sandra_wrobel

  • Dokumenty623
  • Odsłony74 528
  • Obserwuję113
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań49 116

Idealny mężczyzna - Kristen Ashley

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

sandra_wrobel
EBooki

Idealny mężczyzna - Kristen Ashley.pdf

sandra_wrobel EBooki Mezczyzna marzen
Użytkownik sandra_wrobel wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 237 osób, 169 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 300 stron)

Tytuł oryginału: Law Man Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN Redakcja: Grażyna Muszyńska Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz Korekta: Anna Sawicka-Banaszkiewicz, Elżbieta Steglińska Copyright © 2012 by Kristen Ashley All rights reserved For the cover illustration © g-stockstudio/Shutterstock © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2019 © for the Polish translation by Anna Lisowska ISBN 978-83-287-1134-1 Wydawnictwo Akurat Wydanie I Warszawa 2019

Spis treści Prolog Detektyw Rozdział pierwszy Plastikowe coś Rozdział drugi Pizza Rozdział trzeci Bałagan Rozdział czwarty Przyjaciel Rozdział piąty Silna dłoń Rozdział szósty Kwiatki i motylki Rozdział siódmy Tacy jak ja Rozdział ósmy Spring deluxe Rozdział dziewiąty Poradzę sobie z tym Rozdział dziesiąty Matka i Lulamae Rozdział jedenasty Granice Rozdział dwunasty Tak teraz będzie Rozdział trzynasty Boję się Rozdział czternasty Będę delikatny Rozdział piętnasty Ma metr dziewięćdziesiąt i nigdy nie opuszcza treningów Rozdział szesnasty Moja Mara lubi świeczki Rozdział siedemnasty Sprawić, by Mitch został Rozdział osiemnasty Marzenia się spełniają Rozdział dziewiętnasty Oślepiające światła świata Mary Rozdział dwudziesty Zanim będzie za późno Rozdział dwudziesty pierwszy Dowolny narkotyk Rozdział dwudziesty drugi Owsianka na obiad Rozdział dwudziesty trzeci Dzień dobry Rozdział dwudziesty czwarty Nasze dzieci Rozdział dwudziesty piąty Mężczyźni są inni Rozdział dwudziesty szósty Wiem, że to kiedyś minie Rozdział dwudziesty siódmy Operacja: Seks z wstawioną Marą Rozdział dwudziesty ósmy Orzeszek Rozdział dwudziesty dziewiąty Jeśli to przeżyją, należą do mnie

Rozdział trzydziesty Przyjechałeś po nas Epilog Młody Lawson Od autorki Podziękowania

Prolog Detektyw Wyszłam z mieszkania na galeryjkę łączącą nasze domy i wtedy ją zobaczyłam. Gdybym miała ją oceniać, dałabym jej siedem, a może nawet osiem punktów. Niech będzie mocne siedem i pół. Stała w otwartych drzwiach mieszkania i uśmiechała się uroczo. Wiedziałam, do kogo się tak uśmiecha. Do detektywa Mitcha Lawsona. Mój sąsiad, detektyw Mitch Lawson, był dziesiątką, a może nawet, jeśli miałabym oceniać obiektywnie, jedenastką. Niech będzie mocne dziesięć i pół. Innymi słowy – szczyt doskonałości, od stóp aż do czubka swojej brązowej czupryny. To był mężczyzna moich marzeń. Zakochałam się w nim po uszy, mimo że nie znałam go osobiście, a on z całą pewnością nie miał pojęcia o moim istnieniu. Nigdy go nie podglądałam ani nie śledziłam. Zresztą byłam zbyt nieśmiała na stalkerkę i za bardzo go lubiłam, żeby narażać go na coś takiego. Po prostu zachwycałam się nim po cichu: O Boże, jakie on ma cudowne ciało! Jaki czarujący uśmiech! Najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałam! I takie tam. Zupełnie wystarczyłoby mi, gdybym mogła podziwiać go z daleka. Tyle że on mieszkał po drugiej stronie galeryjki, więc właściwie to był całkiem blisko. Sprawdziłam, czy dobrze zamknęłam drzwi. Kiedy się odwróciłam, detektyw Mitch Lawson również stał przed swoim mieszkaniem, a ta, którą oceniłam na siedem i pół, całym ciałem przywarła do jego boku. Było wcześnie, a ja śpieszyłam się do pracy. On pewnie wybierał się na posterunek. Wiedziałam, że ta „siedem i pół” spędziła u niego noc. Do detektywa często przychodziły dziewczyny, którym przyznawałam ocenę między siedem a dziesięć, i zostawały na noc. Co rusz spotykałam je na naszej galeryjce. Siebie oceniałam na dwa, no może trzy. Niech będzie mocne dwa i pół. Nie miałam więc najmniejszych szans, by pewnego dnia tak tulić się do detektywa Lawsona przed jego mieszkaniem. Tak to już jest, że ludzie z przedziału siedem do dziesięć nawzajem się przyciągają i bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zauważają kogoś poniżej siódemki. Czasem mogli spróbować szóstki albo nawet zniżyć się do piątki, ale i tak na dobre zawsze znajdowali sobie kogoś ze swojej ligi. Szóstki do czwórek też się nawzajem przyciągały. Tu już było łatwiej czasem wbić się komuś poniżej czwórki, ale i tak były to raczej wyjątki. Jeśli się było w moim przedziale, głupotą było celować wyżej niż w trójkę. Ktoś z górnego przedziału oznaczał ni mniej, ni więcej tylko złamane serce. Ruszyłam w ich stronę – musiałam dostać się do schodów prowadzących na parking, które znajdowały się z boku budynku. Moje obcasy zastukały głośno na betonie.(Na moim piętrze znajdowały się cztery mieszkania, po dwa naprzeciwko siebie. Detektyw mieszkał przy schodach, które prowadziły na parking, a ja po stronie pasa zieleni i strumyka, który przepływał przez nasze osiedle). Niestety, zauważył mnie, odwrócił się i nasze spojrzenia się spotkały, a jego ciemnobrązowe rozmarzone oczy nabrały ciepłego wyrazu. Przez te wszystkie lata, odkąd się tu

wprowadził, za każdym razem kiedy go spotykałam, posyłał mi właśnie takie ciepłe spojrzenie. To kolejna rzecz, którą w nim uwielbiałam. Byłam nieśmiała i przez to niezbyt otwarta, przynajmniej w stosunku do niego. Zaprzyjaźniłam się za to z Brentem i Bradonem, parą gejów, którzy mieszkali obok mnie. Bardzo lubiłam też Dereka i LaTanyę. Mieszkali obok detektywa Lawsona i naprzeciwko mnie. Ale samego Lawsona strasznie się krępowałam, więc na wszelki wypadek trzymałam go na dystans. Mimo to za każdym razem, gdy na niego wpadałam, posyłał mi to ciepłe spojrzenie i cudownie się uśmiechał. Dokładnie tak jak teraz. O Boże! Ten uśmiech. Poczułam, jak zalewa mnie fala uczuć. Miał najpiękniejsze oczy na świecie. Gdy tak ciepło na mnie patrzył, a jego cudowne usta układały się w zniewalający uśmiech, to… było nie do zniesienia. Cztery lata temu, kiedy się tu wprowadził i po raz pierwszy posłał mi ten uśmiech, prawie zwaliło mnie z nóg. Na szczęście już wtedy pracowałam nad samokontrolą i tylko zadrżały mi kolana. – Cześć – przywitał się. To naprawdę było beznadziejne. Miał nie tylko piękne oczy i usta, szerokie ramiona, imponujący wzrost i potrafił się dobrze ubrać, ale również taki miły, niski, głęboki głos. – Dzień dobry – wymamrotałam, a moje spojrzenie powędrowało w stronę jego partnerki, która przyglądała mi się, jakbym właśnie wylazła z jakiejś nory. (Z mojego doświadczenia wynikało, że siódemki i postawione wyżej w hierarchii osobniki czasem posyłały właśnie takie spojrzenia trójkom i całej reszcie). – Dzień dobry – bąknęłam uprzejmie również i w jej stronę. Odpowiedziała mi nieznacznym skinieniem głowy. Wbiłam wzrok w ziemię, bo musiałam się teraz bardzo skoncentrować, żeby się nie potknąć. Poza tym, gdybym spojrzała na Mitcha jeszcze raz, mogłabym mieć problem z oderwaniem od niego wzroku. Próbowałam skupić się na czymś, co nie było nim ani jego siódemką, uniosłam rękę i odgarnęłam pasmo włosów, które ciągle wysuwało mi się ze związanego nad szyją koka, i założyłam je za ucho. Czym prędzej ich wyminęłam i ruszyłam w dół schodów, modląc się, by z nich nie zlecieć. Bałam się wyjść na idiotkę, a przy okazji nie chciałam skręcić karku. Udało mi się dotrzeć do auta i odzyskać panowanie nad sobą. Położyłam obok siebie torebkę i wstawiłam w odpowiedni uchwyt kubek z kawą. Podłączyłam odtwarzacz MP3, znalazłam piosenkę, która nastroi mnie odpowiednio do pracy, i zapięłam pas. Zajmowałam się tym wszystkim po to, by nie patrzeć, jak detektyw Lawson wychodzi ze swoją siódemką. Mogłabym godzinami się w niego wpatrywać. Tak naprawdę to nigdy tego nie robiłam, ale i tak byłam tego pewna. Zresztą gdybym się tak na niego gapiła, to by znaczyło, że jestem jakąś stalkerką, a najmniejszy choćby przejaw stalkingu był przecież przerażający. Jeszcze przez chwilę mościłam się na siedzeniu. A gdy Grand Funk był gotowy, żeby zacząć śpiewać We’re an American Band, a ja włączyłam silnik i podniosłam wzrok, żeby wycofać, zobaczyłam, że siódemka gdzieś zniknęła. Był za to detektyw Lawson. Wcale się za nim nie rozglądałam, ale nie mogłam go nie zauważyć. Obok mnie było wolne miejsce parkingowe, a detektyw parkował swojego SUV-a na następnym. Teraz stał przy aucie z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył prosto na mnie, zupełnie jakby to on mi się przyglądał. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło i było zresztą wbrew wszelkim zasadom, które rządziły moim światem. Pewnie też dlatego przez chwilę się na niego zagapiłam, gdy mój mózg się zawiesił, próbując wykombinować,

