9
Zasadnicza rozmowa
Sekretarz spojrza³ na Bykowa swym jedynym okiem.
Z Azji rodkowej?
Tak.
Dokumenty...
Rozkazuj¹cym gestem wyci¹gn¹³ poprzez stó³ rêkê o d³oni po-
dobnej do kleszczy, z niezwykle d³ugim palcem wskazuj¹cym; trzech
palców brakowa³o. Bykow po³o¿y³ na tej d³oni delegacjê s³u¿bow¹
i zawiadczenie. Sekretarz, nie piesz¹c siê, roz³o¿y³ papiery i czyta³:
Aleksiej Bykow, in¿ynier mechanik z bazy radziecko-chiñ-
skiej ekspedycji. Ministerstwo Geologii przysy³a wy¿ej wymienio-
nego w celu przeprowadzenia rozmów na temat jego dalszej pracy.
Podstawa: zapotrzebowanie PKKM z dnia...
Po czym zerkn¹³ na zawiadczenie i zwracaj¹c je w³acicielo-
wi, wskaza³ na obite czarnym skajem drzwi.
Wejdcie tam powiedzia³. Towarzysz Krajuchin czeka.
Bykow zapyta³:
Czy delegacja zostanie u was?
Tak, delegacja zostanie u mnie.
Bykow przyg³adzi³ w³osy i obci¹gn¹³ zamszow¹ wiatrówkê.
Wyda³o mu siê, ¿e jednooki sekretarz patrzy na niego jakby z cie-
kawoci¹ czy mo¿e z ironi¹. Naburmuszony otworzy³ drzwi i wszed³
do gabinetu.
Okna du¿ego i mrocznego pokoju zas³oniête by³y bambuso-
wymi matami. Go³e ciany z masy plastycznej matowo po³yskiwa³y
10
w sk¹pym wietle. Pod³ogê przykrywa³ miêkki czerwony dywan.
Bykow rozgl¹da³ siê, szukaj¹c wzrokiem gospodarza. Obok du¿e-
go, ca³kiem pustego biurka dostrzeg³ dwie ³ysiny. Jedna z nich bez-
krwista, o szarawym odcieniu widnia³a spoza oparcia fotela prze-
znaczonego zapewne dla interesantów. Druga jasnoszafranowego
koloru kiwa³a siê nad roz³o¿onymi na drugim koñcu biurka kalka-
mi technicznymi i niebieskimi fotokopiami rysunków.
Po chwili Bykow zobaczy³ trzeci¹ ³ysinê. Jej w³aciciel, nie-
zwykle têgi, ubrany w szary kombinezon, rozwali³ siê na dywanie,
wcisn¹wszy g³owê w k¹t miêdzy cian¹ i szaf¹ pancern¹. Od szyi
tego osobnika bieg³ pod biurko sznur...
Bykow poczu³ siê nieswojo. Przestêpowa³ z nogi na nogê, kil-
ka razy przesun¹³ suwak zamka b³yskawicznego wiatrówki i obej-
rza³ siê zaniepokojony na drzwi. W tej¿e chwili szafranowa ³ysina
zniknê³a. Rozleg³o siê sapanie i przyt³umiony, zachrypniêty g³os
stwierdzi³ z wyranym zadowoleniem :
Trzyma wspaniale! Wspa-nia-le!
Nad biurkiem powoli wyrasta³a wielka, przygarbiona postaæ
w roboczym nylonowym kombinezonie.
By³ to mê¿czyzna wysokiego wzrostu, barczysty i ociê¿a³y. Jego
szara i pobru¿d¿ona zmarszczkami twarz robi³a wra¿enie maski.
Zaciniête, w¹skie wargi tworzy³y liniê prost¹. Spod wysokiego
wypuk³ego czo³a spojrza³y na Bykowa okr¹g³e oczy bez rzês.
O co chodzi? pad³o chrapliwe pytanie.
Chcia³bym siê zobaczyæ z towarzyszem Krajuchinem od-
powiedzia³ Bykow, z pewnym niepokojem zerkaj¹c na le¿¹cego na
dywanie osobnika.
To w³anie ja. Mówi¹cy tak¿e zerkn¹³ na le¿¹cego, po czym
natychmiast wlepi³ okr¹g³e oczy w Bykowa. £ysina w fotelu ani
drgnê³a. Po chwili wahania Bykow zrobi³ kilka kroków w stronê
swego rozmówcy i przedstawi³ siê. Krajuchin s³ucha³, pochyliw-
szy g³owê.
Bardzo mi przyjemnie odpowiedzia³ sucho. Czeka³em
na was ju¿ wczoraj. Proszê, siadajcie wskaza³ na fotel wielk¹ jak
³opata d³oni¹. Proszê, tu. Zróbcie sobie miejsce i siadajcie.
Bykow, nie rozumiej¹c, o co chodzi, zbli¿y³ siê do biurka i pa-
trz¹c na fotel, z trudem opanowywa³ nerwowy umieszek. Na fote-
lu le¿a³ dziwaczny ubiór, podobny do skafandra dla nurków, zro-
biony z szarego materia³u. Srebrzysty he³m w kszta³cie kuli
z metalowymi zapinkami wystawa³ nad oparcie.
11
Po³ó¿cie to na pod³odze powiedzia³ Krajuchin.
Bykow obejrza³ siê na grub¹ kuk³ê le¿¹c¹ na pod³odze ko³o
pancernej szafy.
To tak¿e specjalny ubiór z niecierpliwoci¹ w g³osie ode-
zwa³ siê Krajuchin. Siadajcie wreszcie!
Bykow szybko zdj¹³ skafander z krzes³a i siad³, czuj¹c siê nieco
zawstydzony. Krajuchin patrzy³ na niego bez mrugniêcia powiek¹.
Tak... bêbni³ po biurku bladymi palcami. Tak... wiêc po-
znalimy siê, towarzyszu Bykow. Mo¿ecie zwracaæ siê do mnie po
prostu: Miko³aju Zacharowiczu. Mam nadziejê, ¿e mnie polubicie
i obdarzycie ¿yczliwoci¹. Bêdziecie pracowaæ pod moim kierow-
nictwem. Oczywicie, jeli...
Przenikliwy dwiêk telefonicznego dzwonka przerwa³ rozmo-
wê. Krajuchin podniós³ s³uchawkê.
Przepraszam, towarzyszu Bykow... S³ucham. Tak... to ja.
Nie powiedzia³ wiêcej ani s³owa. Bykow zauwa¿y³, jak w b³ê-
kitnawym blasku rzucanym przez ekran wideofonu na ³ysych skro-
niach Krajuchina nabrzmia³y ¿y³y, a twarz poczerwienia³a. Najwi-
doczniej rozmowa dotyczy³a spraw niezwyk³ej wagi. Aby nie wydaæ
siê niedyskretnym, Bykow zacz¹³ ogl¹daæ le¿¹cy na s¹siednim fo-
telu skafander. Przez rozchylone wyciêcie ko³nierza widzia³ wnê-
trze he³mu. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e poprzez sztywny materia³
widzi wzór na dywanie, chocia¿ srebrzysta kula, gdy patrzy³ na ni¹
z zewn¹trz, by³a ca³kiem nieprzezroczysta. Pochyli³ siê, aby lepiej
przyjrzeæ siê skafandrowi, lecz w tej samej chwili Krajuchin od³o-
¿y³ s³uchawkê i pstrykn¹³ wy³¹cznikiem.
Wezwaæ Pokati³owa! rozkaza³ ochryp³ym szeptem.
Rozkaz! odezwa³ siê czyj g³os.
Za godzinê!
Tak jest, za godzinê!
Znów pstrykn¹³ prze³¹cznik. Zapad³a cisza. Bykow podniós³
oczy i zobaczy³, ¿e Krajuchin z ca³ej si³y pociera czo³o d³oni¹.
Tak odezwa³ siê spokojnym g³osem, widz¹c, ¿e Bykow
mu siê przygl¹da. Ale¿ to zakuta pa³a! Jak grochem o cianê...
Wybaczcie, towarzyszu. Na czym to zatrzymalimy siê... Aha, aha...
Bardzo was przepraszam. Musimy porozmawiaæ powa¿nie, a cza-
su ma³o. W³aciwie ca³kiem go nie mamy. Zatem do rzeczy... Po
pierwsze chcia³bym was lepiej poznaæ. Opowiedzcie co o sobie.
Ale co? spyta³ Bykow.
No, chocia¿by ¿yciorys.
12
¯yciorys? in¿ynier zastanawia³ siê. ¯yciorys mam nie-
skomplikowany. Urodzi³em siê w roku 19... w rodzinie marynarza
¿eglugi ródl¹dowej. Pochodzê z okolic Gorkiego. Ojciec umar³,
kiedy nie mia³em jeszcze trzech lat. Do piêtnastego roku ¿ycia
mieszka³em i uczy³em siê w szkole-internacie. Potem przez cztery
lata pracowa³em jako motorzysta na wo³¿añskich odrzutowych li-
zgaczach-amfibiach. Gra³em w hokeja. Jako cz³onek reprezentacji
klubu Wo³ga dwa razy bra³em udzia³ w olimpiadach. Zacz¹³em stu-
diowaæ w wy¿szej szkole technicznej transportu l¹dowego. To daw-
na szko³a wojsk pancerno-motorowych. (Dlaczego, u licha, tyle
gadam? przemknê³a mu przez g³owê nieprzyjemna myl). Ukoñ-
czy³em wydzia³ transportu o napêdzie atomowo-odrzutowym prze-
znaczony dla uczestników ekspedycji naukowych. Potem... no có¿...
pos³ali mnie w góry w okolice Tien-szan. Nastêpnie w piaski pu-
styni Gobi... Tam pracowa³em, tam te¿ wst¹pi³em do partii. Co by
tu jeszcze? To chyba wszystko.
¯yciorys naprawdê nieskomplikowany przytakn¹³ Kraju-
chin. Skoñczylicie trzydzieci trzy lata? Tak?
Za miesi¹c skoñczê trzydzieci cztery.
Oczywicie kawaler?
Pytanie to wydawa³o siê Bykowowi bardzo nietaktowne. In¿y-
nier nie lubi³ ¿adnych aluzji do swego wygl¹du. Tym bardziej i¿
zna³ jedn¹ kobietê, która nie zwraca³a uwagi na to, ¿e jego twarz
jest spalona s³oñcem, ¿e ma nos jak kartofel i rude, sztywne w³osy.
Chcia³em powiedzieæ mówi³ dalej Krajuchin ¿e jeszcze
przed pó³ rokiem bylicie kawalerem.
Tak lakonicznie odpowiedzia³ Bykow teraz te¿ jestem
samotny. Na razie...
Zorientowa³ siê nagle, ¿e Krajuchin wie o nim bardzo du¿o,
a rzuca pytania nie po to, by siê czegoæ dowiedzieæ, lecz ¿eby wy-
robiæ sobie osobiste zdanie, czy te¿ z jakiego innego powodu.
Taka rozmowa nie nale¿a³a do przyjemnych, wiêc Bykow naje¿y³
siê.
Na razie jestem samotny powtórzy³.
A zatem nie macie bliskich krewnych doda³ Krajuchin.
Tak wychodzi, ¿e nie mam.
Wobec tego jestecie, ¿e tak powiem, ca³kiem samotni i nie-
zale¿ni...
Tak. Na razie jestem samotny.
Gdzie pracowalicie ostatnio?
13
Na Gobi...
Od dawna?
Od trzech lat...
Trzy lata! Przez ca³y czas na pustyni?
Tak. Oczywicie z ma³ymi przerwami. Wyjazdy s³u¿bowe,
kursy... Lecz w zasadzie ca³y czas na pustyni...
Nie znudzi³o siê?
Bykow zastanowi³ siê.
Pocz¹tkowo by³o trudno mówi³ ostro¿nie. Potem przy-
wyk³em. Ale wiadomo, praca nie jest tam ³atwa. Stanê³y mu przed
oczyma czarne przestrzenie piasków i rozpalone jak p³omieñ nie-
bo. Ale przecie¿ i pustyniê mo¿na pokochaæ...
Czy¿by? mrukn¹³ Krajuchin Mo¿na pokochaæ pustyniê?
A wy j¹ kochacie?
Przyzwyczai³em siê.
Jak¹ funkcjê pe³nilicie ostatnio?
By³em kierownikiem kolumny atomowych transporterów te-
renowych, nale¿¹cych do bazy ekspedycji.
Wobec tego musicie wietnie znaæ siê na maszynach. Nie-
prawda¿?
Zale¿y na jakich?
No, chocia¿by na waszych atomowych terenówkach.
Bykow uzna³ pytanie za retoryczne i nie odpowiedzia³.
Powiedzcie mi, proszê, czy to wy kierowalicie akcj¹ ratun-
kow¹ ekspedycji Daugego?
Tak, ja.
Gratulujê, doskonale dalicie sobie radê! Bez waszej pomo-
cy tamci by zginêli.
Bykow wzruszy³ ramionami.
Dla nas by³ to w³aciwie doæ zwyk³y marsz i nic wiêcej.
Krajuchin zmru¿y³ oczy A jednak ludzie z waszego zespo³u
prze¿yli ciê¿kie chwile... jeli mnie pamiêæ nie zawodzi.
Bykow zaczerwieni³ siê, co przy jego kolorze twarzy sprawia-
³o przykre wra¿enie.
Prze¿ylimy czarn¹ burzê! odpar³ ze z³oci¹. Nie chwalê
siê, towarzyszu Krajuchin. Maszerowaæ w takt muzyki ³atwo jest
tylko na defiladach. Na pustyni sprawa jest bardziej skompliko-
wana.
Rozmowa krêpowa³a go i poczu³ siê nieswojo. Krajuchin przy-
gl¹da³ mu siê z tajemniczym umieszkiem.
14
Tak... tak... bardziej skomplikowana... Trzy lata w pustyni.
Powiedzcie mi, towarzyszu Bykow, czy interesuje was co poza
s³u¿b¹?
Bykow rzuci³ mu pytaj¹ce spojrzenie.
Pod jakim wzglêdem?
Co robicie w wolnych chwilach?
Hm... Oczywicie czytam, grywam w szachy.
Zdaje siê, ¿e pisalicie jakie prace?
Pisa³em.
Du¿o?
Niewiele. Dwa artyku³y w czasopimie Transport g¹sieni-
cowy...
Na jaki temat?
Remont reaktorów napêdowych w polowych warunkach.
Z w³asnej praktyki.
Powiadacie, remont reaktorów napêdowych... Bardzo cie-
kawe. Aha, czy ze sportu interesuje was co jeszcze prócz hokeja?
D¿udo... jestem instruktorem.
wietnie. A czy ciekawi³a was kiedy astronomia?
Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e Krajuchin drwi z niego.
Nie, astronomia nie interesowa³a mnie nigdy.
Szkoda!
Byæ mo¿e...
Chodzi o to, towarzyszu Bykow, ¿e wasza praca bêdzie,
w pewnym stopniu, zwi¹zana z t¹ nauk¹.
In¿ynier zasêpi³ siê.
Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem...
Co powiedziano wam, deleguj¹c was tutaj?
Powiedziano, ¿e jestem skierowany w celu przeprowadze-
nia rozmów na temat ewentualnego udzia³u w wyprawie nauko-
wej. Chwilowo...
A nie powiedzieli, o jak¹ chodzi ekspedycjê?
O jak¹ wyprawê na pustyniê w poszukiwaniu rzadko spo-
tykanych rud.
Krajuchin strzeli³ palcami i po³o¿y³ d³onie na biurku.
Tak, to ca³kiem zrozumia³e mrukn¹³ ca³kiem oczywiste.
Nic tam o tym nie wiedz¹. A zatem, towarzyszu Bykow mówi³
dalej, westchn¹wszy g³êboko ma siê rozumieæ, ¿e astronomia
nie ma z tym nic wspólnego. Mówi¹c cile, prawie nic... A jesz-
cze cilej: wy nie macie z ni¹ nic wspólnego. Niewa¿ne, czy
15
interesowalicie siê t¹ nauk¹. W¹tpiê, czyby siê wam przyda³a. Osta-
tecznie przeczytacie co nieco, trochê wam opowiedz¹... Sprawa
polega na tym, ¿e bêdziecie pracowaæ nie tu... nie na Ziemi.
Bykow niespokojnie zamruga³ oczyma. Znów poczu³ siê tak
nieswojo, jak w pierwszej chwili, gdy przekroczy³ próg tego ga-
binetu.
Obawiam siê, ¿e nic nie rozumiem wykrztusi³. Nie na
Ziemi? A mo¿e na Ksiê¿ycu?
Nie, nie na Ksiê¿ycu. Znacznie dalej.
