Davis Patti
Zniewolenie
Sara zawsze grała pierwsze skrzypce. To ona uwodziła, to ona
ustalała reguły gry, to ona dominowała. Do czasu, kiedy
poznała Anthony'ego.
Co się stało? Dlaczego to on nagle był zdobywcą, ona zaś
niewolnicą? Dlaczego seks - gra, w której była mistrzynią -
oparty był na innych zasadach? Jakikolwiek był powód, Sara
wiedziała, że jest już za późno. Teraz musiała zaakceptować
nowe warunki gry.
Patti Davis, córka prezydenta Reagana, od lat przysparza
rodzicom kłopotów, na przykład swoimi zdjęciami
publikowanymi na łamach "Playboya".
"Zniewolenie" to powieść lat dziewięćdziesiątych, zaskakująca i
szokująca. Książka o nowej stronie seksualizmu, w której
najskrytsze marzenia mężczyzn i kobiet składają się na
pasjonujący thriller, a zarazem mroczny romans.
Prolog
Czasami bierzemy w życiu zakręt i raptem wszystko ulega zmianie. Za
zakrętem stoi nieznajomy - stoi w słońcu albo w cieniu, to nie ma
najmniejszego znaczenia. Ważne jest, że stoi tam z naszego powodu.
Przesuwa figury na szachownicy, kiedy nie patrzymy, ociera z naszych
oczu łzy, kiedy myślimy, że udało nam się je powstrzymać, i kładzie je na
naszych wargach, pozwalając rozpoznać ich słony smak.
Zdarza się to nawet w najstaranniej zaplanowanym, najbardziej
chronionym życiu, życiu osadzonym jak w twierdzy w samym sercu
nieprzebytej puszczy w naiwnym przekonaniu, że nie znajdą go tam
myśliwi. Lecz takie życie jest z góry skazane na zagładę, w sezonie
łowieckim pierwsze pada ofiarą.
Sara w końcu zaczęła postrzegać swoje życie w ten sposób, analizowała
swoje odczucia, próbując odnaleźć to, co wciąż było żywe, i to, co
umarło. Bo tego, że coś w niej umarło, była pewna, choć już tak wiele
czasu dzieliło ją od tamtych wydarzeń.
Istnieją pytania, które powinny być zadane w odpowiednim momencie,
gdyż stawianie ich po czasie mija się z celem -z tego również dobrze
zdawała sobie sprawę.
Istniało wiele pytań, które powinna była zadać Belindzie, a jeszcze więcej
doświadczeń, które powinna była z nią dzielić. Były przyjaciółkami -
najlepszymi przyjaciółkami - a jednak nie przerwała tamy milczenia,
właśnie w ten milczący sposób przecinając niektóre z nici
podtrzymujących przyjaźń. Teraz, kiedy o tym myśli, owe nici stają się w
jej oczach linami ratunkowymi, zerwanymi wskutek jej zaniedbania.
Czasami, gdy pada deszcz, Sarze wydaje się, że słyszy idącą za nią
Belindę - kowbojskie buty stukające o mokry chodnik.
Odwraca się wtedy, lecz oczywiście jest to ktoś inny - inna dziewczyna w
butach pod długą, zebraną w fałdy spódnicą, ze zroszonymi deszczem
włosami, z czerwonymi paznokciami przytrzymującymi poły płaszcza
przeciwdeszczowego, z makijażem lekko rozmazanym wilgocią.
Tak samo padało, kiedy Sara po raz pierwszy omal nie powiedziała
Belindzie całej prawdy o tym, co się wydarzyło. Omal nie opisała jej, jak
poprzedniej nocy leżała mokra na podłodze z szeroko rozłożonymi
nogami, i czuła się tak, jakby jej skóra wręcz buchała parą. Uniósłszy
głowę, spojrzała wtedy w dół, na swoje uda i na wilgotne i błyszczące
miejsce pomiędzy nimi. Wciąż pamiętała szelest jedwabiu zaciskanego
wokół nadgarstków, mimo że Anthony już jakiś czas temu wyzwolił ją z
więzów. To jest to samo, chciała wtedy powiedzieć. Obie przeszłyśmy
przez to samo, chociaż na zewnątrz wszystko może wyglądać inaczej.
Istota sprawy tkwi w poddaniu się. Zastanawiasz się, czy kiedykolwiek
byłaś młodsza oraz czy kiedykolwiek będziesz starsza niż w tej chwili,
która zdaje się trwać poza granicami czasu - jak sen, którego nie udaje się
zapamiętać. Zamykasz oczy, by nie widzieć czyhającego
niebezpieczeństwa, otwierasz oczy, widzisz tuż nad sobą mężczyznę i nie
potrafisz sobie tego wyobrazić w żaden inny sposób. Czy był taki czas,
kiedy nie zgadzałaś się na wszystko, co on ci proponował?
Nie powiedziała jednak nic. Spadł deszcz i Sara w milczeniu patrzyła na
Belindę biegnącą mokrym chodnikiem.
Często tak się zdarza, że najmocniejsi ludzie, którzy całe lata spędzili
pilnie strzegąc swoich słabych punktów, ochoczo podchodzą do stojącego
za zakrętem nieznajomego. Myślą, że stoi tam nie z ich powodu. Myślą
tak, dopóki nie odkryją, że się pomylili. Że był tam zawsze. Lecz wtedy
jest już za późno. Któregoś dnia zajrzą w głąb samych siebie i wszędzie
odnajdą odciski jego palców. I niezależnie od tego, jak ulewny spadnie
deszcz, tych odcisków nie da się usunąć.
Jednego Sara mogła być pewna - że nigdy już nie będzie czuła się tak
chroniona, tak bezpieczna, jak była niegdyś.
1
Sara
Był rok 1965. Sara miała jedenaście lat. Ameryka traciła właśnie swą
niewinność - piękne, czyste nadzieje zostały rozwiane przez wicher,
którego siła zaskoczyła wszystkich. Pierwszym zwiastunem burzy było
wystrzelenie przed dwoma laty kuli z budynku składnicy księgarskiej, a
może z porośniętego trawą pagórka - zależy komu która teoria wydawała
się bardziej prawdopodobna. Sara również traciła swą niewinność, choć
nie aż tak szybko jak Ameryka.
W radio Petula Clark śpiewała Downtown. Sonny i Cher śpiewali I Got
You, Babe. Sara uważała, że Cher jest o wiele lepsza niż Petula Clark -
taka była też opinia jej starszego o trzy lata brata, Marka, który był dla
Sary wyrocznią, co jest godne uwagi.
Był to rok, w którym Martin Luther King organizował w Alabamie marsz
protestacyjny z Selmy do Montgomery, przeciwko dyskryminacji
ludności murzyńskiej. Sara wiedziała o tym, ponieważ jej rodzice często
rozmawiali na ten temat; ich świat był znacznie większy niż jej własny.
Wiedziala też, że przez kraj przetaczały się pomruki gniewu - odgłosy
protestu przeciwko wojnie, w której ginęli amerykańscy synowie - lecz
naprawdę realnym światem pozostawały dla niej najbliższe okolice San
Fernando Valley, gdzie od piętnastu lat mieszkali jej rodzice. Twierdzili
oni, że dawniej było tu inaczej - że więcej było przestrzeni między
domami, więcej sadów.
- Było tu kiedyś tak jak na wsi - zwykł był mawiać jej ojciec, najczęściej
wtedy, gdy zasiadał za kierownicą ich beżowego Cadillaka, który miał na
liczniku już tyle mil, że matka Sary wysuwała przypuszczenie, iż Bóg
musi lubić samochody, w przeciwnym bowiem razie ich gruchot dawno
by się rozleciał. - Wszędzie panoszą się te przeklęte nowe drogi i domy
-utyskiwał często ojciec. Jednak mimo jego skarg, co krok spotykało się
ślady przeszłości. W sąsiedztwie wciąż rosły gaje drzewek
pomarańczowych i awokado i było mnóstwo miejsc, które dzieci mogły
odkrywać i brać w swoje posiadanie.
Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty piąty był również rokiem, w którym
Sara odkryła, jak wygląda samotność. W któryś weekend wybrała się
wraz z rodziną do Palm Springs, by odwiedzić dziadków, ona i Mark na
tylnym siedzeniu, rodzice z przodu, w tym Cadillaku, który zawdzięczał
swój długi żywot jakiemuś opiekuńczemu bóstwu. Po długim, nużącym
weekendzie wracali późną nocą pokonując mile pustkowia przeciętego
wąską wstążką autostrady. Przednie światła samochodu przecinały
ciemność, a droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Dla Sary był
to obraz samotności: ciemna autostrada przecinająca rozległe połacie
płaskiego terenu.
To wyobrażenie ciągnęło się potem za nią przez wiele lat, jak światła
wytyczające drogę przez ciemność w czasie tamtej długiej podróży
powrotnej do Los Angeles. Czasami miała wrażenie, że jest autostradą,
zaś obszar po obu stronach drogi - jej życiem, ciemnym i monotonnym,
szybko przesuwającym się za oknami.
Był to także rok, w którym rozpoczęła się edukacja Sary dotycząca
chłopców, w pomarańczowym gaju za jej domem. Był maj.
Pomarańczowe drzewka tonęły w kwiatach; ich zapach unosił się wzdłuż
ulic i sączył przez okna do wnętrza domu, gdy rodzina zasiadała do
kolacji o niebieskim zmroku. Wiosną dni były już na tyle długie, że po
kolacji zostawał jeszcze czas na zabawy na dworze, dopóki gwiazdy nie
rozsiadły się milionami punkcików na ciemnym niebie, bo wtedy matki
stawały w tylnych drzwiach wołając dzieci do domów.
Jej przyjaciółmi byli zawsze chłopcy - zwłaszcza trzej mieszkający w
najbliższym sąsiedztwie i uczęszczający do tej sa-
mej szkoły. Sara nie interesowała się dziewczęcymi sprawami, takimi jak
zabawy lalkami, herbatki czy bawienie się szminką mamy. Doskonale
rozumiała chłopców, przynajmniej tak jej się zdawało, i świetnie potrafiła
się do nich dostosować. Umiała równie mocno uderzać piłkę
baseballową, równie szybko -a nawet szybciej - biegać, mocować się,
brać do ręki chrabąszcze i rzucać kulkami z przeżutego papieru. Nie
umiała tylko sikać jak chłopcy; próbowała to zrobić w wieku pięciu lat na
dziedzińcu przed domem. Podpatrzyła kiedyś, jak Mark sikał w krzakach,
więc frontowy dziedziniec wydał się jej do tego jak najodpowiedniejszym
miejscem. Lecz matka zaciągnęła ją do domu, umyła, i koniecznie chciała
wiedzieć, „co też, na litość boską", strzeliło jej do głowy.
- Chłopaki tak robią - powiedziała Sara.
- No tak, ale ty nie jesteś chłopcem.
- Dlaczego?
- Sama się nad tym zastanawiam - odpowiedziała wtedy matka.
Udało jej się dowiedzieć wielu rzeczy na temat chłopców z rozmów
Marka z przyjaciółmi - nie, nie to, żeby podsłuchiwała, po prostu kręciła
się koło nich tak często, iż po pewnym czasie zapominali, że jest obok.
Mogła więc wyglądać sponad ich ramion, kiedy dyszeli nad
egzemplarzami „Playboya", które Mark trzymał ukryte pod łóżkiem.
Dobrze zapamiętała rozmowę świadczącą o tym, w jaki sposób zdjęcia
nagich kobiet wpływały na wyobraźnię kilkunastoletnich chłopców.
- O cholera, staje mi do niej - oznajmił któregoś dnia jeden z przyjaciół
Marka, wpatrując się w fotografię kobiety o tak ogromnych piersiach, że
Sara była pewna, iż biedaczka nie może spać na brzuchu.
- Co to znaczy: staje? - zapytała Sara. Starała się nie zadawać zbyt wielu
pytań, ale czasami nie mogła się oprzeć pokusie.
Mark i jego dwaj koledzy zachichotali.
- No wiesz - odparł jeden z nich, wskazując swe krocze -on musi stanąć,
żeby można było go użyć.
Nieco później, kiedy była sama z Markiem, brat wytłuma-
czył jej to bardziej szczegółowo, co zaspokoiło ciekawość Sary, lecz
zarazem ją zirytowało. Dlaczego chłopcy mieli ciała, które tak się
zmieniały? Ona sama nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. A może
tylko tego nie zauważyła? Któregoś dnia zamknęła się w łazience, zdjęła
spodnie, usiadła przed lustrem i czekała, aż coś się zdarzy. Kiedy minęła
godzina i nic się nie zmieniło, zniechęcona doszła do wniosku, że bycie
chłopcem musi być znacznie zabawniejsze.
Czasami język, którym posługiwali się chłopcy, wprawiał w zakłopotanie
nie tylko ją, lecz najwyraźniej i ich samych. Podsłuchała kiedyś, jak
kolega Marka mówi, że próbował „walić konia" - tak zawsze nazywali to
chłopcy między sobą. Poszedł do garażu i uderzał swój członek kijem.
Chłopcy zebrani w pokoju Marka ryknęli śmiechem, a potem kazali Sarze
zostawić ich samych, gdyż chcieli wytłumaczyć posiniaczonemu koledze,
co zrobił nie tak. Przysłuchując się ich wyjaśnieniom zza drzwi, Sara
doszła do wniosku, iż nie ma nic dziwnego w tym, że chłopak się pomylił.
Czemu od razu nie powiedzieli mu, o co chodzi?
