Eric Van Lustbader
Wojownik
Zachodz cego Sło ca
Cz Pierwsza
Przekład: Robert Lipski
2
Rozdział 1
Ronin umierał i nawet o tym nie wiedział.
Le ał nieruchomo, nagi, na kamieniu o kształcie elipsy po rodku prostok tnej,
kamiennej komnaty. Pomimo to na jego krótkich, czarnych włosach błyszczały krople
potu. Przystojna twarz pozbawiona była wyrazu.
Nad le cym pochylał si ze skupieniem Stahlig - Szaman. Ronin próbował si
rozlu ni , my l c, e to strata czasu, podczas gdy palce Stahliga dotykały i uciskały
jego klatk piersiow , w druj c wolno w dół, w kierunku eber po lewej stronie.
Próbował o tym nie my le , ale jego mi nie zdawały si kierowa własn wol i
zdradziły go, podskakuj c z bólu pod naciskiem grubych paluchów.
- Uhm - mrukn ł Stahlig. - Bardzo wie e.
Ronin wpatrywał si w sufit, w nico . Co go trapiło? To była po prostu walka.
Zwyczajna walka. ZWYCZAJNA? Jego usta wykrzywił grymas obrzydzenia.
Bijatyka, pospolita bójka w korytarzu. I nagle sobie przypomniał.
L ni ce od potu ramiona, gruby miecz zwisaj cy ci ko u jego boku i dłonie lekkie
jak piórko po wypowiedzeniu Zakl cia Walki. Wychodz c samotnie z Sali Walk,
zmieszał si z lud mi; otoczyły go z miejsca głosy, oderwane i nic nie znacz ce. Nie
zwracał na nie uwagi. Co go popchn ło i po ród zgiełku dał si słysze głos.
- A dok d to si wybierasz? - Głos był zimny i arogancki; nale ał do wysokiego,
chudego blondyna, który nosił uko nie przez pier pasy Chondryna. Czarne i złote.
Ronin nie znał tych barw.
Za blondynem, po obu stronach, stało pi ciu czy sze ciu Szermierzy nosz cych
identyczne barwy. Wygl dało na to, e zatrzymali grupk Adeptów wychodz cych z
treningu. Nie potrafił powiedzie dlaczego.
- Odpowiedz, Adepcie! - rozkazał Chondryn. Jego chuda twarz była bardzo blada i
zdominowana przez woskowej barwy nos. Skóra na wysokich ko ciach policzkowych
upstrzona była ladami po ospie, a z jednego oka, jak łza, spływała w ska blizna i
mogło si wydawa , e jest ono osadzone ni ej ni drugie. To rozbawiło Ronina,
Był Szermierzem, wi c wiczył z innymi Szermierzami. Ostatnio jednak nie miał
zbyt wiele do roboty i nuda skłoniła go po podj cia treningu z Adeptami. Kiedy to
robił, nosił zwyczajne odzienie i ci, którzy go nie znali, brali go za Adepta.
- Dok d id i co robi , to moja rzecz - odparł uprzejmie Ronin.
- Czego chcecie od tych Adeptów?
Chondryn spojrzał na niego, wyci gaj c szyj do przodu jak w szykuj cy si do
uderzenia; rumie ce wyst piły mu na policzki, akcentuj c biel ladów po ospie.
- Gdzie twoje maniery, Adepcie? - rzucił zuchwale. - Do lepszych od siebie odzywaj
si z szacunkiem. A teraz odpowiedz!
Dło Ronina przesun ła si w stron r koje ci miecza. Nie odezwał si przy tym
ani słowem.
- No có ... - mrukn ł szyderczo Chondryn. - Wygl da na to, e nasz Adepcik
potrzebuje lekcji.
Na te słowa, jak na sygnał, Szermierze rzucili si na Ronina. Ten zbyt pó no
zorientował si , e w tłoku nie zdoła dostatecznie szybko doby miecza. Dopadli go w
mgnieniu oka. Przygwa d any ich ci arem do ziemi, pomy lał: Nie wierz , e to
mogło si zdarzy . Instynktownie wymierzył solidne kopni cie i z zadowoleniem
poczuł, i jego but trafił w ciało, które wgi ło si pod uderzeniem. Prawie w tej samej
chwili cios w bok głowy ostudził jego rozbawienie. Adrenalina zalała mu ciało. Pomimo
3
e le ał płasko na ziemi, uderzył z całej siły pi ci i poczuł, jak skóra rozszczepia si
pod wpływem ciosu, trafiaj c w ko i rozłupuj c j na dwoje. Usłyszał krótki,
zdławiony skowyt.
I wtedy but wyr n ł go w bok, a gruba zasłona mgły spowiła umysł. Próbował
uderzy raz jeszcze, ale nie mógł: szamotał si z pot nym ci arem spoczywaj cym na
jego piersi.
Płuca mu płon ły i czuł, e ogarnia go zawstydzenie. Kiedy but dosi gn ł go
ponownie, stracił przytomno . Fala bólu powróciła, ale tym razem nie stracił nad nim
kontroli i poruszył si tylko odrobin . Spojrzał na pochylon nad nim szerok twarz o
krzaczastych brwiach, schorowanych oczach i pobru d onym czole.
- Ach! - wykrzykn ł Szaman, bardziej do siebie ni do Ronina.
- W co ty si wpakował?
Pokr cił głow i nie patrz c na le cego, odwrócił si ; przyło ył mechaty kawałek
materiału do szyjki butelki z mlecznego szkła i odwrócił j do góry dnem. Nast pnie
przyło ył szmat do boku Ronina. Była zimna i spowodowała, e ból wyra nie zel ał.
- No ju . Ubierz si i wejd do rodka. - Przerzucił ubranie przez oparcie
wysokiego krzesła i znikn ł w drzwiach. Ronin usiadł - ciało z jednej strony miał
sztywne, ale ju go nie bolało; wci gn ł legginsy i bluz , a potem swoje skórzane buty z
krótkimi cholewkami. Wstał, aby przypasa miecz, i ruszył w lad za Stahligiem do
ciepło o wietlonego pomieszczenia stanowi cego ostry kontrast z surowym wn trzem
Sali Chirurgicznej, po zewn trznej stronie korytarza.
Panował tu okropny bałagan. Trzy ciany od podłogi po sufit zastawione były
półkami, pn cymi si w gór niczym dziki bluszcz i wypełnionymi przeró nymi
papierami i stosami notatek. Tu i ówdzie na półkach dostrzec mo na było wolne
miejsca. Stół Stahliga znajdował si pod najdalsz cian , a jego blat niemal w cało ci
za cielały stosiki papieru i pliki notatek; podobnie wygl dały dwa krzesła stoj ce
przed stołem. Za Szamanem le ały szklane pojemniki wypełnione fiolkami i
przeró nymi pudełkami.
Stahlig nie podniósł oczu znad swojej pracy, kiedy Ronin wszedł do rodka, ale
si gn ł za siebie i wyci gn ł butelk bursztynowego wina, a nast pnie wyczarował
sk d dwa metalowe kubki; napełnił je do połowy, niejako dla zasady dmuchn ł
pot nie do ka dego. Dopiero wówczas podniósł wzrok i wyci gn ł r k z jednym
kubkiem. Ronin wzi ł go, a Stahlig wyprostował si na krze le i wykonał zamaszysty
ruch r k .
- Siadaj - powiedział.
Aby usi , Ronin musiał zgarn z krzesła stos papierów. Zawahał si , trzymaj c
je w r kach.
- Och, ci nij je gdziekolwiek - rzucił Stahlig, wykonuj c krótki, niedbały ruch
swoj grub dłoni . Ronin usiadł i wypił; poczuł, jak słodkie wino rozkłada kobierzec
ciepła w gł bi jego gardła - a do oł dka. Poci gn ł długi łyk. Stahlig pochylił si do
przodu, oparł łokcie na stercie papierów le cych na blacie stołu, splótł palce, a
kciukami uderzał od niechcenia w górn warg . - Powiedz mi, co si stało? - rzucił.
Ronin poruszał powoli kubkiem z winem i nic nie mówił. Z powodu rany w boku
siedział bardzo wyprostowany.
Szaman spu cił wzrok, zmi ł jak kartk i cisn ł j w k t, najwyra niej nie
przejmuj c si tym, gdzie ona wyl duje.
- Wi c to tak. - Westchn ł gło no, a kiedy ponownie si odezwał, jego głos wyra nie
złagodniał. - Nie chcesz o tym mówi , a mimo to co nie daje ci spokoju.
4
Ronin podniósł wzrok.
- O tak, stary człowiek wci jeszcze widzi i słyszy. - Ponownie pochylił si nad
stołem. Spojrzał na Ronina. - Powiedz mi, od jak dawna si znamy? - Jego palce
przesuwały si po blacie stołu. - Kiedy byłe jeszcze bardzo młody, na długo przedtem,
jak twoja siostra z ...
Urwał nagle i jego starcze policzki pokrył rumieniec.
- Ja...
Ronin pokr cił głow .
- Nie urazisz mnie, je eli to powiesz. Jestem ponad to. Stahlig powiedział szybko:
- Na długo przedtem, nim znikn ła twoja siostra - tak jakby nawet samo
wspomnienie tego straszliwego zdarzenia sprawiło mu ból.
- Znamy si ju od dawna. A mimo to nie chcesz powiedzie mi, co ci trapi. -
Ponownie zł czył r ce. - A potem pójdziesz, eby porozmawia z Nirrenem. - Jego głos
przybrał ostry ton, - Swoim przyjacielem. Ha! On jest Chondrynem. Ty nie posiadasz
przynale no ci - nie masz Saardyna, który mógłby ci rozkazywa czy ci ochrania . -
On, ten człowiek, jest kompletnie pozbawiony uczu . Udaje przyja , by wydoby z
ciebie informacje. To wszak jedno z jego zasadniczych zada .
Ronin odstawił swój kubek. Innym razem mógłby zezło ci si na Stahliga. Ale,
pomy lał, on naprawd mnie lubi, opiekuje si mn , i cho nie zdaje sobie z tego
sprawy, musz pami ta , e obawia si wielu rzeczy - niektórych słusznie, innych nie.
Myli si co do Nirrena.
- Nikt lepiej ode mnie nie zna obłudy Chondryna - powiedział.
- Wiesz o tym. Je eli Nirren chce ze mnie co wyci gn , to prosz bardzo.
- Ach! - Palce Stahliga przeci ły powietrze. - Nie zostałe stworzony do polityki.
Ronin wybuchn ł miechem.
To prawda - powiedział.
Szaman zas pił si .
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy ze zło ono ci sytuacji. Jest le. I niebezpiecznie.
Własnoziemiem rz dzi polityka. Ostatnio po ród Saardynów dochodziło do cz stych
tar , sytuacja pogarsza si z dnia na dzie . W obr bie Własnoziemia działaj pewne
siły - bardzo pot ne siły - które moim zdaniem d do wojny.
Ronin wzruszył ramionami.
- Mogło by gorzej. - Wypił łyk wina. - Wreszcie sko czy si ta przekl ta nuda.
Szok odbił si na twarzy Stahliga.
Wcale tak nie my lisz. Znam ci zbyt dobrze. Mo e wydaje ci si , e ciebie to nie
b dzie dotyczy .
- A mo e tak wła nie b dzie...
Stahlig powoli, ze smutkiem pokr cił głow .
- Mówisz bez zastanowienia; to dla ciebie typowe. Wiesz jednak równie dobrze jak
ja, e wojna domowa dotyka ka dego. Nikomu nie uda si pozosta na boku. W tej
ograniczonej przestrzeni tak szale czy krok mógłby okaza si katastrofalny w
skutkach.
- A mimo to ja nie mam zamiaru si w to miesza .
- Nie masz swego Saardyna, tak. Ale jeste Szermierzem, a zatem kiedy nadejdzie
czas, nie b dziesz mógł pozosta na uboczu.
Nastała krótka cisza: Ronin poci gn ł kolejny łyk wina, a w ko cu powiedział:
- Powinienem ci dokładnie opowiedzie , co mi si wczoraj przytrafiło.
Stahlig słuchał Ronina, obserwuj c go spod wpół przymkni tych , powiek i
5
ponownie uderzaj c kciukami w górn warg . Mogło si wydawa , e Szaman powoli
zapada w sen.
- Uznałem ten rodzaj ataku za absolutnie niemo liwy - do tego jeszcze w
wykonaniu Szermierzy. Gdyby to jeszcze było w Dolnym Szybie na którym ze
rodkowych Poziomów - znasz Kodeks równie dobrze jak ja. Ale bójki na pi ci nie s
dla Szermierzy. Wszystkie zatargi regulowane s w pojedynkach - nie mo e by
inaczej. Tak było przez stulecia. A dzi Szermierze pod wodz Chondryna atakuj
mnie jak zgraja opryszków, których nie sta na nic lepszego.
Stahlig ponownie wyprostował si w krze le.
- Jest dokładnie tak, jak powiedziałem. W powietrzu wisi napi cie... I jeszcze co :
nadci ga wojna, a wraz z ni upadek wszystkich tradycji, które temu Własnoziemiu,
spo ród wszystkich innych Własnoziemi, umo liwiły przetrwanie.
Wzdrygn ł si i ten jeden, jedyny raz powiedział z patosem:
- Zwyci zcy, kimkolwiek b d , zmieni Własnoziemie. Nic nie Pozostanie takie, jak
było.
Dopił wino i nalał sobie jeszcze.
- Czarne i złote, powiedziałe . To b d ludzie Dharsita. To jeden z nowszych
Saardynów. Powiadaj , e chc nowego porz dku, nowych idei i nowych tradycji. Ja
twierdz , e chce zaprowadzi SWÓJ Porz dek i wprowadzi SWOJE idee.
Nagle ogarn ła go w ciekło ; r bn ł kubkiem w blat stołu tak mocno, e wino
zalało pliki papierów i notatek.
- Chc władzy! - Podskoczył gniewnie, zrzucaj c mokre papiery na podłog . - A
niech to mróz ci nie! - zakl ł. - Spytaj swego przyjaciela Nirrena - dodał pos pnie. -
On b dzie wiedział.
- Zwykle nie rozmawiamy o polityce.
- Nie, oczywi cie e nie - powiedział pogardliwym tonem Stahlig.
- Nie zdradzi ci strategii wymy lonych przez Estrilla, ale zało si , e wyci ga od
ciebie plotki zasłyszane w korytarzu.
- By mo e.
- Ach! - Stahlig przerwał, ponownie usiadł, a potem ci gn ł dalej, jakby
zaskoczony, e zdołał wydoby od Ronina to stwierdzenie. - Co si tyczy dzisiejszego
incydentu, mniemam, e nie zamierzasz przedsi wzi akcji odwetowej.
- Je eli chcesz przez to powiedzie , e obawiasz si , i u yj tego - cz ciowo
wysun ł ostrze swego miecza z pochwy, a potem wło ył je z powrotem z głuchym
szcz kiem - b d pewny, e nie jestem zainteresowany wej ciem w wiat Saardynów.
Szaman westchn ł:
- To dobrze, bo w tpi , by Ochrona ci uwierzyła. - A co z Adeptami, którzy byli
wiadkami napa ci? Mieliby zaryzykowa utrat swojej szansy na stanie si
Szermierzami?
Ronin skin ł głow .
- Tak. Oczywi cie. Co do mnie, wcale si tym nie przej łem. A kto wie, mo e
którego dnia podczas treningu natkn si na Chondryna Dharsita. - U miechn ł si . -
Wtedy dostarcz mu powodu, aby zapami tał mnie sobie na całe ycie.
Stahlig roze miał si .
- Nie w tpi - powiedział.
W Sali Chirurgicznej rozległ si tupot kroków i w drzwiach wewn trznego
pomieszczenia stan ły dwie postaci. Ronin i Stahlig odwrócili si , by na nie spojrze .
Nowo przybyli nie weszli jednak do pokoju. Nosili identyczne szare mundury z trzema
6
sztyletami w pochwach przytroczonych do czarnych skórzanych pasów przechodz -
cych uko nie przez piersi.
Daggamowie Ochrony, pomy lał Ronin. Obaj mieli krótkie, czarne włosy i
pospolite rysy; były to twarze, na które nikt nie spojrzałby po raz wtóry i którym
trzeba by si solidnie przyjrze , by je zapami ta .
- Stahlig - rzekł pierwszy. Miał d wi czny, rze ki głos.
- Tak?
- Jeste potrzebny. Spakuj, prosz , swoj torb i chod z nami. - Podał Stahligowi
zło on kartk . Drugi nie wykonał najmniejszego ruchu; po prostu si im przygl dał.
Obie r ce miał wolne. Stahlig przeczytał, co było napisane na kartce.
- Sam Freidal... - wymamrotał. - Wstrz saj ce... - Uniósł głow . - Oczywi cie, e
pójd , ale musicie mi powiedzie co o naturze tego wezwania. Musz wiedzie , co
mam zabra .
- We wszystko. - Daggam podejrzliwie widrował wzrokiem Ronina.
- To nie jest mo liwe - odparł zniecierpliwiony Stahlig.
- Jestem jego asystentem. Mo ecie przy mnie miało wszystko mówi - stwierdził
Ronin. Wzrok Daggama omiótł go błyskawicznie, po czym powrócił do Stahliga.
Szaman skin ł głow .
- Tak. On mi pomaga.
- Mag - powiedział wolno Daggam, z wyra nym wahaniem - oszalał. Musieli my go
uwi zi - dla jego dobra, jak i dla dobra pozostałych. Stanowił jawne zagro enie. Dla
zabawy zaatakował swego Tecka. Jego stan si pogarsza i ...
Stahlig zaj ty był pakowaniem do swojej mocno ju podniszczonej, skórzanej
torby szklanych fiolek, przeró nych przyborów i rekwizytów. Widz c to, Daggam
przerwał i zamiast sko czy my l, spojrzał pytaj co na Ronina.
- Nie jeste asystentem - rzucił lodowatym tonem. - Nosisz miecz. Jeste
Szermierzem. Wytłumacz si .
Stahlig przerwał napełnianie torby, ale pozostał odwrócony do nich tyłem.
To mi nie ułatwi sprawy, pomy lał Ronin.
- Tak, oczywi cie, jestem Szermierzem, ale jak widzicie, nie nale do adnego
Saardyna i mam sporo wolnego czasu. Tote bywa, e niekiedy pomagam Szamanowi
w pracy.
Stahlig sko czył napełnia swoj torb . Odwrócił si .
- Mam ju wszystko - stwierdził. - Prowad cie. - Spojrzał na Ronina. - Lepiej
b dzie, jak dotrzymasz mi towarzystwa.
Ten spojrzał na Daggama. No, to koniec z t przekl t nud , pomy lał.
Korytarz rozpostarł si przed nimi mi kkim, łagodnym łukiem. ciany
pomalowane były na szaro, w barwie uniformów - teraz, po latach, kolory przyblakły,
a tu i ówdzie dostrzegało si oleiste zacieki, lady kurzu i plamy brudu; olbrzymie
połacie wyblakłe niemal do biało ci.
Gdzieniegdzie paj czyny rozci gały swoje lepkie palce na podobie stwo czepnych
ro lin, poszukuj cych wiatła słonecznego. Mijali rozmieszczone w regularnych
odst pach wej cia. Drzwi były zamkni te na głucho. Tylko od czasu do czasu puste
wyloty ukazywały mroczne i cuchn ce wilgoci pomieszczenie ze stertami gruzów
usypanymi po k tach i podłog zasłan mieciami. Pomieszczenia te wydawały si
kompletnie opuszczone, je li nie liczy małych ciałek, przemykaj cych od czasu do
czasu pod cianami przy wtórze - klik-klik - mocnych szcz k i szelestu długich ogonów.
Stopniowo szary kolor cian przeszedł w bł kit, zmatowiały i jakby zm czony.
7
Daggam skr cił w lewo w mroczn odnog w wewn trznej cianie korytarza; id cy z
tyłu pod yli jego ladem. aden z nich nie zatrzymał wzroku na klatce windy po
przeciwnej stronie korytarza.
Znale li si na pode cie schodów prowadz cych pionowo przez sam rodek
Własnoziemia. Jeden z Daggamów - ten, który mówił - si gn ł do niszy w cianie i
wyj ł pochodni z nasmołowanej trzciny zwi zanej silnie sznurem. Drugi wydobył
krzesiwo i hubk , skrzesał iskr , podsycił płomie i podpalił pochodni . Płomie
buchn ł z trzaskiem. W powietrze wzbiły si iskry i spadły, sczerniałe, u ich stóp. Nie
ogl daj c si za siebie, Daggam zacz ł schodzi po betonowych schodach. Ronin ze
zdziwieniem zorientował si , e schodzili w dół, miast pi si pod gór , Z tego, co
wiedział o Magach (a nie była to wiedza zbyt dogł bna) wywnioskował, i zajmuj oni
wysok pozycj w hierarchii Własnoziemia. O ich talenty i m dro zabiegali
Saardynowie, cho Magowie, niejako tradycyjnie, trudzili si dla dobra całego
Własnoziemia. Mo liwe jednak, e nie byli uodpornieni na polityzacj . Zgodnie z
wszelkimi regułami Mag powinien zamieszkiwa na jednym z Górnych Poziomów
Własnoziemia, a mimo to oni schodzili w dół, Ronin wzruszył w duchu ramionami.
