tamkasio

  • Dokumenty405
  • Odsłony228 279
  • Obserwuję193
  • Rozmiar dokumentów539.3 MB
  • Ilość pobrań113 375

6. Ostatnia ofiara - Mead Richelle

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

6. Ostatnia ofiara - Mead Richelle.pdf

tamkasio EBooki Richelle Mead Akademia Wampirów
Użytkownik tamkasio wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 338 stron)

2 RRIICCHHEELLLLEE MMEEAADD OOSSTTAATTNNIIEE PPOOŚŚWWIIĘĘCCEENNIIEE Tytuł oryginału: Last Sacrifice Przekład: Ludka666 Korekta: Ludka666

3 Kilka słów od tłumaczki. Żeby nie było niejasności, wyjaśniam wszystkim fanom oficjalnego tłumaczenia, że angielskie słowo „stake” oznacza „kołek”, „palik”, „tyczka” i tym podobne. Pojęcia nie mam, jakim sposobem tradycyjny kołek stał się sztyletem, ale dla mnie „kołkowanie sztyletem” brzmi rozbrajająco śmiesznie, więc kołek pozostanie kołkiem. Zbierałam się żeby przetłumaczyć „little dhampir”, jako „małą dampirzycę”, ale - na zasadzie moich dziwnych skojarzeń - brzmi to dla mnie jak „mała czarownico”. Nie wiem dlaczego, ale to mnie rozśmiesza do tego stopnia, że nie udało mi się przez to przejść. Z góry przepraszam za wszystkie błędy w tłumaczeniu i strzały (nie żebym się przyznawała do jakichś ;P ) i na swoje usprawiedliwienie powiem, że pierwszy raz w życiu tłumaczę coś takiego. Wzięłam się za to tylko dla zabawy i żeby poprawić angielski, i dlatego tym bardziej dziękuję wszystkim, którzy wytrwali czytając moje majaczenia. Szczególne pozdrowienia dla Chomików, które kibicowały mi w czasie tłumaczenia. Dzięki Wam poszło szybciej i lepiej niż przewidywałam. Aha, opisy kreacji mogły mi wyjść kijowo przez moją awersję do spraw mody i związane z tym braki w słownictwie. Uprzedzam, że wytrawni poloniści mogą być zniesmaczeni moją interpunkcją – czytacie na własne ryzyko. Pozdro. Ludka666

4 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 NIE LUBIĘ KLATEK. Nie lubię nawet chodzić do zoo. Za pierwszym razem, gdy byłam w jednym, prawie dostałam ataku klaustrofobii, gdy widziałam te wszystkie biedne zwierzęta. Nie wyobrażam sobie, jak jakiekolwiek stworzenie mogłoby żyć w ten sposób. Czasami bywa mi nawet trochę żal kryminalistów skazanych na życie w celi. Nigdy nie oczekiwałam, że spędzę swoje w jednej. Ale ostatnio życie zmuszało mnie do przechodzenia przez wiele rzeczy, których nigdy nie oczekiwałam i oto tkwiłam zamknięta. - Hej! - krzyknęłam, łapiąc stalowe kraty separujące mnie od reszty świata. – Jak długo mam tu tkwić? Kiedy będzie mój proces? Nie możecie mnie wiecznie trzymać w tym lochu! No dobra, to nie był właściwie loch, żadnych ciemności i zardzewiałych łańcuchów. Byłam w małej celi z jasnymi ścianami, jasną podłogą i, cóż... wszystko było jasne. Nieskazitelne. Sterylne. Zimne. To było bardziej dobijające niż jakikolwiek zatęchły loch mógł być. Kraty w drzwiach były zimne wobec mojej skóry, twarde i nieustępliwe. Fluorescencyjne światło sprawiało, że metal błyszczał w sposób niemal zbyt wesoły, jak na to miejsce. Widziałam ramię mężczyzny stojącego sztywno przy wejściu do celi i wiedziałam, że jest jeszcze prawdopodobnie czterech Strażników poza zasięgiem mojego wzroku. Wiedziałam także, że żaden z nich mi nie odpowie, co nie przeszkadzało mi ciągle domagać się odpowiedzi przez ostatnie dwa dni. Gdy, jak zwykle, usłyszałam tylko ciszę, westchnęłam i opadłam z powrotem na łóżko w rogu celi. Jak wszystko inne w moim nowym domu, było ono bezbarwne i twarde. Taaa. Naprawdę zaczynałam myśleć, że wolałabym loch z prawdziwego zdarzenia. Mogłabym przynajmniej obserwować szczury i pajęczyny. Spojrzałam w górę I natychmiast ogarnęło mnie uczucie dezorientacji, które ciągle mnie tutaj prześladowało: jakby sufit i ściany zamykały się wokół mnie. Jakbym nie mogła oddychać. Jakby cela kurczyła się wokół mnie nie pozostawiając żadnej przestrzeni, wypychając całe powietrze... Usiadłam gwałtownie, nie mogąc oddychać. „Nie gap się na ściany i sufit, Rose‖ upomniałam samą siebie. Zamiast tego spojrzałam na moje zaciśnięte dłonie i zaczęłam się zastanawiać, jak się w to wszystko wpakowałam. Pierwsza odpowiedź była oczywista: ktoś wrobił mnie w zbrodnię, której nie popełniłam. I to nie była byle jaka zbrodnia. To było morderstwo. Bezczelnie oskarżyli mnie o najgorszą zbrodnię jaką Moroj lub dampir mógł popełnić. Nie mogę powiedzieć, że nie zabijałam wcześniej. Robiłam to. Szczerze, łamałam również zasady (a nawet prawo). Jednak morderstwo z zimną krwią nie znajdowało się w moim repertuarze. Szczególnie zamordowanie królowej. Po prawdzie królowa Tatiana nie była moją przyjaciółką. Była zimno kalkulującą władczynią Morojów — rasy żywych, używających magii wampirów, które nie zabijały swoich ofiar dla krwi. Relacje moje z Tatianą były dość wyboiste z wielu powodów. Jednym z nich było moje randkowanie z jej stryjecznym bratankiem, Adrianem. Innym była moja dezaprobata wobec jej polityki odnośnie tego, jak mamy walczyć ze Strzygami: złymi, nieumarłymi wampirami, które polowały na nas wszystkich. Tatiana oszukała mnie wiele razy, ale nigdy nie życzyłam jej śmierci. Najwyraźniej ktoś jednak życzył i dodatkowo zostawili dowody prowadzące prosto do mnie – najgorszym z nich były

5 moje odciski palców na srebrnym kołku, którym została zabita Tatiana. Rzecz jasna to był mój kołek, więc to oczywiste, że były na nim moje odciski palców. Jakoś nikt nie uważał tego za istotne. Westchnęłam ponownie i wyciągnęłam z kieszeni małą, wymiętą karteczkę. Jedyne, co miałam do poczytania. Zmięłam ją w dłoni, nie musząc patrzyć na słowa. Zdążyłam poznać treść na pamięć. Liścik pozostawiał mnie z wieloma pytaniami na temat Tatiany. Wielu innych rzeczy również. Sfrustrowana moim otoczeniem wymknęłam się z niego i wślizgnęłam innego umysłu: mojej najlepszej przyjaciółki, Lissy. Lissa była Morojem i dzieliłyśmy ze sobą psychiczne połączenie, które pozwalało mi na to i widzenie świata jej oczami. Każdy z Morojów władał jednym z rodzajów magii żywiołów. Lissa była użytkowniczką ducha - żywiołu, który dawał psychiczne i uzdrowicielskie moce. To było rzadkie wśród Morojów, którzy zwykle władali bardziej fizycznymi żywiołami i ledwie rozumiałyśmy te zdolności — niektóre były nieocenione. Parę lat temu użyła ducha żeby przywrócić mnie do życia, co stworzyło naszą więź. Bycie w jej umyśle uwolniło mnie z mojej klatki, ale oferowało tylko niewielką pomoc w moich kłopotach. Od przesłuchania, które ustaliło obciążające mnie dowody, Lissa ciężko pracowała żeby udowodnić moją niewinność. Mój kołek użyty do zabójstwa był tylko początkiem. Moi wrogowie przypominali wszystkim o moich utarczkach z królową a znaleźli jeszcze świadka, który zeznawał o miejscu mojego pobytu podczas morderstwa. To pozostawiało mnie bez alibi. Rada zadecydowała, że to wystarczające dowody żeby mnie wysłać na pełnoprawny proces — na którym usłyszę swój wyrok. Lissa desperacko próbowała przyciągnąć uwagę i przekonać innych, że zostałam wrobiona. Miała jednak problemy ze znalezieniem kogokolwiek, kto by ją wysłuchał, ponieważ cały Dwór Królewski był pochłonięty przez przygotowania do pogrzebu Tatiany. Śmierć monarchy to duża sprawa. Moroje i dampiry — pół-wampiry, jak ja — przybywali z całego świata żeby zobaczyć to przedstawienie. Jedzenie, kwiaty, dekoracje, nawet muzycy... Pełny wypas. Wątpiłam żeby było bardziej wystawnie, nawet gdyby Tatiana brała ślub. W tej całej bieganinie i gwarze nikt się mną nie interesował. Jak sądziła większość zainteresowanych, byłam bezpiecznie zamknięta i nie mogłam zabić ponownie. Zabójczyni Tatiany została znaleziona. Sprawiedliwość doszła do głosu. Sprawa zamknięta. Zanim miejsce przebywania Lissy stało się dla mnie jasne, zamieszanie w wiezieniu ściągnęło mnie z powrotem do mojej własnej głowy. Ktoś właśnie wszedł do pomieszczenia i rozmawiał ze Strażnikami, prosząc o widzenie ze mną. To był mój pierwszy gość od dni. Moje serce podskoczyło a ja rzuciłam się do krat, mając nadzieję, że to ktoś, kto powie mi, że to wszystko było straszną pomyłką. Mój gość nie był raczej tym kogo oczekiwałam. - Staruszku. – powiedziałam ciężko. – Co ty tutaj robisz? Abe Mazur stanął przede mną. Jak zawsze wyglądał zabójczo. Był środek lata — gorący i wilgotny, typowe dla środkowych obszarów wiejskich Pensylwanii — ale to nie powstrzymało go przed ubraniem pełnego garnituru. Krzykliwego, idealnie dopasowanego i ozdobnego z wspaniałym purpurowym krawatem oraz dopasowanym szalikiem, co było lekką przesadą. Złota biżuteria błyszczała na tle jego ciemnej skóry i wyglądało na to, że ostatnio przyciął swoją czarną, krótką bródkę. Abe był Morojem, ale chociaż nie należał do arystokratów, miał dość wpływów, by być jednym z nich. Tak wyszło, że przydarzyło u się bycie moim ojcem. - Jestem twoim prawnikiem. – odparł wesoło. – Przyszedłem żeby udzielić ci porady prawnej, oczywiście.