Któregoś wieczoru wiosną 1965 roku, kiedy niebo przybierało już barwy
nocy, Sara przekonała się, że jej wiedza na temat chłopców jest wciąż
niepełna. Miała pobrać jeszcze wiele gorzkich lekcji.
- Macie liczyć do dziesięciu! - krzyknęła, jej głos odbił się o drzewa i
miękką, brązową ziemię. Jerome, Tommy i Lane mieli ją gonić; była to
gra, w której zazwyczaj zwyciężała, miała dłuższe nogi i biegała dużo
szybciej. Prawdopodobnie nie potrzebowała nawet handicapu w postaci
liczenia do dziesięciu, lecz tak czy owak go stosowano, ponieważ była to
jedna z zasad gry, którą ktoś kiedyś ustalił. Lecz tego wieczoru już po
odliczeniu do pięciu usłyszała odgłos biegnących stóp. Sara
przyśpieszyła, dysząc ciężko pędziła między drzewami, starając się nie
wdepnąć w którąś z leżących na ziemi gnijących pomarańczy. Zbliżali
się; słyszała teraz ich przyśpieszone oddechy, lecz była pewna, że i tym
razem wygra, mimo iż z każdym tygodniem chłopcy wydawali się biegać
szybciej. Była już prawie na skraju sadu - widziała przed sobą światła w
oknach domów - kiedy potknęła się o wystający korzeń drzewa. Nim
zdążyła się podnieść, leżeli już na niej.
- Co wy wyprawiacie? Złaźcie, no już, do diabła! - krzyknęła, gdy trzej
chłopcy zwalili się na nią, jeden na drugiego.
Udało jej się przewrócić na plecy i próbowała bronić się rękami, lecz
Tommy przygwoździł je do ziemi, a Lane usiadł na jej nogach. Poczuła
ciarki na plecach; zdała sobie sprawę, że to już nie jest zabawa... lecz nie
wiedziała, co to naprawdę jest. Niebo nad nią przybierało barwę
ciemnogranatową; lada chwila będzie mogła zobaczyć gwiazdy. Zapach
pomarańczy wydał jej się ciężki, mdlący.
- Dobra, Jerome, teraz musisz to zrobić! - krzyknął Lane, wciąż siedzący
na jej nogach; trzymał je teraz za kostki.
- Cholera, złaźcie! - wychrypiała Sara. Czuła potworną suchość w gardle.
Lecz wiedziała już, że to na nic - najwyraźniej mieli plan. Musieli go
dobrze obmyślić, skoro główną rolę miał w nim odegrać Jerome. Był
niższy niż pozostali dwaj chłopcy, nosił grube okulary i robił wszystko,
co tylko kazali mu Tommy i Lane. I w tej chwili wykonywał właśnie ich
rozkazy, zbliżał się do Sary, do jej nóg - wszystko zaczęło się nagle
odbywać jak na zwolnionym filmie. Lekki wietrzyk zaszeleścił liśćmi nad
jej głową, poczuła, jak palce Lane'a zaciskają się na jej kostkach, gdy
Jerome rozpiął spodnie i opadł na kolana.
- Ty sukinsynu - wysyczała Sara. - Nigdy nie uda ci się tego zrobić.
Drżącymi i spoconymi rękami Jerome ściągnął jej majtki i próbował w
nią wejść. Lecz był bardzo zdenerwowany i miał miękki członek.
- No, Jerome, zrób to, wsadź jej! - krzyknął Tommy, drapiąc paznokciami
nadgarstki Sary.
- Ty gnojku - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Nigdy tego nie zrobisz...
nie potrafisz.
Oddech Jerome'a był szybki, ciepły i miał zapach lukrecji. Sara czuła, że
wygrywa, że Jerome rzeczywiście nie będzie w stanie tego zrobić. Wciąż
rozpaczliwie próbował wepchnąć w nią członek, niezdarnie manipulował
rękoma pomiędzy jej nogami, lecz był wyraźnie speszony. Jego twarz
znajdowała się tuż koło jej piersi. Sara uniosła głowę i splunęła; patrzyła,
jak
strumień śliny uderza w jego okulary i toczy się w dół. Zza ścieżki
wytyczonej przez ślinę patrzyły na Sarę rozszerzone, zmartwiałe z
przerażenia oczy dzikiego zwierzęcia, które wbiło wzrok w lufę strzelby.
- Co jest? - odezwał się Lane. - Co z tobą? Jerome, masz to zrobić!
- On nie może, dupku! - odkrzyknęła Sara. - A co, może to nieprawda,
Jerome?
Po czym wybuchnęła śmiechem, ponieważ wiedziała, że nic się już nie
zdarzy - gorzkim, pełnym złości i ulgi śmiechem, który sprawił, że z jej
oczu trysnęły łzy.
Zaszokowani Lane i Tommy rozluźnili chwyt. Jerome wstał; jego spodnie
były sfałdowane na wysokości kostek, członek zwisał smętnie zdradzając
go, unaoczniając jego kompromitację. Twarz Jerome'a ściągnęła się
bólem, a łzy zaczęły wolno staczać się po policzkach, spływając do ust.
Podciągnął spodnie i popędził przez sad.
- Biegnij do domu i wypłacz się mamusi, sraluchu! - krzyknęła za nim
Sara.
Podciągnąwszy majtki z powrotem na biodra, wstała, czując mokrą
ziemię przylepioną do pleców. Tommy i Lane stali jak sparaliżowani,
przerażeni widokiem jej twarzy ściągniętej wściekłością, której
nieuchronny wybuch miał ich za chwilę ogłuszyć niczym zderzenie z
ciężarówką bez hamulców.
- A co z wami? Boicie się, że też nie umielibyście tego zrobić? To dlatego
chcieliście, żeby spróbował Jerome? Nie potrafilibyście, gnojki! - Sara
pchnęła Lane'a; ręka głucho uderzyła w jego klatkę piersiową.
- Gówniarze! - Odwróciwszy się, odeszła, zostawiając dwóch chłopców
wśród drzewek pomarańczowych, pośród nocy. Gdzieś za granicą cieni
matki stojące na oświetlonych werandach wołały swoje dzieci do domów.
Matka Sary stała przy zlewie; płukała zieloną fasolkę.
- Dobrze byś zrobiła siadając do lekcji - odezwała się na dźwięk
zamykanych tylnych drzwi. Sara starała się, żeby jej
głos brzmiał zwyczajnie, by nie słychać w nim było gniewu i zadyszki.
Nie chciała, żeby matka się odwróciła.
- Właśnie mam zamiar to zrobić - odpowiedziała obojętnym tonem.
Przechodząc przez kuchnię zdała sobie sprawę, że matka często zwracała
się do niej odwrócona tyłem. Zawsze pochylała się nad zlewem albo nad
ścielonym łóżkiem. Sara dobrze znała plecy matki; z upływem lat
zmieniły się, zgrubiały, skrzywiły pomiędzy łopatkami. „Garb matrony" -
mówiła na to matka, jakby musiała to być nieuchronna oznaka wieku.
Kiedy Sara myślała o swoim ojcu, od razu miała przed oczami jego ręce -
zgrubiałe, pełne odcisków, z połamanymi paznokciami. Zajmował się
zakładaniem klimatyzacji i grzejników i zawsze musiał pracować w
niewygodnej pozycji, czołgając się pod domami albo na strychach. Teraz
jego ręce były nadal silne, choć zmęczone, spracowane.
Sara kochała swoich rodziców, lecz nie potrafiła naprawdę szczerze z
nimi rozmawiać. Zamiast tego w trudnych chwilach biegła do Marka,
który zawsze wiedział, jak ukoić jej ból, niezależnie od tego, co było jego
przyczyną. Na drzwiach jego sypialni wisiał plakat przedstawiający
Muhammada Alego z uniesioną pięścią w rękawicy. „Nie wchodzić,
bo..." - ostrzegał napis. Sara wiedziała, że jej to nie dotyczy, niemniej
odnosiła się do polecenia z szacunkiem. Tego wieczoru drzwi pokoju
Marka były uchylone; usłyszał jej kroki w holu.
- Hej, chodź tutaj - dobiegł ją jego głos, zanim zdążyła zniknąć w
łazience.
Weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Nie usiadła wiedząc, że z
pewnością zostawiłaby ciemną plamę brudu na wszystkim, czego by
dotknęła.
- Co ci się stało, do diabła? - zapytał Mark.
- Namówili Jerome'a, żeby mi to zrobił.
- Co zrobił?
- No wiesz. To.
Mark usiadł na łóżku, utkwił w niej brązowe oczy. Jedną ręką przeczesał
nerwowo ciemne włosy, podczas gdy druga bezwiednie zacisnęła się w
pięść.
- Kto? - zapytał ściśniętym głosem.
- Lane i Tommy. Ale on tego nie zrobił. To znaczy próbował, ale nie
mógł.
Mark wstał, podszedł do niej, otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie.
Poczuła zapach Old Spice'a - ten zapach wody po goleniu pojawił się u
Marka bardzo niedawno i dopiero zaczynała się do niego przyzwyczajać.
Nie do końca rozumiała pewne rzeczy, ale wiedziała, że Mark jest
wyjątkowy. Widziała, jak jego koleżanki z college'u zwalniały,
oczarowane, w swoich kabrioletach, by mu się przyjrzeć.
- Idź się umyć - poradził Sarze. - Porozmawiamy o tym jutro. I to zostanie
między nami, dobrze?
- Aha. Dobrze.
INIastępnego dnia niebo zasnuło się ołowianymi chmurami; wiosenna
burza wisiała w powietrzu. Wieczorem Mark i Sara wyszli do sadu, parne
powietrze wydawało się do nich lepić, zapach drzew przedzierał się przez
nie falami.
- Może nie przyjdą - odezwała się Sara.
- W takim razie to my ich poszukamy.
Spojrzała na skrzyżowane na piersiach ramiona brata i przypomniała
sobie, ile razy obejmowały ją sprawiając, że czuła się bezpieczna. Mark
był zawsze przy niej, ilekroć tego potrzebowała, gotów bronić jej przed
światem zewnętrznym, usuwać niebezpieczeństwa, które jej zagrażały.
Był jak Atlas, który przychodził jej na ratunek, by podtrzymać upadające
niebo.
Usłyszała ich głosy w tej samej chwili, co Mark - głosy Tommy'ego i
Lane'a - nie było wśród nich głosu Jerome'a, ale równie dobrze on sam
mógł tam być i potulnie wlec się za kolegami.
Mark opuścił ręce, gdy tylko wyłonili się zza drzew - dwaj niepozorni
dziesięcioletni chłopcy, pozujący na starszych niż w rzeczywistości. Sara
omal znowu nie wybuchnęła śmiechem.
- Ej, chłopaki! - krzyknął Mark.
Spostrzegłszy go, przystanęli, niewielki obłoczek pyłu uniósł się w
miejscu, gdzie ich stopy, jakby uderzywszy w ścianę strachu,
znieruchomiały, nie mogąc postąpić ani kroku naprzód.
Mark zbliżył się do nich, podczas gdy Sara pozostawała z tyłu.
- No więc... czyj to był pomysł? - zapytał.
- Lane'a - rzucił Tommy.
- Ty szpiclu - warknął Lane, odwrócił się w stronę Marka i z udawaną
obojętnością spytał: - O co chodzi? Przecież nic się jej nie stało.
- Myślę, że nie w tym rzecz - stwierdził Mark, podchodząc bliżej. - A co
ty myślisz, Saro?
- To co ty.
Mark jednym szybkim ruchem chwycił Lane'a za ramiona i przytrzymał
je z tyłu. Twarz Lane'a przybrała teraz inny wyraz; wargi mu drżały, a
jego czoło zmarszczyło się, zmalało.
- Możesz mu zrobić, co chcesz, Saro - oznajmił Mark, wpatrując się w nią
nieruchomym wzrokiem.
- Co masz na myśli? - Czekała na dalsze instrukcje.
- Po prostu to, co powiedziałem.
Spojrzała na Lane'a, który bezskutecznie próbował się wyzwolić z
mocnego uchwytu Marka, i jej ręka sama podjęła za nią decyzję, niemal
bezwiednie zaciskając się w pięść. Podeszła do Lane'a, stanęła w
odległości wyciągniętego ramienia i walnęła go w twarz. Poczuła, jak pod
uderzeniem łamie się jego nos, zobaczyła krew na swojej ręce. Usta
Lane'a otworzyły się do krzyku, lecz najpierw wydobył się z nich tylko
bezgłośny oddech.
Po chwili przenikliwy, modulowany, pełen bólu krzyk rozdarł powietrze.
Sarze zdawało się, że ten wibrujący dźwięk przenika aż do jej wnętrza. A
potem wszystko wokół nich nagle zawirowało. Tommy rzucił się do
ucieczki, popędził między drzewami. Mark puścił Lane'a, który osunął się
na ziemię. Trzymając się za nos, starał się powstrzymać tryskający zeń
czerwony strumień. Niebo zadrżało i sypnęło z nagła rzęsistym deszczem,
który popłynął ciurkiem po dłoni Sary i zmieszał się z krwią.