Nikt nie wiedział o Magach zbyt wiele, z wyj tkiem tego, e - jak głosiły plotki - byli to
dziwacy i indywiduali ci. Je eli który z nich zdecydował si zamieszka z Neerami na
obrze ach rodkowych Poziomów, to była to tylko i wył cznie jego sprawa.
Pomi dzy Poziomami schody zawsze przechodziły w podest półpi tra. Id cy
pokonywali kolejne Poziomy w milczeniu; migotliwy blask płomienia wykrzywiał ich
cienie, zmieniaj c je w groteskowe parodie ludzkich kształtów: dziwne istoty ta cz ce
na murach cian i niskiego sklepienia, bezmy lne, bezduszne, pozbawione pragnie , to
zbli aj ce si , to oddalaj ce od swoich ludzkich odpowiedników, budz ce niepokój, a
nawet groz .
W ko cu dotarli do wła ciwego Poziomu i pojawili si w korytarzu identycznym z
tym nad nimi, z jedn tylko ró nic : był on pomalowany na ciemnozielono.
Czekali, podczas gdy Daggam zgasił pochodni i umie cił j w niszy na pode cie
schodów.
Na tym Poziomie panował o wiele wi kszy ruch. M czy ni i kobiety mijali ich,
zmierzaj c w rozmaitych kierunkach, a stłumiony odgłos prowadzonych w oddali
rozmów napełniał powietrze jakby szumem morza. Jakie dwie cie metrów od miejsca,
w którym si znale li, znajdowały si drzwi pomalowane na ciemnozielony kolor.
(Wszystkie drzwi, jakie widzieli na tym Poziomie, miały t sam barw co ciany).
Przed drzwiami stało dwóch Daggamów. Czterej Daggamowie przeprowadzili krótk ,
niezbyt gło n wymian zda . Ni szy z dwóch strzeg cych drzwi skin ł nieznacznie
głow , odwrócił si i zapukał w drzwi w charakterystyczny sposób. Otworzył mu
jeszcze jeden Daggam i wysłannicy wraz ze Stahligiem weszli do rodka.
Ronin chciał pod y za nimi, ale został zatrzymany; jeden ze stra ników dotkn ł
wierzchem dłoni jego klatki piersiowej. Szcz ka Daggama poruszyła si .
- Dok d to si wybierasz? - W jego głosie brzmiały jednocze nie znu enie i
pogarda.
- Jestem z Szamanem - Ronin spojrzał mu prosto w oczy swoim spokojnym
wzrokiem. Zobaczył okr gł twarz o olbrzymiej szcz ce, za du jak na mały, gruby
nos i blisko osadzone oczy koloru błota. Ale, pomy lał Ronin, to zarazem bardzo
skuteczna maszyna do natychmiastowego i bezbł dnego wypełniania rozkazów.
Widziałem ich ju tak wielu...
Wielkie usta o grubych, czerwonych wargach otwarły si jak oporne wrota:
8
- Nic mi o tym nie wiadomo. Ruszaj st d, nim napytasz sobie biedy.
Ronin poczuł nacisk dłoni tamtego, ale si nie poruszył. W oczach Daggama
pojawiło si zdziwienie; przywykł do tego, e odwołuj c si do swojej siły, wywoływał z
góry okre lone reakcje. Tak łatwo rozpoznawał u innych strach, uwielbiał go tworzy i
patrze , jak rozpala si na jego oczach niczym ofiarny stos. Teraz jednak nie
dostrzegał nawet cienia strachu i to wprawiło go w zakłopotanie. Poczuł, jak narasta w
nim gniew i jego palce si gn ły w stron górnego sztyletu przytroczonego do pasa
przewieszonego uko nie przez pier .
Dło Ronina spocz ła na r koje ci miecza, kiedy nagle w szparze nie domkni tych
drzwi pojawiła si jaka twarz.
Stahlig, ty roztargniony...
Oczy Szamana rozszerzyły si .
- Ronin. Wła nie si zastanawiałem, gdzie si podziałe . Wchod .
Ronin post pił krok naprzód, ale Daggam wci blokował drog . Jego oczy pałały
w ciekło ci , gdy pokr cił głow ; w wietle korytarza zal niło ostrze sztyletu.
I w tej samej chwili Ronin zobaczył jeszcze jedno oblicze. Długie i chude, o
rozszczepionej szcz ce, naznaczone determinacj , o bardzo w skiej czaszce i wysokim
czole zwie czonym czarnymi jak w giel włosami - tak gładkimi i l ni cymi, e zdawały
si dawa granatowy poblask. Ale dominuj cym elementem tej twarzy były
rozstawione szeroko oczy, których przenikliwe spojrzenie zdawało ogarnia wszystko,
co si tylko dało, nic w zamian nie zdradzaj c.
- Spokojnie, Marsh. Przepu tego człowieka. - Głos był gł boki i brzmiał
rozkazuj co.
Marsh usłyszał te słowa i usun ł si automatycznie, ale jego gniew nie wygasł,
płon c silnym płomieniem w jego piersi.
Patrzył z niemym oburzeniem, jak m czyzna przechodzi obok niego, ale
dyskretnie, tak by Saardyn tego nie zauwa ył i nie ukarał go.
Ronin znalazł si w przedpokoju, z którego prowadziły wej cia do dwóch
umieszczonych naprzeciwko siebie komnat. Komnata po lewej stronie była urz dzona
po sparta sku, funkcjonalnie; znajdował si tu olbrzymi stół do pracy i mniejsze
biurko do pisania, ustawione pod cian - po przeciwnej stronie stało w skie ło e.
Pokój wydawał si mroczny, ale wida było, e na ło u spoczywa jaki człowiek. Na
trzech ze cian wisiały na pewnej wysoko ci rz dy szafek. Po rodku pomieszczenia
stało samotne krzesło.
Pokój po prawej stronie urz dzony był z wi kszymi wygodami. Wzdłu dwóch
cian stały rz dy niskich le anek i foteli z mi kkimi poduszkami. Daggamowie, nie
wył czaj c tych dwu. których posłano po Stahliga, usiedli na le ankach przy stole z
jadłem najdalej od drzwi i zacz li si posila . W przedpokoju dwaj nast pni
Daggamowie stali po bokach Stahliga i m czyzny, który wydawał im rozkazy.
Ronin pomy lał, e aby stworzy te komnaty, musiano wyburzy par cian.
Dwupokojowe kwatery były na Górze rzadko ci , ale tu, na Dole...
- Ach, Roninie - rzekł Szaman - to Freidal, Saardyn Ochrony Własnoziemia.
Freidal ukłonił si w pas, co było do teatralnym gestem. Nie u miechał si , a jego
pozbawione wyrazu oczy lustrowały prze krótk chwil Ronina, by w ko cu powróci
do Stahliga. Podj li przerwan rozmow .
Freidal ubrany był w strój ciemnoszarego koloru, tylko wysokie do kolan buty
Saardynów i przecinaj ce uko nie jego pier pasy Chondryna były srebrne.
Ronin zamy lił si na chwil : Suzeren i taktyk; oczy i uszy - dwie rzeczy zł czone w
9
jedno .
- Niemniej - usłyszał - czy bierzesz na siebie odpowiedzialno za obecno tu tego
człowieka?
- Ach! - Stahlig przetarł czoło dłoni . - Czy my lisz, e on wyjdzie z Borrosem? To
nonsens.
Freidal zmierzył Szamana lodowatym wzrokiem.
- Panie, to sprawa najwy szej wagi, mo e od niej zale e los całego Własnoziemia.
Mosi ne r koje ci jego sztyletów zabłysły w wietle, gdy poruszył si leniwie.
- Nie mog pozwoli na niepotrzebne ryzyko. - Mówił niezwykle formalnym,
nieomal anachronicznym stylem. Stał sztywno wyprostowany i był bardzo wysoki.
- Zapewniam ci , e nie ma si czego obawia ze strony Ronina - rzekł Stahlig. - On
tylko obserwuje to, co robi , a przybył tu na moje zaproszenie.
- Ufam, e nie jeste tak głupi, by mnie okłamywa . To mogłoby przysporzy wam
obu wielu kłopotów. Konsekwencje, zar czam wam, byłyby bardzo surowe.
Rzucił zdawkowe spojrzenie na Ronina i wiatło zmieniło jego lewe oko w srebrny
błysk. Ronin wzdrygn ł si nieznacznie, kiedy Saardyn odwrócił si plecami do
Stahliga. Refleks, pomy lał. Ale to chyba niemo liwe, nie a taki błysk. I nagle
zrozumiał, bo zobaczył, e lewe oko Freidala nie poruszyło si w oczodole.
Stahlig uniósł r ce w gór .
- Prosz , Saardynie, le mnie zrozumiałe . Chciałem ci jedynie zapewni ...
- Szamanie, musz ci wyja ni kilka spraw. Nie chciałem po ciebie posyła , twoja
obecno tu burzy nasz spokój. I obecno twego przyjaciela zaburza nasz spokój.
Jestem pogr ony w wirze wysoce skomplikowanych kwestii bezpiecze stwa i ochrony
- spraw wielkiej wagi dla całego Własnoziemia. Zgodnie z moim zaleceniem do tych
komnat nie ma dost pu nikt prócz osobi cie przeze mnie wybranych Daggamów.
Jednak w obecnej sytuacji jestem zmuszony odst pi od tej zasady. Borros, Mag, jest
powa nie chory - taka jest w ka dym razie opinia moich doradców medycznych. Nie s
mu ju w stanie pomóc. Mówi , e to przerasta ich mo liwo ci. W tej sytuacji, je eli
Borros ma pozosta przy yciu, musi mu pomóc Szaman. Ja ycz mu, aby prze ył.
Mimo to nie mam zbytniej cierpliwo ci do ludzi twego pokroju. Prosz , zajmij si nim,
zrób co do ciebie nale y tak szybko, jak to tylko mo liwe, i odejd .
Stahlig skłonił nieznacznie głow , aby wyrazi szacunek wobec Freidala.
- Wedle twego yczenia - powiedział łagodnie. - Czy zechciałby łaskawie
opowiedzie mi o wypadkach, jakie zaszły bezpo rednio przed chorob Maga?
Ronin zje ył si wewn trznie, słysz c uni ony ton głosu Szamana.
- Mog zapyta , po co - odezwał si Saardyn.
Stahlig westchn ł, a Ronin zauwa ył na jego obliczu zmarszczki znu enia.
- Saardynie, nie prosiłbym ci , by stan ł w obronie Własnoziemia z jedn r k
przywi zan do boku. Prosz tylko, aby wy wiadczył mi drobn grzeczno .
- Czy to takie wa ne?
- Im wi cej informacji, tym wi ksza szansa, e zdołam dopomóc pacjentowi.
- W porz dku - mrukn ł Saardyn i skin ł r k .
Pojawił si Daggam. Stał tu przy wej ciu do komnaty po prawej stronie - nie
zauwa yli go wcze niej. Niósł tabliczk z plikiem kartek. W drugiej r ce trzymał pióro.
- Mój Skryba zawsze jest w pobli u - powiedział Saardyn. - Zapisuje wszystko, co
powiem, i wszystko, co mówi si do mnie. W ten sposób obejdzie si potem bez
nieporozumie . - Powiódł wzrokiem od Szamana do Ronina i z powrotem. Jego
spojrzenie było absolutnie neutralne. Nie sposób było stwierdzi , o czym my lał. -
10
Przeczyta wam tre raportu, jaki otrzymałem dzisiaj.
- Wy mienicie - o wiadczył Stahlig. - Ale najpierw nas wpu , aby my mogli
oszacowa stan Borrosa.
Freidal skłonił si sztywno i weszli bezszelestnie do spowitego gł bokim cieniem
pomieszczenia. Zbli yli si do ło a, na którym le ała jaka posta .
- Przepraszam za brak wiatła - rzekł bez cienia alu w głosie Freidal. - Górne
ostatnio wysiadły, st d te lampy.
Na biurku opodal łó ka stały dwie identyczne gliniane lampki. Ich płomienie
o wietlały pokój niepewn , migotliw , przydymion po wiat . Le cy przywi zany był
do łó ka - skromnej drewnianej konstrukcji, wyło onej olbrzymimi, mi kkimi
poduszkami - skórzanymi pasami przecinaj cymi pier i kostki.
Obaj, Ronin i Stahlig, pochylili si , aby w słabym wietle móc lepiej mu si
przyjrze .
Człowiek ten wydawał si ze wszech miar osobliwy. Miał długi korpus o p katej
klatce piersiowej i niezwykle w skie biodra. Jego dłonie ko czyły si długimi,
delikatnymi palcami o przydługich przezroczystych paznokciach.
Jednak najbardziej niezwykła była jego twarz. Owalnego kształtu głowa była
całkiem łysa, a skóra, obci gaj ca mocno czubek czaszki i ko ci policzkowe, miała
ciemniejszy, ółtawy odcie . Oczy m czyzny były zamkni te, a oddech płytki. Stahlig
pochylił si natychmiast, aby go zbada .
W tej samej chwili skryba zacz ł recytowa :
- Zapisane podczas 27. cyklu Sajjit ...
Freidal uniósł r k .
- Tylko tekst, je li łaska.
Skryba pochylił głow .
- Przesłanie Mastaada, Tecka, do Borrosa, Maga. Pracowali my przez wiele
Cyklów nad ostatnimi fazami Projektu, którego cel Borros starannie przede mn
ukrywał. Zajmowałem si ł czeniem i kontrolowaniem poszczególnych elementów - to
wszystko. Przez kilka Cyklów Borros pracował bez przerwy. Opu ciłem go pod koniec
Szóstego Zakl cia i kiedy powróciłem na Drugie Zakl cie, znalazłem go takim, jakim
go pozostawiłem - pochylonego nad stołem. Trzy Cykle temu zobaczyłem, e był czym
wyra nie poruszony. Ale nic mi nie powiedział, cho go o to prosiłem....
- A to co takiego? - przerwał mu Stahlig. Podczas monologu Skryby przez cały czas
kontynuował badanie, próbuj c stwierdzi przyczyn niedomagania Maga. W
pierwszej chwili j przeoczył. W ko cu jednak zobaczył to co i teraz pokazał je
palcem. Ronin pochylił si i zobaczył po trzy małe punkciki, jak plamki od pyłu
w glowego, tworz ce trójk ty wyci ni te na obu skroniach łysej czaszki.
Freidal te patrzył na te punkty i po raz pierwszy Ronin zauwa ył, e w
pomieszczeniu zacz ło narasta napi cie.
Saardyn patrzył na spoczywaj ce na ło u ciało.
- Jeste Szamanem, panie - rzekł ostro nym tonem - a zatem powiedz mi.
Stahlig chciał co odpowiedzie , ale w ostatniej chwili zmienił zamiar. W ciszy,
która wyra nie ucieszyła Freidala, Saardyn ponownie Podniósł r k . Raz jeszcze
rozległ si głos Skryby:
- ...bo chciałem mu pomóc. Odmówił i obrzucił mnie obelgami. Wycofałem si . W
nast pnym Cyklu jego agresywno wzrosła. Dłonie mu dr ały, głos si łamał i przy
ka dej sposobno ci l ył mnie najgorszymi wyzwiskami. Przy Drugim Zakl ciu tego
Cyklu, kiedy si zjawiłem, wydarł si na mnie, abym odszedł. Powiedział, e ju nie
11
potrzebuje Tecka. Zacz ł mówi co bez ładu i składu. Obawiałem si o jego zdrowie,
próbowałem go uspokoi . Wpadł we w ciekło , zaatakował mnie, wyrzucił na
korytarz. Udałem si bezpo rednio do...
Saardyn dał krótki znak i Skryba umilkł. Stahlig wyprostował si i odwrócił do
Freidala.
- Czemu ten człowiek został sp tany? Zdrowe oko Saardyna błysn ło.
- Panie, chciałbym wiedzie , czy Borros b dzie ył i, je eli tak, to czy odzyska
jasno umysłu. Kiedy dostan odpowiedzi na te pytania, odpowiem na wasze, panie.
Stahlig otarł spocone czoło wierzchem dłoni.
- Prze yje, Saardynie. Tak mi si przynajmniej wydaje. Co do jego zdolno ci i
władz umysłowych, nie jestem teraz tego w stanie okre li .
Saardyn zamy lił si nad tym przez chwil .
- Panie, kiedy przybyli moi Daggamowie, ten człowiek stał si nad wyraz brutalny.
Pomimo e moi ludzie nie chcieli go skrzywdzi , wszcz ł z nimi walk . Zostali
zmuszeni do skr powania go i unieruchomienia. Zrobiono tak zarówno dla dobra jego
samego, jak i z uwagi na bezpiecze stwo innych.
Freidal po raz pierwszy si u miechn ł, a jego twarz nabrała drapie nego wygl du.
To wra enie pojawiło si nagle i zaraz prysn ło bez ladu.
Stahlig powiedział:
- To nieludzkie, traktowa kogokolwiek w ten sposób.
Freidal wzruszył ramionami:
- To konieczne.
Wyszedł z komnaty, pozostawiaj c przy wej ciu dwóch Daggamów i polecaj c, by
opu cili pokój, kiedy tylko Szaman upewni si , co dolega Borrosowi.
- Je eli umrze, uczyni ci za to osobi cie odpowiedzialnym - powiedział Stahligowi
na odchodnym.
Stahlig sykn ł cicho, kiedy pozostali w pokoju sami z Borrosem; był to nerwowy
d wi k rozładowywanego napi cia. Usiadł na samotnym krze le, zgarbił si i splótł
dłonie przed sob . Jego r ce dr ały nieznacznie. Ronin pomy lał, e wygl daj bardzo
w tle i bardzo staro. Zrobiło mu si al starego człowieka.
- Jestem głupcem - dał si słysze zm czony głos. - Nigdy nie powinienem był prosi
ci , aby tu przyszedł. Przez chwil znowu stałem si taki jak przed laty - młody i
nieroztropny. Jestem starym człowiekiem i powinienem by bardziej rozs dny.
Ronin poło ył mu r k na ramieniu. Chciał co powiedzie ; ale nie mógł wydoby z
siebie adnego słowa.
Stahlig uniósł wzrok i spojrzał na jego oblicze.
- On ci naznaczył, nie wolno ci o tym zapomnie .
Ronin próbował si u miechn , ale nie mógł. Wtedy Stahlig wstał i powrócił do
badania Maga, odwracaj c si plecami do Ronina, nieruchomy i milcz cy, patrz c na
mroczn posta niezwykłego m czyzny o ółtawej cerze, przywi zanego do łó ka;
przy mione pomara czowe wiatło migotało na powierzchni jego długich, przezroczy-
stych paznokci, niczym lady pozostawione przez jakie niewyobra alne, tajemnicze
zwierz .
I wła nie wtedy Borros otworzył oczy. Ronin zobaczył to pierwszy i zawołał
półgłosem Stahliga, który w tym momencie szperał w swojej torbie.
Oczy były niezwykle wydłu one - tylko tyle mógł zauwa y , bo okrywał je gł boki
cie ; Stahlig pochylił si nad le cym.
- Ach - wydobyło si z ust Maga. - Ach! - Mrugn ł wolno par razy, ale naraz jego
12
powieki opadły. Wargi były wysuszone.
Stahlig uniósł powiek i zajrzał do oka.
- Nafaszerowany prochami - powiedział łagodnym tonem.
- Ach - odezwał si Mag.
Ronin pochylił si w stron Szamana, aby mie pewno , e nie zostan
podsłuchani.
- Czemu kto miałby go szpikowa prochami?
- Saardyn powiedziałby nam, e to dlatego, aby go uspokoi . Ale ja nie wierz , e to
był prawdziwy powód.
- Dlaczego nie?
- Po pierwsze, specyfik nie został wła ciwie dobrany. Borros jest półprzytomny,
nadal pod wpływem tego, co mu zaaplikowano. Gdyby chodziło o uspokojenie go, albo
byłby pogr ony w nie, albo po obudzeniu zastanawiałby si , co si z nim stało.
- Ach, ach.
- Słyszysz mnie, Borros? - zapytał Stahlig, wyra nie wymawiaj c poszczególne
słowa.
D wi ki przestały wypływa z ust le cego i jego ciało wypr yło si gwałtownie.
- Nie - dał si słysze głos. - Nie, nie, nie nie... - W k ciku ust zacz ła si zbiera
lina, a wraz z ni z ust wypływało stłumione: - nie, nie, nie.
- Na siarczyste mrozy - wyszeptał Ronin.
W miar jak usta poruszały si , głowa Maga przekrzywiała si z boku na bok. Na
szyi wyst piły yły. Le cy naparł na kr puj ce go wi zy. Stahlig si gn ł do torby i
zaaplikował co Borrosowi. Prawie natychmiast Mag umilkł. Jego oczy zamkn ły si , a
oddech stał si mniej mozolny. Stahlig przetarł spocone czoło. Ronin zacz ł co mówi ,
ale starzec powstrzymał go, kład c mu r k na ramieniu.
- Có , zrobiłem wszystko, co było na razie w mojej mocy - rzekł normalnym tonem.
Podniósł torb i wyszli z pokoju. Zostawili jednemu z Daggamów wiadomo dla
Freidala.
- Powiedz swemu Saardynowi, e wróc przy Siedemnastym Zakl ciu, aby zbada
stan pacjenta.