Wszystko zaczê³o siê wydawaæ dziwacznym snem. Krajuchin
opar³ brodê na splecionych palcach i mówi³:
Co was tak zadziwi³o, Aleksieju Piotrowiczu? Ju¿ od trzy-
dziestu lat ludzie lataj¹ na inne planety. Zwykli ludzie, tacy jak wy.
Ludzie o najró¿niejszych specjalnociach. Jestem zdania, ¿e mo-
glibycie zostaæ wietnym astronaut¹. Warto zwróciæ uwagê, ¿e
wielu astronautów doszlusowa³o do nas, ¿e tak powiem, z zewn¹trz,
na przyk³ad z lotnictwa. Rozumiem dobrze, ¿e wam jako in¿ynie-
rowi tak ca³kowicie zwi¹zanej z Ziemi¹ specjalnoci nie przysz³o
nawet na myl, ¿e moglibycie wzi¹æ udzia³ w takich pracach. A jed-
nak stworzone zosta³y takie mo¿liwoci, ¿e obecnie wysy³amy
wyprawê na Wenus, i jest nam potrzebny cz³owiek doskonale zna-
j¹cy warunki pracy w piaszczystych terenach. Nie s¹dzê, aby tam-
te pustynie bardzo ró¿ni³y siê od waszej ukochanej Gobi. Tyle ¿e
napotkacie nieco wiêksze trudnoci...
W g³owie Bykowa b³ysnê³a nagle myl:
Uranowa Golkonda!
Krajuchin spojrza³ na niego przenikliwie.
Tak.UranowaGolkonda.Widzicie,ju¿wiecieprawiewszystko.
Wenus... powoli mówi³ Bykow. Uranowa Golkonda...
Pokrêci³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê. Ja... i niebo! Niewiarygodne!
No, nie taki z was chyba wielki grzesznik. A poza tym nie
wysy³amy was do rajskich ogrodów. Jednak mo¿e siê zdarzyæ...
Krajuchin pochyli³ siê i zapyta³ szeptem:
Boicie siê?
Bykow zastanowi³ siê.
Oczywicie strach mnie oblatuje przyzna³ siê. Prawdê
mówi¹c, po prostu mam stracha.. Zreszt¹... mo¿e nie dam rady.
Ale jeli za¿¹da siê ode mnie tylko tego, co potrafiê, to dlaczegó¿
by nie? popatrzy³ na Krajuchina i umiechn¹³ siê. Nie, nie bojê
siê a¿ tak bardzo, ¿eby odmówiæ. Musicie rozumieæ, ¿e to jednak
16
by³o zaskoczenie. A przy tym, dlaczego wy... uwa¿acie, ¿e wywi¹-
¿ê siê ze swego zadania?
Jestem najzupe³niej przekonany. Oczywicie, nie bêdzie ³a-
two. Bêdziecie mieli trudnoci, bêdzie wam ciê¿ko, bardzo ciê¿-
ko, natkniecie siê, byæ mo¿e, na niebezpieczeñstwa, o jakich na
razie nie mamy nawet pojêcia... lecz dacie sobie radê.
Lepiej siê na tym znacie, towarzyszu Krajuchin.
Tak mi siê wydaje. Liczymy na to, Aleksieju Piotrowiczu,
¿e nie pobiegniecie do waszego ministerstwa z prob¹ o zwolnie-
nie ze wzglêdu na stan zdrowia czy warunki rodzinne.
Towarzyszu Krajuchin!
A có¿ wy mylicie? Krajuchin zaczerwieni³ siê. Nie tacy
jak wy, siedz¹c na tym fotelu, sromotnie tchórzyli. Przeci¹gn¹³
d³oni¹ po twarzy. Mówi¹c szczerze, ju¿ od dawna mam was na
oku i jestem rad, ¿e siê nie omyli³em.
Bykow chrz¹kn¹³ za¿enowany i odwróci³ wzrok, po czym
spyta³:
A sk¹d mnie znacie?
Z akcji ratunkowej ekspedycji Daugego. Nale¿a³a ona do
naszego resortu. Od tej pory mam was na oku. Poprosi³em o opiniê
o was i wszystko, co potrzeba. Teraz nadszed³ czas i zaprosilimy
was tutaj.
Rozumiem.
Zwykle dajemy czas do namys³u, tydzieñ, a niekiedy mie-
si¹c. Tym razem jednak nie mo¿emy czekaæ. Decydujcie, towarzy-
szu Bykow. Uprzedzam was: jeli wahacie siê choæby odrobinê,
rezygnujcie natychmiast. Pretensji mieæ nie bêdziemy.
Bykow rozemia³ siê.
Towarzyszu Krajuchin, nie rezygnujê. Jeli uwa¿acie, ¿e dam
sobie radê, zgadzam siê. Oczywicie by³em trochê zaskoczony, ale
to nic nie szkodzi.
No to wietnie.
Krajuchin spokojnie sk³oni³ g³owê i zerkn¹³ na zegarek.
A teraz uwa¿ajcie. Ekspedycja potrwa stosunkowo krótko,
nie d³u¿ej ni¿ pó³tora miesi¹ca. Odpowiada wam to?
Odpowiada...
O szczegó³ach mówiæ teraz nie bêdê. Dowiecie siê wszyst-
kiego póniej. Czasu mamy jak na lekarstwo. Proszê wzi¹æ pod
uwagê, ¿e jutro odlatujemy.
Jutro? Na Wenus?
172 – W krainie...
Nie, na Wenus nie polecimy tak prêdko. Na razie popracuje-
my na Ziemi. Nie mylcie tylko, ¿e w Moskwie. Bêdziemy w in-
nym miejscu. Ale, ale... gdzie s¹ wasze rzeczy?
Na dole w szatni. Rzeczy mam niewiele walizê i rapor-
tówkê. Nie przypuszcza³em...
To nie jest najwa¿niejsze. Gdzie macie zamiar zatrzymaæ
siê? Polecam wam Pragê... To blisko, tu¿ obok.
Bykow przytakn¹³.
Wiem. To dobry hotel.
Bardzo dobry. Teraz jestecie wolni, a za... znów zerkn¹³
na zegarek za dwie godziny z minutami, to znaczy dok³adnie o sie-
demnastej, proszê was, towarzyszu kosmonauto, wracajcie tu do
mnie. Dowiecie siê paru rzeczy. Jedlicie obiad? Na pewno nie!
Restauracja znajduje siê na trzynastym piêtrze. Posilcie siê, od-
pocznijcie w klubie czy w bibliotece wszystko znajduje siê w tym
samym budynku. A wiêc punktualnie siedemnasta. A teraz, jazda!
Ja natomiast zabiorê siê do mycia g³owy... no... muszê komu zmyæ
g³owê.
Bykow, ci¹gle jeszcze podniecony, wsta³ i po chwili wahania
rzuci³ pytanie, które mêczy³o go w ci¹gu ca³ej rozmowy.
Towarzyszu Krajuchin, jak brzmi pe³na nazwa tej instytu-
cji? W skierowaniu podano skrót: PKKM. Mam wra¿enie, ¿e
rozszyfrowa³em go b³êdnie.
PKKM to Pañstwowy Komitet Komunikacji Miêdzyplane-
tarnej przy Radzie Ministrów. Jestem zastêpc¹ prezesa komitetu.
Dziêkujê odpowiedzia³ Bykow.
Komitet Komunikacji Miêdzyplanetarnej mrukn¹³, kieru-
j¹c siê do drzwi. Nno, tak... A ja myla³em, ¿e Pañstwowy Komi-
tet Komunikacji Miêdzynarodowej... Taki sam skrót...
W drzwiach Bykow zderzy³ siê z jakim dryblasem pêdz¹cym
do gabinetu. Zd¹¿y³ tylko zauwa¿yæ, ¿e wielkie ch³opisko mia³o
du¿e okulary w piêknej czarnej oprawie odcinaj¹ce siê od niezwy-
kle bladej twarzy. Cz³owiek ten nie zwróci³ uwagi na gocia i od-
sun¹wszy go na bok, ju¿ od progu wo³a³:
Miko³aju Zacharowiczu!
W odpowiedzi Bykow us³ysza³ grony, sycz¹cy g³os Kraju-
china:
Gdzie jest szósty reaktor?!
Pozwólcie. Miko³aju...
Pytam, gdzie jest szósty reaktor?
18
Bykow zamkn¹³ drzwi i ruszy³ do wyjcia. Ciemnolicy sekre-
tarz odprowadzi³ go spojrzeniem swego jedynego oka i znów po-
chyli³ siê nad biurkiem.
Załoga „Hiusa”
Wenus jest, licz¹c od S³oñca, drug¹ z kolei planet¹. rednia
odleg³oæ od S³oñca wynosi 0,723 jednostki astronomicznej, czyli
108 milionów km. Ca³kowity czas obiegu wokó³ S³oñca wynosi
224 dni 16 godzin 49 minut i 8 sekund. rednia prêdkoæ porusza-
nia siê po orbicie wynosi 35 km/sek... Jest najbli¿sz¹ planet¹ w s¹-
siedztwie Ziemi. W momencie gdy znajduje siê miêdzy S³oñcem
a Ziemi¹, odleg³oæ jej od naszej planety wynosi oko³o 39 milio-
nów km... Gdy jest po przeciwnej stronie S³oñca, odleg³oæ ta wzra-
sta do 258 milionów km. rednica równa siê 12 400 km, sp³aszcze-
nie jest niedostrzegalne. Przyjmuj¹c wielkoci ziemskie za 1, Wenus
bêdzie mieæ nastêpuj¹ce rozmiary: rednica 0,913, powierzch-
nia 0,95, objêtoæ 0,92, si³a przyci¹gania na powierzchni 0,85,
gêstoæ 0,88 (czyli 4,80 gr/cm3
); masa 0,81.... czas obrotu wokó³
osi wynosi 57 godzin. Wenus otacza bardzo gêsta atmosfera z³o¿o-
na z dwutlenku wêgla i czadu, w której poruszaj¹ siê ob³oki z kry-
stalicznego amoniaku... Badania Wenus przeprowadzane s¹ z tym-
czasowych i sta³ych sputników, z których dwa nale¿¹ do Akademii
Nauk ZSRR. Kilka prób wyl¹dowania na tej planecie (Abrasimow,
Nisidzima, Soko³owski, Szi Feñ-ju i inni) i prowadzenia badañ bez-
porednio na jej powierzchni skoñczy³o siê niepowodzeniem....
Bykow spojrza³ na kolorow¹ fotografiê Wenus na aksamit-
no-czarnym tle ¿ó³tawy dysk z b³êkitnymi i pomarañczowymi cie-
niami. Zatrzasn¹³ grub¹ ksiêgê. Kilka prób wyl¹dowania... i pro-
wadzenia badañ bezporednio... skoñczy³o siê niepowodzeniem....
Krótko i wyranie. Próbowano. Bykow zacz¹³ sobie przypominaæ
wszystko, co czyta³ kiedy w ksi¹¿kach i gazetach, co widzia³ na
wyk³adach telewizyjnych i czego dowiedzia³ siê ze zwiêz³ych i su-
chych komunikatów TASS-u.
Pod koniec trzeciego dziesiêciolecia, od chwili gdy cz³owiek
pierwszy raz polecia³ na Ksiê¿yc, znane mu by³y wszystkie cia³a
niebieskie w promieniu pó³tora miliarda kilometrów. Rozwinê³y
siê nowe nauki planetologia i planetografia Ksiê¿yca, Marsa
i Merkurego, wielkich sputników du¿ych planet i niektórych ma³ych
19
planet-asteroidów. Kosmonauci, a zw³aszcza ci, którzy ca³e mie-
si¹ce, a nawet lata pracowali daleko od Ziemi, przywykli ju¿ do
lotnych warstw py³u na równinach Ksiê¿yca, do czerwonych pu-
styñ i jak gdyby wyschniêtych zaroli marsjañskiego saksau³u, do
lodowych przepaci i rozpalonych do bia³oci p³askowy¿ów Mer-
kurego, do obcego nieba, po którym pêdz¹ liczne ksiê¿yce, do S³oñ-
ca podobnego do jasnej gwiazdy. Setki pojazdów miêdzyplanetar-
nych przecina³o we wszystkich kierunkach Uk³ad S³oneczny. Zbli¿a³
siê nowy etap podboju przestrzeni kosmicznej przez cz³owieka
okres podboju wielkich, trudnych planet: Jupitera, Saturna, Ura-
na, Neptuna i Wenus.
Wenus by³a jednym z pierwszych obiektów, na który zwrócili
uwagê wyruszaj¹cy z Ziemi badacze kosmosu. Planeta znajduje
siê blisko Ziemi i S³oñca, ma wiele wspólnych z Ziemi¹ cech fi-
zycznych, a jednoczenie nic nie by³o wiadomo o jej budowie.
Wszystko to przykuwa³o uwagê kosmonautów.
Najpierw wys³ano ku niej rakiety automatyczne bez ludzi. Wy-
niki obserwacji i dowiadczeñ by³y niezachêcaj¹ce. Chmury, konsy-
stencj¹ sw¹ przypominaj¹ce oceaniczny i³, otacza³y planetê i zas³a-
nia³y wszystko. Na setkach kilometrów zwyk³ych i ultraczerwonych
filmów widnia³ stale ten sam obraz: bia³a, jednostajna, nieprzenik-
niona zas³ona utworzona zapewne z bardzo grubej warstwy ob³o-
ków. Nie zda³a egzaminu tak¿e radiooptyka. Fale radiowe albo od-
bija³y siê od górnych warstw atmosfery, albo by³y ca³kowicie przez
ni¹ wch³aniane. Ekrany radiolokatorów albo jarzy³y siê równym nic
nie znacz¹cym blaskiem, albo pozostawa³y czarne. Telemechanicz-
ne i cybernetyczne tankietki-laboratoria, które tak wietnie dawa³y
sobie radê podczas badañ Ksiê¿yca i Marsa, nie przesy³a³y ¿adnych
meldunków. Wszystkie zaginê³y gdzie na dnie zwartego oceanu
szaroró¿owej masy ob³oków.
Wówczas do szturmu ruszyli najodwa¿niejsi. Trzy wyprawy,
wyposa¿one w najnowsze, jak na owe czasy, urz¹dzenia technicz-
ne, jedna po drugiej zanurza³y siê w atmosferze tajemniczej plane-
ty. Pierwszy statek sp³on¹³, zanim zd¹¿y³ nadaæ choæby jeden ko-
munikat. (Obserwatorzy zauwa¿yli w miejscu zetkniêcia siê statku
z powierzchni¹ atmosfery Wenus nik³y b³ysk). Druga ekspedycja
nada³a meldunek, ¿e podchodzi do l¹dowania, a w dwadziecia
minut potem wiadomoæ, ¿e tu¿ nad powierzchni¹ statek ich niesie
niezwykle silny pr¹d atmosferyczny. By³a to ostatnia informacja.
Trzecia ekspedycja wyl¹dowa³a szczêliwie. Jednak nie wiadomo,
20
jakie kaprysy przyrody nie pozwoli³y na nawi¹zanie ³¹cznoci przez
ca³¹ dobê. Dowódca wyprawy meldowa³ póniej, ¿e wokó³ szalej¹
burze piaskowe, tr¹by powietrzne o tak potwornej sile, ¿e zwalaj¹
nawet ska³y, a wreszcie, ¿e otacza ich purpurowa nieprzenikniona
mg³a. Na tym ³¹cznoæ siê urwa³a i dopiero po tygodniu kto ner-
wowo rzuci³ do mikrofonu: Gor¹czka, gor¹czka, gor¹czka. By³y
to ostatnie s³owa, jakie us³yszano od cz³onków tej wyprawy.
Zag³ada trzech ekspedycji w tak krótkim czasie to ju¿ zbyt wie-
le! Zrozumiano, ¿e atakowaæ Wenus mo¿na dopiero po dokonaniu
nowych, bardzo dok³adnych przygotowañ. Trzeba by³o przeprowa-
dziæ ¿mudne, wszechstronne i g³êbokie rozpoznanie. Miêdzynaro-
dowy Kongres Kosmologów opracowa³ plan badania Wenus, które-
go realizacja mia³a trwaæ piêtnacie lat. Ludzkoæ zmobilizowa³a
w tym celu wszystkie najnowsze rodki znajduj¹ce siê w arsenale
wiedzy i techniki. Zbudowano i wys³ano w przestrzeñ kilka sputni-
ków-obserwatoriów, wyposa¿onych w setki automatów. Wprowa-
dzono do u¿ycia automatyczne sondy-szperacze, zastosowano ultra-
czerwon¹ i elektronow¹ optykê, aparaty jonoskopowe i wiele innych
urz¹dzeñ. Mózgi elektronowe bezustannie opracowywa³y otrzymy-
wane informacje. Wprzêgniêto do pracy najwiêksze w wiecie elek-
tronowe maszyny do obliczeñ. Stratosfera Wenus zosta³a zbadana
tak dok³adnie, ¿e wyniki wprowadza³y w podziw nawet uczonych.
