- 2 -
Chloe Neil
NNIIEEKKTTÓÓRREE DDZZIIEEWWCCZZYYNNYY GGRRYYZZĄĄ
Tom I serii Wampiry z Chicagolandu
- 3 -
SSPPIISS TTRREEŚŚCCII
Streszczenie...................................................................................................- 4 -
- Nienasycone pragnienie..............................................................................- 5 -
Rozdział 1 - Zmiana ......................................................................................- 6 -
Rozdział 2 - Bogaci ludzie nie są milsi - mają tylko lepsze samochody ....- 17 -
Rozdział 3 - Musisz walczyć o swoje zdanie..............................................- 44 -
Rozdział 4 - Rzeczy, które dzieją się z hukiem w nocy... To prawdopodobnie
zarejestrowani wyborcy kuchennego państwa............................................- 67 -
Rozdział 5 - Po prostu szybki gryz .............................................................- 88 -
Rozdział 6 - Jeżeli początkowo ci się nie powiedzie, upadniesz, upadniesz raz
jeszcze. ......................................................................................................- 109 -
Rozdział 7 - Co jest w imieniu? ................................................................- 118 -
Rozdział 8 - Kły oznaczają, że nigdy nie trzeba mówić przepraszam .....- 139 -
Rozdział 9 - Nie ma nic złego w tym, że Chunky Monkey nie mogą załatwić
wszystkiego ...............................................................................................- 160 -
Rozdział 10 - Podtrzymujemy straż w nocy .............................................- 173 -
Rozdział 11 - Rada dla adwokatów i wampirów: nigdy nie zadawaj pytań na,
które nie znasz odpowiedzi .......................................................................- 195 -
Rozdział 12 - Nie możesz ufać mężczyźnie, który je hot doga widelcem- 212 -
Rozdział 13 - Dwójka to towarzystwo - trójka to dom wariatów.............- 225 -
Rozdział 14 - Miłość jest polem bitwy. Tak samo jak miasto Chicago....- 251 -
Rozdział 15 - Przed potopem ....................................................................- 272 -
- Epilog......................................................................................................- 288 -
- 4 -
SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE
Akcja, humor, seks i przebojowa wampirzyca wbrew woli, podobna do
Sookie Stackhouse Charlaine Harris i Anity Blake Laurell K. Hamilton
Właśnie zaczęłam nowe życie (po życiu). I już wisi ono na włosku…
Właśnie zostałam wampirem. I moje nowe życie balansuje na ostrzu
kołka…
Życie Merit, studentki z Chicago, zmieniło się tej nocy, gdy zaatakował ją
wampir.
Na szczęście spłoszył go inny krwiopijca.
Na nieszczęście – uznał, że najlepszym sposobem, żeby ją uratować, będzie
zmienić ją w nieumarłą.
Teraz Merit musi służyć swojemu wybawcy, przywódcy wampirycznego
klanu, który najwyraźniej miałby ochotę na coś więcej. Ale kiedy nagle objawia
się jej zadziwiający talent posługiwania się śmiercionośną bronią, jej pan
wyznacza jej inną rolę w świecie wampirów z Chicagolandu, w którym wkrótce
poleje się krew…
- 5 -
-- NNIIEENNAASSYYCCOONNEE PPRRAAGGNNIIEENNIIEE --
Prawie straciłam oddech, kiedy ogień ogarnął moje kończyny. Musiałam
trzymać się czegoś, żeby stać prosto. Ścisnęło mnie w żołądku, ból
promieniował falami przez mój brzuch. Byłam oszołomiona, kiedy przesunęłam
językiem po moich zębach. Mogłam poczuć ostre krawędzie kłów.
Instynktownie przełknęłam ślinę.
Potrzebowałam krwi. Natychmiast.
- Ethan - wymówił jego imię Luc. Usłyszałam szelest za sobą.
Czyjaś dłoń ścisnęła moje ramię. Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć czyja.
Ethan stał obok mnie. Przyglądał mi się swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
- Pierwszy głód - stwierdził.
Słowa nic nie znaczyły.
Spojrzałam w dół na jego długie palce spoczywające na moim ramieniu i
znów poczułam przypływ palącego głodu. Opierałam się, jednocześnie
rozkoszując się tym żarem.
To coś znaczyło. To uczucie, potrzeba, głód. Spojrzałam na Ethana.
Rzuciłam okiem na jego odsłonięte nad odpiętym guzikiem koszuli ciało,
przesunęłam wzrok na jego kark, mocną linię szczęki i zmysłową krzywiznę
jego ust.
Chciałam krwi. Jego krwi.
- 6 -
RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11
-- ZZMMIIAANNAA --
Wczesny kwiecień Chicago, Illinois
Po pierwsze, zastanawiałam się, czy to była kara. Szydziłam z istnienia
wampirów, a teraz stałam się jednym z nich. Wampirem. Drapieżnikiem. O
ironio! Zostałam przyjęta do jednego z najstarszych z dwunastu Domów w
Stanach Zjednoczonych.
Nie byłam tylko jednym z wampirów.
Byłam jednym z najlepszych.
Wybaczcie, wybiegłam za bardzo do przodu. Pozwólcie, że zacznę od
początku. Od historii, która rozpoczęła się kilka tygodni przed moimi
dwudziestymi ósmymi urodzinami. Od nocy, podczas której się zmieniłam. Od
nocy, kiedy obudziłam się na tylnym siedzeniu limuzyny, trzy dni po tym, jak
zaatakowano mnie na terenie kampusu Uniwersytetu w Chicago.
Nie pamiętam szczegółów, ale pamiętam wystarczająco dużo, żeby być
wstrząśniętą tym, że żyję. Wręcz zszokowaną tym faktem.
Leżąc na tyłach limuzyny ścisnęłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie
atak. Pamiętałam, że zanim mnie chwycił, słyszałam jego kroki, przytłumione
przez trawę. Krzyknęłam i chciałam go kopnąć. Próbowałam się bronić, ale
rzucił mnie na ziemię. Był nienaturalnie silny. Wbił kły w mój kark z drapieżną
gwałtownością, która nie zostawiała żadnych wątpliwości, co do tego, kim był.
Czym był.
Wampirem.
Nie pił, kiedy rozrywał mi skórę i mięśnie. Nie miał czasu. Bez ostrzeżenia
przestał i odskoczył ode mnie. Po chwili uciekał już między budynkami na
skraju głównego placu.
Jednym słowem, mój oprawca tymczasowo zwiał. Podniosłam rękę do rany
na karku i poczułam lepkie ciepło. Mój wzrok był zamglony, ale widziałam
krwistoczerwoną plamę na moich palcach wystarczająco wyraźnie.
Nagle ktoś obok mnie się poruszył. Dwóch mężczyzn, których mój
oprawca prawdopodobnie się przestraszył.
- 7 -
Jeden z nich był zaniepokojony.
- Był szybki. Będziesz musiał się pośpieszyć, Liege - powiedział.
Drugi, w przeciwieństwie do niego, był bardzo pewny siebie.
- Poradzę sobie.
Podniósł mnie na kolana i uklęknął za mną, podtrzymując mnie w talii.
Pachniał wodą kolońską i czystością.
Spróbowałam się ruszyć, wyrywać. Ne udało się.
- Bądź spokojna.
- Jest urocza.
- Tak - zgodził się. Dotknął ranę na moim karku. Znów próbowałam się
wyrwać, a on tylko pogłaskał mnie po głowie. - Spokojnie.
Niewiele pamiętałam z następnych trzech dni. Z tej genetycznej przemiany,
która zrobiła ze mnie wampirzycę. Nawet teraz posiadam tylko garstkę
wspomnień. Głęboko skrywany, tępy ból. Szok wywołany kierunkiem, w jaki
zmierzało moje ciało. Paraliżujący chłód. Ciemność. Para intensywnie zielonych
oczu.
Siedząc w limuzynie czułam, że blizny powinny być wyraźne na moim
karku i ramionach.
Wampir, który mnie zaatakował, nie pożywi się. Rozdarł skórę na moim
karku, niczym wygłodniałe zwierzę. Jednak skóra była gładka. Żadnych blizn.
Żadnych ran. Żadnych bandaży. Odsunęłam rękę i gapiłam się na czystą, bladą
skórę i krótko obcięte paznokcie, dokładnie umalowane czerwonym lakierem.
Ani śladu krwi, za to bardzo widoczny manicure.
Zignorowałam zawroty głowy i podniosłam się. Miałam na sobie inne
ubrania. Wcześniej nosiłam dżinsy i koszulkę. Teraz miałam na sobie czarną,
koktajlową sukienkę, pochwę na sztylet przymocowaną poniżej kolan i czarne
buty na bardzo wysokim obcasie.
To czyniło mnie dwudziestosiedmioletnią ofiarą napadu, czystą i absolutnie
pozbawioną jakichkolwiek blizn. Na dodatek, miałam na sobie kieckę, która nie
była moja. Dokładnie wiedziałam, że zmienili mnie w jednego z nich.
Wampira z Chicago.
Wszystko zaczęło się osiem miesięcy temu za sprawą listu, który był
czymś w rodzaju wampirzego manifestu. Najpierw, opublikowały go magazyny
Sun- Times i Trib. Później, rozpowszechniono go w całym kraju. Prawda ujrzała
światło dzienne. To było jak ogłoszenie wszem i wobec ich istnienia. Niektórzy
ludzie niezachwianie wierzyli, że to żart. Przynajmniej do momentu, kiedy
podczas konferencji prasowej, trzy wampiry wystawiły na widok publiczny
- 8 -
swoje kły. Ludzka panika doprowadziła do czterodniowych zamieszek w Windy
City i popytu na wodę i konserwy, podsycanego publicznym strachem przed
wampirzą apokalipsą. Wreszcie do akcji wkroczyli federalni. Zlecono
dochodzenie. Przesłuchania były obsesyjnie filmowane i nadawane w telewizji,
żeby pokazać wszystkie szczegóły wampirzej egzystencji. Choć poczyniono
pierwsze kroki, wampiry były małomówne w kwestii wielu detali. Posiadanie
kłów, picie krwi, nocne życie, to były jedyne fakty, których widzowie mogli być
pewni. Osiem miesięcy później, wielu ludzi nadal żyło w strachu. Inni mieli
obsesję na punkcie wampirzego stylu życia, nieśmiertelności, wreszcie samych
wampirów. W szczególności na punkcie Celiny Desaulniers, atrakcyjnej
wampirzycy z Windy City, która najwyraźniej zainicjowała ujawnienie się
wampirów i zadebiutowała pierwszego dnia przesłuchań.
Celina była wysoką, szczupłą i ciemnowłosą wampirzycą. Tego dnia miała
na sobie czarny kostium, wystarczająco dopasowany, żeby sprawiał wrażenie,
jakby był szyty bezpośrednio na niej. Patrząc z boku, była wytworna i
przemyślana. Doskonale wiedziała, jak okręcić sobie ludzi wokół palca. Starszy
senator z Idaho spytał ją, co zamierzała dalej zrobić w związku z ujawnieniem
się wampirów. Odpowiedziała śmiało melodyjnym głosem:
- Mam zamiar czynić dużo zła.
Senator z dwudziestoletnim stażem uśmiechnął się z ogłupiającym
pożądaniem w oczach, aż jego zdjęcie pojawiło się na okładce New York
Times'a.
Żadnej takiej reakcji z mojej strony. Przewróciłam oczami i szybkim
ruchem wyłączyłam telewizję. Miałam z nich niezły ubaw. Włączyłam telewizję
z powrotem, zaczynałam ich lubić.
Czyż karma nie była dziwką?
Teraz odsyłali mnie z powrotem do domu, wracałam inna. Pomimo zmian,
moje ciało przetrwało. Uczynili mnie efektywniejszą, wyczyścili z krwi,
pozbawili ubrań i wpakowali w cały ten swój image. Zabili mnie, wyleczyli i
zmienili.
Nadal miałam zawroty głowy, kiedy limuzyna zatrzymała się przed domem
na Wicker Park, który dzieliłam z moją współlokatorką, Mallory. Nie byłam
śpiąca, raczej półprzytomna. Mój umysł tonął w gęstej mgle, przez którą ciężko
było przebrnąć. Narkotyki? Może. Albo pozostałość po przemianie z człowieka
w wampira.
Mallory stała na werandzie. Jej sięgające ramion, bladoniebieskie włosy
lśniły w świetle rzucanym przez gołą żarówkę nad jej głową. Wyglądała na
- 9 -
zaniepokojoną, ale zdawała się mnie oczekiwać. Była ubrana we flanelową
piżamę w małpki. Zdałam sobie sprawę, że było późno.
Drzwi limuzyny się otworzyły. Spojrzałam w kierunku domu, potem w
twarz mężczyzny w czarnym garniturze i gliniarza zerkającego na tylne
siedzenie.
- Proszę pani? - wyciągnął niecierpliwie rękę.
Chwyciłam jego dłoń i stanęłam na asfalcie. Moje kostki chwiały się na
szpilkach. Rzadko chodzę w butach na obcasie. Zdecydowanie wolę dżinsy.
Ukończenie szkoły nie wymagało dużo więcej.
Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. W chwilę potem czyjaś ręka
chwyciła mój łokieć. Moje spojrzenie powędrowało wzdłuż bladego, smukłego
ramienia i spoczęło na twarzy w okularach. Uśmiechnęła się do mnie. Kobieta,
która trzymała moje ramię. Musiała wysiąść z przodu limuzyny.
- Cześć, skarbie. Jesteśmy w domu. Pomogę ci wejść do środka.
Zmęczenie sprawiło, że się zgodziłam. Zresztą niemiałam dobrych
powodów, żeby się sprzeciwiać. Skinęłam głową. Kobieta wyglądała na ponad
pięćdziesiąt lat. Stalowoszare włosy miała uczesane w krótkiego, wygodnego
boba, a szczupłą sylwetkę ubraną w schludny kostium. Nosiła się z
profesjonalną pewnością. Kiedy szłyśmy chodnikiem, Mallory ostrożnie zeszła
na pierwszy schodek, potem drugi, w naszym kierunku.
- Merit?
Kobieta poklepała mnie po plecach.
- Nic jej nie będzie, kochanie. Jest tylko lekko zamroczona. Jestem Helena.
Ty musisz być Mallory?