co należy zrobić w tej sytuacji. Zdecydowałam, że najlepiej będzie mu pomachać. I tak też zrobiłam. W odpowiedzi znów się do mnie promiennie uśmiechnął, a ja poczułam to cudowne uczucie w brzuchu. No, dobrze, wystarczy. Już dłużej nie wytrzymam. Odwróciłam wzrok i włączyłam odtwarzacz. Don Brewer zaczął grać intro do We’re an American Band, a ja bardzo się starałam wycofać, na nic przy tym nie wpadając. I udało mi się wyjechać, nie patrząc już więcej na detektywa Lawsona, na jego idealne ciało, gęste włosy, cudowne wargi i piękne oczy.

Rozdział pierwszy Plastikowe coś – Dzień dobry, tu Mara Hanover z 6C. Dzwoniłam dziś już trzy razy i naprawdę bardzo mi zależy, żeby ktoś do mnie wpadł i zajął się moim kranem w łazience. Nie mogę go zakręcić. Czy mogliby państwo przysłać do mnie hydraulika? Dziękuję – wyrecytowałam do słuchawki, nagrywając się na pocztę głosową. Zamknęłam komórkę i zagapiłam się na kran, z którego już od mojej porannej toalety lała się woda. Jeszcze zanim wyszłam do pracy, dzwoniłam do administracji naszego budynku i nagrałam wiadomość. Nie oddzwonili do lunchu, więc zadzwoniłam jeszcze raz i znów się nagrałam. Teraz, kiedy wróciłam do domu po pracy, biuro administracji było już zamknięte, ale przecież wcześniej ktoś powinien był odebrać moje wiadomości. Powinni byli do mnie oddzwonić. Naprawdę chciałam, żeby ktoś się odezwał, bo nie miałam najmniejszej ochoty otrzymać astronomicznego rachunku za wodę ani zasypiać przy jej szumie, wyobrażając sobie, jak moje zarobki znikają właśnie w czeluściach rur. Przez całe moje dorosłe życie mieszałam sama. Raz byłam w poważnym związku z chłopakiem, którego oceniałam na pięć i pół, ale nie doszliśmy do etapu mieszkania razem. Wszystko przez to, że on marzył o dziewiątce, a ja byłam tylko dwójką. Nie było innego wyjścia, to się musiało skończyć złamanym sercem. Moim sercem. Później spotkał szóstkę, która chciała być z dziewiątką. Powiększyła sobie piersi, zrobiła operację nosa i awansowała na siódemkę (pod warunkiem że nie brało się pod uwagę tego, że uważała się za dziesiątkę-i-pół, a jej zachowanie degradowało ją do szóstki). Ona z kolei złamała serce jemu. Choć miałam trzydzieści jeden lat i mieszkałam sama, odkąd stałam się pełnoletnia, nie miałam zielonego pojęcia ani o hydraulice, ani o autach. Za każdym razem, gdy coś nawalało w moim samochodzie albo w rurach w moim mieszkaniu, obiecywałam sobie, że wreszcie się podciągnę w tych dziedzinach. Ale jak tylko udawało mi się znaleźć kogoś, kto się zajął naprawą, natychmiast zapominałam o moich postanowieniach. Oczywiście później, w sytuacjach takich jak ta, opłakiwałam mój słomiany zapał. Z łazienki przeszłam do sypialni i ruszyłam do drugiego pokoju, który pełnił jednocześnie rolę salonu, kuchni i jadalni. Wyszłam z mieszkania i stanęłam przed drzwiami Dereka i LaTanyi. Derek znał się na rurach. Byłam tego pewna. Po pierwsze, był facetem, a oni przecież mieli hydrauliczny szósty zmysł. A po drugie, był hydraulikiem. LaTanya otworzyła drzwi i jej wielkie, ciemne oczy rozbłysły w typowym dla niej zachwycie LaTanyi. LaTanya zachwycała się inaczej niż cała reszta ludzkości. Zachwycała się głośniej, gwałtowniej i radośniej. Na mój widok na jej twarzy pojawił się ekstatyczny wyraz, jakby rozdzielono nas w chwili porodu i teraz wreszcie po latach mogłyśmy znów się spotkać. Zupełnie jakby wczoraj wieczorem nie wpadła do mnie, żeby razem obejrzeć Glee.

– Cześć, laska – zapiszczała, uśmiechając się promiennie. – Niezłe wyczucie czasu. Właśnie miałam przygotować sobie mojito. Wbijaj się i zaraz nam zrobię koktajle. Uśmiechnęłam się do niej, ale pokręciłam głową. – Nie mogę. Zepsuł mi się kran w łazience – wyjaśniłam. – Nie udało mi się dodzwonić do administracji. Myślisz, że Derek mógłby się tym zająć? Wrócił już z pracy? Kątem oka zauważyłam, że ktoś idzie w naszą stronę. LaTanya też to zauważyła. Odwróciłyśmy się w tym samym momencie i zobaczyłyśmy detektywa Lawsona. Wchodził właśnie po schodach z czterema plastikowymi siatkami pełnymi zakupów. Gdybym była przynajmniej siódemką i należała do jego świata, zrobiłabym mu mały wykład o plastikowych reklamówkach. Biorąc pod uwagę stan środowiska naturalnego, nikt nie powinien używać jednorazówek, nawet przystojniacy, którym właściwie wszystko uchodziło na sucho. Ale nie miałam okazji zrobić mu takiego wykładu z prostego powodu – nie należałam do jego świata i nie znałam go. Wiedziałam, że nie byłabym w stanie go lepiej poznać, bo gdyby powiedział do mnie więcej niż dwa słowa, mogłabym paść trupem z wrażenia. – Hej, Mitch! – przywitała się z nim LaTanya z typowym dla siebie zachwytem. – Cześć, LaTanya – odpowiedział Mitch, po czym spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi oczami i uśmiechną się jeszcze szerzej. – Cześć. – Hej – odpowiedziałam, starając się zapanować nad falą emocji, która mnie zalała. LaTanya spokojnie taksowała wzrokiem detektywa, jak powinna każda kobieta, która nie chciała, żeby ją natychmiast wyrzucono z babskiego klubu. Usłyszałam za sobą szelest reklamówek, ale postanowiłam go zignorować i szybko coś powiedzieć, żeby odwrócić uwagę. – Derek już wrócił? – powtórzyłam. – Nie zawracałabym mu głowy, ale tego kranu zupełnie nie da się zakręcić, sama sobie z tym nie poradzę. – Przykro mi, Mara, ale jeszcze go nie ma – odparła LaTanya. – Nie oddzwonili do ciebie z administracji? – Nie – powiedziałam i już chciałam ją poprosić, żeby Derek wpadł do mnie, kiedy wróci, ale usłyszałam głęboki, niski głos. – Chcesz, żeby rzucił na to okiem? – przerwał mi. Ten głos należał do detektywa Lawsona, a ja gwałtownie wciągnęłam powietrze i odwróciłam się w jego kierunku. Stał przed otwartymi drzwiami mieszkania, wciąż trzymał w rękach reklamówki i przyglądał mi się uważnie. Zupełnie mnie zatkało. Straciłam kontrolę nad nogami. Boże, jaki on był piękny. – Mara – gdzieś z oddali usłyszałam swoje imię, ale zupełnie nie zareagowałam. – Mara! – LaTanya powtórzyła je teraz znacznie głośniej i ostrzej, a ja drgnęłam i odwróciłam się do niej. – Co? – spytałam. – Mitch zajmie się twoim kranem, dobrze? Chyba nie masz nic przeciwko? – spytała. Zamrugałam. Oczywiście, że miałam coś przeciwko. Co ja im takiego zrobiłam?

