sandra_wrobel

  • Dokumenty623
  • Odsłony79 017
  • Obserwuję117
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań51 174

Richard Patterson - Oczy dziecka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

sandra_wrobel
EBooki

Richard Patterson - Oczy dziecka.pdf

sandra_wrobel EBooki
Użytkownik sandra_wrobel wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 641 stron)

Richard North Patterson Oczy Dziecka Przełożył Jan Pyka

Dla Freda Hilla i Sonny’ego Mehty

KOSZMAR 16 października Na twarzy Ricarda Ariasa malowały się strach i niedowierzanie. - Jeśli masz popełnić samobójstwo, musisz zostawić list pożegnalny - powtórzył cicho intruz. Richie ani na chwilę nie odrywał oczu od lufy rewolweru. Wyjęta z wilgotnego i ciemnego schowka broń nie była używana od lat i intruz zastanawiał się, czy wypali. Ale Richie Arias nie wiedział o tym. Siedząc przy swoim biurku, zaczął szukać po omacku pióra. Jego ruchy były powolne, jak ruchy człowieka z trudem posuwającego się pod wodą. Wbiwszy wzrok w rewolwer, zdawał się nie widzieć tonącego w mroku salonu: podniszczonej kanapy i fotela, taniego stolika do kawy, komputera na biurku, automatycznej sekretarki, której używał do zbywania natrętnych wierzycieli, i wyblakłych plakatów. Chromowana stojąca lampa rzucała na jego skórę blade światło. Miał pociągłą twarz i czarne oczy, których spojrzenie, gdy odpowiadało to jego potrzebom, szybko zmieniało się z łagodnego w pełne gniewu, ale które nie straciły jeszcze pełnego skupienia, prawie rozgorączkowanego wyrazu charakterystycznego dla zdolnych studentów pijących zbyt dużo kawy i cierpiących na chroniczny brak snu. Z jednego nozdrza zaczął mu ciec wąski strumyczek krwi. - Ja nigdy nie piszę odręcznie. - Skinął głową w stronę komputera. - Wszyscy wiedzą, że używam tego. - Samobójstwo to coś innego. - W głosie intruza słychać było napięcie. - To musi być twój charakter pisma. Twarz Richiego ściągnęła się. Powoli uniósł pióro, trzymając je niepewnie. - Kończę moje życie, ponieważ uświadomiłem sobie, kim jestem - usłyszał. Chwila wahania, instynktowna chęć stawienia oporu. Potem jednak jego pióro zaczęło sunąć po papierze. Pisał niezdarnie, jak dziecko, przerywając w środku rozchybotanych liter. Przyciskał stalówkę mocniej przy jednych, lżej przy innych, tak że w końcu były wręcz nieczytelne. - A jestem człowiekiem samolubnym i żałosnym - ciągnął głos. Richie przerwał. Jego oczy wypełniły uraza i złość. - Pisz to! - rozkazał intruz.

Wycierając krew spod nosa, Richie spojrzał na kartkę. Upłynęła chwila, zanim poruszył ręką, a gdy już to zrobił, na jego palcach pozostała czerwona plama. Napisanie słowa „żałosny” zajęło mu szczególnie dużo czasu. - Moją specjalnością są wymuszenia. Kierując się chciwością, wykorzystywałem bezwstydnie żonę i dziecko, gdyż sam jestem niczym. Richie zaczerwienił się z gniewu. Zatrzymał się, patrząc na słowa, które już napisał. Jego dłoń zastygła w bezruchu. Napastnik zawahał się, nagle niezdecydowany. A potem na półce na książki obok Richiego zobaczył fotografię. Mierząc cały czas w swoją ofiarę, zdjął ją z półki i postawił starannie na biurku. Brązowe oczy ciemnowłosej dziewczyny spojrzały z powagą na Richiego Ariasa. Intruz uświadomił sobie, że było to o wiele lepsze od listu pożegnalnego: ostatnia demonstracja taniego sentymentalizmu idealnie pasowała do Richiego. Była niczym świątynia dla jego samobójstwa. Kiedy Richie odwrócił się od fotografii, jego twarz zdradzała, że zrozumiał resztę. - Widzisz, ja wiem, kim jesteś - podjął cicho intruz. Richie instynktownie zerwał się z fotela i odsunął od niego. - Poczekaj! - krzyknął. - Nikt nie popełnia samobójstwa na odległość! Ich spojrzenia spotkały się. Napastnik milczał. - Możesz po prostu wyjść. - Głos Richiego brzmiał piskliwie i przymilnie. - Nikomu nic nie powiem. Zapomnimy o wszystkim, dobrze? Nagle fingowanie samobójstwa przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. - Tylko ty - powiedział cicho intruz - mógłbyś pomyśleć, że ot tak zapomnę o wszystkim. Tylko ty. Richie znowu spojrzał szybko na rewolwer. Tamten wolno ruszył w jego stronę. Półtora metra, metr. Napięcie widoczne na twarzy Richiego zdradzało strach oraz gorączkowe poszukiwania wyjścia z tej matni. Cofał się w stronę stolika do kawy, najwyraźniej zupełnie zapomniawszy o jego istnieniu. Szukając drogi ucieczki, spojrzał w kierunku korytarza prowadzącego do sypialni. - Jeśli mnie teraz zastrzelisz, to będzie morderstwo - powiedział, dziwiąc się, że słowa przechodzą mu przez gardło. Intruz zatrzymał się i uniósł rewolwer. Wyraz oczu Richiego uległ zmianie. W tej chwili - na przekór swym najgłębszym