Mallory kiwnęła głową, ale skupiła wzrok na mnie.
- Uroczy dom. Czy możemy wejść do środka?
Mallory ponownie skinęła i powędrowała z powrotem na górę. Zaczęłam
już iść za nią, ale kobieta chwyciła moje ramię zatrzymując mnie.
- Mówią na ciebie Merit? Chociaż to twoje drugie imię?
Kiwnęłam głową twierdząco. Uśmiechnęła się cierpliwie.
- Nowonarodzeni korzystają tylko z jednego imienia. Jeśli Merit jest tym,
które używasz, takie będzie twoje imię. Tylko Mistrzowie każdego z Domów,
mogą zatrzymać swoje drugie imię. To tylko jedna z zasad, które będziesz
musiała zapamiętać. - Pochyliła się w moją stronę. - A łamanie zasad, uważa się
za brak klasy.
Jej łagodne napomnienie poruszyło trybiki w moim umyśle. Jak iskierka
rozświetlająca ciemności. Mrugnęłam oczami.
- 10 -
- Niektórzy uważają przemianę osoby bez jej zgody za brak klasy, Heleno.
Uśmiech na twarzy Heleny nie dosięgał jej oczu.
- Zmieniono cię w wampirzycę, aby ocalić twoje życie, Merit. Zgoda
byłaby tu sprawą drugorzędną.
Spojrzała na Mallory.
- Merit pewnie chciałaby napić się wody. Dam wam chwilę.
Mallory kiwnęła głową, na co Helena przeszła obok niej wprost do domu.
Weszłam samodzielnie po pozostałych schodkach, ale zatrzymałam się przy
Mallory. Jej niebieskie oczy były pełne łez, brwi zmarszczone, a buzia wygięta
w podkówkę. Była klasycznie śliczna, co było powodem, dla którego wylewała
na głowę całą tubkę niebieskiej farby do włosów. Twierdziła, że to pozwala jej
się wyróżniać. To, oczywiście, nie było normalne, ale dla kobiety z jej inwencją
twórczą nie było niczym złym.
- Jesteś... - potrząsnęła głową i zaczęła jeszcze raz. - To były trzy dni. Nie
wiedziałam, gdzie jesteś. Zadzwoniłam do twoich rodziców, kiedy nie wracałaś.
Twój tata powiedział, że się tym zajmie. Nie kazał mi dzwonić na policję.
Mówił, że ktoś do niego dzwonił i powiedział, że zostałaś zaatakowana, ale już
wszystko w porządku. Że zdrowiejesz. Powiedzieli mu, że przywiozą cię do
domu, kiedy będziesz gotowa. Dzwonili kilka minut temu. Powiedzieli, że jesteś
w drodze do domu. - Przyciągnęła mnie do siebie i mocno uściskała. - Jestem
wściekła, że nie dzwoniłaś.
Obejrzała mnie od stóp do głów.
- Powiedzieli, że będziesz zmieniona.
Kiwnęłam głową, łzy zapiekły mnie w oczach.
- Więc jesteś wampirem? - zapytała.
- Tak sądzę. Po prostu obudziłam się, albo... Nie wiem.
- Czujesz się inaczej?
- Czuję się... powolna.
Mallory kiwnęła ze zrozumieniem.
- Efekty przemiany prawdopodobnie. Mówią, że to się zdarza. Wszystko
się uspokoi.
Mallory mogła to wiedzieć. W przeciwieństwie do mnie, śledziła wszystkie
relacje dotyczące wampirów. Posłała mi słaby uśmiech.
- Hej, to nadal jesteś ty, Merit.
Nagle poczułam w powietrzu, jak coś emanuje od mojej najlepszej
przyjaciółki, współlokatorki. Coś elektryzującego. Jednak nadal śpiąca i
zamroczona, odsunęłam to od siebie.
- 11 -
- To wciąż ja - powiedziałam.
Miałam nadzieję, że to prawda.
Dom należał do praciotki Mallory, aż do jej śmierci cztery lata temu.
Mallory, która straciła swoich rodziców w wypadku, kiedy była młodsza,
odziedziczyła dom i wszystko, co się w nim znajdowało. Od dywaników
przykrywających podłogę z surowego drewna, po antyczne meble i zdobione
wazony. Nie był elegancki, ale był domem i pachniał domem - pastą do drewna
o zapachu cytrynowym i ciasteczkami. Pachniał tak samo jak trzy dni temu, ale
zauważyłam, że zapach był głębszy. Bogatszy. Może to polepszone wampirze
zmysły?
Kiedy weszłyśmy do salonu, Helena siedziała na skraju naszej wzorzystej
sofy ze skrzyżowanym w kostkach nogami. Przed nią, na stoliku, stała szklanka
wody.
- Wejdźcie, kochane. Usiądźcie.
Uśmiechnęła się i poklepała kanapę. Wymieniłyśmy z Mallory spojrzenia i
usiadłyśmy. Ja usiadłam obok Heleny. Mallory wybrała fotel naprzeciwko
kanapy. Helena podała mi szklankę z wodą. Podniosłam ją do ust, ale
zatrzymałam się, zanim ich dotknęłam.
- Mogę jeść i pić rzeczy inne od krwi?
Helena zaśmiała się dźwięcznie.
- Oczywiście, skarbie. Możesz jeść cokolwiek chcesz, ale będziesz musiała
pić krew dla jej wartości odżywczych. - Pochyliła się w moją stronę i dotknęła
mojego nagiego kolana paznokciem. - Odważę się powiedzieć, że będzie ci się
to podobać.
Powiedziała to, jakby dzieliła się jakimś smakowitym sekretem,
skandaliczną plotką o swoim najbliższym sąsiedzie.
Zrobiłam łyk i odkryłam, że woda nadal smakuje jak woda. Odłożyłam
szklankę z powrotem na stolik.
Helena bębniła palcami po kolanach i obdarzyła nas obie ożywionym
uśmiechem.
- Więc, zacznijmy. Możemy?
Sięgnęła do teczki leżącej przy jej nogach i wyjęła oprawioną w skórę,
wielkości encyklopedii książkę. Okładka w kolorze głębokiego burgunda miała
wyryty złoty napis Kanon Domów Północnoamerykańskich.
- Tu jest wszystko, co musisz wiedzieć na temat przystąpienia do Domu
Cadogan. To nie jest pełna wersja Kanonu, oczywiście, ale są w niej zawarte
wszystkie podstawowe sprawy.
- 12 -
- Dom Cadogan? - spytała Mallory. - Poważnie?
Zerknęłam na nią, potem na Helenę.
- Co to Dom Cadogan?
Helena spojrzała na mnie znad swoich okularów w rogowej oprawie.
- To Dom, do którego będziesz polecana. Jeden z trzech wampirzych
Domów w Chicago. Navarre, Cadogan, Grey. Tylko Mistrz każdego z Domów,
ma przywilej stworzenia nowych wampirów. Ciebie przemienił Mistrz Domu
Cadogan.
- Ethan Sullivan - dokończyła Mallory.
Helena kiwnęła głową z aprobatą.
- To prawda.
Uniosłam brwi i spojrzałam na Mallory.
- Internet - powiedziała. - Byłabyś zdumiona.
- Ethan, jest drugim Mistrzem Domu. Dogania w ciemności Petera
Cadogan'a, że tak powiem.
Jeśli tylko Mistrzowie mogą zmieniać ludzi w wampiry, to Ethan Sullivan
musiał być tym wampirem na kampusie, który ugryzł mnie w drugiej rundzie.
- Ten Dom - zaczęłam. - Czym jestem w wampirzej społeczności, czy
czymś tam?
Helena pokręciła głową.
- To nie jest takie proste. Wszystkie legitymowane wampiry są związane z
jakimś Domem. Obecnie w Stanach jest dwanaście Domów. Cadogan jest
czwartym najstarszym wśród nich. - Usiadła jeszcze prościej, więc wysnułam
przypuszczenie, że sama jest jednym z czołowych członków Domu Cadogan.
Podała mi księgę. Musiała ważyć chyba z pięć kilo. Położyłam ją sobie na
kolanach, mierząc jej ciężar. - Nie będziesz musiała uczyć się zasad na pamięć,
oczywiście, ale na pewno będziesz chciała przeczytać wstępne rozdziały, żeby
mieć przynajmniej pojęcie o treści. I oczywiście, możesz odnosić się do tekstu,
kiedy dostaniesz konkretne pytania. Koniecznie przeczytaj o Ślubowaniu.
- Czym jest Ślubowanie?
- To ceremonia inicjacji. Oficjalnie staniesz się członkiem Domu i złożysz
przysięgę przed Ethanem i resztą wampirów z Cadogan. I skoro już o tym
mowa, wynagrodzenia zwykle zaczynają się dwa tygodnie od złożenia
przysięgi.
Zamrugałam.
- Wynagrodzenia?
Rzuciła mi jedno ze swych spojrzeń-znad-okularów.
- 13 -
- Twoja pensja, skarbie.
Zaśmiałam się nerwowo, ale szybko zdusiłam śmiech.
- Nie potrzebuję pensji. Studiuję. Jestem asystentką wykładowcy. Mam
stypendium.
Byłam na trzecim roku magisterki i miałam już napisane trzy rozdziały
mojej pracy magisterskiej o średniowiecznej literaturze romantycznej.
Helena zmarszczyła brwi.
- Kochanie, nie możesz wrócić do szkoły. Uniwersytet nie przyjmuje
wampirów jako studentów, a już na pewno nie będzie ich zatrudniać. Ustawa
jeszcze nas nie uwzględnia. Już się tym zajęliśmy i przenieśliśmy cię, żeby
uniknąć skandalu. Nie musisz się o nic martwić.
Dudniło mi w uszach.
- Co masz na myśli, mówiąc, że mnie przenieśliście?
Wyraz jej twarzy złagodniał.
- Merit, jesteś wampirem. Wstępujesz do Cadogan. Nie możesz już wrócić
do tamtego życia.
Byłam już za drzwiami, zanim skończyła mówić. Jej głos rozbrzmiewał za
mną kiedy pędziłam do znajdującej się na parterze sypialni, która służyła nam za
gabinet. Poruszyłam myszką, żeby włączyć komputer, uruchomiłam
przeglądarkę i zalogowałam się na serwer uniwersytetu. System mnie rozpoznał,
a mój żołądek się uspokoił. Weszłam na mój profil. Dwa dni temu mój status
został zmieniony. Skreślono mnie z listy. Świat zawirował.
Wróciłam z powrotem do salonu. Mój głos drżał, kiedy walczyłam z
narastającą paniką i stanęłam przed Heleną.
- Coś ty zrobiła? Nie miałaś najmniejszego prawa wypisać mnie ze szkoły.
Helena odwróciła się do teczki i wyjęła z niej kawałek papieru.
Zachowywała się irytująco spokojnie.
- Ponieważ Ethan czuje, że twoje położenie jest… szczególne, otrzymasz
pensję z Domu w ciągu następnych dziesięciu dni powszednich. Już zleciliśmy
polecenie przelewu bezpośrednio na konto. Ślubowanie jest zaplanowane na
siódmy dzień, od dziś za sześć dni. Pojawisz się na rozkaz. Na ceremonii, Ethan
nada ci pozycję w służbie wewnątrz domu. - Uśmiechnęła się. - Może coś w
zakresie public relations, biorąc pod uwagę znajomości twoich rodziców.
- O, damusiu. Złe posunięcie. Nie wspominaj o rodzicach - wymamrotała
Mallory.
- 14 -
Miała rację. To było dokładnie najgorsze, co można było powiedzieć. Moi
rodzice byli jednym z moich najmniej ulubionych tematów. Sytuacja działała mi
na nerwy wystarczająco, żeby obudzić mnie z letargu.
- Myślę, że już skończyłyśmy - powiedziałam do Heleny. - Czas, żebyś
wyszła.
Uniosła brew.
- To nie jest twój dom.
Bardzo odważne z jej strony wkurzać nowonarodzonego wampira.
Byłyśmy na moim terenie i miałam sojusznika. Odwróciłam się do Mallory ze
złośliwym uśmiechem.
- Co powiesz na sprawdzenie, które mity o wampirach, naprawdę są
mitami? Czyż wampir nie powinien zostać zaproszonym, żeby móc przebywać
w czyimś domu?
- Kocham twój tok myślenia - powiedziała Mal. Poszła do drzwi i
otworzyła je. - Heleno. Chcę, żebyś opuściła mój dom.
Coś poruszyło się w powietrzu, nagły powiew wiatru wpadł przez drzwi i
rozwiał włosy Mallory. Poczułam gęsią skórkę na ramionach.
- To jest niewiarygodnie niegrzeczne - powiedziała Helena, ale chwyciła
teczkę. - Przeczytaj książkę i podpisz formularze. W lodówce jest krew. Pij ją
pół litra dziennie. Trzymaj się z daleka od słońca i osinowych kołków. I przyjdź,
kiedy Cię wezwie.
Zbliżyła się do drzwi i nagle, jakby ktoś przycisnął guzik od odkurzacza,
wessało ją na werandę. Popędziłam do drzwi. Helena stała na najwyższym
stopniu schodów z przekrzywionymi okularami i w pomiętym ubraniu, gapiąc
się na nas w szoku. Po chwili poprawiła spódniczkę i okulary, odwróciła się
cierpko i powędrowała schodami w dół w kierunku limuzyny.
- To było bardzo niegrzeczne - rzuciła na odchodnym. - Nie myśl, że nie
wspomnę o tym Ethanowi.
Pomachałam jej widowiskowo - złożyłam dłoń, jakbym miała wkręcać
żarówkę i ledwo nią obracałam.
- Zrobisz to, Heleno - rzuciła jej wyzwanie Mallory. - I powiedz mu, żeby
się pieprzył, póki ty w tym jesteś.
Helena odwróciła się i spojrzała na mnie płonącymi srebrem oczami.
Nieziemskim srebrem.
- Byłaś niesprawiedliwa - ucięła.
- Byłam nieugodowa - poprawiłam i zatrzasnęłam ciężkie, dębowe drzwi z
wystarczająco dużą siłą, żeby szarpnęło zawiasami. Kiedy chrzęst żwiru na
- 15 -
asfalcie wskazywał, że limuzyna cofa, oparłam się plecami o drzwi i spojrzałam
na Mallory. Spiorunowała mnie gniewnym spojrzeniem.
