sandra_wrobel

  • Dokumenty623
  • Odsłony74 499
  • Obserwuję113
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań49 107

Lauren Hammond - Asylum3 - Beautiful Nightmares

Dodano: 4 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 4 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

sandra_wrobel
EBooki

Lauren Hammond - Asylum3 - Beautiful Nightmares.pdf

sandra_wrobel EBooki Lauren Hammond ASYLUM
Użytkownik sandra_wrobel wgrał ten materiał 4 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 47 osób, 34 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

2 Z angielskiego przełożyła: n i u x 1 korekta: klaudiaaa90 Spis treści: Prolog – str. 3 Rozdział 1 – str. 7 Rozdział 2 – str.13 Rozdział 3 – str. 18 Rozdział 4 – str. 24 Rozdział 5 – str. 33 Rozdział 6 – str. 38 Rozdział 7 – str. 46 Rozdział 8 – str. 50 Rozdział 9 – str. 54 Rozdział 10 – str. 63 Rozdział 11 – str. 67 Rozdział 12 – str. 72 Rozdział 13 – str. 77 Rozdział 14 – str. 83 Rozdział 15 – str. 91 Rozdział 16 – str. 98 Rozdział 17 – str. 102 Rozdział 18 – str. 111 Rozdział 19 – str. 116 Rozdział 20 – str. 116 Rozdział 21 – str. 123 Rozdział 22 – str. 127 Rozdział 23 – str. 132 Rozdział 24 – str. 145

3 Prolog Nigdy nie myślałam, że słowo szczęście będzie znanym mi wyrazem. Nigdy nie sądziłam, że będzie to uczucie, które będę w stanie doznawać. W latach mojej młodości szczęście i ja nie bardzo się ze sobą dogadywaliśmy. Przede wszystkim przez tatę i jego problem i to, że tak naprawdę, nigdy nie pozwolił odejść mamusi i to jak bardzo mu ją przypominałam. Ale teraz jestem szczęśliwa. Namacalnie, prawdziwie i żarliwie szczęśliwa. To jest piękne uczucie. Stoję na łące wraz z długimi, kołyszącymi się i pożółkłymi źdźbłami trawy, jasno żarzącym słońcem i delikatnym choć chłodnym wiaterkiem. Miękka melodia unosi się z wiatrem i mrużę oczy, dostrzegając go. Elijah. Siedzi na kocu, zgarbiony nad brzdąkającymi strunami gitary. Unosi głowę, jego oczy spotykają się z moimi, potem leniwy uśmiech drga na jego wargach. Kusi mnie bym podeszła bliżej lekkim skinieniem głowy, a kiedy ją pochyla, słońce muska koronę złotych loków sprawiając, że jej kosmki mienią się blaskiem. Wtedy słyszę śmiech. Jest lekki, beztroski i chimeryczny. To wtedy zauważam małe dziecko kręcące się wokół Elijah. Okrągłe, czerwone policzki cherubinka. Złote kędziory dokładnie takie same jak jej ojca. Moja córka. Willow.

4 Biegnę w kierunku mojej rodziny z ogromnym uśmiechem i nie mogę się doczekać by obsypać policzki Willow milionem pocałunków. Myślę by wpaść w ramiona Elijah i kazać mu mnie trzymać i nigdy nie wypuszczać. Myślę aby powiedzieć mu, że uczynił ze mnie najszczęśliwszą osobę na calutkim świecie i że nie wymieniłabym mojego czasu spędzonego z nim czy mojej miłości do niego, za nic. Ale coś dziwnego dzieje się gdy dobiegam do miejsca gdzie Elijah siedzi. Nie zauważa mnie. Przestaje brzdąkać na gitarze i wstaje, wpatrując się w przestrzeń na prawo. Podążam za jego wzrokiem i widzę odbiegającą Willow. – O nie! – Sapię. – Willow kochanie! Wracaj! Nie odchodź od mamy i taty! Ale Willow nie słucha. Jest uparta tak jak jej tata. Ruszam za nią pędem i szybko doganiam. Wyciągam rękę i staram się ją zgarnąć w ramiona ale moje palce się ześlizgują. Łąka zaczyna się kończyć a obramowana jest jak urwisko. – Willow Watson! Ani kroku dalej! – Moja córka obdarza mnie nieposłusznym chichotem i przyspieszam, i dosięgam ją w tej samej chwili gdy ona wybiega w przepaść. Spadamy. Moje serce bije w panice. Strach wije się w moich żyłach. Trzymam kurczowo córkę przy swej piersi gdy jej chichot przechodzi w płacz i uspakajam ją. – Ciii, moje kochanie. Mamusia tu jest. Mamusia cię złapała. Wtedy uderzamy o ziemię. Uderzamy mocno o ziemię i przysięgam, że słyszę i czuję jak skręca się mój kark. Wstaję, ignoruję ból. Dotykam szyi a moje oczy mierzą mnie całą. Jestem jedynie poobijana i posiniaczona i przekonuję siebie, że pękający

