tamkasio

  • Dokumenty405
  • Odsłony228 263
  • Obserwuję193
  • Rozmiar dokumentów539.3 MB
  • Ilość pobrań113 366

Singh Nalini - Łowca Gildii 02 - Pocałunek archanioła

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Łowca Gildii 02 - Pocałunek archanioła.pdf

tamkasio EBooki Nalini Singh
Użytkownik tamkasio wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 408 stron)

Nalini Singh POCAŁUNEK ARCHANIOŁA Łowca Gildii 2 Przełożyła Krystyna Chodorska Dwójkambezsternika

Podziękowania Praca nad tą książką była dla mnie prawdziwą przyjemnością m.in. dzięki entuzjastycznym komentarzom czytelników Krwi Aniołów. Dziękuję wam za zainteresowanie tym nowym cyklem, za wasze e-maile, listy, i przede wszystkim za uśmiech, który wnieśliście w moje życie. Specjalne podziękowania dla Tiazzy za pomoc przy marokańskim arabskim, dla Heleny i Pameli za pomoc przy francuskim, dla Travisa za - nomen omen - wnikliwe wskazówki na temat różnych rodzajów broni. Wszyscy czworo doskonale wiedzą co robią. Wszelkie pomyłki mogły powstać tylko z mojej winy. Ogromne podziękowania dla moich rodziców za ich niesamowite wsparcie, którego udzielili mi w czasie, gdy pracowałam jak szalona, próbując dotrzymać terminu, i dla mojej siostry za jej wariactwa, które pomagają mi zachować normalność. Dziękuję też moim przyjaciołom z RWNZ i sieci. Najserdeczniejsze podziękowania dla Hariego Aja za jego pomoc. Chciałabym także podziękować wszystkim pracownikom Konight Agency Berkley Sensation, a zwłaszcza mojej agentce Nephele Tempst i redaktorce Cindy Hwang za wszystko to, co dzięki wam osiągnęłam. Nie wolno wam odchodzić na emeryturę. Nigdy.

Początek Kap. Kap. Kap. Chodź tu, mały łowco. Spróbuj. Krew w powietrzu, na ścianach, pod stopami. - Ari? Ari ucięła sobie drzemkę. Słysząc ten upiorny chichot, miała ochotę natychmiast stąd wybiec. Uciekać. UCIEKAĆ! - Mmm, ale chyba jednak wolę Belle. - Potwór uniósł palec umazany na czerwono i przycisnął jej do ust. Krew spłynęła jej na język. Krew jej siostry. Dopiero wtedy krzyknęła. 1 Elena chwyciła się poręczy balkonu i spojrzała na głęboką rozpadlinę, która otwierała się u jej stóp. Skały wyglądały niczym ostre zęby, gotowe gryźć, rozdzierać i szarpać. Zacisnęła dłonie, kiedy lodowaty podmuch wiatru uderzył z nową siłą jakby chciał ją zepchnąć wprost w rozwarte szczęki przepaści. - Rok temu nawet nie wiedziałam o istnieniu Azylu - mruknęła. - A dzisiaj sama tu mieszkam. Miasto ze szkła i marmuru ciągnęło się daleko we wszystkich kierunkach, odcinając się ostro od skąpanego w jaskrawym świetle słońca krajobrazu. Ciemnozielone liście drzew tworzyły kępki zieleni po obu stronach rozpadliny, która przecinała miasto ostrą kreską a

ośnieżone szczyty znaczyły linię horyzontu. Nie było tu żadnych dróg, żadnych wieżowców, nic nie zakłócało wspaniałego widoku. A jednak mimo tego piękna było w tym miejscu coś niepokojącego, tak jakby mrok czaił się tuż pod złoconą powierzchnią. Elena wzięła głęboki oddech, czując w płucach ostrą świeżość górskiego wiatru, i spojrzała w górę... w stronę aniołów. Nigdy jeszcze nie widziała ich tak wielu. Ich skrzydła wypełniały niebo nad miastem, które zdawało się wyrastać z granitowej skały. Rozanieleni - ludzie dotknięci przypadłością polegającą na tym, iż wpadali w trans na sam widok anielskich skrzydeł - prawdopodobnie płakaliby ze szczęścia, gdyby znaleźli się w takim miejscu. Jednak Elena widziała już kiedyś archanioła, który śmiał się, wydzierając oczy wampirowi, potem udawał, że je zjada, aż w końcu rozdeptał je na miazgę. Z drżeniem pomyślała, że to miejsce wcale nie przypomina nieba. Za jej plecami rozległ się szelest skrzydeł, a potem silne dłonie zacisnęły się na jej biodrach. - Jesteś zmęczona. Wejdź do środka. Nawet nie drgnęła, choć dotyk mężczyzny - silny, niebezpieczny i prawdziwie męski - sprawił, że omal nie zadrżała z rozkoszy. - Wydaje ci się, że możesz mi teraz rozkazywać? Archanioł Nowego Jorku był tak niebezpieczną istotą że bała się go nawet teraz, gdy uniósł jej włosy nad karkiem i musnął ustami skórę. - Oczywiście. Jesteś moja.

