TOM LLOYD
NAZNACZONY
PRZEZ BOGOW
The Ragged Man
Czwarty tom cyklu
KRÓLESTWO ZMIERZCHU
Przełożyła
Agnieszka Jacewicz
Dla Fiony z miłością
Podziękowania
Największe podziękowania należą się osobom, które dbają o praktyczną stronę życia, aby ci z
nas mniej do tego zdolni nie musieli o to zabiegać. Najgoręcej dziękuję mojej żonie Fionie i
wspaniałym teściom, Davidowi i Elisabeth, którzy tak wiele wysiłku włożyli w zorganizowanie
wesela. Fi, zasługujesz na medal za to, że wytrzymujesz ze mną na co dzień - z pogodą ducha
znosisz moje dziwactwa, zapominalstwo i progresywny metal. Jeśli takim poświęceniem nie
można sobie zasłużyć na prezent w postaci szczeniaka, to już nie wiem, czym można.
Stokrotne dzięki Natowi za liczne dyskusje przy wielu drinkach oraz zdolność
szybkiego czytania, którą bezwstydnie wykorzystuję. Lou Anders jestem wdzięczny za rady,
wsparcie i zmagania z bardzo roboczą wersją pierwszych rozdziałów. Z tego samego powodu
na podziękowania zasługują mój brat Richard, David Devereux i Sara Mulryan, a wszystkim
zakręconym dyskutantom z forum Toma Lloyda dziękuję za ich entuzjazm, zachętę,
przypomnienia i niektóre propozycje... choć muszę przyznać, że jeszcze nie przekonałem się do
latających dywanów z katapultami, a sceny pod przysznicem na pewno nie będzie.
Nie mogę zapomnieć o Robinie Morero, który zasługuje na wyrazy uznania za
wszystko, co - między zmianami pieluszek - udało mu się zrobić ze stroną internetową.
Wdzięczny jestem też wszystkim z Pyr/Gollancz, a zwłaszcza Jo Fletcher za doskonalą,
dozkonałą, doskko... dobrą redakcję, Gillian za to i owo oraz Charliemu za cierpliwe znoszenie
licznych przejawów mojej głupoty. Ale nie Simonowi. On już wie dlaczego.
Co się dotąd
wydarzyło
Złodziej grobów
Miasto Scree trawi pożoga. Wkrótce się okazuje, że śmierć i zniszczenie nie są jedyną spuścizną
magii Rojaka. Wyznawcy Azaera rozpraszają się po Krainach, a Isak na czele armii Farlan
wraca do domu. Tych, którzy na dłużej zostali pod miastem, ogarnia dziwny nastrój. Sześciu
głównych bogów Scree - Śmierć, Karkarn, Nartis, Vasle, Belarannar i Vellern - wpada w
gniew, ponieważ na kilka dni przed upadkiem Scree zostali wypędzeni z miasta. Ich furia źle
wpływa na ludzi bezpośrednio z nimi związanych, między innymi na Rycerzy Świątyni i na
samego króla Emina, który przed wielu laty przyjął święcenia kapłańskie. Pod wpływem
krótkotrwałego szaleństwa w okrutny sposób mordują pozostałych przy życiu mieszkańców.
Król Emin wraca do Narkangu jako współwinny rzezi. Wciąż nęka go nieprzemijające
echo furii Śmierci, które niezmiennie wpływa na jego osądy i decyzje. Na wieści o Vennie,
jednym z wyznawców Azaera, oraz o tym, w jaki sposób machinacje Rojaka wpłynęły na
mieszkańców Scree, monarcha nakazuje masowe wymordowanie arlekinów, ponieważ ma
świadomość ich potencjalnego wpływu na Krainy. Tymczasem Venn wraca w rodzinne strony
arlekińskich klanów z zaklętym w jego cieniu magiem Kawką. Zamierza wcielić w życie plan,
którego tak obawia się Emin: wypaczyć cel istnienia arlekinów i przeciągnąć na stronę Azaera
całą armię niezrównanych wojowników-kaznodziejów potrafiących osłabić wpływy bogów w
całych Krainach.
Agent króla Emina, Doranei, dowiaduje się, że Kryształowa Czaszka, którą zdobyli w
Scree, być może wcale nie jest celem Azaera - co gorsza, niewykluczone, iż wyświadczyli
Azaerowi przysługę, zabijając jej wcześniejszego właściciela, ponieważ umożliwili wyznawcom
cienia zdobycie dziennika Vorizha Vukotica.
*
W Tirahu Isak zmaga się z coraz bardziej makabrycznymi wizjami. Do miasta wreszcie
przybywa yeetatcheńska białooka Xeliath i zbliża się proces księcia Certinse'a. Już pierwszego
dnia rozprawy oddział najemników dostaje się do Świątyni Prawa, aby go uwolnić. Choć
księciu nie udaje się uciec, ginie w walce, zamiast zostać straconym. Niepokój, który nie
opuszcza Isaka, pogłębia się, gdy matka Certinse'a uwalnia groźnego demona, a z cienia władcy
Tirahu wyłaniają się dwa okrutne aspekty Śmierci, aby rozprawić się z potworem, nim zrobi to
białooki. Potwierdza to obawy Isaka, że w jakiś sposób zdołał uwolnić spod władzy Śmierci jej
pięć aspektów zwanych Kosiarzami.
*
W Byorze Ilumen i Aracnan aranżują spotkanie władczyni miasta, księżnej Escral, z nowo
narodzonym Ruhenem, w którego postaci zadomowił się Azaer. Księżna adoptuje chłopca. W
tym samym czasie, daleko na północy, Venn, pozyskawszy zaufanie arlekinów, zaczyna
opowiadać o takim właśnie dziecku. W jego słowach znajdują odbicie czyny małego Ruhena.
W innej części Byory farlańska agentka Legana czeka, aż w mieście pojawi się Zhia
Vukotic, ale zamiast wampirzycy znajduje ją bogini losu - Dama - która składa jej niezwykłą
propozycję. Chce, aby Legana została jej śmiertelnym aspektem. Farlanka się zgadza i otrzymuje
pierwszą misję: ma zamordować arcykapłana, który zbytnio wpływa na decyzje księżnej Escral.
Ubiega ją w tym jednak najemny mag Aracnan. Aby jego czyn nie wyszedł na jaw, próbuje
zabić także Leganę, lecz Dama staje w jej obronie. Bogini za późno wyczuwa, że Aracnan ma
Kryształową Czaszkę. Nie może ocalić siebie, ale ratuje swój śmiertelny aspekt, wyrzucając
Leganę z budynku.
*
W tym czasie nieco dalej na południe lord Styrax, władca Meninów, jednym posunięciem
niszczy słynne machiny obronne Tor Salan i wyrusza na północ do Miastokręgu. Postanawia
włączyć kupieckie serce Zachodu do swojego imperium niezależnie od woli władców Byory,
Akellu, Ismessy i Fortinny - miast, które wchodzą w skład Miastokręgu.
*
W Tirahu Isak wzywa wszystkich farlańskich możnowładców na uroczystość swojej
inwestytury. Każdy musi przysiąc posłuszeństwo lordowi Farlan. Aby powstrzymać kapłanów
plemienia, którzy sprawiają coraz więcej problemów, białooki zawiera umowę z kardynałem
Certinse'em. Przyjaciołom wyjawia swoje sny o śmierci z rąk Styraksa, dlatego po ceremonii
Mihn udaje się po radę do wiedźmy z Llehden. Ich rozmowa kończy się tym, że wiedźma
tatuuje na ciele niedoszłego arlekina magiczne zaklęcia, które łączą go bezpośrednio z Xeliath i
Isakiem.
Podczas gdy Mihn stara się jak najwięcej dowiedzieć o życiu pozagrobowym, Vesna
wpada w urządzoną przez fanatyków zasadzkę. Udaje mu się wszystkich pokonać i wtedy się
okazuje, że „pułapka” w rzeczywistości była próbą, jakiej postanowił poddać go Karkarn, aby
przekonać się, czy rzeczywiście wybrał mężczyznę godnego zaszczytu, jaki chce mu uczynić:
bóg wojny proponuje hrabiemu, aby został jego śmiertelnym aspektem. Zdumiony Vesna nie
jest w stanie natychmiast podjąć decyzji.
*
W Byorze śmierć Damy prowadzi do eskalacji napięć między rządzącymi miastem
arystokratami a duchowieństwem. Zamach na księżną Escral dzięki pomocy Ilumena kończy się
niepowodzeniem, ale w walce ginie mąż władczyni. Kapłani po bezpośrednim ataku na Nataię
próbują zdobyć Rubinową Wieżę. Dla Ilumena ich posunięcie staje się pretekstem do
wymordowania głównych magów duchowieństwa w mieście i kolejnej demonstracji
nadnaturalnych mocy Ruhena.
Legana powoli dochodzi do siebie pod opieką kapłana. Kiedy staje się nieco silniejsza,
opiekun pomaga jej zbiec z Dzielnicy Świątyń. W tym samym czasie księżna Escral nakazuje
symbolicznie zamknąć drzwi świątyni Śmierci, a Ilumen w jej imieniu rozprawia się z
duchowieństwem Byory. Poza granicami Dzielnicy Świątyń Legana napotyka Doraneia.
Wymieniają się informacjami i agent króla wyrusza na poszukiwania swojej kochanki, Zhii
Vukotic. Teraz już wiadomo, kto pociąga w Byorze za sznurki. Legana składa raport Isakowi.
*
Fanatyzm religijny i otwarta walka z nim przybierają na sile. Coraz częściej dochodzi do
przemocy we wszystkich miastach Krain. Aby nie dopuścić do wojny domowej, Isak
zmuszony jest nakłonić swoich najwierniejszych poddanych do ogłoszenia krucjaty przeciwko
Meninom. Raport Legany uświadamia mu, że los nieubłaganie pcha go ku człowiekowi, z
którego ręki - według przepowiedni - zginie. Mimo to nie zamierza dłużej unikać swojego
przeznaczenia i wraz z armią dołącza do krucjaty.
*
Gdy Isak wyrusza na północ, lord Styrax dociera do Miastokręgu. Dzięki zdecydowanym
posunięciom wymusza kapitulację najpotężniejszego z tamtejszych miast. Po przejęciu nad nim
kontroli zaczyna zgłębiać tajemnicę, która kryje się w samym sercu grodu - Bibliotece Pór Roku
wzniesionej w kotlinie między czterema częściami Miastokręgu. Nim Isak dociera na miejsce,
władcy Meninów udaje się rozwikłać zagadkę. Gdy krucjata rusza do natarcia na menińskie
siły, lord Styrax wydobywa ukrytą w gmachu biblioteki Kryształową Czaszkę i budzi smoka -
strażnika tajemnicy. Władca Farlan zamierza przeszkodzić Azaerowi w realizacji planów,
atakując Byorę, lecz zostaje wciągnięty w bitwę z Meninami i staje się głównym celem smoka.
Menińskie wojska wciągają go w zasadzkę.
Isak widzi, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się jego armia, i pojmuje, że nie umknie
śmierci, o której od tak dawna śni. Nakazuje Vesnie odprowadzić armię tam, gdzie będzie
bezpieczna, a sam tymczasem stara się uniemożliwić Meninom pościg i atakuje smoka. Vesna
nie jest w stanie odwieść Isaka od podjętej decyzji, dlatego przyjmuje propozycję Karkarna i już
jako śmiertelny aspekt boga wojny odprowadza farlańską armię z pola bitwy. Isak samotnie
rusza przeciwko Meninom, uwalniając całą moc swoich Kryształowych Czaszek. Wie, że nie
zdoła pokonać lorda Styraksa, więc dokonuje ostatniego wyboru, jaki mu pozostał: decyduje, w
jaki sposób umrze. Zabija Kohrada, białookiego syna Styraksa, i staje do walki z jego ojcem.
Czuje, że przegrywa pojedynek z władcą Meninów, ale nawet wtedy chełpi się, iż zdołał
uśmiercić jego potomka. Oszalały z rozpaczy Styrax z zemsty używa swojej przerażającej potęgi
i posyła Isaka wprost do Ghenny, mrocznego miejsca kaźni, zamiast zwyczajnie go zabić i
pozwolić mu stanąć przed sądem Śmierci. Gdy Isak wpada w czeluść królestwa demonów,
daleko w Llehden Mihn zdaje sobie sprawę, że teraz nie ma odwrotu. Musi podjąć się
ostatniego desperackiego przedsięwzięcia.
Prolog - część 1
Śmierć z powagą przemierzała pole. Ostatnie promienie słonecznego blasku umknęły z nieba i
ciężki całun przesłonił ziemie za Byorą. Wraz z nim nadciągnęła nienaturalna cisza, która
spowiła okolice jak mgła. Śpiewy ptaków wydawały się coraz bardziej odległe, aż w końcu
zupełnie umilkły, lecz w miarę jak mrok gęstniał, pojawiły się inne dźwięki: szepty i
przytłumione, żałobne zawodzenie, które dobiegało znad mokradeł. W mglistej dali migotały
niepewne światełka - chłodna namiastka życia. Ale nawet głosy duchów i demonów milkły w
obecności czegoś jeszcze bardziej przerażającego. W pełnej napięcia ciszy ciemność na skraju
mokradeł powoli gęstniała i przybierała postać.
Zakapturzona głowa rozejrzała się po zastygłym w bezruchu polu bitwy. Skąpa fauna
mokradeł zamilkła jak nigdy dotąd, a złowrogie istoty, które co noc nawiedzały te strony,
umknęły w popłochu. Nowo przybyła nie zwróciła na to uwagi. Nie ich tutaj szukała.