Było już ciemno, kiedy wrócili do domu. Sara od razu poszła do swego
pokoju i zamknęła drzwi, by móc w samotności przyjrzeć się swojej
dłoni. Kostki były stłuczone i sine, na
jednym palcu wciąż widniała krew. Zrozumiała, że jej dłoń zawsze odtąd
będzie pamiętać nos Lane'a pękający pod siłą uderzenia. I tak jak deszcz
nie całkiem zmył krwawe ślady, tak, zapewne nie zdoła ich zatrzeć
upływający czas. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
Deszcz przybrał na sile i przeszedł w ulewę. Sara stanęła w otwartym
oknie wpatrując się w ciemność, pozwalając, by odbijające się od
parapetu krople padały na jej bluzkę. I jak Scarlett O'Hara przysięgła
sobie, że nigdy już nie będzie głodna, tak teraz Sara postanowiła, że nigdy
już nie da się chłopakom wystrychnąć na dudka. Pozna ich tak dobrze, że
nie uda im się już nigdy jej zaskoczyć. Oczywiście, było wiele rzeczy,
których musiała się jeszcze nauczyć. Na przykład zakładała, że ci chłopcy
byli już zbyt dorośli, by płakać; sądziła tak dlatego, iż w ogóle uważała,
że mężczyźni nie płaczą, że nie potrafią. Myślała, że chłopcy,
osiągnąwszy pewien wiek, przechodzą jakąś metamorfozę i bezpowrotnie
tracą zdolność do płaczu, że ich kanaliki łzowe któregoś dnia wysychają
albo wypadają jak zęby mleczne. Nie wiedziała, które z tych założeń jest
błędne... a już na pewno nie potrafiła określić wieku, w którym miałaby
dokonywać się ta przemiana. Nigdy nie zdarzyło jej się widzieć
płaczącego brata, jej ojciec z pewnością nie był zdolny do łez - będzie
musiała spytać o to Marka.
Wierzyła również w to, że mężczyźni nie mają snów - to także będzie
musiała sprawdzić, bo być może i w tym przypadku się myliła. Doszła do
tego wniosku któregoś dnia, kiedy opowiedziała ojcu o tym, co jej się
przyśniło. We śnie spacerowała nocą po plaży; księżyc srebrzył fale
swym blaskiem, a świecił tak jasno, że mogła widzieć swój cień na
piasku. Z naprzeciwka szedł ku niej Jezus, a Jego obecność wydawała się
zupełnie naturalna. Usiedli razem na piasku i rozmawiali, wpatrzeni w
ocean. Sara opowiedziała Mu o tym, jak tego właśnie popołudnia,
trenując na podjeździe, rzuciła dziesięć koszy pod rząd. Z każdą próbą
wyznaczała sobie trudniejsze zadanie, rzucając piłkę z coraz to większej
odległości. Potem powiedziała Mu o króliczku, którego zobaczyła w
sklepie ze zwierzętami i o tym, jak bardzo chciałaby go mieć. Jezus nie
mówił zbyt wiele; po prostu słuchał, co również wcale jej nie zdziwiło.
Zawsze sądziła, że musi być dobrym słuchaczem. Potem wstali i rozeszli
się, nim księżyc odbył swą drogę po niebie.
Kiedy skończyła opowiadać swój sen ojcu, popatrzyła na niego
wyczekująco, dumna, że powierzyła mu tak wyjątkowy sekret. Lecz on
spojrzał tylko na nią marszcząc czoło i powiedział:
- No cóż, to rzeczywiście dziwny sen.
To był jedyny komentarz. Doszła wtedy do wniosku - najmniej
bolesnego, jaki mogła znieść - że mężczyźni nie mają snów, więc
oczywiście ojciec nie mógł jej zrozumieć. Lecz nie była tego do końca
pewna. Być może sny jej ojca dotyczyły spraw, o których nie chciał z nią
rozmawiać. Może tylko dziewczynki opowiadają swoje sny, a mężczyźni
wolą udawać, że ich nie mają?
Następnego dnia w szkole Lane usiadł za Sarą. Miał oczy okolone
sińcami jak smutny szop pracz. Bandaż przedzielał jego twarz na połowę.
Sara czuła, że nie powiedział nikomu o tym, co się stało, w przeciwnym
bowiem razie musiałby powiedzieć również o tym, co jej zrobił.
- Jesteśmy kwita, tak? - szepnęła mu do ucha już na korytarzu.
Lane skinął głową, spoglądając na nią spod opuchniętych powiek. Sara
zyskała wtedy pewność, że odniosła zwycięstwo. Dała do zrozumienia, że
takie są reguły gry; krótko mówiąc, oko za oko.
Dwa dni później straciła głos. Zaczęła kaszleć, kaszlała, kaszlała i nie
mogła przestać, a kiedy matka przyszła zobaczyć, co się dzieje, Sara
mimo wysiłków nie mogła nic powiedzieć, wydobywała z siebie jedynie
szept. Lekarz zawyrokował, że musi dać odpocząć swojemu głosowi.
Ojciec kupił jej wtedy niewielki notesik na sznurku, żeby mogła go nosić
na szyi; na drugim sznurku wisiał ołówek. Prawdę mówiąc, używała tych
przyborów jedynie przy stole, przekazując pisemnie tak ważne polecenia
jak „podaj mi groszek" albo „Mark, nie waż się wziąć ostatniej kolby
kukurydzy".
Pogrążyła się w swoim niemym świecie, świadoma tego, że inne jej
zmysły wysunęły się teraz na pierwszy plan; zaczęła słyszeć i widzieć
więcej - ogarniała swym umysłem więcej, a tego właśnie pragnęła. Wtedy
to osiągnęła stan najbliższy temu, by stać się niewidzialną przynajmniej
na dzień lub dwa, o czym zawsze marzyła. Bo przecież, gdyby była
niewidzialna, mogłaby być najlepszym szpiegiem.
Są w życiu takie chwile, kiedy następuje przełom; coś drąży nas głęboko i
nagle wszystko ulega zmianie raz na zawsze. Czas zmienia biegi -
przyśpiesza lub zwalnia - ot, taki jego kaprys. Świt sączy się przez szyby
pod innym kątem, a noce wydają się gęstsze, dziwnie ciche i spokojne.
Przestają niepokoić lęki i odgłosy z dzieciństwa, a samochody mknące
autostradą nie szumią już jak ocean.
Sara zawsze będzie pamiętać swoją dwunastą wiosnę jako taki właśnie
moment w życiu. Po latach zapach kwiatów pomarańczy wciąż będzie
natarczywie wywoływał wspomnienia unieruchomionych rąk i nóg,
gardła suchego z przerażenia, ręki zaciśniętej w pięść, nosa Lane'a
łamiącego się jak zapałka.
Będzie pamiętać, jak to jest, kiedy struny głosowe pozostają nieruchome,
odmawiając wydania głosu. Uczucie pozostawania na uboczu, tak
cichutkiego, że ludzie zapominali o jej obecności, pozwoliło jej zyskać
dystans. Lecz była jednak przecież wciąż obecna - obserwując,
przysłuchując się, chłonąc wiedzę, ucząc się, w jaki sposób nigdy już nie
dać się nabrać. Głos z czasem jej wrócił, lecz umiejętność dystansowania
się i obserwacji pozostała w niej na zawsze.
Sara zaczęła przestawać z Markiem i jego przyjacielem, Billem, ucząc się
rozpoznawania marek i części samochodów
1 poznając język chłopców. Jej rodzice unosili wysoko brwi w
zdumieniu, kiedy wracała do domu w poplamionym ubraniu, lecz Claire i
Roger Nortonowie byli zbyt pruderyjni, by zadawać wiele pytań.
Wierzyli w siłę łagodnej perswazji, a nie gniewu i wypytywania. Mimo to
Sara czuła na sobie zaniepoko-
jony, wędrujący za nią wszędzie wzrok matki, zastanawiającej się, czemu
jej jedyna córka zachowuje się jak chłopak.
- Znowu wychodzisz z Markiem? - pytała niespokojnie.
- Aha. On nie ma nic przeciwko temu.
- Może powinnaś zaprosić jakieś dziewczynki ze swojej klasy.
- Wolę być z Markiem i jego kolegami - odpowiadała wtedy Sara, czując,
że wprawia tym matkę w zakłopotanie, a być może nawet ją martwi.
Dopiero gdy Sara miała czternaście lat, matka zdecydowała się
zrezygnować z łagodnych sugestii. Lecz atak, który wtedy nastąpił, był
pierwszym i ostatnim przed ostateczną kapitulacją. Sprawa dotyczyła
długich, zaniedbanych, bezładnie rosnących włosów Sary i jej garderoby
składającej się z wystrzępionych dżinsów i podkoszulków, które
przekazywał jej Mark.
- Mam pomysł - powiedziała matka któregoś sobotniego ranka. -
Mogłabyś pójść ze mną do fryzjera, zafunduję ci trwałą.
- Wolałabym raczej tymczasową - odparła ironicznie Sara, dając do
zrozumienia, że te rzeczy istnieją dla niej jedynie w sferze nic nie
znaczących słów.
- Hmm, myślałam, że pochodziłybyśmy po sklepach, żeby ci kupić... e...
e... ładniejsze ubranie.
Sara spojrzała na swoje kolano wyzierające przez dziurę w spodniach.
- Lubię te ciuchy. Są wygodne.
W końcu matka poddała się. Któregoś wieczoru Sara podsłuchała
prowadzoną cichym głosem rozmowę rodziców.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że moja jedyna córka wyrośnie na
takiego kocmołucha - mówiła Claire Norton, oświetlona ciepłym
światłem słabej kuchennej żarówki, której blask miękkim kręgiem kładł
się na linoleum.
- Spokojnie, Claire, ona jeszcze nie dojrzała - odpowiedział ojciec. Miał
na sobie niebieski szlafrok i skórzane kapcie, których podeszwy szurały o
podłogę w rytm wypowiadanych słów. - Ona po prostu stara się dorównać
Markowi. Wyrośnie z tego. Najlepiej zrobisz zostawiając ją w spokoju.
- Ale ona w ogóle nie robi tego, co inne dziewczynki. Interesują ją tylko
samochody i wciąż kręci się koło garaży. Nie chcę, żeby skończyła
pracując na stacji benzynowej albo coś w tym rodzaju.
Nic nie rozumiesz, pomyślała Sara, schowana w swojej kryjówce w
salonie. Była to rozmowa nie przeznaczona dla jej uszu, lecz jakże
ciekawa do podsłuchiwania.
Tymczasem dzięki takiemu, a nie innemu towarzystwu Sara zdobywała
cenną wiedzę na temat chłopców i wiedziała, że zdołała ich poznać lepiej
niż inne dziewczyny. Weźmy na przykład takie samochody, myślała.
Dziewczyny sądzą, że służą one jedynie do jeżdżenia albo przydają się do
uprawiania seksu na tylnym siedzeniu. A tymczasem ja wiem, czym są
naprawdę.
Zrozumienie samochodów pomagało jej zrozumieć chłopców.
Samochody są jak encyklopedia płci męskiej. Nie musiała koniecznie
wiedzieć, jak rozebrać silnik i złożyć go z powrotem, ważne było, że
rozumiała istotę pracy silnika. A oznaczał on siłę, ruch, hałas. Dla
chłopców, którzy słuchając radia puszczonego na cały regulator dłubali w
częściach samochodowych, był namiastką seksu i siły, jaką w nim
przeczuwali. Wystarczy zrozumieć silniki, a już się wie, w jaki sposób
chłopak odczuwa swój członek, myślała. Jak łażenie po sklepach mogło
stanowić konkurencję dla tego rodzaju edukacji?
Innym obszarem poznawanym przez Sarę był sport - została szpiegiem w
krainie sportu. Siadywała w salonie wraz z Markiem i jego kolegami,
jedząc orzeszki i popijając colę, podczas gdy na ekranie telewizora
drużyny toczyły zawzięty pojedynek. Nie miało znaczenia, czy był to
futbol, koszykówka czy baseball; Sara nie była tam po to, by oglądać grę.
Interesowali ją wyłącznie telewizyjni kibice, którzy w czasie meczów
utożsamiali się z graczami. Było to swoiste studium gry, zwycięzców i
pokonanych, prób udaremniania zamiarów, strategii i sztuki mylenia
przeciwnika.
Okay, pomyślała, rozumiem. Wystarczy tylko dobrze wcześniej
zaplanować grę, rozważyć wszystkie możliwe warianty i, oczywiście,
należy być szybszym niż ten drugi. Tak, tak właśnie zamierzała odtąd
postępować w życiu.
2
Sara
Wydarzenie, które miało zmienić życie Sary, okazało się
rozczarowaniem. Miała siedemnaście lat, kiedy straciła dziewictwo;
przygotowywała się do tego od wielu lat, z wypiekami na policzkach
słuchała szczegółowych wyjaśnień Marka, a potem, w łóżku, układała się
na różne sposoby, przekładając. poduszkę i wypróbowując pozycje, które
opisywał Mark. Odkryła, że kolano doskonale nadaje się do ćwiczenia
pocałunków, a mimo iż poduszka nie mogła zastąpić mężczyzny, za-
wzięcie trenowała wkładając ją między nogi czy pod siebie. Myślała, że
kiedy to już się naprawdę zdarzy, będzie to dla niej przeżycie co najmniej
tak cudowne jak to, jakiego doświadczyła oglądając pokazy ogni
sztucznych. Że od tej chwili inaczej będzie czuć ziemię pod stopami i cała
nagle się zmieni. Oczywiście nie będzie to przemiana od razu rzucająca
się w oczy... Nie, nie, to będzie ledwo zauważalne. Lecz jednak
widoczne. Zaintrygowane przyjaciółki będą zatrzymywać się i
zasypywać ją pytaniami w rodzaju: „Zmieniłaś fryzurę czy co?
Schudłaś?"
Czuła, że ta chwila jest nieuchronnie bliska, jakby chciało tego ślepe
przeznaczenie. Była tego pewna od owego popołudnia, kiedy wraz z
Markiem poszli na przystań Santa Monica Pier, gdzie odwiedziła
Cygankę, która wejrzała w kryształową kulę, rozłożyła karty Tarota i
powiedziała Sarze, że jej życie wkrótce się odmieni. Zapłaciwszy
Cygance piętnaście dolarów,
wyszła z ciemnego namiotu na zalaną słońcem przestrzeń, gdzie czekał
już na nią Mark.
