tamkasio

  • Dokumenty405
  • Odsłony228 682
  • Obserwuję193
  • Rozmiar dokumentów539.3 MB
  • Ilość pobrań113 567

Kresley Cole - Wściekły głód 01

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Kresley Cole - Wściekły głód 01.pdf

tamkasio EBooki Kresley Cole Immortals After Dark PL
Użytkownik tamkasio wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 483 stron)

Kresley Cole Wściekły głódProlog Czasami ogień, który pali mu skórę aż do kości, zamiera. To jego własny ogień. W najgłębszej otchłani umysłu, która ciągle zdolna jest do racjonalnego myślenia, on w to wierzy. To jego ogień, - ponieważ to właśnie on karmi go od stuleci własnym zrujnowanym ciałem i niszczejącym umysłem. 'Dawno temu — nikt nie wie, ile czasu minęło — Horda wampirów uwięziła go w katakumbach głęboko pod (Paryżem. Został tam przykuty do skały, podwójne łańcuchy oplotły jego członki i szyję. 'Przed sobą widział płonące wrota piekieł. I tam właśnie czeka i cierpi, wydany na pastwę ognia, który odbiera mu siły, a jego agonia nigdy, przenigdy nie będzie mieć kresu. Tak jak jego życie. Jego przeznaczeniem jest spalać się raz po raz i znów odzyskiwać nieśmiertelność. Tylko myśl o zemście trzyma go przy zdrowych zmysłach. Podsyca płomień gniewu gorejący w jego sercu.

Od stuleci słyszy plotki docierające ze świata, który rozpościera się ponad jego głową. Wyczuwa Paryż i zmieniające się pory roku. A teraz czuje swoją towarzyszki/ jedyną kobietę, która została stworzona specjalnie dla niego. 'Kobietę, której szukał bez wytchnienia przez tysiąc lat, dopóki 30 nie schwytano. Płomienie przygasły. W tej chwili ona jest gdzieś tam na górze. To wystarczy. 'Ramię szarpie wieży, aż grube metalowe ogniwa przecinają skórę. 'Kapie krew. 'Płyną czerwone strumyki-Wszystkie mięśnie osłabionego ciała podejmują wysiłek, do jakiego nie. był zdolny przez minione lata. !Ale dla niej jest w stanie zrobić wszystko. Musi... Jęki zamieniają się w rzężący kaszel, kiedy w końcu udaje mu się zerwać wieży. 'Nie ma czasu, aby z niedowierzaniem pochylić się nad pękniętym ogniwem. Ona jest taki blisko. Niemalże ją czuje. Potrzebuje jej. 'Kajdany przytrzymujące drugą rękę pękają z trzaskiem. Łapie obiema dłońmi za metal wbijający się w jego szyję, z trudem przypominając sobie dzień, kiedy gruby, długi żelazny trzpień został wbity w kamień na głębokość co najmniej metra. Siły go opuszczają, ale nic go nie powstrzyma, kiedy ona jest tak, blisko. W chmurze pyłu metal porusza się i wysuwa ze ściany. Zaskoczony, osuwa się na kamienną posadzkę.

Z jego ust wyrywa się jęk, kiedy łańcuch okręcony wokół uda wrzyna się w skórę. Szarpie wieży i w końcu udaje mu się uwolnić nogę. Teraz przykuty jest już tylko za kostkę drugiej nogi. W" myślach widzi siebie uwolnionego, więc bez zastanowienia wstaje i szarpie. Nic. Marszczy brwi ze zdumienia i próbuje jeszcze raz. Walczy, jęcząc desperacko. Nic Jej zapach słabnie... Nie ma czasu. Z żalem patrzy na uwięzioną nogę. Wyobraża sobie, jak, wreszcie wtuli się w nią i zapomni o bólu. Sięga do łydki drżącymi dłońmi. Pragnąc zapomnienia w jej ramionach, postanawia złamać kość. Jest tak. słaby, że musi próbować kilką razy. Szpony przecinają skórę i mięśnie, ale nerw biegnący wzdłuż kości jest napięty jak, fortepianowa struna. Nawet najlżejszy dotyk, sprawia, że niesamowity ból rozdziera mu nogę i wybucha w całym ciele; przez chwilę widzi tylko ciemność. Jest bardzo słaby. Traci zbyt wiele krwi. Niebawem ogień znów zacznie trawić jego ciało. Wampiry wracają co jakiś czas. Czy straci ją właśnie teraz, kiedy ją odnalazł? Nigdy, postanawia, zgrzytając zębami. Poddaje się bestii, która drzemie głęboko w nim, bestii, która wydrze sobie zębami drogę na

