O książce
JAK DALEKO MOGŁABYŚ SIĘ POSUNĄĆ, ŻEBY ZNALEŹĆ SIĘ NA
SZCZYCIE?
ZAWARŁABYŚ PAKT Z DIABŁEM?
Charlotte Silver jest gotowa to zrobić. Po zaprzepaszczeniu szansy na
Wimbledonie postanawia podpisać umowę z bezwzględnym osobistym trenerem
Toddem Feltnerem i trafia na sam szczyt tenisowego Olimpu. Do świata stylistów
i mody, specjalistów od wizerunku, eleganckich przyjęć, randek
z hollywoodzkimi gwiazdami.
Przestaje być miłą, dobrą dziewczyną. Bo przecież mili, dobrzy ludzie nie
wygrywają. Staje się celebrytką śledzoną przez żądnych skandali paparazzich,
która nie zawsze stosuje się do zasad fair play… zarówno na korcie, jak i poza
nim.
Ale im bliżej jest celu, który chciała osiągnąć, tym częściej zastanawia się, czy
cena, którą płaci za sukces, nie jest za wysoka?
Z Wimbledonu na Karaiby. Z Los Angeles na pokład luksusowego jachtu
pływającego po Morzu Śródziemnym. Z Paryża do Melbourne... Lauren
Weisberger zabiera czytelnika w oszałamiającą podróż do świata, w którym
toczy się gra o wysokie stawki. I nikt nie gra uczciwie.
Lauren Weisberger
Absolwentka Cornell University, przez blisko rok była asystentka Anny Wintour,
szefowej amerykańskiej edycji popularnego magazynu mody „Vogue”.
Błyskotliwy debiut powieściowy Weisberger, Diabeł ubiera się u Prady, podbił
serca czytelników na całym świecie. Nie mniejszym hitem okazała się też
ekranizacja powieści z Meryl Streep i Anne Hathaway. Lauren Weisberger jest
także autorką książek: Portier nosi garnitur od Gabbany, W pogoni za Harrym
Winstonem, Ostatnia noc w Chateau Marmont i Zemsta ubiera się u Prady.
W 2018 r. w Polsce ukazała się najnowsza powieść Weisberger, Gra singli.
Tej autorki
DIABEŁ UBIERA SIĘ U PRADY
PORTIER NOSI GARNITUR OD GABBANY
W POGONI ZA HARRYM WINSTONEM
OSTATNIA NOC W CHATEAU MARMONT
ZEMSTA UBIERA SIĘ U PRADY
GRA SINGLI
oraz
AMERYKAŃSKIE DZIEWCZYNY POSZUKUJĄ SZCZĘŚCIA
(współautorka)
Dla Sydney, Emmy, Sadie i Jacka
Kocham was wszystkich
1
nie tylko truskawki z bitą śmietaną
WIMBLEDON, CZERWIEC 2015
Nie co dzień kobieta w średnim wieku, uczesana w kok i ubrana w fioletową
garsonkę z poliestru, każe ci podkasać spódnicę. Mówiła szybko, starannie
artykułując słowa. Angielka w każdym calu. Poważna i konkretna.
Charlie spojrzała na swoją trenerkę, Marcy, uniosła rąbek plisowanej białej
spódniczki i czekała.
– Wyżej, proszę.
– Daję pani słowo, że na dole wszystko w porządku – powiedziała Charlie
najuprzejmiej, jak tylko mogła.
Kobieta zmrużyła oczy i bez słowa świdrowała ją stalowym spojrzeniem.
– Do samej góry, Charlie – przykazała Marcy surowo, chociaż było oczywiste,
że powstrzymuje się od uśmiechu.
Charlie podciągnęła spódniczkę, odsłaniając białe spodenki z lycry.
– Nie mam majtek, ale spodenki są dwuwarstwowe. Bez względu na to, jak się
spocę, nie zrobię z siebie widowiska.
– Bardzo dobrze, dziękuję. – Kobieta sporządziła notatkę w brulionie. – Teraz
koszulka, proszę.
Charlie przyszło na myśl kilka żartobliwych komentarzy – to jak wizyta
u ginekologa, tylko w stroju treningowym; nikomu nie pokazuję bielizny na
pierwszej randce, i tak dalej – ale się pohamowała. Ludzie z obsługi turnieju byli
serdeczni i uprzejmi dla niej i całej jej ekipy, nikt jednak nie mógłby ich posądzić
o nadmiar poczucia humoru.
Podciągnęła koszulkę tak wysoko, że zasłoniła prawie całą twarz.
– Biustonosz sportowy jest z tego samego materiału. Zupełnie nieprzejrzysty.
– Tak, widzę – mruknęła kobieta w garsonce z poliestru. – Ale na dole jest
kolorowy pasek.
– Gumka? Jest jasnoszara. Nie jestem pewna, czy można to uznać za kolor –
powiedziała Marcy. Jej głos brzmiał spokojnie, ale Charlie usłyszała w nim nutkę
rozdrażnienia.
– Tak, ale muszę sprawdzić. – Kobieta z małej saszetki, którą nosiła na pasku,
wyjęła żółtą miarę krawiecką i ostrożnie opasała nią klatkę piersiową Charlie.
– Skończyłyśmy? – zapytała Marcy z już wyraźną irytacją.
– Prawie. Panno Silver, czapka, opaski na nadgarstki i skarpetki są do
przyjęcia. Jest tylko jeden problem – oznajmiła kobieta i zacisnęła usta. – Buty.
– Co z butami? – zapytała Charlie. Ludzie z Nike do znudzenia zapewniali, że
– Co z butami? – zapytała Charlie. Ludzie z Nike do znudzenia zapewniali, że
jej obuwie zostało dostosowane do rygorystycznych wymogów Wimbledonu. Jej
zwykłe ubrania w żywych kolorach zamieniono na białe: nie kremowe, nie
barwy kości słoniowej, nie w odcieniu złamanej bieli, ale idealnie białe. Skóra na
noskach butów była śnieżnobiała. Sznurowadła były białe, białe, białe.
– Pani buty. Prawie cała podeszwa jest różowa. To naruszenie przepisów.
– Naruszenie? – rzuciła z niedowierzaniem Marcy. – Boki, tył, wierzch są
zupełnie białe, zgodnie z przepisami. Logo Nike jest nawet mniejsze, niż powinno
być. Nie może pani robić problemu z powodu podeszew!
– Niestety, kolorowe wstawki tej wielkości są niedopuszczalne, nawet na
podeszwach. Zasadą jest pasek szerokości centymetra.
Charlie z paniką oczach popatrzyła na Marcy, a ta uniosła rękę.
– Co w takim razie pani proponuje? Ta młoda dama ma wystąpić na korcie
centralnym za niespełna dziesięć minut. Czy pani chce powiedzieć, że ma grać
bez butów?
– Oczywiście, musi mieć buty, ale zgodnie z zasadami, nie te.
– Dziękuję za wyjaśnienie – warknęła Marcy. – Dalej same się wszystkim
zajmiemy. – Chwyciła Charlie za rękę i pociągnęła w kierunku jednej
z prywatnych sal treningowych na tyłach szatni.
Widząc wytrąconą z równowagi trenerkę, Charlie czuła się jak w samolocie,
który właśnie wpadł w turbulencje. Kiedy spoglądasz na stewardesy, szukając
u nich pokrzepienia, robi ci się niedobrze, gdy zauważasz, że one też są
spanikowane. Marcy trenowała ją od piętnastego roku życia, czyli od dnia, kiedy
Charlie prześcignęła ojca i on już nie mógł niczego więcej jej nauczyć. Została
wybrana oczywiście z uwagi na talent trenerski, ale również dlatego, że była
kobietą: mama Charlie kilka lat wcześniej zmarła na raka piersi.
– Zaczekaj tutaj. Porozciągaj się, zjedz banana i nie myśl o tym, co się
wydarzyło przed chwilą. Skup się na tym, jak punkt po punkcie rozmontować grę
Atherton. Wrócę za minutkę.
Zbyt zdenerwowana, żeby usiąść, Charlie krążyła po pokoju i próbowała
rozciągać mięśnie łydek. Czy już się napinają? Nie, to niemożliwe. Do sali zajrzała
rozstawiona z numerem czwartym Karina Geiger, masywna jak lodówka
i w związku z tym mająca niefortunne, ale używane raczej bez złośliwości
przezwisko Wielka Niemka.
– Grasz na centralnym, zgadza się? – zapytała.
Charlie skinęła głową.
– Tam jest istny dom wariatów – zadudniła dziewczyna z silnym niemieckim
akcentem. – Książę William i książę Harry siedzą w loży królewskiej. Z Camillą, co
jest dość niezwykłe, bo, moim zdaniem, nie za bardzo się lubią. Księcia Karola
i księżnej Kate na ma.
– Naprawdę? – zapytała Charlie, chociaż już o tym wiedziała. Jakby pierwsza
w karierze gra na korcie centralnym w Wimbledonie była niewystarczająco
stresująca, miała grać z Brytyjką. Alice Atherton zajmowała dopiero pięćdziesiąte
trzecie miejsce w rankingu, ale była młoda i okrzyknięto ją następną Nadzieją
Wielkiej Brytanii, więc cały kraj będzie jej kibicować, licząc na to, że rozgromi
Charlie.
– Tak. Poza tym jest David Beckham, ale on jest zawsze i wszędzie. Zobaczenie
go nie jest niczym wyjątkowym. I jeden z Beatlesów… Który z nich jeszcze żyje?
Nie mogę sobie przypomnieć. Aha, i słyszałam, jak Natalia mówiła, że widziała…
– Karino? Wybacz, ale właśnie się rozciągam. Życzę powodzenia. – Charlie nie
cierpiała być nieuprzejma, zwłaszcza wobec jednej z niewielu miłych kobiet na
turnieju, lecz nie mogła ani sekundę dłużej znieść jej paplaniny.
– Ja, jasne. Powodzenia.
Karina minęła Marcy, która pojawiła się w drzwiach z dużą torbą pełną
całkowicie białych butów.
– Szybko – ponagliła, wyciągając pierwszą parę. – Te jakimś cudem są wąskie.
Przymierz.
Charlie usiadła na podłodze – czarny warkocz uderzył ją w policzek tak
mocno, że zabolało – i włożyła lewy but.
– To adidasy – zauważyła.
– Naprawdę w tej chwili mnie nie interesuje, co w Nike pomyślą o tym, że
grałaś w butach Adidasa. Niech następnym razem przygotują odpowiednie
obuwie, a żadna z nas nie będzie musiała się przejmować. Ale teraz wkładaj te,
które są najwygodniejsze.
Charlie wstała i zrobiła próbny krok.
– Włóż drugi – powiedziała Marcy.
– Nie, są za duże. Zsuwają się z pięty.
– Następne! – warknęła trenerka, rzucając jej kolejnego adidasa.
Charlie tym razem przymierzyła prawy but i pokręciła głową.
– Trochę ciasne w nosku. Już cisną najmniejszy palec. Chyba możemy owinąć
go taśmą i spróbować…
– Wykluczone. Proszę – mruknęła Marcy, rozwiązując parę butów marki K-
Swiss i kładąc je przy stopach Charlie. – Może te będą dobre.
Lewy wszedł całkiem łatwo i pasował. Charlie z nadzieją włożyła prawy
i zawiązała sznurówki. Buty były toporne i brzydkie, ale pasowały.
– Są dobre – oznajmiła, chociaż czuła się tak, jakby przywiązała do stóp cegły.
Kilka razy podskoczyła, potruchtała w miejscu i szybko śmignęła w lewo. – Ale
mam wrażenie, jakbym nosiła parę betonowych klocków. Są za ciężkie.
W chwili gdy Marcy sięgała do torby po ostatnią parę, z głośników popłynął
komunikat:
– Zawodnicy, proszę o uwagę. Alice Atherton i Charlotte Silver, proszę zgłosić
się do biura turnieju, skąd zostaną panie odprowadzone na kort. Wasz mecz
zaczyna się za trzy minuty.
Marcy uklękła i nacisnęła nosek buta.
– Zdecydowanie masz tu miejsce, chociaż nie za wiele, prawda? Sprawdzą się?
Charlie znowu podskoczyła. Buty niezaprzeczalnie były ciężkie, jednak
najlepsze z trzech par. Prawdopodobnie powinna przymierzyć tę ostatnią, lecz
gdy uniosła głowę, zobaczyła Alice w białym stroju, mijającą drzwi sali
treningowej i idącą w kierunku biura.
– Sprawdzą – odparła z większym przekonaniem, niż naprawdę czuła. Muszą,
dodała w duchu.
– Grzeczna dziewczynka. – Trenerka nie kryła ulgi. – Idziemy.
Zarzuciła na ramię wielką torbę z rakietami Charlie i ruszyła do drzwi.
– Pamiętaj, tyle rotacji, ile zdołasz. Ona zaczyna się miotać, kiedy piłki lecą
wysoko. Wykorzystaj swoją przewagę wzrostu i zmuś ją do odbierania wysokich
piłek, szczególnie bekhendem. Powoli, spokojnie i uparcie, a wygrasz. Nie musisz
używać maksimum siły ani się popisywać. Oszczędzaj się na ostatnie rundy,
rozumiesz?
Charlie pokiwała głową. Zbliżały się do biura i już czuła napinające się
mięśnie łydek. Czy coś obciera jej prawą piętę? Tak, zdecydowanie tak. Będzie
miała pęcherze, to pewne.
– Chyba powinnam wypróbować te ostatnie…
– Charlotte? – Następna kobieta z obsługi Wimbledonu, też ubrana w fioletową
garsonkę z poliestru, ujęła ją za łokieć i razem przeszły ostatnie dziesięć kroków
dzielące je od biura. – Proszę tu podpisać i… dziękuję. Panie Poole, obie panie są
gotowe do wyjścia na kort centralny.
Charlie i jej przeciwniczka na ułamek sekundy skrzyżowały spojrzenia
i skinęły do siebie głowami… na wpół skinęły. Dotychczas grały ze sobą tylko raz,
dwa lata temu w pierwszej turze Indian Wells, i Charlie pokonała ją 6:2, 6:2.
Charlie, Marcy, Alice i jej trener poszli za panem Poole’em tunelem
prowadzącym na najsłynniejszy kort tenisowy na świecie. Po obu stronach
wisiały ogromne lśniące czarno-białe zdjęcia legend tenisa, które wychodziły
z kortu centralnego jako zwycięzcy: Serena Williams, Pete Sampras, Roger
Federer, Maria Szarapowa, Andy Murray. Ściskali i całowali tradycyjne trofeum,
wyrzucali rakiety wysoko w powietrze, potrząsali pięściami. Triumfujący.
Wszyscy wygrani. Alice też zerkała z boku na bok, gdy szły w kierunku drzwi,
przez które miały wyjść na kort centralny, na główną scenę.
Mocne ściśnięcie w ramię przywołało Charlie do rzeczywistości. Wzięła od
Marcy torbę i zarzuciła ją sobie na ramię, jakby nic nie ważyła, chociaż wewnątrz
było sześć rakiet, rolka owijki, dwie butelki wody Evian, butelka gatorade, dwa
stroje na zmianę, takie same jak ten, który miała na sobie, zapasowe skarpetki,
frotki na nadgarstek, plaster na rękę i kolano, plastry z opatrunkiem, iPod,
słuchawki, dwa daszki przeciwsłoneczne, krople do oczu, banan, pudełko
emergen-C i zalaminowane zdjęcie matki, które mieszkało w zasuwanej bocznej
kieszonce, towarzysząc jej podczas każdego treningu i turnieju.
Marcy i trener Alice odeszli zająć miejsca w loży zawodników. Choć dwie
tenisistki weszły na kort jednocześnie, publiczność wyjątkowo głośno powitała
Alice, ulubienicę rodzinnego miasta. Dla Charlie nie miało znaczenia, dla kogo
przeznaczone są te wiwaty: jej puls zaczął przyśpieszać dokładnie tak samo jak
przed każdym meczem, dużym czy małym. Z tą różnicą, że tym razem czuła
w piersi falę mrowienia, nerwowy niepokój i podniecenie tak silne, że
zaniepokoiła się, czy nie dostanie mdłości. Kort centralny Wimbledonu. Pozwoliła
sobie na szybkie zlustrowanie trybun. Otaczały ją tłumy elegancko ubranych
ludzi, stojących i uprzejmie klaszczących. Pimm’s. Truskawki z bitą śmietaną.