Ani śladu żartobliwości, jedynie czysta zaborczość. - Chyba jeszcze nie do końca zrozumiałeś, na czym polega ta cała miłość. Rok temu archanioł napoił ją ambrozją zmieniając w istotę nieśmiertelną i dał jej skrzydła - prawdziwe skrzydła! -a wszystko to za sprawą miłości do niej, zwykłej łowczyni, istoty śmiertelnej... która nie była już śmiertelna. - Możliwe. Mimo to czas, żebyś wróciła do łóżka. A potem znalazła się w jego ramionach, choć nie pamiętała, by puściła poręcz balkonu - ale musiała to zrobić, ponieważ czuła, jak krew napływa do jej dłoni. Rafael przeniósł ją przez przesuwane drzwi do wspaniałego szklanego pokoju na samej górze jego twierdzy z marmuru i kwarcu, tak majestatycznej i niewzruszonej, jak otaczające ją góry. Elena poczuła przypływ wściekłości. - Przestań zaglądać w moje myśli! „Dlaczego?" - Już tyle razy ci mówiłam, że nie jestem twoją marionetką! - Zacisnęła zęby, gdy archanioł kładł ją na miękkiej pościeli, i zaraz usiadła na łóżku. - W każdym prawdziwym związku kochanka - dobry Boże, sama nie mogła uwierzyć, że dała się uwieść archaniołowi! - powinna być twoją partnerką nie zabawką którą można do woli manipulować.

Kobaltowe spojrzenie, które potrafiło zmieniać ludzi w niewolników, włosy czarne niczym noc, okalające idealnie piękną twarz... i wyraźne okrucieństwo. - Pamiętaj, że obudziłaś się zaledwie trzy dni temu po roku spędzonym w śpiączce - przypomniał mężczyzna. - A ja żyję już od ponad tysiąca lat. Nie jesteśmy sobie bardziej równi niż wtedy, gdy jeszcze byłaś śmiertelna. Elena poczuła wściekłość. Miała ochotę postrzelić archanioła, tak jak już to kiedyś zrobiła. Jeszcze teraz miała przed oczami widok szkarłatnej fontanny krwi, zniszczone skrzydło, szeroko otwarte oczy Rafaela... Nie, nie mogłaby tego powtórzyć, ale wciąż miała ochotę go skrzywdzić. - A zatem kim ja jestem? - Jesteś moja. Nieokiełznana zaborczość w głosie mężczyzny i mroczna namiętność na jego twarzy sprawiły, że po jej kręgosłupie przebiegły dreszcze. Związała się z archaniołem, który uważał, że obowiązujące reguły nagle uległy fundamentalnej zmianie. - To prawda. Moje serce należy do ciebie. W jego oczach dojrzała błysk satysfakcji. - Ale nic poza tym. - Spojrzała mu prosto w twarz. - Może i jestem młodym aniołem, ale także łowcą. I jestem tak dobra, że zdecydowałeś się mnie zatrudnić. Namiętność ustąpiła miejsca irytacji. - Jesteś aniołem. - I mam magiczne anielskie pieniądze?

- Pieniądze nie mają znaczenia. - Może dla ciebie - jesteś bogatszy od samego króla Midasa. Ale ja nie zamierzam być twoją utrzymanką. - Utrzymanką? - Dostrzegła cień rozbawienia. - Sara powiedziała, że mogę wrócić do pracy, kiedy tylko zechcę. - Twoja lojalność wobec aniołów winna przeważać nad lojalnością wobec Gildii Łowców. - Pomyślmy. Michaela czy Sara - mruknęła Elena. - Królowa zołza czy moja najlepsza przyjaciółka, czyją stronę wolę trzymać? - Teraz to i tak bez znaczenia, prawda? - Rafael uniósł brew. Elena domyśliła się, że coś przed nią ukrywa. - Dlaczego? - Nie możesz zrealizować swojego planu, dopóki nie nauczysz się latać. Nie mogła temu zaprzeczyć. Spiorunowała archanioła wzrokiem i opadła na poduszki. Jej skrzydła rozpostarte na posłaniu miały kolor nocnego nieba, przechodzący w indygo i ciemny błękit, który stopniowo stawał się coraz jaśniejszy, a końce piór lśniły białym złotem. Próbowała się dąsać, ale trwało to nie więcej niż dwie sekundy. Nie potrafiła się obrażać. Nawet Jeffrey Deveraux, który pogardzał swą „wyrodną" córką nie mógłby jej tego zarzucić. - A zatem naucz mnie. Jestem gotowa. Tęsknota za lataniem była tak silna, że aż ściskała ją w gardle. Wyraz twarz Rafaela nie zmienił się ani odrobinę.

