Przedmowa
Każdego dnia w Wielkiej Brytanii od czterech do ośmiu
tysięcy kobiet jest zmuszanych do świadczenia usług
seksualnych. Kobiety te są sprowadzane głównie ze
wschodniej Europy i z Afryki, i sprzedawane przez
międzynarodowych przestępców do brytyjskich domów
publicznych. Handel ludźmi — przewożenie kobiet i dzieci
przez granice i zmuszanie ich do prostytucji — jest formą
niewolnictwa XXI wieku. To brutalny, bezduszny przemysł,
którym trudnią się zorganizowane gangi przestępcze na
całym świecie.
Handel ten nie bazuje jedynie na sprowadzaniu kobiet i
dzieci. Zdarza się, że i Brytyjki zostają podstępem zwabione
do pracy w przemyśle usług seksualnych, podobnie jak
kobiety z mniej rozwiniętych krajów. Są przemycane do
Dzielnicy Czerwonych Latarni w Amsterdamie, do
Frankfurtu i innych stolic europejskich, i skazywane na tę
samą tragiczną, naznaczoną narkotykami egzystencję, co
kobiety zmuszane do prostytucji w Wielkiej Brytanii.
Jednak żadna Brytyjka do tej pory nie odważyła się
opowiedzieć swojej historii.
Dramatyczna i wstrząsająca opowieść o tym, jak Sarah
Forsyth została podstępem zwabiona do Amsterdamu i
uwięziona w Dzielnicy Czerwonych Latarni, daje możliwość
wejrzenia w hermetyczny świat międzynarodowego
niewolnictwa seksualnego. Ale historia życia Sarah —
molestowanej najpierw w domu rodzinnym, a potem w domu
dziecka — oraz jej długa, trudna walka o przetrwanie w
bardzo ludzki sposób ukazuje bezbronną młodą kobietę i jej
rozpaczliwą podróż do bezpiecznej przystani. Podróż, która
dobiega końca dopiero teraz.
Poznałem Sarah, kiedy kręciłem film dokumentalny dla
ITV w 2007 roku. Było to specjalne wydanie
dziewięćdziesięciominutowego dokumentu, w którym
emerytowany reporter Roger Cook powracał do
najsłynniejszych spraw, którymi zajmował się w ciągu
ostatnich dwudziestu lat. Znalazło się wśród nich
wstrząsające dochodzenie dziennikarskie, przeprowadzone
w 1997 roku na temat międzynarodowego handlu usługami
seksualnymi. Krótka część programu poświęcona była
historii Sarah.
Kilka lat wcześniej udało jej się wyrwać z koszmaru,
pomogła też złapać i skazać swojego oprawcę. Nadal jednak
była uwięziona w wewnętrznym piekle, co film ukazywał
bardzo wyraźnie — w 1997 roku Sarah wyglądała jak wrak
człowieka. Siedziała skulona na krześle, z rozmazanym
makijażem, a oczy miała tak zapadnięte, że ledwie było je
widać.
Sposób, w jaki mówiła, zdradzał, jak wyglądało wtedy jej
życie — bełkotała, więc widzowie zapewne myśleli, że jest
pijana albo nafaszerowana środkami uspokajającymi. Jak się
okazało, powodem było to drugie. To, co miała do
powiedzenia — co była w stanie z siebie wydobyć — na
temat swej pracy w branży usług seksualnych, w witrynie
okiennej, było na wskroś wstrząsające. Najlepiej, jak
potrafiła, opisała swoją egzystencję (bo nie można nazwać
tego życiem), kiedy zmuszano ją do uprawiania seksu nawet
z siedemnastoma mężczyznami dziennie, przez siedem dni w
tygodniu. Opisała też prawdziwie nieludzkie okrucieństwo.
Kiedy kończyłam pracę, szłam do łóżka i spałam w
zamkniętym na klucz pokoju pilnowanym przez bulmastifa.
Potem brałam prysznic i znów szykowałam się do pracy.
Czasem po pracy grali ze mną w rosyjską ruletkę.
Wywiad miał miejsce dwa lata po gehennie, jaką przeżyła,
kiedy wspomnienia tego, czego doświadczyła, były jeszcze
świeże. Jedno z nich dotyczy zabójstwa innej prostytutki
(prawdopodobnie podczas kręcenia ekstremalnego filmu
pornograficznego) i ostrzeżenia, jakie dostała od mężczyzny,
który jej pilnował — że ją również może spotkać ten sam los.
— Patrz — powiedział. — Jak nie wyciągniesz forsy,
zrobię to samo z tobą. W umowie mam z ciebie pięćdziesiąt
tysięcy funtów. Jeżeli nie zarobisz tej kasy, oddam cię do
takiego filmu. I wycisnę z ciebie milion.
Pod koniec wywiadu, ze łzami spływającymi po
zniszczonej twarzy, z gardłem ściśniętym od emocji, na które
trudno było patrzeć, Sarah Forsyth jakimś cudem zdołała
zebrać wszystkie siły, żeby jasno i dobitnie wyrazić, do
czego doprowadziły ciężkie przeżycia.
Byłam opiekunką, a stałam się tym. Życie mi się zawaliło.
Teraz każdy już wie: Sarah była prostytutką.
Dziesięć lat później wiedziałem, że muszę sprawdzić, jak
potoczyło się jej życie. Ale niełatwo było ją odnaleźć.
Wyglądało na to, że zniknęła z powierzchni ziemi i
obawiałem się, że spotkał ją los, na który właściwie była
skazana w 1997 roku — samotna, nieszczęśliwa śmierć
narkomanki. Jednak po upływie tygodni zaczęły docierać do
mnie strzępy obiecujących informacji. W kilku miasteczkach
na północnym wschodzie widziano kobietę, którą mogła być
Sarah, pojawiły się również doniesienia na policję i do
pracowników opieki społecznej, z których wynikało, że na
pewno przeżyła ostatnie dwa lata, chociaż miała kłopoty ze
zdrowiem.
W końcu, po kolejnych tygodniach dociekań jednego z
pracowników naszej ekipy, udało się dotrzeć do Sarah. Jak
się okazało, mieszkała około kilometra od dzielnicy, z której
pochodziła. Moje obawy się nie potwierdziły — wyglądała
nieporównywalnie lepiej i pod niektórymi względami wiele
dzieliło ją od dziewczyny, której udręczoną twarz i ciało
widziałem na nagraniu Cooka sprzed dziesięciu lat. Jednak
pozory mylą. Sarah nie czuła się wcale lepiej, nie miała też
poczucia bezpieczeństwa. Potrzeba było wielu tygodni
delikatnej, sumiennej pracy każdego członka naszej ekipy,
zanim poczuliśmy, że jest dość silna, żeby rozmawiać.
Tamtej wiosny i lata 2007 roku zacząłem poznawać
Sarah Forsyth. Powoli nabierałem pewności, że zdołała
zostawić za sobą najgorsze i że znowu zaczyna odzyskiwać
panowanie nad swoim życiem. Nie miałem jednak pewności,
czy jej przyszłość będzie wolna od kłopotów, jak marzyła.
Najbardziej jednak biła od niej determinacja. Uważała,
że jej historia powinna zostać opowiedziana — nie dla
katharsis, nie żeby się chciała bronić, ale dlatego, że zna
rzeczywistość dzisiejszego niewolnictwa seksualnego, wie,
co przechodzą tysiące kobiet uwięzionych w brytyjskich
domach publicznych i chce, żeby świat o tym usłyszał.
Dlatego też, na prośbę Sarah, ta książka jest poświęcona
im — oraz ofiarom handlu usługami seksualnymi, kimkolwiek
i gdziekolwiek są.
Tim Tate,
październik 2008
Wstęp
Najważniejsze w tym wszystkim były psy.
Były dwa, bulmastify. Siedziały pod drzwiami dzień i noc.
I tak byłam zamknięta na klucz, ale gdybym próbowała
nacisnąć klamkę, psy zaczęłyby szczekać jak oszalałe.
Wiedziałam, że w ciągu kilku sekund zjawiłby się ktoś, żeby
mnie sprawdzić. Byłam przerażona mężczyznami, którzy
wbiegali do tego obskurnego, brudnego, żałosnego
mieszkania, ale najbardziej bałam się psów. Wiedziałam, do
czego są zdolne. I co mogą zrobić, jeżeli będą miały okazję.
Jeżeli mężczyźni je do mnie wpuszczą.
Tego właśnie chyba nikt nie potrafił pojąć.
— Czemu nie uciekłaś — pytali. — Na pewno miałaś jakąś
okazję, żeby uciec.
