tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony259 162
  • Obserwuję180
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań230 532

Jonathan.Wylie.-.Wyspa.i.Imperium.Tom.3.-.Ostatnia.Wrozba

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Jonathan.Wylie.-.Wyspa.i.Imperium.Tom.3.-.Ostatnia.Wrozba.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 258 stron)

IM Ostatnia wróżba WIELKIE SERIE FANTASY Jonathan Wylie trylogia Wyspa i Imperium Ukryty ogień Blask płomienia Ostatnia wróżba

IIITOMTRYLOGIIWYSPAIIMPERIUM Ostatnia wróżba Przekład PAWEŁCZAJAŃSKI AMBER

PROLOG Wielkie konwoje nie przemierzały już Martwych Ziem, a mimo to stworzona przez człowieka pustynia nigdy nie pozostała całkowicie opustoszała. Niektórzy, w większości spóźnieni uciekinierzy, wciąż wędrowali tym karkołomnym szlakiem w poszukiwaniu bardziej gościnnych terenów. Inni zawrócili i skierowali się do Xantium, serca jałowych obszarów, nie zważając na nienaturalny, ciepły wiatr wiejący zawsze prosto w twarz bez względu na to, z której strony przybywali. Ci nieustraszeni bądź nieroztropni poszukiwacze przygód tworzyli dziwną kompanię. Każdy z nich miał własny powód, dla którego pokonywał wysokie piaszczyste fale tego wyschniętego morza kurzu, nieustannie wprawianego w ruch przez gorący, czerwony wiatr biorący swe początki w Xantium. Niektórzy podróżowali z błędnym przeświadczeniem, że przewrót w stolicy Imperium stworzył różnego typu nowe możliwości dla ich przypuszczalnie unikalnych talentów. Wśród powracających przeważali najemni żołnierze, wróżbici i uzdrowiciele, kupcy handlujący rozmaitymi towarami, które jak sami zapewniali należały do podstawowych w tych czasach kryzysu. Do Xantium wędrowała też spora liczba łowców szczęścia i szaleńców. Większość jednak odważyła się przebyć Martwe Ziemie, ponieważ nie potrafiła uwierzyć w to, co się stało. Chciano zobaczyć te dziwy na własne oczy. Wielu wytrwało w nieprzyjaznym środowisku, lecz ujrzany widok był rzeczywiście zarówno zaskakujący jak i posępny. Im bardziej zbliżali się do Xantium, tym silniejszy stawał się wiatr, a wszędobylski piasek wdzierał się pod każdą fałdę ubrania i atakował nie osłoniętą skórę ich wierzchowców, sprawiając, że zwierzęta stawały się coraz bardziej narowiste i nieokiełznane. Miasto znikało często w tumanach pyłu i wędrowcy musieli przesłaniać i silnie mrużyć oczy, aby dostrzec zarysy ogromnych murów, lecz nawet te rzadkie spojrzenia wystarczały, by większość ze śmiałków, zrezygnowawszy z dalszej wędrówki, zawracała w popłochu. Masywne mury Xantium, leżące w pętli rzeki Brązowej, wydawały się tak solidne i niewzruszone jak zawsze, lecz obecnie stolica Imperium znajdowała się za olbrzymim, nieruchomym całunem, który wydawał się stworzony częściowo z dymu, częściowo z chmur. Ta przerażająca swoim ogromem substancja tworzyła szkarłatną łunę, wybuchając od czasu do czasu oślepiającymi błyskami światła. Na niebie co chwila pojawiały się pioruny, lecz na wyschniętą ziemię nie spadła ani jedna kropla deszczu. Wewnątrz potężnych murów miasto układało się w ciąg tarasów wybudowanych dookoła dużego wzgórza. Najwyżej położone poziomy nie były widoczne. Cały Dwór cesarski i szalona plątanina ekscentrycznej architektury, znana jako Iglice, znalazły się w środku olbrzymiej świątyni z płynnego ognia. Z daleka zjawisko przypominało jakiś fałszywy zachód słońca, lecz dokładniejsza obserwacja pozwalała ujrzeć ciekawe, widmowo wystające wieżyce Iglic okryte tajemniczym całunem. Co więcej, odważniejsi podróżnicy, którzy podeszli bliżej, mogli dostrzec, że kopuła nie jest obecnie jednolita, lecz migotliwa i pofałdowana niczym wzory na gigantycznej bańce mydlanej. W rzeczywistości migotania powstawały w wyniku okresowych koncentracji energii, gdy czerwone światło stawało się tak intensywne, że wydawało się wychodzić poza wszelkie granice kontrolowanego wpływu sfery. Małe kawałki kopuły odrywały się od całości jak iskry z petardy i wystrzeliwały w kierunku zewnętrznych zabudowań. Ogniste pioruny wywołały wiele pożarów i rzeczywiście część Xantium wciąż płonęła, lecz zdawało się, że to nie one stanowiły przyczynę zrujnowania największego miasta w znanym świecie. Uciekinierzy roznosili niesamowite wieści o przerażających wypadkach i strachu panującym w stolicy. Wszyscy zgadzali się, że cesarz Southan III uciekł i zostawił stolicę Imperium na

pastwę sił znajdujących się poza jego kontrolą, lecz co do innych wydarzeń zdania były podzielone. Niektórzy wierzyli, że Southan wraz z rodziną i resztkami olbrzymiej armii odszedł na południowy zachód w kierunku Nadal, inni utrzymywali, że ukrywa się na dalekim wschodzie w Idiron, ojczyźnie cesarzowej Ifryn. Ludzie o większej wyobraźni umieszczali cesarza w wielu miejscach, od barbarzyńskich lądów północy do pokładu okrętu Floty Południowej. Sądzono również, że Southan nie żyje zabity przez magię, zjedzony przez smoka, lub zamordowany przez zdrajcę — generała Kerrella — lecz tylko nieliczni byli bliscy prawdy. Nadszedł okres niepewności, czas, kiedy pogłoski i strach rodzą różne spekulacje myślowe. Z pomieszanych i sprzecznych relacji mieszkańców Xantium niewiele wynikało. Religijni fanatycy twierdzili, że bogowie starego panteonu powrócili do ludzkiej rzeczywistości, by ukarać świat za zaniedbanie obowiązków, wybierając Xantium ze względu na tyranię panującą w rozległym, bezbożnym cesarstwie. Osoby o bardziej praktycznym umyśle mniemały, że ognista kopuła i jej destrukcyjna moc są rezultatem szczególnie potężnej magii, być może dziełem okrutnego kanclerza Verkho, lub czarowników z szeregów wrogów Southana. Sceptycy wierzyli, że osobliwe zjawiska wyniknęły z bardziej naturalnych powodów: olbrzymiego pożaru, trzęsienia ziemi bądź innych podobnych katastrof, w połączeniu ze skutkami masowej histerii. Cynicy szydzili także z nieprawdopodobnych opowieści o gigantycznych robakach, szczurach tak dużych jak psy, szerszeniach wielkości ludzkiej pięści, które zagnieździły się w Xantium, gdzie nawet zwierzęta domowe zmieniły się w krwiożercze bestie. Bardziej naiwni chłonęli chciwie wszelkie wieści i drżeli ze strachu, słuchając niewiarygodnych historii o przerażających morskich smokach i gigantycznych, pełnych okrucieństwa gadach uzbrojonych w straszliwe zęby i kły nasączone śmiertelnym jadem. Monstra owe miały żerować na zadymionych ulicach, obserwowane jedynie przez niezwykle liczne rzesze duchów. W rzeczywistości, pomimo wszystkich przedziwnych pogłosek, bezspornym był fakt, że Xantium przestało istnieć. Zdziwienie przerodziło się w falę strachu docierającą do wszystkich zakątków Imperium. Wiele krain i ludzi cierpiących pod okrutnymi rządami cesarstwa doświadczyło krótkotrwałej euforii spowodowanej nieoczekiwaną wolnością. Radość szybko jednak ustąpiła miejsca przerażeniu. Mieszkańcy Imperium nagle zostali rzuceni w wir nienaturalnych zdarzeń, czemu towarzyszyło zwątpienie. Świat pogrążył się w niepewności. Xantium sprawowało rządy przez tak długi czas, kontrolując olbrzymie terytorium z pozycji potęgi militarnej, że tylko niewielu miało odwagę kwestionować prawa Imperium. Teraz jednak wszyscy zostali zmuszeni do zastanowienia się nad przyszłością. W każdym kraju, każdej prowincji, we wszystkich społecznościach, wioskach, gospodach i tawernach zadawano sobie to samo pytanie: co nastąpi wraz z odejściem Xantium?