- Bez pomocy nie zdołasz teraz nawet wyjść na balkon. Jesteś słabsza niż młode pisklęta. Elena widywała czasem na niebie mniejsze skrzydła i drobniejsze ciałka. Było ich niewiele, ale rzucały się w oczy. - Wasz Azyl - zastanowiła się głośno - to specjalne miejsce do wychowywania młodych? - Azyl zapewnia nam wszystko, czego potrzebujemy - odparł Rafael. Wskazał na drzwi spojrzeniem barwy najczystszego grzechu - Idzie Dymitr. Elena westchnęła bezgłośnie, czując, jak kuszący zapach wampira spowija ją niczym kosztowne futro. Niestety, po przemianie w anioła nie zyskała odporności na sztuczki wampirów. Ale jednocześnie nie straciła swych dawnych umiejętności. - Jedno musisz przyznać - wciąż potrafię wyczuwać wampiry. I właśnie to czyniło ją urodzonym łowcą. - To prawda. Może kiedyś będziemy mieli z ciebie prawdziwy pożytek. Elena nie była pewna, czy Rafael miał świadomość, jak arogancko zabrzmiały jego słowa. Przypuszczała, że nie. Od setek lat pozostawał niezwyciężony, arogancja prawdopodobnie była już częścią jego natury. Jednak można było go skrzywdzić. Rok temu, gdy Anioł Krwi próbował zniszczyć miasto, i wokół rozpętało się piekło, Rafael wolał raczej umrzeć wraz z Eleną niż pozostawić ją śmiertelnie ranną w zrujnowanym budynku, wysoko nad Manhattanem.

Jej wspomnienia były chaotyczne i niejasne, jednak pamiętała widok postrzępionych skrzydeł, zakrwawioną twarz, ręce trzymające ją w uścisku, gdy oboje spadali w mrok, prosto na twardy bruk ulicy. Poczuła, że serce ściska jej się boleśnie. - Powiedz mi coś, Rafaelu. Archanioł kierował się już w stronę drzwi. - Co chcesz wiedzieć, łowco? - Jak mam o tobie mówić? Mój mąż? Partner? Chłopak? Zatrzymał się z dłonią na klamce i zmierzył ją nieodgadnionym spojrzeniem. - Możesz nazywać mnie swoim panem. Elena wpatrywała się w zamknięte drzwi, zastanawiając się, czy archanioł znów próbuje z nią pogrywać. Nie znała go dostatecznie dobrze, by prawidłowo odczytywać wszystkie jego nastroje. To nadciągająca śmierć popchnęła ich ku sobie, ich związek, który zrodził się w bólu i strachu, w innej sytuacji prawdopodobnie formowałby się latami. Rafael wspominał jej o legendzie, według której tylko prawdziwa miłość mogła spowodować, że ciało archanioła zaczynało produkować ambrozję - substancję pozwalającą zmienić człowieka w anioła. A może jej metamorfoza nie miała nic wspólnego z uczuciami i była jedynie efektem rzadkiej biologicznej symbiozy? W końcu wampiry też były stworzone przez aniołów. I biologiczna zgodność odgrywała w tym procesie ważną rolę.

- Cholera. - Potarła serce nasadą dłoni, próbując pozbyć się nagłego bólu. Intrygujesz mnie. Właśnie to powiedział jej Rafael na samym początku. A zatem być może był w tym wszystkim jakiś element fascynacji. - Bądź sama ze sobą szczera - szepnęła, muskając palcem jedno ze swych wspaniałych skrzydeł. - To ty uległaś fascynacji. Ale bynajmniej nie oznaczało to, że pozwoli się uwięzić. - Mój pan, akurat - mruknęła i zapatrzyła się na rozpościerające się za oknem niebo. Poczuła, że jej postanowienie staje się twarde jak stal - miała już dość czekania. Jej mięśnie nie osłabły w śpiączce, jednak przeszły całkowitą przemianę. Nie potrzebowała rehabilitacji, ale musiała szybko zacząć ćwiczyć. Zwłaszcza skrzydła. - Teraz albo nigdy. - Wstała, wzięła głęboki oddech... i rozprostowała skrzydła. - Chryste, jak to boli! - Zacisnęła zęby, czując, że łzy ciekną jej z oczu, ale nadal rozciągała swoje nowe, wcześniej nieznane mięśnie. Złożyła skrzydła, po czym znowu je rozprostowała. Zanim zdążyła zrobić to trzy razy, łzy popłynęły aż do jej ust, a skórę pokryła warstewka potu, lśniąca w świetle słońca wpadającego do pokoju przez szybę. I wtedy Rafael wrócił. Elena spodziewała się wybuchu, ale on tylko usiadł obok łóżka, nie spuszczając z niej wzroku. Patrzyła

