szczwana123

  • Dokumenty6
  • Odsłony2 805
  • Obserwuję2
  • Rozmiar dokumentów10.6 MB
  • Ilość pobrań1 004

Dlatego Francuzki sa takie sexy

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Dlatego Francuzki sa takie sexy.pdf

szczwana123 EBooki
Użytkownik szczwana123 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 185 stron)

Przekład Ula Markof

Spis treści 1. Karta redakcyjna 2. Motto 3. Tylko dwie szminki... 4. 1. Mit o francuskim stylu 5. 2. Ćwiczenia zen 6. 3. Tajna broń 7. 4. Szczupły przedmiot pożądania 8. 5. Królowa jest tylko jedna 9. 6. Niebezpieczne związki 10. 7. Na tapczanie siedzi leń 11. 8. Kinder niespodzianka 12. 9. Sex w wielkim mieście 13. 10. Czułe słówka 14. 11. Waga piórkowa 15. 12. Oda do młodości 16. Mój rok w pasie do pończoch 17. Podziękowania 18. Przypisy

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym Tytuł oryginału: ALL YOU NEED TO BE IMPOSSIBLY FRENCH Redaktor prowadzący: ANDRZEJ GUMULAK Redakcja: DONATA CIEŚLIK Korekta: SŁAWOMIRA WRONIECKA Koncepcja graficzna: DONATA CIEŚLIK Skład i łamanie: LUMOPOLIS DESIGN (lumopolis@gmail.com) Zdjęcia na okładce: istockphoto.com; shutterstock.com Copyright © Helena Frith Powell, 2005 Publication arranged via Gibson Square (www.gibsonsquare.com) Copyright © for the Polish translation by Ula Markof, 2013 Copyright © for the Polish edition Wydawnictwo Czarno na białym, 2013 Wydanie I elektroniczne Warszawa 2013 ISBN 978-83-936455-7-2 Wydawnictwo Czarno na białym ul. 1 Sierpnia 28/48, 02-134 Warszawa e-mail: redakcja@wydawnictwocnb.pl Księgarnia internetowa: www.wydawnictwocnb.pl Konwersja: eLitera s.c.

Helena Frith Powell „Dlatego Francuzki są takie sexy” Patroni książki: Fascynująca i kształcąca lektura „Daily Mail” (Londyn) Dowcipnie i elegancko napisane... Werbalna viagra „The Sunday Times” (Londyn) Zabawne, ciepłe i czarujące „French Magazine” Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy! – niejedna z turystek wzdycha w Paryżu, patrząc na Francuzki. Jak one to robią, że idą zdecydowanym krokiem, mają delikatny uśmiech, zawsze superuczesanie i świetne ciuchy? dwutygodnik „Gala” Francuzkom tylko jedno w głowie i może dlatego są takie sexy... [...] Książka napisana z przymrużeniem oka opowiadająca pół żartem, pół serio o tym, co zrobić, żeby być tak seksowną jak Francuzki. [...] Wystarczy o siebie zadbać i – bynajmniej – nie chodzi tylko o zrobienie perfekcyjnego makijażu. Liczy się przede wszystkim to, co kobieta ma w głowie, a nie na niej☺. Wniosek płynący z książki (inteligentna = seksowna) bardzo mi odpowiada. Polecam serdecznie.