instynktom - zdawał się akceptować fakt, że jeden człowiek może prawdziwie kochać drugiego. - Zrezygnuję z niej - wyszeptał. W milczącej odpowiedzi napastnik pokręcił głową. Richie odwrócił się i rzucił do panicznej ucieczki. Rewolwer szarpnął się w górę już po pierwszym jego kroku. Richie, zmierzając w stronę zbawczego korytarza, uderzył nogą w stolik do kawy. Ciszę panującą w pokoju przerwał nagły krzyk bólu. Kilka następnych sekund było jak film oglądany klatka po klatce. Wymachujący rękami Richie zgina się wpół. Leci do przodu, jakby skakał do wody, a jego głowa chybocze się niczym głowa szmacianej lalki. Skroń uderza w róg stolika. Kolejny dźwięk to przyprawiające o mdłości trzaśniecie. A potem Ricardo Arias toczy się w bok, pada z głuchym odgłosem na dywan i nieruchomieje w kręgu światła rzucanym przez lampę. Napastnik, którego ręka wyraźnie drżała, ukląkł obok leżącego mężczyzny. Na skroni Richiego widać było głębokie, czerwone rozcięcie. Z nosa ciekła mu krew. Fluorescencyjny zegarek na jego ręce wskazywał dwudziestą drugą trzydzieści sześć. Powoli, niemal delikatnie intruz otworzył lufą rewolweru usta Richiego. Nie trzeba było ich mocno rozchylać. Kiedy lufa wśliznęła się do gardła, usta ofiary zamknęły się w odruchu wymiotnym. Słychać było tylko jego płytki oddech i szum klimatyzatora. Intruz zamknął oczy, wziął głęboki wdech i nacisnął spust. Metaliczny trzask. Dopiero po chwili napastnik zmusił się, by spojrzeć na twarz leżącego i zrozumiał, że stary rewolwer nie wypalił. Richie zamrugał, odzyskując z wolna przytomność. Patrząc, jak przygryza czarny metal, a potem, na poły świadomy, odkrywa go w swoich ustach, intruz modlił się w duchu, by rewolwer wystrzelił. Zostały jeszcze cztery kule. Richie, do którego dotarła straszna prawda, otworzył szeroko oczy. Uniósł z wysiłkiem głowę i lekko ją obrócił. Otworzył usta, w których tkwiła lufa, i wykrztusił jedno słowo: - Prószę... Dziecko zadrżało. Było ciemno. Próbując uciec, zlana potem dziewczynka wytężała wszystkie siły, ale jej nogi nie chciały się ruszyć, a z zaciśniętego gardła nie wydobywał się krzyk. Leżała więc

na boku z podciągniętymi do piersi kolanami i czekała. Stukanie do drzwi było coraz głośniejsze. Kiedy w końcu gwałtownie się otworzyły, wyrwana z koszmaru dziewczynka obudziła się z bezgłośnym krzykiem na ustach. Nie wiedziała, gdzie jest. Ale we śnie wyobrażała sobie, co wyłamie drzwi: rozwścieczony pies z białymi kłami, czarną, skudloną sierścią i oczami, które będą szukały jej w pokoju. Jakiś cień przesunął się w jej stronę. Dziewczynka zadygotała, stłumiła krzyk i objęła się tak mocno, że jej palce wbiły się głęboko w ciało. A potem babcia odezwała się cicho po hiszpańsku i Elena Arias przestała drżeć. - To był tylko sen - powtórzyła kobieta i wzięła małą w ramiona. - Teraz nic ci już nie grozi. Elena trzymała ją mocno i wtuliwszy twarz w szyję babci, powstrzymywała łzy ulgi, które napływały jej do oczu. Wszędzie poznałaby zapach babci Rosy, słodką woń jej skóry i perfum - aromat ciętych kwiatów. Gdy kobieta delikatnie położyła jej głowę na poduszce, Elena zamknęła oczy. Po chwili poczuła, jak palce Rosy delikatnie dotykają jej czoła: oczami wyobraźni zobaczyła kruczoczarne włosy babci, jej szczupłą twarz, wciąż prawie tak piękną jak twarz jej matki, Teresy, do której niegdyś należał ten pokój. A potem dotarły do niej odgłosy Dolores Street: prowadzone po hiszpańsku rozmowy na chodnikach, pisk opon samochodów zatrzymujących się przy znaku stop. Ulice nie były już bezpieczne, a park Dolores, w którym Elenie nie wolno się było bawić, wypełniali w nocy mężczyźni sprzedający narkotyki. Okno, które kiedyś jej matka mogła szeroko otwierać, przybito gwoździami do framugi. Ale tutaj, u boku jej babci, nie było czarnego psa. - Gdzie jest mamusia? - zapytała Elena. Tego wieczoru, nim mała poszła spać, babcia wyjęła z szafy stary globus i nakreśliła palcem linię z San Francisco, pokazując Elenie trasę, którą nazajutrz poleci jej matka. Mimo to Rosa powtórzyła teraz te słowa, jakby to była ulubiona bajka dziewczynki. - Twoja mama jest jeszcze tutaj, w swoim domu. Jutro poleci do kraju, który się nazywa Włochy. Ale za dziesięć dni wróci. A rano, kiedy wstaniesz, znowu poszukamy Włoch na mapie. Elena milczała przez chwilę. - Ale tatusia z nią nie ma, prawda? Mamusia leci z Chrisem.

- Tak. - Głos babki brzmiał jeszcze spokojniej. - Mamusia leci z Chrisem. Elena otworzyła oczy. Widoczna w słabej poświacie nocnych świateł twarz kobiety była smutna i zmęczona. Odwróciwszy się w stronę okna, Elena wsłuchiwała się przez chwilę w dochodzące zza niego odgłosy. - Czy zobaczę jutro tatusia? - spytała z wahaniem. - Po tym, jak Chris i mamusia wylecą? Babka patrzyła na dziewczynkę, wciąż dotykając palcami jej czoła. - Nie, Eleno. Nie jutro. Jutro było tak dalekie, że Elena nie chciała o tym myśleć. Odwróciła się z powrotem do Rosy. - Proszę, babciu, śpij ze mną. Boję się być sama. Widoczna w przyćmionym świetle babka zaczęła kręcić głową, ale zaraz przestała i spojrzała Elenie w oczy. - Pamiętasz, o czym ci mówiłam, babciu? O tym, że się boję? Kobieta raz jeszcze spojrzała jej w oczy. - Tak - odpowiedziała łagodnie. - Pamiętam. Obie nie powiedziały już ani słowa. Babka powoli wstała, ściągnęła suknię przez głowę i w samej tylko halce położyła się obok Eleny. Wtulona w ramiona babki i kołysana ruchem jej piersi, który wydał się jej pełną miłości pieszczotą, Elena odprężyła się i w końcu zasnęła.

