tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony263 804
  • Obserwuję183
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań233 946

Larry.Niven.-.Tron.Pierscienia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Larry.Niven.-.Tron.Pierscienia.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 315 stron)

Larry Niven Tron PierścieniaThe Ringworld Throne Przełożył Wiesław Marcysiak

Spis treści Prolog Mapa góry św. Heleny........................................................................................ 4 Część pierwsza Gniazdo cienia.................................................................................... 15 Rozdział 1 Wojna zapachów........................................................................................ 16 Rozdział 2 Ozdrowienie............................................................................................... 30 Rozdział 3 Nadciąga burza........................................................................................... 40 Rozdział 4 Ludzie nocy................................................................................................ 53 Rozdział 5 Mieszkaniec sieci ....................................................................................... 61 Rozdział 6 Przełęcz śnieżnych posłańców................................................................... 72 Rozdział 7 Duch drogi.................................................................................................. 84 Rozdział 8 Bo nie była Warvią .................................................................................... 92 Rozdział 9 Znajome twarze........................................................................................ 105 Rozdział 10 Ulica schodów........................................................................................ 110 Rozdział 11 Warta...................................................................................................... 120 Rozdział 12 Karmienie wampirów............................................................................. 131 Rozdział 13 Prawo Sawur .......................................................................................... 141 Rozdział 14 Inwazja................................................................................................... 145 Rozdział 15 Energia ................................................................................................... 151 Rozdział 16 Sieć szpiegów......................................................................................... 159 Rozdział 17 Wojna przeciw ciemnościom................................................................. 166 Rozdział 18 Koszty i plany ........................................................................................ 174 Część druga Tańczę, jak umiem najszybciej.............................................................. 184 Rozdział 19 Sękaty człowiek ..................................................................................... 185 Rozdział 20 Opowieść Brama.................................................................................... 196 Rozdział 21 Lekcje fizyki .......................................................................................... 207 Rozdział 22 Sieć......................................................................................................... 217 Rozdział 23 Lekcja biegania ...................................................................................... 228 Rozdział 24 Te kości.................................................................................................. 241 Rozdział 25 Opcja domyślna...................................................................................... 252 Rozdział 26 Dok......................................................................................................... 260 Rozdział 27 Lovecraft ................................................................................................ 268 Rozdział 28 Przełęcz.................................................................................................. 276 Rozdział 29 Collier..................................................................................................... 287 Rozdział 30 King........................................................................................................ 296

Rozdział 31 Tron Świata Pierścienia ......................................................................... 305

Prolog Mapa góry św. Heleny 1733 n.e. - Upadek Miast (Reżim Marionetkowych Eksperymentalistów sprowadza na Świat Pierścienia plagę nadprzewodnika) 2851 n.e. - Pierwszy kontakt: Pieprzony Łgarz uderza w Świat Pierścienia 2878 n.e. - Gorejąca Igła Dociekliwości opuszcza Kanion 2880 n.e. - Gorejąca Igła Dociekliwości dociera do Świata Pierścienia 2881 n.e. - Ustabilizowanie pozycji Świata Pierścienia 2882 n.e.: Lalkarze tańczyli. Tańczyli jak okiem sięgnąć, pod sklepieniem z płaskiego lustra. Dziesiątki tysięcy jemu podobnych poruszało się w ciasnych figurach, po wielkich zmutowanych krzywych, z głowami uniesionymi wysoko lub nisko, aby zachować orientację. Stukot ich kopyt, przypominający setki tysięcy kastanietów, splatał się z muzyką. Wykop na wprost, wykop w bok, piruet. Spojrzenie jednym okiem na współpartnera. W tym ruchu i w następnym przenigdy nie spoglądaj na ścianę, która skrywa Panny Młode. Nie waż się dotknąć. Bowiem miliony lat tanecznych zawodów i szeroka gama innych społecznych wskazań określiły, kto z kim się połączy, a kto nie. Za iluzją tańca majaczyła iluzja okna, daleka i ogromna. Widok z Ukrytego Patriarchy rozpraszał uwagę, stanowił zagrożenie dla ogólnych zasad, przeszkodę w tańcu. Wyciągnij głowę; skłoń się... Pozostali trójnodzy tancerze, bezkresny parkiet i sufit, były obrazami z pamięci komputera Gorejącej Igły Dociekliwości. Taniec pozwalał lalkarzowi podtrzymywać umiejętności, odruchy i zdrowie. W tym roku opadło go otępienie, powracał do zdrowia i kontemplował, ale takie stany mogły ulec zmianie w jednej chwili. Jeden ziemski rok temu albo pół archaicznego, marionetkowego roku, lub też czterdzieści obrotów Świata Pierścienia... Lalkarz i jego obcy poddani znaleźli długi na milę

żaglowiec zacumowany poniżej Mapy Marsa. Nadali mu nazwę Ukryty Patriarcha i wyruszyli, zostawiając lalkarza samego. Okno ukazywało w realnym czasie widok z kamery umieszczonej w przednim bocianim gnieździe Ukrytego Patriarchy. Widok w oknie był bardziej realny od wirtualnych tancerzy. Chmee i Louis Wu leżeli na pierwszym planie. Zbuntowani słudzy lalkarza wyglądali na nieco zmęczonych. Jego medyczne programy przywróciły im obu młodość zaledwie przed dwoma laty. Byli nadal młodzi, ale też miękcy i gnuśni. Wykop w tył, dotknięcie kopytkami. Obrót, liźnięcie. W dole, pod bezmiarem mgły rozciągał się Ocean Wielki. Potargana wiatrem mgła tworzyła wrzecionowate wzory nad olbrzymim statkiem, a na wybrzeżu układała się w przełamującą falę. Jedynie bocianie gniazda, na wysokich na sześćset stóp masztach, sterczały ponad mgłę. Daleko w głębi lądu, przez białą kołdrę przedzierały się górskie szczyty, prawie czarne, ale połyskujące. Ukryty Patriarcha wrócił do domu. Lalkarz miał stracić swych obcych towarzyszy. Oko sieci komunikacyjnej zarejestrowało głosy. Louis Wu: - Jestem pewien, że to Góra Kaptur, a tamta to Góra Rainier. Tamtej nie znam, ale gdyby Góra Świętych Helen nie straciła wierzchołka, to mogłaby być ona. Chmee: - Góra w Świecie Pierścienia nie wybucha, chyba że trafi w nią meteor. - Dokładnie o tym mówię. Zdaje się, że za dziesięć godzin będziemy mijać mapę Zatoki San Francisco. Przy tym wietrze i fali, jaka powstaje na Oceanie Wielkim, potrzebowałbyś nielichej zatoki na swój lądownik, Chmee. Możesz stąd zacząć inwazję, jeżeli nie przeszkadza ci to, że będziesz dobrze widoczny. - Lubię działać jawnie. - Kzin wstał i przeciągnął się, rozcapierzając pazury. Osiem stóp futra najeżonego ze wszystkich stron sztyletami, przerażający widok. Lalkarz musiał upomnieć się, że spogląda jedynie na hologram. Kzin i Ukryty Patriarcha byli oddaleni o trzysta tysięcy mil od jego statku kosmicznego zagrzebanego pod Mapą Marsa. Obrót, ślizg przednią nogą w lewo, dostawić krok w lewo. Nie odwracaj uwagi. Kzin znowu usiadł. - Los statku jest przesądzony, nie sądzisz? Zbudowany, żeby podbić mapę Ziemi. Porwany przez Teelę, gdy została protektorem, aby najechać mapę Marsa i centrum napraw. Teraz Ukryty Patriarcha wraca, aby ponownie najechać Ziemię. W okaleczonym, międzygwiezdnym statku lalkarza po kabinie hulał mroźny wiatr.