uważnie, jak zakłada nogę na nogę i zaczyna postukiwać o but ciężką białą kopertą ze złoconym brzegiem. Wytrzymała jego spojrzenie i rozciągnęła mięśnie jeszcze dwukrotnie. Jej kręgosłup był jak z galarety, a mięśnie brzucha napięte aż do bólu. - Co jest... - przerwała na oddech - w tej kopercie? Skrzydła Eleny złożyły się z trzaskiem i poczuła, że siedzi oparta o wezgłowie łóżka. Dopiero wtedy zrozumiała, że to sprawka Rafaela. Dotknęło ją to do żywego. Patrzyła, jak archanioł wstaje i rzuca jej ręcznik, a potem znów siada na krześle. Nie miała zamiaru na to pozwalać. Jednak mimo wzbierającej złości wytarła twarz i nie powiedziała ani słowa. Rafael miał rację - jako młody anioł nie była mu równa, a do tego w śpiączce bardzo opadła z sił. Jednak zamierzała teraz popracować nad użyciem mentalnej tarczy, którą opanowała, zanim jeszcze została aniołem. Biorąc pod uwagę zmiany, jakie zaszły w jej organizmie, być może teraz będzie w stanie utrzymać ją dłużej. Z trudem rozluźniła napięte mięśnie barków, wzięła ze stolika nóż i zaczęła polerować ostrze skrajem ręcznika. - Zadowolony? - spytała. - Nie. - Zacisnął wargi. - Posłuchaj, Eleno. Nie skrzywdzę cię, ale nie możesz zachowywać się tak, jakbyś poddawała w wątpliwość moją władzę. - Co takiego? Jak w takim razie wyglądają związki archaniołów? - spytała, szczerze zaciekawiona.

Rafael milczał przez chwilę. - Odkąd Michaela i Uram się rozstali, znam tylko jeden stabilny związek. - A bogini zołz jest archaniołem, więc byli sobie równi. Mężczyzna ledwie dostrzegalnie skinął głową był to raczej grymas niż gest. Zdawał się tak niewyobrażalnie piękny, że trudno było się skupić w jego obecności, mimo iż Elena doskonale wiedziała, że bezwzględność jest częścią jego istoty. Bezwzględność, która w łóżku zmieniała się w nieludzkie opanowanie, wydzierające kobietom z ust spazmatyczny krzyk pożądania. - Kim jest ta druga para? - spytała, tłumiąc krótki spazm namiętności. Rafael obejmował ją każdej nocy, odkąd wybudziła się ze śpiączki. Jego ramiona były silne, a czasem wzruszająco czułe. Jednak dzisiaj jej ciało pragnęło mroczniejszych pieszczot. - Eliasz i Hanna - odparł, a jego oczy zamigotały, przybierając barwę, jaką Elena widziała kiedyś w pracowni malarza. Błękit pruski. Tak się nazywał ten kolor. Bogaty, egzotyczny i zadziwiająco ziemski. Nie wierzyła, że aniołowie potrafią tacy być, dopóki nie została kochanką Archanioła Nowego Jorku. - Niedługo wyzdrowiejesz, Eleno. A wtedy pokażę ci, jak tańczą aniołowie. Poczuła, że od żaru drzemiącego w tych słowach zaschło jej w ustach. - Eliasz i Hanna? - spytała. Jej głos był ochrypły, zapraszający.

Rafael ciągle patrzył jej w oczy, a jego usta były jednocześnie zmysłowe i bezlitosne. - Żyją ze sobą już od stuleci. Wprawdzie Hanna z czasem zyskała znaczną moc, lecz powiadają że woli służyć Eliaszowi jako jego podpora. Elena przez chwilę zastanawiała się nad tym archaicznym określeniem. - Jako wiatr w skrzydła? - Jeśli tak wolisz. - Twarz Rafaela wyostrzyła się nagle, jakby składała się z samych krawędzi i kątów - Nie umrzesz. Nie wiedziała, czy zabrzmiało to jak oskarżenie, czy jak rozkaz. - Nie, nie umrę. - Wypowiadając te słowa, uświadomiła sobie, że będzie potrzebowała całej swojej siły woli, by zachować niezależność w obliczu niezwykłej mocy Rafaela. Znów zaczął postukiwać kopertą. - Aha, poczynając od dzisiaj, masz bardzo niewiele czasu. Musisz być na nogach i w powietrzu już za dwa miesiące. - Czemu? - spytała, czując, że krew buzuje w jej żyłach z podniecenia niczym szampan. Błękit pruski pociemniał, aż zmienił się w czarny lód. - Lijuan wydaje bal na twoją cześć. - Zhou Lijuan? Najstarsza z archaniołów? - Podniecenie natychmiast się ulotniło. - Ona jest... trochę inna. - Tak. - W głosie Rafaela słychać było jakiś mroczny ton. -Nie należy już do naszego świata.

