tamkasio

  • Dokumenty405
  • Odsłony228 263
  • Obserwuję193
  • Rozmiar dokumentów539.3 MB
  • Ilość pobrań113 366

Frost Jeaniene - W grobie 03

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :856.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Frost Jeaniene - W grobie 03.pdf

tamkasio EBooki Jeaniene Frost
Użytkownik tamkasio wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 179 stron)

Jeaniene Frost W GROBIE CYKL „NOCNA ŁOWCZYNI” Przełożyła Anna Reszka Wydawnictwo MAG Warszawa 2012

PIERWSZY Mężczyzna uśmiechnął się, a ja powoli przesunęłam wzrokiem po jego twarzy. Miał oczy o pięknym chabrowym odcieniu, podobnym jak u psa husky, tylko że siedząca obok mnie osoba w żadnym razie nie była zwierzęciem. Oczywiście, człowiekiem też nie. – Muszę już iść, Nick – powiedziałam. – Dzięki za drinki. Delikatnie pogłaskał moje ramię. – Napij się jeszcze jednego. Pozwól mi popodziwiać twoje piękne oblicze. Stłumiłam prychnięcie. Pochlebca! Ale skoro tak bardzo podobała mu się moja twarz, chyba nie powinien wbijać wzroku w dekolt. – W porządku. Barman... – Niech zgadnę. – Głos, który dobiegł z drugiej strony baru, był donośny; na nieznajomej twarzy widniał szeroki uśmiech. – Gin z tonikiem, prawda, Kostucho? O, cholera. Nick zamarł, a po chwili zrobił coś, czego się obawiałam. Rzucił się do ucieczki. – Kod czerwony! – warknęłam, rzucając się za nim w pościg. Uzbrojeni po zęby mężczyźni w czarnych strojach wpadli do baru, roztrącając gości na boki. Uciekając, Nick zaczął rzucać we mnie ludźmi. Próbowałam łapać krzyczących i machających rękami nieszczęśników, a jednocześnie przebić Nicka srebrnym ostrzem. Jeden z noży wbił się w jego pierś, ale zbyt daleko od serca. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby ludzie padali na podłogę jak śmieci. Nick pewnie tak o nich myślał, ja nie. Mój oddział rozbiegł się po barze, obstawił wszystkie wyjścia i starał się usunąć z drogi spanikowany tłum. Nick dotarł do końca sali i rozejrzał się gorączkowo. Ja zbliżałam się do niego ze srebrnymi nożami w rękach, moi chłopcy celowali do niego ze swoich magnum. – Jesteś otoczony – rzuciłam, choć było to oczywistością. – Nie wkurzaj mnie, bo wtedy przestaję być ładna. Puść dziewczyny. Uciekinier zaciskał dłonie na szyjach dwóch młodych kobiet. Widząc przerażenie w ich oczach, poczułam, że ogarnia mnie wściekłość. Tylko tchórze chowają się za zakładnikami. Albo mordercy, jak Nick. – Ja wychodzę, one żyją, Kostucho – W jego głosie nie było już nawet śladu romantyczności. – Powinienem się domyślić. Twoja skóra jest zbyt doskonała jak na ludzką, choć włosy nie są rude, a oczy masz szare. – Kolorowe soczewki. Nowoczesna technika działa cuda. Bladoniebieskie oczy Nicka zapłonęły zielenią, z ust wysunęły się kły. – To był wypadek! – krzyknął. – Nie chciałem jej zabić. Po prostu wziąłem za dużo! Wypadek? Chyba jaja sobie robił. – Powinno cię ostrzec coraz wolniejsze bicie jej serca, więc nie wciskaj mi kitu z wypadkiem – odparłam. – Żyję z wampirem, a jemu ani razu coś takiego się nie zdarzyło. O ile to było możliwe, Nick zbladł jeszcze bardziej. – A skoro ty tutaj jesteś...

– Właśnie, koleś. Akcent był angielski, ton śmiertelnie groźny. Poczułam na plecach niewidzialne fale mocy, kiedy moi ludzie się rozstąpili, żeby przepuścić Bonesa, wampira, któremu najbardziej ufałam... i którego kochałam. Nick nie przesunął na niego wzroku, na co w duchu liczyłam. Nawet na chwilę nie oderwał ode mnie oczu. Nagle wyszarpnął ze swojego ciała sztylet, wbił go w pierś jednej z dziewczyn, a następnie rzucił nią we mnie. Złapałam ją odruchowo. – Pomóż jej! – krzyknęłam do Bonesa, który już skoczył na Nicka. Z taką raną dziewczynie pozostało zaledwie kilka sekund życia. Bones zaklął pod nosem, ale zawrócił i ukląkł przy rannej. Ja popędziłam za Nickiem, sama klnąc jak szewc. Rozległy się strzały, ale tylko kilka. Ze względu na tłum gości usiłujących dostać się do drzwi i drugą dziewczynę, którą Nick trzymał jak tarczę, mój zespół nie mógł tak po prostu otworzyć ognia. Nick wiedział o tym równie dobrze jak ja. Wbrew zasadom grawitacji wyskoczył w powietrze ponad głowami klientów i rzucił zakładniczką w jednego z moich ludzi. Żołnierz runął na ziemię razem z dziewczyną, a Nick zanurkował jak ptak i wyrwał mu broń. Rzuciłam jeszcze trzy noże, ale w kłębiącym się tłumie nie mogłam dobrze wycelować. Nick krzyknął, kiedy jeden ze sztyletów wbiły mu się w plecy, tuż obok serca. W następnej chwili odwrócił się i strzelił do mnie. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że jeżeli się uchylę, kule trafią w otaczających mnie ludzi. Oni nie byli półwampirami, jak ja, więc pociski pewnie by ich zabiły. Przygotowałam się na ból... i nagle ktoś błyskawicznie mnie obrócił. Czołem uderzyłam w pierś Bonesa i poczułam, że jego ciałem wstrząsają trzy silne uderzenia. Przeznaczone dla mnie kule. Bones puścił mnie, odwrócił się i skoczył na Nicka, który próbował porwać kolejnego zakładnika. Nie udało mu się. Bones wpadł na niego z takim impetem, że obaj przebili się przez ścianę. Przeskakując nad ludźmi, rzuciłam się za nimi, zobaczyłam, jak Bones przekręca sztylet w sercu Nicka. Odprężyłam się. Rozcięcie serca srebrem oznaczało dla Nicka koniec przedstawienia... podobnie jak dla każdego innego wampira. Bones dla pewności przekręcił nóż jeszcze raz, po czym wyrwał go z piersi Nicka i przeniósł na mnie płonące spojrzenie. – Krwawisz – stwierdził, a na jego twarzy pojawił się niepokój. Dotknęłam policzka. Musiał trafić mnie w tym miejscu pasek, but albo coś innego, kiedy Nick rzucał mi ludzi pod nogi. – Ty zostałeś postrzelony, a martwisz się o zadrapanie na mojej twarzy? Bones podszedł i musnął mój policzek. – Ja zdrowieję natychmiast, skarbie, ty nie. Wiedziałam, że ma rację. Ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przesunąć dłonią po jego plecach. Chciałam się przekonać, że jego skóra jest gładka, bez krwawych ran po kulach. – Skoro o tym mowa, jest tutaj mnóstwo ludzi, których musisz uleczyć. Potem możesz zająć się moim draśnięciem. Nie zważając na moje słowa, Bones przeciągnął kciukiem po jednym z kłów, potem dotknął nim mojej rany, a na koniec ust. – Dla mnie zawsze jesteś najważniejsza, Kitten. Nikt inny tak mnie nie nazywał. Dla matki byłam Catherine. Ludzie z jednostki zwracali się

do mnie Cat. W świecie nieumarłych znano mnie jako Rudą Kostuchę. Zlizałam krew z palca Bonesa. Wiedziałam, że spieranie się z nim nie ma sensu. Poza tym, czułam do niego to samo. – W porządku – powiedziałam. Rana na twarzy już przestała piec. – Zabierajmy się stąd. Niedaleko nas leżała dziewczyna, którą Nick rzucił na jednego z moich ludzi. Bones zmierzył ją wzrokiem, stwierdził, że nie jest ranna, i ruszył dalej. – To... On nie jest... – zaczęła bełkotać dziewczyna na widok jego kłów i płonących oczu. Poklepałam ją po ramieniu. – Nie martw się. Za dziesięć minut nie będziesz niczego pamiętać. – A- ale co...? Zignorowałam ją i zaczęłam sprawdzać, co z innymi. Wydawało się, że poza Nickiem nikt nie zginął. Dzięki Bogu. Bones uleczył drugą zakładniczkę. Teraz jedyną pamiątką, która została jej po niedawnych przeżyciach, była plama krwi na piersi i rozdarcie w koszuli, w miejscu gdzie przebił ją mój sztylet. Mieliśmy szczęście. – Jakie szkody? – zapytałam Coopera, który klęczał nad jednym z pokiereszowanych gości baru. – Nieźle, Dowódco. Dużo złamań, otarć, kontuzji. To co zwykle. Patrzyłam, jak Bones chodzi wśród rannych i zmusza tych w poważniejszym stanie, żeby przełknęli kilka kropel jego krwi. Nie istniał na świecie lek skuteczniejszy od krwi wampira. – Następny czerwony kod, querida – stwierdził jeden z moich kapitanów, Juan. Wskazał na gadatliwego wampira, którego po drugiej stronie baru trzymał mój kolejny kapitan. Dave był ghulem, co oznaczało, że poradzi sobie z wyrywającym się wampirem. Żaden człowiek z mojej jednostki nie sprostałby temu zadaniu. Pokiwałam głową. – Niestety. Juan westchnął. – To trzeci raz z rzędu. Nie najlepszy ten kamuflaż mimo zmienionego koloru oczu i włosów. Nie powiedział mi niczego nowego. Dostrzegłam spojrzenie Bonesa, które wręcz krzyczało: „A nie mówiłem!”. W ciągu ostatnich miesięcy zrobiło się bardziej niebezpiecznie. Zbyt wielu nieumarłych słyszało, że jest pół wampir, który na nich poluje. Już wiedzieli, za czym się rozglądać. Wbiłam wzrok w schwytanego wampira. – Dzięki, że mnie wydałeś. – Chciałem tylko postawić ci drinka. Nie byłem nawet pewien, czy to ty, ale twoja skóra... Jest zbyt doskonała jak na ludzką. I nieważne, że oddychasz. Poza tym jesteś ruda. Zobaczyłem to, kiedy uniosłaś ramię. Ślad włosów nie był koloru blond. Z niedowierzaniem uniosłam rękę i dokładnie przyjrzałam się wydepilowanej pasze. Dave też ją obejrzał i stwierdził: – Facet ma rację. Kto by pomyślał, że będą się gapić na twoje pachy? Rzeczywiście, kto? Z frustracją przesunęłam dłonią po swoich rozjaśnionych włosach. Nie zostały mi już żadne kolory do wypróbowania. Byłam brunetką i szatynką, zmieniałam barwę oczu. Ostatnio jednak nawet to nie pomagało. – Juan, potrzymaj – powiedziałam, podając mu noże. Zamrugałam kilka razy i wyjęłam soczewki z oczu. Co za ulga! Cały wieczór mnie wkurzały. – Pokaż mi je – poprosił nagle wampir. – Słyszałem o nich... ale mógłbym je zobaczyć? Dave ścisnął go mocniej. – Ona nie jest dziwadłem w wesołym miasteczku. – Nie jestem? – Westchnęłam i pozwoliłam, żeby moje oczy zapłonęły zielenią.