wolność, wypije wodę z rynsztoka i będzie grzebać w odpadkach, aby tylko utrzymać się przy życiu. Przypatruje się brutalnej amputacji taki jakby obserwował z daleką jakieś potworne wydarzenie. Zostawiając za sobą nogę, czołga się, pojękując z bólu, przez mroczne, wilgotne katakumby, aż w końcu dociera do korytarza. Ciągle rozglądając się za wrogiem, skrada się pomiędzy walającymi się wokoło na posadzce kośćmi. Nie ma pojęcia, jak, daleko musi pełzać, ale znajduje drogę... i siłę, idąc za jej zapachem. Żałuje, że będzie musiał zadać jej ból. 'Będzie tak bardzo z nim związana, że poczuje jego cierpienie i gniew jak.swoje własne. Njc na to nie można poradzić. On ucieka. Wykonuje swoje zadanie. Czy ona zdoła uratować go przed wspomnieniem chwil, kiedy jego skóra płonęła żywym ogniem? Wreszcie wydostaje się na powierzchnię; wyłania się w jakiejś ciemnej alei. Me jej zapach znika. Los przyprowadził ją do niego, kiedy jej najbardziej potrzebował, i niech "Bóg mu pomoże — a także temu miastu -jeżeli nie zdoła jej odnaleźć. Jego okrucieństwo jest legendarne. 'R0zpęta piekło, żeby ją odzyskać. Z trudem siada, opierając się o ścianę. Pazury żłobią ślady w ceglanej nawierzchni ulicy. Stara się uspokoić oddech, aby móc znów wyczuć jej zapach.

Potrzebuje jej. Musi w niej zatonąć. Tak długo czekał... Jej zapach zniknął. W jego oczach wzbierają łzy, drży na myśl o stracie. Gniewny ryk wstrząsa miastem. 5 „W każdym z nas mieszkają pożądania tego rodzaju; jakieś straszne i dzikie, i nielegalne, nieraz nawet w takich ludziach, którzy się wydają bardzo opanowani. To wychodzi na jaw w marzeniach sennych". Sokrates (469-399 p.n.e.) W: „Państwie" Platona. Przekład Władysław Witwicki. 6 1 Tydzień później... Na wyspie na Sekwanie, na tle czerniejącej fasady wiecznej katedry, mieszkańcy Paryża bawili się na festynie, Emmaline Troy spacerowała pomiędzy połykaczami ognia, kieszonkowcami i ulicznymi śpiewakami. Kryła się wśród czarno ubranych Gotów, którzy oblegali Notre Dame, jakby to był gotycki statek wzywający ich z powrotem do domu. Ale i tak zwracała na siebie uwagę. Mężczyźni, których mijała, powoli odwracali głowy, aby się jej przyjrzeć. Marszczyli brwi, wyczuwając coś, czego nie

byli pewni. Prawdopodobnie genetyczna pamięć z dawnych czasów dawała im znać, że jest to ich najdziksza fantazja lub najczarniejszy koszmar. Ale Emma nie była ani jednym, ani drugim. Była świeżo upieczoną absolwentką uniwersytetu Tulane, samotnie spędzającą czas w Paryżu, a do tego głodną. Zmęczona poszukiwaniami krwi zakończonymi fiaskiem, opadła na rustykalną ławkę ustawioną pod kasztanem i przywołała wzrokiem kelnerkę, która właśnie robiła espresso. Gdyby tylko krew dało się łatwo upuścić, pomyślała Emma. Gdyby płynęła, ciepła i słodka, ze zbiornika bez dna, jej żołądek nie kurczyłby się boleśnie na samo jej wspomnienie. Umierać z głodu w Paryżu. A do tego samotnie. Czy można być w gorszym położeniu? Pary trzymające się za ręce, które spacerowały po żwirowych alejkach, zdawały się kpić z jej samotności. Czy jej się zdawało, czy w tym mieście zakochani naprawdę patrzą na siebie z większym zachwytem? A już szczególnie na wiosnę. Gińcie, łajdaki. Westchnęła. To nie jej wina, że wszyscy są draniami skazanymi na śmierć.