UCIECZKA 19 października - 24 października

JEDEN Trzy dni później, a siedem miesięcy po tym, gdy kochali się pierwszy raz, Teresa Peralta patrzyła na Christophera Pageta wciąż zdziwiona, że jest w Wenecji, i pełna lęku, że czas, który mają tylko dla siebie, zbliża się do końca. Chris stał na balkonie budynku, który był niegdyś trzynastowiecznym pałacem. Miał na sobie tylko szorty, a popołudniowe słońce złociło mu skórę. Terri, nie odrywając słuchawki od ucha, przyglądała mu się z salonu ich apartamentu w hotelu Danieli. Na drugiej półkuli aparat Richiego zadzwonił jeszcze raz. Słuchając sygnału, Terri wyobraziła sobie, jak dźwięk wypełnia jego małe mieszkanko. Był to jej trzeci telefon w ciągu ostatniej godziny. Po dziesięciu sygnałach powoli odłożyła słuchawkę. Właśnie wyszła spod prysznica. Była szczupłą, ciemnowłosą kobietą i ledwie sięgała Chrisowi do ramienia. Miała oliwkową cerę oraz wyrazistą twarz, która jego zdaniem, o czym usiłował ją przekonać, była piękna: rzeźbiony nos, zbyt wydatny jak na jej gust; wysokie kości policzkowe; delikatny podbródek. Uśmiech, który często się na niej pojawiał, wymazywał powagę, nie zmieniając jednak czujnego z przyzwyczajenia wyrazu jej brązowych, poznaczonych zielonymi plamkami oczu. Owinąwszy się ręcznikiem, obserwowała w milczeniu Chrisa. Nie widział jej. Patrzył na Canale Grandę, stojąc w pozycji, którą Terri tak dobrze znała: ręce w kieszeniach, głowa lekko przechylona, jakby obejmował coś wzrokiem. Podeszła do niego bezszelestnie, chcąc się przekonać, czemu przygląda się z taką uwagą. W innych okolicznościach widok oczarowałby ją. Szerokie, kamienne nabrzeże pełne było ludzi przechadzających się wśród stoisk z jedzeniem i pamiątkami oraz parasoli i wystawionych na zewnątrz, zasłanych białymi obrusami stołów restauracji. Przy obramowanym lampami gazowymi brzegu tłoczyły się gondole i łodzie z papierosami, których piloci gwarzyli z sobą, czekając na okazję. A za nimi - Canale Grandę. Połyskujący drobnymi falami lazurowy przestwór ciągnął się przez miasto z kamienia i marmuru. Szarość i zakurzony róż kontrastowały z wszechobecnym błękitem wody i nieba. Po drugiej stronie kanału, w odległości mniej więcej ośmiuset metrów, niczym pomarańczowa sfera wyrastała wyspa San Giorgio Maggiore. Kopuła z białego marmuru, wielki gmach z kolumnami, Bizancjum stapiające się z renesansem w chwili łagodnie

zawieszonej gdzieś w czasie. Bryza chłodząca skórę Terri niosła lekki zapach morza. Nigdzie nie było samochodów; wyłączywszy łodzie motorowe, widok, który roztaczał się z obramowanego żelazną poręczą balkonu, niewiele różnił się od tego sprzed pięciuset lat. - To jest wieczne - powiedział Chris, nie odwracając się. - Nie wiem dlaczego, ale ten widok dodaje mi otuchy. Patrząc na to, zaczynam wierzyć, że mimo wszystko przetrwamy, że Richie nie zdoła nas pokonać. Terri milczała przez chwilę. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - To dlatego, że nie masz prawie nic na sobie. To mój szósty zmysł. Terri uśmiechnęła się, a Chris odwrócił się ku niej. Wyglądał na dziesięć lat młodszego, niż był naprawdę: jego twarz tylko nieznacznie porysowały zmarszczki, jasne włosy o lekkim odcieniu miedzi nie nosiły nawet śladu siwizny, a dzięki spartańskiej dyscyplinie utrzymywał umięśnione ciało w dobrej kondycji. Wydatny, prosty nos nadawał jego rysom wyraz siły. Jednakże najbardziej uderzył Terri szokujący błękit jego oczu i troska o nią, którą w nich zobaczyła. - Jego automatyczna sekretarka jest wyłączona - powiedziała. Chris zmrużył oczy. - Może wyszli na spacer. - Niemożliwe. W Kalifornii jest teraz ósma rano. Richie odebrał Elenę od mojej matki wczoraj wieczorem. Przez ten tydzień mają prowadzać do przedszkola. - Nieświadomie zaczęła mówić szybciej. - Nie ma nas zaledwie dwa dni, a ja już nie mogę się z nią skontaktować. To część gry, którą prowadzi Richie... „Twoja mamusia nie kocha cię tak jak ja”. Richie jest zbyt sprytny, by nie pozwolić mi z nią rozmawiać. Ale dopóki nie odbierze telefonu, Elena nie będzie wiedziała, że dzwoniłam. Chris przyglądał się uważnie jej twarzy. - To trudne - powiedział w końcu. - Ale postarajmy się o nim nie myśleć, przynajmniej przez kilka dni. - Uśmiechnął się lekko. - W końcu jesteśmy parą zakochanych, którzy nigdy jeszcze nie byli sami w tak pięknym miejscu. Powinniśmy to jakoś wykorzystać. W jego głosie, jak zwykle, ironia współgrała z powagą. Terri wiedziała już, że był to jeszcze jeden sposób, który pozwalał mu ich chronić: gdyby wyznał, jak głębokie są jego uczucia, stałby się zbyt podatny na ciosy, a Chris nie chciał, by inni czuli się za niego odpowiedzialni. W tej sytuacji kupienie tych kilku dni wolności to jedyne, co mógł dla niej zrobić. Pocałował ją w czoło.

- Do naszego przyjazdu do Portofino chciałbym jak najmniej rozmawiać o tym bagnie, w którym się znaleźliśmy: my, Richie i nasze dzieci. Tam jest spokojnie, będziemy mieli wystarczająco dużo czasu. Nawet na to, by zdecydować o naszej przyszłości - powiedział tym samym łagodnym głosem. Terii bez słowa ujęła jego ręce. Zauważyła, że prawa dłoń Chrisa była wciąż spuchnięta i posiniaczona. Tak samo jak przed dwoma dniami, kiedy przyjechał, by zawieźć ich na lotnisko. - Terri? - W jego głosie słychać było wahanie i pytanie. Teresa Peralta uniosła głowę i napotkała jego przenikliwe spojrzenie. Odsunęła się powoli od niego, pozwalając, by ręcznik opadł na podłogę. - Kochaj się ze mną, Chris. Proszę. Wyraz jego oczu uległ zmianie. Poprowadziła go do łóżka i leżąc tuż przy nim, spojrzała mu w twarz. Zadrżała, gdy ręka kochanka przesunęła się wolno po jej kręgosłupie. Zamknęła oczy i w ostatniej chwili, nim całkowicie zatopiła się w Chrisie, pomyślała o tym dniu sprzed ośmiu miesięcy, w którym jej życie - i życie Eleny - zmieniło się na zawsze. Zaczęło się to - całkiem niespodziewanie - gdy pod koniec procesu Carelli Terri wybrała się z pięcioletnią córeczką na spacer po plaży. Brnęły w piasku, trzymając się za ręce, w wodzie odbijał się blask popołudniowego słońca, a szum fal był głęboki i kojący. Wtedy była jeszcze tylko asystentką Chrisa i wszystkie myśli poświęcała Elenie. Znalazły małą zatoczkę wyrzeźbioną w zboczu klifu i osłoniętą od wiatru. Terri wybiegła wzrokiem w dal, ku mostowi Golden Gate, a Elena bawiła się u jej stóp - z pełną powagi koncentracją, tak typową dla dzieci, rozstawiła lalki wokół plastikowych mebli. W pewnej chwili Terri zorientowała się, że byli to matka, ojciec i mała dziewczynka. Nagle zapragnęła poznać myśli córki. Elena zaczęła mówić do plastikowych ludzi. - Ty siedzisz tutaj - powiedziała z naciskiem - a tatuś siedzi tam. - Do kogo mówisz? - zapytała Terri. - Do ciebie. Siedzisz obok tatusia. - A gdzie ty usiądziesz? - Tutaj - odpowiedziała triumfalnie Elena i posadziła dziewczynkę między rodzicami. Dziecko porządkujące świat dorosłych, pomyślała ze smutkiem Terri. Była pewna, że w żaden sposób nie zdradziła się przed Eleną ze swoimi małżeńskimi problemami, które