Ale psy były zawsze. Psy i mężczyźni. I jeszcze narkotyki,
którymi faszerowano mnie na okrągło, aż całkiem się
pogubiłam i znalazłam się w potwornym miejscu —
potrzebowałam ich tak samo jak ich nienawidziłam. Bardzo.
Nie miałam żadnej nadziei.
Oczywiście, oni o tym wiedzieli. Starali się z całych sił,
żeby doprowadzić mnie do takiego stanu, żeby uzależnić
mnie od działki kokainy. Na domiar złego, śmiertelnie mnie
przerazili, strzelając w skroń młodej dziewczynie na moich
oczach.
Przebrnęłam przez tamte dni, tygodnie, miesiące, które
niczym się od siebie nie różniły — mężczyźni i narkotyki,
więcej narkotyków i więcej mężczyzn. Życie odpływało ze
mnie powoli jak woda w brudnym brązowym kanale,
zmierzająca w stronę Morza Północnego. Ilu mężczyzn
płaciło po sto pięćdziesiąt guldenów za kilka minut surowej,
egoistycznej przyjemności? Nie umiałabym powiedzieć.
Zanim zdążyłam o tym pomyśleć, policzyć, nie byłam już w
stanie tego zrobić.
Ile kryształów cracku, ile kresek koki wzięłam? Ile
jointów mocnej, uspokajającej marihuany wypaliłam? Nie
byłabym w stanie zliczyć. Rzecz jasna, ktoś to zrobił — w
Amsterdamie nie ma nic za darmo, a już na pewno nie w
Dzielnicy Czerwonych Latarni. I płaciłam rachunek —
rachunek za narkotyki, które zamulały mi umysł, kiedy
sprzedawałam swoje ciało w odrapanej witrynie oświetlonej
neonem przy kanale — płaciłam go, znowu się sprzedając.
Błędne koło. Zataczałam je dziesięć, piętnaście razy
dziennie, siedem dni w tygodniu.
Nie, z tego piekła nie było ucieczki. Aż do chwili, kiedy
mimo mgły uzależnienia i rozpaczy dostrzegłam nikłą szansę
i jakimś cudem znalazłam odwagę, by się jej uchwycić. Aż do
dnia, kiedy moje nogi niosły mnie coraz dalej, kiedy mój
umysł krzyczał ze strachu. Aż do chwili, kiedy — chyba po
raz pierwszy w życiu — ktoś przyszedł mi z pomocą i stanął
przy mnie, nie dlatego, że czegoś chciał, ale z ludzkiej
przyzwoitości.
To był początek mojego powrotu z piekła — ten pierwszy
akt nieegoistycznej dobroci. Ale gdybym wtedy wiedziała, ile
ta podróż potrwa i jak trudna to będzie droga, czy
znalazłabym siłę, żeby ją rozpocząć?
Szczerze mówiąc, nie wiem.
Poniedziałkowe dziecko
Urodziłam się w poniedziałek, 26 stycznia 1976 roku w
Szpitalu Królowej Elżbiety w Gateshead.
Poniedziałkowe dziecię urodą jaśnieje, mówi stary
wierszyk, a ja miałam tyle szczęścia, że odziedziczyłam
urodę po matce. Była — i nadal jest — drobną kobietą o
gęstych ciemnych kręconych włosach i dużych brązowych
oczach, z których bije łagodność i dobroć. Teraz ma
pięćdziesiąt lat, ale wygląda tak młodo, że można by ją
wziąć za moją starszą siostrę.
Za to mój ojciec to całkiem inna historia. Jak
powiedziałam, miałam szczęście.
Byłam drugim dzieckiem w rodzinie. Brat był ode mnie
starszy o osiemnaście miesięcy, a siostra o siedem lat
młodsza. Mieszkaliśmy wszyscy w domku na jednej ze
specyficznych tarasowych ulic, które wykorzystuje się dzisiaj
do kręcenia dramatów z okresu I wojny światowej.
Gateshead w 1976 roku było brudnym, zaniedbanym
miasteczkiem, przyklejonym do południowego wybrzeża
rzeki Tyne i raczej przyćmionym przez swojego większego
brata, Newcastle, które leżało po drugiej stronie rzeki.
Kiedy byłam mała, sprawdziłam historię miasteczka w
książce. Było zamieszkane od czasów Rzymian, a nazwa
Gateshead miała oznaczać „początek drogi (Rzymian)”.
Dalsza historia miasta nie jest szczególnie pociągająca.
Urodziło się w nim kilka średniej sławy gwiazd piłkarskich,
przemysłowiec dziwak z czasów wiktoriańskich i kobieta,
która stała się gwiazdą filmów porno w Hollywood. Przez
Gateshead przewinęły się dwie bez wątpienia sławne osoby,
które publicznie podzieliły się później swoimi wrażeniami. W
XVIII wieku doktor Johnson opisał miasteczko jako „brudną
czarną uliczkę wychodzącą z Newcastle”. Prawie dwieście
lat później J.B. Priestley oznajmił, że „żadna prawdziwa
cywilizacja nie mogłaby stworzyć takiego miasta”, dodając,
dla lepszego wyobrażenia, że wydawało się zaprojektowane
przez „wroga rasy ludzkiej”.
Większość życia spędziłam w Gateshead i w sąsiedztwie.
Od tamtej pory niewiele się tam zmieniło i pewnie nigdy się
nie zmieni.
Mój tata był drobnym miejscowym przedsiębiorcą,
właścicielem dwóch chłodni i restauracji. Ale pamiętam też,
że był przedstawicielem handlowym i podróżował po całym
północnym wschodzie. Nie mam pojęcia, co sprzedawał i nie
dane mi było wiele o niego pytać. Mama przez większość
życia zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem
naszej trojki, ale czasami pracowała na nocną zmianę w
miejscowej fabryce. Tata zwykle zabierał nas i pakował do
samochodu w środku nocy, żeby po nią jechać.
Finansowo wiodło nam się nieźle. W odróżnieniu od wielu
mieszkańców miasteczka, tata zawsze dbał o to, żeby domy,
w których mieszkaliśmy, były naszą własnością. Nie
wynajmowaliśmy ich. Mieszkaliśmy w ładnych dzielnicach,
zawsze mieliśmy mnóstwo jedzenia i nigdy nie brakowało
nam zabawek ani ubrań. W Gateshead plasowaliśmy się
dzięki temu w klasie średniej.
Jako dzieci trzymaliśmy się razem i byliśmy
bezgranicznie oddani mamie. Łączyła mnie z nią szczególnie
blika więź, przypuszczam, że po części dlatego, że byłam jej
pierwszą córką, a jak wiadomo, matkę i jej pierwszą
córeczkę łączy coś wyjątkowego. Uwielbiałam być tak blisko
mamy i uwielbiałam to, że wobec obojga rodzeństwa
odgrywałam rolę starszej siostry, chociaż brat w
rzeczywistości był starszy ode mnie.
Na pierwszy rzut oka musieliśmy sprawiać wrażenie
szczęśliwej rodzinki. Troje żywych, rezolutnych dzieci,
ładna, kochająca mama i ojciec pracujący na okrągło, żeby
niczego nam nie brakowało.
Jednak w czterech ścianach naszego domu wyglądało to
zupełnie inaczej.
Tata, z pozoru dobry ojciec z klasy średniej, był
brutalnym, złym człowiekiem, zwłaszcza po kieliszku.
Okładał mamę pięściami, rzucał w nią przedmiotami, nawet
ją ciął. Raz rzucił w nią butelką mleka — taką starą, szklaną,
jaką każdy dostawał co rano na naszej ulicy. Rozcięła jej
twarz tak paskudnie, że musiała jechać do szpitala, żeby
założyli jej szwy. Tata uparł się, że sam ją tam zawiezie,
chociaż był pijany jak bela — więc znowu wpakował nas,
dzieciaki, do samochodu w środku nocy i zabrał ze sobą.
Byliśmy przerażeni. Krzyczeliśmy, kiedy samochód jechał
zygzakiem po ulicach Gateshead, ale tata był zbyt pijany,
żeby nas usłyszeć. Kiedy nasze wrzaski w końcu przebiły się
przez jego zamroczenie, jego reakcja była typowa.
— Do jasnej cholery, zamknijcie się! Zamknijcie się albo
się tam do was przejdę i sam was uspokoję!
Zamknęliśmy się. Widzieliśmy wystarczająco dużo
przykładów brutalności ojca i wiedzieliśmy, że nie
zawahałaby się. Zatrzymałby samochód na środku drogi i
spełnił swoją groźbę.
Dorastając, przekonywałam się, co tak naprawdę kryje
się w moim ojcu pod maską odnoszącego sukcesy
miejscowego biznesmena. Tak naprawdę był bydlakiem.