Elena poczuła, że skóra jej cierpnie. - Dlaczego miałaby wydawać dla mnie bal? Przecież nawet mnie nie zna. - Wprost przeciwnie, Eleno. Cała Rada Dziesięciu wie, kim jesteś - w końcu to my cię zatrudniliśmy. Na samą myśl o tym, że najpotężniejsza na świecie organizacja postanowiła się nią zainteresować, oblał ją zimny pot. W dodatku Rafael był jednym z nich. Wiedziała, do czego jest zdolny, jak wielką mocą dysponuje i jak łatwo byłoby mu przejść na stronę prawdziwego zła. - Teraz jest was tylko dziewięcioro. Uram nie żyje. Chyba że znaleźliście jego następcę, gdy byłam w śpiączce? - Nie. Ludzka rachuba czasu ma dla nas niewielkie znaczenie - odparł ze spokojną obojętnością nieśmiertelnego. - A co do Lijuan, to po prostu chce zobaczyć moją pupilkę. Poznać moją słabość. 2 Jego pupilkę. Jego słabość. - To jej słowa czy twoje? - A jakie to ma znaczenie? - Wzruszył ramionami. - To prawda. Rzuciła nożem ze śmiertelną celnością. Rafael złapał go w powietrzu - za ostrze. Na jego złocistej skórze ukazała się szkarłatna plama.

- O ile mnie pamięć nie myli, poprzednim razem to ty się zraniłaś - stwierdził spokojnie i upuścił nóż na nieskazitelnie biały dywan, po czym zacisnął rękę w pięść. Krew zakrzepła w ciągu sekundy. - Nie zraniłam się. Zmusiłeś mnie, bym zacisnęła rękę na ostrzu. - Jej serce wciąż biło mocniej, gdy podziwiała jego nieludzką zwinność. A jednak poszła z tym mężczyzną do łóżka. Pożądała go nawet w tej chwili. - Hmm. - Rafael wstał i podszedł do łóżka. Choć wcześniej twierdził, że nie zamierza jej skrzywdzić, w tym momencie wcale nie była tego pewna. Zacisnęła dłonie na kołdrze, gdy siadał obok, układając skrzydło na jej nogach. Było ciepłe i zadziwiająco ciężkie. Powoli zaczynała rozumieć, że anielskie skrzydła nie służyły do ozdoby - składały się z mięśni i ścięgien rozpiętych na kościach, i jak każde mięśnie, wymagały rozgrzewki przed użyciem. Kiedyś musiała jedynie uważać, by się nie potknąć, gdy była przemęczona. Teraz będzie musiała uważać, by nie spaść na ziemię. Ale nie to przerażało ją teraz najbardziej. Teraz widziała tylko błękit. Zanim poznała Rafaela, błękit nigdy nie był dla niej synonimem pokusy. Symbolem grzechu. Kolorem bólu. Pochylił się i odgarnął włosy z jej szyi - jego palce potrafiły przynosić tak wyrafinowaną rozkosz, że miała ochotę jęczeć z bólu - a potem wycisnął pocałunek w miejscu, gdzie wyczuwał puls. Elena poczuła, że drży, i wplątała palce w jego włosy. Znów ją pocałował,

sprawiając, że w jej brzuchu rozlało się leniwie ciepło, ogarniające potem całe ciało. Coś zamigotało w jej polu widzenia i zdała sobie sprawę, że archanioł obsypuje ją anielskim pyłem - niezwykle cenną rozkoszną substancją za którą śmiertelnicy płacili olbrzymie pieniądze. Jednak Rafael wydzielał specjalną odmianę pyłu, tylko dla niej. Smakując jego drobinki, myślała już tylko o seksie, zapominając o złości, a nawet o bólu skrzydeł. - Tak - szepnął Rafael. - Przypuszczam, że będziesz mnie intrygować przez całą wieczność. Taka uwaga mogłaby zburzyć cały nastrój, ale tym razem było inaczej - być może sprawiła to zmysłowa obietnica w głosie archanioła. Elena próbowała przyciągnąć go do siebie, ale on tylko zacisnął szczęki. - Nie, Eleno. To cię złamie. - Brutalna szczerość. Prawda. - Przeczytaj to - polecił, upuszczając kopertę na łóżko, po czym wstał. Jego majestatyczne białe skrzydła lśniące złotem rozpostarły się, sypiąc wokół upajającym pyłem. - Przestań - powiedziała Elena bez tchu, czując w ustach jego gorący smak. - Kiedy ja się tego nauczę? - Taka umiejętność przychodzi z wiekiem, ale nie każdy anioł może ją posiąść. - Rafael złożył skrzydła na plecach. - Dowiesz się za jakieś czterysta lat. - Czterysta lat? - Spojrzała na niego, zaskoczona. - Czterysta? - Teraz jesteś nieśmiertelna.