- I co ci powiedziała? - zapytał. Nad ich głowami kołowały mewy, a w
dole morze biło o falochrony. Bryza miała smak soli i pachniała
popcornem.
- Że moje życie się zmieni.
- To znaczy?
- Nic więcej nie mówiła. Szczegóły prawdopodobnie kosztują drożej.
Czuję, że teraz muszę znaleźć jakiś sposób na zmianę życia, bo inaczej
będzie mi żal straconych piętnastu dolarów.
Wierzyła jednak Cygance, co więcej, była pewna, że wie, czego będzie
dotyczyć ta zmiana. Nocami ćwiczyła coraz częściej, wpychając w siebie
palce tak głęboko, jak tylko mogła. Robiła to dwoma palcami, bo
wydawało jej się, że taki jest mniej więcej obwód członka, chociaż była
przekonana, że jest on z pewnością dłuższy. Nigdy nie udało jej się
uzyskać wiarygodnych informacji na temat przeciętnego rozmiaru
członka od Marka ani od jego kolegów. Każdy z chłopców mówił o tym w
taki sposób, jakby jego instrument był tak olbrzymi, że przed
wciągnięciem majtek trzeba go składać jak scyzoryk. Sara domyślała się,
że przesadzają, niemniej była przekonana co do tego, że dwa palce są
mniejsze niż członek.
Wkrótce potem, tuż przed letnią przerwą wakacyjną, w końcu
zrozumiała, kto jest jej przeznaczony. Nathan. Nie mogła się mylić -
oboje pozostawali trochę na uboczu i nie byli szczególnie związani ani z
resztą klasy, ani w ogóle ze szkołą. Sara nie była specjalnie lubiana przez
koleżanki, ponieważ wolała przestawać ż chłopakami, ale i wśród
chłopców w swoim wieku nie była szczególnie popularna, gdyż zbyt
łatwo ich rozszyfrowywała. Była dla nich za sprytna, za silna i wydawała
się zupełnie nie przejmować tym, co myślą o niej inni. Dlatego jadła swój
lunch w samotności, czytając najnowszy numer „Road & Track" albo
zniszczony egzemplarz Obcego Camusa. Nathan też jadał sam i także
czytał przy jedzeniu, przeważnie Dickensa.
Na lekcjach historii Nathan zawsze siadał za nią; czuła na
swoim karku jego wzrok, prześlizgujący się w dół wzdłuż kręgosłupa.
Nathan był szczupły i blady, a jego włosy przybierały jaśniejszy odcień
tylko wtedy, gdy długo przebywał na słońcu. Wyglądał tak, jakby
zmuszano go do pobierania lekcji gry na fortepianie w czasie gdy inne
dzieci bawiły się na świeżym powietrzu. Chodził jakoś dziwnie
przechylając się na boki, jakby ziemia kołysała się pod jego stopami.
Sara była pewna, że to właśnie on, chociaż tak naprawdę nie wiedziała,
dlaczego. Przypisała to jakiemuś zrządzeniu losu i postanowiła mu się
poddać. Na prywatce, zorganizowanej przez koleżankę z klasy pod
nieobecność jej rodziców, spostrzegła Nathana siedzącego na kanapie i
pijącego piwo. Był dyskretnie odwrócony od pary leżącej tuż obok niego,
która splotła się w namiętnym uścisku. Sara pomyślała, że właśnie spełnia
się przepowiednia Cyganki.
Podeszła i przyklękła obok kanapy.
- Hej, Nathan... mogę wypić łyk twojego piwa?
- Jasne. - Podał jej szklankę, zielonymi oczami obserwując przechylenie
jej głowy, gdy piła.
Sara ruchem głowy wskazała migdalącą się obok parę.
- Chyba powinni pójść na górę, zanim rozgrzeją się na dobre.
- Aha. - Zaśmiał się z przymusem.
- A może to my powinniśmy tam pójść?
- My?
Wstała i wyciągnęła do niego rękę.
- Chodź.
Kiedy wchodzili po schodach, Rolling Stones śpiewali Satisfaction.
Miała nadzieję, że tego naprawdę chce.
- Nie przypuszczałem, że mogę ci się podobać - wyznał Nathan, kiedy
zamknęli się już w jednym z pokoi gościnnych.
Problem polegał na tym, że Sara wcale nie była pewna, czy tak jest
naprawdę. Pomysł pójścia z Nathanem na górę przyszedł jej do głowy ot
tak, po prostu, jak wizja; było to tak, jakby jakiś głos z zewnątrz mówił
jej: „Zrób to teraz, z nim, dzisiaj." Lecz może powinna była odczuwać coś
więcej, większe podniecenie czy zdenerwowanie; trochę ją niepokoiło
włas-
ne opanowanie. Czuła, jak narasta w niej poczucie winy i by się z tego
wyzwolić, pociągnęła za sobą Nathana na łóżko i pocałowała go.
Odpowiedział jej namiętnymi, mokrymi pocałunkami, które były jak
radosne liźnięcia stęsknionego psiaka. Na szyi chłopca pojawił się pot.
Przesunęła ręce na jego ramiona, lecz i one były wilgotne. Pomyślała, że
powinni mieć to za sobą, zanim jedno z nich skąpie się we własnym
pocie, lecz czuła jednocześnie, że Nathan czeka na jej przyzwolenie.
Wsunąwszy rękę pomiędzy ciało swoje i chłopca, zaczęła niezdarnie
manipulować przy klamerce i guzikach jego dżinsów. W odpowiedzi
zadarł jej spódnicę i ściągnął majtki. Włożyła dłonie głębiej w jego
spodnie i zsunęła mu je niżej. Jej dłoń odnalazła jego członek i otoczyła
go palcami - był z pewnością większy niż jej dwa palce, co oznaczało, że
to prawdopodobnie może boleć. Mimo wszystko myślała, że będzie
większy.
- Co ty robisz? - zapytał Nathan, gwałtownie odsuwając się od niej. Zdała
sobie sprawę, że dokładnie obmacuje jego członek.
- Nic takiego - odpowiedziała, ponownie przyciągając go do siebie. Nie
mogła przecież przyznać się do tego, że dokonuje pomiarów.
Przez chwilę zbierała siły na przyjęcie bólu, który miał nadejść. Słysząc
przyśpieszony oddech Nathana, pomyślała, że to niesprawiedliwe, że
dziewczęta muszą znosić ból za pierwszym razem, a chłopcy nie.
Prawdopodobnie był to jeszcze jeden dowód na to, że Bóg jest
mężczyzną.
Sara przygryzła wargi. Nathan dyszał coraz szybciej, mamrocząc „O,
Boże", co wydawało się zupełnie na miejscu, jako że Bóg najwyraźniej
był po jego stronie. Zniosłaby jednak i te niby modlitwy, i nawet
gwałtowne ukłucie bólu, lecz dźwięk, który wydał z siebie Nathan
szczytując, zabrzmiał dla niej jak zgrzytnięcie kredy o tablicę. Nathan
zaskomlił - było to piskliwe, żałosne skomlenie, z rodzaju tych, które
zmuszają ludzi, by podbiegli do okna i przekonali się, że ich kotu nic się
nie stało.
- W porządku? Dobrze się czujesz? - zapytał Nathan, gdy było już po
wszystkim. Spodziewała się tego pytania, wiedziała,
że chłopcy zawsze o to pytają, szczególnie po pierwszym razie. Bóg
chciał, żeby to bolało, więc chłopcy musieli usłyszeć, że nie był to duży
ból.
- Ehe. A ty?
- Tak, o, tak. To było... niesamowite.
Sara gwałtownie zbiegła po schodach, by ponownie z ulgą rozpłynąć się
w hałasie i chaosie przyjęcia. Poczucie winy powróciło ze zwiększoną
siłą, przygniatając ją wręcz swym ciężarem. Miała wrażenie, że jej kroki
wstrząsają podwalinami domu. Stało się! Zrobiła to - naprawdę to zrobiła
i wpakowała się w coś, z czego niełatwo przyjdzie jej się wyplątać. Nalała
sobie szklankę piwa, wyszła na dwór i zatrzymała się w pobliżu basenu.
Chciała, żeby wydarzyło się coś dramatycznego; żeby jej piętnaście
dolarów zainwestowane w Cygankę okazało się sumą wygraną na loterii,
która diametralnie zmienia życie. Bo chociaż tyle się niby zmieniło -
straciła przecież dziewictwo -nie odbierała tego jako coś
nadzwyczajnego. A w dodatku teraz Nathan mógł sobie myśleć, że ją
zdobył. Spojrzała na ciemną wodę basenu. Najdziwniejsze było to, że
Nathan wydał jej się zupełnie inny, kiedy zobaczyła, że jest podniecony;
ogarnęła ją wtedy przemożna chęć ucieczki, pożałowała, że w ogóle się
tam znalazła. Czy zawsze miało już tak być? Książęta mieli zdejmować
szaty po to, żeby zmieniać się w żaby? To w znacznym stopniu
utrudniałoby seks... a przecież miała pod tym względem tak wielkie
oczekiwania.
Kiedy wróciła do salonu, Nathan nie spuszczał z niej oka, patrząc na nią z
takim wyrazem twarzy, że miała wrażenie, iż w myślach tworzy poematy.
W końcu zatelefonowała do Marka i poprosiła go, żeby po nią przyjechał.
- Można na to patrzeć w różny sposób - stwierdziła wsiadając do
samochodu Marka; był to Mustang z podrasowanym silnikiem. - Albo
Cyganka kłamała, albo strata cnoty nie jest tak znaczącą zmianą w życiu,
jak się spodziewałam.
Mark przyjrzał się jej uważnie; migając bursztynowym światłem lampy
uliczne oświetlały wnętrze samochodu.
- Jesteś rozczarowana? Zła? O co chodzi?
- Po prostu czuję się... strasznie. Myślę, że będę musiała
zranić czyjeś uczucia. Pewnie już to zrobiłam, tylko ten ktoś po prostu
jeszcze o tym nie wie.
Nathan zaczął wydzwaniać do niej tak często, że Sara zastanawiała się,
czy nie poprosić rodziców, by zmienili numer telefonu. I za każdym
razem wydawało jej się, że skomli tak samo jak wtedy, w czasie orgazmu.
- Dzwoni Nathan! - wołał z dołu Mark znudzonym głosem.
- Nie ma mnie w domu! - odkrzykiwała Sara.
- Za późno... już powiedziałem, że jesteś.
- Ty sukinsynu!
- Saro, jak ty się wyrażasz?! - rozlegał się nagle głos matki; mówiła
tonem, który przybierają zawsze matki, gdy słyszą jakieś nieprzyzwoite
wyrażenie.
- Mark, on doprowadza mnie do szału - żaliła się Sara, gdy telefon urywał
się już ponad tydzień.
Siedzieli na dachu, który był jedynym miejscem, gdzie mogli mieć
pewność, że żadne słówko z ich rozmowy nie dotrze do czujnych uszu
matki. Był ciepły letni wieczór. Powietrze było ciężkie i gęste, a nad nimi
rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, którego najjaśniejszy punkt
stanowił księżyc. Gdzieś po niebie ku wschodowi słońca kroczył Orion.
- Więc powiedz mu, że po prostu miałaś ochotę na seks i że nie powinien
przywiązywać do tego większego znaczenia - zasugerował Mark.
- Typowo męski punkt widzenia.
- To jedyne wyjście, jakie umiem zaproponować.
- Naprawę jesteś taki zimny wobec dziewczyn? - zapytała Sara. - Idziesz z
nimi do łóżka, a potem mówisz im, że to nic dla ciebie nie znaczyło?
- Mam być szczery?
- Całkowicie.
- Więc nie... ale innym chłopakom mówię, że tak robię. Sara roześmiała
się.
- To coś w rodzaju robienia nacięć na karabinie?
- Aha... coś takiego.
W taki właśnie sposób zyskała kolejny punkt, który mógł być dodany do
jej ciągle zwiększającego objętość katalogu typowych męskich
zachowań. Tajemnice - nie tylko przed dziewczętami, ale i przed innymi
chłopakami, a wszystko po to, by zaszpanować. Wszystko jedynie dla
gry.
W wieku trzydziestu pięciu lat Sara miała bardzo niewiele zmieniających
jej życie doświadczeń, mimo iż pozostawała niezmiennie czujna.
Nadmiernie wysokie oczekiwania były jej głównym problemem w
związkach z mężczyznami. Na początku każdego nowego związku
oczekiwała, że tym razem morze rozstąpi się, a góry przesuną. Lecz
wszystko przebiegało wedle tego samego schematu - kolacyjki stawały
się coraz mniej interesujące i bardziej milczące, seks, który zaczynał się
od maratońskich sesji i wypróbowywania wszelkich możliwych pozycji,
wspomagany olejkami i cichymi komendami, stawał się beznadziejnie
spłycony i krótki. Olejek do masażu leżał pod łóżkiem, dokładnie tam,
gdzie spadł wiele tygodni temu, a sama rzecz nie trwała nawet na tyle
długo, by zdążyli zmienić pozycję.
Osiągnęła cel, jakim było rozszyfrowanie mężczyzn, więc żadnemu nie
udawało się zdobyć nad nią przewagi. Nie angażowała się w beznadziejne
związki, nie wpadała w pułapki, jak inne dziewczyny. Jak choćby jej
przyjaciółka, Belinda Peny, która zakochiwała się stanowczo zbyt łatwo.