Nie mogłam przecież pozwolić, żeby detektyw Lawson wszedł do mojego mieszkania i przeszedł przez moją sypialnię do łazienki, żeby zająć się cieknącym kranem. To przecież by znaczyło, że wszedłby do mojej sypialni! I musiałabym z nim rozmawiać! A niech to! Spojrzałam na detektywa Lawsona i powiedziałam to, co można było powiedzieć w takiej sytuacji. – To bardzo miłe z twojej strony – wydusiłam. Przez ułamek sekundy zagapił się na mnie, po czym podniósł swoje siatki. – Zostawię tylko te rzeczy i zaraz u ciebie będę – wymamrotał. Przełknęłam ślinę. – Dobrze – szepnęłam do drzwi, za którymi zniknął. Zapatrzyłam się w jego zamknięte drzwi, zastanawiając się, czy to, co czułam, to był atak paniki, czy może początek zawału serca. Nagle usłyszałam, że LaTanya znów coś do mnie mówi, więc odwróciłam się do niej. – Wszystko w porządku? – spytała, zaniepokojona. Tak wyszło, że o mojej miłości do detektywa nie opowiadałam ani LaTanyi, ani Derekowi, ani Brentowi czy Bradonowi, ani w ogóle nikomu. Głównie dlatego, że bałam się, że uznają mnie za wariatkę. Często zapraszali go do siebie na imprezy, ale kiedy przychodził, ja zawsze znajdowałam jakaś wymówkę i wychodziłam. Chyba też nic nie podejrzewali. Detektyw Lawson wcale nie tak często wpadał na imprezy, wielokrotnie pracował do późna, sam też zapraszał kolegów na wspólne oglądanie meczu, albo dziewczyny w zupełnie innych celach. Nie był typem faceta, który przychodzi na gejowskie imprezy albo koktajlowe szaleństwa LaTanyi. Wpadał czasem chyba tylko z sąsiedzkiej grzeczności. Derek za to chodził do niego na mecze. Chyba też po to, żeby unikać koktajlowych szaleństw LaTanyi, czyli właściwie bardzo często. – Jasne – skłamałam. – Miałam ciężki dzień w pracy – wymyślałam dalej. – I jestem zła na ludzi z administracji, że nawet nie oddzwonili. A przecież nie zapłacą mi rachunków za wodę. – To już niestety była prawda. – No – zgodziła się LaTanya. – Mimo że podnieśli nam czynsz trzy miesiące temu, jakość usług tylko się pogorszyła. Pamiętasz, jak zepsuła się nam lodówka kilka miesięcy temu? Doskonale to pamiętałam. Pamiętałam też, że czekali parę tygodni na nową. Derek był tym porządnie wkurzony, ale to LaTanya naprawdę głośno wyrażała swoją irytację. – No, masakra – zgodziłam się. – I to jaka. Ciągle musiałam kupować lód i trzymać jedzenie w turystycznej lodówce. Nie po to płacę czynsz, nie? Wkurza mnie to – warknęła. Mnie też, pomyślałam. Wtedy otworzyły się drzwi mieszkania detektywa Lawsona. – Masz teraz wolną chwilę? – spytał, idąc w moją stronę. O nie, nigdy nie będę miała wolnej chwili na to, żeby wpuścić do swojego mieszkania szalenie przystojnego mężczyznę, w którym skrycie się kochałam. – Jasne – bąknęłam i pokiwałam głową. – Cześć, kochana – rzuciłam w stronę LaTanyi. – Do zobaczenia – odparła. – Pamiętaj, że czeka na ciebie mojito.

– Dzięki – wymamrotałam i uśmiechnęłam się. Rzuciłam okiem na detektywa Lawsona, a potem wbiłam wzrok w swoje stopy, odwróciłam się i ruszyłam w stronę moich drzwi. Weszłam do środka i wpuściłam detektywa. Bardzo starałam się nie zemdleć. – Z którym masz problem? – spytał. Był wyższy, niż myślałam. Nigdy wcześniej nie stałam tak blisko niego i ta bliskość sprawiała, że przeszywały mnie cudowne dreszcze. Miałam na sobie szpilki, a i tak musiałam mocno podnieść głowę, co nie zdarzało mi się wcale tak często, bo sama byłam dość wysoka. – Słucham? – Który kran nie działa? Ten w łazience obok sypialni czy w tej w korytarzu? Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Zupełnie jakby mówił do mnie w obcym języku. Widziałam tylko jego cudowne oczy, których też nigdy wcześniej nie było mi dane oglądać z tak bliska. Miał takie długie rzęsy. Te rzęsy właśnie się poruszyły, bo zmrużył oczy. – Wszystko w porządku? – spytał. O Boże. Muszę się ogarnąć. – Tak, tak… To ten kran w łazience obok sypialni – wyjaśniłam. Ale on dalej stał i mi się przyglądał. Ja też się na niego zagapiłam. Nagle drgnęły mu kąciki ust, a ręką wskazał na mój korytarz. – Pokażesz mi gdzie? O Boże! Ale ze mnie idiotka! – Jasne – szepnęłam, wbiłam wzrok w ziemię i ruszyłam do sypialni. Gdy byliśmy już w łazience, miałam wrażenie, że moja zupełnie normalna łazienka skurczyła się i stała się jakimś maleńkim, ciasnym pomieszczeniem. Wskazałam mu kran. – Nie mogę go zakręcić – powiedziałam, choć chyba się już tego domyślił. – To widać – szepnął. Kucnął i otworzył drzwiczki podumywalkowej szafki, a ja zamarłam. Dlaczego tam zaglądał? Przecież trzymałam tam tampony! Leżały na samym wierzchu, żeby było mi wygodnie po nie sięgnąć. O Boże! Ale wstyd! Wsunął rękę do środka, a ja zamknęłam oczy, modląc się, żeby ziemia się rozstąpiła i mnie pochłonęła. Ale nagle woda przestała lecieć. Otworzyłam oczy i spojrzałam z niedowierzaniem na kran. – O rany! Naprawiłeś go! – wykrzyknęłam. Odwrócił głowę i spojrzał na mnie z dołu. Po czym wstał i wyprostował się. – Nie – powiedział po chwili. – Na razie tylko zakręciłem dopływ wody. Zamrugałam zaskoczona. – Co zrobiłeś? – spytałam.