Pastelowe garnitury i garsonki. Grała już na Wimbledonie pięć razy, ale teraz to
był kort centralny.
Te słowa rozbrzmiewały w jej głowie bez końca, gdy próbowała się
skoncentrować. Zwykłe czynności wykonywane po dotarciu do krzesełka przy
korcie pomagały jej się skupić: najpierw nonszalancko położyć torbę z rakietami,
następnie równo ustawić butelki z wodą, założyć opaskę, poprawić daszek.
Zrobiła to wszystko dokładnie w takiej samej kolejności jak zawsze, ale dzisiaj nie
mogła skupić uwagi. Dzisiaj rejestrowała cały otaczający ją szum, podczas gdy
wszystko powinno zniknąć w tle: prezenterka powtarzająca do kamery nazwisko
jej przeciwniczki, komentator meczu przedstawiający sędzię główną, a przede
wszystkim zsuwające się skarpetki, co nigdy się nie zdarzyło, kiedy nosiła własne
buty. Doświadczenie jej podpowiadało, że nic z tego nie jest szczególnie dobrym
znakiem – utrata kontroli myśli przed rozpoczęciem gry zwykle nie kończy się
dobrze – ale po prostu nie mogła zablokować wszystkich tych bodźców.
Rozgrzewka zlała się w jedną smugę. Charlie mechanicznie odbierała
forhendy i bekhendy Alice, posyłała jej woleje i uderzenia znad głowy. Później
wypróbowały kilka serwisów. Alice wyglądała na rozluźnioną i zadowoloną, jej
szczupłe nogi poruszały się płynnie po korcie; smukły, chłopięcy tułów skręcał się
bez wysiłku, gdy sięgała do piłki. Samo obserwowanie jej sprawiało, że Charlie
spinała się coraz bardziej. Chociaż formalnie rzecz biorąc, nowe buty były dobre,
bolały ją podbicia stóp, a na prawej pięcie już zaczynał się robić bąbel. Co chwilę
zmuszała się do powrotu do chwili obecnej, do naturalnego podniecenia, które
czuła za każdym razem, gdy uderzała piłkę tak, że wirowała i spadała dokładnie
w zamierzonym przez nią miejscu. A potem nagle rozpoczęły grę. Przegrała rzut
monetą i jej przeciwniczka zdecydowała się na serwis. Bo przecież rzucili
monetę, prawda? Tak, pomyślała. Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć
szczegółów? Szust! Piłka zaświszczała przy jej ramieniu jak kula. Charlie nie
miała szans jej dosięgnąć. As serwisowy. Pierwszy punkt dla Alice. Widzowie
krzyczeli tak szaleńczo, jak tylko pozwalała na to brytyjska etykieta.
Po czterech minutach i trzydziestu sekundach Alice wygrała pierwszego gema.
Charlie mogła się pochwalić zaledwie jednym punktem, i to tylko dlatego, że Alice
popełniła podwójny błąd serwisowy. Skup się! – wrzasnęła w duchu. Mecz
dobiegnie końca, zanim się obejrzysz, jeśli się, cholera, nie pozbierasz! Chcesz dać
plamę na korcie centralnym Wimbledonu, nawet nie próbując walczyć? Tylko
ofiara losu tak by zrobiła! Ofiara! Ofiara! Ofiara!
Te nieme wrzaski i przekleństwa podziałały. Charlie bezbłędnie serwowała
i przełamała serwis Alice. Prowadziła 2:1 i zaczynała się uspokajać.
Przyprawiający o mdłości strzał adrenaliny, która ją nękała przed meczem,
przeszedł w relaksujący stały potok. Już nie czuła irytacji z powodu zsuwających
się skarpet, widoku znajomych twarzy w loży królewskiej ani słuchania
kulturalnych oklasków i cichych okrzyków nadzwyczaj cywilizowanej brytyjskiej
publiczności. Nie istniało nic poza jej rakietą i piłką i liczyło się tylko to, jak te
dwa elementy ze sobą współpracują, punkt po punkcie, gem po gemie,
energicznie, potężnie i celowo.
Charlie wygrała pierwszego seta 6:3. Kusiło ją, żeby sobie pogratulować, ale
z doświadczenia wiedziała, że do końca meczu jest jeszcze daleko. W ciągu
dziewięćdziesięciu sekund podczas zmiany stron spokojnie napiła się wody,
biorąc małe, odmierzone łyki. Nawet to wymagało wewnętrznej dyscypliny – jej
całe ciało spazmatycznie domagało się wielkich, zimnych haustów – ale się
kontrolowała. Kiedy się nawodniła i zjadła trzy kęsy banana, przetrząsnęła torbę
i wyjęła zapasową parę skarpetek. Były identyczne jak te, które miała na nogach,
i chociaż nie było powodu wierzyć, że będzie się w nich czuła inaczej,
postanowiła spróbować. Kiedy ściągnęła te stare, zobaczyła, że jej stopy
wyglądają koszmarnie: nabrzmiałe, opuchnięte, czerwone. Oba najmniejsze palce
były zakrwawione, a skóra na piętach zwisała w luźnych pęcherzach. Zsiniały jej
kostki od sztywnego zapiętka. Bolały ją całe stopy, jakby przejechał po nich walec.
Miała wrażenie, że nowe skarpetki są z papieru ściernego, a wsunięcie
zmaltretowanych stóp w buty wymagało nieziemskich wprost pokładów
wytrzymałości. Ból przeszywał palce, pięty, kostki i podbicia, także kości
śródstopia, które do tego momentu wcale nie bolały. Charlie zmusiła się, żeby
ściągnąć i zawiązać sznurówki, i w chwili, gdy to zrobiła, sędzia główna ogłosiła
koniec przerwy. Zamiast, rozluźniona i chętna do walki, żwawo pobiec na linię
końcową Charlie szła powoli, lekko utykając. Powinnam zażyć advil, kiedy
miałam okazję, pomyślała, biorąc dwie piłki od nastoletniego chłopaka. Do licha,
przede wszystkim powinnam mieć odpowiednie buty.
I bam! To wystarczyło, żeby dać początek złości i, co gorsza, dekoncentracji.
Cholera, dlaczego nikt nie przewidział, że jej buty zostaną uznane za niezgodne
z regulaminem turnieju? Gdzie byli jej sponsorzy z Nike? Przecież nie po raz
pierwszy zaopatrywali uczestników Wimbledonu. Charlie podrzuciła jedną,
potem drugą piłkę w powietrze do serwisu. Popełniła podwójny błąd serwisowy.
Tak czy inaczej, kto ponosi za to odpowiedzialność? Po zmianie stron kortu
serwowała słabiej niż zwykle i stała jak skamieniała, gdy tuż obok niej
wylądowała piłka zagrana z forhendu. Uderzenie wygrywające. Tenisiści są
przesądni. Wkładamy tę samą bieliznę na każdy mecz. Codziennie jemy to samo.
Nosimy amulety i talizmany na szczęście, modlimy się, powtarzamy mantry
i robimy wszystkie inne wariactwa, żeby przekonać każdego, kto słucha, że
gdybyśmy tylko raz, proszę, tylko ten jeden raz, gdybyśmy mogli zdobyć ten jeden
punkt, wygrać ten jeden gem/set/mecz/turniej, to będzie naprawdę super
i będziemy taaaacy wdzięczni. Pierwszy serwis Charlie był potężny i dobrze
ulokowany, ale znów okazała się niezdarna i nieprzygotowana na return Alice.
Dobiegła do piłki, lecz nie ustabilizowała postawy na tyle, żeby posłać ją na drugą
stronę siatki. 0:40. Czy naprawdę oczekiwano, że będzie nosić cudze buty podczas
pierwszego meczu na korcie centralnym, największej, najbardziej onieśmielającej
scenie, na której nigdy nie grała? Poważnie – buty? Wraz z całym swoim sztabem
spędziła godziny na wybieraniu i przymierzaniu butów na ten właśnie mecz,
kiedy był na to czas, a teraz, właśnie teraz, ma na nogach tę przypadkową parę.
Będą świetne. Jak myślicie, co to jest, Wimbledon czy rozgrywki w ogólniaku?
Ryms! Wezbrał w niej gniew, podbiegła do piłki i wybiła ją co najmniej pół metra
za linię końcową. I tak oto przegrała pierwszy gem drugiego seta.
Charlie spojrzała w stronę swojej loży i zobaczyła Marcy, tatę i brata, Jake’a.
Ojciec odpowiedział spojrzeniem i odruchowo się uśmiechnął, ale Charlie ze
swojego miejsca na linii końcowej widziała troskę w jego oczach. Kilka
następnych gemów przemknęło jak błyskawica, a ona miała na koncie tylko
jeden. Nagle Alice wygrywała 5:2 i coś w głowie Charlie zaskoczyło, żeby się
skupić: O w mordę! To koniec. Zaraz przegra drugiego seta na korcie centralnym,
mierząc się z zawodniczką znajdującą się trzydzieści miejsc niżej od niej
w rankingu.
Wiedziała, że rozegranie trzeciego seta będzie piekielnie trudne. Nie może do
niego dopuścić, musi wygrać w drugim. Nieziemsko kulturalni brytyjscy kibice
stali się – wedle ich standardów – wręcz hałaśliwi, lekko klaszcząc i nawet od
czasu do czasu pokrzykując. Zapomnij o pęcherzach, zapomnij o ciężkich jak
cegły butach, zapomnij o głuchej złości na wszystkich ludzi z zespołu, którzy nie
powinni do tego dopuścić. Teraz to nieważne. Uderzaj mocno, uderzaj sprytnie,
uderzaj konsekwentnie, pomyślała, mocno ściskając rakietę i rozluźniając rękę,
co często robiła, żeby się odprężyć. Ściśnij, puść. Ściśnij, puść. Zapomnij
o bzdurach i zdobądź kolejny punkt.
Charlie wygrała następnego gema, a później kolejnego. Gdy się uspokoiła,
zmusiła umysł do myślenia wyłącznie o uderzaniu w piłkę i zdobywaniu
punktów. Kiedy w drugim secie zremisowała 5:5, wiedziała, że wygra mecz.
Oddychała głęboko, równo, mobilizując ogromne rezerwy psychicznej siły, żeby
zignorować ból, który teraz promieniował ze stóp w górę nóg. Skurcze. Mogła
sobie z nimi poradzić, jak tysiące razy wcześniej. Skup się. Uderz. Odbierz. Uderz.
Odbierz. Po chwili było 6:5 w drugim secie i musiała zapewnić sobie jeszcze tylko
jednego gema, żeby wygrać. Zwycięstwo było tak blisko, że je czuła.
Pierwszy serwis Alice był wysoki i rotowany, ale względnie wolny, i Charlie
doskoczyła do piłki. Liczyła na uderzenie wygrywające. Następny strzał był
znacznie mocniejszy i płaski; Charlie odebrała go, posyłając piłkę prosto wzdłuż
linii. Po dłuższej wymianie Alice zagrała skrót. Charlie przejrzała jej zamiary i co
sił w nogach, nisko pochylona pędziła w kierunku siatki z już wyciągniętą rakietą.
Zdąży, wiedziała, że zdąży. Była już prawie na miejscu, dosłownie centymetry
dzieliły ją od uderzenia czubkiem rakiety w piłkę, kiedy jej prawa stopa – ciężka,
jakby miała do niej przywiązaną dwukilową torebkę mąki – wyśliznęła się spod
niej jak narta. Gdyby miała swoje buty, doskonale dopasowane, może zdołałaby
zapanować nad poślizgiem, ale ciężki, klocowaty but pomknął po trawie jak po
tafli lodu i pociągnął ją ze sobą. Upadła bez wdzięku, odrzucając rakietę, żeby
podeprzeć się oburącz, i nagle… chrup. Usłyszała trzask, zanim coś poczuła. Czy
inni też? Brzmiał tak cholernie głośno, że cały stadion musiał go słyszeć, ale jeśli
nie, uwagę kibiców przyciągnął jej krzyk.
Runęła na ziemię jak dziecko spadające z piętrowego łóżka. Każdy milimetr
Runęła na ziemię jak dziecko spadające z piętrowego łóżka. Każdy milimetr
ciała bolał ją tak bardzo, że prawie nie mogła określić, skąd pochodził ten
straszny trzask. Alice stała po drugiej stronie siatki i patrzyła na nią ze starannie
wystudiowaną współczującą miną. Wbijając palce w nieskazitelnie przyciętą
trawę, Charlie spróbowała wstać, ale nadgarstki złożyły się jak z papieru. Sędzia
główna zasłoniła ręką mikrofon i pochyliła się, żeby ją zapytać, czy potrzebuje
przerwy medycznej.
– Nie, nic mi nie jest – odparła Charlie szeptem. – Potrzebuję minuty, żeby się
pozbierać. – Wiedziała, że musi wstać i wrócić na pozycję. Mogłaby skorzystać
z przerwy medycznej, ale to byłoby praktycznie oszukaństwem: o ile zawodnik
nie zalewał krwią całego kortu, generalnie uważano, że powinien wziąć się
w garść. Weź się w garść, pomyślała, próbując się podnieść. Ból przeszył lewą
rękę, od dłoni przez nadgarstek do ramienia. Jeszcze dwa punkty, żeby
wyrównać. Weź się w garść. Wstań i wygraj swój mecz!
Widzowie zaczęli ją oklaskiwać, z początku nieśmiało, potem z większym
entuzjazmem. Nie była faworytką, ale ci Brytyjczycy wiedzieli, czym jest
sportowe zachowanie. Charlie uniosła prawą rękę w geście podziękowania
i sięgnęła nad trawą po rakietę. Z wysiłku zakręciło się jej w głowie i ból – tym
razem promieniujący ze stopy, kostki albo goleni, niepodobna powiedzieć –
przeszył całą nogę. Zasrane buty! – wrzasnęła do siebie w myślach, czując
narastającą panikę. Czy to poważna kontuzja? Czy będzie musiała się wycofać?
Jasny gwint, ten dźwięk był straszny. Jak długa i trudna będzie rehabilitacja? US
Open już za osiem tygodni…
Głos sędzi wdarł się w jej myśli i przywołał ją do rzeczywistości.
– Zarządzam trzy minuty przerwy medycznej dla panny Silver. Proszę
nastawić zegar… już.
– Nie prosiłam o przerwę! – zawołała opryskliwie Charlie, choć jej głos
najwyraźniej nie niósł się daleko. – Nic mi nie jest.
Chcąc powstrzymać trenera turniejowego, który szybko się zbliżał,
podciągnęła nogi i zmobilizowała wszystkie siły, żeby się podnieść. Wstała
i zdołała się rozejrzeć. Alice uśmiechała się prawie niedostrzegalnie; sędzia
uważnie kontrolowała czas na telewizyjnym zegarze, gotowa ogłosić koniec
przerwy. David Beckham w pierwszym rzędzie loży królewskiej patrzył na
komórkę, zupełnie niezainteresowany jej kontuzją. Na prawo od niego, w jej loży,
siedziała spanikowana, zmartwiona Marcy; nachylała się tak mocno, że
wyglądało, jakby zaraz miała spaść. Ojciec i Jake mieli równie ponure miny.
Wszędzie wokół niej ludzie w dobrych nastrojach rozmawiali, popijali likier
Pimm’s i czekali na wznowienie meczu. Trener stanął obok niej i wyciągnął
chłodną, silną rękę do jej pulsującego nadgarstka, a potem, bez żadnego
ostrzeżenia, cały świat nagle poczerniał.
2
jeśli chodzi o miłość
TOPANGA CANYON, LIPIEC 2015
Pierwsza myśl, jaka przyszła Charlie do głowy, gdy obudziła się po operacji
ścięgna Achillesa, była następująca: Już po mnie. Jestem skończona. Podoba mi się
czy nie, pora przejść na emeryturę, ponieważ po takiej kontuzji już nie ma
powrotu. Czuła się tak, jakby ktoś przejechał po jej stopie, wykonał zabieg,
używając obieraczki do warzyw, i połączył kości zardzewiałym drutem i klejem
kauczukowym. Ból nie do opisania, przytłaczające mdłości. Dwa razy
zwymiotowała w sali pooperacyjnej i raz w szpitalnym łóżku.