- Czego si dowiedziałe ?
Swojski gwar działał uspokajaj co. Górne lampy rzucały pos pny blask. Gliniane
kaganki w rogu, na stosie notatek, czekały na wykorzystanie. Zmi ta kartka papieru
le ała tam, gdzie j rzucono.
Po drugiej stronie pokoju mrok panuj cy w s siedniej komnacie chirurgicznej
przedzierał si przez otwarte drzwi. Stahlig pokr cił głow .
- Nie chc ci w to wci ga . Wystarczy, e spotkałe si z Saardynem Ochrony.
- Ale ja sam chciałem...
- A ja wyraziłem zgod . - Był w ciekły sam na siebie. - Uwierz mi, e zamierzam
zapomnie o tym, co widziałem. Borros to po prostu jeszcze jeden pacjent wymagaj cy
leczenia.
- Ale on nie jest jeszcze jednym pacjentem - rzekł Ronin. - Czemu mi nie powiesz,
czego si o nim dowiedziałe ?
- To zbyt niebezpieczne.
- Niech to mróz ci nie! - wykrzykn ł Ronin. - Nie jestem dzieckiem, które
potrzebuje opieki.
- Nie mówi , e ...
- A wi c?
13
Cisza, jaka zapadła, była potencjalnym zagro eniem. Ronin czuł to. Gdyby który
z nich zaraz si nie odezwał, zostaliby nieodwołalnie rozdzieleni. Nie rozumiał, co si
działo i to go niepokoiło.
Stahlig spu cił wzrok i powiedział łagodnie:
- Zawsze ci lubiłem. Dla mnie, Szamana, wiele rzeczy - rzeczy, których niekiedy
bardzo pragn łem - było niedost pnych. Zarówno ty, jak i twoja siostra stali cie mi si
bardzo bliscy, kiedy byli cie młodzi. A potem zostałe tylko ty.
- Powiedział to bardzo wolno, przeci gaj c słowa i wida było, e to wyznanie
przychodzi mu z wielkim trudem. Jednak Ronin nie potrafił mu tego ułatwi . By
mo e nie było to w ogóle mo liwe. - Ale rozumiem, e jeste teraz Szermierzem. Wiem,
co to oznacza. Mimo to zawsze pozostaniesz dla mnie dzieckiem.
Odwrócił si i nalał sobie drinka, wypił go jednym haustem, po czym jeszcze raz
napełnił swój kubek i nalał te Roninowi.
- A teraz - powiedział, jakby nic si nie stało - je eli nalegasz, powiem ci, czego si
dowiedziałem.
I Stahlig powiedział, e z tego, co zauwa ył, Ochrona musiała przetrzymywa
Borrosa dłu ej ni przez jeden Cykl.
- By mo e było to nawet przez siedem Cykli - dodał - trudno powiedzie ,
zwa ywszy, e zaaplikowano mało znany narkotyk. Poza tym reakcja Borrossa na
moje słowa wskazuje na to, e Ochrona musiała go przesłuchiwa . Nazywaj to
„rozmow ". Jednym z efektów działania tego narkotyku jest utrata woli. Innymi
słowy...
- Gmerali mu w mózgu.
- W ka dym razie próbowali.
- Co chcesz przez to powiedzie ?
- Có - te rzeczy s bardzo zło one i z cał pewno ci zawodne.
- Ale czemu po prostu nie skonfiskowali jego notatek? To z cał pewno ci byłoby
łatwiejsze.
Szaman wzruszył ramionami.
- Mo e nie potrafili ich rozszyfrowa - kto wie? W ka dym razie wi kszo z tego,
co Freidal nam powiedział lub pozwolił usłysze , było fałszem.
- Ale po co tyle zachodu? I je eli to, co mówisz jest prawd , oznacza to, e Ochrona
rozmy lnie zacz ła ingerowa w prac Maga.
- Otó to - Stahlig skin ł głow . - I do tego ta sprawa ladów... - Umilkł gwałtownie.
Obaj usłyszeli mi kki odgłos stóp w ciemno ci na zewn trz. Szaman powiedział
nieco gło niej:
- Czas mija. Nadchodzi Sehna. - Półgłosem za dodał:- Musisz stawi si na posiłek.
Rozumiesz?
Ronin skin ł głow .
- I jutro, i pojutrze. A potem gło niej: - Dobrze, a wi c zobaczymy si pó niej. B d
musiał jeszcze raz rzuci okiem na te siniaki. - Mrugn ł powiekami i wykonał niemal
niedostrzegalny ruch głow . Ronin odpowiedział ponownym skinieniem. Wstał i
wyszedł. W komnacie chirurgicznej min ł dwóch Daggamów sun cych wolno, poprzez
mrok, na spotkanie ze Stahligiem.
14
Rozdział 2
Darował sobie czekanie na jedyn działaj c wind w tym Sektorze, bo kolejka
była o wiele za długa, a jemu brakowało cierpliwo ci, aby czeka . Pozdrowiono go
kilka razy, ale tylko u miechał si zdawkowo i niedbale unosił r k , nie zatrzymał si ,
aby ceremonialnie z kim si przywita czy zamieni par słów. Jego ciało
automatycznie sun ło naprzód, tak jak to cz sto bywało, i prawie nie zauwa ał tego, co
go otaczało. Był pogr ony w gł bokim zamy leniu, ale jego ciało wiedziało, dok d
pój , aby dotrze do wła ciwych schodów prowadz cych na gór , na jego Poziom.
Min ł Nirrena, w ogóle go nie zauwa aj c. Nirren był wysokim m czyzn o
ciemnej karnacji skóry, gł boko osadzonych oczach i orlim nosie. Mijany obrócił si ,
bynajmniej nie zaskoczony, i chwytaj c Ronina impulsywnie za rami , odwrócił go do
siebie. Ronin wyczuł Chondryna, nim ten go dotkn ł, i nie stawiał oporu. Odwrócił si
z impetem i jednocze nie dobył miecza jednym płynnym ruchem, tak szybkim, e jego
rami zmieniło si w zamazan plam . Miecz był uniesiony i gotowy, promienie wiatła
odbijały si na jego głowni, zanim jeszcze zaatakowany zdołał zobaczy , kto go
zaczepił. Nirren nie zd ył nawet wyci gn do ko ca swego miecza z pochwy.
Nirren roze miał si , pokazuj c białe, równe z by.
- Którego dnia, przysi gam, b d lepszy od ciebie.
Ronin u miechn ł si ponuro i wło ył miecz do pochwy.
- Kiepski dzie na jedn z twoich sztuczek.
U miech Chondryna przygasł i znikł, ale on sam był w wy mienitym humorze.
Jego oczy rozszerzyły si i rzekł, teatralnie parodiuj c szept:
- Ach, te sekrety, które dzielisz ze swoim m drym i uczonym przyjacielem. - Obj ł
Ronina ramieniem. - Opowiedz mi wszystko i niesko czone szcz cie stanie si twoim
udziałem.
Ronin pomy lał szybko o przestrodze Stahliga i poczuł, e ogarnia go zło .
W ciekał si na samego siebie. N kało go wiele pyta , a Nirren mógł mu udzieli
odpowiedzi na niektóre z nich. W ka dym razie był przyjacielem. Moim jedynym
przyjacielem, pomy lał w pierwszej chwili.
U miechn ł si .
- W porz dku. Pójdziemy do mnie?
Weszli na schody i Nirren zapalił pochodni .
- Miałe dzi podwójny trening, co? - Potrz sn ł głow , kiedy ruszyli pod gór . -
Kiedy zm drzejesz i zwrócisz swój umysł ku u yteczniejszemu działaniu?
Ronin mrukn ł:
- Na przykład?
Chondryn u miechn ł si .
- Tak si składa, e mógłby słu y pod Jargissem, zwolniło si wietne miejsce.
- Słyszałem o tym...
- Posłuchaj, on jest naprawd dobry, jak na Saardyna - to bystry i zdolny strateg.
Przydałby mu si . I zna si te na taktyce obrony.
To był jego ulubiony temat. Nigdy nie znudziło mu si nakre lanie hipotetycznych
planów bitew, tworzenie taktycznych posuni zarówno obro cy, jak i atakuj cego. Na
odpowiednio dobranym terenie - mawiał - obro ca, nawet dysponuj c mniejsz liczb
ludzi, jest w stanie zwyci y w dziewi ciu na dziesi przypadków.
- Nigdy nie spotkałem Saardyna, który przypadłby mi do gustu - rzekł Ronin.
- Powiedz, spotkałe kiedy Jargissa?
15
Ronin pokr cił głow .
- Mam wra enie, e gram z tob w jak gr . Nie. Nie chc ju o tym mówi . Ile
razy mam ci to powtarza ?
Nirren wzruszył ramionami i u miechn ł si .
- Wierz , e za którym razem poprosisz mnie o spotkanie z nim.
Ronin wyci gn ł r k i dotkn ł pomara czowo-br zowych pasów opinaj cych
pier Chondryna.
- My l , e nie - powiedział cicho.
- Słuchaj, je eli chodzi o Salamandr , to mo esz si spodziewa ...
- To wcale nie o to chodzi.
- Wybacz, ale wydaje mi si , e wła nie tak.
Stali nieruchomo naprzeciwko siebie i mierzyli si nawzajem wzrokiem, w
niepewnym, migotliwym wietle. Trzcina pochodni trzaskała z cicha, a od czasu do
czasu słycha było szuranie male kich pazurków po betonie. Odgłosy były odległe,
jakby pochodziły z innego wiata. Gdzie bardzo daleko rozległ si , a potem ucichł,
tupot kroków. Ciemno spowiła ich stopy.
W ko cu Ronin usłyszał swój własny głos.
- Mo e i masz racj . - Był zdziwiony jeszcze długo po tym, jak znale li si na
wła ciwym Poziomie.
Kwatera Ronina składała si z dwu kubików zajmuj cych wi cej przestrzeni ni
mieszkanie przeci tnego Szermierza.
Takie apartamenty mieli Chondryni. Saardyni, rzecz jasna, du o wi ksze.
K'reen była tam, kiedy przybyli. Jej g ste, ciemne włosy były sczesane do góry i
upi te na Sehn , ale nadal miała na sobie strój roboczy: obcisłe legginsy i lu n bluz z
krótkimi r kawami, przez któr nie sposób było si domy li kształtów jej ciała.
Wysoka, dorównywała wzrostem Roninowi; miała dług , pi kn szyj , cudowne usta i
szeroko rozstawione, ciemne oczy. Kiedy weszli, u miechn ła si i dotkn ła dłoni
Ronina.
W pierwszej chwili był zaskoczony, bo powinna teraz albo ko czy swoje zaj cia
na Poziomie zwanym Med Treningowe, albo znajdowa si we własnym apartamencie,
przebieraj c si na Sehn .
Min ła ich wychodz c.
- Straciłam zbyt wiele czasu na szukanie ich u siebie - pomachała w stron
wchodz cych srebrnymi bransoletami - a w ko cu zorientowałam si , e zostawiłam
je tutaj. - Pokazała j zyk Nirrenowi, a ten u miechn ł si . - Nie zd na Sehn , chyba
e biegiem.
Zamkn ła za sob drzwi.
Ronin podszedł do szafki, wyj ł z niej dzban wina, dwa kubki i napełnił je. O
K'reen w ogóle ju zapomnieli. Siedzieli twarzami do siebie na niskich stołkach
wyło onych futrem. Ostre, białe wiatło z sufitu spowiło ich postacie od stóp do głów,
spijaj c kolory z twarzy.
Nirren poci gn ł łyk wina. Kubek Ronina stał nietkni ty u jego stóp. Ronin
opowiedział Chondrynowi o swoim spotkaniu z Freidalem. Oczy tamtego rozbłysły.
- Co o tym my lisz? - zadał pytanie Ronin.
Nirren wstał i zacz ł si przechadza po małym pokoju.
- My l , e musz si dowiedzie , czemu Freidal tak bardzo interesuje si tym
Magiem.
- Mówi , e on oszalał.
16
- Je eli tak, to mo e oni wp dzili go w ten obł d. - Ale te lady. Nirren odwrócił
si .
- Co?
- lady na głowie Borrosa.
- A, tak. Siady Dehn. Widzisz, to mogło by to, A wi c mam jeszcze jeden powód,
aby najszybciej, jak to mo liwe, dowiedzie si . co planuje Freidal. Paru ludzi wie o
Dehn. To urz dzenie Prastarych. Jak wiele tajemniczych artefaktów, które utrzymuj
nas wszystkich przy yciu - zapewniaj powietrze, ciepło i wiatło ponad trzy
kilometry pod powierzchni ziemi - wiemy tylko, co robi to urz dzenie; jak - pozostaje
dla nas zagadk .
Jego głos nabrał nagle goryczy.
- Mimo to posiadamy dostateczn wiedz , by móc z tego korzysta . Mocuje si
druty do głowy - w miejscach, w których widziałe lady - a ładunki s przekazywane
do mózgu t sam metod , zgodnie z któr funkcjonuj nasze górne wiatła. Pami tasz
Neera. który pewnego dnia rozebrał jedno z urz dze i dotkn ł niewła ciwego drutu?
Kiedy go znale li, był cały czarny i mierdział. Mieli spore kłopoty z identyfikacj , bo
jego plakietka si stopiła.
Wypił kolejny łyk i ponownie usiadł.
- W ka dym razie. Dehn jest bardzo bolesne - tak mi przynajmniej powiedziano.
Jednak równie prawie stuprocentowo pewne przy wydobywaniu informacji od
opornych. Kłopot polega na kontrolowaniu tego urz dzenia - ale czego si spodziewa ,
kiedy bł dzi si po omacku. - Przerwał na chwil , zamy lony. - Co mo e szykowa
Freidal?
Ronin poczuł, jak co w jego wn trzu drgn ło. Wstał.
- Poczekaj, niech no pojm to jak nale y. Czy chcesz powiedzie , e Saardyn
Ochrony ingeruje w prac Maga i torturami chce uzyska od niego informacje, które
mógłby potem wykorzysta ?
Nirren wymierzył palcem w przestrze , a w jego oczach pojawił si blask.
- Wła nie tak, mój przyjacielu. Widz , e jest jeszcze dla ciebie nadzieja.
Nadchodzi czas bitwy, a kiedy ju do niej dojdzie, Freidal i Jargiss stan naprzeciwko
siebie. Jeste my wrogami, Freidal i ja.
Schwycił Ronina za ramiona.
- Posłuchaj, przyjacielu, min ł ju czas neutralno ci. Wszyscy zostan wci gni ci w
t walk . Musisz nam pomóc. Popro Stahliga, eby porozmawiał z Borrosem, póki
jeszcze jest czas. To jedyny sposób. Nie jestem w stanie dobra si szybciej do Freidala.
Ale je li Poznamy jego sekret, to doda nam siły.
- Mo e Freidal niczego si nie dowiedział.
- Nie wolno my le w ten sposób.
Ronin spojrzał na niego.
- Nie obchodzi ci , co zrobili z tamtymi? Nawet nie wiem, czy po tym wszystkim
b dzie jeszcze w stanie mówi do rzeczy.
W oczach Nirrena pojawił si ciepły blask.
- B d realist , przyjacielu. Mówi o czym wi kszym ni pojedyncza jednostka.
Wszyscy jeste my zaledwie małymi cz stkami. Własnoziemie niszczeje na naszych
oczach z powodu wa ni pomi dzy Saardynami. Jeste niezale ny, wi c mo e nie
zdajesz sobie z tego sprawy, ale, wierzaj mi, aby prze y , musimy jeszcze zrobi wiele,
bardzo, bardzo wiele. adna z podejmowanych teraz decyzji nie ma na celu dobra
Własnoziemia. Rozumiesz? Oni wszyscy s zbyt zaj ci knuciem intryg maj cych na
17
celu powi kszenie własnej pot gi. To spowoduje nasz zagład .
-Mo e to twoja walka spowoduje nasz zagład - rzekł Ronin. Nirren załamał r ce
i zrobił pos pn min .
- Nie b d si z tob kłócił. Spieram si z naszymi lud mi przy ka dym Zakl ciu.
Nie przyszedłem do ciebie w tym celu.
U miechn ł si niespodziewanie i wypił reszt swego wina.
- Przemy l, co ci powiedziałem. Nie porusz wi cej tego tematu. Ufam ci. I wierz
w ciebie.
Ronin u miechn ł si i pokiwał głow . Pomy lał, e kiedy Nirren si u miecha,
trudno jest zignorowa jego entuzjazm. Ukłonił si z przesadn galanteri :
- Jak sobie yczysz. Nirren roze miał si i wstał.
- Dobrze. To chyba ju pójd . Ledwo zd si przebra . No to do zobaczenia w
porze Sehny.
Kiedy Ronin pozostał sam w swojej kwaterze, podniósł nietkni ty kubek wina i
upił spory łyk. Było chłodne i cudownie cierpkie.
W tej chwili jednak mógłby wypi nawet słon wod .
18
Rozdział 3
Sehna. Wieczorny posiłek. wi ta pora. Tak wiele tradycji, pomy lał Ronin,
wchodz c do Wielkiej Sali. Ile to pokole , które dawno obróciły si w proch,
kultywowało te tradycje i przekazywało je swoim nast pcom. Tylko to po nich
pozostało. ar i hałas zaatakowały go jednocze nie pot n , przera aj c , jasn fal
kinetyczn . Stały, niezmo ony ruch. Wielka Sala ci gn ła si daleko, a jej najdalsze
kra ce przesłoni te były mgiełk wonnej pary, dymem i ciepłem. Długie stoły i ławy z
siedz cymi na nich m czyznami i kobietami wypełniały przestrze równymi rz dami.
Na chwil jego dło si gn ła do biodra. Czuł si lekko i dziwnie bez miecza przy
pasie, ale na posiłek nie wolno było zabiera ze sob adnej broni.
Ruszył w prawo, a potem skr cił i przemaszerował jednym z w skich przej . Miał
na sobie kremowe legginsy i bluz ; aden Saardyn nie ubierał si w te kolory.
Słu cy zrobili mu przej cie, usuwaj c si na bok z tacami pełnymi paruj cego
jadła, kufli z mocnym piwem i dzbanów ze słodkim, bursztynowym winem. Czuł w
nozdrzach zmieszane aromaty potraw, lekkich perfum i ostrego potu.
Podszedł do swego stołu i jak zwykle zaj ł miejsce pomi dzy Nirrenem a K'reen.
Była pochłoni ta rozmow z siedz cym obok niej Szermierzem, tote widział tylko
ciemny, błyszcz cy hełm jej włosów. Czuł zapach jej perfum. Po drugiej stronie stołu
Telmiss uniósł swój kufel, przepijaj c do w milcz cym pozdrowieniu, a siedz cy przy
nim G'fand, bardzo młody blondyn, wydawał wła nie polecenia słu cemu.
- Có , jak nasz Ucze sprawuje si w tym Zakl ciu? - spytał go Ronin. G'fand
odwrócił si , a jego niebieskie oczy nie wytrzymały mia d cego spojrzenia Ronina.
- Tak samo, jak s dz - powiedział cicho.
Nirren roze miał si .
- Jakie masz kłopoty w tym Cyklu - zgubiłe jeden ze swoich starych
manuskryptów?
Ponownie si za miał, a na twarzy G'fanda pojawiły si rumie ce. Tymczasem
K'reen odwróciła si w ich stron i widz c upokorzenie młodego człowieka, wyci gn ła
r k i przykryła jego dło swoj .
- Nie przejmuj si nimi, nabijanie si z ciebie sprawia im przyjemno . Wydaje im
si , e szermierka to najwa niejsza umiej tno w całym Własnoziemiu.
- A mo ecie da mi dowód, e jest inaczej, pani? - zapytał si z galanteri Nirren i
u miechn ł si . - Je eli tak, to chciałbym go usłysze .
- Ucisz si - poleciła.
G'fand powiedział zduszonym i cichym głosem:
- W porz dku. Spodziewałem si tego z jego strony.
- A z mojej nie? - Ronin odchylił si do tyłu, podczas gdy słu cy napełniał jego
talerz. Ruchem dłoni wskazał, e chce wina, a nie piwa. G'fand, stale odwracaj c
wzrok, nie odezwał si ani słowem.
Ronin zacz ł je , bł dz c my lami gdzie daleko.
- Doło wszelkich stara , aby w przyszło ci nie stroi sobie z ciebie artów.
W tej samej chwili pojawili si Tomand i Bessat. Usiedli po ród gło nego ryku osób
znajduj cych si przy stole - chciano w ten sposób po pierwsze wyrazi swoje zdanie
na temat wyj tkowo korpulentnej sylwetki Tomanda, a po drugie da upust nerwom i
napi ciu, jakie wszystkich ogarniało.
Sehna była czasem rozlu nienia i relaksu, niezale nie od tego, co w danym
momencie działo si we Własnoziemiu.
19
Stół powoli si zapełnił, sko czono podawanie potraw. Hałas wzrastał, a gor co
stało si uci liwe.
- Niech to mróz ci nie! - rzekł Nirren. - Czemu tu tak gor co?
Tomand na chwil zaprzestał jedzenia i ocieraj c swoje ci kie, spocone policzki
skin ł na , by pochylił si do przodu.