Odziana w szaty utkane z samej nocy, kroczyła dumnie. Na moment przystanęła i
rozejrzała się, jakby badała zapach powietrza. Wokół unosił się smród rozkładających się ciał:
fetor rzezi, który utrzymywał się na polach bitwy jeszcze długo po pochowaniu ostatniego
zabitego. Patrzyła na świeżo usypane dookoła kopce, nieoznakowane kurhany, które wkrótce
wiatry i deszcze miały usunąć z pamięci Krain. Otaczały je blade kształty - cienie tych, których
pozbawiono życia i czucia - nieświadome niczego, prócz wypełniającej je pustki. W przypływie
hojności wykonała dłonią gest i garstka zagubionych rozpłynęła się w nicość, przeniesiona
prosto pod Heroldowe Sale, aby tam oczekiwać ostatecznego werdyktu.
Pośrodku kopczyków wznosił się straszny monument: krąg wbitych w ziemię włóczni,
między którymi usypano górę świeżych czaszek. Nad nimi powiewała czarno-czerwona flaga z
rysunkiem stylizowanej czaszki o długich, zakrzywionych kłach.
Pod nią pogrzebano ciało młodego mężczyzny, który zginął przedwcześnie. Ona jednak
nie dlatego się tutaj zatrzymała. W powietrzu unosił się zapach, który zupełnie nie pasował do
zimnych, błotnistych pól i powietrza zwiastującego deszcz. Była to woń ognia i bólu: echo
potworności trawiących głębiny ziemi.
Fetor demonów wydawał się najsilniejszy wokół szczeliny ledwie dwadzieścia kroków
od monumentu. Nierówne rozdarcie w powierzchni ziemi sięgało najwyżej kilka jardów w głąb
i nosiło piętno ich ohydnego dotyku. Zatrzymała się nad rozpadliną, nie bacząc na odległe
wrzaski, od których drgał grunt. Trzeba było jej potęgi, aby zauważyć to wszystko. Żaden
śmiertelnik nie wyczuwał Krain w takim stopniu - nawet najpotężniejsza z wiedźm.
Ona wciąż milczała. Nie znajdowała słów ani dla zabitych, ani dla czynów, jakie
popełniono. Stało się. Była aż nadto świadoma zła, jakie mogła wyrządzić zemsta. Białe jak
kość ręce wyciągnęła ku nocy. W lewej trzymała włócznię o podwójnym grocie wysadzanym
lśniącymi klejnotami, prawa była pusta. Powietrze wokół niej wydawało się falować i
wibrować, ale szaty Śmierci nawet nie drgnęły, a kiedy włócznia zakreśliła w górze łuk,
ciemności się cofnęły i znieruchomiały.
Jej wolna dłoń zamknęła się wokół roziskrzonej nici światła. Noc zawrzała wokół
jasnego włókna jak kłęby czarnego dymu, lecz ona na to nie zważała. Jeszcze dwa razy
chwyciła powietrze, wyławiając z niego dwie nowe nici o nieco innej barwie. Wszystkie
zamknęła w palcach. Pusty kaptur zwrócił się ku trzem wątkom, intensywnie przypatrując się
zdobyczy.
Po chwili ze zdumiewającą szybkością zawirowała wokół własnej osi i włócznią
zakreśliła łuk przez ciemność. Na moment wybuchła jasność, rozpraszając mrok, i pojawiła się
czwarta nić. Tej również przyjrzała się z uwagą. Nie musiała używać więcej siły. Szarpnęła nici
ku sobie niemal niedbale i z czerni wyłoniły się cztery skulone postacie. Ruszyły w jej stronę
niepewnym krokiem.
Przygarbiony wilk płaszczył się przed swoją Panią. Sunąc brzuchem po przesiąkniętej
krwią ziemi, podczołgał się aż do jej boku. Pozostali zbliżyli się mniej chętnie, lecz siła jej woli
przyciągnęła je, a nici owinęły się wokół drzewca włóczni. Długim, kościstym palcem
pogładziła każdą z nich i nowo przybyli skulili się, jakby ktoś ich uderzył. W końcu
znieruchomieli, z rezygnacją przyjmując swój los.
- Jednej brakuje - oznajmiła Śmierć.
Kat podniósł głowę. Jego postawa zdradzała służalczość, choć w głosie nie było słychać
żadnych emocji.
- Nasza siostra stała się silniejsza. Zawarła układ, aby trzymać się z dala od ciebie.
Odeszła daleko stąd.
- Uwolniono ją spod mojej władzy i namówiono, by się oddaliła - stwierdziła Śmierć,
spoglądając na północny wschód - ale wszystkim nam przyjdzie zapłacić cenę za ten układ.
Gwałtownie odwróciła się i ruszyła ku mokradłom. Pozostali nie mieli wyboru, musieli
podążyć za nią. Po kilku krokach cała piątka rozpłynęła się w powietrzu. Po chwili noc wróciła,
a bryza znowu nieśmiało ogarnęła pole bitwy. W chłodnym powietrzu zostały już tylko głosy
zagubionych.
Prolog - część 2
Niebo szarzało. W Wielkiej Puszczy, wiele mil na wschód od najdalszej farlańskiej twierdzy,
okrutne wycie zmąciło ciszę. Stara kobieta przemknęła pośród coraz wyraźniejszych cieni i
zniknęła. Popędziły za nią z gorączkową euforią, rozdzielając się na prawo i lewo, aby
ponownie dopaść ofiarę. Padły rozkazy: ostre i brzydkie sylaby wyskrzeczane w obcym języku.
Kobieta na moment skuliła się pod rozrośniętym krzewem dzikiej róży, płasko przyciskając
dłonie do dywanu liści i wsłuchując się w hałasy. Nie czekała, aż któryś z łowców przypadkiem
się na nią natknie, tylko wypadła z kryjówki i pognała między drzewami. Spod jej stóp pryskało
leśne runo.
Zbiegła z niewielkiego pagórka. Wiatr wydął jej zniszczoną sukienkę jak balon.
Ześlizgnęła się szlakiem wymytym przez deszcze, po czym błyskawicznie skręciła w lewo, aby
pokonać wzniesienie między dwoma wysokimi bukami. Jeździec na czele zgrai zawył i rzucił
się za nią w pościg. W miejscu, gdzie szlak kończył się gwałtownym uskokiem, nie zdołał
wyhamować. Koń i jeździec polecieli dziesięć stóp w dół. Rumak, rozpaczliwie wierzgając,
zdołał się przekręcić. Gdy runął na jeźdźca, przeraźliwy krzyk przeszył powietrze.
W jednej chwili ton nawoływań się zmienił. Gra stała się poważniejsza. Łowcy parli
naprzód z rosnącym gniewem. Kobieta ponownie znikła im z oczu, wtapiając się w cienie jak
duch. Konni klęli i wykrzykiwali pogróżki w stronę pustego lasu. Jeźdźcy, którzy odbili w bok,
zaczęli zataczać koło, z natężeniem wypatrując pośród drzew choćby najmniejszego ruchu. W
końcu ich wysiłki zostały nagrodzone. Pięćdziesiąt jardów dalej u dołu stoku ich ofiara wypadła
zza osłony i pościg znowu ruszył. Konni pochylali się nisko nad szyjami wierzchowców.
Dystans szybko się zmniejszał.
Wyszczerzyli zęby, gdy pokonała kolejny pagórek i zbiegła po przeciwległej stronie,
ponownie próbując tej samej sztuczki, ale tym razem zdołali otoczyć ją z trzech stron. Stara
kobieta rzuciła się ku jedynemu wolnemu szlakowi, lecz jeden z jeźdźców okazał się szybszy i
zagrodził jej drogę. Zawróciła w przeciwną stronę. Z trudem brnęła w miękkim, nasiąkniętym
gruncie, który zapadał się pod jej stopami. Padła na brzuch i zjechała dnem wymytego przez
deszcz wgłębienia aż za podłużny głaz sterczący z ziemi. Tam się przyczaiła.
Jeźdźcy zbliżali się bez pośpiechu. Dwaj nałożyli strzały na cięciwy, na wypadek gdyby
znalazła w sobie dość sił, aby wspiąć się na kolejne wzniesienie. Z obnażonymi zębami i
podniesioną bronią szli półkolem. Kobieta skuliła się za kamieniem. Jej twarz przesłaniał
zniszczony szal. Palcami postukiwała w głaz, jakby szukała oparcia w jego mocy.
Przywódca grupy wyszczekał gardłowy rozkaz. Jeden z konnych sztywno zsunął się z
siodła i ruszył w stronę ofiary.
Ten Elf był bardziej zdeformowany niż większość jego rodaków. Ramiona miał tak
powykręcane, że tarczę niemal ciągnął po ziemi, ale rękę z włócznią odciągnął do tyłu gotów
zadać cios. Kobieta zadrżała i spojrzała na niego przez długie rozdarcie w szalu. Jej palce wciąż
tańczyły po powierzchni kamienia. Gdy napastnik się zbliżył, usłyszał paniczny szept, zbyt
cichy i pospieszny, by mógł rozróżnić słowa, ale domyślał się, co robi ofiara.
- Ona się modli - oznajmił towarzyszom, uśmiechając się pogardliwie do najbliższego z
nich. - I co, ludzka kobieto? Słyszą cię? - zawołał do niej łamanym farlańskim. Źle
ukształtowana krtań kaleczyła śpiewne dźwięki każdego słowa. - Gdzie są teraz twoi marni
bogowie, hę? - dodał już w języku Elfów.
Wtem coś go tknęło.
Przechylił głowę i uważniej przyjrzał się kobiecie. Nagle zdał sobie sprawę, że z
gęstniejącego mroku patrzą na niego lodowato niebieskie oczy. Położyła dłonie płasko na
kamieniu i odepchnęła się dziwnie krabim ruchem. Zamarła, dopiero gdy grot włóczni
prześladowcy znalazł się o kilka cali od jej twarzy.
- Gdzie są moi bogowie? - powtórzyła cicho, zerkając spod kosmyków zmierzwionych,
szarych włosów. - W tej chwili bardziej mnie interesują twoi bogowie.
Cofnął się o krok. Odpowiedziała mu w idealnej mowie Elfów. Nigdy wcześniej nie
spotkał człowieka, który by tak dobrze znał ich język. Obejrzał się na swoich dowódców -
głównego woja i jego siostrę-czarownicę. Wyczuwając niebezpieczeństwo, wiedźma
natychmiast wezwała swoje opiekuńcze duchy. Trzy mgliste postacie przypominające kłęby
dymu pojawiły się w powietrzu wokół niej - jedna czarna i dwie białe.
- Oto i są - stwierdziła stara kobieta z uśmiechem i wyjątkowo nisko pochyliła się w
ukłonie.
- Zabijcie ją - nakazała czarownica.
Żołnierz ponownie odwrócił się w stronę ofiary i pchnął włócznią. Starucha jakimś
cudem zdołała umknąć przed grotem. Potem złapała za drzewce i pociągnęła. Elf stracił
równowagę i znalazł się w zasięgu jej ręki. Chlasnęła go na odlew, tak że upadł na ziemię.
- Nie różnimy się aż tak bardzo - wyskrzeczała, obracając się do pozostałych.
Dwaj łucznicy napięli łuki, gdy w uśmiechu pokazała zęby i zrobiła krok w ich stronę.
Jeden łuk pękł w rękach właściciela. Drugi zdołał wypuścić strzałę, nim to samo stało się z jego
bronią, ale za bardzo się pospieszył i chybił o jard. Ktoś cisnął włócznią, lecz starucha odrzuciła
ją szybkim ruchem długich palców. Grot wbił się głęboko w miękką ziemię. Nikt więcej w nią
nie wycelował, więc postąpiła kolejny krok naprzód i uśmiechnęła się do oszołomionego Elfa u
jej stóp.
- Naprawdę niewiele się różnimy - dodała. - I ja, i wy dawniej byliśmy zmuszeni do
posłuszeństwa bogom, a teraz odzyskaliśmy wolność, aby na nowo nauczyć się żyć.
Zatrzymała się. Jej język wysunął się jak u węża, badając smak bryzy. Elf, który upadł,
dotknął brudną ręką twarzy, a potem przyjrzał się dłoni. Zrobił wielkie oczy, gdy skóra zaczęła
szybko zmieniać barwę i puchnąć, naciekając krwawymi pęcherzami.
- I jakże szybko się uczycie! - zarechotała, wskazując magiczne istoty wokół elfiej
czarownicy. - Znaleźliście sobie nowych bogów, na tyle słabych, by dało się ich zniewolić i
kontrolować... a zatem sami staliście się tacy jak ci, których najbardziej nienawidzicie.
Elf u jej stóp zaczął jęczeć ze strachu. Palcami drapał twarz, w miarę jak zaraza się
rozprzestrzeniała, ogarniając coraz większe połacie skóry szybciej, niż był w stanie to śledzić.
Chciał zawyć, ale jego gardło już się rozkładało. Potrafił jedynie piszczeć jak zdychające
szczenię.
Pozostali nie zwracali na niego uwagi. Nie mogli oderwać wzroku od starej kobiety,
która wygładziła zniszczoną suknię i wyprostowała się. W kilka sekund jej wygląd zupełnie się
zmienił. Urosła na ich oczach. Powietrze wypełnił gęsty fetor zgnilizny, gdy jej skóra zbladła do
kredowej barwy trupa, a całe ciało zaczęło drgać, jakby ją także dotknęła zaraza. Po chwili
przemiana dobiegła końca. Kobieta podniosła wzrok, a jej sine wargi wykrzywiły się w
uśmiechu. W zmierzwionym gąszczu włosów pojawiła się pokryta patyną korona.