Jarzyły się teraz tak samo jak u wszystkich wampirów. Był to niepodważalny dowód mojego mieszanego pochodzenia. – No dobra. Przekonaj mnie, że nie powinnam cię zabijać. – Nazywam się Ernie. Jestem z klanu Two-Chaina, przyjaciela Bonesa. Sama więc widzisz, że nie możesz mnie zabić. – Komu potrzebni wrogowie, kiedy ma takich przyjaciół jak ty? – rzucił zjadliwie Bones, podchodząc do mnie. Właśnie skończył leczyć rannych i hipnozą zmieniać im wspomnienia. – Cholera, wywrzaskując jej imię, zawiesiłeś jej tarczę na szyi. Choćby już tylko za to powinienem urwać ci jaja i wepchnąć ci je do gardła. U niektórych takie słowa byłyby czczą pogróżką. Ale nie u Bonesa. On nigdy nie blefował. Najwyraźniej Ernie znał jego reputację, bo odruchowo zasłonił krocze. – Proszę, nie rób tego. – Porzucił negocjacje i przeszedł do błagania. – Nie chciałem jej skrzywdzić, przysięgam na Kaina. – Jasne – odparł zimno Bones. – Ale jeśli kłamiesz, nie pomoże ci nawet stwórca wszystkich wampirów. Kitten, chciałbym wsadzić go do pudła i przewieźć do ośrodka. Sprawdzić, czy naprawdę jest jednym z ludzi Two-Chaina. Bones zwrócił się do mnie o pozwolenie, bo w pracy to ja dowodziłam. Natomiast w sprawach osobistych miał nade mną przewagę ponad dwóch stuleci. – Pewnie. Ale nie spodoba mu się kapsuła. Bones roześmiał się ponuro. Wiedział z doświadczenia, jak nieprzyjemny jest nasz środek transportu przeznaczony dla wampirów. – Jeśli kłamie, będzie to najmniejsze z jego zmartwień. Podszedł do nas Cooper i zameldował: – Dowódco, kapsuła gotowa do użycia. – Zapakujcie go do niej i kończmy przedstawienie. W tym momencie do klubu wszedł mój zastępca Tate. Bradley i spojrzeniem swych ciemnoniebieskich oczu powiódł po sali, szukając mnie w tłumie. – Cat, już trzeci raz cię rozpoznano. Jakbym nie wiedziała. – Będziemy musieli po prostu wymyślić jakieś lepsze przebranie. I to szybko, jeszcze przed zadaniem, które nas czeka w przyszłym tygodniu. Tate nie dał się zbyć. – Ryzykując w ten sposób, w końcu zginiesz. Któregoś dnia ktoś znowu cię rozpozna i po prostu wyciągnie broń, zamiast zaproponować ci drinka. To się robi coraz bardziej niebezpieczne, nawet według twoich standardów. – Nie mów mi, co mam robić, Tate. Ja tu dowodzę, nie musisz więc odgrywać przede mną Taty Misia. – Wiesz, że moje uczucia do ciebie są dalekie od ojcowskich. Zanim zdążyłam mrugnąć, Bones chwycił Tate’a za gardło i podniósł go tak, że jego nogi zadyndały w powietrzu. Komentarz Tate’a tak mnie zirytował, że dopiero po chwili powiedziałam Bonesowi, żeby go puścił. Gdybym nie znała Tate’a od kilku lat, sama zaczęłabym go dusić za to, że wciąż drażnił Bonesa. Teraz, zamiast wierzgać albo walczyć, skrzywił twarz w grymasie podobnym do uśmiechu. – I co mi zrobisz, Strażniku Krypty? – wycharczał. – Zabijesz mnie?

– Zostaw go, Bones – powiedziałam. – Mamy większe problemy. Musimy dokończyć akcję tutaj, w klubie, sprawdzić pochodzenie Erniego, zdać Donowi sprawozdanie, a potem jeszcze dostać się do domu. Chodźmy, już późno. – Któregoś dnia posuniesz się za daleko – warknął Bones i zwolnił uścisk. Tate runął na podłogę. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie. Był moim przyjacielem i zależało mi na nim, ale on żywił do mnie całkiem inne uczucia. Martwiło mnie również, że ostatnio najwyraźniej postanowił je demonstrować, zwłaszcza w obecności Bonesa, co na tego ostatniego działało jak czerwona płachta na byka. Wampiry były znane z tego, że raczej nie lubią się dzielić swoją własnością. Na razie udawało mi się zapobiec bójce, ale wiedziałam, że jeśli Tate kiedyś naprawdę wyprowadzi Bonesa z równowagi, nie pożyje na tyle długo, żeby tego pożałować. * * * – Senator Thompson będzie zadowolony, że morderca jego córki został ukarany – powiedział mój stryj i zarazem szef, Don Williams. Wszyscy siedzieliśmy w jego biurze. – Cat, słyszałem, że znowu cię rozpoznano. To już trzeci raz. – Mam pomysł. Może ty, Tate i Juan ustawicie się na dachu i zaczniecie o tym krzyczeć na cały świat? Wiem, że to już trzeci pieprzony raz, Don! Mój wybuch nie zrobił na nim wrażenia. Don był nieobecny w moim życiu przez pierwsze dwadzieścia dwa lata, ale przez ostatnie pięć stanowił jego centrum. Do niedawna nawet nie miałam pojęcia, że jestem z nim spokrewniona. Don ukrył przede mną nasze rodzinne związki, bo nie chciał, żebym się dowiedziała, że wampirem, który – rzekomo – zgwałcił moją matkę, był jego brat. – Musimy znaleźć inną kobietę do roli przynęty – stwierdził Don. – Dla ciebie stało się to zbyt niebezpieczne, ale oczywiście nadal będziesz dowodziła oddziałem, Cat. Wiem, że Bones się ze mną zgadza. Słysząc to, parsknęłam śmiechem. Bones lubił moją ryzykowną pracę, tak jak ja lubiłam swojego ojca. – Oczywiście, że się zgadza. Do diabła, Bones zatańczyłby na twoim grobie, gdybym odeszła z pracy. Bones ze stoicką miną uniósł brew, ale nie zaprzeczył. – Wtedy pewnie kazałabyś mu wyciągnąć Dona spod ziemi, Cat – powiedział z uśmiechem Dave. Ja również się uśmiechnęłam. Właśnie to zrobił z nim Bones, kiedy Dave zginął w czasie jednej z misji. Wiedziałam, że krew wampira jest silnym eliksirem uzdrawiającym, ale nie miałam pojęcia, że jeśli ranny człowiek wypije jej dużo tuż przed śmiercią, będzie można później wskrzesić go jako ghula. Don kaszlnął. – Tak czy inaczej, wszyscy się zgadzamy, że to zbyt niebezpieczne, żebyś nadal była przynętą. Pomyśl o osobach postronnych, Cat. Kiedy ogłaszasz kod czerwony, wielu z nich grozi śmierć. Miał rację. Dzisiejszy wieczór stanowił najlepszy dowód. Przypierając wampiry i ghule do muru, można było doprowadzić je do ostateczności. Zważywszy na moją reputację osoby, która nie bierze zakładników, dlaczego nie miały przy okazji zabić tylu ludzi, ilu się da? – Cholera. – Tym jednym słowem przyznałam się do porażki. – Ale to przez twoje seksistowskie zasady, Don, nie mamy w zespole żadnej innej kobiety, a już w przyszłym tygodniu