pandamala, merlin.pl Trzeba dbać o wygląd i – co w książce wielokrotnie autorka podkreśla – rozwój intelektualny jak od najmłodszych lat robią to Francuzki. Prawda, że proste? Książka napisana świetnym, lekkim językiem i nawet jeżeli nikt nie skorzysta z zawartych w niej rad, a przeczyta, nie będzie żałował. To doskonała rozrywka odkrywająca dla wielu z nas nieznany świat. Podczas lektury bawiłam się wyśmienicie. Polecam! Anna Komorska, empik.com Stereotypowy wizerunek Francuzki ukazuje elegancką, zadbaną kobietę, pachnącą Channel numer 5 i ubraną według najnowszego katalogu modowego. Francuzkom nie można zarzucić, że nie mają stylu. Mają. I to dużo. [...] Helena Frith Powell [...] rozmawiając z kobietami prezentującymi typowo francuski styl, starała się dowiedzieć, jak one to robią, że są szczuplejsze i piękniejsze nie tylko od Brytyjek, ale i wypadają lepiej w porównaniu z reprezentantkami innych narodowości. [...] Autorka wychodzi od smutnej dla większości Europejek prawdy, że Francuzkom wszystko przychodzi bez wysiłku. By pięknie wyglądać, potrzebują tylko dwóch szminek i kochanka. Świetnie wyglądają w jeansach i starym swetrze ozdobionym jedynie fantazyjnie zawiązanym szalem. By utrzymać sprężystą figurę, uprawiają dużo seksu, nie chodzą na siłownię, bo nie lubią się pocić. Nie noszą sportowych butów, chyba że uprawiają sport. Zawsze. W każdej sytuacji są dobrze wystylizowane, adekwatnie do otoczenia. Wszystko mają zawsze idealnie dobrane do wieku, figury, sytuacji. Autorka jest pełna podziwu dla tych kobiet i za wszelką cenę stara się odkryć ich sekret. Liczne wywiady z mniej lub bardziej znanymi Francuzkami, modelkami, aktorkami, politykami udowadniają, że Francuzki uczą się stylu od swoich matek. Nie muszą o tym czytać ani tym bardziej oglądać popularnych programów, w których znane celebrytki udzielają lekcji stylu. Autorka porusza także inne tematy, związane z uczuciami, seksem, miłością, życiem codziennym, wychowaniem dzieci. W każdej z tych dziedzin odnajduje w zachowaniu Francuzek coś wyjątkowego. Całość napisana jest z lekkością, odpowiednia dla wielbicielek prostych porad w kobiecych pismach. Czy można z tej książki nauczyć się „jak być Francuzką”? Trudno będzie. Ale można się za to wiele ciekawego dowiedzieć i część porad spróbować, mimo wszystko, wcielić w życie. Katarzyna Krzan, granice.pl W tej książce roi się od autentycznych rozmów ze znanymi Francuzkami – imponująca lista nazwisk wiele znaczących w świecie mody i urody (sprawdziłam w Internecie – wszystkie nazwiska są prawdziwe!). Ale to nie jest jedyna zaleta tej książki. Z reporterskim biglem Helena Frith Powell pokazuje na czym polega fenomen kobiet znad Sekwany. Często ironicznie i z dystansem opisuje to, co odróżnia Paryżanki od kobiet z Anglii, USA – to doskonale przekłada się również na nasze, polskie warunki. Dowiadujemy się, jak świetnie wyglądać (godnie, a nie śmiesznie) w każdym wieku, w czym nie przesadzać, a co można sobie darować. Dowcipne komentarze dodatkowo podkręcają to – jak zachwala wydawca – do końca niepoważne śledztwo. Po przeczytaniu wiem, że nie trzeba się głodzić, nie trzeba umierać ze zmęczenia na siłowni, nie trzeba stroić się jak choinka, żeby być sexy. Trzeba dbać o wygląd i – co w książce wielokrotnie autorka podkreśla – rozwój intelektualny jak od najmłodszych lat robią to Francuzki. Prawda, że proste? Książka napisana świetnym, lekkim językiem i nawet jeżeli nikt nie skorzysta z zawartych w niej rad, a poświęci kilka godzin i przeczyta, nie będzie żałował. To doskonała rozrywka odkrywająca dla wielu z nas

kompletnie nieznany świat. Podczas lektury bawiłam się wyśmienicie. Polecam! Anna K 39, merlin.pl, lubimyczytac.pl Aby być prawdziwą Francuzką, wystarczą dwie szminki i kochanek, twierdzi jedna z bohaterek. Jak one to robią, że są zawsze sexy, eleganckie i jeszcze pewne siebie? Autorka książki zamieszkała wśród nich i przetestowała, na czym polega francuski styl. Efekt? Każda z nas może uwolnić tkwiącą w sobie Francuzkę! Anna Dmowska, miesięcznik „Claudia” (skróty pochodzą od redakcji) Francuzki mają w sobie „to coś”. „To coś” sprawia, że wyglądają lepiej niż reszta kobiet na świecie. Brytyjka Helena Frith Powell rozłożyła ich styl bycia na czynniki pierwsze, zanalizowała i wcieliła w życie. O książce i Francuzkach na gazeta.pl: http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/56,107881,14199929,14_powodow__dla_ktorych_Francuzki_sa_takie_seksowne.html

Helena Frith Powell Pisarka i dziennikarka angielska. Jest pół Szwedką, pół Włoszką, z mężem i trójką dzieci mieszka w Abu Dhabi. W Polsce dotychczas wydano: „Do piekła na wysokich obcasach” (Świat Książki 2010), „Bądź sexy” (REBIS 2008). Prowadzi popularnego bloga: http://helenafrithpowell.com/ Foto: Rupert Wright

Dla Olivii i Bei – francuskich kobiet przyszłości

N Tylko dwie szminki... igdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty w Paryżu. Miałam 12 lat i mieszkałam z tancerką, która pracowała jako striptizerka w nocnym klubie Lido. Mój ojciec, wciąż jeszcze przystojny i czarujący, zaprosił mnie na Wielkanoc. W tym czasie przebywał jednak we Włoszech i, żeby ze mną się spotkać, musiał przejechać całą południową Francję. Pojawiłam się więc w Paryżu, w hotelu, gdzie wynajmował apartament. Ojca nie było, ale konsjerż przekazał mi od niego telegram. Jestem u jednej laski w Saint-Tropez. Zadzwoń do Sophie... We wszystko wtajemniczona Sophie zaproponowała, żebym przyjechała do niej taksówką. Byłam wściekła. Co ojciec sobie myślał, odsyłając mnie do jakiejś obcej baby? Kim ona właściwie dla niego była? Bez wątpienia kolejną z jego dziewczyn. Niemoralne zachowanie ojca – chociaż rodzice byli rozwiedzeni od lat – zawsze mnie wkurzało. Wysoka i szczupła kobieta ostrzyżona na klasycznego paryskiego boba, z ustami lśniącymi czerwoną szminką, ubrana w dżinsy i obcisły czarny golf, czekała przed kamienicą przy rue du Bac. Pewnie miała ze dwadzieścia kilka lat. Mnie wydawała się jednak bardzo dojrzała i niezwykle glamourowa. Ledwie wysiadłam z samochodu, rzuciła mi się na szyję i ucałowała. Szokujące zachowanie, zwłaszcza dla tradycyjnie wychowanej panienki z Anglii. Wciąż nie mogąc otrząsnąć się z zaskoczenia, grzecznie poszłam za nią na górę. W mieszkaniu z jedną sypialnią i mikroskopijnym balkonem od strony rue du Bac unosił się duch zen. Tu i ówdzie stały kwiaty w doniczkach, na ścianie wisiała fotografia Audrey Hepburn. Nie wiedziałam jeszcze, kim była Hepburn,