Pieniądze, którymi cały czas obracał, nie zawsze należały do
nas. Okradał ludzi i często w drzwiach naszego domu
pojawiali się ludzie — wielcy faceci, nierzadko przerażający
— którzy szukali taty i żądali pieniędzy, które podobno był
im winien. My, dzieciaki, dobrze wiedzieliśmy, jak ich
spławiać.
— Oj, tata jest teraz za granicą. Nie, nie mam pojęcia,
kiedy wróci. Może mama wie, ale gdzieś wyskoczyła.
I odchodzili, czasami mamrocząc coś pod nosem, czasem
wygrażając. Aż do następnego razu.
Niełatwo się dorastało, wiele razy jako dzieci
obawialiśmy się zasnąć. Baliśmy się, że ktoś zacznie walić
do drzwi, usiłując za wszelką cenę dostać się do środka i
odzyskać pieniądze, które byliśmy mu winni. Miało to jednak
jeden pozytywny skutek — cała nasza trójka była bardzo ze
sobą zżyta, jak sądzę, zjednoczona przeciwko wspólnemu
wrogowi. A w miarę jak dorastaliśmy, nasza więź z mamą
stawała się coraz silniejsza — brała na siebie prawie
wszystkie wybuchy złości ojca i musiała na co dzień radzić
sobie ze skutkami jego oszustw i zdrad. Gateshead nie jest
wielkim miastem, a plotkarze nie trzymają języka za zębami.
Wychodzenie za próg ze świadomością, co ludzie gadają o
tych „cholernych Forsythach” za jej plecami, musiało być dla
niej piekłem.
Zgadza się, summa summarum tata był w pewnym stopniu
ryzykantem. Zawsze uchylał się, chował i balansował, na
głowie mamy zostawiając to, żeby zrobić po nim porządek.
I potrafił być niewiarygodnie gruboskórny. W któreś Boże
Narodzenie miał składać domek dla lalek, który kupił pod
choinkę mojej młodszej siostrze, ale nie można było liczyć na
to, że zostanie w domu i to zrobi. Mamie zależało, poprosiła,
żebyśmy poszli go szukać. I w końcu go znaleźliśmy. Siedział
sobie przy piwie i patrzył na striptizerki, które zrzucały z
siebie ubrania dla starych, obleśnych facetów takich jak on.
Wesołych świąt, tato.
I zgadza się, był brutalny, zawsze gotowy wyskoczyć z
pięściami i skrzywdzić tych ludzi, których powinien kochać.
Ale nie to było najgorsze. Gdzie tam. Przypuszczam, że
gdyby chodziło tylko o pieniądze albo przemoc i nieustające
wrażenie, że żyjemy na zboczu wulkanu, który może w
każdej chwili wybuchnąć i zalać nas, dzieci, gorącą lawą, nie
pałałabym do niego taką nienawiścią. Bo nienawidzę taty i
boję się go do dzisiaj. Był złodziejem i dręczycielem. I
pedofilem.
Odkąd skończyłam trzy lata, tata wykorzystywał mnie
seksualnie. Kazał mi robić odrażające rzeczy, które — jak
myślę — sprawiały mu ogromną przyjemność, a mnie
potwornie raniły, przez całe dzieciństwo. Czasami działo się
to w łóżku. Przychodził do mojego łóżka albo nawet kazał się
zadowalać w tym, które dzielił z mamą. Czasami działo się
to w wannie. Tata często wyrywał się, żeby wykąpać mnie
przed snem, żeby — jak mówił — dać mamie trochę
odsapnąć. Oj, jakim troskliwym człowiekiem był ten mój
tata.
Nie mogę sobie przypomnieć, jak ani kiedy to się
właściwie zaczęło. Co może pamiętać trzylatka? Ale dobrze
pamiętam potworne uczucie strachu — strachu, który ściskał
mi pierś i brzuch, pozbawiał tchu, przyprawiał o mdłości i
zawroty głowy — kiedy wiedziałam, że tata zaraz zacznie
mnie dotykać.
Nazywał to naszym małym sekretem. Coś, co robią
wyjątkowe małe dziewczynki ze swoimi tatusiami, bo ich
kochają. Jeszcze dzisiaj z trudem zmuszam się, żeby napisać
to zdanie. Co za okropność i perwersja mówić dziecku w ten
sposób o miłości. Co za potworna i egoistyczna metoda
wynaturzania czegoś pięknego w coś brzydkiego i
brutalnego.
Ile razy leżałam w nocy w łóżku i słyszałam, że wchodzi
po schodach? Ile razy wiedziałam, że idzie do mnie? Ile razy
chowałam się pod kołdrą i udawałam, że łóżko jest zamkiem
z mocnymi, wielkimi murami, które będą przeszkodą dla zła,
i próbowałam zapanować nad strachem, który we mnie
wzbierał? Ile razy z całych sił zaciskałam powieki, leżałam
nieruchomo, udając, że śpię, tak przerażona, że bałam się
nawet oddychać? Oczywiście to nigdy niczego nie zmieniło.
Jeżeli tata mnie chciał, nie miał zamiaru pozwolić mi spać.
Więc czułam jego ciężar na brzegu łóżka, słyszałam jego
oddech i czułam w nim alkohol i papierosy, kiedy się nade
mną pochylał. A potem jego ręce wsuwały się pod kołdrę,
naruszając bezpieczny teren mojego zamku, a ja czułam
wielkie, szorstkie palce dorosłego w miejscach, w których
dziecko nigdy nie powinno ich czuć.
W miarę jak dorastałam, tata posuwał się coraz dalej,
dostosowując się — tak mu się chyba wydawało — do mojego
rozwoju. Już mnie nie dotykał, teraz to ja musiałam dotykać
jego. Dotykanie zmieniło się w głaskanie z jego
nieuniknionym kłopotliwym skutkiem. Przez cały czas był to
nasz mały sekret. Coś tak wyjątkowego, że nikt inny nie
byłby w stanie tego zrozumieć, więc lepiej nikomu nie
mówić.
Kiedy się zorientowałam, że to jest złe? Kiedy mnie
olśniło, że tatusiowie z córeczkami tego nie robią —
normalni tatusiowie i córeczki? Chyba kiedy włożył mi go do
ust. Na pewno wiedziałam to, zanim wepchnął go we mnie.
No dobrze, wiedziałam. Wiedziałam, że to po prostu kolejny
sposób, w jaki mój kochany tata z radością mnie rani. Nie
wpychał we mnie jedynie palców i penisa. Wkładał mi też do
środka noże albo nożyczki. Czasami mnie raniły i
krwawiłam. Ale oczywiście nikt nie widział ran, bo miałam je
wewnątrz.
Ze skaleczoną tkanką jest tak, że rośnie i rośnie, okalając
uszkodzenie ochronną warstwą zrogowaciałej skóry. Na
moich cielesnych ranach tworzyły się strupy, a ja znalazłam
sposób na to, jak radzić sobie z psychicznym bólem.
Z kochającego, beztroskiego dziecka, starszej siostry dla
rodzeństwa, tak bardzo zżytej z matką, stałam się
dziewczynką, która sprawia kłopoty i z którą ciężko
wytrzymać.
Dostawałam przerażających napadów histerii tak, że
bano się do mnie podejść, a wszelkie próby uspokojenia mnie
kończyły się fiaskiem. Wrzeszczałam, krzyczałam, a kiedy
płomienie złości się wypalały, wycofywałam się do mojego
małego świata milczenia i dąsów.
Czy mama zorientowała się, czym spowodowane były te
nagłe i brutalne zmiany? Zawsze wydawało mi się, że
musiała wiedzieć. Pewnego razu znalazłam list, który zaczął
do niej pisać tata o tym, jak bardzo mu przykro, że mi to
wszystko robi. Ale mama twierdzi, że nie wiedziała i że bała
się go tak samo, jak ja. Jestem w stanie w to wierzyć.
Widziałam ślady przemocy na jej twarzy zbyt wiele razy,
żeby w to wątpić.
Ale nie chodziło tylko o fizyczne rany, jakie zadawał tata,
takie jak siniaki, które pokrywały jej ciało. Nie chodziło też o
potworne blizny na psychice wywołane tym, że dorastałam
jako zabawka seksualna dorosłego. Najgorszym w tym
wykorzystywaniu — czymś, czego nigdy mu nie wybaczę —
jest to, że rozbił naszą rodzinę. Na zawsze.
Każde seksualne wykorzystywanie powoduje w dziecku
głębokie i długotrwałe szkody, ale do wyjątkowo okropnych
należy wykorzystywanie przez kogoś, kto powinien się o
ciebie troszczyć i cię kochać. Wywołuje to zjadliwie
niszczące skutki dla każdego kolejnego związku. Poznałam
setki kobiet, które były molestowane przez ojców i każda
opowiada tę samą historię o tym, że w końcu zaczynają
obwiniać matki za to, że nie zdołały ich ochronić.