Teraz taniec przyspieszył. Elegancko ułożona grzywa Zatylnego zwilgotniała od potu, który spłynął mu po nogach. Blask z ekranu zapewniał mu aż nadto widocznego światła. Widział na nim ogromną zatokę, według mapy leżącą na południu, i grupę miast, które wzdłuż wybrzeża zbudowali archaiczni kzinowie. Krzywizna Pierścienia zasłaniała ich część przed nim. - Będzie mi ciebie brakowało - wyznał Louis. Przez kilka chwil mogło się wydawać, że jego towarzysz nie dosłyszał tego wyznania. Nagle wielka masa pomarańczowego futra przemówiła, nie odwracając się: - Louis, tam są lordowie, których mogę pokonać i samice, które wydadzą moje potomstwo. To moje miejsce. Nie twoje. Tam właśnie hominidzi są niewolnikami i niezupełnie należą do twojego gatunku. Nie powinieneś tam jechać, a ja nie powinienem zostawać. - Czy powiedziałem coś odmiennego? Ty jedź, ja zostaję. Będzie mi ciebie brakowało. - Lecz wbrew twojemu rozumowi. - Hm. - Louis - powiedział Chmee - słyszałem opowieść o tobie, przed laty. Chciałbym poznać prawdę. - Pytaj. - Gdy wróciliśmy do naszych światów, gdy oddaliśmy statek lalkarzy, aby zapoznały się z nim nasze rządy, Chtarra-Ritt zaprosił cię, abyś swobodnie skorzystał z terenów łownych pod Krwią Chwarambr. Byłeś pierwszym obcym, który wkroczył do tego parku nie po to, by umrzeć. Spędziłeś w nim dwa dni i noc. Jak było? Louis nadal leżał na plecach. - W zasadzie bardzo mi się podobało. Chyba głównie z powodu zaszczytu, jaki mnie spotkał, ale od czasu do czasu człowiek musi sprawdzić swoje szczęście. - Słyszeliśmy opowieść o nocy podczas bankietu u Chtarry-Ritta. - Co słyszałeś? - Byłeś w wewnętrznym kwadrancie, pośród importów. Znalazłeś wartościowe zwierzę... Louis gwałtownie usiadł. - Biały tygrys bengalski! Znalazłem jego siedlisko w pięknym, zielonym lesie pośród pomarańczowoczerwonej flory kzinów, czułem spokój, przytulność i tęsknotę. I wtedy ten piękny i przerażający ludożerca wyszedł z gęstwiny i spojrzał na mnie. Chmee, był twojej wielkości, ważył może osiemset funtów, ale był niedożywiony.

- Co to takiego tygrys bengalski? - Coś od nas, z Ziemi. Pradawne zwierzę, można by rzec. - Słyszałem, że zmierzyłeś się z tygrysem, wymachując gałęzią i powiedziałeś: „Czy pamiętasz?”, A tygrys odwrócił się i odszedł. - Tak. - Dlaczego tak postąpiłeś? Czy tygrysy potrafią mówić? Louis zaśmiał się. - Myślałem, że odejdzie, jeżeli nie będę zachowywał się jak ofiara. Gdyby to się nie sprawdziło, to zdzieliłbym go w nos. Było tam roztrzaskane drzewo i ta twarda gałąź w sam raz nadawała się na maczugę. A przemówiłem do niego, bo jakiś kzin mógł podsłuchiwać. Dać się zabić jako niezdarny turysta na łowieckich terenach Patriarchy to kiepski pomysł. Śmierć jako skomląca padlina, niet. - Czy Patriarcha przydzielił ci straż? - Nie. Myślałem, że będą monitory, kamery. Odprowadziłem tygrysa wzrokiem. Odwróciłem się i znalazłem się nos w nos z uzbrojonym kzinem. Nieomal wyskoczyłem ze skóry. Myślałem, że to kolejny tygrys. - Powiedział, że prawie musiał cię ogłuszyć. Rzuciłeś się na niego. Byłeś gotów go zatłuc maczugą. - Powiedział: ogłuszyć? - Tak mówił. Louis Wu zaśmiał się. - Miał ręczny ogłuszacz. Wasz Patriarchat nigdy nie nauczył się budować miłosiernej broni, więc muszą ją kupować od ONZ, zdaje się. Przygotowałem się do zamachu maczugą. Tamten upuścił broń i wyciągnął pazury, a ja zobaczyłem, że to kzin i zaśmiałem się. - Jak? Louis odrzucił głowę do tyłu i zaniósł się śmiechem, szeroko otwierając usta i ukazując zęby. Ze strony kzina byłoby to bezpośrednie wyzwanie i Chmee położył uszy płasko na głowie. - Hahahahah! Nic na to nie mogłem poradzić. Miałem, niemżas, szczęście. Zabiłby mnie jednym machnięciem łapą, ale opanował się. - W każdym razie, to ciekawa historia. - Chmee, coś mi przyszło do głowy. Gdybyśmy mogli wymknąć się ze Świata Pierścienia, chciałbyś wrócić jako Chmee, co? - Mała szansa, żeby mnie poznali. Kuracja odmładzająca lalkarza usunęła mi blizny.