- Jak bardzo? - Pytanie wcale nie było takie głupie. Zdążyła się już przekonać, że nawet archaniołowie umierają. - Nieśmiertelność wymaga czasu, a ty jesteś ledwie uformowana. Nawet silny wampir mógłby cię teraz zabić - Rafael przekrzywił głowę i spojrzał na niebo przez szybę z weneckiego lustra. Dzięki niemu Elena mogła przyglądać się Azylowi, zachowując całkowitą prywatność. - Wygląda na to, że w Azylu jest obecnie straszny tłok - stwierdził i podszedł do drzwi balkonowych. - Musimy iść na ten bal, Eleno. Każda inna decyzja byłaby oznaką słabości - dodał, po czym zaniknął drzwi i wzbił się prosto w górę. Elena aż westchnęła, widząc ten mimowolny pokaz siły. Teraz, gdy poczuła na własnej skórze ciężar skrzydeł, zrozumiała, jak wiele wysiłku wymagają te pionowe loty Rafaela. Jej serce wciąż biło mocno - przyczyną tego był zarówno pocałunek, jak i jego podniebne popisy. W końcu przypomniała sobie o kopercie. Włoski na jej ramionach podniosły się, gdy musnęła palcami gruby biały papier. Było to dziwne uczucie, tak jakby koperta pozostawała lodowato zimna, niezależnie od temperatury otoczenia. Ktoś mógłby to nazwać „śmiertelnym chłodem". Poczuła, że ma gęsią skórkę. Odsuwając od siebie złe przeczucia, odwróciła kopertę. Pieczęć była złamana, ale po złożeniu wciąż było widać, że przedstawia anioła. To zrozumiałe, pomyślała, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Marszcząc brwi, uniosła ją wyżej.

- O, Jezu - szepnęła, gdy odkryła tajemnicę pieczęci. Była to iluzja optyczna. Obraz przypominał klęczącego anioła z opuszczoną głową jednak gdy spojrzała na pieczęć pod innym kątem, anioł spoglądał wprost na nią ale jego oczodoły były puste, a kości zbielałe. Nie należy już do naszego świata. Słowa Rafaela nabrały teraz nowego znaczenia. Wzdrygając się, otworzyła kopertę i wyjęła ze środka kartę. Wykonano ją z miękkiego kremowego papieru, przypominającego kosztowne karty, jakich jej ojciec używał w prywatnej korespondencji. Pismo było ozdobne, wykonane złotym tuszem. Potarła je palcem - sama nie wiedziała po co, w końcu nie potrafiła przecież rozpoznać dotykiem prawdziwego złota. Jednak nie zdziwiłaby się, gdyby go tu użyto - Lijuan była stara, bardzo stara. A tak wiekowa i potężna istota była w stanie zgromadzić wielkie bogactwa. To zabawne, pomyślała. Zawsze postrzegała Rafaela jako istotę potężną ale nigdy wiekową. Była w nim jakaś zadziwiająca żywotność, która temu zaprzeczała. Jakiś rys... człowieczeństwa? Nie. Rafael nie był człowiekiem, nawet nie był do mego podobny. Ale nie przypominał także Lijuan. Znów spojrzała na kartę. Zapraszam Cię do Zakazanego Miasta. Przybądź i pozwól nam powitać twoją wybranką, pozwól nam ujrzeć piękno więzi między istotą śmiertelną a nieśmiertelną. Już od wielu tysiącleci nic mnie tak nie zaciekawiło. Zhou Lijuan

Elena nie miała ochoty zaspokajać ciekawości Lijuan. Nie chciała zbliżać się do nikogo z Rady, z wyjątkiem Rafaela. Miała pewność, że archanioł nie zamierza jej zabić, ale co do reszty... - Cholera. Moją pupilkę. Moją słabość. Słowa archanioła doprowadzały ją do białej gorączki, niemniej jednak była to prawda. Jeśli Archanioł Nowego Jorku naprawdę ją pokochał, to równie dobrze mogła wymalować sobie na plecach tarczę strzelniczą. Znów miała przed oczami widok jego zakrwawionej twarzy, podartych skrzydeł - widok archanioła, który wybrał śmierć zamiast wiecznego życia. Była to jedyna rzecz, która pomagała jej utrzymać się na powierzchni w momencie, gdy wszystko wokół podlegało nieustannym zmianom. - Nie jedyna - mruknęła, sięgając po telefon. Azyl wyglądał tak, jakby wybudowano go w dawnych, rycerskich wiekach, jednak został wyposażony we wszelkie nowoczesne udogodnienia. Nie było w tym nic dziwnego - aniołowie nie przetrwaliby tylu wieków, gdyby uporczywie trzymali się przeszłości. Wieża Archanioła w Nowym Jorku była doskonałym tego przykładem. Czekając na połączenie, nie odrywała wzroku od drzwi balkonowych, wypatrując majestatycznej sylwetki władcy Wieży,