ROZDZIAŁ PIERWSZY Z wysoka rzucam kośćmi wróżby. Ręce jednak nie są moje. Wytrzymały wiele i nauczyły się, by dotykać nie tylko tego, co na powierzchni. Siedem kości; cztery czerwone, trzy białe. Białe ustawiają się pierwsze. Wszystkie czaszki — zwiastują śmierć i niebezpieczeństwo. Z czerwonych jedna nosi znak wody, będący symbolem podróży, druga wskazuję gwiazdę nieznanego, co może również oznaczać miłość, a pozostałe prezentują czaszki niebezpieczeństwa. Widać przepowiednie w pustych naczyniach, lecz kości nie posiadają wrażliwości krwi. Sen dobiega końca. Przebudziłem się. Kości są poza zasięgiem mej dłoni śmiertelnika. Moje ręce są niczym ręce ducha. Wysoko ponad głównym pokładem „Tygrysicy" bocianie gniazdo zakołysało się groźnie, potęgując odczuwanie przechyłów statku. Nikt z załogi nie przepadał za obserwacją morza z tego miejsca, gdy płynięto pod wiatr, więc żaden żeglarz nie protestował, kiedy dwóch pasażerów zgłosiło się na ochotnika do wykonania tego zadania. Yeori Alektora spokojnie siedział na wysoko położonym stanowisku. Jego muskularne ciało świadczyło o zaskakującej sile i zwinności. Atuty te czyniły zeń nieocenionego wojownika. Aad, młodszy towarzysz Yeoriego, spędził całe życie, pełne prześladowań i szykan, w Nadal i nigdy przedtem nie był na morzu. Wyspiarze, z którymi teraz podróżował, oswobodzili go z rąk zdeprawowanych żołnierzy Imperium, wykorzystujących spektakularne reakcje alergiczne chłopca dla własnej rozrywki i korzyści materialnych. Od czasu opuszczenia Nadal zdrowie Aada uległo dużej poprawie, chociaż w początkowej fazie podróży statkiem miał problemy, daleko wykraczające poza zwykłą chorobę morską, które odebrały mu humor. Jednak obecnie, kiedy znajdowali się prawie u celu wędrówki, podekscytowanie wzięło górę nad wszelkimi dolegliwościami. Radował się wiatrem, chyżym pomykaniem w błyskach niebieskich fal i wizją nowego domu. Cieszyły go również własne postępy we wspinaczce po rozkołysanym takielunku. — Tam! – wskazał Yeori. Aad dostrzegł maleńką, purpurowoszarą plamkę na zachodnim horyzoncie. — Zalys - wyjaśnił jego towarzysz. - Powinniśmy dopłynąć do wyspy przed zapadnięciem zmroku. Obaj przyglądali się w ciszy przez kilka chwil; Yeori przeżywał szczęśliwy powrót w rodzinne strony, a Aad zastanawiał się nad dziwnym zrządzeniem losu, które zaprowadziło go do tego odległego miejsca. — Trzeba przekazać wiadomość kapitanowi – powiedział Yeori.

W takich chwilach nawet szczur lądowy wiedział, co należy robić. Aad złapał się mocniej poręczy i wychylił z bocianiego gniazda. — Ląd na horyzoncie, ahoj! - krzyknął co sił w piersiach. Sagar i Nason Folegandros zadarli głowy i uśmiechnęli się, słysząc radosną nowinę. — Prawie w domu - powiedział Nason. — Swego czasu wyraz „dom" nic dla mnie nie oznaczał. — A teraz? Sagar wzruszył ramionami. — Nie wiem - odparł z namysłem. - Nadal wszystko wydaje mi się snem. Dwaj bracia spędzili ostatni miesiąc próbując odzyskać stracony czas po przymusowej dziewięcioletniej separacji. Starszy, dwudziestodwuletni Sagar został wywieziony z wyspy wraz z jedenastoma innymi mieszkańcami Zalys. W Imperium istniał zwyczaj brania zakładników spośród członków ujarzmionych narodów, by w ten sposób zapewnić sobie lojalność wszystkich poddanych. Sagar spędził blisko dziesięć lat w małej enklawie wewnątrz stolicy Xantium. Nie ograniczano mu dostępu do pożywienia czy książek, zapewniono mu różnego rodzaju wygody, lecz nawet pośród współtowarzyszy niedoli żył raczej w odosobnieniu, pozostając spokojnym młodzieńcem. Jego ostatnie przygody, zakończone ucieczką, wprawiły go w oszołomienie i podekscytowanie. Nason był jeszcze dzieckiem, gdy wywieziono Sagara; obecnie miał szesnaście lat i ta wyprawa stała się jego drogą do dorosłości. Wbrew rodzicom, wraz z pozostałymi podróżnikami wyruszył do Xantium na poszukiwanie swoich dwóch braci. Odnalezienie jednego okazało się źródłem ogromnej satysfakcji, a przeświadczenie, że drugi wyrwał się ze szponów Imperium i znajdował się teraz w ramionach ukochanej, dawało równie wiele radości — mimo, iż nikt nie wiedział gdzie Gaye i Bowen przebywają. Nason zdawał sobie sprawę, że przez własną nadpobudliwość mógł narobić sobie kłopotów, lecz nie żałował niczego i czuł, że przed ojcem stanąłby z wysoko podniesioną głową. — To jest rzeczywistość - powiedział, zwracając się do brata. - Ostatnie dziewięć lat było snem. — Koszmarem - poprawił go Sagar. - I naprawdę nie mogę uwierzyć, że się skończył. Stojąca na dziobie żaglowca para zakochanych młodych ludzi powracających na Zalys również usłyszała wołanie Aada. Fen Amari zamknęła szmaragdowozielone oczy i westchnęła głęboko. Mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę z miłością i troską. Czasami wydawała się bardzo krucha. Delikatny wygląd tej jasnowłosej istoty o mlecznobiałej skórze, tak kontrastującej z jego ciemną karnacją, maskował pasję, temperament i czasami przerażającą determinację. Dsordas był inteligentnym, opanowanym oraz niezwykle trzeźwo myślącym człowiekiem. Jedynie bezwzględna konieczność mogła wpłynąć na podjęcie przez niego jakichkolwiek drastycznych decyzji. Kochankowie różnili się między sobą pod wieloma względami, lecz ich związek umacniały pewne skryte podobieństwa, jak również wzajemny szacunek oraz trwałe zauroczenie. Fen uniosła powieki i spojrzała na zachodni horyzont. Z utęsknieniem zaczęła wypatrywać

pierwszego znaku dobrze znanego lądu. — Był taki czas - powiedziała spokojnie - kiedy myślałam, że już nigdy więcej nie ujrzę Zalys, które wciąż wydaje się bardzo odległe. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy spędzonych daleko od domu wydarzyło się tak wiele, że aż trudno było uwierzyć w bliskość ukochanej wyspy. A jeszcze trudniej przewidzieć, co ich tam czekało. — Nie martw się - rzekł Dsordas spokojnym tonem, mimo że w pewnym stopniu podzielał przeczucia Fen. - Przeżyliśmy powstanie, wpływ złych mocy i upadek Imperium. Teraz musimy mieć nadzieję, że nie napotkamy zbyt wiele skrzeczących bestii i wrócimy do domu cali i zdrowi. Dziewczyna wzdrygnęła się. — Jak możesz żartować sobie z takich rzeczy! - krzyknęła. - Wiesz, że potwory zniszczyły ogromną flotę. Ta stara krypa nie miałaby cienia szansy w walce z diabelskimi bestiami. — Lepiej, żeby kapitan Tyler nie usłyszał twoich słów - odparł Dsordas. - „Tygrysica" to jego duma. — Nie wygłupiaj się! - syknęła. — Mówię całkiem poważnie. Nie ma sensu martwić się o rzeczy, których nie jestem w stanie kontrolować. Wkrótce dotrzemy do domu, zobaczysz. — Dsordas Nyun igra z losem! - odparowała Fen. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek doczekam takiego dnia! — Szybko byś się mną znudziła, gdybym nie zadziwiał cię od czasu do czasu - powiedział na wpół żartobliwie. Teraz Fen w końcu rozjaśniła się nieco. — Myślę, że trochę przesadzasz. — No, już dobrze. Dsordas chwycił ją w ramiona i pocałował z takim zapałem, że kilku marynarzy zagwizdało z podziwem. Gdy się rozłączyli, trudno było stwierdzić, kto jest bardziej zakłopotany. Oboje roześmiali się głośno. Wkrótce jednak znowu stali się czujni. Ponownie ogarnął ich ponury nastrój, a wraz z nim wróciły znajome obawy. Przeczuwali, że powrót do domu przyniesie nie tylko miłe spotkanie z rodziną i przyjaciółmi, lecz także pociągnie za sobą nowe niebezpieczeństwa. Minął już miesiąc od czasu, gdy opuścili spustoszone Xantium. Cieszyli się z dopisującego im wówczas szczęścia. Na całym kontynencie panował chaos i nigdy nie znaleźliby statku, który popłynąłby na Zalys, gdyby nie pomoc nowych i niespodziewanych sprzymierzeńców w postaci cesarza Southana i jego żony Ifryn. Od pierwszego spotkania Fen odczuwała wielką i niewytłumaczalną sympatię do Ifryn, a kolejne wydarzenia konsekwentnie umacniały ich przyjaźń.