Wyglądałbym na nieco starszego od mojego najstarszego syna, który pewnie teraz zarządza moim majątkiem. - Tak. A lalkarz pewnie nie chciałby iść na współpracę... - A ja wcale bym nie prosił! - Poprosiłbyś mnie? - Nie potrzebowałbym - odparł Chmee. - Nie byłem pewien, czy Patriarcha może przyjąć słowo Louisa Wu co do twojej tożsamości. Ale chyba przyjmie, co? - Pewnie tak, Rozmawiający z Tygrysami. Lecz ty wybrałeś śmierć. Louis parsknął. - Och, Chmee, wcale nie umieram szybciej od ciebie! Zostało mi jeszcze pięćdziesiąt lat, wystarczy, by Teela Brown obsmarowała te wszystkie medyczne sztuczki lalkarza. Mam tego dosyć, pomyślał Zatylny. - Na pokładzie dowodzenia musi mieć swoje własne urządzenia medyczne - stwierdził kzin. - Do nich się nie dostaniemy. - W kuchni też mieli programy medyczne, Louis. - A ja będę żebrał u lalkarza. Jednak mogą się wściec, jeżeli im przerwę. A zatem, może odwrócić ich uwagę? Mowa lalkarzy była bardziej zwięzła i giętka od dowolnego języka ludzi lub kzinów. Lalkarz zagwizdał-zaświergotał kilka fraz: {rozkaz [] taniec [] obniżyć złożoność o jeden poziom [] powtórzyć [] idź do okna sześć Ukryty Patriarcha [] transmisja/odbiór [] wysłać wizję, dźwięk, bez zapachu, bez struktury, ogłuszacz wyłączony}. - Chmee, Louis... Obaj drgnęli, potem skoczyli na równe nogi, rozglądając się. - Przeszkadzam? Chcę pokazać wam pewne obrazy. Przez chwilę po prostu obserwowali taniec, lalkarz domyślał się, jak głupio musi wyglądać. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech; chociaż Louis chciał się zaśmiać, ale Chmee był zły. - Śledziłeś nas - powiedział Chmee. - Jak? - Spójrz do góry. Nie niszcz tego, Chmee, ale popatrz nad swoją głową na maszt z anteną radiową. W zasięgu twoich pazurów... Twarze obcych powiększyły się mocno. - Pajęczyna z brązu z czarnym pająkiem pośrodku. Fraktalny wzór. Trudno dostrzec...

trudno dostrzec też, gdzie się kończy. Myślałem, że utkał ją jakiś owad ze Świata Pierścienia - powiedział Louis. - To kamera - wyjaśniał im lalkarz - mikrofon, teleskop, holoprojektor i inne urządzenia w jednym. Rozprzestrzenia się jak pajęcza sieć. Umieściłem je w różnych miejscach, nie tylko na tym statku. Louis, możesz wezwać swoich gości? - Redukuj: {rozkaz [] lokalizuj Budowniczych Miasta}. - Mam wam coś do pokazania. Oni także powinni to zobaczyć. - To, co robisz, wygląda trochę jak taekwondo - zauważył Louis. {Rozkaz [] Szukaj: Taekwondo}. Pojawiła się informacja. Sztuka walki. Śmieszne: jego gatunek nigdy nie walczył. - Nie chcę tracić elastyczności mięśni. To, co niespodziewane, zjawia się w najbardziej niezręcznym momencie - powiedział lalkarz. Pośród tańczących otworzyło się drugie okno: Budowniczowie Miast przygotowywali posiłek w wielkiej kuchni. - Musicie zobaczyć... Chmee zamachnął się pazurami na oczy lalkarza. Okno Szóste zamigało biało i zamknęło się. Wykop. Wymiń Pana Chwili. Stój. Przesuń się o milimetr; stój. Cierpliwości. Może chcą go unikać. Unikali go już od dziesięciu godzin, a wcześniej przez pół archaicznego roku; ale musieli jeść. Drewniany stół był przeogromny, godny bankietu kzinów. Przed rokiem Zatylny musiał zmniejszyć w czujnikach pobór zapachów, a to ze względu na odór psującej się krwi, unoszący się nad stołem. Teraz zapach był słabszy. Gobeliny kzinów i topornie wyrzeźbione freski zostały usunięte, zbyt krwawe jak na gust hominida. Niektóre z nich zostały przeniesione do kabiny Chmee. W powietrzu wisiała ciężka woń pieczonych ryb. Kawaresksenjajok i Harkabeeparolyn pracowali w prowizorycznej kuchni. Ich mała córeczka, siedząca u szczytu stołu, wydawała się dość zadowolona. W jego drugim krańcu połówka wielkiej, surowej ryby czekała, by zaspokoić kzina. Chmee łypnął okiem na rybę. - Dopisało wam szczęście - pochwalił ich. Ogarnął wzrokiem sufit i ściany. Znalazł to, czego szukał: połyskującą, fraktalną pajęczynę tuż pod wielką pomarańczową żarówką w szczycie kopuły. Wkroczyli Budowniczowie Miasta, wycierając dłonie. Kawaresksenjajok, chłopak, który niedawno przekroczył próg dojrzałości; Harkabeeparolyn, jego partnerka, kilka lat

starsza; oboje dość mocno wyłysiali na czubku głowy, choć włosy opadały im na ramiona. Harkabeeparolyn wzięła na ręce maleństwo i zaczęła karmić piersią. - Wkrótce stracimy ciebie - odezwał się Kawaresksenjajok. - Mamy szpiega - stwierdził Chmee. - Domyślałem się tego, ale teraz wiemy to na pewno. Lalkarz umieścił tu kamery. Młodzieniec zaśmiał się z jego oburzenia, - My postąpilibyśmy podobnie wobec niego. Poszukiwanie informacji jest rzeczą naturalną! - Za niecały dzień zniknę lalkarzowi sprzed jego oczu. Kawa, Harkee, bardzo będzie mi was brakowało. Waszego towarzystwa, waszej wiedzy, waszej wypaczonej mądrości. Ale tą myślą z nikim się nie podzielę! Tracę ich, pomyślał lalkarz. Zgodnie ze sztuką przetrwania powinienem zbudować drogę, zabrać ich na powrót do siebie. - Ludu, dacie mi godzinę, abym was zabawił? Budowniczowie Miasta rozdziawili usta w zdziwieniu. Kzin uśmiechnął się. - Zabawić... pewnie - przystał Louis Wu - Możecie zgasić światło? Louis uczynił to. Lalkarz zagwizdał śpiewnie. Patrzył w ekran, obserwując ich twarze. Tam, gdzie znajdowało się oko sieciowe, teraz zobaczyli okno: widok na zacinający deszcz, za krawędzią szerokiej płyty. Daleko w dole roiły się setki bladych, człekokształtnych postaci. Zdawały się dość towarzyskie. Ocierały się o siebie nawzajem bez cienia wrogości, a gdzieniegdzie kopulowały, wcale nie szukając odosobnienia. - To dzieje się teraz - powiedział lalkarz. - Monitorowałem to miejsce, od kiedy przywróciliśmy Światu Pierścienia właściwą orbitę. - Wampiry - odezwał się Kawaresksenjajok. - Harkee, widziałaś kiedyś tak wielu naraz? - No? - zachęcił Louis. - Wcześniej sprowadziłem naszą sondę z powrotem na Ocean Wielki. Użyłem jej, aby rozmieścić oczy i czujniki sieci szpiegowskiej. Widzicie teraz region, który zbadaliśmy jako pierwszy, na najwyższej budowli, jaką udało mi się znaleźć, żeby zapewnić sobie najlepszy widok. Szkoda tylko, że deszcz i chmury zasłaniają go od tamtej pory. Ale, Louis, widzisz, że jest tam życie. - Wampiry. - Kawaresksenjajok, Harkabeeparolyn, to jest po lewej stronie od miejsca, gdzie mieszkaliście. Widzicie, że życie tam kwitnie? Moglibyście wrócić. Kobieta czekała, wstrzymując się z wydaniem osądu. Młodzieniec był