coraz bardziej jej ciążyły: kłótnie o pieniądze i o to, że Richie nie potrafił znaleźć pracy; nierealne przedsięwzięcia, które finansował jej pieniędzmi; sposoby, jakich używał, aby odizolować ich troje od reszty świata; subtelne manipulacje, których zawsze się wypierał, a które miały zmniejszyć jej poczucie własnej wartości. Elena jednak musiała coś intuicyjnie wyczuwać; całą godzinę poświęciła tej zabawie w rodzinę. Terri rzadko widywała ją tak pochłoniętą. - Lubisz się w to bawić? - zapytała w pewnej chwili. - Tak - odpowiedziała Elena, po czym oderwała wzrok od swojej wyimaginowanej rodziny i spojrzała na Terri. - Dlaczego jesteś taka niedobra dla tatusia? W głosie córki usłyszała po części pytanie, a po części oskarżenie; brzmiała w nim jakaś niesamowita pewność, jakby dziewczynka wypowiadała niepodważalną prawdę. Terri na chwilę odjęło mowę. Zachowaj neutralny ton, jakbyś po prostu szukała informacji, powiedziała sobie. - W jaki sposób jestem niedobra dla tatusia? - spytała. Elena nie odpowiedziała na pytanie, ale w jej głosie brzmiało głębokie przekonanie: - Tatuś płacze przez ciebie. - Widziałaś, jak płacze? Dziewczynka potrząsnęła głową. - Nie. Nie chce płakać przy mnie. Robi to, kiedy jest sam, po tym, jak ranisz jego uczucia. Terri poczuła, że sztywnieje. Zachowując całkowity spokój, zapytała: - To skąd o tym wiesz? - Mówi mi o tym. - W głosie Eleny zabrzmiało coś na kształt dumy. - Kiedy jesteśmy sami i otula mnie w nocy do snu, rozmawiamy o naszych uczuciach. Terri rozpoznała tę nutę w głosie córki: fałszywą mądrość dziecka, któremu pochlebiało zaufanie okazywane przez przebiegłego dorosłego. - Tatuś nie powinien mówić ci takich rzeczy - stwierdziła bez zastanowienia. - Powinien - odparła prawie ze złością Elena. - Tatuś mówi, że jestem już wystarczająco duża, żeby to rozumieć. Terri zrozumiała, że popełniła błąd. To nie mogło - nie powinno - rozstrzygać się między nią a Eleną. Uświadomiła sobie też jednak, że nie może doprowadzić do konfrontacji z Richiem teraz, kiedy ta rozmowa jest jeszcze wyraźna w pamięci córki: dziecko mogłoby dostrzec związek między przyczyną i skutkiem. - Mogę się z tobą pobawić? - zapytała.

Nastrój Eleny szybko się zmienił. - Dobrze - powiedziała i uśmiechnęła się do matki. Przez następne pół godziny Terri zmuszała się, by pamiętać, że przyszła pobawić się z córką. Bawiły się więc, rozmawiając o wszystkim i o niczym, aż bryza wyraźnie stała się chłodna. Kiedy jechały do domu, Terri tylko częściowo słuchała tego, co mówiła Elena. Myśli krążące w jej umyśle były tak zimne jak morski wiatr. Richie był w kuchni. Na widok Eleny błysnął olśniewającym uśmiechem i pochylił ciemną, kędzierzawą głowę ku głowie dziewczynki. - Jak się ma moje kochanie? Jego głos ociekał przesadną słodyczą. Być może wpłynął na to jej nastrój, ale coś w jego brzmieniu sprawiło, że Terri jeszcze bardziej się zdenerwowała. - Możesz odnieść swoje zabawki? - zapytała nagle i odprowadziła córkę wzrokiem, kiedy ta pobiegła korytarzem do swojego pokoju. Jest niezwykle posłuszna, pomyślała i zaczęła się zastanawiać, czy Elena podświadomie nie próbuje w ten sposób sprawić, by rodzice byli zadowoleni i szczęśliwi. - Jak minął twój dzień? - zapytał Richie. - W sądzie wszystko w porządku? - W porządku. - Głos Terri był zimny. - A twój? A może spędziłeś go, płacząc? Richie wyglądał na zaskoczonego, po chwili spróbował przywołać na usta połowiczny uśmiech. Kiedy jednak popatrzył na Terri, ten wymuszony grymas zgasł. - Najzabawniejsze jest to - ciągnęła - że ty nigdy nie płaczesz. Czasem czułabym się lepiej, gdybyś to robił. Jednak najgłębsze uczucie, na jakie możesz się zdobyć, to użalanie się nad sobą, i to tylko po to, żeby mną manipulować. Oczywiście Elena jeszcze tego nie widzi. Przez okno wpadały ostatnie promienie gasnącego słońca. Zapadał zmierzch; patrząc na Richiego, Terri czuła zamykającą się wokół nich ciemność. - Przestań mnie znieważać - powiedział w końcu. - Wiesz przecież, że ludzie w różny sposób wyrażają swoje uczucia. - Co mówiłeś Elenie? Richie wyprostował swoje żylaste ciało. Terri dostrzegła w jego lśniących, czarnych oczach lekki błysk satysfakcji. - Po prostu jestem rodzicem - odparł chłodno. - Chcę, żeby Lainie znała różnicę między prawdziwą miłością a zauroczeniem. Terri pomyślała, że w tym, jak wykorzystuje pięcioletnie dziecko do swoich celów, jest coś przerażającego.