- Mi dzy nami mówi c - spojrzał wpierw na Nirrena, a potem na Ronina - mamy
kłopoty z systemem wentylacyjnym. - Nabił na widelec kolejn porcj jadła. - Prawd
mówi c wła nie dlatego spó nili my si na Sehn . Pracowali my do ostatniej chwili, by
odnale t cholern usterk .
- Jak zauwa yłem, z nikłym powodzeniem - rzekł Nirren.
Tomand skrzywił si .
- To było po prostu niemo liwe. Stracili my zbyt du o wiedzy. - uł przez chwil ,
po czym dodał: - Jedyne, co mo emy zrobi , to wyczy ci bałagan. Chc przez to
powiedzie , e jak mamy cokolwiek naprawi , skoro nie wiemy, jak to działa? Tak
niewiele z tego, co napisali Prastarzy, przetrwało. Tylko ich maszyny...
- No - przerwał G'fand - ale nie mo emy zniszczy ich maszyn, nie niszcz c przy
tym siebie samych.
Tomand zamarł z kawałkiem jedzenia nadzianym na widelec zatrzymany w pół
drogi do otłuszczonych warg.
- Co ty powiedział?
- To, e pisma Prastarych zostały celowo zniszczone w pocz tkach Własnoziemia.
Tomand szybko pochłon ł kolejn porcje i odpowiedział z pełnymi ustami:
- Co za nonsens. Kto celowo miałby niszczy wiedz ? Z cał pewno ci nie zrobiłby
tego nikt cywilizowany.
G'fand rzekł spokojnie:
- Prastarzy mieli na swoim koncie wiele wynalazków. Sporo z nich przeznaczonych
było do zabijania. Poza tym Prastarzy byli zagorzałymi zwolennikami zapisywania.
Wydaje si te , e pokładali oni niewielk wiar w tych, którzy mieli po nich nast pi .
W ka dym razie tamci woleli nie ryzykowa . Zniszczyli zapisan m dro i wiedz
Prastarych. Zniszczyli j bezpowrotnie, tak abym ja, Ucze , nie był w stanie zgł bi
ich historii, a Neerowie, jak ty, nie potrafili rozszyfrowa zasad działania
Powietrznych Maszyn, Saardynowie za nie mogli pozna sposobów na wyniszczenie
si nawzajem, a w efekcie, na doprowadzenie Własnoziemia do ruiny.
Tomand otarł usta.
- Jak do tego doszedłe ? - zapytał Nirren.
- To to istna bujda - prychn ł Tomand. - Powiedział to, eby zrobi na nas
wra enie. Wszyscy wiedz ...
- A co ty wiesz, na sto par lodowych nie yc! - wybuchn ł G'fand. - Nawet nie
potrafisz robi tego, co do ciebie nale y!
Tomand zakrztusił si i zacz ł si dławi . Bessat obejrzał si przez rami
zaniepokojony, podczas gdy Telmiss r bn ł Tomanda w plecy. Krztuszenie si
wyra nie osłabło. Twarz m czyzny była czerwona, łzy napłyn ły mu do oczu.
- Jak miesz! - to wszystko, co był w stanie z siebie wyrzuci .
G'fand zesztywniał.
- Ty tłusty limaku! Jedyne, co robisz, to resz. Jeste absolutnie bezu yteczny.
Wszyscy Neerowie s tacy sami, nieefektywni i ...
- Do tego! - rzekł ostro Ronin. - My l , e jeste winien Tomandowi przeprosiny.
Kiedy tylko to powiedział, zorientował si e popełnił bł d.
20
G'fand odwrócił si do niego, z błyskiem w oczach.
- A kim e ty jeste , eby mi cokolwiek nakazywa ? - Mówił podniesionym głosem,
przepełnionym mieszank gniewu i histerii. yły wyst piły mu na szyi. Wstał; ramiona
miał jak pot ne kolumny, a zaci ni te kurczowo pi ci przycisn ł a do zbielenia
kostek do blatu stołu.
- To raczej ty winien jeste nam przeprosiny. Nie zale y ci na kimkolwiek spo ród
nas - zatoczył r k szeroki łuk. - Nie zale y ci na NIKIM. Trening postawił ci ponad
nami.
Wypluwał z siebie te słowa, a Ronin nie patrz c czuł, e głowy osób siedz cych
przy s siednich stołach odwracaj si w ich stron . Tysi ce drobnych akcji dziej cych
si w Wielkiej Sali wyblakło jak obraz wystawiony na długotrwałe działanie sło ca.
Setki rozmów, setki odr bnych istnie przestały si liczy .
- G'fand - zacz ła K'reen, ale on nawet jej nie zauwa ył.
- Uwa asz si za kogo szczególnego, bo pobierałe nauki u Salamandry. I po co to
robiłe ? eby siedzie tu, po ród nas, niezale ny, bez swojego Saardyna? Musi by
tob naprawd rozczarowany!
Ronin siedział niewzruszony, nie przerywaj c monologu tamtego. Nagle zacz ł
my le o K'reen i jej białej skórze. A potem zobaczył do wyra nie twarz m czyzny
przywi zanego do łó ka i dwa trójk ty wysoko na jego skroniach. Wydawało mu si ,
e słyszy krzyk - potworny, przepełniony bólem głos.
Wła nie dlatego nie był do szybki, by unikn szale czego ataku G'fanda, który
jednym pot nym susem dopadł go ponad stołem. Talerze i kubki poleciały we
wszystkie strony, ich zawarto prysn ła na boki, gdy dwaj m czy ni run li w tył, do
w skiego przej cia. Słu cy rozpierzchli si , a ludzie siedz cy na s siednich ławach
upadli na znajduj ce si przed nimi blaty.
G'fand usiłował co krzykn , ale z jego ust dobywały si tylko stłumione
chrz kni cia i pomruki, kiedy okładał pi ciami le ce pod nim ciało. Ronin przeszedł
do obrony. Nie chciał zrani Ucznia, ale nie chciał równie przedłu a bijatyki, a tym
samym ryzykowa interwencji Daggamów Ochrony. Kiedy jednak G'fand zmienił
nieco pozycj , Ronin otrzymał cios kolanem i poczuł ból wspinaj cy si wzdłu jego
boku, a do ramienia. Stracił oddech i pomy lał, e powinienem był pozwoli
Stahligowi, eby obanda ował mu pier . Ale wyrobiony podczas treningów instynkt
wzi ł gór . Smagn ł praw r k , trafiaj c G'fanda tu poni ej ucha. Oczy wyszły
Uczniowi z orbit, a jego głowa zatrz sła si jak łepek marionetki. Ronin zaczerpn ł
powietrza - w tej samej chwili poczuł rozdzieraj cy ból. Przekr cił głow i zobaczył
tkwi c w ramieniu r koje sztyletu. Wyrwał go, zakl ł, usłyszał głuche brz kni cie,
kiedy bro wypadła mu z r ki, zacisn ł mocno pie i z całej siły r bn ł G'fanda w
splot słoneczny, tu poni ej eber.
Przez ułamek sekundy, nim Ucze zgi ł si wpół, Ronin dostrzegł jego rozszerzone
oczy i maluj cy si w nich wyraz przera enia. Poczuł, e adrenalina zalewa mu ciało i
u wiadomił sobie nagle, e jego dło ponownie uniosła si do ciosu.
Opanował si , dysz c ci ko, czuj c w k cikach oczu ostre igiełki potu; słyszał, jak
obok niego G'fand wymiotował na podłog . Wraz z tym odgłosem pojawiło si
zrozumienie tego, co przed chwil zrobił i tego, czego o mały włos nie zrobił. Potem
obrócił si w poszukiwaniu sztyletu.
Nirren znalazł si tu obok.
- Zajm si lepiej biednym G'fandem - rzucił cichym tonem. Ronin skin ł głow .
Uniósł dło do ramienia, które wci jeszcze było odr twiałe; pomimo e jeszcze nie
21
czuł bólu, chciał w ten sposób zatamowa krwawienie.
Wtedy poczuł, e za jego plecami stan ła K'reen, a kiedy ukl kła, zobaczył jej
oblicze. Kosmyki włosów opadały jej na twarz, jakby dziewczyna stała dłu szy czas na
silnym wietrze. Jej policzki pokrywał lekki rumieniec, usta rozchyliły si nieznacznie.
Gdzie w mrocznej gł bi jego „ja" co si poruszyło; czuł si jakby był marionetk , a
jaki niewidzialny lalkarz poci gn ł za jeden z jego sznurków.
Wzdrygn ł si mimowolnie i K'reen, zrozumiawszy ten gest opacznie, obj ła go
ramieniem. Strz sn ł jej dło , a dziewczyna przykucn ła jeszcze ni ej i bardzo szybko
- tak, e tylko on to zauwa ył - pochyliła głow , ró owy j zyczek mign ł jak błyskawica
i polizał zbroczon szkarłatem szczelin pomi dzy jego dwoma palcami.
Ronin podniósł si , ale wcze niej dostrzegł, e oczy K'reen błyszczały.
- Z drogi! Z drogi! - rozległ si władczy głos. Otaczaj cy ich tłum rozst pił si i
Ronin zobaczył dwóch Daggamów przepychaj cych si ku niemu. Kto stoj cy nieco
dalej najwyra niej musiał ich wezwa . Zakl ł bezgło nie i pomy lał, e chciałby
wiedzie , gdzie si podział sztylet G'fanda. Podeszli do niego. Gdyby znale li bro ...
- Co spowodowało zatarg? - Ten, który nie mówił, stał z pustymi r kami. Wokół
niego było całkiem sporo miejsca. aden z nich nie zadał sobie trudu, by spojrze na
G'fanda, kiedy Nirren pomógł mu si podnie .
Ronin wzi ł gł boki wdech, a nast pnie powoli wypu cił powietrze z płuc.
- Nic. Absolutnie nic - powiedział spokojnie. - Ot, drobne nieporozumienie.
Daggam mrukn ł:
- Hm! To drobne nieporozumienie przyci gn ło sporo gapiów.
- Wiecie, jacy s ludzie.
- Tak. Pewnie. Posłuchaj no - wy, Szermierze, nie musicie przecie przerywa
Sehny, aby rozstrzyga wzajemne spory. Je eli macie jaki problem, id cie do Sali
Walk, nie róbcie tego tutaj. Jasne?
Ronin skin ł głow .
- Oczywi cie.
Drugi Daggam nawet si nie poruszył. Stał, patrz c na Ronina. Jego oczy
wydawały si m tne - jak namalowane.
- Nazwiska - rzekł ten, który mówił; Ronin podał je, a tamten zapisał. Potem spisał
zeznanie Ronina na temat przebiegu zaj cia.
- Co si stało z twoim ramieniem? - spytał drugi, a pierwszy z Daggamów uniósł
wzrok.
- Wła nie miałem do tego doj - odpowiedział z pewnym rozdra nieniem.
- Chciałem si tylko upewni , to wszystko - rzekł drugi.
- No wi c? - Pióro zawisło w powietrzu.
- Musiałem si zrani o kraw d talerza, upadaj c. Sporo si ich potłukło.
- Tak. Rozumiem. - Odwrócił si . - W porz dku. Nic si nie stało - zwrócił si do
tłumu i ludzie zacz li si rozchodzi .
- Idziemy - powiedział drugi Daggam i odwracaj c si , aby opu ci sal , rzekł do
Ronina: - Posprz taj ten bałagan.
K'reen stała w milczeniu obok, z dłoni na plecach Ronina. Ten spojrzał na
Nirrena, który pokiwał głow .
- Poradz sobie. - Wci podtrzymywał z trudem stoj cego na nogach G'fanda. -
Ty zajmij si sob .
Ronin skin ł głow . Odwrócił si i zobaczył Tomanda; jego twarz była blada i
spocona. Bessat pocieszał go niczym małe dziecko. Podeszli do niego i Tomand
22
powiedział:
- Nie wiem, co... - Spojrzał na krew. - Ale to mu si nale ało. - To był najwy szy
czas na przerwanie tej okropnej gadki - stwierdził Bessat. - Jeste my ci wdzi czni.
Ronin poczuł, e ogarnia go rozdra nienie:
- To było wła nie to. Gadka. Nic wi cej. On naprawd nie zastanawiał si nad tym,
co mówi. Plótł trzy po trzy.
- Ale on mnie obraził - j kn ł Tomand. - I mog wam zar czy , e radykalnie
zmieni zdanie w tej kwestii.
K'reen odezwała si cichutko:
- Lepiej doprowadz ci teraz do porz dku. I to ju .
Ronin spojrzał na ni . Zrozumiała, co ma na my li.
- Tak - westchn ł. - Przypuszczam, e faktycznie zrobisz to lepiej.
23
Rozdział 4
- I nikt nie zauwa ył, jak go zgarn ła ?
- Nie s dz . Wszyscy byli zbyt zaj ci.
- Tak. Rzeczywi cie.
- Jak gł boko wszedł?
- Po r koje .
Siedział na ło u bez bluzy, obracaj c sztylet G'fanda w otwartej dłoni i wpatruj c
si w ostrze pokryte ciemnym nalotem. K'reen pochylała si nad nim, opatruj c ran .
Raz po raz gmerała w stoj cej obok otwartej torbie.
Najpierw poszli do Stahliga, cho Ronin wiedział, e to mo e by niewskazane. Ale
Sal Chirurgiczn i pomieszczenie obok spowijał mrok; nie sposób było okre li ,
dok d udał si Szaman, ani kiedy wróci. Dlatego te , ze wzgl du na torb K'reen,
poszli do jej kwatery. Zacz ła zszywa ran , uprzednio j oczy ciwszy.
- Co si stało temu dzieciakowi? Bro podczas Sehny! Co om sobie wyobra a! -
mówiła.
Ronin trwał w bezruchu.
- Po pierwsze, to ju nie jest chłopak - powiedział. - Traktuje swoj prac
powa nie, mo e nawet troch zbyt powa nie. Oni po prostu nie s za łatwi dla
Uczniów, a on si tym przejmuje. - Wzruszył ramionami.
- Nie ruszaj si . - Jej dłonie nagle znieruchomiały, po czym na nowo podj ły sw
prac .
- Wiem, e to, co powiedziałem Tomandowi, było prawd . On naprawd tak nie
my lał.
Sko czyła szy i nało yła na ran opatrunek.
- Ale ci zaatakował.
- Tak - powiedział Ronin. - I to wła nie mnie martwi.
Wyj ła z torby krem i zacz ła go wciera w si ce ponad ebrami Ronina, które
były lekko opuchni te; skóra przybrała tu ciemne barwy.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Czy naprawd ci to obchodzi?
Nic nie powiedział. Dotkni cia jej palców przynosiły ulg . Pie ciła delikatnymi
mu ni ciami w zły zaognionych mi ni na opuchni tym ciele. Zastanawiała si , o czym
my lał, wyobra aj c sobie, e to ona jest przedmiotem jego wewn trznych rozwa a .
Wytarła r ce i rozpu ciła włosy, tak e opadły g st kaskad na jej blad twarz.
lady kremu błyszczały w jej włosach, opalizuj ce i nierealne. Jej palce zagł biły
si we wn trzu torby, przez chwil czego w niej szukały, po czym ponownie zabrały
si do dzieła.
- Nigdy dot d nie widziałam, jak walczysz - powiedziała łagodnym tonem.
Co w jej głosie przypomniało mu pewien obraz - szybko poruszaj cy si ró owy
j zyczek na jasnym szkarłacie. Cisn ł trzyman w r ce broni . Sztylet obrócił si par
razy w powietrzu i wbił w podłog drgaj c.
Ronin odwrócił dłonie do góry, przygl daj c si ich wierzchom, zaci ni tym
palcom i zbielałym kostkom.
Zł czył je razem.
- W porz dku - wyszeptała.
Adrenalina nie wypaliła si do ko ca.
24
- Zostałem wyszkolony - rzekł mi kko i cicho - aby zabija i prze y . Ucz si tego
wszyscy Szermierze, niektórzy lepiej od innych. Ale te lata z Salamandr były inne i
bywaj takie chwile, kiedy instynkt bierze nade mn gór . To bardzo czysty i bardzo
morderczy instynkt - bo niekiedy po prostu nie ma czasu na my lenie. - ZAWAHASZ
SI I JESTE JU TRUPEM. - Przerwał i rozło ył r ce; kto wie, by mo e wła nie w
tej chwili w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, e znajdowała si tu obok niego. -
Prawie go zabiłem, byłem tego taki bliski. A on był bezbronny i przera ony tym, co
uczynił.
- Wiem - powiedziała.
Wygi ł plecy w lekki łuk, kiedy poczuł, jak pochylaj c si nad nim, dotkn ła go.
Jej palce pracowały bez przerwy.
- Chciałabym zobaczy ci w walce - wyszeptała mu do ucha. - Chciałabym tego. -
Przeniosła dłonie do nasady jego karku i zacz ła rozmasowywa zm czone mi nie
powolnymi, delikatnymi, kolistymi ruchami.
- My l o tym.
- Jako nie mog sobie wyobrazi , e po wi casz na to cały swój czas. - Jego ciało
rozlu niło si . Otarła si piersiami o jego plecy.
- Jestem pełna niespodzianek - odparła z cichym miechem. Potem powiodła
palcami w dół jego kr gosłupa, zataczaj c powolne kr gi. Jej ruchy stały si rytmiczne.
- Wygrywasz?
- Tak. Stale. - Zdawał sobie spraw , e bardzo chciała to usłysze . Cho zapewne i
tak w gł bi duszy wiedziała, co powie.
Palce K'reen przesun ły si ni ej i ponownie poczuł wyra niej jej obecno .
Wdychał zapach jej perfum. Kosmyki rozpuszczonych włosów muskały jego ciało tak
samo delikatnie jak jej palce. W ciszy, jaka na chwil zapanowała, słyszał łagodny
szept oddechu; u wiadomił sobie, e był to tak samo jego oddech, jak i jej.
Palce K'reen znalazły si u podstawy jego kr gosłupa. Dotkn ła jego po ladków.
Jej usta były tak blisko jego ucha, e czuł ciepło oddechu dziewczyny.
- Walczyłe wspaniale. Walczyłe i krwawiłe i przez cały czas my lałam tylko o
jednym. - Jej palce zacz ły zatacza wi ksze kr gi na jego ciele. Nacisk przybrał na
sile.
Poczuł, e krew zaczyna mocniej pulsowa mu w yłach. Nie odezwał si ani
słowem. Dotkn ła wargami jego ucha. Były wilgotne. J kn ła. I wtedy si odwrócił, nie
zwa aj c na ból, i przyci gn ł j do siebie. Jego dłonie zagubiły si w spowitym noc
lesie jej włosów i tam pozostały. Jej usta otworzyły si . Dłonie Ronina wolno zsuwały
si kr tym torem w dół jej ciała. K'reen poj kiwała cichutko prosto w jego usta.
Si gn ł r k po zapi cie jej szaty.
25
Rozdział 5
Byli szczupli, wysocy i do młodzi. R koje ci trzech sztyletów wisz cych na skos
na ich szarych bluzach l niły słabo w zimnym blasku górnych wiateł i wydawały si w
całkiem dobrym stanie, tu, na Górze. Jeden z nich powiedział:
- Freidal chce si z tob zobaczy . - Wydawał si całkiem pewny identyfikacji, cho
Ronin nigdy dot d nie widział adnego z nich.
Poczuł ukłucie alu, gdy pomy lał o Borrosie. Było bardzo wcze nie, niecała
połowa pierwszego Zakl cia; znajdował si z powrotem na swoim Poziomie. Dopadli
go, kiedy szedł do swojej kwatery, wyłaniaj c si nieoczekiwanie zza zakr tu i
zast puj c mu drog , zanim dotarł do drzwi. - Musz pami ta , e co do jednego
Stahlig miał racj : Freidal jest bardzo niebezpieczny.
- Natychmiast - oznajmił Daggam.
Ochrona zajmowała cały Górny Sektor. Nigdy tam nie był, ale w Korytarzach
zarówno Górnych, jak i Dolnych kr yły plotki, e dziej si tam jakie dziwne i tajne
rzeczy. Automatycznie odrzucał wi kszo tego, co słyszał, ale teraz nie był ju taki
pewny.
Zdziwiło go jedynie, e owa zakazana szara zewn trzna strona ze swymi
masywnymi drzwiami i bramami strze onymi przez nieskazitelnie odzianych
Daggamów, skrywała komnaty, które nie miały w sobie nic szczególnego czy
wyj tkowego. Tamtejsze kubiki były o wietlone tak, jak wszystkie inne; przebywaj cy
w nich Daggamowie zajmowali si rzeczami tak prozaicznymi, jak sporz dzanie
notatek i inn tego typu papierkow robot . Min li wiele pokoi, które były mroczne i
puste. Niektóre wygl dały na magazyny, inne nie, i to go zaciekawiło. Drzwi po prawej
otwarły si i pojawił si w nich Daggam. Za nim, w bladym, migotliwym wietle mo na
było dostrzec stół z przecinaj cymi si na blacie liniami. Drzwi zamkn ły si szybko i
ruszyli dalej. Obraz pozostał: długie cienie, wielu Daggamów. Ale co było na stole?
- Tutaj. - Przeszli przez drzwi i znale li si w małym pokoju o wietlonym przez
górne wiatła. - Poczekaj tutaj. - Daggam wyszedł przez wielkie drzwi. Matowe, szare
ciany przygl dały mu si beznami tnie. Dwa krzesła, goła podłoga. Mroczne cienie
przesuwaj ce si po stole. Czekał, zm czony i dr czony pulsuj cym w ramieniu bólem.