W koñcu z niezbêdn¹ dok³adnoci¹ obliczono okres obrotu Wenus
wokó³ jej osi. Sporz¹dzono mapê z ogólnymi zarysami ³añcuchów
górskich. Zmierzono wystêpuj¹ce na Wenus pola magnetyczne. Pra-
ce prowadzono metodycznie i z pe³n¹ celowoci¹.
Francuski sputnik wykry³ na Wenus i okreli³ rejon zwiêkszonej
jonizacji. Po pewnym czasie odkrycie to potwierdzili uczeni radziec-
cy, chiñscy i japoñscy. Stwierdzono, ¿e rejon superintensywnej joni-
zacji obejmuje oko³o pól miliona metrów kwadratowych i okresowo
koncentruje siê na cile okrelonym miejscu. Stwierdzono równie¿,
¿e jonizacja nie ma nic wspólnego z grub¹ pow³ok¹ chmur, a zatem
wy³¹cza siê mo¿liwoæ jej atmosferycznego pochodzenia. Pozosta³o
tylko podsun¹æ myl, ¿e rejon jonizacji zwi¹zany jest z tward¹ po-
wierzchni¹ Wenus. Je¿eli ród³em jonizacji by³yby materia³y pro-
mieniotwórcze, to mog³y jedynie zdradzaæ obecnoæ rud radioak-
tywnych o niebywa³ej koncentracji. Nazwa Uranowa Golkonda
narzuca³a siê sama przez siê.
W takiej sytuacji sprawy przybra³y inny obrót. Jeli chodzi o ciê¿-
kie elementy radioaktywne, ludzkoæ ci¹gle jeszcze odczuwa³a ich
21
g³ód. Technologia wydobywania rozsianych po ca³ym globie rud roz-
wija³a siê powoli, natomiast zapotrzebowanie na materia³y rozsz-
czepialne wielokrotnie przewy¿sza³o produkcjê zak³adów aglome-
racyjnych, a sztuczne ich wytwarzanie by³o zbyt kosztowne.
Wy³¹cznie naukowe zainteresowania, jakie budzi³a Wenus, zosta³y
uzupe³nione zagadnieniami bardziej praktycznymi.
Znów wyruszy³o kilka ekspedycji. Zgin¹³ Sokolowski, wice-
prezes Miêdzynarodowego Kongresu Kosmogatorów*.
Jako niewidomy inwalida powróci³ do Nagoi nieustraszony Ni-
sidzima. Przepad³ bez wieci jeden z najlepszych pilotów chiñskich
Szi Feñ-ju. By³o rzecz¹ oczywist¹, ¿e stare rodki ataku zawodzi-
³y. Wenus po prostu drwi³a z wysi³ków cz³owieka. Analiza sk¹-
pych wiadomoci o katastrofach ekspedycji wykaza³a, ¿e aby po-
mylnie wyl¹dowaæ na Wenus, trzeba wyrzec siê dotychczasowych
konstrukcji i zasad technicznych, na których opiera³y siê loty miê-
dzyplanetarne. Miêdzynarodowy kongres wezwa³ do zaniechania
lotów a¿ do chwili, gdy zostan¹ zbudowane nowe statki miêdzy-
planetarne, i uchwali³ nagrodê za opracowanie takiej rakiety, która
by mog³a pokonaæ pancerz wenusjañskiej atmosfery. W Zwi¹zku
Radzieckim pe³n¹ par¹ prowadzono prace nad skonstruowaniem
rakiety o napêdzie fotonowym. Inne pañstwa tak¿e szuka³y nowych
rozwi¹zañ.
Na dwa lata przed rozpoczêciem naszej opowieci w central-
nych gazetach pojawi³a siê wzmianka, ¿e na najwiêkszym sputni-
ku Ziemi Wei-ta-de Ju-i, co znaczy Wielka przyjañ, radzieccy
i chiñscy mistrzowie bezgrawitacyjnego odlewnictwa metali od-
lewnictwa w warunkach, gdy nie istnieje dzia³anie si³y ciê¿koci
rozpoczêli odlewanie kad³uba rakiety o napêdzie fotonowym. Mo¿-
liwe, ¿e na tej w³anie rakiecie los pozwoli Bykowowi i jego towa-
rzyszom dostaæ siê na wenusjañskie pustynie... o których powie-
dzia³ Krajuchin: Nie s¹dzê, aby siê ró¿ni³y od waszej ukochanej
pustyni Gobi.
Zreszt¹ wszystko jedno, czy bêdzie to rakieta fotonowa, czy
te¿ atomowa, czy pustynie na Wenus bêd¹ siê zasadniczo ró¿ni³y
od ziemskich wiadomo by³o jedno: wyprawa mia³a do wykona-
nia nadzwyczaj trudne zadanie. Dla dokonania podboju Wenus i jej
* Autor stworzy³ nowe s³owo, którego pierwowzorem jest nawigator (przyp.
tlum.).
22
na po³y mitycznych skarbów Uranowej Golkondy potrzebna jest
ogromna wiedza, ¿elazne zdrowie, niezwyk³a wytrzyma³oæ... Trze-
ba byæ do tego prawdziwym astronaut¹, jednym z tych bohaterów,
jakich ogl¹da siê w kinie i jakich wita siê z kwiatami w rêku, albo
te¿... jednym z tych, co gin¹ w bezkresnej przestrzeni miêdzypla-
netarnej. Czy skromny in¿ynier Bykow ma doæ wiedzy, czy wy-
trzymaj¹ jego zdrowie i charakter?
Krajuchin zna siê na tych sprawach lepiej, jest przecie¿ za-
stêpc¹ prezesa PKKM, Pañstwowego Komitetu Komunikacji Miê-
dzyplanetarnej. Jeli Krajuchin jest przekonany, ¿e Bykow da so-
bie radê, to Bykow nie zawiedzie. Zreszt¹, ci astronauci to tak¿e
ludzie! Potrafi¹ oni, potrafi i on.
Bykow zda³ sobie nagle sprawê, ¿e uparcie wpatruje siê prosto
w oczy ³adniutkiej bibliotekarki siedz¹cej przy stoliku naprzeciw.
Dziewczyna najpierw zrobi³a gron¹ minê, lecz po chwili nie wy-
trzyma³a i parsknê³a miechem. Z kolei nachmurzy³ siê Bykow.
Trzeba bêdzie wys³aæ do Aszchabadu depeszê, ¿e delegacja prze-
ci¹gnie siê. Szkoda... nie zobaczy siê ju¿ przed wypraw¹... Ale co
by to da³o? Czy w ci¹gu kilku minut zdo³a powiedzieæ wszystko,
czego nie mia³ odwagi wyznaæ przez tyle lat? Niechaj los rozstrzy-
ga! Gdy wróci... (W myli zobaczy³ fotografiê w czasopimie. Bo-
haterowie kosmicznych przestrzeni powrócili z trudnego rejsu
kwiaty, umiechy, podniesione w gecie powitania d³onie...), gdy
wróci, wemie urlop i pojedzie do Aszchabadu. Podejdzie do zna-
jomego domu, nacinie guzik dzwonka...
Bykow spojrza³ na zegarek. Do pi¹tej brakowa³o jeszcze paru
minut. Wsta³, sk³oni³ siê bibliotekarce, zwracaj¹c jednoczenie tom
encyklopedii.
Jednooki sekretarz skin¹³ mu g³ow¹ jak staremu znajomemu.
Bykow jeszcze raz spojrza³ na zegarek (by³a za minutê pi¹ta), przy-
g³adzi³ rêk¹ w³osy, obci¹gn¹³ wiatrówkê i zdecydowanym ruchem
otworzy³ drzwi gabinetu.
Odniós³ wra¿enie, ¿e wszed³ do innego pokoju. Zas³ony na
oknach by³y rozsuniête; przez szeroko otwarte okna wdziera³o siê
s³oneczne wiat³o, oblewaj¹c z³otem jasne, aksamitne ciany z pla-
stiku. Fotel, który sta³ przy biurku, zosta³ odsuniêty. Nadal le¿a³ na
nim, zwiesiwszy za oparcie srebrzysty he³m, strój przypominaj¹cy
skafander. Pod cian¹ znajdowa³ siê zwiniêty dywan. Porodku
23
gabinetu, na wyfroterowanym parkiecie, sta³ dziwaczny przedmiot,
co w rodzaju ¿ó³wia o piêciu grubych nogach. G³adki, sferyczny
pancerz wznosi³ siê przynajmniej metr nad pod³og¹. Wokó³ ,,¿ó³-
wia przykucnê³o kilku mê¿czyzn.
Gdy Bykow wszed³ do gabinetu, jeden z nich, barczysty, przy-
garbiony, w czarnych ochronnych okularach, zakrywaj¹cych nie-
mal po³owê twarzy, podniós³ ³ys¹ g³owê, lni¹c¹ w s³onecznym
blasku, i odezwa³ siê chrypi¹cym g³osem Krajuchina:
Otó¿ i on! Towarzysze, przedstawiam wam szóstego cz³on-
ka waszej za³ogi, in¿yniera Aleksieja Piotrowicza Bykowa.
Zwróci³y siê ku niemu wszystkie twarze ros³y, bardzo przy-
stojny mê¿czyzna w lekkim, doskonale uszytym garniturze; czer-
wony od upa³u grubas z ogolon¹ g³ow¹; niady, czarnow³osy m³o-
dzian, wycieraj¹cy ¿ylaste d³onie zat³uszczonymi paku³ami, i...
Dauge, stary, dobry przyjaciel Dauge, tak samo jak na pustyni Gobi
wychud³y i niezgrabny, tylko ubrany inaczej, ju¿ nie w szerokich
spodniach i chustce na g³owie, lecz w zwyk³ym garniturze. Dauge
spogl¹da³ na Bykowa, wita³ go ¿yczliwym kiwaniem g³owy i umie-
cha³ siê na ca³¹ szerokoæ wielkich ust.
Poznajcie siê powiedzia³ Krajuchin. W³odzimierz Sier-
giejewicz Jurkowski, wybitny geolog i dowiadczony astronauta.
Przystojny geolog w wymuskanym garniturze jakby od niechce-
nia ucisn¹³ rêkê Bykowa i odwróci³ siê obojêtnie. Bykow k¹tem
oka spojrza³ na Krajuchina. Wyda³o siê mu, ¿e w jego oczach za-
b³ys³y i natychmiast przygas³y weso³e ogniki.
...Bogdan Bogdanowicz Spicyn, pilot, jeden z najlepszych
kosmonautów na wiecie. Cz³onek pierwszych ekspedycji do stre-
fy asteroidów.
Ciemny brunet b³ysn¹³ w umiechu wspania³ymi zêbami. D³oñ
mia³ gor¹c¹ i tward¹ jak ¿elazo.
Micha³ Antonowicz Krutikow mówi³ dalej Krajuchin na-
wigator. Duma radzieckiej astronautyki.
Ech, jak wy co powiecie, Miko³aju Zacharowiczu, to...
mrukn¹³ grubas, zmieszany jak panienka, przyjanie ogl¹daj¹c By-
kowa od stóp do g³ów. Towarzysz Bykow naprawdê mo¿e pomy-
leæ... Bardzo mi przyjemnie poznaæ was, towarzyszu Bykow...
A na koniec... tu, zdaje siê, przedstawiaæ nikogo nie potrze-
bujê.
Bykow i Dauge ucisnêli siê.
Wspaniale, Aleksieju, wspaniale! szepta³ Dauge.
24
Oczom nie wierzê, ¿e to ty!
A w³anie ¿e ja, Aleksieju!
Krajuchin uj¹³ Bykowa delikatnie za ³okieæ.
Dowódca statku i kierownik ekspedycji.
Bykow obejrza³ siê. W drzwiach sta³ niewysoki, dobrze zbu-
dowany mê¿czyzna o bardzo bladej twarzy i zupe³nie siwych w³o-
sach. Patrz¹c na jego regularne, wyraziste i delikatne rysy, nie
mo¿na by³o mu daæ wiêcej ni¿ trzydzieci parê lat. Widocznie
wszed³ do gabinetu tu¿ za Bykowem i obserwowa³ ca³¹ ceremoniê.
...Anatol Borysowicz Jermakow.
Bykow, gdy us³ysza³ nazwisko, które przed kilkoma miesi¹ca-
mi nie schodzi³o ze szpalt prasy, stan¹³ na bacznoæ. S¹ ludzie,
których przewagê czuje siê od pierwszego wejrzenia. Do takich
z pewnoci¹ nale¿a³ Jermakow. Bykow wyczuwa³ w nim niemal
olbrzymi¹ si³ê woli i wszechstronny umys³, który znamionuj¹ ¿ela-
zna logika i konsekwencja. Mocne usta Jermakowa rozchyli³y siê
w uprzejmym umiechu, lecz ciemne oczy z ciekawoci¹ i uwag¹
bada³y twarz nowego cz³onka ekspedycji.
Minê³o kilka trudnych sekund milczenia. Pierwszy odezwa³ siê
Jermakow:
Bardzo mi przyjemnie, towarzyszu Bykow.
I¿ynier delikatnie ucisn¹³ jego w¹sk¹, ciep³¹ d³oñ i odwróci³
siê do Daugego. Zauwa¿y³, ¿e czo³o starego towarzysza by³o po-
kryte kroplami potu. No có¿, w gabinecie by³o doæ gor¹co.
A wiêc, towarzysze zacz¹³ Krajuchin zebralimy siê ju¿
wszyscy i mo¿emy zaczynaæ konferencjê, ostatni¹ w Moskwie.
Zbli¿y³ siê do biurka i nacisn¹³ jeden z guzików na ebonitowej
tablicy rozdzielczej wideofonu. Rozleg³o siê ciche brzêczenie i szary
¿ó³w powoli zapad³ siê pod pod³ogê, a nad ciemnym otworem zasun¹³
siê parkiet. Dauge i Spicyn rozwinêli i u³o¿yli na pod³odze dywan,
a grubasek Krutikow podsun¹³ fotel na dawne miejsce przy biurku.
Siadajcie, towarzysze zaprosi³ Krajuchin.
Wszyscy zajêli miejsca w lekkich fotelikach z czerwonego drze-
wa. Zapanowa³o milczenie.
Z radoci¹ mogê was zawiadomiæ mówi³ Krajuchin ¿e
rozkaz zosta³ podpisany. Sta³o siê to przed dwiema godzinami, a je-
li chodzi o sk³ad za³ogi, to zosta³ ostatecznie zatwierdzony. Gra-
tulujê wam.
Wszyscy siedzieli nieruchomo i tylko elegancik Jurkowski pod-
niós³ g³owê i rzuci³ na Bykowa przelotne spojrzenie.
25
Co siê za tyczy zadania... Krajuchin zamilk³ na chwilê i pod-
niós³ kartkê do oczu. Jeli chodzi o zadanie, to w tym punkcie komi-
tet uzna³ za konieczne wprowadziæ kilka zmian, a raczej uzupe³nieñ.
Zaczyna siê... cicho, lecz z wyranym niezadowoleniem
szepn¹³ Dauge.
Zaterkota³ dzwonek telefonu. Krajuchin podniós³ i od razu po-
³o¿y³ s³uchawkê. Nacisn¹³ prze³¹cznik i burkn¹³:
Mam teraz konferencjê.
Tak jest! zabrzmia³o w g³oniku.
Tak wiêc, towarzysze, w zasadzie wszystko pozostaje tak,
jak by³o w projekcie. Zadaniem waszym bêdzie wypróbowanie
nowych urz¹dzeñ technicznych i przeprowadzenie geologicznych
badañ na Wenus. Poniewa¿ mamy wród nas nowicjusza, który nie
jest obeznany z naszymi sprawami, a tak¿e bior¹c pod uwagê, ¿e
powtarzanie jest matk¹ m¹droci... przeczytam wam tê czêæ roz-
kazu. Paragraf ósmy. Zadaniem ekspedycji jest: po pierwsze, prze-
prowadziæ wszechstronne próby eksploatacyjno-techniczne nowe-
go typu statku miêdzyplanetarnego rakiety o napêdzie fotonowym
»Hius«. Po drugie, wyl¹dowaæ na Wenus w rejonie z³ó¿ radioak-
tywnych rud Uranowa Golkonda, które przed dwoma laty zosta³y
odkryte przez ekspedycjê Tachmasiba-Jermakowa....