czeka nas następne zadanie. Jest za mało czasu na to, żeby znaleźć wyszkoloną żołnierkę, przekazać jej złe wieści o istnieniu wampirów i ghuli, nauczyć ją samoobrony i jeszcze odpicować przed akcją. W gabinecie zapadła cisza. Don skubnął brew, Juan zagwizdał, Dave poruszał głową, strzelając kręgami. – A Belinda? – podsunął Tate. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. – Przecież to morderczyni. Tate odchrząknął. – Tak, ale nieźle sobie radzi w czasie treningów z mężczyznami. Obiecaliśmy, że wypuścimy ją po dziesięciu latach za dobre sprawowanie. Może, biorąc ją na akcję, sprawdzimy, czy rzeczywiście – jak twierdzi – całkiem się zmieniła. Bones wzruszył ramionami. – To ryzykowne, ale Belinda jest wampirem, więc nadaje się do tej roboty. Ponadto jest wystarczająco atrakcyjna, żeby być przynętą, no i nie potrzebuje szkolenia. Nie lubiłam Belindy, i to nie tylko dlatego, że kiedyś próbowała mnie zabić. Dawno temu brała udział w przyjęciu urodzinowym Bonesa razem z jeszcze jedną wampirzycą o imieniu Annette i dwiema innymi dziewczynami. Wiedziałam, że niewiele wtedy rozmawiali. – Don? – Wypróbujemy Belindę w przyszłym tygodniu – postanowił w końcu. – Jeśli sobie nie poradzi, wtedy poszukamy kogoś innego. Posłużenie się wampirzycą, żeby zwabić w pułapkę i zabić inne wampiry. Ten pomysł był niemal równie szalony jak to, co robiliśmy do tej pory. To znaczy, wykorzystywaliśmy do tego samego celu półwampira, czyli mnie. – Musimy jeszcze o czymś porozmawiać – powiedział Don. – Kiedy ponad trzy miesiące temu Bones dołączył do jednostki, stało się to pod pewnym warunkiem. Ale nie poproszono go jeszcze o największy wkład w nasze operacje... aż do dzisiaj. Zesztywniałam. Wiedziałam, co Don ma na myśli. Bones uniósł brew, wyraźnie znudzony. – A ja zamierzam dotrzymać umowy. Po prostu wymień osobę, którą mam zmienić w wampira. – Mnie. Z niedowierzaniem skierowałam wzrok na Tate’a. – Przecież ty nienawidzisz wampirów! – wybuchłam. – Dlaczego chcesz, żeby cię zmienił w jednego z nich? – Nienawidzę jego – poprawił mnie Tate. – Ale ty sama mówiłaś, że to osoba decyduje o charakterze wampira, a nie na odwrót. To znaczy, że nienawidziłbym Bonesa, nawet gdyby był człowiekiem. To miłe, pomyślałam, nadal wstrząśnięta. Dobrze wiedzieć, że Tate ma otwarty umysł, jeśli chodzi o nieumarłych. Tak, jasne. Bones spojrzał na Dona. – Będę potrzebował czasu, żeby przygotować go do przemiany. – Przeniósł wzrok na Tate’a . – Pozwól jednak, że od razu coś wyjaśnię. To nie sprawi, że ona cię pokocha. Uciekłam spojrzeniem. Bones wypowiedział na głos również moje obawy. Boże, miałam nadzieję, że to nie z mojego powodu Tate postanowił zostać wampirem jako pierwszy żołnierz z naszej jednostki. Proszę, niech nie robi tak drastycznego kroku tylko ze względu na mnie.

– Kocham cię jak przyjaciela, Tate – powiedziałam cicho. Nie podobało mi się, że muszę o tym mówić przy świadkach, ale wszyscy wiedzieli, co Tate do mnie czuje. Ostatnio wcale się z tym nie krył. – Jesteś jedną z najbliższych mi osób. I właśnie tak na ciebie patrzę. Wyłącznie jak na przyjaciela. Don odchrząknął. – Dopóki ty albo Bones nie macie uzasadnionych wątpliwości, osobiste uczucia Tate’a są nieistotne. – Mam wątpliwości co do jego motywów – przyznał Bones. – Co będzie, jeśli się rozczaruje, kiedy nie uda mu się odbić mi Cat? A jest oczywiste, że mu się nie uda. Powstaje zatem pytanie, czy Tate dokonuje wyboru dla siebie, czy dla niej? Jeśli zrobi to z niewłaściwego powodu, będzie miał mnóstwo czasu, żeby pożałować swojej decyzji. W końcu odezwał się sam Tate. – Mam swoje powody, ale zapewniam, że nie wpłyną one na moje zaangażowanie i lojalność wobec naszej jednostki. Bones posłał mu blady uśmiech. – Za sto lat ani tej jednostki, ani twojego szefa już dawno nie będzie, ale ty nadal będziesz mi winien lojalność, dopóki nie pozwolę ci założyć własnego klanu albo dopóki nie wyzwiesz mnie na pojedynek i zwyciężysz. Jesteś pewien, że się na to piszesz? – Poradzę sobie – odparł krótko Tate. Bones wzruszył ramionami. – W takim razie ustalone. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Don, będziesz miał swojego wampira. Tak jak obiecałem. Na twarzy Dona pojawił się wyraz ponurej satysfakcji. – Mam nadzieję, że nie będę tego żałował. Ja również.

DRUGI W środku nocy obudziłam się w łóżku sama. Zaspanym wzrokiem powiodłam po pokoju, ale Bonesa nie było w sypialni. Zaintrygowana zeszłam na dół i znalazłam go w salonie. Patrzył przez okno na widoczne w oddali górskie pasmo. Wampiry potrafiły tkwić w całkowitym bezruchu, jak prawdziwe posągi. Rzeczywiście, Bones był piękny niczym dzieło sztuki. W księżycowym blasku jego ciemnokasztanowe włosy wydawały się jaśniejsze. Wrócił do swojego naturalnego koloru, żeby mniej rzucać się w oczy w czasie wykonywania naszych zadań. Srebrzyste promienie pieściły jego nieskazitelną skórę, podkreślały szczupłą, kształtną budowę. Ciemniejsze brwi pasowały kolorem do oczu, kiedy te nie lśniły zielenią. Gdy odwrócił głowę i zobaczył mnie w progu, cienie jeszcze bardziej uwydatniały doskonałość jego kości policzkowych. – Hej, coś nie w porządku? – Ciaśniej zawiązałam szlafrok, wyczuwając napięcie w powietrzu. – Wszystko w porządku, skarbie. Tylko trochę się denerwuję. Tymi słowami przykuł moją uwagę. Usiadłam obok niego na kanapie. – Ty się nigdy nie denerwujesz. Bones się uśmiechnął. – Mam coś dla ciebie. Ale nie wiem, czy będziesz tego chciała. – A dlaczego miałabym nie chcieć? Bones zsunął się z kanapy i uklęknął przede mną, ale dopiero kiedy zobaczyłam w jego dłoni niewielkie pudełko z czarnego aksamitu, zrozumiałam, jakie są jego zamiary. – Catherine. – Nawet gdybym się nie domyśliła, użycie mojego pełnego imienia z pewnością naprowadziłoby mnie na właściwy trop. – Catherine Kathleen Crawfield, wyjdziesz za mnie? Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo chciałam, żeby Bones zadał mi to pytanie. Owszem, według prawa wampirów byliśmy małżeństwem, ale nacięcie dłoni nożem, złączenie jej z moją i ogłoszenie mnie żoną nie było szczytem marzeń, które miałam jako mała dziewczynka. W dodatku Bones zrobił to, żeby zapobiec wojnie ze swoim stwórcą Ianem z powodu spornej kwestii, czyją jestem własnością. Patrząc teraz na Bonesa, zapomniałam o dziecięcych marzeniach. To prawda, Bones był kiedyś żigolakiem zmienionym w wampira i płatnym zabójcą, a nie księciem z bajki, ale też żadna heroina z pewnością nie czuła się tak, jak ja teraz, kiedy mężczyzna, którego kochałam do szaleństwa, prosił mnie na kolanach o rękę. Gardło ścisnęło mi się z emocji. Jakim cudem spotkało mnie takie szczęście? Bones westchnął z irytacją i rozbawieniem. – Akurat w takiej chwili zaniemówiłaś. Może łaskawie wybierzesz jedną z dwóch odpowiedzi. To napięcie jest prawdziwą torturą. – Tak. Do oczu napłynęły mi łzy, a jednocześnie zaczęłam się śmiać z radości, która mnie przepełniała. Poczułam, że Bones wsuwa mi na palec coś twardego i chłodnego. Wzrok miałam zamglony od łez, ale dostrzegłam błysk czerwieni. – Dałem go do oszlifowania już pięć lat temu – powiedział Bones. – Uważasz, że wtedy byłem zmuszony się z tobą związać, ale zapewniam cię, że to nieprawda. Zawsze miałem zamiar

się z tobą ożenić. Po raz tysięczny pożałowałam, że lata temu bez uprzedzenia opuściłam Bonesa. Myślałam, że go chronię. Okazało się jednak, że tylko niepotrzebnie zraniłam nas oboje. – Jak mogłeś się denerwować oświadczynami, Bones? Umarłabym dla ciebie. Dlaczego miałabym nie chcieć dla ciebie żyć? Całował mnie tak długo, że kilka razy musiałam się odsunąć, żeby zaczerpnąć tchu. – Ja właśnie to zamierzam robić. Dużo później leżałam wtulona w jego objęcia i czekałam na świt, który wkrótce miał nadejść. – Chcesz gdzieś uciec i wziąć cichy ślub czy raczej myślisz o hucznym weselu? – zapytałam sennie. Bones się uśmiechnął. – Znasz wampiry, kotku. Nigdy nie gardzimy dobrym widowiskiem. Wiem również, że nasza „ceremonia” niespecjalnie spełniła twoje wyobrażenia o prawdziwym ślubie, dlatego chciałbym to zmienić. Prychnęłam z rozbawieniem. – Rany, wielkie wesele. Będziemy mieli piekielny problem z wyjaśnieniem menu firmie cateringowej. Do wyboru: wołowina albo owoce morza dla ludzi, surowe mięso i różne części ciała dla ghuli... a dla wampirów beczka ciepłej, świeżej krwi przy barze. Boże, już wyobrażam sobie wyraz twarzy mojej matki. Bones uśmiechnął się diabolicznie i wstał. Zaciekawiona, nie odrywałam od niego wzroku, kiedy przeszedł przez pokój i sięgnął po swoją komórkę. – Justina. Kiedy usłyszałam imię mojej matki, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Bones uciekł przede mną, starając się nie wybuchnąć śmiechem, i kontynuował rozmowę. – Tak, z tej strony Bones. Ach, jak możesz tak brzydko mnie nazywać... Hm, nawzajem, z pewnością... – Oddaj mi telefon – zażądałam. Znowu czmychnął poza zasięg moich rąk. Od chwili poznania mojego ojca matka nienawidziła wampirów z wręcz patologiczną zaciekłością. Kiedyś nawet próbowała doprowadzić do śmierci Bonesa – dwa razy – dlatego teraz tak dobrze się bawił, mogąc trochę się na niej odegrać. – Tak naprawdę, Justino, nie zadzwoniłem, żeby porozmawiać o tym, jakim to jestem obrzydliwym, nieumarłym mordercą... Tak, zdegenerowanym sukinsynem również. A czy wspomniałem już, że moja mama była kurwą? Nie? Do licha. Bo musisz wiedzieć, że wywodzę się z długiej linii dziwek... Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, kiedy Bones zaczął wyjawiać ciekawe szczegóły ze swojej przeszłości. Do tej pory moja matka pewnie już toczyła pianę z ust. – ...zadzwoniłem, żeby przekazać ci dobrą nowinę. Poprosiłem twoją córkę o rękę, a ona przyjęła moje oświadczyny. Gratulacje! Teraz oficjalnie zostanę twoim zięciem. Chcesz, żebym od razu zaczął mówić ci „mamo” czy mam zaczekać z tym do ślubu? Lotem nurkowym przeleciałam przez pokój, dopadłam go w końcu i wyrwałam mu telefon. Bones zaczął się tak śmiać, że w końcu musiał zaczerpnąć tchu. – Mamo? Jesteś tam? Mamo...? – Coś mi się zdaje, że będziesz musiała chwilę poczekać, Kitten. Chyba zemdlała.