5 dźwięk był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Okręcam się w kółko. Moje oczy przeczesują ziemię. Gdzie jest Willow? Gdzie jest moja córka? Spadła ze mną. Wiem, że tak. Trzymałam ją w swoich ramionach. Zaczynam biec i sceneria wokół mnie się zmienia. Niebo przemienia się z jasności we wszechwiedzący mrok. Chmury majaczą nade mną zasłaniając księżyc a upiorna poświata oświetla moje otoczenie. Cyklon strachu i paniki przedziera się przez ściany mojego żołądka i dławię się mdłościami buzującymi mi w gardle. – Willow! – wrzeszczę histerycznie. – Willow! Zatrzymuję się na raz gdy widzę kamienie różnych rozmiarów i kształtów. Kwiaty użyte do dekoracji. Imiona i wyrazy miłości wykute w skalnych płytach. Cmentarz. Jestem na cmentarzu. Podmuch chłodnego wiatru smaga moimi kruczoczarnymi włosami, a ja wpatruję się w kopiec świeżo skopanej ziemi u moich stóp. Kopię jedną z mokrych, mulistych kulek czubkiem swojego buta i przyglądam się jak blask księżyca tańczy po cmentarnych nagrobkach. Przesuwam noskiem mojego buta barwy kości słoniowej po wilgotnej trawie by go wyczyścić i zastanawiam się jak ja się tutaj znalazłam. Zastanawiam się jak dotarłam do tego punktu w moim życiu.

6 Do punktu gdzie stoję na cmentarzu, po północy, kopiąc bryłki błota ze zdumionymi oczyma i zastanawiam się dlaczego, do jasnej cholery, nazwisko na nagrobku przede mną… Należy do mnie.

7 Rozdział 1 Rok 1960 Jestem sfrustrowana. Jestem rozszalała. Jestem na granicy rwania włosów ze swojej głowy. Chodzę w tę i z powrotem po pokoju rekreacyjnym. Wyciszam innych pacjentów i zatrzymuję się, przybieram pozycję na czworakach i patrzę pod jedno z plastikowych krzeseł z pomarańczowym siedziskiem. Tutaj go nie ma. Część mnie zastanawia się czy to w ogóle tam było. Czy już nie patrzyłam w to miejsce? Czy nie sprawdzałam tutaj w zeszłym tygodniu? Nie… Pamiętałabym to, prawda? Prawda? Podskakuję na nogi w mig i zaczynam znów chodzić w tę i z powrotem przed dużym, zakratowanym oknem. Powtarzam sobie, że nigdy nie przestanę szukać. Że się nie poddam. Że rozerwę na strzępy te mury Zakładu Psychitrycznego Oak Hill pięściami zaciśniętymi w żelaznym uścisku jeśli będę musiała, by znaleźć to czego szukam. Jedyny problem jest taki…

8 Że szukałam już wszędzie. W szufladach biurek. W ciemnych kątach. W zakamarkach. Pod pryczą w mojej celi. Nigdzie nie mogę tego znaleźć. Nie mogę znaleźć tego, czego tak desperacko potrzebuję. Jedna z pacjentek w prawym rogu świetlicy rechocze i posyłam jej paskudne spojrzenie. Ona mnie rozprasza. Ja potrzebuję być skupioną. Potrzebuję jasnego umysłu. Muszę odtworzyć moje kroki. Gdzie to ja byłam wczoraj? Nie wiem czemu w ogóle zawracam sobie głowę zadawaniem takiego pytania. Bo to jest to samo. To zawsze to samo. Moja cela. Świetlica. Stołówka. Łazienka. Moja cela. Świetlica. Stołówka. Łazienka.