Sara starała się ją ostrzegać, lecz Belinda zawsze mówiła coś w rodzaju:
„Ty tego nie rozumiesz. On jest inny. On jest naprawdę uczciwy."
Oczywiście każdy kolejny „on" okazywał się nieuczciwy. Sara uważała
zresztą, że nie ma uczciwych mężczyzn.
Belinda czasami przypominała Sarze porcelanową lalkę. Była bardzo
krucha, a jej cera miała taki odcień, jakby dziewczyna dojrzewała w
angielskim klimacie. Włosy Belindy miały naturalny jasny kolor, lecz
farbowane były tak często, że ich pierwotny blond był już jedynie
odległym wspomnieniem. Rysy jej twarzy były tak drobne i delikatnie
wyrzeźbione, że nawet w najkrótszej fryzurce wyglądała bardzo kobieco.
Ostatnio serce Belindy złamał pewien hollywoodzki produ-
Davis Patti Zniewolenie Sara zawsze grała pierwsze skrzypce. To ona uwodziła, to ona ustalała reguły gry, to ona dominowała. Do czasu, kiedy poznała Anthony'ego. Co się stało? Dlaczego to on nagle był zdobywcą, ona zaś niewolnicą? Dlaczego seks - gra, w której była mistrzynią - oparty był na innych zasadach? Jakikolwiek był powód, Sara wiedziała, że jest już za późno. Teraz musiała zaakceptować nowe warunki gry. Patti Davis, córka prezydenta Reagana, od lat przysparza rodzicom kłopotów, na przykład swoimi zdjęciami publikowanymi na łamach "Playboya". "Zniewolenie" to powieść lat dziewięćdziesiątych, zaskakująca i szokująca. Książka o nowej stronie seksualizmu, w której najskrytsze marzenia mężczyzn i kobiet składają się na pasjonujący thriller, a zarazem mroczny romans.
Prolog Czasami bierzemy w życiu zakręt i raptem wszystko ulega zmianie. Za zakrętem stoi nieznajomy - stoi w słońcu albo w cieniu, to nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne jest, że stoi tam z naszego powodu. Przesuwa figury na szachownicy, kiedy nie patrzymy, ociera z naszych oczu łzy, kiedy myślimy, że udało nam się je powstrzymać, i kładzie je na naszych wargach, pozwalając rozpoznać ich słony smak. Zdarza się to nawet w najstaranniej zaplanowanym, najbardziej chronionym życiu, życiu osadzonym jak w twierdzy w samym sercu nieprzebytej puszczy w naiwnym przekonaniu, że nie znajdą go tam myśliwi. Lecz takie życie jest z góry skazane na zagładę, w sezonie łowieckim pierwsze pada ofiarą. Sara w końcu zaczęła postrzegać swoje życie w ten sposób, analizowała swoje odczucia, próbując odnaleźć to, co wciąż było żywe, i to, co umarło. Bo tego, że coś w niej umarło, była pewna, choć już tak wiele czasu dzieliło ją od tamtych wydarzeń. Istnieją pytania, które powinny być zadane w odpowiednim momencie, gdyż stawianie ich po czasie mija się z celem -z tego również dobrze zdawała sobie sprawę. Istniało wiele pytań, które powinna była zadać Belindzie, a jeszcze więcej doświadczeń, które powinna była z nią dzielić. Były przyjaciółkami - najlepszymi przyjaciółkami - a jednak nie przerwała tamy milczenia, właśnie w ten milczący sposób przecinając niektóre z nici podtrzymujących przyjaźń. Teraz, kiedy o tym myśli, owe nici stają się w jej oczach linami ratunkowymi, zerwanymi wskutek jej zaniedbania. Czasami, gdy pada deszcz, Sarze wydaje się, że słyszy idącą za nią Belindę - kowbojskie buty stukające o mokry chodnik.
Odwraca się wtedy, lecz oczywiście jest to ktoś inny - inna dziewczyna w butach pod długą, zebraną w fałdy spódnicą, ze zroszonymi deszczem włosami, z czerwonymi paznokciami przytrzymującymi poły płaszcza przeciwdeszczowego, z makijażem lekko rozmazanym wilgocią. Tak samo padało, kiedy Sara po raz pierwszy omal nie powiedziała Belindzie całej prawdy o tym, co się wydarzyło. Omal nie opisała jej, jak poprzedniej nocy leżała mokra na podłodze z szeroko rozłożonymi nogami, i czuła się tak, jakby jej skóra wręcz buchała parą. Uniósłszy głowę, spojrzała wtedy w dół, na swoje uda i na wilgotne i błyszczące miejsce pomiędzy nimi. Wciąż pamiętała szelest jedwabiu zaciskanego wokół nadgarstków, mimo że Anthony już jakiś czas temu wyzwolił ją z więzów. To jest to samo, chciała wtedy powiedzieć. Obie przeszłyśmy przez to samo, chociaż na zewnątrz wszystko może wyglądać inaczej. Istota sprawy tkwi w poddaniu się. Zastanawiasz się, czy kiedykolwiek byłaś młodsza oraz czy kiedykolwiek będziesz starsza niż w tej chwili, która zdaje się trwać poza granicami czasu - jak sen, którego nie udaje się zapamiętać. Zamykasz oczy, by nie widzieć czyhającego niebezpieczeństwa, otwierasz oczy, widzisz tuż nad sobą mężczyznę i nie potrafisz sobie tego wyobrazić w żaden inny sposób. Czy był taki czas, kiedy nie zgadzałaś się na wszystko, co on ci proponował? Nie powiedziała jednak nic. Spadł deszcz i Sara w milczeniu patrzyła na Belindę biegnącą mokrym chodnikiem. Często tak się zdarza, że najmocniejsi ludzie, którzy całe lata spędzili pilnie strzegąc swoich słabych punktów, ochoczo podchodzą do stojącego za zakrętem nieznajomego. Myślą, że stoi tam nie z ich powodu. Myślą tak, dopóki nie odkryją, że się pomylili. Że był tam zawsze. Lecz wtedy jest już za późno. Któregoś dnia zajrzą w głąb samych siebie i wszędzie odnajdą odciski jego palców. I niezależnie od tego, jak ulewny spadnie deszcz, tych odcisków nie da się usunąć. Jednego Sara mogła być pewna - że nigdy już nie będzie czuła się tak chroniona, tak bezpieczna, jak była niegdyś.
1 Sara Był rok 1965. Sara miała jedenaście lat. Ameryka traciła właśnie swą niewinność - piękne, czyste nadzieje zostały rozwiane przez wicher, którego siła zaskoczyła wszystkich. Pierwszym zwiastunem burzy było wystrzelenie przed dwoma laty kuli z budynku składnicy księgarskiej, a może z porośniętego trawą pagórka - zależy komu która teoria wydawała się bardziej prawdopodobna. Sara również traciła swą niewinność, choć nie aż tak szybko jak Ameryka. W radio Petula Clark śpiewała Downtown. Sonny i Cher śpiewali I Got You, Babe. Sara uważała, że Cher jest o wiele lepsza niż Petula Clark - taka była też opinia jej starszego o trzy lata brata, Marka, który był dla Sary wyrocznią, co jest godne uwagi. Był to rok, w którym Martin Luther King organizował w Alabamie marsz protestacyjny z Selmy do Montgomery, przeciwko dyskryminacji ludności murzyńskiej. Sara wiedziała o tym, ponieważ jej rodzice często rozmawiali na ten temat; ich świat był znacznie większy niż jej własny. Wiedziala też, że przez kraj przetaczały się pomruki gniewu - odgłosy protestu przeciwko wojnie, w której ginęli amerykańscy synowie - lecz naprawdę realnym światem pozostawały dla niej najbliższe okolice San Fernando Valley, gdzie od piętnastu lat mieszkali jej rodzice. Twierdzili oni, że dawniej było tu inaczej - że więcej było przestrzeni między domami, więcej sadów.
- Było tu kiedyś tak jak na wsi - zwykł był mawiać jej ojciec, najczęściej wtedy, gdy zasiadał za kierownicą ich beżowego Cadillaka, który miał na liczniku już tyle mil, że matka Sary wysuwała przypuszczenie, iż Bóg musi lubić samochody, w przeciwnym bowiem razie ich gruchot dawno by się rozleciał. - Wszędzie panoszą się te przeklęte nowe drogi i domy -utyskiwał często ojciec. Jednak mimo jego skarg, co krok spotykało się ślady przeszłości. W sąsiedztwie wciąż rosły gaje drzewek pomarańczowych i awokado i było mnóstwo miejsc, które dzieci mogły odkrywać i brać w swoje posiadanie. Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty piąty był również rokiem, w którym Sara odkryła, jak wygląda samotność. W któryś weekend wybrała się wraz z rodziną do Palm Springs, by odwiedzić dziadków, ona i Mark na tylnym siedzeniu, rodzice z przodu, w tym Cadillaku, który zawdzięczał swój długi żywot jakiemuś opiekuńczemu bóstwu. Po długim, nużącym weekendzie wracali późną nocą pokonując mile pustkowia przeciętego wąską wstążką autostrady. Przednie światła samochodu przecinały ciemność, a droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Dla Sary był to obraz samotności: ciemna autostrada przecinająca rozległe połacie płaskiego terenu. To wyobrażenie ciągnęło się potem za nią przez wiele lat, jak światła wytyczające drogę przez ciemność w czasie tamtej długiej podróży powrotnej do Los Angeles. Czasami miała wrażenie, że jest autostradą, zaś obszar po obu stronach drogi - jej życiem, ciemnym i monotonnym, szybko przesuwającym się za oknami. Był to także rok, w którym rozpoczęła się edukacja Sary dotycząca chłopców, w pomarańczowym gaju za jej domem. Był maj. Pomarańczowe drzewka tonęły w kwiatach; ich zapach unosił się wzdłuż ulic i sączył przez okna do wnętrza domu, gdy rodzina zasiadała do kolacji o niebieskim zmroku. Wiosną dni były już na tyle długie, że po kolacji zostawał jeszcze czas na zabawy na dworze, dopóki gwiazdy nie rozsiadły się milionami punkcików na ciemnym niebie, bo wtedy matki stawały w tylnych drzwiach wołając dzieci do domów. Jej przyjaciółmi byli zawsze chłopcy - zwłaszcza trzej mieszkający w najbliższym sąsiedztwie i uczęszczający do tej sa-
mej szkoły. Sara nie interesowała się dziewczęcymi sprawami, takimi jak zabawy lalkami, herbatki czy bawienie się szminką mamy. Doskonale rozumiała chłopców, przynajmniej tak jej się zdawało, i świetnie potrafiła się do nich dostosować. Umiała równie mocno uderzać piłkę baseballową, równie szybko -a nawet szybciej - biegać, mocować się, brać do ręki chrabąszcze i rzucać kulkami z przeżutego papieru. Nie umiała tylko sikać jak chłopcy; próbowała to zrobić w wieku pięciu lat na dziedzińcu przed domem. Podpatrzyła kiedyś, jak Mark sikał w krzakach, więc frontowy dziedziniec wydał się jej do tego jak najodpowiedniejszym miejscem. Lecz matka zaciągnęła ją do domu, umyła, i koniecznie chciała wiedzieć, „co też, na litość boską", strzeliło jej do głowy. - Chłopaki tak robią - powiedziała Sara. - No tak, ale ty nie jesteś chłopcem. - Dlaczego? - Sama się nad tym zastanawiam - odpowiedziała wtedy matka. Udało jej się dowiedzieć wielu rzeczy na temat chłopców z rozmów Marka z przyjaciółmi - nie, nie to, żeby podsłuchiwała, po prostu kręciła się koło nich tak często, iż po pewnym czasie zapominali, że jest obok. Mogła więc wyglądać sponad ich ramion, kiedy dyszeli nad egzemplarzami „Playboya", które Mark trzymał ukryte pod łóżkiem. Dobrze zapamiętała rozmowę świadczącą o tym, w jaki sposób zdjęcia nagich kobiet wpływały na wyobraźnię kilkunastoletnich chłopców. - O cholera, staje mi do niej - oznajmił któregoś dnia jeden z przyjaciół Marka, wpatrując się w fotografię kobiety o tak ogromnych piersiach, że Sara była pewna, iż biedaczka nie może spać na brzuchu. - Co to znaczy: staje? - zapytała Sara. Starała się nie zadawać zbyt wielu pytań, ale czasami nie mogła się oprzeć pokusie. Mark i jego dwaj koledzy zachichotali. - No wiesz - odparł jeden z nich, wskazując swe krocze -on musi stanąć, żeby można było go użyć. Nieco później, kiedy była sama z Markiem, brat wytłuma-
czył jej to bardziej szczegółowo, co zaspokoiło ciekawość Sary, lecz zarazem ją zirytowało. Dlaczego chłopcy mieli ciała, które tak się zmieniały? Ona sama nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. A może tylko tego nie zauważyła? Któregoś dnia zamknęła się w łazience, zdjęła spodnie, usiadła przed lustrem i czekała, aż coś się zdarzy. Kiedy minęła godzina i nic się nie zmieniło, zniechęcona doszła do wniosku, że bycie chłopcem musi być znacznie zabawniejsze. Czasami język, którym posługiwali się chłopcy, wprawiał w zakłopotanie nie tylko ją, lecz najwyraźniej i ich samych. Podsłuchała kiedyś, jak kolega Marka mówi, że próbował „walić konia" - tak zawsze nazywali to chłopcy między sobą. Poszedł do garażu i uderzał swój członek kijem. Chłopcy zebrani w pokoju Marka ryknęli śmiechem, a potem kazali Sarze zostawić ich samych, gdyż chcieli wytłumaczyć posiniaczonemu koledze, co zrobił nie tak. Przysłuchując się ich wyjaśnieniom zza drzwi, Sara doszła do wniosku, iż nie ma nic dziwnego w tym, że chłopak się pomylił. Czemu od razu nie powiedzieli mu, o co chodzi? Któregoś wieczoru wiosną 1965 roku, kiedy niebo przybierało już barwy nocy, Sara przekonała się, że jej wiedza na temat chłopców jest wciąż niepełna. Miała pobrać jeszcze wiele gorzkich lekcji. - Macie liczyć do dziesięciu! - krzyknęła, jej głos odbił się o drzewa i miękką, brązową ziemię. Jerome, Tommy i Lane mieli ją gonić; była to gra, w której zazwyczaj zwyciężała, miała dłuższe nogi i biegała dużo szybciej. Prawdopodobnie nie potrzebowała nawet handicapu w postaci liczenia do dziesięciu, lecz tak czy owak go stosowano, ponieważ była to jedna z zasad gry, którą ktoś kiedyś ustalił. Lecz tego wieczoru już po odliczeniu do pięciu usłyszała odgłos biegnących stóp. Sara przyśpieszyła, dysząc ciężko pędziła między drzewami, starając się nie wdepnąć w którąś z leżących na ziemi gnijących pomarańczy. Zbliżali się; słyszała teraz ich przyśpieszone oddechy, lecz była pewna, że i tym razem wygra, mimo iż z każdym tygodniem chłopcy wydawali się biegać szybciej. Była już prawie na skraju sadu - widziała przed sobą światła w oknach domów - kiedy potknęła się o wystający korzeń drzewa. Nim zdążyła się podnieść, leżeli już na niej.