- Mówili, że byłaś w kampusie w środku nocy. Sama. - Uderzyła mnie w
ramię z oburzeniem na twarzy. - Coś ty, do cholery, sobie myślała?
Tak, musiała wyrzucić z siebie panikę, jakiej doświadczała, kiedy nie
wracałam do domu. Na myśl, że czekała na mnie i martwiła się o mnie, ścisnęło
mnie w gardle.
- Miałam coś do zrobienia.
- W środku nocy?!
- Powiedziałam, że miałam coś do załatwienia. - Uniosłam ręce z rosnącą
irytacją. - Boże, Mallory. To nie moja wina.
Zaczęły mi się trząść kolana. Zrobiłam kilka kroków w tył w kierunku
kanapy i usiadłam. Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam płakać.
- To nie była moja wina, Mallory. Wszystko - moje życie, szkoła - odeszło
i to nie była moja wina.
Poczułam wkładaną za plecy poduszkę i obejmujące mnie ramiona.
- O, Boże. Przepraszam. Przepraszam. Wariowałam. Umierałam ze strachu,
Mer, Jezu. Wiem, że to nie twoja wina.
Trzymała mnie w ramionach, kiedy szlochałam. Głaskała po plecach, kiedy
płakałam tak mocno, że dostałam czkawkę, kiedy opłakiwałam stratę mojego
życia i człowieczeństwa.
Siedziałyśmy tak razem, ja i moja przyjaciółka. Podawała mi chusteczki,
kiedy próbowałam odtworzyć te kilka szczegółów, które pamiętałam - atak,
drugą grupę wampirów, chłód i ból, mglistą jazdę limuzyną.
Kiedy zabrakło mi już łez, Mallory odsunęła włosy z mojej twarzy.
- Będzie dobrze. Obiecuję. Zadzwonię rano na uniwersytet. I jeśli nie
będziesz mogła wrócić... coś wymyślimy. Na razie powinnaś zadzwonić do
dziadka. Chciałby wiedzieć, że wszystko ok.
Pokręciłam głową. Jeszcze nie byłam gotowa na tą rozmowę. Miłość
mojego dziadka była zawsze bezwarunkowa, ale z drugiej strony, wtedy zawsze
byłam człowiekiem. Nie byłam gotowa, żeby sprawdzać to uczucie.
- Zacznę od mamy i taty - obiecałam. - Potem ruszymy dalej.
- Bez sensu - odpowiedziała, ale dała sobie spokój. - Dzwonili do mnie z
Domu, tak myślę, ale nie wiem, z kim jeszcze rozmawiali. Rozmowa była
bardzo krótka. „Merit została zaatakowana na kampusie dwie noce temu. Aby
ocalić jej życie, zamieniliśmy ją w wampira. Wróci do domu dzisiejszej nocy.
Może być zamroczona po przemianie, więc bądź w domu i bądź przy niej w
- 16 -
czasie tych pierwszych decydujących godzin. Dziękuję.” Szczerze mówiąc, to
brzmiało, jak puszczone z kasety.
- Więc ten Ethan Sullivan jest tandetny - wywnioskowałam. - Dodamy to
do listy powodów, dla których go nie lubimy.
- To, że zmienił cię w wysysającą życie nocną kreaturę, jest numerem jeden
na tej liście?
Skinęłam głową z żalem.
- To zdecydowanie numer jeden. - Przesunęłam się i spojrzałam ponad nią.
- Oni sprawili, że ich lubię. On to zrobił, ten Sullivan.
Mallory wydała jęk frustracji.
- Wiem. Jestem bezsensownie zazdrosna.
Mal była studentką zjawisk paranormalnych. Od kiedy ją znałam, miała
bzika na punkcie kłów i dziwaczności. Przycisnęła dłoń do piersi.
- Jestem jedyną okultystką w rodzinie, a tu ty, zapalona patriotka, zostałaś
zmieniona. Nawet Buffy poczułaby się zraniona. Chociaż… - powiedziała,
zerkając na mnie i oceniając - będziesz cholernie dobrym materiałem
badawczym.
Prychnęłam.
- Materiałem badawczym do czego? Kim, do cholery, teraz jestem?
- Jesteś Merit - powiedziała z przekonaniem, na co zrobiło mi się ciepło na
sercu. - Ale czymś w rodzaju Merit 2.0. I muszę powiedzieć, że pomimo tego
telefonu, Sullivan nie we wszystkim jest tandetny. Te buty są od Jimmy'ego
Choo, a ta kiecka jest wprost z wybiegu. - Wytknęła mi język. - Ubrał cię, jak
swoją osobistą modelkę. I szczerze, Mer, dobrze ci w tym.
Dobrze, pomyślałam, względnie. Spojrzałam w dół na moją sukienkę
koktajlową. Pogładziłam dłońmi śliski, czarny materiał.
- Lubiłam to, kim byłam, Mal. Moje życie nie było perfekcyjne, ale było
radosne.
- Wiem, skarbie. Ale może to też polubisz.
Wątpiłam w to. Serio.
- 17 -
RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22
-- BBOOGGAACCII LLUUDDZZIIEE NNIIEE SSĄĄ MMIILLSSII --
MMAAJJĄĄ TTYYLLKKOO LLEEPPSSZZEE SSAAMMOOCCHHOODDYY --
Moi rodzice byli nowobogackimi w Chicago.
Mój dziadek, Chuck Merit, służył w tym mieście trzydzieści cztery lata
jako glina - w okręgu South Side, do momentu, gdy dołączył do CPD w biurze
dochodzeniowym. Był legendą Departamentu Policji w Chicago.
Ale kiedy wracał do domu, solidnego, średniej klasy życia, od czasu do
czasu sytuacja była dla rodziny napięta. Moja babcia pochodziła z bogatej
rodziny, ale odrzuciła spadek od swego apodyktycznego, starochicagowskiego,
mającego kasę ojca. Chociaż to była jej decyzja, mój ojciec winił dziadka za
fakt, że nie dorastał w stylu życia, do jakiego uważał, że powinien być
przyzwyczajony. Palony wyimaginowaną zdradą i zirytowany dzieciństwem w
ostrożnym życiu na pensji gliniarza, mój ojciec postawił sobie za osobisty cel
zgromadzić tak dużo pieniędzy, jak to możliwe, z pominięciem wszystkiego
innego.
Był w tym bardzo, bardzo dobry.
Merit Nieruchomości, firma deweloperska mojego ojca, zarządzała
wieżowcami i kompleksami apartamentów w mieście. Ojciec był też członkiem
potężnej Rady Rozwoju Chicago, która składała się z przedstawicieli miejskiej
społeczności biznesowej, i która doradzała wybranemu ponownie burmistrzowi
miasta, Seth'owi Tate, w planowaniu i w kwestiach rozwoju. Mój ojciec był z
tego bardzo dumny i często zwracał uwagę na swoje relacje z Tate'm. Szczerze,
myślę, że kiepsko się to odzwierciedlało na burmistrzu.
Oczywiście, jako, że dorastałam w domu Merit, byłam upoważniona do
zgarniania korzyści, wynikających z pochodzenia z bogatego domu. Letnie
obozy, lekcje baletu, ładne ciuchy. Ale gdy korzyści majątkowe były duże, moi
rodzice, szczególnie mój ojciec, nie byli zbytnio uczuciowymi ludźmi. Joshua
Merit chciał stworzyć własne dziedzictwo, wszystko inne nic go nie obchodziło.
Chciał mieć perfekcyjną żonę, perfekcyjne dzieci i perfekcyjną pozycję w
- 18 -
społeczności Chicago i finansowej elicie. Nic dziwnego, że uwielbiałam moich
dziadków, którzy rozumieli znaczenie bezwarunkowej miłości.
Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić ojca cieszącego się moją nową
wampirzą tożsamością. Jestem dużą dziewczynką, więc po otarciu łez z twarzy,
wsiadłam do mojego samochodu - starego, klockowatego Volvo - żeby za niego
zapłacić, musiałam nieźle zaciskać pasa - i pojechałam do domu rodziców w
Oak Park.
Kiedy dojechałam na miejsce, zaparkowałam Volvo na podjeździe,
zakreślającym łuk od frontu. Budynek był masywnym, postmodernistycznym,
betonowym pudłem, kompletnie nie na miejscu przy subtelniejszych, stylowych
budynkach znajdujących się dookoła. Pieniędzmi wyraźnie nie da się kupić
gustu.
Podeszłam do frontowych drzwi. Otworzyły się, zanim zdążyłam zapukać.
Rzuciłam okiem. Patrzyły na mnie srogie, szare oczy wysokiego, blisko
dwumetrowego, chudego faceta.
- Panienko Merit.
- Cześć, Peabody.
- Pennebaker.
- Właśnie to powiedziałam.
Oczywiście, znałam jego nazwisko. Pennebaker, lokaj, był pierwszym
dużym nabytkiem mojego ojca. Miał żelazną mentalność dotyczącą
wychowywania dzieci i zawsze trzymał stronę mojego ojca. Węszył, paplał i
ogólnie nie oszczędzał żadnych szczegółów, co do tego, jak wyobrażał sobie
moje buntownicze dzieciństwo. W rzeczywistości, byłam prawdopodobnie
mniej niż przeciętna w departamencie buntu, za to miałam perfekcyjne
rodzeństwo - starszą siostrę, Charlotte, teraz już żonę kardiochirurga,
przyprawiającą dzieci o wrzody żołądka, i starszego brata, Roberta, który był
przygotowywany do przejęcia rodzinnego interesu. Jako samotna
dwudziestosiedmioletnia studentka, nawet studiująca na jednym z najlepszych
uniwersytetów w kraju, byłam Merit'em drugiej klasy. A teraz wracałam do
domu z wielkim paskudztwem.
Weszłam do środka, czując na plecach podmuch wiatru, kiedy Pennebaker
stanowczo zamknął za mną drzwi, po czym ruszył przede mną.
- Twoi rodzice są we frontowym salonie - wyrecytował monotonnie. -
Oczekują cię. Są nadmiernie zaniepokojeni twoim zdrowiem. Martwisz swojego
ojca tymi - spojrzał na mnie pogardliwie - sprawami, w które się zagmatwałaś.
- 19 -
Poczułam się obrażona, ale postanowiłam nie poprawiać nieporozumienia,
co do stopnia, w jakim pozwoliłam na przemianę. W żadnym wypadku by mi
nie uwierzył.
Szłam za nim, podążając korytarzem do frontowego salonu. Pchnął drzwi,
otwierając je. Moja matka - Maredith Merit, podniosła się z ciężkiej, pudełkowej
sofy. Nawet o dwudziestej trzeciej nosiła szpilki i luźną sukienkę, a na szyi
miała zawieszony sznur pereł. Blond włosy były perfekcyjnie ułożone, a oczy
bladozielone.
Rzuciła się na mnie, wyciągając ręce.
- Wszystko w porządku? - Ujęła moje policzki w swoje dłonie z długimi
paznokciami i przyjrzała mi się. - Wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się grzecznie.
- W porządku. - Względem ich rozumienia była to prawda.
Mój ojciec, wysoki i szczupły jak ja, z tymi samymi kasztanowymi
włosami i niebieskimi oczami, siedział na sofie naprzeciw, wciąż w garniturze,
pomimo godziny. Patrzył na mnie znad okularów do czytania. Ten ruch mógł
równie dobrze pożyczyć od Heleny, ale nie był on tak atrakcyjny w wykonaniu
człowieka, jak w wykonaniu wampira. Zamknął z trzaskiem papiery, które
czytał i odłożył na kanapę za siebie.
- Wampiry? - Z tego jednego słowa zrobił zarówno pytanie, jak i
oskarżenie.
- Zostałam zaatakowana na kampusie.
Matka wstrzymała oddech, złapała się kurczowo za serce i spojrzała na
ojca.
- Joshua! Na kampusie! Oni atakują ludzi!
Ojciec patrzył na mnie nieruchomo, ale mogłam dostrzec zdziwienie w
jego oczach.
- Zaatakowana?
- Zostałam zaatakowana przez wampira, ale to inny wampir mnie
przemienił. - Przypomniałam sobie te kilka słów, które wtedy usłyszałam, strach
w głosie towarzysza Ethana Sullivan'a. - Myślę, że pierwszy uciekł, bo się
wystraszył. Ci drudzy bali się, że mogę umrzeć.
Nie do końca prawda - towarzysz bał się, że tak się może stać; Sullivan
wydawał się niezwykle pewny, że tak się stanie. I że może zmienić moje życie,
kiedy to już nastąpi.
- Dwa rodzaje wampirów? Dobre i złe?
Wzruszyłam ramionami. Pomyślałam o tym samym.
- 20 -
Ojciec skrzyżował nogi.
- Kontynuując, dlaczego, na Boga, tułałaś się po kampusie sama w środku
nocy?
Iskra zapaliła się w moim żołądku. Złość, może wymieszana z odrobiną
rozczulania się nad sobą, żadne niezwykłe emocje. Jeśli chodzi o radzenie sobie
z moim ojcem, zwykle grałam potulną i bojaźliwą. Podnoszenie głosu mogłoby
popchnąć rodziców do wypowiedzenia ich własnego długoterminowego
pragnienia posiadania innej młodszej córki. Na wszystko przychodzi pora,
prawda?
- Pracowałam.
Jego żywe rozdrażnienie mówiło samo za siebie.
- Pracowałam. - Powtórzyłam ze tłumioną przez 27 lat asertywnością w
głosie. - Szłam po jakieś papiery i zostałam zaatakowana. Sama tego nie
wybrałam i to nie była moja wina. On rozerwał mi gardło.
Ojciec badał wzrokiem czystą skórę mojej szyi i spojrzał z
powątpiewaniem. Boże broń. Merit, Merit z Chicago nie potrafił stanąć we
własnej obronie. Ale kontynuował:
- I jeszcze ten Dom Cadogan. Jest stary, ale nie tak stary, jak Dom Navarre.
Jak do tej pory nic nie wspominałam na temat Domu Cadogan, więc
zakładałam, że ktokolwiek dzwonił do moich rodziców, poinformował ich o
powiązaniu, a ojciec najwyraźniej zrobił pewne rozeznanie.
- Nie wiem za dużo na temat Domów. - Przyznałam. Pomyślałam, że to
bardziej broszka Mallory.