6 - Nie jesteś prawnikiem. – przypomniałam mu. – A twoja ostatnia interwencja nie zadziałała najlepiej. To było podłe z mojej strony. Abe — pomimo braku jakiegokolwiek wykształcenia prawniczego — bronił mnie na moim przesłuchaniu. Oczywiście skoro zostałam zamknięta i wysłana na proces, wyniki tego nie były rewelacyjne. Jednak w całym moim osamotnieniu, zdałam sobie sprawę z tego, że miał w czymś rację. Żaden prawnik, nieważne jak dobry nie mógłby mnie uratować na tym przesłuchaniu. Musiałam dać mu punkty za walkę w przegranej sprawie, chociaż biorąc pod uwagę pobieżność naszych relacji, wciąż nie byłam pewna, dlaczego to robił. Moje największe teorie dotyczyły tego, że nie ufał arystokratom i poczuwał się do ojcowskiego obowiązku. W tej kolejności. - Moje wystąpienie było perfekcyjne. – nie zgodził się. – Natomiast twoja powalająca przemowa pod tytułem: „gdybym to ja była mordercą‖, nie zrobiła nam specjalnie przysługi. Wizualizowanie tego obrazka sędziom nie było najmądrzejszym, co mogłaś zrobić. Zignorowałam przytyk i skrzyżowałam ramiona. - Więc co tu robisz? Wiem, że to nie jest po prostu ojcowska wizyta. Nie robisz niczego bez powodu. - Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbym robić cokolwiek bez powodu? - Tylko nie zaczynaj ze swoją pokręconą logiką. Puścił do mnie oko. - Nie musisz być zazdrosna. Jeśli będziesz pracować dość ciężko żeby przystosować swój umysł do tego, może pewnego dnia odziedziczysz moje wspaniałe zdolności do logiki. - Abe - ostrzegłam. – Odpuść sobie. - Dobrze, dobrze. - powiedział. – Przyszedłem żeby ci powiedzieć, że termin twojego procesu został przyśpieszony. - C-co? To świetne wieści! W każdym razie, myślałam, że tak było. Jego mina mówiła coś zupełnie innego. Ostatnio słyszałam, że od procesu dzielą mnie miesiące. Sama myśl o tym — o byciu zamkniętą w tej celi tak długo — sprawiała, że czułam wzbierającą klaustrofobię. - Rose, musisz zrozumieć, że twój proces będzie niemal identyczny, jak przesłuchanie. Takie same dowody i wyrok skazujący. - No tak, ale musi być coś co możemy z tym zrobić, prawda? Znaleźć jakieś dowody oczyszczające mnie? – Nagle dotarło do mnie, gdzie tkwi problem. – Kiedy powiedziałeś „przyśpieszony‖, jaki czas miałeś na myśli? - Chcą to zrobić po tym jak nowy król lub królowa zostanie koronowany. No wiesz, po uroczystej koronacji. Jego ton był nonszalancki, ale, gdy spotkałam jego mroczne spojrzenie, dotarło do mnie pełne znaczenie tego. Liczby zawirowały mi w głowie. – Pogrzeb jest w tym tygodniu a elekcja zaraz po nim... Mówisz, że mogę pójść na proces i zostać skazana praktycznie za dwa tygodnie?

7 Abe przytaknął. Ponownie doskoczyłam do krat, serce waliło mi w piersi. - Dwa tygodnie? Mówisz poważnie? Kiedy mówił, że przyśpieszono proces, myślałam, że został jakiś miesiąc. Dość czasu by znaleźć nowe dowody. Jak mam je teraz zebrać? Niewiadomo. Teraz czas zaczął pędzić wokół mnie. Dwa tygodnie to za mało, szczególnie przy tej całej aktywności na Dworze. Chwilę temu oburzałam się ile czasu mogę tu jeszcze wytrzymać. Teraz miałam go zbyt mało a odpowiedź na moje następne pytanie raczej nie mogła mi pomóc. - Jak długo? – spytałam, próbując zapanować nad drżeniem głosu. – Jak długo po wyroku oni... wykonają go? Wciąż nie byłam pewna, co dokładnie odziedziczyłam po Abe, ale było jasne, że dzielimy jedno: stałą tendencję do przynoszenia złych wieści. - Prawdopodobnie natychmiast. - Natychmiast. – Cofnęłam się, prawie siadając na łóżku, ale wtedy poczułam nowe uderzenie adrenaliny. - Natychmiast? Cóż. Dwa tygodnie. Za dwa tygodnie mogę być... martwa. W tym rzecz — to wszystko wisiało nade mną odkąd stało się jasne, że ktoś spreparował dowody żeby mnie wrobić. Ludzie, którzy zabijali królowe, nie byli wysyłani do więzienia. Byli traceni. Tylko kilka zbrodni wśród Morojów i dampirów zasługiwało na ten rodzaj kary. Próbowaliśmy być cywilizowani ze swoją sprawiedliwością, pokazując, że jesteśmy lepsi od krwiożerczych strzyg. Ale, z prawnego punktu widzenia, niektóre zbrodnie zasługiwały na śmierć. Niektórzy ludzie zasługiwali na nią — powiedzmy jak zdrajcy-zabójcy. Gdy moja przyszłość uderzyła we mnie z pełną siłą, poczułam, że się trzęsę a łzy są niebezpiecznie blisko od popłynięcia z moich oczu. - To nie w porządku. – powiedziałam Abemu. – To nie w porządku i wiesz o tym. - Nie ma znaczenia, co ja myślę. – powiedział spokojnie. – Ja po prostu dostarczam wiadomości. - Dwa tygodnie. - powtórzyłam. – Co możemy zrobić przez dwa tygodnie? Mam na myśli... masz jakieś wyjście, prawda? Albo... albo... możesz znaleźć coś do tego czasu? To twoja specjalność. Bełkotałam i wiedziałam, że brzmię histerycznie i desperacko. Oczywiście działo się tak dlatego, że byłam histeryczna i zdesperowana. - Trudno będzie to osiągnąć. - wyjaśnił. – Dwór jest pochłonięty pogrzebem i elekcję. Panuje chaos, co jest jednocześnie dobre i złe. Wiedziałam o tych wszystkich przygotowaniach dzięki obserwowaniu Lissy. Widziałam, że wszystko prawie się gotuje. Znalezienie w tym bałaganie jakichś dowodów nie będzie po prostu trudne. To mogło być równie dobrze niemożliwe. „Dwa tygodnie. Dwa tygodnie i mogę być martwa‖. - Nie mogę. – powiedziałam załamującym się głosem. – Ja nie... nigdy nie sądziłam, że tak umrę. - Och? – uniósł brew. – Więc jak spodziewałaś się umrzeć?

8 - W bitwie. – Jedna łza zdołała mi uciec, więc szybko ją wytarłam. Zawsze żyłam swoim życiem pielęgnując swój wizerunek. Nie mogłam sobie pozwolić na uszczerbek na nim, zwłaszcza teraz. – W walce. Broniąc kogoś, kogo kocham. Nie... nie w jakiejś zaplanowanej egzekucji. - To jest walka pewnego rodzaju. - zauważył. – Tylko nie fizyczna. Dwa tygodnie to wciąż dwa tygodnie. Czy to źle? Tak. Ale to i tak lepsze niż jeden tydzień. Nic nie jest niemożliwe. Może pojawią się jakieś nowe dowody. Poczekamy zobaczymy. - Nienawidzę czekania. Ta cela... jest tak mała. Nie mogę oddychać. To zabije mnie jeszcze przed egzekucją. - Bardzo w to wątpię. – Mina Abe była wciąż obojętna, zero współczucia. Trudna miłość. – Nieustraszenie rzucasz się do walki z bandą strzyg a nie możesz wytrzymać w małym pomieszczeniu? - To więcej niż to! Muszę tkwić w tej norze całymi dniami, razem z świadomością, że moja śmierć zbliża się z każdą minutą a ja nie mogę temu zapobiec w żaden sposób. - Czasem największym testem naszej siły są sytuacje, w których nie widzimy oczywistego niebezpieczeństwa. Czasem przetrwanie jest najtrudniejszą rzeczą z wszystkiego. - O nie. Nie. – odeszłam nieco dalej, kołując. – Tylko nie zaczynaj tego wzniosłego pieprzenia. Brzmisz jak Dymitr, gdy częstował mnie głębokimi życiowymi kazaniami. - On przetrwał taką sytuację. Podobnie, jak inne rzeczy. Dymitr. Wzięłam głęboki wdech, uspokajając się przed odpowiedzią. Aż do tego bajzlu z morderstwem to Dymitr był największą komplikacją w moim życiu. Rok temu — wydawało mi się to teraz wiecznością — był moim instruktorem w liceum, trenował mnie na jednego ze Strażników, którzy chronili Morojów. To mu się udało — podobnie jak inne rzeczy. Zakochaliśmy się w sobie, co nie było dozwolone. Opieraliśmy się temu, jak tylko się dało jednak ostatecznie znaleźliśmy sposób na bycie razem. Ta nadzieja zniknęła, gdy został ugryziony i zmieniony w strzygę. Dla mnie to był koszmar na jawie. I wtedy w cudownym akcie, w którego możliwość nikt nie wierzył, Lissa użyła ducha by zmienić go ponownie w dampira. Niestety sprawy nie do końca wróciły do stanu sprzed ataku strzyg. Spojrzałam na Abe. - Dymitr przetrwał to, ale był strasznie zdołowany! Nadal jest. Zdołowany wszystkim. Okrucieństwa, które popełnił jako strzyga, cały czas nawiedzały Dymitra. Nie potrafił sobie wybaczyć i twierdził, że nie jest już zdolny do kochania kogokolwiek. Fakt, że randkowałam z Adrianem niespecjalnie pomagał. Po wielu bezskutecznych wysiłkach, zaakceptowałam tego Dymitra i przeszłam przez to. Ruszyłam dalej, mając nadzieję, że mogę stworzyć coś z Adrianem. - Prawda. – przyznał Abe. - On jest zdołowany za to ty jesteś wcieleniem szczęścia i radości. Westchnęłam. - Czasami rozmowy z tobą przypominają te ze mną: cholernie irytujące. Czy jest jeszcze jakiś powód twojej obecności? Coś poza przyniesieniem strasznych wiadomości? Byłabym szczęśliwsza, żyjąc w nieświadomości.