Powiedziałam mamie, że jej wierzę, kiedy zapewniała, że nie
miała pojęcia, że tata mnie molestuje i zapewniłam ją, że to
już przeszłość, że się nie liczy. Ale, jeżeli mam być szczera,
to, co zrobił tata, rozdzieliło nas na większą część życia.
Dlaczego wybrał mnie? Nigdy nie tknął mojej młodszej
siostry i — chociaż bił brata, czasami dość mocno — jego też
nigdy seksualnie nie wykorzystywał. Co takiego w sobie
miałam, że go do tego skłoniło? Zawsze chciałam wiedzieć. I
pewnego dnia tata mi powiedział… Oczywiście w typowy dla
siebie, czarujący sposób.
— Nie jesteś moją córką! — wykrzyczał. — Jesteś kogoś
innego, bękarcie!
Od tamtego dnia to był powód seksualnego
wykorzystywania, bicia, kopania… wszystkiego, czym mnie
dręczył.
Czy to prawda? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem.
Mama zaklina się, że to bzdura, że wszyscy troje jesteśmy
jego dziećmi. Ale nawet gdyby to była prawda, to nie powód,
żeby robić coś takiego małej dziewczynce. Nie ma żadnego
usprawiedliwienia dla seksualnego wykorzystywania
dziecka, własnego ani cudzego. Seks jest dla dorosłych, nie
dla dzieci.
Wiele się dowiedziałam na temat tego, jaki wpływ na
dzieci mają podobne przeżycia. O niektórych rzeczach
przekonałam się w bolesny sposób na własnej skórze, reszty
dowiedziałam się z książek albo z rozmów z ludźmi, którzy
to rozumieją. Często dzieje się tak, że umysł stara się
zablokować tyle bolesnych wspomnień, ile tylko jest w
stanie. Może właśnie dlatego pamiętam tylko niektóre
rzeczy, które robił tata. Może też właśnie dlatego nikt nie
widział, co się działo.
To wszystko zaczęło się na początku lat osiemdziesiątych.
Wtedy o pedofilii nie mówiło się za dużo. Nawet kiedy
wybuchła afera z wykorzystywaniem dzieci w Cleveland w
Middlesbrough w 1987 roku. Dwoje lekarzy pediatrów
wywołało falę protestów w całym kraju, kiedy w ciągu
zaledwie trzech miesięcy zdiagnozowali skutki
wykorzystywania seksualnego u stu trzydziestu jeden dzieci.
Media oszalały, a politycy jeździli po całym północnym
wschodzie. Gazety i telewizja podawały informacje o
dzieciach siłą odbieranym niewinnym rodzicom i obwiniały
pracowników opieki społecznej i lekarzy. Zaczęły nawet
sugerować, że ze względów bezpieczeństwa lepiej, żeby
rodzice nie przytulali dzieci i żeby mężczyźni nie kąpali
synów i córek. Że „socjalni” mogą przyjść i odebrać dzieci,
jeżeli się o tym dowiedzą.
Lekarze i pracownicy opieki społecznej zapewniali, że to
bzdury i że istnieją niepodważalne dowody na molestowanie.
Ale ich głosy nie miały siły przebicia — wszyscy mówili tylko
o niewinnych rodzicach.
Cleveland leży niecałe siedemdziesiąt kilometrów na
południe od Gateshead. Miałam jedenaście lat, kiedy ta
sprawa stała się głośna. Oczywiście o niczym nie miałam
pojęcia. Ale tata robił mi te rzeczy już wtedy od wielu lat i
dobrze wiedziałam, jak to jest być małą dziewczynką
wykorzystywaną seksualnie przez dorosłego mężczyznę.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego inni nie widzieli, jaką
krzywdę mi wyrządza. Myślałam, że nauczyciele w szkole
coś zauważą i że przyjdą do nas i powiedzą tacie, żeby
przestał. Ale tak się nie stało. Może z powodu afery w
Cleveland, dosłownie kilkadziesiąt kilometrów dalej,
nauczyciele i pracownicy opieki społecznej bali się, że
zaczną dostawać wrogie, pełne nienawiści listy, podobnie jak
lekarze z Cleveland. Nie wiem, jaka była przyczyna. W
każdym razie nikt się nie odezwał, a ja dalej byłam małą
niewolnicą taty.
W szkole podstawowej wydawałam się cichym, samotnym
dzieckiem. Mama mówi, że miałam koleżanki, jak każda
dziewczynka, że przychodziły na herbatę albo nocowały u
nas w domu. Ale ja nie pamiętam, żebym miała koleżanki ani
żebym z kimkolwiek rozmawiała. Już w wieku siedmiu lat
wiedziałam, że jestem inna, przez to, co robił ze mną tata.
Pamiętam, iż myślałam, że nie mogę pozwolić, żeby
ktokolwiek spał w moim pokoju, bo to, co się tam działo,
musiało pozostać tajemnicą. Nie wydaje mi się, żeby ktoś w
szkole zwracał na mnie większą uwagę, mimo że
zachowywałam się coraz gorzej, a moja zmienność
nastrojów się pogłębiała. Nauczyciele czasami pytali mnie,
co się ze mną dzieje, ale nigdy nie odezwałam się do nich
słowem. I chyba nikt nie drążył tematu.
Nagle, kiedy miałam jedenaście lat, coś się stało.
Przestałam chodzić.
Było to zupełnie nagłe. Jednego dnia chodziłam jak
wszyscy inni, następnego — moje nogi nie były w stanie się
ruszyć. Mama od razu zabrała mnie do szpitala —
temperatura zaczęła mi rosnąć i dostałam dreszczy. Kiedy
badali mnie lekarze, zapadałam w śpiączkę i się z niej
wybudzałam.
W szpitalu spędziłam prawie cztery tygodnie. Schudłam
przeraźliwie. Straciłam kilkanaście kilogramów w bardzo
krótkim czasie i wyglądałam jak szkielet. Trzeba było
wielkiego wysiłku pielęgniarek i lekarzy, żebym
wyzdrowiała. Musieli nauczyć mnie chodzić od nowa, jakbym
była dzieckiem. Musiałam ćwiczyć o kulach, potem tylko z
jedną, wolną ręką, chwytając się wszystkiego, na co udało mi
się trafić.
Długo wracałam do siebie. I w dalszym ciągu nikt nie
potrafił powiązać ze sobą faktów i nie zorientował się, co
było przyczyną problemu. Nawet kiedy przyszedł mnie
odwiedzić tata i — z tego, co opowiadała mi mama —
wyraźnie się skrzywiłam, kiedy wszedł na salę. Nawet wtedy
nikt nie wpadł na to, co było oczywiste jak dwa razy dwa, nie
mówiąc już o tym, żeby doliczyć się, że to cztery.
Spoglądając wstecz, mam ochotę krzyknąć do tych
wszystkich lekarzy i pielęgniarek: „Patrzcie, nie widzicie?!
Ta dziewczynka jest wykorzystywana! Robi jej to tata. To
dlatego nie może chodzić, schudła i do nikogo się nie
odzywa”. Ale tak właśnie jest z perspektywą czasu —
wszystko wydaje się oczywiste.
W końcu wypisali mnie do domu. Do mamy i taty, do
wszystkiego, co na mnie tam czekało.
Czy tata przestał? Choć na chwilę? Nie wiem. To jedno ze
wspomnień, które mój umysł wymazał. Pamiętam za to, że na
swój cudowny sposób powitał mnie w domu — kiedy
kuśtykałam, cały czas niepewnie czując się na nogach,
przestraszona, że upadnę, mój wspaniały tata kopał mnie po
nogach, usiłując mnie przewrócić. A żebym czuła się
zupełnie wyjątkowo, nazywał mnie bękartem. Znowu.
Kogo to obchodzi?
Mama w końcu zostawiła tatę, kiedy miałam jedenaście
lat. Zaczynałam właśnie gimnazjum — St. Leonard’s w
Gateshead, kiedy zabrała naszą trójkę, wpakowała do
samochodu i odjechaliśmy. Była to ucieczka dla nas
wszystkich — od brutalnego, złego człowieka. Ale tylko ja
wiedziałam, od czego tak naprawdę uciekamy.