Wyraz twarzy ojca dał mi do zrozumienia, że nie zadowoliła go moja
odpowiedź.
- Dopiero dziś wróciłam - powiedziałam, broniąc się. - Podrzucili mnie do
domu dwie godziny temu. Nie byłam pewna, czy słyszeliście od kogokolwiek,
albo myśleliście, że byłam ranna czy coś, więc przyjechałam.
- Mieliśmy telefon. - Jego głos był oschły. - Z Domu. Twoja
współlokatorka...
- Mallory - przerwałam. - Ma na imię Mallory.
- ...powiedziała nam, kiedy nie wróciłaś do domu. Dzwonili z Cadogan i
poinformowali nas, że zostałaś zaatakowana. Powiedzieli, że wracasz do
zdrowia. Skontaktowałem się z twoim dziadkiem i z twoim bratem, i siostrą,
więc nie było potrzeby zawiadamiać policji - przerwał. - Nie chcę ich w to
angażować, Merit.
- 21 -
Fakt, mój ojciec nie miał chęci prowadzić dochodzenia w sprawie ataku na
własną córkę. Mimo, że blizny zniknęły, dotknęłam szyi.
- Myślę, że jest trochę za późno na policję.
Ojciec, wyraźnie niewzruszony moją kryminalistyczną analizą, wstał z
kanapy i podszedł do mnie.
- Ciężko pracowałem, żeby podnieść tę rodzinę z niczego. Nie będę się
przyglądał, jak moje wysiłki znów legną w gruzach.
Jego policzki były zarumienione. Mama przesunęła się, żeby stanąć obok
niego, chwyciła jego ramię i cicho powiedziała jego imię.
Zjeżyłam się na słowo „znów”, ale powstrzymałam silną potrzebę kłótni ze
zdaniem ojca na temat historii naszej rodziny i przypomniałam mu:
- Stanie się wampirem nie było moim wyborem.
- Ty zawsze miałaś głowę w chmurach. Zawsze marzyło ci się
romantyczne jazgotanie. - Zakładałam, że to był atak na moją pracę magisterską.
- A teraz to. - Odszedł wielkimi krokami do rozciągającego się od podłogi do
sufitu okna i gapił się przez nie. - Po prostu zostań po swojej części miasta. I
trzymaj się z dala od kłopotów.
Myślałam, że to wszytko, że jego upomnienie się na tym kończy, ale wtedy
się odwrócił i przypatrywał mi się zza zmrużonych powiek.
- A jeśli zrobisz cokolwiek, żeby zszargać nasze nazwisko, wydziedziczę
cię, zanim zdążysz choćby ruszyć głową.
Mój ojciec, panie i panowie.
Po jakimś czasie wróciłam do Wicker Park. Miałam przekrwione oczy i
byłam wykończona płaczem przez całą drogę na wschód. Nie wiedziałam,
dlaczego zachowanie mojego ojca mnie zaskoczyło. Idealnie pasowało do jego
głównego celu w życiu, poprawienia jego pozycji społecznej. To, że prawie
umarłam, i że stałam się pijawką, nie było tak ważne w jego uporządkowanym
świecie, jak zagrożenie stworzone dla ich pozycji.
Było już późno, kiedy wprowadziłam samochód do wąskiego garażu na
tyłach domu - prawie pierwsza w nocy. Dom był ciemny, sąsiedztwo ciche, i
zgadywałam, że Mallory już spała w jej sypialni na piętrze. W przeciwieństwie
do mnie, nadal miała pracę w firmie na Michigan Avenue i zwykle była tam już
o 7 rano. Jednak, kiedy otworzyłam frontowe drzwi, znalazłam ją na kanapie,
gapiącą się bezmyślnie na telewizor.
- Musisz to zobaczyć - powiedziała, nie patrząc na mnie. Zrzuciłam szpilki,
idąc dookoła sofy przed telewizor i wgapiłam się w niego. Nagłówek u dołu
- 22 -
ekranu głosił złowróżbnie Wampiry z Chicago wypierają się udziału w
morderstwie.
Spojrzałam na Mallory.
- Morderstwo?
- Znaleźli martwą dziewczynę w Grand Park. Nazywa się Jennifer Porter.
Jej gardło zostało rozerwane. Znaleźli ją dziś w nocy, ale uważają, że została
zabita tydzień temu - trzy dni, zanim ty zostałaś zaatakowana.
- O, mój Boże. - Opadałam na kanapę za mną. Kolana się pode mną
uginały. - Oni myślą, że zrobiły to wampiry?
- Patrz - powiedziała Mallory.
Na ekranie czterech mężczyzn i kobieta - Celina Desaulniers - stało za
drewnianym podium. Tłum dziennikarzy i reporterów telewizyjnych tłoczył się
przed nimi z mikrofonami, kamerami, dyktafonami i notatnikami w dłoniach. W
idealnej sekwencji kwintet postąpił naprzód. Mężczyzna stojący w środku
grupy, wysoki z lejącymi się dookoła jego ramion, ciemnymi włosami, pochylił
się nad mikrofonem.
- Moje imię - powiedział ciepłym głosem - to Alexander. To są moi
przyjaciele i współpracownicy. Jak wiecie, jesteśmy wampirami.
Pomieszczenie rozbłysło blaskiem fleszy, reporterzy nerwowo pstrykali
zdjęcia grupie wampirów, które pozornie nie zwracały uwagi na światło
stroboskopowe i stali stoicko jeden przy drugim, zupełnie nieruchomo.
- Jesteśmy tu - powiedział Alexander - żeby wyrazić nasze głębokie
współczucie rodzinie i przyjaciołom Jennifer Porter, i żeby obiecać, że zrobimy,
co w naszej mocy, aby pomóc Departamentowi Policji w Chicago i innym
organizacjom egzekwującym prawo. Oferujemy naszą pomoc. Potępiamy
działania tych, którzy mogliby odebrać ludzkie życie. Nie ma potrzeby na taką
przemoc, która od dawna żywi wstręt wśród tych z nas, którzy są cywilizowani.
Jak wiecie, pomimo, iż musimy posilać się krwią, żeby przeżyć, mamy
procedury z długą tradycją, które zapobiegają prześladowaniu tych, którzy nie
dzielą naszego łaknienia. Morderstwo jest popełniane tylko przez naszych
wrogów. I możecie być pewni, moi przyjaciele, że to są tak samo wasi
wrogowie, jak nasi.
Alexander przerwał, ale po chwili kontynuował. Jego głos był ostrzejszy.
- Poinformowano nas, że na miejscu zbrodni znaleziono naszyjnik z
wisiorem z jednego z Domów w Chicago, Cadogan.
- O, mój Boże - szepnęła Mallory.
Gapiłam się na ekran.
- 23 -
- Mimo, że nasi towarzysze z Domu Cadogan piją z ludzi - kontynuował
Alexander - są bardzo drobiazgowi w zapewnieniu, że ludzie, którzy ofiarowują
swoją krew są w pełni poinformowani i w pełni się zgadzają. Inne wampiry z
Chicago, w żadnym wypadku nie biorą krwi od ludzi. A zatem, wierzymy,
pomimo, iż jest to tylko hipoteza w tak krótkim czasie, że naszyjnik został
podłożony na miejsce zbrodni, wyłącznie, aby obciążyć mieszkańców Domu
Cadogan. Sugerować inaczej jest nieuzasadnionym domniemaniem.
Nie mówiąc nic więcej, Alexander cofnął się do szeregu, aby stanąć obok
swoich towarzyszów. Celina postąpiła naprzód. Najpierw była cicho,
nieruchomym wzrokiem przeglądała reporterów stojących przed nią.
Uśmiechnęła się delikatnie i praktycznie można było usłyszeć ich westchnienia.
Jednak niewinność w jej wyrazie twarzy była troszkę za niewinna, żeby być
wiarygodną. Troszkę zbyt wymuszona.
- Jesteśmy wstrząśnięci śmiercią Jennifer Porter - powiedziała - i oskarżeniem,
które był wymierzone przeciwko naszym kolegom. Mimo, że wampiry z Domu
Navarre nie piją krwi z ludzi, szanujemy decyzje innych Domów, które to
praktykują. Zasoby Domu Navarre są do dyspozycji miasta. Ta zbrodnia obraża
nas wszystkich i Dom Navarre nie spocznie, dopóki morderca nie zostanie
złapany i skazany.
Celina skinęła głową grupie reporterów, po czym odwróciła się i zeszła z
widoku. Reszta wampirów odeszła w szeregu za nią.
Mallory ściszyła telewizję i odwróciła się do mnie.
- W co, do cholery, żeś się wpakowała?
- Oni mówią, że Domy nie są w to zaangażowane - zauważyłam.
- Ona powiedziała, że Navarre nie jest zaangażowane - powiedziała
Mallory. - Wydaje się raczej chętna rzucić inne Domy wilkom na pożarcie. A
poza tym, były zaangażowane, kiedy przemieniłaś się prawie umierając.
Zaatakował cię wampir. Zbyt dużo kłów na raz.
Złapałam kierunek jej myślenia.
- Myślisz, że jestem co, numer dwa? Że miałam być drugą ofiarą?
- Ty byłaś drugą ofiarą - powiedziała. Użyła pilota, żeby wyłączyć całkiem
głos w telewizji. - I myślę, że to jest obrzydliwie duży zbieg okoliczności, że
twoje gardło zostało rozerwane na campusie. To nie jest dokładnie park, ale jest
wystarczająco blisko. Popatrz. - powiedziała, skupiając się znów na telewizorze.
Zdjęcie Jennifer Porter, małe ujęcie z dowodu osobistego, wypełniło ekran.
Ciemne, brązowe włosy, niebieskie oczy, dokładnie jak ja. Ucichłyśmy na
moment.
- 24 -
- Jak już jesteśmy przy ohydnych ludziach - powiedziała w końcu Mallory
- jak tam wizyta w domu?
Mallory spotkała moich rodziców tylko raz, kiedy już nie mogłam dłużej
odwlekać jej przedstawienia. Właśnie przyjęła niebieskowłosy reżim. Rzecz
jasna, nie byli pod wrażeniem. Kreatywność, nawet łagodna, nie była
tolerowana w domu Merit. Po jednej wizycie, podczas której Mal ledwie
uniknęła rąbnięcia mojego ojca w szczękę, zdecydowałam więcej ich do niej nie
zmuszać.
- Niedobrze.
- Przykro mi. - Wzruszyłam ramionami.
- Moje oczekiwania były niskie, po prostu nie tak niskie, jak powinny być.
- Posłałam długie spojrzenie w kierunku ogromnego, oprawionego w skórę
Kanonu, leżącego na stoliku do kawy. Sięgnęłam po niego i położyłam sobie na
kolanach. - Byli zaniepokojeni, zgaduję, ale głównie dostałam kazanie na temat
wprawiania rodziny w zakłopotanie. - Uniosłam ręce i zatrzęsłam palcami dla
dramatycznego efektu. - Wiesz, Merity. Z Chicago. Jakby to coś znaczyło.
Mallory parsknęła delikatnie.
- Niestety, to coś znaczy. Musisz tylko zerknąć do Trib, żeby to wiedzieć.
Widziałaś się z dziadkiem?
- Jeszcze nie.
- Musisz.
- Zobaczę się, kiedy będę na to gotowa- odpowiedziałam szybko.
- Gówno prawda - powiedziała, chwytając słuchawkę bezprzewodowego
telefonu z jego podstawki stojącej obok kanapy. - Jest dla ciebie ojcem bardziej
niż Joshua kiedykolwiek był. I wiesz, że on jest zawsze gotów. Zadzwoń do
niego. - Podała mi słuchawkę, a ja złapałam ją kurczowo, gapiąc się na gumowe,
niebieskie przyciski.
- Cholera - wymamrotałam, ale wystukałam jego numer. Podniosłam
telefon do ucha, zaciskając dłoń, żeby kontrolować trzęsienie i cicho modliłam
się, żeby był wyrozumiały. Po trzech sygnałach załączyła się automatyczna
sekretarka. - Cześć, dziadku - powiedziałam po sygnale - Tu Merit. Chciałam,
żebyś wiedział, że jestem w domu i wszystko ok. Wpadnę tak szybko, jak będę
mogła. - Zakończyłam połączenie i oddałam słuchawkę Mallory.
- Droga do bycia dorosłą - powiedziała, wyciągając rękę przez kanapę,
żeby odłożyć słuchawkę na podstawkę.
- Hej, jestem raczej pewna, że nadal mogę skopać ci tyłek, nieśmiertelna
czy nie.
- 25 -
Prychnęła pogardliwie. Przez chwilę była cicho, potem ostrożnie
zasugerowała.
- Może mogłoby być z tego coś dobrego.
Przyjrzałam jej się bacznie.
- Znaczy się?
- Znaczy się, może mogłabyś dawać się przelecieć?
- Jezu, Mallory. Nie o to chodzi. - powiedziałam, ale dałam jej punkty za
cios w moje nieśmiertelne życie.
Mallory rzuciła w moją stronę falę chłodnych wejrzeń, mówiących „Nie
mam siebie na myśli”. Co to miało znaczyć? Wychodziłam. Przesiadywałam w
kawiarniach, chodziłam do Angielskiego Departamentu FACs. Mallory i ja
wychodziłyśmy prawie w każdy weekend, złapać zespoły. Chicago było piastą
dla niezależnych wytwórni objazdowych. Ale musiałam też skupić się na
skończeniu mojej pracy magisterskiej. Zakładałam, że będę mieć czas na
chłopaków później. Zgaduję, że teraz mam dla nich całą wieczność.
Mallory objęła mnie ramieniem, ściskając.
- Popatrz. Jesteś teraz wampirem. Wampirem. - Obejrzała mnie,
odmienioną przez Cadogan. - Oni zdecydowanie poprawili twoje wyczucie stylu
i raczej niedługo zaczniesz to całe ubieranie się a la elegancki-nieśmiertelny-
Got.
Uniosłam brwi.
- Poważnie. Jesteś wysoka, bystra, ładna. Około osiemdziesiąt procent
ciebie to nogi. - Przekrzywiła głowę i zmarszczyła brwi. - Troszkę cię za to nie
lubię.
- Masz lepsze cycki - przyznałam. I tak, jak za każdym razem, zaczęłyśmy
tę cycki-kontra-nogi dyskusję. Spojrzałyśmy w dół na swoje klatki piersiowe.