- Będę się od was uczyła - oznajmiła Królowa Zniszczenia struchlałym Elfom.
Najbystrzejszy z nich zawrócił konia, aby uciec, lecz ona była szybsza. Zagrabiła palcami
powietrze w jego kierunku i w tym samym momencie wierzchowiec uciekiniera zarżał
panicznie. Chwilę później na pozostałych żołnierzy posypał się grad cięć. W mgnieniu oka
wszyscy leżeli na ziemi, jedni zmiażdżeni, inni tylko ogłuszeni. Królowa Zniszczenia splunęła w
dłonie i strzepnęła ślinę, wypowiadając zaklęcie. Jeźdźcy i konie zaczęli kaszleć krwawą pianą.
Zwierzęta zatoczyły się i bezsilnie osunęły na ziemię.
Tylko czarownica wciąż siedziała w siodle, skulona z przerażenia. Zupełnie nie zważała
na przywiązane do niej magiczne byty, które panicznie śmigały nad jej głową. Królowa
Zniszczenia zrobiła krok w jej stronę. Na jej twarzy malowała się potworna chciwość.
Wierzchowiec czarownicy padł, a ona poleciała do przodu prosto w czarne leśne błoto. Na
moment straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, próbowała odczołgać się od bogini, ale
wiedziała, że już jest za późno. Jej ciałem zaczęły wstrząsać konwulsje.
Nad nią magiczne byty przemykały w panicznej gorączce. Królowa Zniszczenia
wyciągnęła ku nim dłoń z rozcapierzonymi palcami i pochwyciła je, jakby zrywała owoce.
Istoty znieruchomiały w powietrzu nad trupem czarownicy. Ich bezkształtne postacie
przypominały mgliste formy z dymu. Po chwili opadły na ziemię i poddały się bez walki,
składając hołd nowej pani i kłaniając się tak głęboko, że stały się kałużami mgły.
- Znajdują sobie nowych bogów i więżą ich jak niewolników - wyszeptała Królowa
Zniszczenia do magicznych bytów. W jej głosie brzmiała lodowata czułość. - Robią to na
własną zgubę. Martwy białooki chciał mnie wykorzystać, a potem zniewolić. Czułam smród
jego zdrady, gdy Śmierć kładła mu dłoń na ramieniu. Ja jednak nie zamierzam być niczyją
niewolnicą. Uwolnił mnie. Zmusił, bym nauczyła się nowego życia, a teraz już go nie ma i nie
może mnie ograniczać.
Palcami pogładziła kolejno magiczne byty, unosząc strzęp każdego z nich do ust i
chciwie ssąc.
- Jest was więcej, o wiele więcej... dość, by zanieść moje zarazy w najodleglejsze
zakątki Krain - oznajmiła swoim nowym aspektom.
Z nowymi sługami u stóp uniosła się wraz z niewyczuwalną bryzą, a jej postać zaczęła
się rozwiewać jak mgła. Po chwili został ledwie jej zarys na tle cieni. Jeszcze nim zapadły
zupełne ciemności, ogołociła z wszelkich śladów życia pierwsze obozowisko Elfów.
Prolog - część 3
Doranei obserwował z okna, jak cienie wkradają się na ulice, ogarniają całe alejki i tężeją w
nieprzeniknioną szarość. Wystarczyło, że zamrugał, a przestał dostrzegać łuki dróg Byory.
Miasto u podnóża stoku powoli pochłaniał mrok.
Całe życie uczono mnie, żebym uważał na cienie, i nie widzę nic prócz nich, pomyślał.
- Natknąłem się dziś na kolejnego proroka - powiedział. Jego ton dziwnie nie pasował
do wysoko sklepionej, cichej komnaty.
- Co takiego? Na kogo się natknąłeś? - Zhia Vukotic podeszła do niego. Jej szafirowe
oczy lśniły w blasku świecy.
- Proroka, nie słyszałaś?
Zignorowała nutę zniecierpliwienia w jego głosie. Przez ostatnie dwa tygodnie rycerza z
Narkangu nie opuszczały gniew i wrogość, nawet w łożu. Woń gwałtowności i przemocy
przeraziłaby zwyczajną kobietę, ale Zhia nie bała się o siebie, leczo niego. Już nawet nie
pamiętała, od jak dawna żal przesycał każdą jej myśl.
- Obserwowałam twoją twarz - przyznała wampirzyca. - Nie zwracałam uwagi na
słowa. Opowiedz mi o tym proroku.
Doranei przez chwilę milczał. Jego policzki lekko drgały, jakby słowa próbowały
wydobyć się z jego ust, ale nie mogły się przecisnąć. Oko Tsatacha niedawno skryło się za
Czarnym Kłem i pasma chmur nad górą wciąż miały jaskrawą pomarańczową barwę. Widok
był piękny, lecz Zhia zdawała sobie sprawę, że jej kochanek tego nie widzi. Nie zwracał uwagi
nawet na potężną sylwetkę smoka, który właśnie wzbił się w powietrze, aby poszybować
wysoko wraz z prądami termicznymi, niczym jastrząb podczas łowów.
Krew Doraneia kipiała mroczną potrzebą niszczenia, zupełnie jak oszalały potwór
obudzony przez Kastana Styraksa, który teraz pustoszył Miastokrąg. Zhia i jej brat Koezh przed
wiekami uśpili bestię. Ich zaklęcie wypaczyło od początku niewiadomy i nieprzewidywalny
intelekt wielkiego jaszczura i teraz jego umysł przepełniała tylko nienawiść, despotyczna i
nienasycona.
- Tym razem był to mężczyzna. Trafiło go na samym środku ulicy - stwierdził nagle
Doranei. Jego głos brzmiał tylko trochę głośniej od szeptu. - Zupełnie niespodziewanie.
Myślałem, że jest pijany, kiedy zobaczyłem, jak wpada na mur. - Bezwiednie podniósł kielich
do ust i zaczął pić.
Zauważyła, że jego wargi drgnęły, nim dotknęły brzegu pucharu, bezgłośnie
wypowiadając imię.
Znajdowali się sami w wysokiej komnacie na najwyższym piętrze burdelu znanego pod
nazwą Aksamitny Kielich. Doranei otworzył okiennice po jednej stronie, aby obejrzeć zachód
słońca - tak przynajmniej powiedział. Zhia wiedziała, że to widok spowitej cieniem Rubinowej
Wieży nie daje mu spokoju, podobnie jak krzyżówka ulic, przy której zginął jego przyjaciel
Sebe. Wybór punktu obserwacyjnego był zupełnie przypadkowy, podobnie jak trasa, którą
Ilumen i Aracnan poprowadzili byorańskich żołnierzy przeciwko Farlanom. Dama, pani
przeznaczenia, została zamordowana zaledwie kilka mil od tego miejsca. Na kim więc miał się
wyładować człowiek zły na swój los?
- Jak żyję, nie widziałam czegoś takiego - przyznała Zhia. - I nie zazdroszczę ci.
- Naszczęścienikogo nieskrzywdził- powiedziałDoraneibardziejdo siebieniżdo niej. -
Na skrzyżowaniu był akurat oddział Gwardii Rubinowej Wieży. Jeden z gwardzistów powalił
żebraka na ziemię. Przykuli go do słupa i pchnęli posłańca po rozkazy. Szaleniec stał tam przez
godzinę, warcząc jak wściekły pies, nim wymyślili, co z nim zrobić.
- Mówił coś?
Doranei spojrzał na kochankę. Zhia zmarszczyła brwi, czując na sobie jego badawczy
wzrok. Miała wrażenie, że szuka czegoś w jej twarzy. Czarne włosy związała w sposób, jakiego
wcześniej nie widział. Cienkie warkoczyki splotła w grubsze i związała wąską, miedzianą
wstążką na czubku głowy. Trochę przypominało to fryzury najemników.
- Gadał za szybko, żeby dało się coś zrozumieć. Dotarł do mnie tylko jeden fragment. -
Wskazał Rubinową Wieżę, której sylwetka rysowała się na tle wieczornego nieba. - Nie mam
pojęcia, co z tego pojmie twój przyjaciel.
Zhia nie dała się sprowokować. Wiedziała, że Doranei szuka pretekstu, aby na kimś
wyładować gniew, dać upust żalowi, jaki czuł po śmierci Sebe'a. Nie chciał jej zranić, rozumiała
to. Poza tym, gdyby doszło między nimi do jakiejkolwiek konfrontacji, to on znalazłby się w
niebezpieczeństwie. Zhia podejrzewała, że jej kochanek woli ból siniaków od smutku.
- Ruhen nie jest moim przyjacielem. Wiesz, że nie dlatego nie mogę się przyłączyć do
waszego ataku.
Śmierć lorda Isaka rozeszła się echem po całych Krainach z taką siłą, że w samej Byorze
tuzin mężczyzn i kobiet zostało dotkniętych ciężarem wieszczby. Doraneia całun żałoby ogarnął
po śmierci jego towarzysza, który zginął ledwie godzinę przed Isakiem. Zhia widziała
zdewastowane skrzyżowanie ulic krótko po tym, co się tam stało, i bez trudu potrafiła sobie
wyobrazić dziką burzę magii, jaką uwolnił w tym miejscu oszalały półboski mag. Pod dotykiem
Aracnana rozsypywały się budynki, a w bruku powstawały olbrzymie wyrwy, jakby ulicę
przeorały pięćdziesięciostopowe szpony.
Ciało Sebe'a zostało pogrzebane pod gruzami. Ruiny wciąż płonęły dziko, gdy
wampirzyca wróciła do miasta i zastała Doraneia, brudnego i umazanego sadzą, jak razem z
dziesiątkami innych kaleczył sobie ręce o odłamki murów. Spod ruin wydobyto zaledwie
pięćdziesiąt ciał. Setki, a wraz z nimi Sebe, spłonęły w potwornym pożarze.
Zhia musiała siłą odciągnąć Doraneia w bezpieczne miejsce. Dosłownie uwięziła go w
piwnicy tawerny, aby nie wychodził na ulice. Od tamtej pory niewiele spał. Nieraz leżał w ich
wspólnym łożu i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przestrzeń. Czuła się bezsilna, bo
nie potrafiła mu pomóc. Czasami sprawiał wrażenie niemal obłąkanego. Łzy wciąż nie chciały
płynąć z jego oczu. Przez całe życie musiał panować nad emocjami.
Ze swojego stanowiska oddalonego o trzy przecznice od fatalnego skrzyżowania
Doranei słyszał druzgocącą odpowiedź Aracnana na zatrutą strzałę Sebe'a. Gwałtowna reakcja
przybrała na sile, gdy jad morskiego diamentu zapłonął w żyłach półboga jeszcze
okropniejszym bólem. W porównaniu z innymi truciznami ta była słaba, ale Aracnan popełnił
błąd, na który liczyli. Kiedy został trafiony w ramię, domyślił się, że grot może być zatruty, i
magicznym zaklęciem próbował przeciwdziałać skutkom trucizny - jednakże magia spotęgowała
moc toksyny.
Świadkowie opowiadali, jak kamienie pękały pod stopami Aracnana, gdy wył w agonii -
ciała najbliżej stojących ludzi poczerniały i zwęgliły się, jeszcze nim zaczął ciskać wkoło lancami
płomieni. Budynek, w którym znajdował się Sebe - prawdopodobnie celujący do maga
kolejnym bełtem - eksplodował od potężnego ataku magii. Dzielnica ocalała tylko dlatego, że
Aracnan z bólu stracił przytomność.
Głos Zhii wdarł się w myśli agenta króla.
- Doraneiu, co powiedział tamten prorok?
Spuścił wzrok na zbielałe kłykcie dłoni, którą zacisnął na krawędzi parapetu.
- „Wielki lord ginie, rodzi się nowy bóg”.
Rozdział 1
Szept wieczornej bryzy znad jeziora musnął Mihnowi twarz, gdy pochylił się nad łódką.
Spojrzał na wodę. Słońce chyliło się ku zachodowi. Pomarańczowe promienie przedzierały się
przez wysokie sosny na przeciwległym brzegu. Bystre oczy Mihna dostrzegły między
drzewami ruch - leśne istoty ostrożnie wychodziły na otwartą przestrzeń. Zwykle przed
zmierzchem siadywały na olbrzymich głazach i patrzyły, jak słońce chowa się za horyzontem, a
tego wieczoru co najmniej dwie rodzinne grupy przyszły nad jezioro.
- Wyczuwają w powietrzu zmianę - stwierdziła wiedźma z Llehden, stając obok. - Nikt
jeszcze nie próbował dokonać czegoś takiego.
Mihn nie słyszał, aby tu, w Llehden, ktokolwiek nazywał ją Ehlą - imieniem, którego
pozwalała używać lordowi Isakowi. Miejscowym wystarczało, że była wiedźmą. Mihnowi
zresztą też, choć Farlanie nie potrafili tego zrozumieć.
Wzruszył ramionami.
- Jeszcze niczego nie dokonaliśmy, ale skoro czują zmianę, może to dobry znak.
Jego słowa sprowokowały cichy syk dezaprobaty Xeliath, trzeciej osoby w ich gronie.