Postanowiła przyjść na ten festyn, zachęcona przez folder dostarczony do jej pustego hotelowego pokoju, gdyż pomyślała, że w Mieście Świateł może znaleźć nowego dawcę. Jej poprzedni partner wyjechał - a właściwie uciekł - z Paryża na Ibizę. Starał się nawet wytłumaczyć, dlaczego porzuca pracę. Mamrotał coś o „powrocie króla" i jakimś „poważnym, imponującym gównie", które właśnie się kluje w „wesołym Paryżewie", cokolwiek by to znaczyło. 7 Jako wampir była członkiem Tradycji, organizacji skupiającej istoty, którym udało się przekonać ludzi, że żyją tylko w ich wyobraźni. Jednak mimo że Tradycja była tu silnie zakorzeniona, Emma nie była w stanie znaleźć dawcy. Wszyscy, których mogłaby poprosić, uciekali od niej w popłochu, ponieważ była wampirem. Umykali, nie czekając nawet na wyjaśnienia, że Emma nie jest pełnej krwi wampirem i że nigdy w życiu nie ugryzła żadnej żywej istoty. Jej surowe przybrane ciotki uwielbiały mówić, że Emma płacze różowymi łzami nawet wtedy, kiedy niechcący zetrze pyłek ze skrzydła ćmy.

Emma nie zrealizowała podczas tej podróży, na którą tak bardzo nalegała, żadnego z wyznaczonych zadań. Miała zamiar zdobyć informacje na temat swoich zmarłych rodziców - matki walkirii i nieznanego ojca wampira - ale poniosła klęskę. Klęskę, która przybierze monstrualne rozmiary, kiedy wreszcie będzie musiała zadzwonić do ciołek, żeby ją stąd zabrały, ponieważ nie jest w stanie zdobyć pożywienia. To żałosne. Westchnęła. Będą suszyć jej głowę przez następne siedemdziesiąt lat... Usłyszała trzask, i zanim zdołała pomyśleć o biednej kelnerce, której potrącą z pensji za poniesione straty, trzask powtórzył się, a za nim następny. Uniosła głowę i zobaczyła, że parasol umocowany do stolika po przeciwnej stronie ulicy strzela do góry niczym rakieta i wpada do Sekwany. Łódź z turystami zakołysała się i rozległy się francuskie przekleństwa. Słabo widoczny w świetle ulicznych latarni potężny mężczyzna wywracał kawiarniane stoliki, sztalugi artystów i stragany bukinistów sprzedających stuletnią pornografię. Turyści wrzeszczeli i uciekali przed istnym huraganem

zniszczenia. Emma poderwała się na nogi i zarzuciła plecak na ramię. Mężczyzna szedł wprost na nią, ciągnąc po ziemi długi czarny płaszcz. Jego wzrost i nienaturalnie płynne ruchy sprawiły, że zaczęła się zastanawiać, czy jest człowiekiem. Gęste i długie włosy niemal zakrywały mu twarz, a szczękę ocieniał kilkudniowy zarost. Wyciągnął w jej stronę drżącą dłoń. - Ty! - wrzasnął. Dziewczyna rozejrzała się wokoło, szukając pechowego adresata tych słów. Ale to ją miał na myśli. Niech to, ten szaleniec zwracał się właśnie do niej. Przywołał ją gestem do siebie, jakby był pewny, że do niego przyjdzie. - Eeee... no... ja pana nie znam - pisnęła, próbują się wycofać, ale jej nogi natrafiły na ławkę. Zbliżał się do niej, nie zwracając uwagi na stoliki, które ich dzieliły. Rozrzucał je na boki jak zabawki i szedł prosto na nią. W jego bladoniebieskich oczach płonęła szaleńcza furia. Czuła jego gniew tym bardziej, im bliżej podchodził. Zaniepokoiła się. Przecież jej gatunek uważany był za nocnych drapieżników... a nigdy za zwierzynę. Poza tym w głębi serca była tchórzem. - Chodź - wyrzucił z siebie z trudem i ponownie skinął dłonią. Potrząsnęła głową, patrząc na niego szeroko otwartymi