– To tylko skutki narkozy – zagdakała korpulentna pielęgniarka, sprawdzając
odczyty i ekrany monitorów. – Niedługo poczuje się znacznie lepiej.
– Może pani podłączyć kroplówkę z morfiną? Żeby ją uspokoić? – zapytał Jake
z krzesła pod oknem.
Pielęgniarka nie odpowiedziała. Powiadomiła Charlie, że wróci z kolacją,
i wyszła.
– Ona mnie kocha – rzucił Jake.
– Najwyraźniej. – Charlie poczuła narastającą falę mdłości i sięgnęła po nerkę
na wymiociny.
– Przytrzymać ci włosy?
Zakasłała.
– Nic mi nie jest. Przejdzie.
Musiała zasnąć, bo kiedy się ocknęła, niebo za maleńkim oknem pociemniało,
a Jake jadł burgera z sieci In-N-Out.
– O, cześć. Wyskoczyłem po trochę przyzwoitego jedzenia. Mam jednego
w zapasie, jeśli zdołasz go zjeść. – Jake zanurzył dwie frytki w pudełeczku z sosem
i wpakował je do ust.
Charlie z zaskoczeniem poczuła skurcz głodu. Skinęła głową i Jake położył
cheeseburgera, frytki i colę na obrotowym stoliczku przy łóżku. Wetknął słomkę
do kubka z napojem, otworzył kilka saszetek z keczupem i przekręcił stoliczek
w stronę Charlie.
– To chyba jedyna korzyść z naderwania ścięgna Achillesa i odpadnięcia
podczas pierwszej rundy Wimbledonu na korcie centralnym na oczach całego
świata w chwili, gdy wiesz, że zaraz wygrasz mecz – wymamrotała, jedną ręką
wpychając burgera do ust. Lewą od kciuka po łokieć miała zagipsowaną.
Pierwszy kęs niemal doprowadził ją do orgazmu. Od czasu Bloody Mary, którą
wypiła w samolocie z Londynu do Kalifornii, żeby się przygotować do operacji
w klinice UCLA, jej jedyną pociechą było jedzenie.
– Może było warto? – zapytał Jake z pełnymi ustami.
– Kiedyś słuchałam TED Talk o założycielach In-N-Out. Wiesz, że to firma
rodzinna i że nie mają zamiaru jej sprzedać ani zawierać umów franczyzy?
– Fascynujące.
– Tak, naprawdę. Na pewno nie zauważyłeś, że drukują nierzucające się
w oczy cytaty z Biblii na swoich kubkach i opakowaniach burgerów.
– Zdecydowanie nie.
– Uznałam, że to interesujące. – Charlie nie miała pojęcia, co to oznacza, ale na
spodzie jej kubka widniał napis JAN 3, 16.
Jake przewrócił oczami.
– Tata kazał ci przekazać, że się zjawi, gdy tylko skończy. Dzisiaj w klubie jest
jakaś specjalna impreza ze zbiórką pieniędzy, więc kazali mu się zająć szkółką
tenisową. Tysiąc razy musiałem obiecywać, że ani na chwilę cię nie odstąpię.
Charlie jęknęła.
– Więc będę niańczona dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak?
– Zgadza się. Jest przekonany, że zbudzisz się z myślą o skończonej karierze
i skoczysz z najbliższego mostu. Albo, jak przypuszczam, pod pociąg. Bo
właściwie tu nie ma mostów…
– Co mu do tego? Nie sądzisz, że byłby szczęśliwy, gdybym przestała grać?
Przecież sam milion razy mi powtarzał, że tenis nie jest sposobem na całe życie.
– Nawet wiele milionów razy. Ale on wie, że tego chcesz, Charlie. Jest na tyle
dobrym tatą, że może nie znosić jakiegoś pomysłu, a mimo to nas wspierać, kiedy
widzi, że nam na czymś zależy. Ty chciałaś przejść na zawodowstwo, a ja chcę
sypiać z mężczyznami. Chyba można uczciwie powiedzieć, że nie zachwyciło go
ani jedno, ani drugie, ale oswoił się z tą myślą. Po prostu jest dobrym
człowiekiem.
Dokończyli burgery w niekrępującym milczeniu. Charlie próbowała sobie
wyobrazić, co w tej chwili robi ojciec. Od ponad dwudziestu lat uczył w klubie
golfowym i tenisowym Birchwood. Przeprowadzili się do Topanga Canyon
z północnej Kalifornii, kiedy miała trzy lata, ponieważ klub obiecał tacie większy
zakres obowiązków i lepszą płacę, niż dostawał za trenowanie młodych
tenisistów w elitarnej szkole z internatem. Kilka lat później awansował na szefa
obiektów sportowych i od tamtej pory kierował programami tenisa i golfa,
chociaż o golfie wiedział niewiele. Obecnie przez większość czasu zajmował się
sprzętem, wynajmował zawodowych graczy i łagodził drobne sprzeczki
z członkami klubu. Charlie wiedziała, że brakuje mu nauczania. Wprawdzie od
czasu do czasu udzielał lekcji, najczęściej osobom starszym i małym dzieciom, ale
przecież w wieku sześćdziesięciu jeden lat nie mógłby dotrzymać kroku
nastolatkom ani młodym profesjonalistom, którzy szybko się poruszali i mocno
uderzali. Nikt tego nie przyznawał, jednak wszyscy wiedzieli, że ludzie wolą brać
lekcje u młodszych nauczycieli, tak więc pan Silver najczęściej przebywał
w sklepie tenisowym albo głównym biurze klubu, albo wręcz obsługiwał
maszynę do naciągania rakiet. Jeśli ten wieczór przypominał inne imprezy
dobroczynne, które odbywały się w klubie, tata wybijał piłki dzieciom, pełniąc
rolę przedszkolanki, podczas gdy rodzice w eleganckich strojach i pod krawatami
skubali koreczki w jadalni z widokiem na dziewiąty dołek. Nigdy się nie skarżył,
ale Charlie zawsze była przygnębiona, myśląc, że ćwiczy grę atak-obrona z grupą
ośmiolatków, podczas gdy jego rówieśnicy piją i tańczą wewnątrz.
– Jak myślisz, dlaczego tata wciąż to robi? – zapytała, odsuwając tacę. – To
znaczy, ile czasu już tam jest? Ćwierć wieku?
Jake uniósł brew.
– Bo nie poszedł na studia. Bo jest dumny i nigdy nie weźmie od nas
złamanego grosza. Bo był, jak mówią ludzie i przede wszystkim on sam, psem na
baby, kiedy przeszedł na zawodowstwo, dopóki nie poznał mamy, a gdy dorobili
się mnie, było dla niego za późno na studia. Przecież nie muszę ci tego tłumaczyć.
– Tak, wiem. Chyba chodziło mi o to, dlaczego się nigdy nie przeniósł. Od
śmierci mamy nic nas tutaj nie trzyma. Dlaczego nie spróbować gdzieś indziej?
W Arizonie albo na Florydzie? Nawet w Meksyku? Raczej nie można powiedzieć,
że w LA wiedzie tak cudowne życie, by po przeprowadzce ogromnie mu go
brakowało.
Jake spojrzał na telefon i odchrząknął.
– Nie wiem, czy pracodawcy ustawiają się w kolejce, żeby zatrudnić
sześćdziesięcioletniego instruktora, który cztery dekady temu przez kilka lat grał
w turniejach. Kogoś, kto… nie cierpię tego mówić, ale nie owijajmy w bawełnę…
kto sypia z każdą singielką, która przychodzi z prośbą o pomoc w poprawieniu
bekhendu. W Birchwood traktują go całkiem dobrze, biorąc to wszystko pod
uwagę.
– Przestań, bo mi się cofa.
Jake przewrócił oczami.
– Jest dorosłym mężczyzną, Charlie.
– Myślisz, że jest szczęśliwy? – zapytała. – To znaczy, wiem, że miał mnóstwo
okazji, żeby ponownie się ożenić, i wyraźnie nie chciał iść tą drogą, ale czy
podoba mu się takie życie?
Ojciec pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby ich wspierać,
zapewnić im wszelkie możliwe szanse, jakimi cieszyli się ich znacznie bardziej
uprzywilejowani koledzy z klasy: letni obóz, lekcje muzyki, coroczne biwaki
w parkach narodowych. I oczywiście lekcje tenisa. Uczył grać oboje, odkąd
skończyli cztery lata. Jake szybko stracił zainteresowanie i ojciec nigdy go nie
zmuszał. Charlie natomiast miała wrodzony talent: kochała swoją maleńką
różową rakietę, trening biegania i utrzymywania równowagi, tubę używaną do
zbierania piłek. Uwielbiała napełniać te małe papierowe kubki lodowatą wodą
z termosu chłodzącego Gatorade i zdrapywać glinę z butów zamontowaną na
podłodze obrotową szczotką, i kochała zapach piłek tenisowych, kiedy otwierała
nowe pudełko. Ale najbardziej ze wszystkiego uwielbiała skupioną wyłącznie na
niej uwagę ojca i widok jego twarzy rozjaśniającej się za każdym razem, gdy
wbiegała na kort z włosami związanymi w kucyk, ubrana w fioletowe pasiaste
spodnie dresowe. Taki wyraz twarzy zwykle rezerwował dla kobiety, z którą
aktualnie się spotykał, jednej z niekończącej się kolejki rozwódek w średnim
wieku, wbitych w za ciasne i za krótkie sukienki, wiszących mu na ramieniu
i nieszczerze komplementujących pokój Charlie, jej warkocze albo koszulę nocną,
zanim odchodziły z nim w noc, spowite obłokiem mocnych perfum.
Nie wszystkie były takie. Czasami trafiały się młodsze, jeszcze niebędące
matkami, kobiety, które w rozmowach z Charlie i Jakiem piskliwie szczebiotały,
jakby dzieci były zwierzętami w zoo, albo przynosiły im świadczące
o życzliwości, ale niedobrane do wieku prezenty: pluszowego misia koala dla
Charlie, kiedy miała piętnaście lat; cooler Heinekena dla siedemnastoletniego
Jake’a. Były kobiety, które poznał w klubie; kobiety, które poderwał w Fish Shack
w Malibu Beach, gdzie bywał od dwudziestu lat i znał wszystkich; kobiety, które
były w Los Angeles przejazdem w drodze z Nowego Jorku na Hawaje albo do San
Francisco, albo San Diego, i które zawsze w jakiś sposób lądowały w domu
Silverów. Ojciec nie oczekiwał, że rankiem jego dzieci zaoferują im coś więcej niż
życzliwe powitanie znad tostów francuskich, ale chyba też nigdy nie wziął pod
uwagę, że odbywający się w trakcie rodzinnego śniadania korowód
zmieniających się każdego dnia kochanek nie jest dla nich najzdrowszym
przykładem. Niektóre, nieliczne, zostawały na kilka tygodni – Charlie najlepiej
zapamiętała przemiłą, nadmiernie chudą kobietę o imieniu Ingrid, która
wydawała się szczerze zainteresowana nią i Jakiem – ale inne zwykle znikały
błyskawicznie.
Podczas lekcji tenisa ojciec koncentrował się wyłącznie na Charlie. Tylko
wtedy nie pracował, nie łowił ryb, nie zabiegał o względy najnowszej damy, jak
lubił je nazywać. Kiedy wychodzili na kort w Birchwood – prawie zawsze w nocy,
w blasku lamp, podczas gdy członkowie klubu przebywali w domu z rodzinami –
uwaga ojca zawężała się do laserowego promienia, który rozgrzewał Charlie, jak
tylko się na niej skupił. Była to jedyna rzecz, która nie uległa zmianie po śmierci
żony: wyraźne zadowolenie, jakie sprawiało mu uczenie córki ukochanej przez
nich oboje gry. Przez wszystkie te lata wkładał w naukę całą miłość, od czasu,
kiedy Charlie jak kaczuszka dreptała za nim po korcie, gdy pokazywał jej linię
końcową, korytarze deblowe i linię serwisową, do pierwszego razu, kiedy
w wieku trzynastu lat odniosła nad nim bezdyskusyjne zwycięstwo i wrzasnął tak
głośno, że dozorca przyszedł sprawdzić, czy nic im się nie stało. Nic nie zakłócało
tych lekcji: ani śmierć żony, ani kobiety, które dotrzymywały mu towarzystwa
w późniejszych latach. Uczył Charlie wszystkiego, co sam umiał – uderzeń, pracy
nóg, strategii i oczywiście ducha sportowego – dopóki mając piętnaście lat, nie
wygrała turnieju Orange Bowl dla młodzieży poniżej szesnastego roku życia,
Wielkiego Szlema juniorów. Wtedy oznajmił, że niczego więcej nie może jej
nauczyć.
Jake przeciągnął się na krześle obok łóżka i głośno wypuścił powietrze.
– Czy podoba mu się takie życie? – Potarł podbródek palcem wskazującym
i kciukiem. – Chyba tak. Zwalnia w pracy, owszem, ale nie w miłości.
– W miłości? – Charlie sięgnęła ręką za głowę, żeby poprawić poduszkę. – To
– W miłości? – Charlie sięgnęła ręką za głowę, żeby poprawić poduszkę. – To
po prostu obrzydliwe.
– Daj spokój, Charlie. Dwadzieścia cztery lata to wystarczająco dużo, żeby
pogodzić się z myślą, że twój ojciec jest dziwkarzem. Są gorsze rzeczy.
– Na przykład?
– Gdyby twoja matka była dziwką.
Charlie nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
– Celna uwaga.
Zabrzęczał telefon. Odwróciła się, żeby sięgnąć po niego na szafkę, i zrobiła to
tak szybko, że stopa leciutko się skręciła i ból przeszył całą nogę.
Grasz new haven? Marco – przeczytała w SMS-ie.
Uśmiechnęła się mimo bólu i konstatacji, że nie, nie będzie grać w Connecticut
Open, ani w US Open, ani w żadnym z turniejów azjatyckich przez resztę lata
i całą jesień. Będzie miała szczęście, jeśli zdąży się przygotować na Australię
w przyszłym roku.
Hej! Dopiero po operacji. Czeka mnie rehabilitacja. Trzymam kciuki za turniej
w Australii…
Pobrecita! Sorki, bella, wszystko wporzo?
– Masz faceta, o którym mi nie powiedziałaś? – zapytał Jake, nagle
zainteresowany.
Dzięki! Powodzenia w Cincinnati. Tęsknię! – wystukała kciukiem i pożałowała
tego w chwili, gdy nacisnęła „Wyślij”. Tęsknię? Nawet nie zdawała sobie sprawy,
że wstrzymuje oddech, pragnąc, żeby Marco odpisał. Jake znowu się odezwał.
– Halo? Charlie? Poważnie, miej trochę litości dla tej komórki. Wygląda to tak,
jakbyś chciała ją zmiażdżyć.
Rozluźniła rękę. Wciąż nic.
– Chcesz coś obejrzeć? Przyniosłem kabel, żeby podłączyć mojego iPada do
telewizora, więc jeśli chcesz, możemy obejrzeć Shark Tank.
Kolejny sygnał. Wiadomość składała się tylko z dwóch liter, jedynych, które
miały znaczenie: xo.
Charlie odłożyła telefon i nie mogąc się pohamować od radosnego szczerzenia
zębów, powiedziała:
– Doskonały pomysł. Dawaj.
*
– Śmiało, Charlie. Jeszcze raz! Nie jesteś taką kompletną cipą, żeby nie dać
rady jeszcze raz, co nie?! – wrzasnęła Ramona. Nikt inny w sali rehabilitacyjnej
nawet nie mrugnął.
Charlie leżała na brzuchu na urządzeniu do ćwiczenia nóg, ale nie mogła się
zmusić do pchnięcia dźwigni samą tylko kontuzjowaną prawą stopą, czego żądała
Ramona. Przytulała złamany nadgarstek do piersi i zdrową stopą wspomagała tę
z urazem. Ramona pacnęła ją w lewą nogę.
