tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony259 162
  • Obserwuję180
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań230 532

Card.Scott.Orson.-.Powrot.do.domu.05.-.Dzieci.Ziemi

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Card.Scott.Orson.-.Powrot.do.domu.05.-.Dzieci.Ziemi.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 317 stron)

Orson Scott Card DZIECI ZIEMI Earthborn Przełożył Kamil Lesiew

Jerry’emu i Gail Argetsinger przed spektaklem, przed kostiumami, przed obsadzeniem nas w rolach, które dziś gramy, nauczyliście mnie, jak stworzyć nieprzemijającą miłość.

Spis treści Spis treści.......................................................................................................................... Bohaterowie...................................................................................................................... Prolog................................................................................................................................ Niewola............................................................................................................................. Prawdziwe sny.................................................................................................................. Opór.................................................................................................................................. Wyzwolenie...................................................................................................................... Zagadki............................................................................................................................. Rozczarowanie.................................................................................................................. Szkoła Rasaro.................................................................................................................... Rozprawa.......................................................................................................................... Prześladowania................................................................................................................. Pradawne Zwyczaje.......................................................................................................... Porażka.............................................................................................................................. Zwycięstwo....................................................................................................................... Przebaczenie..................................................................................................................... Objaśnienia geograficzne..................................................................................................

Bohaterowie Objaśnienie zwyczajów nazewnictwa U śródludzi przyjęło się, że prominentne osobistości dodają do swoich imion tytuły honorowe. Formalnie umieszcza się je na początku imienia, więc w czasie uroczystości państwowych król Darakemby zwie się Ak-Moti; lecz najczęściej dodaje się je na końcu - stąd Motiak. Niektóre tytuły honorowe przekształca się, by połączyć je z imieniem, a także niektóre imiona, by połączyć je z tytułami. A zatem gdy Jamim był dziedzicem, zwał się Ha- Jamim lub Jamimha, według typowego schematu; lecz jako król nosił imię Ka-Jamim lub Jamimka (porównaj z: Nuak/Ak-Nu i Motiak/Ak-Moti); a jako dawny król znany jest jako Ba-Jamim lub Jamimba (porównaj z: Nuab/Ab-Nu i Motiab/Ab-Moti). Męskie tytuły honorowe występujące w tej książce to: ak/ka, co znaczy „panujący król”; ha/akh, „dziedzic”; ab/ba, „dawny król”; ush, „potężny wojownik”; dis, „ukochany syn”; og/go, „najwyższy kapłan”; ro/or, „mądry nauczyciel”; di/id, „zdrajca”. Żeńskie tytuły honorowe występujące w tej książce to: dwa, „matka dziedzica” (obojętnie, czy żyje, czy nie); gu/ug, „wielce szanowna małżonka króla”; ya, „wielce miłosierna”. Sylaba „da” służy jako uniwersalny zwrot pieszczotliwy, wstawiany na końcu przeważnie zdrobnionej formy imienia, lecz przed jakimkolwiek dodanym tytułem honorowym. I dlatego Chebeya prywatnie nazywa swego męża „Kmadaro”, czyli (A) kma + da (zwrot pieszczotliwy) + ro (tytuł honorowy „wielki nauczyciel”), a Akmaro nazywają „Bedaya”, czyli (Che) be + da (zwrot pieszczotliwy) + ya (tytuł honorowy „wielce miłosierna”). Synów prominentnego mężczyzny uważa się całościowo za jego „plemię” i tak też się o nich mówi. Dlatego czterech synów Motiaka nazywa się czasem Motiakami; czterech synów Pabuloga zwą Pabulogami, do czasu gdy wyrzekną się tego miana. Warto również zauważyć, że istnieje kilka określeń na różne rasy rozumne. Lud nieba, lud ziemi czy lud środka (śródludzi) można też nazywać odpowiednio aniołami, kopaczami i ludźmi. Pierwsze trzy określenia sugerują oficjalność, godność i równość między gatunkami, trzy ostatnie są zwyczajnie nieformalne, niekoniecznie pejoratywne, a przedstawiciele wszystkich tych trzech gatunków chętnie używają zarówno formalnych, jak i nieformalnych określeń na siebie. Ludzie (lud środka, śródludzie)

W Darakembie Motiak lub Ak-Moti - król, który podbił większość imperium Darakemby Dudagu lub Gu-Duda - obecna żona Motiaka, matka jego najmłodszego syna Toeledwa lub Dwa-Toel - zmarła żona Motiaka, matka jego pierwszych czterech synów Jamimba lub Ba-Jamim - zmarły ojciec Motiaka Motiab lub Ab-Moti - ojciec Jamimby, który wyprowadził Nafaritów z ziemi Nafaia, aby zjednoczyć ich z ludem Darakemby, tworząc trzon imperium Aronha lub Ha-Aron - najstarszy syn Motiaka, jego dziedzic Edhadeya lub Ya-Edhad - najstarsza córka i drugie dziecko Motiaka Mon - drugi syn i trzecie dziecko Motiaka; nazwany na cześć Monusha Ominer - trzeci syn i czwarte dziecko Motiaka; ostatnie dziecko Toeledwy Khimin - czwarty syn Motiaka; jedyne dziecko Dudagu, obecnej żony Motiaka Monush lub Ush-Mon - dowódca żołnierzy Motiaka W Chelemie Akmaro lub Ro-Akma - dawny kapłan króla Nuaka z ludu Zenifitów, przewodzący teraz grupie wyznawców nauk Binaro/Binadiego; jego lud jest nazywany Akmaritami Chebeya lub Ya-Cheb - żona Akmaro, więzostruktorka Akma - syn i najstarsze dziecko Akmaro i Chebeyi Luet - córka i najmłodsze dziecko Akmaro i Chebeyi Pabulog lub Og-Pabul - dawny najwyższy kapłan króla Nuaka, a teraz wyjątkowo bezwzględny przywódca wśród Elemakitów, z armią na podorędziu Pabul - najstarszy syn Pabuloga Udad - drugi syn Pabuloga Didul - trzeci syn Pabuloga Muwu - czwarty, najmłodszy syn Pabuloga Wśród Zenifitów Zenifab lub Ab-Zeni - król protoplasta ludu Zenifitów, na którego cześć nazwano plemię; wyznając zasadniczy pogląd, że ludzie nie powinni żyć z aniołami czy kopaczami, Zenifici próbowali odtworzyć czysto ludzką kolonię w ojczyźnie ich przodków, ziemi Nafaia, po połączeniu się Nafaritów z Darakembitami Nuak lub Ak-Nu; również Nuab lub Ab-Nu - syn Zenifaba i niedawny król Zenifitów;