niezdecydowany. Wypowiedział słowo w swoim rodzimym języku, nieprzetłumaczalne. - Nie obiecuj tego, czemu nie możesz sprostać - stwierdził Louis Wu. - Louis, unikałeś mnie, od kiedy uratowaliśmy Świat Pierścienia. Twierdzisz, że skierowaliśmy lampę lutowniczą na setki tysięcy mil zamieszkałych obszarów. Wątpiłem w twoje liczby. Nie słuchasz. Sam zobacz, oni nadal żyją! - Cudownie - powiedział Louis. - Wampiry przeżyły! - Więcej niż wampiry. Patrz. - Lalkarz zagwizdał; obraz najechał na odległe góry. Ponad trzydziestu hominidów maszerowało przez przełęcz między dwoma szczytami. Dwudziestu jeden wampirów; sześciu małych, czerwonoskórych pasterzy, których widzieli podczas ostatniej wizyty; pięć większych, ciemniejszych istot człekokształtnych; dwóch z odmiany o małej głowie, prawdopodobnie nie obdarzonych rozumem. Cała zdobycz była naga i nikt z nich nie zamierzał uciekać. Byli zmęczeni, ale radośni. Każdemu z członków innego gatunku towarzyszył wampir. Jedynie kilku wampirów miało na sobie ubranie chroniące ich przed chłodem i deszczem. Rzeczy były najwyraźniej pożyczone, przycięte, aby pasowały do nowych użytkowników. Wampiry wcale nie były istotami myślącymi, a przynajmniej tak powiedziano lalkarzowi. Zastanawiał się, czy zwierzęta zatrzymają niewolników lub trzodę... ale to nieważne. - Louis, Chmee, widzicie? Tu są inne gatunki, także przeżyły. Raz widziałem nawet Budowniczego Miast. - Nie widzę nowotworów ani mutacji - odpowiedział Louis Wu - ale muszą być. Mam informacje od Teeli Brown. Teela była Protektorem, mądrzejsza od nas obydwu. Półtora tryliona trupów, tak powiedziała. - Teela była inteligentna - przyznał Zatylny - ale postrzegam ją jako człowieka, Louis. Nawet po przemianie w Protektora pozostała człowiekiem. Ludzie nie patrzą wprost na niebezpieczeństwo. Lalkarzy nazywacie tchórzami, ale nie patrzeć to właśnie jest tchórzostwo... - Daj spokój. Minął rok. Nowotwory mogą zabrać dziesięć bądź dwadzieścia lat. Mutacje zabierają całe pokolenia. - Protektorzy mają swoje ograniczenia! Teela nie miała pojęcia, jak potężne są moje komputery. Louis, zostawiłeś mnie, abym wprowadzał poprawki... - Daj spokój. - Będę dalej obserwował - zdecydował lalkarz. Lalkarz zatańczył. Maraton będzie trwał, aż on sam popełni błąd. Sam zmierzał ku

wyczerpaniu; jego ciało zaleczy się, a potem wzmocni. Dał sobie spokój z podsłuchiwaniem biesiady obcych. Chmee nie zniszczył czujników sieci, ale w jej zasięgu pewnie nie będą omawiać sekretów. Nie muszą. Przed rokiem, kiedy jego zbieranina nadal próbowała załatwić kwestię Teeli Brown i niestabilności Świata Pierścienia, latająca sonda lalkarza rozprowadziła oczy sieci po całym Ukrytym Patriarsze. Wolał skupić się na tańcu. Dosyć na to czasu. Chmee zaraz odejdzie. Louis zamilknie. Za kolejny rok może on też opuści statek, zostawi kontrolę lalkarzowi. Bibliotekarze Budowniczych Miasta... zająć się nimi? W pewnym sensie już dla niego zginęli. Zatylny kontrolował medyczne zdolności Igły. Gdyby zobaczyli, że używał swojej siły wymuszania, to poznaliby całą prawdę. Jednak był zbyt bezpośredni. Zarówno Chmee jak i Louis odmówili zabiegów medycznych. Louis Wu i Chmee szli żwawym krokiem zacienionym korytarzem. Odbiór był kiepski w tak słabym świetle, ale dzięki temu nie zobaczą sieci. Zatylny wychwycił jedynie część dialogu. Później odtwarzał go kilkakrotnie. - ...gra w dominację - mówił Louis. - Lalkarz musi nas kontrolować. Jesteśmy zbyt blisko niego, moglibyśmy przypadkiem go skrzywdzić. - Próbowałem znaleźć wyjście - odparł Chmee. - Tak? - zapytał Louis. - Zresztą nieważne. Zostawił nas samych sobie na rok, a potem przerwał milczenie. Po co sobie zawracał głowę? W tym komunikacie nie było nic ważnego. - Wiem, co myślisz - rzekł Chmee. - Podsłuchał nas, co? Skoro mogę wrócić na Patriarchę, to Zatylny nie jest mi potrzebny, żebym odzyskał moją własność. Mam ciebie. Nie domagasz się zapłaty. - Tak - potwierdził Louis. Zatylny zastanawiał się, czy im nie przerwać. Tylko co im powie? - Kontrolował mnie poprzez moje utracone ziemie, ale jak zapanował nad tobą? Miał cię dzięki narkablowi, ale tobie udało się rzucić nałóg. Medpakiet w lądowniku został zniszczony, ale w kuchni na pewno jest program jak zrobić utrwalacz, co? - Bardzo możliwe. Także dla ciebie. Chmee oddalił tę możliwość. - Ale jeśli pozwolisz sobie zestarzeć się, on już niczym nie zaradzi - dodał. Louis skinął głową. - Ale czy Zatylny ci uwierzy? Dla lalkarza... bez urazy. Wiem, że na pewno mówisz prawdę, Louis. Ale dla lalkarza, pozwolić sobie na zestarzenie się, jest samobójstwem.