- Aha. A czym jest prawdziwa miłość? Nie jestem pewna, czy bym ją rozpoznała. - Pozwól, że ci wytłumaczę. - Po chwili przerwy Richie podjął wątek, mówiąc z przesadną cierpliwością: - Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy ludzie zobowiązują się dbać o rodzinę i dotrzymują słowa nawet wtedy, gdy nastają złe czasy. To przeciwieństwo tego, co łączy cię z Christopherem Pagetem, powierzchownego zauroczenia, któremu brakuje treści... - Może zatem jestem zbyt płytka, by na ciebie zasługiwać. - Terri przerwała; to, co czuła, było zbyt głębokie, żeby odwoływać się do sarkazmu. - Nie rozumiesz tego? Lubię pracować z Chrisem. Kropka. On nie ma z nami nic wspólnego i nigdy nie miał. A mnie nigdy nie obchodziło, czy zostaniesz największym przedsiębiorcą na świecie. To było twoje marzenie. Ja tylko chciałam, żebyśmy prowadzili normalne życie. Pokręcił głową. - Nic cię nie zadowoli. Tak jest i teraz. Chcesz, żebym był ojcem dla Lainie, a potem narzekasz, kiedy to robię. Nigdy nie mogę wygrać. - Ty zawsze wygrywasz, Richie - odparła cicho. - Ale tym razem ci na to nie pozwolę. - Poczuła suchość w gardle. - Nie pozwolę, żeby Elena resztę życia poświęciła sprawom swojego ojca. Richie położył dłonie na blacie kuchennym. - Lainie nie jest taka jak ty i nigdy nie będzie mnie widziała takim, jakim ty mnie widzisz. Ona ma wyobraźnię, tak jak ja. Porozumiewamy się poziomach, których ty nie rozumiesz. - W jego głosie pobrzmiewała świadomość własnego znaczenia. - Powinnaś wznieść się ponad swoją zazdrość i zrozumieć, jaki dobry jestem dla naszej córki. Terri nie potrafiła nic odpowiedzieć. Mogła tylko myśleć o prawdzie, która ostatecznie do niej dotarła: o jego głębokim przeświadczeniu co do własnej nieomylności, o jego nieuleczalnym egocentryzmie. Zawsze będzie postrzegał Elenę przez pryzmat swoich pragnień i jeśli jednym z nich będzie wykorzystanie jej do uzyskania kontroli nad Terri, uczyni to bez wahania, głęboko przekonany, że robi to dla dobra córki. Ta myśl, uświadomiła sobie Terri, była chyba najbardziej przerażająca ze wszystkich. Richie nie był tylko wyrachowany: w jakimś niezgłębionym zakamarku umysłu rzeczywiście wierzył, że szczęście Eleny jest pochodną jego szczęścia. - Opuszczam cię - powiedziała. Richie zesztywniał. Milcząc, patrzyli na siebie w półmroku. - Nie możesz tego zrobić - odparł w końcu. Uspokoił głos i dodał: - Nie możesz tego zrobić bez wizyt w poradni małżeńskiej. Umówię nas. Po sześciu miesiącach zobaczymy, na czym stoimy.

Upłynęła chwila, zanim w pełni zaakceptowała to, co powiedziała, i druga, którą wykorzystała, by powiedzieć mu to, o czym była najgłębiej przekonana. - Masz problem, którego nie da się rozwiązać w poradni. Ja zresztą także. Richie sprawiał wrażenie zranionego. - Cóż może być takie złe, że nie moglibyśmy tego naprawić? Jego głos brzmiał teraz żałośnie i przez chwilę Terri pragnęła go jakoś pocieszyć. Ale było już za późno. - Nie potrafisz zrozumieć, że inni ludzie mogą żyć niezależnie od ciebie - powiedziała spokojnie. - Dotyczy to zwłaszcza Eleny. Nie mogę tego zmienić i nie będę z tym walczyć. - Możesz mi pomóc, Ter. Na tym właśnie polega małżeństwo. Ramiona mu opadły. Wygląda tak samotnie, pomyślała Terri, ale potem przypomniała sobie Elenę. - Nie - odparła. - Tylko ty sam możesz sobie pomóc. Dla nas jest już za późno, a ja muszę myśleć o Elenie. Podniósł głos. - Gdybyś myślała o Elenie, zadbałabyś, żeby miała pełną rodzinę. Terri poczuła ucisk w piersiach. - To wszystko, czego zawsze chciałam, Richie... mieć rodzinę. Ale jest różnica między „pełną” a „zdrową” rodziną. Nie jesteśmy dobrzy dla Eleny. W kuchni było już zupełnie ciemno. Richie przysunął się bliżej. - Nie ty będziesz mówić, co jest dobre. To zależy od sędziego, a on posłucha mnie. Terri pojęła nagle, że Richie był przygotowany na tę sytuację, że prawdopodobnie przygotowywał się do tego od miesięcy. - A co mu powiesz? - zdołała zapytać. - Powiem, że byłem opiekuńczym ojcem, podczas gdy ty pracowałaś do późna każdego dnia z mężczyzną, który być może jest twoim kochankiem. Że chcę mieć Elenę. - Przerwał. Uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy, zdawał się gratulować sobie sprytu. - I że nie będę mógł właściwie się nią opiekować bez sześćdziesięciu procent twoich dochodów. - To szaleństwo. W jego glosie pojawiły się triumfalne nuty. - Takie jest prawo, Ter. Sprawdziłem to. A nawet jeśli tobie przyznają opiekę, czy myślisz, że łatwo jest znaleźć mężczyznę, który będzie chciał wychowywać cudze dziecko? Będziesz samotna. - Zmienił ton na przymilny. - Powinnaś już wiedzieć, Terri, jak

bardzo mnie potrzebujesz. Próbowała zapanować nad głosem. - Nie kocham cię - powiedziała. - Nie sądzę, byś był dobrym ojcem dla Eleny. Nie sądzę, że nasza „rodzina” jest dobra dla Eleny. Więc jeśli będę musiała być sama, będę. I jeśli będę musiała walczyć z tobą o Elenę, zrobię to. - Przegrasz. - Kolejne słowa wypowiedział jeszcze ciszej. - Ale nie martw się, Ter. Co dwa tygodnie pozwolę ci widywać się z moją córką. Teraz czuła to już wyraźnie: swój strach przed Richiem, który wiązał ich mocniej niż miłość. Richie nie może pozwolić jej odejść, a więc nie pozwoli jej zabrać Eleny. Jakiś obcy człowiek zdecyduje, czy Terri może wychowywać swoją córkę i podejmując tę decyzję, wytyczy kierunek, w którym potoczy się życie Eleny. Richie będzie pełen słodyczy i obłudnie przymilny. W jaki sposób Terri zdoła wytłumaczyć sędziemu, jak naprawdę miały się rzeczy? Już na samą myśl o tym poczuła ogarniające ją zmęczenie. Zmusiła się, by mówić powoli i zdecydowanie. - Zabieram Elenę i jadę z nią do mojej matki. Musimy ustalić, co jej powiemy. Richie podszedł jeszcze bliżej. - Nie powiemy jej niczego - warknął tak, jakby odgryzał każde słowo. - Powinniśmy. I powinniśmy zrobić to razem. Stał nad nią. W mroku panującym w kuchni ledwie widziała jego twarz. - Nie powiemy jej niczego - powtórzył. - A ty nigdzie nie pojedziesz. Głos drżał mu z gniewu, takiego nigdy jeszcze u niego nie słyszała. Kiedy spróbowała go ominąć, zrobił krok wraz z nią, zastępując jej drogę. Poczuła, że jej głos się łamie. - Proszę, nie pogarszaj sytuacji. - Ty nie rozumiesz, Ter. Nie pozwolę ci tego zrobić. Serce Terri biło jak szalone. Położyła rękę na jego ramieniu, próbując przejść obok niego. - Ty suko! - rzucił z wściekłością. Uchyliła się, gdy podniósł rękę w ciemności. - Ni e... - zdołała wykrztusić. - Nadal chcesz mnie opuścić, Ter? - O ile nie pokręci głową, uniesiona ręka może ją uderzyć. - A może jesteś gotowa porozmawiać? Ręka uniosła się jeszcze wyżej. Terri odwróciła się, poszukała po omacku kontaktu i włączyła światło. Richie stał pół metra od niej z podniesioną ręką, mrużąc oczy. Terri ciężko oddychała.