Tak bardzo miał ochot na k piel, no i był głodny.
Drzwi otworzyły si i stan ł w nich Daggam. Oczy koloru błota obserwowały go z
t p antypati ; był to Marsh. Ronin zadał sobie w duchu pytanie, czy Marsh nale ał
do osobistej wity Saardyna.
Marsh wskazał kciukiem na drzwi.
- Wejd - rzucił lakonicznie.
Ronin zapytał:
- Co jeszcze nale y do twoich obowi zków oprócz stania przy drzwiach? - Czuł si
zm czony i poirytowany.
Zwierz ce oczy Marsha zw ziły si , kiedy jego twarz wykrzywił zimny u miech.
- Ja przynajmniej mam Saardyna.
Ronin zbli ył si .
- Aby wydawał ci rozkazy - powiedział.
- Oczywi cie. A po có innego? - Jego szcz ki zacisn ły si . - Rozkazy. Tylko one si
licz . Dobre rozkazy. I dostajemy je. - Ronin był teraz bardzo blisko. - To dlatego my...
W oczach Marsha pojawił si chytry błysk.
Eric Van Lustbader Wojownik Zachodz cego Sło ca Cz Pierwsza Przekład: Robert Lipski
2 Rozdział 1 Ronin umierał i nawet o tym nie wiedział. Le ał nieruchomo, nagi, na kamieniu o kształcie elipsy po rodku prostok tnej, kamiennej komnaty. Pomimo to na jego krótkich, czarnych włosach błyszczały krople potu. Przystojna twarz pozbawiona była wyrazu. Nad le cym pochylał si ze skupieniem Stahlig - Szaman. Ronin próbował si rozlu ni , my l c, e to strata czasu, podczas gdy palce Stahliga dotykały i uciskały jego klatk piersiow , w druj c wolno w dół, w kierunku eber po lewej stronie. Próbował o tym nie my le , ale jego mi nie zdawały si kierowa własn wol i zdradziły go, podskakuj c z bólu pod naciskiem grubych paluchów. - Uhm - mrukn ł Stahlig. - Bardzo wie e. Ronin wpatrywał si w sufit, w nico . Co go trapiło? To była po prostu walka. Zwyczajna walka. ZWYCZAJNA? Jego usta wykrzywił grymas obrzydzenia. Bijatyka, pospolita bójka w korytarzu. I nagle sobie przypomniał. L ni ce od potu ramiona, gruby miecz zwisaj cy ci ko u jego boku i dłonie lekkie jak piórko po wypowiedzeniu Zakl cia Walki. Wychodz c samotnie z Sali Walk, zmieszał si z lud mi; otoczyły go z miejsca głosy, oderwane i nic nie znacz ce. Nie zwracał na nie uwagi. Co go popchn ło i po ród zgiełku dał si słysze głos. - A dok d to si wybierasz? - Głos był zimny i arogancki; nale ał do wysokiego, chudego blondyna, który nosił uko nie przez pier pasy Chondryna. Czarne i złote. Ronin nie znał tych barw. Za blondynem, po obu stronach, stało pi ciu czy sze ciu Szermierzy nosz cych identyczne barwy. Wygl dało na to, e zatrzymali grupk Adeptów wychodz cych z treningu. Nie potrafił powiedzie dlaczego. - Odpowiedz, Adepcie! - rozkazał Chondryn. Jego chuda twarz była bardzo blada i zdominowana przez woskowej barwy nos. Skóra na wysokich ko ciach policzkowych upstrzona była ladami po ospie, a z jednego oka, jak łza, spływała w ska blizna i mogło si wydawa , e jest ono osadzone ni ej ni drugie. To rozbawiło Ronina, Był Szermierzem, wi c wiczył z innymi Szermierzami. Ostatnio jednak nie miał zbyt wiele do roboty i nuda skłoniła go po podj cia treningu z Adeptami. Kiedy to robił, nosił zwyczajne odzienie i ci, którzy go nie znali, brali go za Adepta. - Dok d id i co robi , to moja rzecz - odparł uprzejmie Ronin. - Czego chcecie od tych Adeptów? Chondryn spojrzał na niego, wyci gaj c szyj do przodu jak w szykuj cy si do uderzenia; rumie ce wyst piły mu na policzki, akcentuj c biel ladów po ospie. - Gdzie twoje maniery, Adepcie? - rzucił zuchwale. - Do lepszych od siebie odzywaj si z szacunkiem. A teraz odpowiedz! Dło Ronina przesun ła si w stron r koje ci miecza. Nie odezwał si przy tym ani słowem. - No có ... - mrukn ł szyderczo Chondryn. - Wygl da na to, e nasz Adepcik potrzebuje lekcji. Na te słowa, jak na sygnał, Szermierze rzucili si na Ronina. Ten zbyt pó no zorientował si , e w tłoku nie zdoła dostatecznie szybko doby miecza. Dopadli go w mgnieniu oka. Przygwa d any ich ci arem do ziemi, pomy lał: Nie wierz , e to mogło si zdarzy . Instynktownie wymierzył solidne kopni cie i z zadowoleniem poczuł, i jego but trafił w ciało, które wgi ło si pod uderzeniem. Prawie w tej samej chwili cios w bok głowy ostudził jego rozbawienie. Adrenalina zalała mu ciało. Pomimo
3 e le ał płasko na ziemi, uderzył z całej siły pi ci i poczuł, jak skóra rozszczepia si pod wpływem ciosu, trafiaj c w ko i rozłupuj c j na dwoje. Usłyszał krótki, zdławiony skowyt. I wtedy but wyr n ł go w bok, a gruba zasłona mgły spowiła umysł. Próbował uderzy raz jeszcze, ale nie mógł: szamotał si z pot nym ci arem spoczywaj cym na jego piersi. Płuca mu płon ły i czuł, e ogarnia go zawstydzenie. Kiedy but dosi gn ł go ponownie, stracił przytomno . Fala bólu powróciła, ale tym razem nie stracił nad nim kontroli i poruszył si tylko odrobin . Spojrzał na pochylon nad nim szerok twarz o krzaczastych brwiach, schorowanych oczach i pobru d onym czole. - Ach! - wykrzykn ł Szaman, bardziej do siebie ni do Ronina. - W co ty si wpakował? Pokr cił głow i nie patrz c na le cego, odwrócił si ; przyło ył mechaty kawałek materiału do szyjki butelki z mlecznego szkła i odwrócił j do góry dnem. Nast pnie przyło ył szmat do boku Ronina. Była zimna i spowodowała, e ból wyra nie zel ał. - No ju . Ubierz si i wejd do rodka. - Przerzucił ubranie przez oparcie wysokiego krzesła i znikn ł w drzwiach. Ronin usiadł - ciało z jednej strony miał sztywne, ale ju go nie bolało; wci gn ł legginsy i bluz , a potem swoje skórzane buty z krótkimi cholewkami. Wstał, aby przypasa miecz, i ruszył w lad za Stahligiem do ciepło o wietlonego pomieszczenia stanowi cego ostry kontrast z surowym wn trzem Sali Chirurgicznej, po zewn trznej stronie korytarza. Panował tu okropny bałagan. Trzy ciany od podłogi po sufit zastawione były półkami, pn cymi si w gór niczym dziki bluszcz i wypełnionymi przeró nymi papierami i stosami notatek. Tu i ówdzie na półkach dostrzec mo na było wolne miejsca. Stół Stahliga znajdował si pod najdalsz cian , a jego blat niemal w cało ci za cielały stosiki papieru i pliki notatek; podobnie wygl dały dwa krzesła stoj ce przed stołem. Za Szamanem le ały szklane pojemniki wypełnione fiolkami i przeró nymi pudełkami. Stahlig nie podniósł oczu znad swojej pracy, kiedy Ronin wszedł do rodka, ale si gn ł za siebie i wyci gn ł butelk bursztynowego wina, a nast pnie wyczarował sk d dwa metalowe kubki; napełnił je do połowy, niejako dla zasady dmuchn ł pot nie do ka dego. Dopiero wówczas podniósł wzrok i wyci gn ł r k z jednym kubkiem. Ronin wzi ł go, a Stahlig wyprostował si na krze le i wykonał zamaszysty ruch r k . - Siadaj - powiedział. Aby usi , Ronin musiał zgarn z krzesła stos papierów. Zawahał si , trzymaj c je w r kach. - Och, ci nij je gdziekolwiek - rzucił Stahlig, wykonuj c krótki, niedbały ruch swoj grub dłoni . Ronin usiadł i wypił; poczuł, jak słodkie wino rozkłada kobierzec ciepła w gł bi jego gardła - a do oł dka. Poci gn ł długi łyk. Stahlig pochylił si do przodu, oparł łokcie na stercie papierów le cych na blacie stołu, splótł palce, a kciukami uderzał od niechcenia w górn warg . - Powiedz mi, co si stało? - rzucił. Ronin poruszał powoli kubkiem z winem i nic nie mówił. Z powodu rany w boku siedział bardzo wyprostowany. Szaman spu cił wzrok, zmi ł jak kartk i cisn ł j w k t, najwyra niej nie przejmuj c si tym, gdzie ona wyl duje. - Wi c to tak. - Westchn ł gło no, a kiedy ponownie si odezwał, jego głos wyra nie złagodniał. - Nie chcesz o tym mówi , a mimo to co nie daje ci spokoju.
4 Ronin podniósł wzrok. - O tak, stary człowiek wci jeszcze widzi i słyszy. - Ponownie pochylił si nad stołem. Spojrzał na Ronina. - Powiedz mi, od jak dawna si znamy? - Jego palce przesuwały si po blacie stołu. - Kiedy byłe jeszcze bardzo młody, na długo przedtem, jak twoja siostra z ... Urwał nagle i jego starcze policzki pokrył rumieniec. - Ja... Ronin pokr cił głow . - Nie urazisz mnie, je eli to powiesz. Jestem ponad to. Stahlig powiedział szybko: - Na długo przedtem, nim znikn ła twoja siostra - tak jakby nawet samo wspomnienie tego straszliwego zdarzenia sprawiło mu ból. - Znamy si ju od dawna. A mimo to nie chcesz powiedzie mi, co ci trapi. - Ponownie zł czył r ce. - A potem pójdziesz, eby porozmawia z Nirrenem. - Jego głos przybrał ostry ton, - Swoim przyjacielem. Ha! On jest Chondrynem. Ty nie posiadasz przynale no ci - nie masz Saardyna, który mógłby ci rozkazywa czy ci ochrania . - On, ten człowiek, jest kompletnie pozbawiony uczu . Udaje przyja , by wydoby z ciebie informacje. To wszak jedno z jego zasadniczych zada . Ronin odstawił swój kubek. Innym razem mógłby zezło ci si na Stahliga. Ale, pomy lał, on naprawd mnie lubi, opiekuje si mn , i cho nie zdaje sobie z tego sprawy, musz pami ta , e obawia si wielu rzeczy - niektórych słusznie, innych nie. Myli si co do Nirrena. - Nikt lepiej ode mnie nie zna obłudy Chondryna - powiedział. - Wiesz o tym. Je eli Nirren chce ze mnie co wyci gn , to prosz bardzo. - Ach! - Palce Stahliga przeci ły powietrze. - Nie zostałe stworzony do polityki. Ronin wybuchn ł miechem. To prawda - powiedział. Szaman zas pił si . - Chyba nie zdajesz sobie sprawy ze zło ono ci sytuacji. Jest le. I niebezpiecznie. Własnoziemiem rz dzi polityka. Ostatnio po ród Saardynów dochodziło do cz stych tar , sytuacja pogarsza si z dnia na dzie . W obr bie Własnoziemia działaj pewne siły - bardzo pot ne siły - które moim zdaniem d do wojny. Ronin wzruszył ramionami. - Mogło by gorzej. - Wypił łyk wina. - Wreszcie sko czy si ta przekl ta nuda. Szok odbił si na twarzy Stahliga. Wcale tak nie my lisz. Znam ci zbyt dobrze. Mo e wydaje ci si , e ciebie to nie b dzie dotyczy . - A mo e tak wła nie b dzie... Stahlig powoli, ze smutkiem pokr cił głow . - Mówisz bez zastanowienia; to dla ciebie typowe. Wiesz jednak równie dobrze jak ja, e wojna domowa dotyka ka dego. Nikomu nie uda si pozosta na boku. W tej ograniczonej przestrzeni tak szale czy krok mógłby okaza si katastrofalny w skutkach. - A mimo to ja nie mam zamiaru si w to miesza . - Nie masz swego Saardyna, tak. Ale jeste Szermierzem, a zatem kiedy nadejdzie czas, nie b dziesz mógł pozosta na uboczu. Nastała krótka cisza: Ronin poci gn ł kolejny łyk wina, a w ko cu powiedział: - Powinienem ci dokładnie opowiedzie , co mi si wczoraj przytrafiło. Stahlig słuchał Ronina, obserwuj c go spod wpół przymkni tych , powiek i
5 ponownie uderzaj c kciukami w górn warg . Mogło si wydawa , e Szaman powoli zapada w sen. - Uznałem ten rodzaj ataku za absolutnie niemo liwy - do tego jeszcze w wykonaniu Szermierzy. Gdyby to jeszcze było w Dolnym Szybie na którym ze rodkowych Poziomów - znasz Kodeks równie dobrze jak ja. Ale bójki na pi ci nie s dla Szermierzy. Wszystkie zatargi regulowane s w pojedynkach - nie mo e by inaczej. Tak było przez stulecia. A dzi Szermierze pod wodz Chondryna atakuj mnie jak zgraja opryszków, których nie sta na nic lepszego. Stahlig ponownie wyprostował si w krze le. - Jest dokładnie tak, jak powiedziałem. W powietrzu wisi napi cie... I jeszcze co : nadci ga wojna, a wraz z ni upadek wszystkich tradycji, które temu Własnoziemiu, spo ród wszystkich innych Własnoziemi, umo liwiły przetrwanie. Wzdrygn ł si i ten jeden, jedyny raz powiedział z patosem: - Zwyci zcy, kimkolwiek b d , zmieni Własnoziemie. Nic nie Pozostanie takie, jak było. Dopił wino i nalał sobie jeszcze. - Czarne i złote, powiedziałe . To b d ludzie Dharsita. To jeden z nowszych Saardynów. Powiadaj , e chc nowego porz dku, nowych idei i nowych tradycji. Ja twierdz , e chce zaprowadzi SWÓJ Porz dek i wprowadzi SWOJE idee. Nagle ogarn ła go w ciekło ; r bn ł kubkiem w blat stołu tak mocno, e wino zalało pliki papierów i notatek. - Chc władzy! - Podskoczył gniewnie, zrzucaj c mokre papiery na podłog . - A niech to mróz ci nie! - zakl ł. - Spytaj swego przyjaciela Nirrena - dodał pos pnie. - On b dzie wiedział. - Zwykle nie rozmawiamy o polityce. - Nie, oczywi cie e nie - powiedział pogardliwym tonem Stahlig. - Nie zdradzi ci strategii wymy lonych przez Estrilla, ale zało si , e wyci ga od ciebie plotki zasłyszane w korytarzu. - By mo e. - Ach! - Stahlig przerwał, ponownie usiadł, a potem ci gn ł dalej, jakby zaskoczony, e zdołał wydoby od Ronina to stwierdzenie. - Co si tyczy dzisiejszego incydentu, mniemam, e nie zamierzasz przedsi wzi akcji odwetowej. - Je eli chcesz przez to powiedzie , e obawiasz si , i u yj tego - cz ciowo wysun ł ostrze swego miecza z pochwy, a potem wło ył je z powrotem z głuchym szcz kiem - b d pewny, e nie jestem zainteresowany wej ciem w wiat Saardynów. Szaman westchn ł: - To dobrze, bo w tpi , by Ochrona ci uwierzyła. - A co z Adeptami, którzy byli wiadkami napa ci? Mieliby zaryzykowa utrat swojej szansy na stanie si Szermierzami? Ronin skin ł głow . - Tak. Oczywi cie. Co do mnie, wcale si tym nie przej łem. A kto wie, mo e którego dnia podczas treningu natkn si na Chondryna Dharsita. - U miechn ł si . - Wtedy dostarcz mu powodu, aby zapami tał mnie sobie na całe ycie. Stahlig roze miał si . - Nie w tpi - powiedział. W Sali Chirurgicznej rozległ si tupot kroków i w drzwiach wewn trznego pomieszczenia stan ły dwie postaci. Ronin i Stahlig odwrócili si , by na nie spojrze . Nowo przybyli nie weszli jednak do pokoju. Nosili identyczne szare mundury z trzema
6 sztyletami w pochwach przytroczonych do czarnych skórzanych pasów przechodz - cych uko nie przez piersi. Daggamowie Ochrony, pomy lał Ronin. Obaj mieli krótkie, czarne włosy i pospolite rysy; były to twarze, na które nikt nie spojrzałby po raz wtóry i którym trzeba by si solidnie przyjrze , by je zapami ta . - Stahlig - rzekł pierwszy. Miał d wi czny, rze ki głos. - Tak? - Jeste potrzebny. Spakuj, prosz , swoj torb i chod z nami. - Podał Stahligowi zło on kartk . Drugi nie wykonał najmniejszego ruchu; po prostu si im przygl dał. Obie r ce miał wolne. Stahlig przeczytał, co było napisane na kartce. - Sam Freidal... - wymamrotał. - Wstrz saj ce... - Uniósł głow . - Oczywi cie, e pójd , ale musicie mi powiedzie co o naturze tego wezwania. Musz wiedzie , co mam zabra . - We wszystko. - Daggam podejrzliwie widrował wzrokiem Ronina. - To nie jest mo liwe - odparł zniecierpliwiony Stahlig. - Jestem jego asystentem. Mo ecie przy mnie miało wszystko mówi - stwierdził Ronin. Wzrok Daggama omiótł go błyskawicznie, po czym powrócił do Stahliga. Szaman skin ł głow . - Tak. On mi pomaga. - Mag - powiedział wolno Daggam, z wyra nym wahaniem - oszalał. Musieli my go uwi zi - dla jego dobra, jak i dla dobra pozostałych. Stanowił jawne zagro enie. Dla zabawy zaatakował swego Tecka. Jego stan si pogarsza i ... Stahlig zaj ty był pakowaniem do swojej mocno ju podniszczonej, skórzanej torby szklanych fiolek, przeró nych przyborów i rekwizytów. Widz c to, Daggam przerwał i zamiast sko czy my l, spojrzał pytaj co na Ronina. - Nie jeste asystentem - rzucił lodowatym tonem. - Nosisz miecz. Jeste Szermierzem. Wytłumacz si . Stahlig przerwał napełnianie torby, ale pozostał odwrócony do nich tyłem. To mi nie ułatwi sprawy, pomy lał Ronin. - Tak, oczywi cie, jestem Szermierzem, ale jak widzicie, nie nale do adnego Saardyna i mam sporo wolnego czasu. Tote bywa, e niekiedy pomagam Szamanowi w pracy. Stahlig sko czył napełnia swoj torb . Odwrócił si . - Mam ju wszystko - stwierdził. - Prowad cie. - Spojrzał na Ronina. - Lepiej b dzie, jak dotrzymasz mi towarzystwa. Ten spojrzał na Daggama. No, to koniec z t przekl t nud , pomy lał. Korytarz rozpostarł si przed nimi mi kkim, łagodnym łukiem. ciany pomalowane były na szaro, w barwie uniformów - teraz, po latach, kolory przyblakły, a tu i ówdzie dostrzegało si oleiste zacieki, lady kurzu i plamy brudu; olbrzymie połacie wyblakłe niemal do biało ci. Gdzieniegdzie paj czyny rozci gały swoje lepkie palce na podobie stwo czepnych ro lin, poszukuj cych wiatła słonecznego. Mijali rozmieszczone w regularnych odst pach wej cia. Drzwi były zamkni te na głucho. Tylko od czasu do czasu puste wyloty ukazywały mroczne i cuchn ce wilgoci pomieszczenie ze stertami gruzów usypanymi po k tach i podłog zasłan mieciami. Pomieszczenia te wydawały si kompletnie opuszczone, je li nie liczy małych ciałek, przemykaj cych od czasu do czasu pod cianami przy wtórze - klik-klik - mocnych szcz k i szelestu długich ogonów. Stopniowo szary kolor cian przeszedł w bł kit, zmatowiały i jakby zm czony.