– Zakręciłem dopływ wody – powtórzył. – To tak się da? – zdziwiłam się jeszcze bardziej. – Aha – potwierdził. – Ojej – szepnęłam. – Pewnie powinnam była to zrobić, zanim wyszłam dziś rano do pracy – ciągnęłam niepotrzebnie na głos. Znów zadrgały mu kąciki. – Pewnie tak. Ale nie mogłaś zrobić czegoś, o czym nawet nie wiedziałaś, że da się zrobić – stwierdził. – To prawda – wymamrotałam i wbiłam wzrok w umywalkę. – Pod umywalką jest taki kurek. Pokażę ci, jak to się robi, kiedy tylko uporam się z kranem – powiedział, a ja zmusiłam się, żeby na niego spojrzeć. – Pewnie będziesz potrzebowała nowej uszczelki. Gdzie trzymasz narzędzia? Znów zamrugałam. – Jakie narzędzia? – spytałam niepewnie. Przyjrzał mi się uważnie i znów wyraźnie chciał się roześmiać. – No, wiesz, narzędzia, na przykład klucz francuski – wyjaśnił. – Masz jakieś? – Mam młotek – ucieszyłam się. Teraz już się uśmiechnął. – Akurat młotek nie będzie tu potrzebny – stwierdził. Bardzo starałam się kontrolować, więc tylko na chwilę spojrzałam na jego uśmiech, po czym nasze oczy znów się spotkały. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że serce biło mi teraz jak szalone. – Nic więcej nie mam – wyznałam, nie przyznając się, że nie miałam pojęcia, co to jest klucz francuski. Pokiwał głową. – Pójdę po swoje – zaproponował i ruszył do drzwi. Szedł z gracją, której wcześniej nie zauważyłam. I było coś jeszcze. Miał w sobie taką naturalną pewność siebie, w tym, jak stał, w tym, jak się poruszał. To było nieskończenie pociągające i nie wpływało zbyt dobrze na stan mojego umysłu. A wiedziałam, że nawet w dobry dzień nie powinnam sobie na coś takiego pozwolić, nie mówiąc już o złym dniu, kiedy zepsuł mi się kran i zostałam zmuszona, żeby wieczorem wpuścić do mojego mieszkania detektywa Lawsona. – Zaraz wrócę – rzucił, odwracając się w drzwiach. Kiwnęłam głową, a on zniknął za drzwiami. Stałam na środku swojego pokoju w butach na obcasach, spódnicy i bluzce, w których byłam w pracy. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam dość czasu, żeby się przebrać. A potem zastanowiłam się, czy zauważy, jeśli skropię się perfumami zanim wróci. W końcu przyszło mi do głowy, że może lepiej zrobiłby mi szot z wódki albo może nawet dwa. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi, co znaczyło, że było już za późno.

Pobiegłam do drzwi, spojrzałam przez wizjer (zawsze trzeba być ostrożnym) i zobaczyłam go po drugiej stronie. Wzięłam głęboki wdech i je otworzyłam. – Wróciłeś! – rzuciłam radośnie. Boże, ale ze mnie kretynka. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Zeszłam mu z drogi, a on wtaszczył skrzynkę z narzędziami. Żeby pokazać, że umiem uczyć się na błędach, od razu zaprowadziłam go do łazienki. Oparł pudło z narzędziami o umywalkę i wyciągnął z niego coś, co jak podejrzewałam, było kluczem francuskim, i zabrał się do pracy. Zagapiłam się na jego dłonie. Były takie męskie. Wyraźnie odznaczały się na nich żyły. Do tego długie i silne palce. Były wspaniałe. – Masz na imię Mara? – usłyszałam nagle jego niski głos. – Tak – odparłam dziwnie wysokim głosem. Odchrząknęłam i dodałam – A ty jesteś Mitch. – Aha – potwierdził, nie odrywając wzroku od kranu. – Cześć, Mitch – powiedziałam prosto w jego ciemnobrązowe włosy, które wydawały się takie gęste i miękkie, a do tego wystarczająco długie, by można było zanurzyć w nich dłonie. Mitch odwrócił głowę i spojrzał na mnie swoimi ciemnobrązowymi oczami. Mogłabym w nich zatonąć na wieki. I te oczy się do mnie uśmiechały. – Cześć, Mara – powiedział miękko, a ja poczułam mrowienie w sutkach. O Boże! Nerwowo próbowałam sobie przypomnieć, jaką włożyłam dziś rano bieliznę. Dziękowałam mojej szczęśliwej gwieździe, że mam na sobie usztywniany stanik. To najlepszy moment, żeby się wycofać. Ale zanim wymyśliłam jakąś wymówkę, znów odwrócił się do kranu. – Długo tu mieszkasz? – spytał. – Sześć lat – odparłam. Super! Prosta odpowiedź i tym razem nie zrobiłam z siebie idiotki. Dzięki Bogu. – A czym się zajmujesz? – ciągnął. – Pracuję w Pierson’s – powiedziałam. Odwrócił się i spojrzał na mnie. – W tej firmie, która sprzedaje łóżka i materace? – upewnił się. – Tak – potwierdziłam. Znów zajął się kranem. – Czym się tam zajmujesz? Jesteś księgową? Pokręciłam głową, choć przecież nie mógł tego zauważyć. – Nie, jestem sprzedawczynią – wyjaśniłam. Znów się odwrócił, tym razem szybciej, i spojrzał mi prosto w oczy. – Sprzedawczynią – powtórzył. – Tak – ponownie przytaknęłam. – W Pierson’s Mattress and Bed – upewnił się.

– No… tak – potwierdziłam. Zagapił się na mnie, ale ja zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodzi. Przecież nie powiedziałam, że tańczę na rurze ani że spędzam całe dnie w mojej piwnicy, snując plany, jak przejąć kontrolę nad światem. Sprzedawałam materace. To nie jest jakaś dziwna praca. Raczej nudna. Ja byłam nudna. Biorąc pod uwagę jego zawód (był detektywem – kilka razy widziałam odznakę, którą nosił przy pasku, mówiła mi też o tym LaTanya), chyba już dawno powinien był się zorientować, że jestem nudziarą. Jestem przekonana, że prawdziwy detektyw potrafi się od razu wszystkiego domyślić. – Dobra jesteś? – spytał. – No… – bąknęłam, bo nie chciałam się przechwalać. Tak się składa, że byłam naprawdę dobra. Miałam najlepsze wyniki sprzedaży każdego miesiąca przez ostatnie cztery lata, odkąd Barney Ruffalo odszedł z pracy (czy raczej złożył rezygnację, żeby nie musieć mierzyć się z zarzutami Roberty o molestowanie seksualne). Barney był moim przekleństwem nie tylko dlatego, że był kretynem i zawsze się do mnie przystawiał, jak zresztą do wszystkich innych kobiet, które pracowały w tym sklepie albo przekroczyły jego próg, ale też podkradał mi klientów. Mitch znów spojrzał na kran. – Czyli jesteś dobra – wymamrotał. – Całkiem niezła – zgodziłam się. – Aha – powiedział do umywalki. – Mogę się założyć, że dziewięćdziesiąt procent facetów, którzy tam przychodzą, od razu podchodzi do ciebie i składa zamówienie. Skąd ten pomysł? Chociaż, właściwie to była prawda. Większość moich klientów to mężczyźni, ale taki już jest ten świat. Po pierwsze, mężczyźni potrzebowali łóżek i materacy, jak wszyscy ludzie. A po drugie, jeśli mężczyźni byli z kobietami, to i tak oni podejmowali decyzję, bez względu na to, czy tak powinno być czy nie. – Czemu dziewięćdziesiąt procent? – spytałam Mitcha. – Pozostałe dziesięć procent to geje – odparł, nie odrywając wzroku od kranu. Zamrugałam zaskoczona, wpatrując się w tył jego głowy. Tymczasem on wyprostował się i odłożył klucz francuski. W kształtnej dłoni trzymał małe, okrągłe, plastikowe coś z dziurką w środku, dziwnie postrzępione na brzegach. – Potrzebujesz nowej uszczelki – oznajmił. Przyjrzałam się temu, co trzymał w dłoni. – Nie mam czegoś takiego – wyznałam. Uśmiechnął się do mnie szeroko, a mnie zabrakło tchu. – Domyśliłem się. Skoczę do sklepu – powiedział, po czym wyrzucił plastikowe coś do kosza i wyszedł. Przez chwilę gapiłam się na jego pięknie umięśnione plecy, ale zaraz się ocknęłam i ruszyłam za nim. – Nie – zaprotestowałam. – Nie musisz tego robić. Woda już nie leci, a ja mam przecież drugą łazienkę. Wpadnę jutro do administracji i powiem im, co się stało. Powinni kogoś przysłać.