odnosząc się do okresu jego panowania, używa się miana „Nuak”; mówiąc o późniejszych latach, nazywa się go „Nuabem”; zawsze panuje zamieszanie przez jakiś czas przy zmianie jednego tytułu honorowego na inny Ilihiak lub Ak-Ilihi - syn Nuaka, który nigdy nie miał być królem, lecz obarczono go władzą w czasie kryzysu po zamordowaniu jego ojca Wissedwa lub Dwa-Wiss - żona Ilihiaka; ocaliła Zenifitów po tchórzliwej ucieczce Nuaka Khideo - dowódca żołnierzy Ilihiaka; odrzuca wszelkie tytuły honorowe, ponieważ niegdyś próbował zgładzić Nuaka Binadi lub Di-Bina; zwany też Binaro lub Ro-Bina - skazany na śmierć i stracony przez Nuaka i Pabuloga, był początkowo okrzyknięty zdrajcą (stąd Binadi); lecz wśród ludu Akmaro nazywa się go Binaro i wielbi jako wielkiego nauczyciela Na statku „Basilika” Shedemei - gwiezdny sternik, genialna genetyczka, jedyna ocalała z pierwotnej grupy ludzi sprowadzonych na Ziemię z planety Harmonia. Wśród kopaczy (ludu ziemi) znana jest jako Ta Nigdy Niepogrzebana Anioły (lud nieba) Husu - dowódca szpiegów, swoistej „kawalerii” złożonej wyłącznie z ludu nieba bGo - główny urzędnik Motiaka, naczelnik większej części biurokracji w Darakembie Bego - wtóry bGo, archiwista króla i guwerner dzieci Motiaka Kopacze (lud ziemi) Uss-Uss lub Voozhum - służka Edhadeyi, niewolnica, ale jest kimś w rodzaju mędrczyni i kapłanki dla reszty niewolnych kopaczy

Prolog Niegdyś, dawno temu, komputer statku „Basilika” przez czterdzieści milionów lat zarządzał planetą Harmonią. Teraz nadzorował o wiele mniejszą populację, mając o wiele mniejsze możliwości ingerencji, a opiekował się Ziemią - pradawną kolebką rodzaju ludzkiego. „Basiliką” ludzie wrócili na macierzystą planetę i odkryli, że pod nieobecność ludzkości dwa nowe gatunki rozwinęły inteligencję. Teraz trzy ludy współdzielą rozległy masyw wysokich gór i urodzajne doliny, w których klimat zmienia się bardziej wraz z wysokością niż z szerokością geograficzną. Kopacze nazywają siebie ludem ziemi, ryją tunele w glebie i w pniach drzew. Anioły są ludem nieba, budują zadaszone gniazda i zwisają do góry nogami z konarów - w tej pozycji śpią, sprzeczają się i nauczają. Ludzie żyjący w naziemnych domach są teraz ludem środka, śródludźmi. Nie ma miasta kopaczy bez ludzkich domów na ziemi nad nim ani osady aniołów bez okolonych ścianami komnat śródludzi tworzących sztuczne jaskinie. Ogromna wiedza, którą ludzie z sobą przynieśli z Harmonii, stanowiła ledwie ułamek tego, co ich przodkowie na Ziemi wiedzieli czterdzieści milionów lat wcześniej. Teraz nawet ona w większości zaginęła; mimo wszystko ta, która została, tak bardzo górowała nad tym, co wiedziały ludy ziemi i nieba, że gdziekolwiek lud środka się osiedlał, miał wielką potęgę i zazwyczaj rządził. Na niebie komputer statku „Basilika” niczego nie zapomniał, a za pomocą rozmieszczonych wokół Ziemi satelitów obserwuje, gromadzi i zapamiętuje dane. Nie jest jedynym obserwatorem. Na pokładzie żyje kobieta, która przybyła na Ziemię wraz z pierwszymi kolonistami; potem jednak, przyobleczona w powłokę gwiezdnego sternika, wróciła w przestworza. Przez długie lata śpi, budzi się na krótko, powłoka leczy i wspomaga jej ciało tak, że śmierć, jeśli w ogóle ją kiedyś spotka, wciąż jest w wielce odległej przyszłości. Ta kobieta pamięta wszystko, co ma dla niej znaczenie, pamięta ludzi, którzy niegdyś żyli, a którzy odeszli. Narodziny i śmierć widziała tyle razy, że teraz prawie nie zwraca na to uwagi. Dla niej to wszystko sprowadza się do przemiany pokoleń, sezonów w jej ogrodzie, drzew i traw, i ludzi wzrastających i upadających, wzrastających i upadających. Na Ziemi również ostała się odrobina pamięci. Od czasu powrotu ludzi przechowywano tam dwie księgi spisane na cienkich kartach z metalu. Jedna znajduje się w rękach króla Nafaritów, przekazywana z władcy na władcę. Drugą, mniej obszerną, powierzono bratu pierwszego króla, a po nim jego synom, którzy nie byli królami, nie byli

nawet sławnymi ludźmi, aż w końcu, nie mogąc teraz odczytać starożytnego pisma, ostatni członek tego rodu oddał mniejszą metalową księgę w ręce człowieka, który swego czasu był królem. Tylko na kartach tych ksiąg zachowała się pamięć, która trwa niezmieniona z roku na rok. W księgach, w archiwum statku i w duszy kobiety kryje się największe ze wspomnień: że istoty ludzkie zostały sprowadzone na Ziemię, wezwane przez istotę, której nie rozumieli - zwano ją Opiekunem Ziemi lub Opiekunką Ziemi. Opiekun (Opiekunka) przemawia przez sny i choć wielu je otrzymywało, wielu wierzyło w ich doniosłość, tylko garstka rozumiała, kto je zsyła i czego Opiekun (Opiekunka) chce od ludzi na Ziemi.