Stała przygarbiona, opierając się o wiedźmę. Choć była białooka, porażenie lewej strony ciała
sprawiało, że brązowoskóra dziewczyna miała pod pewnymi względami mniej sił niż zwykli
ludzie. Na obrzeżach jej pola widzenia czaiły się obrazy Ciemnych Miejsc. Przez więź, jaka
łączyła ją z Isakiem, strzęp jej duszy trafił do mrocznej krainy straszliwych tortur. Utrzymanie
równowagi i poruszanie się sprawiało jej teraz jeszcze więcej trudności niż zwykle. Była
wyczerpana, bo gdy zasypiała, dopadały ją sny tak potworne, że ktoś słabszy psychicznie już
dawno postradałby zmysły.
Mihnowi los oszczędził przynajmniej tego. Jego więź z Yeetatchenką była słabsza i na
szczęście nie miał wrażliwości maga.
Wspólnie z wiedźmą pomogli Xeliath wsiąść do łódki. Ehla zajęła miejsce obok
dziewczyny. Mihn zepchnął łódź na wodę i dopiero gdy odbiła od brzegu, wskoczył do środka.
Usiadł przodem do obu kobiet otulonych grubymi, wełnianymi pelerynami dla ochrony przed
wieczornym chłodem. On miał na sobie jedynie cienką skórzaną tunikę i spodnie, których
nogawki związał u dołu cienkim sznurkiem. Materiał musiał ściśle przylegać do skóry, żeby się
nie rozdarł ani o nic nie zaczepił.
Mihn kątem oka zauważył starą kobietę, która przysiadła na stołku na brzegu jeziora.
Poczuł iskrę irytacji. Starucha zjawiła się kilka dni wcześniej. Była o całe dziesięciolecia starsza
od Ehli, ale specjalnie mówiła o sobie „inna wiedźma z Llehden”, tak jakby mogła przybyć w te
rejony wyłącznie za pozwoleniem młodszej czarownicy. Mihnowi kazała nazywać siebie Daimą -
„wiedzącą” - gdyby zaszła potrzeba rozróżnienia obu wiedźm. Od niemal pięćdziesięciu lat
przygotowywała zmarłych do pochówku i czuwała przy nich do świtu, stawiając czoło hordom
upiorów, które przyciągała śmierć we wszystkich postaciach. Daimę z tą sferą życia łączyła
wyjątkowa więź. Zdarzało jej się prowadzić zjawy oraz zagubione dusze aż do samych Komnat
Śmierci. Zapuszczała się dalej niż ktokolwiek ze znanych Ehli śmiertelników.
Stara wiedźma wielokrotnie ostrzegała, jakie zagrożenia wiążą się z ich planem.
Podkreślała, że Mihn na każdym kroku musi okazywać powagę i szacunek. To, że teraz,
pykając fajkę, łowiła sobie ryby, raczej nie świadczyło o respekcie, który według niej był
konieczny, aby ich próba się powiodła.
Pewnymi pociągnięciami wioseł Mihn wyprowadził łódź mniej więcej na środek jeziora
i wyrzucił za burtę zardzewiałe ostrze pługu, które zastępowało kotwicę. Gdy już wszystko
zabezpieczył, sprawdził tatuaże na dłoniach i podeszwach stóp. Wciąż były całe. Nic nie
przerwało kręgów zaklęć.
- Gotowy? - spytała wiedźma.
- Bardziej gotowy nie będę.
- Monety?
Czuł ciężar dwóch srebrnych monet zawieszonych na szyi. Znajomość ludowych
tradycji bardzo mu się przydała podczas przygotowań do tego przedsięwzięcia. Umierający
grzesznicy zwykle prosili, aby włożyć im w usta srebrną monetę. W ten sposób próbowali
zatrzymać część duszy. Ten, kto czuwał przy nich do świtu, wrzucał potem monetę do rzeki, by
chłodna woda złagodziła ból tortur, jakie ich czekały. Daima często świadczyła zmarłym taką
posługę i dobrze wiedziała, gdzie znajdzie dwie takie monety.
- Nie zgubię ich - zapewnił swoje towarzyszki.
- W takim razie już pora - wychrypiała Xeliath, pochylając się do przodu, aby dosięgnąć
Mihna. Zmrużyła zdrowe, prawe oko i przez chwilę kiwała lekko głową, dopóki obraz nie
zyskał ostrości. Prawą dłoń położyła na jego piersi. - Niech prowadzi cię mój znak - oznajmiła,
podnosząc także lewą rękę. Na wpół zaciśnięta pięść jak zawsze otaczała Kryształową Czaszkę,
którą dziewczyna otrzymała od boskiej patronki swojego plemienia. - Niech moja siła stanie się
twoją, byś mógł jej użyć w razie potrzeby.
Ehla wykonała taki sam gest jak Xeliath, a następnie przewiązała Mihna w pasie liną.
- Niech moje światło nie dopuszcza do ciebie mroku Ciemnych Miejsc.
Mihn odetchnął głęboko dwa razy, starając się zapanować nad strachem, który dławił go
coraz mocniej.
- No to...
Bez ostrzeżenia Xeliath gwałtownie skoczyła do przodu i pięścią uderzyła Mihna w
twarz. Otoczył ich nagły błysk białego światła. Magia buzująca w ciele dziewczyny dodała
mocy jej ciosowi. Drobny Mihn wypadł za burtę i runął w nieruchomą głębię. Ehla chwyciła
zwoje liny błyskawicznie znikającej za niedoszłym arlekinem.
- Nie mogłam się tego doczekać - stwierdziła Xeliath, krzywiąc się, bo skutki uderzenia
czuła w całym powykręcanym ciele.
Wiedźma nic nie powiedziała. Przez chwilę wpatrywała się w wodę za burtą, po czym
spojrzała na brzeg. Po słońcu pozostała już tylko pomarańczowa smuga na horyzoncie, ale to
nie świadomość nadchodzącej nocy sprawiła, że niespodziewanie zadrżała. Zobaczyła, jak w
oddali Daima odkłada wędkę. Zaledwie kilkanaście jardów od staruchy dwoje leśnych ludzi
wyszło na brzeg, żeby napić się wody z jeziora.
Ehla naciągnęła kaptur na głowę i zrobiła to samo dla Xeliath, a potem pomogła
dziewczynie z powrotem usiąść na półokrągłym dnie łodzi. Obie usadowiły się jak
najwygodniej. Niebo nad nimi powoli ciemniało.
- Teraz wszystko w rękach Mihna - powiedziała cicho wiedźma.
*
Legana poczuła na policzku dotyk blasku Alterry i cofnęła się nieznacznie, aby ukryć twarz
przed światłem księżyca. Wyostrzonymi zmysłami półbogini wyczuwała Krainy w sposób,
który niemal zastępował jej uszkodzony wzrok. Od tej, którą chciała spotkać, dzieliło ją już
niecałe dwieście jardów. Jak wąż badający językiem powietrze, wciągnęła słabe zapachy
niesione przez wiatr. W jej myślach odsłonił się przestrzenny układ drzew i lekko wznoszącego
się gruntu: skomplikowana mapa zmysłów smaku, dotyku oraz takich, których nie potrafiła
nawet nazwać. Sylwetka kobiety jaśniała w tym krajobrazie, oświetlona wewnętrzną iskrą, która
szarpała znużone serce Legany.
Ponownie przewiązała oczy. Czekała na właściwy moment, aby wyjść zza zasłony.
Opaska w niczym jej nie przeszkadzała, a dzięki niej wyglądała mniej niepokojąco. Wiedziała,
że ostrożność nie zawadzi. Bezbronny wygląd działał na jej korzyść. W walce z najemnym
magiem, Aracnanem, niemal zupełnie straciła głos i porozumiewała się z innymi, pisząc na
tabliczce, którą nosiła na szyi - ale ta kobieta miała w sobie taką samą iskrę jak ona. Płonęła
słabo - widocznie nieznajoma zeszła ze ścieżki wyznaczonej przez Damę - ale Legana miała
nadzieję, że jej boska cząstka zdoła wykorzystać to, co jeszcze zostało.
Kiedy dzieliło je już tylko kilkanaście jardów, wyszła zza drzewa. Nieznajoma krzyknęła
i błyskawicznie dobyła topora i krótkiego miecza jednym płynnym ruchem. Widząc to, Legana
jeszcze mocniej oparła się o kostur i zdjęła kaptur, aby kobieta zobaczyła przepaskę na jej
oczach.
- Noc nie jest dobrą porą na samotne wędrówki - przemówiła wprost do myśli
nieznajomej.
Kobieta rozejrzała się wokół, sądząc, że wpadła w zasadzkę. Jej chusta zsunęła się
nieco, odsłaniając ogoloną niemal do skóry głowę.
- Jak to zrobiłaś? Skąd wiesz, że jestem sama?
- Po prostu wiem.
- Pieprzona czarownica bez oczu. Co ty tam wiesz? - prychnęła podróżna.
Była sporo niższa od Legany i mocniej zbudowana. Ogolona głowa sprawiała, że
wyglądała dziwnie i obco, ale gdy tylko się odezwała, jej akcent zdradził, że była rodowitą
Farlanką.
- Wiem więcej, niż potrafisz sobie wyobrazić - odparła Legana bez urazy.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Przed atakiem Aracnana sama była wiecznie
rozdrażniona, tak jak ta kobieta. Dopiero nieuleczalne obrażenia nauczyły ją wartości spokoju.
Porywczy charakter z czasów młodości na nic nie przydałby się niewidomej, choć była teraz
silniejsza.
- Wiem na przykład, że już dawno zboczyłaś z właściwej ścieżki- dodała - i mogę
pomóc ci na nią wrócić.
- Doprawdy? Tak ci się wydaje? - Nieznajoma pokręciła głową, zdezorientowana tym,
że ktoś przemawia wprost do jej myśli, ale nie umiała reagować inaczej niż gniewem, tak jak
dawniej Legana. Wzburzenie usunęło w cień wątpliwości. - Moim zdaniem to ty się zgubiłaś, a
na niewidomą czyha tu więcej zagrożeń niż na mnie.
- Jak masz na imię?
Kobieta przez chwilę milczała, wpatrując się w Leganę, jakby próbowała ocenić, jak
niebezpieczna może być niewidoma.
- Co chcesz wiedzieć? - spytała w końcu.
Legana uśmiechnęła się.
- Jesteśmy siostrami, chyba już to zrozumiałaś? Dlaczego miałabym nie chcieć poznać
imienia siostry?
- Dama nie żyje - prychnęła kobieta z zaskakującą złością - i nasza siostrzana
solidarność zginęła razem z nią. Gdybyś naprawdę była jedną z nas, też byś to wiedziała, nawet
jeśli jesteś tylko szaloną, ślepą pustelnicą.
Legana na moment pochyliła głowę. Wiedziała, że nieznajoma mówi prawdę, przecież
sama była obecna przy śmierci bogini losu. Wciąż miała w pamięci tamten dzień: mękę po
stracie patronki oraz potworny ból własnych ran.
- Dama zginęła - powiedziała cicho - ale my, siostry, wciąż tu jesteśmy i potrzebujemy
siebie nawzajem jak nigdy dotąd. Mam na imię Legana.
- Legana? - spytała ostro kobieta. - Znam to imię... ze świątyni w Tirahu. Ale ciebie nie
poznaję.
- Trochę się zmieniłam. Wcześniej nie potrafiłam przemawiać bezpośrednio do myśli
innej siostry.
- Byłaś uczoną? - sceptycznie spytała nieznajoma. - Tą, o której wszyscy myśleli, że
zostanie arcykapłanką?
Legana parsknęła śmiechem.
- Jeśli tak mnie pamiętasz, to chyba dorastałyśmy w innych świątyniach! Ja byłam tą,
którą arcykapłanka codziennie karała za bezczelność... tą, która celowała jedynie w zabijaniu.
Gdy tylko osiągnęłam odpowiedni wiek, sprzedano mnie namiestnikowi Lesarlowi.
Nieznajoma rozluźniła ramiona. Z ociąganiem wsunęła broń z powrotem za pas.
- Rzeczywiście. Byłaś kilka lat młodsza, ale wszystkie słyszałyśmy, ile kłopotów
sprawiałaś. Jestem Ardela. Co się stało z twoim głosem?
Ręce Legany bezwiednie powędrowały do gardła. Cerę miała jeszcze bledszą niż
większość Farlan - białą jak kość - i tylko cienisty odcisk dłoni Aracnana na szyi odcinał się od
niej ciemniejszą plamą. Pod skórą widniały lekko zarysowane wypukłości: szmaragdowy
naszyjnik, który przypieczętował jej umowę z Damą, gdy zgodziła się zostać śmiertelnym
aspektem bogini. Podczas tamtego strasznego starcia z Aracnanem klejnoty jakimś cudem
wniknęły głęboko w jej ciało.
- Dowiesz się, gdy opowiem ci moją historię - odparła. - Najpierw jednak chciałabym
wiedzieć, dokąd zmierzasz sama przez wrogą krainę? Nie wyglądasz mi na taką, której armia
pozwoliłaby zdezerterować.
Ardela skrzywiła się gniewnie.
- Armia nie zauważyłaby, nawet gdyby zbiegła połowa Pałacowej Gwardii. Po śmierci
lorda Isaka zapanował chaos.
- Dlaczego więc tutaj jesteś?
- Uznałam, że nie mam już co robić wśród Farlan - oznajmiła Ardela po dłuższej chwili
milczenia. - Wątpię, bym mogła bezpiecznie wrócić do Tirahu. Naraziłam się kilku osobom i
pewnie już tam na mnie czekają.