ale od razu dostrzegłam jej podobieństwo do Sophie. Obie wyglądały absolutnie idealnie. Obie smukłe, oszałamiająco piękne i wyrafinowane. Tak, Sophie jak ulał pasowała do mojego wyobrażenia o Francuzkach. To jej zawdzięczałam moje pierwsze spotkanie z elegancją[1]... – zacytuję Cecylię, która w powieści Françoise Sagan Witaj smutku tymi słowami pisała o Annie Larsen. Sophie pracowała nocami, więc nie wstawała przed południem, popołudnia zaś spędzałyśmy razem. Przez trzy dni żyłyśmy identycznie jak Klaudyna i mademoiselle Aimée z powieści Colette. Ja byłam oczywiście Klaudyną, a Sophie – mademoiselle Aimée, nauczycielką, w której Klaudyna się podkochiwała. Przez te trzy dni nieprzerwanie zachwycałam się Sophie – stylową niczym gwiazda filmowa. Uwielbiałam ją, jak dziewczynki uwielbiają bajkowe księżniczki. Nawet po przebudzeniu, w kaszmirowym szlafroku, z niedbale związanymi włosami wyglądała zjawiskowo. Byłam też zdumiona, ile czasu poświęcała na pielęgnację ciała i twarzy. Nigdy wcześniej nie widziałam łazienki z taką liczbą magicznie wyglądających buteleczek, flakonów i słoiczków. Zżerała mnie ciekawość i niekończącymi się pytaniami o zastosowanie każdego ze specyfików prawie doprowadziłam Sophie do obłędu. W końcu jednak spokojnie wyjaśniła: – Tak naprawdę nie potrzeba aż tylu kosmetyków. Żeby być prawdziwą Francuzką, wystarczą dwie szminki i kochanek. – Dlaczego dwie szminki? – o kochanka nie miałam odwagi zapytać. – Jedna na dzień, druga na wieczór! – odparła Sophie. Po powrocie do Anglii wspomnienie Sophie zacierało się. Przypomniałam sobie o niej dopiero kilka lat później. Mieszkałam wówczas we Francji. Chociaż przeprowadzka przebiegła sprawnie i w nowym miejscu byliśmy z mężem naprawdę szczęśliwi, sąsiedzi mówili jednak o nas Anglicy ze wzgórza i to nie dlatego, że zdradzał nas brytyjski akcent. Wyglądaliśmy inaczej, zwłaszcza ja odróżniałam się od tamtejszych kobiet. Dlaczego? Byłam mniej stylowa! One w byle czym wyglądały świetnie, mnie zawsze czegoś brakowało. To właśnie

wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli chcę wtopić się w nowe środowisko, muszę być bardziej podobna do Sophie. W Anglii nie miałam większych zastrzeżeń do swojego wyglądu – nie był ani tandetny, ani wulgarny, nie nosiłam za krótkich spódnic, depilowałam nogi, butów również nie kupowałam najtańszych – lecz kilka miesięcy wśród Francuzek uświadomiło mi, że różnię się od nich i to pod każdym względem. Żeby przestać być Angielką ze wzgórza musiałam się zmienić. Ale od czego zacząć?

W 1 Mit o francuskim stylu Styl to życie. To siła napędowa pomysłów. Gustave Flaubert yobraźcie sobie sytuację, jakich wiele: koniec semestru, szkoła podstawowa w niewielkim francuskim miasteczku. Słońce przyjemnie grzeje, a temperaturę łagodzi delikatny wiatr. Na boisku są nauczyciele, uczniowie oraz, przejęci zakończeniem roku szkolnego, rodzice. Dzieci – wśród nich także moja córeczka – trzymając się za ręce, tańczą w rytm marokańskiej muzyki. Nad rozbawioną gromadką góruje wychowawczyni, która przez ostatni rok uczyła moją córkę. Ma z 35 lat... I chociaż daleko jej do posągowej piękności, niewątpliwie jest atrakcyjna. Ma świetnie obcięte włosy, szczupłą, zgrabną sylwetkę i rozjaśniający twarz uśmiech. Niesamowite! Nauczycielka z prowincji wygląda ponętnie nawet w tej dzisiejszej, dość banalnej scenerii. Można by ją żywcem przenieść na plac Vendôme w Paryżu i zapewne prezentowałaby się bardziej niż wzorowo. Ubrana w dżinsy, niebiesko-czerwony sweter i z dekoltem jakby od niechcenia omotanym wełnianym szalem, niczym by się nie różniła od paryżanek. Czy to normalne, żeby kobieta w pozach przybieranych do orientalnej muzyki i otoczona rozbrykanymi dziećmi wyglądała szykownie?! Czy ktoś mnie oświeci, jak jej to się udaje? Moim zdaniem nauczycielka wygląda rewelacyjnie, bo jest... Francuzką. Świat jest zgodny przynajmniej w jednej sprawie: Francuzki mają w sobie to coś, nieuchwytny i trudny do zdefiniowania czar, który my, Anglosasi,