Otworzył drzwi wejściowe. Zatrzymał się i odwrócił do mnie, więc i ja stanęłam. – Nie, to ja pójdę jutro do administracji i powiem im, co myślę o tym, że gdy dzwoni do nich samotna kobieta, która od sześciu lat płaci za ich usługi, nie raczą nawet do niej oddzwonić. A dziś jeszcze wstąpię do sklepu, kupię uszczelkę i potem wpadnę dokończyć z tym kranem – zadeklarował. – Nie musisz tego dla mnie robić – zapewniłam go. – Masz rację, ale taki mam właśnie plan – powiedział zdecydowanym tonem. No, dobra. Ponieważ widziałam, że już podjął decyzję, postanowiłam mu się nie sprzeciwiać. – Czekaj, dam ci pieniądze – rzuciłam, próbując sobie przypomnieć, gdzie położyłam torebkę. – Nie ma powodu, żebyś jeszcze za to płacił. – Mara, za kilka dolarów możesz kupić pewnie ze sto uszczelek – wyjaśnił, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. – Naprawdę? – spytałam. Szeroko się do mnie uśmiechnął, a mnie znów zabrakło tchu. – Aha. Chyba mnie na to stać – zapewnił. – E… dzięki – odparłam, bo nie wiedziałam, co więcej mogłabym powiedzieć. – Jeszcze tu wrócę – rzucił i skinął głową. Przez chwilę gapiłam się na moje zamknięte drzwi. Właściwie to znacznie dłużej niż chwilę. Zaczęłam nawet żałować, że nikomu nie mówiłam, że jestem zakochana w moim sąsiedzie, który jest dziesiątką i pół. Miałabym teraz do kogo zadzwonić albo wpaść i zapytać, co mam robić. W końcu doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli spróbuję zachowywać się normalnie. Dobrze, Mitch był u mnie w domu. Uśmiechnął się do mnie. Zaobserwowałam, że miał piękne dłonie i piękne rzęsy, które pasowały do całej masy pięknych cech, jakie posiadał. Był naprawdę miłym kolesiem i to nie przejawiało się tylko w jego ciepłym uśmiechu, ale też przecież zakręcił mi dopływ wody, poszedł po swoje narzędzia, znalazł to zepsute coś, obiecał porozmawiać w mojej sprawie z ludźmi z administracji, a potem jeszcze poszedł do sklepu, żeby kupić mi nowe „to coś”. I co z tego? Przecież jak już naprawi mi ten kran, wróci do swojego mieszkania, a ja zostanę u siebie. Może teraz będę jakoś inaczej się z nim witać, a nie zwykłym dzień dobry. I może jeszcze kiedyś wypowie moje imię. Ale na tym koniec. Zrobiłam więc to, co zawsze robiłam o tej porze. Przebrałam się. Zdjęłam bluzkę, spódnicę i szpilki, wciągnęłam dżinsy i T-shirt Chicago Cubs. Wyjęłam wsuwki z koka, dłońmi przeczesałam włosy i związałam je w koński ogon. Wybrałam czerwoną gumkę, żeby pasowała do czerwonych akcentów na mojej sportowej koszulce. Następnie zapaliłam zapachowe świeczki w salonie i włączyłam muzykę. Postawiłam na składankę Domowy chillout część trzecia, na której było sporo nastrojowych kawałków. I zabrałam się do przygotowywania kolacji. Właśnie kroiłam warzywa, które zamierzałam podsmażyć na patelni, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam na świeczki, uświadomiłam sobie, że Allman Brothers śpiewają akurat Midnight Rider i poczułam, że ogarnia mnie panika. Przecież ciągle paliłam świeczki i słuchałam muzyki. Byłam osobowością sensualną – bardzo lubiłam dźwięki i zapachy. Ale teraz zaczęłam się zastanawiać, czy czasem on sobie nie pomyśli, że wpadł na dwójkę-i-pół, która właśnie zastawia pułapkę na dziesiątkę-i-pół.

A niech to! Już było za późno. I tak poczuje zapach świeczek, a muzykę na pewno usłyszał już na korytarzu. Wyjrzałam przez wizjer i otworzyłam drzwi. – Cześć – przywitałam go możliwie wyluzowanym tonem. – Wróciłeś. Spojrzał na moją koszulkę, a ja straciłam resztki zimnej krwi. Wcześniej też pewnie nie wydawałam się jakoś szczególnie wyluzowana, ale teraz cały mój luz był już tylko wspomnieniem. Podniósł wzrok na moją twarz. – Jesteś fanką Cubsów? – spytał. – Tak – odparłam. – Przecież to najlepsza drużyna bejsbolowa w historii – dodałam. Wszedł, a ja zamknęłam drzwi. Zapatrzyliśmy się na siebie. Uśmiechał się do mnie, zupełnie jakby sądził, że jestem bardzo zabawna, a ja gapiłam się na niego z niedowierzaniem, bo przecież on się do mnie uśmiechał, jakby sądził, że jestem bardzo zabawna. Stanął blisko, a ja się odwróciłam i w ten sposób znalazłam się tuż przy nim. – Wiesz, że nie wygrali od tysiąc dziewięćset ósmego roku? – I co z tego? – To oznacza, że nie są najlepszą drużyną bejsbolową w historii – zauważył. I tak, i nie, pomyślałam. – No dobrze, ujmę to inaczej. Są najfajniejszą, najciekawszą drużyną bejsbolową w historii. Mają najlepszych fanów, bo nikt się nie przejmuje, czy wygrają, czy nie. Chodzi o to, że dają z siebie wszystko i to się nigdy nie zmieni – wyrecytowałam. Jego oczy nabrały ciepłego wyrazu, jak zawsze chwilę przed tym, gdy miał się uśmiechnąć. A pode mną ugięły się kolana. – Z tym już trudno polemizować – wymamrotał. Zacisnęłam usta i bardzo się starałam nie stracić resztek panowania nad sobą. – Pamiętaj tylko, Mara, że na wiosnę i w lecie Kolorado spływa czerwienią i purpurą. Uważaj, gdzie będziesz chodzić w tej koszulce – ostrzegł mnie. – Rockies też lubię – odparłam. Pokręcił głową i ruszył korytarzem do łazienki. – Tak nie można, musisz opowiedzieć się po którejś stronie – stwierdził. Patrzyłam, jak się porusza. Przyjemnie było tak na niego patrzeć. A jeszcze przyjemniej było patrzeć, jak idzie moim korytarzem w stronę mojej sypialni. Tak mi się to spodobało, że jeszcze nie raz będę o tym fantazjować. Miałam ochotę krzyknąć za nim, że muszę na chwilę wyskoczyć, załatwić coś ważnego. Na przykład zająć się starszą krewną, której pomagam wstać z wózka. A potem czytam jej książkę na dobranoc, bo jest niewidoma. Coś, z czego nie mogłabym się wymigać, a co sprawiłoby, że pokazałabym się jako kochająca i troskliwa osoba, czyli coś, co byłoby zwykłą wymówką, żeby przed nim uciec. Jednak byłoby to nieuprzejme z mojej strony, więc ruszyłam za nim.