Louis w milczeniu pokiwał głową. - Czy to usprawiedliwia trylion ofiar? Innej nocy Louis przerwałby rozmowę. - Sprawiedliwość dla nas obu - powiedział. - Umrę ze starości. Lalkarz traci władzę... władzę nad swoim środowiskiem. - Ale gdyby żyli? - Gdyby żyli. Tak. W zasadzie to Zatylny zaprogramował to wszystko. Nie mogłem wejść do tej części centrum napraw. Było zainfekowane drzewem życia. Umożliwiłem mu rozpylenie strumienia plazmy ze słońca na pięciu procentach Świata Pierścienia. Gdyby tego nie zrobił, to mógłbym... żyć. Więc lalkarz znowu ma wobec mnie dług. I to jest ważne, jeżeli to właśnie ze względu na mnie nie jest nic winien tobie. - Dokładnie. - No to pokaż Louisowi stare nagranie i powiedz, że to transmisja na żywo... Wiatr przybierał na sile, w jego podmuchach ginęły ich głosy - A co, jeśli... liczby... - mówił Chmee. - Zatylny zrezygnował... - ...mózg starzeje się szybciej od całego ciebie! - Kzin stracił cierpliwość, padł na cztery łapy i w podskokach oddalił się pokładem. To nie miało znaczenia. Byli poza zasięgiem. Zatylny wrzasnął, jakby rozpadał się na części największy na świecie ekspres do kawy. W tym krzyku były tony i dźwięki, z harmonią kryjącą znaczące informacje, których nie mogło usłyszeć żadne ziemskie stworzenie ani kzin. Rodowody dwóch gatunków, które zaledwie zeszły z drzewa na zielone sawanny. Projekty urządzeń, które zmuszą słońce do wypuszczenia flar, a potem zamienią je w laserową wiązkę, działo na skalę Świata Pierścienia. Specyfikacje komputerów zminiaturyzowane do poziomu kwantowego, rozproszone po kabinie lalkarza niczym warstwa farby. Programy o dużej odporności i sile. O, wy, wyrzutki wpółdzikich, wpółrozumnych ras! Wasza żałosna protektorka, farciara Teela, nie miała ani elastyczności, ani zrozumienia, ale nie macie nawet tyle rozumu, żeby posłuchać. Uratowałem je wszystkie! Ja, za pomocą programów z mojego statku! Jeden krzyk i Zatylny znowu się uspokoił. Nie zgubił ani jednego kroku. Raz do tyłu, skłon, gdy Pan Chwili wciągnął Panny Młode do kwadreta: okazja, aby napić się wody, bardzo potrzebnej. Jedna głowa pochylona, by pić, druga wzniesiona, by obserwować taniec: czasami pojawiały się wariacje.

Czyżby Louis Wu starzał się? Tak szybko? Miał sporo ponad dwieście lat. Utrwalacz życia utrzymywał niektórych ludzi w dobrej formie, w pełni zmysłów, przez ponad pół tysiąca lat, czasami dłużej. Lecz bez opieki medycznej Louis Wu może starzeć się szybko. A Chmee już nie będzie. Wszystko jedno. Zatylny znajdował się w najbezpieczniejszym miejscu, jakie można było sobie wyobrazić. Jego statek był zagrzebany w zwałach schłodzonej magmy w pobliżu Centrum Napraw Świata Pierścienia. Nic go nie nagliło. Mógł czekać. Byli bibliotekarze. Coś mogło się zmienić... i był jeszcze taniec.

Część pierwsza Gniazdo cienia

Rozdział 1 Wojna zapachów 2892 n.e. Chmury pokrywały niebo, tworząc szarawą, kamienną płytę. Żółta trawa wyglądała na zwiędłą: zbyt wiele deszczu, brak słońca. Bez wątpienia słońce było wprost nad głowami, a Łuk nadal znajdował się na swoim miejscu, ale Valavirgillin nie widziała ich już od dwudziestu dni. W niekończącej się mżawce przez trawę toczyły się krążowniki na kołach wysokości człowieka. Vala i Kay jechali na ławce sterującej; Barok nad nimi w roli Strzelca. Córka Baroka, Forn spała pod daszkiem. Lada dzień... lada godzina... - Tego szukaliście? - zapytał Sabarokaresh. Valavirgillin wstała. Widziała, gdzie bezmiar traw przechodził w ogromne ściernisko. - Zostawiają taki ślad - powiedział Kaywerbrimmis. - Zobaczymy strażników albo żniwiarzy. Szefowo, nie rozumiem, skąd wiedziałaś, że będą tu Giganci Traw. Sam nigdy nie byłem tak daleko na sterburtę. Ty jesteś z Miasta Centrum? To jakieś sto marszodni na bakburtę. - Doszło mnie słowo - odezwała się Valavirgillin. Nie pytał o więcej. Zachowywała dla siebie handlowe sekrety. Wjechali na rżysko i skręcili. Teraz krążowniki toczyły się szybciej. Kikuty łodyg po prawej, po lewej źdźbła sięgające do wysokości ramienia. Daleko z przodu ptaki krążyły i nurkowały. Wielkie, ciemne ptaki: padlinożercy. Kaywerbrimmis dotknął swoich pistoletów dla pewności, Ładowane od przodu, lufa długa jak jego przedramię. Wielki Sabarokaresh wsunął się na powrót do wieżyczki. W górnej części osłony ładunkowej mieściło się działo; być może okaże się konieczne. Inne wozy kołysały się z lewej na prawą, zasłaniając wóz Kaya, aby mógł bezpiecznie prowadzić obserwacje. Ptaki odleciały. Wszędzie zostawiły czarne pióra. Dwadzieścia wielkich ptaszysk, obżartych do granic możliwości tak, że ledwo mogły się wznieść. Czym mogły się tak

posilić? Ciała. Mali hominidzi o spiczastych czaszkach. Część z nich leżała na ściernisku, część w wysokiej trawie, ogołoceni z mięsa. Setki! Wyglądali na dzieci, ale dzieci pośród nich były jeszcze mniejsze. Vala rozglądała się za ubraniami. W obcym terenie nigdy nie było wiadomo, którzy hominidzi mogą okazać się istotami inteligentnymi. Sabarokaresh zeskoczył na ziemię z bronią w ręku. Kaywerbrimmis zawahał się, ale nic dziwnego nie wyskoczyło z trawy, więc także ruszył. Zaspana Foranayeedli wytknęła głowę przez okno i gapiła się. Była to dziewczyna w wieku jakichś sześćdziesięciu falanów, zbliżała się do okresu płodności. - To nastąpiło zeszłej nocy - powiedział wtedy Kay. Smród zgnilizny nie był jeszcze zbyt mocny. Skoro ghule nie zjawili się przed ptakami, to ofiary musiały zostać zabite przed świtem. - Jak zginęli? - zapytała Vala. - Jeżeli miejscowi Giganci Traw taki mają obyczaj, to nie chcemy go znać. - To mogły zrobić ptaki. Widzisz połamane kości? Połamane wielkimi dziobami, bo chciały dobrać się do szpiku. To są Pokłośnicy, Szefowo. Widzisz, tak się ubierają, w pióra. Podążają za żeńcami. Pokłośnicy polują na plamczaki, ogniaki, wszystko, co ryje w ziemi. Przy cięciu traw odsłania się norki. - Cóż więc tu się wydarzyło? - Znam ten zapach - stwierdziła Forn. Pod zgnilizną, coś znajomego, samo w sobie nawet wcale miłe... ale Foranayeedli zaniepokoiła się. Valavirgillin najęła Kaywerbrimmisa, aby poprowadził karawanę, ponieważ był miejscowy i ponieważ zdawał się kompetentny. Nikt jeszcze nie dotarł tak daleko do sterburty. Vala znała to miejsce lepiej niż ktokolwiek z nich... o ile miała rację co do tego, gdzie się znajduje. - Hm, to gdzie oni są? - Może nas obserwują - zasugerował Kay. Vala ze swojego stanowiska na dziobie krążownika sięgała wzrokiem daleko. Sawanna była płaska, żółta trawa ścięta krótko. Giganci Traw mierzyli siedem, osiem stóp. Czy mogli się ukryć tam, gdzie trawa sięgała do połowy ich wzrostu? Kupcy ustawili wozy w trójkąt. Na południowy posiłek mieli owoce i korzenie z