Pożądliwie. Porównując. Moje cycki były w porządku, nawet jeśli trochę w
małym rozmiarze. Jej były perfekcyjne.
- Ja tak robię - powiedziała w końcu, ale machnęła ręką lekceważąco. - Ale
nie o to chodzi. Chodzi o to, że świetnie wyglądasz i mimo, że ciebie osobiście
to drażni, jesteś córką Joshua Merit'a. Każdy zna jego nazwisko. I mimo to nie
byłaś na randce ile? Rok?
Czternaście miesięcy, ale kto to liczył?
- Jeśli będziesz tam nową, gorącą wampirzycą, to może otworzyć przed
tobą nowe możliwości.
- Racja, Mal. Muszę wykonać telefon do domu. - podniosłam rękę,
układając ją w słuchawkę telefoniczną - Cześć, Tato. Tu córka, którą ledwo
- 1 -
- 2 - Chloe Neil NNIIEEKKTTÓÓRREE DDZZIIEEWWCCZZYYNNYY GGRRYYZZĄĄ Tom I serii Wampiry z Chicagolandu
- 3 - SSPPIISS TTRREEŚŚCCII Streszczenie...................................................................................................- 4 - - Nienasycone pragnienie..............................................................................- 5 - Rozdział 1 - Zmiana ......................................................................................- 6 - Rozdział 2 - Bogaci ludzie nie są milsi - mają tylko lepsze samochody ....- 17 - Rozdział 3 - Musisz walczyć o swoje zdanie..............................................- 44 - Rozdział 4 - Rzeczy, które dzieją się z hukiem w nocy... To prawdopodobnie zarejestrowani wyborcy kuchennego państwa............................................- 67 - Rozdział 5 - Po prostu szybki gryz .............................................................- 88 - Rozdział 6 - Jeżeli początkowo ci się nie powiedzie, upadniesz, upadniesz raz jeszcze. ......................................................................................................- 109 - Rozdział 7 - Co jest w imieniu? ................................................................- 118 - Rozdział 8 - Kły oznaczają, że nigdy nie trzeba mówić przepraszam .....- 139 - Rozdział 9 - Nie ma nic złego w tym, że Chunky Monkey nie mogą załatwić wszystkiego ...............................................................................................- 160 - Rozdział 10 - Podtrzymujemy straż w nocy .............................................- 173 - Rozdział 11 - Rada dla adwokatów i wampirów: nigdy nie zadawaj pytań na, które nie znasz odpowiedzi .......................................................................- 195 - Rozdział 12 - Nie możesz ufać mężczyźnie, który je hot doga widelcem- 212 - Rozdział 13 - Dwójka to towarzystwo - trójka to dom wariatów.............- 225 - Rozdział 14 - Miłość jest polem bitwy. Tak samo jak miasto Chicago....- 251 - Rozdział 15 - Przed potopem ....................................................................- 272 - - Epilog......................................................................................................- 288 -
- 4 - SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE Akcja, humor, seks i przebojowa wampirzyca wbrew woli, podobna do Sookie Stackhouse Charlaine Harris i Anity Blake Laurell K. Hamilton Właśnie zaczęłam nowe życie (po życiu). I już wisi ono na włosku… Właśnie zostałam wampirem. I moje nowe życie balansuje na ostrzu kołka… Życie Merit, studentki z Chicago, zmieniło się tej nocy, gdy zaatakował ją wampir. Na szczęście spłoszył go inny krwiopijca. Na nieszczęście – uznał, że najlepszym sposobem, żeby ją uratować, będzie zmienić ją w nieumarłą. Teraz Merit musi służyć swojemu wybawcy, przywódcy wampirycznego klanu, który najwyraźniej miałby ochotę na coś więcej. Ale kiedy nagle objawia się jej zadziwiający talent posługiwania się śmiercionośną bronią, jej pan wyznacza jej inną rolę w świecie wampirów z Chicagolandu, w którym wkrótce poleje się krew…
- 5 - -- NNIIEENNAASSYYCCOONNEE PPRRAAGGNNIIEENNIIEE -- Prawie straciłam oddech, kiedy ogień ogarnął moje kończyny. Musiałam trzymać się czegoś, żeby stać prosto. Ścisnęło mnie w żołądku, ból promieniował falami przez mój brzuch. Byłam oszołomiona, kiedy przesunęłam językiem po moich zębach. Mogłam poczuć ostre krawędzie kłów. Instynktownie przełknęłam ślinę. Potrzebowałam krwi. Natychmiast. - Ethan - wymówił jego imię Luc. Usłyszałam szelest za sobą. Czyjaś dłoń ścisnęła moje ramię. Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć czyja. Ethan stał obok mnie. Przyglądał mi się swoimi wielkimi, zielonymi oczami. - Pierwszy głód - stwierdził. Słowa nic nie znaczyły. Spojrzałam w dół na jego długie palce spoczywające na moim ramieniu i znów poczułam przypływ palącego głodu. Opierałam się, jednocześnie rozkoszując się tym żarem. To coś znaczyło. To uczucie, potrzeba, głód. Spojrzałam na Ethana. Rzuciłam okiem na jego odsłonięte nad odpiętym guzikiem koszuli ciało, przesunęłam wzrok na jego kark, mocną linię szczęki i zmysłową krzywiznę jego ust. Chciałam krwi. Jego krwi.
- 6 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 -- ZZMMIIAANNAA -- Wczesny kwiecień Chicago, Illinois Po pierwsze, zastanawiałam się, czy to była kara. Szydziłam z istnienia wampirów, a teraz stałam się jednym z nich. Wampirem. Drapieżnikiem. O ironio! Zostałam przyjęta do jednego z najstarszych z dwunastu Domów w Stanach Zjednoczonych. Nie byłam tylko jednym z wampirów. Byłam jednym z najlepszych. Wybaczcie, wybiegłam za bardzo do przodu. Pozwólcie, że zacznę od początku. Od historii, która rozpoczęła się kilka tygodni przed moimi dwudziestymi ósmymi urodzinami. Od nocy, podczas której się zmieniłam. Od nocy, kiedy obudziłam się na tylnym siedzeniu limuzyny, trzy dni po tym, jak zaatakowano mnie na terenie kampusu Uniwersytetu w Chicago. Nie pamiętam szczegółów, ale pamiętam wystarczająco dużo, żeby być wstrząśniętą tym, że żyję. Wręcz zszokowaną tym faktem. Leżąc na tyłach limuzyny ścisnęłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie atak. Pamiętałam, że zanim mnie chwycił, słyszałam jego kroki, przytłumione przez trawę. Krzyknęłam i chciałam go kopnąć. Próbowałam się bronić, ale rzucił mnie na ziemię. Był nienaturalnie silny. Wbił kły w mój kark z drapieżną gwałtownością, która nie zostawiała żadnych wątpliwości, co do tego, kim był. Czym był. Wampirem. Nie pił, kiedy rozrywał mi skórę i mięśnie. Nie miał czasu. Bez ostrzeżenia przestał i odskoczył ode mnie. Po chwili uciekał już między budynkami na skraju głównego placu. Jednym słowem, mój oprawca tymczasowo zwiał. Podniosłam rękę do rany na karku i poczułam lepkie ciepło. Mój wzrok był zamglony, ale widziałam krwistoczerwoną plamę na moich palcach wystarczająco wyraźnie. Nagle ktoś obok mnie się poruszył. Dwóch mężczyzn, których mój oprawca prawdopodobnie się przestraszył.
- 7 - Jeden z nich był zaniepokojony. - Był szybki. Będziesz musiał się pośpieszyć, Liege - powiedział. Drugi, w przeciwieństwie do niego, był bardzo pewny siebie. - Poradzę sobie. Podniósł mnie na kolana i uklęknął za mną, podtrzymując mnie w talii. Pachniał wodą kolońską i czystością. Spróbowałam się ruszyć, wyrywać. Ne udało się. - Bądź spokojna. - Jest urocza. - Tak - zgodził się. Dotknął ranę na moim karku. Znów próbowałam się wyrwać, a on tylko pogłaskał mnie po głowie. - Spokojnie. Niewiele pamiętałam z następnych trzech dni. Z tej genetycznej przemiany, która zrobiła ze mnie wampirzycę. Nawet teraz posiadam tylko garstkę wspomnień. Głęboko skrywany, tępy ból. Szok wywołany kierunkiem, w jaki zmierzało moje ciało. Paraliżujący chłód. Ciemność. Para intensywnie zielonych oczu. Siedząc w limuzynie czułam, że blizny powinny być wyraźne na moim karku i ramionach. Wampir, który mnie zaatakował, nie pożywi się. Rozdarł skórę na moim karku, niczym wygłodniałe zwierzę. Jednak skóra była gładka. Żadnych blizn. Żadnych ran. Żadnych bandaży. Odsunęłam rękę i gapiłam się na czystą, bladą skórę i krótko obcięte paznokcie, dokładnie umalowane czerwonym lakierem. Ani śladu krwi, za to bardzo widoczny manicure. Zignorowałam zawroty głowy i podniosłam się. Miałam na sobie inne ubrania. Wcześniej nosiłam dżinsy i koszulkę. Teraz miałam na sobie czarną, koktajlową sukienkę, pochwę na sztylet przymocowaną poniżej kolan i czarne buty na bardzo wysokim obcasie. To czyniło mnie dwudziestosiedmioletnią ofiarą napadu, czystą i absolutnie pozbawioną jakichkolwiek blizn. Na dodatek, miałam na sobie kieckę, która nie była moja. Dokładnie wiedziałam, że zmienili mnie w jednego z nich. Wampira z Chicago. Wszystko zaczęło się osiem miesięcy temu za sprawą listu, który był czymś w rodzaju wampirzego manifestu. Najpierw, opublikowały go magazyny Sun- Times i Trib. Później, rozpowszechniono go w całym kraju. Prawda ujrzała światło dzienne. To było jak ogłoszenie wszem i wobec ich istnienia. Niektórzy ludzie niezachwianie wierzyli, że to żart. Przynajmniej do momentu, kiedy podczas konferencji prasowej, trzy wampiry wystawiły na widok publiczny
- 8 - swoje kły. Ludzka panika doprowadziła do czterodniowych zamieszek w Windy City i popytu na wodę i konserwy, podsycanego publicznym strachem przed wampirzą apokalipsą. Wreszcie do akcji wkroczyli federalni. Zlecono dochodzenie. Przesłuchania były obsesyjnie filmowane i nadawane w telewizji, żeby pokazać wszystkie szczegóły wampirzej egzystencji. Choć poczyniono pierwsze kroki, wampiry były małomówne w kwestii wielu detali. Posiadanie kłów, picie krwi, nocne życie, to były jedyne fakty, których widzowie mogli być pewni. Osiem miesięcy później, wielu ludzi nadal żyło w strachu. Inni mieli obsesję na punkcie wampirzego stylu życia, nieśmiertelności, wreszcie samych wampirów. W szczególności na punkcie Celiny Desaulniers, atrakcyjnej wampirzycy z Windy City, która najwyraźniej zainicjowała ujawnienie się wampirów i zadebiutowała pierwszego dnia przesłuchań. Celina była wysoką, szczupłą i ciemnowłosą wampirzycą. Tego dnia miała na sobie czarny kostium, wystarczająco dopasowany, żeby sprawiał wrażenie, jakby był szyty bezpośrednio na niej. Patrząc z boku, była wytworna i przemyślana. Doskonale wiedziała, jak okręcić sobie ludzi wokół palca. Starszy senator z Idaho spytał ją, co zamierzała dalej zrobić w związku z ujawnieniem się wampirów. Odpowiedziała śmiało melodyjnym głosem: - Mam zamiar czynić dużo zła. Senator z dwudziestoletnim stażem uśmiechnął się z ogłupiającym pożądaniem w oczach, aż jego zdjęcie pojawiło się na okładce New York Times'a. Żadnej takiej reakcji z mojej strony. Przewróciłam oczami i szybkim ruchem wyłączyłam telewizję. Miałam z nich niezły ubaw. Włączyłam telewizję z powrotem, zaczynałam ich lubić. Czyż karma nie była dziwką? Teraz odsyłali mnie z powrotem do domu, wracałam inna. Pomimo zmian, moje ciało przetrwało. Uczynili mnie efektywniejszą, wyczyścili z krwi, pozbawili ubrań i wpakowali w cały ten swój image. Zabili mnie, wyleczyli i zmienili. Nadal miałam zawroty głowy, kiedy limuzyna zatrzymała się przed domem na Wicker Park, który dzieliłam z moją współlokatorką, Mallory. Nie byłam śpiąca, raczej półprzytomna. Mój umysł tonął w gęstej mgle, przez którą ciężko było przebrnąć. Narkotyki? Może. Albo pozostałość po przemianie z człowieka w wampira. Mallory stała na werandzie. Jej sięgające ramion, bladoniebieskie włosy lśniły w świetle rzucanym przez gołą żarówkę nad jej głową. Wyglądała na
- 9 - zaniepokojoną, ale zdawała się mnie oczekiwać. Była ubrana we flanelową piżamę w małpki. Zdałam sobie sprawę, że było późno. Drzwi limuzyny się otworzyły. Spojrzałam w kierunku domu, potem w twarz mężczyzny w czarnym garniturze i gliniarza zerkającego na tylne siedzenie. - Proszę pani? - wyciągnął niecierpliwie rękę. Chwyciłam jego dłoń i stanęłam na asfalcie. Moje kostki chwiały się na szpilkach. Rzadko chodzę w butach na obcasie. Zdecydowanie wolę dżinsy. Ukończenie szkoły nie wymagało dużo więcej. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. W chwilę potem czyjaś ręka chwyciła mój łokieć. Moje spojrzenie powędrowało wzdłuż bladego, smukłego ramienia i spoczęło na twarzy w okularach. Uśmiechnęła się do mnie. Kobieta, która trzymała moje ramię. Musiała wysiąść z przodu limuzyny. - Cześć, skarbie. Jesteśmy w domu. Pomogę ci wejść do środka. Zmęczenie sprawiło, że się zgodziłam. Zresztą niemiałam dobrych powodów, żeby się sprzeciwiać. Skinęłam głową. Kobieta wyglądała na ponad pięćdziesiąt lat. Stalowoszare włosy miała uczesane w krótkiego, wygodnego boba, a szczupłą sylwetkę ubraną w schludny kostium. Nosiła się z profesjonalną pewnością. Kiedy szłyśmy chodnikiem, Mallory ostrożnie zeszła na pierwszy schodek, potem drugi, w naszym kierunku. - Merit? Kobieta poklepała mnie po plecach. - Nic jej nie będzie, kochanie. Jest tylko lekko zamroczona. Jestem Helena. Ty musisz być Mallory? Mallory kiwnęła głową, ale skupiła wzrok na mnie. - Uroczy dom. Czy możemy wejść do środka? Mallory ponownie skinęła i powędrowała z powrotem na górę. Zaczęłam już iść za nią, ale kobieta chwyciła moje ramię zatrzymując mnie. - Mówią na ciebie Merit? Chociaż to twoje drugie imię? Kiwnęłam głową twierdząco. Uśmiechnęła się cierpliwie. - Nowonarodzeni korzystają tylko z jednego imienia. Jeśli Merit jest tym, które używasz, takie będzie twoje imię. Tylko Mistrzowie każdego z Domów, mogą zatrzymać swoje drugie imię. To tylko jedna z zasad, które będziesz musiała zapamiętać. - Pochyliła się w moją stronę. - A łamanie zasad, uważa się za brak klasy. Jej łagodne napomnienie poruszyło trybiki w moim umyśle. Jak iskierka rozświetlająca ciemności. Mrugnęłam oczami.