Mama miała wujka, który mieszkał w Szkocji. Troon leży
prawie trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Gateshead,
zagubione na południowym wybrzeżu Szkocji, tuż nad
Glasgow. Wujek mamy był dobrym, miłym człowiekiem. Jego
dom stał na plaży bardzo blisko słynnego pola golfowego
Royal Troon. Był właścicielem fabryki i nie cierpiał na brak
pieniędzy. Miał kilka koni wyścigowych. Może je nawet
hodował — nie pamiętam dokładnie — i w każdy weekend
zabierał nas na wyścigi, żebyśmy przyglądali się jego
koniom. Czasami dawał nam pieniądze, żebyśmy na nie
postawili.
Uwielbiałam te konie. Był tam jeden źrebak, którego
pomagałam ujeżdżać — obcowanie z takim pięknym,
Redakcja stylistyczna Izabella Sieńko-Holewa Korekta Halina Lisińska Renata Kuk Projekt graficzny serii Małgorzata Cebo-Foniok Zdjęcie na okładce © Shutterstock Tytuł oryginału Slave Girl Text Copyright © Sarah Forsyth and Tim Tate 2009 All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2013 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-4677-2 Warszawa 2013. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Publikację elektroniczną przygotował
Przedmowa Każdego dnia w Wielkiej Brytanii od czterech do ośmiu tysięcy kobiet jest zmuszanych do świadczenia usług seksualnych. Kobiety te są sprowadzane głównie ze wschodniej Europy i z Afryki, i sprzedawane przez międzynarodowych przestępców do brytyjskich domów publicznych. Handel ludźmi — przewożenie kobiet i dzieci przez granice i zmuszanie ich do prostytucji — jest formą niewolnictwa XXI wieku. To brutalny, bezduszny przemysł, którym trudnią się zorganizowane gangi przestępcze na całym świecie. Handel ten nie bazuje jedynie na sprowadzaniu kobiet i dzieci. Zdarza się, że i Brytyjki zostają podstępem zwabione do pracy w przemyśle usług seksualnych, podobnie jak kobiety z mniej rozwiniętych krajów. Są przemycane do Dzielnicy Czerwonych Latarni w Amsterdamie, do Frankfurtu i innych stolic europejskich, i skazywane na tę samą tragiczną, naznaczoną narkotykami egzystencję, co kobiety zmuszane do prostytucji w Wielkiej Brytanii. Jednak żadna Brytyjka do tej pory nie odważyła się
opowiedzieć swojej historii. Dramatyczna i wstrząsająca opowieść o tym, jak Sarah Forsyth została podstępem zwabiona do Amsterdamu i uwięziona w Dzielnicy Czerwonych Latarni, daje możliwość wejrzenia w hermetyczny świat międzynarodowego niewolnictwa seksualnego. Ale historia życia Sarah — molestowanej najpierw w domu rodzinnym, a potem w domu dziecka — oraz jej długa, trudna walka o przetrwanie w bardzo ludzki sposób ukazuje bezbronną młodą kobietę i jej rozpaczliwą podróż do bezpiecznej przystani. Podróż, która dobiega końca dopiero teraz. Poznałem Sarah, kiedy kręciłem film dokumentalny dla ITV w 2007 roku. Było to specjalne wydanie dziewięćdziesięciominutowego dokumentu, w którym emerytowany reporter Roger Cook powracał do najsłynniejszych spraw, którymi zajmował się w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Znalazło się wśród nich wstrząsające dochodzenie dziennikarskie, przeprowadzone w 1997 roku na temat międzynarodowego handlu usługami seksualnymi. Krótka część programu poświęcona była historii Sarah. Kilka lat wcześniej udało jej się wyrwać z koszmaru, pomogła też złapać i skazać swojego oprawcę. Nadal jednak była uwięziona w wewnętrznym piekle, co film ukazywał bardzo wyraźnie — w 1997 roku Sarah wyglądała jak wrak człowieka. Siedziała skulona na krześle, z rozmazanym makijażem, a oczy miała tak zapadnięte, że ledwie było je widać. Sposób, w jaki mówiła, zdradzał, jak wyglądało wtedy jej życie — bełkotała, więc widzowie zapewne myśleli, że jest
pijana albo nafaszerowana środkami uspokajającymi. Jak się okazało, powodem było to drugie. To, co miała do powiedzenia — co była w stanie z siebie wydobyć — na temat swej pracy w branży usług seksualnych, w witrynie okiennej, było na wskroś wstrząsające. Najlepiej, jak potrafiła, opisała swoją egzystencję (bo nie można nazwać tego życiem), kiedy zmuszano ją do uprawiania seksu nawet z siedemnastoma mężczyznami dziennie, przez siedem dni w tygodniu. Opisała też prawdziwie nieludzkie okrucieństwo. Kiedy kończyłam pracę, szłam do łóżka i spałam w zamkniętym na klucz pokoju pilnowanym przez bulmastifa. Potem brałam prysznic i znów szykowałam się do pracy. Czasem po pracy grali ze mną w rosyjską ruletkę. Wywiad miał miejsce dwa lata po gehennie, jaką przeżyła, kiedy wspomnienia tego, czego doświadczyła, były jeszcze świeże. Jedno z nich dotyczy zabójstwa innej prostytutki (prawdopodobnie podczas kręcenia ekstremalnego filmu pornograficznego) i ostrzeżenia, jakie dostała od mężczyzny, który jej pilnował — że ją również może spotkać ten sam los. — Patrz — powiedział. — Jak nie wyciągniesz forsy, zrobię to samo z tobą. W umowie mam z ciebie pięćdziesiąt tysięcy funtów. Jeżeli nie zarobisz tej kasy, oddam cię do takiego filmu. I wycisnę z ciebie milion. Pod koniec wywiadu, ze łzami spływającymi po zniszczonej twarzy, z gardłem ściśniętym od emocji, na które trudno było patrzeć, Sarah Forsyth jakimś cudem zdołała zebrać wszystkie siły, żeby jasno i dobitnie wyrazić, do
czego doprowadziły ciężkie przeżycia. Byłam opiekunką, a stałam się tym. Życie mi się zawaliło. Teraz każdy już wie: Sarah była prostytutką. Dziesięć lat później wiedziałem, że muszę sprawdzić, jak potoczyło się jej życie. Ale niełatwo było ją odnaleźć. Wyglądało na to, że zniknęła z powierzchni ziemi i obawiałem się, że spotkał ją los, na który właściwie była skazana w 1997 roku — samotna, nieszczęśliwa śmierć narkomanki. Jednak po upływie tygodni zaczęły docierać do mnie strzępy obiecujących informacji. W kilku miasteczkach na północnym wschodzie widziano kobietę, którą mogła być Sarah, pojawiły się również doniesienia na policję i do pracowników opieki społecznej, z których wynikało, że na pewno przeżyła ostatnie dwa lata, chociaż miała kłopoty ze zdrowiem. W końcu, po kolejnych tygodniach dociekań jednego z pracowników naszej ekipy, udało się dotrzeć do Sarah. Jak się okazało, mieszkała około kilometra od dzielnicy, z której pochodziła. Moje obawy się nie potwierdziły — wyglądała nieporównywalnie lepiej i pod niektórymi względami wiele dzieliło ją od dziewczyny, której udręczoną twarz i ciało widziałem na nagraniu Cooka sprzed dziesięciu lat. Jednak pozory mylą. Sarah nie czuła się wcale lepiej, nie miała też poczucia bezpieczeństwa. Potrzeba było wielu tygodni delikatnej, sumiennej pracy każdego członka naszej ekipy, zanim poczuliśmy, że jest dość silna, żeby rozmawiać. Tamtej wiosny i lata 2007 roku zacząłem poznawać Sarah Forsyth. Powoli nabierałem pewności, że zdołała zostawić za sobą najgorsze i że znowu zaczyna odzyskiwać
panowanie nad swoim życiem. Nie miałem jednak pewności, czy jej przyszłość będzie wolna od kłopotów, jak marzyła. Najbardziej jednak biła od niej determinacja. Uważała, że jej historia powinna zostać opowiedziana — nie dla katharsis, nie żeby się chciała bronić, ale dlatego, że zna rzeczywistość dzisiejszego niewolnictwa seksualnego, wie, co przechodzą tysiące kobiet uwięzionych w brytyjskich domach publicznych i chce, żeby świat o tym usłyszał. Dlatego też, na prośbę Sarah, ta książka jest poświęcona im — oraz ofiarom handlu usługami seksualnymi, kimkolwiek i gdziekolwiek są. Tim Tate, październik 2008