zapasów na zewnętrznych półkach. Razem z korzonkami ugotowali trochę miejscowych traw. Świeżego mięsa nie upolowali. Nie spieszyli się. Do większości hominidów łatwiej było zbliżyć się po karmieniu. Gdyby Giganci Traw myśleli jak Ludzie Maszyn, pozwoliliby obcym najeść się przed nawiązaniem kontaktu. Nie zjawił się żaden ambasador. Karawana ruszyła dalej. Trzy krążowniki potoczyły się leniwie przez sawannę; a nie ciągnęły ich żadne zwierzęta. Wielkie, kwadratowe platformy przemieszczały się na czterech kołach umieszczonych w rogach; silnik, umieszczony centralnie, lekko przesunięty w stronę rufy, poruszał dodatkowe dwa kola pędne. Skorupa odlana z żelaza znajdowała się przed silnikiem, przypominała metalowy dom z pękatym kominem. Resory piórowe znajdowały się pod dziobem, pod ławką sterowniczą. Dzikusa mogła zdziwić wieżyczka na obudowie ładunku, ale cóż takiego mógł sobie pomyśleć, skoro nigdy nie widział działa? Nieszkodliwa. Ze szczytu odległego wzgórza obserwowały ich kształty koloru złotej trawy, kształty zbyt duże jak na ludzi: dwaj wielcy hominidzi. Vala zobaczyła ich dopiero, kiedy jeden odwrócił się i w podskokach oddalił sawanną. Drugi pobiegł granią, aby przeciąć drogę krążownikom. Czekał na ich szlaku, obserwując, jak się zbliżają. Kolorem nieomal zlewał się ze złotą trawą: złota skóra, złota grzywa. Wielki. Uzbrojony w ogromną, zakrzywioną szablę. Kaywerbrimmis wyszedł na spotkanie olbrzyma. Valavirgillin prowadziła krążownik tuż za nim, niczym przyjaznego wierzchowca. Za sprawą odległości dialekt handlowy ulegał dziwacznym przemianom. Kaywerbrimmis próbował nauczyć Valę odmian w wymowie, nowych słów i zmienionych znaczeń. Teraz słuchała, starając się zrozumieć, co mówi Kay. - Przybywamy w pokoju... chcemy handlować... Handel Dalekosiężny... rishathra? Gdy Kay mówił, olbrzym przerzucał spojrzenie, tam i z powrotem między ich twarzami: Forn, Vala, Kay i Barok. Olbrzym najwyraźniej był rozbawiony. Twarz miał bardziej owłosioną niż ktokolwiek spośród Ludu Maszyn! Na ślicznym podbródku Forn dopiero pojawiała się bródka, na tyle długa, żeby w kącikach utworzyły się kędziorki. Broda Vali nabierała eleganckiej bieli, z dwoma punktami na podbródku. Brody Ludzi Maszyn, szczególnie kobiet, nazbyt często rozpraszały innych hominidów. Olbrzym przeczekał trajkotanie Kaya, a potem wyminął go i usiadł na zewnętrznym stopniu krążownika. Oparł się o osłonę ładunku i natychmiast odskoczył od rozgrzanego

metalu. Odzyskał godność i machnąwszy ręką, kazał im jechać dalej. Wielki Barok pozostał na swoim stanowisku nad gigantem. Forn wspięła się na miejsce obok ojca. Ona także była wysoka, ale przy olbrzymie wszyscy wyglądali na karłów. - Wasz obóz, tędy? - zapytał Kaywerbrimmis. Dialekt olbrzyma był mniej zrozumiały. - Tak. Tędy. Chodźcie. Trzeba wam schronienia. Nam potrzebni wojownicy. - Jak uprawiacie rishathrę? - To była pierwsza rzecz, jakiej chciał dowiedzieć się każdy kupiec, a każdy samiec beta dodatkowo, czy ci tutaj są podobni do innych Gigantów Traw. - Chodźcie szybko - ponaglił ich olbrzym - bo nauczycie się za dużo rishathra. - Co? - Wampiry. Forn szeroko otworzyła oczy. - Ten zapach! - wykrzyknęła. Kay uśmiechnął się, nie dostrzegając zagrożenia, lecz raczej sposobność. - Jestem Kaywerbrimmis. A to Valavirgillin, moja patronka, oraz Sabarokaresh i Foranayeedli. W tamtych krążownikach są Ludzie Maszyn. Chcemy was namówić, abyście przystali do naszego Imperium. - Jestem Paroom. Do naszego wodza musicie zwracać się Thurl. Vala pozwoliła Kayowi przemawiać. Kosomiecze Gigantów Traw miały zbyt mały zasięg. Działa Kupców Dalekosiężnych szybko rozprawią się z atakiem wampirów. To powinno wywrzeć wrażenie na Byku, a potem... biznes. Giganci Traw, całe rzesze, wciągali wagony pełne siana przez wyrwę w wale usypanym z ziemi. - To nie jest normalne - stwierdził Kaywerbrimmis. - Giganci Traw nie wznoszą murów. - Musieliśmy się nauczyć - odparł Paroom. - Czterdzieści trzy falany temu Czerwoni walczyli z nami. Od nich nauczyliśmy się budować mury. Czterdzieści trzy falany to czterysta trzydzieści obrotów gwiazdozbiorów, gdzie niebo obracało się co siedem i pół dnia. W ciągu czterdziestu falanów Valavirgillin stała się bogata, skojarzyła się w parę, wydała na świat czworo dzieci, a potem przepuściła majątek w grach. Przez ostatnie trzy falany podróżowała w karawanie handlowej. Czterdzieści trzy falany to długo. - Czy było to wtedy, kiedy nadeszły chmury? - zapytała lub też próbowała zapytać.