- Co wy wyprawiacie? Złaźcie, no już, do diabła! - krzyknęła, gdy trzej chłopcy zwalili się na nią, jeden na drugiego. Udało jej się przewrócić na plecy i próbowała bronić się rękami, lecz Tommy przygwoździł je do ziemi, a Lane usiadł na jej nogach. Poczuła ciarki na plecach; zdała sobie sprawę, że to już nie jest zabawa... lecz nie wiedziała, co to naprawdę jest. Niebo nad nią przybierało barwę ciemnogranatową; lada chwila będzie mogła zobaczyć gwiazdy. Zapach pomarańczy wydał jej się ciężki, mdlący. - Dobra, Jerome, teraz musisz to zrobić! - krzyknął Lane, wciąż siedzący na jej nogach; trzymał je teraz za kostki. - Cholera, złaźcie! - wychrypiała Sara. Czuła potworną suchość w gardle. Lecz wiedziała już, że to na nic - najwyraźniej mieli plan. Musieli go dobrze obmyślić, skoro główną rolę miał w nim odegrać Jerome. Był niższy niż pozostali dwaj chłopcy, nosił grube okulary i robił wszystko, co tylko kazali mu Tommy i Lane. I w tej chwili wykonywał właśnie ich rozkazy, zbliżał się do Sary, do jej nóg - wszystko zaczęło się nagle odbywać jak na zwolnionym filmie. Lekki wietrzyk zaszeleścił liśćmi nad jej głową, poczuła, jak palce Lane'a zaciskają się na jej kostkach, gdy Jerome rozpiął spodnie i opadł na kolana. - Ty sukinsynu - wysyczała Sara. - Nigdy nie uda ci się tego zrobić. Drżącymi i spoconymi rękami Jerome ściągnął jej majtki i próbował w nią wejść. Lecz był bardzo zdenerwowany i miał miękki członek. - No, Jerome, zrób to, wsadź jej! - krzyknął Tommy, drapiąc paznokciami nadgarstki Sary. - Ty gnojku - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Nigdy tego nie zrobisz... nie potrafisz. Oddech Jerome'a był szybki, ciepły i miał zapach lukrecji. Sara czuła, że wygrywa, że Jerome rzeczywiście nie będzie w stanie tego zrobić. Wciąż rozpaczliwie próbował wepchnąć w nią członek, niezdarnie manipulował rękoma pomiędzy jej nogami, lecz był wyraźnie speszony. Jego twarz znajdowała się tuż koło jej piersi. Sara uniosła głowę i splunęła; patrzyła, jak
strumień śliny uderza w jego okulary i toczy się w dół. Zza ścieżki wytyczonej przez ślinę patrzyły na Sarę rozszerzone, zmartwiałe z przerażenia oczy dzikiego zwierzęcia, które wbiło wzrok w lufę strzelby. - Co jest? - odezwał się Lane. - Co z tobą? Jerome, masz to zrobić! - On nie może, dupku! - odkrzyknęła Sara. - A co, może to nieprawda, Jerome? Po czym wybuchnęła śmiechem, ponieważ wiedziała, że nic się już nie zdarzy - gorzkim, pełnym złości i ulgi śmiechem, który sprawił, że z jej oczu trysnęły łzy. Zaszokowani Lane i Tommy rozluźnili chwyt. Jerome wstał; jego spodnie były sfałdowane na wysokości kostek, członek zwisał smętnie zdradzając go, unaoczniając jego kompromitację. Twarz Jerome'a ściągnęła się bólem, a łzy zaczęły wolno staczać się po policzkach, spływając do ust. Podciągnął spodnie i popędził przez sad. - Biegnij do domu i wypłacz się mamusi, sraluchu! - krzyknęła za nim Sara. Podciągnąwszy majtki z powrotem na biodra, wstała, czując mokrą ziemię przylepioną do pleców. Tommy i Lane stali jak sparaliżowani, przerażeni widokiem jej twarzy ściągniętej wściekłością, której nieuchronny wybuch miał ich za chwilę ogłuszyć niczym zderzenie z ciężarówką bez hamulców. - A co z wami? Boicie się, że też nie umielibyście tego zrobić? To dlatego chcieliście, żeby spróbował Jerome? Nie potrafilibyście, gnojki! - Sara pchnęła Lane'a; ręka głucho uderzyła w jego klatkę piersiową. - Gówniarze! - Odwróciwszy się, odeszła, zostawiając dwóch chłopców wśród drzewek pomarańczowych, pośród nocy. Gdzieś za granicą cieni matki stojące na oświetlonych werandach wołały swoje dzieci do domów. Matka Sary stała przy zlewie; płukała zieloną fasolkę. - Dobrze byś zrobiła siadając do lekcji - odezwała się na dźwięk zamykanych tylnych drzwi. Sara starała się, żeby jej
głos brzmiał zwyczajnie, by nie słychać w nim było gniewu i zadyszki. Nie chciała, żeby matka się odwróciła. - Właśnie mam zamiar to zrobić - odpowiedziała obojętnym tonem. Przechodząc przez kuchnię zdała sobie sprawę, że matka często zwracała się do niej odwrócona tyłem. Zawsze pochylała się nad zlewem albo nad ścielonym łóżkiem. Sara dobrze znała plecy matki; z upływem lat zmieniły się, zgrubiały, skrzywiły pomiędzy łopatkami. „Garb matrony" - mówiła na to matka, jakby musiała to być nieuchronna oznaka wieku. Kiedy Sara myślała o swoim ojcu, od razu miała przed oczami jego ręce - zgrubiałe, pełne odcisków, z połamanymi paznokciami. Zajmował się zakładaniem klimatyzacji i grzejników i zawsze musiał pracować w niewygodnej pozycji, czołgając się pod domami albo na strychach. Teraz jego ręce były nadal silne, choć zmęczone, spracowane. Sara kochała swoich rodziców, lecz nie potrafiła naprawdę szczerze z nimi rozmawiać. Zamiast tego w trudnych chwilach biegła do Marka, który zawsze wiedział, jak ukoić jej ból, niezależnie od tego, co było jego przyczyną. Na drzwiach jego sypialni wisiał plakat przedstawiający Muhammada Alego z uniesioną pięścią w rękawicy. „Nie wchodzić, bo..." - ostrzegał napis. Sara wiedziała, że jej to nie dotyczy, niemniej odnosiła się do polecenia z szacunkiem. Tego wieczoru drzwi pokoju Marka były uchylone; usłyszał jej kroki w holu. - Hej, chodź tutaj - dobiegł ją jego głos, zanim zdążyła zniknąć w łazience. Weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Nie usiadła wiedząc, że z pewnością zostawiłaby ciemną plamę brudu na wszystkim, czego by dotknęła. - Co ci się stało, do diabła? - zapytał Mark. - Namówili Jerome'a, żeby mi to zrobił. - Co zrobił? - No wiesz. To. Mark usiadł na łóżku, utkwił w niej brązowe oczy. Jedną ręką przeczesał nerwowo ciemne włosy, podczas gdy druga bezwiednie zacisnęła się w pięść. - Kto? - zapytał ściśniętym głosem.
- Lane i Tommy. Ale on tego nie zrobił. To znaczy próbował, ale nie mógł. Mark wstał, podszedł do niej, otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie. Poczuła zapach Old Spice'a - ten zapach wody po goleniu pojawił się u Marka bardzo niedawno i dopiero zaczynała się do niego przyzwyczajać. Nie do końca rozumiała pewne rzeczy, ale wiedziała, że Mark jest wyjątkowy. Widziała, jak jego koleżanki z college'u zwalniały, oczarowane, w swoich kabrioletach, by mu się przyjrzeć. - Idź się umyć - poradził Sarze. - Porozmawiamy o tym jutro. I to zostanie między nami, dobrze? - Aha. Dobrze. INIastępnego dnia niebo zasnuło się ołowianymi chmurami; wiosenna burza wisiała w powietrzu. Wieczorem Mark i Sara wyszli do sadu, parne powietrze wydawało się do nich lepić, zapach drzew przedzierał się przez nie falami. - Może nie przyjdą - odezwała się Sara. - W takim razie to my ich poszukamy. Spojrzała na skrzyżowane na piersiach ramiona brata i przypomniała sobie, ile razy obejmowały ją sprawiając, że czuła się bezpieczna. Mark był zawsze przy niej, ilekroć tego potrzebowała, gotów bronić jej przed światem zewnętrznym, usuwać niebezpieczeństwa, które jej zagrażały. Był jak Atlas, który przychodził jej na ratunek, by podtrzymać upadające niebo. Usłyszała ich głosy w tej samej chwili, co Mark - głosy Tommy'ego i Lane'a - nie było wśród nich głosu Jerome'a, ale równie dobrze on sam mógł tam być i potulnie wlec się za kolegami. Mark opuścił ręce, gdy tylko wyłonili się zza drzew - dwaj niepozorni dziesięcioletni chłopcy, pozujący na starszych niż w rzeczywistości. Sara omal znowu nie wybuchnęła śmiechem. - Ej, chłopaki! - krzyknął Mark. Spostrzegłszy go, przystanęli, niewielki obłoczek pyłu uniósł się w miejscu, gdzie ich stopy, jakby uderzywszy w ścianę strachu, znieruchomiały, nie mogąc postąpić ani kroku naprzód.