Ostatnie, niepokojące i zarazem niezbyt pewne wieści z Zalys dotarły do nich ponad cztery tygodnie temu za pomocą telepatycznego kontaktu pomiędzy starszą siostrą Fen, Gaye, towarzyszącą im w podróży do Xantium, a ich młodszym bratem Natalim — przedwcześnie dojrzałym czterolatkiem pozostającym na wyspie. Malec pytany o skrzeczące bestie odparł złowróżbnie, że jest ich teraz więcej. Dodał, że wszyscy są bardzo nieszczęśliwi i zacytował swego dziesięcioletniego brata, Tarina, który stwierdził: Jeśli nie wrócą szybko, nic nie zostanie z Zalys. Od tej pory podróżnicy mogli jedynie domyślać się losu swoich najbliższych, a widok, jaki rozciągał się przed ich oczyma, jedynie spotęgował wszelkie troski. W miarę zbliżania się do wyspy dostrzegali coraz więcej osobliwości. Zarówno prądy morskie, jak i warunki pogodowe występujące na morzu Larenian charakteryzowały się o tej porze roku sporą niestabilnością, lecz nawet kapitan Tyler przyznał, że obecnie były nienaturalnie zmienne. Jeszcze bardziej niepokoiły dochodzące z głębi oceanu odgłosy przetaczających się grzmotów oraz dziwne srebrzyste plamy na wodzie, których nadzwyczajna poświata budziła złe przeczucia. Wyobraźnię śmiertelników podsycały niezliczone ilości pogłosek. Niejeden żeglarz twierdził, że widział pod falami niezwykłe stworzenia przypominające świecące rekiny, olbrzymie, zielone ośmiornice i wiele tym podobnych bestii. Każda taka relacja uaktywniała skrywane lęki, choć do tej pory oczom wyspiarzy nie ukazał się żaden z opisywanych stworów. Z upływem dnia, w miarę jak zarys wyspy stawał się wyraźniejszy, w podróżnych wzrastało uczucie niemego strachu. Z coraz większym niepokojem oczekiwali dotarcia do celu. Nie dostrzegli ani jednej łodzi płynącej po przybrzeżnych wodach, co uznali za zły znak, ponieważ egzystencja mieszkańców wyspy opierała się przede wszystkim na pracy rybaków. Kiedy zbliżyli się na tyle, by móc rozróżnić Nkosa - stolicę wyspy - wiedzieli już, że zostali zauważeni przez obserwatorów. Płomienie pochodni rozbłysły w gasnącym świetle późnego popołudnia. — Spodziewają się nas - skomentował chłodno Tyler. Gdy znaleźli się już całkiem niedaleko od brzegu, od razu zrozumieli, jak bardzo cierpiało Nkosa. Wejście do laguny okolone było srebrnymi plamami i wprost zapchane potężnymi wodorostami. Jeszcze gorzej sytuacja przedstawiała się w obrębie piaszczystych umocnień. Woda w porcie zdawała się niemal całkowicie srebrna. Tylko gdzieniegdzie widniały przejrzyste małe płaszczyzny. Zniknęła charakterystyczna woń będąca mieszaniną zapachu słonej wody, wodorostów, szlamu, ryb i śmieci. Laguna sprawiała wrażenie martwej, płynnej pustyni. Miasto wyglądało równie rozpaczliwie. Powodzie, które w ciągu ostatnich lat nękały poprzecinany kanałami port, musiały przybrać ostatnio na sile. Wszędzie widoczne były ślady przypływu, osady świeżego szlamu, zawalone mury i rozsypujące się falochrony. Podróżnicy w milczeniu patrzyli na spustoszoną stolicę. Długa wędrówka dobiegła końca, lecz w miejsce ulgi, jaką wcześniej odczuwali na myśl o powrocie do domu, pojawiła się konsternacja i przerażenie. Na domiar złego zdali sobie sprawę, że będą musieli wyjaśnić cierpiącym, lecz pełnym nadziei wyspiarzom, iż misja do Xantium nie powiodła się i to prawie pod każdym względem. Dsordasa najbardziej przytłaczał ciężar odpowiedzialności, spoczywający na ich barkach, ale podobnie jak pozostali stał, nie odzywając się ani słowem. Jedynie Tyler wykrzykiwał rozkazy załodze przygotowującej „Tygrysicę" do manewru cumowania.

ROZDZIAŁ DRUGI Od niepamiętnych czasów wypełniam swoje obowiązki. Moja instancja nie jest jednak jedyną i ostateczną. Być może, kiedy dzwony wszystkich światów odezwą się jednocześnie, uda nam się wyrwać bogów z oków odwiecznego snu. Na razie dźwięk dzwonu - samotne echo nadziei - stanowi tylko ostrzeżenie. Dsordas z zadowoleniem dostrzegł obserwatorów i strażników rozstawionych na piaszczystych brzegach i w dokach. Jego zastępcy najwidoczniej solidnie wywiązywali się z powierzonych im zadań. Kiedy poprowadził powstanie, które oswobodziło Zalys spod długoletniej dominacji Imperium xantyjskiego, nie zastanawiał się, co będzie robił potem i szczerze się zdziwił, kiedy wyspiarze ogłosili go wkrótce swoim przywódcą. Teraz w pełni uświadomił sobie wagę problemów, z jakimi borykała się wyspa. Kiedy „Tygrysica" wpłynęła do zanieczyszczonej laguny, niewielu mieszkańców wyspy wyszło na powitanie, lecz gdy statek sunął wzdłuż jednego ze zniszczonych falochronów, na nabrzeżu zaczął gromadzić się coraz większy tłum. W ostatnich czasach niewiele żaglowców zawijało do portów Zalys, więc wiadomość o powrocie Dsordasa, Fen i innych rozniosła się lotem błyskawicy. Radość z ich przybycia i nadzieja na dobre wieści sprawiły, że pomimo niebezpieczeństwa grożącego ze strony skrzeczących bestii, rzesze mieszkańców wyległy na zewnątrz. Gwar narastał z każdą chwilą. Liczba oczekujących powiększyła się znacznie, zanim rzucono wszystkie cumy i trap dotknął lądu. Dsordas stanął na szczycie pomostu. Zachowując na twarzy wyraz spokoju i powagi podniósł ręce, chcąc w ten sposób uciszyć wiwaty wykrzykiwane na jego cześć. Radował się z powrotu do domu, a jednak jego serce przepełniał smutek, ponieważ wieści, jakie miał do przekazania, nie były wcale krzepiące. — Przyjaciele, przybywam z wieloma dobrymi i złymi nowinami, lecz teraz nie czas i miejsce na ich przekazywanie. - Zaczekał chwilę, aż znów zapanuje cisza. — Muszę porozmawiać z rodzinami zakładników, a także posłuchać waszych relacji. Dlatego trzeba jak najszybciej zwołać radę wyspy, ażeby omówić naglące sprawy. Fen dostrzegła rozczarowanie malujące się na twarzach zgromadzonych na brzegu ludzi i zastanawiała się, czy Dsordas postępuje słusznie. Nagle uwaga wszystkich została rozproszona. Tłum rozstąpił się, robiąc miejsce dla Costy Folegandrosa oraz jego żony Galisci, którzy wystąpili na czoło. Ich oczy wyrażały nadzieję, a jednocześnie strach. Na widok rodziców Nason nie mógł dłużej powstrzymać emocji. Prześlizgnąwszy się obok Dsordasa, zbiegł po trapie. Costa, bacząc na swoje dostojeństwo, próbował zachować srogi wyraz twarzy, lecz nieposłuszny uciekinier nie zawahał się ani chwili. Obaj padli sobie w objęcia, a wtedy złość ojca ustąpiła natychmiast. Podczas gdy Nason tonął w uściskach płaczącej ze wzruszenia Galisci, Sagar opuszczał chwiejący się pomost, krocząc wolno w kierunku utraconej przed laty rodziny. Zebrani zamilkli. Promieniejącyz radości Nason odsunął się nieco, robiąc miejsce bratu. Rodzice wpatrywali się w swego najstarszego syna, który stanął przed nimi jako dorosły mężczyzna. Jego oblicze wydawało się boleśnie znajome, a jednak paradoksalnie obce.

— Sagar? - wyszeptała Galisca. - Czy to naprawdę ty? Jedynie ona z całej trójki potrafiła powiedzieć cokolwiek, choć nie mogła opanować drżenia głosu. Nie ukrywając łez, rzucili się sobie w ramiona, co wywołało uśmiechy na twarzach obserwatorów, mimo iż wielu z nich było również bliskich płaczu. Wreszcie Costa spytał szorstko: - A Bowen? — Jemu także udało się uciec - odparł Nason, po czym dodał niechętnie: - Jest z Gaye, lecz nikt nie wie, gdzie przebywają obecnie. — Nie ośmielałem się nawet mieć nadziei. Nie zasłużyłem na takie szczęście - rzekł cicho Costa. - Myślałem, że straciłem wszystkich synów. Tymczasem odzyskałem dwóch i dowiedziałem się, że trzeci przebywa na wolności... - Przerwał. Silne emocje nie pozwoliły mu mówić dalej. Pozostali podróżnicy zdążyli już zejść na brzeg i stali otoczeni tłumem spragnionych wieści mieszkańców wyspy, lecz nagle w kilku miejscach, prawie jednocześnie, rozległy się alarmujące dźwięki dzwonów. Zebrani zareagowali natychmiast na ostrzeżenie przed nadlatującymi skrzeczącymi potworami. Kiedyś te pochodzące z głębin olbrzymy, nazwane przez wyspiarzy morskimi nietoperzami, uchodziły za łagodne, przyjazne stworzenia. Nadal zachowywały one swoje dawne kształty, lecz pozostałe charakterystyczne cechy zostały wypaczone przez moce zła. Rozmiarami i siłą przerastały ludzkie wyobrażenie i co najgorsze potrafiły latać. Falujące ruchy ogromnych, trójkątnych skrzydeł pozwalały im sunąć ponad falami z niewiarygodnie dużą prędkością. Ogony przypominające bicze zawierały śmiertelny jad, a jedno dotknięcie długim spiczastym kolcem tkwiącym w cielsku odrzucało człowieka na kilka metrów, pozbawiając go przytomności. Ostre niczym u rekina zęby sterczały z szerokich pysków, zaś rogi będące niegdyś przedłużeniem płetw zmieniły się w broń, która rozszarpywała ofiarę na strzępy. W trakcie lotu potwory wydawały z siebie skrzeczące, wysokie dźwięki, a szalony skowyt strachem ogarniał nawet najodważniejszych mężów. Atakowały bez powodu, rzucając się w dół na nie zabudowane miejsca: kanały, uliczki i skwery Nkosa, i w jednej chwili roznosząc swych przeciwników. Źródło ich złości było niezrozumiałe dla wyspiarzy, którzy nie potrafili skutecznie walczyć z tą krwiożerczą siłą i mogli jedynie kryć się w bezpiecznych schronieniach. Skrzeczące bestie czasami urządzały nalot na drewniane konstrukcje w porcie, lecz solidniejsze zabudowania stanowiły ratunek dla przerażonych wyspiarzy. Z czasem bezlitosne napaści stawały się coraz częstsze i wkrótce należały już do codzienności. Przywódcy wyspy zorganizowali punkty obserwacyjne, system ostrzegawczy, schrony oraz drogi ucieczki, wykorzystując do tego każdy tunel, piwnicę i łatwo dostępne budynki. Użycie przeciwko potworom strzał, włóczni, a nawet ognia nie przynosiło żadnych rezultatów, zatem broniono się, ułatwiając każdemu pozostającemu na zewnątrz człowiekowi dotarcie do bezpiecznej kryjówki. Świadectwem dobrej organizacji mieszkańców stolicy był fakt, iż mimo dość rozległych otwartych przestrzeni wokół portu, każdy z zebranych zdołał znaleźć schronienie przed przybyciem bestii. Strach głęboko przenikał serca wyspiarzy, lecz nie powodował paniki. Specjalnie wyznaczeni przewodnicy, dobrze znający swoje zadania, pomagali teraz nowo przybyłym. Załoga statku schroniła się pod pokładem, ale na ich szczęście wynaturzone morskie nietoperze zignorowały „Tygrysicę". W podziemnej, wilgotnej pieczarze, przytuleni do siebie Fen i Dsordas słuchali z trwogą skrzeków rozlegających się ponad ich głowami. Innego powitania oczekiwali.