7 Daggam skr cił w lewo w mroczn odnog w wewn trznej cianie korytarza; id cy z tyłu pod yli jego ladem. aden z nich nie zatrzymał wzroku na klatce windy po przeciwnej stronie korytarza. Znale li si na pode cie schodów prowadz cych pionowo przez sam rodek Własnoziemia. Jeden z Daggamów - ten, który mówił - si gn ł do niszy w cianie i wyj ł pochodni z nasmołowanej trzciny zwi zanej silnie sznurem. Drugi wydobył krzesiwo i hubk , skrzesał iskr , podsycił płomie i podpalił pochodni . Płomie buchn ł z trzaskiem. W powietrze wzbiły si iskry i spadły, sczerniałe, u ich stóp. Nie ogl daj c si za siebie, Daggam zacz ł schodzi po betonowych schodach. Ronin ze zdziwieniem zorientował si , e schodzili w dół, miast pi si pod gór , Z tego, co wiedział o Magach (a nie była to wiedza zbyt dogł bna) wywnioskował, i zajmuj oni wysok pozycj w hierarchii Własnoziemia. O ich talenty i m dro zabiegali Saardynowie, cho Magowie, niejako tradycyjnie, trudzili si dla dobra całego Własnoziemia. Mo liwe jednak, e nie byli uodpornieni na polityzacj . Zgodnie z wszelkimi regułami Mag powinien zamieszkiwa na jednym z Górnych Poziomów Własnoziemia, a mimo to oni schodzili w dół, Ronin wzruszył w duchu ramionami. Nikt nie wiedział o Magach zbyt wiele, z wyj tkiem tego, e - jak głosiły plotki - byli to dziwacy i indywiduali ci. Je eli który z nich zdecydował si zamieszka z Neerami na obrze ach rodkowych Poziomów, to była to tylko i wył cznie jego sprawa. Pomi dzy Poziomami schody zawsze przechodziły w podest półpi tra. Id cy pokonywali kolejne Poziomy w milczeniu; migotliwy blask płomienia wykrzywiał ich cienie, zmieniaj c je w groteskowe parodie ludzkich kształtów: dziwne istoty ta cz ce na murach cian i niskiego sklepienia, bezmy lne, bezduszne, pozbawione pragnie , to zbli aj ce si , to oddalaj ce od swoich ludzkich odpowiedników, budz ce niepokój, a nawet groz . W ko cu dotarli do wła ciwego Poziomu i pojawili si w korytarzu identycznym z tym nad nimi, z jedn tylko ró nic : był on pomalowany na ciemnozielono. Czekali, podczas gdy Daggam zgasił pochodni i umie cił j w niszy na pode cie schodów. Na tym Poziomie panował o wiele wi kszy ruch. M czy ni i kobiety mijali ich, zmierzaj c w rozmaitych kierunkach, a stłumiony odgłos prowadzonych w oddali rozmów napełniał powietrze jakby szumem morza. Jakie dwie cie metrów od miejsca, w którym si znale li, znajdowały si drzwi pomalowane na ciemnozielony kolor. (Wszystkie drzwi, jakie widzieli na tym Poziomie, miały t sam barw co ciany). Przed drzwiami stało dwóch Daggamów. Czterej Daggamowie przeprowadzili krótk , niezbyt gło n wymian zda . Ni szy z dwóch strzeg cych drzwi skin ł nieznacznie głow , odwrócił si i zapukał w drzwi w charakterystyczny sposób. Otworzył mu jeszcze jeden Daggam i wysłannicy wraz ze Stahligiem weszli do rodka. Ronin chciał pod y za nimi, ale został zatrzymany; jeden ze stra ników dotkn ł wierzchem dłoni jego klatki piersiowej. Szcz ka Daggama poruszyła si . - Dok d to si wybierasz? - W jego głosie brzmiały jednocze nie znu enie i pogarda. - Jestem z Szamanem - Ronin spojrzał mu prosto w oczy swoim spokojnym wzrokiem. Zobaczył okr gł twarz o olbrzymiej szcz ce, za du jak na mały, gruby nos i blisko osadzone oczy koloru błota. Ale, pomy lał Ronin, to zarazem bardzo skuteczna maszyna do natychmiastowego i bezbł dnego wypełniania rozkazów. Widziałem ich ju tak wielu... Wielkie usta o grubych, czerwonych wargach otwarły si jak oporne wrota:
8 - Nic mi o tym nie wiadomo. Ruszaj st d, nim napytasz sobie biedy. Ronin poczuł nacisk dłoni tamtego, ale si nie poruszył. W oczach Daggama pojawiło si zdziwienie; przywykł do tego, e odwołuj c si do swojej siły, wywoływał z góry okre lone reakcje. Tak łatwo rozpoznawał u innych strach, uwielbiał go tworzy i patrze , jak rozpala si na jego oczach niczym ofiarny stos. Teraz jednak nie dostrzegał nawet cienia strachu i to wprawiło go w zakłopotanie. Poczuł, jak narasta w nim gniew i jego palce si gn ły w stron górnego sztyletu przytroczonego do pasa przewieszonego uko nie przez pier . Dło Ronina spocz ła na r koje ci miecza, kiedy nagle w szparze nie domkni tych drzwi pojawiła si jaka twarz. Stahlig, ty roztargniony... Oczy Szamana rozszerzyły si . - Ronin. Wła nie si zastanawiałem, gdzie si podziałe . Wchod . Ronin post pił krok naprzód, ale Daggam wci blokował drog . Jego oczy pałały w ciekło ci , gdy pokr cił głow ; w wietle korytarza zal niło ostrze sztyletu. I w tej samej chwili Ronin zobaczył jeszcze jedno oblicze. Długie i chude, o rozszczepionej szcz ce, naznaczone determinacj , o bardzo w skiej czaszce i wysokim czole zwie czonym czarnymi jak w giel włosami - tak gładkimi i l ni cymi, e zdawały si dawa granatowy poblask. Ale dominuj cym elementem tej twarzy były rozstawione szeroko oczy, których przenikliwe spojrzenie zdawało ogarnia wszystko, co si tylko dało, nic w zamian nie zdradzaj c. - Spokojnie, Marsh. Przepu tego człowieka. - Głos był gł boki i brzmiał rozkazuj co. Marsh usłyszał te słowa i usun ł si automatycznie, ale jego gniew nie wygasł, płon c silnym płomieniem w jego piersi. Patrzył z niemym oburzeniem, jak m czyzna przechodzi obok niego, ale dyskretnie, tak by Saardyn tego nie zauwa ył i nie ukarał go. Ronin znalazł si w przedpokoju, z którego prowadziły wej cia do dwóch umieszczonych naprzeciwko siebie komnat. Komnata po lewej stronie była urz dzona po sparta sku, funkcjonalnie; znajdował si tu olbrzymi stół do pracy i mniejsze biurko do pisania, ustawione pod cian - po przeciwnej stronie stało w skie ło e. Pokój wydawał si mroczny, ale wida było, e na ło u spoczywa jaki człowiek. Na trzech ze cian wisiały na pewnej wysoko ci rz dy szafek. Po rodku pomieszczenia stało samotne krzesło. Pokój po prawej stronie urz dzony był z wi kszymi wygodami. Wzdłu dwóch cian stały rz dy niskich le anek i foteli z mi kkimi poduszkami. Daggamowie, nie wył czaj c tych dwu. których posłano po Stahliga, usiedli na le ankach przy stole z jadłem najdalej od drzwi i zacz li si posila . W przedpokoju dwaj nast pni Daggamowie stali po bokach Stahliga i m czyzny, który wydawał im rozkazy. Ronin pomy lał, e aby stworzy te komnaty, musiano wyburzy par cian. Dwupokojowe kwatery były na Górze rzadko ci , ale tu, na Dole... - Ach, Roninie - rzekł Szaman - to Freidal, Saardyn Ochrony Własnoziemia. Freidal ukłonił si w pas, co było do teatralnym gestem. Nie u miechał si , a jego pozbawione wyrazu oczy lustrowały prze krótk chwil Ronina, by w ko cu powróci do Stahliga. Podj li przerwan rozmow . Freidal ubrany był w strój ciemnoszarego koloru, tylko wysokie do kolan buty Saardynów i przecinaj ce uko nie jego pier pasy Chondryna były srebrne. Ronin zamy lił si na chwil : Suzeren i taktyk; oczy i uszy - dwie rzeczy zł czone w
9 jedno . - Niemniej - usłyszał - czy bierzesz na siebie odpowiedzialno za obecno tu tego człowieka? - Ach! - Stahlig przetarł czoło dłoni . - Czy my lisz, e on wyjdzie z Borrosem? To nonsens. Freidal zmierzył Szamana lodowatym wzrokiem. - Panie, to sprawa najwy szej wagi, mo e od niej zale e los całego Własnoziemia. Mosi ne r koje ci jego sztyletów zabłysły w wietle, gdy poruszył si leniwie. - Nie mog pozwoli na niepotrzebne ryzyko. - Mówił niezwykle formalnym, nieomal anachronicznym stylem. Stał sztywno wyprostowany i był bardzo wysoki. - Zapewniam ci , e nie ma si czego obawia ze strony Ronina - rzekł Stahlig. - On tylko obserwuje to, co robi , a przybył tu na moje zaproszenie. - Ufam, e nie jeste tak głupi, by mnie okłamywa . To mogłoby przysporzy wam obu wielu kłopotów. Konsekwencje, zar czam wam, byłyby bardzo surowe. Rzucił zdawkowe spojrzenie na Ronina i wiatło zmieniło jego lewe oko w srebrny błysk. Ronin wzdrygn ł si nieznacznie, kiedy Saardyn odwrócił si plecami do Stahliga. Refleks, pomy lał. Ale to chyba niemo liwe, nie a taki błysk. I nagle zrozumiał, bo zobaczył, e lewe oko Freidala nie poruszyło si w oczodole. Stahlig uniósł r ce w gór . - Prosz , Saardynie, le mnie zrozumiałe . Chciałem ci jedynie zapewni ... - Szamanie, musz ci wyja ni kilka spraw. Nie chciałem po ciebie posyła , twoja obecno tu burzy nasz spokój. I obecno twego przyjaciela zaburza nasz spokój. Jestem pogr ony w wirze wysoce skomplikowanych kwestii bezpiecze stwa i ochrony - spraw wielkiej wagi dla całego Własnoziemia. Zgodnie z moim zaleceniem do tych komnat nie ma dost pu nikt prócz osobi cie przeze mnie wybranych Daggamów. Jednak w obecnej sytuacji jestem zmuszony odst pi od tej zasady. Borros, Mag, jest powa nie chory - taka jest w ka dym razie opinia moich doradców medycznych. Nie s mu ju w stanie pomóc. Mówi , e to przerasta ich mo liwo ci. W tej sytuacji, je eli Borros ma pozosta przy yciu, musi mu pomóc Szaman. Ja ycz mu, aby prze ył. Mimo to nie mam zbytniej cierpliwo ci do ludzi twego pokroju. Prosz , zajmij si nim, zrób co do ciebie nale y tak szybko, jak to tylko mo liwe, i odejd . Stahlig skłonił nieznacznie głow , aby wyrazi szacunek wobec Freidala. - Wedle twego yczenia - powiedział łagodnie. - Czy zechciałby łaskawie opowiedzie mi o wypadkach, jakie zaszły bezpo rednio przed chorob Maga? Ronin zje ył si wewn trznie, słysz c uni ony ton głosu Szamana. - Mog zapyta , po co - odezwał si Saardyn. Stahlig westchn ł, a Ronin zauwa ył na jego obliczu zmarszczki znu enia. - Saardynie, nie prosiłbym ci , by stan ł w obronie Własnoziemia z jedn r k przywi zan do boku. Prosz tylko, aby wy wiadczył mi drobn grzeczno . - Czy to takie wa ne? - Im wi cej informacji, tym wi ksza szansa, e zdołam dopomóc pacjentowi. - W porz dku - mrukn ł Saardyn i skin ł r k . Pojawił si Daggam. Stał tu przy wej ciu do komnaty po prawej stronie - nie zauwa yli go wcze niej. Niósł tabliczk z plikiem kartek. W drugiej r ce trzymał pióro. - Mój Skryba zawsze jest w pobli u - powiedział Saardyn. - Zapisuje wszystko, co powiem, i wszystko, co mówi si do mnie. W ten sposób obejdzie si potem bez nieporozumie . - Powiódł wzrokiem od Szamana do Ronina i z powrotem. Jego spojrzenie było absolutnie neutralne. Nie sposób było stwierdzi , o czym my lał. -
10 Przeczyta wam tre raportu, jaki otrzymałem dzisiaj. - Wy mienicie - o wiadczył Stahlig. - Ale najpierw nas wpu , aby my mogli oszacowa stan Borrosa. Freidal skłonił si sztywno i weszli bezszelestnie do spowitego gł bokim cieniem pomieszczenia. Zbli yli si do ło a, na którym le ała jaka posta . - Przepraszam za brak wiatła - rzekł bez cienia alu w głosie Freidal. - Górne ostatnio wysiadły, st d te lampy. Na biurku opodal łó ka stały dwie identyczne gliniane lampki. Ich płomienie o wietlały pokój niepewn , migotliw , przydymion po wiat . Le cy przywi zany był do łó ka - skromnej drewnianej konstrukcji, wyło onej olbrzymimi, mi kkimi poduszkami - skórzanymi pasami przecinaj cymi pier i kostki. Obaj, Ronin i Stahlig, pochylili si , aby w słabym wietle móc lepiej mu si przyjrze . Człowiek ten wydawał si ze wszech miar osobliwy. Miał długi korpus o p katej klatce piersiowej i niezwykle w skie biodra. Jego dłonie ko czyły si długimi, delikatnymi palcami o przydługich przezroczystych paznokciach. Jednak najbardziej niezwykła była jego twarz. Owalnego kształtu głowa była całkiem łysa, a skóra, obci gaj ca mocno czubek czaszki i ko ci policzkowe, miała ciemniejszy, ółtawy odcie . Oczy m czyzny były zamkni te, a oddech płytki. Stahlig pochylił si natychmiast, aby go zbada . W tej samej chwili skryba zacz ł recytowa : - Zapisane podczas 27. cyklu Sajjit ... Freidal uniósł r k . - Tylko tekst, je li łaska. Skryba pochylił głow . - Przesłanie Mastaada, Tecka, do Borrosa, Maga. Pracowali my przez wiele Cyklów nad ostatnimi fazami Projektu, którego cel Borros starannie przede mn ukrywał. Zajmowałem si ł czeniem i kontrolowaniem poszczególnych elementów - to wszystko. Przez kilka Cyklów Borros pracował bez przerwy. Opu ciłem go pod koniec Szóstego Zakl cia i kiedy powróciłem na Drugie Zakl cie, znalazłem go takim, jakim go pozostawiłem - pochylonego nad stołem. Trzy Cykle temu zobaczyłem, e był czym wyra nie poruszony. Ale nic mi nie powiedział, cho go o to prosiłem.... - A to co takiego? - przerwał mu Stahlig. Podczas monologu Skryby przez cały czas kontynuował badanie, próbuj c stwierdzi przyczyn niedomagania Maga. W pierwszej chwili j przeoczył. W ko cu jednak zobaczył to co i teraz pokazał je palcem. Ronin pochylił si i zobaczył po trzy małe punkciki, jak plamki od pyłu w glowego, tworz ce trójk ty wyci ni te na obu skroniach łysej czaszki. Freidal te patrzył na te punkty i po raz pierwszy Ronin zauwa ył, e w pomieszczeniu zacz ło narasta napi cie. Saardyn patrzył na spoczywaj ce na ło u ciało. - Jeste Szamanem, panie - rzekł ostro nym tonem - a zatem powiedz mi. Stahlig chciał co odpowiedzie , ale w ostatniej chwili zmienił zamiar. W ciszy, która wyra nie ucieszyła Freidala, Saardyn ponownie Podniósł r k . Raz jeszcze rozległ si głos Skryby: - ...bo chciałem mu pomóc. Odmówił i obrzucił mnie obelgami. Wycofałem si . W nast pnym Cyklu jego agresywno wzrosła. Dłonie mu dr ały, głos si łamał i przy ka dej sposobno ci l ył mnie najgorszymi wyzwiskami. Przy Drugim Zakl ciu tego Cyklu, kiedy si zjawiłem, wydarł si na mnie, abym odszedł. Powiedział, e ju nie
11 potrzebuje Tecka. Zacz ł mówi co bez ładu i składu. Obawiałem si o jego zdrowie, próbowałem go uspokoi . Wpadł we w ciekło , zaatakował mnie, wyrzucił na korytarz. Udałem si bezpo rednio do... Saardyn dał krótki znak i Skryba umilkł. Stahlig wyprostował si i odwrócił do Freidala. - Czemu ten człowiek został sp tany? Zdrowe oko Saardyna błysn ło. - Panie, chciałbym wiedzie , czy Borros b dzie ył i, je eli tak, to czy odzyska jasno umysłu. Kiedy dostan odpowiedzi na te pytania, odpowiem na wasze, panie. Stahlig otarł spocone czoło wierzchem dłoni. - Prze yje, Saardynie. Tak mi si przynajmniej wydaje. Co do jego zdolno ci i władz umysłowych, nie jestem teraz tego w stanie okre li . Saardyn zamy lił si nad tym przez chwil . - Panie, kiedy przybyli moi Daggamowie, ten człowiek stał si nad wyraz brutalny. Pomimo e moi ludzie nie chcieli go skrzywdzi , wszcz ł z nimi walk . Zostali zmuszeni do skr powania go i unieruchomienia. Zrobiono tak zarówno dla dobra jego samego, jak i z uwagi na bezpiecze stwo innych. Freidal po raz pierwszy si u miechn ł, a jego twarz nabrała drapie nego wygl du. To wra enie pojawiło si nagle i zaraz prysn ło bez ladu. Stahlig powiedział: - To nieludzkie, traktowa kogokolwiek w ten sposób. Freidal wzruszył ramionami: - To konieczne. Wyszedł z komnaty, pozostawiaj c przy wej ciu dwóch Daggamów i polecaj c, by opu cili pokój, kiedy tylko Szaman upewni si , co dolega Borrosowi. - Je eli umrze, uczyni ci za to osobi cie odpowiedzialnym - powiedział Stahligowi na odchodnym. Stahlig sykn ł cicho, kiedy pozostali w pokoju sami z Borrosem; był to nerwowy d wi k rozładowywanego napi cia. Usiadł na samotnym krze le, zgarbił si i splótł dłonie przed sob . Jego r ce dr ały nieznacznie. Ronin pomy lał, e wygl daj bardzo w tle i bardzo staro. Zrobiło mu si al starego człowieka. - Jestem głupcem - dał si słysze zm czony głos. - Nigdy nie powinienem był prosi ci , aby tu przyszedł. Przez chwil znowu stałem si taki jak przed laty - młody i nieroztropny. Jestem starym człowiekiem i powinienem by bardziej rozs dny. Ronin poło ył mu r k na ramieniu. Chciał co powiedzie ; ale nie mógł wydoby z siebie adnego słowa. Stahlig uniósł wzrok i spojrzał na jego oblicze. - On ci naznaczył, nie wolno ci o tym zapomnie . Ronin próbował si u miechn , ale nie mógł. Wtedy Stahlig wstał i powrócił do badania Maga, odwracaj c si plecami do Ronina, nieruchomy i milcz cy, patrz c na mroczn posta niezwykłego m czyzny o ółtawej cerze, przywi zanego do łó ka; przy mione pomara czowe wiatło migotało na powierzchni jego długich, przezroczy- stych paznokci, niczym lady pozostawione przez jakie niewyobra alne, tajemnicze zwierz . I wła nie wtedy Borros otworzył oczy. Ronin zobaczył to pierwszy i zawołał półgłosem Stahliga, który w tym momencie szperał w swojej torbie. Oczy były niezwykle wydłu one - tylko tyle mógł zauwa y , bo okrywał je gł boki cie ; Stahlig pochylił si nad le cym. - Ach - wydobyło si z ust Maga. - Ach! - Mrugn ł wolno par razy, ale naraz jego
12 powieki opadły. Wargi były wysuszone. Stahlig uniósł powiek i zajrzał do oka. - Nafaszerowany prochami - powiedział łagodnym tonem. - Ach - odezwał si Mag. Ronin pochylił si w stron Szamana, aby mie pewno , e nie zostan podsłuchani. - Czemu kto miałby go szpikowa prochami? - Saardyn powiedziałby nam, e to dlatego, aby go uspokoi . Ale ja nie wierz , e to był prawdziwy powód. - Dlaczego nie? - Po pierwsze, specyfik nie został wła ciwie dobrany. Borros jest półprzytomny, nadal pod wpływem tego, co mu zaaplikowano. Gdyby chodziło o uspokojenie go, albo byłby pogr ony w nie, albo po obudzeniu zastanawiałby si , co si z nim stało. - Ach, ach. - Słyszysz mnie, Borros? - zapytał Stahlig, wyra nie wymawiaj c poszczególne słowa. D wi ki przestały wypływa z ust le cego i jego ciało wypr yło si gwałtownie. - Nie - dał si słysze głos. - Nie, nie, nie nie... - W k ciku ust zacz ła si zbiera lina, a wraz z ni z ust wypływało stłumione: - nie, nie, nie. - Na siarczyste mrozy - wyszeptał Ronin. W miar jak usta poruszały si , głowa Maga przekrzywiała si z boku na bok. Na szyi wyst piły yły. Le cy naparł na kr puj ce go wi zy. Stahlig si gn ł do torby i zaaplikował co Borrosowi. Prawie natychmiast Mag umilkł. Jego oczy zamkn ły si , a oddech stał si mniej mozolny. Stahlig przetarł spocone czoło. Ronin zacz ł co mówi , ale starzec powstrzymał go, kład c mu r k na ramieniu. - Có , zrobiłem wszystko, co było na razie w mojej mocy - rzekł normalnym tonem. Podniósł torb i wyszli z pokoju. Zostawili jednemu z Daggamów wiadomo dla Freidala. - Powiedz swemu Saardynowi, e wróc przy Siedemnastym Zakl ciu, aby zbada stan pacjenta. - Czego si dowiedziałe ? Swojski gwar działał uspokajaj co. Górne lampy rzucały pos pny blask. Gliniane kaganki w rogu, na stosie notatek, czekały na wykorzystanie. Zmi ta kartka papieru le ała tam, gdzie j rzucono. Po drugiej stronie pokoju mrok panuj cy w s siedniej komnacie chirurgicznej przedzierał si przez otwarte drzwi. Stahlig pokr cił głow . - Nie chc ci w to wci ga . Wystarczy, e spotkałe si z Saardynem Ochrony. - Ale ja sam chciałem... - A ja wyraziłem zgod . - Był w ciekły sam na siebie. - Uwierz mi, e zamierzam zapomnie o tym, co widziałem. Borros to po prostu jeszcze jeden pacjent wymagaj cy leczenia. - Ale on nie jest jeszcze jednym pacjentem - rzekł Ronin. - Czemu mi nie powiesz, czego si o nim dowiedziałe ? - To zbyt niebezpieczne. - Niech to mróz ci nie! - wykrzykn ł Ronin. - Nie jestem dzieckiem, które potrzebuje opieki. - Nie mówi , e ... - A wi c?