podziwiamy od wieków. Nawet angielscy żołnierze podczas wojny stuletniej ulegali seksapilowi francuskich kobiet. Jeśli twoja przyjaciółka właśnie nakryła męża zbyt gwałtownie romansującego z jakąś Bułgarką, możesz przynajmniej dać jej nadzieję, że wszystko niebawem się ułoży, mąż oprzytomnieje i powrócą gorące uczucia. Ale jeśli wyznałaby, że kochanką jej męża jest Francuzka, żadne kłamstwa, żadne zapewnienia nie byłyby w stanie ukryć smutnej prawdy – w tym starciu przyjaciółka jest na spalonej pozycji. Angielki nie mają szans z Francuzkami! Nawet Kate Moss, najlepszy towar eksportowy Wielkiej Brytanii, top modelka, muza projektantów, niestety, przegrała z Vanessą Paradis rywalizację o serce Johnny’ego Deppa. – Weźmy jakąkolwiek Brytyjkę i pierwszą z brzegu Francuzkę – Nadine, angielska prawniczka rezydująca w Paryżu, przeprowadza dowód, który ma potwierdzić przewagę naszych sąsiadek zza kanału La Manche – i ubierzmy je w identyczne zestawy: klasyczne dżinsy, najzwyklejszy biały T-shirt oraz w proste mokasyny. Z trudnego do wyobrażenia powodu w tej stylizacji Francuzka będzie wyglądała o niebo lepiej. Według Anouski Hempel, w Wielkiej Brytanii guru stylu i designu, Francuzki, w porównaniu z kobietami z innych stron świata, zawsze i wszędzie wyglądają obłędnie, ponieważ pomaga im w tym arogancja. Na pocieszenie dodaje, że elegancji Francuzek brakuje jednej, ale bardzo istotnej cechy – poczucia humoru. – One nie mają wątpliwości, że są najbardziej eleganckie, niezwykle szykowne i piękne. Z tym przekonaniem przychodzą na świat, dorastają i kroczą przez życie, co sprawia, że tak są postrzegane. To pewien rodzaj niezwykłej arogancji, utwierdzającej w niczym nie uzasadnionej pewności siebie. Nie dość że te cechy często nie mają pokrycia w rzeczywistości, to jeszcze bywają nie na miejscu. My, Anglosasi, nie jesteśmy może idealni, ale mamy więcej pokory i w świecie cenią nas za unikalne poczucie humoru – dodaje Hempel. Czy za francuskim szykiem naprawdę stoi arogancja? A może pewność siebie Francuzek wynika z tego, że w ojczyźnie są wielbione, szanowane i doceniane? Symbolem Francji jest kobieta – Marianna, nie tylko piękna, lecz także

wszechobecna. Przed wprowadzeniem euro jej podobizna była na monetach i banknotach, do dziś ozdabia znaczki pocztowe. Portrety albo popiersia Marianny znajdują się również na eksponowanym miejscu w każdym francuskim ratuszu czy sądzie. Dlaczego? Marianna jest oficjalnym symbolem Republiki od 1792 roku, ale dopiero w 1970 roku otrzymała twarz – może lepiej byłoby powiedzieć anielskie oblicze – sławnej kobiety, oczywiście Francuzki. Pierwszą Marianną została Brigitte Bardot, której wystylizowane popiersie wyrzeźbił Alain Aslan. Po BB do odlewu popiersia Marianny pozowały między innymi Catherine Deneuve, Inès de la Fressange, Sophie Marceau i Laetitia Casta. Gdyby Wielka Brytania także miała symbol, który niechcący również byłby kobietą, czy udałoby się zebrać tak imponującą listę sławnych kobiet chętnych do użyczenia swojej twarzy? Wątpię. Takie cuda zdarzają się tylko we Francji. Czy jest to więc wrodzona elegancja, czy raczej arogancja? Czy Francuzki są wyjątkowo piękne, a może ich uroda jest mitem, w który uwierzyli sprytnie zmanipulowani wszyscy ludzie? Nie ulega wątpliwości, że wkład Francuzów w styl bycia i życia jest ogromny. To przecież nad Sekwaną wymyślono haute couture i stworzono niepowtarzalny sposób wiązania apaszki. Wszystko jednak kiedyś się zaczyna i kiedyś kończy... Tak jak z francuskimi winami – były na szczycie, dziś kiperzy zachwycają się winami spod innych szerokości geograficznych. Wyszukana i ceniona przez stulecia francuska cuisine teraz przegrywa pojedynek na widelce z prostszą kuchnią włoską, chińską i tajską. Także dyktat w modzie po Francuzach przejęli cudzoziemcy i to oni piastują stanowiska dyrektorów kreatywnych w paryskich domach mody. Styl Francuzek wymaga więc wnikliwego śledztwa i zbadania wszystkich tropów oraz przesłuchania wielu świadków. Najlepszą osobą, którą należałoby zapytać o styl, jest francuska It Girl. Trudno zdefiniować, czym It Girl się zajmuje, poza tym – rzecz jasna – że jest znana i dba o wygląd o każdej porze dnia i nocy. We Francji ten zaszczytny tytuł przypadł Hermine de Clermont-Tonnerre. Dlaczego właśnie ona stała się wzorem do naśladowania? Hermine wsławiła się przede wszystkim