- Tak, kiedy stary Thurl zagotował morze. Tak! Właśnie tego miejsca szukała. Kaywerbrimmis zbył to jako miejscowy przesąd. - Od jak dawna macie tu wampiry? - zapytał. - Zawsze było ich parę - wyjaśnił Paroom. - Przez kilka ostatnich falanów nagle pojawiły się wszędzie, każdej nocy coraz więcej. Dzisiaj rano znaleźliśmy ciała prawie dwustu Pokłośników. Wszyscy martwi. Powstrzymały ich nasze mury i kusze. Tutaj - mówił strażnik - przejedźcie wozami przez furtę i przygotujcie się do walki. * Zmierzchało. W obrębie wałów było tłoczno. Giganci Traw, zarówno mężczyźni jak i kobiety, rozładowywali ich wozy, często przerywając pracę, aby skubnąć trawę. Podnosili głowy, kiedy Ludzie Maszyn przemieszczali się między nimi; gapili się na nich przez chwilę i wracali do pracy. Czyżby nigdy nie widzieli samojezdnych krążowników? Lecz wampiry stanowiły widać bardziej palący problem. Mężczyźni w skórzanych zbrojach już zajęli stanowiska na wałach. Inni usypywali kamienie i ziemię, aby zamknąć furtę. Vala czuła wzrok Gigantów Traw na swojej brodzie. Naliczyła mniej więcej tysiąc olbrzymów, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Jednak w innych miejscach kobiety przewyższały liczebnie mężczyzn, a dzieci wcale nie widziała. Trzeba dodać zatem jeszcze kilka setek, aby uwzględnić kobiety zajmujące się dziećmi gdzieś w budynkach. Ze zbocza zszedł do nich na powitanie potężny, ubrany w srebrną zbroję obcy. Zdjął hełm z czubem, odsłaniając złotą grzywę. Thurl był największym samcem pośród Gigantów Traw. Zbroja na nim wybrzuszała się na każdym łączeniu; takiego hominida Vala jeszcze nie widziała. - Thurl - Kaywerbrimmis powtórzył starannie. - Handel Dalekosiężny przybył z pomocą. - Dobrze. Kim jesteście, Ludźmi Maszyn? Słyszeliśmy o was. - Nasze Imperium jest wszechpotężne, ale rozrastamy się za sprawą handlu, nie wojny. Mamy nadzieję namówić wasz lud, aby produkował dla nas paliwo i chleb, no i też inne rzeczy. Z waszego zboża może być dobry chleb. Sami możecie go polubić. W zamian pokażemy wam cuda. Najprostsze z nich to nasza broń. Sięga dalej od waszych kusz. Na bliższe odległości używamy miotaczy ognia...

- Zabójcze narzędzia, co? Nasze szczęście, że się zjawiliście. Wasze też, bo znaleźliście tu schronienie. Teraz powinniście stanąć z bronią pod murem. - Thurlu, duże działa zamontowane są na krążownikach. Wał obronny był dwa razy wyższy od Człowieka Maszyn, ale Valavirgillin przypomniała sobie miejscowe słowo. - Rampa - powiedziała. - Thurlu, czy macie tu rampę, która prowadzi na wał? Wytrzyma ciężar naszych wozów? Dzienne światło nabierało grafitowej szarości. Zaczął padać deszcz. Wysoko nad chmurami cień nocy musiał już prawie całkowicie zakryć słońce. Nie było żadnej rampy, dopóki Thurl nie zaryczał, wydając rozkazy. Wówczas wszystkie ogromne samce i samice przerwali dotychczasową pracę i zaczęli usypywać ziemię. Vala zauważyła jedną kobietę, jak wspina się i krzykiem wydaje polecenia. Wielka, dojrzała, o głosie, od którego drżały skały. Wychwyciła jej imię: Moonwa. Może była to pierwsza żona Thurla. Metalowa osłona ładunku i metalowy silnik, szerokie drewniane półki na zewnątrz grubości dłoni: krążownik był ciężki. Rampa rozsypywała się. Krążowniki wjeżdżały jeden za drugim, ocierając się prawym bokiem o ścianę, podczas gdy lewy podpierały gigantyczne samce. Jak potem sprowadzą wozy na dół? Wierzchołek był równy szerokości osi krążownika. Strażnicy wskazywali drogę. - Skierujcie działa na sterburtę. Stamtąd nadchodzą wampiry. Dowódcy wozów ustawili swoje pojazdy i spotkali się na naradzie. - Whand, Anth, co sądzicie? - zapytał Kay. - Załadować działa szrapnelami? Mogą zbić się w grupę. Często tak robią. - Niech olbrzymy zbiorą żwir - poradził Anthrantillin. - Oszczędzajmy pociski. Strzelać będziemy jednak głównie z pistoletów. Rozstawiamy się? - Tego właśnie oczekują olbrzymy - powiedział Whandernothtee. - Ja też - dodał Kaywerbrimmis. - Giganci mają kusze - wtrąciła Vala. - Czym się martwią? Kusze nie mają zasięgu dział, ale odgonią wampiry na odległość ich smrodu. Dowódcy wozów spojrzeli po sobie. - Trawożerni... - odezwał się Anth. - Och, nie. Gdzie indziej uznawani są za przerażających wojowników - powiedział

Whand. Nikt nie zareagował. Krążowniki Whandernothtee i Anthrantillina rozjechały się w przeciwnych kierunkach. Były prawie niewidoczne w deszczu i mroku, zanim zatrzymali je Giganci Traw. - Barok, ty do działa - rozkazał Kaywerbrimmis - ale trzymaj pistolety w pogotowiu. Ja strzelam z broni ręcznej. Forn, przeładowuj. - Była zbyt młoda, aby powierzyć jej coś więcej. - Szefowo, chcesz miotacz? - Nie podejdą aż tak blisko - odpowiedziała Vala. - W takim razie miotacz płomieni i granaty. Mam nadzieję, że uda nam się użyć miotacza. Pomoże, jeżeli pokażemy im inne wykorzystanie alkoholu. Giganci Traw nie potrzebują naszego paliwa, sami ciągną swoje wozy. Wampiry nie są inteligentne, co? - Te w pobliżu Miasta Centrum nie są. - W większości języków są to wampiry - zauważyła Forn. - Wszyscy odnoszą się do nich jak do zwierząt. Kaya nie interesował język. - Szefowo, czy one szarżują? Jedną, wielką falą? - Tylko raz walczyłam z wampirami. - To o jeden raz więcej ode mnie. Słyszałem opowieści. Jak było? - Ja jedna ocalałam - odparła Valavirgillin. - Kay? Wiesz, jak używać ręczników i paliwa? Kay zmarszczył czoło. - Co takiego? - zapytał. A Vala gwałtownie odwróciła głowę, gdy rozległo się basowe wołanie strażnika. Teraz wszystko spowijały cienie, słychać było dźwięki podobne zawodzeniu wiatru w napiętych linach, a potem szept kusz. Giganci Traw ostrożnie postępowali z grotami. Kule także nie dawały się zastąpić tam, gdzie nie było możliwości ich wyprodukowania. Vala jeszcze niczego nie mogła dostrzec. Dla Gigantów wcale nie było ciemniej, lecz te równiny były ich domem. Zaszeleścił bełt i coś bladego poderwało się i padło. Wezbrał wiatr... nie, to nie był wiatr. Pieśń. - Szukaj bieli - niepotrzebnie zawołała Forn. Kay wystrzelił, zmienił pistolety, strzelił ponownie. Dobrze postąpili rozstawiając szeroko krążowniki. Błysk pistoletów był oślepiający.