oczyma, i nagle przeskoczyła nad ławką, obracając się w powietrzu. Wylądowała plecami do mężczyzny i ruszyła biegiem 8 w dół alejki. Była słaba, gdyż piła krew ponad dwa dni temu, ale strach dodawał jej sił, kiedy wpadła na Most Arcybiskupi i uciekła z wyspy. Kiedy minęła trzy... nie, cztery domy, zaryzykowała rzut oka przez ramię. Nie widziała napastnika. Czy udało jej się umknąć? Dobiegająca nagle z torebki muzyka sprawiła, że krzyknęła głośno. Kto, do cholery, zaprogramował właśnie tę melodyjkę jako dzwonek w jej komórce? Zmrużyła oczy. Ciotka Regina. Najbardziej niedojrzała spośród wszystkich nieśmiertelnych tego świata, która wygląda jak syrena i zachowuje się jak nastolatka. Wyciągnęła aparat. O wilku mowa. Promienna Regina. - Jestem trochę zajęta - warknęła Emma, oglądając się przez ramię. - Porzuć swoje bagaże. Nie ma czasu na pakowanie. Annika chce, żebyś natychmiast jechała na lotnisko. Jesteś w niebezpieczeństwie. -Co? Kliknięcie. To nie było ostrzeżenie. To było polecenie.

Zapyta, o co tu chodzi, kiedy już będzie w samolocie. Zupełnie jakby potrzebowała pretekstu, żeby wracać do domu. Na samo wspomnienie o niebezpieczeństwie pędziła do swoich ciotek walkirii, które obronią ją przed każdym, kto odważy się ją zaatakować. Kiedy próbowała przypomnieć sobie drogę na lotnisko, na którym wylądowała jakiś czas Innu, zaczął padać deszcz, lekki i ciepły na początku - kwietniowi zakochani ze śmiechem przed nim umykali - który jednak szybko zmienił się w lodowatą ulewę. Weszła w zatłoczoną aleję; w tłumie czuła się bezpieczniej. Umykała przed samochodami wściekle wymachującymi wycieraczkami i dającymi sygnały klaksonami. Nigdzie nie widziała swojego prześladowcy. Mając jedynie plecak na ramieniu, poruszała się szybko. Przeszła kilka kilometrów i w końcu doszła do dużego parku, za którym rozciągały się pasy startowe. Widziała już smugi rozgrzanego powietrza ponad pracującymi silnikami maszyny przygotowywanej do startu i cienie za zamkniętymi oknami terminala. Już prawie dotarła do celu. Emma przekonała samą siebie, że zgubiła prześladowcę, ponieważ była szybka. Przyszło jej to z łatwością, gdyż była

mistrzynią w udawaniu, że wszystko jest w porządku. Mogła udawać, że to ona sama wybrała te nocne zajęcia i że nie chce jej się pić... Usłyszała ryk wściekłości. Szeroko otworzyła oczy, ale nie odwróciła się, tylko ruszyła biegiem przez pole. Poczuła, jak szpony zaciskają się na jej kostce, a potem została powalona na błotnistą ziemię i przewrócona na plecy. Dłoń prześladowcy zakryła jej usta, chociaż nauczono ją, żeby nie krzyczeć. - Nigdy nie uciekaj przed takimi jak ja. - Napastnik nie mówił jak człowiek. - Nie uda ci się uciec. A my to lubimy. - Jego głos był głęboki jak głos bestii, jednakże akcent przypominał jej... Szkocję? 9 Patrzyła na niego poprzez padający deszcz. On także się jej przyglądał, a jego oczy raz były złote, a raz migotały czystym błękitem. Nie, to nie był człowiek. Z bliska widziała, że ma męskie, regularne rysy. Mocno zarysowany podbródek i szczęka podkreślały subtelnie rzeźbione policzki. Był tak piękny, że przez chwilę pomyślała, że musi być upadłym aniołem. Właściwie dlaczego miałaby wykluczyć taką ewentualność? Dłoń, która spoczywała na jej ustach, złapała ją za podbródek. Zmrużył oczy, wbijając wzrok w jej usta... i ledwie dostrzegalne kły.