9 Moje oczy skupiają się na zegarze wiszącym nad podwójnymi drzwiami świetlicy. Jest trzecia po południu. Dobry Boże, kiedy to zleciało? Nie wiem czemu w ogóle rozmyślam również o czasie. Obecnie to wszystko zmywa się ze sobą i wciąż zastanawiam się, mając nadzieję i modląc się bym pewnego dnia była w stanie wskazać różnice między dniami a nocami. Ostatnio z tym również nie mam szczęścia. Domyślam się, że tak właśnie jest być ptaszyną w Oak Hill. Nie mogę latać ze złamanymi skrzydłami. Opuszczam wzrok gdy zauważam pielęgniarkę ubraną w niebiesko– fielotowy uniform, wchodzącą przez drzwi. Podkrada się do mnie, niemal na paluszkach. Jej kasztanowe włosy opadają tuż za jej ramiona i ma nieumalowaną twarz choć o ciepłych rysach. Niemal na czubkach swoich palców przesuwa się ku mnie. Tak jakbym była dzikim zwierzęciem a ona była przerażona próbując mnie schwytać. Znów zaczynam chodzić i podnoszę rękę w przyjaznym geście. – Spokojnie – mówię do niej. – Nie jestem szalona. Kontynuuje drogę w moją stronę. – Oczywiście, że nie panno Carmichael. Piorunuję ją wzrokiem. – Nazywam się Watson – mówię ostro. – No tak. – Odsuwa się nieznacznie ode mnie. – Oczywiście, że nie pani Watson. Wtedy świta mi w głowie, że ona mogłaby mi pomóc. Śmieję się i myślę sobie, że jestem głuptasem. Nigdy wcześniej nie poprosiłam personelu zakładu o pomoc. Może mogłaby mi asystować. Zatrzymuję się w pół kroku i odwracam twarzą do niej.

10 – Jak masz na imię? – pytam się. Dmucham by pozbyć się kosmyków mojej hebanowo–czarnej grzywki z oczu i robię sobie mentalną notatkę, że od czasu do czasu powinnam poprosić aby mi ją podcięto. Jej odpowiedź jest krótka. Jej głosowi brakuje ciepła, które jej twarz wydziela. – Susan – mówi. Wskazuje na swoją tabliczkę z imieniem i potrząsam głową, raz jeszcze zawiedziona sobą za przeoczenie czegoś tak oczywistego jak tabliczka z imieniem. Szczególnie gdy ta tabliczka jest srebrna i błyszcząca pod jaskrawo jarzeniowym światłem. – Susan. – Zakładam ręce na piersi i otwieram usta. Potem je zamykam. Potem raz jeszcze je otwieram. Nie wiem jak ubrać w słowa moje pytanie. Po chwili jednak wyrzucam z siebie. – Czy myślisz, że mogłabyś mi pomóc? – Oczywiście – mówi. – W czym potrzebujesz pomocy panno Carmic… to znaczy pani Watson? – Po pierwsze – mówię. – Wolałabym żebyś nazywała mnie Adelaide. – Technicznie rzecz biorąc jestem panią Watson ale ze względu na sytuację możemy zapomnieć o formalnościach. Myślę by powiedzieć jej by zwracała się do mnie Addy ale to przywołałoby zbyt wiele bolesnych wspomnień, których nie chcę wskrzeszać. Więc nie robię tego. – Szukam czegoś. – Ciągnę. – Wiem, że jakiś czas temu to miałam ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie to położyłam. Patrzy się na mnie jakbym była szalona. Nie jestem. Chciałabym dać jej swoje myśli i opinie w tej sprawie, ale podejmuję decyzję, że jednak nie. Ona jest moją jedyną nadzieją. – No dobrze Adelaide – mówi spokojnie kładąc obie swoje dłonie na moich barkach. – Czego szukasz i jak mogę pomóc ci to znaleźć?