umiejętnym... byciem sobą. W przyciąganiu uwagi rodaczek pomogło jej także pochodzenie. Wywodzi się bowiem z jednego z najbardziej sławnych arystokratycznych rodów. Arystokracja i głoszona przez Francuzów zasada równości? Nad Sekwaną to wcale się nie wyklucza. Przed spotkaniem, jak na profesjonalistkę przystało, pobuszowałam w Internecie, szukając informacji na temat Hermine. Wyczytałam między innymi, że arystokratka ma pewną słabostkę: często zmienia kolor włosów. Ostatnio widziano ją w purpurze. Zastanawiam się więc, w jakim tym razem odcieniu na głowie się pojawi. Nie wykluczam fioletu. Hermine wybiera restaurację przy ekskluzywnej paryskiej Avenue Montaigne, gdzie butiki mają wszyscy liczący się projektanci mody. Nieco stremowana przychodzę wcześniej; po części moją nadpunktualność spowodowała ogromna ciekawość – nie mogę się doczekać, jakie wrażenie na żywo zrobi na mnie paryska ikona stylu. I tak oto w mżawce o poranku stoję przed modną paryską restauracją, szukając wzrokiem osoby o nie do końca określonym kolorze włosów. Kiedy wybija godzina spotkania, wybieram numer telefonu komórkowego Hermine, aby upewnić się, czy nie pomyliłam daty, godziny albo – co gorsza – miejsca. Przykładam słuchawkę do ucha, a dokładnie w tej samej chwili kilka kroków ode mnie atrakcyjna i elegancka dziewczyna stara się wyłowić z otchłani torebki dzwoniący aparat. Czyżbym namierzyła Hermine? Jej włosom wprawdzie daleko do purpury, ale ma nonszalancko przewieszoną torebkę od Gucciego – dodatek na pewno nie do pogardzenia przez żadną It Girl. To ona, błyskawicznie dochodzę do wniosku, lecz dziewczyna ostentacyjnie ignoruje dzwoniący telefon i – co gorsza – mnie również. Rozłączam się. Potencjalna Hermine rozgląda się, jakby kogoś szukała i mija mnie niczym powietrze. Nie mam jednak czasu nad tym się zastanawiać, ponieważ pod wejście do restauracji podjeżdża czarny smart z dziewczyną za kierownicą. Niewątpliwie ta spełnia wszelkie kryteria bycia Hermine. Dyskretnie się przyglądam i coraz bardziej przychylam ku wersji, że tym razem to na pewno ona. W jej czułych dłoniach autko powoli szykuje się do zaparkowania. Do tego stopnia jestem podekscytowana, że natychmiast wybaczam i zapominam

o dziesięciominutowym spóźnieniu. Postanawiam jednak ponownie zadzwonić, żeby uniknąć straty cennego czasu na wzajemne poszukiwania. Odbiera. Informuję, że czekam pod restauracją. – Także już jestem – z entuzjazmem odpowiada Hermine de Clermont- Tonnerre, a wypowiada te słowa po angielsku z uwodzicielskim francuskim akcentem. – Gdzie? – Rozglądam się, ale nie widzę nikogo, kto mógłby być Hermine. – Tu! – W otworzonych przez szofera drzwiach czarnego mercedesa z przyciemnianymi szybami, na wprost mnie, pojawia się odpowiedź Francji na Paris Hilton. A ja pomyślałam smart! No, proszę, nie! Jak mogłam coś takiego wymyślić! Błagam was! Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej francuska It Girl zapewniała, że bez problemu ją rozpoznam. Teraz, na Avenue Montaigne, zrozumiałam, o czym mówiła. W życiu nie widziałam kogoś takiego jak Hermine de Clermont- Tonnerre. Chociaż ubrana w najbardziej kolorowy z możliwych strojów, z multikolorowymi włosami idealnie pasującymi do stylizacji – nie były purpurowe, kilka pasm niewątpliwie miało ten odcień, lecz dopatrzyłam się także zieleni, czerwieni, żółci oraz błękitu – mimo że takie połączenia mogłyby wydawać się szalone, Hermine nie sprawiała wrażenie niespełna rozumu – całość raczej przypadła mi do gustu. Przez sekundę myślałam jednak, że francuski establishment nie bez powodu uznaje Hermine de Clermont-Tonnerre za ekscentryczkę. Jej sukienka była od Diora. Nie myślcie, że taka ze mnie znawczyni kolekcji i ubrań prezentowanych na wybiegach. Odgadłam, ponieważ torebkę It Girl ozdabiało wielkie D, a poza tym była zrobiona z tego samego materiału, z którego uszyto sukienkę z falbanami i obniżonym stanem. Do cygańskiej sukni młoda arystokratka założyła wpisującą się w ten sam trend i przypominającą indiańskie okrycia wierzchnie marynarkę z zamszu ozdobioną koralikami. Strzelam w ciemno: na metce jest Gucci lub Pucci. W twarzy Hermine, subtelnie muśniętej słońcem, idealnie gładkiej