9 „Nie powinnam umrzeć w taki sposób. Nie sądziłam, że będę patrzyć, jak to nadchodzi. Moja śmierć to nie jakiś termin zaznaczony ołówkiem w kalendarzu.‖ Wzruszył ramionami. - Chciałem cię tylko zobaczyć. I twoje przygotowania. Tak, naprawdę chciał, uświadomiłam sobie. Oczy Abe zawsze wracały do mnie w czasie rozmowy; bez wątpienia przykułam jego uwagę. W naszym przekomarzaniu się nie było nic, co mogłoby ściągnąć uwagę straży. Co chwila spojrzenie Abego biegało wokół, oceniające korytarz, moją celę i wszystkie inne detale, które uważał za interesujące. Abe nie zdobył swej reputacji jako Zmey — wąż — za nic. Zawsze oceniał, zawsze wypatrywał okazji do uzyskania przewagi. Wyglądało na to, że moja tendencja do szalonych intryg była u nas rodzinna. - Chciałbym również pomóc ci przejść przez to. – Z uśmiechem wyciągnął spod pachy parę magazynów oraz książkę i podał mi je przez kraty. – Może to ci pomoże. Miałam wątpliwości, czy jakakolwiek rozrywka może ułatwić mi moje dwutygodniowe odliczanie do śmierci. Magazyny były o tematyce mody i fryzur. Książka to był ―Hrabia Monte Christo‖. Trzymałam ją, próbując wymyślić żart, potrzebowałam czegokolwiek żeby uczynić to wszystko mniej realnym. - Widziałam film. Twój subtelny symbolizm nie jest w istocie aż tak subtelny. No chyba, że ukryłeś coś w środku. - Książka jest zawsze lepsza od filmu. – zaczął się odwracać. – Może następnym razem odbędziemy dyskusję o literaturze - Czekaj. – rzuciłam moje materiały czytelnicze na łóżko. – Zanim pójdziesz... w tym całym bałaganie nikt tak naprawdę nie próbuje wyjaśnić, kto ją zabił. Gdy Abe nie odpowiedział od razu, rzuciłam mu ostre spojrzenie. - Wierzysz, że ja tego nie zrobiłam, prawda? O ile go znałam, on myślał, że jestem winna, ale próbował pomóc tak czy inaczej. To by nie było sprzeczne z jego charakterem. - Wierzę, że moja słodka córka jest zdolna do morderstwa. – odpowiedział w końcu. – Ale nie do tego. - Więc kto to zrobił? - To jest coś, nad czym pracuję. – powiedział przed odejściem. - Ale właśnie powiedziałeś, że kończy się nam czas! Abe! – Nie chciałam pozwolić mu odejść. Nie chciałam być sama ze swoim strachem. – Nie ma sposobu żeby to naprawić. - Po prostu pamiętaj, co powiedziałem w sali rozpraw. – rzucił na odchodnym. Gdy zniknął, ponownie usiadłam na łóżku, wracając myślami do tamtego dnia w sali. Pod koniec przesłuchania, powiedział mi — bardzo stanowczo — że nie zostanę stracona. Ani nawet nie pójdę na proces. Abe Mazur nie był człowiekiem, który rzucałby słowa na wiatr, ale zaczynałam myśleć, że nawet on ma swoje limity, zwłaszcza przy tym jak napięty stał się nasz terminarz.

10 Ponownie wyjęłam wymiętą karteczkę i otworzyłam ją. Ona też pochodziła z sali rozpraw, cichcem dostarczona mi przez Ambrosa — służącego Tatiany i jej chłoptasia maskotki w jednym. Rose, jeśli to czytasz, musiało stać się coś strasznego. Prawdopodobnie mnie nienawidzisz i nie winię Cię za to. Mogę Cię tyko prosić żebyś mi uwierzyła, że dekret obniżający wiek strażników jest lepszy dla Twojej rasy niż to, co planowali inni. Są Moroje, którzy chcą zmusić dampiry do służby przy użyciu kompulsji, obojętnie czy tego chcą, czy nie. Dekret o wieku spowolni tą frakcję. Jednak piszę do Ciebie w sprawie sekretu, którym musisz się zająć a o którym możesz powiedzieć tak niewielu, jak to możliwe. Wasylisa potrzebuje swego miejsca w Radzie i to da się załatwić. Ona nie jest ostatnią z Dragomirów. Jest jeszcze ktoś, dziecko z nieprawego łoża Erica Dragomira. Nie wiem nic więcej, ale, jeśli zdołasz znaleźć jego syna lub córkę, dasz Wasylisie władzę, na którą zasługuje. Bez względu na Twoje wady i wybuchowy temperament, jesteś, jak przeczuwam, jedyną osobą, która może się tego podjąć. Nie trać ani chwili. —Tatiana Ivaszkow Słowa nie zmieniły się przez te setki razy, jakie je czytałam, tak jak pytania które wciąż wywoływały. Czy liścik był prawdziwy? Czy Tatiana naprawdę go napisała? Czy ona — pomimo jej pozornie wrogiej postawy — zaufała mi z tą niebezpieczną tajemnicą? Było dwanaście arystokratycznych rodzin, które podejmowały decyzje w świecie Morojów, ale przy wszystkich zamiarach i celach, nie było najlepiej, gdy pozostało ich tylko jedenaście. Lissa była ostatnią ze swego rodu a bez jeszcze jednego członka rodziny Dragomirów, prawo Morojów orzekało, że nie może zasiadać w Radzie i brać udziału w podejmowaniu decyzji. Jedno z deczka złe prawo właśnie zostało stworzone a, jeśli liścik mówił prawdę, mogło się pojawić takich więcej. Lissa walczyłaby z tym prawem — pewnym osobnikom się to wcale nie podobało, ludziom, którzy właśnie zademonstrowali swoją zdolność do zabójstwa. Jeszcze jeden Dragomir. Jeszcze jeden Dragomir oznaczał, że Lissa może głosować. Jeden więcej głos w Radzie mógł bardzo wiele zmienić. Mógł zmienić świat Morojów. Mój świat — powiedzmy, coś jak orzeczenie, czy jestem winna czy nie. A na pewno mógł zmienić świat Lissy. Przez ten cały czas ona wierzyła, że jest sama. A jednak... niespokojnie zastanawiałam się, jak zareaguje na swoje przyrodnie rodzeństwo. Pogodziłam się z tym, że mój ojciec jest łajdakiem, ale Lissa zawsze stawiała swojego na piedestale, wierząc w to, co najlepsze. Te wiadomości będą szokiem a ja przez całe życie starałam się ją strzec przed fizycznym zagrożeniem, ale teraz zaczynałam myśleć, że są też inne rzeczy przed którymi muszę ją chronić za wszelką cenę. Ale najpierw ja musiałam poznać prawdę. Musiałam wiedzieć, czy liścik został naprawdę napisany przez Tatianę. Byłam dość pewna, że mogę się dowiedzieć, ale oznaczało to coś, czego naprawdę nienawidziłam. Właściwie, dlaczego nie? Nie miałam nic innego do roboty. Wstając z łóżka, obróciłam się tyłem do krat i wpatrzyłam w pustą ścianę, wykorzystując ją jako punkt skupienia. Koncentrując się, przypominałam sobie, że jestem dość silna żeby zachować kontrolę.

11 Opuściłam mentalne bariery którymi podświadomie otaczałam mój umysł. Wielkie napięcie eksplodowało we mnie, jak przepełniony powietrzem balon. I nagle otoczyły mnie duchy.

12 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 JAK ZAWSZE BYŁO TO DEZORIENTUJĄCE. Twarze i czaszki, migoczące i lśniące unosiły się wokół mnie. Skupiali się na mnie, szybując na obłokach jakby wszyscy desperacko chcieli coś powiedzieć. Szczerze, prawdopodobnie rzeczywiście tak było. Duchy, które pozostawały na tym świecie nie mogąc znaleźć spokoju, były duszami, które z jakichś powodów nie mogły ruszyć dalej. Odkąd Lissa przywróciła mnie do życia, wciąż miałam połączenie z światem umarłych. Nauczenie się blokowania tych podążających za mną zjaw wymagało wiele pracy i samokontroli z mojej strony. Magiczne bariery, którymi otoczony był Dwór Królewski, właściwie utrzymywały większość duchów z daleka ode mnie, ale teraz chciałam je zobaczyć. Danie im tego połączenia, wezwanie ich… cóż, to była dość ryzykowna sprawa. Coś mi podpowiadało, że, jeśli jest tu niemogący znaleźć spokoju duch, to będzie nim królowa zamordowana we własnym łóżku. Nie widziałam wśród zjaw żadnych znajomych twarzy, ale nie trąciłam nadziei. - Tatiana. – wymamrotałam, skupiając się w myślach na obrazie twarzy martwej władczyni. – Tatiana, przyjdź do mnie. Kiedyś byłam zdolna do wezwania jednego ducha bardzo łatwo: mojego przyjaciela Masona, zabitego przez strzygi. Wprawdzie nie byłam z Tatianą tak blisko jak z Masonem, ale z pewnością miałyśmy jakieś połączenie. Przez chwilę nic się nie działo. Te same półprzezroczyste twarze krążyły po celi a ja zaczynałam popadać w desperację. I nagle pojawiła się. Miała na sobie ubrania, w których została zabita – pochlapaną krwią długą koszulę nocną i podomkę. Jej kolory były wyblakłe i migotały niczym w źle funkcjonującym telewizorze. Niemniej korona na głowie i wyniosła postawa dawały jej ten sam królewski wygląd jaki zapamiętałam. Gdy się zmaterializowała, nie powiedziała ani nie zrobiła absolutnie nic. Po prostu się we mnie wpatrywała swoim mrocznym spojrzeniem, które wydawało się przewiercać moją duszę. Poplątane uczucia wezbrały w mojej piersi. Uczucia, które zwykle miałam przy Tatianie – gniew i oburzenie – rozbłysły we mnie. Byłam nieźle zaskoczona falą współczucia. Żadne życie nie powinno kończyć się w taki sposób jak jej. Zawahałam się, obawiając się, że strażnicy mogą mnie usłyszeć. Miałam jednak przeczucie, że natężenie mojego głosu nie ma znaczenia a żaden z nich nie mógł zobaczyć tego, co ja widziałam. Wyciągnęłam liścik. - Czy ty to napisałaś? – wyszeptałam. – Czy to prawda? Nadal się we mnie wpatrywała. Duch Masona zachowywał się podobnie. Przywołanie umarłych to jedna sprawa: skuteczne skomunikowanie się z nimi to była już zupełnie inna bajka. - Muszę wiedzieć. Jeśli, gdzieś żyje jeszcze jeden Dragomir, znajdę go. – nie widziałam potrzeby przypominania faktu, że nie jestem na pozycji by znaleźć kogokolwiek lub cokolwiek. – Musisz mi powiedzieć. Czy ty napisałaś ten list? Czy to prawda? Tylko to irytujące spojrzenie było moją odpowiedzią. Moja frustracja wzrosła a dodatkowo obecność duchów zaczynała przyprawiać mnie o ból głowy. Najwyraźniej Tatiana była równie wkurzająca po śmierci, jak była za życia.