11 – Potrzebuję swojego śrubokręta – mówię jej. – Potrzebuję go. Szukałam wszędzie i nigdzie go nie ma. – Pochylam się bliżej i szepczę. – Myślę, że ktoś mógł mi go ukraść. Ona opuszcza ręce z moich barków i posyła mi dziwne spojrzenie. Ono krzyczy czub, świr, uspakajacze i strzykawki, migusiem. – Śrubokręt? – W tonie jej głosu jest krztyna zmieszania, błysk niepewności w jej oczach. – Adelaide wiesz o tym, że polityka szpitala nie zezwala pacjentom na dostęp do narzędzi czy czegokolwiek innego co mogło by zostać użyte jako broń. – Ale to nie jest broń! – krzyczę. Susan odsuwa się kilka kroków ode mnie. Jej kroki są chwiejne i to mówi mi, że stąpam po cienkim lodzie. Panika zatrzaskuje się na ściankach mojego żołądka jak pasożyt, który nigdy wcześniej nie był karmiony. Mdłości narosły. Znów zaczynam krążyć. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Jak mogę sprawić by zrozumiała? Jak mogę sprawić by zrozumiała? Staram się zachować spokój. Staram się powstrzymać siebie przed krzykiem. Kiedy w końcu się odzywam, czuję jak krtań wibruje w moim przełyku. – Potrzebuję go. – Jest szloch uwięziony w moich gardle i zdeterminowanie pompujące przez me serce. – Potrzebuję go. – Powtarzam. – Proszę, musisz pomóc mi go znaleźć. – Adelaide, nie mogę dać ci śrubokręta. – Jest moc w jej głosie. W tym momencie puszczają mi nerwy i rzucam się na nią. – Proszę. – Błagam atakując ją gdy łzy zaczynają się zbierać w moich oczach. – Mam poluzowane klepki. Może dwie. – Ona krzyczy a ja przyszpilam jej ręce moimi kolanami do podłogi. – Nie mogę ich dokręcić bez mojego śrubokręta! – Myślę

12 o Elijah w czasie mojego załamania nerwowego i o tym, że wiem, że on by mi pomógł. – Zawołaj doktora Watsona! – krzyczę. – Zawołaj doktora Watsona. On mi go da! Na pewno mi go da! Ale zamiast zawołać Elijah ona wrzeszczy – Ratunku! – ile ma sił w płucach. Wrzeszczy to słowo w kółko i w kółko bez końca. Zanim orientuję się co się dzieje, personel medyczny pędzi co sił w moją stronę. Mam jedynie na tyle czasu by wstać, odsunąć od Susan i skulić w górnym, lewym kącie pokoju rekreacyjnego. Zwijam się w piłkę, zamykam oczy i mruczę do siebie. Kołyszę się w przód i tył, staram się nawet pozbyć swoich emocji ale jestem tak zagubiona, skołowana i zrozpaczona, że nie wiem jak. Wtedy czuję czyjąś obecność majaczącą nade mną. Potem słyszę jak Susana mówi. – Kim jest dr Watson? I to jest ostatnia rzecz jaką pamiętam zanim igła nakłuwa moją skórę i mój cały świat zasnuwa się czernią.

13 Rozdział 2 ~ Przed ~ Czasami zastanawiam się czy każda dziewczyna i kobieta wyobraża sobie dzień swojego ślubu. Zastanawiam się czy wyobrażają sobie siebie ubrane od góry do dołu w białą satynę i koronkę. Albo czy fantazjują na temat ojców prowadzących ich do ołtarza w kościele wypełnionym po brzegi przyjaciółmi i bliskimi. Zastanawiam się czy wyobrażają sobie przyjęcie weselne bardziej będące galą, gdzie cała ich rodzina i przyjaciele przychodzą obsypać ich prezentami, delektować się jagnięciną garnirowaną w miętowym sosie i tańcząc do północy aby uczcić zawarty związek. Ja nigdy nie miałam takich myśli. Nigdy nie sądziłam, że dożyję dnia swojego ślubu. Tata wyssał te intymne myśli z mojej głowy jak odkurzacz zasysa kulki kurzu z podłogi. Ale jednak to się dzieje. Dzisiaj wychodzę za mąż. Nie mam rodziny ani przyjaciół, którzy pomogliby uczcić ten radosny dzień. Elijah też nie ma, więc oboje zgodziliśmy się na prostą ceremonię prowadzoną przez miejscowego sędziego. W końcu nie była nam potrzebna żadna rodzina w tej chwili i całe to zamieszanie, które towarzyszy ślubowi kiedy jest ona w to zaangażowana. Jesteśmy rodziną dla siebie nawzajem.