mężczyzny, którego ośmieliła się nazywać swoim kochankiem. Po drugiej stronie ktoś odebrał. - Cześć, Ellie - wymamrotał zaspany głos. - Kurczę, obudziłam cię? - Elena zdała sobie sprawę, że zapomniała o różnicy czasu między Nowym Jorkiem a... miejscem, w którym teraz przebywała. - Nie ma problemu, po prostu wcześniej poszliśmy spać. Poczekaj. - Usłyszała jakiś szelest, stuk zamykanych drzwi, po czym Sara znów przycisnęła słuchawkę do ucha. - Nigdy nie widziałam, żeby Deacon zasnął tak szybko; chyba wymamrotał jeszcze coś w stylu: „Pozdrów Ellie". Pewnie Zoe wymęczyła go dziś bardziej niż zwykle. Elena uśmiechnęła się na samą myśl, że bezwzględny, budzący postrach mąż Sary mógł zostać wykończony przez małą dziewczynkę. - Obudziłam ją? - Nie, ona też jest zmęczona - wyszeptała Sara. - Przed chwilą zajrzałam. Idę do salonu. Elena z łatwością przywołała w myślach obraz tego pokoju: od eleganckich kanap w ciepłym kolorze karmelu, aż po duże czarnobiałe zdjęcie roześmianej Zoe w wannie pełnej piany. Dom Sary był dla niej prawie jak drugi dom. - Nie wiesz, co z moim mieszkaniem? Nie zapytała o to, gdy przed dwoma dniami przyjaciółka złożyła wizytę w Azylu - była zbyt zszokowana wspomnieniem swojej niedoszłej śmierci i przebudzenia ze skrzydłami u ramion.

- Przykro mi - odparła Sara. - Po tym... co się stało, Dymitr zabronił wszystkim tam wchodzić. Byłam bardziej zainteresowana odnalezieniem ciebie, więc nie nalegałam. Ostatnim razem, gdy Elena widziała swoje mieszkanie, w ścianie widniała ogromna dziura, a wszystko wokół zalane było krwią i wodą deszczową. - To nie twoja wina - powiedziała, próbując stłumić ukłucie żalu na myśl o zniszczeniu jej przytulnego schronienia. - Pewnie sama miałaś pełne ręce roboty. Podczas bitwy archaniołów Nowy Jork pogrążył się w kompletnych ciemnościach. Kolejne słupy energetyczne przepalały się w miarę, jak Rafael i Uram ciągnęli z nich potrzebną moc. Sieć elektroenergetyczna nie była jedyną ofiarą katastrofalnej bitwy nieśmiertelnych. W głowie Eleny pozostały obrazy walących się budynków, zmiażdżonych samochodów i przynajmniej jednego helikoptera. - Było bardzo źle - przyznała Sara - ale większość napraw została już zakończona. Ludzie Rafaela dopilnowali wszystkiego. Aniołowie wykonywali nawet prace budowlane - przyznasz, że tego nie widuje się codziennie. - I pewnie nie potrzebowali dźwigów. - Właśnie. Nie miałam pojęcia, jak bardzo są silni, dopóki nie zobaczyłam, jak podnoszą te bloki. - Sara na chwilę przerwała, a cisza, pełna niewypowiedzianych spraw, spowodowała, że wzruszenie chwyciło Elenę za gardło. - Jutro przejdę się koło twojego mieszkania

- dodała w końcu przyjaciółka, cały czas kontrolując swój głos. - Powiem ci wszystko, co i jak. Elena przełknęła ślinę; pragnęła, by Sara znalazła się tuż obok, aby mogła ją objąć i uściskać. - Dzięki. Powiem Dymitrowi, żeby uprzedził swoich sługusów. Przez chwilę zastanawiała się, czy jej pamiątki, rzeczy, które zebrała podczas swoich podróży, ocalały z katastrofy. - Ha! Jestem w stanie rozłożyć jego sługusów na łopatki z jedną ręką przywiązaną za plecami. - Rozległ się urywany śmiech. - Mój Boże, Ellie, czuję taką ulgę za każdym razem, gdy słyszę twój głos. - Będziesz go teraz słyszeć znacznie dłużej - jestem nieśmiertelna - zażartowała Elena, mimo że sama nie do końca to ogarniała. Łowcy zwykle umierali młodo. A już na pewno nie żyli wiecznie. - Aha. Będziesz mogła opiekować się moją córką i jej dziećmi, kiedy mnie zabraknie. - Nie mów tak! - zaprotestowała. Nie potrafiła wyobrazić sobie przyszłości bez Sary, Ransoma, Deacona... - Głuptas z ciebie. To wspaniała rzecz - to dar. - Nie jestem pewna - zauważyła Elena, po czym opowiedziała przyjaciółce, co myśli na temat swojej wartości jako zakładnika. - Myślisz, że popadam w paranoję? - Nie - odparła Sara, przybierając ton twardej i bezwzględnej dyrektorki Gildii. - Dlatego zapakowałam pistolecik Viveka do paczki z bronią którą ci dziś wysłałam.