Niewola Akma urodził się w zamożnym domu. Niewiele pamiętał z tamtych czasów. Jedno ze wspomnień obejmowało jego ojca, Akmaro, wnoszącego go na wysoką wieżę, a tam oddającego go innemu mężczyźnie, który przewieszał go przez gzyms, aż Akma zaczął krzyczeć ze strachu. Ten, który go trzymał, śmiał się, póki ojciec nie wziął Akmy od niego i nie przytulił do siebie. Później matka mu powiedziała, że jego dręczycielem na wieży był Nuak, król w ziemi Nafaia. „Był bardzo złym człowiekiem - opowiadała - ale ludzie zdawali się na to nie zważać, póki był dobrym królem. Lecz gdy Elemakici przyszli i podbili ziemię Nafaia, lud znienawidził Nuaka i spalił go żywcem”. Gdy Akma usłyszał tę historię, jego wspomnienie się zmieniło - w powtarzających się snach ten roześmiany mężczyzna trzymający go wiszącego za krawędzią wieży był otoczony płomieniami, w końcu cała wieża stawała w ogniu, a ojciec zamiast wyciągać ręce, by uratować małego synka, skakał w dół, spadał i spadał... Akma nie wiedział, co robić, czy zostać na wieży i spłonąć, czy skoczyć za ojcem w otchłań. Z tych snów budził się z krzykiem. Inne wspomnienie dotyczyło ojca wchodzącego w pośpiechu do domu w środku dnia, gdy matka nadzorowała dwie kopaczki przygotowujące ucztę. Akmaro miał straszny wyraz twarzy. Szeptał coś do matki, i choć Akma nie słyszał ani słowa, wiedział, że to bardzo zła wiadomość. Ojciec zaraz wybiegł z domu, a matka natychmiast nakazała kopaczkom przerwać pracę nad ucztą i gromadzić zapasy na podróż. Raptem kilka minut później czterech ludzi z mieczami zjawiło się w drzwiach i zażądało widzenia ze zdrajcą Akmaro. Matka udała, że ojciec jest na tyłach domu, i próbowała zagrodzić im drogę do środka. Jeden z żołnierzy powalił ją na ziemię i przyłożył jej miecz do gardła, a pozostali rozbiegli się po domu. Mały Akma rzucił się na mężczyznę grożącego matce, skaleczył się o miecz. Żołnierz zaśmiał się głośno, a matka wtedy powiedziała: „Czemu się śmiejesz? Chłopiec miał odwagę zaatakować mężczyznę z mieczem, a ty miałeś jedynie dość odwagi, by zaatakować nieuzbrojoną kobietę”. Żołnierz się wściekł, lecz właśnie w tej chwili reszta wróciła, nie znalazłszy ojca, i wszyscy odeszli. Jedzenie... Akma był pewien, że kiedyś mieli go pod dostatkiem, dobrze przyrządzonego przez niewolnych kopaczy. Teraz nie potrafił sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek był syty. Tu na polach kukurydzy pod prażącym słońcem nie potrafił sobie przypomnieć czasu bez pragnienia, bez bólu w ramionach, w plecach, w nogach i pulsującego za oczami. Miał ochotę płakać, wiedział jednak, że to by przyniosło wstyd jego rodzinie. Miał

ochotę nawrzeszczeć na kopacza nadzorcę, że musi się napić, odpocząć i zjeść, i że ten głupio robi, wciąż każąc im pracować bez jedzenia, gdyż w ten sposób zamęczy więcej ludzi, tak jak starego Tiwiaka, który padł martwy wczoraj, umarł ot tak, runął w kukurydzę. Nie zdążył choćby wydyszeć „żegnaj” do żony, a ona uklękła, cicho płacząc nad jego ciałem, lecz nadzorca i tak ją oćwiczył za przerwę w pracy. Akma niczego tak nienawidził na świecie jak kopaczy. Jego rodzice popełnili błąd, w ziemi Nafaia trzymając ich jako niewolników. Wszystkie kopacze powinno się zabić, zanim się zbliżą do prawdziwego człowieka. Ojciec mógł mówić do woli o tym, że kopacze po prostu rewanżują się za długie, okrutne rządy Nuaka. Mógł szeptać późno w nocy, jak to Opiekun Ziemi nie chce, aby lud ziemi, lud nieba i lud środka były sobie wrogie. Akma znał prawdę. Świat nie będzie bezpieczny, póki żyje choć jeden kopacz. Gdy kopacze nadeszły, ojciec nie pozwolił walczyć nikomu ze swoich ludzi. „Nie poszliście za mną w dzicz po to, by zostać zabójcami, prawda? - tłumaczył. - Opiekun nie chce, żeby zabijać którekolwiek z jego dzieci”. Jedynym sprzeciwem, który Akma usłyszał, był szept matki: „Jej dzieci”. Jakby to miało jakieś znaczenie, czy Opiekun ma pług, czy garnuszek między nogami. Akma wiedział tyle, że Opiekun jest nędzną namiastką boga, skoro nie mógł zapobiec zniewoleniu swoich wyznawców przez brudne, głupie, okrutne kopacze. Akma jednak nie wypowiedział na głos żadnej z tych myśli, bo gdy pewnego razu zdobył się na szczerość, ojciec przez całą noc nie odzywał się do niego. To było nie do zniesienia. Milczenie za dnia było wystarczająco złe. To, że ojciec zbywał go ciszą w nocy, było najgorsze na świecie. Akma więc nie obnosił się ze swoją nienawiścią do kopaczy, tak samo jak z pogardą dla Opiekuna, a nocami rozmawiał z ojcem i matką najcichszym szeptem i spijał ich wyszeptane słowa, jakby były czystą, zimną wodą z górskiego strumienia. A potem pewnego dnia w wiosce pojawił się nieznany chłopak. Nie był chudy i ogorzały jak inni. Odzienie miał przednie, w pięknych kolorach i niepołatane, włosy czyste i długie, rozwiane przez wiatr. Był nieziemsko piękny. Akma przestał pracować, patrzył na niego z zachwytem. Nadzorca krzyknął, lecz Akma nie słyszał. Dopiero gdy cień zawisł nad nim, a ręka z drągiem wzniosła się do uderzenia, wzdrygnął się, skulił i wrzasnął do chłopca, który wyglądał jak bóg: - Nie pozwól mu mnie uderzyć! - Stać! - krzyknął chłopak i, co niewiarygodne, nadzorca od razu go usłuchał. Matka była dość blisko. Szepnęła do małej siostrzyczki Akmy, Luet, a ona zrobiła

kilka kroków w jego stronę i cicho powiedziała: - To syn wroga ojca. Akma natychmiast stał się nieufny Lecz piękno tego starszego chłopca nie zbledło, gdy podszedł bliżej. - Co ona ci powiedziała? - zapytał ten chłopak miłym głosem i z uśmiechem na twarzy. - Że twój ojciec jest wrogiem mojego ojca. - Ach, no tak. Ale to nie była decyzja mojego ojca. To dało Akmie do myślenia. Nikt nigdy nie raczył wytłumaczyć siedmiolatkowi, jak jego ojciec narobił sobie aż tylu wrogów. W ogóle nie przyszło mu do głowy, że to mogła być wina jego ojca. Był jednak sceptyczny: czy mógł uwierzyć synowi wroga ojca? A mimo to... - Powstrzymałeś nadzorcę przed uderzeniem mnie - stwierdził. Chłopak spojrzał na strażnika, którego twarz była nieodgadniona. - Od tej chwili - rzekł - nie wolno ci karać jego ani jego siostry bez mojego pozwolenia. Tak mówi mój ojciec. Nadzorca skłonił głowę. Akma pomyślał jednak, że nie był zadowolony, przyjmując rozkazy od ludzkiego chłopca. - Moim ojcem jest Pabulog - rzekł ten chłopak do Akmy. - Ja nazywam się Didul. - A ja Akma. Mój ojciec to Akmaro. - Ro-Akma? Akma nauczyciel? - Didul uśmiechnął się. - Czego ro może uczyć, czego nie nauczył go og? Akma nie był pewien, co znaczy „og”. Didul chyba zauważył jego konsternację. - „Og” to strażnik dni, pierwszy kapłan. Po aku, królu, nikt nie jest mądrzejszy niż og. - Król ma taką władzę, że może zabić każdego, kogo nie lubi, chyba że ten ktoś utworzy armię jak Elemakici. - Akma wiele razy słyszał to z ust ojca. - Mimo to teraz mój ojciec rządzi Elemakitami tej ziemi - stwierdził Didul. - A Nuak jest martwy. Bo wiesz, oni go spalili. - Widziałeś to? - zaciekawił się Akma. - Chodź ze mną. Dość się już dzisiaj napracowałeś. Didul spojrzał na nadzorcę. Kopacz, wyprostowany na całą wysokość, ledwo dorównywał mu wzrostem; gdy Didul dorośnie, będzie górował nad nim niczym wierch nad wzgórzem. Lecz rozmiary nie miały nic do tej milczącej konfrontacji. Kopacz ugiął się pod wzrokiem chłopaka. Akma był pełen podziwu. Gdy Didul wziął go za rękę i powiódł dalej, Akma zapytał:

- Jak ty to robisz? - Co? - Jak sprawiasz, że nadzorca wydaje się taki... - Taki bezradny, głupi i marny? - dokończył Didul. Czyżby ludzie, którzy przyjaźnią się z kopaczami, również ich nienawidzili? - ...To proste. On wie, że jeśli mnie nie posłucha, poskarżę się ojcu, wtedy straci swoją łatwą pracę tutaj i wróci do drążenia tuneli albo do wypadów na grabież. A gdyby w ogóle podniósł na mnie rękę, mój ojciec oczywiście kazałby go rozszarpać. Akma miał wielką frajdę, wyobrażając sobie rozszarpywanie tego nadzorcy - wszystkich nadzorców. - ...Widziałem, jak palą Nuaka, owszem - ciągnął Didul. - Był królem, rzecz jasna, więc dowodził naszymi ludźmi na wojnie. Ale stał się stary, miękki, głupi i lękliwy. Wszyscy to wiedzieli. Ojciec próbował to równoważyć, ale og ma niewielkie możliwości, gdy ak jest słaby. Jeden z żołnierzy, Teonig, poprzysiągł, że go zabije, by jego miejsce mógł zająć prawdziwy król, zapewne jego drugi syn, Ilihi... ale ty nie znasz żadnego z tych ludzi, prawda? Musiałeś mieć jakieś, bo ja wiem, trzy lata? Ile masz teraz? - Siedem. - Więc miałeś trzy, gdy twój ojciec dopuścił się zdrady i musiał zwiewać jak tchórz, a w dziczy zaczął spiskować przeciwko czysto ludzkim Nafaritom, próbując sprawić, by ludzie, kopacze i niebomięsy żyli razem jak równi sobie. Akma milczał. Tak, tego nauczał jego ojciec. Lecz Akma nigdy nie upatrywał w tym zdrady wobec czysto ludzkiego królestwa, w którym się urodził. - ...Co więc mogłeś wiedzieć? Idę o zakład, że nie pamiętasz nawet, że byłeś na dworze, prawda? Ale byłeś tam. Widziałem cię trzymającego ojca za rękę. Przedstawiał cię królowi. Akma pokręcił głową. - Nie pamiętam. - To był dzień rodzinny. Wszyscy tam byliśmy. Ja cię pamiętam, bo nie byłeś nieśmiały, przestraszony ani nic. Zuch jak się patrzy. Król zwrócił na to uwagę. „Będzie wielkim człowiekiem, skoro już jest taki dzielny”. Mój ojciec pamięta. Dlatego posłał mnie, żebym ciebie odszukał. Akma poczuł przyjemny dreszcz w piersi. Pamiętał, że zaatakował żołnierza, który groził jego matce. Pabulog posłał syna, by go znalazł, bo był dzielny jako malec. Aż do teraz nigdy nie uważał się za odważnego.

- W każdym razie Teonig miał zamordować Nuaka. Ponoć raz po raz się domagał, żeby Nuak stanął z nim do walki. Ale Nuak wciąż odpowiadał: „Jestem królem! Nie muszę z tobą walczyć!”. A Teonig ciągle krzyczał: „Nie zmuszaj mnie, żebym cię zhańbił, ubijając jak psa!”. Nuak uciekł na szczyt wieży, a Teonig miał go już zabić, gdy wtem król wyjrzał na granicę kraju Elemakitów i zobaczył największą armię kopaczy, jaką kiedykolwiek widziałeś, niczym burza wdzierających się do krainy. Więc Teonig darował mu życie, by król mógł dowodzić obroną. Lecz zamiast się bronić, Nuak rozkazał swojej armii uciekać, by jej nie rozbito. To było tchórzliwe i haniebne, a ludzie tacy jak Teonig go nie posłuchali. - Ale twój ojciec posłuchał. - Nie mógł się sprzeciwić królowi, bo był kapłanem - stwierdził Didul. - Król rozkazał swoim żołnierzom, by zostawili żony i dzieci, ale ojciec zabrał mnie ze sobą. Dźwigał mnie na plecach i dotrzymywał kroku reszcie, choć nie byłem znowu taki mały, a on ma swoje lata. I dlatego byłem tam, gdy żołnierze się domyślili, że ich żony i dzieci w mieście są bez pardonu dziesiątkowani. Rozebrali więc starego Nuaka, przywiązali do słupa i przypalali mu skórę rozżarzonymi kijami. Wrzeszczał i wrzeszczał. Nie uwierzyłbyś, jak wrzeszczał ten stary pierdziel. To brzmiało okropnie. A co było naprawdę przerażające, Didul, który to widział, nic sobie z tego nie robił. - Wtedy ojciec się zorientował, że rozmowa schodzi na temat tego, kogo jeszcze powinni spalić, a kapłan byłby oczywistym celem, więc wypowiedział kilka cichych słów w języku kapłanów i powiódł nas w bezpieczne miejsce. - Czemu nie wróciliście do miasta? Zostało zniszczone? - Nie, ale ojciec mówi, że ludzie tam nie zasługiwali na prawdziwych kapłanów, którzy znają tajemny język, kalendarz i w ogóle wszystko. No wiesz. Umieją czytać i pisać. - A czy nie wszyscy uczą się czytać i pisać? - zdziwił się Akma. Didul nagle się rozgniewał. - To najgorsza zbrodnia twojego ojca! Uczył wszystkich czytania i pisania. Wszystkich ludzi, którzy uwierzyli w jego kłamstwa i uciekli do niego, nawet jeśli byli tylko wieśniakami, a w większości byli, nawet jeśli byli stadem indorów. Wszystkich. No wiesz, on uroczyście przysięgał. Gdy wyświęcono go na kapłana, przysięgał, że nigdy nie wyjawi tajemnic kapłaństwa nikomu. A potem uczył wszystkich. Wszystkich! - Ojciec mówi, że wszyscy ludzie powinni być kapłanami. - Ludzie? Naprawdę tak mówi? - Didul się roześmiał. - Nie tylko ludzie, Akma. Nie tylko ludzi chciał nauczyć czytania.