14 I nie mogłabym być szczęśliwsza w związku z tym. Wiem to w chwili gdy zjawiam się w sali sądowej, moje loki koloru nocy spływają po moich ramionach, mając na sobie prostą w formie, dopasowaną, z dekoltem w łódkę, białą sukienkę, która kończy się tuż pod moim kolanem, i nasze oczy się spotykają. Elijah się uśmiecha, jego oddech urywa się tak jak mój i odwzajemniam uśmiecham. Moje serce kołacze mi w piersi przepełnione miłością i radością i nieubywającym pragnieniem. Wiem, że ten dzień, dzień mojego ślubu, będzie zdecydowanie najlepszym dniem mojego życia. Życia, którego nie mogę się doczekać by dzielić z Elijah. Powolnymi, wywarzonymi krokami mijam rząd za rzędem drewnianych ław, starając się przepędzić przebłysk ostatniego razu kiedy byłam w sali sądowej z mojej głowy. Jak byłam chora i osłabiona. Dlaczego myślę o jednej z najgorszych chwil w moim życiu w jeden z najszczęśliwszych dni? Może dlatego, że byłam przekonana, że proces mojego taty był ostatnim razem kiedy widziałam wnętrze sali sądowej i bycie znów w jednej z nich, nawet jeśli nie jest to ta sama, przywołało na powrót bolesne wspomnienia. Ale w chwili gdy docieram do Elijah i on splata swoje palce z moimi, unosi mój prawy nadgarstek do swoich ust z uśmiechem to wtedy, każde będące torturą wspomnienie czy myśl, wycieka z mojego umysłu, sącząc się przez moją skórę, po czym spadając kaskadą z moich skroni. Uśmiecham się pełną buzią do mężczyzny stojącego naprzeciwko mnie. Mojego przyszłego męża. Pełnego sprzeczności lekarza, który uratował mi życie. Człowieka, który jakimś cudem był w stanie wygnać ze mnie ciemność i sprawić, że znów poczułam się cała.

15 Pochyla się bliżej mnie, jego wargi są tak blisko mojego ucha, że jego ciepły oddech owija się wokół mojej małżowiny i pokrywa ją jak pierzynka. – Zapierasz mi dech w piersiach – mówi chrapliwym głosem. Zaciskam mój uścisk na jego palcach kiedy stajemy twarzą do wysokiego, opasłego i łysego sędziego. W oczach Elijah znajduję przebłysk przekonania. Tak jakby nigdy nie był bardziej pewny czy zdeterminowany do zrobienia czegokolwiek w całym swoim życiu. To tak jakby nasz związek jest jedyną rzeczą, w której chce osiągnąć sukces. Nawet bardziej niż praktykowanie medycyny. Wiem to i też to czuję. Więc kiedy sędzia, ubrany na czarno w powłóczystą togę, zabiera głos, mówię sobie, że jestem gotowa podjąć to ryzyko z Elijah. Jestem gotowa by brodzić przez mrok, mętne wody obu naszych przeszłości. I jestem gotowa spędzić resztę mojego życia beznadziejnie oddana mężczyźnie, którego kocham, czemuś, czego pragnęłam odkąd tylko skończyłam siedemnaście lat. Po naszej krótkiej wymianie przysiąg i obrączek nasz związek zostaje przypieczętowany dwoma promiennymi uśmiechami, dwoma parami warg i jednym życie zmieniającym pocałunkiem. Jesteśmy związani węzłem małżeńskim. Mężem i żoną. Doktorem i panią doktorową Elijah Watson. Elijah odmawia dania mi szczegółów miejsca docelowego naszej podróży poślubnej. To mnie irytuje. Nie jestem tą samą dziewczyną, którą byłam kiedy mnie znalazł. Od tego czasu odkryłam zawziętą część mnie będącą uśpioną przez większość mojej młodości. Część mnie, która była ukryta z powodu strachu i kontroli i niepewności. – Nie rozumiem czemu nie możesz po prostu mi powiedzieć. – Fuknęłam, patrząc w swoje lewo. Elijah siedzi na fotelu obok mnie, na pokładzie

16 samolotu. Zawsze pozwala mi usiąść od okna. Wie jak jestem zafascynowana oglądaniem świata pod nami, gdy przemierzamy go w powietrzu. Uśmiecha się krzywo. – To zepsułoby niespodziankę. Ciężko wzdycham, zapadam się w swoim fotelu i wyglądam przez okno. Czasami myślę, że niespodzianki to przeżytek. Jesteśmy już razem od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że z początku jego chęć do pokazania mi świata była ekscytująca. Czasami odnosiłam wrażenie jakbyśmy poruszali się przez najwspanialsze przygody naszego życia, ale teraz, dreszczyk emocji odrobinę przygasł. Przeważnie po prostu chcę by brał pod uwagę moje zdanie podejmując decyzje, które dotyczyły nas jako pary. – Zezłościłem cię? – To pytanie nie oświadczenie. Nie patrzę na niego. – Nie jestem zła – mówię. – Jedynie rozczarowana. – Rozczarowana. – Jego głos jest martwy, tępy. Odwracam się do niego. – Nie, nie. – Splatam swoje palce z jego. – Nie nami czy tobą. Nie zrozum mnie źle kochanie. Jestem jedynie rozczarowana tym, że nie chcesz mi powiedzieć dokąd zmierzamy. – Zatem w takim razie – mówi z minimalną nutą podekscytowania w swoim głosie. – Obiecuję, że to ostatni raz kiedy zatajam plany przed tobą. – Jest szczerość w jego bursztynowych oczach. – Od dziś, obiecuję ci, że będę włączał cię w każdą decyzję, która będziecie dotyczyła nas obojga. Spotykam jego wzrok z uśmiechem i składam głowę na jego ramieniu. – Dziękuję – szepczę. Elijah całuje mnie w czoło i zamykam oczy kiedy uczucie lęku pompuje przeze mnie. To ja i on, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy.