Mark zbliżył się do nich, podczas gdy Sara pozostawała z tyłu. - No więc... czyj to był pomysł? - zapytał. - Lane'a - rzucił Tommy. - Ty szpiclu - warknął Lane, odwrócił się w stronę Marka i z udawaną obojętnością spytał: - O co chodzi? Przecież nic się jej nie stało. - Myślę, że nie w tym rzecz - stwierdził Mark, podchodząc bliżej. - A co ty myślisz, Saro? - To co ty. Mark jednym szybkim ruchem chwycił Lane'a za ramiona i przytrzymał je z tyłu. Twarz Lane'a przybrała teraz inny wyraz; wargi mu drżały, a jego czoło zmarszczyło się, zmalało. - Możesz mu zrobić, co chcesz, Saro - oznajmił Mark, wpatrując się w nią nieruchomym wzrokiem. - Co masz na myśli? - Czekała na dalsze instrukcje. - Po prostu to, co powiedziałem. Spojrzała na Lane'a, który bezskutecznie próbował się wyzwolić z mocnego uchwytu Marka, i jej ręka sama podjęła za nią decyzję, niemal bezwiednie zaciskając się w pięść. Podeszła do Lane'a, stanęła w odległości wyciągniętego ramienia i walnęła go w twarz. Poczuła, jak pod uderzeniem łamie się jego nos, zobaczyła krew na swojej ręce. Usta Lane'a otworzyły się do krzyku, lecz najpierw wydobył się z nich tylko bezgłośny oddech. Po chwili przenikliwy, modulowany, pełen bólu krzyk rozdarł powietrze. Sarze zdawało się, że ten wibrujący dźwięk przenika aż do jej wnętrza. A potem wszystko wokół nich nagle zawirowało. Tommy rzucił się do ucieczki, popędził między drzewami. Mark puścił Lane'a, który osunął się na ziemię. Trzymając się za nos, starał się powstrzymać tryskający zeń czerwony strumień. Niebo zadrżało i sypnęło z nagła rzęsistym deszczem, który popłynął ciurkiem po dłoni Sary i zmieszał się z krwią. Było już ciemno, kiedy wrócili do domu. Sara od razu poszła do swego pokoju i zamknęła drzwi, by móc w samotności przyjrzeć się swojej dłoni. Kostki były stłuczone i sine, na
jednym palcu wciąż widniała krew. Zrozumiała, że jej dłoń zawsze odtąd będzie pamiętać nos Lane'a pękający pod siłą uderzenia. I tak jak deszcz nie całkiem zmył krwawe ślady, tak, zapewne nie zdoła ich zatrzeć upływający czas. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Deszcz przybrał na sile i przeszedł w ulewę. Sara stanęła w otwartym oknie wpatrując się w ciemność, pozwalając, by odbijające się od parapetu krople padały na jej bluzkę. I jak Scarlett O'Hara przysięgła sobie, że nigdy już nie będzie głodna, tak teraz Sara postanowiła, że nigdy już nie da się chłopakom wystrychnąć na dudka. Pozna ich tak dobrze, że nie uda im się już nigdy jej zaskoczyć. Oczywiście, było wiele rzeczy, których musiała się jeszcze nauczyć. Na przykład zakładała, że ci chłopcy byli już zbyt dorośli, by płakać; sądziła tak dlatego, iż w ogóle uważała, że mężczyźni nie płaczą, że nie potrafią. Myślała, że chłopcy, osiągnąwszy pewien wiek, przechodzą jakąś metamorfozę i bezpowrotnie tracą zdolność do płaczu, że ich kanaliki łzowe któregoś dnia wysychają albo wypadają jak zęby mleczne. Nie wiedziała, które z tych założeń jest błędne... a już na pewno nie potrafiła określić wieku, w którym miałaby dokonywać się ta przemiana. Nigdy nie zdarzyło jej się widzieć płaczącego brata, jej ojciec z pewnością nie był zdolny do łez - będzie musiała spytać o to Marka. Wierzyła również w to, że mężczyźni nie mają snów - to także będzie musiała sprawdzić, bo być może i w tym przypadku się myliła. Doszła do tego wniosku któregoś dnia, kiedy opowiedziała ojcu o tym, co jej się przyśniło. We śnie spacerowała nocą po plaży; księżyc srebrzył fale swym blaskiem, a świecił tak jasno, że mogła widzieć swój cień na piasku. Z naprzeciwka szedł ku niej Jezus, a Jego obecność wydawała się zupełnie naturalna. Usiedli razem na piasku i rozmawiali, wpatrzeni w ocean. Sara opowiedziała Mu o tym, jak tego właśnie popołudnia, trenując na podjeździe, rzuciła dziesięć koszy pod rząd. Z każdą próbą wyznaczała sobie trudniejsze zadanie, rzucając piłkę z coraz to większej odległości. Potem powiedziała Mu o króliczku, którego zobaczyła w sklepie ze zwierzętami i o tym, jak bardzo chciałaby go mieć. Jezus nie
mówił zbyt wiele; po prostu słuchał, co również wcale jej nie zdziwiło. Zawsze sądziła, że musi być dobrym słuchaczem. Potem wstali i rozeszli się, nim księżyc odbył swą drogę po niebie. Kiedy skończyła opowiadać swój sen ojcu, popatrzyła na niego wyczekująco, dumna, że powierzyła mu tak wyjątkowy sekret. Lecz on spojrzał tylko na nią marszcząc czoło i powiedział: - No cóż, to rzeczywiście dziwny sen. To był jedyny komentarz. Doszła wtedy do wniosku - najmniej bolesnego, jaki mogła znieść - że mężczyźni nie mają snów, więc oczywiście ojciec nie mógł jej zrozumieć. Lecz nie była tego do końca pewna. Być może sny jej ojca dotyczyły spraw, o których nie chciał z nią rozmawiać. Może tylko dziewczynki opowiadają swoje sny, a mężczyźni wolą udawać, że ich nie mają? Następnego dnia w szkole Lane usiadł za Sarą. Miał oczy okolone sińcami jak smutny szop pracz. Bandaż przedzielał jego twarz na połowę. Sara czuła, że nie powiedział nikomu o tym, co się stało, w przeciwnym bowiem razie musiałby powiedzieć również o tym, co jej zrobił. - Jesteśmy kwita, tak? - szepnęła mu do ucha już na korytarzu. Lane skinął głową, spoglądając na nią spod opuchniętych powiek. Sara zyskała wtedy pewność, że odniosła zwycięstwo. Dała do zrozumienia, że takie są reguły gry; krótko mówiąc, oko za oko. Dwa dni później straciła głos. Zaczęła kaszleć, kaszlała, kaszlała i nie mogła przestać, a kiedy matka przyszła zobaczyć, co się dzieje, Sara mimo wysiłków nie mogła nic powiedzieć, wydobywała z siebie jedynie szept. Lekarz zawyrokował, że musi dać odpocząć swojemu głosowi. Ojciec kupił jej wtedy niewielki notesik na sznurku, żeby mogła go nosić na szyi; na drugim sznurku wisiał ołówek. Prawdę mówiąc, używała tych przyborów jedynie przy stole, przekazując pisemnie tak ważne polecenia jak „podaj mi groszek" albo „Mark, nie waż się wziąć ostatniej kolby kukurydzy".
Pogrążyła się w swoim niemym świecie, świadoma tego, że inne jej zmysły wysunęły się teraz na pierwszy plan; zaczęła słyszeć i widzieć więcej - ogarniała swym umysłem więcej, a tego właśnie pragnęła. Wtedy to osiągnęła stan najbliższy temu, by stać się niewidzialną przynajmniej na dzień lub dwa, o czym zawsze marzyła. Bo przecież, gdyby była niewidzialna, mogłaby być najlepszym szpiegiem. Są w życiu takie chwile, kiedy następuje przełom; coś drąży nas głęboko i nagle wszystko ulega zmianie raz na zawsze. Czas zmienia biegi - przyśpiesza lub zwalnia - ot, taki jego kaprys. Świt sączy się przez szyby pod innym kątem, a noce wydają się gęstsze, dziwnie ciche i spokojne. Przestają niepokoić lęki i odgłosy z dzieciństwa, a samochody mknące autostradą nie szumią już jak ocean. Sara zawsze będzie pamiętać swoją dwunastą wiosnę jako taki właśnie moment w życiu. Po latach zapach kwiatów pomarańczy wciąż będzie natarczywie wywoływał wspomnienia unieruchomionych rąk i nóg, gardła suchego z przerażenia, ręki zaciśniętej w pięść, nosa Lane'a łamiącego się jak zapałka. Będzie pamiętać, jak to jest, kiedy struny głosowe pozostają nieruchome, odmawiając wydania głosu. Uczucie pozostawania na uboczu, tak cichutkiego, że ludzie zapominali o jej obecności, pozwoliło jej zyskać dystans. Lecz była jednak przecież wciąż obecna - obserwując, przysłuchując się, chłonąc wiedzę, ucząc się, w jaki sposób nigdy już nie dać się nabrać. Głos z czasem jej wrócił, lecz umiejętność dystansowania się i obserwacji pozostała w niej na zawsze. Sara zaczęła przestawać z Markiem i jego przyjacielem, Billem, ucząc się rozpoznawania marek i części samochodów 1 poznając język chłopców. Jej rodzice unosili wysoko brwi w zdumieniu, kiedy wracała do domu w poplamionym ubraniu, lecz Claire i Roger Nortonowie byli zbyt pruderyjni, by zadawać wiele pytań. Wierzyli w siłę łagodnej perswazji, a nie gniewu i wypytywania. Mimo to Sara czuła na sobie zaniepoko-
jony, wędrujący za nią wszędzie wzrok matki, zastanawiającej się, czemu jej jedyna córka zachowuje się jak chłopak. - Znowu wychodzisz z Markiem? - pytała niespokojnie. - Aha. On nie ma nic przeciwko temu. - Może powinnaś zaprosić jakieś dziewczynki ze swojej klasy. - Wolę być z Markiem i jego kolegami - odpowiadała wtedy Sara, czując, że wprawia tym matkę w zakłopotanie, a być może nawet ją martwi. Dopiero gdy Sara miała czternaście lat, matka zdecydowała się zrezygnować z łagodnych sugestii. Lecz atak, który wtedy nastąpił, był pierwszym i ostatnim przed ostateczną kapitulacją. Sprawa dotyczyła długich, zaniedbanych, bezładnie rosnących włosów Sary i jej garderoby składającej się z wystrzępionych dżinsów i podkoszulków, które przekazywał jej Mark. - Mam pomysł - powiedziała matka któregoś sobotniego ranka. - Mogłabyś pójść ze mną do fryzjera, zafunduję ci trwałą. - Wolałabym raczej tymczasową - odparła ironicznie Sara, dając do zrozumienia, że te rzeczy istnieją dla niej jedynie w sferze nic nie znaczących słów. - Hmm, myślałam, że pochodziłybyśmy po sklepach, żeby ci kupić... e... e... ładniejsze ubranie. Sara spojrzała na swoje kolano wyzierające przez dziurę w spodniach. - Lubię te ciuchy. Są wygodne. W końcu matka poddała się. Któregoś wieczoru Sara podsłuchała prowadzoną cichym głosem rozmowę rodziców. - Nigdy bym nie przypuszczała, że moja jedyna córka wyrośnie na takiego kocmołucha - mówiła Claire Norton, oświetlona ciepłym światłem słabej kuchennej żarówki, której blask miękkim kręgiem kładł się na linoleum. - Spokojnie, Claire, ona jeszcze nie dojrzała - odpowiedział ojciec. Miał na sobie niebieski szlafrok i skórzane kapcie, których podeszwy szurały o podłogę w rytm wypowiadanych słów. - Ona po prostu stara się dorównać Markowi. Wyrośnie z tego. Najlepiej zrobisz zostawiając ją w spokoju.
- Ale ona w ogóle nie robi tego, co inne dziewczynki. Interesują ją tylko samochody i wciąż kręci się koło garaży. Nie chcę, żeby skończyła pracując na stacji benzynowej albo coś w tym rodzaju. Nic nie rozumiesz, pomyślała Sara, schowana w swojej kryjówce w salonie. Była to rozmowa nie przeznaczona dla jej uszu, lecz jakże ciekawa do podsłuchiwania. Tymczasem dzięki takiemu, a nie innemu towarzystwu Sara zdobywała cenną wiedzę na temat chłopców i wiedziała, że zdołała ich poznać lepiej niż inne dziewczyny. Weźmy na przykład takie samochody, myślała. Dziewczyny sądzą, że służą one jedynie do jeżdżenia albo przydają się do uprawiania seksu na tylnym siedzeniu. A tymczasem ja wiem, czym są naprawdę. Zrozumienie samochodów pomagało jej zrozumieć chłopców. Samochody są jak encyklopedia płci męskiej. Nie musiała koniecznie wiedzieć, jak rozebrać silnik i złożyć go z powrotem, ważne było, że rozumiała istotę pracy silnika. A oznaczał on siłę, ruch, hałas. Dla chłopców, którzy słuchając radia puszczonego na cały regulator dłubali w częściach samochodowych, był namiastką seksu i siły, jaką w nim przeczuwali. Wystarczy zrozumieć silniki, a już się wie, w jaki sposób chłopak odczuwa swój członek, myślała. Jak łażenie po sklepach mogło stanowić konkurencję dla tego rodzaju edukacji? Innym obszarem poznawanym przez Sarę był sport - została szpiegiem w krainie sportu. Siadywała w salonie wraz z Markiem i jego kolegami, jedząc orzeszki i popijając colę, podczas gdy na ekranie telewizora drużyny toczyły zawzięty pojedynek. Nie miało znaczenia, czy był to futbol, koszykówka czy baseball; Sara nie była tam po to, by oglądać grę. Interesowali ją wyłącznie telewizyjni kibice, którzy w czasie meczów utożsamiali się z graczami. Było to swoiste studium gry, zwycięzców i pokonanych, prób udaremniania zamiarów, strategii i sztuki mylenia przeciwnika. Okay, pomyślała, rozumiem. Wystarczy tylko dobrze wcześniej zaplanować grę, rozważyć wszystkie możliwe warianty i, oczywiście, należy być szybszym niż ten drugi. Tak, tak właśnie zamierzała odtąd postępować w życiu.