13 Byłam w trakcie podnoszenia moich barier i odpychania duchów, gdy Tatiana zrobiła mały ruch. To było leciutkie, niemal niezauważalne przytaknięcie. Jej twarde oczy przesunęły się w dół na liścik w mojej ręce i zaraz po tym zniknęła. Przywołałam moje bariery z powrotem, używając całej siły woli żeby odciąć się od umarłych. Ból głowy nie zniknął, ale twarze tak. Opadłam na łóżko i wpatrzyłam się w liścik, tak naprawdę go nie widząc. Miałam swoją odpowiedź. Liścik był prawdziwy. Tatiana go napisała. Ostatecznie nie potrafiłam sobie wyobrazić, dlaczego jej duch miałby kłamać. Wyciągnęłam się, wygodnie układając się na poduszce i czekając aż to okropne pulsowanie w mojej głowie zniknie. Zamknęłam oczy i użyłam więzi żeby zobaczyć, co robi Lissa. Odkąd tkwiłam zamknięta, była zajęta wstawianiem się za mną i wykłócaniem się w moim imieniu, więc spodziewałam się właśnie czegoś takiego. Ale ona była… w sklepie z ubraniami. Byłam niemal urażona frywolnością mojej najlepszej przyjaciółki dopóki nie uświadomiłam sobie, że szuka sukienki na pogrzeb. Była w jednym z ukrytych na Dworze sklepów, które zaspokajały zachcianki arystokratów. Ku mojemu zaskoczeniu, był z nią Adrian. Widok jego znajomej, przystojnej twarzy trochę pomógł w załagodzeniu mojego strachu. Szybkie sprawdzenie umsyłu Lissy powiedziało mi dlaczego zabrała go ze sobą: zrobiła to, bo nie chciała zostawiać go samego. Bez problemu zrozumiałam dlaczego. Był nawalony jak Mescherszmit. To był prawdziwy cud, że mógł ustać i byłam dość pewna, że tylko ściana, o którą się opierał, umożliwiała mu utrzymanie pionu. Jego brązowe włosy były w nieładzie – i to nie w ten celowy sposób, w jaki je zwykle układał. Jego głebokie, zielone oczy były mocno przekrwione. Podobnie jak Lissa Adrian był użytkownikiem ducha. Posiadał w tej dziedzinie umiejętność, której ona nie miała: mógł chodzić w snach. Spodziewałam się, że odwiedzi mnie w ten sposób zaraz po tym, jak zostałam uwięziona a teraz miałam dobre pojęcie, dlaczego tego nie zrobił. Alkohol tłumił ducha. Na swój sposób to było dobre. Nadmirne czerpanie z ducha wywoływała ciemność, która doprowadzała do szaleństwa. Niemniej spędzanie życia w stanie wiecznego upojenia alkoholowego również nie było zdrowe. Patrzenie na niego oczami Lissy wywoływało u mnie niemal równie pogmatwane emocje jak te, gdy widziałam Tatianę. Było mi go żal. Bez dwóch zdań martwił się o mnie i był zdenerwowany a wstrząsające wydarzenia ostatniego tygodnia uderzyły go równie mocno jak resztę z nas. Oprócz tego stracił ciotkę, o którą się troszczył, mimo jej nienajlepszego nastawienia. Jednak pomimo okropności tego wszystkiego, czułam… pogardę. To było nie w porządku, ale nic nie mogłam na to poradzić. Bardzo się nim przejmowałam i doskonale rozumiałam, dlaczego jest rozstrojony, ale przecież były lepsze sposoby na poradzenie sobie z tą stratą. Jego zachowanie było niemal tchórzowskie. Topił swoje problemy w butelce, co było przeciwne każdej cząstce mojej natury. A ja? Ja nie potrafiłam pozwolić moim problemom wygrać bez walki. - Aksamit. – powiedziała sprzedawczyni do Lissy z pewnością w glosie. Pomarszczona Morojka pokazywała falbaniastą sukienkę z długimi rękawami. – Aksamit jest tradycyjyjny w królewskim kondukcie. Wraz z pozostałymi szopkami na pogrzebie Tatiany miał się pojawić uroczysty kondukt kroczący przy trumnie – w jego skład mieli wchodzić przedstawiciele poszczególnych rodów arystokratycznych. Najwyraźniej nikt nie zwracał uwagi na to, że Lissa będzie zmuszona wypełniać ten obowiązek za swą rodzinę. A glosowanie? To była jeszcze inna sprawa. Lissa spojrzała na suknię. Wyglądała raczej jak kostium na Halloween niż strój na pogrzeb.

14 - Na zewnątrz jest ponad trzydzieści dwa stopnie1. – zauważyła Lissa. – I jest parno. - Tradycyjne wymagania zasługują na poświęcenie. – odpowiedziała melodramatycznie kobieta. – Spotkała nas wielka tragedia. Adrian otworzył usta niewątpliwie chcąc powiedzieć jakiś nieodpowiedni i szyderczy komentarz. Lissa rzuciła mu ostre spojrzenie, które kazało mu siedzieć cicho. - Czy macie tutaj, no nie wiem, jakieś stroje bez rękawów? Oczy sprzedawczyni rozszerzyły się. - Nikt nigdy nie włożył sukienki na ramiączkach na królewskim pogrzebie. To jest nieodpowiednie. - A co z szortami? – spytał Adrian. – Czy będą pasować do krawata? Bo widzisz, tak się zamierzam ubrać. Kobieta wyglądała na przerażoną. Lissa obdarzyła Adriana pogardliwym spojrzeniem, nie tyle z powodu jego uwagi – którą uważała za trochę dowcipną – ale dlatego, że ona również była zdegustowana jego wiecznym byciem pijanym. - Cóż, nikt nie traktuje mnie jako pełnoprawną arystokratkę. – oznajmiła Lissa odwracając się do sukni. – A skoro tak, nie mam powodu by zachowywać się, jak jedna z nich. Pokaż mi sukienki na ramiączkach i z krótkim rękawem. Sprzedawczyni skrzywiła się, ale posłuchała. Mogła doradzać arystokratom odnośnie mody, ale nie miała prawa mówić im, jak mają się ubierać. To była część klasowych przywilejów w naszym świecie. Kobieta właśnie odeszła w głąb sklepu znaleźć żądane sukienki, gdy do środka wszedł chłopak Lissy wraz ze swoją ciocią. Christian Ozera był kimś, z kogo Adrian powinien według mnie brać przykład. Sam fakt, że ja tak myślałam, był wstrząsający. Czasy naprawdę się zmieniły skoro uważałam Christiana za wzór do naśladowania. Ale to była prawda. Widziałam go z Lissą w tym tygodniu i był naprawdę zdeterminowany i niezłomny żeby zrobić wszystko, co możliwe by pomóc jej przetrwać śmierć Tatiany i moje aresztowanie. Sądząc po jego spojrzeniu, miał teraz coś ważnego do przekazania. Jego wygadana ciocia, Tasza Ozera, była innym przykładem siły i wdzięku w kryzysowej sytuacji. To ona wychowała go po tym jak jego rodzice zmienili się w strzygi – zaatakowali ją, pozostawiając ją z blizną na policzku. Moroje zawsze powierzali swoją obronę strażnikom, ale po tym ataku, Tasza zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce. Nauczyła się wszystkich rodzajów ręcznej walki i posługiwania się bronią. Była naprawdę zajebista i wciąż popychała pozostałych Morojów by poszli w jej ślady. Lissa puściła sukinę, której się przyglądała i z chęcią odwróciła się do Christiana. Pomijając mnie, to jemu ufała najbardziej na świecie. Był jej punktem zaczepienia w tym wszystkim. Rozejrzał się po sklepie, wyraźnie niespecjalnie zachwycony, że jest otoczony sukienkami. - Mały wypad na zakupy? – spytał spokglądając na Lissę i Adriana. – Spędzacie miło czas na dziewczyńskich sprawach? 1 Orygninalnie było 90⁰ Fahrenheita – przyp. Ludka666