Akma wyobraził sobie ojca próbującego uczyć tego nadzorcę. Wyobraził sobie kopacza pochylonego nad książką, starającego się trzymać rylec i żłobić znaki w woskowej tabliczce. Aż go ciarki przeszły. - Głodny jesteś? - zapytał Didul. Akma potaknął. - Chodź zjeść ze mną i moimi braćmi. - Didul poprowadził go w cień zagajnika za pagórkiem na wiejskich błoniach. Akma znał to miejsce - zanim kopacze nadeszły i ich zniewoliły, właśnie tu matka zbierała dzieci, aby je uczyć i bawić się w ciche gry, podczas gdy ojciec głosił dorosłym kazania na pagórku. Dziwnie się poczuł, widząc tam wielki kosz owoców i ciastek oraz baryłkę wina. Kopacze podawały jedzenie trzem ludziom. Nie pasowały do tego miejsca, gdzie niegdyś jego matka nadawała ton dziecięcym zabawom. Ci ludzie jednak tu pasowali. Czy raczej pasowaliby wszędzie, do każdej scenerii. Jeden był mały, ledwie w wieku Akmy. Pozostali dwaj byli starsi od Didula - już nie chłopcy, lecz młodzi mężczyźni. Jeden bardzo przypominał Didula, tylko nie był taki piękny. Oczy miał umieszczone za blisko siebie, a brodę trochę zbyt wystającą. Wyglądał jak zniekształcony, gorszy Didul. Drugi był tak niepodobny do Didula, jak tylko można to sobie wyobrazić. Mocno zbudowany, groźny, skryty i ponury. Zdawał się tak potężny, że Akma dziwił się, iż mógł podnieść którykolwiek z owoców, nie rozgniatając go. Didul najwyraźniej zauważył, który z jego braci przyciągnął uwagę Akmy - Aha, wszyscy tak na niego patrzą. Pabul, mój brat. Dowodzi armiami kopaczy. Zabijał gołymi rękami. Słysząc te słowa, Pabul podniósł wzrok i spojrzał na brata wilkiem. - Pabul nie lubi, gdy o tym mówię. Ale widziałem kiedyś, jak podniósł wyrośniętego kopacza żołnierza i złamał mu kark, ot tak jak suchą gałązkę. Pstryk. Zwierzak zasikał wszystko wokoło. Pabul pokręcił głową i wrócił do jedzenia. - Zjedz coś - zaproponował Didul. - Usiądź z nami. Bracia, to jest Akma, syn zdrajcy Ten przypominający Didula splunął ze wzgardą. - Zachowuj się, Udad - upomniał go Didul. - Pabulu, powiedz mu, żeby się zachowywał. - Sam mu powiedz - cicho burknął tamten. Lecz Udad zareagował tak, jakby Pabul zagroził, że go pobije, natychmiast zamilkł i zajął się posiłkiem.

Najmłodszy brat wbił wzrok w Akmę, jakby go oceniał. - Dałbym ci radę - stwierdził w końcu. - Cicho bądź, małpo - warknął na niego Didul. - To Muwu - rzekł do Akmy - i nie jesteśmy pewni, czy jest człowiekiem. - Zamknij się, Didul - mruknął malec, raptem wściekły, jakby wiedział, co będzie dalej. - Sądzimy, że ojciec się upił i wygrzmocił jakąś kopaczkę, żeby go zmajstrować. Widzisz ten szczurzy ryjek? Muwu wrzasnął z furią i rzucił się na Didula, który z łatwością się przed nim obronił. - Przestań, Muwu, uświnisz jedzenie! Przestań! - Przestań - rzucił cicho Pabul, a Muwu od razu grzecznie usiadł. - Jedz - zaprosił Didul. - Musisz być głodny Akma zajmował miejsce przy stole, gdy Didul dodał: - Nasi wrogowie chodzą głodni, ale nasi przyjaciele jedzą. To przypomniało Akmie, że jego matka i ojciec też są głodni. Luet także. - Pozwól mi zanieść trochę siostrze i rodzicom - poprosił. - Albo pozwól im tu przyjść i zjeść z nami. Udad zawył jak małpa. - Głupi - burknął Pabul. - Zaprosiłem ciebie - cicho przypomniał Didul. - Nie próbuj podstępnie namówić mnie do nakarmienia wrogów mojego ojca. Dopiero wtedy Akma zrozumiał, o co tu chodzi. Didul mógł być piękny i życzliwy, ale nie zależało mu na Akmie. Próbował go jedynie przekonać, by zdradził własną rodzinę. Dlatego ciągle powtarzał, że ojciec jest zdrajcą. Żeby Akma zwrócił się przeciw własnej rodzinie. To byłoby jak... zaprzyjaźnić się z kopaczem. Nienormalne i złe, a Akma rozumiał już, że Didul jest jak jaguar, przebiegły i okrutny. Piękny i fascynujący, lecz jeśli pozwolić mu się zanadto zbliżyć, skoczy i zabije. - Nie jestem głodny - stwierdził. - Kłamie - ocenił Muwu. - Nie kłamię. Pabul po raz pierwszy spojrzał na Akmę uważnie. - Nie zaprzeczaj mojemu bratu. - Głos miał obojętny, lecz groźba była wyraźna.