Bykow g³ono westchn¹³. Dauge ostrzegawczym gestem po³o-
¿y³ mu d³oñ na kolanie.
...i przeprowadziæ tam geologiczne badania. Paragraf dzie-
wi¹ty. Zadaniem grupy geologicznej ekspedycji jest okreliæ grani-
ce z³ó¿ Uranowej Golkondy, zebraæ próbki materia³ów radioaktyw-
nych oraz obliczyæ w przybli¿eniu zapasy tych kopalin. Po powrocie
przed³o¿yæ komitetowi szacunkow¹ wartoæ z³ó¿. Wszystko to by³o
w projekcie, ale teraz przeczytam punkt, który zosta³ dodany wtr¹-
ci³ Krajuchin. S³uchajcie! Paragraf dziesi¹ty. Zadaniem ekspedy-
cji jest znalezienie miejsca l¹dowania w odleg³oci nie wiêkszej ni¿
piêædziesi¹t kilometrów od granicy Uranowej Golkondy. L¹dowi-
sko musi nadawaæ siê dla wszystkich typów statków miêdzyplane-
tarnych, a ekspedycja wyposa¿y je w automatyczne radiolatarnie typu
Usmanowa-Szwarca, dzia³aj¹ce na zakresie fal ultrakrótkich i po-
bieraj¹ce energiê z miejscowych róde³. Krajuchin od³o¿y³ papiery
i spojrza³ na zebranych.
Przez chwilê panowa³o milczenie. Ciszê przerwa³ Jurkowski.
Z nonszalancj¹ uniós³ jedn¹ brew i zapyta³:
A któ¿ bêdzie to robi³?
26
Dziwne pytanie umiechaj¹c siê, zauwa¿y³ Krajuchin.
Wszystko to brzmi bardzo ³adnie, znajdziemy l¹dowisko
jakby pospiesznie zacz¹³ mówiæ Dauge. Ostatecznie nawet je wy-
budujemy. Ale z tymi radiolatarniami... Sprawa specjalnego przy-
gotowania... delikatna i wymaga specjalnego przygotowania.
To ju¿, moi drodzy, nie moja sprawa. Ta troska spada na
g³owê kierownika ekspedycji. Krajuchin zapali³ papierosa.
Prawda, Anatolu Borysowiczu?
Bykow z zaciekawieniem spojrza³ na Jermakowa. Ten mach-
n¹³ rêk¹.
S¹dzê mówi³ powoli ¿e wywi¹¿emy siê z zadania. Jeli
siê nie mylê, mamy jeszcze przed sob¹ pó³tora miesi¹ca. Przez ten
czas zd¹¿ymy poznaæ konstrukcjê owych latarñ i przeprowadziæ
kilka próbnych monta¿y. Nie taka to znów delikatna sprawa...
Musicie jednak wzi¹æ pod uwagê, ¿e nie dam wam na te prace
ca³ych szeciu tygodni ani nawet miesi¹ca przerwa³ mu Krajuchin.
W takim razie musz¹ wystarczyæ trzy tygodnie Jermakow
opuci³ wzrok i ogl¹da³ w³asne d³onie. Ma siê rozumieæ, jeli
nam to umo¿liwicie.
Nie rozumiem wtr¹ci³ siê Jurkowski, nie czekaj¹c na od-
powied Krajuchina co to znaczy pobieraj¹ce energiê z miej-
scowych róde³? Zdaje siê, ¿e tak przeczytalicie?
Znaczy to, drogi W³odzimierzu, ¿e ród³o energii dla radio-
latarni musicie znaleæ tam na miejscu odpowiedzia³ Krajuchin.
Zreszt¹, jestem przewiadczony, ¿e dla naszych techników ta spra-
wa jest ca³kiem jasna. Chyba tak?
Krutikow szybko przytakn¹³, a Spicyn, umiechaj¹c siê, zacz¹³:
Pewnie, ¿e rozumiemy. Jeli Golkonda zawiera chocia¿by
po³owê tych materia³ów radioaktywnych, o jakich siê mówi, czy
te¿ termoelementy... A zreszt¹, co tu mówiæ! Rozkaz to rozkaz.
Co innego wydaæ rozkaz, a ca³kiem co innego wykonaæ go
ponuro mrukn¹³ Jurkowski. W ka¿dym razie uwa¿am, ¿e punkt
ten trzeba by³o najpierw omówiæ z nami, a dopiero potem umiesz-
czaæ w rozkazie.
Dlaczego Krajuchin nie zgasi tego napuszonego ba¿anta?
ze z³oci¹ pomyla³ Bykow.
Cienkie, jakby szrama po chirurgicznym ciêciu, wargi Kraju-
china rozchyli³y siê w ironicznym umiechu.
W³odzimierzu Siergiejewiczu, czy uwa¿acie, ¿e to przekra-
cza mo¿liwoci ekspedycji?
27
Nie o to chodzi...
Oczywicie nie o to! ostro potwierdzi³ Krajuchin. Oczy-
wicie nie o to! Rzecz w tym, ¿e na osiem statków, które w ostatnim
dwudziestoleciu wylecia³y na Wenus, szeæ rozbi³o siê o ska³y. Zwa¿-
cie wiêc, ¿e Hius zostaje wys³any na Wenus nie wy³¹cznie... i nie
w celu zaspokojenia waszych, W³odzimierzu, geologicznych namiêt-
noci. Sprawa polega na tym, ¿e za wami pójd¹ inni... dziesi¹tki,
setki nastêpców. Wenus... Golkondy nie mo¿emy pozostawiæ bez
znaków nawigacyjnych. Nie mo¿emy i niech to diabli wezm¹! Albo
ustawimy tam automatyczne radiolatarnie, na których bêdzie mo¿na
ca³kowicie polegaæ, albo nadal bêdziemy wysy³aæ ludzi prawie na
pewn¹ zgubê. Czy¿bycie tego nie rozumieli?
Krajuchin zacz¹³ kas³aæ, odrzuci³ papierosa i chusteczk¹ wy-
tar³ ³ysinê. Jurkowski obla³ siê p¹sem i opuci³ wzrok. Wszyscy
milczeli. Dauge tr¹ci³ Bykowa ³okciem.
W ten oto sposób ci¹ga siê nasz ludek z niebotycznych wy-
¿yn na ziemiê.
Poczekaj, Grigorij szepn¹³ Bykow daj pos³uchaæ.
Jeszcze niezbyt wyranie zdawa³ sobie sprawê z koncepcji ekspe-
dycji i rodków, jakimi mia³a rozporz¹dzaæ. Na razie by³o oczywi-
ste, ¿e przynajmniej jedno l¹dowanie na Wenus przebieg³o pomyl-
nie. L¹dowanie ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Uranowa
Golkonda nie by³a mitem.
Przypuszczam, ¿e nie bêdziemy musieli zmieniaæ obliczeñ
zwi¹zanych z lotem? spyta³ Jermakow.
Nie, dane przelotu nie ulegn¹ zmianie. Towarzysz Krutikow
powinien przewidzieæ start na piêtnastego, osiemnastego sierpnia.
Nawigator Krutikow umiechn¹³ siê i przytakn¹³ g³ow¹.
Mam jeszcze jedno pytanie niespodziewanie jeszcze raz
zabra³ g³os Jurkowski.
Proszê bardzo, W³odzimierzu Siergiejewiczu.
Zupe³nie nie rozumiem, jakie zadanie ma spe³niaæ towa-
rzysz... e... Bykow, zw³aszcza w takiej ekspedycji jak nasza. Nie
w¹tpiê w jego wielkie walory, zarówno fizyczne, jak i duchowe,
ale chcia³bym dowiedzieæ siê czegokolwiek o jego specjalnoci i za-
daniach.
Bykow wstrzyma³ oddech.
Wiadomo wam, ¿e ekspedycja bêdzie pracowaæ w warun-
kach pustynnych powoli wyjania³ Krajuchin. A towarzysz
Bykow jest z pustyni¹ za pan brat.
28
Hm... Myla³em, ¿e jest specjalist¹ od lotnisk. Mamy prawo
przypuszczaæ, ¿e Grigorij Dauge zna pustyniê nie gorzej.
Dauge zna pustyniê znacznie gorzej gniewnie zawo³a³ Gri-
gorij. Znaczniej gorzej! Wymieniony przez Jurkowskiego nawet
w prozaicznych piaskach Gobi przepad³by z kretesem, gdyby nie
Bykow... Ty, W³odku, nie znasz Bykowa, ale tak¿e nie znasz pu-
styñ. Nie wszystkie s¹ podobne do tej w Wielkim Syrcie.
Krajuchin spokojnie poczeka³, a¿ Dauge wypowie siê, i dopie-
ro wtedy dokoñczy³ przerwane objanienie. A poza tym Aleksiej
Piotrowicz jest wietnym in¿ynierem chemikiem i kierowc¹.
Jurkowski wzruszy³ ramionami.
Nie zrozumcie mnie le. Nie mam nic przeciwko in¿yniero-
wi Bykowowi. Lecz chyba powinienem wiedzieæ, jaka jest spe-
cjalnoæ moich towarzyszy wyprawy! Teraz ju¿ wiem: towarzysz
Bykow jest specjalist¹ od pustyñ.
Bykow zacisn¹³ zêby i milcza³. Jednak¿e Krajuchin gniewnie
wbi³ wzrok w Jurkowskiego i zagrzmia³:
W³odzimierzu Siergiejewiczu, jeli pope³niê b³¹d, popraw-
cie mnie. Zdaje siê, ¿e to wam podczas pobytu na Marsie przed
piêciu laty pêk³a g¹sienica u tankietki. Prawda? A wy i Chlebni-
kow wleklicie siê piêædziesi¹t kilometrów na piechotê, bo nie
umielicie jej naprawiæ...
Jurkowski zerwa³ siê i chcia³ co t³umaczyæ, lecz Krajuchin
mówi³ dalej:
Zreszt¹, nie o to nawet chodzi. In¿ynier Bykow zosta³ w³¹-
czony w sk³ad ekspedycji nie tylko jako specjalista, lecz tak¿e dla-
tego, ¿e ma owe fizyczne i duchowe walory, o których nie w¹tpi-
cie, co zreszt¹ sami przed chwil¹ s³yszelimy z waszych ust. To
cz³owiek, na którym wy bêdziecie mogli polegaæ w krytycznych
chwilach. A obiecujê, ¿e chwil takich wam nie zabraknie!
Poddawaj siê! Krutikow trzepn¹³ Jurkowskiego po ramie-
niu. Tym bardziej, ¿e to on w³anie uratowa³ twojego ukochane-
go Daugego...
Przestañ! burkn¹³ Jurkowski.
Bykow zrobi³ g³êboki wdech i zaczesa³ d³oni¹ stercz¹ce na
czubku g³owy w³osy. Krajuchin wyci¹gn¹³ z biurka z³o¿on¹ we
czworo kartkê i znów zacz¹³ mówiæ:
Przy sposobnoci co o obowi¹zkach. Wszyscy je znacie,
ale... ja tak, dla przypomnienia, przeczytam jeszcze raz. Jerma-
kow kierownik wyprawy, dowódca statku, fizyk, biolog i lekarz.
29
Spicyn pilot, radiotelegrafista, nawigator i mechanik pok³ado-
wy. Krutikow nawigator, cybernetyk, pilot i mechanik pok³ado-
wy. Jurkowski geolog, radiotelegrafista, biolog. Dauge geolog,
biolog. Bykow in¿ynier mechanik, chemik, kierowca transporte-
ra, radiotelegrafista.
Specjalista od pustyñ szepn¹³ Dauge.
Bykow niecierpliwie wzruszy³ ramionami.
A teraz co jeszcze... Krajuchin wsta³ i opar³ siê d³oñmi
o biurko. Kilka s³ów o zagadce, o zagadce Tachmasiba...
O Bo¿e! ¿a³onie szepn¹³ Krutikow.
Co powiedzielicie? zwróci³ siê do niego Krajuchin.
Nic wa¿nego.
Zapewne chcielicie powiedzieæ, ¿e mit o zagadce Tach-
masiba zanudzi³ ju¿ was na mieræ?
Niezupe³nie tak... ale... Krutikow poruszy³ siê za¿enowa-
ny i zerkn¹³ na Jermakowa.
Ale co w tym rodzaju. Wróæmy jednak do sprawy. W kie-
rownictwie Akademii znaleli siê ludzie, którzy zainteresowali siê
tym problemem i prosili, aby w³¹czyæ go w prace waszej ekspedy-
cji i rozszyfrowaæ tê zagadkê.
To oczywiste... z umiechem dorzuci³ Krutikow.
Nie zgodzi³em siê na to, bior¹c pod uwagê wasze i tak ju¿
bardzo napiête plany. Jednak¿e, poniewa¿ bêdziecie pracowaæ w po-
bli¿u Golkondy, zwracam siê do was z prob¹, abycie zwrócili uwagê
na wszelkie zjawiska, które w najmniejszym choæby stopniu przy-
pomina³yby to, co wiemy... czego dowiedzielimy siê od ekspedycji
Tachmasiba-Jermakowa. Zrozumielimy siê?
Wszyscy milczeli. Tylko Jermakow rzuci³ pó³g³osem:
Niestety, ogólnie przyjê³a siê opinia, ¿e dziwne przygody
Tachmasiba to mit. A przecie¿ jego mieræ nie jest mitem...
Móg³ zgin¹æ z tysi¹ca innych powodów powiedzia³ Dauge.
Ca³kiem mo¿liwe. Lecz nie nale¿y zapominaæ, ¿e czerwo-
ny kr¹g, wszystko jedno, co siê za tymi s³owami kryje, istnieje
rzeczywicie i sta³ siê przyczyn¹ jego zguby.
Krótko mówi¹c, nie jest to rozkaz, lecz proba doda³ Kraju-
chin chocia¿ obawiam siê, ¿e zagadka Tachmasiba da wam znaæ
o sobie, niezale¿nie od tego, czy w ni¹ wierzycie, czy nie... To wszyst-
ko, co chcia³em wam powiedzieæ. Teraz przejdmy do spraw bie¿¹-
cych. Wiecie, ¿e jutro wylatujemy. Zbiórka tu u mnie o dwunastej.
Pojedziemy na lotnisko Wnukowo... Towarzyszu Bykow!
30
S³ucham! Aleksiej poderwa³ siê z krzes³a.
Proszê,niewstawajcie!Gdziezamierzacienocowaæ?W Pradze?
U mnie szybko odpowiedzia³ Dauge.
A zatem wietnie! No có¿, towarzysze, jeli nie ma pytañ,
mo¿ecie odejæ i szykowaæ siê do drogi. Anatolu Borysowiczu,
proszê, zostañcie chwilê.
Wszyscy wstali i zaczêli siê ¿egnaæ. W sekretariacie Dauge
wzi¹³ Bykowa pod rêkê.
Zejd na parter i czekaj na mnie w westybulu, ja skoczê po
samochód. Mamy przed sob¹ ca³y wieczór. Posiedzimy, pogada-
my. Spodziewam siê, ¿e masz ca³¹ masê pytañ. Prawda?
Grigorij, jaki ty przewiduj¹cy! S³ów mi brakuje!
U progu
Bykow westchn¹³ i usiad³ na tapczanie, odrzucaj¹c ko³drê. Nie
móg³ usn¹æ. W gabinecie Daugego by³o ciemno. Na pod³odze bie-
la³y zrzucone na pod³ogê przecierad³a. Za oknami ró¿owi³a siê
nocna ³una wielkomiejskich wiate³.
Bykow wyci¹gn¹³ rêkê po zegarek le¿¹cy na stoliku obok tap-
czanu, ale ten wylizn¹³ mu siê i upad³ na dywan. Bykow zsun¹³
siê z tapczanu i zacz¹³ szukaæ zguby, wodz¹c d³oni¹ po pod³odze.
Zegarka jednak nie by³o. In¿ynier wsta³ i poprawi³ rozkopane prze-
cierad³a. Robi³ to ju¿ trzeci raz od chwili, gdy Dauge ¿yczy³ mu
dobrej nocy i poszed³ do swojej sypialni pisaæ listy. Aleksiej po³o-
¿y³ siê, lecz sen nie przychodzi³. Biedaczysko krêci³ siê, sapa³, uk³a-
da³ siê najwygodniej, liczy³ do stu, ale wszystko nadaremnie.
Zbyt wiele wra¿eñ pomyla³. Zbyt wiele wra¿eñ i myli.