- Nie - jęknął. - Nie, to niemożliwe... - Szarpnął ją za głowę, przyjrzał się uważnie jej szyi, powąchał skórę i wrzasnął z wściekłości: - A niech cię diabli! Kiedy jego oczy zrobiły się nagle lodowato niebieskie, krzyknęła, z trudem chwytając powietrze. - Czy umiesz się przenosić? - zazgrzytał, jakby mówienie sprawiało mu trudności. - Odpowiedz mi! Potrząsnęła głową. Kiedy wampiry mówiły o przenoszeniu się, miały na myśli teleportację, znikanie i ponowne pojawianie się powietrzu. A więc on wie, że jestem wampirem? - Umiesz? - N-nie. - Nigdy nie była na tyle silna ani wyszkolona, aby to zrobić. - Proszę. Zmrużyła oczy przed zacinającym deszczem. - Złapałeś niewłaściwą osobę. - Sądzę, że cię znam. Upewnię się, skoro nalegasz. - Uniósł rękę... żeby ją dotknąć? Uderzyć? Odepchnęła go, sycząc wściekle. Schwycił silną dłonią za jej kark, drugą za nadgarstki, i schylił się ku szyi. Całe jej ciało napięło się, kiedy poczuła na skórze jego język. Usta napastnika były gorące ni porównaniu z chłodnym, wilgotnym powietrzem. Drżała tak mocno, aż

rozbolały ją mięśnie. Jęknął, całując ją, u jego dłoń mocno trzymała jej ręce. Czuła, jak krople deszczu spływają pod sukienką po jej udach, mrożąc skórę. - Nie rób tego! Błagam... - Ostatnie słowo przeszło w żałosny jęk, który najwyraźniej spowodował jego przebudzenie się z transu. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy, marszcząc brwi, ale nie uwolnił rąk. Przesunął szponem w dół jej bluzki, rozcinając tkaninę i cienki stanik, a potem powoli pogładził jej piersi wierzchem dłoni. Szarpnęła się, ale był zbyt silny, aby mogła się uwolnić. Patrzył pożądliwie, jak zimny deszcz smaga jej nagie piersi. Drżała gwałtownie. Jego ból był tak silny, że przyprawiał go o mdłości. Mógł ją teraz wziąć albo rozerwać to bezbronne ciało i zabić... Zamiast tego rozerwał swoją koszulę, a potem oplótł potężnymi ramionami jej plecy i przyciągnął ją do piersi. Jęknął, kiedy ich nagie ciała się zetknęły, a dziewczyna poczuła, jak przelatuje przez nią prąd. Niebo przecięła błyskawica. 10 Wyszeptał jakieś obce, niezrozumiałe dla niej słowa prosto do jej ucha. Wiedziała, że to były... czułe słowa i przez

chwilę zdawało jej się, że postradała zmysły. Trzymał ją w ramionach, klęcząc, i wodził gorącymi ustami po jej mokrych od deszczu szyi, twarzy, oczach i czole. A ona leżała, bezwładna i oszołomiona, patrząc w niebo przecinane błyskawicami. Ujął jej głowę w dłonie i spojrzał w twarz. Wyglądał na rozdartego, przeżywającego silne emocje... Nikt nigdy nie patrzył na nią tak intensywnie. Poczuła zamęt w głowie. Czy ją zaatakuje, czy puści? Pozwól mi odejść, pomyślała. Łza spłynęła po jej twarzy, ciepła kropla pośród lodowatych strużek deszczu. Spojrzenie zniknęło. - Krew zamiast łez?! - wrzasnął, poruszony jej różowymi łzami. Odwrócił głowę, jakby nie był w stanie na nią patrzeć, i po omacku okrył jej ciało podartą bluzką. - Zabierz mnie do swojego domu, wampirze. - Ja... Ja nie jestem stąd - powiedziała drżącym głosem, ciągle oszołomiona tym, co się stało, i faktem, że on wie, kim ona jest. - A więc zabierz mnie tarn, gdzie się zatrzymałaś - rozkazał, patrząc na nią z góry. - Nie. - Była zdumiona, że to powiedziała. On także wyglądał na zaskoczonego. - Ponieważ nie chcesz, żebym przestał? Dobrze. Wezmę cię tu i teraz, na tej trawie. - Uniósł ją z łatwością i rzucił na ziemię.