– Pchnij! – ryknęła. – Ścięgno zostało naprawione, ale nigdy go nie wzmocnisz,
– Pchnij! – ryknęła. – Ścięgno zostało naprawione, ale nigdy go nie wzmocnisz,
jeśli mu, kurwa, nie zaufasz!
– Staram się, przysięgam – wydyszała Charlie przez zaciśnięte zęby.
Ramona uśmiechnęła się i plasnęła mięsistą, męską dłonią w udo grube jak
pień drzewa.
– No to staraj się bardziej!
Charlie uśmiechnęła się mimo bólu. Ramona i jej niewyparzona gęba były
jedynymi zaletami fizjoterapii, która zaczynała sprawiać wrażenie niemającej
końca. Charlie zrobiła trzy ćwiczenia, po prostu żeby udowodnić, że jest twarda,
i padła bez sił na niebieską matę.
– Dobrze. Dzisiaj naprawdę pracowałaś przyzwoicie. – Ramona wymierzyła jej
żartobliwego kopniaka. – Jutro w tym samym miejscu, o tej samej porze. Masz dać
z siebie wszystko! – zawołała przez ramię, idąc do następnego pacjenta,
zawodnika Lakersów po kontuzji ramienia.
– Nie mogę się doczekać – mruknęła Charlie, gdy już się podniosła.
– Cudnie się sprawiłaś – powiedziała Marcy, idąc z nią do szatni. – W ciągu
zaledwie pięciu tygodni nastąpiła ogromna poprawa.
– Myślisz? Wydaje mi się, jakby to trwało wieki. – Charlie zdjęła spodenki
i koszulkę, po czym okręciła się ręcznikiem.
Marcy zaprowadziła ją do jacuzzi i zajęła miejsce na ławce, a Charlie ostrożnie
weszła do parującej wody.
– Robisz wszystko dokładnie jak trzeba i zgodnie z harmonogramem. Powrót
na kort po naderwaniu ścięgna Achillesa i złamaniu nadgarstka w sześć miesięcy
to nie fraszka. W zasadzie pięć miesięcy, jeśli uwzględnisz trening potrzebny do
styczniowego wystąpienia w Australian. Zwykły śmiertelnik miałby kłopot, żeby
wrócić do normalnego życia po takim urazie, cóż dopiero zawodowy sportowiec,
który musi rywalizować na najwyższych poziomach. Kluczowa jest cierpliwość.
Charlie oparła głowę o brzeg wanny. Zamknęła oczy i poruszała stopą, żeby
rozgrzewane wodą ścięgno pracowało. Bolało, ale rozdzierający ból, który jej
doskwierał bezpośrednio po operacji, na szczęście przeminął.
– Z trudem mogę sobie wyobrazić chodzenie bez utykania. Jak mam skakać,
skręcać i biegać?
Schludny jasny kucyk Marcy był tak gruby i precyzyjnie związany, że ledwie
się poruszył, gdy oparła łokcie na kolanach i na nią spojrzała.
– Brałaś pod uwagę możliwość, że może to potrwać dłużej? Że może udział
w turnieju w Australii nie jest realny?
Charlie otworzyła oczy i popatrzyła na trenerkę.
– Szczerze? Nie, nie brałam. Doktor Cohen powiedział, że pełna rehabilitacja
jest możliwa w sześć miesięcy, i właśnie tego zamierzam dokonać.
– Rozumiem cię i szanuję, Charlie. Po prostu uważam, że mądrze byłoby
porozmawiać o przyszłości, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu twoje plany się
nie powiodły.
– A co tu jest do omawiania? Mam zamiar zapieprzać do upadłego i przy
odrobinie szczęścia w styczniu będę gotowa na Australię. Jeśli okaże się to
absolutnie niemożliwe, jeśli na przykład gra będzie groziła jeszcze
poważniejszym urazem ścięgna, wtedy oczywiście będę musiała zaczekać trochę
dłużej. Jaki jest najgorszy scenariusz? Początek w Doha w lutym? To nie ideał, ale
jeśli będzie trzeba, zaczekam.
Marcy milczała. Ścisnęła dłonie.
Charlie prawą ręką robiła małe kółka w wodzie, uważając, żeby nie zamoczyć
gipsu na lewej ręce. Każdego dnia dziękowała swoim szczęśliwym gwiazdom za
to, że nie złamała prawej ręki; wszyscy lekarze ją zapewniali, że kontuzja nie
wpłynie na jej bekhend.
– Dlaczego jesteś taka zdenerwowana?
– Nic, to tylko… – zaczęła Marcy i wbiła wzrok w mokre kafelki na podłodze.
– Wyduś to z siebie. Poważnie, znamy się na tyle długo, że nie musisz owijać
w bawełnę. O czym myślisz?
– Tylko się zastanawiam… Moja praca polega na rozważaniu wszystkich
możliwości, na braniu pod uwagę potencjalnych komplikacji albo
niespodziewanych… sama wiesz.
Charlie czuła narastającą falę rozdrażnienia, ale wzięła głęboki oddech
i zmusiła się do zachowania obojętnego tonu.
– I?
– I, cóż, sądzę, że powinnyśmy przynajmniej pomówić teoretycznie, co
zrobimy, jeśli kontuzja okaże się bardziej… no, trudniejsza w leczeniu.
– To znaczy, jeśli nie odzyskam dawnej sprawności?
– Jestem pewna, że odzyskasz, Charlie. Doktor Cohen jest najlepszy
i z pewnością nie po raz pierwszy widział takie urazy. Ale każdy jest inny
i wszystko może się zdarzyć, kiedy mówimy o kimś, kto musi występować na
twoim poziomie. To znacznie bardziej skomplikowane.
– Więc co chcesz mi powiedzieć? Bo chyba rozumiem, ale niezupełnie wierzę,
że to sugerujesz.
Sprzeczki między nimi nie były czymś niezwyczajnym – spędzały razem
więcej niż trzysta dni w roku – ale zwykle wykłócały się o drobiazgi: o miejsca
w samolocie, o której spotkają się na śniadanie, o to, czy obejrzeć House Hunters
International czy Property Brothers. Ale nagle ta rozmowa wydała się najeżona
czymś, co Charlie niezupełnie umiała zidentyfikować.
Marcy uniosła ręce.
– Nie sugeruję niczego więcej niż rozważenie wszystkich możliwości. Jeśli
należysz do małego, ale rzeczywiście istniejącego odsetka sportowców, którzy nie
wracają w pełni do zdrowia po poważnej kontuzji, sądzę, że powinnyśmy właśnie
o tym porozmawiać.
– Rozumiem.
– Charlie, nie bądź taka. Wierzę w ciebie. Ale na pewne rzeczy nie mamy
wpływu.
– To nie jest jedna z nich – rzuciła cicho Charlie.
– Wiem, że tak myślisz, i wierz mi, nikt poza mną nie ma większych nadziei, że
ci się uda, ale zawsze istnieje realna możliwość, że kontuzja może być… trwała.
– I spowodować zakończenie kariery. Dlaczego nie mówisz wprost? Bo
przecież właśnie o to ci chodzi.
– Dobrze, powiem: spowodować zakończenie kariery. Obie na przekór
wszystkiemu mamy nadzieję, że w twoim przypadku to nieprawda,
i prawdopodobnie tak jest, ale powinnyśmy o tym porozmawiać.
Charlie wyszła z wody i wzięła ręcznik od Marcy. Nie czuła się ani trochę
skrępowana swoją nagością, nawet teraz, mimo tej rozmowy – było tak, jakby
stała nago przed rodzoną matką. Owinęła się ręcznikiem i usiadła obok trenerki
na ławce.
– Nie zgadzam się. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
– Dobrze, ale myślę…
– I jeśli mamy być ze sobą absolutnie szczere, denerwuje mnie nawet samo
branie czegoś takiego pod uwagę.
Marcy odchrząknęła.
– To nie ma nic wspólnego z moim zdaniem o tobie ani o twojej grze, ani
o twojej zdolności do poradzenia sobie z kontuzją. To statystyka, Charlie. Nic
mniej, nic więcej. Niektórzy wracają do formy, a inni nie.
– Więc jaka jest alternatywa? – zapytała Charlie, gdy wytarła spływające
z czoła strumyczki potu. – Poddać się? Czy to próbujesz mi powiedzieć?
– Oczywiście, że nie. Jakoś musimy przez to przebrnąć. Miejmy nadzieję, że
wszystko będzie dobrze.
– Dobrze? Czy to jest nasz wielki cel? Że wszystko będzie dobrze? – Charlie
wiedziała, że mówi opryskliwie, ale nie mogła nic na to poradzić. Irytacja, która
ogarnęła ją kilka minut temu, szybko przeradzała się w złość.
– Charlie. – Głos Marcy był cichy i opanowany, jak ona sama. Tak jak Charlie,
do tamtego okropnego upadku na Wimbledonie, kiedy złamała nie tylko rękę, ale
też całe życie.
Ostatnie tygodnie były najdłuższym okresem od czwartego roku życia, kiedy
Charlie nawet nie wzięła rakiety do ręki. Zawsze się zastanawiała, jak by to było
zrobić sobie przerwę, wziąć prawdziwy urlop od tenisa, prowadzić normalne
życie. Teraz już wiedziała, i to było straszne. Jasne, fizjoterapia i leżenie na
kanapie w domu ojca niezupełnie przypomina sączenie Margarity na karaibskiej
plaży, ale Charlie była zdumiona, gdy sobie uświadomiła, jak bardzo brakuje jej
gry. Chciała wrócić. Bardziej niż chciała – rozpaczliwie tego pragnęła – i ostatnią
rzeczą pod słońcem, jaką miała nadzieję usłyszeć, była sugestia zaufanej
przyjaciółki i trenerki, że być może jej przyszłość nie będzie obejmować gry
w tenisa.
– Marcy, powiem krótko: wrócę do formy po tej kontuzji. Dostanę się do
czołowej dziesiątki. Zdobędę Wielkiego Szlema. I chcę, żebyś w to wierzyła. Mam
dwadzieścia cztery lata. Nie jestem stara, ale zdecydowanie nie robię się młodsza.
Jeśli kiedykolwiek mam osiągnąć coś naprawdę ważnego, to właśnie teraz. Nie za
dwa lata. Nie za trzy. Teraz. Za ciężko pracowałam, żeby się poddać, i mam
nadzieję, że ty też nie postawisz na mnie krzyżyka.
– Oczywiście, że nie! Nikt bardziej niż ja nie wierzy w twój potencjał. Ale
– Oczywiście, że nie! Nikt bardziej niż ja nie wierzy w twój potencjał. Ale
profesjonalizm polega również na gotowości do przeprowadzenia szczerej
i racjonalnej rozmowy o realiach danej sytuacji. Właśnie do tego dążę.
– Zakładasz, że kontuzja spowoduje koniec mojej kariery, ponieważ tak było
z tobą – palnęła Charlie i natychmiast tego pożałowała.
Jej trenerka wzdrygnęła się jak spoliczkowana, ale nie straciła panowania nad
sobą.
– Wiesz, że to było zupełnie co innego.
Charlie milczała. Właściwie czym ich kontuzje się różniły? Marcy naderwała
pierścień rotatorów nie raz, ale dwa razy. Za pierwszym razem wybrała
fizjoterapię zamiast chirurgii i uraz nie wygoił się w pełni. Gdy kontuzja się
powtórzyła, prawdopodobnie było za późno, żeby operacja przyniosła poprawę.
Powinna jednak przynajmniej spróbować – wszyscy lekarze tak uważali – ona
tymczasem w wieku dwudziestu siedmiu lat oznajmiła, że rezygnuje z zawodowej
gry.
– Skoro tak mówisz.
– Skoro tak mówię? Charlie, moje szanse odzyskania sprawności ocenili na
dziesięć procent. Przy tym operacja mogła sprawić więcej złego niż dobrego,
a później rehabilitacja trwałaby rok albo i dłużej. Dokąd bym zaszła z takimi
rokowaniami? Nie w górę rankingów, to pewne.
Wróciły do klimatyzowanej części szatni i Charlie zadrżała. Wzięła następny
ręcznik, zarzuciła go na ramiona, po czym się odwróciła i spojrzała Marcy prosto
w oczy. Przez chwilę czuła się jak odurzona, mówiąc tak otwarcie, tak
bezpośrednio. Było to coś, czego prawie nigdy nie robiła.
– Potrzebuję cię, żebyś mnie dopingowała, powtarzała mi, że wyjdę z tego
silniejsza niż kiedykolwiek. A nie po to, żebyś stawiała pod znakiem zapytania
możliwość mojego powrotu do gry – powiedziała cicho.
– Wiesz, że tego nie robię.
– Ale ja tak to odbieram.
– Oczywiście mamy wiele do omówienia. Uporządkujemy to wszystko, skarbie,
obiecuję, ale muszę już lecieć. Spotykam się z Willem w Dan Tana’s. Dziś mamy
rocznicę.
Charlie uniosła głowę.
– Naprawdę? Nawet nie wiedziałam, że jest tutaj z tobą.
– Tak. To był dobry pretekst, żeby wyskoczyć na długi wspólny weekend. Jutro
lecimy na Florydę.
– W takim razie życz mu ode mnie wszystkiego najlepszego.
– Będzie dobrze, Charlie. Nie dobrze, super. Robisz nadzwyczajne postępy na
fizjoterapii, naprawdę. Wrócę i zajrzę do ciebie za trzy tygodnie, a tymczasem
będę przygotowywać wszystko za kulisami, żebyś mogła w styczniu wystąpić
w Australii. Podoba ci się ten plan?
– Podoba – odparła Charlie, chociaż mdliło ją po tej rozmowie i czuła
wewnątrz przenikliwy chłód.
Pochyliły się i Marcy pocałowała ją w policzek.
– Baw się dobrze – rzuciła Charlie.
– Dzięki. Odezwę się jutro.
Patrzyła, jak trenerka idzie do drzwi i wychodzi. Wzięła szybki prysznic,
włożyła białe dżinsy i koszulkę. Po sprawdzeniu, czy jest sama w szatni, wybrała
numer Jake’a.
Kiedy odebrał, usłyszała szmer rozmów w tle.
– Gdzie jesteś? – zapytała.
– Zgadnij.
– Znowu robisz podchody do tego instruktora? Jak on ma na imię? Jakoś
śmiesznie. Herman?
– Nelson. I gdybyś wzięła u niego tylko jedną lekcję, nawróciłabyś się na
zawsze.
– Wiesz, co myślę o spinningu. A jedna sesja w SoulCycle, na którą dałam się
zaciągnąć, mało mnie nie zabiła.
– Jesteś zawodową sportsmenką, Charlie. Inni to banda facetów z Wall Street,
którzy za dużo piją, i gromada mamuś, które za mało jedzą. Byłaś nadzwyczajna.
– Nie o to mi chodzi i dobrze o tym wiesz. Ale słuchaj, masz chwilę?
Słuchała, gdy Jake przybił z kimś piątkę, a potem się pożegnał, i wyobraziła
sobie, jak z ręcznikiem na szyi wyskakuje na ruchliwy nowojorski chodnik.
– W porządku. Jestem cały twój. Coś się stało? – Wciąż był zadyszany i Charlie
przypuszczała, że miał jedną sesję po drugiej.
– Pamiętasz, jak mi mówiłeś, że Todd Feltner odchodzi na emeryturę? Kiedy to
było? Dwa miesiące temu?
– Tak, coś koło tego. Ogłosił to tuż przed Wimbledonem. Powiedział, że zrobił
wszystko, co chciał zrobić, więc zamierza wziąć trochę wolnego przed
obmyśleniem następnego etapu. Dlaczego?
– Bo chcę być jego następnym etapem. – Charlie sama była zaskoczona
pewnością, jaką usłyszała w swoim głosie.
– Możesz powtórzyć?
– Chcę zatrudnić Todda Feltnera i chcę, żebyś mi w tym pomógł.
Po jej słowach zapadła cisza.
– Charlie? Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – W głosie Jake’a zabrzmiała
nutka troski, jeśli nie paniki. Był nie tylko jej bratem, ale też menedżerem.
W życiu zawodowego tenisisty nie ma bardziej znaczącej decyzji niż ta, kto
będzie go trenować.