Elena poczuła, że zaciska dłoń w pięść. Poprzednim razem, gdy użyła tej broni, Rafael niemal wykrwawił się u niej na dywanie, a Dymitr omal nie poderżnął jej gardła. Ale żadne z tych wspomnień nie umniejszało jej wartości, na pewno nie teraz, kiedy - wyjrzała za okno - żyła w otoczeniu nieśmiertelnych, w miejscu, w którym szeptano o rzeczach, o których nie powinien wiedzieć żaden człowiek. - Dzięki. To miłe, nawet jeśli to ty mnie w to wpakowałaś. - Tak, ale poza tym dałam ci nieźle zarobić. Elena zamrugała, nie wiedząc, co powiedzieć. - Zapomniałaś, co? - zaśmiała się Sara. - Wiesz, byłam trochę zajęta - leżałam w śpiączce - wykrztusiła Elena. - Rafael mi zapłacił? - Co do centa. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co to oznacza. - O, kurczę! - Zaliczka wynosiła więcej, niż miała nadzieję zarobić przez całe życie. A przecież była to tylko jedna czwarta kwoty. - Chyba określenie „nieźle zarobić" nie jest tu szczególnie adekwatne. - Aha. Ale czy w końcu wykonałaś zadanie, do którego cię wynajął? Domyślam się, że miało to coś wspólnego z Uramem? Elena przygryzła wargę. Rafael ostrzegał ją wcześniej, by nie ujawniała żadnych informacji dotyczących sadystycznego archanioła i jego ofiar - każdy śmiertelnik, któremu by o tym powiedziała, musiałby zginąć. Żadnych wyjątków. Być może teraz wytyczne uległy

zmianie, ale i tak nie chciała narażać życia swojej najlepszej przyjaciółki. - Nie mogę ci powiedzieć. - Możesz mi powierzyć wszystkie inne sekrety, a tego jednego nie? - Po głosie poznała, że Sara nie jest zła, raczej zaintrygowana. - Ciekawe. - Nie drąż tego tematu - poprosiła, a jej żołądek skręcił się gwałtownie, gdy przypomniała sobie legowisko Urama. Pokój w zrujnowanym budynku, smród gnijącego mięsa, błysk zalanych krwią kości, oślizgłe gałki oczne wyrwane z twarzy konającego wampira... Wyprostowała plecy, czując w gardle piekącą żółć, i spróbowała przekazać przyjaciółce głosem, jak bardzo się martwi: - Nic dobrego z tego nie wyniknie. - Nie mam zamiaru popełniać samobój... Och, Zoe się obudziła. - W każdej sylabie pobrzmiewała matczyna miłość. - No proszę, Deacon też. Tatuś Zoe budzi się przy najlżejszym płaczu, prawda, kochanie? Elena odetchnęła głęboko, pozwalając, by czuły głos Sary przegnał makabryczne wspomnienia. - Wiesz, że robicie się słodcy aż do obrzydzenia? - Moja córka ma już półtora roku, Ellie - szepnęła Sara. - Szkoda, że nie możesz jej zobaczyć. - Zobaczę - obiecała. - Nauczę się korzystać z tych skrzydeł, nawet jeśli mnie to zabije.

Mówiąc to, spojrzała na zaproszenie Lijuan i poczuła, że śmierć zaciska wokół jej szyi swoją kościstą rękę. 3 Jednak już po tygodniu od tej rozmowy, Elena odkryła, że wcale nie myśli już o śmierci, lecz o zemście. - Wiedziałam, że ból cię podnieca, ale nie sądziłam, że jesteś sadystą - powiedziała do zwróconego do niej plecami Dymitra. Jej ciało nasiąkało cudownie ciepłą wodą z gorącego źródła, do którego wampir zawlókł ją po skończonym treningu. Przedtem stłukł ją na kwaśne jabłko w ramach ćwiczeń mających wzmocnić jej mięśnie. Dymitr odwrócił się i skupił na niej spojrzenie swoich ciemnych oczu, które mogłyby nawet świętego skłonić do grzechu, a grzesznika zawieść do samego piekła. - Czy kiedykolwiek - wymruczał głosem, w którym pobrzmiewało echo mrocznych zakamarków i złamanych tabu - dałem ci powód, byś we mnie wątpiła? Jej skóra aż naprężyła się w odpowiedzi na jego zapach - był to afrodyzjak wyczuwany jedynie przez urodzonych łowców - jednak nie wycofała się, wiedząc, że wampir lubi mieć przewagę. - Co tu w ogóle robisz? Nie powinieneś teraz być w Nowym Jorku?