i nieskazitelnej, najbardziej podobają mi się szeroko otwarte, ciekawskie jak u dziecka, oczy o elektryzującym spojrzeniu. Brwi wyregulowane – pełne dramatyzmu łuki dodają rysom charakteru. Za cały makijaż służy tusz do rzęs i błyszczyk na ustach – typowy minimalizm Francuzek. Smukłe i wypielęgnowane dłonie wieńczy dziesięć idealnie czerwonych długich paznokci. Hermine de Clermont-Tonnerre w zaawansowanej ciąży wygląda wspaniale. Już przy stoliku w restauracji dowiaduję się, że jednym z hobby Hermine de Clermont-Tonnerre są wyścigi samochodowe. Żali się, że z powodu dużego brzuszka nie bierze w nich udziału, ale błogosławiony stan na szczęście nie przeszkadza w przyglądaniu się ostrej jeździe. Dodaje także, że po Paryżu najchętniej porusza się motocyklem – ma motor o pojemności 1,4 litra – i niespecjalnie przestrzega przepisów drogowych. Dowód? Oburzona It Girl niebawem pozwie do sądu policję, która – zarzucając jazdę na zbyt głośnym motorze – miała czelność ją zatrzymać, poddać rewizji osobistej, a następnie przetrzymywać w areszcie sześć godzin. Motory, samochody, kolorowe włosy. Odnoszę wrażenie, że nie mam do czynienia z typową francuską arystokratką. – Życie we Francji jest ciężkie – wzdycha z wyraźną złością. – Ludzie ciągle mnie pytają, dlaczego nie chodzę od stóp do głów w czerni, ukochanym kolorze Francuzek. Inne często zadawane pytania Hermine de Clermont-Tonnerre dotyczą jej kolorowych włosów i dlaczego nie jest bardziej podobna do swojej statecznej i eleganckiej matki. – Wy, Anglicy, macie lżej – oświadcza. – W twojej ojczyźnie oryginalność przychodzi łatwiej i spotyka się z większą tolerancją. Co sugeruje Hermine de Clermont-Tonnerre? Jeśli marzę o tym, żeby być stylową kobietą, nie powinnam wyzbywać się swojej brytyjskości? Czyżby Hermine była pierwszą kobietą, która namawia mnie do... niezmieniania stylu? – Oczywiście zmiana jest wskazana – odpowiada, a poziom mojego entuzjazmu natychmiast sięga dna. – W przypadku Francuzek zdecydowanie można mówić o wrodzonym poczuciu stylu, chociaż nasz styl nie jest już tak

wyrazisty i łatwy do zdefiniowania jak dawniej – kontynuuje Hermine de Clermont-Tonnerre. – Kocham Anglików! – zapewnia gorąco. – Jesteście zwariowani, a przy tym bardzo zabawni. Nie powinniście jednak aż tak odważnie mieszać stylów i kolorów. – Sprowadza mnie na ziemię, równocześnie dodając otuchy: – Należy docenić, że macie inwencję i głowy pełne szalonych pomysłów. Skąd ta jej miłość do moich rodaków? U Hermine de Clermont-Tonnerre działa chyba rodzinny sentyment. Mąż arystokratki, Alister, jest bowiem Brytyjczykiem, co zapewne pozwoliło jej na stosowne pogłębienie wiedzy i poczynienie obserwacji upoważniających do wyrażania poglądów o Anglikach. Niektóre prawdy są bolesne i niezbyt, zwłaszcza dla Angielek, pochlebne. Hermine najbardziej szokuje stopień upojenia alkoholowego, który udaje się osiągnąć Wyspiarkom. Jej zdaniem, Francuzka z kieliszkiem w dłoni prezentuje się o wiele atrakcyjniej niż Angielka. – Brytyjki bez opamiętania wlewają w siebie hektolitry alkoholu, często pijąc do nieprzytomności – na poparcie tezy przytacza scenę zapamiętaną z ostatniej wizyty w Londynie. – Przed restauracją, na środku ulicy, u jednej kobiety nadmiar alkoholu wywołał ostre torsje – z niesmakiem wspomina incydent sprzed kilku tygodni. James, Brytyjczyk mieszkający we Francji, potwierdza opinię Hermine de Clermont-Tonnerre: – W pomieszczeniu, w którym znajdowałyby się kobiety pochodzące z różnych krajów, nie miałbym najmniejszych problemów z pokazaniem, która jest Francuzką, która Amerykanką, a która Angielką. Ta pierwsza powita mnie pocałunkami w obydwa policzki, Amerykankę poznam po jaskrawych ubraniach i krzykliwych kolczykach, a Angielkę? Angielka będzie już mocno wcięta. To nie koniec gorzkich słów pod adresem Brytyjek. James nie ma również najmniejszych wątpliwości, że jeśli kiedykolwiek postanowi porzucić kawalerski stan, to tylko szaleństwo go skłoni, żeby poprowadzić do ołtarza Angielkę: – Wszystko, o czym marzą Brytyjki, to opróżnić czteropak piwa, oglądając mecz