– To zajmie tylko chwilę, możesz spokojnie wrócić do gotowania – stwierdził, kiedy weszłam do łazienki. O rany. Czy powinnam go zaprosić na kolację? Miałam mnóstwo jedzenia. Mitch był potężnym kolesiem, ale na pewno miałam dość i dla niego. Wystarczy, że dorzucę na patelnię jedną czy dwie piersi kurczaka… I może jeszcze trochę warzyw. Tylko czy ja przeżyję kolację z Mitchem? A może pomyśli, że świeczki, muzyka i kolacja to jakaś pułapka i będzie chciał się z tego wymiksować, próbując przy tym nie wyjść na świnię? A może zrozumie, że to tylko zwykłe podziękowanie? A niech to! Midnight Rider się skończył i popłynęły dźwięki Ventura Highway zespołu America i już wiedziałam, co muszę zrobić. – Może zostaniesz na kolację…? No wiesz, tak w ramach podziękowania – zaproponowałam. – Robię chińszczyznę. – Może innym razem – wymamrotał w stronę kranu, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. Poczułam potworny zawód. I choć fala smutku zalewała mi klatkę piersiową, poczułam też jakaś dziwną ulgę. W końcu jego odpowiedź oznaczała, że w moim świecie wszystko było po staremu. Tyle że on jeszcze nie skończył. A to, co miał zaraz powiedzieć, sprawiło, że mój świat zatrząsł się w posadach. – Daj mi znać, jak będziesz robić swoją pizzę z kurczakiem barbeque – usłyszałam. Zamrugałam, wpatrzona w tył jego głowy. – Słucham? – Derek mi o niej opowiadał – rzucił od niechcenia. Zamrugałam jeszcze bardziej zaskoczona. Czy oni o mnie rozmawiali? Ale dlaczego? Derek z całą pewnością był mocną dziewiątką. Tak jak LaTanya. Dziewiątki mogły się przyjaźnić z dwójkami-i- pół, ale faceci dziewiątki na pewno nie rozmawiali ze sobą o dwójkach. Rozmawiali o dziewczynach z przedziału siedem–dziesięć. Jeśli byli bardzo młodzi albo po prostu głupi, to z dziewczyn z przedziału jeden–trzy się naśmiewali. Ale na pewno nie rozmawiali o dwójkach-i-pół ani o wspaniałych pizzach, jakie potrafią zrobić. Nigdy w życiu. Mitch odchylił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. – Derek mi o niej opowiadał – powtórzył. – A to znaczy, że musi być zajebiście dobra – uściślił w ramach tłumaczenia. Derek miał rację. Moja pizza była naprawdę pyszna. Sama robiłam ciasto i dzień wcześniej marynowałam kurczaka w sosie barbeque. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, więc postanowiłam zbyć komplement milczeniem. Mitch znów zajął się kranem, ale mój świat czekało kolejne trzęsienie ziemi. – Albo kiedy będziesz robić pieczoną fasolkę. Derek mówi, że jest jeszcze lepsza. Dziś nie dam rady, muszę jeszcze wrócić do pracy – powiedział. Rozmawiali też o mojej fasolce? To znaczy, że sporo o mnie rozmawiali i musiało to być coś więcej niż: „Musisz kiedyś spróbować pizzy Mary. Jest zajebista”. Musieli powiedzieć o mnie co najmniej kilka zdań. Moja fasolka była naprawdę pyszna, z całą pewnością zasługiwała na oddzielny

wątek w rozmowie. O Boże! Nadal milczałam i próbowałam zapanować nad przyspieszonym oddechem. Mitch właśnie przykręcał coś pod zlewem. – Słuchasz fajnej muzyki, Mara – pochwalił. O Boże! Ja bardzo lubiłam moją muzę. Naprawdę bardzo. Dużo jej słuchałam, czasem dość głośno. A niech to! – Ojej, czy puszczam ją za głośno? – spytałam. Odwrócił się do mnie tak, że mógł mnie zobaczyć kątem oka, ale jednocześnie ja nie widziałam całej jego twarzy. – Nie, wcale nie. Słyszę teraz, co puszczasz, bo jestem w twoim mieszkaniu. The Allman Brothers Midnight Rider, America Ventura Hightway… Masz świetny gust – wyjaśnił. No, tak. Boże, ale ze mnie idiotka. – No, tak – szepnęłam. – Jasne. Nagle spojrzał na mnie w dziwny sposób. Nie byłam pewna, co to jest, ale poczułam, jak zalewa mnie cudowna fala. To było coś więcej niż normalnie i było znacznie przyjemniejsze. – Czego nie można powiedzieć o twoim bejsbolowym rozeznaniu – rzucił, a ja zrozumiałam, że on się ze mną droczy. O mój Boże! Detektyw Mitch Lawson był w mojej łazience i się ze mną droczył! – Mhm… – mruknęłam, przygryzłam dolną wargę i ze wszystkich sił starałam się nie wybiec z łazienki. – Wyluzuj, Mara – powiedział miękko, a jego spojrzenie znów stało się ciepłe. – Nie gryzę. Tak bym chciała, żeby gryzł. Naprawdę. Niemal tak samo mocno tego pragnęłam, jak tego, by być przynajmniej dziewiątką. On na pewno nie będzie nigdy na dłużej z dziewczyną poniżej dziewiątki. A gdybym była dziewiątką, może miałabym okazję sprawić, że naprawdę mnie ugryzie. A może i ja ugryzłabym jego. – Aha – szepnęłam. – Mówię poważnie. – Wpatrywał się we mnie w sposób, którego nie rozumiałam, ale wiedziałam, że za nic nie byłabym w stanie teraz odwrócić wzroku. – Słucham? – spytałam, bo straciłam wątek. – Liczę, że dasz mi znać, jak będziesz robiła swoją pizzę albo fasolkę. – E… jasne – skłamałam. Wiedziałam, że za nic w świecie nie dam mu znać, że robię pizzę albo fasolkę. Za żadne skarby. Poza tym właśnie podjęłam decyzję, że muszę się przeprowadzić. – Albo kiedy będziesz miała ochotę na towarzystwo – ciągnął, a ja miałam wrażenie, że łazienka się gwałtownie skurczyła. Co to miało znaczyć? – E… wiesz, ja lubię być sama – skłamałam znów, a on się uśmiechnął. – Wiem, zauważyłem. Choć twoja wymyślona przyjaciółka, z którą wczoraj w nocy oglądałaś

telewizję, brzmiała dziwnie podobnie do LaTanyi. Wiesz, ona dość głośno śpiewa i jeszcze trochę, a zrobi się to wkurzające. Na szczęście jest też bardzo śmieszne i trwało tylko godzinę – zadrwił. A niech to. Przyłapał mnie na kłamstwie. Poza tym ja też śpiewałam razem z dzieciakami z Glee. Mam nadzieję, że mnie nie słyszał. A poza tym miał rację: LaTanya uważała, że jest tą bardziej utalentowaną siostrą Patii LaBelle. Śpiewała w czasie każdego odcinka, który oglądałyśmy razem, a oglądałyśmy razem wszystkie odcinki Glee. – E… – zaczęłam inteligentnie. Moje spojrzenie powędrowało w stronę lustra i od razu tego pożałowałam, bo zobaczyłam jego szerokie ramiona, umięśnione plecy oraz wąskie biodra. Zobaczyłam też, że się podnosi, co oznaczało, że teraz na mnie skupi całą uwagę. Nie żeby wcześniej wydawał się rozkojarzony, ale teraz naprawdę skupił się na mnie. – Mara. – Wymówił moje imię, patrząc w lustro. Nasze spojrzenia spotkały się. – Chodzi mi o to, że ja rozumiem, że jesteś nieśmiała… O Boże! On naprawdę jest detektywem. Od razu mnie przejrzał. – Ale chcę, żebyś wiedziała… – Wpatrując się głęboko w moje oczy, przysunął się do mnie bliżej. Wstrzymałam oddech. – Chciałbym, żebyś do mnie wpadała, wiem, że jesteś nieśmiała, ale będziesz musiała przejść przez ten korytarz, skarbie. Zaprosiłem cię, zrobiłem pierwszy ruch, ale to ty będziesz musiała wykonać następny. Rozumiesz to, prawda? Nic nie rozumiałam. Co on zrobił? Jaki ruch? A do tego powiedział do mnie „skarbie”, co sprawiło, że znów poczułam, jak zalewa mnie potężna fala uczuć. Byłam prawie pewna, że za chwilę padnę trupem na miejscu. Nagle zdałam sobie sprawę, że wpatruję się w jego piękne oczy. Wydawały się takie niezgłębione. Pomyślałam, że jeśli nie będę ostrożna, zatonę w nich na wieki. Ale przecież byłam rozsądna, wiedziałam, kim jestem i w jakim żyję świecie. I wtedy do mnie dotarło, o co mu chodziło. Derek i LaTanya byli dziewiątkami. Brent i Bradon byli mocnymi ósemkami-i-pół w ich gejowskim świecie, w heteroseksualnym świecie i w każdym innym (obaj byli piękni, fajni i bardzo, bardzo mili). Ale wszyscy mnie lubili. Nie byliśmy tylko sąsiadami, byliśmy przyjaciółmi. A Mitch od czterech lat mieszkał naprzeciwko mnie. Był porządnym facetem. Naprawiał krany. Uśmiechał się ciepło. I po prostu chciał być dobrym sąsiadem, a może nawet się ze mną zaprzyjaźnić. – Rozumiem – szepnęłam. Podszedł jeszcze bliżej. – Czy to znaczy, że niedługo zapukasz do mnie i powiesz, że będziesz robić swoją pizzę? – zapytał niskim głosem. – Przygotowanie tej pizzy wymaga sporo czasu i planowania – wyjaśniłam, a jego oczy rozbłysły. – To może w tę sobotę, kiedy będę miała wolne? Przysunął się jeszcze bliżej. Wzięłam głęboki wdech, bo teraz naprawdę byliśmy blisko siebie. Pochylił się. Gdybym teraz stanęła na palcach, nasze usta mogłyby się spotkać. Poczułam kolejną zniewalającą mnie falę uczuć. – Może być – szepnął. O rany!