- 10 - - Niektórzy uważają przemianę osoby bez jej zgody za brak klasy, Heleno. Uśmiech na twarzy Heleny nie dosięgał jej oczu. - Zmieniono cię w wampirzycę, aby ocalić twoje życie, Merit. Zgoda byłaby tu sprawą drugorzędną. Spojrzała na Mallory. - Merit pewnie chciałaby napić się wody. Dam wam chwilę. Mallory kiwnęła głową, na co Helena przeszła obok niej wprost do domu. Weszłam samodzielnie po pozostałych schodkach, ale zatrzymałam się przy Mallory. Jej niebieskie oczy były pełne łez, brwi zmarszczone, a buzia wygięta w podkówkę. Była klasycznie śliczna, co było powodem, dla którego wylewała na głowę całą tubkę niebieskiej farby do włosów. Twierdziła, że to pozwala jej się wyróżniać. To, oczywiście, nie było normalne, ale dla kobiety z jej inwencją twórczą nie było niczym złym. - Jesteś... - potrząsnęła głową i zaczęła jeszcze raz. - To były trzy dni. Nie wiedziałam, gdzie jesteś. Zadzwoniłam do twoich rodziców, kiedy nie wracałaś. Twój tata powiedział, że się tym zajmie. Nie kazał mi dzwonić na policję. Mówił, że ktoś do niego dzwonił i powiedział, że zostałaś zaatakowana, ale już wszystko w porządku. Że zdrowiejesz. Powiedzieli mu, że przywiozą cię do domu, kiedy będziesz gotowa. Dzwonili kilka minut temu. Powiedzieli, że jesteś w drodze do domu. - Przyciągnęła mnie do siebie i mocno uściskała. - Jestem wściekła, że nie dzwoniłaś. Obejrzała mnie od stóp do głów. - Powiedzieli, że będziesz zmieniona. Kiwnęłam głową, łzy zapiekły mnie w oczach. - Więc jesteś wampirem? - zapytała. - Tak sądzę. Po prostu obudziłam się, albo... Nie wiem. - Czujesz się inaczej? - Czuję się... powolna. Mallory kiwnęła ze zrozumieniem. - Efekty przemiany prawdopodobnie. Mówią, że to się zdarza. Wszystko się uspokoi. Mallory mogła to wiedzieć. W przeciwieństwie do mnie, śledziła wszystkie relacje dotyczące wampirów. Posłała mi słaby uśmiech. - Hej, to nadal jesteś ty, Merit. Nagle poczułam w powietrzu, jak coś emanuje od mojej najlepszej przyjaciółki, współlokatorki. Coś elektryzującego. Jednak nadal śpiąca i zamroczona, odsunęłam to od siebie.
- 11 - - To wciąż ja - powiedziałam. Miałam nadzieję, że to prawda. Dom należał do praciotki Mallory, aż do jej śmierci cztery lata temu. Mallory, która straciła swoich rodziców w wypadku, kiedy była młodsza, odziedziczyła dom i wszystko, co się w nim znajdowało. Od dywaników przykrywających podłogę z surowego drewna, po antyczne meble i zdobione wazony. Nie był elegancki, ale był domem i pachniał domem - pastą do drewna o zapachu cytrynowym i ciasteczkami. Pachniał tak samo jak trzy dni temu, ale zauważyłam, że zapach był głębszy. Bogatszy. Może to polepszone wampirze zmysły? Kiedy weszłyśmy do salonu, Helena siedziała na skraju naszej wzorzystej sofy ze skrzyżowanym w kostkach nogami. Przed nią, na stoliku, stała szklanka wody. - Wejdźcie, kochane. Usiądźcie. Uśmiechnęła się i poklepała kanapę. Wymieniłyśmy z Mallory spojrzenia i usiadłyśmy. Ja usiadłam obok Heleny. Mallory wybrała fotel naprzeciwko kanapy. Helena podała mi szklankę z wodą. Podniosłam ją do ust, ale zatrzymałam się, zanim ich dotknęłam. - Mogę jeść i pić rzeczy inne od krwi? Helena zaśmiała się dźwięcznie. - Oczywiście, skarbie. Możesz jeść cokolwiek chcesz, ale będziesz musiała pić krew dla jej wartości odżywczych. - Pochyliła się w moją stronę i dotknęła mojego nagiego kolana paznokciem. - Odważę się powiedzieć, że będzie ci się to podobać. Powiedziała to, jakby dzieliła się jakimś smakowitym sekretem, skandaliczną plotką o swoim najbliższym sąsiedzie. Zrobiłam łyk i odkryłam, że woda nadal smakuje jak woda. Odłożyłam szklankę z powrotem na stolik. Helena bębniła palcami po kolanach i obdarzyła nas obie ożywionym uśmiechem. - Więc, zacznijmy. Możemy? Sięgnęła do teczki leżącej przy jej nogach i wyjęła oprawioną w skórę, wielkości encyklopedii książkę. Okładka w kolorze głębokiego burgunda miała wyryty złoty napis Kanon Domów Północnoamerykańskich. - Tu jest wszystko, co musisz wiedzieć na temat przystąpienia do Domu Cadogan. To nie jest pełna wersja Kanonu, oczywiście, ale są w niej zawarte wszystkie podstawowe sprawy.
- 12 - - Dom Cadogan? - spytała Mallory. - Poważnie? Zerknęłam na nią, potem na Helenę. - Co to Dom Cadogan? Helena spojrzała na mnie znad swoich okularów w rogowej oprawie. - To Dom, do którego będziesz polecana. Jeden z trzech wampirzych Domów w Chicago. Navarre, Cadogan, Grey. Tylko Mistrz każdego z Domów, ma przywilej stworzenia nowych wampirów. Ciebie przemienił Mistrz Domu Cadogan. - Ethan Sullivan - dokończyła Mallory. Helena kiwnęła głową z aprobatą. - To prawda. Uniosłam brwi i spojrzałam na Mallory. - Internet - powiedziała. - Byłabyś zdumiona. - Ethan, jest drugim Mistrzem Domu. Dogania w ciemności Petera Cadogan'a, że tak powiem. Jeśli tylko Mistrzowie mogą zmieniać ludzi w wampiry, to Ethan Sullivan musiał być tym wampirem na kampusie, który ugryzł mnie w drugiej rundzie. - Ten Dom - zaczęłam. - Czym jestem w wampirzej społeczności, czy czymś tam? Helena pokręciła głową. - To nie jest takie proste. Wszystkie legitymowane wampiry są związane z jakimś Domem. Obecnie w Stanach jest dwanaście Domów. Cadogan jest czwartym najstarszym wśród nich. - Usiadła jeszcze prościej, więc wysnułam przypuszczenie, że sama jest jednym z czołowych członków Domu Cadogan. Podała mi księgę. Musiała ważyć chyba z pięć kilo. Położyłam ją sobie na kolanach, mierząc jej ciężar. - Nie będziesz musiała uczyć się zasad na pamięć, oczywiście, ale na pewno będziesz chciała przeczytać wstępne rozdziały, żeby mieć przynajmniej pojęcie o treści. I oczywiście, możesz odnosić się do tekstu, kiedy dostaniesz konkretne pytania. Koniecznie przeczytaj o Ślubowaniu. - Czym jest Ślubowanie? - To ceremonia inicjacji. Oficjalnie staniesz się członkiem Domu i złożysz przysięgę przed Ethanem i resztą wampirów z Cadogan. I skoro już o tym mowa, wynagrodzenia zwykle zaczynają się dwa tygodnie od złożenia przysięgi. Zamrugałam. - Wynagrodzenia? Rzuciła mi jedno ze swych spojrzeń-znad-okularów.
- 13 - - Twoja pensja, skarbie. Zaśmiałam się nerwowo, ale szybko zdusiłam śmiech. - Nie potrzebuję pensji. Studiuję. Jestem asystentką wykładowcy. Mam stypendium. Byłam na trzecim roku magisterki i miałam już napisane trzy rozdziały mojej pracy magisterskiej o średniowiecznej literaturze romantycznej. Helena zmarszczyła brwi. - Kochanie, nie możesz wrócić do szkoły. Uniwersytet nie przyjmuje wampirów jako studentów, a już na pewno nie będzie ich zatrudniać. Ustawa jeszcze nas nie uwzględnia. Już się tym zajęliśmy i przenieśliśmy cię, żeby uniknąć skandalu. Nie musisz się o nic martwić. Dudniło mi w uszach. - Co masz na myśli, mówiąc, że mnie przenieśliście? Wyraz jej twarzy złagodniał. - Merit, jesteś wampirem. Wstępujesz do Cadogan. Nie możesz już wrócić do tamtego życia. Byłam już za drzwiami, zanim skończyła mówić. Jej głos rozbrzmiewał za mną kiedy pędziłam do znajdującej się na parterze sypialni, która służyła nam za gabinet. Poruszyłam myszką, żeby włączyć komputer, uruchomiłam przeglądarkę i zalogowałam się na serwer uniwersytetu. System mnie rozpoznał, a mój żołądek się uspokoił. Weszłam na mój profil. Dwa dni temu mój status został zmieniony. Skreślono mnie z listy. Świat zawirował. Wróciłam z powrotem do salonu. Mój głos drżał, kiedy walczyłam z narastającą paniką i stanęłam przed Heleną. - Coś ty zrobiła? Nie miałaś najmniejszego prawa wypisać mnie ze szkoły. Helena odwróciła się do teczki i wyjęła z niej kawałek papieru. Zachowywała się irytująco spokojnie. - Ponieważ Ethan czuje, że twoje położenie jest… szczególne, otrzymasz pensję z Domu w ciągu następnych dziesięciu dni powszednich. Już zleciliśmy polecenie przelewu bezpośrednio na konto. Ślubowanie jest zaplanowane na siódmy dzień, od dziś za sześć dni. Pojawisz się na rozkaz. Na ceremonii, Ethan nada ci pozycję w służbie wewnątrz domu. - Uśmiechnęła się. - Może coś w zakresie public relations, biorąc pod uwagę znajomości twoich rodziców. - O, damusiu. Złe posunięcie. Nie wspominaj o rodzicach - wymamrotała Mallory.