17 Nasza podróż jako małżeństwa właśnie się rozpoczęła. I nie mogę się doczekać aż dotrzemy do naszego pierwszego przystanku z wielu przystanków na drodze naszego życia.

18 Rozdział 3 ~ Przed ~ Głos Elijah niesie się przez wilgotne hawajskie powietrze. Śpiewa z chrypą. I odwagą. Jego palce rwą struny gitary w precyzyjnym wzorze nigdy nie tracąc struny czy akordu. Zamykam oczy będąc przytłoczoną i czując spokój w tym samym czasie. Czuje się zagubiona. Oszołomiona. Czuję się jakbym tonęła i jedyny moment kiedy jestem w stanie wypłynąć po powietrze jest wówczas, kiedy on przestaje. I to robi. Beze mnie proszącą go o to, oczywiście. Mimo że czasami jestem zahipnotyzowana jego muzycznymi umiejętnościami, kocham słuchać go jak gra. Uwielbiam słuchać go jak śpiewa. Leżę na boku naprzeciwko niego na kocu, który rozłożyliśmy na piasku. Zamykam oczy na moment a następnie otwieram je by znaleźć się pod przenikliwym spojrzeniem Elijah. Lekko się śmieję i pytam. – No co?

19 Wykręca swoje ciało umieszczając gitarę w futerale. – Nic. – Mocuje zatrzaski na pojemniku i wstaje, futerał w jego lewej ręce, jego prawa ręka wyciągnięta ku mnie. – I co pani powie pani Watson? Chyba już czas do łóżka? Biorę jego dłoń, uśmiecham się w górę do niego gdy pomaga mi się podnieść. – Czy tego właśnie pan chce, panie Watson? Jego usta dotykają mojego ucha a jego głos staje się gardłowy. – I to bardzo, pani Watson. – Przygryzam wargi by powstrzymać jęk przed ucieczką z mojego gardła. – Hmm. – Teraz w jego głosie jest wibrato. – Choć po namyśle. – Wodzi oczami po kocu z lubieżnym uśmiechem na ustach. Ciepły oddech siecze przez pory mojej skóry jak zaostrzony nóż do mięsa. – Pragnę cię. – Elijah mówi z jękiem, jego zęby skubią płatek mojego ucha. Upuszcza futerał z gitarą na piasek. – Tutaj? – Sapię. – Teraz? – Przeczesuję wzrokiem opustoszałą plażę, obserwując fale z białymi grzywami rozbijające się o piasek. Elijah wydaje niski, chrypliwy chichot i odkleja ciemną kurtynę moich włosów z mojego barku po czym całuje nagi skrawek skóry tuż przy ramiączku od mojej sukienki. Zasysam głęboko powietrze kiedy czuję ciepło jego warg na moim ciele i drżę kiedy to ciepło rozprzestrzenia się przez wszystkie moje zakończenia zanim osiada w dole mojego brzucha. – Ale jesteśmy w miejscu publicznym – mówię cichym i oniemiałym głosem. – No i… – Nie stoję twarzą do niego ale słyszę uśmiech w jego głosie. Teraz, to pewnie nie jest uśmiech. To bardziej jak łakomy uśmieszek. Siada z powrotem na kocu i delikatnie szturcha mnie w rękę. – Poza tym jesteśmy nowożeńcami. Myślę, że to upoważnia nas do kilku namiętnych a mimo to ekshibicjonistycznych chwil. Waham się i po prostu gapię na niego. W mojej głowie trąbi dokuczliwy i przerażony głos. Co jeśli ktoś nas zobaczy? Jak upokarzające to będzie?