Wstęp Najważniejsze w tym wszystkim były psy. Były dwa, bulmastify. Siedziały pod drzwiami dzień i noc. I tak byłam zamknięta na klucz, ale gdybym próbowała nacisnąć klamkę, psy zaczęłyby szczekać jak oszalałe. Wiedziałam, że w ciągu kilku sekund zjawiłby się ktoś, żeby mnie sprawdzić. Byłam przerażona mężczyznami, którzy wbiegali do tego obskurnego, brudnego, żałosnego mieszkania, ale najbardziej bałam się psów. Wiedziałam, do czego są zdolne. I co mogą zrobić, jeżeli będą miały okazję. Jeżeli mężczyźni je do mnie wpuszczą. Tego właśnie chyba nikt nie potrafił pojąć. — Czemu nie uciekłaś — pytali. — Na pewno miałaś jakąś okazję, żeby uciec. Ale psy były zawsze. Psy i mężczyźni. I jeszcze narkotyki, którymi faszerowano mnie na okrągło, aż całkiem się pogubiłam i znalazłam się w potwornym miejscu — potrzebowałam ich tak samo jak ich nienawidziłam. Bardzo. Nie miałam żadnej nadziei. Oczywiście, oni o tym wiedzieli. Starali się z całych sił,
żeby doprowadzić mnie do takiego stanu, żeby uzależnić mnie od działki kokainy. Na domiar złego, śmiertelnie mnie przerazili, strzelając w skroń młodej dziewczynie na moich oczach. Przebrnęłam przez tamte dni, tygodnie, miesiące, które niczym się od siebie nie różniły — mężczyźni i narkotyki, więcej narkotyków i więcej mężczyzn. Życie odpływało ze mnie powoli jak woda w brudnym brązowym kanale, zmierzająca w stronę Morza Północnego. Ilu mężczyzn płaciło po sto pięćdziesiąt guldenów za kilka minut surowej, egoistycznej przyjemności? Nie umiałabym powiedzieć. Zanim zdążyłam o tym pomyśleć, policzyć, nie byłam już w stanie tego zrobić. Ile kryształów cracku, ile kresek koki wzięłam? Ile jointów mocnej, uspokajającej marihuany wypaliłam? Nie byłabym w stanie zliczyć. Rzecz jasna, ktoś to zrobił — w Amsterdamie nie ma nic za darmo, a już na pewno nie w Dzielnicy Czerwonych Latarni. I płaciłam rachunek — rachunek za narkotyki, które zamulały mi umysł, kiedy sprzedawałam swoje ciało w odrapanej witrynie oświetlonej neonem przy kanale — płaciłam go, znowu się sprzedając. Błędne koło. Zataczałam je dziesięć, piętnaście razy dziennie, siedem dni w tygodniu. Nie, z tego piekła nie było ucieczki. Aż do chwili, kiedy mimo mgły uzależnienia i rozpaczy dostrzegłam nikłą szansę i jakimś cudem znalazłam odwagę, by się jej uchwycić. Aż do dnia, kiedy moje nogi niosły mnie coraz dalej, kiedy mój umysł krzyczał ze strachu. Aż do chwili, kiedy — chyba po raz pierwszy w życiu — ktoś przyszedł mi z pomocą i stanął przy mnie, nie dlatego, że czegoś chciał, ale z ludzkiej
przyzwoitości. To był początek mojego powrotu z piekła — ten pierwszy akt nieegoistycznej dobroci. Ale gdybym wtedy wiedziała, ile ta podróż potrwa i jak trudna to będzie droga, czy znalazłabym siłę, żeby ją rozpocząć? Szczerze mówiąc, nie wiem.
Poniedziałkowe dziecko Urodziłam się w poniedziałek, 26 stycznia 1976 roku w Szpitalu Królowej Elżbiety w Gateshead. Poniedziałkowe dziecię urodą jaśnieje, mówi stary wierszyk, a ja miałam tyle szczęścia, że odziedziczyłam urodę po matce. Była — i nadal jest — drobną kobietą o gęstych ciemnych kręconych włosach i dużych brązowych oczach, z których bije łagodność i dobroć. Teraz ma pięćdziesiąt lat, ale wygląda tak młodo, że można by ją wziąć za moją starszą siostrę. Za to mój ojciec to całkiem inna historia. Jak powiedziałam, miałam szczęście. Byłam drugim dzieckiem w rodzinie. Brat był ode mnie starszy o osiemnaście miesięcy, a siostra o siedem lat młodsza. Mieszkaliśmy wszyscy w domku na jednej ze specyficznych tarasowych ulic, które wykorzystuje się dzisiaj do kręcenia dramatów z okresu I wojny światowej. Gateshead w 1976 roku było brudnym, zaniedbanym miasteczkiem, przyklejonym do południowego wybrzeża rzeki Tyne i raczej przyćmionym przez swojego większego
brata, Newcastle, które leżało po drugiej stronie rzeki. Kiedy byłam mała, sprawdziłam historię miasteczka w książce. Było zamieszkane od czasów Rzymian, a nazwa Gateshead miała oznaczać „początek drogi (Rzymian)”. Dalsza historia miasta nie jest szczególnie pociągająca. Urodziło się w nim kilka średniej sławy gwiazd piłkarskich, przemysłowiec dziwak z czasów wiktoriańskich i kobieta, która stała się gwiazdą filmów porno w Hollywood. Przez Gateshead przewinęły się dwie bez wątpienia sławne osoby, które publicznie podzieliły się później swoimi wrażeniami. W XVIII wieku doktor Johnson opisał miasteczko jako „brudną czarną uliczkę wychodzącą z Newcastle”. Prawie dwieście lat później J.B. Priestley oznajmił, że „żadna prawdziwa cywilizacja nie mogłaby stworzyć takiego miasta”, dodając, dla lepszego wyobrażenia, że wydawało się zaprojektowane przez „wroga rasy ludzkiej”. Większość życia spędziłam w Gateshead i w sąsiedztwie. Od tamtej pory niewiele się tam zmieniło i pewnie nigdy się nie zmieni. Mój tata był drobnym miejscowym przedsiębiorcą, właścicielem dwóch chłodni i restauracji. Ale pamiętam też, że był przedstawicielem handlowym i podróżował po całym północnym wschodzie. Nie mam pojęcia, co sprzedawał i nie dane mi było wiele o niego pytać. Mama przez większość życia zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem naszej trojki, ale czasami pracowała na nocną zmianę w miejscowej fabryce. Tata zwykle zabierał nas i pakował do samochodu w środku nocy, żeby po nią jechać. Finansowo wiodło nam się nieźle. W odróżnieniu od wielu mieszkańców miasteczka, tata zawsze dbał o to, żeby domy,
w których mieszkaliśmy, były naszą własnością. Nie wynajmowaliśmy ich. Mieszkaliśmy w ładnych dzielnicach, zawsze mieliśmy mnóstwo jedzenia i nigdy nie brakowało nam zabawek ani ubrań. W Gateshead plasowaliśmy się dzięki temu w klasie średniej. Jako dzieci trzymaliśmy się razem i byliśmy bezgranicznie oddani mamie. Łączyła mnie z nią szczególnie blika więź, przypuszczam, że po części dlatego, że byłam jej pierwszą córką, a jak wiadomo, matkę i jej pierwszą córeczkę łączy coś wyjątkowego. Uwielbiałam być tak blisko mamy i uwielbiałam to, że wobec obojga rodzeństwa odgrywałam rolę starszej siostry, chociaż brat w rzeczywistości był starszy ode mnie. Na pierwszy rzut oka musieliśmy sprawiać wrażenie szczęśliwej rodzinki. Troje żywych, rezolutnych dzieci, ładna, kochająca mama i ojciec pracujący na okrągło, żeby niczego nam nie brakowało. Jednak w czterech ścianach naszego domu wyglądało to zupełnie inaczej. Tata, z pozoru dobry ojciec z klasy średniej, był brutalnym, złym człowiekiem, zwłaszcza po kieliszku. Okładał mamę pięściami, rzucał w nią przedmiotami, nawet ją ciął. Raz rzucił w nią butelką mleka — taką starą, szklaną, jaką każdy dostawał co rano na naszej ulicy. Rozcięła jej twarz tak paskudnie, że musiała jechać do szpitala, żeby założyli jej szwy. Tata uparł się, że sam ją tam zawiezie, chociaż był pijany jak bela — więc znowu wpakował nas, dzieciaki, do samochodu w środku nocy i zabrał ze sobą. Byliśmy przerażeni. Krzyczeliśmy, kiedy samochód jechał zygzakiem po ulicach Gateshead, ale tata był zbyt pijany,