– Słuchaj, niedługo spotykam się z tatą i nie mam czasu, żeby teraz wszystko
wyjaśnić. Ale dość powiedzieć, że od jakiegoś czasu miałam wątpliwości co do
Marcy. I dzisiaj te wątpliwości się skrystalizowały. Wiesz, co mi powiedziała?
– Mów.
– Zapytała, jaki mam plan B, na wypadek gdyby ścięgno się nie zagoiło
i gdybym nie mogła więcej grać.
– Dlaczego tak mówiła? Doktor Cohen jest przekonany, że wyleczy się idealnie.
Czy ona wie coś, czego ja nie wiem?
– Nie, absolutnie. Ograniczyła się tylko do gdybania. Powtarzała to na okrągło,
O książce JAK DALEKO MOGŁABYŚ SIĘ POSUNĄĆ, ŻEBY ZNALEŹĆ SIĘ NA SZCZYCIE? ZAWARŁABYŚ PAKT Z DIABŁEM? Charlotte Silver jest gotowa to zrobić. Po zaprzepaszczeniu szansy na Wimbledonie postanawia podpisać umowę z bezwzględnym osobistym trenerem Toddem Feltnerem i trafia na sam szczyt tenisowego Olimpu. Do świata stylistów i mody, specjalistów od wizerunku, eleganckich przyjęć, randek z hollywoodzkimi gwiazdami. Przestaje być miłą, dobrą dziewczyną. Bo przecież mili, dobrzy ludzie nie wygrywają. Staje się celebrytką śledzoną przez żądnych skandali paparazzich, która nie zawsze stosuje się do zasad fair play… zarówno na korcie, jak i poza nim. Ale im bliżej jest celu, który chciała osiągnąć, tym częściej zastanawia się, czy cena, którą płaci za sukces, nie jest za wysoka? Z Wimbledonu na Karaiby. Z Los Angeles na pokład luksusowego jachtu pływającego po Morzu Śródziemnym. Z Paryża do Melbourne... Lauren Weisberger zabiera czytelnika w oszałamiającą podróż do świata, w którym toczy się gra o wysokie stawki. I nikt nie gra uczciwie.
Lauren Weisberger Absolwentka Cornell University, przez blisko rok była asystentka Anny Wintour, szefowej amerykańskiej edycji popularnego magazynu mody „Vogue”. Błyskotliwy debiut powieściowy Weisberger, Diabeł ubiera się u Prady, podbił serca czytelników na całym świecie. Nie mniejszym hitem okazała się też ekranizacja powieści z Meryl Streep i Anne Hathaway. Lauren Weisberger jest także autorką książek: Portier nosi garnitur od Gabbany, W pogoni za Harrym Winstonem, Ostatnia noc w Chateau Marmont i Zemsta ubiera się u Prady. W 2018 r. w Polsce ukazała się najnowsza powieść Weisberger, Gra singli.
Tej autorki DIABEŁ UBIERA SIĘ U PRADY PORTIER NOSI GARNITUR OD GABBANY W POGONI ZA HARRYM WINSTONEM OSTATNIA NOC W CHATEAU MARMONT ZEMSTA UBIERA SIĘ U PRADY GRA SINGLI oraz AMERYKAŃSKIE DZIEWCZYNY POSZUKUJĄ SZCZĘŚCIA (współautorka)
Tytuł oryginału: THE SINGLES GAME Copyright © Lauren Weisberger 2016 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2018 Polish translation copyright © Maria Gębicka-Frąc 2018 Redakcja: Agnieszka Łodzińska Projekt okładki oraz ilustracja: Heike Schüssler © HarperCollinsPublishers Ltd 2016 Ilustracja na okładce © Shutterstock.com (rakiety) Opracowanie graficzne okładki polskiej: Katarzyna Meszka-Magdziarz ISBN 978-83-8125-196-9 Wydawca WYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O. (dawniej Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.) Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media
Dla Sydney, Emmy, Sadie i Jacka Kocham was wszystkich
1 nie tylko truskawki z bitą śmietaną WIMBLEDON, CZERWIEC 2015 Nie co dzień kobieta w średnim wieku, uczesana w kok i ubrana w fioletową garsonkę z poliestru, każe ci podkasać spódnicę. Mówiła szybko, starannie artykułując słowa. Angielka w każdym calu. Poważna i konkretna. Charlie spojrzała na swoją trenerkę, Marcy, uniosła rąbek plisowanej białej spódniczki i czekała. – Wyżej, proszę. – Daję pani słowo, że na dole wszystko w porządku – powiedziała Charlie najuprzejmiej, jak tylko mogła. Kobieta zmrużyła oczy i bez słowa świdrowała ją stalowym spojrzeniem. – Do samej góry, Charlie – przykazała Marcy surowo, chociaż było oczywiste, że powstrzymuje się od uśmiechu. Charlie podciągnęła spódniczkę, odsłaniając białe spodenki z lycry. – Nie mam majtek, ale spodenki są dwuwarstwowe. Bez względu na to, jak się spocę, nie zrobię z siebie widowiska. – Bardzo dobrze, dziękuję. – Kobieta sporządziła notatkę w brulionie. – Teraz koszulka, proszę. Charlie przyszło na myśl kilka żartobliwych komentarzy – to jak wizyta u ginekologa, tylko w stroju treningowym; nikomu nie pokazuję bielizny na pierwszej randce, i tak dalej – ale się pohamowała. Ludzie z obsługi turnieju byli serdeczni i uprzejmi dla niej i całej jej ekipy, nikt jednak nie mógłby ich posądzić o nadmiar poczucia humoru. Podciągnęła koszulkę tak wysoko, że zasłoniła prawie całą twarz. – Biustonosz sportowy jest z tego samego materiału. Zupełnie nieprzejrzysty. – Tak, widzę – mruknęła kobieta w garsonce z poliestru. – Ale na dole jest kolorowy pasek. – Gumka? Jest jasnoszara. Nie jestem pewna, czy można to uznać za kolor – powiedziała Marcy. Jej głos brzmiał spokojnie, ale Charlie usłyszała w nim nutkę rozdrażnienia. – Tak, ale muszę sprawdzić. – Kobieta z małej saszetki, którą nosiła na pasku, wyjęła żółtą miarę krawiecką i ostrożnie opasała nią klatkę piersiową Charlie. – Skończyłyśmy? – zapytała Marcy z już wyraźną irytacją. – Prawie. Panno Silver, czapka, opaski na nadgarstki i skarpetki są do przyjęcia. Jest tylko jeden problem – oznajmiła kobieta i zacisnęła usta. – Buty. – Co z butami? – zapytała Charlie. Ludzie z Nike do znudzenia zapewniali, że
– Co z butami? – zapytała Charlie. Ludzie z Nike do znudzenia zapewniali, że jej obuwie zostało dostosowane do rygorystycznych wymogów Wimbledonu. Jej zwykłe ubrania w żywych kolorach zamieniono na białe: nie kremowe, nie barwy kości słoniowej, nie w odcieniu złamanej bieli, ale idealnie białe. Skóra na noskach butów była śnieżnobiała. Sznurowadła były białe, białe, białe. – Pani buty. Prawie cała podeszwa jest różowa. To naruszenie przepisów. – Naruszenie? – rzuciła z niedowierzaniem Marcy. – Boki, tył, wierzch są zupełnie białe, zgodnie z przepisami. Logo Nike jest nawet mniejsze, niż powinno być. Nie może pani robić problemu z powodu podeszew! – Niestety, kolorowe wstawki tej wielkości są niedopuszczalne, nawet na podeszwach. Zasadą jest pasek szerokości centymetra. Charlie z paniką oczach popatrzyła na Marcy, a ta uniosła rękę. – Co w takim razie pani proponuje? Ta młoda dama ma wystąpić na korcie centralnym za niespełna dziesięć minut. Czy pani chce powiedzieć, że ma grać bez butów? – Oczywiście, musi mieć buty, ale zgodnie z zasadami, nie te. – Dziękuję za wyjaśnienie – warknęła Marcy. – Dalej same się wszystkim zajmiemy. – Chwyciła Charlie za rękę i pociągnęła w kierunku jednej z prywatnych sal treningowych na tyłach szatni. Widząc wytrąconą z równowagi trenerkę, Charlie czuła się jak w samolocie, który właśnie wpadł w turbulencje. Kiedy spoglądasz na stewardesy, szukając u nich pokrzepienia, robi ci się niedobrze, gdy zauważasz, że one też są spanikowane. Marcy trenowała ją od piętnastego roku życia, czyli od dnia, kiedy Charlie prześcignęła ojca i on już nie mógł niczego więcej jej nauczyć. Została wybrana oczywiście z uwagi na talent trenerski, ale również dlatego, że była kobietą: mama Charlie kilka lat wcześniej zmarła na raka piersi. – Zaczekaj tutaj. Porozciągaj się, zjedz banana i nie myśl o tym, co się wydarzyło przed chwilą. Skup się na tym, jak punkt po punkcie rozmontować grę Atherton. Wrócę za minutkę. Zbyt zdenerwowana, żeby usiąść, Charlie krążyła po pokoju i próbowała rozciągać mięśnie łydek. Czy już się napinają? Nie, to niemożliwe. Do sali zajrzała rozstawiona z numerem czwartym Karina Geiger, masywna jak lodówka i w związku z tym mająca niefortunne, ale używane raczej bez złośliwości przezwisko Wielka Niemka. – Grasz na centralnym, zgadza się? – zapytała. Charlie skinęła głową. – Tam jest istny dom wariatów – zadudniła dziewczyna z silnym niemieckim akcentem. – Książę William i książę Harry siedzą w loży królewskiej. Z Camillą, co jest dość niezwykłe, bo, moim zdaniem, nie za bardzo się lubią. Księcia Karola i księżnej Kate na ma. – Naprawdę? – zapytała Charlie, chociaż już o tym wiedziała. Jakby pierwsza w karierze gra na korcie centralnym w Wimbledonie była niewystarczająco stresująca, miała grać z Brytyjką. Alice Atherton zajmowała dopiero pięćdziesiąte trzecie miejsce w rankingu, ale była młoda i okrzyknięto ją następną Nadzieją
Wielkiej Brytanii, więc cały kraj będzie jej kibicować, licząc na to, że rozgromi Charlie. – Tak. Poza tym jest David Beckham, ale on jest zawsze i wszędzie. Zobaczenie go nie jest niczym wyjątkowym. I jeden z Beatlesów… Który z nich jeszcze żyje? Nie mogę sobie przypomnieć. Aha, i słyszałam, jak Natalia mówiła, że widziała… – Karino? Wybacz, ale właśnie się rozciągam. Życzę powodzenia. – Charlie nie cierpiała być nieuprzejma, zwłaszcza wobec jednej z niewielu miłych kobiet na turnieju, lecz nie mogła ani sekundę dłużej znieść jej paplaniny. – Ja, jasne. Powodzenia. Karina minęła Marcy, która pojawiła się w drzwiach z dużą torbą pełną całkowicie białych butów. – Szybko – ponagliła, wyciągając pierwszą parę. – Te jakimś cudem są wąskie. Przymierz. Charlie usiadła na podłodze – czarny warkocz uderzył ją w policzek tak mocno, że zabolało – i włożyła lewy but. – To adidasy – zauważyła. – Naprawdę w tej chwili mnie nie interesuje, co w Nike pomyślą o tym, że grałaś w butach Adidasa. Niech następnym razem przygotują odpowiednie obuwie, a żadna z nas nie będzie musiała się przejmować. Ale teraz wkładaj te, które są najwygodniejsze. Charlie wstała i zrobiła próbny krok. – Włóż drugi – powiedziała Marcy. – Nie, są za duże. Zsuwają się z pięty. – Następne! – warknęła trenerka, rzucając jej kolejnego adidasa. Charlie tym razem przymierzyła prawy but i pokręciła głową. – Trochę ciasne w nosku. Już cisną najmniejszy palec. Chyba możemy owinąć go taśmą i spróbować… – Wykluczone. Proszę – mruknęła Marcy, rozwiązując parę butów marki K- Swiss i kładąc je przy stopach Charlie. – Może te będą dobre. Lewy wszedł całkiem łatwo i pasował. Charlie z nadzieją włożyła prawy i zawiązała sznurówki. Buty były toporne i brzydkie, ale pasowały. – Są dobre – oznajmiła, chociaż czuła się tak, jakby przywiązała do stóp cegły. Kilka razy podskoczyła, potruchtała w miejscu i szybko śmignęła w lewo. – Ale mam wrażenie, jakbym nosiła parę betonowych klocków. Są za ciężkie. W chwili gdy Marcy sięgała do torby po ostatnią parę, z głośników popłynął komunikat: – Zawodnicy, proszę o uwagę. Alice Atherton i Charlotte Silver, proszę zgłosić się do biura turnieju, skąd zostaną panie odprowadzone na kort. Wasz mecz zaczyna się za trzy minuty. Marcy uklękła i nacisnęła nosek buta. – Zdecydowanie masz tu miejsce, chociaż nie za wiele, prawda? Sprawdzą się? Charlie znowu podskoczyła. Buty niezaprzeczalnie były ciężkie, jednak najlepsze z trzech par. Prawdopodobnie powinna przymierzyć tę ostatnią, lecz
gdy uniosła głowę, zobaczyła Alice w białym stroju, mijającą drzwi sali treningowej i idącą w kierunku biura. – Sprawdzą – odparła z większym przekonaniem, niż naprawdę czuła. Muszą, dodała w duchu. – Grzeczna dziewczynka. – Trenerka nie kryła ulgi. – Idziemy. Zarzuciła na ramię wielką torbę z rakietami Charlie i ruszyła do drzwi. – Pamiętaj, tyle rotacji, ile zdołasz. Ona zaczyna się miotać, kiedy piłki lecą wysoko. Wykorzystaj swoją przewagę wzrostu i zmuś ją do odbierania wysokich piłek, szczególnie bekhendem. Powoli, spokojnie i uparcie, a wygrasz. Nie musisz używać maksimum siły ani się popisywać. Oszczędzaj się na ostatnie rundy, rozumiesz? Charlie pokiwała głową. Zbliżały się do biura i już czuła napinające się mięśnie łydek. Czy coś obciera jej prawą piętę? Tak, zdecydowanie tak. Będzie miała pęcherze, to pewne. – Chyba powinnam wypróbować te ostatnie… – Charlotte? – Następna kobieta z obsługi Wimbledonu, też ubrana w fioletową garsonkę z poliestru, ujęła ją za łokieć i razem przeszły ostatnie dziesięć kroków dzielące je od biura. – Proszę tu podpisać i… dziękuję. Panie Poole, obie panie są gotowe do wyjścia na kort centralny. Charlie i jej przeciwniczka na ułamek sekundy skrzyżowały spojrzenia i skinęły do siebie głowami… na wpół skinęły. Dotychczas grały ze sobą tylko raz, dwa lata temu w pierwszej turze Indian Wells, i Charlie pokonała ją 6:2, 6:2. Charlie, Marcy, Alice i jej trener poszli za panem Poole’em tunelem prowadzącym na najsłynniejszy kort tenisowy na świecie. Po obu stronach wisiały ogromne lśniące czarno-białe zdjęcia legend tenisa, które wychodziły z kortu centralnego jako zwycięzcy: Serena Williams, Pete Sampras, Roger Federer, Maria Szarapowa, Andy Murray. Ściskali i całowali tradycyjne trofeum, wyrzucali rakiety wysoko w powietrze, potrząsali pięściami. Triumfujący. Wszyscy wygrani. Alice też zerkała z boku na bok, gdy szły w kierunku drzwi, przez które miały wyjść na kort centralny, na główną scenę. Mocne ściśnięcie w ramię przywołało Charlie do rzeczywistości. Wzięła od Marcy torbę i zarzuciła ją sobie na ramię, jakby nic nie ważyła, chociaż wewnątrz było sześć rakiet, rolka owijki, dwie butelki wody Evian, butelka gatorade, dwa stroje na zmianę, takie same jak ten, który miała na sobie, zapasowe skarpetki, frotki na nadgarstek, plaster na rękę i kolano, plastry z opatrunkiem, iPod, słuchawki, dwa daszki przeciwsłoneczne, krople do oczu, banan, pudełko emergen-C i zalaminowane zdjęcie matki, które mieszkało w zasuwanej bocznej kieszonce, towarzysząc jej podczas każdego treningu i turnieju. Marcy i trener Alice odeszli zająć miejsca w loży zawodników. Choć dwie tenisistki weszły na kort jednocześnie, publiczność wyjątkowo głośno powitała Alice, ulubienicę rodzinnego miasta. Dla Charlie nie miało znaczenia, dla kogo przeznaczone są te wiwaty: jej puls zaczął przyśpieszać dokładnie tak samo jak przed każdym meczem, dużym czy małym. Z tą różnicą, że tym razem czuła w piersi falę mrowienia, nerwowy niepokój i podniecenie tak silne, że