Tego samego wieczoru, gdy niebezpieczeństwo minęło na jakiś czas, Fen spotkała się z najbliższymi. Wszyscy znajdowali się w domu Amarich: matka, która dzięki swemu zdrowemu rozsądkowi i szczodrobliwemu sercu umiała scalić rodzinę; siedemnastoletni Anto - najstarszy syn, po śmierci ojca starający się z całych sił dorosnąć do roli głowy rodziny; Tarin - ciemnowłosy poważny dziesięciolatek; la - najmłodsza i jedyna córka dziedzicząca po ojcu ciemną karnację; a wreszcie Natali - czterolatek o anielskim wyglądzie i radosnym usposobieniu zmieniającym się czasem w powagę zbyt wielką jak na jego wiek, lecz budzącą ogólne poważanie. Pomimo radości ze spotkania, myśli Fen krążyły wokół nieobecnych członków rodziny; Antorkas - przystojny, impulsywny, kochający ojciec poległ podczas pierwszego ataku na garnizon sił Imperium. Nikt nie wiedział, gdzie w tej chwili przebywała Gaye. Przez długi czas Fen miała nadzieję, że spotkają się po drodze do Brighthaven w prowincji Nadal. Jednak po Gaye wszelki ślad i słuch zaginął. Fen pocieszała się myślą, że siostra wraz z Bowenem znaleźli miejsce na innym statku, który dowiózł ich na Zalys, lecz intuicja podpowiadała jej, że jest to mało prawdopodobne. Radowała się jednak faktem, iż kochankowie, tak okrutnie rozdzieleni w dzień swego ślubu, są w końcu razem - gdziekolwiek by się podziewali. Fen, obserwując zebranych, zdała sobie sprawę, że wśród nich znajduje się nowy członek rodziny. Nikt nie znał dokładnego wieku Icemana, który wzrostem dorównywał Anto, lecz był przeraźliwie chudy i zachowywał się jak dziecko. Do niedawna pozostawał niewolnikiem działającym na rzecz Imperium xantyjskiego. Jego umiejętność telepatycznego komunikowania się z innymi osobami kontrolowano za pomocą substancji zwanej nektarem. Wszystkich telepatów od najmłodszych lat zmuszano do zażywania tej trucizny. Narkotyk uzyskiwano z trującej wydzieliny specjalnie w tym celu hodowanych ropuch. Na pracy talentów bazował cały mechanizm sprawnego funkcjonowania Imperium i myśl, że jeden z telepatów mógł stać się użyteczny dla Zalys, skłaniała Dsordasa do pozostawienia go przy życiu. Przyjaźń z Natalim, a także bezgraniczne współczucie Ethy spowodowały zaskakującą przemianę młodzieńca. Iceman wyraźnie odżywał, prawie uwolniony od nałogu, dobrze karmiony i otoczony atmosferą miłości. Ogarniające go wcześniej częste napady szału ustąpiły. Iceman stał się teraz chłopcem nieśmiałym i życzliwym. Niegdyś tępe oczy bez wyrazu promieniowały obecnie radością. Fen przeniosła wzrok na swoją matkę i dostrzegła w jej oczach błysk dumy. Kolejne pisklę znalazło się pod skrzydłami Ethy. A ja przywożę jeszcze jedno, pomyślała. Aad nie odstępował na krok Dsordasa, który stał się dla niego autorytetem. Fen, wiedząc jednak, że jej ukochany pragnął spotkać się z rodzinami zakładników sam, przyprowadziła Aada do swego domu. Siedział cicho, niepewny na obcym gruncie, podczas gdy Fen starała się jak najwierniej odtworzyć wspólne przygody spragnionej wieści rodzinie. Nie wiedziała od czego zacząć, lecz udało jej się pokrótce opisać podróż morską, spotkanie z Aadem, przybycie do Xantium oraz poszukiwania w olbrzymim mieście. Opisała dokładnie atmosferę karnawału towarzyszącego Wielkiemu Turniejowi oraz okoliczności, które skłoniły Dsordasa do wzięcia udziału w skomplikowanej grze w kości. Zmierzył się on z ogólnie znanym kanclerzem Verkho, stawiając na szalę życie ukochanej. Zwycięstwo Dsordasa w konsekwencji okazało się prawie bez znaczenia, ponieważ Verkho osiągnął swój nikczemny cel i wygrał życie innej kobiety w kolejnej grze. Następnie, gdy wybuchła wojna pomiędzy cesarzem i kanclerzem, podróżnicy - poznali się i zaprzyjaźnili z cesarzową Ifryn, a potem zostali zmuszeni do odwrotu w obliczu zadziwiających czarów Verkho. Opowiedziała, jak cały Dwór cesarski oraz najwyżej położoną część Xantium pokryła ognista, purpurowa kopuła. Fen przedstawiła jedynie zarys tych niesamowitych przygód. Słuchacze czasem gubili się w

nawale informacji i z tego powodu nie mogli w pełni docenić wagi pewnych zdarzeń. Dopiero szczegółowa relacja dotycząca ucieczki Gaye i Bowena przyniosła pełne zrozumienie. Padało wiele pytań, lecz Fen jedynie zdawkowo odpowiadała, gdyż ogarniało ją coraz większe znużenie, a poza tym sama pragnęła wysłuchać wieści z Zalys. Etha nie potrafiła wykrztusić słowa, pochłonięta niezwykłymi opowieściami swojej córki, lecz w końcu Fen udało się namówić matkę, by powróciła myślami na wyspę. — Działy się tutaj straszne rzeczy - powiedziała, potrząsając głową. - Nie takie, jakich wy byliście świadkami, ale... Przybywacie w samą porę. Skoulli i Mysz starają się ze wszystkich sił, ale wszystko zaczyna wymykać się spod kontroli.