* * * Bywały dni, kiedy czułam żal, że nigdy nie zostanę matką. Mój ojciec był wystarczająco młodym wampirem, żeby zapłodnić moją matkę, ale wampiry z zasady nie mogły się rozmnażać. A ja nigdy nie zaryzykowałabym przekazania swoich zmutowanych genów dziecku poczętemu na drodze sztucznego zapłodnienia ani nie naraziłabym adoptowanego na mój niebezpieczny styl życia. Teraz jednak byłam zadowolona, że nie jestem matką. Polując na wampiry i ghule, widziałam dużo potworności, a mimo to przerażała mnie wizja hordy dzieci utuczonych cukrem i z wrzaskiem biegających od jednej gry wideo do drugiej. I to, że nie było żadnej przed nimi ucieczki. Ze względu na swoją moc Bones czekał na zewnątrz „Chuck E. Cheese”, szczęśliwy drań. Kiedy był blisko, na przykład w lokalu, inne wampiry go wyczuwały, dlatego zwykle obserwował nas do chwili rozpoczęcia zabawy, gdy nasz cel już wiedział, że na niego polujemy. Mnie nie otaczała typowa dla nieumarłych aura, którą odbierało się jak mrowienie od naelektryzowanego powietrza albo nawet jak porażenie prądem, w zależności od mocy wampira. Nie, ja oddychałam, moje serce biło, więc wydawałam się nieszkodliwa tym, którzy nie wiedzieli, na co jeszcze zwracać uwagę. Poza tym, moje ciało było niemal całe zakryte. Już nie służyłam jako przynęta, więc nie musiałam nosić swojego tradycyjnego stroju zdziry. To Belinda miała na sobie głęboko wycięty top i biodrówki, ukazujące kilkanaście centymetrów brzucha. Poza tym zakręciła sobie włosy i zrobiła makijaż. Rzadko tak wyglądała, bo prawie nigdy nie opuszczała więzienia Dona. Patrząc na jej blond włosy, pełne usta rozchylone w uśmiechu i ponętne krągłości, ludzie nigdy by nie zgadli, że jest wampirem. Zwłaszcza że słońce jeszcze nie zaszło. Nawet ci, który wierzyli, że wampiry istnieją, błędnie sądzili, że mogą one wychodzić jedynie nocą. A to, łącznie ze wszystkimi historiami o spaniu w trumnach, strachu przed symbolami religijnymi i zabijaniu drewnianym kołkiem, było nieprawdą. Stojący obok mały chłopiec pociągnął mnie za ramię. – Jestem głodny – powiedział. – Przecież dopiero co jadłeś – zdziwiłam się. Malec przewrócił oczami. – Proszę pani, to było godzinę temu. – Mów do mnie mamo, Ethanie – przypomniałam mu z promiennym uśmiechem, sięgając do torebki po pieniądze. Było to dziwne zadanie. Nie miałam pojęcia, skąd Don wytrzasnął dziesięciolatka, żeby udawał mojego syna. Tłumaczył, że jeśli spędzimy kilka godzin w „Chuck E. Cheese” bez dziecka, nasz cel uzna, że jesteśmy pedofilami albo... łowcami wampirów. Ethan porwał mi z dłoni garść drobnych, nie czekając, aż wyjmę banknoty. – Dzięki! – rzucił przez ramię i popędził do kolejki po pizzę. W porządku, to wyglądało autentycznie. Przez cały dzisiejszy dzień, i również wczorajszy, widziałam, że dzieci tak samo postępują ze swoimi rodzicami. Dobry Boże. Przez dwa dni wydałam na jedzenie i żetony więcej niż przez cały tydzień pracy, kupując w barach niezliczone giny z tonikiem. Dobrze przynajmniej, że wszystko fundował Wuj Sam, a nie ja. „Chuck E. Cheese” miał tylko jedno piętro, dlatego łatwiej było pilnować Belindy, nie chodząc za nią krok w krok. Teraz grała w skeeball niedaleko głównych drzwi. Po raz kolejny umieściła piłkę w samym środku kręgów. Światełka maszyny przygasły, kiedy z boku wypadły kupony. Przy nogach Belindy już ich leżała pokaźna sterta. Wokół zgromadziła się spora grupa

dzieci wraz z podziwiającymi ją ojcami. Ale w „Chuck E. Cheese” nie było żadnego wampira, choć przed trzema tygodniami w tajemniczy sposób zniknęła w nim cała rodzina. Żaden z klientów nic nie zauważył. Don zaczął podejrzewać, że w tę dziwną sprawę są zamieszane wampiry, bo kamery przemysłowe zarejestrowały parę zielonych, jarzących się oczu. Nieumarli zabójcy lubili po kilka razy odwiedzać ten sam teren łowiecki, co bardzo mnie dziwiło. Gdyby wampiry czy ghule nie wracały na miejsce przestępstwa, wydział specjalny Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którym kierował mój stryj, zostałby pewnie rozwiązany. Krwiopijcom brakowało przezorności, żeby, jak błyskawica, nigdy nie uderzać dwa razy w to samo miejsce. Poczułam wibracje komórki. Zdjęłam ją z paska, spojrzałam na numer... i uśmiechnęłam się. Na ekranie wyświetliło się 911, co oznaczało, że na parkingu właśnie zauważono wampira. Powoli zbliżyłam się do Belindy, nie spuszczając przy tym Ethana z oczu. Gdy położyłam jej dłoń na ramieniu, spojrzała na mnie z irytacją. – Czas na pokaz – powiedziałam cicho. – Zabieraj ręce – odwarknęła, nie przestając słodko się uśmiechać. W odpowiedzi ścisnęłam ją mocniej. – Jeśli czegoś spróbujesz, zabiję cię – ostrzegłam. – O ile Bones nie zrobi tego pierwszy. Jej oczy na chwilę rozjarzyły się zielenią. Potem Belinda wzruszyła ramionami. – Jeszcze dziesięć lat i nie będę musiała więcej na ciebie patrzeć. Puściłam ją. – Masz rację. Nie zasłużyłaś na tę ofertę, więc lepiej jej nie spieprz. – Nie powinnaś być gdzie indziej, Kostucho? – wysyczała Belinda tak cicho, że ledwie ją usłyszałam. – Nie chcesz chyba spłoszyć rybki, co? Zanim odeszłam, obrzuciłam Belindę chłodnym, taksującym spojrzeniem. Mówiłam serio. Gdyby spróbowała wyciąć jakiś numer i narazić którekolwiek z dzieci, zabiłabym ją bez wahania. Ale cóż, daj komuś wolność, a sam się powiesi. Wystarczyło tylko poczekać. Kiedy wracałam do Ethana, moja komórka znowu zaczęła wibrować. Zerknęłam na wyświetlacz i jęknęłam w duchu. Znowu 911. Pojawił się kolejny wampir. Niedobrze. Stanęłam przy Ethanie, żeby mieć na oku zarówno jego, jak i drzwi. Wkrótce zobaczyłam, jak oba wampiry wchodzą do środka. Poznałam ich po lśniącej skórze i zdecydowanych ruchach, które odróżniały ich od zwyczajnych ludzi. Podenerwowana rozejrzałam się po „Chuck E. Cheese”. Zważywszy na tłum dzieciaków, było to najgorsze miejsce na walkę z nieumarłymi. Gdybym to ja służyła za przynętę, starałabym się zwabić wampiry z powrotem na parking, żeby zmniejszyć zagrożenie dla osób postronnych. Cóż, Belinda raczej nie przejmowała się ludźmi. Musiałam zostać i jej pomóc. Chwyciłam Ethana za rękę. – Już czas – powiedziałam. Zielononiebieskie oczy chłopca się rozszerzyły. – Są tutaj źli ludzie? – zapytał szeptem. Wątpiłam, żeby Don wyjaśnił Ethanowi – albo jego rodzicom, kimkolwiek byli ci szaleńcy, którzy zgodzili się na udział syna w tej maskaradzie – jakiego rodzaju „złych ludzi” ścigamy. Ja również nie zamierzałam się nad tym rozwodzić. – Masz nie znikać mi z oczu, jasne? – przypomniałam łagodnie, ale stanowczo. – Wszystko będzie dobrze. Ethan skinął głową z dzielną miną.

– Dobrze. Grzeczny chłopiec. Moja komórka zawibrowała, na ekranie pojawiły się znajome liczby. 911 – 911. – O, kur... – W ostatniej chwili ugryzłam się w język. Ethan zerknął na mnie. – Co się stało? Mocniej ścisnęłam jego rękę. – Nic. Oczywiście, to było kłamstwo. Podniosłam wzrok w samą porę, żeby zobaczyć trzeciego wampira wchodzącego przez drzwi. Potem czwartego. Belinda zamarła z ręką uniesioną do rzutu piłką, popatrzyła na nich i uśmiechnęła się szeroko. Zapowiadało się piekielne popołudnie.