13 Cisza, jaka zapadła, była potencjalnym zagro eniem. Ronin czuł to. Gdyby który z nich zaraz si nie odezwał, zostaliby nieodwołalnie rozdzieleni. Nie rozumiał, co si działo i to go niepokoiło. Stahlig spu cił wzrok i powiedział łagodnie: - Zawsze ci lubiłem. Dla mnie, Szamana, wiele rzeczy - rzeczy, których niekiedy bardzo pragn łem - było niedost pnych. Zarówno ty, jak i twoja siostra stali cie mi si bardzo bliscy, kiedy byli cie młodzi. A potem zostałe tylko ty. - Powiedział to bardzo wolno, przeci gaj c słowa i wida było, e to wyznanie przychodzi mu z wielkim trudem. Jednak Ronin nie potrafił mu tego ułatwi . By mo e nie było to w ogóle mo liwe. - Ale rozumiem, e jeste teraz Szermierzem. Wiem, co to oznacza. Mimo to zawsze pozostaniesz dla mnie dzieckiem. Odwrócił si i nalał sobie drinka, wypił go jednym haustem, po czym jeszcze raz napełnił swój kubek i nalał te Roninowi. - A teraz - powiedział, jakby nic si nie stało - je eli nalegasz, powiem ci, czego si dowiedziałem. I Stahlig powiedział, e z tego, co zauwa ył, Ochrona musiała przetrzymywa Borrosa dłu ej ni przez jeden Cykl. - By mo e było to nawet przez siedem Cykli - dodał - trudno powiedzie , zwa ywszy, e zaaplikowano mało znany narkotyk. Poza tym reakcja Borrossa na moje słowa wskazuje na to, e Ochrona musiała go przesłuchiwa . Nazywaj to „rozmow ". Jednym z efektów działania tego narkotyku jest utrata woli. Innymi słowy... - Gmerali mu w mózgu. - W ka dym razie próbowali. - Co chcesz przez to powiedzie ? - Có - te rzeczy s bardzo zło one i z cał pewno ci zawodne. - Ale czemu po prostu nie skonfiskowali jego notatek? To z cał pewno ci byłoby łatwiejsze. Szaman wzruszył ramionami. - Mo e nie potrafili ich rozszyfrowa - kto wie? W ka dym razie wi kszo z tego, co Freidal nam powiedział lub pozwolił usłysze , było fałszem. - Ale po co tyle zachodu? I je eli to, co mówisz jest prawd , oznacza to, e Ochrona rozmy lnie zacz ła ingerowa w prac Maga. - Otó to - Stahlig skin ł głow . - I do tego ta sprawa ladów... - Umilkł gwałtownie. Obaj usłyszeli mi kki odgłos stóp w ciemno ci na zewn trz. Szaman powiedział nieco gło niej: - Czas mija. Nadchodzi Sehna. - Półgłosem za dodał:- Musisz stawi si na posiłek. Rozumiesz? Ronin skin ł głow . - I jutro, i pojutrze. A potem gło niej: - Dobrze, a wi c zobaczymy si pó niej. B d musiał jeszcze raz rzuci okiem na te siniaki. - Mrugn ł powiekami i wykonał niemal niedostrzegalny ruch głow . Ronin odpowiedział ponownym skinieniem. Wstał i wyszedł. W komnacie chirurgicznej min ł dwóch Daggamów sun cych wolno, poprzez mrok, na spotkanie ze Stahligiem.
14 Rozdział 2 Darował sobie czekanie na jedyn działaj c wind w tym Sektorze, bo kolejka była o wiele za długa, a jemu brakowało cierpliwo ci, aby czeka . Pozdrowiono go kilka razy, ale tylko u miechał si zdawkowo i niedbale unosił r k , nie zatrzymał si , aby ceremonialnie z kim si przywita czy zamieni par słów. Jego ciało automatycznie sun ło naprzód, tak jak to cz sto bywało, i prawie nie zauwa ał tego, co go otaczało. Był pogr ony w gł bokim zamy leniu, ale jego ciało wiedziało, dok d pój , aby dotrze do wła ciwych schodów prowadz cych na gór , na jego Poziom. Min ł Nirrena, w ogóle go nie zauwa aj c. Nirren był wysokim m czyzn o ciemnej karnacji skóry, gł boko osadzonych oczach i orlim nosie. Mijany obrócił si , bynajmniej nie zaskoczony, i chwytaj c Ronina impulsywnie za rami , odwrócił go do siebie. Ronin wyczuł Chondryna, nim ten go dotkn ł, i nie stawiał oporu. Odwrócił si z impetem i jednocze nie dobył miecza jednym płynnym ruchem, tak szybkim, e jego rami zmieniło si w zamazan plam . Miecz był uniesiony i gotowy, promienie wiatła odbijały si na jego głowni, zanim jeszcze zaatakowany zdołał zobaczy , kto go zaczepił. Nirren nie zd ył nawet wyci gn do ko ca swego miecza z pochwy. Nirren roze miał si , pokazuj c białe, równe z by. - Którego dnia, przysi gam, b d lepszy od ciebie. Ronin u miechn ł si ponuro i wło ył miecz do pochwy. - Kiepski dzie na jedn z twoich sztuczek. U miech Chondryna przygasł i znikł, ale on sam był w wy mienitym humorze. Jego oczy rozszerzyły si i rzekł, teatralnie parodiuj c szept: - Ach, te sekrety, które dzielisz ze swoim m drym i uczonym przyjacielem. - Obj ł Ronina ramieniem. - Opowiedz mi wszystko i niesko czone szcz cie stanie si twoim udziałem. Ronin pomy lał szybko o przestrodze Stahliga i poczuł, e ogarnia go zło . W ciekał si na samego siebie. N kało go wiele pyta , a Nirren mógł mu udzieli odpowiedzi na niektóre z nich. W ka dym razie był przyjacielem. Moim jedynym przyjacielem, pomy lał w pierwszej chwili. U miechn ł si . - W porz dku. Pójdziemy do mnie? Weszli na schody i Nirren zapalił pochodni . - Miałe dzi podwójny trening, co? - Potrz sn ł głow , kiedy ruszyli pod gór . - Kiedy zm drzejesz i zwrócisz swój umysł ku u yteczniejszemu działaniu? Ronin mrukn ł: - Na przykład? Chondryn u miechn ł si . - Tak si składa, e mógłby słu y pod Jargissem, zwolniło si wietne miejsce. - Słyszałem o tym... - Posłuchaj, on jest naprawd dobry, jak na Saardyna - to bystry i zdolny strateg. Przydałby mu si . I zna si te na taktyce obrony. To był jego ulubiony temat. Nigdy nie znudziło mu si nakre lanie hipotetycznych planów bitew, tworzenie taktycznych posuni zarówno obro cy, jak i atakuj cego. Na odpowiednio dobranym terenie - mawiał - obro ca, nawet dysponuj c mniejsz liczb ludzi, jest w stanie zwyci y w dziewi ciu na dziesi przypadków. - Nigdy nie spotkałem Saardyna, który przypadłby mi do gustu - rzekł Ronin. - Powiedz, spotkałe kiedy Jargissa?
15 Ronin pokr cił głow . - Mam wra enie, e gram z tob w jak gr . Nie. Nie chc ju o tym mówi . Ile razy mam ci to powtarza ? Nirren wzruszył ramionami i u miechn ł si . - Wierz , e za którym razem poprosisz mnie o spotkanie z nim. Ronin wyci gn ł r k i dotkn ł pomara czowo-br zowych pasów opinaj cych pier Chondryna. - My l , e nie - powiedział cicho. - Słuchaj, je eli chodzi o Salamandr , to mo esz si spodziewa ... - To wcale nie o to chodzi. - Wybacz, ale wydaje mi si , e wła nie tak. Stali nieruchomo naprzeciwko siebie i mierzyli si nawzajem wzrokiem, w niepewnym, migotliwym wietle. Trzcina pochodni trzaskała z cicha, a od czasu do czasu słycha było szuranie male kich pazurków po betonie. Odgłosy były odległe, jakby pochodziły z innego wiata. Gdzie bardzo daleko rozległ si , a potem ucichł, tupot kroków. Ciemno spowiła ich stopy. W ko cu Ronin usłyszał swój własny głos. - Mo e i masz racj . - Był zdziwiony jeszcze długo po tym, jak znale li si na wła ciwym Poziomie. Kwatera Ronina składała si z dwu kubików zajmuj cych wi cej przestrzeni ni mieszkanie przeci tnego Szermierza. Takie apartamenty mieli Chondryni. Saardyni, rzecz jasna, du o wi ksze. K'reen była tam, kiedy przybyli. Jej g ste, ciemne włosy były sczesane do góry i upi te na Sehn , ale nadal miała na sobie strój roboczy: obcisłe legginsy i lu n bluz z krótkimi r kawami, przez któr nie sposób było si domy li kształtów jej ciała. Wysoka, dorównywała wzrostem Roninowi; miała dług , pi kn szyj , cudowne usta i szeroko rozstawione, ciemne oczy. Kiedy weszli, u miechn ła si i dotkn ła dłoni Ronina. W pierwszej chwili był zaskoczony, bo powinna teraz albo ko czy swoje zaj cia na Poziomie zwanym Med Treningowe, albo znajdowa si we własnym apartamencie, przebieraj c si na Sehn . Min ła ich wychodz c. - Straciłam zbyt wiele czasu na szukanie ich u siebie - pomachała w stron wchodz cych srebrnymi bransoletami - a w ko cu zorientowałam si , e zostawiłam je tutaj. - Pokazała j zyk Nirrenowi, a ten u miechn ł si . - Nie zd na Sehn , chyba e biegiem. Zamkn ła za sob drzwi. Ronin podszedł do szafki, wyj ł z niej dzban wina, dwa kubki i napełnił je. O K'reen w ogóle ju zapomnieli. Siedzieli twarzami do siebie na niskich stołkach wyło onych futrem. Ostre, białe wiatło z sufitu spowiło ich postacie od stóp do głów, spijaj c kolory z twarzy. Nirren poci gn ł łyk wina. Kubek Ronina stał nietkni ty u jego stóp. Ronin opowiedział Chondrynowi o swoim spotkaniu z Freidalem. Oczy tamtego rozbłysły. - Co o tym my lisz? - zadał pytanie Ronin. Nirren wstał i zacz ł si przechadza po małym pokoju. - My l , e musz si dowiedzie , czemu Freidal tak bardzo interesuje si tym Magiem. - Mówi , e on oszalał.
16 - Je eli tak, to mo e oni wp dzili go w ten obł d. - Ale te lady. Nirren odwrócił si . - Co? - lady na głowie Borrosa. - A, tak. Siady Dehn. Widzisz, to mogło by to, A wi c mam jeszcze jeden powód, aby najszybciej, jak to mo liwe, dowiedzie si . co planuje Freidal. Paru ludzi wie o Dehn. To urz dzenie Prastarych. Jak wiele tajemniczych artefaktów, które utrzymuj nas wszystkich przy yciu - zapewniaj powietrze, ciepło i wiatło ponad trzy kilometry pod powierzchni ziemi - wiemy tylko, co robi to urz dzenie; jak - pozostaje dla nas zagadk . Jego głos nabrał nagle goryczy. - Mimo to posiadamy dostateczn wiedz , by móc z tego korzysta . Mocuje si druty do głowy - w miejscach, w których widziałe lady - a ładunki s przekazywane do mózgu t sam metod , zgodnie z któr funkcjonuj nasze górne wiatła. Pami tasz Neera. który pewnego dnia rozebrał jedno z urz dze i dotkn ł niewła ciwego drutu? Kiedy go znale li, był cały czarny i mierdział. Mieli spore kłopoty z identyfikacj , bo jego plakietka si stopiła. Wypił kolejny łyk i ponownie usiadł. - W ka dym razie. Dehn jest bardzo bolesne - tak mi przynajmniej powiedziano. Jednak równie prawie stuprocentowo pewne przy wydobywaniu informacji od opornych. Kłopot polega na kontrolowaniu tego urz dzenia - ale czego si spodziewa , kiedy bł dzi si po omacku. - Przerwał na chwil , zamy lony. - Co mo e szykowa Freidal? Ronin poczuł, jak co w jego wn trzu drgn ło. Wstał. - Poczekaj, niech no pojm to jak nale y. Czy chcesz powiedzie , e Saardyn Ochrony ingeruje w prac Maga i torturami chce uzyska od niego informacje, które mógłby potem wykorzysta ? Nirren wymierzył palcem w przestrze , a w jego oczach pojawił si blask. - Wła nie tak, mój przyjacielu. Widz , e jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Nadchodzi czas bitwy, a kiedy ju do niej dojdzie, Freidal i Jargiss stan naprzeciwko siebie. Jeste my wrogami, Freidal i ja. Schwycił Ronina za ramiona. - Posłuchaj, przyjacielu, min ł ju czas neutralno ci. Wszyscy zostan wci gni ci w t walk . Musisz nam pomóc. Popro Stahliga, eby porozmawiał z Borrosem, póki jeszcze jest czas. To jedyny sposób. Nie jestem w stanie dobra si szybciej do Freidala. Ale je li Poznamy jego sekret, to doda nam siły. - Mo e Freidal niczego si nie dowiedział. - Nie wolno my le w ten sposób. Ronin spojrzał na niego. - Nie obchodzi ci , co zrobili z tamtymi? Nawet nie wiem, czy po tym wszystkim b dzie jeszcze w stanie mówi do rzeczy. W oczach Nirrena pojawił si ciepły blask. - B d realist , przyjacielu. Mówi o czym wi kszym ni pojedyncza jednostka. Wszyscy jeste my zaledwie małymi cz stkami. Własnoziemie niszczeje na naszych oczach z powodu wa ni pomi dzy Saardynami. Jeste niezale ny, wi c mo e nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale, wierzaj mi, aby prze y , musimy jeszcze zrobi wiele, bardzo, bardzo wiele. adna z podejmowanych teraz decyzji nie ma na celu dobra Własnoziemia. Rozumiesz? Oni wszyscy s zbyt zaj ci knuciem intryg maj cych na
17 celu powi kszenie własnej pot gi. To spowoduje nasz zagład . -Mo e to twoja walka spowoduje nasz zagład - rzekł Ronin. Nirren załamał r ce i zrobił pos pn min . - Nie b d si z tob kłócił. Spieram si z naszymi lud mi przy ka dym Zakl ciu. Nie przyszedłem do ciebie w tym celu. U miechn ł si niespodziewanie i wypił reszt swego wina. - Przemy l, co ci powiedziałem. Nie porusz wi cej tego tematu. Ufam ci. I wierz w ciebie. Ronin u miechn ł si i pokiwał głow . Pomy lał, e kiedy Nirren si u miecha, trudno jest zignorowa jego entuzjazm. Ukłonił si z przesadn galanteri : - Jak sobie yczysz. Nirren roze miał si i wstał. - Dobrze. To chyba ju pójd . Ledwo zd si przebra . No to do zobaczenia w porze Sehny. Kiedy Ronin pozostał sam w swojej kwaterze, podniósł nietkni ty kubek wina i upił spory łyk. Było chłodne i cudownie cierpkie. W tej chwili jednak mógłby wypi nawet słon wod .
18 Rozdział 3 Sehna. Wieczorny posiłek. wi ta pora. Tak wiele tradycji, pomy lał Ronin, wchodz c do Wielkiej Sali. Ile to pokole , które dawno obróciły si w proch, kultywowało te tradycje i przekazywało je swoim nast pcom. Tylko to po nich pozostało. ar i hałas zaatakowały go jednocze nie pot n , przera aj c , jasn fal kinetyczn . Stały, niezmo ony ruch. Wielka Sala ci gn ła si daleko, a jej najdalsze kra ce przesłoni te były mgiełk wonnej pary, dymem i ciepłem. Długie stoły i ławy z siedz cymi na nich m czyznami i kobietami wypełniały przestrze równymi rz dami. Na chwil jego dło si gn ła do biodra. Czuł si lekko i dziwnie bez miecza przy pasie, ale na posiłek nie wolno było zabiera ze sob adnej broni. Ruszył w prawo, a potem skr cił i przemaszerował jednym z w skich przej . Miał na sobie kremowe legginsy i bluz ; aden Saardyn nie ubierał si w te kolory. Słu cy zrobili mu przej cie, usuwaj c si na bok z tacami pełnymi paruj cego jadła, kufli z mocnym piwem i dzbanów ze słodkim, bursztynowym winem. Czuł w nozdrzach zmieszane aromaty potraw, lekkich perfum i ostrego potu. Podszedł do swego stołu i jak zwykle zaj ł miejsce pomi dzy Nirrenem a K'reen. Była pochłoni ta rozmow z siedz cym obok niej Szermierzem, tote widział tylko ciemny, błyszcz cy hełm jej włosów. Czuł zapach jej perfum. Po drugiej stronie stołu Telmiss uniósł swój kufel, przepijaj c do w milcz cym pozdrowieniu, a siedz cy przy nim G'fand, bardzo młody blondyn, wydawał wła nie polecenia słu cemu. - Có , jak nasz Ucze sprawuje si w tym Zakl ciu? - spytał go Ronin. G'fand odwrócił si , a jego niebieskie oczy nie wytrzymały mia d cego spojrzenia Ronina. - Tak samo, jak s dz - powiedział cicho. Nirren roze miał si . - Jakie masz kłopoty w tym Cyklu - zgubiłe jeden ze swoich starych manuskryptów? Ponownie si za miał, a na twarzy G'fanda pojawiły si rumie ce. Tymczasem K'reen odwróciła si w ich stron i widz c upokorzenie młodego człowieka, wyci gn ła r k i przykryła jego dło swoj . - Nie przejmuj si nimi, nabijanie si z ciebie sprawia im przyjemno . Wydaje im si , e szermierka to najwa niejsza umiej tno w całym Własnoziemiu. - A mo ecie da mi dowód, e jest inaczej, pani? - zapytał si z galanteri Nirren i u miechn ł si . - Je eli tak, to chciałbym go usłysze . - Ucisz si - poleciła. G'fand powiedział zduszonym i cichym głosem: - W porz dku. Spodziewałem si tego z jego strony. - A z mojej nie? - Ronin odchylił si do tyłu, podczas gdy słu cy napełniał jego talerz. Ruchem dłoni wskazał, e chce wina, a nie piwa. G'fand, stale odwracaj c wzrok, nie odezwał si ani słowem. Ronin zacz ł je , bł dz c my lami gdzie daleko. - Doło wszelkich stara , aby w przyszło ci nie stroi sobie z ciebie artów. W tej samej chwili pojawili si Tomand i Bessat. Usiedli po ród gło nego ryku osób znajduj cych si przy stole - chciano w ten sposób po pierwsze wyrazi swoje zdanie na temat wyj tkowo korpulentnej sylwetki Tomanda, a po drugie da upust nerwom i napi ciu, jakie wszystkich ogarniało. Sehna była czasem rozlu nienia i relaksu, niezale nie od tego, co w danym momencie działo si we Własnoziemiu.