ROZDZIAŁ TRZECI Ludzkie umysły są ukształtowane przez symbole i strategie wojenne, tworzące labirynt polityki. Człowiek możewyzwolićsięztychograniczeń jedynie poprzez naukę latania. — Cesarz Southan wraz z rodziną zdołał uciec – powiedział Dsordas. - Podróżowaliśmy razem do Nadal. Miał on jednak dużo ważniejsze sprawy na głowie niż los Zalys. Dsordas i Yeori siedzieli przy stole na drugim piętrze budynku, który przed powstaniem był kwaterą główną garnizonu Imperium. Teraz mieściła się tu siedziba nowej administracji wyspy. Zasłony w pomieszczeniu zostały odsłonięte i jasne światło jesiennego poranka ogrzewało wypełnione kurzem powietrze. Z placu Fournoi dochodziły odgłosy krzątaniny. W pokoju znajdowali się jeszcze dwaj inni mężczyźni: Skoulli Visakia i Yani Paphos nazywany przez wszystkich Myszą. Na czas swojej nieobecności Dsordas powierzył ich opiece sprawy wyspy. Przyjaźń czterech mężczyzn zrodziła się kilkanaście lat wcześniej, kiedy to wspólnie, razem z nie żyjącym już Phylo Zevgari, stworzyli podziemną organizację znaną jako Dzieci Zalys. Od tego czasu Southan oraz Mysz byli zastępcami Dsordasa i jego wiernymi kompanami. — A zatem na razie nie grozi nam inwazja? - zapytał Skoulli, który uchodził za filozofa, a także za człowieka posiadającego niezwykłe zdolności planowania. — W każdym razie nie ze strony Xantium – zauważył Dsordas. - Jeśli armia xantyjska zdoła się zreorganizować pod dowództwem Kerrella, przeciwko czemu nic bym nie miał, sądzę, że skieruje się z powrotem do stolicy Imperium. - Przerwał na chwilę, po czym dodał: - Fen zaprzyjaźniła się z cesarzową i stwierdziła, że Southan nie zamierza nas atakować. - Wyraz twarzy i sceptyczny ton Dsordasa wskazywały, że nie do końca ufał słowom nowych sprzymierzeńców. — Imperium przez dłuższy czas pozostanie pogrążone w chaosie - wtrącił Yeori. - Nie wiadomo jednak, czy inne ugrupowania nie pojawią się na horyzoncie? Wcześniej czy później ktoś nas zauważy. Zalys zawsze wydawała się łakomym kąskiem. Wszyscy wiedzieli, że ostatnimi czasy wyspa znajdowała się pod rządami Xantium. Ten odosobniony skrawek lądu leżący prawie na środku Morza Larenian był ważnym miejscem o strategicznym znaczeniu, ponieważ właśnie tutaj krzyżowało się wiele szlaków handlowych. Duże znaczenie miał fakt, iż wybrzeża wyspy stanowiły główne źródło bursztynu - krystalicznych klejnotów używanych przez telepatów. — Jeśli Xantium nie interesuje się już nami, to dlaczego wciąż przetrzymują zakładników? - zapytał najwyraźniej zaintrygowany Yani Mysz. Uchodził on za najlepszego praktyka spośród czwórki mężczyzn. Znał się na budownictwie, umiał kontrolować bieg rzeki i przypływy morza. Potrafił posługiwać się wszelkiego rodzaju bronią, lecz

zwykle gubił się we wszelkich politycznych machinacjach. Na twarzy Dsordasa pojawił się cień bólu i wyczerpania. Ostatniej nocy dużo rozmawiał z rodzinami zakładników, którzy pozostali w Xantium. Ich los był trudny do wyjaśnienia, a połowa prawdy, jaką Dsordas mógł przekazać zrozpaczonym rodzicom, nikogo nie satysfakcjonowała. Z całej dwunastki udało mu się sprowadzić na wyspę jedynie Sagara. Świadomość niezrealizowania jednego z głównych celów wyprawy była bardzo bolesna. — Po prostu zabrakło szczęścia - odparł w końcu z rezygnacją w głosie. - Kiedy pokonałem Verkho w grze w kości, wymusiliśmy na nim, żeby wypuścił wszystkich zakładników z enklawy, lecz nasi zostali wcześniej przeniesieni w inne miejsce. Być może dlatego, że nie przedstawiali już żadnej wartości, od czasu gdy powstanie na Zalys zakończyło się sukcesem, a może miała to być kara za nieposłuszeństwo ich ziomków. W każdym razie wciąż znajdują się w mieście. Ci, którzy pozostali przy życiu, są teraz więźniami kanclerza. — To Verkho w rzeczywistości rządził Imperium? - zapytał Skoulli. Dsordas skinął głową. — Na pewno. — Nie sądzisz jednak, że mógłby umocnić swoją władzę. — Nie w konwencjonalnym pojęciu. Nie ma już ludzi ani środków, lecz jest czarownikiem i tylko bogowie wiedzą, co jeszcze złego wyczaruje. — Gaye sądziła, że jego moc spowodowała powstanie skrzeczących bestii - odezwał się Yeori. - Mnie jednak wydaje się to bez sensu. — Wydawało się, że Gaye mówi od rzeczy, odkąd straciła wzrok - dodał poważnie Dsordas - ale przeważnie miała rację. — W takim razie - wtrącił wyraźnie przerażony Mysz - jedyna nadzieja w tym, że Southan ponownie przejmie panowanie nad Xantium i pokona Verkho. — Być może - stwierdził ponuro Dsordas - lecz nie wiem, jak tego dokona. Ognista kopuła stanowi barierę nie do przebycia. Tymczasem nie wolno nam siedzieć bezczynnie i czekać, aż inni zadecydują o losie wyspy. Zaszliśmy już zbyt daleko - a Gaye mogła się mylić. Z pewnością mieliście pełne ręce roboty podczas mojej nieobecności. Opowiedzcie, co się wydarzyło. Mysz i Skoulli najpierw spojrzeli po sobie, potem ten ostatni przemówił. — Nauczyliśmy się lepiej unikać skrzeczących bestii - zaczął. - Od czasu gdy skończyliśmy budowę ostatniego schronu, niewielu odniosło rany. Zawsze jednak znajdą się nierozważnie postępujący ludzie, lub tacy, którym po prostu zabraknie szczęścia. Nie możemy uniknąć całego ryzyka. Gdybyśmy poprzestali na ciągłym ukrywaniu się, Zalys przestałoby funkcjonować. — Sposób, w jaki wczoraj zgromadzeni mieszkańcy opuszczali port, wywarł na mnie duże wrażenie - skomentował Dsordas.

— Dobra organizacja ucieczki nie przynosi jednak ostatecznego rozwiązania problemu - oświadczył Mysz. - Musimy znaleźć sposób odpierania ataków. — Co zatem proponujesz? - spytał Yeori. Mysz wzruszył ramionami. — Nie wymyśliliśmy niczego, co dałoby zadowalające rezultaty - przyznał posępnie. - Poza skonstruowaniem kilku pułapek i próbami sprowokowania potworów do wzajemnych ataków na siebie nie znaleźliśmy żadnych praktycznych rozwiązań. Jedyne „sukcesy" wyspiarzy w konfrontacji z bestiami polegały na tym, że potwory rozbijały się o budynki lub o ziemię i ze względu na odniesione rany nie były w stanie unieść się w powietrze czy ześlizgnąć do wody, choć nawet wtedy zachowywały się agresywnie, zaciekle walcząc o życie. — Zauważyliśmy, że stanowią łatwiejszy cel w momencie, gdy opuszczają wodę - kontynuował Mysz. - Siły potrzebne do ataku pożytkują wówczas na uniesienie się w powietrze. Doszliśmy do tego wniosku przypadkiem. Jakaś łódka rybacka znajdowała się na pełnym morzu, kiedy nagle dwa potwory wystrzeliły spośród fal i z głuchym odgłosem spadły z powrotem na powierzchnię. Rybaków ogarnęło przerażenie, lecz znajdujący się na pokładzie Mało dostrzegł szansę pokonania wroga. Mieli ze sobą jedynie harpun, kilka włóczni i strzał, a mimo to zabili jednego potwora oraz okaleczyli drugiego tak, że nie mógł latać. — Problem w tym, że nigdy nie wiemy, kiedy i gdzie się pojawią - dodał Skoulli. - W obecnych warunkach niewiele osób decyduje się na wypłynięcie w morze. — Kiedy skrzeczące bestie znajdą się już w powietrzu — ciągnął Mysz — są niezwyciężone, a każdy człowiek w łódce staje się bezbronną ofiarą. — Pracowaliśmy nad paroma innymi sposobami — oznajmił Skoulli — lecz okazywały się one bezskuteczne. Myśleliśmy, że mają słaby wzrok, ponieważ atakowały jedynie w ciągu dnia. Widzieliśmy je w nocy na morzu, ale nigdy ponad lądem. Posłaliśmy więc do portu kilku ludzi, przebrawszy ich w maskujące ubrania koloru kamieni, tak żeby zlewali się z otoczeniem. Nasze przypuszczenia okazały się jednak błędne. Skrzeczące bestie ruszyły prosto na wystawionych mężczyzn. — Paru ochotników cudem uniknęło nieszczęścia. - Grymas na twarzy Myszy świadczył, że był jednym ze śmiałków. - Nie pomogło również pozostawanie bez ruchu, a więc ich wzrok nie może być taki zły. — Niektórzy uważali, że monstra reagują na hałas - powiedział Skoulli. - Sugerowali, iż bestie znajdują ofiarę, wsłuchując się we wszelkie odgłosy. Chociaż wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby mogły wyłowić jakikolwiek inny dźwięk poza własnym skrzekiem. - Wzruszył ramionami. — Zatem zachowanie ciszy również na nic się nie zdało - podsumował Mysz. — Dysponujemy teraz jedynie kilkoma interesującymi, lecz bezużytecznymi obserwacjami - stwierdził Skoulli. - Po pierwsze, skrzeczące potwory unikają nietoperzy, które czasami latają nawet w ciągu dnia, a ich olbrzymie kolonie w jaskiniach górskich czynią nieopisany zgiełk. Przyczyny tych zjawisk nikomu nie są znane.