- 14 - Miała rację. To było dokładnie najgorsze, co można było powiedzieć. Moi rodzice byli jednym z moich najmniej ulubionych tematów. Sytuacja działała mi na nerwy wystarczająco, żeby obudzić mnie z letargu. - Myślę, że już skończyłyśmy - powiedziałam do Heleny. - Czas, żebyś wyszła. Uniosła brew. - To nie jest twój dom. Bardzo odważne z jej strony wkurzać nowonarodzonego wampira. Byłyśmy na moim terenie i miałam sojusznika. Odwróciłam się do Mallory ze złośliwym uśmiechem. - Co powiesz na sprawdzenie, które mity o wampirach, naprawdę są mitami? Czyż wampir nie powinien zostać zaproszonym, żeby móc przebywać w czyimś domu? - Kocham twój tok myślenia - powiedziała Mal. Poszła do drzwi i otworzyła je. - Heleno. Chcę, żebyś opuściła mój dom. Coś poruszyło się w powietrzu, nagły powiew wiatru wpadł przez drzwi i rozwiał włosy Mallory. Poczułam gęsią skórkę na ramionach. - To jest niewiarygodnie niegrzeczne - powiedziała Helena, ale chwyciła teczkę. - Przeczytaj książkę i podpisz formularze. W lodówce jest krew. Pij ją pół litra dziennie. Trzymaj się z daleka od słońca i osinowych kołków. I przyjdź, kiedy Cię wezwie. Zbliżyła się do drzwi i nagle, jakby ktoś przycisnął guzik od odkurzacza, wessało ją na werandę. Popędziłam do drzwi. Helena stała na najwyższym stopniu schodów z przekrzywionymi okularami i w pomiętym ubraniu, gapiąc się na nas w szoku. Po chwili poprawiła spódniczkę i okulary, odwróciła się cierpko i powędrowała schodami w dół w kierunku limuzyny. - To było bardzo niegrzeczne - rzuciła na odchodnym. - Nie myśl, że nie wspomnę o tym Ethanowi. Pomachałam jej widowiskowo - złożyłam dłoń, jakbym miała wkręcać żarówkę i ledwo nią obracałam. - Zrobisz to, Heleno - rzuciła jej wyzwanie Mallory. - I powiedz mu, żeby się pieprzył, póki ty w tym jesteś. Helena odwróciła się i spojrzała na mnie płonącymi srebrem oczami. Nieziemskim srebrem. - Byłaś niesprawiedliwa - ucięła. - Byłam nieugodowa - poprawiłam i zatrzasnęłam ciężkie, dębowe drzwi z wystarczająco dużą siłą, żeby szarpnęło zawiasami. Kiedy chrzęst żwiru na
- 15 - asfalcie wskazywał, że limuzyna cofa, oparłam się plecami o drzwi i spojrzałam na Mallory. Spiorunowała mnie gniewnym spojrzeniem. - Mówili, że byłaś w kampusie w środku nocy. Sama. - Uderzyła mnie w ramię z oburzeniem na twarzy. - Coś ty, do cholery, sobie myślała? Tak, musiała wyrzucić z siebie panikę, jakiej doświadczała, kiedy nie wracałam do domu. Na myśl, że czekała na mnie i martwiła się o mnie, ścisnęło mnie w gardle. - Miałam coś do zrobienia. - W środku nocy?! - Powiedziałam, że miałam coś do załatwienia. - Uniosłam ręce z rosnącą irytacją. - Boże, Mallory. To nie moja wina. Zaczęły mi się trząść kolana. Zrobiłam kilka kroków w tył w kierunku kanapy i usiadłam. Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam płakać. - To nie była moja wina, Mallory. Wszystko - moje życie, szkoła - odeszło i to nie była moja wina. Poczułam wkładaną za plecy poduszkę i obejmujące mnie ramiona. - O, Boże. Przepraszam. Przepraszam. Wariowałam. Umierałam ze strachu, Mer, Jezu. Wiem, że to nie twoja wina. Trzymała mnie w ramionach, kiedy szlochałam. Głaskała po plecach, kiedy płakałam tak mocno, że dostałam czkawkę, kiedy opłakiwałam stratę mojego życia i człowieczeństwa. Siedziałyśmy tak razem, ja i moja przyjaciółka. Podawała mi chusteczki, kiedy próbowałam odtworzyć te kilka szczegółów, które pamiętałam - atak, drugą grupę wampirów, chłód i ból, mglistą jazdę limuzyną. Kiedy zabrakło mi już łez, Mallory odsunęła włosy z mojej twarzy. - Będzie dobrze. Obiecuję. Zadzwonię rano na uniwersytet. I jeśli nie będziesz mogła wrócić... coś wymyślimy. Na razie powinnaś zadzwonić do dziadka. Chciałby wiedzieć, że wszystko ok. Pokręciłam głową. Jeszcze nie byłam gotowa na tą rozmowę. Miłość mojego dziadka była zawsze bezwarunkowa, ale z drugiej strony, wtedy zawsze byłam człowiekiem. Nie byłam gotowa, żeby sprawdzać to uczucie. - Zacznę od mamy i taty - obiecałam. - Potem ruszymy dalej. - Bez sensu - odpowiedziała, ale dała sobie spokój. - Dzwonili do mnie z Domu, tak myślę, ale nie wiem, z kim jeszcze rozmawiali. Rozmowa była bardzo krótka. „Merit została zaatakowana na kampusie dwie noce temu. Aby ocalić jej życie, zamieniliśmy ją w wampira. Wróci do domu dzisiejszej nocy. Może być zamroczona po przemianie, więc bądź w domu i bądź przy niej w
- 16 - czasie tych pierwszych decydujących godzin. Dziękuję.” Szczerze mówiąc, to brzmiało, jak puszczone z kasety. - Więc ten Ethan Sullivan jest tandetny - wywnioskowałam. - Dodamy to do listy powodów, dla których go nie lubimy. - To, że zmienił cię w wysysającą życie nocną kreaturę, jest numerem jeden na tej liście? Skinęłam głową z żalem. - To zdecydowanie numer jeden. - Przesunęłam się i spojrzałam ponad nią. - Oni sprawili, że ich lubię. On to zrobił, ten Sullivan. Mallory wydała jęk frustracji. - Wiem. Jestem bezsensownie zazdrosna. Mal była studentką zjawisk paranormalnych. Od kiedy ją znałam, miała bzika na punkcie kłów i dziwaczności. Przycisnęła dłoń do piersi. - Jestem jedyną okultystką w rodzinie, a tu ty, zapalona patriotka, zostałaś zmieniona. Nawet Buffy poczułaby się zraniona. Chociaż… - powiedziała, zerkając na mnie i oceniając - będziesz cholernie dobrym materiałem badawczym. Prychnęłam. - Materiałem badawczym do czego? Kim, do cholery, teraz jestem? - Jesteś Merit - powiedziała z przekonaniem, na co zrobiło mi się ciepło na sercu. - Ale czymś w rodzaju Merit 2.0. I muszę powiedzieć, że pomimo tego telefonu, Sullivan nie we wszystkim jest tandetny. Te buty są od Jimmy'ego Choo, a ta kiecka jest wprost z wybiegu. - Wytknęła mi język. - Ubrał cię, jak swoją osobistą modelkę. I szczerze, Mer, dobrze ci w tym. Dobrze, pomyślałam, względnie. Spojrzałam w dół na moją sukienkę koktajlową. Pogładziłam dłońmi śliski, czarny materiał. - Lubiłam to, kim byłam, Mal. Moje życie nie było perfekcyjne, ale było radosne. - Wiem, skarbie. Ale może to też polubisz. Wątpiłam w to. Serio.
- 17 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 -- BBOOGGAACCII LLUUDDZZIIEE NNIIEE SSĄĄ MMIILLSSII -- MMAAJJĄĄ TTYYLLKKOO LLEEPPSSZZEE SSAAMMOOCCHHOODDYY -- Moi rodzice byli nowobogackimi w Chicago. Mój dziadek, Chuck Merit, służył w tym mieście trzydzieści cztery lata jako glina - w okręgu South Side, do momentu, gdy dołączył do CPD w biurze dochodzeniowym. Był legendą Departamentu Policji w Chicago. Ale kiedy wracał do domu, solidnego, średniej klasy życia, od czasu do czasu sytuacja była dla rodziny napięta. Moja babcia pochodziła z bogatej rodziny, ale odrzuciła spadek od swego apodyktycznego, starochicagowskiego, mającego kasę ojca. Chociaż to była jej decyzja, mój ojciec winił dziadka za fakt, że nie dorastał w stylu życia, do jakiego uważał, że powinien być przyzwyczajony. Palony wyimaginowaną zdradą i zirytowany dzieciństwem w ostrożnym życiu na pensji gliniarza, mój ojciec postawił sobie za osobisty cel zgromadzić tak dużo pieniędzy, jak to możliwe, z pominięciem wszystkiego innego. Był w tym bardzo, bardzo dobry. Merit Nieruchomości, firma deweloperska mojego ojca, zarządzała wieżowcami i kompleksami apartamentów w mieście. Ojciec był też członkiem potężnej Rady Rozwoju Chicago, która składała się z przedstawicieli miejskiej społeczności biznesowej, i która doradzała wybranemu ponownie burmistrzowi miasta, Seth'owi Tate, w planowaniu i w kwestiach rozwoju. Mój ojciec był z tego bardzo dumny i często zwracał uwagę na swoje relacje z Tate'm. Szczerze, myślę, że kiepsko się to odzwierciedlało na burmistrzu. Oczywiście, jako, że dorastałam w domu Merit, byłam upoważniona do zgarniania korzyści, wynikających z pochodzenia z bogatego domu. Letnie obozy, lekcje baletu, ładne ciuchy. Ale gdy korzyści majątkowe były duże, moi rodzice, szczególnie mój ojciec, nie byli zbytnio uczuciowymi ludźmi. Joshua Merit chciał stworzyć własne dziedzictwo, wszystko inne nic go nie obchodziło. Chciał mieć perfekcyjną żonę, perfekcyjne dzieci i perfekcyjną pozycję w
- 18 - społeczności Chicago i finansowej elicie. Nic dziwnego, że uwielbiałam moich dziadków, którzy rozumieli znaczenie bezwarunkowej miłości. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić ojca cieszącego się moją nową wampirzą tożsamością. Jestem dużą dziewczynką, więc po otarciu łez z twarzy, wsiadłam do mojego samochodu - starego, klockowatego Volvo - żeby za niego zapłacić, musiałam nieźle zaciskać pasa - i pojechałam do domu rodziców w Oak Park. Kiedy dojechałam na miejsce, zaparkowałam Volvo na podjeździe, zakreślającym łuk od frontu. Budynek był masywnym, postmodernistycznym, betonowym pudłem, kompletnie nie na miejscu przy subtelniejszych, stylowych budynkach znajdujących się dookoła. Pieniędzmi wyraźnie nie da się kupić gustu. Podeszłam do frontowych drzwi. Otworzyły się, zanim zdążyłam zapukać. Rzuciłam okiem. Patrzyły na mnie srogie, szare oczy wysokiego, blisko dwumetrowego, chudego faceta. - Panienko Merit. - Cześć, Peabody. - Pennebaker. - Właśnie to powiedziałam. Oczywiście, znałam jego nazwisko. Pennebaker, lokaj, był pierwszym dużym nabytkiem mojego ojca. Miał żelazną mentalność dotyczącą wychowywania dzieci i zawsze trzymał stronę mojego ojca. Węszył, paplał i ogólnie nie oszczędzał żadnych szczegółów, co do tego, jak wyobrażał sobie moje buntownicze dzieciństwo. W rzeczywistości, byłam prawdopodobnie mniej niż przeciętna w departamencie buntu, za to miałam perfekcyjne rodzeństwo - starszą siostrę, Charlotte, teraz już żonę kardiochirurga, przyprawiającą dzieci o wrzody żołądka, i starszego brata, Roberta, który był przygotowywany do przejęcia rodzinnego interesu. Jako samotna dwudziestosiedmioletnia studentka, nawet studiująca na jednym z najlepszych uniwersytetów w kraju, byłam Merit'em drugiej klasy. A teraz wracałam do domu z wielkim paskudztwem. Weszłam do środka, czując na plecach podmuch wiatru, kiedy Pennebaker stanowczo zamknął za mną drzwi, po czym ruszył przede mną. - Twoi rodzice są we frontowym salonie - wyrecytował monotonnie. - Oczekują cię. Są nadmiernie zaniepokojeni twoim zdrowiem. Martwisz swojego ojca tymi - spojrzał na mnie pogardliwie - sprawami, w które się zagmatwałaś.
- 19 - Poczułam się obrażona, ale postanowiłam nie poprawiać nieporozumienia, co do stopnia, w jakim pozwoliłam na przemianę. W żadnym wypadku by mi nie uwierzył. Szłam za nim, podążając korytarzem do frontowego salonu. Pchnął drzwi, otwierając je. Moja matka - Maredith Merit, podniosła się z ciężkiej, pudełkowej sofy. Nawet o dwudziestej trzeciej nosiła szpilki i luźną sukienkę, a na szyi miała zawieszony sznur pereł. Blond włosy były perfekcyjnie ułożone, a oczy bladozielone. Rzuciła się na mnie, wyciągając ręce. - Wszystko w porządku? - Ujęła moje policzki w swoje dłonie z długimi paznokciami i przyjrzała mi się. - Wszystko w porządku? Uśmiechnęłam się grzecznie. - W porządku. - Względem ich rozumienia była to prawda. Mój ojciec, wysoki i szczupły jak ja, z tymi samymi kasztanowymi włosami i niebieskimi oczami, siedział na sofie naprzeciw, wciąż w garniturze, pomimo godziny. Patrzył na mnie znad okularów do czytania. Ten ruch mógł równie dobrze pożyczyć od Heleny, ale nie był on tak atrakcyjny w wykonaniu człowieka, jak w wykonaniu wampira. Zamknął z trzaskiem papiery, które czytał i odłożył na kanapę za siebie. - Wampiry? - Z tego jednego słowa zrobił zarówno pytanie, jak i oskarżenie. - Zostałam zaatakowana na kampusie. Matka wstrzymała oddech, złapała się kurczowo za serce i spojrzała na ojca. - Joshua! Na kampusie! Oni atakują ludzi! Ojciec patrzył na mnie nieruchomo, ale mogłam dostrzec zdziwienie w jego oczach. - Zaatakowana? - Zostałam zaatakowana przez wampira, ale to inny wampir mnie przemienił. - Przypomniałam sobie te kilka słów, które wtedy usłyszałam, strach w głosie towarzysza Ethana Sullivan'a. - Myślę, że pierwszy uciekł, bo się wystraszył. Ci drudzy bali się, że mogę umrzeć. Nie do końca prawda - towarzysz bał się, że tak się może stać; Sullivan wydawał się niezwykle pewny, że tak się stanie. I że może zmienić moje życie, kiedy to już nastąpi. - Dwa rodzaje wampirów? Dobre i złe? Wzruszyłam ramionami. Pomyślałam o tym samym.
- 20 - Ojciec skrzyżował nogi. - Kontynuując, dlaczego, na Boga, tułałaś się po kampusie sama w środku nocy? Iskra zapaliła się w moim żołądku. Złość, może wymieszana z odrobiną rozczulania się nad sobą, żadne niezwykłe emocje. Jeśli chodzi o radzenie sobie z moim ojcem, zwykle grałam potulną i bojaźliwą. Podnoszenie głosu mogłoby popchnąć rodziców do wypowiedzenia ich własnego długoterminowego pragnienia posiadania innej młodszej córki. Na wszystko przychodzi pora, prawda? - Pracowałam. Jego żywe rozdrażnienie mówiło samo za siebie. - Pracowałam. - Powtórzyłam ze tłumioną przez 27 lat asertywnością w głosie. - Szłam po jakieś papiery i zostałam zaatakowana. Sama tego nie wybrałam i to nie była moja wina. On rozerwał mi gardło. Ojciec badał wzrokiem czystą skórę mojej szyi i spojrzał z powątpiewaniem. Boże broń. Merit, Merit z Chicago nie potrafił stanąć we własnej obronie. Ale kontynuował: - I jeszcze ten Dom Cadogan. Jest stary, ale nie tak stary, jak Dom Navarre. Jak do tej pory nic nie wspominałam na temat Domu Cadogan, więc zakładałam, że ktokolwiek dzwonił do moich rodziców, poinformował ich o powiązaniu, a ojciec najwyraźniej zrobił pewne rozeznanie. - Nie wiem za dużo na temat Domów. - Przyznałam. Pomyślałam, że to bardziej broszka Mallory. Wyraz twarzy ojca dał mi do zrozumienia, że nie zadowoliła go moja odpowiedź. - Dopiero dziś wróciłam - powiedziałam, broniąc się. - Podrzucili mnie do domu dwie godziny temu. Nie byłam pewna, czy słyszeliście od kogokolwiek, albo myśleliście, że byłam ranna czy coś, więc przyjechałam. - Mieliśmy telefon. - Jego głos był oschły. - Z Domu. Twoja współlokatorka... - Mallory - przerwałam. - Ma na imię Mallory. - ...powiedziała nam, kiedy nie wróciłaś do domu. Dzwonili z Cadogan i poinformowali nas, że zostałaś zaatakowana. Powiedzieli, że wracasz do zdrowia. Skontaktowałem się z twoim dziadkiem i z twoim bratem, i siostrą, więc nie było potrzeby zawiadamiać policji - przerwał. - Nie chcę ich w to angażować, Merit.