- Mówiłem tylko, że nie kłamię - bronił się Akma. - Ale kłamiesz przecież - rzekł Didul wesoło. - Umierasz z głodu. Żebra ci tak wystają, że można by się o nie pokaleczyć. - Zaśmiał się z rozbawieniem i podał mu placek kukurydziany. - Nie jesteś moim przyjacielem, Akmo? - Nie. Ty też nie jesteś moim. Przyszedłeś do mnie tylko dlatego, że twój ojciec cię przysłał. Udad zaśmiał się z brata. - No, no, Didul, ale z ciebie spryciarz. Uda ci się z nim zaprzyjaźnić, mówiłeś. Przekabacisz go pierwszego dnia. Cóż, przejrzał cię na wylot. Didul spiorunował go wzrokiem. - Na pewno nie, dopóki się nie odezwałeś. Akma wstał, teraz już wściekły - Czyli tylko udawałeś, tak? - Siadaj - warknął Pabul. - Nie. Muwu zachichotał. - Złam mu nogę, Pabulu, tak jak tamtemu drugiemu. Ponury osiłek spojrzał na Akmę, jakby to rozważał. Akma chciał go błagać, powiedzieć: „Nie krzywdź mnie!”. Wiedział jednak instynktownie, że nie może przy kimś takim okazywać słabości. Czyż nie widział ojca, jak nieugięcie stawał przed obliczem samego Pabuloga, nawet przez chwilę nie objawiając strachu? - Złam mi nogę, jeśli chcesz - odparł. - Nie mogę cię powstrzymać, bo jestem dużo mniejszy od ciebie. Ale gdybyś był na moim miejscu, to usiadłbyś i zjadł z wrogami twojego ojca? Pabul przekrzywił głowę, a potem od niechcenia skinął ręką. - Podejdź no tu. Akma poczuł, że zagrożenie minęło, gdy Pabul spokojnie czekał, aż się zbliży. Ale jak tylko znalazł się w zasięgu, niemrawa dotąd ręka Pabula wystrzeliła, chwyciła go za gardło i powaliła, krztuszącego się, na ziemię. Z trudem łapiąc powietrze, Akma patrzył w osłonięte kapturem oczy wroga. - Czemu miałbym cię teraz nie zabić i nie rzucić trupa do stóp twego ojca? - zapytał Pabul łagodnie. - A może po prostu rzucę malutkie strzępki twojego ciała. Ledwie kawalątek

co dzień. Tu palec, tam nos, ucho, a potem stopa. Mógłby cię poskładać na nowo, a gdy dostanie wszystkie części, wszyscy znów będą szczęśliwi, nie? Akma był niemal nieprzytomny ze strachu, wierząc, że Pabul jest absolutnie zdolny do takiej potworności. Myślenie o rozpaczy, którą rodzice poczują, gdy zobaczą jego skrwawione członki, odwróciło jego uwagę od ogromnego łapska wciąż trzymającego go za gardło, teraz na tyle luźno, że mógł oddychać. Udad zaśmiał się szyderczo. - Akmaro jest podobno tak blisko z Opiekunem Ziemi, że może namówi tego starego, niewidzialnego zsyłacza snów, by dokonał cudu i zamienił wszystkie te części ciała z powrotem w żywego chłopca. Inni bogowie cały czas czynią cuda, czemu Opiekun się leni? Pabul nawet nie podniósł wzroku, gdy Udad mówił. Jakby jego brat był powietrzem. - Nie będziesz błagał o życie? - zapytał łagodnie. - Albo przynajmniej o palce u stóp? - Zmuś go, żeby błagał o swojego siurka - zasugerował Muwu. Akma wciąż myślał o tym, jak jego rodzice będą rozpaczać - już teraz musieli odchodzić od zmysłów z przerażenia, zastanawiając się, gdzie poszedł z tym chłopakiem. Matka próbowała go ostrzec, wysyłając Luet. Lecz Didul był taki piękny, a potem taki przyjacielski... a teraz on zostanie okrutnie zabity. Cóż, zniesie to w milczeniu, jak długo zdoła. Nawet król w końcu wrzasnął podczas tortur, lecz on postara się wytrwać. - Masz przyjąć zaproszenie mojego brata - stwierdził Pabul. - Jedz. - Nie z wami - wydyszał Akma. - Co za głąb. Musimy mu pomóc. Przynieście żarcie, chłopcy. Dużo żarcia. On jest bardzo głodny. Po chwili Pabul siłą rozwarł mu usta, a pozostali wpychali w nie jedzenie, o wiele szybciej niż Akma był w stanie je pogryźć czy przełknąć. Gdy zauważyli, że oddycha przez nos, zaczęli wciskać mu okruszki do nozdrzy, tak że z trudem łykał powietrze, a potem krztusił się kawałkami, które wpadły mu do tchawicy. Pabul w końcu puścił jego gardło i szczękę, ale teraz, dławiąc się, Akma był tak bezsilny, że mogli zrobić z nim wszystko, co chcieli. Poszarpali mu ubranie, rozsmarowali owoce i okruchy po całym ciele. Wreszcie kaźń dobiegła końca. Udad chwycił chłopca za nadgarstki i szarpał tak mocno, że Akma nie mógł iść i ostatecznie został zaciągnięty, potykając się o trawiastą ziemię, na grzbiet pagórka. Potem Udad zrzucił go na dół, a Akma stoczył się na łeb na szyję, słysząc za sobą śmiech prześladowcy Nadzorca nie pozwolił nikomu z ludzi przerwać pracy, żeby mu pomóc. Zawstydzony

i obolały, upokorzony i wściekły, Akma podniósł się na nogi i próbował pozbyć się najgorszego z oblepiającego go jedzeniowego ohydztwa, przynajmniej z nozdrzy i powiek. - Bierz się do roboty - fuknął nadzorca. - Następnym razem może zabierzemy twoją siostrę na poczęstunek! - zakrzyknął Udad z grzbietu pagórka. Na tę groźbę Akmie przeszły ciarki po plecach, lecz nie dał po sobie poznać, że słyszał. To był jedyny możliwy opór, uparte milczenie, zupełnie jak u dorosłych. Akma przepracował resztę godzin do zmierzchu. Dopiero gdy niebo już ciemniało, mógł w końcu udać się do matki i ojca, by opowiedzieć im, co się stało. Rozmawiali w ciemności, ledwie szepcząc, ponieważ kopacze patrolowały nocą wioskę, nasłuchując wszelkich spotkań czy spisków - nawet modlitw do Opiekuna Ziemi, gdyż Pabulog ogłosił, że to zdrada karana śmiercią, bo jakiekolwiek modły zwolennika tego zbuntowanego kapłana Akmaro są obrazą wszystkich bogów. Gdy więc matka zeskrobywała przyschnięte owoce z jego ciała, cicho pochlipując, Akma zrelacjonował wszystko. - A więc tak umarł Nuak - rzekł ojciec. - Był kiedyś dobrym królem, ale nigdy nie był dobrym człowiekiem. Ja też nie, gdy mu służyłem. - Nigdy tak naprawdę nie byłeś jednym z nich - sprzeciwiła się matka. Akma chciał ojca zapytać, czy coś jeszcze z tego, co mówili synowie Pabuloga, również jest prawdą, ale się nie odważył, nie wiedział bowiem, co począłby z odpowiedzią. Jeśli mieli rację, to jego ojciec jest wiarołomcą, a jak wtedy Akma mógł wierzyć w jakiekolwiek jego słowo? - Nie możesz tak Akmy zostawić - cicho dodała matka. - Jest na tyle duży, by wiedzieć, że nie wolno wierzyć kłamcy. - Ale oni mu powiedzieli, że to ty jesteś kłamcą, Kmaro - upierała się. - Więc jak może ci ufać? Akma był zdumiony, że matka potrafiła dostrzec coś, co on sam ledwo sobie uświadamiał. Wiedział też jednak, że to haniebne nie wierzyć własnemu ojcu, i zadrżał na widok wyrazu jego twarzy. - A więc naprawdę odebrali mi twoje serce, Kmadis? - Nazwał go Kmadis, z końcówką „dis”, co oznaczało ukochane dziecko; nie „ha”, czcigodny dziedzic, a tym mianem posługiwał się, gdy był szczególnie dumny z syna. Kmaha - to było imię, które Akma chciał usłyszeć z ust ojca, a pozostało niewypowiedziane. Ha-Akma. Szacunek, nie współczucie. - Przeciwstawił się im - przypomniała matka. - I cierpiał za to, i był odważny. - Ale zasiali w twym sercu ziarno zwątpienia, prawda, Kmadis?