Musiał zobaczyć wyraz rezygnacji na jej twarzy, gdyż podniósł ją, postawił na ziemi i popchnął, żeby zaczęła iść. - Kto z tobą mieszka? Mój mąż, chciała odwarknąć. Osiłek, który zaraz skopie ci tyłek. Ale nie umiała kłamać, a poza tym nie miała odwagi, żeby go prowokować. - Jestem sama. - Twój mężczyzna pozwala ci samotnie podróżować? - zapytał, przekrzykując szum deszczu. Jego głos znów przypominał ludzką mowę. Kiedy nie odpowiedziała, dodał z uśmieszkiem: - Masz naprawdę niefrasobliwego samca. Jego strata. Potknęła się o kępę trawy, więc podtrzymał ją delikatnie, co najwyraźniej sprawiło, że znów się rozzłościł. Nie zamierzał jej pomagać. Ale chwilę później, kiedy mijał ich samochód, gniewnie trąbiąc, pociągnął ją do tyłu, zamachnął się i jego szpony przecięły karoserię niczym aluminiowe sreber-ko. Samochodem zarzuciło. Kiedy auto wreszcie się zatrzymało, blok silnika spadł na ziemię z głuchym łupnięciem. Kierowca otworzył drzwi, wysiadł i rzucił się do ucieczki.

Obserwowała tę scenę z otwartymi ze zdziwienia ustami - jej prześladowca zachował się tak, jakby... nigdy nie widział samochodu. Podszedł i nachylił się nad nią. - Mam nadzieję, że znowu spróbujesz przede mną uciec - powiedział niskim, zimnym głosem. Złapał ją za rękę. 11 - Jak daleko jeszcze? Pokazała drżącą dłonią hotel Crillon na Placu Zgody. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym nienawiści. - Zawsze mieliście pieniądze - powiedział cierpko. -Nic się nie zmieniło. - Wiedział, że jest wampirem. Czy miał pojęcie, kim są jej ciotki? Na pewno - w przeciwnym razie skąd Regina wiedziałaby, że musi ją przed nim ostrzec? I skąd on wiedziałby, że jej rodzina jest tak dobrze sytuowana? Po dziesięciu minutach marszu, coraz to inną aleją, przeszli obok hotelowego portiera i weszli do hallu, czując na sobie zaciekawione spojrzenia. Na szczęście światła były przygaszone. Emma naciągnęła mokrą kurtkę na podartą bluzkę i opuściła głowę, zadowolona, że zaplotła włosy w warkocze tuż nad uszami. W otoczeniu obcych ludzi zwolnił nieco uścisk na jej ramieniu. Musiał zdawać sobie sprawę, że nie powinni skupiać

ich uwagi. Me krzycz, nie pozwól, aby ludzie się tobą zainteresowali. W końcu oni zawsze okazują się bardziej niebezpieczni niż tysiące istot należących do Tradycji. Kiedy mężczyzna otoczył ją ramieniem, jakby byli parą, uniosła ostrożnie głowę i zerknęła na niego spod szopy mokrych włosów. Chociaż szedł dumnie, tak jakby całe to miejsce należało do niego, rozglądał się wokoło, jak gdyby to wszystko jednocześnie było dla niego obce. Dzwonek telefonu sprawił, że zesztywniał. Ruchome drzwi także go zdenerwowały. Chociaż doskonale to ukrywał, zauważyła, że nie ma pojęcia, do czego służy winda. Zawahał się w progu. W środku windy jego potężna sylwetka i promieniująca z niej energia sprawiły, że przestrzeń nagle się skurczyła. Krótki spacer od windy do drzwi pokoju był najdłuższym w całym jej życiu. Wymyślała i odrzucała kolejne plany ucieczki. Przed drzwiami zyskała trochę czasu, szukając karty na samym dnie głębokiej torebki. - Klucz - warknął. Podała mu z głębokim westchnieniem kartę. Patrząc na jego twarz, pomyślała, że znów zażąda klucza, ale on tylko spojrzał na drzwi i oddał jej kawałek plastiku. - Ty to otwórz.

Drżącą dłonią wsunęła kartę do szczeliny. Mechanizm zabuczał, a kliknięcie zamka zabrzmiało w jej uszach jak podzwonne. Kiedy weszli do pokoju, sprawdził każdy jego skrawek, jakby chciał się upewnić, że naprawdę mieszka tutaj sama. Zajrzał pod łóżko nakryte brokatową narzutą, a potem rozsunął na boki ciężkie jedwabne draperie, odsłaniając jeden z najpiękniejszych widoków na Paryż. Poruszał się jak drapieżne zwierzę, każdy ruch był pełen agresji; zauważyła, że oszczędza jedną nogę. Kiedy ruszył powoli, kulejąc, w jej stronę, otworzyła szerzej oczy i oparła się o ścianę. Przyglądał się jej, studiował, oceniał... aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na jej ustach. - Czekałem na ciebie tak długo. 12 Wciąż zachowywał się tak, jakby ją znał. A przecież ona nigdy nie zapomniałaby takiego mężczyzny. - Potrzebuję cię. Nieważne, kim jesteś. I nie zamierzam dłużej czekać. Na te słowa jej ciało nieoczekiwanie rozluźniło się. Wyciągnęła ręce, jakby chciała go przyciągnąć do siebie, a jej kły