19 Stół powoli si zapełnił, sko czono podawanie potraw. Hałas wzrastał, a gor co stało si uci liwe. - Niech to mróz ci nie! - rzekł Nirren. - Czemu tu tak gor co? Tomand na chwil zaprzestał jedzenia i ocieraj c swoje ci kie, spocone policzki skin ł na , by pochylił si do przodu. - Mi dzy nami mówi c - spojrzał wpierw na Nirrena, a potem na Ronina - mamy kłopoty z systemem wentylacyjnym. - Nabił na widelec kolejn porcj jadła. - Prawd mówi c wła nie dlatego spó nili my si na Sehn . Pracowali my do ostatniej chwili, by odnale t cholern usterk . - Jak zauwa yłem, z nikłym powodzeniem - rzekł Nirren. Tomand skrzywił si . - To było po prostu niemo liwe. Stracili my zbyt du o wiedzy. - uł przez chwil , po czym dodał: - Jedyne, co mo emy zrobi , to wyczy ci bałagan. Chc przez to powiedzie , e jak mamy cokolwiek naprawi , skoro nie wiemy, jak to działa? Tak niewiele z tego, co napisali Prastarzy, przetrwało. Tylko ich maszyny... - No - przerwał G'fand - ale nie mo emy zniszczy ich maszyn, nie niszcz c przy tym siebie samych. Tomand zamarł z kawałkiem jedzenia nadzianym na widelec zatrzymany w pół drogi do otłuszczonych warg. - Co ty powiedział? - To, e pisma Prastarych zostały celowo zniszczone w pocz tkach Własnoziemia. Tomand szybko pochłon ł kolejn porcje i odpowiedział z pełnymi ustami: - Co za nonsens. Kto celowo miałby niszczy wiedz ? Z cał pewno ci nie zrobiłby tego nikt cywilizowany. G'fand rzekł spokojnie: - Prastarzy mieli na swoim koncie wiele wynalazków. Sporo z nich przeznaczonych było do zabijania. Poza tym Prastarzy byli zagorzałymi zwolennikami zapisywania. Wydaje si te , e pokładali oni niewielk wiar w tych, którzy mieli po nich nast pi . W ka dym razie tamci woleli nie ryzykowa . Zniszczyli zapisan m dro i wiedz Prastarych. Zniszczyli j bezpowrotnie, tak abym ja, Ucze , nie był w stanie zgł bi ich historii, a Neerowie, jak ty, nie potrafili rozszyfrowa zasad działania Powietrznych Maszyn, Saardynowie za nie mogli pozna sposobów na wyniszczenie si nawzajem, a w efekcie, na doprowadzenie Własnoziemia do ruiny. Tomand otarł usta. - Jak do tego doszedłe ? - zapytał Nirren. - To to istna bujda - prychn ł Tomand. - Powiedział to, eby zrobi na nas wra enie. Wszyscy wiedz ... - A co ty wiesz, na sto par lodowych nie yc! - wybuchn ł G'fand. - Nawet nie potrafisz robi tego, co do ciebie nale y! Tomand zakrztusił si i zacz ł si dławi . Bessat obejrzał si przez rami zaniepokojony, podczas gdy Telmiss r bn ł Tomanda w plecy. Krztuszenie si wyra nie osłabło. Twarz m czyzny była czerwona, łzy napłyn ły mu do oczu. - Jak miesz! - to wszystko, co był w stanie z siebie wyrzuci . G'fand zesztywniał. - Ty tłusty limaku! Jedyne, co robisz, to resz. Jeste absolutnie bezu yteczny. Wszyscy Neerowie s tacy sami, nieefektywni i ... - Do tego! - rzekł ostro Ronin. - My l , e jeste winien Tomandowi przeprosiny. Kiedy tylko to powiedział, zorientował si e popełnił bł d.
20 G'fand odwrócił si do niego, z błyskiem w oczach. - A kim e ty jeste , eby mi cokolwiek nakazywa ? - Mówił podniesionym głosem, przepełnionym mieszank gniewu i histerii. yły wyst piły mu na szyi. Wstał; ramiona miał jak pot ne kolumny, a zaci ni te kurczowo pi ci przycisn ł a do zbielenia kostek do blatu stołu. - To raczej ty winien jeste nam przeprosiny. Nie zale y ci na kimkolwiek spo ród nas - zatoczył r k szeroki łuk. - Nie zale y ci na NIKIM. Trening postawił ci ponad nami. Wypluwał z siebie te słowa, a Ronin nie patrz c czuł, e głowy osób siedz cych przy s siednich stołach odwracaj si w ich stron . Tysi ce drobnych akcji dziej cych si w Wielkiej Sali wyblakło jak obraz wystawiony na długotrwałe działanie sło ca. Setki rozmów, setki odr bnych istnie przestały si liczy . - G'fand - zacz ła K'reen, ale on nawet jej nie zauwa ył. - Uwa asz si za kogo szczególnego, bo pobierałe nauki u Salamandry. I po co to robiłe ? eby siedzie tu, po ród nas, niezale ny, bez swojego Saardyna? Musi by tob naprawd rozczarowany! Ronin siedział niewzruszony, nie przerywaj c monologu tamtego. Nagle zacz ł my le o K'reen i jej białej skórze. A potem zobaczył do wyra nie twarz m czyzny przywi zanego do łó ka i dwa trójk ty wysoko na jego skroniach. Wydawało mu si , e słyszy krzyk - potworny, przepełniony bólem głos. Wła nie dlatego nie był do szybki, by unikn szale czego ataku G'fanda, który jednym pot nym susem dopadł go ponad stołem. Talerze i kubki poleciały we wszystkie strony, ich zawarto prysn ła na boki, gdy dwaj m czy ni run li w tył, do w skiego przej cia. Słu cy rozpierzchli si , a ludzie siedz cy na s siednich ławach upadli na znajduj ce si przed nimi blaty. G'fand usiłował co krzykn , ale z jego ust dobywały si tylko stłumione chrz kni cia i pomruki, kiedy okładał pi ciami le ce pod nim ciało. Ronin przeszedł do obrony. Nie chciał zrani Ucznia, ale nie chciał równie przedłu a bijatyki, a tym samym ryzykowa interwencji Daggamów Ochrony. Kiedy jednak G'fand zmienił nieco pozycj , Ronin otrzymał cios kolanem i poczuł ból wspinaj cy si wzdłu jego boku, a do ramienia. Stracił oddech i pomy lał, e powinienem był pozwoli Stahligowi, eby obanda ował mu pier . Ale wyrobiony podczas treningów instynkt wzi ł gór . Smagn ł praw r k , trafiaj c G'fanda tu poni ej ucha. Oczy wyszły Uczniowi z orbit, a jego głowa zatrz sła si jak łepek marionetki. Ronin zaczerpn ł powietrza - w tej samej chwili poczuł rozdzieraj cy ból. Przekr cił głow i zobaczył tkwi c w ramieniu r koje sztyletu. Wyrwał go, zakl ł, usłyszał głuche brz kni cie, kiedy bro wypadła mu z r ki, zacisn ł mocno pie i z całej siły r bn ł G'fanda w splot słoneczny, tu poni ej eber. Przez ułamek sekundy, nim Ucze zgi ł si wpół, Ronin dostrzegł jego rozszerzone oczy i maluj cy si w nich wyraz przera enia. Poczuł, e adrenalina zalewa mu ciało i u wiadomił sobie nagle, e jego dło ponownie uniosła si do ciosu. Opanował si , dysz c ci ko, czuj c w k cikach oczu ostre igiełki potu; słyszał, jak obok niego G'fand wymiotował na podłog . Wraz z tym odgłosem pojawiło si zrozumienie tego, co przed chwil zrobił i tego, czego o mały włos nie zrobił. Potem obrócił si w poszukiwaniu sztyletu. Nirren znalazł si tu obok. - Zajm si lepiej biednym G'fandem - rzucił cichym tonem. Ronin skin ł głow . Uniósł dło do ramienia, które wci jeszcze było odr twiałe; pomimo e jeszcze nie
21 czuł bólu, chciał w ten sposób zatamowa krwawienie. Wtedy poczuł, e za jego plecami stan ła K'reen, a kiedy ukl kła, zobaczył jej oblicze. Kosmyki włosów opadały jej na twarz, jakby dziewczyna stała dłu szy czas na silnym wietrze. Jej policzki pokrywał lekki rumieniec, usta rozchyliły si nieznacznie. Gdzie w mrocznej gł bi jego „ja" co si poruszyło; czuł si jakby był marionetk , a jaki niewidzialny lalkarz poci gn ł za jeden z jego sznurków. Wzdrygn ł si mimowolnie i K'reen, zrozumiawszy ten gest opacznie, obj ła go ramieniem. Strz sn ł jej dło , a dziewczyna przykucn ła jeszcze ni ej i bardzo szybko - tak, e tylko on to zauwa ył - pochyliła głow , ró owy j zyczek mign ł jak błyskawica i polizał zbroczon szkarłatem szczelin pomi dzy jego dwoma palcami. Ronin podniósł si , ale wcze niej dostrzegł, e oczy K'reen błyszczały. - Z drogi! Z drogi! - rozległ si władczy głos. Otaczaj cy ich tłum rozst pił si i Ronin zobaczył dwóch Daggamów przepychaj cych si ku niemu. Kto stoj cy nieco dalej najwyra niej musiał ich wezwa . Zakl ł bezgło nie i pomy lał, e chciałby wiedzie , gdzie si podział sztylet G'fanda. Podeszli do niego. Gdyby znale li bro ... - Co spowodowało zatarg? - Ten, który nie mówił, stał z pustymi r kami. Wokół niego było całkiem sporo miejsca. aden z nich nie zadał sobie trudu, by spojrze na G'fanda, kiedy Nirren pomógł mu si podnie . Ronin wzi ł gł boki wdech, a nast pnie powoli wypu cił powietrze z płuc. - Nic. Absolutnie nic - powiedział spokojnie. - Ot, drobne nieporozumienie. Daggam mrukn ł: - Hm! To drobne nieporozumienie przyci gn ło sporo gapiów. - Wiecie, jacy s ludzie. - Tak. Pewnie. Posłuchaj no - wy, Szermierze, nie musicie przecie przerywa Sehny, aby rozstrzyga wzajemne spory. Je eli macie jaki problem, id cie do Sali Walk, nie róbcie tego tutaj. Jasne? Ronin skin ł głow . - Oczywi cie. Drugi Daggam nawet si nie poruszył. Stał, patrz c na Ronina. Jego oczy wydawały si m tne - jak namalowane. - Nazwiska - rzekł ten, który mówił; Ronin podał je, a tamten zapisał. Potem spisał zeznanie Ronina na temat przebiegu zaj cia. - Co si stało z twoim ramieniem? - spytał drugi, a pierwszy z Daggamów uniósł wzrok. - Wła nie miałem do tego doj - odpowiedział z pewnym rozdra nieniem. - Chciałem si tylko upewni , to wszystko - rzekł drugi. - No wi c? - Pióro zawisło w powietrzu. - Musiałem si zrani o kraw d talerza, upadaj c. Sporo si ich potłukło. - Tak. Rozumiem. - Odwrócił si . - W porz dku. Nic si nie stało - zwrócił si do tłumu i ludzie zacz li si rozchodzi . - Idziemy - powiedział drugi Daggam i odwracaj c si , aby opu ci sal , rzekł do Ronina: - Posprz taj ten bałagan. K'reen stała w milczeniu obok, z dłoni na plecach Ronina. Ten spojrzał na Nirrena, który pokiwał głow . - Poradz sobie. - Wci podtrzymywał z trudem stoj cego na nogach G'fanda. - Ty zajmij si sob . Ronin skin ł głow . Odwrócił si i zobaczył Tomanda; jego twarz była blada i spocona. Bessat pocieszał go niczym małe dziecko. Podeszli do niego i Tomand
22 powiedział: - Nie wiem, co... - Spojrzał na krew. - Ale to mu si nale ało. - To był najwy szy czas na przerwanie tej okropnej gadki - stwierdził Bessat. - Jeste my ci wdzi czni. Ronin poczuł, e ogarnia go rozdra nienie: - To było wła nie to. Gadka. Nic wi cej. On naprawd nie zastanawiał si nad tym, co mówi. Plótł trzy po trzy. - Ale on mnie obraził - j kn ł Tomand. - I mog wam zar czy , e radykalnie zmieni zdanie w tej kwestii. K'reen odezwała si cichutko: - Lepiej doprowadz ci teraz do porz dku. I to ju . Ronin spojrzał na ni . Zrozumiała, co ma na my li. - Tak - westchn ł. - Przypuszczam, e faktycznie zrobisz to lepiej.
23 Rozdział 4 - I nikt nie zauwa ył, jak go zgarn ła ? - Nie s dz . Wszyscy byli zbyt zaj ci. - Tak. Rzeczywi cie. - Jak gł boko wszedł? - Po r koje . Siedział na ło u bez bluzy, obracaj c sztylet G'fanda w otwartej dłoni i wpatruj c si w ostrze pokryte ciemnym nalotem. K'reen pochylała si nad nim, opatruj c ran . Raz po raz gmerała w stoj cej obok otwartej torbie. Najpierw poszli do Stahliga, cho Ronin wiedział, e to mo e by niewskazane. Ale Sal Chirurgiczn i pomieszczenie obok spowijał mrok; nie sposób było okre li , dok d udał si Szaman, ani kiedy wróci. Dlatego te , ze wzgl du na torb K'reen, poszli do jej kwatery. Zacz ła zszywa ran , uprzednio j oczy ciwszy. - Co si stało temu dzieciakowi? Bro podczas Sehny! Co om sobie wyobra a! - mówiła. Ronin trwał w bezruchu. - Po pierwsze, to ju nie jest chłopak - powiedział. - Traktuje swoj prac powa nie, mo e nawet troch zbyt powa nie. Oni po prostu nie s za łatwi dla Uczniów, a on si tym przejmuje. - Wzruszył ramionami. - Nie ruszaj si . - Jej dłonie nagle znieruchomiały, po czym na nowo podj ły sw prac . - Wiem, e to, co powiedziałem Tomandowi, było prawd . On naprawd tak nie my lał. Sko czyła szy i nało yła na ran opatrunek. - Ale ci zaatakował. - Tak - powiedział Ronin. - I to wła nie mnie martwi. Wyj ła z torby krem i zacz ła go wciera w si ce ponad ebrami Ronina, które były lekko opuchni te; skóra przybrała tu ciemne barwy. - Dlaczego? Wzruszył ramionami. - Czy naprawd ci to obchodzi? Nic nie powiedział. Dotkni cia jej palców przynosiły ulg . Pie ciła delikatnymi mu ni ciami w zły zaognionych mi ni na opuchni tym ciele. Zastanawiała si , o czym my lał, wyobra aj c sobie, e to ona jest przedmiotem jego wewn trznych rozwa a . Wytarła r ce i rozpu ciła włosy, tak e opadły g st kaskad na jej blad twarz. lady kremu błyszczały w jej włosach, opalizuj ce i nierealne. Jej palce zagł biły si we wn trzu torby, przez chwil czego w niej szukały, po czym ponownie zabrały si do dzieła. - Nigdy dot d nie widziałam, jak walczysz - powiedziała łagodnym tonem. Co w jej głosie przypomniało mu pewien obraz - szybko poruszaj cy si ró owy j zyczek na jasnym szkarłacie. Cisn ł trzyman w r ce broni . Sztylet obrócił si par razy w powietrzu i wbił w podłog drgaj c. Ronin odwrócił dłonie do góry, przygl daj c si ich wierzchom, zaci ni tym palcom i zbielałym kostkom. Zł czył je razem. - W porz dku - wyszeptała. Adrenalina nie wypaliła si do ko ca.
24 - Zostałem wyszkolony - rzekł mi kko i cicho - aby zabija i prze y . Ucz si tego wszyscy Szermierze, niektórzy lepiej od innych. Ale te lata z Salamandr były inne i bywaj takie chwile, kiedy instynkt bierze nade mn gór . To bardzo czysty i bardzo morderczy instynkt - bo niekiedy po prostu nie ma czasu na my lenie. - ZAWAHASZ SI I JESTE JU TRUPEM. - Przerwał i rozło ył r ce; kto wie, by mo e wła nie w tej chwili w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, e znajdowała si tu obok niego. - Prawie go zabiłem, byłem tego taki bliski. A on był bezbronny i przera ony tym, co uczynił. - Wiem - powiedziała. Wygi ł plecy w lekki łuk, kiedy poczuł, jak pochylaj c si nad nim, dotkn ła go. Jej palce pracowały bez przerwy. - Chciałabym zobaczy ci w walce - wyszeptała mu do ucha. - Chciałabym tego. - Przeniosła dłonie do nasady jego karku i zacz ła rozmasowywa zm czone mi nie powolnymi, delikatnymi, kolistymi ruchami. - My l o tym. - Jako nie mog sobie wyobrazi , e po wi casz na to cały swój czas. - Jego ciało rozlu niło si . Otarła si piersiami o jego plecy. - Jestem pełna niespodzianek - odparła z cichym miechem. Potem powiodła palcami w dół jego kr gosłupa, zataczaj c powolne kr gi. Jej ruchy stały si rytmiczne. - Wygrywasz? - Tak. Stale. - Zdawał sobie spraw , e bardzo chciała to usłysze . Cho zapewne i tak w gł bi duszy wiedziała, co powie. Palce K'reen przesun ły si ni ej i ponownie poczuł wyra niej jej obecno . Wdychał zapach jej perfum. Kosmyki rozpuszczonych włosów muskały jego ciało tak samo delikatnie jak jej palce. W ciszy, jaka na chwil zapanowała, słyszał łagodny szept oddechu; u wiadomił sobie, e był to tak samo jego oddech, jak i jej. Palce K'reen znalazły si u podstawy jego kr gosłupa. Dotkn ła jego po ladków. Jej usta były tak blisko jego ucha, e czuł ciepło oddechu dziewczyny. - Walczyłe wspaniale. Walczyłe i krwawiłe i przez cały czas my lałam tylko o jednym. - Jej palce zacz ły zatacza wi ksze kr gi na jego ciele. Nacisk przybrał na sile. Poczuł, e krew zaczyna mocniej pulsowa mu w yłach. Nie odezwał si ani słowem. Dotkn ła wargami jego ucha. Były wilgotne. J kn ła. I wtedy si odwrócił, nie zwa aj c na ból, i przyci gn ł j do siebie. Jego dłonie zagubiły si w spowitym noc lesie jej włosów i tam pozostały. Jej usta otworzyły si . Dłonie Ronina wolno zsuwały si kr tym torem w dół jej ciała. K'reen poj kiwała cichutko prosto w jego usta. Si gn ł r k po zapi cie jej szaty.
25 Rozdział 5 Byli szczupli, wysocy i do młodzi. R koje ci trzech sztyletów wisz cych na skos na ich szarych bluzach l niły słabo w zimnym blasku górnych wiateł i wydawały si w całkiem dobrym stanie, tu, na Górze. Jeden z nich powiedział: - Freidal chce si z tob zobaczy . - Wydawał si całkiem pewny identyfikacji, cho Ronin nigdy dot d nie widział adnego z nich. Poczuł ukłucie alu, gdy pomy lał o Borrosie. Było bardzo wcze nie, niecała połowa pierwszego Zakl cia; znajdował si z powrotem na swoim Poziomie. Dopadli go, kiedy szedł do swojej kwatery, wyłaniaj c si nieoczekiwanie zza zakr tu i zast puj c mu drog , zanim dotarł do drzwi. - Musz pami ta , e co do jednego Stahlig miał racj : Freidal jest bardzo niebezpieczny. - Natychmiast - oznajmił Daggam. Ochrona zajmowała cały Górny Sektor. Nigdy tam nie był, ale w Korytarzach zarówno Górnych, jak i Dolnych kr yły plotki, e dziej si tam jakie dziwne i tajne rzeczy. Automatycznie odrzucał wi kszo tego, co słyszał, ale teraz nie był ju taki pewny. Zdziwiło go jedynie, e owa zakazana szara zewn trzna strona ze swymi masywnymi drzwiami i bramami strze onymi przez nieskazitelnie odzianych Daggamów, skrywała komnaty, które nie miały w sobie nic szczególnego czy wyj tkowego. Tamtejsze kubiki były o wietlone tak, jak wszystkie inne; przebywaj cy w nich Daggamowie zajmowali si rzeczami tak prozaicznymi, jak sporz dzanie notatek i inn tego typu papierkow robot . Min li wiele pokoi, które były mroczne i puste. Niektóre wygl dały na magazyny, inne nie, i to go zaciekawiło. Drzwi po prawej otwarły si i pojawił si w nich Daggam. Za nim, w bladym, migotliwym wietle mo na było dostrzec stół z przecinaj cymi si na blacie liniami. Drzwi zamkn ły si szybko i ruszyli dalej. Obraz pozostał: długie cienie, wielu Daggamów. Ale co było na stole? - Tutaj. - Przeszli przez drzwi i znale li si w małym pokoju o wietlonym przez górne wiatła. - Poczekaj tutaj. - Daggam wyszedł przez wielkie drzwi. Matowe, szare ciany przygl dały mu si beznami tnie. Dwa krzesła, goła podłoga. Mroczne cienie przesuwaj ce si po stole. Czekał, zm czony i dr czony pulsuj cym w ramieniu bólem. Tak bardzo miał ochot na k piel, no i był głodny. Drzwi otworzyły si i stan ł w nich Daggam. Oczy koloru błota obserwowały go z t p antypati ; był to Marsh. Ronin zadał sobie w duchu pytanie, czy Marsh nale ał do osobistej wity Saardyna. Marsh wskazał kciukiem na drzwi. - Wejd - rzucił lakonicznie. Ronin zapytał: - Co jeszcze nale y do twoich obowi zków oprócz stania przy drzwiach? - Czuł si zm czony i poirytowany. Zwierz ce oczy Marsha zw ziły si , kiedy jego twarz wykrzywił zimny u miech. - Ja przynajmniej mam Saardyna. Ronin zbli ył si . - Aby wydawał ci rozkazy - powiedział. - Oczywi cie. A po có innego? - Jego szcz ki zacisn ły si . - Rozkazy. Tylko one si licz . Dobre rozkazy. I dostajemy je. - Ronin był teraz bardzo blisko. - To dlatego my... W oczach Marsha pojawił si chytry błysk.