Tego było za wiele. Akma nie mógł się opanować. Wybuchnął płaczem. - Pociesz go, Kmaro - poprosiła matka. - A jak mam to zrobić, Chebeyo? - zapytał ojciec. - Nigdy nie złamałem przysięgi wobec króla, ale kiedy mnie wypędzili i próbowali zabić, wtedy i owszem, uświadomiłem sobie, że Binaro miał rację, szarym ludziom nie pozwalano uczyć się czytania i pisania w starożytnym języku tylko po to, by kapłani zachowali władzę. Gdyby wszyscy umieli czytać kalendarz, gdyby wszyscy mogli sami czytać pradawne kroniki i prawa, to czemu mieliby poddawać się władzy kapłanów? Złamałem więc ślubowanie, uczyłem czytania i pisania każdego, kto do mnie przyszedł. Wyjawiłem sekret kalendarza. Ale to nie jest zły uczynek łamać złą przysięgę. Mój syn tego nie rozumie, Chebeya. - Ciii...! - syknęła. Ucichli, chatkę wypełnił jedynie dźwięk ich oddechów. Usłyszeli tupot stóp kopacza biegnącego przez wioskę. - Z czym go posłano, jak myślicie? - szepnęła matka. Ojciec przyłożył jej palec do warg. - Spać - powiedział cicho. - Wszyscy spać, ale już. Matka położyła się na macie obok Luet, która już dawno usnęła. Ojciec spoczął przy matce, a po jego drugiej stronie legł Akma. Nie chciał jednak, by ojciec go przygarnął ramieniem. Chciał spać sam, rozpamiętywać swój wstyd. Upokarzające było dławienie się i krztuszenie, wysmarowanie owocami, stoczenie się ze wzgórza, pokazanie się tym wszystkim ludziom w tym opłakanym stanie. Ale najbardziej go upokarzało to, że jego ojciec jest wiarołomcą i że dowiedział się tego od synów Pabuloga. Wiarołomca to najgorszy z ludzi. Nie dotrzymuje słowa. Nigdy nie można mu wierzyć. Czyż matka i ojciec nie uczyli go od kołyski, że gdy powiedział, że coś zrobi, musi to zrobić, bo inaczej straci honor i nikt mu nie będzie ufać? Akma próbował myśleć o tym, co powiedział ojciec - złamanie złej przysięgi jest dobre. Ale jeśli to była zła przysięga, czemu w ogóle ją składał? Czy ojciec był kiedyś zły, gdy składał złą przysięgę, a potem przestał być zły? Jak ktoś przestaje być zły, gdy już zaczął? I kto w ogóle decyduje, co jest złe? Ten żołnierz, o którym opowiedział mu Didul - Teonig - był człowiekiem prawym. Zabijał wrogów. Nie knuł za ich plecami, łamiąc przysięgi. Żadne z dzieci nie ścierpiałoby takiego tchórza. Jeśli dochodziło do sprzeczki, wstawało się i krzyczało na siebie albo mocowało się, aż jeden przyznawał rację drugiemu. W taki sposób można się kłócić z przyjacielem i wciąż nim być. Ale gdy robisz coś za jego plecami, wtedy w ogóle nie jesteś

przyjacielem. Jesteś zdrajcą. Nic dziwnego, że Pabulog gniewał się na ojca, myślał Akma. Dlatego spadło na nas tyle cierpienia. Ojciec jest tchórzem łamiącym przysięgi. Akma wybuchnął płaczem. To były okropne myśli, nie znosił ich. Ojciec jest dobry i miły, wszyscy go kochają. Jak może być złym i tchórzem? Synowie Pabuloga kłamali. To oni są źli, dręczyli go i upokorzyli. Kłamcy! Tyle że ojciec przyznał, że powiedzieli prawdę. Jak źli ludzie mogą mówić prawdę, a dobrzy łamać przysięgi? Ta myśl wciąż wirowała szaleńczo w głowie Akmy, gdy w końcu zmorzył go sen.

Prawdziwe sny Mon wspiął się na dach domu króla, by obejrzeć zachód słońca tonącego między górami na północnym krańcu doliny Bego, królewski bibliotekarz, powiedział mu kiedyś, że gdy pierwsi ludzie dotarli na Ziemię, myśleli, że słońce chowa się na zachodzie i wstaje na wschodzie. „Tam, skąd przybyli, nie ma wielu gór - powiedział Bego. - Nie umieli więc odróżnić północy od zachodu”. „Albo góry od dołu? - zadrwił wtedy Aronha. - Czy ludzie byli kompletnie głupi, zanim anioły zaczęły ich uczyć?”. Cóż, to cały Aronha, wiecznie kręcący nosem na wspaniałe nauki Bego. Czemu Bego nie miałby być dumny, że jest człowiekiem nieba, dumny z wiedzy zgromadzonej przez jego lud? W szkole Aronha ciągle podkreślał, że ludzie przynieśli ten czy inny okruch wiedzy ludowi nieba. Ba, słuchając gadania Aronhy, można pomyśleć, że gdyby nie ludzie, lud nieba wciąż by spał do góry nogami wśród drzew! Mon zazdrościł ludziom nieba skrzydeł. Nawet staremu Bego, który był taki gruby, że ledwo mógł zlecieć z piętra na ziemię. Największego zawodu w dzieciństwie doznał wtedy, gdy się dowiedział, że dojrzali ludzie nigdy nie przemieniają się w anioły, że jeśli się nie urodziłeś ze skrzydłami, już nigdy nie wyrosną. Już na zawsze będziesz pokarany nagimi, bezużytecznymi rękami. Dziewięcioletni Mon wspinał się na dach o zmroku i obserwował młodych ludzi nieba - swych rówieśników lub jeszcze młodszych, lecz mających o tyle więcej swobody - kiedy dokazywali nad drzewami przy rzece, nad polami, nad domami, szybując, nurkując, wznosząc się, szaleńczo szamocząc się w powietrzu i spadając jak kamienie, aż znajdowali się niebezpiecznie blisko ziemi, a potem rozpościerając skrzydła i wzbijając się w górę, niczym strzały mknąc przez ulice między domami, podczas gdy uwiązani do ziemi ludzie wznosili pięści i pomstowali na smarkatych łobuzów. Chcę być aniołem! - krzyczał Mon w duchu. Chcę latać i patrzeć w dół na drzewa i góry, rzeki i pola! Chcę szpiegować z daleka wrogów mojego ojca i móc polecieć do niego z ostrzeżeniem! Lecz nie poleci nigdy. Będzie tylko siedział na dachu i rozmyślał, podczas gdy inni pląsają w powietrzu. - Wiesz, mogło być gorzej. Odwrócił się i skrzywił. Jego siostra Edhadeya była jedyną osobą, której zwierzył się ze swego marzenia o skrzydłach. Trzeba przyznać, że nigdy nie powtórzyła tego nikomu