15 - Hej, opłaca się czasem zmienić zawartość garderoby. – odpowiedział Adrian. – Poza tym, mogę się założyć, że wyglądałbyś powalająco w wiązanym topie. Lissa zignorowała przekomarzanie się chłopaków i skupiła się na Ozerach. - Czego się dowiedzieliście? - Zdecydowali się nie podejmować żadnych działań. – powiedział Christian. Jego usta wykrzywiły się pogardliwie. – Cóż, niektóre rodzaje kary nie wymagają działań. Tasza przytaknęła. - Próbowaliśmy przepchnąć pomysł, że on po prostu myślał, że Rose ma kłopoty i wskoczył w nie bez myślenia, zanim uświadomił sobie, co się naprawdę dzieje. Moje serce stanęło. Dymitr. Oni mówili o Dymitrze. Przez moment nie byłam dłużej z Lissą. Nie byłam w mojej celi. Zamiast tego wróciłam do dnia mojego aresztowania. Spierałam się z Dymitrem w kafeterii, robiąc mu awnturę za jego niechęć do rozmawiania ze mną, nawet nie wspominając o odmowie kontynuowania naszego zakazanego związku. Zdecydowałam, że to koniec z nim, że wszystko naprawdę się skonczyło i że nie pozwolę by moje serce nadal krwawiło przez niego. Właśnie wtedy strażnicy przyszli po mnie i nieważne co Dymitr twierdził o tym, jak to bycie strzygą uczynilo go niezdolnym do miłości, zareagowal z prędkością światła w mojej obronie. Mieli nad nami beznadziejną przewagę liczebną, ale jego to nie obchodziło. To jego spojrzenie – i moje niesamowite zrozumienie jego – powiedziało mi wszystko, co potrzebowałam wiedzieć. Byłam w niebezpieczenstwie. On musiał mnie bronić. I obronił. Walczył jak bóg, którym byl nazywany w Akademii Świętego Władymira, w której trenował mnie do bitew ze strzygami. Pokonał w tej kafeterii więcej strażników niż wydawało się to możliwe dla jednego człowieka. Tylko jedna rzecz mogła go powstrzymać – i naprawdę wierzyłam, że walczyłby do ostatniego tchu – moja interwencja. Pojęcia nie miałam, co się dzieje albo dlaczego legion strażników chce mnie aresztować. Ale wtedy uświadomiłam sobie, w jakim niebezpieczeństwie jest kruchy status Dymitra na Dworze. Odczarowane strzygi były niespotykanym zjawiskiem i wielu wciąż mu nieufało. Błagałam go żeby przestał, bardziej bojąc się tego, co mogło się przytrafić jemu niż mnie. Trochę jakbym wiedziała, co mnie czeka. Dymitr pojawił się na moim przesłuchaniu – pod strażą – ale od tego czasu ani Lissa ani ja nie widziałyśmy go. Lissa ciężko pracowała nad tym, by oczyścić go z wszelkich podejrzeń, obawiając się, że mogą go znowu zamknąć. A ja? Próbowałam przekonać samą siebie żeby nie myśleć tyle o tym, co zrobił. Moje aresztowanie i potencjalna egzekucja miały pierwszeństwo. A jednak… Wciąż się zastanawiałam. Dlaczego to zrobił? Dlaczego ryzykował dla mnie swoim życiem? Czy to była instynktowna reakcja na zagrożenie? Czy zrobił to w ramach przysługi dla Lissy, której obiecał slużyć w zamian za wyzwolenie go? Albo może zrobił to tak naprawdę dlatego, że wciąż czuł coś do mnie? Wciąż nie znałam odpowiedzi, ale widzenie Dymitra tak zawziętego, jak bywał kiedyś, tylko rozpalało moje uczucia, które tak desperacku próbowałam stłumić. Nie zaprzestawałam prób przekonania siebie, że otrząśnięcie się ze związku z kimś wymaga czasu. Tęsknota była naturalna. Niestety długo schodziło z facetem, który wystawiał się dla ciebie na niebezpieczeństwo. Bez względu na to słowa Christiana i Taszy dały mi pewne nadzieje, co do losu Dymitra. W tym wszystkim nie byłam jedyną, ktora balansowała na cienkiej linie między życiem a śmiercią. Ci, którzy nadal uważali Dymitra za strzygę, chcieliby zobaczyć kołek wbity w jego serce.

16 - Znowu go zamknęli. – powiedział Christian. – Ale nie w celi. Tylko w jego pokoju wraz z paroma strażnikami. Nie chcą żeby chodził wolno po Dworze dopóki sprawy się nie uspokoją. - To lepsze niż więzienie. – przyznała Lissa. - Ale to nadal absurd. – warknęła Tasza, bardziej do siebie niż do innych. Ona i Dymitr byli ze sobą blisko przez lata a raz chciała nawet przenieść ich związek na wyższy poziom. Pozostała przy przyjaźni a jej oburzenie tym, co mu się przytrafiło, bylo równie silne jak nasze. – Powinni zwrócić mu wolność natychmiast po tym, jak ponownie stał się dampirem. Gdy będzie po elekcji, zadbam o to żeby go uwolnili. - I to jest dziwne… - bladoniebieskie oczy Christiana zwęziły się w namyśle. – Słyszeliśmy, że Tatiana mówiła pozostałym zanim… zanim… - Christian zawahał się i spojrzał niespokojnie na Adriana. Taka pauza była dla niego niezwykła, bo normalnie dzielił się swoimi myślami bez skrupułów. - Zanim została zamordowana. – dopowiedział Adrian bez wyrazu, nie patrząc na żadne z nich. – Kontynuuj. Christian przełknął ślinę. - Um, taa, jak sądzę nie publicznie, ona twierdziła, że wierzy, że Dymitr naprawdę jest znowu dampirem. Planowala pomóc mu w zdobyciu akceptacji, gdy to chora sprawa się uspokoi. „Chora sprawa‖ była prawem o wieku, o ktorym Tatiana wspomniała w swoim liście, a które mówiło, że dampiry które ukończyły szesnaście lat będą zmuszone do odejścia ze szkoły i chronienia Morojów. To mnie doprowadzalo do furii, podobnie jak wiele innych rzeczy ostatnio… cóż, nic nie mogłam z tym zrobić. Adrian wydał z siebie dziwny odgłos jakby chciał odkaszlnąć. - Wcale nie zamierzała. Christian wzruszył ramionami. - Wielu z jej doradców tak twierdzi. To plotka. - Ja też mam problemy z uwierzeniem w to. – powiedziała Tasza do Adriana. Ona nigdy nie pochwalała polityki Tatiany i z zapałem przemawiała przeciw niej przy każdej okazji. Brak wiary Adriana nie był jednak polityczny. On po prostu wychodził z tego samego założenia, co zawsze odnośnie swojej ciotki. Nic w jej zachowaniu nigdy nie wskazywało na to, że chce przywrócić Dymitrowi jego dawny status. Adrian nie powiedział nic więcej, ale wiedziałam, że ten temat podsyca w nim płomień zazdrości. Powiedziałam mu, że Dymitr należy do przeszłości i że jestem gotowa, by ruszyć dalej, ale Adrian – podobnie jak ja – bez wątpienia zastanawiał się nad motywami rycerskiej obrony Dymitra. Lissa zaczęła spekulować, co mogą zrobić żeby uwolnić Dymitra z aresztu domowego, gdy sprzedawczyni wróciła z całym naręczem sukienek, które wyraźnie wywoływały jej dezaprobatę. Lissa zagryzła wargę i zachowała milczenie. Wyprostowanie sytuacji Dymitra zostawiła sobie, jako coś do zrobienia na później. Zamiast tego niechętnie zabrała się do przymierzania ubrań i odgrywania grzecznej małej arystokratki.

17 Adrian poderwał się na widok sukienek. - Jakieś kantary też tu macie? Wróciłam do mojej celi, zastanawiając się nad piętrzącymi się problemami. Martwiłam się i o Adriana i o Dymitra. Martwiłam się o siebie samą. Martwił mnie rzekomy zaginiony Dragomir. Zaczynałam wierzyć, że jego historia jest prawdziwa, ale nie mogłam nic z tym zrobić, co mnie wkurzało. Musiałam zacząć działać, bo to mogło pomóc Lissie. Tatiana nakazała mi uważać, komu powierzam ten sekret. Czy powinnam przekazać tę misją komuś innemu? Chciałam się zająć tą sprawą, ale kraty i duszące mnie ściany wokół przypominały mi, że nie jestem zdolna zająć się obecnie czymkolwiek, nawet moim własnym życiem. Dwa tygodnie. Potrzebując jakiegoś odwrócenia uwagi, zabrałam się za czytanie książki od Abego, która zawierała dokładnie taką historię o krzywdzącym uwięzieniu, jakiej oczekiwałam. To było całkiem niezłe i przekonało mnie, że symulowanie własnej śmierci najwyraźniej nie jest najskuteczniejszą metodą ucieczki. Nieoczekiwanie książka pomieszała mi się ze starymi wspomnieniami. Zimne ciarki przeszły mi po plecach, gdy przypomniałam sobie odczytywanie dla mnie przyszłości z kart tarota przez Morojkę imieniem Rhonda. Była ciotką Ambrosa a jedna z jej kart przedstawiała kobietę przywiązaną do mieczy. Niesprawiedliwe uwięzienie. Oskarżenia. Oszczerstwo. Cholera. Serio, zaczynałam nienawidzić tych kart. Zawsze wierzyłam, że to jeden wielki przekręt a jednak przepowiednie miały wkurzającą tendencję do sprawdzania się. Na samym końcu Rhonda odczytała jedną z kart jako podróż, ale niby gdzie? Do prawdziwego więzienia? Na egzekucję? Pytania bez odpowiedzi. Witajcie w moim świecie. Na chwilę obecną nie mając, żadnych innych możliwości, zastanawiałam się, czy nie warto trochę spróbować trochę odpocząć. Wyciągając się na moim legowisku, spróbowałam odepchnąć moje nieustające zamartwianie się. Nie było to proste. Za każdym razem, gdy tylko przymknęłam oczy, widziałam sędziego walącego młotkiem i skazującego mnie na śmierć. Widziałam swoje imię w podręczniku historii nie jako bohaterki, ale zdrajczyni. Leżąc tam, dławiona własnym strachem, pomyślałam o Dymitrze. Wyobraziłam sobie jego opanowane spojrzenie i właściwie mogłam usłyszeć, jak mnie poucza. „Nie zamartwiaj się sprawami, na które nie masz wpływu. Odpoczywaj, gdy możesz a będziesz gotowa na jutrzejsze bitwy‖. Urojona rada uspokoiła mnie. Sen przyszedł w końcu, silny i głęboki. Wiele się wydarzyło i zmieniło w tym tygodniu, więc prawdziwy odpoczynek był mile witany. I wtedy – obudziłam się. Usiadlam prosto na łóżku, moje serce waliło. Rozglądając się wokoło, szukałam czegoś niebezpiecznego – jakiegoś zagrożenia, które mogłoby mnie zaskoczyć we śnie. Nic się nie działo. Ciemność. Cisza. Cichy pisk drzwi na korytarzu powiedział mi, że strażnicy są wciąż w pobliżu. „Więź‖ – uświadomiłam sobie. To więź mnie obudziła. Poczułam ostry, intensywny rozbłysk… czego? Wzmożonej aktywności. Niepokoju. Uderzenie adrenaliny. Panika przniknęła mnie i sięgnęłam głębiej ku Lissie, próbując się dowiedzieć, co wywolało u niej taki przypływ emocji. A kiedy to zrobiłam, znalazłam… pustkę. Więź zniknęła.