piłkarski. Tak zachowują się moi kumple, a ja nie potrzebuję powiększać ich grona o żonę. Hermine de Clermont-Tonnerre, porównując Brytyjczyków z Francuzami, zauważa, że ci pierwsi są bardziej bezpośredni, chociaż nie zawsze jest to pozytywnie odbierane. Przykłady? – Francuzi nie poruszają publicznie trzech tematów: seksu, polityki i pieniędzy. – Jak można łatwo się domyślić, dla moich rodaków, w opinii Hermine, żaden temat, a już na pewno żaden z trzech wspomnianych, nie stanowi tabu. – Lubię ekscentryczność – kontynuuje arystokratka – ale o wiele bardziej pociągające jest w konwersacji niedopowiedzenie czy przemilczenie, a nie roztrząsanie intymnych kwestii i mówienie o nich dosadnie, bez owijania w bawełnę. Czyżby z tego, o czym mówi Hermine de Clermont-Tonnerre, wynikało, że na francuski styl w dużej mierze składa się zachowywanie trzeźwości i tajemniczość? Henri, Francuz na stałe mieszkający w Londynie, także nie pozostawia suchej nitki na moich rodaczkach. We Francji, uważa Henri, dobrze ubrana i szykowna kobieta pokaże światu nie więcej niż skrawek ramiączka od biustonosza, który błyśnie na sekundę, zanim zostanie szybko poprawiony i ukryty. W Wielkiej Brytanii panuje modowe rozpasanie! Angielki pokazują się publicznie w skąpych i wyciętych strojach, ledwie zasłaniających miejsca intymne. – Brytyjki są wiecznie pijane, bo nie znają umiaru, wulgarnie się ubierają i osaczają mężczyzn – pada z ust Henriego. – W Londynie szybko się zorientowałem, że zaciągnięcie Angielki do łóżka wymaga minimalnego nakładu sił i ogranicza się do szybkiego i niezbyt wyszukanego poderwania. Wystarczy zapytać, czy ma na to ochotę... Zachowanie moich rodaczek Henri zrzuca na karb różnic kulturowych. Czyżby kluczem Francuzek do zwrócenia męskiej uwagi, a w konsekwencji do zdobycia serca, było odgrywanie niedostępnej? Mieszkając w Anglii, trudno było mi oceniać styl ubierania Angielek, chociażby dlatego że na co dzień miałam do czynienia z ich stylizacjami

i pomysłami na garderobę. Dopiero gdy nabrałam – dosłownie i w przenośni – dystansu, różnice między nami a Francuzkami stały się ewidentne. Teraz mogę odetchnąć z ulgą, bo sposób, w jaki się ubieram, nie ma nic wspólnego z moim wyglądem sprzed przeprowadzki do Francji. Jeśli tylko pozostanę przy zdrowych zmysłach, nigdy świadomie nie założę już minispódniczki. Moja metamorfoza była gruntowna, ale naturalna. Prawdopodobnie przez osmozę wchłonęłam niepisane zasady francuskiego dobrego smaku, bo przecież nie byłam na szkoleniach. Przemiana natchnęła mnie także do zastanowienia się nad tym, jaki wpływ na mnie ma nowe miejsce zamieszkania, a jaki dojrzalszy wiek. Wówczas zrozumiałam prawdę o wdzięku i jego zależności od daty urodzenia. Otóż młoda dziewczyna ledwo zakrywając nogi skąpą spódniczką może wyglądać – i pewnie w większości przypadków wygląda – seksownie i powabnie. Kobieta, która świętowała już trzydzieste piąte urodziny, w tej samej stylizacji nie będzie prezentowała się seksownie – jej wdziękom zabraknie młodości. Nie można przecież eksponować czegoś, czego się nie ma. Tę wiedzę i przyśpieszony indywidualny kurs trzeźwej samooceny niewątpliwie zawdzięczam Francji. Przykro przyznać rację Francuzom, ale istotnie większość Brytyjek nie ma pojęcia, co zrobić, żeby wyglądać seksownie i jednocześnie stylowo. Jeśli zły gust połączymy z brakiem intuicji, otrzymamy mieszankę wybuchową. W przeciwieństwie do nas, Francuzki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ponętna kobieta to taka, która nigdy nie odkrywa wszystkich kart. – Wieczorowa kreacja Angielki do klubu niebezpiecznie balansuje na granicy śmieszności – twierdzi Dorothée Werner, dziennikarka francuskiej edycji miesięcznika Elle. – Może być środek zimy, trzy stopnie poniżej zera, a one będą paradowały po ulicach na wpół gołe. Francuzki by tak nie postąpiły z jednej prostej przyczyny. Tutejsze kobiety wybierają nonszalancję i nie pozwalają poznać po sobie i swoim stroju, że wyjście z domu poprzedziły długimi przygotowaniami. W tym przypadku szczytem elegancji jest stary sweter i dżinsy.