- W takim razie dokąd zmierzasz?
- A to dobre! Ty mnie pytasz, dokąd zmierzam? - odcięła się Ardela. - A co spotkało
ciebie? Jesteś siostrą i zarazem czarownicą? Straciłaś wzrok, a wędrujesz po pustkowiu zupełnie
sama? W okolicy pełno menińskich patroli i zbiegłych z armii farlańskich najemników.
Bogowie wiedzą, kto jeszcze czai się...
Legana podniosła dłoń, aby ją powstrzymać.
- Wszystko ci opowiem. Najpierw jednak chcę wiedzieć, czy szukasz w życiu nowego
celu czy tylko roboty w jakimkolwiek mieście, byle z dala od tych, którym się naraziłaś. Córki
Pani Losu wciąż są dla ciebie ważne?
Ardela nie od razu odpowiedziała. Na moment spuściła wzrok, jakby ogarnął ją wstyd.
- Nie ma znaczenia, co jest dla mnie ważne. Do Tirahu wrócić nie mogę - powiedziała w
końcu.
- A mogłabyś się spotkać z przełożoną świątyni, gdyby nie chodziło o Tirah?
- Pytasz, czy inne by mnie przyjęły, a może czy ja bym je zaakceptowała?
- Ich opinia będzie moim problemem, nie twoim. Wszyscy musimy zacząć od nowa, jeśli
chcemy przetrwać nowy wiek.
- No to odpowiem, że tak... ale to nie ma znaczenia, bo Dama nie żyje. - Nuta
zawziętości znowu pojawiła się w głosie Ardeli. - Bez względu na to, co zamierzasz, Cór Damy
już nie ma.
- Może jednak uda mi się odbudować naszą wspólnotę. Jeszcze nie wiem jak, ale tylko
ja mam na to szansę. Siostry są jedyną prawdziwą rodziną, jaką miałam, i nie zamierzam
bezczynnie patrzeć, jak oddalają się od siebie coraz bardziej. Gdy zginęła Dama, znikła
kotwica, którą każda z nas miała w sercu. Zostałyśmy same. Kto wie, do czego okażą się
zdolne nasze siostry, gdy cierpienie po stracie patronki sprawi, że wszystko stanie się im
obojętne?
- Ja to wiem - przyznała cicho Ardela. - Już od lat tak właśnie wygląda moje życie.
- W takim razie postarajmy się zrobić coś więcej. - Legana wyciągnęła rękę do
towarzyszki.
Ardela ujęła ją i pozwoliła, aby na wpół ślepa kobieta poprowadziła ją w
najmroczniejszą część lasu, gdzie rozbiła obóz. Po drodze Legana opowiedziała, co się stało z jej
gardłem, w jaki sposób została śmiertelnym aspektem Damy i jak kilka dni później była
świadkiem śmierci bogini.
Gdy wspomniała o Aracnanie i o tym, którego rozkazów słuchał - o cieniu Azaerze -
Ardela zadrżała i po chwili sama zaczęła opowiadać o sobie. Szlochała, zawstydzona tym, że
pracowała dla kardynała Certinse'a, którego cały ród służył demonowi. Z goryczą mówiła o
okrucieństwie i niemoralności swojego życia w tamtych latach. W ciemnościach obie płakały
nad tym, co utraciły. Na długo przed nastaniem świtu wiedziały już, że mają wspólnego wroga.
*
Mknął przez bezdźwięczną burzę, targany jak nikomu niepotrzebna zabawka. Koziołkował i
wirował, spadając tak szybko, że nawet nie był w stanie krzyknąć. Nic nie widział ani nie mógł
dobyć z siebie głosu. Próbował zwinąć się w kłębek i osłonić twarz przed chłoszczącym go
sztormem, ale nie dał rady. Bezwładne kończyny nie umiały przeciwstawić się gwałtownym
zawirowaniom. W płucach zabrakło powietrza, które dałoby mu siłę. Ale gdy tak spadał coraz
głębiej w mrok, panika zaczęła ustępować, a w jego myśli powrócił jako taki ład.
W końcu pojął, że burza jest chaotyczna i atakuje go ze wszystkich stron. Każdą cząstką
ciała czuł, że spada. Dopiero gdy obezwładniający strach osłabł, dotarło do niego, że jest w
próżni, gdzie góra i dół nie mają znaczenia. Znajdował się daleko od Krain, koziołkował przez
chaos... dopóki sama Śmierć nie wyciągnęła po niego ręki.
Nagle powietrze stało się inne. Mihn poczuł, jak wyhamowuje. Szarpnęło nim tak, że aż
się obrócił. Palcami stóp zawadził o jakąś powierzchnię i grawitacja gwałtownie dała o sobie
znać. Padł bezwładnie na zimną, kamienną posadzkę. W łokciach i kolanach poczuł ostry ból,
bo to one zamortyzowały upadek. Instynktownie przetoczył się na bok, zwinął w kłębek i
zasłonił dłońmi twarz.
Jego myśli w końcu przestały wirować. Ostrożnie zaczerpnął tchu i otworzył oczy.
Przez moment wszystko wokół wydawało się zamazane. Jęknął z bólu. Dopiero po chwili
otoczenie odzyskało ostrość konturów. Gdzieś w górze majaczyło wysokie sklepienie, wielkie i
tak niemożliwie odległe, że jego umysł buntował się na ten widok. Zanim Mihn pojął, gdzie się
znajduje, przewrócił się na brzuch i zwymiotował na kamienną posadzkę.
TOM LLOYD NAZNACZONY PRZEZ BOGOW The Ragged Man Czwarty tom cyklu KRÓLESTWO ZMIERZCHU Przełożyła Agnieszka Jacewicz
Dla Fiony z miłością
Podziękowania Największe podziękowania należą się osobom, które dbają o praktyczną stronę życia, aby ci z nas mniej do tego zdolni nie musieli o to zabiegać. Najgoręcej dziękuję mojej żonie Fionie i wspaniałym teściom, Davidowi i Elisabeth, którzy tak wiele wysiłku włożyli w zorganizowanie wesela. Fi, zasługujesz na medal za to, że wytrzymujesz ze mną na co dzień - z pogodą ducha znosisz moje dziwactwa, zapominalstwo i progresywny metal. Jeśli takim poświęceniem nie można sobie zasłużyć na prezent w postaci szczeniaka, to już nie wiem, czym można. Stokrotne dzięki Natowi za liczne dyskusje przy wielu drinkach oraz zdolność szybkiego czytania, którą bezwstydnie wykorzystuję. Lou Anders jestem wdzięczny za rady, wsparcie i zmagania z bardzo roboczą wersją pierwszych rozdziałów. Z tego samego powodu na podziękowania zasługują mój brat Richard, David Devereux i Sara Mulryan, a wszystkim zakręconym dyskutantom z forum Toma Lloyda dziękuję za ich entuzjazm, zachętę, przypomnienia i niektóre propozycje... choć muszę przyznać, że jeszcze nie przekonałem się do latających dywanów z katapultami, a sceny pod przysznicem na pewno nie będzie. Nie mogę zapomnieć o Robinie Morero, który zasługuje na wyrazy uznania za wszystko, co - między zmianami pieluszek - udało mu się zrobić ze stroną internetową. Wdzięczny jestem też wszystkim z Pyr/Gollancz, a zwłaszcza Jo Fletcher za doskonalą, dozkonałą, doskko... dobrą redakcję, Gillian za to i owo oraz Charliemu za cierpliwe znoszenie licznych przejawów mojej głupoty. Ale nie Simonowi. On już wie dlaczego.
Co się dotąd wydarzyło Złodziej grobów Miasto Scree trawi pożoga. Wkrótce się okazuje, że śmierć i zniszczenie nie są jedyną spuścizną magii Rojaka. Wyznawcy Azaera rozpraszają się po Krainach, a Isak na czele armii Farlan wraca do domu. Tych, którzy na dłużej zostali pod miastem, ogarnia dziwny nastrój. Sześciu głównych bogów Scree - Śmierć, Karkarn, Nartis, Vasle, Belarannar i Vellern - wpada w gniew, ponieważ na kilka dni przed upadkiem Scree zostali wypędzeni z miasta. Ich furia źle wpływa na ludzi bezpośrednio z nimi związanych, między innymi na Rycerzy Świątyni i na samego króla Emina, który przed wielu laty przyjął święcenia kapłańskie. Pod wpływem krótkotrwałego szaleństwa w okrutny sposób mordują pozostałych przy życiu mieszkańców. Król Emin wraca do Narkangu jako współwinny rzezi. Wciąż nęka go nieprzemijające echo furii Śmierci, które niezmiennie wpływa na jego osądy i decyzje. Na wieści o Vennie, jednym z wyznawców Azaera, oraz o tym, w jaki sposób machinacje Rojaka wpłynęły na mieszkańców Scree, monarcha nakazuje masowe wymordowanie arlekinów, ponieważ ma świadomość ich potencjalnego wpływu na Krainy. Tymczasem Venn wraca w rodzinne strony arlekińskich klanów z zaklętym w jego cieniu magiem Kawką. Zamierza wcielić w życie plan, którego tak obawia się Emin: wypaczyć cel istnienia arlekinów i przeciągnąć na stronę Azaera całą armię niezrównanych wojowników-kaznodziejów potrafiących osłabić wpływy bogów w całych Krainach. Agent króla Emina, Doranei, dowiaduje się, że Kryształowa Czaszka, którą zdobyli w Scree, być może wcale nie jest celem Azaera - co gorsza, niewykluczone, iż wyświadczyli Azaerowi przysługę, zabijając jej wcześniejszego właściciela, ponieważ umożliwili wyznawcom cienia zdobycie dziennika Vorizha Vukotica. * W Tirahu Isak zmaga się z coraz bardziej makabrycznymi wizjami. Do miasta wreszcie
przybywa yeetatcheńska białooka Xeliath i zbliża się proces księcia Certinse'a. Już pierwszego dnia rozprawy oddział najemników dostaje się do Świątyni Prawa, aby go uwolnić. Choć księciu nie udaje się uciec, ginie w walce, zamiast zostać straconym. Niepokój, który nie opuszcza Isaka, pogłębia się, gdy matka Certinse'a uwalnia groźnego demona, a z cienia władcy Tirahu wyłaniają się dwa okrutne aspekty Śmierci, aby rozprawić się z potworem, nim zrobi to białooki. Potwierdza to obawy Isaka, że w jakiś sposób zdołał uwolnić spod władzy Śmierci jej pięć aspektów zwanych Kosiarzami. * W Byorze Ilumen i Aracnan aranżują spotkanie władczyni miasta, księżnej Escral, z nowo narodzonym Ruhenem, w którego postaci zadomowił się Azaer. Księżna adoptuje chłopca. W tym samym czasie, daleko na północy, Venn, pozyskawszy zaufanie arlekinów, zaczyna opowiadać o takim właśnie dziecku. W jego słowach znajdują odbicie czyny małego Ruhena. W innej części Byory farlańska agentka Legana czeka, aż w mieście pojawi się Zhia Vukotic, ale zamiast wampirzycy znajduje ją bogini losu - Dama - która składa jej niezwykłą propozycję. Chce, aby Legana została jej śmiertelnym aspektem. Farlanka się zgadza i otrzymuje pierwszą misję: ma zamordować arcykapłana, który zbytnio wpływa na decyzje księżnej Escral. Ubiega ją w tym jednak najemny mag Aracnan. Aby jego czyn nie wyszedł na jaw, próbuje zabić także Leganę, lecz Dama staje w jej obronie. Bogini za późno wyczuwa, że Aracnan ma Kryształową Czaszkę. Nie może ocalić siebie, ale ratuje swój śmiertelny aspekt, wyrzucając Leganę z budynku. * W tym czasie nieco dalej na południe lord Styrax, władca Meninów, jednym posunięciem niszczy słynne machiny obronne Tor Salan i wyrusza na północ do Miastokręgu. Postanawia włączyć kupieckie serce Zachodu do swojego imperium niezależnie od woli władców Byory, Akellu, Ismessy i Fortinny - miast, które wchodzą w skład Miastokręgu. * W Tirahu Isak wzywa wszystkich farlańskich możnowładców na uroczystość swojej inwestytury. Każdy musi przysiąc posłuszeństwo lordowi Farlan. Aby powstrzymać kapłanów plemienia, którzy sprawiają coraz więcej problemów, białooki zawiera umowę z kardynałem Certinse'em. Przyjaciołom wyjawia swoje sny o śmierci z rąk Styraksa, dlatego po ceremonii Mihn udaje się po radę do wiedźmy z Llehden. Ich rozmowa kończy się tym, że wiedźma tatuuje na ciele niedoszłego arlekina magiczne zaklęcia, które łączą go bezpośrednio z Xeliath i Isakiem.