18 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 33 CÓŻ, NIE DO KOŃCA ZNIKNĘŁA. Została wyciszona. To było trochę, jak po tym, gdy zmieniła Dymitra z powrotem w dampira. Magia była wówczas tak silna, że „wypaliła‖ nasze połączenie. Tym razem nie było, żadnego podmuchu magii. To było bardziej jakby to ona celowo zaciemniła więź. Jak zawsze nadal mogłam wyczuć Lissę: żyła, nic jej nie było. Więc co nie pozwalało mi wykryć więcej? Nie spała, bo wyczuwałam poczucie świadomości po drugiej stronie barykady. Magia ducha była aktywna, ukrywając ją przede mną… i to ona to sprawiała. Co do diabła? Zaakceptowałam fakt, że nasza więź działa tylko w jedną stronę. Ja mogłam ją wyczuć; ona nie mogła tego zrobić ze mną. Mogłam również kontrolować swoje wchodzenie do jej umysłu. Często starałam się trzymać na zewnątrz (pomijając czas, kiedy byłam zapuszkowana w więzieniu) żeby uszanować jej prywatność. Lissa nie miała nad tym kontroli i ten słaby punkt doprowadzał ją niekiedy do pasji. Od czasu do czasu używała swojej mocy żeby się przede mną osłonić, ale to zdarzało się rzadko, było trudne i wymagało od niej znacznego wysiłku. Dzisiaj, gdy zablokowała mnie, mogłam wyczuć jej nieustanną determinację. Utrzymywanie mnie z daleka nie było proste, ale udawało jej się. Rzecz jasna nie dbałam o to jak to robiła, tylko chciałam wiedzieć dlaczego. Najprawdopodobniej był to najgorszy dzień mojego uwięzienia. Strach o siebie samą był jedną sprawą. To mnie zabijało. Gdybym musiała wybierać między swoim życiem a jej, poszłabym na śmierć bez wahania. Musiałam wiedzieć, co się dzieje. Czy dowiedziała się o czymś? Czy Rada pominie proces i po prostu mnie stracą? Czy Lissa próbowała uchronić mnie przed tą wiedzą? Im więcej ducha wykorzystywała, tym bardziej narażała swoje życie. Ten mentalny mur wymagał wiele magii. Ale dlaczego? Dlaczego podejmowała to ryzyko? To było zadziwiające, jak wykorzystywałam więź byle tylko się do niej dostać. Prawda: nie zawsze miło witałam cudze myśli w mojej głowie. Mimo wyuczonej kontroli jej uczucia wciąż wlewały się do mojego umysłu, gdy się tego nie spodziewałam. Nic z tego nie było w tej chwili ważne – liczyło się tylko jej bezpieczeństwo. Zablokowanie więzi było, jak utrata kończyny. Przez cały dzień próbowałam dostać się do jej głowy. Cały czas utrzymywała mnie na zewnątrz. To było irytujące. Poza tym nikt do mnie nie przyszedł a książka i magazyny straciły w międzyczasie swój urok. Znów dopadły mnie uczucia uwięzionego zwierzęcia i spędziłam sporo czasu na wydzieranie się na moich strażników – bez efektów. Pogrzeb Tatiany miał się odbyć następnego dnia a zegar odliczający czas do mojego procesu głośno tykał. Nadszedł czas na sen i mur blokujący więź w końcu zniknął – ponieważ Lissa poszła spać. Połączenie między nami było silne, ale jej umysł i tak był zablokowany przez jej nieświadomość. Nie znalazłam w nim żadnych odpowiedzi. Nie mogąc nic zdziałać, poszłam spać, zastanawiając się, czy jutro rano ponownie będę odcięta. Nie byłam. Ponownie miałyśmy połączenie a ja znów mogłam widzieć świat jej oczami. Lissa wstała i zaczęła się przygotowywać do pogrzebu. Nie udało mi się zobaczyć ani wyczuć nic, co powiedziałoby mi, dlaczego byłam blokowana dzień wcześniej. Wpuściła mnie do swego umysłu jakby nigdy nic. Prawie się zastanawiałam, czy tylko nie wyobraziłam sobie tamtej blokady.

19 Nie… tu cię mam. W jej umyśle wykryłam myśli, które wciąż ukrywała przede mną. Były podejrzane. Za każdym razem, gdy próbowałam im się przyjrzeć, wymykały mi się. To było niesamowite, że ciągle używała dość magii żeby tego dokonać i było jasne, że wczoraj blokowała mnie celowo. O co w tym chodziło? Co na tym świecie mogło sprawić, że tak ukrywała coś przede mną? Co niby takiego mogłam zrobić zamknięta w tej piekielnej dziurze? Mój niepokój znowu wzrastał. O jakiej nowej katastrofie nie wiedziałam? Obserwowałam, jak Lissa się przygotowuje, wypatrując jakiegokolwiek objawu, że coś nie jest jak zwykle. Sukienka, którą ostatecznie wybrała, miała bieżnikowe rękawy1 i sięgała do kolana. Była oczywiście czarna. Ciężko było to nazwać klubową sukienką, ale wiedziała, że i tak wywoła uniesione brwi. W innych okolicznościach to by mnie zachwyciło. Zdecydowała się zostawić swoje włosy wolno opadające i rozpuszczone; były platynowo blond i lśniły w kontraście z czernią sukienki, gdy przeglądała się w lustrze. Lissa spotkała się z Christianem na zewnątrz. Nieźle się ogarnął, musiałam mu to przyznać, gdy w niezwykły dla siebie sposób ubrał koszulę do smokingu i krawat. Mimo to nie przemógł się do marynarki a jego mina wyrażała mieszankę nerwowości, tajemniczości i typowego sarkazmu. Kiedy zobaczył Lissę jego twarz natychmiast się zmieniła, rozpromieniając się. Posłał jej mały uśmiech i objął ją w krótkim uścisku. Jego objęcia dały jej zadowolenie i komfort, ulgę i pragnienie. Wrócili do siebie niedawno po tym jak ze sobą zerwali – tamten czas był dla tej dwójki naprawdę bolesny. - Będzie dobrze. – wymruczał, znów wyglądał na zmartwionego. – To zadziała. Możemy to zrobić. Nie odpowiedziała, ale uścisnęła go mocniej, nim się cofnęła. Żadne z nich się nie odezwało, gdy szli na początek pogrzebowej procesji. Zdecydowałam, że to jest podejrzane. Złapała go za rękę i poczuła, że ma na dość siły żeby przez to przejść. Procedury pogrzebowe dla morojskich władców były takie same przez wieki, bez znaczenia było, czy Dwór znajdował się w Rumunii, czy w nowym domu w Pensylwanii. Tak to już było z Morojami. Mieszali tradycję z postępem, magię z technologią. Trumna królowej miała zostać wyprowadzona przez karawaniarzy z pałacu i zabrana z wielką ceremonią przez tereny Dworu do tutejszej monumentalnej katedry. Miała tam wejść tylko wybrana grupa z tych tłumów. Po mszy miano pochować Tatianę na kościelnym cmentarzu, zajmując należne jej miejsce wśród innych monarchów i ważnych arystokratów. Trasa, którą miała być niesiona trumna, była łatwa do rozpoznania. Słupy z rozciągniętymi czerwonymi i czarnymi, jedwabnymi wstęgami oznaczały jej boki. Różane płatki pokrywały ziemię, nad którą miała przewędrować trumna. Po obu stronach było mnóstwo ludzi chcących choćby przelotnie spojrzeć na swą było królową. Wielu Morojów przybyło z bardzo odległych miejsc, część chciała zobaczyć pogrzeb a inni królewską elekcję, która miała nastąpić w drugiej połowie tygodnia. Kondukt arystokratów – większość z nich została na tą okazję ubrana przez pochwalającą czarny aksamit sprzedawczynię – zajął swoje miejsca w pałacu. Lissa zatrzymała się na zewnątrz zmuszona rozstać się z Christianem, który z pewnością nie został wybrany żeby reprezentować swoją rodzinę w tak zaszczytnych okolicznościach. Gwałtownie go uściskała i dała mu lekkiego całusa. Kiedy się rozstawali, w jego niebieskich oczach pojawił się porozumiewawczy błysk – wiedział to, co było ukryte przede mną. 1 Litości, nie pytajcie mnie, jak to wygląda. Fuck, jak ja nienawidzę opisów ubrań – przyp. Ludka666