— Na razie możemy wykorzystać tę nieoczekiwaną pomoc, starając się jedynie zatrzymać nietoperze w Nkosa i innych osadach na wyspie - powiedział Mysz. — A więc nastąpiły ataki poza stolicą? - spytał Yeori. — Tak - odparł Mysz. - Praktycznie wszędzie, wyłączając tylko najwyżej położone w górach wioski. Nkosa wydaje się ulubionym celem potworów, może dlatego iż występuje tu większe niż gdziekolwiek indziej skupisko ludzi. — Ma to również swoje dobre strony - dodał Skoulli. - Wiejskie domy nie dają tak dobrego schronienia jak tutejsze budynki. — Co jeszcze zaobserwowaliście? - spytał Dsordas. — Duchy są najwyraźniej przerażone skrzeczącymi bestiami - odparł Skoulli. - Nie wiadomo jednak dlaczego. — Czy w dalszym ciągu jest ich więcej niż zwykle? Skoulli skinął potakująco głową. Duchy zawsze pojawiały się na Zalys. Mieszkańcy akceptowali je i traktowali jako nieszkodliwych obserwatorów. Dźwięk nie przenikał granicy pomiędzy dwoma odmiennymi światami, lecz niektórzy ludzie potrafili telepatycznie nawiązywać kontakt z widmami. Gaye umiała z nimi rozmawiać, lecz nie było jej teraz na wyspie. Reakcja duchów na skrzeczące bestie wywodzące się z ludzkiej, a więc całkowicie obcej dla zjaw rzeczywistości była co najmniej nielogiczna. Mężczyźni milczeli przez chwilę, po czym Skoulli podsumował: - Nie zdobyliśmy zbyt wielu użytecznych informacji. Mysz pracuje nad ulepszeniem łuków i innych typów broni, lecz póki co zdołaliśmy jedynie usprawnić ewakuację z zagrożonych miejsc i zapewnić mieszkańcom bezpieczne schronienie. — Mieliśmy okazję sami się przekonać, że pod tym względem spisaliście się znakomicie - skomentował Yeori. — To zasługa Skoullego - przyznał Mysz. - On wszystko obmyślił. — Ale ty wprowadziłeś w czyn - dodał jego przyjaciel. — Chwała wam obu - powiedział stanowczo Dsordas. — Jednak niezbyt długo będziemy mogli cieszyć się tym sukcesem - przepowiedział rozsądnie Mysz. – Skrzeczące bestie nie są zbyt inteligentne, lecz w sumie stale się uczą. Jeśli kiedykolwiek zaczną działać w grupach, czy nawet w parach, znajdziemy się w jeszcze gorszych opałach. Ponadto nękające nas przypływy ciągle podnoszą poziom wody. Wkrótce połowa piwnic stanie się bezużyteczna. Niedługo będziemy musieli poszukać innych schronień. Od kilku lat Nkosa nieprzerwanie pogrążało się w oceanie i powodzie stanowiły coraz poważniejszy problem. — Każdy wysoki przypływ niesie ze sobą niebezpieczeństwo - potwierdził Skoulli. - Widzieliście sytuację w porcie. Niektóre budynki zdążyły się już zawalić, a pozostałe wkrótce czeka podobny

los. Ludność z dotkniętych klęską obszarów przenieśliśmy do położonych wyżej wiosek. Przesiedlenie zapewniło im bezpieczeństwo, lecz wywołało zatargi z miejscowymi. — Szczególnie, że znaczna część rolników nie wychodzi teraz zbyt często w pole - wtrącił Mysz. — Latające bestie zaatakowały kilka stad kóz i owiec, rozszarpując zwierzęta na strzępy - kontynuował Skoulli - Chociaż pogoda dopisywała tego roku i zbiory powinny być doskonałe, to nie sądzę, żeby zebrano więcej niż połowę. Jeżeli weźmiecie pod uwagę, że na dodatek niewielu rybaków wypływa w morze, łatwo stwierdzicie, że niebawem skończą się zapasy żywności. — W pewnych rejonach już wystąpiły problemy spowodowane brakiem pożywienia — dodał Mysz — a transport w tych warunkach jest bardzo kłopotliwy i ryzykowny. — Prawdopodobnie nie możemy liczyć na dostawy spoza wyspy — odezwał się Dsordas. — Reszta świata jest zbyt zajęta własnymi problemami, żeby zechciała podjąć trud handlowania z Zalys. — Poczuł ogarniające go zmęczenie i narastającą falę smutku. Rozbolała go głowa. Samo myślenie o przyszłości sprawiało ból. — Obawiam się, że nie koniec na tym — odezwał się niechętnie Skoulli. Co więcej?, pomyślał ze smutkiem Dsordas, starając się jednak nie uzewnętrznić swego zgorzknienia. — Pamiętacie Latchiego IrinTego? Dsordas skinął głową. — Mówisz o starym rybaku, który przemawiał na ostatnim zgromadzeniu? — Tak. Zmienił się w religijnego maniaka - wyjaśnił Skoulli. - Twierdzi, iż widział ogromne niczym góra stworzenie wyłaniające się z morza i uważa to za jakiś znak. Niesłychane, jak wielu daje wiarę jego słowom. Głosi nadejście wysłannika bogów, a mnóstwo ludzi słucha jego przepowiedni, oczekując kolejnych objawień. Wskrzeszono starożytne rytuały. Latchi najwyraźniej nie obawia się skrzeczących bestii, ponieważ za dnia prowadzi swoich zwolenników do Areny i w inne miejsca, które uważa za święte. — Prędzej czy później jedna z takich pielgrzymek zostanie zaatakowana, gdy znajdzie się na otwartej przestrzeni - przepowiedział Mysz. - Nastąpi masakra. — Nie potrafimy zapanować nad zabobonnym postępowaniem Latchiego i jego wiernych - kontynuował Skoulli. - Wkrótce zaczną składać w ofierze ludzi, a nie tylko kozy czy kurczaki. Dsordas czuł się jak zawsze zmieszany, biorąc udział w dyskusji o takich sprawach. Ostatnie wydarzenia oznaczały, że związków z duchami nie można uznawać za nonsens. Widział zbyt wiele zjawisk nie dających się racjonalnie wytłumaczyć, lecz wciąż pragnął znaleźć realne, praktyczne rozwiązania. — Co Nikolas o tym sądzi? - spytał w końcu. - Co on robił przez ten czas? Nikolas Vavara był nowym Patriarchą, duchowym przywódcą wyspy. Mysz i Skoulli spojrzeli

po sobie. — Jeśli skończyliśmy omawiać nas dotyczące kwestie - stwierdził Skoulli - możecie pójść ze mną. Nikolas sam wszystko opowie.

ROZDZIAŁ CZWARTY Lato wiary ogarnęła susza i martwe liście wiary są suche niczym hubka. Pośród takiego żaru jedna iskra może wzniecić pożar w lesie. Ciemny płomień znów płonie. Kto wie, jakiego poświęcenia będzie wymagał lub co zacznie krążyć w obrębie zimowego dymu? Nikolas Vavara leżał bez ruchu w łóżku. Z początku Dsordas pomyślał, że starzec śpi, lecz on poruszył się, kiedy Skoulli zamknął drzwi. Niegdyś jasne, dobrotliwe oczy Patriarchy teraz wydawały się zamglone i nawiedzone. Bladość twarzy dorównywała bieli jego długiej brody. Na widok Dsordasa uśmiechnął się słabo, po czym usiadł z wysiłkiem. — Jak się czujesz, Nikolasie? — Niezbyt dobrze, ale jestem stary i muszę liczyć się ze słabościami ciała. Serce jednak raduje się twoim przybyciem. Jakie wieści przynosisz? Dsordas zdał szczegółową relację z wyprawy i odpowiedział na pytania starego człowieka, lecz potem szybko zmienił bieg rozmowy. — Co ci dolega, Nikolasie? Kiedy opuszczałem wyspę, nie wydawałeś się na tyle pozbawiony sił, żeby przebywać w łóżku w taki ładny poranek. Patriarcha westchnął, spojrzał na Skoullego, a następnie zaczął wyjaśniać. Mówił cicho i niespiesznie. Opowiedział Dsordasowi, jak wszelkimi sposobami próbował nakłonić wyspiarzy do zachowania spokoju i rozsądku w obliczu niewytłumaczalnych niebezpieczeństw. Jego przywiązanie do starych tradycji przejawiało się w modlitwie, dobrych uczynkach i wierze w istnienie bogów. Wielu jednak taka postawa nie wystarczała, więc duchowe przywództwo Nikolasa stanęło pod znakiem zapytania. — Tradycyjne wierzenia, zabobony, starożytne rytuały nigdy naprawdę nie odeszły - kontynuował Patriarcha. - Istnieją nadal, tuż pod powierzchnią, a w krytycznych momentach wybuchają na zewnątrz. Jedna iskra roznieca płomienie. Latchi rozprószył cały snop takich iskier. Dsordas pokiwał głową ze smutkiem. Widział, że zaraz usłyszy kulminacyjną część opowieści, lecz wciąż nie był przygotowany na to, co Nikolas miał za chwilę powiedzieć. — Nazywa siebie świętym człowiekiem, mesjaszem i zachęca do szaleństwa. Poszedłem na jedno ze zgromadzeń w Arenie. - Stary człowiek przerwał na chwilę, jak gdyby wspomnienie tego wydarzenia wywoływało dławiący ból. - Ten pokaz robił wrażenie. Latchi wywoływał historię z kamieni, światła i dźwięku. Pojawiły się duchy, choć zdawało mi się, że niechętnie. Magia wiele znaczy dla zdesperowanych ludzi. Z pewnością nie jest bardzo szkodliwa. Pod pewnymi względami Arena stanowi serce Zalys. Przechowuje opowieści, które moglibyśmy