TRZECI Wampiry od razu zauważyły Belindę. Może nawet wyczuły najpierw jej zapach, bo nie minęła nawet minuta od ich wejścia, kiedy skierowały się w jej stronę. Mocno trzymałam Ethana za rękę, słuchając, jak Belinda się z nimi wita. Wytężałam słuch, by się upewnić, że nie powie czegoś podejrzanego. Na przykład: „pułapka” albo „Kostucha”. Na razie było dobrze. Belinda po prostu sobie flirtowała... z podtekstem, pytając ich, czy zamierzają tu kogoś zjeść. – A myślałaś, że po co tu jesteśmy? – powiedział jeden z nich, uśmiechając się z wyższością. – Z pewnością nie dla wielkiej, grubej myszy. Pozostali roześmiali się, a ja zacisnęłam zęby. Dranie. – Jesteś tu z kimś? – zapytał kolejny, obcinając Belindę pożądliwym wzrokiem. – Z laską, którą tutaj spotkałam, i z jej synem – odparła wymijająco. – Jeden z was może ją zjeść, ale do chłopaka ja mam pierwszeństwo. – Pokaż ich – zażądał brunet. Gdy Belinda wskazała nas palcem, przeniosłam spojrzenie na Ethana, przywołując na twarz fałszywy uśmiech. Nie martw się. Nic ci się nie stanie. – Blondynka w czarnym golfie, która trzyma chłopca za rękę. To oni. – Ładna – skomentował brunet i dodał pośpiesznie: – Ale oczywiście nie tak ładna jak ty. – Dzięki. – Ton Belindy świadczył, że wampir nie wykazał się dostatecznym refleksem, ale postanowiła dać sobie spokój. – Jak to zwykle robicie? Po prostu łapiecie dzieciaka i zwiewacie? – Widzisz tamtego faceta? – Wysoki, chudy wampir wskazał mężczyznę z plakietką na piersi. – Wystarczy, że spojrzę mu w oczy i zahipnotyzuję, a odda mi swój strój. – A niby po co chcesz nosić łachy jakiegoś gościa? – spytała z niedowierzaniem Belinda. Od niechcenia spojrzałam w ich kierunku. Sama się nad tym zastanawiałam. – Nie ubranie, tylko uniform „Chuck E. Cheese” – odparł z szerokim uśmiechem wampir. – Kiedy masz go na sobie, łatwo wyprowadzić dzieciaki bez wzbudzania podejrzeń. Nawet jeśli rodzice coś zauważą, jeden z nas po prostu ich hipnotyzuje, a oni wracają do domu przekonani, że wszystko jest w porządku. Dopiero po jakichś dwóch dniach orientują się, że ich dzieci nie ma w domu, ale nie pamiętają, gdzie je zgubili. – Wyprowadzamy je po kolei i zamykamy w bagażniku – dodał inny. – O tej porze roku jest wystarczająco chłodno, żeby nie umarły i nie zgniły, a dzięki hipnozie siedzą cicho. Tak mocno ścisnęłam dłoń Ethana, że aż jęknął. Szybko rozluźniłam chwyt, walcząc ze sobą, żeby moje oczy nagle nie rozbłysły z wściekłości. Każda śmierć będzie dla nich zbyt szybka. Belinda się uśmiechnęła. – Wampir w kostiumie „Chuck E. Cheese”? Muszę to zobaczyć. Mężczyzna również odpowiedział uśmiechem. – Poczekaj tu, kochanie. Spodoba ci się przedstawienie. Jak na zawołanie, na scenie ożyły postacie przypominające roboty. Dzieci zapiszczały z uciechy. Zobaczyłam, że jeden z wampirów idzie za kulisy za wskazanym wcześniej pracownikiem. Już miałam pójść za nimi, ale gdy usłyszałam następne słowa, zamarłam w pół kroku.

– ...głodny, idę wrzucić coś na ząb – oznajmił rudowłosy wampir, niespiesznym krokiem oddalając się od Belindy i pozostałych. Puściłam dłoń Ethana. Belinda uprzedziła, że chłopiec należy do niej, co w obecnej sytuacji czyniło go najbezpieczniejszym dzieckiem na sali. Uklękłam obok niego, żeby móc spojrzeć mu w oczy. – Widzisz tamtą grę? – spytałam, wskazując na najbliższą maszynę. – Zagraj w nią i nie ruszaj się stąd, dopóki po ciebie ktoś nie przyjdzie. Ja albo jeden z mężczyzn, których wcześniej poznałeś. Obiecaj mi. Ethan skinął głową. – Obiecuję. – Grzeczny chłopiec – mruknęłam. Ethan podszedł do automatu i wrzucił do niego wszystkie swoje drobne. Obserwując, jak rudowłosy wampir poluje na ofiarę, poczułam, że budzi się we mnie wściekłość. – Wszystkie jednostki, przygotować się – powiedziałam cicho do komórki. Sprawy szybko mogły przybrać zły obrót. Dyskretnie śledziłam wzrokiem wampira, który krążył po sali i badał, które dzieci są z opiekunem, a które bez. Przy automacie do rozmieniania stał chłopiec i zgarniał żetony. Wampir obserwował go przez chwilę, chodząc za nim, podczas gdy chłopiec wybierał gry. Zaczekał, aż znajdą się w kącie sali, i położył mu dłoń na ramieniu. Malec podniósł wzrok... i tyle wystarczyło. Wampir coś do niego powiedział, tak cicho, że nic nie usłyszałam. Jego oczy jarzyły się zielonym blaskiem. Nikt niczego nie zauważył. Chłopiec bez wahania podążył za wampirem do następnej sali i zniknął za jednym z przepierzeń. Ruszyłam za nimi. Zauważyłam, że wampir wybrał najmniej uczęszczane miejsce, które służyło do magazynowania zepsutych automatów. Klęczał przed chłopcem, a ten nawet nie próbował uciekać czy krzyczeć. Na jego twarzy odbijała się zielona poświata. Zaraz go ugryzie, pomyślałam. Właśnie tutaj, gdzie w niecałą minutę może ukryć jego ciało za jedną z zepsutych maszyn. A rodzice zaczną podejrzewać, że synowi coś grozi, dopiero kiedy on już będzie martwy... Rudzielec pochylił się do szyi chłopca, nie bojąc się jego rodziców, Boga ani nikogo innego. Wyciągnęłam z rękawa srebrny sztylet i podkradłam się bliżej. Przywitaj się z moim małym przyjacielem, dupku! – Co, do...? Odwróciłam się błyskawicznie, gdy poczułam na piecach falę mocy, jeszcze zanim usłyszałam zdziwiony głos. Stojący za mną wampir w przebraniu „Chuck E. Cheese” pytająco przekrzywił wielką, mysią głowę. Drugi krwiopijca zdjął ręce z ramion chłopca i zmrużonymi oczami spojrzał na mój nóż. – Srebro – mruknął. Pora na przedstawienie. – Na pozycje! – krzyknęłam, wiedząc, że Bones mnie usłyszy, i rzuciłam nożem. Ostrze wbiło się aż po rękojeść w pierś wampira. Prawie w tym samym momencie skoczyłam, powaliłam go na ziemię i kilka razy przekręciłam sztylet. Jednocześnie wylądowało na mnie coś ciężkiego. I miękkiego. Wampir w przebraniu myszy. Przetoczyłam się na bok, podkurczyłam nogi i zrzuciłam go z siebie kopniakiem. Napastnik z takim impetem rąbnął w jedną z maszyn, że ta wypadła przez okno. Usłyszałam okrzyk Tate’a: „Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie ruszać się!” i rzuciłam następnymi nożami. Trafiłam w sam środek pluszowej piersi. Wampir zatoczył się do tyłu, ale nie upadł. Cholerny

kostium musiał być bardzo gruby. Wydobyłam kolejne noże i rzuciłam się na przeciwnika. Walczył zaciekle, choć był uwięziony w za dużym, niewygodnym przebraniu. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi. Ja starałam się wbić sztylet tak głęboko, żeby go zabić, a on próbował mnie uderzyć mimo stroju krępującego ruchy. – Zostaw Chuckyego w spokoju! – usłyszałam dziecięce zawodzenie. Po chwili dołączyło do niego jeszcze kilka płaczliwych głosów. Jezu, tyle się mówi o psychicznym okaleczaniu dzieci, a te tutaj patrzyły na wariatkę usiłującą zasztyletować ich ukochaną maskotkę. Jeśli Bones nie usunie im tego wspomnienia, przez całe lata będą im się śnić koszmary. Przestałam o tym myśleć i skupiłam się na walce. Słyszałam, że niedaleko toczą się inne pojedynki. W końcu udało mi się wbić nóż wystarczająco głęboko, żeby leżący pode mną wampir zwiotczał. Przekręciłam ostrze. Gdy wstałam z podłogi, napotkałam przerażony wzrok dzieci i ich rodziców. Nie miałam jednak czasu im wyjaśniać, że Chucky nie był Chuckym, tylko jego złym bliźniakiem, bo rzucił się na mnie z wrzaskiem wampir o blond włosach, niemal tratując ludzi po drodze. Sięgnęłam po kolejny nóż i zauważyłam, że zostało mi ich już tylko kilka. Nie mogłam ryzykować rzutu, bo gdyby przeciwnik zrobił unik, trafiłabym kogoś, kto stał za nim. Nie, musiałam stoczyć bezpośrednią walkę. Z rozjarzonymi oczami ruszyłam na napastnika. No, blondasku, zobaczmy co potrafisz. Na widok moich oczu wampir się zawahał, ale tylko na chwilę. Kątem oka zauważyłam, że Belinda mocuje się z jego ciemnowłosym kompanem. Z oczywistych powodów nie daliśmy jej żadnej broni, ale z pewną ulgą stwierdziłam, że walczy dla nas, a nie przeciwko nam. Za blondynem pojawił się ostatni z grupy wampirów. Kiedy mnie zobaczył, warknął wściekle i też ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na drzwi. – O, kurwa – zaklął, odwrócił się i popędził za scenę. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, co go tak przeraziło. Poczułam, że do sali wszedł Bones. W tym samym momencie zaatakował mnie drugi z wampirów, więc nie mogłam nacieszyć oczu widokiem również tego przeciwnika podkulającego pod siebie ogon. – Bierz tamtego, ja się zajmę blondaskiem! – zawołałam, uchylając się przed kłami sięgającymi do mojego gardła. – Dorwę sukinsyna – warknął Bones i zniknął za dużymi, puszystymi stworami, które wciąż śpiewały i wygłupiały się na scenie. – Wszyscy na zewnątrz! – rozkazałam między jednym a drugim ciosem. I to szybko, zanim któreś z dzieci lub rodziców zostanie zakładnikiem, pomyślałam. Zerknęłam na Belindę i zobaczyłam, że złapała ciemnowłosego wampira w niedźwiedzi uścisk i właśnie wyprowadza go z sali. Wydawało mi się, że coś do niego mówi, ale w całym tym zgiełku nie usłyszałam, co. Silny cios skierował moją uwagę z powrotem na jasnowłosego przeciwnika. Jeszcze kawałeczek dalej, powiedziałam do siebie w myślach. Nie chcę również ciebie zabić na oczach tych dzieci. I tak będą miały koszmary. Kiedy stanął przed dziurą w oknie wybitym przez automat do gier, zaatakowałam go, schylając się nisko, żeby uniknąć jego kłów. Wypadliśmy na parking i twardo uderzyliśmy o asfalt. Zostało mi już tylko kilka noży, bo nie spodziewałam się, że tyle ich zmarnuję, próbując przebić ubranko Chucky’ego. Musiałam wybrać właściwy moment. – Mamusiu, niech oni przestaną! – wyło jakieś dziecko.