innemu, lecz gdy byli sami, bezlitośnie mu dogryzała. - Są tacy, którzy zazdroszczą tobie, Mon, synowi króla. Jesteś wysoki i silny, ludzie mawiają, że potężny wojownik z ciebie wyrośnie. - Nikt nie wie po wzroście chłopca, jak wysoki będzie z niego mężczyzna - zauważył Mon. - A ja jestem drugim synem króla. Każdy, kto mi zazdrości, jest głupcem. - Mogło być gorzej. - Już tak mówiłaś. - Mogłeś być córką króla. - W głosie Edhadeyi pobrzmiewała rzewna nutka. - No cóż, jeśli musisz być dziewczyną, równie dobrze możesz być córką królowej. - Dzisiaj królową jest Dudagu Kupa i ani się waż o tym zapominać. - Dziecięce określenie „kupa” tłumaczyło się jako o wiele bardziej dosadne „dermo” w starożytnym języku królów, więc dzieci miały sporo frajdy, nazywając swoją macochę Dudagu Dermo. - Och, to nic nie znaczy - stwierdził Mon - poza tym, że biedny mały Khimin jest przeraźliwie brzydki w porównaniu z resztą dzieci ojca. Ten pięciolatek był jak dotąd jedynym dzieckiem Dudagu i mimo jej ciągłych zabiegów, by mianowano go Ha-Khiminem w miejsce Ha-Arona, nie było szans, aby ojciec i poddani zgodzili się na zastąpienie Aronhy. Starszy brat Mona i Edhadeyi miał dwanaście lat i ludzie dopatrywali się w nim dzielnego żołnierza. Był też urodzonym przywódcą, wszyscy to widzieli. Nawet teraz, gdyby ogłoszono wezwanie do wojny, ojciec bez wątpienia oddałby kompanię pod dowództwo Aronhy, a żołnierze z dumą by służyli pod rozkazami chłopca, który zostanie królem. Mon widział, jak inni patrzą na jego brata, słyszał, jak o nim mówią, i wrzał w środku. Czemu ojciec dalej płodził synów po tym, jak matka dała mu od razu idealnego? Lecz nie sposób było nienawidzić Aronhy. Te same przymioty, dzięki którym był takim dobrym przywódcą w wieku lat dwunastu, sprawiały też, że był kochany przez braci i siostrę. Nigdy się nad nim nie znęcał, rzadko im dokuczał, zawsze pomagał. Cierpliwie znosił chimeryczność Mona, krewkość Edhadeyi i zarozumialstwo Ominera. Był miły nawet dla Khimina, choć musiał wiedzieć o machinacjach Dudagu, by jej syn zajął jego miejsce. Skutek był taki, oczywiście, że Khimin ubóstwiał Aronhę. Edhadeya głośno zastanawiała się kiedyś, że może taki był właśnie plan Aronhy - sprawić, by rodzeństwo kochało go całym sercem, żeby przeciw niemu nie spiskowało. „A potem jak tylko zasiądzie na tronie... nasze gardła: ciach, poderżnięte; nasze karki: trach, połamane”. Powiedziała tak tylko dlatego, że czytywała wtedy historię rodziny. A ta nie zawsze była przyjemna. W rzeczy samej pierwszym dobrotliwym królem w ciągu wielu pokoleń był

dziadek ojca, Motiab, który opuścił ziemię Nafaia, by połączyć się z ludem Darakemby. Jego poprzednicy co do jednego byli krwawymi tyranami. Lecz może musiało tak być w tamtych czasach, gdy lud Nafaia żył w stanie nieustannej wojny. By przetrwać, nie mogli sobie pozwolić na żadne spory o sukcesję, żadne wojny domowe. Tak więc nowi królowie nieraz kazali zabijać swoje rodzeństwo, wraz z dziećmi swoich sióstr i braci, a zdarzyło się, że jeden z nich zgładził własną matkę, bo... cóż, nie sposób dociec, czemu starożytni dopuszczali się tych zbrodni. Bego jednak uwielbiał o tym opowiadać, a zawsze kończył jakąś aluzją, że lud nieba nigdy tak nie robił, gdy rządził sam sobą. „Nadejście ludzi dało początek złu wśród ludu nieba” - powiedział pewnego razu. Na co Aronha odparł: „Aha, więc nazywaliście lud ziemi czartami dla żartu? Droczyliście się z nimi, jak mniemam?”. Bego, jak zawsze, przyjął bezczelność Aronhy ze spokojem. „Nie pozwalaliśmy ludowi ziemi żyć wśród nas i nie wybieraliśmy ich na naszych królów, więc ich zło nigdy nie mogło nas skazić. Lud nieba i lud ziemi nigdy nie żyły razem”. Gdybyśmy my nie żyli razem, pomyślał Mon, może nie marzyłbym o lataniu. Może zadowoliłbym się chodzeniem po ziemi jak wąż czy jaszczurka. - Nie przejmuj się tym aż tak bardzo - rzekła teraz Edhadeya. - Aronha nikomu nie poderżnie gardła. - Wiem, że tylko tak się droczyłaś. Siostra usiadła przy nim. - Mon, wierzysz w te opowieści o naszych przodkach? O Nafaiu i Luet? Że potrafili rozmawiać z Nadduszą? Że Hushidh mogła spojrzeć na ludzi i widziała, jak są razem połączeni? Mon wzruszył ramionami. - Może to prawda. - O Issibie i jego latającym krześle, i o tym, jak sam potrafił latać, jeśli był w krainie Pristan? - Chciałbym, żeby to była prawda. - I o magicznej kuli, którą mogłeś trzymać w rękach i zadawać jej pytania, a ona ci odpowiadała? Edhadeya wyraźnie dała się porwać swoim fantazjom. Mon na nią nie patrzył, tylko przyglądał się, jak ostatnie promienie słońca znikają za odległą rzeką. Gdy słońce zaszło, woda przestała się skrzyć. - Mon, myślisz, że ojciec ma tę kulę? Ma Indeks?