- 21 - Fakt, mój ojciec nie miał chęci prowadzić dochodzenia w sprawie ataku na własną córkę. Mimo, że blizny zniknęły, dotknęłam szyi. - Myślę, że jest trochę za późno na policję. Ojciec, wyraźnie niewzruszony moją kryminalistyczną analizą, wstał z kanapy i podszedł do mnie. - Ciężko pracowałem, żeby podnieść tę rodzinę z niczego. Nie będę się przyglądał, jak moje wysiłki znów legną w gruzach. Jego policzki były zarumienione. Mama przesunęła się, żeby stanąć obok niego, chwyciła jego ramię i cicho powiedziała jego imię. Zjeżyłam się na słowo „znów”, ale powstrzymałam silną potrzebę kłótni ze zdaniem ojca na temat historii naszej rodziny i przypomniałam mu: - Stanie się wampirem nie było moim wyborem. - Ty zawsze miałaś głowę w chmurach. Zawsze marzyło ci się romantyczne jazgotanie. - Zakładałam, że to był atak na moją pracę magisterską. - A teraz to. - Odszedł wielkimi krokami do rozciągającego się od podłogi do sufitu okna i gapił się przez nie. - Po prostu zostań po swojej części miasta. I trzymaj się z dala od kłopotów. Myślałam, że to wszytko, że jego upomnienie się na tym kończy, ale wtedy się odwrócił i przypatrywał mi się zza zmrużonych powiek. - A jeśli zrobisz cokolwiek, żeby zszargać nasze nazwisko, wydziedziczę cię, zanim zdążysz choćby ruszyć głową. Mój ojciec, panie i panowie. Po jakimś czasie wróciłam do Wicker Park. Miałam przekrwione oczy i byłam wykończona płaczem przez całą drogę na wschód. Nie wiedziałam, dlaczego zachowanie mojego ojca mnie zaskoczyło. Idealnie pasowało do jego głównego celu w życiu, poprawienia jego pozycji społecznej. To, że prawie umarłam, i że stałam się pijawką, nie było tak ważne w jego uporządkowanym świecie, jak zagrożenie stworzone dla ich pozycji. Było już późno, kiedy wprowadziłam samochód do wąskiego garażu na tyłach domu - prawie pierwsza w nocy. Dom był ciemny, sąsiedztwo ciche, i zgadywałam, że Mallory już spała w jej sypialni na piętrze. W przeciwieństwie do mnie, nadal miała pracę w firmie na Michigan Avenue i zwykle była tam już o 7 rano. Jednak, kiedy otworzyłam frontowe drzwi, znalazłam ją na kanapie, gapiącą się bezmyślnie na telewizor. - Musisz to zobaczyć - powiedziała, nie patrząc na mnie. Zrzuciłam szpilki, idąc dookoła sofy przed telewizor i wgapiłam się w niego. Nagłówek u dołu
- 22 - ekranu głosił złowróżbnie Wampiry z Chicago wypierają się udziału w morderstwie. Spojrzałam na Mallory. - Morderstwo? - Znaleźli martwą dziewczynę w Grand Park. Nazywa się Jennifer Porter. Jej gardło zostało rozerwane. Znaleźli ją dziś w nocy, ale uważają, że została zabita tydzień temu - trzy dni, zanim ty zostałaś zaatakowana. - O, mój Boże. - Opadałam na kanapę za mną. Kolana się pode mną uginały. - Oni myślą, że zrobiły to wampiry? - Patrz - powiedziała Mallory. Na ekranie czterech mężczyzn i kobieta - Celina Desaulniers - stało za drewnianym podium. Tłum dziennikarzy i reporterów telewizyjnych tłoczył się przed nimi z mikrofonami, kamerami, dyktafonami i notatnikami w dłoniach. W idealnej sekwencji kwintet postąpił naprzód. Mężczyzna stojący w środku grupy, wysoki z lejącymi się dookoła jego ramion, ciemnymi włosami, pochylił się nad mikrofonem. - Moje imię - powiedział ciepłym głosem - to Alexander. To są moi przyjaciele i współpracownicy. Jak wiecie, jesteśmy wampirami. Pomieszczenie rozbłysło blaskiem fleszy, reporterzy nerwowo pstrykali zdjęcia grupie wampirów, które pozornie nie zwracały uwagi na światło stroboskopowe i stali stoicko jeden przy drugim, zupełnie nieruchomo. - Jesteśmy tu - powiedział Alexander - żeby wyrazić nasze głębokie współczucie rodzinie i przyjaciołom Jennifer Porter, i żeby obiecać, że zrobimy, co w naszej mocy, aby pomóc Departamentowi Policji w Chicago i innym organizacjom egzekwującym prawo. Oferujemy naszą pomoc. Potępiamy działania tych, którzy mogliby odebrać ludzkie życie. Nie ma potrzeby na taką przemoc, która od dawna żywi wstręt wśród tych z nas, którzy są cywilizowani. Jak wiecie, pomimo, iż musimy posilać się krwią, żeby przeżyć, mamy procedury z długą tradycją, które zapobiegają prześladowaniu tych, którzy nie dzielą naszego łaknienia. Morderstwo jest popełniane tylko przez naszych wrogów. I możecie być pewni, moi przyjaciele, że to są tak samo wasi wrogowie, jak nasi. Alexander przerwał, ale po chwili kontynuował. Jego głos był ostrzejszy. - Poinformowano nas, że na miejscu zbrodni znaleziono naszyjnik z wisiorem z jednego z Domów w Chicago, Cadogan. - O, mój Boże - szepnęła Mallory. Gapiłam się na ekran.
- 23 - - Mimo, że nasi towarzysze z Domu Cadogan piją z ludzi - kontynuował Alexander - są bardzo drobiazgowi w zapewnieniu, że ludzie, którzy ofiarowują swoją krew są w pełni poinformowani i w pełni się zgadzają. Inne wampiry z Chicago, w żadnym wypadku nie biorą krwi od ludzi. A zatem, wierzymy, pomimo, iż jest to tylko hipoteza w tak krótkim czasie, że naszyjnik został podłożony na miejsce zbrodni, wyłącznie, aby obciążyć mieszkańców Domu Cadogan. Sugerować inaczej jest nieuzasadnionym domniemaniem. Nie mówiąc nic więcej, Alexander cofnął się do szeregu, aby stanąć obok swoich towarzyszów. Celina postąpiła naprzód. Najpierw była cicho, nieruchomym wzrokiem przeglądała reporterów stojących przed nią. Uśmiechnęła się delikatnie i praktycznie można było usłyszeć ich westchnienia. Jednak niewinność w jej wyrazie twarzy była troszkę za niewinna, żeby być wiarygodną. Troszkę zbyt wymuszona. - Jesteśmy wstrząśnięci śmiercią Jennifer Porter - powiedziała - i oskarżeniem, które był wymierzone przeciwko naszym kolegom. Mimo, że wampiry z Domu Navarre nie piją krwi z ludzi, szanujemy decyzje innych Domów, które to praktykują. Zasoby Domu Navarre są do dyspozycji miasta. Ta zbrodnia obraża nas wszystkich i Dom Navarre nie spocznie, dopóki morderca nie zostanie złapany i skazany. Celina skinęła głową grupie reporterów, po czym odwróciła się i zeszła z widoku. Reszta wampirów odeszła w szeregu za nią. Mallory ściszyła telewizję i odwróciła się do mnie. - W co, do cholery, żeś się wpakowała? - Oni mówią, że Domy nie są w to zaangażowane - zauważyłam. - Ona powiedziała, że Navarre nie jest zaangażowane - powiedziała Mallory. - Wydaje się raczej chętna rzucić inne Domy wilkom na pożarcie. A poza tym, były zaangażowane, kiedy przemieniłaś się prawie umierając. Zaatakował cię wampir. Zbyt dużo kłów na raz. Złapałam kierunek jej myślenia. - Myślisz, że jestem co, numer dwa? Że miałam być drugą ofiarą? - Ty byłaś drugą ofiarą - powiedziała. Użyła pilota, żeby wyłączyć całkiem głos w telewizji. - I myślę, że to jest obrzydliwie duży zbieg okoliczności, że twoje gardło zostało rozerwane na campusie. To nie jest dokładnie park, ale jest wystarczająco blisko. Popatrz. - powiedziała, skupiając się znów na telewizorze. Zdjęcie Jennifer Porter, małe ujęcie z dowodu osobistego, wypełniło ekran. Ciemne, brązowe włosy, niebieskie oczy, dokładnie jak ja. Ucichłyśmy na moment.
- 24 - - Jak już jesteśmy przy ohydnych ludziach - powiedziała w końcu Mallory - jak tam wizyta w domu? Mallory spotkała moich rodziców tylko raz, kiedy już nie mogłam dłużej odwlekać jej przedstawienia. Właśnie przyjęła niebieskowłosy reżim. Rzecz jasna, nie byli pod wrażeniem. Kreatywność, nawet łagodna, nie była tolerowana w domu Merit. Po jednej wizycie, podczas której Mal ledwie uniknęła rąbnięcia mojego ojca w szczękę, zdecydowałam więcej ich do niej nie zmuszać. - Niedobrze. - Przykro mi. - Wzruszyłam ramionami. - Moje oczekiwania były niskie, po prostu nie tak niskie, jak powinny być. - Posłałam długie spojrzenie w kierunku ogromnego, oprawionego w skórę Kanonu, leżącego na stoliku do kawy. Sięgnęłam po niego i położyłam sobie na kolanach. - Byli zaniepokojeni, zgaduję, ale głównie dostałam kazanie na temat wprawiania rodziny w zakłopotanie. - Uniosłam ręce i zatrzęsłam palcami dla dramatycznego efektu. - Wiesz, Merity. Z Chicago. Jakby to coś znaczyło. Mallory parsknęła delikatnie. - Niestety, to coś znaczy. Musisz tylko zerknąć do Trib, żeby to wiedzieć. Widziałaś się z dziadkiem? - Jeszcze nie. - Musisz. - Zobaczę się, kiedy będę na to gotowa- odpowiedziałam szybko. - Gówno prawda - powiedziała, chwytając słuchawkę bezprzewodowego telefonu z jego podstawki stojącej obok kanapy. - Jest dla ciebie ojcem bardziej niż Joshua kiedykolwiek był. I wiesz, że on jest zawsze gotów. Zadzwoń do niego. - Podała mi słuchawkę, a ja złapałam ją kurczowo, gapiąc się na gumowe, niebieskie przyciski. - Cholera - wymamrotałam, ale wystukałam jego numer. Podniosłam telefon do ucha, zaciskając dłoń, żeby kontrolować trzęsienie i cicho modliłam się, żeby był wyrozumiały. Po trzech sygnałach załączyła się automatyczna sekretarka. - Cześć, dziadku - powiedziałam po sygnale - Tu Merit. Chciałam, żebyś wiedział, że jestem w domu i wszystko ok. Wpadnę tak szybko, jak będę mogła. - Zakończyłam połączenie i oddałam słuchawkę Mallory. - Droga do bycia dorosłą - powiedziała, wyciągając rękę przez kanapę, żeby odłożyć słuchawkę na podstawkę. - Hej, jestem raczej pewna, że nadal mogę skopać ci tyłek, nieśmiertelna czy nie.
- 25 - Prychnęła pogardliwie. Przez chwilę była cicho, potem ostrożnie zasugerowała. - Może mogłoby być z tego coś dobrego. Przyjrzałam jej się bacznie. - Znaczy się? - Znaczy się, może mogłabyś dawać się przelecieć? - Jezu, Mallory. Nie o to chodzi. - powiedziałam, ale dałam jej punkty za cios w moje nieśmiertelne życie. Mallory rzuciła w moją stronę falę chłodnych wejrzeń, mówiących „Nie mam siebie na myśli”. Co to miało znaczyć? Wychodziłam. Przesiadywałam w kawiarniach, chodziłam do Angielskiego Departamentu FACs. Mallory i ja wychodziłyśmy prawie w każdy weekend, złapać zespoły. Chicago było piastą dla niezależnych wytwórni objazdowych. Ale musiałam też skupić się na skończeniu mojej pracy magisterskiej. Zakładałam, że będę mieć czas na chłopaków później. Zgaduję, że teraz mam dla nich całą wieczność. Mallory objęła mnie ramieniem, ściskając. - Popatrz. Jesteś teraz wampirem. Wampirem. - Obejrzała mnie, odmienioną przez Cadogan. - Oni zdecydowanie poprawili twoje wyczucie stylu i raczej niedługo zaczniesz to całe ubieranie się a la elegancki-nieśmiertelny- Got. Uniosłam brwi. - Poważnie. Jesteś wysoka, bystra, ładna. Około osiemdziesiąt procent ciebie to nogi. - Przekrzywiła głowę i zmarszczyła brwi. - Troszkę cię za to nie lubię. - Masz lepsze cycki - przyznałam. I tak, jak za każdym razem, zaczęłyśmy tę cycki-kontra-nogi dyskusję. Spojrzałyśmy w dół na swoje klatki piersiowe. Pożądliwie. Porównując. Moje cycki były w porządku, nawet jeśli trochę w małym rozmiarze. Jej były perfekcyjne. - Ja tak robię - powiedziała w końcu, ale machnęła ręką lekceważąco. - Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że świetnie wyglądasz i mimo, że ciebie osobiście to drażni, jesteś córką Joshua Merit'a. Każdy zna jego nazwisko. I mimo to nie byłaś na randce ile? Rok? Czternaście miesięcy, ale kto to liczył? - Jeśli będziesz tam nową, gorącą wampirzycą, to może otworzyć przed tobą nowe możliwości. - Racja, Mal. Muszę wykonać telefon do domu. - podniosłam rękę, układając ją w słuchawkę telefoniczną - Cześć, Tato. Tu córka, którą ledwo