20 Co jeśli będziemy mieć kłopoty ze strony obsługi hotelu? Wiem, że to brzmi dziecinnie no ale… To jest nowe doświadczenie dla mnie więc kiedy rozważam wszystkie za i przeciw muszę przestudiować wszelkie możliwe scenariusze. Elijah szturcha mnie w rękę drugi raz i potykam się w przód, moje kolana uderzają o piasek. Wyciągając w górę ręce pomaga mi odzyskać równowagę, chwytając moje ramiona z siłą. – Czy nazbyt nalegam, Adelaide? – Kładzie się na boku i poklepuje wolne miejsce obok siebie. – Jeśli tak jest, to liczę na to, że mi o tym powiesz. – Lekko wzdycha. – Ja po prostu nie mogę się powstrzymać kiedy jestem w pobliżu pani, pani Watson. Chęć posiadania cię przez cały czas obezwładnia mnie. Czuję jak w moim sercu rozpala się ognisko, wypracowując sobie drogę ku górze do moich policzków. Pożądanie osmala moje zakończenia nerwowe i moje całe ciało zaczyna mrowić. To szalone jak ten mężczyzna potrafi sprawiać, że w środku jestem pobojowiskiem. To szalone jak potrafi sprawiać, że mój umysł jest zamglony, moje serce wali nieregularnym rytmem i jak za sprawą zwykłej pieszczoty palcem sprawia, że całe moje ciało mnie zdradza. – Ale... – Waham się, walcząc by wydobyć z siebie słowa. Biorę głęboki, uspakajający oddech. – A co jeśli ktoś nas zobaczy? – Przełykam nerwowy dreszcz strachu, który ugrzązł mi w gardle. – Będę nasłuchiwał. – Robi uwagę z niegodziwym uśmieszkiem na ustach tak grzesznym i tak słodkim, że mógłby popsuć czyjeś zęby. – Obiecuję. Z jego szczerą deklaracją świeżą w mojej głowie, kładę się przed nim z głową wspartą na jego piersi. Jego serce wali, tępy bijący bęben wibruje przez moją skórę. Skupiam się na tym dźwięku. Dźwięku rytmu jego serca i wyciszam hałas wywołany wdzierającymi się wodami Oceanu Pacyficznego.

21 – Kocham panią, pani Watson – mówi przy moim uchu. W barytonie jego głosu słyszę wygłodniałą chrypkę. – Mam nadzieję, że wiesz o tym. – Oczywiście, że wiem – mówię. – Ja też cię kocham. Układa swój policzek w zgięciu mojej szyi i zsuwa swoją lewą rękę poniżej mojej talii, przysuwając mnie bliżej. Jesteśmy tak blisko siebie, że nasze ciała są jak płaty metalu spojone ze sobą. Trzyma mnie mocno przy swoje piersi, a prawą rękę wsuwa pod spódnicę mojej sukienki. Jego palce suną od łydki, w górę do wewnętrznej strony uda, zostawiając za sobą kilwater z gęsiej skórki. Jego dotyk rozkleja mnie. Jest tak delikatny. Tak misterny. Tak strategiczny. On wie dokładnie jak sprawić bym rozpadała się pod nim. Jak sprawić bym stała się nałogowcem uzależnioną od niego i tylko niego. Po zsunięciu moich majtek do kolan, jego zęby muskają moją szczękę zanim jego wargi zawijają się wokół mojego obojczyka. Mój oddech wychodzi płytki i urywany. Wstrzymuję jęk, który tak bardzo chcę wypuścić. Kocham go. Pragnę go. Potrzebuję go. Wewnątrz mojej głowy. Wewnątrz mojego ciała. Myślę o sposobie w jaki jego głos ucisza każdą myśl biegającą w kółko po mojej głowie. – Adelaide – mruczy, jego gorący oddech pieści moje ucho. Warknięcie ucieka z jego ust powodując, że więcej gorącego powietrza wydobywa się z nich potokami. I wtedy. I wtedy rozchyla moje nogi, masując moją kobiecość dwoma palcami. Zostawia szlak pocałunków od krzywizny mojej szyi do mojego obojczyka, a potem wycałowuje drogę w górę do mojego ucha. – Chcesz mnie w sobie Adelaide? – Lekko skupie płatek ucha. – Hmm?