Zbyt wiele opowiada³ Dauge, a jeszcze wiêcej zosta³o nie wyt³u-
maczone. Co za rozkosz sprawi³by teraz papieros. Nie! Nie wol-
no! Trzeba odzwyczajaæ siê. Trzeba rzuciæ palenie i zupe³nie za-
pomnieæ o alkoholu. Wieczorem Grigorij bez ¿adnego entuzjazmu
przyj¹³ jego s³owa, ¿e ,,o tam, w walizce, czeka na swoj¹ kolej
butelka najlepszego ormiañskiego koniaku. Doæ obojêtnie spy-
ta³: Piêtnastoletnia?. Dwudziestoletnia! triumfalnie obwie-
ci³ Bykow. Wobec czego mo¿esz j¹ wyrzuciæ uprzejmie zapro-
ponowa³ Dauge. Wyrzuæ natychmiast do mietniczki, a ju¿
sama poleci przewodami zsypowymi, albo oddaj j¹ jutro komukol-
wiek. Pamiêtaj, ¿e w rakiecie nie wolno paliæ. Taki ju¿ jest nasz
6 Strugaccy B A - W krainie purpurowych ob³oków
7 Część 1 Siódmy poligon
9 Zasadnicza rozmowa Sekretarz spojrza³ na Bykowa swym jedynym okiem. Z Azji rodkowej? Tak. Dokumenty... Rozkazuj¹cym gestem wyci¹gn¹³ poprzez stó³ rêkê o d³oni po- dobnej do kleszczy, z niezwykle d³ugim palcem wskazuj¹cym; trzech palców brakowa³o. Bykow po³o¿y³ na tej d³oni delegacjê s³u¿bow¹ i zawiadczenie. Sekretarz, nie piesz¹c siê, roz³o¿y³ papiery i czyta³: Aleksiej Bykow, in¿ynier mechanik z bazy radziecko-chiñ- skiej ekspedycji. Ministerstwo Geologii przysy³a wy¿ej wymienio- nego w celu przeprowadzenia rozmów na temat jego dalszej pracy. Podstawa: zapotrzebowanie PKKM z dnia... Po czym zerkn¹³ na zawiadczenie i zwracaj¹c je w³acicielo- wi, wskaza³ na obite czarnym skajem drzwi. Wejdcie tam powiedzia³. Towarzysz Krajuchin czeka. Bykow zapyta³: Czy delegacja zostanie u was? Tak, delegacja zostanie u mnie. Bykow przyg³adzi³ w³osy i obci¹gn¹³ zamszow¹ wiatrówkê. Wyda³o mu siê, ¿e jednooki sekretarz patrzy na niego jakby z cie- kawoci¹ czy mo¿e z ironi¹. Naburmuszony otworzy³ drzwi i wszed³ do gabinetu. Okna du¿ego i mrocznego pokoju zas³oniête by³y bambuso- wymi matami. Go³e ciany z masy plastycznej matowo po³yskiwa³y
10 w sk¹pym wietle. Pod³ogê przykrywa³ miêkki czerwony dywan. Bykow rozgl¹da³ siê, szukaj¹c wzrokiem gospodarza. Obok du¿e- go, ca³kiem pustego biurka dostrzeg³ dwie ³ysiny. Jedna z nich bez- krwista, o szarawym odcieniu widnia³a spoza oparcia fotela prze- znaczonego zapewne dla interesantów. Druga jasnoszafranowego koloru kiwa³a siê nad roz³o¿onymi na drugim koñcu biurka kalka- mi technicznymi i niebieskimi fotokopiami rysunków. Po chwili Bykow zobaczy³ trzeci¹ ³ysinê. Jej w³aciciel, nie- zwykle têgi, ubrany w szary kombinezon, rozwali³ siê na dywanie, wcisn¹wszy g³owê w k¹t miêdzy cian¹ i szaf¹ pancern¹. Od szyi tego osobnika bieg³ pod biurko sznur... Bykow poczu³ siê nieswojo. Przestêpowa³ z nogi na nogê, kil- ka razy przesun¹³ suwak zamka b³yskawicznego wiatrówki i obej- rza³ siê zaniepokojony na drzwi. W tej¿e chwili szafranowa ³ysina zniknê³a. Rozleg³o siê sapanie i przyt³umiony, zachrypniêty g³os stwierdzi³ z wyranym zadowoleniem : Trzyma wspaniale! Wspa-nia-le! Nad biurkiem powoli wyrasta³a wielka, przygarbiona postaæ w roboczym nylonowym kombinezonie. By³ to mê¿czyzna wysokiego wzrostu, barczysty i ociê¿a³y. Jego szara i pobru¿d¿ona zmarszczkami twarz robi³a wra¿enie maski. Zaciniête, w¹skie wargi tworzy³y liniê prost¹. Spod wysokiego wypuk³ego czo³a spojrza³y na Bykowa okr¹g³e oczy bez rzês. O co chodzi? pad³o chrapliwe pytanie. Chcia³bym siê zobaczyæ z towarzyszem Krajuchinem od- powiedzia³ Bykow, z pewnym niepokojem zerkaj¹c na le¿¹cego na dywanie osobnika. To w³anie ja. Mówi¹cy tak¿e zerkn¹³ na le¿¹cego, po czym natychmiast wlepi³ okr¹g³e oczy w Bykowa. £ysina w fotelu ani drgnê³a. Po chwili wahania Bykow zrobi³ kilka kroków w stronê swego rozmówcy i przedstawi³ siê. Krajuchin s³ucha³, pochyliw- szy g³owê. Bardzo mi przyjemnie odpowiedzia³ sucho. Czeka³em na was ju¿ wczoraj. Proszê, siadajcie wskaza³ na fotel wielk¹ jak ³opata d³oni¹. Proszê, tu. Zróbcie sobie miejsce i siadajcie. Bykow, nie rozumiej¹c, o co chodzi, zbli¿y³ siê do biurka i pa- trz¹c na fotel, z trudem opanowywa³ nerwowy umieszek. Na fote- lu le¿a³ dziwaczny ubiór, podobny do skafandra dla nurków, zro- biony z szarego materia³u. Srebrzysty he³m w kszta³cie kuli z metalowymi zapinkami wystawa³ nad oparcie.
11 Po³ó¿cie to na pod³odze powiedzia³ Krajuchin. Bykow obejrza³ siê na grub¹ kuk³ê le¿¹c¹ na pod³odze ko³o pancernej szafy. To tak¿e specjalny ubiór z niecierpliwoci¹ w g³osie ode- zwa³ siê Krajuchin. Siadajcie wreszcie! Bykow szybko zdj¹³ skafander z krzes³a i siad³, czuj¹c siê nieco zawstydzony. Krajuchin patrzy³ na niego bez mrugniêcia powiek¹. Tak... bêbni³ po biurku bladymi palcami. Tak... wiêc po- znalimy siê, towarzyszu Bykow. Mo¿ecie zwracaæ siê do mnie po prostu: Miko³aju Zacharowiczu. Mam nadziejê, ¿e mnie polubicie i obdarzycie ¿yczliwoci¹. Bêdziecie pracowaæ pod moim kierow- nictwem. Oczywicie, jeli... Przenikliwy dwiêk telefonicznego dzwonka przerwa³ rozmo- wê. Krajuchin podniós³ s³uchawkê. Przepraszam, towarzyszu Bykow... S³ucham. Tak... to ja. Nie powiedzia³ wiêcej ani s³owa. Bykow zauwa¿y³, jak w b³ê- kitnawym blasku rzucanym przez ekran wideofonu na ³ysych skro- niach Krajuchina nabrzmia³y ¿y³y, a twarz poczerwienia³a. Najwi- doczniej rozmowa dotyczy³a spraw niezwyk³ej wagi. Aby nie wydaæ siê niedyskretnym, Bykow zacz¹³ ogl¹daæ le¿¹cy na s¹siednim fo- telu skafander. Przez rozchylone wyciêcie ko³nierza widzia³ wnê- trze he³mu. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e poprzez sztywny materia³ widzi wzór na dywanie, chocia¿ srebrzysta kula, gdy patrzy³ na ni¹ z zewn¹trz, by³a ca³kiem nieprzezroczysta. Pochyli³ siê, aby lepiej przyjrzeæ siê skafandrowi, lecz w tej samej chwili Krajuchin od³o- ¿y³ s³uchawkê i pstrykn¹³ wy³¹cznikiem. Wezwaæ Pokati³owa! rozkaza³ ochryp³ym szeptem. Rozkaz! odezwa³ siê czyj g³os. Za godzinê! Tak jest, za godzinê! Znów pstrykn¹³ prze³¹cznik. Zapad³a cisza. Bykow podniós³ oczy i zobaczy³, ¿e Krajuchin z ca³ej si³y pociera czo³o d³oni¹. Tak odezwa³ siê spokojnym g³osem, widz¹c, ¿e Bykow mu siê przygl¹da. Ale¿ to zakuta pa³a! Jak grochem o cianê... Wybaczcie, towarzyszu. Na czym to zatrzymalimy siê... Aha, aha... Bardzo was przepraszam. Musimy porozmawiaæ powa¿nie, a cza- su ma³o. W³aciwie ca³kiem go nie mamy. Zatem do rzeczy... Po pierwsze chcia³bym was lepiej poznaæ. Opowiedzcie co o sobie. Ale co? spyta³ Bykow. No, chocia¿by ¿yciorys.
12 ¯yciorys? in¿ynier zastanawia³ siê. ¯yciorys mam nie- skomplikowany. Urodzi³em siê w roku 19... w rodzinie marynarza ¿eglugi ródl¹dowej. Pochodzê z okolic Gorkiego. Ojciec umar³, kiedy nie mia³em jeszcze trzech lat. Do piêtnastego roku ¿ycia mieszka³em i uczy³em siê w szkole-internacie. Potem przez cztery lata pracowa³em jako motorzysta na wo³¿añskich odrzutowych li- zgaczach-amfibiach. Gra³em w hokeja. Jako cz³onek reprezentacji klubu Wo³ga dwa razy bra³em udzia³ w olimpiadach. Zacz¹³em stu- diowaæ w wy¿szej szkole technicznej transportu l¹dowego. To daw- na szko³a wojsk pancerno-motorowych. (Dlaczego, u licha, tyle gadam? przemknê³a mu przez g³owê nieprzyjemna myl). Ukoñ- czy³em wydzia³ transportu o napêdzie atomowo-odrzutowym prze- znaczony dla uczestników ekspedycji naukowych. Potem... no có¿... pos³ali mnie w góry w okolice Tien-szan. Nastêpnie w piaski pu- styni Gobi... Tam pracowa³em, tam te¿ wst¹pi³em do partii. Co by tu jeszcze? To chyba wszystko. ¯yciorys naprawdê nieskomplikowany przytakn¹³ Kraju- chin. Skoñczylicie trzydzieci trzy lata? Tak? Za miesi¹c skoñczê trzydzieci cztery. Oczywicie kawaler? Pytanie to wydawa³o siê Bykowowi bardzo nietaktowne. In¿y- nier nie lubi³ ¿adnych aluzji do swego wygl¹du. Tym bardziej i¿ zna³ jedn¹ kobietê, która nie zwraca³a uwagi na to, ¿e jego twarz jest spalona s³oñcem, ¿e ma nos jak kartofel i rude, sztywne w³osy. Chcia³em powiedzieæ mówi³ dalej Krajuchin ¿e jeszcze przed pó³ rokiem bylicie kawalerem. Tak lakonicznie odpowiedzia³ Bykow teraz te¿ jestem samotny. Na razie... Zorientowa³ siê nagle, ¿e Krajuchin wie o nim bardzo du¿o, a rzuca pytania nie po to, by siê czegoæ dowiedzieæ, lecz ¿eby wy- robiæ sobie osobiste zdanie, czy te¿ z jakiego innego powodu. Taka rozmowa nie nale¿a³a do przyjemnych, wiêc Bykow naje¿y³ siê. Na razie jestem samotny powtórzy³. A zatem nie macie bliskich krewnych doda³ Krajuchin. Tak wychodzi, ¿e nie mam. Wobec tego jestecie, ¿e tak powiem, ca³kiem samotni i nie- zale¿ni... Tak. Na razie jestem samotny. Gdzie pracowalicie ostatnio?
13 Na Gobi... Od dawna? Od trzech lat... Trzy lata! Przez ca³y czas na pustyni? Tak. Oczywicie z ma³ymi przerwami. Wyjazdy s³u¿bowe, kursy... Lecz w zasadzie ca³y czas na pustyni... Nie znudzi³o siê? Bykow zastanowi³ siê. Pocz¹tkowo by³o trudno mówi³ ostro¿nie. Potem przy- wyk³em. Ale wiadomo, praca nie jest tam ³atwa. Stanê³y mu przed oczyma czarne przestrzenie piasków i rozpalone jak p³omieñ nie- bo. Ale przecie¿ i pustyniê mo¿na pokochaæ... Czy¿by? mrukn¹³ Krajuchin Mo¿na pokochaæ pustyniê? A wy j¹ kochacie? Przyzwyczai³em siê. Jak¹ funkcjê pe³nilicie ostatnio? By³em kierownikiem kolumny atomowych transporterów te- renowych, nale¿¹cych do bazy ekspedycji. Wobec tego musicie wietnie znaæ siê na maszynach. Nie- prawda¿? Zale¿y na jakich? No, chocia¿by na waszych atomowych terenówkach. Bykow uzna³ pytanie za retoryczne i nie odpowiedzia³. Powiedzcie mi, proszê, czy to wy kierowalicie akcj¹ ratun- kow¹ ekspedycji Daugego? Tak, ja. Gratulujê, doskonale dalicie sobie radê! Bez waszej pomo- cy tamci by zginêli. Bykow wzruszy³ ramionami. Dla nas by³ to w³aciwie doæ zwyk³y marsz i nic wiêcej. Krajuchin zmru¿y³ oczy A jednak ludzie z waszego zespo³u prze¿yli ciê¿kie chwile... jeli mnie pamiêæ nie zawodzi. Bykow zaczerwieni³ siê, co przy jego kolorze twarzy sprawia- ³o przykre wra¿enie. Prze¿ylimy czarn¹ burzê! odpar³ ze z³oci¹. Nie chwalê siê, towarzyszu Krajuchin. Maszerowaæ w takt muzyki ³atwo jest tylko na defiladach. Na pustyni sprawa jest bardziej skompliko- wana. Rozmowa krêpowa³a go i poczu³ siê nieswojo. Krajuchin przy- gl¹da³ mu siê z tajemniczym umieszkiem.