wykorzystać w potrzebie - tak jak to uczyniła Gaye. Nie podobają mi się jednak metody Latchiego. Na jego języku widnieją purpurowoczarne plamy. Pokazał nawet kilka skradzionych przez siebie ropuch. Dsordas poczuł mdłości. Wiedział o szkodliwym wpływie nektaru uzyskiwanego z jadu ropuch. Dziwił się, że komukolwiek mogło przyjść na myśl, aby używać tej trucizny z własnej woli. — Niektórzy z wiernych również piją zdradziecki nektar — kontynuował Nikolas. — Według wszelkich reguł powinni ulec śmiertelnemu zatruciu, lecz w dziwny sposób, podobnie jak telepaci, uodpornili się na jad. Co więcej, twierdzą, że dzięki jego działaniu zyskują wyjątkową moc. Wydaje się, że nie odczuwają strachu i spełnią każde życzenie Latchiego, które jest jakoby wolą bogów; gdyby im tylko kazał, posłusznie rzuciliby się ze skarpy, popłynęliby wpław do Nadal, walczyliby ze skrzeczącymi bestiami gołymi rękoma... — Zabiliby każdego, kto się sprzeciwia ich duchowemu przywódcy? — wtrącił zdumiony Skoulli. — Prawdopodobnie to również — przyznał smutno Nikolas. — Choć do tej pory uśmiercali jedynie zwierzęta. — Składali je w ofierze? - spytał Dsordas. — Tak. Kozy i kurczaki. Próbowałem ich powstrzymać. Mówiłem, że Arena powinna być miejscem prawdziwego spokoju z uwagi na to, czego już doświadczyła, więc nie wolno jej bezcześcić. - Wzburzenie odebrało mu na chwilę głos. Dsordas nigdy wcześniej nie widział takich emocji w łagodnym, starym wędrowcu. — Co się stało? — Zwolennicy Latchiego wygnali mnie stamtąd. Niektórzy obserwatorzy zdradzali zakłopotanie, lecz pozostali wiwatowali. Latchi przeklął mnie, gdy odchodziłem. Dsordas zastanowił się, czy Nikolas rzeczywiście wierzył w skuteczność klątw. — Od tego czasu jestem przykuty do łóżka - zakończył stary człowiek. — Czy uzdrowiciele nie potrafili ci pomóc? Foran, Habella? — Próbowali, lecz nadaremnie. Ból wciąż nie ustaje. Dsordas popatrzył pytająco na Skoullego, który przytaknął i rozłożył ręce pokazując, że rzeczywiście wszelkie starania i zabiegi spełzły na niczym. — Następna sprawa dotyczy olbrzyma z głębin - ciągnął uparcie Patriarcha. - Latchi twierdzi, że widział to stworzenie lub jego część. Uważa, że mieszkańcy Zalys narazili się tej bestii, dlatego wyspę pochłonie morze, a my jesteśmy nieustannie atakowani przez skrzeczące potwory. Kiedy zaspokoimy olbrzyma, domniemanego wysłannika bogów, wtedy wszystko się ułoży. — W jaki sposób możemy go zaspokoić? — Latchi czeka na kolejny znak. Gdy dostanie takowy, wtedy zdecyduje, co robić dalej - odparł

Nikolas zrezygnowanym głosem. — W obecnych warunkach nie jest trudno dostrzec znaki, jeśli wystarczająco mocno się tego chce - dodał Skoulli z nietypowym dla siebie cynizmem. Dsordas nie wiedział, jak zareagować. Przepełniał go gniew, lecz jego praktyczna natura toczyła walkę ze zdobytą ostatnio wiedzą na temat magii, bogów i przepowiedni. To wszystko musi mieć jakiś sens, pomyślał gorzko. Pamiętał, że Fen i Gaye wyczuwały ważność Areny. Jak jednak miał się ustosunkować do przesyconego złem, nierozważnego zachowania Latchiego? Co mógł w zamian zaoferować pozbawionym nadziei ludziom? — Na pewno moja opowieść przysporzyła wam trosk - rzekł zmęczonym głosem Nikolas. - Przykro mi, że musiałem przekazać tak niedobre wieści, szczególnie, iż nie jestem w stanie pomóc. Dsordas ujął kruche dłonie starego człowieka. Niezawodny instynkt uzdrowiciela podpowiedział mu, że Patriarcha fizycznie był zupełnie zdrowy. Źródło bólu tkwiło w jego umyśle. — Nie pomniejszaj swojej wartości - odezwał się Dsordas. - Nadal masz ważną rolę do odegrania. Gdybym tylko mógł poczuć tę pewność, jaką próbuję okazać na zewnątrz, pomyślał. Rodzina Amarich wydawała się szczęśliwsza niż zazwyczaj. Ich posesja położona była całkiem wysoko i do tej pory woda zalała jedynie piwnice. Metody obrony, stosowane podczas ostatnich przypływów, okazały się skuteczne, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę, że wkrótce piętra również zostaną dotknięte żywiołem. Podobnie jak całe miasto, dom wolno pochłaniało morze. Tymczasem jednak groźba powodzi oddaliła się, a woda w pobliskim kanale powróciła do bezpiecznego poziomu, więc życie toczyło się dalej. Obszerna kuchnia zawsze tętniła życiem, bowiem stanowiła centralne miejsce spotkań. Do tej pory problemy wyspy nie miały wpływu na jakość i ilość potraw przyrządzanych przez Ethę, lecz ostatnimi czasy pożywienie stało się trudne do zdobycia, a zapasy kurczyły się w zatrważającym tempie. Nie żałowała niczego członkom swej dużej rodziny ani żadnemu z częstych gości. Tuż przed południem Etha wyjęła świeży chleb z pieca i poukładała bochenki na stole, obok jednego z ostatnich kawałków sera, miski ciemnych, pomarszczonych oliwek i dzbanka wody. — Nie jedzcie, dopóki nie ostygnie - ostrzegła, spoglądając na nielicznych zebranych. Z jej własnych dzieci byli obecni jedynie Natali oraz Fen. Reszta pochłonięta była innymi zajęciami, lecz ku zadowoleniu Ethy Iceman i Aad powiększali nieliczne grono zebranych. Dwaj młodzieńcy doznali w przeszłości wielu cierpień i upokorzeń, lecz efekty niewolniczego życia wydawały się zupełnie odmienne. Etha poznała już historię Aada, a raczej te jej fragmenty, które sam chciał opowiedzieć, i zdumiewało ją okrucieństwo, jakiego doświadczył. Odniosła jednak wrażenie, że chłopak wyszedł z tego koszmaru bez żadnego uszczerbku. Etha nie wątpiła, iż w znacznej części stało się tak dzięki Dsordasowi, który jednak wzbraniał się przed przypisywaniem mu jakichkolwiek zasług. Aad wyglądał na zdrowego i silnego człowieka. Przystosowywał się szybko do nowych warunków życia, choć czasami zdradzał oznaki zniecierpliwienia. Skazy na jego psychice mogły okazać się trudniejsze do wyleczenia, lecz

przynajmniej na zewnątrz wydawał się szczęśliwym, rozumnym młodzieńcem spoglądającym na świat oczyma dorosłego mężczyzny. Iceman natomiast zdawał się powtórnie przeżywać dzieciństwo, jak gdyby pozbawiony jednego życia, rozpoczynał nowe. Miał więcej wspólnego z czteroletnim Natalim niż z którymkolwiek ze swoich rówieśników. Konsekwencje nałogu wciąż od czasu do czasu dawały o sobie znać, przejawiając się nagłymi zmianami nastroju i roztargnieniem. Chłopców łączyły jednak pewne podobieństwa. Ukryty talent telepatyczny Icemana, niegdyś bezwzględnie wykorzystywany, nadal w nim drzemał, a Etha zdążyła się już dowiedzieć, że Aad posiadał również bliżej nieokreślone powiązania z magią. W czasie podróży morskiej niekiedy nawiedzały go nie wyjaśnione stany lękowe, a wcześniejsze spotkanie z Gaye i innymi wywołało w nim pozytywną reakcję odczuwaną w formie przyjemnego mrowienia w dłoniach. Zarówno Iceman jak i Aad bardzo bali się skrzeczących potworów, lecz ich trwoga była znacznie głębsza niż większości ludzi; instynktownie kulili się, nawet kiedy bezpośrednio nie groziło im niebezpieczeństwo. Od czasu poznania się nie zamienili z sobą zbyt wielu słów, lecz często spoglądali jeden na drugiego z ciekawością. Etha zauważyła to i zaczęła podejrzewać, że powstawał między chłopcami jakiś rodzaj komunikacji na poziomie, którego chyba nikt, poza nimi oczywiście, nie potrafił zrozumieć.. Podczas wspólnego spożywania posiłku Etha zwróciła uwagę na Fen. Córka wydawała się bardzo zaabsorbowana, zmęczona i niezdrowo blada. Nie miała apetytu, a na wszystkie pytania odpowiadała obojętnym wzruszeniem ramion. Tylko Natali wykazywał typową dla siebie, niepohamowaną radość. W ciągu ostatnich miesięcy Etha wiele razy odczuwała ogromną wdzięczność dla chłopca za jego niezmienną pogodę ducha i nieodparty urok, mimo że niektóre postępki syna przerażały ją nie na żarty. Natali jako jedyny przyjął śmierć Antorkasa z całkowitym, wręcz nienaturalnym spokojem. Pewnego razu chłopiec dokładnie przewidział pojawienie się ducha swego ojca. Ethcie bardzo brakowało męża, choć starała się możliwie najlepiej skrywać swoje cierpienie. — Pikle! - zażądał niespodziewanie Natali, wyrywając matkę z melancholijnej zadumy. - Nie ma pikli! Ice lubi pikle. Te zielone. — Może pójdziesz po nie - zaproponowała. — Nie dosięgnę - zaprotestował oburzony Natali. Etha uśmiechnęła się łagodnie. — Poproś więc o pomoc Icemana. Były telepata skinął głową i wyszedł do spiżami. — Kiedyś niewolnik Imperium xantyjskiego, teraz wierny sługa Natalego - skomentowała Fen, krzywiąc pogardliwie usta. Chłopczyk popatrzył na siostrę z zaciekawieniem, po czym zrobił niewinną minę, szeroko otwierając oczy. — Przypuszczam, że to czysty przypadek, iż zielone pikle należą także do twojego ulubionego jadłospisu, Natali? - spytała Etha.