Podczas gdy Mihn stara się jak najwięcej dowiedzieć o życiu pozagrobowym, Vesna wpada w urządzoną przez fanatyków zasadzkę. Udaje mu się wszystkich pokonać i wtedy się okazuje, że „pułapka” w rzeczywistości była próbą, jakiej postanowił poddać go Karkarn, aby przekonać się, czy rzeczywiście wybrał mężczyznę godnego zaszczytu, jaki chce mu uczynić: bóg wojny proponuje hrabiemu, aby został jego śmiertelnym aspektem. Zdumiony Vesna nie jest w stanie natychmiast podjąć decyzji. * W Byorze śmierć Damy prowadzi do eskalacji napięć między rządzącymi miastem arystokratami a duchowieństwem. Zamach na księżną Escral dzięki pomocy Ilumena kończy się niepowodzeniem, ale w walce ginie mąż władczyni. Kapłani po bezpośrednim ataku na Nataię próbują zdobyć Rubinową Wieżę. Dla Ilumena ich posunięcie staje się pretekstem do wymordowania głównych magów duchowieństwa w mieście i kolejnej demonstracji nadnaturalnych mocy Ruhena. Legana powoli dochodzi do siebie pod opieką kapłana. Kiedy staje się nieco silniejsza, opiekun pomaga jej zbiec z Dzielnicy Świątyń. W tym samym czasie księżna Escral nakazuje symbolicznie zamknąć drzwi świątyni Śmierci, a Ilumen w jej imieniu rozprawia się z duchowieństwem Byory. Poza granicami Dzielnicy Świątyń Legana napotyka Doraneia. Wymieniają się informacjami i agent króla wyrusza na poszukiwania swojej kochanki, Zhii Vukotic. Teraz już wiadomo, kto pociąga w Byorze za sznurki. Legana składa raport Isakowi. * Fanatyzm religijny i otwarta walka z nim przybierają na sile. Coraz częściej dochodzi do przemocy we wszystkich miastach Krain. Aby nie dopuścić do wojny domowej, Isak zmuszony jest nakłonić swoich najwierniejszych poddanych do ogłoszenia krucjaty przeciwko Meninom. Raport Legany uświadamia mu, że los nieubłaganie pcha go ku człowiekowi, z którego ręki - według przepowiedni - zginie. Mimo to nie zamierza dłużej unikać swojego przeznaczenia i wraz z armią dołącza do krucjaty. * Gdy Isak wyrusza na północ, lord Styrax dociera do Miastokręgu. Dzięki zdecydowanym posunięciom wymusza kapitulację najpotężniejszego z tamtejszych miast. Po przejęciu nad nim kontroli zaczyna zgłębiać tajemnicę, która kryje się w samym sercu grodu - Bibliotece Pór Roku wzniesionej w kotlinie między czterema częściami Miastokręgu. Nim Isak dociera na miejsce, władcy Meninów udaje się rozwikłać zagadkę. Gdy krucjata rusza do natarcia na menińskie siły, lord Styrax wydobywa ukrytą w gmachu biblioteki Kryształową Czaszkę i budzi smoka -
strażnika tajemnicy. Władca Farlan zamierza przeszkodzić Azaerowi w realizacji planów, atakując Byorę, lecz zostaje wciągnięty w bitwę z Meninami i staje się głównym celem smoka. Menińskie wojska wciągają go w zasadzkę. Isak widzi, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się jego armia, i pojmuje, że nie umknie śmierci, o której od tak dawna śni. Nakazuje Vesnie odprowadzić armię tam, gdzie będzie bezpieczna, a sam tymczasem stara się uniemożliwić Meninom pościg i atakuje smoka. Vesna nie jest w stanie odwieść Isaka od podjętej decyzji, dlatego przyjmuje propozycję Karkarna i już jako śmiertelny aspekt boga wojny odprowadza farlańską armię z pola bitwy. Isak samotnie rusza przeciwko Meninom, uwalniając całą moc swoich Kryształowych Czaszek. Wie, że nie zdoła pokonać lorda Styraksa, więc dokonuje ostatniego wyboru, jaki mu pozostał: decyduje, w jaki sposób umrze. Zabija Kohrada, białookiego syna Styraksa, i staje do walki z jego ojcem. Czuje, że przegrywa pojedynek z władcą Meninów, ale nawet wtedy chełpi się, iż zdołał uśmiercić jego potomka. Oszalały z rozpaczy Styrax z zemsty używa swojej przerażającej potęgi i posyła Isaka wprost do Ghenny, mrocznego miejsca kaźni, zamiast zwyczajnie go zabić i pozwolić mu stanąć przed sądem Śmierci. Gdy Isak wpada w czeluść królestwa demonów, daleko w Llehden Mihn zdaje sobie sprawę, że teraz nie ma odwrotu. Musi podjąć się ostatniego desperackiego przedsięwzięcia.
Prolog - część 1 Śmierć z powagą przemierzała pole. Ostatnie promienie słonecznego blasku umknęły z nieba i ciężki całun przesłonił ziemie za Byorą. Wraz z nim nadciągnęła nienaturalna cisza, która spowiła okolice jak mgła. Śpiewy ptaków wydawały się coraz bardziej odległe, aż w końcu zupełnie umilkły, lecz w miarę jak mrok gęstniał, pojawiły się inne dźwięki: szepty i przytłumione, żałobne zawodzenie, które dobiegało znad mokradeł. W mglistej dali migotały niepewne światełka - chłodna namiastka życia. Ale nawet głosy duchów i demonów milkły w obecności czegoś jeszcze bardziej przerażającego. W pełnej napięcia ciszy ciemność na skraju mokradeł powoli gęstniała i przybierała postać. Zakapturzona głowa rozejrzała się po zastygłym w bezruchu polu bitwy. Skąpa fauna mokradeł zamilkła jak nigdy dotąd, a złowrogie istoty, które co noc nawiedzały te strony, umknęły w popłochu. Nowo przybyła nie zwróciła na to uwagi. Nie ich tutaj szukała. Odziana w szaty utkane z samej nocy, kroczyła dumnie. Na moment przystanęła i rozejrzała się, jakby badała zapach powietrza. Wokół unosił się smród rozkładających się ciał: fetor rzezi, który utrzymywał się na polach bitwy jeszcze długo po pochowaniu ostatniego zabitego. Patrzyła na świeżo usypane dookoła kopce, nieoznakowane kurhany, które wkrótce wiatry i deszcze miały usunąć z pamięci Krain. Otaczały je blade kształty - cienie tych, których pozbawiono życia i czucia - nieświadome niczego, prócz wypełniającej je pustki. W przypływie hojności wykonała dłonią gest i garstka zagubionych rozpłynęła się w nicość, przeniesiona prosto pod Heroldowe Sale, aby tam oczekiwać ostatecznego werdyktu. Pośrodku kopczyków wznosił się straszny monument: krąg wbitych w ziemię włóczni, między którymi usypano górę świeżych czaszek. Nad nimi powiewała czarno-czerwona flaga z rysunkiem stylizowanej czaszki o długich, zakrzywionych kłach. Pod nią pogrzebano ciało młodego mężczyzny, który zginął przedwcześnie. Ona jednak nie dlatego się tutaj zatrzymała. W powietrzu unosił się zapach, który zupełnie nie pasował do zimnych, błotnistych pól i powietrza zwiastującego deszcz. Była to woń ognia i bólu: echo potworności trawiących głębiny ziemi. Fetor demonów wydawał się najsilniejszy wokół szczeliny ledwie dwadzieścia kroków
od monumentu. Nierówne rozdarcie w powierzchni ziemi sięgało najwyżej kilka jardów w głąb i nosiło piętno ich ohydnego dotyku. Zatrzymała się nad rozpadliną, nie bacząc na odległe wrzaski, od których drgał grunt. Trzeba było jej potęgi, aby zauważyć to wszystko. Żaden śmiertelnik nie wyczuwał Krain w takim stopniu - nawet najpotężniejsza z wiedźm. Ona wciąż milczała. Nie znajdowała słów ani dla zabitych, ani dla czynów, jakie popełniono. Stało się. Była aż nadto świadoma zła, jakie mogła wyrządzić zemsta. Białe jak kość ręce wyciągnęła ku nocy. W lewej trzymała włócznię o podwójnym grocie wysadzanym lśniącymi klejnotami, prawa była pusta. Powietrze wokół niej wydawało się falować i wibrować, ale szaty Śmierci nawet nie drgnęły, a kiedy włócznia zakreśliła w górze łuk, ciemności się cofnęły i znieruchomiały. Jej wolna dłoń zamknęła się wokół roziskrzonej nici światła. Noc zawrzała wokół jasnego włókna jak kłęby czarnego dymu, lecz ona na to nie zważała. Jeszcze dwa razy chwyciła powietrze, wyławiając z niego dwie nowe nici o nieco innej barwie. Wszystkie zamknęła w palcach. Pusty kaptur zwrócił się ku trzem wątkom, intensywnie przypatrując się zdobyczy. Po chwili ze zdumiewającą szybkością zawirowała wokół własnej osi i włócznią zakreśliła łuk przez ciemność. Na moment wybuchła jasność, rozpraszając mrok, i pojawiła się czwarta nić. Tej również przyjrzała się z uwagą. Nie musiała używać więcej siły. Szarpnęła nici ku sobie niemal niedbale i z czerni wyłoniły się cztery skulone postacie. Ruszyły w jej stronę niepewnym krokiem. Przygarbiony wilk płaszczył się przed swoją Panią. Sunąc brzuchem po przesiąkniętej krwią ziemi, podczołgał się aż do jej boku. Pozostali zbliżyli się mniej chętnie, lecz siła jej woli przyciągnęła je, a nici owinęły się wokół drzewca włóczni. Długim, kościstym palcem pogładziła każdą z nich i nowo przybyli skulili się, jakby ktoś ich uderzył. W końcu znieruchomieli, z rezygnacją przyjmując swój los. - Jednej brakuje - oznajmiła Śmierć. Kat podniósł głowę. Jego postawa zdradzała służalczość, choć w głosie nie było słychać żadnych emocji. - Nasza siostra stała się silniejsza. Zawarła układ, aby trzymać się z dala od ciebie. Odeszła daleko stąd. - Uwolniono ją spod mojej władzy i namówiono, by się oddaliła - stwierdziła Śmierć, spoglądając na północny wschód - ale wszystkim nam przyjdzie zapłacić cenę za ten układ. Gwałtownie odwróciła się i ruszyła ku mokradłom. Pozostali nie mieli wyboru, musieli
podążyć za nią. Po kilku krokach cała piątka rozpłynęła się w powietrzu. Po chwili noc wróciła, a bryza znowu nieśmiało ogarnęła pole bitwy. W chłodnym powietrzu zostały już tylko głosy zagubionych.
Prolog - część 2 Niebo szarzało. W Wielkiej Puszczy, wiele mil na wschód od najdalszej farlańskiej twierdzy, okrutne wycie zmąciło ciszę. Stara kobieta przemknęła pośród coraz wyraźniejszych cieni i zniknęła. Popędziły za nią z gorączkową euforią, rozdzielając się na prawo i lewo, aby ponownie dopaść ofiarę. Padły rozkazy: ostre i brzydkie sylaby wyskrzeczane w obcym języku. Kobieta na moment skuliła się pod rozrośniętym krzewem dzikiej róży, płasko przyciskając dłonie do dywanu liści i wsłuchując się w hałasy. Nie czekała, aż któryś z łowców przypadkiem się na nią natknie, tylko wypadła z kryjówki i pognała między drzewami. Spod jej stóp pryskało leśne runo. Zbiegła z niewielkiego pagórka. Wiatr wydął jej zniszczoną sukienkę jak balon. Ześlizgnęła się szlakiem wymytym przez deszcze, po czym błyskawicznie skręciła w lewo, aby pokonać wzniesienie między dwoma wysokimi bukami. Jeździec na czele zgrai zawył i rzucił się za nią w pościg. W miejscu, gdzie szlak kończył się gwałtownym uskokiem, nie zdołał wyhamować. Koń i jeździec polecieli dziesięć stóp w dół. Rumak, rozpaczliwie wierzgając, zdołał się przekręcić. Gdy runął na jeźdźca, przeraźliwy krzyk przeszył powietrze. W jednej chwili ton nawoływań się zmienił. Gra stała się poważniejsza. Łowcy parli naprzód z rosnącym gniewem. Kobieta ponownie znikła im z oczu, wtapiając się w cienie jak duch. Konni klęli i wykrzykiwali pogróżki w stronę pustego lasu. Jeźdźcy, którzy odbili w bok, zaczęli zataczać koło, z natężeniem wypatrując pośród drzew choćby najmniejszego ruchu. W końcu ich wysiłki zostały nagrodzone. Pięćdziesiąt jardów dalej u dołu stoku ich ofiara wypadła zza osłony i pościg znowu ruszył. Konni pochylali się nisko nad szyjami wierzchowców. Dystans szybko się zmniejszał. Wyszczerzyli zęby, gdy pokonała kolejny pagórek i zbiegła po przeciwległej stronie, ponownie próbując tej samej sztuczki, ale tym razem zdołali otoczyć ją z trzech stron. Stara kobieta rzuciła się ku jedynemu wolnemu szlakowi, lecz jeden z jeźdźców okazał się szybszy i zagrodził jej drogę. Zawróciła w przeciwną stronę. Z trudem brnęła w miękkim, nasiąkniętym gruncie, który zapadał się pod jej stopami. Padła na brzuch i zjechała dnem wymytego przez deszcz wgłębienia aż za podłużny głaz sterczący z ziemi. Tam się przyczaiła.