– Dobra – odparłam bez tchu. Nawet się nie poruszył. Ja też wciąż stałam w tym samym miejscu i tonęłam w jego spojrzeniu. I tak staliśmy. Jego magiczna siła sprawiła, że przysunęłam się do niego. Oblizałam usta. Jego spojrzenie stało się jeszcze ciemniejsze i jeszcze bardziej rozmarzone. Serce zabiło mi jak młot. I wtedy zadzwonił telefon. Lawson zamknął oczy. Czar prysł. – Ja pierdolę – zaklął, odsuwając się. Wyjął komórkę z tylnej kieszeni spodni, otworzył ją i przyłożył do ucha. A nasze spojrzenia znów się spotkały. – Lawson – powiedział do telefonu. Odsunęłam się odrobinę, bo pomyślałam, że dystans pozwoli nam trochę ochłonąć. Był dobrym sąsiadem. Ale to nie znaczyło, że w ramach sąsiedzkiej życzliwości liczył na to, że ten, komu pomaga, zaraz rzuci mu się na szyję. To byłoby nie w porządku. – Tak, dobra – mówił do telefonu. – Powiedziałem, że przyjadę, to przyjadę. Muszę jeszcze coś skończyć. Jak to załatwię, to zaraz jadę. Tak? – rzucił, wciąż się we mnie wpatrując. – Dobra. Do zobaczenia. Zamknął telefon i wsunął go do kieszeni. – Praca? – spytałam. – Zazwyczaj ją uwielbiam, ale akurat teraz jej nie znoszę – odparł. – Aha – wymamrotałam, jakbym rozumiała, co miał na myśli, choć nie miałam zielonego pojęcia. Wymiana tego plastikowego czegoś nie była przecież jakąś wyszukaną rozrywką, od której nie mógłby się oderwać, żeby wrócić do pracy, którą uwielbiał. – Zaraz to skończę, Mara – powiedział. – Jasne – odparłam. Spojrzał na mnie, ale nawet nie drgnął. Ja też trwałam w bezruchu. Po czym nagle się uśmiechnął. – Zaraz to skończę – powtórzył. – Wiem – odparłam. – Musisz jechać do pracy. – Tak, zaraz to skończę – powiedział jeszcze raz. Zamrugałam. – Mogę ci jakoś pomóc? – spytałam. – Możesz, pozwalając mi się tym zająć – rzucił. Co to miało znaczyć? Czy ja mu przeszkadzałam? – Nie krępuj się – odparłam, wskazując ręką na umywalkę. Uśmiechnął się do mnie szeroko. – Skarbie, chodziło mi to – powiedział cicho, nachylając się – że to ty mnie rozpraszasz. Naprawdę? O Boże! Właśnie powiedział, że mu przeszkadzam, jak tak z nim siedzę i go zagaduję. Ale ze mnie idiotka! – To może… zajmę się kolacją – zdecydowałam.

– Świetna myśl – rzucił. Pokiwałam głową. – Dzięki, no, wiesz… – Wskazałam znów na umywalkę. – Za pomoc. Wiem, że masz mnóstwo pracy. – Zawsze do usług – rzucił. – Mam nadzieję, że to się już nie powtórzy. Ale i tak dzięki. Lekko drgnęła mu klatka piersiowa. Po chwili zrozumiałam, że to był cudownie uroczy stłumiony śmiech. – Mara – powiedział niskim głosem, w którym pobrzmiewała wesołość. Było wiele rzeczy, o których marzyłam. Naprawdę wiele. Zbyt wiele, by je zliczyć. Ale w tym momencie na szczycie tej mojej listy życzeń znalazło się pragnienie, które wiedziałam, że zostanie ze mną na długo. Z całego serca pragnęłam, żeby moje życie zmieniło się w coś zupełnie nowego. W takie, w którym mogłabym w nieskończoność słuchać, jak detektyw Mitch Lawson wypowiada moje imię w taki sposób. – Już mnie nie ma – szepnęłam. – Może już innym razem pokażę ci, jak się zakręca dopływ wody – zaproponował. – Dzięki – odparłam. I już mnie nie było. Niecałe dziesięć minut później detektyw Mitch Lawson już wychodził. Miał w ręku swoją skrzynkę z narzędziami. Pomachał mi, przechodząc przez pokój, który był jednocześnie salonem i jadalnią. Zatrzymał się przy drzwiach i nasze spojrzenia się spotkały. – Sobota. Pizza – rzucił tylko te dwa słowa i wyszedł. A ja zapatrzyłam się w zamknięte drzwi.

Rozdział drugi Pizza Brzegi ciasta obficie posypałam startym cheddarem. W czasie pieczenia ciasto ładnie urośnie, a brzegi będą grube i miękkie, jak zawsze, i do tego zapieczone ze smakowitym serem. Po czym zrobiłam krok w tył, strzepując z dłoni jego resztki. Zapatrzyłam się na moją pizzę. To było dzieło sztuki. Pizza z kurczakiem barbeque była wspaniała, ale wiedziałam już, że ta będzie najlepsza, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Kurczaka zamarynowałam już wczoraj rano, ponakłuwałam mięso, żeby marynata wniknęła głęboko. Nie piekłam kurczaka w kuchence, tylko usmażyłam na grillowej patelni, którą dokładnie wysmarowałam przyprawami, tak że teraz na mięsku były cudowne ciemne ślady grillowania. Było z tym mnóstwo roboty, ale wiedziałam, że w ten sposób wyjdzie znacznie smaczniejsze. Pokroiłam czarne oliwki i pieczarki. Dałam też dwa razy więcej sera – ten droższy rodzaj. Nie chcę się chwalić, ale już na sam widok tej pizzy można było stwierdzić, że zasługuję na nagrodę w jakimś konkursie. Taką pizzą nie pogardziłby nawet król, więc z całą pewnością nadawała się dla detektywa Mitcha Lawsona. *** W środę detektyw Lawson naprawił mi kran. A ponieważ następnego dnia nie mogłam przestać rozmyślać o spotkaniu z Mitchem, musiałam o nim komuś powiedzieć. Dlatego w wolnej chwili opowiedziałam o wszystkim Robercie. (Nie wspomniałam tylko o moim systemie klasyfikowania ludzi od jednego do dziesięciu. No i oczywiście o tym, że byłam po uszy zakochana w Mitchu, teraz pewnie jeszcze bardziej niż wcześniej). *** W Pierson’s pracowałam już od siedmiu lat, a Roberta od pięciu. Zaczynała od połowy etatu, żeby móc się dorzucić do domowego budżetu, trochę wyrwać się z domu i nie spędzać z dziećmi dwudziestu czterech godzin na dobę, siedem dni w tygodniu. Wtedy jej mąż zakomunikował, że zakochał się w jej najlepszej przyjaciółce. I się wyprowadził. Gdy przeniósł się do Portland, to na Robertę spadł obowiązek utrzymania całego domu, czyli jej samej i trójki dzieci. Nasz szef pan Pierson, właściciel Pierson’s Mattress and Bed, był wspaniałym facetem. Miał rodzinę i był jej wierny, ale też dbał o swoich pracowników, więc dał Robercie cały etat, mimo że oznaczało to mniejsze prowizje. Nie potrzebowaliśmy jeszcze jednego sprzedawcy na całym etacie, pracowaliśmy głównie na zamówienia. Barney się wściekł. Bez przerwy chodził i narzekał do każdego, kto gotów był go słuchać. Podejrzewałam, że pan Pierson wiedział już, że czas Barneya i tak dobiegał końca, bo Barney był dupkiem, a jak wszyscy, pan Pierson ich nie lubił. Ale Barney był dobrym sprzedawcą, więc pan Pierson nie miał żadnych podstaw, żeby go zwolnić. Do czasu, aż

