie oblała ją fala gorąca, niosąca wraz przyjemne odczucie… czegoś. Azarel zaśmiał się krótko i odebrał od niej szklankę. – Odważna jesteś – mruknął. Odstawił szkło na pobliski stolik i obrócił się ku niej. – Rozbierz się – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Arina zaczerpnęła niepewnie powietrza w płuca, wstała i zaczęła ściągać kolejno