Jeźdźcy zbliżali się bez pośpiechu. Dwaj nałożyli strzały na cięciwy, na wypadek gdyby znalazła w sobie dość sił, aby wspiąć się na kolejne wzniesienie. Z obnażonymi zębami i podniesioną bronią szli półkolem. Kobieta skuliła się za kamieniem. Jej twarz przesłaniał zniszczony szal. Palcami postukiwała w głaz, jakby szukała oparcia w jego mocy. Przywódca grupy wyszczekał gardłowy rozkaz. Jeden z konnych sztywno zsunął się z siodła i ruszył w stronę ofiary. Ten Elf był bardziej zdeformowany niż większość jego rodaków. Ramiona miał tak powykręcane, że tarczę niemal ciągnął po ziemi, ale rękę z włócznią odciągnął do tyłu gotów zadać cios. Kobieta zadrżała i spojrzała na niego przez długie rozdarcie w szalu. Jej palce wciąż tańczyły po powierzchni kamienia. Gdy napastnik się zbliżył, usłyszał paniczny szept, zbyt cichy i pospieszny, by mógł rozróżnić słowa, ale domyślał się, co robi ofiara. - Ona się modli - oznajmił towarzyszom, uśmiechając się pogardliwie do najbliższego z nich. - I co, ludzka kobieto? Słyszą cię? - zawołał do niej łamanym farlańskim. Źle ukształtowana krtań kaleczyła śpiewne dźwięki każdego słowa. - Gdzie są teraz twoi marni bogowie, hę? - dodał już w języku Elfów. Wtem coś go tknęło. Przechylił głowę i uważniej przyjrzał się kobiecie. Nagle zdał sobie sprawę, że z gęstniejącego mroku patrzą na niego lodowato niebieskie oczy. Położyła dłonie płasko na kamieniu i odepchnęła się dziwnie krabim ruchem. Zamarła, dopiero gdy grot włóczni prześladowcy znalazł się o kilka cali od jej twarzy. - Gdzie są moi bogowie? - powtórzyła cicho, zerkając spod kosmyków zmierzwionych, szarych włosów. - W tej chwili bardziej mnie interesują twoi bogowie. Cofnął się o krok. Odpowiedziała mu w idealnej mowie Elfów. Nigdy wcześniej nie spotkał człowieka, który by tak dobrze znał ich język. Obejrzał się na swoich dowódców - głównego woja i jego siostrę-czarownicę. Wyczuwając niebezpieczeństwo, wiedźma natychmiast wezwała swoje opiekuńcze duchy. Trzy mgliste postacie przypominające kłęby dymu pojawiły się w powietrzu wokół niej - jedna czarna i dwie białe. - Oto i są - stwierdziła stara kobieta z uśmiechem i wyjątkowo nisko pochyliła się w ukłonie. - Zabijcie ją - nakazała czarownica. Żołnierz ponownie odwrócił się w stronę ofiary i pchnął włócznią. Starucha jakimś cudem zdołała umknąć przed grotem. Potem złapała za drzewce i pociągnęła. Elf stracił równowagę i znalazł się w zasięgu jej ręki. Chlasnęła go na odlew, tak że upadł na ziemię.
- Nie różnimy się aż tak bardzo - wyskrzeczała, obracając się do pozostałych. Dwaj łucznicy napięli łuki, gdy w uśmiechu pokazała zęby i zrobiła krok w ich stronę. Jeden łuk pękł w rękach właściciela. Drugi zdołał wypuścić strzałę, nim to samo stało się z jego bronią, ale za bardzo się pospieszył i chybił o jard. Ktoś cisnął włócznią, lecz starucha odrzuciła ją szybkim ruchem długich palców. Grot wbił się głęboko w miękką ziemię. Nikt więcej w nią nie wycelował, więc postąpiła kolejny krok naprzód i uśmiechnęła się do oszołomionego Elfa u jej stóp. - Naprawdę niewiele się różnimy - dodała. - I ja, i wy dawniej byliśmy zmuszeni do posłuszeństwa bogom, a teraz odzyskaliśmy wolność, aby na nowo nauczyć się żyć. Zatrzymała się. Jej język wysunął się jak u węża, badając smak bryzy. Elf, który upadł, dotknął brudną ręką twarzy, a potem przyjrzał się dłoni. Zrobił wielkie oczy, gdy skóra zaczęła szybko zmieniać barwę i puchnąć, naciekając krwawymi pęcherzami. - I jakże szybko się uczycie! - zarechotała, wskazując magiczne istoty wokół elfiej czarownicy. - Znaleźliście sobie nowych bogów, na tyle słabych, by dało się ich zniewolić i kontrolować... a zatem sami staliście się tacy jak ci, których najbardziej nienawidzicie. Elf u jej stóp zaczął jęczeć ze strachu. Palcami drapał twarz, w miarę jak zaraza się rozprzestrzeniała, ogarniając coraz większe połacie skóry szybciej, niż był w stanie to śledzić. Chciał zawyć, ale jego gardło już się rozkładało. Potrafił jedynie piszczeć jak zdychające szczenię. Pozostali nie zwracali na niego uwagi. Nie mogli oderwać wzroku od starej kobiety, która wygładziła zniszczoną suknię i wyprostowała się. W kilka sekund jej wygląd zupełnie się zmienił. Urosła na ich oczach. Powietrze wypełnił gęsty fetor zgnilizny, gdy jej skóra zbladła do kredowej barwy trupa, a całe ciało zaczęło drgać, jakby ją także dotknęła zaraza. Po chwili przemiana dobiegła końca. Kobieta podniosła wzrok, a jej sine wargi wykrzywiły się w uśmiechu. W zmierzwionym gąszczu włosów pojawiła się pokryta patyną korona. - Będę się od was uczyła - oznajmiła Królowa Zniszczenia struchlałym Elfom. Najbystrzejszy z nich zawrócił konia, aby uciec, lecz ona była szybsza. Zagrabiła palcami powietrze w jego kierunku i w tym samym momencie wierzchowiec uciekiniera zarżał panicznie. Chwilę później na pozostałych żołnierzy posypał się grad cięć. W mgnieniu oka wszyscy leżeli na ziemi, jedni zmiażdżeni, inni tylko ogłuszeni. Królowa Zniszczenia splunęła w dłonie i strzepnęła ślinę, wypowiadając zaklęcie. Jeźdźcy i konie zaczęli kaszleć krwawą pianą. Zwierzęta zatoczyły się i bezsilnie osunęły na ziemię. Tylko czarownica wciąż siedziała w siodle, skulona z przerażenia. Zupełnie nie zważała
na przywiązane do niej magiczne byty, które panicznie śmigały nad jej głową. Królowa Zniszczenia zrobiła krok w jej stronę. Na jej twarzy malowała się potworna chciwość. Wierzchowiec czarownicy padł, a ona poleciała do przodu prosto w czarne leśne błoto. Na moment straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, próbowała odczołgać się od bogini, ale wiedziała, że już jest za późno. Jej ciałem zaczęły wstrząsać konwulsje. Nad nią magiczne byty przemykały w panicznej gorączce. Królowa Zniszczenia wyciągnęła ku nim dłoń z rozcapierzonymi palcami i pochwyciła je, jakby zrywała owoce. Istoty znieruchomiały w powietrzu nad trupem czarownicy. Ich bezkształtne postacie przypominały mgliste formy z dymu. Po chwili opadły na ziemię i poddały się bez walki, składając hołd nowej pani i kłaniając się tak głęboko, że stały się kałużami mgły. - Znajdują sobie nowych bogów i więżą ich jak niewolników - wyszeptała Królowa Zniszczenia do magicznych bytów. W jej głosie brzmiała lodowata czułość. - Robią to na własną zgubę. Martwy białooki chciał mnie wykorzystać, a potem zniewolić. Czułam smród jego zdrady, gdy Śmierć kładła mu dłoń na ramieniu. Ja jednak nie zamierzam być niczyją niewolnicą. Uwolnił mnie. Zmusił, bym nauczyła się nowego życia, a teraz już go nie ma i nie może mnie ograniczać. Palcami pogładziła kolejno magiczne byty, unosząc strzęp każdego z nich do ust i chciwie ssąc. - Jest was więcej, o wiele więcej... dość, by zanieść moje zarazy w najodleglejsze zakątki Krain - oznajmiła swoim nowym aspektom. Z nowymi sługami u stóp uniosła się wraz z niewyczuwalną bryzą, a jej postać zaczęła się rozwiewać jak mgła. Po chwili został ledwie jej zarys na tle cieni. Jeszcze nim zapadły zupełne ciemności, ogołociła z wszelkich śladów życia pierwsze obozowisko Elfów.
Prolog - część 3 Doranei obserwował z okna, jak cienie wkradają się na ulice, ogarniają całe alejki i tężeją w nieprzeniknioną szarość. Wystarczyło, że zamrugał, a przestał dostrzegać łuki dróg Byory. Miasto u podnóża stoku powoli pochłaniał mrok. Całe życie uczono mnie, żebym uważał na cienie, i nie widzę nic prócz nich, pomyślał. - Natknąłem się dziś na kolejnego proroka - powiedział. Jego ton dziwnie nie pasował do wysoko sklepionej, cichej komnaty. - Co takiego? Na kogo się natknąłeś? - Zhia Vukotic podeszła do niego. Jej szafirowe oczy lśniły w blasku świecy. - Proroka, nie słyszałaś? Zignorowała nutę zniecierpliwienia w jego głosie. Przez ostatnie dwa tygodnie rycerza z Narkangu nie opuszczały gniew i wrogość, nawet w łożu. Woń gwałtowności i przemocy przeraziłaby zwyczajną kobietę, ale Zhia nie bała się o siebie, leczo niego. Już nawet nie pamiętała, od jak dawna żal przesycał każdą jej myśl. - Obserwowałam twoją twarz - przyznała wampirzyca. - Nie zwracałam uwagi na słowa. Opowiedz mi o tym proroku. Doranei przez chwilę milczał. Jego policzki lekko drgały, jakby słowa próbowały wydobyć się z jego ust, ale nie mogły się przecisnąć. Oko Tsatacha niedawno skryło się za Czarnym Kłem i pasma chmur nad górą wciąż miały jaskrawą pomarańczową barwę. Widok był piękny, lecz Zhia zdawała sobie sprawę, że jej kochanek tego nie widzi. Nie zwracał uwagi nawet na potężną sylwetkę smoka, który właśnie wzbił się w powietrze, aby poszybować wysoko wraz z prądami termicznymi, niczym jastrząb podczas łowów. Krew Doraneia kipiała mroczną potrzebą niszczenia, zupełnie jak oszalały potwór obudzony przez Kastana Styraksa, który teraz pustoszył Miastokrąg. Zhia i jej brat Koezh przed wiekami uśpili bestię. Ich zaklęcie wypaczyło od początku niewiadomy i nieprzewidywalny intelekt wielkiego jaszczura i teraz jego umysł przepełniała tylko nienawiść, despotyczna i nienasycona. - Tym razem był to mężczyzna. Trafiło go na samym środku ulicy - stwierdził nagle
Doranei. Jego głos brzmiał tylko trochę głośniej od szeptu. - Zupełnie niespodziewanie. Myślałem, że jest pijany, kiedy zobaczyłem, jak wpada na mur. - Bezwiednie podniósł kielich do ust i zaczął pić. Zauważyła, że jego wargi drgnęły, nim dotknęły brzegu pucharu, bezgłośnie wypowiadając imię. Znajdowali się sami w wysokiej komnacie na najwyższym piętrze burdelu znanego pod nazwą Aksamitny Kielich. Doranei otworzył okiennice po jednej stronie, aby obejrzeć zachód słońca - tak przynajmniej powiedział. Zhia wiedziała, że to widok spowitej cieniem Rubinowej Wieży nie daje mu spokoju, podobnie jak krzyżówka ulic, przy której zginął jego przyjaciel Sebe. Wybór punktu obserwacyjnego był zupełnie przypadkowy, podobnie jak trasa, którą Ilumen i Aracnan poprowadzili byorańskich żołnierzy przeciwko Farlanom. Dama, pani przeznaczenia, została zamordowana zaledwie kilka mil od tego miejsca. Na kim więc miał się wyładować człowiek zły na swój los? - Jak żyję, nie widziałam czegoś takiego - przyznała Zhia. - I nie zazdroszczę ci. - Naszczęścienikogo nieskrzywdził- powiedziałDoraneibardziejdo siebieniżdo niej. - Na skrzyżowaniu był akurat oddział Gwardii Rubinowej Wieży. Jeden z gwardzistów powalił żebraka na ziemię. Przykuli go do słupa i pchnęli posłańca po rozkazy. Szaleniec stał tam przez godzinę, warcząc jak wściekły pies, nim wymyślili, co z nim zrobić. - Mówił coś? Doranei spojrzał na kochankę. Zhia zmarszczyła brwi, czując na sobie jego badawczy wzrok. Miała wrażenie, że szuka czegoś w jej twarzy. Czarne włosy związała w sposób, jakiego wcześniej nie widział. Cienkie warkoczyki splotła w grubsze i związała wąską, miedzianą wstążką na czubku głowy. Trochę przypominało to fryzury najemników. - Gadał za szybko, żeby dało się coś zrozumieć. Dotarł do mnie tylko jeden fragment. - Wskazał Rubinową Wieżę, której sylwetka rysowała się na tle wieczornego nieba. - Nie mam pojęcia, co z tego pojmie twój przyjaciel. Zhia nie dała się sprowokować. Wiedziała, że Doranei szuka pretekstu, aby na kimś wyładować gniew, dać upust żalowi, jaki czuł po śmierci Sebe'a. Nie chciał jej zranić, rozumiała to. Poza tym, gdyby doszło między nimi do jakiejkolwiek konfrontacji, to on znalazłby się w niebezpieczeństwie. Zhia podejrzewała, że jej kochanek woli ból siniaków od smutku. - Ruhen nie jest moim przyjacielem. Wiesz, że nie dlatego nie mogę się przyłączyć do waszego ataku. Śmierć lorda Isaka rozeszła się echem po całych Krainach z taką siłą, że w samej Byorze
tuzin mężczyzn i kobiet zostało dotkniętych ciężarem wieszczby. Doraneia całun żałoby ogarnął po śmierci jego towarzysza, który zginął ledwie godzinę przed Isakiem. Zhia widziała zdewastowane skrzyżowanie ulic krótko po tym, co się tam stało, i bez trudu potrafiła sobie wyobrazić dziką burzę magii, jaką uwolnił w tym miejscu oszalały półboski mag. Pod dotykiem Aracnana rozsypywały się budynki, a w bruku powstawały olbrzymie wyrwy, jakby ulicę przeorały pięćdziesięciostopowe szpony. Ciało Sebe'a zostało pogrzebane pod gruzami. Ruiny wciąż płonęły dziko, gdy wampirzyca wróciła do miasta i zastała Doraneia, brudnego i umazanego sadzą, jak razem z dziesiątkami innych kaleczył sobie ręce o odłamki murów. Spod ruin wydobyto zaledwie pięćdziesiąt ciał. Setki, a wraz z nimi Sebe, spłonęły w potwornym pożarze. Zhia musiała siłą odciągnąć Doraneia w bezpieczne miejsce. Dosłownie uwięziła go w piwnicy tawerny, aby nie wychodził na ulice. Od tamtej pory niewiele spał. Nieraz leżał w ich wspólnym łożu i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przestrzeń. Czuła się bezsilna, bo nie potrafiła mu pomóc. Czasami sprawiał wrażenie niemal obłąkanego. Łzy wciąż nie chciały płynąć z jego oczu. Przez całe życie musiał panować nad emocjami. Ze swojego stanowiska oddalonego o trzy przecznice od fatalnego skrzyżowania Doranei słyszał druzgocącą odpowiedź Aracnana na zatrutą strzałę Sebe'a. Gwałtowna reakcja przybrała na sile, gdy jad morskiego diamentu zapłonął w żyłach półboga jeszcze okropniejszym bólem. W porównaniu z innymi truciznami ta była słaba, ale Aracnan popełnił błąd, na który liczyli. Kiedy został trafiony w ramię, domyślił się, że grot może być zatruty, i magicznym zaklęciem próbował przeciwdziałać skutkom trucizny - jednakże magia spotęgowała moc toksyny. Świadkowie opowiadali, jak kamienie pękały pod stopami Aracnana, gdy wył w agonii - ciała najbliżej stojących ludzi poczerniały i zwęgliły się, jeszcze nim zaczął ciskać wkoło lancami płomieni. Budynek, w którym znajdował się Sebe - prawdopodobnie celujący do maga kolejnym bełtem - eksplodował od potężnego ataku magii. Dzielnica ocalała tylko dlatego, że Aracnan z bólu stracił przytomność. Głos Zhii wdarł się w myśli agenta króla. - Doraneiu, co powiedział tamten prorok? Spuścił wzrok na zbielałe kłykcie dłoni, którą zacisnął na krawędzi parapetu. - „Wielki lord ginie, rodzi się nowy bóg”.