- Zrób to, Richie. Zrób to dwa razy. Tak żeby sąd rodzinny nie miał wątpliwości. Szkarłatny rumieniec powlekł jego twarz. Ale nie ruszył ręką. Terri spojrzała mu w oczy. - Mówiłam sobie, że przynajmniej nie jesteś brutalny. Nie tak, jak mój ojciec wobec mojej matki. - Umilkła, aby złapać oddech. - Teraz już wiem dlaczego. Jeszcze zanim ciebie spotkałam, nauczono mnie ustępować. Zaczerwieniony Richie milczał, patrząc na nią. Terri nie wiedziała, skąd brały się słowa płynące z jej ust. - Ale nigdy więcej - usłyszała swój głos. - Niezależnie od tego, czy mnie uderzysz czy nie, odchodzę. Ale jeśli to zrobisz, zadbam, by był to ostatni raz, gdy kogokolwiek uderzyłeś. Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, po czym grymas gniewu na jego twarzy zmienił się coś innego: uczucie zakłopotania, obnażenia. Opuścił rękę. Nie pozwól, żeby zobaczył twój strach, upomniała się Terri. Wiedziała, że to nie koniec; z Richiem sprawy nigdy się nie kończyły, dopóki nie wygrał. W tej chwili chciała tylko zabrać z sobą Elenę. Wyprostowała się. - Znajdę jakieś wyjaśnienie dla Eleny - powiedziała, a potem minęła go i nie spoglądając za siebie, poszła po córkę.

DWA Dwa dni po opuszczeniu Richiego Terri, zmęczona z niewyspania i pełna obaw o siebie oraz Elenę, znalazła się na progu domu Chrisa. Nie wiedział, co zrobiła. Terri naprawdę wierzyła w to, co powiedziała Richiemu: że Chris nie miał nic wspólnego z ich małżeńskimi kłopotami. Zbyt mocno się różnili, by mogło być inaczej; nawet jego dom - przestronny, dwupiętrowy edwardiański budynek w Pacific Heights, zamożnej dzielnicy San Francisco - przypomniał o tym wszystkim, co sprawiało, że ich drogi nie były takie same. Chris stał się sławny szesnaście lat wcześniej, w dwudziestym dziewiątym roku życia, za sprawą udziału w ujawnieniu skandalu Lasko, afery korupcyjnej, w którą wplątany był prezydent; Terri miała teraz ledwie dwadzieścia dziewięć lat i jej kariera dopiero się rozpoczynała. Przodkowie Chrisa zbudowali linię kolejową, on sam zaś został wychowany w przekonaniu, że świat leży u jego stóp, i w dobrobycie, którego ona nie mogła sobie nawet wyobrazić. Jego jedyną żoną była sławna balerina, kobieta pełna wdzięku i elegancji. Terri pochodziła z rodziny emigrantów z Ameryki Południowej, college i studia prawnicze ukończyła dzięki stypendiom i wciąż jeszcze nie miała poczucia pełnego bezpieczeństwa. Była córką mechanika samochodowego, który zbyt wiele pił i maltretował jej matkę, Rosę - jedyną osobę, dla której, czasem to czuła, naprawdę coś znaczyła. Stojąc przed drzwiami Chrisa, Terri zastanawiała się, dlaczego to Christopher Paget, a nie Rosa Peralta był osobą, do której postanowiła się zwrócić. Przez pierwsze sześć miesięcy, które dla niego przepracowała, nie przyszłoby jej to do głowy. Było w nim coś, co wydawało się jej nieznane i niepoznawalne: Terri nie wiedziała wtedy nawet, że tak jak dla niej Elena, centralnym punktem, wokół którego toczyło się życie Chrisa, był jego piętnastoletni syn Carlo. A potem dziennikarka telewizyjna Mary Carelli, matka Carla i dawna kochanka Chrisa, została oskarżona o zamordowanie najpopularniejszego pisarza Ameryki. Chris i Terri prowadzili jej obronę. Fakt, że Carelli była z całą pewnością kłamczuchą, a prawdopodobnie również morderczynią, byłby dla Chrisa bardzo trudny, nawet gdyby nie wywołał napięcia między nim a Carlem. Chłopak chciał wierzyć w takie rzeczy o matce, które, jak Chris dobrze wiedział, nie mogły być prawdziwe. Jednakże dzięki tyglowi