zaniepokoiła się, czy nie dostanie mdłości. Kort centralny Wimbledonu. Pozwoliła sobie na szybkie zlustrowanie trybun. Otaczały ją tłumy elegancko ubranych ludzi, stojących i uprzejmie klaszczących. Pimm’s. Truskawki z bitą śmietaną. Pastelowe garnitury i garsonki. Grała już na Wimbledonie pięć razy, ale teraz to był kort centralny. Te słowa rozbrzmiewały w jej głowie bez końca, gdy próbowała się skoncentrować. Zwykłe czynności wykonywane po dotarciu do krzesełka przy korcie pomagały jej się skupić: najpierw nonszalancko położyć torbę z rakietami, następnie równo ustawić butelki z wodą, założyć opaskę, poprawić daszek. Zrobiła to wszystko dokładnie w takiej samej kolejności jak zawsze, ale dzisiaj nie mogła skupić uwagi. Dzisiaj rejestrowała cały otaczający ją szum, podczas gdy wszystko powinno zniknąć w tle: prezenterka powtarzająca do kamery nazwisko jej przeciwniczki, komentator meczu przedstawiający sędzię główną, a przede wszystkim zsuwające się skarpetki, co nigdy się nie zdarzyło, kiedy nosiła własne buty. Doświadczenie jej podpowiadało, że nic z tego nie jest szczególnie dobrym znakiem – utrata kontroli myśli przed rozpoczęciem gry zwykle nie kończy się dobrze – ale po prostu nie mogła zablokować wszystkich tych bodźców. Rozgrzewka zlała się w jedną smugę. Charlie mechanicznie odbierała forhendy i bekhendy Alice, posyłała jej woleje i uderzenia znad głowy. Później wypróbowały kilka serwisów. Alice wyglądała na rozluźnioną i zadowoloną, jej szczupłe nogi poruszały się płynnie po korcie; smukły, chłopięcy tułów skręcał się bez wysiłku, gdy sięgała do piłki. Samo obserwowanie jej sprawiało, że Charlie spinała się coraz bardziej. Chociaż formalnie rzecz biorąc, nowe buty były dobre, bolały ją podbicia stóp, a na prawej pięcie już zaczynał się robić bąbel. Co chwilę zmuszała się do powrotu do chwili obecnej, do naturalnego podniecenia, które czuła za każdym razem, gdy uderzała piłkę tak, że wirowała i spadała dokładnie w zamierzonym przez nią miejscu. A potem nagle rozpoczęły grę. Przegrała rzut monetą i jej przeciwniczka zdecydowała się na serwis. Bo przecież rzucili monetę, prawda? Tak, pomyślała. Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć szczegółów? Szust! Piłka zaświszczała przy jej ramieniu jak kula. Charlie nie miała szans jej dosięgnąć. As serwisowy. Pierwszy punkt dla Alice. Widzowie krzyczeli tak szaleńczo, jak tylko pozwalała na to brytyjska etykieta. Po czterech minutach i trzydziestu sekundach Alice wygrała pierwszego gema. Charlie mogła się pochwalić zaledwie jednym punktem, i to tylko dlatego, że Alice popełniła podwójny błąd serwisowy. Skup się! – wrzasnęła w duchu. Mecz dobiegnie końca, zanim się obejrzysz, jeśli się, cholera, nie pozbierasz! Chcesz dać plamę na korcie centralnym Wimbledonu, nawet nie próbując walczyć? Tylko ofiara losu tak by zrobiła! Ofiara! Ofiara! Ofiara! Te nieme wrzaski i przekleństwa podziałały. Charlie bezbłędnie serwowała i przełamała serwis Alice. Prowadziła 2:1 i zaczynała się uspokajać. Przyprawiający o mdłości strzał adrenaliny, która ją nękała przed meczem, przeszedł w relaksujący stały potok. Już nie czuła irytacji z powodu zsuwających się skarpet, widoku znajomych twarzy w loży królewskiej ani słuchania kulturalnych oklasków i cichych okrzyków nadzwyczaj cywilizowanej brytyjskiej
publiczności. Nie istniało nic poza jej rakietą i piłką i liczyło się tylko to, jak te dwa elementy ze sobą współpracują, punkt po punkcie, gem po gemie, energicznie, potężnie i celowo. Charlie wygrała pierwszego seta 6:3. Kusiło ją, żeby sobie pogratulować, ale z doświadczenia wiedziała, że do końca meczu jest jeszcze daleko. W ciągu dziewięćdziesięciu sekund podczas zmiany stron spokojnie napiła się wody, biorąc małe, odmierzone łyki. Nawet to wymagało wewnętrznej dyscypliny – jej całe ciało spazmatycznie domagało się wielkich, zimnych haustów – ale się kontrolowała. Kiedy się nawodniła i zjadła trzy kęsy banana, przetrząsnęła torbę i wyjęła zapasową parę skarpetek. Były identyczne jak te, które miała na nogach, i chociaż nie było powodu wierzyć, że będzie się w nich czuła inaczej, postanowiła spróbować. Kiedy ściągnęła te stare, zobaczyła, że jej stopy wyglądają koszmarnie: nabrzmiałe, opuchnięte, czerwone. Oba najmniejsze palce były zakrwawione, a skóra na piętach zwisała w luźnych pęcherzach. Zsiniały jej kostki od sztywnego zapiętka. Bolały ją całe stopy, jakby przejechał po nich walec. Miała wrażenie, że nowe skarpetki są z papieru ściernego, a wsunięcie zmaltretowanych stóp w buty wymagało nieziemskich wprost pokładów wytrzymałości. Ból przeszywał palce, pięty, kostki i podbicia, także kości śródstopia, które do tego momentu wcale nie bolały. Charlie zmusiła się, żeby ściągnąć i zawiązać sznurówki, i w chwili, gdy to zrobiła, sędzia główna ogłosiła koniec przerwy. Zamiast, rozluźniona i chętna do walki, żwawo pobiec na linię końcową Charlie szła powoli, lekko utykając. Powinnam zażyć advil, kiedy miałam okazję, pomyślała, biorąc dwie piłki od nastoletniego chłopaka. Do licha, przede wszystkim powinnam mieć odpowiednie buty. I bam! To wystarczyło, żeby dać początek złości i, co gorsza, dekoncentracji. Cholera, dlaczego nikt nie przewidział, że jej buty zostaną uznane za niezgodne z regulaminem turnieju? Gdzie byli jej sponsorzy z Nike? Przecież nie po raz pierwszy zaopatrywali uczestników Wimbledonu. Charlie podrzuciła jedną, potem drugą piłkę w powietrze do serwisu. Popełniła podwójny błąd serwisowy. Tak czy inaczej, kto ponosi za to odpowiedzialność? Po zmianie stron kortu serwowała słabiej niż zwykle i stała jak skamieniała, gdy tuż obok niej wylądowała piłka zagrana z forhendu. Uderzenie wygrywające. Tenisiści są przesądni. Wkładamy tę samą bieliznę na każdy mecz. Codziennie jemy to samo. Nosimy amulety i talizmany na szczęście, modlimy się, powtarzamy mantry i robimy wszystkie inne wariactwa, żeby przekonać każdego, kto słucha, że gdybyśmy tylko raz, proszę, tylko ten jeden raz, gdybyśmy mogli zdobyć ten jeden punkt, wygrać ten jeden gem/set/mecz/turniej, to będzie naprawdę super i będziemy taaaacy wdzięczni. Pierwszy serwis Charlie był potężny i dobrze ulokowany, ale znów okazała się niezdarna i nieprzygotowana na return Alice. Dobiegła do piłki, lecz nie ustabilizowała postawy na tyle, żeby posłać ją na drugą stronę siatki. 0:40. Czy naprawdę oczekiwano, że będzie nosić cudze buty podczas pierwszego meczu na korcie centralnym, największej, najbardziej onieśmielającej scenie, na której nigdy nie grała? Poważnie – buty? Wraz z całym swoim sztabem spędziła godziny na wybieraniu i przymierzaniu butów na ten właśnie mecz,
kiedy był na to czas, a teraz, właśnie teraz, ma na nogach tę przypadkową parę. Będą świetne. Jak myślicie, co to jest, Wimbledon czy rozgrywki w ogólniaku? Ryms! Wezbrał w niej gniew, podbiegła do piłki i wybiła ją co najmniej pół metra za linię końcową. I tak oto przegrała pierwszy gem drugiego seta. Charlie spojrzała w stronę swojej loży i zobaczyła Marcy, tatę i brata, Jake’a. Ojciec odpowiedział spojrzeniem i odruchowo się uśmiechnął, ale Charlie ze swojego miejsca na linii końcowej widziała troskę w jego oczach. Kilka następnych gemów przemknęło jak błyskawica, a ona miała na koncie tylko jeden. Nagle Alice wygrywała 5:2 i coś w głowie Charlie zaskoczyło, żeby się skupić: O w mordę! To koniec. Zaraz przegra drugiego seta na korcie centralnym, mierząc się z zawodniczką znajdującą się trzydzieści miejsc niżej od niej w rankingu. Wiedziała, że rozegranie trzeciego seta będzie piekielnie trudne. Nie może do niego dopuścić, musi wygrać w drugim. Nieziemsko kulturalni brytyjscy kibice stali się – wedle ich standardów – wręcz hałaśliwi, lekko klaszcząc i nawet od czasu do czasu pokrzykując. Zapomnij o pęcherzach, zapomnij o ciężkich jak cegły butach, zapomnij o głuchej złości na wszystkich ludzi z zespołu, którzy nie powinni do tego dopuścić. Teraz to nieważne. Uderzaj mocno, uderzaj sprytnie, uderzaj konsekwentnie, pomyślała, mocno ściskając rakietę i rozluźniając rękę, co często robiła, żeby się odprężyć. Ściśnij, puść. Ściśnij, puść. Zapomnij o bzdurach i zdobądź kolejny punkt. Charlie wygrała następnego gema, a później kolejnego. Gdy się uspokoiła, zmusiła umysł do myślenia wyłącznie o uderzaniu w piłkę i zdobywaniu punktów. Kiedy w drugim secie zremisowała 5:5, wiedziała, że wygra mecz. Oddychała głęboko, równo, mobilizując ogromne rezerwy psychicznej siły, żeby zignorować ból, który teraz promieniował ze stóp w górę nóg. Skurcze. Mogła sobie z nimi poradzić, jak tysiące razy wcześniej. Skup się. Uderz. Odbierz. Uderz. Odbierz. Po chwili było 6:5 w drugim secie i musiała zapewnić sobie jeszcze tylko jednego gema, żeby wygrać. Zwycięstwo było tak blisko, że je czuła. Pierwszy serwis Alice był wysoki i rotowany, ale względnie wolny, i Charlie doskoczyła do piłki. Liczyła na uderzenie wygrywające. Następny strzał był znacznie mocniejszy i płaski; Charlie odebrała go, posyłając piłkę prosto wzdłuż linii. Po dłuższej wymianie Alice zagrała skrót. Charlie przejrzała jej zamiary i co sił w nogach, nisko pochylona pędziła w kierunku siatki z już wyciągniętą rakietą. Zdąży, wiedziała, że zdąży. Była już prawie na miejscu, dosłownie centymetry dzieliły ją od uderzenia czubkiem rakiety w piłkę, kiedy jej prawa stopa – ciężka, jakby miała do niej przywiązaną dwukilową torebkę mąki – wyśliznęła się spod niej jak narta. Gdyby miała swoje buty, doskonale dopasowane, może zdołałaby zapanować nad poślizgiem, ale ciężki, klocowaty but pomknął po trawie jak po tafli lodu i pociągnął ją ze sobą. Upadła bez wdzięku, odrzucając rakietę, żeby podeprzeć się oburącz, i nagle… chrup. Usłyszała trzask, zanim coś poczuła. Czy inni też? Brzmiał tak cholernie głośno, że cały stadion musiał go słyszeć, ale jeśli nie, uwagę kibiców przyciągnął jej krzyk. Runęła na ziemię jak dziecko spadające z piętrowego łóżka. Każdy milimetr
Runęła na ziemię jak dziecko spadające z piętrowego łóżka. Każdy milimetr ciała bolał ją tak bardzo, że prawie nie mogła określić, skąd pochodził ten straszny trzask. Alice stała po drugiej stronie siatki i patrzyła na nią ze starannie wystudiowaną współczującą miną. Wbijając palce w nieskazitelnie przyciętą trawę, Charlie spróbowała wstać, ale nadgarstki złożyły się jak z papieru. Sędzia główna zasłoniła ręką mikrofon i pochyliła się, żeby ją zapytać, czy potrzebuje przerwy medycznej. – Nie, nic mi nie jest – odparła Charlie szeptem. – Potrzebuję minuty, żeby się pozbierać. – Wiedziała, że musi wstać i wrócić na pozycję. Mogłaby skorzystać z przerwy medycznej, ale to byłoby praktycznie oszukaństwem: o ile zawodnik nie zalewał krwią całego kortu, generalnie uważano, że powinien wziąć się w garść. Weź się w garść, pomyślała, próbując się podnieść. Ból przeszył lewą rękę, od dłoni przez nadgarstek do ramienia. Jeszcze dwa punkty, żeby wyrównać. Weź się w garść. Wstań i wygraj swój mecz! Widzowie zaczęli ją oklaskiwać, z początku nieśmiało, potem z większym entuzjazmem. Nie była faworytką, ale ci Brytyjczycy wiedzieli, czym jest sportowe zachowanie. Charlie uniosła prawą rękę w geście podziękowania i sięgnęła nad trawą po rakietę. Z wysiłku zakręciło się jej w głowie i ból – tym razem promieniujący ze stopy, kostki albo goleni, niepodobna powiedzieć – przeszył całą nogę. Zasrane buty! – wrzasnęła do siebie w myślach, czując narastającą panikę. Czy to poważna kontuzja? Czy będzie musiała się wycofać? Jasny gwint, ten dźwięk był straszny. Jak długa i trudna będzie rehabilitacja? US Open już za osiem tygodni… Głos sędzi wdarł się w jej myśli i przywołał ją do rzeczywistości. – Zarządzam trzy minuty przerwy medycznej dla panny Silver. Proszę nastawić zegar… już. – Nie prosiłam o przerwę! – zawołała opryskliwie Charlie, choć jej głos najwyraźniej nie niósł się daleko. – Nic mi nie jest. Chcąc powstrzymać trenera turniejowego, który szybko się zbliżał, podciągnęła nogi i zmobilizowała wszystkie siły, żeby się podnieść. Wstała i zdołała się rozejrzeć. Alice uśmiechała się prawie niedostrzegalnie; sędzia uważnie kontrolowała czas na telewizyjnym zegarze, gotowa ogłosić koniec przerwy. David Beckham w pierwszym rzędzie loży królewskiej patrzył na komórkę, zupełnie niezainteresowany jej kontuzją. Na prawo od niego, w jej loży, siedziała spanikowana, zmartwiona Marcy; nachylała się tak mocno, że wyglądało, jakby zaraz miała spaść. Ojciec i Jake mieli równie ponure miny. Wszędzie wokół niej ludzie w dobrych nastrojach rozmawiali, popijali likier Pimm’s i czekali na wznowienie meczu. Trener stanął obok niej i wyciągnął chłodną, silną rękę do jej pulsującego nadgarstka, a potem, bez żadnego ostrzeżenia, cały świat nagle poczerniał.