Vala przemyślała to, gdy zgasły w jej oczach rozbłyski ognia. Potem wturlała się pod krążownik i wyciągnęła miotacz razem z siatką granatów. Krążownik ochroni jej oczy przed blaskiem. A działo? Strzelano dookoła niej. Odzyskała wzrok. Tam, blady kształt hominida. Kolejny. Widziała ich ze dwudziestu albo więcej! Jeden upadł, a reszta wycofała się. W większości muszą już być poza zasięgiem kusz. Ich pieśń działała jej na nerwy. - Działo - rozkazał Barok, a ona zamknęła oczy w momencie, gdy strzelił. Na ściernisku zaczynało się palić. Widać było jaśniejące postaci, sześć... osiem. Trzydzieści lub czterdzieści wampirów stało odsłoniętych, ciągle w zasięgu ognia. Dlaczego ludzie z kuszami mieliby bać się wampirów? Bo nikt nigdy nie widział ich tylu na raz! To było szalone, zwariowane, jak tylu mogło się wykarmić? Grupa Kupiecka Wysokich Strażników zginęła w wieży w opuszczonym mieście czterdzieści trzy falany temu. Tamtej nocy Wysocy Strażnicy walczyli co najwyżej z piętnastką. Zabili ośmiu, ale wszyscy zginęli, a Valavirgillin ocalił jedynie szczęśliwy traf. Pamiętała, jak nad ulicą niosła się ta pieśń. Wampiry, blade, nagie, piękne. Przerażające. Wysocy Strażnicy strzelali z okien dziesiątego piętra i wystawili straże na całej klatce schodowej. Straże znikały jedna po drugiej, a potem... - Wiatr dobrze wieje - obwieścił Kay. - Działo - rozkazał Barok. Vala mocno zacisnęła powieki przed blaskiem. Działo Baroka huknęło, a potem drugie z odległej flanki, ledwo słyszalne. - Mogli nas okrążyć - słabym głosem powiedział Barok. - To nie są myślące istoty - odparł Kay. Po lewej wypaliło kolejne działo. Po prawej inne. Wampiry nie nosiły z sobą narzędzi, nie miały ubrań. Zanurz rękę w pięknej grzywie popielatoblond włosów na zwłokach wampira, a odkryjesz małą, płaską czaszkę. Te stworzenia nie budowały miast, nie tworzyły armii, nie wymyśliły ruchów oskrzydlających. Lecz wojownicy na murze uwijali się jak w ukropie, celowali, wypuszczali strzały w ciemność, to w jedną stronę, to w drugą. - Kay? One czują. Barok spojrzał w dół. - Co? - zapytał Kay.

- One nie mają planu bitwy - zauważyła Valavirgillin. - Po prostu unikają zapachu półtora tysiąca Gigantów Traw. Ten sam zapach ich tu ściągnął! Jak podejdą od zawietrznej, zapach nie będzie im przeszkadzał. A wtedy my będziemy mieli ich z wiatrem. - Powiem Whandernothtee, żeby przestawił swój krążownik - zdecydował Barok i pobiegł. Vala ryknęła za nim: - Szmatę i alkohol! Wrócił. - Co takiego? - zapytał. - Namocz ręcznik w paliwie, tylko trochę. Obwiąż sobie nim twarz. To powstrzyma ten smród. Przekaż to Whand! Z góry rozległ się głos Kaya. - Nadal mam tu cele, szefowo, ale poza zasięgiem granatów. Powiedz Anth, żeby się przesunął. Niech użyją ręczników i paliwa. A Giganci też mogą o tym nie wiedzieć. Szefowo? Pamiętasz, jak chciałem pokazać im sposoby wykorzystania paliwa? Idiota. Namoczyła ręcznik dla siebie i wzięła jeszcze dwa z sobą. To może okazać się pilne. W ciemnościach, gdy po obu stronach była stromizna, musiała uważać, gdzie stąpa. Przestało padać. Wiatr niósł pieśń wampirów. Vala zaciągnęła się oparami alkoholu z ręcznika wokół swojej twarzy, aż zakręciło się jej w głowie. Z daleka dobiegł do niej rozkaz. - Działo. Zamknęła oczy, czekała na huk, podeszła do kwadratowego cienia i zawołała: - Anthrantillin! - Vala, on jest zajęty. - To był głos Taratarafasht. - Tarfa, on dopiero będzie zajęty. Wampiry nas otaczają. Wyciągnijcie ręczniki, zmoczcie je paliwem i zasłońcie nimi usta. Potem przestawcie wóz o jedną szóstą okręgu. - Valavirgillin, słucham tylko rozkazów Anthrantillina. Głupia kobieto. - Ustaw krążownik, bo oboje będziecie opowiadać to ghulom. Przygotuj też ręcznik dla Antha. Ale najpierw daj mi słój z paliwem dla olbrzymów. Cisza. - Tak jest, Valavirgillin. Macie dosyć ręczników?

Słój z paliwem był ciężki. Valavirgillin uświadomiła sobie z przerażeniem, że nie ma przy sobie broni. Kiedy wielki kształt zamajaczył przed nią, ulżyło jej, choć przyznała to ze wstydem. Gigant Traw nie odwrócił się. - Jak idzie obrona, Valavirgillin? - zagadnął. - Otaczają nas - wyjaśniła Vala. - Poczujecie ich za chwilę. Zawiąż to... - Fuj! Co tak śmierdzi? - Alkohol. Nim napędzamy nasze krążowniki, ale teraz może nas uratować. Zawiąż to sobie na szyi. Strażnik nie poruszył się, ani nie spojrzał na nią. Nie chciał obrażać gościa - obcego przybysza, więc Valavirgillin nic nie powiedziała. Nie miała czasu na zabawy. - Wskaż mi drogę do Thurla. - Daj tę szmatę. Rzuciła mu ręcznik z dołu. Olbrzym parsknął z odrazą, ale Zawiązał go sobie na szyi. Wskazał potem kierunek, ale Vala już dostrzegła błysk zbroi Byka. Byk spojrzał na szmatę w jej dłoniach, gdy cofał się przed smrodem. - Ale po co to? - zapytał. - Nie znasz wampirów? - Docierają do nas rozmaite historie. Wampiry łatwo giną i na dodatek nie myślą. A co do reszty... Czy szmatą mamy sobie zasłonić uszy? - Dlaczego, Thurl? - Żeby tym swoim śpiewem nas nie zabiły. - Nie dźwięk. Smród! - Smród? Giganci Traw nie byli idiotami, ale... nie mieli szczęścia. Wpierw trzeba przeżyć atak wampira. Nawet jak dziecko przeżyje, nie będzie wiedziało, dlaczego wszyscy dorośli odeszli. Ona, Kay, ktokolwiek powinien poruszyć ten temat, bez względu na pośpiech. - Thurl, wampiry wydzielają woń godową. Budzi się w was pożądanie, mózg się wyłącza i giniesz. - Smród paliwa załatwia problem? A innego sposobu nie ma? Słyszeliśmy o was, Ludziach Maszyn i waszym imperium paliwa. Nakłaniacie inne gatunki człekokształtne, żeby produkowały paliwo do waszych wozów. Uczą się przy tym go pić. Przestają interesować się pracą i samym życiem, wszystkim poza paliwem, i umierają młodo.