rozprawy Obywatele przeciwko Carelli Terri zobaczyła Chrisa takiego, jaki był naprawdę. Kiedy ostatecznie zaufał jej w kwestii obrony, a później odsłonił przed nią strony swego życia, których nikt nie znał, Terri zrozumiała, że jego twarz - ironiczna i pełna rezerwy - skrywała uczucia, które, jak wyczuwała, budziły w nim lęk. Jednak właśnie to odkrycie, uświadomiła sobie, sprawiło, że czuła się przy nim bezpiecznie. Opowiedziała Chrisowi o rzeczach tak dla niej bolesnych, że nigdy ich jeszcze nikomu nie zdradziła. Słuchał, nie osądzając, i zadawał pytania, aż stan własnych uczuć stawał się dla niej wyraźniejszy. W jakiś głęboki, intuicyjny sposób, którego nigdy nie starała się określić słowami, Teresa Peralta wiedziała, że Christopher Paget pomagał jej odkryć siebie samą. Za to właśnie i za to, kim Chris był, nienawidził go Ricardo Arias. To nie jest w porządku, powiedziała sobie Terri. Przecież to oczywiste, że ma prawo mieć przyjaciela. Zwłaszcza teraz. Wyprostowała się, po czym zapukała do drzwi Chrisa. Kiedy je otworzył, wyglądał tak, jakby jej widok nim wstrząsnął. Było to dla niego tak nietypowe, że Terri poczuła, jak ogarnia ją zażenowanie. Wtedy uśmiechnął się, jakby chciał w ten sposób ukryć swoje zaskoczenie. - Sprawa Carelli jest już zakończona - powiedział lekkim tonem. - Możesz iść do domu. Wyspać się. Terri zawahała się, nagle zmieszana. - Jakoś nie mogę sobie znaleźć zajęcia. - Czasem tak się dzieje po procesie. - Przerwał i przyjrzał się jej uważniej. - Właśnie szedłem na taras. Masz ochotę się do mnie przyłączyć? Proszę, pomyślała Terri. Ale powiedziała tylko: - Może na chwilę. Wprowadził ją na taras. Poranne słońce było oślepiająco jasne. Zatokę znaczyły cętki kilku żaglówek; na pierwszym planie połyskiwały białe i różowe stiuki pobliskich domów. Terri zbliżyła się do poręczy, położyła na niej dłonie i zapatrzyła się na wodę. Jej włosy falowały, poruszane przez lekką bryzę. Chris podszedł do niej. Stał tam jakiś czas, obserwując ją. W końcu obrócił się i spojrzał na nią uważnie swoimi niebieskimi oczami. - Wszystko w porządku? - zapytał. Nie potrafiła zdobyć się na to, by spojrzeć mu prosto w twarz. - Tak i nie - odparła w końcu. Chciał o coś zapytać, ale powstrzymał się.

- Odeszłam od Richiego - powiedziała cicho. Chris wydawał się nienaturalnie spokojny. Terri chciała zapytać, co się stało, ale w tej samej chwili, gdy dostrzegła u niego zrozumienie, uprzytomniła sobie coś, co sprawiło, że poczuła, iż pali ją twarz. Nie przyszła po jego pomoc lub radę. Przyszła, ponieważ była w nim zakochana. - Och, Terri... - powiedział półgłosem. Naraz Terri poczuła się samotna. - Czy to w porządku? To, że tu jestem? Pokręcił głową, ale tak, jakby odpowiadał sobie na jakieś pytanie. Upokorzona Terri nie mogła oderwać od niego wzroku. - Mam czterdzieści pięć lat - powiedział w końcu - i nastoletniego syna. Ty masz dwadzieścia dziewięć. Dopiero co odeszłaś od męża. I pracujesz dla mnie. - Umilkł. Wyglądał na tak niezdecydowanego, że Terri widok ten wydał się wręcz bolesny. - Każdy adwokat w Ameryce powie ci, że związek ze mną to zły pomysł i że trzeba tylko czasu, byś to dostrzegła. Terri była pewna, że Chris stara się znaleźć jakieś wyjście, tak by nie sprawić jej przykrości. - Ale co czujesz? - zapytała żałośnie. Widziała, jak szuka słów. Najwyraźniej nie potrafił ich jednak znaleźć. Po chwili spytał cicho: - Chciałabyś, żebym żył w cieniu Richiego? Zaskoczona, poddała się ciepłemu uczuciu, które nagle ją ogarnęło. Zawahała się, pełna obawy, że może źle go zrozumiała. A potem Christopher Paget uśmiechnął się do niej. - Proszę - zdołała wykrztusić. - Tak szybko, jak to tylko możliwe. Zdała sobie sprawę, że jej usta rozchylają się w szerokim uśmiechu. On o coś jeszcze zapytał, ona dała mu odpowiedź. Co konkretnie sobie powiedzieli, uszło jej uwagi. Kiedy Chris wyciągnął ręce, jej serce biło tak mocno, że czuła swój puls. Jego wargi były ciepłe. Wydało się jej, że lata samotności zmieniły się w ogromną potrzebę, że głęboko w niej coś się poruszyło. Zamknęła oczy i wtuliła twarz w jego szyję, rozdarta między myślami o Richiem i Elenie a nagłym pożądaniem, jakie w niej obudził Chris, pożądaniem, które rozpaliło się w niej mimo zmęczenia. Przywarła do niego. Nagle Chris cofnął się, ciężko oddychając. - Powinienem mieć więcej rozumu. - W jego głosie słychać było napięcie. - Jesteś wyczerpana, zdenerwowana... uciekasz przed Richiem...

Zawiesił głos. Kiedy spojrzała na niego, w jego oczach dostrzegła to samo pragnienie. - Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Chris. Potrząsnął głową, jakby znów chciał móc jasno ocenić sytuację. Terri odsunęła się od niego i patrząc na zatokę, próbowała zebrać myśli. - Wytłumacz mi więc, dlaczego od niego odchodzisz - powiedział łagodnie zza jej pleców. - Chciałbym to zrozumieć, przynajmniej w pewnym stopniu. Jak przyjaciel. Ironia w jego głosie złagodziła ból Terri. Po chwili zaczęła mówić, a wtedy pękła tama powstrzymująca falę jej uczuć. Opowiedziała mu o wszystkim. Chris oparł się o poręcz obok niej i słuchał z uwagą, starając się jej nie dotykać. Kiedy jednak Terri opisała wieczór, gdy opuściła Richiego, musnął dłonią jej policzek. - Czy kiedykolwiek cię uderzył? - zapytał. Pokręciła głową. - Do przedwczoraj nawet nie był tego bliski. Może tego nie potrzebował. Zawsze jakoś potrafił sprawić, że się go bałam. Chris przyglądał się jej przez chwilę. - Wciąż się go boisz, prawda? Terri stwierdziła, że trudno jest jej głośno mówić o swoich lękach. - To tak, jakby instynktownie wyczuwał słabości innych ludzi - powiedziała w końcu. - Ale oni nie są dla niego prawdziwi. A zatem nic, co im czyni, nie ma znaczenia. Dotyczy to także mnie. - Niezależnie od wszystkiego, Terri, jestem twoim przyjacielem. Mogę cię reprezentować lub pożyczyć ci pieniądze. Terri odwróciła się ku niemu, nagle wystraszona z powodów, których nie mogła ująć w słowa. - Nie dlatego przyszłam tutaj. Nie chcę, byś miał z nim do czynienia. - Dlaczego? Richie jest dla mnie kimś zupełnie innym niż dla ciebie. Nic mi nie może zrobić. Terri pokręciła głową. - Nie chcę, żeby stał się częścią twojego życia. Wystarczająco złe jest to, że stanowi część mojego. - W jej głosie zabrzmiało zdecydowanie. - Cokolwiek czuję do ciebie, nie ma to nic wspólnego z Richiem i nie może mieć nic wspólnego z Eleną. To problem, z którym muszę poradzić sobie sama. Widziała, jak się jej przygląda i postanawia nie spierać. W kąciku jego ust pojawił się