14 Tak... tak... bardziej skomplikowana... Trzy lata w pustyni. Powiedzcie mi, towarzyszu Bykow, czy interesuje was co poza s³u¿b¹? Bykow rzuci³ mu pytaj¹ce spojrzenie. Pod jakim wzglêdem? Co robicie w wolnych chwilach? Hm... Oczywicie czytam, grywam w szachy. Zdaje siê, ¿e pisalicie jakie prace? Pisa³em. Du¿o? Niewiele. Dwa artyku³y w czasopimie Transport g¹sieni- cowy... Na jaki temat? Remont reaktorów napêdowych w polowych warunkach. Z w³asnej praktyki. Powiadacie, remont reaktorów napêdowych... Bardzo cie- kawe. Aha, czy ze sportu interesuje was co jeszcze prócz hokeja? D¿udo... jestem instruktorem. wietnie. A czy ciekawi³a was kiedy astronomia? Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e Krajuchin drwi z niego. Nie, astronomia nie interesowa³a mnie nigdy. Szkoda! Byæ mo¿e... Chodzi o to, towarzyszu Bykow, ¿e wasza praca bêdzie, w pewnym stopniu, zwi¹zana z t¹ nauk¹. In¿ynier zasêpi³ siê. Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem... Co powiedziano wam, deleguj¹c was tutaj? Powiedziano, ¿e jestem skierowany w celu przeprowadze- nia rozmów na temat ewentualnego udzia³u w wyprawie nauko- wej. Chwilowo... A nie powiedzieli, o jak¹ chodzi ekspedycjê? O jak¹ wyprawê na pustyniê w poszukiwaniu rzadko spo- tykanych rud. Krajuchin strzeli³ palcami i po³o¿y³ d³onie na biurku. Tak, to ca³kiem zrozumia³e mrukn¹³ ca³kiem oczywiste. Nic tam o tym nie wiedz¹. A zatem, towarzyszu Bykow mówi³ dalej, westchn¹wszy g³êboko ma siê rozumieæ, ¿e astronomia nie ma z tym nic wspólnego. Mówi¹c cile, prawie nic... A jesz- cze cilej: wy nie macie z ni¹ nic wspólnego. Niewa¿ne, czy
15 interesowalicie siê t¹ nauk¹. W¹tpiê, czyby siê wam przyda³a. Osta- tecznie przeczytacie co nieco, trochê wam opowiedz¹... Sprawa polega na tym, ¿e bêdziecie pracowaæ nie tu... nie na Ziemi. Bykow niespokojnie zamruga³ oczyma. Znów poczu³ siê tak nieswojo, jak w pierwszej chwili, gdy przekroczy³ próg tego ga- binetu. Obawiam siê, ¿e nic nie rozumiem wykrztusi³. Nie na Ziemi? A mo¿e na Ksiê¿ycu? Nie, nie na Ksiê¿ycu. Znacznie dalej. Wszystko zaczê³o siê wydawaæ dziwacznym snem. Krajuchin opar³ brodê na splecionych palcach i mówi³: Co was tak zadziwi³o, Aleksieju Piotrowiczu? Ju¿ od trzy- dziestu lat ludzie lataj¹ na inne planety. Zwykli ludzie, tacy jak wy. Ludzie o najró¿niejszych specjalnociach. Jestem zdania, ¿e mo- glibycie zostaæ wietnym astronaut¹. Warto zwróciæ uwagê, ¿e wielu astronautów doszlusowa³o do nas, ¿e tak powiem, z zewn¹trz, na przyk³ad z lotnictwa. Rozumiem dobrze, ¿e wam jako in¿ynie- rowi tak ca³kowicie zwi¹zanej z Ziemi¹ specjalnoci nie przysz³o nawet na myl, ¿e moglibycie wzi¹æ udzia³ w takich pracach. A jed- nak stworzone zosta³y takie mo¿liwoci, ¿e obecnie wysy³amy wyprawê na Wenus, i jest nam potrzebny cz³owiek doskonale zna- j¹cy warunki pracy w piaszczystych terenach. Nie s¹dzê, aby tam- te pustynie bardzo ró¿ni³y siê od waszej ukochanej Gobi. Tyle ¿e napotkacie nieco wiêksze trudnoci... W g³owie Bykowa b³ysnê³a nagle myl: Uranowa Golkonda! Krajuchin spojrza³ na niego przenikliwie. Tak.UranowaGolkonda.Widzicie,ju¿wiecieprawiewszystko. Wenus... powoli mówi³ Bykow. Uranowa Golkonda... Pokrêci³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê. Ja... i niebo! Niewiarygodne! No, nie taki z was chyba wielki grzesznik. A poza tym nie wysy³amy was do rajskich ogrodów. Jednak mo¿e siê zdarzyæ... Krajuchin pochyli³ siê i zapyta³ szeptem: Boicie siê? Bykow zastanowi³ siê. Oczywicie strach mnie oblatuje przyzna³ siê. Prawdê mówi¹c, po prostu mam stracha.. Zreszt¹... mo¿e nie dam rady. Ale jeli za¿¹da siê ode mnie tylko tego, co potrafiê, to dlaczegó¿ by nie? popatrzy³ na Krajuchina i umiechn¹³ siê. Nie, nie bojê siê a¿ tak bardzo, ¿eby odmówiæ. Musicie rozumieæ, ¿e to jednak
16 by³o zaskoczenie. A przy tym, dlaczego wy... uwa¿acie, ¿e wywi¹- ¿ê siê ze swego zadania? Jestem najzupe³niej przekonany. Oczywicie, nie bêdzie ³a- two. Bêdziecie mieli trudnoci, bêdzie wam ciê¿ko, bardzo ciê¿- ko, natkniecie siê, byæ mo¿e, na niebezpieczeñstwa, o jakich na razie nie mamy nawet pojêcia... lecz dacie sobie radê. Lepiej siê na tym znacie, towarzyszu Krajuchin. Tak mi siê wydaje. Liczymy na to, Aleksieju Piotrowiczu, ¿e nie pobiegniecie do waszego ministerstwa z prob¹ o zwolnie- nie ze wzglêdu na stan zdrowia czy warunki rodzinne. Towarzyszu Krajuchin! A có¿ wy mylicie? Krajuchin zaczerwieni³ siê. Nie tacy jak wy, siedz¹c na tym fotelu, sromotnie tchórzyli. Przeci¹gn¹³ d³oni¹ po twarzy. Mówi¹c szczerze, ju¿ od dawna mam was na oku i jestem rad, ¿e siê nie omyli³em. Bykow chrz¹kn¹³ za¿enowany i odwróci³ wzrok, po czym spyta³: A sk¹d mnie znacie? Z akcji ratunkowej ekspedycji Daugego. Nale¿a³a ona do naszego resortu. Od tej pory mam was na oku. Poprosi³em o opiniê o was i wszystko, co potrzeba. Teraz nadszed³ czas i zaprosilimy was tutaj. Rozumiem. Zwykle dajemy czas do namys³u, tydzieñ, a niekiedy mie- si¹c. Tym razem jednak nie mo¿emy czekaæ. Decydujcie, towarzy- szu Bykow. Uprzedzam was: jeli wahacie siê choæby odrobinê, rezygnujcie natychmiast. Pretensji mieæ nie bêdziemy. Bykow rozemia³ siê. Towarzyszu Krajuchin, nie rezygnujê. Jeli uwa¿acie, ¿e dam sobie radê, zgadzam siê. Oczywicie by³em trochê zaskoczony, ale to nic nie szkodzi. No to wietnie. Krajuchin spokojnie sk³oni³ g³owê i zerkn¹³ na zegarek. A teraz uwa¿ajcie. Ekspedycja potrwa stosunkowo krótko, nie d³u¿ej ni¿ pó³tora miesi¹ca. Odpowiada wam to? Odpowiada... O szczegó³ach mówiæ teraz nie bêdê. Dowiecie siê wszyst- kiego póniej. Czasu mamy jak na lekarstwo. Proszê wzi¹æ pod uwagê, ¿e jutro odlatujemy. Jutro? Na Wenus?
172 – W krainie... Nie, na Wenus nie polecimy tak prêdko. Na razie popracuje- my na Ziemi. Nie mylcie tylko, ¿e w Moskwie. Bêdziemy w in- nym miejscu. Ale, ale... gdzie s¹ wasze rzeczy? Na dole w szatni. Rzeczy mam niewiele walizê i rapor- tówkê. Nie przypuszcza³em... To nie jest najwa¿niejsze. Gdzie macie zamiar zatrzymaæ siê? Polecam wam Pragê... To blisko, tu¿ obok. Bykow przytakn¹³. Wiem. To dobry hotel. Bardzo dobry. Teraz jestecie wolni, a za... znów zerkn¹³ na zegarek za dwie godziny z minutami, to znaczy dok³adnie o sie- demnastej, proszê was, towarzyszu kosmonauto, wracajcie tu do mnie. Dowiecie siê paru rzeczy. Jedlicie obiad? Na pewno nie! Restauracja znajduje siê na trzynastym piêtrze. Posilcie siê, od- pocznijcie w klubie czy w bibliotece wszystko znajduje siê w tym samym budynku. A wiêc punktualnie siedemnasta. A teraz, jazda! Ja natomiast zabiorê siê do mycia g³owy... no... muszê komu zmyæ g³owê. Bykow, ci¹gle jeszcze podniecony, wsta³ i po chwili wahania rzuci³ pytanie, które mêczy³o go w ci¹gu ca³ej rozmowy. Towarzyszu Krajuchin, jak brzmi pe³na nazwa tej instytu- cji? W skierowaniu podano skrót: PKKM. Mam wra¿enie, ¿e rozszyfrowa³em go b³êdnie. PKKM to Pañstwowy Komitet Komunikacji Miêdzyplane- tarnej przy Radzie Ministrów. Jestem zastêpc¹ prezesa komitetu. Dziêkujê odpowiedzia³ Bykow. Komitet Komunikacji Miêdzyplanetarnej mrukn¹³, kieru- j¹c siê do drzwi. Nno, tak... A ja myla³em, ¿e Pañstwowy Komi- tet Komunikacji Miêdzynarodowej... Taki sam skrót... W drzwiach Bykow zderzy³ siê z jakim dryblasem pêdz¹cym do gabinetu. Zd¹¿y³ tylko zauwa¿yæ, ¿e wielkie ch³opisko mia³o du¿e okulary w piêknej czarnej oprawie odcinaj¹ce siê od niezwy- kle bladej twarzy. Cz³owiek ten nie zwróci³ uwagi na gocia i od- sun¹wszy go na bok, ju¿ od progu wo³a³: Miko³aju Zacharowiczu! W odpowiedzi Bykow us³ysza³ grony, sycz¹cy g³os Kraju- china: Gdzie jest szósty reaktor?! Pozwólcie. Miko³aju... Pytam, gdzie jest szósty reaktor?
18 Bykow zamkn¹³ drzwi i ruszy³ do wyjcia. Ciemnolicy sekre- tarz odprowadzi³ go spojrzeniem swego jedynego oka i znów po- chyli³ siê nad biurkiem. Załoga „Hiusa” Wenus jest, licz¹c od S³oñca, drug¹ z kolei planet¹. rednia odleg³oæ od S³oñca wynosi 0,723 jednostki astronomicznej, czyli 108 milionów km. Ca³kowity czas obiegu wokó³ S³oñca wynosi 224 dni 16 godzin 49 minut i 8 sekund. rednia prêdkoæ porusza- nia siê po orbicie wynosi 35 km/sek... Jest najbli¿sz¹ planet¹ w s¹- siedztwie Ziemi. W momencie gdy znajduje siê miêdzy S³oñcem a Ziemi¹, odleg³oæ jej od naszej planety wynosi oko³o 39 milio- nów km... Gdy jest po przeciwnej stronie S³oñca, odleg³oæ ta wzra- sta do 258 milionów km. rednica równa siê 12 400 km, sp³aszcze- nie jest niedostrzegalne. Przyjmuj¹c wielkoci ziemskie za 1, Wenus bêdzie mieæ nastêpuj¹ce rozmiary: rednica 0,913, powierzch- nia 0,95, objêtoæ 0,92, si³a przyci¹gania na powierzchni 0,85, gêstoæ 0,88 (czyli 4,80 gr/cm3 ); masa 0,81.... czas obrotu wokó³ osi wynosi 57 godzin. Wenus otacza bardzo gêsta atmosfera z³o¿o- na z dwutlenku wêgla i czadu, w której poruszaj¹ siê ob³oki z kry- stalicznego amoniaku... Badania Wenus przeprowadzane s¹ z tym- czasowych i sta³ych sputników, z których dwa nale¿¹ do Akademii Nauk ZSRR. Kilka prób wyl¹dowania na tej planecie (Abrasimow, Nisidzima, Soko³owski, Szi Feñ-ju i inni) i prowadzenia badañ bez- porednio na jej powierzchni skoñczy³o siê niepowodzeniem.... Bykow spojrza³ na kolorow¹ fotografiê Wenus na aksamit- no-czarnym tle ¿ó³tawy dysk z b³êkitnymi i pomarañczowymi cie- niami. Zatrzasn¹³ grub¹ ksiêgê. Kilka prób wyl¹dowania... i pro- wadzenia badañ bezporednio... skoñczy³o siê niepowodzeniem.... Krótko i wyranie. Próbowano. Bykow zacz¹³ sobie przypominaæ wszystko, co czyta³ kiedy w ksi¹¿kach i gazetach, co widzia³ na wyk³adach telewizyjnych i czego dowiedzia³ siê ze zwiêz³ych i su- chych komunikatów TASS-u. Pod koniec trzeciego dziesiêciolecia, od chwili gdy cz³owiek pierwszy raz polecia³ na Ksiê¿yc, znane mu by³y wszystkie cia³a niebieskie w promieniu pó³tora miliarda kilometrów. Rozwinê³y siê nowe nauki planetologia i planetografia Ksiê¿yca, Marsa i Merkurego, wielkich sputników du¿ych planet i niektórych ma³ych
19 planet-asteroidów. Kosmonauci, a zw³aszcza ci, którzy ca³e mie- si¹ce, a nawet lata pracowali daleko od Ziemi, przywykli ju¿ do lotnych warstw py³u na równinach Ksiê¿yca, do czerwonych pu- styñ i jak gdyby wyschniêtych zaroli marsjañskiego saksau³u, do lodowych przepaci i rozpalonych do bia³oci p³askowy¿ów Mer- kurego, do obcego nieba, po którym pêdz¹ liczne ksiê¿yce, do S³oñ- ca podobnego do jasnej gwiazdy. Setki pojazdów miêdzyplanetar- nych przecina³o we wszystkich kierunkach Uk³ad S³oneczny. Zbli¿a³ siê nowy etap podboju przestrzeni kosmicznej przez cz³owieka okres podboju wielkich, trudnych planet: Jupitera, Saturna, Ura- na, Neptuna i Wenus. Wenus by³a jednym z pierwszych obiektów, na który zwrócili uwagê wyruszaj¹cy z Ziemi badacze kosmosu. Planeta znajduje siê blisko Ziemi i S³oñca, ma wiele wspólnych z Ziemi¹ cech fi- zycznych, a jednoczenie nic nie by³o wiadomo o jej budowie. Wszystko to przykuwa³o uwagê kosmonautów. Najpierw wys³ano ku niej rakiety automatyczne bez ludzi. Wy- niki obserwacji i dowiadczeñ by³y niezachêcaj¹ce. Chmury, konsy- stencj¹ sw¹ przypominaj¹ce oceaniczny i³, otacza³y planetê i zas³a- nia³y wszystko. Na setkach kilometrów zwyk³ych i ultraczerwonych filmów widnia³ stale ten sam obraz: bia³a, jednostajna, nieprzenik- niona zas³ona utworzona zapewne z bardzo grubej warstwy ob³o- ków. Nie zda³a egzaminu tak¿e radiooptyka. Fale radiowe albo od- bija³y siê od górnych warstw atmosfery, albo by³y ca³kowicie przez ni¹ wch³aniane. Ekrany radiolokatorów albo jarzy³y siê równym nic nie znacz¹cym blaskiem, albo pozostawa³y czarne. Telemechanicz- ne i cybernetyczne tankietki-laboratoria, które tak wietnie dawa³y sobie radê podczas badañ Ksiê¿yca i Marsa, nie przesy³a³y ¿adnych meldunków. Wszystkie zaginê³y gdzie na dnie zwartego oceanu szaroró¿owej masy ob³oków. Wówczas do szturmu ruszyli najodwa¿niejsi. Trzy wyprawy, wyposa¿one w najnowsze, jak na owe czasy, urz¹dzenia technicz- ne, jedna po drugiej zanurza³y siê w atmosferze tajemniczej plane- ty. Pierwszy statek sp³on¹³, zanim zd¹¿y³ nadaæ choæby jeden ko- munikat. (Obserwatorzy zauwa¿yli w miejscu zetkniêcia siê statku z powierzchni¹ atmosfery Wenus nik³y b³ysk). Druga ekspedycja nada³a meldunek, ¿e podchodzi do l¹dowania, a w dwadziecia minut potem wiadomoæ, ¿e tu¿ nad powierzchni¹ statek ich niesie niezwykle silny pr¹d atmosferyczny. By³a to ostatnia informacja. Trzecia ekspedycja wyl¹dowa³a szczêliwie. Jednak nie wiadomo,