Zaklęłam w duchu. To było najgorsze miejsce na obławę na wampiry. Sądząc po odgłosach, moi ludzie mieli pełne ręce roboty z powstrzymaniem spanikowanych rodziców i dzieci przed wybiegnięciem na parking, co jeszcze bardziej skomplikowałoby sytuację. Dave rzucił rozkaz, żeby ciemnowłosego wampira, którego złapała Belinda, umieścić w kapsule. Sprytnie. Zamknięty w pudle nie stanowiłby już zagrożenia, a zabić można go później, po powrocie do ośrodka. Uchyliłam się przed potężnym ciosem, który przetrąciłby mi kark, i spojrzałam na Belindę. Niczym na zwolnionym filmie, zobaczyłam, że uwolniona od swojego jeńca wampirzyca doskakuje nagle do Zachary’ego, nowego członka naszej jednostki, i zatapia kły w jego szyi. – Tate, powstrzymaj ją! – wrzasnęłam, bo sama nic nie mogłam zrobić. Belinda gwałtownie uniosła głowę, puściła Zachary’ego i rzuciła się do ucieczki. Ranny upadł na ziemię, trzymając się za szyję. Spomiędzy jego palców tryskała krew. Usłyszałam strzały, przekleństwa i tupot stóp kilku żołnierzy z jednostki. – Wróg na wolności! Zabezpieczyć teren! – krzyknął Cooper. Ponurym wzrokiem spojrzałam na swojego wampira. – Nie mam czasu – warknęłam i natarłam na niego z takim impetem, że oboje się przewróciliśmy. Przeciwnik zaczął okładać mnie pięściami, ale ja się nie broniłam. Przyjmowałam wszystkie ciosy, jedną ręką odsuwając jego szczękę od mojego gardła. Drugą chwyciłam sztylet i wbiłam mu go w serce. Przekręciłam ostrze trzy razy i wampir był naprawdę martwy. Odsunęłam się od niego. Żebra bolały mnie jak diabli, ale zwalczyłam impuls, żeby przycisnąć do nich rękę. Nagle po mojej lewej stronie wybuchło zamieszanie. Odwróciłam głowę w samą porę, by zobaczyć, jak ciemnowłosy wampir, którego właśnie pakowano do kapsuły, powala na ziemię dwóch najbliżej stojących żołnierzy. Członkowie oddziału, którzy nie pilnowali wyjść z lokalu, pobiegli za Belindą. Zostali tylko ci, którzy opatrywali Zacharyego. Wampir zaś w pełni wykorzystał ich nieuwagę. Dave rzucił się na niego, ale krwiopijca zrobił unik, niczym makabryczny pingwin przejechał brzuchem po asfalcie, a potem zerwał się i pognał przed siebie. Ja natomiast pobiegłam sprintem za głosami Tate’a i Juana, którzy ścigali Belindę. Jako śmiertelnicy nie mieli najmniejszych szans, żeby ją dogonić, dlatego w ułamku sekundy podjęłam decyzję i rzuciłam się w pościg za wampirzycą. Stanowiła dla nas większe zagrożenie. Znała nazwiska ludzi z jednostki. Znała szczegóły działalności organizacji Dona i nasz system bezpieczeństwa, tak że mogła przekazać jego dokładny opis komuś, kto byłby wystarczająco szalony, żeby spróbować się do niego włamać. W żadnym razie nie zamierzałam jej na to pozwolić. Biegnąc najszybciej, jak potrafiłam, wkrótce dogoniłam Tatea i Juana. Nie widziałam przed sobą Belindy, usłyszałam jednak pisk hamulców i gniewne okrzyki ludzi. Wampirzyca najwidoczniej przecinała jakieś ruchliwe skrzyżowanie. – Weź samochód wydyszałam, pędem mijając Tatea. – Namierzcie mnie! W pagerze miałam zamontowany nadajnik, a samochodem mogli mnie dogonić. I załatwić sprawę z policją, gdyby zaszła taka potrzeba. Znowu zapiszczały hamulce. Skręciłam w tamtą stronę, przemknęłam przez skrzyżowanie i dostrzegłam Belindę znikającą w jednej z bocznych uliczek. O nie, nic z tego, pomyślałam. Wytężyłam siły, choć przy każdym kroku miałam wrażenie, że zaraz pękną mi obolałe żebra. Modliłam się w duchu, żeby Belinda nie wpadła do jakiegoś domu i nie próbowała wziąć zakładnika. Miałam nadzieję, że wystarczająco dobrze poznała mnie i jednostkę, by wiedzieć, że

nie wyszłoby jej to na dobre. Nie, dalej biegła na złamanie karku, a ja deptałam jej po piętach, przeklinałam ją w myślach na czym świat stoi. Nie zwalniając ani trochę, Belinda wybiła się w powietrze i przeskoczyła przez płot. Dzięki Bogu, nie należała do mistrzów, którzy potrafili latać. Wtedy byłoby po mnie. Pokonałam płot niemal tak szybko jak ona, ale sterczący kawałek metalu skaleczył mnie w nogę. Niestety, rana nie zagoiła się błyskawicznie jak u wampirów. Czasami zazdrościłam nieumarłym tej zdolności. Ale nie aż tak bardzo, żeby stać się jednym z nich. Kiedy zbliżyłam się do Belindy na dostateczną odległość, rzuciłam dwoma nożami, ostatnimi, jakie mi zostały. Sztylety wbiły się w jej plecy. Belinda zachwiała się, ale nie upadła. Cholera, nie trafiłam w serce! Moja celność podczas karkołomnego biegu po nierównym terenie, w dodatku z ruchomym celem, nie mogła się równać z tą, którą prezentowałam w sali treningowej. Do zapamiętania: popracować nad rzucaniem nożami w trakcie pościgu. Mimo to, ranna Belinda zaczęła trochę zwalniać. Gwałtowne ruchy musiały spowodować przesunięcie się jednego z ostrzy bliżej serca. Wampirzyca nie mogła jednak się zatrzymać, sięgnąć do tyłu i wyszarpnąć ich z ciała. Próbowała chwycić noże, nie zmniejszając szalonej prędkości, ale jedyne, co osiągnęła, to wepchnęła je jeszcze głębiej. Znowu się zachwiała, a ja zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu. Już prawie... Gaz do dechy, Cat, nie możesz pozwolić jej zwiać! Zebrałam wszystkie siły i skoczyłam na Belindę. Udało mi się chwycić ją za kostki i powalić na ziemię. Wampirzyca obróciła się jak błyskawica i zaatakowała kłami każdy skrawek mojego ciała znajdujący się w jej zasięgu. Nie robiłam uników, tylko rzuciłam się na nią i całym ciężarem przygniotłam jej pierś. Belinda natychmiast znieruchomiała. Spojrzenie jej ogromnych, chabrowych oczu na moment zwarło się z moim. Potem jej powieki opadły, a z gardła wyrwał się krótki krzyk. Ostrza wciąż tkwiące w plecach przecięły jej serce. Nie zamierzałam jednak ryzykować. Przewróciłam ją na brzuch, chwyciłam za obie rękojeści i mocnym ruchem przekręciłam noże. Poczułam, jak jej ciało zwiotczało. Trzeba było zgodzić się na dziesięcioletnią umowę, pomyślałam chłodno. A tak, zobacz, na co ci przyszło. Głośny krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyglądało na to, że Belinda i ja leżymy na czyimś trawniku. Właścicielkę domu, starszą kobietę, wyraźnie zdenerwował widok dwóch dziewczyn toczących ze sobą śmiertelną walkę na jej podwórku. Usiadłam z westchnieniem. – Proszę zadzwonić na dziewięćset jedenaście. Lepiej się pani poczuje. Wiedziałam, że policja i tak mnie nie tknie. Chroniły mnie dokumenty od Dona. Poza tym byłam gotowa się założyć, że wkrótce zjawią się tu zarówno Tate z chłopakami, jak i Bones. On nie potrzebował żadnego nadajnika, żeby mnie zlokalizować. Wystarczał mu mój zapach. Kobieta wymamrotała pod nosem coś, co zabrzmiało jak „morderczyni”, weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Chwilę później usłyszałam, jak dzwoni na policję. Zostałam na trawie przy ciele Belindy. Uprzejmie skinęłam głową kilku sąsiadom, którzy z ciekawości wyszli na dwór. Wszyscy jednak natychmiast wracali do domów i, tak jak staruszka, sięgali po telefon, żeby wezwać policję. Nie minęły trzy minuty, kiedy zobaczyłam Bonesa. Na mój widok zwolnił i kilka ostatnich metrów pokonał spacerkiem. – Nic ci nie jest, skarbie? – Tylko zadrapania i siniaki. Nic poważnego. A co z wampirem, którego ścigałeś? Bones uklęknął obok mnie. – Myślę, że w tej chwili wita się w piekle z Belindą.