2 Sara Wydarzenie, które miało zmienić życie Sary, okazało się rozczarowaniem. Miała siedemnaście lat, kiedy straciła dziewictwo; przygotowywała się do tego od wielu lat, z wypiekami na policzkach słuchała szczegółowych wyjaśnień Marka, a potem, w łóżku, układała się na różne sposoby, przekładając. poduszkę i wypróbowując pozycje, które opisywał Mark. Odkryła, że kolano doskonale nadaje się do ćwiczenia pocałunków, a mimo iż poduszka nie mogła zastąpić mężczyzny, za- wzięcie trenowała wkładając ją między nogi czy pod siebie. Myślała, że kiedy to już się naprawdę zdarzy, będzie to dla niej przeżycie co najmniej tak cudowne jak to, jakiego doświadczyła oglądając pokazy ogni sztucznych. Że od tej chwili inaczej będzie czuć ziemię pod stopami i cała nagle się zmieni. Oczywiście nie będzie to przemiana od razu rzucająca się w oczy... Nie, nie, to będzie ledwo zauważalne. Lecz jednak widoczne. Zaintrygowane przyjaciółki będą zatrzymywać się i zasypywać ją pytaniami w rodzaju: „Zmieniłaś fryzurę czy co? Schudłaś?" Czuła, że ta chwila jest nieuchronnie bliska, jakby chciało tego ślepe przeznaczenie. Była tego pewna od owego popołudnia, kiedy wraz z Markiem poszli na przystań Santa Monica Pier, gdzie odwiedziła Cygankę, która wejrzała w kryształową kulę, rozłożyła karty Tarota i powiedziała Sarze, że jej życie wkrótce się odmieni. Zapłaciwszy Cygance piętnaście dolarów,
wyszła z ciemnego namiotu na zalaną słońcem przestrzeń, gdzie czekał już na nią Mark. - I co ci powiedziała? - zapytał. Nad ich głowami kołowały mewy, a w dole morze biło o falochrony. Bryza miała smak soli i pachniała popcornem. - Że moje życie się zmieni. - To znaczy? - Nic więcej nie mówiła. Szczegóły prawdopodobnie kosztują drożej. Czuję, że teraz muszę znaleźć jakiś sposób na zmianę życia, bo inaczej będzie mi żal straconych piętnastu dolarów. Wierzyła jednak Cygance, co więcej, była pewna, że wie, czego będzie dotyczyć ta zmiana. Nocami ćwiczyła coraz częściej, wpychając w siebie palce tak głęboko, jak tylko mogła. Robiła to dwoma palcami, bo wydawało jej się, że taki jest mniej więcej obwód członka, chociaż była przekonana, że jest on z pewnością dłuższy. Nigdy nie udało jej się uzyskać wiarygodnych informacji na temat przeciętnego rozmiaru członka od Marka ani od jego kolegów. Każdy z chłopców mówił o tym w taki sposób, jakby jego instrument był tak olbrzymi, że przed wciągnięciem majtek trzeba go składać jak scyzoryk. Sara domyślała się, że przesadzają, niemniej była przekonana co do tego, że dwa palce są mniejsze niż członek. Wkrótce potem, tuż przed letnią przerwą wakacyjną, w końcu zrozumiała, kto jest jej przeznaczony. Nathan. Nie mogła się mylić - oboje pozostawali trochę na uboczu i nie byli szczególnie związani ani z resztą klasy, ani w ogóle ze szkołą. Sara nie była specjalnie lubiana przez koleżanki, ponieważ wolała przestawać ż chłopakami, ale i wśród chłopców w swoim wieku nie była szczególnie popularna, gdyż zbyt łatwo ich rozszyfrowywała. Była dla nich za sprytna, za silna i wydawała się zupełnie nie przejmować tym, co myślą o niej inni. Dlatego jadła swój lunch w samotności, czytając najnowszy numer „Road & Track" albo zniszczony egzemplarz Obcego Camusa. Nathan też jadał sam i także czytał przy jedzeniu, przeważnie Dickensa. Na lekcjach historii Nathan zawsze siadał za nią; czuła na
swoim karku jego wzrok, prześlizgujący się w dół wzdłuż kręgosłupa. Nathan był szczupły i blady, a jego włosy przybierały jaśniejszy odcień tylko wtedy, gdy długo przebywał na słońcu. Wyglądał tak, jakby zmuszano go do pobierania lekcji gry na fortepianie w czasie gdy inne dzieci bawiły się na świeżym powietrzu. Chodził jakoś dziwnie przechylając się na boki, jakby ziemia kołysała się pod jego stopami. Sara była pewna, że to właśnie on, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego. Przypisała to jakiemuś zrządzeniu losu i postanowiła mu się poddać. Na prywatce, zorganizowanej przez koleżankę z klasy pod nieobecność jej rodziców, spostrzegła Nathana siedzącego na kanapie i pijącego piwo. Był dyskretnie odwrócony od pary leżącej tuż obok niego, która splotła się w namiętnym uścisku. Sara pomyślała, że właśnie spełnia się przepowiednia Cyganki. Podeszła i przyklękła obok kanapy. - Hej, Nathan... mogę wypić łyk twojego piwa? - Jasne. - Podał jej szklankę, zielonymi oczami obserwując przechylenie jej głowy, gdy piła. Sara ruchem głowy wskazała migdalącą się obok parę. - Chyba powinni pójść na górę, zanim rozgrzeją się na dobre. - Aha. - Zaśmiał się z przymusem. - A może to my powinniśmy tam pójść? - My? Wstała i wyciągnęła do niego rękę. - Chodź. Kiedy wchodzili po schodach, Rolling Stones śpiewali Satisfaction. Miała nadzieję, że tego naprawdę chce. - Nie przypuszczałem, że mogę ci się podobać - wyznał Nathan, kiedy zamknęli się już w jednym z pokoi gościnnych. Problem polegał na tym, że Sara wcale nie była pewna, czy tak jest naprawdę. Pomysł pójścia z Nathanem na górę przyszedł jej do głowy ot tak, po prostu, jak wizja; było to tak, jakby jakiś głos z zewnątrz mówił jej: „Zrób to teraz, z nim, dzisiaj." Lecz może powinna była odczuwać coś więcej, większe podniecenie czy zdenerwowanie; trochę ją niepokoiło włas-
ne opanowanie. Czuła, jak narasta w niej poczucie winy i by się z tego wyzwolić, pociągnęła za sobą Nathana na łóżko i pocałowała go. Odpowiedział jej namiętnymi, mokrymi pocałunkami, które były jak radosne liźnięcia stęsknionego psiaka. Na szyi chłopca pojawił się pot. Przesunęła ręce na jego ramiona, lecz i one były wilgotne. Pomyślała, że powinni mieć to za sobą, zanim jedno z nich skąpie się we własnym pocie, lecz czuła jednocześnie, że Nathan czeka na jej przyzwolenie. Wsunąwszy rękę pomiędzy ciało swoje i chłopca, zaczęła niezdarnie manipulować przy klamerce i guzikach jego dżinsów. W odpowiedzi zadarł jej spódnicę i ściągnął majtki. Włożyła dłonie głębiej w jego spodnie i zsunęła mu je niżej. Jej dłoń odnalazła jego członek i otoczyła go palcami - był z pewnością większy niż jej dwa palce, co oznaczało, że to prawdopodobnie może boleć. Mimo wszystko myślała, że będzie większy. - Co ty robisz? - zapytał Nathan, gwałtownie odsuwając się od niej. Zdała sobie sprawę, że dokładnie obmacuje jego członek. - Nic takiego - odpowiedziała, ponownie przyciągając go do siebie. Nie mogła przecież przyznać się do tego, że dokonuje pomiarów. Przez chwilę zbierała siły na przyjęcie bólu, który miał nadejść. Słysząc przyśpieszony oddech Nathana, pomyślała, że to niesprawiedliwe, że dziewczęta muszą znosić ból za pierwszym razem, a chłopcy nie. Prawdopodobnie był to jeszcze jeden dowód na to, że Bóg jest mężczyzną. Sara przygryzła wargi. Nathan dyszał coraz szybciej, mamrocząc „O, Boże", co wydawało się zupełnie na miejscu, jako że Bóg najwyraźniej był po jego stronie. Zniosłaby jednak i te niby modlitwy, i nawet gwałtowne ukłucie bólu, lecz dźwięk, który wydał z siebie Nathan szczytując, zabrzmiał dla niej jak zgrzytnięcie kredy o tablicę. Nathan zaskomlił - było to piskliwe, żałosne skomlenie, z rodzaju tych, które zmuszają ludzi, by podbiegli do okna i przekonali się, że ich kotu nic się nie stało. - W porządku? Dobrze się czujesz? - zapytał Nathan, gdy było już po wszystkim. Spodziewała się tego pytania, wiedziała,
że chłopcy zawsze o to pytają, szczególnie po pierwszym razie. Bóg chciał, żeby to bolało, więc chłopcy musieli usłyszeć, że nie był to duży ból. - Ehe. A ty? - Tak, o, tak. To było... niesamowite. Sara gwałtownie zbiegła po schodach, by ponownie z ulgą rozpłynąć się w hałasie i chaosie przyjęcia. Poczucie winy powróciło ze zwiększoną siłą, przygniatając ją wręcz swym ciężarem. Miała wrażenie, że jej kroki wstrząsają podwalinami domu. Stało się! Zrobiła to - naprawdę to zrobiła i wpakowała się w coś, z czego niełatwo przyjdzie jej się wyplątać. Nalała sobie szklankę piwa, wyszła na dwór i zatrzymała się w pobliżu basenu. Chciała, żeby wydarzyło się coś dramatycznego; żeby jej piętnaście dolarów zainwestowane w Cygankę okazało się sumą wygraną na loterii, która diametralnie zmienia życie. Bo chociaż tyle się niby zmieniło - straciła przecież dziewictwo -nie odbierała tego jako coś nadzwyczajnego. A w dodatku teraz Nathan mógł sobie myśleć, że ją zdobył. Spojrzała na ciemną wodę basenu. Najdziwniejsze było to, że Nathan wydał jej się zupełnie inny, kiedy zobaczyła, że jest podniecony; ogarnęła ją wtedy przemożna chęć ucieczki, pożałowała, że w ogóle się tam znalazła. Czy zawsze miało już tak być? Książęta mieli zdejmować szaty po to, żeby zmieniać się w żaby? To w znacznym stopniu utrudniałoby seks... a przecież miała pod tym względem tak wielkie oczekiwania. Kiedy wróciła do salonu, Nathan nie spuszczał z niej oka, patrząc na nią z takim wyrazem twarzy, że miała wrażenie, iż w myślach tworzy poematy. W końcu zatelefonowała do Marka i poprosiła go, żeby po nią przyjechał. - Można na to patrzeć w różny sposób - stwierdziła wsiadając do samochodu Marka; był to Mustang z podrasowanym silnikiem. - Albo Cyganka kłamała, albo strata cnoty nie jest tak znaczącą zmianą w życiu, jak się spodziewałam. Mark przyjrzał się jej uważnie; migając bursztynowym światłem lampy uliczne oświetlały wnętrze samochodu. - Jesteś rozczarowana? Zła? O co chodzi? - Po prostu czuję się... strasznie. Myślę, że będę musiała
zranić czyjeś uczucia. Pewnie już to zrobiłam, tylko ten ktoś po prostu jeszcze o tym nie wie. Nathan zaczął wydzwaniać do niej tak często, że Sara zastanawiała się, czy nie poprosić rodziców, by zmienili numer telefonu. I za każdym razem wydawało jej się, że skomli tak samo jak wtedy, w czasie orgazmu. - Dzwoni Nathan! - wołał z dołu Mark znudzonym głosem. - Nie ma mnie w domu! - odkrzykiwała Sara. - Za późno... już powiedziałem, że jesteś. - Ty sukinsynu! - Saro, jak ty się wyrażasz?! - rozlegał się nagle głos matki; mówiła tonem, który przybierają zawsze matki, gdy słyszą jakieś nieprzyzwoite wyrażenie. - Mark, on doprowadza mnie do szału - żaliła się Sara, gdy telefon urywał się już ponad tydzień. Siedzieli na dachu, który był jedynym miejscem, gdzie mogli mieć pewność, że żadne słówko z ich rozmowy nie dotrze do czujnych uszu matki. Był ciepły letni wieczór. Powietrze było ciężkie i gęste, a nad nimi rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, którego najjaśniejszy punkt stanowił księżyc. Gdzieś po niebie ku wschodowi słońca kroczył Orion. - Więc powiedz mu, że po prostu miałaś ochotę na seks i że nie powinien przywiązywać do tego większego znaczenia - zasugerował Mark. - Typowo męski punkt widzenia. - To jedyne wyjście, jakie umiem zaproponować. - Naprawę jesteś taki zimny wobec dziewczyn? - zapytała Sara. - Idziesz z nimi do łóżka, a potem mówisz im, że to nic dla ciebie nie znaczyło? - Mam być szczery? - Całkowicie. - Więc nie... ale innym chłopakom mówię, że tak robię. Sara roześmiała się. - To coś w rodzaju robienia nacięć na karabinie? - Aha... coś takiego.
W taki właśnie sposób zyskała kolejny punkt, który mógł być dodany do jej ciągle zwiększającego objętość katalogu typowych męskich zachowań. Tajemnice - nie tylko przed dziewczętami, ale i przed innymi chłopakami, a wszystko po to, by zaszpanować. Wszystko jedynie dla gry. W wieku trzydziestu pięciu lat Sara miała bardzo niewiele zmieniających jej życie doświadczeń, mimo iż pozostawała niezmiennie czujna. Nadmiernie wysokie oczekiwania były jej głównym problemem w związkach z mężczyznami. Na początku każdego nowego związku oczekiwała, że tym razem morze rozstąpi się, a góry przesuną. Lecz wszystko przebiegało wedle tego samego schematu - kolacyjki stawały się coraz mniej interesujące i bardziej milczące, seks, który zaczynał się od maratońskich sesji i wypróbowywania wszelkich możliwych pozycji, wspomagany olejkami i cichymi komendami, stawał się beznadziejnie spłycony i krótki. Olejek do masażu leżał pod łóżkiem, dokładnie tam, gdzie spadł wiele tygodni temu, a sama rzecz nie trwała nawet na tyle długo, by zdążyli zmienić pozycję. Osiągnęła cel, jakim było rozszyfrowanie mężczyzn, więc żadnemu nie udawało się zdobyć nad nią przewagi. Nie angażowała się w beznadziejne związki, nie wpadała w pułapki, jak inne dziewczyny. Jak choćby jej przyjaciółka, Belinda Peny, która zakochiwała się stanowczo zbyt łatwo. Sara starała się ją ostrzegać, lecz Belinda zawsze mówiła coś w rodzaju: „Ty tego nie rozumiesz. On jest inny. On jest naprawdę uczciwy." Oczywiście każdy kolejny „on" okazywał się nieuczciwy. Sara uważała zresztą, że nie ma uczciwych mężczyzn. Belinda czasami przypominała Sarze porcelanową lalkę. Była bardzo krucha, a jej cera miała taki odcień, jakby dziewczyna dojrzewała w angielskim klimacie. Włosy Belindy miały naturalny jasny kolor, lecz farbowane były tak często, że ich pierwotny blond był już jedynie odległym wspomnieniem. Rysy jej twarzy były tak drobne i delikatnie wyrzeźbione, że nawet w najkrótszej fryzurce wyglądała bardzo kobieco. Ostatnio serce Belindy złamał pewien hollywoodzki produ-