2 jeśli chodzi o miłość TOPANGA CANYON, LIPIEC 2015 Pierwsza myśl, jaka przyszła Charlie do głowy, gdy obudziła się po operacji ścięgna Achillesa, była następująca: Już po mnie. Jestem skończona. Podoba mi się czy nie, pora przejść na emeryturę, ponieważ po takiej kontuzji już nie ma powrotu. Czuła się tak, jakby ktoś przejechał po jej stopie, wykonał zabieg, używając obieraczki do warzyw, i połączył kości zardzewiałym drutem i klejem kauczukowym. Ból nie do opisania, przytłaczające mdłości. Dwa razy zwymiotowała w sali pooperacyjnej i raz w szpitalnym łóżku. – To tylko skutki narkozy – zagdakała korpulentna pielęgniarka, sprawdzając odczyty i ekrany monitorów. – Niedługo poczuje się znacznie lepiej. – Może pani podłączyć kroplówkę z morfiną? Żeby ją uspokoić? – zapytał Jake z krzesła pod oknem. Pielęgniarka nie odpowiedziała. Powiadomiła Charlie, że wróci z kolacją, i wyszła. – Ona mnie kocha – rzucił Jake. – Najwyraźniej. – Charlie poczuła narastającą falę mdłości i sięgnęła po nerkę na wymiociny. – Przytrzymać ci włosy? Zakasłała. – Nic mi nie jest. Przejdzie. Musiała zasnąć, bo kiedy się ocknęła, niebo za maleńkim oknem pociemniało, a Jake jadł burgera z sieci In-N-Out. – O, cześć. Wyskoczyłem po trochę przyzwoitego jedzenia. Mam jednego w zapasie, jeśli zdołasz go zjeść. – Jake zanurzył dwie frytki w pudełeczku z sosem i wpakował je do ust. Charlie z zaskoczeniem poczuła skurcz głodu. Skinęła głową i Jake położył cheeseburgera, frytki i colę na obrotowym stoliczku przy łóżku. Wetknął słomkę do kubka z napojem, otworzył kilka saszetek z keczupem i przekręcił stoliczek w stronę Charlie. – To chyba jedyna korzyść z naderwania ścięgna Achillesa i odpadnięcia podczas pierwszej rundy Wimbledonu na korcie centralnym na oczach całego świata w chwili, gdy wiesz, że zaraz wygrasz mecz – wymamrotała, jedną ręką wpychając burgera do ust. Lewą od kciuka po łokieć miała zagipsowaną. Pierwszy kęs niemal doprowadził ją do orgazmu. Od czasu Bloody Mary, którą
wypiła w samolocie z Londynu do Kalifornii, żeby się przygotować do operacji w klinice UCLA, jej jedyną pociechą było jedzenie. – Może było warto? – zapytał Jake z pełnymi ustami. – Kiedyś słuchałam TED Talk o założycielach In-N-Out. Wiesz, że to firma rodzinna i że nie mają zamiaru jej sprzedać ani zawierać umów franczyzy? – Fascynujące. – Tak, naprawdę. Na pewno nie zauważyłeś, że drukują nierzucające się w oczy cytaty z Biblii na swoich kubkach i opakowaniach burgerów. – Zdecydowanie nie. – Uznałam, że to interesujące. – Charlie nie miała pojęcia, co to oznacza, ale na spodzie jej kubka widniał napis JAN 3, 16. Jake przewrócił oczami. – Tata kazał ci przekazać, że się zjawi, gdy tylko skończy. Dzisiaj w klubie jest jakaś specjalna impreza ze zbiórką pieniędzy, więc kazali mu się zająć szkółką tenisową. Tysiąc razy musiałem obiecywać, że ani na chwilę cię nie odstąpię. Charlie jęknęła. – Więc będę niańczona dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak? – Zgadza się. Jest przekonany, że zbudzisz się z myślą o skończonej karierze i skoczysz z najbliższego mostu. Albo, jak przypuszczam, pod pociąg. Bo właściwie tu nie ma mostów… – Co mu do tego? Nie sądzisz, że byłby szczęśliwy, gdybym przestała grać? Przecież sam milion razy mi powtarzał, że tenis nie jest sposobem na całe życie. – Nawet wiele milionów razy. Ale on wie, że tego chcesz, Charlie. Jest na tyle dobrym tatą, że może nie znosić jakiegoś pomysłu, a mimo to nas wspierać, kiedy widzi, że nam na czymś zależy. Ty chciałaś przejść na zawodowstwo, a ja chcę sypiać z mężczyznami. Chyba można uczciwie powiedzieć, że nie zachwyciło go ani jedno, ani drugie, ale oswoił się z tą myślą. Po prostu jest dobrym człowiekiem. Dokończyli burgery w niekrępującym milczeniu. Charlie próbowała sobie wyobrazić, co w tej chwili robi ojciec. Od ponad dwudziestu lat uczył w klubie golfowym i tenisowym Birchwood. Przeprowadzili się do Topanga Canyon z północnej Kalifornii, kiedy miała trzy lata, ponieważ klub obiecał tacie większy zakres obowiązków i lepszą płacę, niż dostawał za trenowanie młodych tenisistów w elitarnej szkole z internatem. Kilka lat później awansował na szefa obiektów sportowych i od tamtej pory kierował programami tenisa i golfa, chociaż o golfie wiedział niewiele. Obecnie przez większość czasu zajmował się sprzętem, wynajmował zawodowych graczy i łagodził drobne sprzeczki z członkami klubu. Charlie wiedziała, że brakuje mu nauczania. Wprawdzie od czasu do czasu udzielał lekcji, najczęściej osobom starszym i małym dzieciom, ale przecież w wieku sześćdziesięciu jeden lat nie mógłby dotrzymać kroku nastolatkom ani młodym profesjonalistom, którzy szybko się poruszali i mocno uderzali. Nikt tego nie przyznawał, jednak wszyscy wiedzieli, że ludzie wolą brać lekcje u młodszych nauczycieli, tak więc pan Silver najczęściej przebywał w sklepie tenisowym albo głównym biurze klubu, albo wręcz obsługiwał
maszynę do naciągania rakiet. Jeśli ten wieczór przypominał inne imprezy dobroczynne, które odbywały się w klubie, tata wybijał piłki dzieciom, pełniąc rolę przedszkolanki, podczas gdy rodzice w eleganckich strojach i pod krawatami skubali koreczki w jadalni z widokiem na dziewiąty dołek. Nigdy się nie skarżył, ale Charlie zawsze była przygnębiona, myśląc, że ćwiczy grę atak-obrona z grupą ośmiolatków, podczas gdy jego rówieśnicy piją i tańczą wewnątrz. – Jak myślisz, dlaczego tata wciąż to robi? – zapytała, odsuwając tacę. – To znaczy, ile czasu już tam jest? Ćwierć wieku? Jake uniósł brew. – Bo nie poszedł na studia. Bo jest dumny i nigdy nie weźmie od nas złamanego grosza. Bo był, jak mówią ludzie i przede wszystkim on sam, psem na baby, kiedy przeszedł na zawodowstwo, dopóki nie poznał mamy, a gdy dorobili się mnie, było dla niego za późno na studia. Przecież nie muszę ci tego tłumaczyć. – Tak, wiem. Chyba chodziło mi o to, dlaczego się nigdy nie przeniósł. Od śmierci mamy nic nas tutaj nie trzyma. Dlaczego nie spróbować gdzieś indziej? W Arizonie albo na Florydzie? Nawet w Meksyku? Raczej nie można powiedzieć, że w LA wiedzie tak cudowne życie, by po przeprowadzce ogromnie mu go brakowało. Jake spojrzał na telefon i odchrząknął. – Nie wiem, czy pracodawcy ustawiają się w kolejce, żeby zatrudnić sześćdziesięcioletniego instruktora, który cztery dekady temu przez kilka lat grał w turniejach. Kogoś, kto… nie cierpię tego mówić, ale nie owijajmy w bawełnę… kto sypia z każdą singielką, która przychodzi z prośbą o pomoc w poprawieniu bekhendu. W Birchwood traktują go całkiem dobrze, biorąc to wszystko pod uwagę. – Przestań, bo mi się cofa. Jake przewrócił oczami. – Jest dorosłym mężczyzną, Charlie. – Myślisz, że jest szczęśliwy? – zapytała. – To znaczy, wiem, że miał mnóstwo okazji, żeby ponownie się ożenić, i wyraźnie nie chciał iść tą drogą, ale czy podoba mu się takie życie? Ojciec pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby ich wspierać, zapewnić im wszelkie możliwe szanse, jakimi cieszyli się ich znacznie bardziej uprzywilejowani koledzy z klasy: letni obóz, lekcje muzyki, coroczne biwaki w parkach narodowych. I oczywiście lekcje tenisa. Uczył grać oboje, odkąd skończyli cztery lata. Jake szybko stracił zainteresowanie i ojciec nigdy go nie zmuszał. Charlie natomiast miała wrodzony talent: kochała swoją maleńką różową rakietę, trening biegania i utrzymywania równowagi, tubę używaną do zbierania piłek. Uwielbiała napełniać te małe papierowe kubki lodowatą wodą z termosu chłodzącego Gatorade i zdrapywać glinę z butów zamontowaną na podłodze obrotową szczotką, i kochała zapach piłek tenisowych, kiedy otwierała nowe pudełko. Ale najbardziej ze wszystkiego uwielbiała skupioną wyłącznie na niej uwagę ojca i widok jego twarzy rozjaśniającej się za każdym razem, gdy wbiegała na kort z włosami związanymi w kucyk, ubrana w fioletowe pasiaste
spodnie dresowe. Taki wyraz twarzy zwykle rezerwował dla kobiety, z którą aktualnie się spotykał, jednej z niekończącej się kolejki rozwódek w średnim wieku, wbitych w za ciasne i za krótkie sukienki, wiszących mu na ramieniu i nieszczerze komplementujących pokój Charlie, jej warkocze albo koszulę nocną, zanim odchodziły z nim w noc, spowite obłokiem mocnych perfum. Nie wszystkie były takie. Czasami trafiały się młodsze, jeszcze niebędące matkami, kobiety, które w rozmowach z Charlie i Jakiem piskliwie szczebiotały, jakby dzieci były zwierzętami w zoo, albo przynosiły im świadczące o życzliwości, ale niedobrane do wieku prezenty: pluszowego misia koala dla Charlie, kiedy miała piętnaście lat; cooler Heinekena dla siedemnastoletniego Jake’a. Były kobiety, które poznał w klubie; kobiety, które poderwał w Fish Shack w Malibu Beach, gdzie bywał od dwudziestu lat i znał wszystkich; kobiety, które były w Los Angeles przejazdem w drodze z Nowego Jorku na Hawaje albo do San Francisco, albo San Diego, i które zawsze w jakiś sposób lądowały w domu Silverów. Ojciec nie oczekiwał, że rankiem jego dzieci zaoferują im coś więcej niż życzliwe powitanie znad tostów francuskich, ale chyba też nigdy nie wziął pod uwagę, że odbywający się w trakcie rodzinnego śniadania korowód zmieniających się każdego dnia kochanek nie jest dla nich najzdrowszym przykładem. Niektóre, nieliczne, zostawały na kilka tygodni – Charlie najlepiej zapamiętała przemiłą, nadmiernie chudą kobietę o imieniu Ingrid, która wydawała się szczerze zainteresowana nią i Jakiem – ale inne zwykle znikały błyskawicznie. Podczas lekcji tenisa ojciec koncentrował się wyłącznie na Charlie. Tylko wtedy nie pracował, nie łowił ryb, nie zabiegał o względy najnowszej damy, jak lubił je nazywać. Kiedy wychodzili na kort w Birchwood – prawie zawsze w nocy, w blasku lamp, podczas gdy członkowie klubu przebywali w domu z rodzinami – uwaga ojca zawężała się do laserowego promienia, który rozgrzewał Charlie, jak tylko się na niej skupił. Była to jedyna rzecz, która nie uległa zmianie po śmierci żony: wyraźne zadowolenie, jakie sprawiało mu uczenie córki ukochanej przez nich oboje gry. Przez wszystkie te lata wkładał w naukę całą miłość, od czasu, kiedy Charlie jak kaczuszka dreptała za nim po korcie, gdy pokazywał jej linię końcową, korytarze deblowe i linię serwisową, do pierwszego razu, kiedy w wieku trzynastu lat odniosła nad nim bezdyskusyjne zwycięstwo i wrzasnął tak głośno, że dozorca przyszedł sprawdzić, czy nic im się nie stało. Nic nie zakłócało tych lekcji: ani śmierć żony, ani kobiety, które dotrzymywały mu towarzystwa w późniejszych latach. Uczył Charlie wszystkiego, co sam umiał – uderzeń, pracy nóg, strategii i oczywiście ducha sportowego – dopóki mając piętnaście lat, nie wygrała turnieju Orange Bowl dla młodzieży poniżej szesnastego roku życia, Wielkiego Szlema juniorów. Wtedy oznajmił, że niczego więcej nie może jej nauczyć. Jake przeciągnął się na krześle obok łóżka i głośno wypuścił powietrze. – Czy podoba mu się takie życie? – Potarł podbródek palcem wskazującym i kciukiem. – Chyba tak. Zwalnia w pracy, owszem, ale nie w miłości. – W miłości? – Charlie sięgnęła ręką za głowę, żeby poprawić poduszkę. – To
– W miłości? – Charlie sięgnęła ręką za głowę, żeby poprawić poduszkę. – To po prostu obrzydliwe. – Daj spokój, Charlie. Dwadzieścia cztery lata to wystarczająco dużo, żeby pogodzić się z myślą, że twój ojciec jest dziwkarzem. Są gorsze rzeczy. – Na przykład? – Gdyby twoja matka była dziwką. Charlie nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. – Celna uwaga. Zabrzęczał telefon. Odwróciła się, żeby sięgnąć po niego na szafkę, i zrobiła to tak szybko, że stopa leciutko się skręciła i ból przeszył całą nogę. Grasz new haven? Marco – przeczytała w SMS-ie. Uśmiechnęła się mimo bólu i konstatacji, że nie, nie będzie grać w Connecticut Open, ani w US Open, ani w żadnym z turniejów azjatyckich przez resztę lata i całą jesień. Będzie miała szczęście, jeśli zdąży się przygotować na Australię w przyszłym roku. Hej! Dopiero po operacji. Czeka mnie rehabilitacja. Trzymam kciuki za turniej w Australii… Pobrecita! Sorki, bella, wszystko wporzo? – Masz faceta, o którym mi nie powiedziałaś? – zapytał Jake, nagle zainteresowany. Dzięki! Powodzenia w Cincinnati. Tęsknię! – wystukała kciukiem i pożałowała tego w chwili, gdy nacisnęła „Wyślij”. Tęsknię? Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, pragnąc, żeby Marco odpisał. Jake znowu się odezwał. – Halo? Charlie? Poważnie, miej trochę litości dla tej komórki. Wygląda to tak, jakbyś chciała ją zmiażdżyć. Rozluźniła rękę. Wciąż nic. – Chcesz coś obejrzeć? Przyniosłem kabel, żeby podłączyć mojego iPada do telewizora, więc jeśli chcesz, możemy obejrzeć Shark Tank. Kolejny sygnał. Wiadomość składała się tylko z dwóch liter, jedynych, które miały znaczenie: xo. Charlie odłożyła telefon i nie mogąc się pohamować od radosnego szczerzenia zębów, powiedziała: – Doskonały pomysł. Dawaj. * – Śmiało, Charlie. Jeszcze raz! Nie jesteś taką kompletną cipą, żeby nie dać rady jeszcze raz, co nie?! – wrzasnęła Ramona. Nikt inny w sali rehabilitacyjnej nawet nie mrugnął. Charlie leżała na brzuchu na urządzeniu do ćwiczenia nóg, ale nie mogła się zmusić do pchnięcia dźwigni samą tylko kontuzjowaną prawą stopą, czego żądała Ramona. Przytulała złamany nadgarstek do piersi i zdrową stopą wspomagała tę z urazem. Ramona pacnęła ją w lewą nogę. – Pchnij! – ryknęła. – Ścięgno zostało naprawione, ale nigdy go nie wzmocnisz,