Świetnie. Jeden może i uciekł, ale trzem się nie udało, a najbardziej niebezpieczna z tej trójki zaczynała się marszczyć i wysychać w słońcu późnego popołudnia. – A Zachary? Bones potrząsnął głową. Głęboko zaczerpnęłam tchu, żałując, że nie mogę jeszcze raz zabić Belindy. Pisk opon obwieścił przyjazd chłopaków. Z samochodu, który zatrzymał się tuż obok nas, wyskoczyli Tate i Juan. Wstałam i otrzepałam się z trawy i kurzu. – Jak widzicie, chłopcy, Belinda została wylana.

CZWARTY Ciemnowłosemu wampirowi udało się uciec. Dave obwiniał się, że osobiście nie wsadził go do kapsuły, ale atak na Zachary ego, który Belinda oczywiście od początku zaplanowała, całkowicie odwrócił jego uwagę. Ranny wykrwawił się, zanim Bones skończył z ostatnim wampirem, więc nie było szans, żeby go uzdrowić. Zachary zostawił również testament życia. Nie chciał, żeby w razie śmierci podczas misji wskrzeszono go jako nieumarłego. Dlatego też, mimo smutku, pochowaliśmy go zgodnie z życzeniem. Okazało się, że Ethan jest sierotą. Wyjaśniło się więc, dlaczego rodzice nie oponowali, żeby odgrywał mojego syna. Zmusiłam Dona, by obiecał, że nigdy więcej nie wykorzysta jego albo innego dziecka do niebezpiecznych zadań i poszuka dla chłopca rodziny zastępczej. Skoro potrafił kierować tajnym ośrodkiem rządowym do walki z nieumarłymi, znalezienie dobrych opiekunów nie powinno sprawić mu większych trudności. W końcu dla Tate’a nadeszła godzina próby. Tego dnia wszyscy zjawili się w ośrodku. Brakowało tylko jednej osoby, ponieważ jej samolot miał. opóźnienie z powodu usterek technicznych. Annette – pierwszy wampir stworzony przez Bonesa – przyjeżdżała, żeby pomóc nam z Tate’em. To ja wpadłam na ten pomysł. Odkąd Annette próbowała mnie do niego zniechęcić, opowiadając pikantne historie z przeszłości, Bones prawie z nią nie rozmawiał. Wiedziałam jednak, że to ochłodzenie stosunków mu doskwiera. Zaproponowałam więc, żeby Annette też pełniła dyżury w celi, w której Tate będzie zamknięty po przemianie. Przewidywano, że minie nawet tydzień, zanim Tate nauczy się kontrolować głód na tyle, żeby nie rozerwać pierwszej żyły, jaką zobaczy, tak że przez kilka pierwszych dni mogli przy nim czuwać tylko nieumarłi. Dave już się zgłosił na ochotnika, ale gdyby znalazł się ktoś trzeci, Bones miałby więcej wolnego czasu. I może pogodziłby się z Annette, gdyby wampirzyca dobrze wykorzystała szansę. Czyż nie byłam świetnym rozjemcą? Teraz jednak się denerwowałam. Za pół godziny Bones zabije Tate’a tylko po to, żeby zaraz potem go wskrzesić. Okres pomiędzy śmiercią a ponownymi narodzinami mógł potrwać jedną godzinę albo kilka. Wszystko zaplanowano na dwudziestą, tuż po zachodzie słońca, kiedy Bones zwykle był najsilniejszy. Słyszałam, że przemiana jest wyczerpująca dla wampira, ale po raz pierwszy miałam być jej świadkiem. Don oczywiście polecił zainstalować kamery i podłączyć Tate’a do monitorów, które miały zarejestrować dokładny moment zaniku fal mózgowych i zgonu. Na widok całej tej wymyślnej aparatury Bones tylko pokręcił głową i złośliwie spytał, czy wszystko będzie transmitowane w sieci. Don nie raczył mu odpowiedzieć. Zamierzał zebrać tyle informacji, ile tylko zdoła. Jeśli chodziło o badania, nigdy nie miał skrupułów. Tate znajdował się w pomieszczeniu wyposażonym w tytanowe zamki. Do diabła, był tam nawet stół operacyjny z klamrami z tego samego metalu. Bones powiedział Donowi, że wszystkie te środki ostrożności to gruba przesada, ale Don bał się, że Bradley ucieknie z sali i wpadnie w szał. Teraz Tate leżał unieruchomiony właśnie na tym stole, w samych szortach, z elektrodami rozmieszczonymi na ciele. Wśliznęłam się do pokoju, żeby po raz ostatni porozmawiać z nim jako

człowiekiem. W lodówce umieszczono worki z krwią na kilka pierwszych posiłków po przemianie. Spojrzałam w ciemnoniebieskie oczy Tate’a, jednocześnie unosząc go wraz ze stołem do pozycji siedzącej. – Boże, Tate. – Głos mi się łamał. – Jesteś pewien? Próbował się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wyszło. – Nie bój się, Cat. Można by pomyśleć, że to ty masz umrzeć, nie ja. Dotknęłam jego policzka. Skórę miał równie ciepłą jak moja. Ale już niedługo. Tate westchnął i przysunął do mnie głowę. – Dziwnie się potoczyło, co? – powiedział cicho. – Pamiętam, że kiedyś nie wierzyłem w wampiry. A teraz spójrz. Mam się stać jednym z nich i znaleźć pod władzą sukinsyna, którym gardzę. Czy to nie ironia losu? – Tate, nie musisz tego robić. Możesz zmienić zdanie, a wtedy wszystko odwołamy. Wziął głęboki wdech. – Jako wampir będę silniejszy, szybszy i trudniej będzie mnie zabić. Jednostka tego potrzebuje... i ty też. – Nie waż się robić tego dla mnie, Tate. – Mój głos drżał. – Jeśli tak jest, natychmiast złaź ze stołu. – Zrobię to – oświadczył z mocą Tate. – Nie namówisz mnie, żebym zrezygnował, Cat. Od odpowiedzi wybawił mnie Bones, podchodząc z tyłu. – Już czas, Kitten. Udałam się do niewielkiej sali piętro wyżej, w której umieszczono sprzęt rejestrujący całe wydarzenie. Mój stryj już tam był, wpatrzony w monitory. Juan, Cooper i Dave weszli do pokoju tuż za mną. Nie mogłam oderwać wzroku od ekranu, kiedy z gracją prawdziwego drapieżnika Bones zbliżył się do stołu. Puls Tate’a nagle przyśpieszył. Bones wbił w niego obojętny wzrok. – Nie dostaniesz tego, na co tak liczysz, kolego, ale z tą decyzją będziesz musiał żyć do końca swoich dni. Pytam więc po raz ostatni: naprawdę tego chcesz? Tate głęboko zaczerpnął powietrza. – Od dawna chciałeś mnie zabić. Teraz masz swoją szansę. Zrób to. W następnej sekundzie Bones zatopił kły w jego szyi. Tate zesztywniał, a urządzenia pokazały, że jego tętno szaleje. Dave chwycił moją dłoń. Odwzajemniłam uścisk, patrząc, jak Bones wypija życie z mojego przyjaciela. Blada grdyka poruszała się miarowo, kiedy przełykał. Piknięcia monitora EKG stawały się coraz rzadsze, wolniejsze, a kiedy Bones w końcu uniósł głowę, maszyna wydawała jedynie sporadyczne, krótkie sygnały. Bones zlizał z warg ostatnie krople krwi, wziął do ręki nóż i naciął sobie szyję, a potem przycisnął do niej bezwładną głowę Tate’a. Nie odsuwał ostrza od skóry, żeby rana nie zasklepiła się zbyt szybko. Wargi Tate’a się poruszyły. Na początku słabo chłeptały skapującą w nie krew, ale po chwili już ssały z większym wigorem. Monitor EEG zaczął piszczeć. W chwili gdy Tate z zamkniętymi oczami wbił zęby w ranę, Bone rzucił nóż, ale nie puścił jego głowy ani nie bronił się przed gwałtownym atakiem. Minuty mijały, a Tate wciąż pił łapczywie. Pomiędzy uderzeniami jego serca następowały coraz dłuższe przerwy, aż w końcu zapadła cisza. Bones oderwał usta Tate’a od swojej szyi, po czym chwiejnie się od niego odsunął. EEG szalało, na ekranie EKG pokazała się płaska, ciągła linia. Ciałem Tate’a wstrząsnęły tak potężne drgawki, że trzymające go klamry zagrzechotały, po chwili jednak nieruchomo opadło na stół. Martwe, ale czekające na wskrzeszenie.