Barney zaczął się naprzykrzać Robercie na tyle, że chciała odejść. Wystarczyło, że zaczął się zachowywać jak jeszcze większy dupek. Namówiłam ją, żeby złożyła skargę. Barney zniknął i wszystko było już dobrze w świecie Pierson’s Mattress and Bed. Kiedy ją poznałam, Roberta była siódemką: ładna, drobna, miała gęste kasztanowe włosy i lekką nadwagę, ale było jej z tym do twarzy. Była szczęśliwa ze swoją rodziną, z domkiem na przedmieściach, dwoma autami i wakacjami w Disneylandzie. Spadła do piątki-i-pół, gdy po odejściu męża ciągle chodziła zła, humorzasta i nienawidziła świata, a przede wszystkim mężczyzn. Ale teraz znów się podniosła i przeskoczyła nawet na ósemkę, bo świetnie dała sobie radę w nowej roli. Miała wspaniałe dzieciaki i dość dobrze zniosła rozwód, właśnie dzięki temu, że była świetną mamą. Zrozumiała, że jej mąż zawsze był kretynem, tyle że wcześniej tak bardzo go kochała, że zupełnie tego nie zauważyła. Wyszła z tego silniejsza: niezależna kobieta z dziećmi. Wiedziała, że jest dobrą mamą i że znacznie jej lepiej bez głupiego męża. A, i miała jeszcze bardzo fajnego chłopaka. Gdy usłyszała o Mitchu, natychmiast zaczęła mnie namawiać na zrobienie tej pizzy. – Musisz to zrobić! – piszczała. Pewnie dlatego, że może trochę zbyt entuzjastycznie opowiadałam o Mitchu, jego wyglądzie, ciepłym uśmiechu i sąsiedzkiej życzliwości. – Sama nie wiem. – Pokręciłam głową. – Ja się go strasznie krępuję. – Rozumiem. Też bym spanikowała, gdyby Johnny Depp wszedł do mojego mieszkania, naprawił kran, a potem powiedział, że chce spróbować mojej pizzy. Ale i tak bym mu ją upiekła – rozmarzyła się Roberta. Johnny Depp może i był seksowny, ale nie wytrzymywał porównania z Mitchem. Był za chudy i za niski, poza tym podejrzewałam, że nie umiałby wypowiadać mojego imienia tak, jak robił to Mitch. – Łatwo ci mówić – odpowiedziałam Robercie. – Johnny Depp nigdy nie przyjdzie naprawiać ci kranu, a Mitch jest moim sąsiadem. – Przysunęłam się do niej. – Szkoda, że mnie nie widziałaś. Zachowywałam się jak kretynka. Zrobiłam z siebie totalną idiotkę. Naprawdę jeszcze tylko tego brakowało, żebyśmy usiedli razem do kolacji. Na pewno upuszczę kawałek pizzy na bluzkę albo będę mówić z pełnymi ustami. Wiem, że jestem w stanie w jego obecności robić różne głupie rzeczy, ja przy nim wpadam w panikę. – Z tego, co mówisz, wynika, że on nie uważa cię za idiotkę – stwierdziła, uważnie mi się przyglądając. – Jestem pewna, że uważa. On po prostu jest taki miły. Przecież nie mógł do mnie podejść i powiedzieć, że jestem głupia. Jest na to zdecydowanie zbyt miły – wypaliłam. – Gdyby tak uważał i gdybyś mu się zupełnie nie podobała, na pewno nie mówiłby, że chce spróbować twojej pizzy – zauważyła Roberta. Opadłam na poduszki jednego z łóżek wystawionych na ekspozycji i przez chwilę się na nią zagapiłam. To, co mówiła, miało sens. – A może on lubi głupie dziewczyny – ciągnęła. – Zwłaszcza takie słodkie, bo mogę się założyć, że jeślibyś już była idiotką, to na pewno słodką. Wciąż się na nią gapiłam. Nikt nie lubił idiotek. Nawet słodkich. Prawda? Roberta złapała mnie za rękę.

– Mara, zrób mu tę pizzę. Wiem, że Destry źle się z tobą obszedł, bo był debilem, a debile już tak postępują. Ale nie wszyscy faceci są tacy jak on. Zajęło mi trochę czasu, zanim sama to zrozumiałam, ale mówię ci to, bo wiem, że tak jest – przekonywała. I rzeczywiście czułam, że ona naprawdę to zrozumiała. Spotykała się ze swoim chłopakiem Kennym już od siedmiu miesięcy. Był miłym kolesiem i to całkiem niebrzydkim. Miał dwoje dzieci i był fajnym tatą. Ale zupełnie nie rozumiałam, czemu mówi mi o moim byłym, piątce-i-pół, który złamał mi serce. Pizza z Mitchem to nie miała być randka. Po pierwsze, on nigdy by się ze mną nie umówił. Poza tym Mitch był facetem, który jeśli chciał iść z dziewczyną na randkę, to po prostu ją zapraszał. Jeśli czegoś chciał od kobiety, wystarczyło, że ją poprosił. Potwierdzała to częstotliwość, z jaką dziewczyny z przedziału siedem–dziesięć odwiedzały jego mieszkanie. Randka z Mitchem byłaby prawdziwą randką, a nie spotkaniem przy pizzy. – Sama nie wiem – wykręcałam się. – Zrób tę pizzę – nalegała. – Roberta, przecież ci mówię, że sama nie wiem – nie dawałam za wygraną. – Zrób mu pizzę – naciskała. – Przecież to nie przysięga małżeńska. Chodzi o to, żebyś upiekła pizzę miłemu przystojniakowi. Najwyżej poplamisz sobie koszulę sosem, przecież to nie koniec świata. – Ścisnęła mnie za rękę. – Ale to będzie koniec świata, jeśli zamkniesz się w swoim mieszkaniu ze świeczkami i muzyką, i będziesz zapraszać tylko LaTanyę na Glee, wpadać do B.&B. na noce z tarotem, a do mnie na maratony filmów akcji. Żadnego ryzyka. Żadnych nowych możliwości. Nic, co sprawi, że twoje serce zabije mocniej. Nic, co przyprawi cię o dreszcze. Nic wspaniałego. Nic niezwykłego. Bo to, kochanie – znów ścisnęła mnie mocno za rękę – to naprawdę byłby koniec świata. – Nie potrzebuję żadnych dreszczy, a już na pewno nie takich. Takie dreszcze nie są dla takich dziewczyn jak ja – wyjaśniłam, a ją to wyraźnie rozbawiło. – Mara, każdy potrzebuje takich chwil. Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „takich dziewczyn jak ja”. Takie dziewczyny jak ty powinny ciągle przeżywać coś cudownego. Poważnie, wiele razy się nad tym zastanawiałam. LaTanya się temu dziwiła. B.&B. też się dziwili. Nawet pan Pierson się dziwił, że nie przeżywasz samych cudownych chwil – powiedziała. Nic z tego nie rozumiałam. Ale żeby Roberta mogła zrozumieć mnie, musiałabym jej wyjaśnić mój system klasyfikacji od jedynek do dziesiątek i gdzie się na tej skali umieściłam. Starałam się o tym nie opowiadać, bo przyjaciele zawsze będą przekonywać, że jesteś w tej skali tak wysoko, że to stawało się surrealistyczne. Moja przyjaciółka Lynette, która wciąż mieszkała w Iowa, była jedyną osobą, której opowiadałam o swoim systemie. Próbowała mnie przekonać, że jestem dziesiątką-i- pół. Sama była o tym święcie przekonana. Wiedziałam, że myśli tak tylko dlatego, że jest moją przyjaciółką. Ja też ją bardzo lubiłam. Była mocną ósemką-i-pół. Gdy była w dobrym humorze i jej radosne usposobienie dawało o sobie znać, mogła być nawet dziewiątką-i-pół. Nie miała się czym martwić. Nie mogłam przecież chodzić z głową w chmurach w przekonaniu, że byłam w innej lidze, bo to oznaczało, że na pewno popełnię błąd i zacznę flirtować z kimś nie z mojej ligi. A to, jak już mówiłam, mogło się skończyć tylko złamanym sercem. Właśnie dlatego nie wyszło nam z Destrym (miał wygląd siódemki, ale był piątką-i-pół, bo był świnią).