schowały się w oczekiwaniu na pocałunek. Jej system obronny najwyraźniej pozostawał w stanie uśpienia. Była przerażona. Ale jej ciało wcale się nie bało. Oparł dłonie o ścianę po obu stronach jej twarzy. Bez pośpiechu pochylił się i przywarł ustami do jej warg. Jęknął, a po chwili przycisnął mocniej, pieszcząc jej wargi językiem. Zamarła, nie wiedząc, co robić. - Pocałuj mnie, wiedźmo - szepnął, nie odrywając ust. - A ja postanowię, czy mam ci darować życie. Z okrzykiem przywarła do jego warg. Mężczyzna znieruchomiał, jakby chciał, aby całkowicie przejęła inicjatywę, więc dziewczyna cofnęła lekko głowę i delikatnie musnęła ustami jego wargi. - Pocałuj mnie tak, jakby to miało uratować ci życie. Zrobiła tak, jak chciał. Nie dlatego, że tak bardzo pragnęła żyć, ale dlatego, że wiedziała, jak bardzo jej śmierć może być długa i bolesna. Nie chciała odczuwać bólu. Nigdy. Kiedy ich języki się zetknęły, tak jak przed chwilą, mężczyzna jęknął i przejął inicjatywę. Odchylił jej głowę do tyłu, jakby zamierzał ugryźć ją w szyję. Jego język desperacko pragnął kontaktu, a ona była zaskoczona, gdyż to wcale nie było... niemiłe. Ile razy marzyła o pierwszym pocałunku, chociaż wiedziała, że nigdy go nie doświadczy. A teraz jej

marzenia się spełniały. Nawet nie znała jego imienia. Kiedy znów zaczęła drżeć, przestał ją całować i odsunął się od niej. - Zmarzłaś. Była lodowata. Już dawno nie piła krwi i dlatego tak marzła. A leżenie na mokrej ziemi wcale jej nie pomogło. Ale obawiała się, że to nie chłód jest przyczyną drżenia. - T-tak. - Popatrzył na nią z niesmakiem. - I jesteś brudna. Cała w błocie. - Ale ty... - Zamarła, widząc jego gniewne spojrzenie. Znalazł łazienkę, wepchnął ją do środka i z zaciekawieniem popatrzył na armaturę. - Umyj się. - Może w-wyjdziesz? - Chyba żartujesz. - Oparł się o ścianę i skrzyżował muskularne ramiona na piersi, jakby oczekiwał na przedstawienie. - A teraz rozbierz się, chcę zobaczyć, co mi się trafiło. 13 Co mu się trafiło? Była zbyt przerażona, żeby protestować, ale w tym momencie mężczyzna poderwał głowę, jakby coś usłyszał, a potem wypadł z łazienki. Zatrzasnęła drzwi i przekręciła zamek - kolejny pusty gest - a potem odkręciła kran. Usiadła na podłodze, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób ma uciec przed tym szaleńcem.

Hotel Crillon szczycił się ścianami o grubości trzydziestu centymetrów - i rzeczywiście, w pokoju obok mieszkali muzycy jakiegoś rockowego zespołu i ani razu Ich nie słyszała. Oczywiście nie zamierzała nikogo wołać nigdy nie wzywaj na pomoc człowieka - ale zastanawiała się, czy może zdoła w jakiś sposób sforsować ścianę łazienki. Dźwiękoszczelne ściany, dziesiąte piętro. Luksusowy pokój, schronienie przed słońcem i ciekawskimi ludźmi, zamienił się w pozłacaną klatkę. Została złapana przez tajemniczą istotę i tylko Freja wie, kto to może być. Jak miała stąd uciec, kiedy znikąd nie mogła spodziewać się pomocy? ••• Lachlain usłyszał ciche skrzypienie kółek, i poczuł mięso, wyskoczył więc z pokoju. Pchający wózek stary człowiek krzyknął ze strachu na widok mężczyzny, a potem patrzył z otwartymi ustami, jak Lachlain porywa z wózka dwa przykryte talerze. Lachlain zamknął kopniakiem drzwi za sobą. Złapał leżące na talerzach steki i pożarł je. A potem walnął pięścią w ścianę, kiedy jego umysł przecięła błyskawica przypomnienia.