20 jakie kaprysy przyrody nie pozwoli³y na nawi¹zanie ³¹cznoci przez ca³¹ dobê. Dowódca wyprawy meldowa³ póniej, ¿e wokó³ szalej¹ burze piaskowe, tr¹by powietrzne o tak potwornej sile, ¿e zwalaj¹ nawet ska³y, a wreszcie, ¿e otacza ich purpurowa nieprzenikniona mg³a. Na tym ³¹cznoæ siê urwa³a i dopiero po tygodniu kto ner- wowo rzuci³ do mikrofonu: Gor¹czka, gor¹czka, gor¹czka. By³y to ostatnie s³owa, jakie us³yszano od cz³onków tej wyprawy. Zag³ada trzech ekspedycji w tak krótkim czasie to ju¿ zbyt wie- le! Zrozumiano, ¿e atakowaæ Wenus mo¿na dopiero po dokonaniu nowych, bardzo dok³adnych przygotowañ. Trzeba by³o przeprowa- dziæ ¿mudne, wszechstronne i g³êbokie rozpoznanie. Miêdzynaro- dowy Kongres Kosmologów opracowa³ plan badania Wenus, które- go realizacja mia³a trwaæ piêtnacie lat. Ludzkoæ zmobilizowa³a w tym celu wszystkie najnowsze rodki znajduj¹ce siê w arsenale wiedzy i techniki. Zbudowano i wys³ano w przestrzeñ kilka sputni- ków-obserwatoriów, wyposa¿onych w setki automatów. Wprowa- dzono do u¿ycia automatyczne sondy-szperacze, zastosowano ultra- czerwon¹ i elektronow¹ optykê, aparaty jonoskopowe i wiele innych urz¹dzeñ. Mózgi elektronowe bezustannie opracowywa³y otrzymy- wane informacje. Wprzêgniêto do pracy najwiêksze w wiecie elek- tronowe maszyny do obliczeñ. Stratosfera Wenus zosta³a zbadana tak dok³adnie, ¿e wyniki wprowadza³y w podziw nawet uczonych. W koñcu z niezbêdn¹ dok³adnoci¹ obliczono okres obrotu Wenus wokó³ jej osi. Sporz¹dzono mapê z ogólnymi zarysami ³añcuchów górskich. Zmierzono wystêpuj¹ce na Wenus pola magnetyczne. Pra- ce prowadzono metodycznie i z pe³n¹ celowoci¹. Francuski sputnik wykry³ na Wenus i okreli³ rejon zwiêkszonej jonizacji. Po pewnym czasie odkrycie to potwierdzili uczeni radziec- cy, chiñscy i japoñscy. Stwierdzono, ¿e rejon superintensywnej joni- zacji obejmuje oko³o pól miliona metrów kwadratowych i okresowo koncentruje siê na cile okrelonym miejscu. Stwierdzono równie¿, ¿e jonizacja nie ma nic wspólnego z grub¹ pow³ok¹ chmur, a zatem wy³¹cza siê mo¿liwoæ jej atmosferycznego pochodzenia. Pozosta³o tylko podsun¹æ myl, ¿e rejon jonizacji zwi¹zany jest z tward¹ po- wierzchni¹ Wenus. Je¿eli ród³em jonizacji by³yby materia³y pro- mieniotwórcze, to mog³y jedynie zdradzaæ obecnoæ rud radioak- tywnych o niebywa³ej koncentracji. Nazwa Uranowa Golkonda narzuca³a siê sama przez siê. W takiej sytuacji sprawy przybra³y inny obrót. Jeli chodzi o ciê¿- kie elementy radioaktywne, ludzkoæ ci¹gle jeszcze odczuwa³a ich
21 g³ód. Technologia wydobywania rozsianych po ca³ym globie rud roz- wija³a siê powoli, natomiast zapotrzebowanie na materia³y rozsz- czepialne wielokrotnie przewy¿sza³o produkcjê zak³adów aglome- racyjnych, a sztuczne ich wytwarzanie by³o zbyt kosztowne. Wy³¹cznie naukowe zainteresowania, jakie budzi³a Wenus, zosta³y uzupe³nione zagadnieniami bardziej praktycznymi. Znów wyruszy³o kilka ekspedycji. Zgin¹³ Sokolowski, wice- prezes Miêdzynarodowego Kongresu Kosmogatorów*. Jako niewidomy inwalida powróci³ do Nagoi nieustraszony Ni- sidzima. Przepad³ bez wieci jeden z najlepszych pilotów chiñskich Szi Feñ-ju. By³o rzecz¹ oczywist¹, ¿e stare rodki ataku zawodzi- ³y. Wenus po prostu drwi³a z wysi³ków cz³owieka. Analiza sk¹- pych wiadomoci o katastrofach ekspedycji wykaza³a, ¿e aby po- mylnie wyl¹dowaæ na Wenus, trzeba wyrzec siê dotychczasowych konstrukcji i zasad technicznych, na których opiera³y siê loty miê- dzyplanetarne. Miêdzynarodowy kongres wezwa³ do zaniechania lotów a¿ do chwili, gdy zostan¹ zbudowane nowe statki miêdzy- planetarne, i uchwali³ nagrodê za opracowanie takiej rakiety, która by mog³a pokonaæ pancerz wenusjañskiej atmosfery. W Zwi¹zku Radzieckim pe³n¹ par¹ prowadzono prace nad skonstruowaniem rakiety o napêdzie fotonowym. Inne pañstwa tak¿e szuka³y nowych rozwi¹zañ. Na dwa lata przed rozpoczêciem naszej opowieci w central- nych gazetach pojawi³a siê wzmianka, ¿e na najwiêkszym sputni- ku Ziemi Wei-ta-de Ju-i, co znaczy Wielka przyjañ, radzieccy i chiñscy mistrzowie bezgrawitacyjnego odlewnictwa metali od- lewnictwa w warunkach, gdy nie istnieje dzia³anie si³y ciê¿koci rozpoczêli odlewanie kad³uba rakiety o napêdzie fotonowym. Mo¿- liwe, ¿e na tej w³anie rakiecie los pozwoli Bykowowi i jego towa- rzyszom dostaæ siê na wenusjañskie pustynie... o których powie- dzia³ Krajuchin: Nie s¹dzê, aby siê ró¿ni³y od waszej ukochanej pustyni Gobi. Zreszt¹ wszystko jedno, czy bêdzie to rakieta fotonowa, czy te¿ atomowa, czy pustynie na Wenus bêd¹ siê zasadniczo ró¿ni³y od ziemskich wiadomo by³o jedno: wyprawa mia³a do wykona- nia nadzwyczaj trudne zadanie. Dla dokonania podboju Wenus i jej * Autor stworzy³ nowe s³owo, którego pierwowzorem jest nawigator (przyp. tlum.).
22 na po³y mitycznych skarbów Uranowej Golkondy potrzebna jest ogromna wiedza, ¿elazne zdrowie, niezwyk³a wytrzyma³oæ... Trze- ba byæ do tego prawdziwym astronaut¹, jednym z tych bohaterów, jakich ogl¹da siê w kinie i jakich wita siê z kwiatami w rêku, albo te¿... jednym z tych, co gin¹ w bezkresnej przestrzeni miêdzypla- netarnej. Czy skromny in¿ynier Bykow ma doæ wiedzy, czy wy- trzymaj¹ jego zdrowie i charakter? Krajuchin zna siê na tych sprawach lepiej, jest przecie¿ za- stêpc¹ prezesa PKKM, Pañstwowego Komitetu Komunikacji Miê- dzyplanetarnej. Jeli Krajuchin jest przekonany, ¿e Bykow da so- bie radê, to Bykow nie zawiedzie. Zreszt¹, ci astronauci to tak¿e ludzie! Potrafi¹ oni, potrafi i on. Bykow zda³ sobie nagle sprawê, ¿e uparcie wpatruje siê prosto w oczy ³adniutkiej bibliotekarki siedz¹cej przy stoliku naprzeciw. Dziewczyna najpierw zrobi³a gron¹ minê, lecz po chwili nie wy- trzyma³a i parsknê³a miechem. Z kolei nachmurzy³ siê Bykow. Trzeba bêdzie wys³aæ do Aszchabadu depeszê, ¿e delegacja prze- ci¹gnie siê. Szkoda... nie zobaczy siê ju¿ przed wypraw¹... Ale co by to da³o? Czy w ci¹gu kilku minut zdo³a powiedzieæ wszystko, czego nie mia³ odwagi wyznaæ przez tyle lat? Niechaj los rozstrzy- ga! Gdy wróci... (W myli zobaczy³ fotografiê w czasopimie. Bo- haterowie kosmicznych przestrzeni powrócili z trudnego rejsu kwiaty, umiechy, podniesione w gecie powitania d³onie...), gdy wróci, wemie urlop i pojedzie do Aszchabadu. Podejdzie do zna- jomego domu, nacinie guzik dzwonka... Bykow spojrza³ na zegarek. Do pi¹tej brakowa³o jeszcze paru minut. Wsta³, sk³oni³ siê bibliotekarce, zwracaj¹c jednoczenie tom encyklopedii. Jednooki sekretarz skin¹³ mu g³ow¹ jak staremu znajomemu. Bykow jeszcze raz spojrza³ na zegarek (by³a za minutê pi¹ta), przy- g³adzi³ rêk¹ w³osy, obci¹gn¹³ wiatrówkê i zdecydowanym ruchem otworzy³ drzwi gabinetu. Odniós³ wra¿enie, ¿e wszed³ do innego pokoju. Zas³ony na oknach by³y rozsuniête; przez szeroko otwarte okna wdziera³o siê s³oneczne wiat³o, oblewaj¹c z³otem jasne, aksamitne ciany z pla- stiku. Fotel, który sta³ przy biurku, zosta³ odsuniêty. Nadal le¿a³ na nim, zwiesiwszy za oparcie srebrzysty he³m, strój przypominaj¹cy skafander. Pod cian¹ znajdowa³ siê zwiniêty dywan. Porodku
23 gabinetu, na wyfroterowanym parkiecie, sta³ dziwaczny przedmiot, co w rodzaju ¿ó³wia o piêciu grubych nogach. G³adki, sferyczny pancerz wznosi³ siê przynajmniej metr nad pod³og¹. Wokó³ ,,¿ó³- wia przykucnê³o kilku mê¿czyzn. Gdy Bykow wszed³ do gabinetu, jeden z nich, barczysty, przy- garbiony, w czarnych ochronnych okularach, zakrywaj¹cych nie- mal po³owê twarzy, podniós³ ³ys¹ g³owê, lni¹c¹ w s³onecznym blasku, i odezwa³ siê chrypi¹cym g³osem Krajuchina: Otó¿ i on! Towarzysze, przedstawiam wam szóstego cz³on- ka waszej za³ogi, in¿yniera Aleksieja Piotrowicza Bykowa. Zwróci³y siê ku niemu wszystkie twarze ros³y, bardzo przy- stojny mê¿czyzna w lekkim, doskonale uszytym garniturze; czer- wony od upa³u grubas z ogolon¹ g³ow¹; niady, czarnow³osy m³o- dzian, wycieraj¹cy ¿ylaste d³onie zat³uszczonymi paku³ami, i... Dauge, stary, dobry przyjaciel Dauge, tak samo jak na pustyni Gobi wychud³y i niezgrabny, tylko ubrany inaczej, ju¿ nie w szerokich spodniach i chustce na g³owie, lecz w zwyk³ym garniturze. Dauge spogl¹da³ na Bykowa, wita³ go ¿yczliwym kiwaniem g³owy i umie- cha³ siê na ca³¹ szerokoæ wielkich ust. Poznajcie siê powiedzia³ Krajuchin. W³odzimierz Sier- giejewicz Jurkowski, wybitny geolog i dowiadczony astronauta. Przystojny geolog w wymuskanym garniturze jakby od niechce- nia ucisn¹³ rêkê Bykowa i odwróci³ siê obojêtnie. Bykow k¹tem oka spojrza³ na Krajuchina. Wyda³o siê mu, ¿e w jego oczach za- b³ys³y i natychmiast przygas³y weso³e ogniki. ...Bogdan Bogdanowicz Spicyn, pilot, jeden z najlepszych kosmonautów na wiecie. Cz³onek pierwszych ekspedycji do stre- fy asteroidów. Ciemny brunet b³ysn¹³ w umiechu wspania³ymi zêbami. D³oñ mia³ gor¹c¹ i tward¹ jak ¿elazo. Micha³ Antonowicz Krutikow mówi³ dalej Krajuchin na- wigator. Duma radzieckiej astronautyki. Ech, jak wy co powiecie, Miko³aju Zacharowiczu, to... mrukn¹³ grubas, zmieszany jak panienka, przyjanie ogl¹daj¹c By- kowa od stóp do g³ów. Towarzysz Bykow naprawdê mo¿e pomy- leæ... Bardzo mi przyjemnie poznaæ was, towarzyszu Bykow... A na koniec... tu, zdaje siê, przedstawiaæ nikogo nie potrze- bujê. Bykow i Dauge ucisnêli siê. Wspaniale, Aleksieju, wspaniale! szepta³ Dauge.
24 Oczom nie wierzê, ¿e to ty! A w³anie ¿e ja, Aleksieju! Krajuchin uj¹³ Bykowa delikatnie za ³okieæ. Dowódca statku i kierownik ekspedycji. Bykow obejrza³ siê. W drzwiach sta³ niewysoki, dobrze zbu- dowany mê¿czyzna o bardzo bladej twarzy i zupe³nie siwych w³o- sach. Patrz¹c na jego regularne, wyraziste i delikatne rysy, nie mo¿na by³o mu daæ wiêcej ni¿ trzydzieci parê lat. Widocznie wszed³ do gabinetu tu¿ za Bykowem i obserwowa³ ca³¹ ceremoniê. ...Anatol Borysowicz Jermakow. Bykow, gdy us³ysza³ nazwisko, które przed kilkoma miesi¹ca- mi nie schodzi³o ze szpalt prasy, stan¹³ na bacznoæ. S¹ ludzie, których przewagê czuje siê od pierwszego wejrzenia. Do takich z pewnoci¹ nale¿a³ Jermakow. Bykow wyczuwa³ w nim niemal olbrzymi¹ si³ê woli i wszechstronny umys³, który znamionuj¹ ¿ela- zna logika i konsekwencja. Mocne usta Jermakowa rozchyli³y siê w uprzejmym umiechu, lecz ciemne oczy z ciekawoci¹ i uwag¹ bada³y twarz nowego cz³onka ekspedycji. Minê³o kilka trudnych sekund milczenia. Pierwszy odezwa³ siê Jermakow: Bardzo mi przyjemnie, towarzyszu Bykow. I¿ynier delikatnie ucisn¹³ jego w¹sk¹, ciep³¹ d³oñ i odwróci³ siê do Daugego. Zauwa¿y³, ¿e czo³o starego towarzysza by³o po- kryte kroplami potu. No có¿, w gabinecie by³o doæ gor¹co. A wiêc, towarzysze zacz¹³ Krajuchin zebralimy siê ju¿ wszyscy i mo¿emy zaczynaæ konferencjê, ostatni¹ w Moskwie. Zbli¿y³ siê do biurka i nacisn¹³ jeden z guzików na ebonitowej tablicy rozdzielczej wideofonu. Rozleg³o siê ciche brzêczenie i szary ¿ó³w powoli zapad³ siê pod pod³ogê, a nad ciemnym otworem zasun¹³ siê parkiet. Dauge i Spicyn rozwinêli i u³o¿yli na pod³odze dywan, a grubasek Krutikow podsun¹³ fotel na dawne miejsce przy biurku. Siadajcie, towarzysze zaprosi³ Krajuchin. Wszyscy zajêli miejsca w lekkich fotelikach z czerwonego drze- wa. Zapanowa³o milczenie. Z radoci¹ mogê was zawiadomiæ mówi³ Krajuchin ¿e rozkaz zosta³ podpisany. Sta³o siê to przed dwiema godzinami, a je- li chodzi o sk³ad za³ogi, to zosta³ ostatecznie zatwierdzony. Gra- tulujê wam. Wszyscy siedzieli nieruchomo i tylko elegancik Jurkowski pod- niós³ g³owê i rzuci³ na Bykowa przelotne spojrzenie.
25 Co siê za tyczy zadania... Krajuchin zamilk³ na chwilê i pod- niós³ kartkê do oczu. Jeli chodzi o zadanie, to w tym punkcie komi- tet uzna³ za konieczne wprowadziæ kilka zmian, a raczej uzupe³nieñ. Zaczyna siê... cicho, lecz z wyranym niezadowoleniem szepn¹³ Dauge. Zaterkota³ dzwonek telefonu. Krajuchin podniós³ i od razu po- ³o¿y³ s³uchawkê. Nacisn¹³ prze³¹cznik i burkn¹³: Mam teraz konferencjê. Tak jest! zabrzmia³o w g³oniku. Tak wiêc, towarzysze, w zasadzie wszystko pozostaje tak, jak by³o w projekcie. Zadaniem waszym bêdzie wypróbowanie nowych urz¹dzeñ technicznych i przeprowadzenie geologicznych badañ na Wenus. Poniewa¿ mamy wród nas nowicjusza, który nie jest obeznany z naszymi sprawami, a tak¿e bior¹c pod uwagê, ¿e powtarzanie jest matk¹ m¹droci... przeczytam wam tê czêæ roz- kazu. Paragraf ósmy. Zadaniem ekspedycji jest: po pierwsze, prze- prowadziæ wszechstronne próby eksploatacyjno-techniczne nowe- go typu statku miêdzyplanetarnego rakiety o napêdzie fotonowym »Hius«. Po drugie, wyl¹dowaæ na Wenus w rejonie z³ó¿ radioak- tywnych rud Uranowa Golkonda, które przed dwoma laty zosta³y odkryte przez ekspedycjê Tachmasiba-Jermakowa.... Bykow g³ono westchn¹³. Dauge ostrzegawczym gestem po³o- ¿y³ mu d³oñ na kolanie. ...i przeprowadziæ tam geologiczne badania. Paragraf dzie- wi¹ty. Zadaniem grupy geologicznej ekspedycji jest okreliæ grani- ce z³ó¿ Uranowej Golkondy, zebraæ próbki materia³ów radioaktyw- nych oraz obliczyæ w przybli¿eniu zapasy tych kopalin. Po powrocie przed³o¿yæ komitetowi szacunkow¹ wartoæ z³ó¿. Wszystko to by³o w projekcie, ale teraz przeczytam punkt, który zosta³ dodany wtr¹- ci³ Krajuchin. S³uchajcie! Paragraf dziesi¹ty. Zadaniem ekspedy- cji jest znalezienie miejsca l¹dowania w odleg³oci nie wiêkszej ni¿ piêædziesi¹t kilometrów od granicy Uranowej Golkondy. L¹dowi- sko musi nadawaæ siê dla wszystkich typów statków miêdzyplane- tarnych, a ekspedycja wyposa¿y je w automatyczne radiolatarnie typu Usmanowa-Szwarca, dzia³aj¹ce na zakresie fal ultrakrótkich i po- bieraj¹ce energiê z miejscowych róde³. Krajuchin od³o¿y³ papiery i spojrza³ na zebranych. Przez chwilê panowa³o milczenie. Ciszê przerwa³ Jurkowski. Z nonszalancj¹ uniós³ jedn¹ brew i zapyta³: A któ¿ bêdzie to robi³?