22 Droczy się ze mną. Ja już skręcam się pod jego uściskiem, oddychając ciężko w swoją pachę i niemal skomląc bo pragnę poczuć go w sobie. – Proszę nie każ mi się prosić. – Jęczę, odwracając głowę. Elijah zaczyna poruszać swoimi palcami, wciąż ulokowanymi między moimi nogami, okrężnymi ruchami. To doprowadza mnie do obłędu. – Co to było pani Watson? Czyżbyś pyskowała? W jego glosie słychać pewność siebie i otwieram usta by to skomentować ale zdaję sobie sprawę, że nie mam słów. Nie mogę mówić. Zostaję uciszona przez jego palce na moim ciele, ponieważ wiem, że jeśli spróbuję coś powiedzieć wszystko co z siebie wydam to jęk. O Boże. O Boże. O Boże. W chwili jak usuwa swoje palce czuję się jakbym otrzymywała jakąś okrutną karę. Obszar między moimi nogami boli od pragnienia i zaczynam wić swoimi biodrami pragnąc uwolnienia bardziej niż czegokolwiek innego kiedykolwiek pragnęłam w całym swoim życiu. – Proszę Elijah, proszę – mówię. Czuję jego gorące wilgotne usta przy moim uchu. – Błagaj mnie. – Jesteś okropny – mówię mu. – Wiesz o tym? Śmieje się niskim, chrapliwym głosem, który rezonuje poprzez gwiazdami wypełnione niebiosa i prycham w frustracji gdy on skubie płatek mojego ucha swoimi zębami. Odgłos jego zamka nabrzmiewa w moich uszach kiedy zostawia szlak strategicznych pocałunków w zgięciu mojej szyi. Zwalczam krzyk, który chcę wypuścić gdy czuję Elijah między moimi nogami. Jego biodra poruszają się w przód i tył powoli i moje usta odnajdują jego. – Kocham cię – mruczy.

23 – Ja też cię kocham. To są ostatnie słowa jakie mówimy do siebie. Po tym skupiamy się na odczuwaniu pierwszej nocy naszego miesiąca miodowego, kochając się pod gwiazdami.

24 Rozdział 4 ~ Po ~ Gładkie, białe ściany. Gładkie, białe ściany. Gładkie, białe ściany. Jestem przetrzymywanym więźniem w czterech gładkich, białych ścianach. Jedno zakratowane okno. Jedno zakratowane okno. Jedno zakratowane okno. Jedno zakratowane okno przypominające mi o tym, że chociaż krajobraz Oak Hill jest jałowy, wypłowiały, i martwy to przebywanie na zewnątrz mogąc hasać pośród drucianych gałęzi drzew, rześkiego jesiennego powietrza i brązowej trawy to luksus, którego nigdy nie otrzymam. Dlaczego? Ponieważ byłam niegrzeczną, niegrzeczną dziewczynką. Nieposłuszną. Nieprzyjazną.

25 – Niegrzeczne dziewczyny są karane. – Jak to Susan lubi ujmować. Ona uważa, że jestem plagą, infekującą innych pacjentów moim wirusem rebelii, wszystko dlatego, że ugryzłam jej palce ostatnie trzy razy kiedy próbowała wepchnąć mi moje leki do gardła. Nowa pacjentka o imieniu Honalee, która ma głośny i irytujący nawyk szczekania na inne pacjentki, była świadkiem mojego wykroczenia i powtórzyła to samo. Według Aurory przerwała jej skórę i bez względu na to za jak twardą ona chce uchodzić, najwyraźniej Susan nie lubi krwawych paluchów. Spojrzenie jakie mi posłała po incydencie z Honalee odczułam tak jakby jej wzrok był ząbkowanych nożem, a ja blokiem sera cheddar. Nigdy nie zapomnę sposobu w jaki jej oczy przypomniały mi o stali. Błyszczącej, metalowej i twardej. I nigdy nie zapomnę sposobu w jaki przeze mnie cięły. Dzięki Honalee spędziłam następny tydzień w izolatce. I cóż, od tamtej pory unikałam jej. Dla mnie nie ma to znaczenia. Oni mogą mnie karać. Mogą mnie naszprycować albo związać. Mogą obedrzeć mnie z mojej godności. Mogą torturować mnie powoli. Wyduszać ze mnie dziewczynę, którą kiedyś byłam, małymi dawkami. To nie ma znaczenia. Co oni mi robią nigdy nie będzie miało znaczenia. Nie stanę się robotem bo oni tak chcą. Wolę umrzeć.