Poruszając krwawiącymi palcami, usiadł na skraju obcego łóżka, w obcym miejscu i dziwnym czasie. Był zmęczony i noga naprawdę go bolała po szaleńczej gonitwie za wampirem. Podciągnął skradzione spodnie i obejrzał regenerującą się kończynę. Ciało było zapadnięte i wyniszczone. Z trudem odepchnął od siebie myśl o tej stracie. Ale jakie inne wspomnienia mu pozostały? Tylko te o płonącym ciele i śmierci, która powtarzała się od stu pięćdziesięciu lat, o ile zdołał się zorientować... Zadrżał i oblał się zimnym potem. Opuścił głowę między kolana, ale udało mu się powstrzymać wymioty, gdyż bardzo potrzebował pożywienia. Zamiast tego wbił pazury w stojącą przy łóżku nocną szafkę, aby nie zniszczyć wszystkiego w zasięgu wzroku. Przez ostatni tydzień, odkąd uciekł z niewoli, radził sobie doskonale, koncentrując się na poszukiwaniu dziewczyny i regenerowaniu nogi; wydawało się, że powoli się aklimatyzuje. Ale potem coś sprawiło, że wpadł w gniew. Niszczył wszystko, czego nie rozpoznawał i nie rozumiał. Dzisiejszej nocy był słaby, nie myślał jasno i jego noga ciągle się odbudowywała, kiedy więc w końcu znów złapał jej

zapach, z trudem utrzymywał się na nogach. 14 Ale zamiast swojej towarzyszki, której się spodziewał, znalazł wampira. Małą, delikatną i słabą samicę. Od setek lat nie słyszał o żywej samicy wampira. Samce musiały dobrze ją chronić przez te wszystkie lata. Wbrew temu, co mówiła Tradycja, najwyraźniej Horda nie zabiła wszystkich kobiet. Jego instynkt, Boże dopomóż, ciągle mu podpowiadał, że ta blada, eteryczna istota należy do niego. I że powinien ją dotknąć, uznać za swoją. Czekał tak długo... Ukrył twarz w dłoniach, próbując się opanować, zamknąć bestię z powrotem do klatki. Czy los postanowił zadrwić z niego kolejny raz? Szukał jej przeszło tysiąc lat. I odnalazł w ciele, którym pogardzał, którego nienawidził tak mocno, że nie potrafił się opanować. Wampir. Brzydził się jej sposobem życia. Pogardzał jej słabością. Jej blade ciało było zbyt małe, zbyt chude. Wyglądała tak, jakby miała się złamać, kiedy tylko się do niej zbliży. A więc od tysiąca lat czekał na tego bezbronnego pasożyta. Usłyszał skrzypienie kółek, które mijały jego pokój znacznie szybciej niż poprzednio, ale po raz pierwszy od długiego

czasu nie był głodny. Dzisiejszy posiłek pozwolił mu zapomnieć o fizycznych dolegliwościach. Ale jego umysł... Spędził z tą kobietą ostatnią godzinę. I w tym czasie zaledwie dwukrotnie musiał walczyć z bestią czającą się w jego ciele, co było dużym osiągnięciem, zważywszy, że całe jego życie było ciągłą ciemnością, przerywaną tylko okresami ślepego gniewu. Wszyscy mu mówili, że jego żałość może ukoić samica wilkołaka - kiedy naprawdę będzie do niego należała, porzuci swoje krwawe zajęcie. Ale to nie mogła być ona. Musiał się pomylić. Zanim przykuli go do skały i wystawili na pastwę ognia, było mu żal tylko jednej rzeczy - że nigdy jej nie spotkał. Być może to jego słaby umysł płatał mu teraz figle. Oczywiście, że lak. Zawsze wyobrażał sobie swoją towarzyszkę jako dorodną rudowłosą dziewczynę, która będzie w stanie zaspokoić jego żądze, która zewrze się z nim w miłosnym uścisku... a nie jako bojaźliwą, chudą wampirzycę. To ten jego chory umysł. Oczywiście. Pokuśtykał do drzwi łazienki - okazało się, że są zamknięte. Potrząsnął głową, z łatwością wyrwał zamek i wszedł do tak