26 Dziwne pytanie umiechaj¹c siê, zauwa¿y³ Krajuchin. Wszystko to brzmi bardzo ³adnie, znajdziemy l¹dowisko jakby pospiesznie zacz¹³ mówiæ Dauge. Ostatecznie nawet je wy- budujemy. Ale z tymi radiolatarniami... Sprawa specjalnego przy- gotowania... delikatna i wymaga specjalnego przygotowania. To ju¿, moi drodzy, nie moja sprawa. Ta troska spada na g³owê kierownika ekspedycji. Krajuchin zapali³ papierosa. Prawda, Anatolu Borysowiczu? Bykow z zaciekawieniem spojrza³ na Jermakowa. Ten mach- n¹³ rêk¹. S¹dzê mówi³ powoli ¿e wywi¹¿emy siê z zadania. Jeli siê nie mylê, mamy jeszcze przed sob¹ pó³tora miesi¹ca. Przez ten czas zd¹¿ymy poznaæ konstrukcjê owych latarñ i przeprowadziæ kilka próbnych monta¿y. Nie taka to znów delikatna sprawa... Musicie jednak wzi¹æ pod uwagê, ¿e nie dam wam na te prace ca³ych szeciu tygodni ani nawet miesi¹ca przerwa³ mu Krajuchin. W takim razie musz¹ wystarczyæ trzy tygodnie Jermakow opuci³ wzrok i ogl¹da³ w³asne d³onie. Ma siê rozumieæ, jeli nam to umo¿liwicie. Nie rozumiem wtr¹ci³ siê Jurkowski, nie czekaj¹c na od- powied Krajuchina co to znaczy pobieraj¹ce energiê z miej- scowych róde³? Zdaje siê, ¿e tak przeczytalicie? Znaczy to, drogi W³odzimierzu, ¿e ród³o energii dla radio- latarni musicie znaleæ tam na miejscu odpowiedzia³ Krajuchin. Zreszt¹, jestem przewiadczony, ¿e dla naszych techników ta spra- wa jest ca³kiem jasna. Chyba tak? Krutikow szybko przytakn¹³, a Spicyn, umiechaj¹c siê, zacz¹³: Pewnie, ¿e rozumiemy. Jeli Golkonda zawiera chocia¿by po³owê tych materia³ów radioaktywnych, o jakich siê mówi, czy te¿ termoelementy... A zreszt¹, co tu mówiæ! Rozkaz to rozkaz. Co innego wydaæ rozkaz, a ca³kiem co innego wykonaæ go ponuro mrukn¹³ Jurkowski. W ka¿dym razie uwa¿am, ¿e punkt ten trzeba by³o najpierw omówiæ z nami, a dopiero potem umiesz- czaæ w rozkazie. Dlaczego Krajuchin nie zgasi tego napuszonego ba¿anta? ze z³oci¹ pomyla³ Bykow. Cienkie, jakby szrama po chirurgicznym ciêciu, wargi Kraju- china rozchyli³y siê w ironicznym umiechu. W³odzimierzu Siergiejewiczu, czy uwa¿acie, ¿e to przekra- cza mo¿liwoci ekspedycji?
27 Nie o to chodzi... Oczywicie nie o to! ostro potwierdzi³ Krajuchin. Oczy- wicie nie o to! Rzecz w tym, ¿e na osiem statków, które w ostatnim dwudziestoleciu wylecia³y na Wenus, szeæ rozbi³o siê o ska³y. Zwa¿- cie wiêc, ¿e Hius zostaje wys³any na Wenus nie wy³¹cznie... i nie w celu zaspokojenia waszych, W³odzimierzu, geologicznych namiêt- noci. Sprawa polega na tym, ¿e za wami pójd¹ inni... dziesi¹tki, setki nastêpców. Wenus... Golkondy nie mo¿emy pozostawiæ bez znaków nawigacyjnych. Nie mo¿emy i niech to diabli wezm¹! Albo ustawimy tam automatyczne radiolatarnie, na których bêdzie mo¿na ca³kowicie polegaæ, albo nadal bêdziemy wysy³aæ ludzi prawie na pewn¹ zgubê. Czy¿bycie tego nie rozumieli? Krajuchin zacz¹³ kas³aæ, odrzuci³ papierosa i chusteczk¹ wy- tar³ ³ysinê. Jurkowski obla³ siê p¹sem i opuci³ wzrok. Wszyscy milczeli. Dauge tr¹ci³ Bykowa ³okciem. W ten oto sposób ci¹ga siê nasz ludek z niebotycznych wy- ¿yn na ziemiê. Poczekaj, Grigorij szepn¹³ Bykow daj pos³uchaæ. Jeszcze niezbyt wyranie zdawa³ sobie sprawê z koncepcji ekspe- dycji i rodków, jakimi mia³a rozporz¹dzaæ. Na razie by³o oczywi- ste, ¿e przynajmniej jedno l¹dowanie na Wenus przebieg³o pomyl- nie. L¹dowanie ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Uranowa Golkonda nie by³a mitem. Przypuszczam, ¿e nie bêdziemy musieli zmieniaæ obliczeñ zwi¹zanych z lotem? spyta³ Jermakow. Nie, dane przelotu nie ulegn¹ zmianie. Towarzysz Krutikow powinien przewidzieæ start na piêtnastego, osiemnastego sierpnia. Nawigator Krutikow umiechn¹³ siê i przytakn¹³ g³ow¹. Mam jeszcze jedno pytanie niespodziewanie jeszcze raz zabra³ g³os Jurkowski. Proszê bardzo, W³odzimierzu Siergiejewiczu. Zupe³nie nie rozumiem, jakie zadanie ma spe³niaæ towa- rzysz... e... Bykow, zw³aszcza w takiej ekspedycji jak nasza. Nie w¹tpiê w jego wielkie walory, zarówno fizyczne, jak i duchowe, ale chcia³bym dowiedzieæ siê czegokolwiek o jego specjalnoci i za- daniach. Bykow wstrzyma³ oddech. Wiadomo wam, ¿e ekspedycja bêdzie pracowaæ w warun- kach pustynnych powoli wyjania³ Krajuchin. A towarzysz Bykow jest z pustyni¹ za pan brat.
28 Hm... Myla³em, ¿e jest specjalist¹ od lotnisk. Mamy prawo przypuszczaæ, ¿e Grigorij Dauge zna pustyniê nie gorzej. Dauge zna pustyniê znacznie gorzej gniewnie zawo³a³ Gri- gorij. Znaczniej gorzej! Wymieniony przez Jurkowskiego nawet w prozaicznych piaskach Gobi przepad³by z kretesem, gdyby nie Bykow... Ty, W³odku, nie znasz Bykowa, ale tak¿e nie znasz pu- styñ. Nie wszystkie s¹ podobne do tej w Wielkim Syrcie. Krajuchin spokojnie poczeka³, a¿ Dauge wypowie siê, i dopie- ro wtedy dokoñczy³ przerwane objanienie. A poza tym Aleksiej Piotrowicz jest wietnym in¿ynierem chemikiem i kierowc¹. Jurkowski wzruszy³ ramionami. Nie zrozumcie mnie le. Nie mam nic przeciwko in¿yniero- wi Bykowowi. Lecz chyba powinienem wiedzieæ, jaka jest spe- cjalnoæ moich towarzyszy wyprawy! Teraz ju¿ wiem: towarzysz Bykow jest specjalist¹ od pustyñ. Bykow zacisn¹³ zêby i milcza³. Jednak¿e Krajuchin gniewnie wbi³ wzrok w Jurkowskiego i zagrzmia³: W³odzimierzu Siergiejewiczu, jeli pope³niê b³¹d, popraw- cie mnie. Zdaje siê, ¿e to wam podczas pobytu na Marsie przed piêciu laty pêk³a g¹sienica u tankietki. Prawda? A wy i Chlebni- kow wleklicie siê piêædziesi¹t kilometrów na piechotê, bo nie umielicie jej naprawiæ... Jurkowski zerwa³ siê i chcia³ co t³umaczyæ, lecz Krajuchin mówi³ dalej: Zreszt¹, nie o to nawet chodzi. In¿ynier Bykow zosta³ w³¹- czony w sk³ad ekspedycji nie tylko jako specjalista, lecz tak¿e dla- tego, ¿e ma owe fizyczne i duchowe walory, o których nie w¹tpi- cie, co zreszt¹ sami przed chwil¹ s³yszelimy z waszych ust. To cz³owiek, na którym wy bêdziecie mogli polegaæ w krytycznych chwilach. A obiecujê, ¿e chwil takich wam nie zabraknie! Poddawaj siê! Krutikow trzepn¹³ Jurkowskiego po ramie- niu. Tym bardziej, ¿e to on w³anie uratowa³ twojego ukochane- go Daugego... Przestañ! burkn¹³ Jurkowski. Bykow zrobi³ g³êboki wdech i zaczesa³ d³oni¹ stercz¹ce na czubku g³owy w³osy. Krajuchin wyci¹gn¹³ z biurka z³o¿on¹ we czworo kartkê i znów zacz¹³ mówiæ: Przy sposobnoci co o obowi¹zkach. Wszyscy je znacie, ale... ja tak, dla przypomnienia, przeczytam jeszcze raz. Jerma- kow kierownik wyprawy, dowódca statku, fizyk, biolog i lekarz.
29 Spicyn pilot, radiotelegrafista, nawigator i mechanik pok³ado- wy. Krutikow nawigator, cybernetyk, pilot i mechanik pok³ado- wy. Jurkowski geolog, radiotelegrafista, biolog. Dauge geolog, biolog. Bykow in¿ynier mechanik, chemik, kierowca transporte- ra, radiotelegrafista. Specjalista od pustyñ szepn¹³ Dauge. Bykow niecierpliwie wzruszy³ ramionami. A teraz co jeszcze... Krajuchin wsta³ i opar³ siê d³oñmi o biurko. Kilka s³ów o zagadce, o zagadce Tachmasiba... O Bo¿e! ¿a³onie szepn¹³ Krutikow. Co powiedzielicie? zwróci³ siê do niego Krajuchin. Nic wa¿nego. Zapewne chcielicie powiedzieæ, ¿e mit o zagadce Tach- masiba zanudzi³ ju¿ was na mieræ? Niezupe³nie tak... ale... Krutikow poruszy³ siê za¿enowa- ny i zerkn¹³ na Jermakowa. Ale co w tym rodzaju. Wróæmy jednak do sprawy. W kie- rownictwie Akademii znaleli siê ludzie, którzy zainteresowali siê tym problemem i prosili, aby w³¹czyæ go w prace waszej ekspedy- cji i rozszyfrowaæ tê zagadkê. To oczywiste... z umiechem dorzuci³ Krutikow. Nie zgodzi³em siê na to, bior¹c pod uwagê wasze i tak ju¿ bardzo napiête plany. Jednak¿e, poniewa¿ bêdziecie pracowaæ w po- bli¿u Golkondy, zwracam siê do was z prob¹, abycie zwrócili uwagê na wszelkie zjawiska, które w najmniejszym choæby stopniu przy- pomina³yby to, co wiemy... czego dowiedzielimy siê od ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Zrozumielimy siê? Wszyscy milczeli. Tylko Jermakow rzuci³ pó³g³osem: Niestety, ogólnie przyjê³a siê opinia, ¿e dziwne przygody Tachmasiba to mit. A przecie¿ jego mieræ nie jest mitem... Móg³ zgin¹æ z tysi¹ca innych powodów powiedzia³ Dauge. Ca³kiem mo¿liwe. Lecz nie nale¿y zapominaæ, ¿e czerwo- ny kr¹g, wszystko jedno, co siê za tymi s³owami kryje, istnieje rzeczywicie i sta³ siê przyczyn¹ jego zguby. Krótko mówi¹c, nie jest to rozkaz, lecz proba doda³ Kraju- chin chocia¿ obawiam siê, ¿e zagadka Tachmasiba da wam znaæ o sobie, niezale¿nie od tego, czy w ni¹ wierzycie, czy nie... To wszyst- ko, co chcia³em wam powiedzieæ. Teraz przejdmy do spraw bie¿¹- cych. Wiecie, ¿e jutro wylatujemy. Zbiórka tu u mnie o dwunastej. Pojedziemy na lotnisko Wnukowo... Towarzyszu Bykow!
30 S³ucham! Aleksiej poderwa³ siê z krzes³a. Proszê,niewstawajcie!Gdziezamierzacienocowaæ?W Pradze? U mnie szybko odpowiedzia³ Dauge. A zatem wietnie! No có¿, towarzysze, jeli nie ma pytañ, mo¿ecie odejæ i szykowaæ siê do drogi. Anatolu Borysowiczu, proszê, zostañcie chwilê. Wszyscy wstali i zaczêli siê ¿egnaæ. W sekretariacie Dauge wzi¹³ Bykowa pod rêkê. Zejd na parter i czekaj na mnie w westybulu, ja skoczê po samochód. Mamy przed sob¹ ca³y wieczór. Posiedzimy, pogada- my. Spodziewam siê, ¿e masz ca³¹ masê pytañ. Prawda? Grigorij, jaki ty przewiduj¹cy! S³ów mi brakuje! U progu Bykow westchn¹³ i usiad³ na tapczanie, odrzucaj¹c ko³drê. Nie móg³ usn¹æ. W gabinecie Daugego by³o ciemno. Na pod³odze bie- la³y zrzucone na pod³ogê przecierad³a. Za oknami ró¿owi³a siê nocna ³una wielkomiejskich wiate³. Bykow wyci¹gn¹³ rêkê po zegarek le¿¹cy na stoliku obok tap- czanu, ale ten wylizn¹³ mu siê i upad³ na dywan. Bykow zsun¹³ siê z tapczanu i zacz¹³ szukaæ zguby, wodz¹c d³oni¹ po pod³odze. Zegarka jednak nie by³o. In¿ynier wsta³ i poprawi³ rozkopane prze- cierad³a. Robi³ to ju¿ trzeci raz od chwili, gdy Dauge ¿yczy³ mu dobrej nocy i poszed³ do swojej sypialni pisaæ listy. Aleksiej po³o- ¿y³ siê, lecz sen nie przychodzi³. Biedaczysko krêci³ siê, sapa³, uk³a- da³ siê najwygodniej, liczy³ do stu, ale wszystko nadaremnie. Zbyt wiele wra¿eñ pomyla³. Zbyt wiele wra¿eñ i myli. Zbyt wiele opowiada³ Dauge, a jeszcze wiêcej zosta³o nie wyt³u- maczone. Co za rozkosz sprawi³by teraz papieros. Nie! Nie wol- no! Trzeba odzwyczajaæ siê. Trzeba rzuciæ palenie i zupe³nie za- pomnieæ o alkoholu. Wieczorem Grigorij bez ¿adnego entuzjazmu przyj¹³ jego s³owa, ¿e ,,o tam, w walizce, czeka na swoj¹ kolej butelka najlepszego ormiañskiego koniaku. Doæ obojêtnie spy- ta³: Piêtnastoletnia?. Dwudziestoletnia! triumfalnie obwie- ci³ Bykow. Wobec czego mo¿esz j¹ wyrzuciæ uprzejmie zapro- ponowa³ Dauge. Wyrzuæ natychmiast do mietniczki, a ju¿ sama poleci przewodami zsypowymi, albo oddaj j¹ jutro komukol- wiek. Pamiêtaj, ¿e w rakiecie nie wolno paliæ. Taki ju¿ jest nasz