* * * Godziny wlokły się niemiłosiernie. Bones siedział na podłodze i wyglądał tak, jakby odpoczywał, ale wiedziałam, że nie śpi. Od czasu do czasu zerkał na nieruchome ciało Tateła, a ja zastanawiałam się, czy już wyczuwa zmiany energii. EEG je wyłapywało. Przez cały ten czas maszyna nawet na chwilę nie ucichła. Z powodu wszystkich tych pisków Bones pewnie miał ochotę ją roztrzaskać. Wypił dwa woreczki krwi ze zgromadzonych zapasów, odkąd Tate... umarł? Stracił przytomność? Jak można było określić teraz jego stan? Bones nienawidził osocza. Gdy któregoś razu spytałam go, dlaczego gryzie ludzi, zamiast pić gotową krew, porównał jej smak do zepsutego mleka. Ale teraz musiał uzupełnić straty bez względu na upodobania. Juan ziewnął. Było już po północy, a my wciąż wpatrywaliśmy się w nieruchome ciało Tate’a albo w monitory. – Może pójdziecie się przespać? – zaproponowałam. – Obudzę was, kiedy coś się zmieni. Przywykłam do siedzenia do późna; bycie półwampirem miało swoje zalety. Don rzucił mi zmęczone, ale stanowcze spojrzenie. – Nie, do diabła, ja zostaję. I myślę, że inni również. Pozostali mruknęli twierdząco. Wzruszyłam ramionami i wróciłam spojrzeniem do ekranu. Bones wstał. Na razie był to jedyny znak, że coś się dzieje. W następnej chwili ciałem leżącym na stole wstrząsnęły drgawki. Tate otworzył oczy i napiął wszystkie mięśnie, próbując uwolnić się od obręczy. Z głośników dobiegło tak nieziemskie wycie, że wcisnęło mnie w oparcie fotela. – Jezu Chryste – wymamrotał Don. Po jego senności nie został nawet ślad. Krzyk narastał. Tate jak oszalały miotał głową, walcząc z pętami. W jego otwartych ustach, z których wydobywał się piekielny wrzask, dostrzegłam wystające kły. Bones powiedział kiedyś, że nowe wampiry budzą się z palącym, nieznośnym pragnieniem. I właśnie to rozgrywało się teraz na moich oczach. Tate wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie, a nawet kim jest. W spojrzeniu, którym potoczył po małym pomieszczeniu, nie było nic z dawnego Tate’a. Bones nie wykazywał nawet śladu paniki, którą ja czułam na widok przyjaciela w takim stanie. Ruszył w stronę lodówki, wyjął z niej kilka torebek krwi i podszedł do stołu. Z powodu wycia, które płynęło z głośników, nie usłyszałam, co powiedział, ale zobaczyłam, że porusza wargami i upuszcza jedną z torebek prosto w otwarte usta nowego wampira. „Mniam, mniam?” – podsunął mój zmartwiały umysł. A może: „Do dna?”. Tate nie zaczął pić z torebki. Rozerwał ją zębami, tak że całą twarz miał po chwili czerwoną, a z kłapiącymi szczękami wyglądał bardziej jak rekin niż człowiek. Bones, nieporuszony, ściągnął resztki plastiku z jego twarzy, zręcznie unikając ostrych zębów. Kolejny woreczek z krwią spotkał taki sam los jak pierwszy. Wstrząśnięta odwróciłam wzrok. Nie miało to sensu, bo wiedziałam wcześniej, czego się spodziewać, tyle że słyszeć i widzieć to dwie różne rzeczy. Zauważyłam, że stojący po mojej prawej stronie Juan również nie patrzy na ekran. Z zamkniętymi oczami masował skronie. – To wciąż jest on. – Dave wskazał głową na monitor. Kiedy się odezwał w przerwie wrzasków Tate’a, jego głos zabrzmiał bardzo cicho. – Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale Tate wciąż tam jest. To tylko przejściowy stan. Wkrótce znów będzie sobą. Boże, jak bardzo chciałam w to wierzyć. Wiedziałam, że nie mam powodów wątpić, ale teraz Tate wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż najgroźniejsze wampiry, jakie w życiu

spotkałam. Najwyraźniej się myliłam, sądząc, że jestem gotowa na taki widok. Trzeba było pięciu torebek krwi, żeby błysk szaleństwa zniknął z oczu Tate’a. Część zawartości pierwszych dwóch pokrywała jego twarz. Ale kiedy teraz spojrzał na Bonesa, chyba go poznał. – Boli – wykrztusił. Gdy usłyszałam jego ochrypły, ponury głos, do oczu napłynęły mi łzy. W tym jednym słowie zawarł całą swoją rozpacz. Bones skinął głową. – Będzie lepiej, kolego. Możesz wierzyć mi na słowo. Tate spojrzał na siebie i zaczął zlizywać krew, którą mógł dosięgnąć językiem. Nagle przestał i spojrzał prosto w kamerę. – Cat. Pochyliłam się do mikrofonu. – Jestem tu, Tate. Wszyscy jesteśmy. Tate zamknął oczy. – Nie chcę, żebyś widziała mnie w takim stanie – wymamrotał. Ogarnął mnie wstyd z powodu mojej pierwszej reakcji. – To nic, Tate. – Mój głos był ochrypły. – Jesteś... – Nie chcę, żebyś oglądała mnie w tym stanie! – warknął, szarpiąc się w klamrach. – Kitten. – Bones spojrzał na mnie z ekranu. – On się denerwuje, a przez to trudniej mu będzie zapanować nad żądzą krwi. Lepiej zrób to, czego chce. Ogarnęło mnie jeszcze większe poczucie winy. Czy to przypadek, czy Tate skądś wiedział, że patrząc na niego wcześniej, czułam odrazę? Byłam naprawdę parszywym dowódcą, a w dodatku złym przyjacielem. – Dobrze, idę – powiedziałam, siląc się na spokojny ton. – Ja... Do zobaczenia, jak poczujesz się lepiej, Tate. Wyszłam z pomieszczenia, nie oglądając się na ekrany, ale usłyszałam, że Tate znowu zaczyna krzyczeć. * * * Siedziałam na biurku w swoim gabinecie i wpatrywałam się w przestrzeń, kiedy nagle zadzwonił telefon. Zawahałam się, widząc na wyświetlaczu numer matki. Nie byłam w nastroju, żeby się z nią kłócić. Ale nigdy tak późno nie dzwoniła, więc postanowiłam odebrać. – Cześć, mamo. – Catherine. – Zamilkła. Czekałam, delikatnie bębniąc palcami o blat. I wtedy matka powiedziała coś, przez co omal nie spadłam z biurka. – Zdecydowałam się przyjść na twój ślub. Jeszcze raz spojrzałam na ekranik, by się upewnić, że to naprawdę z nią rozmawiam. – Upiłaś się? – wykrztusiłam, kiedy odzyskałam głos. Westchnęła. – Wolałabym, żebyś nie wychodziła za tego wampira, ale mam już dość tego, że przez niego wciąż się kłócimy. Obcy ją podmienili, pomyślałam. To jedyne wyjaśnienie. – Więc... przychodzisz na mój ślub? – Chyba właśnie to powiedziałam, prawda? – W jej głosie pojawiła się znajoma nuta irytacji.

– Eee... to wspaniale. – Niech mnie diabli, jeśli wiedziałam, jak zareagować. Jej słowa kompletnie zbiły mnie z tropu. – Nie sądzę, żebyś potrzebowała pomocy przy planowaniu? – spytała matka, jednocześnie prowokująco i niepewnie. Gdybym jeszcze bardziej otworzyła usta, szczęka całkiem by mi opadła. – Byłoby miło – zdołałam wykrztusić. – To dobrze. Spotkamy się później na kolacji? Już miałam na końcu języka słowa: „Przykro mi, to niemożliwe”, ale się zawahałam. Tate nie chciał, żebym oglądała na ekranie, jak zmaga się z głodem. Bones po południu wybierał się na lotnisko po Annette. Mógłby po drodze podrzucić mnie do matki, a później spotkalibyśmy się w ośrodku. – A co powiesz na późny lunch zamiast kolacji? Powiedzmy o czwartej? – Dobrze, Catherine. – Matka zawiesiła głos, jakby chciała jeszcze coś dodać. Podświadomie czekałam na okrzyk: „Prima aprilis! ale teraz był listopad. – Do zobaczenia o czwartej. Kiedy o świcie do mojego gabinetu przyszedł Bones, bo teraz Dave rozpoczął dwunastogodzinną zmianę w pokoju Tate’a, wciąż byłam oszołomiona. Najpierw mój najlepszy przyjaciel zostaje zmieniony w wampira, a potem matka mięknie w sprawie mojego ślubu z jednym z nich. To był naprawdę niezapomniany dzień. Bones zaproponował, że podrzuci mnie w drodze na lotnisko i wracając do ośrodka, odbierze, ale się nie zgodziłam. Nie chciałam ryzykować, że zostanę bez samochodu, gdyby matka zaczęła obrzucać go obelgami – a zawsze istniała taka możliwość – ani zepsuć naszej pierwszej prawdziwej rozmowy, pojawiając się u niej z Bonesem i z obcym wampirem. Uważałam, że jedna para kłów naraz w zupełności jej wystarczy, a Annette działała mi na nerwy nawet w dobre dni. Poza tym już widziałam, jak wyjaśniam matce, kim jest wampirzyca. „Mamo, poznaj Annette. W osiemnastym wieku, kiedy Bones był żigolakiem, płaciła mu, żeby ją pieprzył. Teraz, po ponad dwustu latach, są dobrymi przyjaciółmi”. Taak. Przedstawię Annette matce... zaraz po tym, jak sama zrobię sobie lobotomię. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że chce rozmawiać o naszym ślubie – powiedziałam, wsiadając do samochodu. Bones spojrzał na mnie z powagą. – Ona nigdy cię nie odtrąci. Mogłabyś poślubić samego szatana, a i tak byś się jej nie pozbyła. Ona cię kocha, Kitten, choć okazywanie tego naprawdę kiepsko jej wychodzi. – Umilkł na chwilę, a potem uśmiechnął się złośliwie. – Mam zadzwonić do ciebie za godzinę, że niby jest jakaś pilna sprawa, na wypadek gdyby zrobiła się nieprzyjemna? – A jeśli coś się stanie z Tate’em? – zaniepokoiłam się. – Może jednak nie powinnam jechać. – Twojemu kumplowi nic nie jest. Już nic mu nie zaszkodzi, oprócz srebrnego sztyletu wbitego w serce. Jedź, spotkaj się z mamą. I zadzwoń do mnie, jeśli będziesz chciała, żebym przyjechał i ją ugryzł. W ośrodku naprawdę nie miałam nic do roboty. Tate musiał pozostać w zamknięciu jeszcze przez co najmniej kilka dni, a z oczywistych powodów nie planowaliśmy żadnych akcji. To była najodpowiedniejsza pora na sprawdzenie, czy matka mówiła poważnie o ociepleniu naszych stosunków. – Trzymaj komórkę pod ręką – zażartowałam i odjechałam. Matka mieszkała trzydzieści minut drogi od ośrodka, w Richmond, w sielskiej okolicy, która przypominała miejsce w Ohio, gdzie obie się wychowałyśmy. Do Dona też było niedaleko, gdyby coś się stało. Kiedy podjechałam pod jej dom, zauważyłam, że okiennicom przydałoby się