20 Lissa wmieszała się w tłum, próbując dostać się do wejścia i znaleźć punkt, w którym zaczynała się procesja. Budynek nie wyglądał, jak pałace i zamki w starej Europie. Jego wielka, kamienna fasada i wysokie okna pasowały do reszty Dworu, ale kilka cech szczególnych – jego wysokość i szerokie, marmurowe schody – subtelnie wyróżniało go od pozostałych gmachów. Gdy ktoś złapał ją za ramię, Lissa nieomal rzuciła się do ucieczki prosto na posąg jakiegoś starożytnego Moroja. - Wasylisa? – To była Daniela Ivaszkow, matka Adriana. Daniela nie była taka zła, jak na arystokratkę i właściwie nie miała nic przeciwko mojemu spotykaniu się z jej synem – albo raczej, nie miała nic przeciwko zanim zostałam oskarżona o morderstwo. Większość z jej akceptacji wynikała wiary, że Adrian i ja rozstaniemy się tak czy inaczej, kiedy otrzymam swój strażniczy przydział. Daniela przekonała także jednego ze swoich kuzynów, Damona Tarusa żeby był moim prawnikiem – odrzuciłam tą ofertę, wybierając Abego żeby mnie reprezentował. Wciąż nie byłam do końca przekonana, czy dokonałam właściwego wyboru, ale prawdopodobnie nadszarpnęłam jej opinię o mnie, czego żałowałam. Lissa odpowiedziała jej nerwowym uśmiechem. Chciała się przyłączyć do procesji i mieć to wszystko za sobą. - Cześć. – odpowiedziała. Daniela była cała ubrana w czarny aksamit a małe diamentowe wsuwki lśniły w jej ciemnych włosach. Na jej ładnej twarzy malowały się zmartwienie i niepokój. - Czy widziałaś Adriana? Nie mogę go nigdzie znaleźć. Sprawdziliśmy już jego pokój. - Och. – Lissa odwróciła wzrok. - Co? – Daniela niemal nią potrząsnęła. – Co wiesz? Lissa westchnęła. - Nie jestem pewna, gdzie by mógł być, ale ostatniej nocy widziałam go wracającego z jakiejś imprezy. – zawahała się jakby była zbyt zażenowana by powiedzieć resztę. – Był… bardzo pijany. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Szedł, gdzieś z jakimiś dziewczynami i sama nie wiem. Przykro mi, lady Ivaszkow. Prawdopodobnie… no cóż, gdzieś urwał mu się film. Daniela zacisnęła dłonie a ja podzielałam jej konsternację. - Mam nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Może będziemy mogli powiedzieć, że… nie dał sobie rady z żalem. Tyle się dzieje. Na pewno nikt nie zauważy. Powiesz im, prawda? Powiesz, jak był przygnębiony? Lubiłam Danielę, ale jej arystokratyczna obsesja na punkcie wizerunku naprawdę zaczynała mnie wkurzać. Wiedziałam, że kocha swego syna, ale wyglądało na to, że jej głównym zmartwieniem nie jest wieczny spoczynek Tatiany tylko to, co inni pomyślą o naruszeniu protokołu. - Naturalnie. – powiedziała Lissa. – Nie chcę żeby ktokolwiek… Cóż, nie cierpię tego wyjścia. - Dziękuję ci. Lepiej idź. – Daniela wskazała drzwi, wciąż wyglądając na zmartwioną. – Musisz zająć swoje miejsce. – ku zaskoczeniu Lissy Daniela delikatnie poklepała ją po ramieniu. – Nie denerwuj się. Będzie dobrze. Po prostu trzymaj głowę wysoko.

21 Strażnicy przy wejściu rozpoznali Lissę jako kogoś, kto ma pozwolenie żeby wejść i przepuścili ją do środka. Tam, w foyer, stała trumna Tatiany. Nagle przytłoczona tym wszystkim Lissa zamarła i niemal zapomniała po co tu jest. Trumna sama w sobie była dziełem sztuki. Była wykonana z lśniącego, czarnego drewna wypolerowanego do połysku. Wizerunki kwiatów w lśniących metalicznych odcieniach zdobiły jej boki. Złoto błyszczało wszędzie, włącznie z tyczkami dzierżonymi przez karawaniarzy. Były one udekorowane girlandami fioletowych róż. Wyglądało na to, że ciernie i liście bardzo utrudniają mężczyznom porządny uchwyt, ale to już był ich problem. W środku, odsłonięta, na łożu z jeszcze większej ilości fioletowych róż leżała Tatiana. To było dziwne. Cały czas widywałam zwłoki. Do diabła, sama je stwarzałam. Ale patrzenie na zakonserwowane, leżące w ciszy i wśród ozdób ciało… cóż, to było dość przerażające. Dla Lissy to również było dziwne, szczególnie, że nie chciała mieć do czynienia ze śmiercią ani trochę bardziej niż ja. Tatiana była ubrana w lśniącą, jedwabną suknię w bogatym odcieniu purpury – tradycyjnym kolorze królewskich pogrzebów. Długie rękawy sukni były przyozdobione wyszukanymi wzorami z małych pereł. Często widywałam Tatianę w czerwieni – kolorze charakterystycznym dla rodu Ivaszkowów – i cieszyłam się, że to purpura jest tradycyjnym pogrzebowym kolorem. Czerwona suknia zbyt intensywnie przypominałaby jej krwawe zdjęcia, które widziałam na moim przesłuchaniu; zdjęcia, które próbowałam zapomnieć. Sznury kamieni szlachetnych i jeszcze więcej pereł były zawieszone na jej szyi a złota korona z diamentami i ametystami spoczywała na jej siwiejących włosach. Ktoś wykonał kawał dobrej roboty z makijażem Tatiany, ale nawet to nie mogło ukryć śmiertelnie białej skóry. Cera Morojów była naturalnie jasna. Po śmierci byli bladzi jak kreda - jak strzygi. Ten obraz uderzył Lissę tak mocno, że nogi lekko się pod nią ugięły i musiała odwrócić wzrok. Róże wypełniały powietrze swoim aromatem, ale dało się wyczuć lekką nutkę rozkładu zmieszaną z ich słodyczą. Koordynator pogrzebu dorwał Lissę i nakazał jej zająć miejsce – po tym jak skrytykował jej dobór ubrania. Ostre słowa ściągnęły Lissę do rzeczywistości i wsunęła się w linię pięciu arystokratów po prawej stronie trumny. Starała się nie patrzyć na ciało królowej i skierowała swe spojrzenie gdzieindziej. Wkrótce pokazali się karawaniarze, którzy unieśli swe brzemię, używając przyozdobionych różami tyczek by trumna mogła spocząć na ich ramionach i wynieśli ją do czekającego tłumu. Byli dampirami. Ubrali formalne stroje, co zmieszało mnie na początku, ale uświadomiłam sobie, że wszyscy byli Strażnikami Dworu – poza jednym. Ambrose. Wyglądał tak wspaniale, jak zwykle i patrzył prosto przed siebie, wykonując swoje zadanie z twarzą pustą i bez wyrazu. Zastanawiałam się, czy Ambrose opłakuje Tatianę. Byłam tak rozkojarzona własnymi problemami, że zapomniałam, że zostało stracone czyjeś życie; życie tej, która była przez wielu kochana. Ambrose bronił Tatiany, gdy się na nią wściekałam za wprowadzanie prawa o wieku. Patrząc na niego oczami Lissy, chciałabym być tam żeby z nim porozmawiać osobiście. Musiał wiedzieć coś więcej o liście, który dostarczył mi w sali rozpraw. Bez wątpienia nie był tylko chłopcem na posyłki. Procesja ruszyła przed siebie, kończąc moje rozmyślania o Ambrosie. Przed i za trumną kroczyli pozostali uczestnicy ceremonii. Arystokraci w wyszukanych ubraniach dawali pokaz wspaniałości. Umundurowani Strażnicy strzegli barier. Muzycy z fletami szli na samym końcu, grając żałobną melodię. Ze swojej strony, Lissa była bardzo dobra w publicznych wystąpieniach i zachowywała powolne, stateczne tempo z elegancją i wdziękiem, jej spojrzenie było skoncentrowane i pewne. Oczywiście nie mogłam jej samej zobaczyć, ale bez problemu mogłam sobie wyobrazić, co widzieli inni. Była piękna i królewska, godna dziedzictwa Dragomirów, i miejmy nadzieję, że coraz więcej

22 ludzi sobie to uświadamiało. Oszczędziłoby nam wiele kłopotów, gdyby ktoś zmienił prawo odnośnie głosowania dzięki standardowym procedurom a my nie musiałybyśmy podejmować misji ze znalezieniem zaginionego rodzeństwa. Marsz trasą pogrzebu zajmował mnóstwo czasu. Nawet kiedy słonce zaczęło się chylić ku horyzontowi, dzienna spiekota ciągle unosiła się w powietrzu. Lissa zaczynała się pocić, ale wiedziała, że jej dyskomfort to nic w porównaniu z karawaniarzami. Jeśli nawet tłum gapiów czuł gorąco, to nie pokazywał tego. Wyciągali szyje by obserwować mijające ich widowisko. Lissa nie zwracała uwagi na widzów, ale, sądząc po ich twarzach, trumna nie była jedynym, co przyciągało ich wzrok. Oni wpatrywali się również w Lissę. Wieści o tym, co zrobiła dla Dymitra obiegły świat Morojów i podczas gdy wielu było sceptycznych względem jej zdolności uzdrowicielskich, było nie mniej tych, którzy uwierzyli. Widziałam zachwyt i uwielbienie w tłumie i przez sekundę zastanawiałam się na kogo oni naprawdę patrzą: Lissę, czy Tatianę? Nareszcie, katedra pojawiła się w zasięgu wzroku, co było dobrą wiadomością dla Lissy. Słońce nie było zabójcze dla Morojów tak, jak dla strzyg, ale gorąco i światło dzienne wciąż były niedogodnością dla wszystkich wampirów. Procesja zbliżała się do końca a Lissa, jako jedna z dopuszczonych do udziału we mszy, wkrótce miała się cieszyć dobrodziejstwami klimatyzacji. Gdy badałam otoczenie, nie mogłam nic poradzić na pokręconą ironię mojego życia. Po obu stronach kościelnych gruntów stały dwa olbrzymie posągi starożytnych morojskich monarchów z legend, króla i królowej, którzy doprowadzili społeczeństwo Morojów do rozkwitu. Chociaż były w sporej odległości od kościoła statuy majaczyły złowrogo jakby kontrolowały wszystko. Bliżej posągu królowej znajdował się ogród, który znałam aż za dobrze. Byłam zmuszona do prac krajobrazowych w ramach kary z ucieczkę do Las Vegas. Prawdziwym celem mojej wycieczki – o którym nikt nie wiedział – było uwolnienie Wiktora Daszkowa z więzienia. Wiktor był naszym starym wrogiem, ale on i jego brat Robert – użytkownik ducha – mieli wiedzę, której potrzebowałyśmy by ocalić Dymitra. Gdyby pozostali strażnicy dowiedzieli się, że uwolniłam Wiktora – a później go zgubiłam – moja kara byłaby o wiele gorsza niż budownictwo i urządzanie krajobrazu. „Ostatecznie wykonałam dobrą robotę z ogrodem‖ pomyślałam gorzko. „Jeśli zostanę stracona, to przynajmniej zostawiłam znak swojej obecności na Dworze‖. Oczy Lissy przez długi czas błądziły po jednym z posągów, zanim spojrzała znów na kościół. Pociła się coraz mocniej a ja uświadomiłam sobie, że to nie tylko przez gorąco. Była zdenerwowana. Ale dlaczego? Dlaczego była taka nerwowa? To była tylko ceremonia. Wszystko, co musiała zrobić, to pozostać w ruchu. A jednak… to pojawiło się znowu. Dręczyło ją coś innego. Wciąż ukrywała przede mną wiązkę myśli, ale kilka przeciekło na zewnątrz przez jej zmartwienie. „Zbyt blisko, jesteśmy zbyt blisko. Poruszamy się zbyt szybko‖. Szybko? Nie za bardzo w mojej ocenie. Nie mogłam wytrzymać tego powolnego, dostojnego tempa. Było mi szczególnie szkoda karawaniarzy. Gdybym była ubrana jak oni, za diabła nie zdołałabym utrzymać stosownej powagi i pognałabym prosto do mojego celu. Oczywiście to mogłoby trochę naruszyć ciało. Jeśli koordynator pogrzeby był zdenerwowany strojem Lissy, to wolę nie myśleć, jak by zareagował, gdyby Tatiana wypadła z trumny. Nasz widok na katedrę stał się wyraźniejszy, jej kopuły lśniły bursztynowo i pomarańczowa w zachodzącym słońcu. Lissa wciąż była oddalona o wiele jardów, ale ksiądz stojący przed frontem świątyni był już wyraźnie widoczny. Jego szaty niemal oślepiały. Były długie i obszerne, zrobione z ciężkiego, lśniącego złociście brokatu. Zaokrąglona tiara z krzyżem, która również wykonana ze złota, tkwiła na jego głowie. Wydaje mi się, że to był dla niego nędzny test, czy uda mu się przyćmić strój