żeby nas usłyszeć. Kiedy nasze wrzaski w końcu przebiły się przez jego zamroczenie, jego reakcja była typowa. — Do jasnej cholery, zamknijcie się! Zamknijcie się albo się tam do was przejdę i sam was uspokoję! Zamknęliśmy się. Widzieliśmy wystarczająco dużo przykładów brutalności ojca i wiedzieliśmy, że nie zawahałaby się. Zatrzymałby samochód na środku drogi i spełnił swoją groźbę. Dorastając, przekonywałam się, co tak naprawdę kryje się w moim ojcu pod maską odnoszącego sukcesy miejscowego biznesmena. Tak naprawdę był bydlakiem. Pieniądze, którymi cały czas obracał, nie zawsze należały do nas. Okradał ludzi i często w drzwiach naszego domu pojawiali się ludzie — wielcy faceci, nierzadko przerażający — którzy szukali taty i żądali pieniędzy, które podobno był im winien. My, dzieciaki, dobrze wiedzieliśmy, jak ich spławiać. — Oj, tata jest teraz za granicą. Nie, nie mam pojęcia, kiedy wróci. Może mama wie, ale gdzieś wyskoczyła. I odchodzili, czasami mamrocząc coś pod nosem, czasem wygrażając. Aż do następnego razu. Niełatwo się dorastało, wiele razy jako dzieci obawialiśmy się zasnąć. Baliśmy się, że ktoś zacznie walić do drzwi, usiłując za wszelką cenę dostać się do środka i odzyskać pieniądze, które byliśmy mu winni. Miało to jednak jeden pozytywny skutek — cała nasza trójka była bardzo ze sobą zżyta, jak sądzę, zjednoczona przeciwko wspólnemu wrogowi. A w miarę jak dorastaliśmy, nasza więź z mamą stawała się coraz silniejsza — brała na siebie prawie wszystkie wybuchy złości ojca i musiała na co dzień radzić
sobie ze skutkami jego oszustw i zdrad. Gateshead nie jest wielkim miastem, a plotkarze nie trzymają języka za zębami. Wychodzenie za próg ze świadomością, co ludzie gadają o tych „cholernych Forsythach” za jej plecami, musiało być dla niej piekłem. Zgadza się, summa summarum tata był w pewnym stopniu ryzykantem. Zawsze uchylał się, chował i balansował, na głowie mamy zostawiając to, żeby zrobić po nim porządek. I potrafił być niewiarygodnie gruboskórny. W któreś Boże Narodzenie miał składać domek dla lalek, który kupił pod choinkę mojej młodszej siostrze, ale nie można było liczyć na to, że zostanie w domu i to zrobi. Mamie zależało, poprosiła, żebyśmy poszli go szukać. I w końcu go znaleźliśmy. Siedział sobie przy piwie i patrzył na striptizerki, które zrzucały z siebie ubrania dla starych, obleśnych facetów takich jak on. Wesołych świąt, tato. I zgadza się, był brutalny, zawsze gotowy wyskoczyć z pięściami i skrzywdzić tych ludzi, których powinien kochać. Ale nie to było najgorsze. Gdzie tam. Przypuszczam, że gdyby chodziło tylko o pieniądze albo przemoc i nieustające wrażenie, że żyjemy na zboczu wulkanu, który może w każdej chwili wybuchnąć i zalać nas, dzieci, gorącą lawą, nie pałałabym do niego taką nienawiścią. Bo nienawidzę taty i boję się go do dzisiaj. Był złodziejem i dręczycielem. I pedofilem. Odkąd skończyłam trzy lata, tata wykorzystywał mnie seksualnie. Kazał mi robić odrażające rzeczy, które — jak myślę — sprawiały mu ogromną przyjemność, a mnie potwornie raniły, przez całe dzieciństwo. Czasami działo się to w łóżku. Przychodził do mojego łóżka albo nawet kazał się
zadowalać w tym, które dzielił z mamą. Czasami działo się to w wannie. Tata często wyrywał się, żeby wykąpać mnie przed snem, żeby — jak mówił — dać mamie trochę odsapnąć. Oj, jakim troskliwym człowiekiem był ten mój tata. Nie mogę sobie przypomnieć, jak ani kiedy to się właściwie zaczęło. Co może pamiętać trzylatka? Ale dobrze pamiętam potworne uczucie strachu — strachu, który ściskał mi pierś i brzuch, pozbawiał tchu, przyprawiał o mdłości i zawroty głowy — kiedy wiedziałam, że tata zaraz zacznie mnie dotykać. Nazywał to naszym małym sekretem. Coś, co robią wyjątkowe małe dziewczynki ze swoimi tatusiami, bo ich kochają. Jeszcze dzisiaj z trudem zmuszam się, żeby napisać to zdanie. Co za okropność i perwersja mówić dziecku w ten sposób o miłości. Co za potworna i egoistyczna metoda wynaturzania czegoś pięknego w coś brzydkiego i brutalnego. Ile razy leżałam w nocy w łóżku i słyszałam, że wchodzi po schodach? Ile razy wiedziałam, że idzie do mnie? Ile razy chowałam się pod kołdrą i udawałam, że łóżko jest zamkiem z mocnymi, wielkimi murami, które będą przeszkodą dla zła, i próbowałam zapanować nad strachem, który we mnie wzbierał? Ile razy z całych sił zaciskałam powieki, leżałam nieruchomo, udając, że śpię, tak przerażona, że bałam się nawet oddychać? Oczywiście to nigdy niczego nie zmieniło. Jeżeli tata mnie chciał, nie miał zamiaru pozwolić mi spać. Więc czułam jego ciężar na brzegu łóżka, słyszałam jego oddech i czułam w nim alkohol i papierosy, kiedy się nade mną pochylał. A potem jego ręce wsuwały się pod kołdrę,
naruszając bezpieczny teren mojego zamku, a ja czułam wielkie, szorstkie palce dorosłego w miejscach, w których dziecko nigdy nie powinno ich czuć. W miarę jak dorastałam, tata posuwał się coraz dalej, dostosowując się — tak mu się chyba wydawało — do mojego rozwoju. Już mnie nie dotykał, teraz to ja musiałam dotykać jego. Dotykanie zmieniło się w głaskanie z jego nieuniknionym kłopotliwym skutkiem. Przez cały czas był to nasz mały sekret. Coś tak wyjątkowego, że nikt inny nie byłby w stanie tego zrozumieć, więc lepiej nikomu nie mówić. Kiedy się zorientowałam, że to jest złe? Kiedy mnie olśniło, że tatusiowie z córeczkami tego nie robią — normalni tatusiowie i córeczki? Chyba kiedy włożył mi go do ust. Na pewno wiedziałam to, zanim wepchnął go we mnie. No dobrze, wiedziałam. Wiedziałam, że to po prostu kolejny sposób, w jaki mój kochany tata z radością mnie rani. Nie wpychał we mnie jedynie palców i penisa. Wkładał mi też do środka noże albo nożyczki. Czasami mnie raniły i krwawiłam. Ale oczywiście nikt nie widział ran, bo miałam je wewnątrz. Ze skaleczoną tkanką jest tak, że rośnie i rośnie, okalając uszkodzenie ochronną warstwą zrogowaciałej skóry. Na moich cielesnych ranach tworzyły się strupy, a ja znalazłam sposób na to, jak radzić sobie z psychicznym bólem. Z kochającego, beztroskiego dziecka, starszej siostry dla rodzeństwa, tak bardzo zżytej z matką, stałam się dziewczynką, która sprawia kłopoty i z którą ciężko wytrzymać. Dostawałam przerażających napadów histerii tak, że
bano się do mnie podejść, a wszelkie próby uspokojenia mnie kończyły się fiaskiem. Wrzeszczałam, krzyczałam, a kiedy płomienie złości się wypalały, wycofywałam się do mojego małego świata milczenia i dąsów. Czy mama zorientowała się, czym spowodowane były te nagłe i brutalne zmiany? Zawsze wydawało mi się, że musiała wiedzieć. Pewnego razu znalazłam list, który zaczął do niej pisać tata o tym, jak bardzo mu przykro, że mi to wszystko robi. Ale mama twierdzi, że nie wiedziała i że bała się go tak samo, jak ja. Jestem w stanie w to wierzyć. Widziałam ślady przemocy na jej twarzy zbyt wiele razy, żeby w to wątpić. Ale nie chodziło tylko o fizyczne rany, jakie zadawał tata, takie jak siniaki, które pokrywały jej ciało. Nie chodziło też o potworne blizny na psychice wywołane tym, że dorastałam jako zabawka seksualna dorosłego. Najgorszym w tym wykorzystywaniu — czymś, czego nigdy mu nie wybaczę — jest to, że rozbił naszą rodzinę. Na zawsze. Każde seksualne wykorzystywanie powoduje w dziecku głębokie i długotrwałe szkody, ale do wyjątkowo okropnych należy wykorzystywanie przez kogoś, kto powinien się o ciebie troszczyć i cię kochać. Wywołuje to zjadliwie niszczące skutki dla każdego kolejnego związku. Poznałam setki kobiet, które były molestowane przez ojców i każda opowiada tę samą historię o tym, że w końcu zaczynają obwiniać matki za to, że nie zdołały ich ochronić. Powiedziałam mamie, że jej wierzę, kiedy zapewniała, że nie miała pojęcia, że tata mnie molestuje i zapewniłam ją, że to już przeszłość, że się nie liczy. Ale, jeżeli mam być szczera, to, co zrobił tata, rozdzieliło nas na większą część życia.