Opinia Dorothée Werner zbija mnie nieco z tropu. Gdzie podział się kostium od Chanel i sznur pereł? Mam nadzieję, że Inès de la Fressange, pierwsza na świecie supermodelka, duchowa pramatka wszystkich kroczących dziś po wybiegach gwiazd francuskiego modelingu, rzuci światło na dręczącą mnie kwestię. Ale zanim spotkam ikonę świata mody, muszę rozwikłać nowy stresujący problem: jak powinnam się ubrać na tę okazję? Spędzam całe wieki przed lustrem, rozstrzygając dylemat, w czym będzie mi lepiej. W końcu dochodzę do wniosku, że niezależnie od tego, jak długo będę się głowiła, jak będę się starała, żeby najlepiej wyglądać, i tak stylizacja okaże się albo niewystarczająco, albo przesadnie dopracowana. Jednocześnie zżera mnie ciekawość i to ona ostatecznie wygrywa ze wszystkimi lękami: jak będzie wyglądała Inès de la Fressange? W mojej wyobraźni prezentuje się zjawiskowo. Widzę ją w specjalnie dla niej zaprojektowanej kreacji od Karla Lagerfelda. Całość zapiera dech w piersiach. Rzeczywiście! Jest oszałamiająca – na określenie jej wyglądu nie znajduję lepszego słowa. Oszałamiająca! Chociaż nie jest w stroju, w którym pojawiła się w mojej wizji, to przecież mogłam przewidzieć, że na spotkanie wybierze nonszalancki styl, czyli... paryski duet wszech czasów: stary sweter i dżinsy. Wita mnie z szerokim uśmiechem i całuje, jak nakazuje tutejszy obyczaj, w obydwa policzki. Góruje nade mną nie tylko stylizacją. Jest wyższa o dobre trzydzieści centymetrów. W swoim biurze zapala pierwszego papierosa; podczas półtoragodzinnej rozmowy wypala ich pięć – uzależnienie od nikotyny jestem jednak w stanie wybaczyć. OK, nobody’s totally perfect, uśmiecham się w duchu. Podczas rozmowy szklany blat stolika kawowego upada na podłogę i rozbija się w drobny mak. Co ciekawe, porcelanowe filiżanki, z których piłyśmy kawę, wychodzą z upadku bez szwanku. Sytuacja rozbawia modelkę, która podsumowuje: – Pamiętaj, nigdy nie kupuj rzeczy marnej jakości. W czarującym towarzystwie Inès de la Fressange czuję się komfortowo. Nie da się jej nie lubić.

Moją sympatię zdobywa zresztą nie tylko spokojem i urokiem, również pierwszą przytaczaną historią. Świat mody wydawał się jej nudny i męczący, więc w ramach bojkotu na jedno z przyjęć poszła w piżamie. – Oczywiście zestawiłam ją z pięknym kaszmirowym szalem od Hermèsa, ale fakt pozostaje faktem – tłumaczy – jedwabna, starannie wyprasowana piżama to jednak tylko piżama. Piżamowej manifestacji – ku oburzeniu Inès de la Fressange – goście nie zauważyli. Ludzie mają obsesję na punkcie ubrań, a tak naprawdę nikogo nie obchodzi, co na siebie założyliśmy, nikt nigdy nie doceni naszych wysiłków. Wspomina także jedną z podróży promujących perfumy Chanel. Z walizką pełną ubrań oczywiście od Chanel wylądowała w Londynie. Gdy na lotnisku mąż de la Fressange, Luigi, poinformował, że znajomi zaprosili ich na weekend do wiejskiej posiadłości, Inès uświadomiła sobie, że w wartych fortunę „roboczych garniturach” Chanel będzie na wsi wyglądała śmiesznie. I wyglądała! Goście chodzili w kaloszach i dżinsach, a Inès w garsonkach od Coco Chanel. Ale na tym nie koniec upokorzeń. Sprawę pogarszały nieustające i nie za bardzo dyskretne komentarze na temat wartości ubrań modelki. – Przyglądali się i powtarzali: O, to musi być okropnie drogie – wspomina modelka. – Czułam się jak idiotka. Francuzki nie czują się komfortowo nawet wówczas, gdy im tylko się wydaje, że są źle ubrane. Definicja złego ubrania nie ogranicza się jedynie do braku gustu, lecz także nieadekwatności stylizacji do entourage’u. Aktorka Élisabeth Bourgine, która zasłynęła scenami rozbieranymi w filmie Cours Privé, uważa, że znakiem rozpoznawczym rodowitych Francuzek jest ich łatwość adaptacji. – Możemy lubić ostry hip-hop i harmonijną muzykę klasyczną, ubierać się w długie wieczorowe suknie i jak gangsta raper – tłumaczy – ale nigdy nie złapiecie nas na mieszaniu konwencji. Ujmując sprawę w bardziej przystępny sposób, zasada sprowadza się do tego, że Francuzki nie pokażą się w sportowych butach poza miejscem, w którym