23 królowej, ale być może taka była moda wśród księży na formalne okazje. Może tak przyciągali uwagę Boga. Uniósł ramiona w powitalnym geście, pokazując jeszcze więcej bogatych tkanin. Reszta tłumu i ja nie mogliśmy nic poradzić na to, że gapiliśmy się na ten pokaz. Tak więc łatwo można sobie wyobrazić nasze zaskoczenie, gdy posągi wyleciały w powietrze.

24 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 44 I KIEDY MÓWIĘ, ŻE WYLECIAŁY W POWIETRZE, dokładnie to mam na myśli. Płomienie i dymy wystrzeliły niczym otwierający się pąk kwiatu, gdy biedni monarchowie rozlecieli się na drobne kawałeczki. Przez sekundę byłam oszołomiona. To było jak patrzenie na film akcji, eksplozje wypełniające powietrze i drżenie ziemi. Wtedy włączyło się moje strażnicze wyszkolenie. Krytyczne obserwacje i obliczenia wzięły górę. Natychmiast zauważyłam, że większość kawałków posągów wystrzeliła ku zewnętrznej stronie ogrodu. Małe kamienne odłamki i pył, jak deszcz padały na pogrzebową procesję, ale żaden wielki odłam skały nie uderzył Lissy ani nikogo stojącego w pobliżu. Zakładając, że posągi nie sfajczyły się spontanicznie, ktokolwiek wysadziła je w powietrze, wykonał kawał precyzyjnej roboty. Odkładając sprawy techniczne, olbrzymie, buchające filary płomieni wciąż były dość przerażające. Rozpętał się prawdziwy chaos, gdy wszyscy zaczęli uciekać. Problem w tym, że rozbiegli się w różnych kierunkach, więc wpadali na siebie i powstawały zatory. Nawet karawaniarze porzucili swój ciężar i się zwinęli. Ambrose był ostatnim, który to zrobił – miał otwarte usta i rozszerzone oczy, gdy rzucił okiem na Tatianę, ale kolejne spojrzenie na posągi wysłało go w tłum. Kilku strażników próbowało wydawać rozkazy, zaganiając ludzi z powrotem na trasę pogrzebu, ale to za bardzo nie pomagało. Wszyscy pogłupieli, zbyt przerażeni i spanikowani żeby myśleć rozsądnie. Cóż, wszyscy poza Lissą. Ku mojemu zdziwieniu, ona nie była zaskoczona. Ona oczekiwała tej eksplozji. Nie uciekała, chociaż ludzie wpadali na nią i ją popychali. Stała twardo w miejscu, w którym się znajdowała, gdy posągi eksplodowały, obserwowała je i szczątki, którymi się stawały. Wyglądało na to, że szczególnie martwi się, czy ktoś nie został zraniony przez falę uderzeniową. Ale nie. Z tego, co widziałam, nie było rannych. A nawet jeśli byli to wyłącznie z powodu masowej paniki. Usatysfakcjonowana Lissa odwróciła się i zaczęła przemieszczać się wraz z pozostałymi. (Cóż, ona szła; oni biegli). Nie uszła daleko, kiedy zobaczyła sporą grupę strażników o ponurych twarzach biegnących w kierunku kościoła. Niektórzy zatrzymywali się żeby pomóc uciekinierom, ale większość z nich zmierzała prosto do miejsca wybuchu żeby zobaczyć, co się stało. Lissa zatrzymała się ponownie, sprawiając, że facet za nią wpadł na jej plecy, ale ledwie poczuła impet uderzenia. Uważnie obserwowała strażników, zapamiętując, ilu ich tam było, zanim ruszyła ponownie. Jej ukryte myśli nareszcie zaczęły się ujawniać. Nareszcie zaczęłam widzieć fragmenty planu, który ukrywała przede mną. Była zadowolona. Podenerwowana również. Ale przede wszystkim czuła… Zamieszanie w więzieniu ściągnęło mnie z powrotem do mojej własnej głowy. Zwykła w więziennym obszarze cisza została rozdarta i teraz wypełniały ją warknięcia i krzyki. Zerwałam się i przycisnęłam do krat, usiłując zobaczyć, co się dzieje. Czy ten budynek też miał eksplodować? Moja cela była jedyną na tym korytarzu i nie miałam żadnego widoku na resztę korytarza albo wejście. Jednak zobaczyłam strażników, którzy zwykle czuwali na końcu korytarza, zmierzających ku awanturze, czymkolwiek by nie była.

25 Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale byłam gotowa na wszystko – przyjaciół lub wrogów. Z tego, co wiedziałam, to mogła być jakaś polityczna frakcja robiąca napad na Dwór żeby wyrazić swój sprzeciw wobec rządu. Zamarłam w ciszy, marząc o czymkolwiek, czym mogłabym się bronić. Ostatecznie miałam książkę od Abego, ale ona nie była do tego najlepsza. Gdyby naprawdę był tak zajebisty, za jakiego się uważał, powinien coś w niej ukryć. Albo przynieść mi coś większego, jak na przykład „Wojnę i pokój‖. Szamotanina ucichła a ja usłyszałam zbliżające się kroki. Zacisnęłam pięści i cofnęłam się parę kroków, gotowa by bronić się przed kimkolwiek. „Kimkolwiek‖ okazał się być Eddie Castile. I Michaił Tanner. Przyjazne twarze nie były tym, czego oczekiwałam. Eddie był moim starym przyjacielem z Świętego Władimira – takim jak ja kolejnym nowym strażnikiem i kimś, kto wiele razy został przeze mnie wciągnięty w kłopoty, włącznie z ucieczką z więzienia Wiktora Daszkowa. Michaił był starszy od nas, miał dobrze ponad dwadzieścia lat i pomógł nam przywrócić Dymitra w nadziei, że Sonia Karp – jego ukochana, która zmieniła się w strzygę – również może zostać ocalona. Patrzyłam to na jednego to na drugiego. - Co się dzieje? – domagałam się odpowiedzi. - Ja też się cieszę, że cię widzę. – powiedział Eddie. Był spocony i zmęczony bitewną gorączką a kilka purpurowych znaków na jego twarzy wskazywało na to, że miał bliski kontakt z czyjąś pięścią. W jego ręce tkwiła broń, którą widywałam w arsenale strażników: rodzaj pałki służącej do obezwładniania ludzi bez zabijania ich. Ale to Michaił trzymał coś o wiele bardziej cennego: klucze do mojej celi. Moi przyjaciele zorganizowali ucieczkę z więzienia. Nie do wiary. Szaleństwa były z zasady moją specjalnością. - Chłopaki, czy wy… - zmarszczyłam brwi. Myśl o ucieczce napełniała mnie radością, ale logika mnie otrzeźwiła. Oczywiste było, że to oni byli odpowiedzialni za walkę z moimi strażnikami, której odgłosy przed chwilą słyszałam. Przebicie się tutaj również nie było specjalnie łatwe. – Czy wasza dwójka właśnie zdjęła wszystkich strażników w tym budynku? Michaił skończył otwieranie drzwi a ja wystrzeliłam na zewnątrz bez chwili zwłoki. Po tym jak przez ostatnie dni czułam się zdławiona i ogłuszona, to było jak stąpanie po górskich szczytach z wiatrem i przestrzenią wokół mnie. - Rose, nie było tu żadnych strażników. No cóż, może jeden. I tamten facet. – Eddie machnął ręką w stronę miejsca wcześniejszej walki, gdzie jak zgadywałam leżały moje znokautowane straże. Moi przyjaciele na pewno nikogo nie zabili. - Pozostali strażnicy muszą sprawdzać miejsce eksplozji. – uświadomiłam sobie. Elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca, włącznie z brakiem zaskoczenia Lissy tym całym zamieszaniem. – O nie. Do wysadzenia w powietrze starożytnych morojskich artefaktów trzeba było Christiana. - Oczywiście, że nie. – odpowiedział Eddie. Wydawał się zszokowany, że sugeruję takie okropieństwo. – Inny użytkownik ognia mógłby powiedzieć, że to zrobił. - No to już coś. – powiedziałam. Powinnam mieć więcej wiary w ich zdrowie psychiczne.