Dlaczego wybrał mnie? Nigdy nie tknął mojej młodszej siostry i — chociaż bił brata, czasami dość mocno — jego też nigdy seksualnie nie wykorzystywał. Co takiego w sobie miałam, że go do tego skłoniło? Zawsze chciałam wiedzieć. I pewnego dnia tata mi powiedział… Oczywiście w typowy dla siebie, czarujący sposób. — Nie jesteś moją córką! — wykrzyczał. — Jesteś kogoś innego, bękarcie! Od tamtego dnia to był powód seksualnego wykorzystywania, bicia, kopania… wszystkiego, czym mnie dręczył. Czy to prawda? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Mama zaklina się, że to bzdura, że wszyscy troje jesteśmy jego dziećmi. Ale nawet gdyby to była prawda, to nie powód, żeby robić coś takiego małej dziewczynce. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla seksualnego wykorzystywania dziecka, własnego ani cudzego. Seks jest dla dorosłych, nie dla dzieci. Wiele się dowiedziałam na temat tego, jaki wpływ na dzieci mają podobne przeżycia. O niektórych rzeczach przekonałam się w bolesny sposób na własnej skórze, reszty dowiedziałam się z książek albo z rozmów z ludźmi, którzy to rozumieją. Często dzieje się tak, że umysł stara się zablokować tyle bolesnych wspomnień, ile tylko jest w stanie. Może właśnie dlatego pamiętam tylko niektóre rzeczy, które robił tata. Może też właśnie dlatego nikt nie widział, co się działo. To wszystko zaczęło się na początku lat osiemdziesiątych. Wtedy o pedofilii nie mówiło się za dużo. Nawet kiedy wybuchła afera z wykorzystywaniem dzieci w Cleveland w
Middlesbrough w 1987 roku. Dwoje lekarzy pediatrów wywołało falę protestów w całym kraju, kiedy w ciągu zaledwie trzech miesięcy zdiagnozowali skutki wykorzystywania seksualnego u stu trzydziestu jeden dzieci. Media oszalały, a politycy jeździli po całym północnym wschodzie. Gazety i telewizja podawały informacje o dzieciach siłą odbieranym niewinnym rodzicom i obwiniały pracowników opieki społecznej i lekarzy. Zaczęły nawet sugerować, że ze względów bezpieczeństwa lepiej, żeby rodzice nie przytulali dzieci i żeby mężczyźni nie kąpali synów i córek. Że „socjalni” mogą przyjść i odebrać dzieci, jeżeli się o tym dowiedzą. Lekarze i pracownicy opieki społecznej zapewniali, że to bzdury i że istnieją niepodważalne dowody na molestowanie. Ale ich głosy nie miały siły przebicia — wszyscy mówili tylko o niewinnych rodzicach. Cleveland leży niecałe siedemdziesiąt kilometrów na południe od Gateshead. Miałam jedenaście lat, kiedy ta sprawa stała się głośna. Oczywiście o niczym nie miałam pojęcia. Ale tata robił mi te rzeczy już wtedy od wielu lat i dobrze wiedziałam, jak to jest być małą dziewczynką wykorzystywaną seksualnie przez dorosłego mężczyznę. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego inni nie widzieli, jaką krzywdę mi wyrządza. Myślałam, że nauczyciele w szkole coś zauważą i że przyjdą do nas i powiedzą tacie, żeby przestał. Ale tak się nie stało. Może z powodu afery w Cleveland, dosłownie kilkadziesiąt kilometrów dalej, nauczyciele i pracownicy opieki społecznej bali się, że zaczną dostawać wrogie, pełne nienawiści listy, podobnie jak lekarze z Cleveland. Nie wiem, jaka była przyczyna. W każdym razie nikt się nie odezwał, a ja dalej byłam małą
niewolnicą taty. W szkole podstawowej wydawałam się cichym, samotnym dzieckiem. Mama mówi, że miałam koleżanki, jak każda dziewczynka, że przychodziły na herbatę albo nocowały u nas w domu. Ale ja nie pamiętam, żebym miała koleżanki ani żebym z kimkolwiek rozmawiała. Już w wieku siedmiu lat wiedziałam, że jestem inna, przez to, co robił ze mną tata. Pamiętam, iż myślałam, że nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek spał w moim pokoju, bo to, co się tam działo, musiało pozostać tajemnicą. Nie wydaje mi się, żeby ktoś w szkole zwracał na mnie większą uwagę, mimo że zachowywałam się coraz gorzej, a moja zmienność nastrojów się pogłębiała. Nauczyciele czasami pytali mnie, co się ze mną dzieje, ale nigdy nie odezwałam się do nich słowem. I chyba nikt nie drążył tematu. Nagle, kiedy miałam jedenaście lat, coś się stało. Przestałam chodzić. Było to zupełnie nagłe. Jednego dnia chodziłam jak wszyscy inni, następnego — moje nogi nie były w stanie się ruszyć. Mama od razu zabrała mnie do szpitala — temperatura zaczęła mi rosnąć i dostałam dreszczy. Kiedy badali mnie lekarze, zapadałam w śpiączkę i się z niej wybudzałam. W szpitalu spędziłam prawie cztery tygodnie. Schudłam przeraźliwie. Straciłam kilkanaście kilogramów w bardzo krótkim czasie i wyglądałam jak szkielet. Trzeba było wielkiego wysiłku pielęgniarek i lekarzy, żebym wyzdrowiała. Musieli nauczyć mnie chodzić od nowa, jakbym była dzieckiem. Musiałam ćwiczyć o kulach, potem tylko z jedną, wolną ręką, chwytając się wszystkiego, na co udało mi
się trafić. Długo wracałam do siebie. I w dalszym ciągu nikt nie potrafił powiązać ze sobą faktów i nie zorientował się, co było przyczyną problemu. Nawet kiedy przyszedł mnie odwiedzić tata i — z tego, co opowiadała mi mama — wyraźnie się skrzywiłam, kiedy wszedł na salę. Nawet wtedy nikt nie wpadł na to, co było oczywiste jak dwa razy dwa, nie mówiąc już o tym, żeby doliczyć się, że to cztery. Spoglądając wstecz, mam ochotę krzyknąć do tych wszystkich lekarzy i pielęgniarek: „Patrzcie, nie widzicie?! Ta dziewczynka jest wykorzystywana! Robi jej to tata. To dlatego nie może chodzić, schudła i do nikogo się nie odzywa”. Ale tak właśnie jest z perspektywą czasu — wszystko wydaje się oczywiste. W końcu wypisali mnie do domu. Do mamy i taty, do wszystkiego, co na mnie tam czekało. Czy tata przestał? Choć na chwilę? Nie wiem. To jedno ze wspomnień, które mój umysł wymazał. Pamiętam za to, że na swój cudowny sposób powitał mnie w domu — kiedy kuśtykałam, cały czas niepewnie czując się na nogach, przestraszona, że upadnę, mój wspaniały tata kopał mnie po nogach, usiłując mnie przewrócić. A żebym czuła się zupełnie wyjątkowo, nazywał mnie bękartem. Znowu.
Kogo to obchodzi? Mama w końcu zostawiła tatę, kiedy miałam jedenaście lat. Zaczynałam właśnie gimnazjum — St. Leonard’s w Gateshead, kiedy zabrała naszą trójkę, wpakowała do samochodu i odjechaliśmy. Była to ucieczka dla nas wszystkich — od brutalnego, złego człowieka. Ale tylko ja wiedziałam, od czego tak naprawdę uciekamy. Mama miała wujka, który mieszkał w Szkocji. Troon leży prawie trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Gateshead, zagubione na południowym wybrzeżu Szkocji, tuż nad Glasgow. Wujek mamy był dobrym, miłym człowiekiem. Jego dom stał na plaży bardzo blisko słynnego pola golfowego Royal Troon. Był właścicielem fabryki i nie cierpiał na brak pieniędzy. Miał kilka koni wyścigowych. Może je nawet hodował — nie pamiętam dokładnie — i w każdy weekend zabierał nas na wyścigi, żebyśmy przyglądali się jego koniom. Czasami dawał nam pieniądze, żebyśmy na nie postawili. Uwielbiałam te konie. Był tam jeden źrebak, którego pomagałam ujeżdżać — obcowanie z takim pięknym,