Malec nie odpowiedział, wiedząc, że matka mu dokucza, choć nie do końca rozumiał w jaki sposób. Zanim Iceman zdążył wrócić, rozległo się pukanie do drzwi. Przybyli goście. Foran Guist był starym przyjacielem rodziny oraz jednym z najlepszych medyków w Nkosa. Habella Merini również uchodziła za wspaniałą uzdrowicielkę. Zielarka, starannie opiekując się Icemanem, znacznie przyspieszyła jego powrót do zdrowia. Wkrótce wszyscy zasiedli za stołem. — Czy Icemanowi przypomniało się coś jeszcze? - spytała Habella. Po wydostaniu się z rąk ciemiężców młodzieniec stopniowo odtwarzał sobie dziwne urywki własnych dziejów, fragmentaryczne zdarzenia z czasów, kiedy nie zażywał nektaru. Nadal nie pamiętał swego prawdziwego imienia, a Etha instynktownie wyczuwała, że całkowite ozdrowienie nastąpi wtedy, gdy Iceman odnajdzie swoją pierwotną tożsamość. — Niewiele... - zaczęła Etha. W tym momencie Iceman wszedł do pokoju, wpatrując się bacznie w słój, który niósł przed sobą. — Mieliśmy takie - powiedział. - Moja babcia je przyrządzała. — Jak się nazywała? - spytała łagodnie Habella. — Nie pamiętam - odparł cicho ze smutkiem na twarzy. Podczas posiłku Foran zainteresował się Aadem. — Co sądzisz o Zalys, młody człowieku? — Do tej pory nie widziałem aż tak wiele, żebym mógł cokolwiek powiedzieć odparł Aad i na wypadek gdyby jego wypowiedź wydała się niegrzeczna dodał: - Lecz wszyscy są tu bardzo mili. — Pójdziesz ze mną na spacer? - zaproponował Foran. - Mógłbyś wtedy dokładniej przyjrzeć się otoczeniu. — Oj, wspaniale! - zareagował ochoczo młodzian, ale zawahał się i spytał: - Czy Dsordas nie miałby nic przeciwko temu? - Nie ukrywał, kogo darzy największym szacunkiem. — Na pewno będzie zachwycony - wtrąciła Fen. – Jest ostatnio tak zajęty, że dla kogokolwiek z nas nie starcza mu czasu. - Zmęczony, zrezygnowany ton dziewczyny sprawił, że uzdrowiciele spojrzeli na nią z troską. — Znajdziemy ci jakieś zajęcie - odezwał się Foran do Aada. - Może też uda się coś zrobić z twoimi zębami. - Wprawne oko medyka dostrzegło spustoszenie, jakie dokonało się w organizmie chłopca w czasach, gdy wpychano mu do ust jedzenie, na które miał alergię. Zauważył, że od czasu do czasu nieszczęśnik wykrzywia usta z bólu, przeżuwając pokarm. Aad spojrzał nieco przerażony, lecz skinął głową. — Jak się czujesz? - zwróciła się Habella do Fen.

— Jestem po prostu zmęczona - odpowiedziała. – Podróż nie była łatwa, a tutaj aż roi się od problemów. — Cóż, na pewno wszyscy poradzimy sobie bez ciebie przez to jedno popołudnie - odparła stanowczo zielarka. – Prześpij się. Mam tu coś, co pomoże ci zasnąć i doda energii, gdy się obudzisz. - Poszperawszy w przepastnej torbie, wręczyła dziewczynie niewielki słoiczek. — Tak, posłuchaj rady Habelli - zachęciła Etha. - Musisz odpocząć. Nagle myśl o ciepłym, wygodnym łóżku wywarła na Fen tak silne wrażenie, że poczuła olbrzymią ulgę i łzy napłynęły jej do oczu. Wejście po schodach stanowiło nie lada wysiłek, lecz było warte zachodu. Kiedy Etha dotarła na górę, niosąc lek, Fen zdążyła już ułożyć się wygodnie na przygotowanym posłaniu. — Nie masz nic przeciwko temu? - spytała szybko. — Chyba żartujesz - odparła matka. - Proszę, wypij miksturę. Fen wzięła kubek, lecz tylko powąchała jego zawartość. — Jeszcze nie - rzekła. - Najpierw muszę coś zrobić. Etha usiadła na skraju łóżka i czekała. — W Xantium, kiedy wraz z Ifryn ratowałam jej dziecko... zabiłam człowieka. — Żołnierza - wtrąciła Etha. - Wiem o tym. — Nie zastanawiałam się wówczas, co robię - kontynuowała Fen. - Nie miałam wyboru... — Na wojnie wszyscy postępujemy zgodnie z nakazem chwili, często wbrew własnemu sumieniu. — Ale ja nigdy przedtem... nie własnoręcznie... - Fen starała się uformować myśli w odpowiednie słowa. - Widziałam śmierć wielu osób... zbyt wielu... ale... nie potrafię rozmawiać na ten temat z Dsordasem. Nie słucha mnie i zachowuje się tak, jakby to nie miało znaczenia, a dla mnie jest bardzo istotne. — Niech zgadnę - powiedziała łagodnie Etha. – Jego reakcja nie zmieniła się do tej pory. Fen skinęła głową. — W natłoku kolejnych zdarzeń nie miałam czasu przemyśleć swego postępku, ale w nocy zaczęłam drżeć i nie mogłam przestać. — Miałaś uczciwy powód - stwierdziła stanowczo matka. - To, że odczuwasz wyrzuty sumienia, oznacza, że wciąż zachowałaś odrobinę niewinności. Nie potrafię osądzić tego w inny sposób. Jestem z ciebie bardziej dumna niż sobie możesz wyobrazić. Fen spojrzała na matkę zdziwiona. — Dsordas potrafi być tak twardy - powiedziała ponuro. - Nic go nie wzrusza.

— Mylisz się - odparła Etha z naciskiem. - On po prostu chowa wszystko głęboko w środku. Powinnaś ze wszystkich najlepiej znać jego prawdziwą naturę. Dsordas ma bardzo ciężkie życie i tylko ty utrzymujesz go przy zdrowych zmysłach. Z początku Fen nie wiedziała, czy ma wierzyć tym słowom, lecz Etha rzadko myliła się, osądzając ludzi. — Zrobiłabym to ponownie - przyznała w końcu. — Ponieważ w głębi serca wiesz, że postąpiłaś słusznie - odpowiedziała Etha. - A teraz wypij te zioła i odpocznij trochę. — Musiałyśmy wydostać Azariego – utrzymywała Fen. - Nikomu nie wolno żadnej matce odbierać dziecka w taki sposób. — Postąpiłabym identycznie dla ratowania którejkolwiek z moich pociech - dodała Etha. Uśmiechnęły się do siebie. Dziewczyna wzięła haust naparu i rozluźniła się, a Etha wyszła z pokoju, zostawiając córkę samą. Fen zasypiała już, kiedy wyobraźnia podsunęła jej wspomnienie rozmowy, jaką odbyła z cesarzową tuż przed opuszczeniem Xantium, a której świadkiem był jedynie Azari. W następstwie pospiesznego odwrotu z Xantium pozostało sporo niejasności, lecz mieszkankę Zalys i cesarzową Imperium połączyła szczególna więź. Pomoc Fen w ocaleniu Azariego scementowała ten związek, który z niezrozumiałych przyczyn wyszedł daleko poza granice zwykłej przyjaźni. Bez względu na to, co spowodowało dziwną zdolność wspólnych odczuć, obie kobiety charakteryzowały się ogromną siłą wewnętrzną. Cesarzowa wyznała Fen sprawy, o których nigdy wcześniej nie odważyłaby się powiedzieć na głos. — Bardzo ci zazdroszczę. Oddałabym niemal wszystko, żeby tylko móc zapomnieć o Imperium oraz jego problemach, pojechać z tobą na Zalys i zamieszkać tam w spokoju wraz z moimi dziećmi. — A generał Kerrell? — spytała Fen bez chwili namysłu. Dostrzegła wzajemną sympatię tych dwojga. Ich przesadnie poprawne stosunki zdradzały prawdziwe uczucia. Cesarzowa przez moment nie mogła opanować zaskoczenia. W końcu westchnęła ciężko i powiedziała: — Winnam była wiedzieć, że niczego nie uda mi się przed tobą ukryć. Southanowi winna jestem lojalność. Nie mogę jednak wyprzeć się swej miłości do Kerrella. On także mnie kocha. Musimy jednak próbować zapomnieć o naszych uczuciach. — Chociaż przychodzi wam to z trudem - niezbyt zręcznie określiła sytuację Fen, a Ifryn niemal wybuchnęła śmiechem. — Masz talent do niedopowiedzeń - zauważyła. - Tylko raz przeżyliśmy z Kerrellem moment prawdziwego zdziwienia, w miejscu znajdującym się poza czasem i rzeczywistością. Było wspaniale, lecz zachowaliśmy się niegodnie, za co nadal płacimy wysoką cenę. - Nie