– Pchnij! – ryknęła. – Ścięgno zostało naprawione, ale nigdy go nie wzmocnisz, jeśli mu, kurwa, nie zaufasz! – Staram się, przysięgam – wydyszała Charlie przez zaciśnięte zęby. Ramona uśmiechnęła się i plasnęła mięsistą, męską dłonią w udo grube jak pień drzewa. – No to staraj się bardziej! Charlie uśmiechnęła się mimo bólu. Ramona i jej niewyparzona gęba były jedynymi zaletami fizjoterapii, która zaczynała sprawiać wrażenie niemającej końca. Charlie zrobiła trzy ćwiczenia, po prostu żeby udowodnić, że jest twarda, i padła bez sił na niebieską matę. – Dobrze. Dzisiaj naprawdę pracowałaś przyzwoicie. – Ramona wymierzyła jej żartobliwego kopniaka. – Jutro w tym samym miejscu, o tej samej porze. Masz dać z siebie wszystko! – zawołała przez ramię, idąc do następnego pacjenta, zawodnika Lakersów po kontuzji ramienia. – Nie mogę się doczekać – mruknęła Charlie, gdy już się podniosła. – Cudnie się sprawiłaś – powiedziała Marcy, idąc z nią do szatni. – W ciągu zaledwie pięciu tygodni nastąpiła ogromna poprawa. – Myślisz? Wydaje mi się, jakby to trwało wieki. – Charlie zdjęła spodenki i koszulkę, po czym okręciła się ręcznikiem. Marcy zaprowadziła ją do jacuzzi i zajęła miejsce na ławce, a Charlie ostrożnie weszła do parującej wody. – Robisz wszystko dokładnie jak trzeba i zgodnie z harmonogramem. Powrót na kort po naderwaniu ścięgna Achillesa i złamaniu nadgarstka w sześć miesięcy to nie fraszka. W zasadzie pięć miesięcy, jeśli uwzględnisz trening potrzebny do styczniowego wystąpienia w Australian. Zwykły śmiertelnik miałby kłopot, żeby wrócić do normalnego życia po takim urazie, cóż dopiero zawodowy sportowiec, który musi rywalizować na najwyższych poziomach. Kluczowa jest cierpliwość. Charlie oparła głowę o brzeg wanny. Zamknęła oczy i poruszała stopą, żeby rozgrzewane wodą ścięgno pracowało. Bolało, ale rozdzierający ból, który jej doskwierał bezpośrednio po operacji, na szczęście przeminął. – Z trudem mogę sobie wyobrazić chodzenie bez utykania. Jak mam skakać, skręcać i biegać? Schludny jasny kucyk Marcy był tak gruby i precyzyjnie związany, że ledwie się poruszył, gdy oparła łokcie na kolanach i na nią spojrzała. – Brałaś pod uwagę możliwość, że może to potrwać dłużej? Że może udział w turnieju w Australii nie jest realny? Charlie otworzyła oczy i popatrzyła na trenerkę. – Szczerze? Nie, nie brałam. Doktor Cohen powiedział, że pełna rehabilitacja jest możliwa w sześć miesięcy, i właśnie tego zamierzam dokonać. – Rozumiem cię i szanuję, Charlie. Po prostu uważam, że mądrze byłoby porozmawiać o przyszłości, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu twoje plany się nie powiodły. – A co tu jest do omawiania? Mam zamiar zapieprzać do upadłego i przy odrobinie szczęścia w styczniu będę gotowa na Australię. Jeśli okaże się to
absolutnie niemożliwe, jeśli na przykład gra będzie groziła jeszcze poważniejszym urazem ścięgna, wtedy oczywiście będę musiała zaczekać trochę dłużej. Jaki jest najgorszy scenariusz? Początek w Doha w lutym? To nie ideał, ale jeśli będzie trzeba, zaczekam. Marcy milczała. Ścisnęła dłonie. Charlie prawą ręką robiła małe kółka w wodzie, uważając, żeby nie zamoczyć gipsu na lewej ręce. Każdego dnia dziękowała swoim szczęśliwym gwiazdom za to, że nie złamała prawej ręki; wszyscy lekarze ją zapewniali, że kontuzja nie wpłynie na jej bekhend. – Dlaczego jesteś taka zdenerwowana? – Nic, to tylko… – zaczęła Marcy i wbiła wzrok w mokre kafelki na podłodze. – Wyduś to z siebie. Poważnie, znamy się na tyle długo, że nie musisz owijać w bawełnę. O czym myślisz? – Tylko się zastanawiam… Moja praca polega na rozważaniu wszystkich możliwości, na braniu pod uwagę potencjalnych komplikacji albo niespodziewanych… sama wiesz. Charlie czuła narastającą falę rozdrażnienia, ale wzięła głęboki oddech i zmusiła się do zachowania obojętnego tonu. – I? – I, cóż, sądzę, że powinnyśmy przynajmniej pomówić teoretycznie, co zrobimy, jeśli kontuzja okaże się bardziej… no, trudniejsza w leczeniu. – To znaczy, jeśli nie odzyskam dawnej sprawności? – Jestem pewna, że odzyskasz, Charlie. Doktor Cohen jest najlepszy i z pewnością nie po raz pierwszy widział takie urazy. Ale każdy jest inny i wszystko może się zdarzyć, kiedy mówimy o kimś, kto musi występować na twoim poziomie. To znacznie bardziej skomplikowane. – Więc co chcesz mi powiedzieć? Bo chyba rozumiem, ale niezupełnie wierzę, że to sugerujesz. Sprzeczki między nimi nie były czymś niezwyczajnym – spędzały razem więcej niż trzysta dni w roku – ale zwykle wykłócały się o drobiazgi: o miejsca w samolocie, o której spotkają się na śniadanie, o to, czy obejrzeć House Hunters International czy Property Brothers. Ale nagle ta rozmowa wydała się najeżona czymś, co Charlie niezupełnie umiała zidentyfikować. Marcy uniosła ręce. – Nie sugeruję niczego więcej niż rozważenie wszystkich możliwości. Jeśli należysz do małego, ale rzeczywiście istniejącego odsetka sportowców, którzy nie wracają w pełni do zdrowia po poważnej kontuzji, sądzę, że powinnyśmy właśnie o tym porozmawiać. – Rozumiem. – Charlie, nie bądź taka. Wierzę w ciebie. Ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu. – To nie jest jedna z nich – rzuciła cicho Charlie. – Wiem, że tak myślisz, i wierz mi, nikt poza mną nie ma większych nadziei, że ci się uda, ale zawsze istnieje realna możliwość, że kontuzja może być… trwała.
– I spowodować zakończenie kariery. Dlaczego nie mówisz wprost? Bo przecież właśnie o to ci chodzi. – Dobrze, powiem: spowodować zakończenie kariery. Obie na przekór wszystkiemu mamy nadzieję, że w twoim przypadku to nieprawda, i prawdopodobnie tak jest, ale powinnyśmy o tym porozmawiać. Charlie wyszła z wody i wzięła ręcznik od Marcy. Nie czuła się ani trochę skrępowana swoją nagością, nawet teraz, mimo tej rozmowy – było tak, jakby stała nago przed rodzoną matką. Owinęła się ręcznikiem i usiadła obok trenerki na ławce. – Nie zgadzam się. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. – Dobrze, ale myślę… – I jeśli mamy być ze sobą absolutnie szczere, denerwuje mnie nawet samo branie czegoś takiego pod uwagę. Marcy odchrząknęła. – To nie ma nic wspólnego z moim zdaniem o tobie ani o twojej grze, ani o twojej zdolności do poradzenia sobie z kontuzją. To statystyka, Charlie. Nic mniej, nic więcej. Niektórzy wracają do formy, a inni nie. – Więc jaka jest alternatywa? – zapytała Charlie, gdy wytarła spływające z czoła strumyczki potu. – Poddać się? Czy to próbujesz mi powiedzieć? – Oczywiście, że nie. Jakoś musimy przez to przebrnąć. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. – Dobrze? Czy to jest nasz wielki cel? Że wszystko będzie dobrze? – Charlie wiedziała, że mówi opryskliwie, ale nie mogła nic na to poradzić. Irytacja, która ogarnęła ją kilka minut temu, szybko przeradzała się w złość. – Charlie. – Głos Marcy był cichy i opanowany, jak ona sama. Tak jak Charlie, do tamtego okropnego upadku na Wimbledonie, kiedy złamała nie tylko rękę, ale też całe życie. Ostatnie tygodnie były najdłuższym okresem od czwartego roku życia, kiedy Charlie nawet nie wzięła rakiety do ręki. Zawsze się zastanawiała, jak by to było zrobić sobie przerwę, wziąć prawdziwy urlop od tenisa, prowadzić normalne życie. Teraz już wiedziała, i to było straszne. Jasne, fizjoterapia i leżenie na kanapie w domu ojca niezupełnie przypomina sączenie Margarity na karaibskiej plaży, ale Charlie była zdumiona, gdy sobie uświadomiła, jak bardzo brakuje jej gry. Chciała wrócić. Bardziej niż chciała – rozpaczliwie tego pragnęła – i ostatnią rzeczą pod słońcem, jaką miała nadzieję usłyszeć, była sugestia zaufanej przyjaciółki i trenerki, że być może jej przyszłość nie będzie obejmować gry w tenisa. – Marcy, powiem krótko: wrócę do formy po tej kontuzji. Dostanę się do czołowej dziesiątki. Zdobędę Wielkiego Szlema. I chcę, żebyś w to wierzyła. Mam dwadzieścia cztery lata. Nie jestem stara, ale zdecydowanie nie robię się młodsza. Jeśli kiedykolwiek mam osiągnąć coś naprawdę ważnego, to właśnie teraz. Nie za dwa lata. Nie za trzy. Teraz. Za ciężko pracowałam, żeby się poddać, i mam nadzieję, że ty też nie postawisz na mnie krzyżyka. – Oczywiście, że nie! Nikt bardziej niż ja nie wierzy w twój potencjał. Ale
– Oczywiście, że nie! Nikt bardziej niż ja nie wierzy w twój potencjał. Ale profesjonalizm polega również na gotowości do przeprowadzenia szczerej i racjonalnej rozmowy o realiach danej sytuacji. Właśnie do tego dążę. – Zakładasz, że kontuzja spowoduje koniec mojej kariery, ponieważ tak było z tobą – palnęła Charlie i natychmiast tego pożałowała. Jej trenerka wzdrygnęła się jak spoliczkowana, ale nie straciła panowania nad sobą. – Wiesz, że to było zupełnie co innego. Charlie milczała. Właściwie czym ich kontuzje się różniły? Marcy naderwała pierścień rotatorów nie raz, ale dwa razy. Za pierwszym razem wybrała fizjoterapię zamiast chirurgii i uraz nie wygoił się w pełni. Gdy kontuzja się powtórzyła, prawdopodobnie było za późno, żeby operacja przyniosła poprawę. Powinna jednak przynajmniej spróbować – wszyscy lekarze tak uważali – ona tymczasem w wieku dwudziestu siedmiu lat oznajmiła, że rezygnuje z zawodowej gry. – Skoro tak mówisz. – Skoro tak mówię? Charlie, moje szanse odzyskania sprawności ocenili na dziesięć procent. Przy tym operacja mogła sprawić więcej złego niż dobrego, a później rehabilitacja trwałaby rok albo i dłużej. Dokąd bym zaszła z takimi rokowaniami? Nie w górę rankingów, to pewne. Wróciły do klimatyzowanej części szatni i Charlie zadrżała. Wzięła następny ręcznik, zarzuciła go na ramiona, po czym się odwróciła i spojrzała Marcy prosto w oczy. Przez chwilę czuła się jak odurzona, mówiąc tak otwarcie, tak bezpośrednio. Było to coś, czego prawie nigdy nie robiła. – Potrzebuję cię, żebyś mnie dopingowała, powtarzała mi, że wyjdę z tego silniejsza niż kiedykolwiek. A nie po to, żebyś stawiała pod znakiem zapytania możliwość mojego powrotu do gry – powiedziała cicho. – Wiesz, że tego nie robię. – Ale ja tak to odbieram. – Oczywiście mamy wiele do omówienia. Uporządkujemy to wszystko, skarbie, obiecuję, ale muszę już lecieć. Spotykam się z Willem w Dan Tana’s. Dziś mamy rocznicę. Charlie uniosła głowę. – Naprawdę? Nawet nie wiedziałam, że jest tutaj z tobą. – Tak. To był dobry pretekst, żeby wyskoczyć na długi wspólny weekend. Jutro lecimy na Florydę. – W takim razie życz mu ode mnie wszystkiego najlepszego. – Będzie dobrze, Charlie. Nie dobrze, super. Robisz nadzwyczajne postępy na fizjoterapii, naprawdę. Wrócę i zajrzę do ciebie za trzy tygodnie, a tymczasem będę przygotowywać wszystko za kulisami, żebyś mogła w styczniu wystąpić w Australii. Podoba ci się ten plan? – Podoba – odparła Charlie, chociaż mdliło ją po tej rozmowie i czuła wewnątrz przenikliwy chłód. Pochyliły się i Marcy pocałowała ją w policzek.
– Baw się dobrze – rzuciła Charlie. – Dzięki. Odezwę się jutro. Patrzyła, jak trenerka idzie do drzwi i wychodzi. Wzięła szybki prysznic, włożyła białe dżinsy i koszulkę. Po sprawdzeniu, czy jest sama w szatni, wybrała numer Jake’a. Kiedy odebrał, usłyszała szmer rozmów w tle. – Gdzie jesteś? – zapytała. – Zgadnij. – Znowu robisz podchody do tego instruktora? Jak on ma na imię? Jakoś śmiesznie. Herman? – Nelson. I gdybyś wzięła u niego tylko jedną lekcję, nawróciłabyś się na zawsze. – Wiesz, co myślę o spinningu. A jedna sesja w SoulCycle, na którą dałam się zaciągnąć, mało mnie nie zabiła. – Jesteś zawodową sportsmenką, Charlie. Inni to banda facetów z Wall Street, którzy za dużo piją, i gromada mamuś, które za mało jedzą. Byłaś nadzwyczajna. – Nie o to mi chodzi i dobrze o tym wiesz. Ale słuchaj, masz chwilę? Słuchała, gdy Jake przybił z kimś piątkę, a potem się pożegnał, i wyobraziła sobie, jak z ręcznikiem na szyi wyskakuje na ruchliwy nowojorski chodnik. – W porządku. Jestem cały twój. Coś się stało? – Wciąż był zadyszany i Charlie przypuszczała, że miał jedną sesję po drugiej. – Pamiętasz, jak mi mówiłeś, że Todd Feltner odchodzi na emeryturę? Kiedy to było? Dwa miesiące temu? – Tak, coś koło tego. Ogłosił to tuż przed Wimbledonem. Powiedział, że zrobił wszystko, co chciał zrobić, więc zamierza wziąć trochę wolnego przed obmyśleniem następnego etapu. Dlaczego? – Bo chcę być jego następnym etapem. – Charlie sama była zaskoczona pewnością, jaką usłyszała w swoim głosie. – Możesz powtórzyć? – Chcę zatrudnić Todda Feltnera i chcę, żebyś mi w tym pomógł. Po jej słowach zapadła cisza. – Charlie? Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – W głosie Jake’a zabrzmiała nutka troski, jeśli nie paniki. Był nie tylko jej bratem, ale też menedżerem. W życiu zawodowego tenisisty nie ma bardziej znaczącej decyzji niż ta, kto będzie go trenować. – Słuchaj, niedługo spotykam się z tatą i nie mam czasu, żeby teraz wszystko wyjaśnić. Ale dość powiedzieć, że od jakiegoś czasu miałam wątpliwości co do Marcy. I dzisiaj te wątpliwości się skrystalizowały. Wiesz, co mi powiedziała? – Mów. – Zapytała, jaki mam plan B, na wypadek gdyby ścięgno się nie zagoiło i gdybym nie mogła więcej grać. – Dlaczego tak mówiła? Doktor Cohen jest przekonany, że wyleczy się idealnie. Czy ona wie coś, czego ja nie wiem? – Nie, absolutnie. Ograniczyła się tylko do gdybania. Powtarzała to na okrągło,