uśmiech. - W takim razie jedyne, co powinienem zrobić, to kochać się z tobą. Zanim zmienisz zdanie. Terri poczuła, jak jej napięcie opada. - Nie obawiaj się - powiedziała, zdobywszy się na wspaniałomyślny ton. - Kiedyś może dam ci kolejną szansę. Jeśli zdołasz uwierzyć, że rano będę cię darzyła szacunkiem. Jego uśmiech, chłopięcy i zaskakujący, był jak dar. Podeszła do niego. Tym razem obejmował ją delikatnie przez, zdawało się jej, wiele minut. - Zmęczona? - wyszeptał. - Wyczerpana. - Terri uświadomiła sobie, że nigdy jeszcze trafniej nie oddała swojego stanu. Poprowadził ją ku wyściełanej, wyblakłej od słońca kanapie. Wyciągnęła się na niej, położywszy nogi na jego kolanach. Kiedy zamknęła oczy, bliskość Chrisa sprawiła, że jej ciało ogarnęło uczucie ciepła. - Cokolwiek czujesz - powiedział - cieszę się, że przyszłaś. Terri uśmiechnęła się, nie otwierając oczu. To co czuła, było zbyt głębokie, żeby próbować to wyjaśnić: pod pewnym względem, myślała leniwie, czuła to samo co wtedy, gdy w dzieciństwie matka obejmowała ją w nocy, pocieszając i być może sama szukając otuchy po atakach wściekłości męża. Myśli Terri błądziły swobodnie, kołysane lekką bryzą, która chłodziła jej ogrzewaną przez słońce skórę. A potem, po raz pierwszy od czasu gdy opuściła Richiego, Teresa Peralta zasnęła.

TRZY Wychodząc godzinę później z domu Chrisa, Terri uśmiechała się do siebie do chwili, gdy zobaczyła po drugiej stronie ulicy samochód Richiego. Wychylił się przez okno pasażera, jakby czekał, by ją gdzieś podwieźć. Wyglądał niemal zwyczajnie, jego oczy były jednak dziwnie mroczne, co, jak wiedziała, oznaczało niebezpieczeństwo. - Cześć, Ter. - Głos miał przyjazny, brzmiało w nim zaciekawienie. - Jak tam sprawy? Szła odrętwiała w stronę samochodu. - Co tutaj robisz? - Czekałem, aż z tobą skończy. - Jego ton był wciąż gawędziarski. - To był czysty zbieg okoliczności. Gdybym nie postanowił wpaść do Rosy, żeby z tobą porozmawiać, nie zobaczyłbym, że wychodzisz. Jego wygląd zdradzał, że było to kłamstwo. Był nieogolony; domyśliła się, że od wczesnych godzin rannych czekał w samochodzie przed domem jej matki, mając nadzieję, że Terri pójdzie do Chrisa. - Rozumiem, że jesteś zakłopotana - powiedział miłym tonem i wręczył jej plik papierów. Formularz pozwu rozwodowego. Nagłówek na okładce głosił: Ricardo Arias przeciwko Teresie Peralcie. Z dziwną bezstronnością prawnika przeglądającego dokumenty Terri zaczęła sprawdzać podstawowe dane zawarte w pozwie: data zawarcia małżeństwa; imię Eleny i data jej urodzenia; punkt opisujący jedyny osobisty majątek Terri - jej ubezpieczenie emerytalne - i wniosek Richiego o przyznanie mu jego połowy; znacznie dłuższa lista długów Richiego, za które zgodnie z prawem Terri także ponosiła odpowiedzialność; kwota jej zarobków i przewidywanych wydatków Richiego; wysokość żądanych przez niego alimentów. A na samym dole podpis mówiący, że Ricardo Arias, adwokat, będzie reprezentował sam siebie. - Źle wyglądasz, Ter. - Jego głos był jedwabisty. - O co chodzi? Odwróciła się w jego stronę. - Reprezentujesz sam siebie? - Nie stać mnie na lepszego adwokata. - Terri dostrzegła w jego oczach błysk satysfakcji. - Chyba że poproszę sąd, żebyś mi jakiegoś opłaciła. Wiesz, że mogę to zrobić.

Na formularzu jest nawet odpowiednia rubryka. Terri wpatrywała się w niego. Wydawało się jej, że cały jej świat zawęził się do tego mężczyzny przed nią, jej męża, i dokumentów, które trzymała w ręce. - Co z Eleną? - zapytała cicho. W kąciku ust Richiego pojawił się leciutki uśmiech. Powiedział Terri, zgodnie zresztą ze swoją intencją, że odgrywa swoją rolę zgodnie z jego oczekiwaniami. - Czytaj dalej - rzucił. - Mają rubryki naprawdę na każdą okazję. Obok linijki „Piecza nad dzieckiem” Richie zaznaczył pozycję „Powód”. Sam. - Oczywiście nie zdołam jej utrzymać bez pieniędzy - dodał i wręczył Terri jeszcze jeden formularz. Była to prośba, żeby na utrzymanie dziecka łożyła pozwana, Teresa Peralta. Część jej zarobków w kancelarii Christophera Pageta miała być przekazywana bezpośrednio Ricardowi Ariasowi. - Czy twój przyjaciel Chris osobiście podpisuje czeki? - zapytał. - Już niedługo mogę potrzebować pierwszego z nich. Ile godzin, pomyślała Terri, spędził, przygotowując to. Planując kolejność, w jakiej będzie jej wręczał te papiery. Powtarzając to, co powie, kiedy będzie je czytała. Wypisując być może swoje kwestie na komputerze i uśmiechając się do siebie za każdym razem, gdy zmieniał jakieś słowo. - Ta mała scenka, którą odegrałeś, wymaga dopracowania - powiedziała. - Prawdę mówiąc, widziałam lepsze. - To nie jest gra, Terri. Zmusiłaś mnie do tego. - W jego głosie pojawiły się twarde nuty. - Reaguję po prostu na kryzys w życiu mojej córki. Jesteś tak zajęta swoimi sprawami, że nie masz czasu ani dla niej, ani dla mnie. Terri poczuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. - Mam czas, Richie. Właśnie teraz. - W takim razie usiądź tutaj i porozmawiaj ze mną, Terri, jak kobieta, którą znałem. Jesteśmy małżeństwem, pamiętasz? Powoli podeszła do samochodu i usiadła na miejscu dla pasażera. Wnętrze starego wozu wydało jej się gorące i duszne. Oparła się o drzwi. Położył jej rękę na kolanie. - Wszystko w porządku, Ter. To naprawdę nie w porządku... gdy ktoś taki jak on wykorzystuje kogoś takiego jak ty. Odwróciła się ku niemu, ostrożnie zdejmując jego dłoń z kolana.