Rozdział 1 Szept wieczornej bryzy znad jeziora musnął Mihnowi twarz, gdy pochylił się nad łódką. Spojrzał na wodę. Słońce chyliło się ku zachodowi. Pomarańczowe promienie przedzierały się przez wysokie sosny na przeciwległym brzegu. Bystre oczy Mihna dostrzegły między drzewami ruch - leśne istoty ostrożnie wychodziły na otwartą przestrzeń. Zwykle przed zmierzchem siadywały na olbrzymich głazach i patrzyły, jak słońce chowa się za horyzontem, a tego wieczoru co najmniej dwie rodzinne grupy przyszły nad jezioro. - Wyczuwają w powietrzu zmianę - stwierdziła wiedźma z Llehden, stając obok. - Nikt jeszcze nie próbował dokonać czegoś takiego. Mihn nie słyszał, aby tu, w Llehden, ktokolwiek nazywał ją Ehlą - imieniem, którego pozwalała używać lordowi Isakowi. Miejscowym wystarczało, że była wiedźmą. Mihnowi zresztą też, choć Farlanie nie potrafili tego zrozumieć. Wzruszył ramionami. - Jeszcze niczego nie dokonaliśmy, ale skoro czują zmianę, może to dobry znak. Jego słowa sprowokowały cichy syk dezaprobaty Xeliath, trzeciej osoby w ich gronie. Stała przygarbiona, opierając się o wiedźmę. Choć była białooka, porażenie lewej strony ciała sprawiało, że brązowoskóra dziewczyna miała pod pewnymi względami mniej sił niż zwykli ludzie. Na obrzeżach jej pola widzenia czaiły się obrazy Ciemnych Miejsc. Przez więź, jaka łączyła ją z Isakiem, strzęp jej duszy trafił do mrocznej krainy straszliwych tortur. Utrzymanie równowagi i poruszanie się sprawiało jej teraz jeszcze więcej trudności niż zwykle. Była wyczerpana, bo gdy zasypiała, dopadały ją sny tak potworne, że ktoś słabszy psychicznie już dawno postradałby zmysły. Mihnowi los oszczędził przynajmniej tego. Jego więź z Yeetatchenką była słabsza i na szczęście nie miał wrażliwości maga. Wspólnie z wiedźmą pomogli Xeliath wsiąść do łódki. Ehla zajęła miejsce obok dziewczyny. Mihn zepchnął łódź na wodę i dopiero gdy odbiła od brzegu, wskoczył do środka. Usiadł przodem do obu kobiet otulonych grubymi, wełnianymi pelerynami dla ochrony przed wieczornym chłodem. On miał na sobie jedynie cienką skórzaną tunikę i spodnie, których
nogawki związał u dołu cienkim sznurkiem. Materiał musiał ściśle przylegać do skóry, żeby się nie rozdarł ani o nic nie zaczepił. Mihn kątem oka zauważył starą kobietę, która przysiadła na stołku na brzegu jeziora. Poczuł iskrę irytacji. Starucha zjawiła się kilka dni wcześniej. Była o całe dziesięciolecia starsza od Ehli, ale specjalnie mówiła o sobie „inna wiedźma z Llehden”, tak jakby mogła przybyć w te rejony wyłącznie za pozwoleniem młodszej czarownicy. Mihnowi kazała nazywać siebie Daimą - „wiedzącą” - gdyby zaszła potrzeba rozróżnienia obu wiedźm. Od niemal pięćdziesięciu lat przygotowywała zmarłych do pochówku i czuwała przy nich do świtu, stawiając czoło hordom upiorów, które przyciągała śmierć we wszystkich postaciach. Daimę z tą sferą życia łączyła wyjątkowa więź. Zdarzało jej się prowadzić zjawy oraz zagubione dusze aż do samych Komnat Śmierci. Zapuszczała się dalej niż ktokolwiek ze znanych Ehli śmiertelników. Stara wiedźma wielokrotnie ostrzegała, jakie zagrożenia wiążą się z ich planem. Podkreślała, że Mihn na każdym kroku musi okazywać powagę i szacunek. To, że teraz, pykając fajkę, łowiła sobie ryby, raczej nie świadczyło o respekcie, który według niej był konieczny, aby ich próba się powiodła. Pewnymi pociągnięciami wioseł Mihn wyprowadził łódź mniej więcej na środek jeziora i wyrzucił za burtę zardzewiałe ostrze pługu, które zastępowało kotwicę. Gdy już wszystko zabezpieczył, sprawdził tatuaże na dłoniach i podeszwach stóp. Wciąż były całe. Nic nie przerwało kręgów zaklęć. - Gotowy? - spytała wiedźma. - Bardziej gotowy nie będę. - Monety? Czuł ciężar dwóch srebrnych monet zawieszonych na szyi. Znajomość ludowych tradycji bardzo mu się przydała podczas przygotowań do tego przedsięwzięcia. Umierający grzesznicy zwykle prosili, aby włożyć im w usta srebrną monetę. W ten sposób próbowali zatrzymać część duszy. Ten, kto czuwał przy nich do świtu, wrzucał potem monetę do rzeki, by chłodna woda złagodziła ból tortur, jakie ich czekały. Daima często świadczyła zmarłym taką posługę i dobrze wiedziała, gdzie znajdzie dwie takie monety. - Nie zgubię ich - zapewnił swoje towarzyszki. - W takim razie już pora - wychrypiała Xeliath, pochylając się do przodu, aby dosięgnąć Mihna. Zmrużyła zdrowe, prawe oko i przez chwilę kiwała lekko głową, dopóki obraz nie zyskał ostrości. Prawą dłoń położyła na jego piersi. - Niech prowadzi cię mój znak - oznajmiła, podnosząc także lewą rękę. Na wpół zaciśnięta pięść jak zawsze otaczała Kryształową Czaszkę,
którą dziewczyna otrzymała od boskiej patronki swojego plemienia. - Niech moja siła stanie się twoją, byś mógł jej użyć w razie potrzeby. Ehla wykonała taki sam gest jak Xeliath, a następnie przewiązała Mihna w pasie liną. - Niech moje światło nie dopuszcza do ciebie mroku Ciemnych Miejsc. Mihn odetchnął głęboko dwa razy, starając się zapanować nad strachem, który dławił go coraz mocniej. - No to... Bez ostrzeżenia Xeliath gwałtownie skoczyła do przodu i pięścią uderzyła Mihna w twarz. Otoczył ich nagły błysk białego światła. Magia buzująca w ciele dziewczyny dodała mocy jej ciosowi. Drobny Mihn wypadł za burtę i runął w nieruchomą głębię. Ehla chwyciła zwoje liny błyskawicznie znikającej za niedoszłym arlekinem. - Nie mogłam się tego doczekać - stwierdziła Xeliath, krzywiąc się, bo skutki uderzenia czuła w całym powykręcanym ciele. Wiedźma nic nie powiedziała. Przez chwilę wpatrywała się w wodę za burtą, po czym spojrzała na brzeg. Po słońcu pozostała już tylko pomarańczowa smuga na horyzoncie, ale to nie świadomość nadchodzącej nocy sprawiła, że niespodziewanie zadrżała. Zobaczyła, jak w oddali Daima odkłada wędkę. Zaledwie kilkanaście jardów od staruchy dwoje leśnych ludzi wyszło na brzeg, żeby napić się wody z jeziora. Ehla naciągnęła kaptur na głowę i zrobiła to samo dla Xeliath, a potem pomogła dziewczynie z powrotem usiąść na półokrągłym dnie łodzi. Obie usadowiły się jak najwygodniej. Niebo nad nimi powoli ciemniało. - Teraz wszystko w rękach Mihna - powiedziała cicho wiedźma. * Legana poczuła na policzku dotyk blasku Alterry i cofnęła się nieznacznie, aby ukryć twarz przed światłem księżyca. Wyostrzonymi zmysłami półbogini wyczuwała Krainy w sposób, który niemal zastępował jej uszkodzony wzrok. Od tej, którą chciała spotkać, dzieliło ją już niecałe dwieście jardów. Jak wąż badający językiem powietrze, wciągnęła słabe zapachy niesione przez wiatr. W jej myślach odsłonił się przestrzenny układ drzew i lekko wznoszącego się gruntu: skomplikowana mapa zmysłów smaku, dotyku oraz takich, których nie potrafiła nawet nazwać. Sylwetka kobiety jaśniała w tym krajobrazie, oświetlona wewnętrzną iskrą, która szarpała znużone serce Legany. Ponownie przewiązała oczy. Czekała na właściwy moment, aby wyjść zza zasłony. Opaska w niczym jej nie przeszkadzała, a dzięki niej wyglądała mniej niepokojąco. Wiedziała,
że ostrożność nie zawadzi. Bezbronny wygląd działał na jej korzyść. W walce z najemnym magiem, Aracnanem, niemal zupełnie straciła głos i porozumiewała się z innymi, pisząc na tabliczce, którą nosiła na szyi - ale ta kobieta miała w sobie taką samą iskrę jak ona. Płonęła słabo - widocznie nieznajoma zeszła ze ścieżki wyznaczonej przez Damę - ale Legana miała nadzieję, że jej boska cząstka zdoła wykorzystać to, co jeszcze zostało. Kiedy dzieliło je już tylko kilkanaście jardów, wyszła zza drzewa. Nieznajoma krzyknęła i błyskawicznie dobyła topora i krótkiego miecza jednym płynnym ruchem. Widząc to, Legana jeszcze mocniej oparła się o kostur i zdjęła kaptur, aby kobieta zobaczyła przepaskę na jej oczach. - Noc nie jest dobrą porą na samotne wędrówki - przemówiła wprost do myśli nieznajomej. Kobieta rozejrzała się wokół, sądząc, że wpadła w zasadzkę. Jej chusta zsunęła się nieco, odsłaniając ogoloną niemal do skóry głowę. - Jak to zrobiłaś? Skąd wiesz, że jestem sama? - Po prostu wiem. - Pieprzona czarownica bez oczu. Co ty tam wiesz? - prychnęła podróżna. Była sporo niższa od Legany i mocniej zbudowana. Ogolona głowa sprawiała, że wyglądała dziwnie i obco, ale gdy tylko się odezwała, jej akcent zdradził, że była rodowitą Farlanką. - Wiem więcej, niż potrafisz sobie wyobrazić - odparła Legana bez urazy. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Przed atakiem Aracnana sama była wiecznie rozdrażniona, tak jak ta kobieta. Dopiero nieuleczalne obrażenia nauczyły ją wartości spokoju. Porywczy charakter z czasów młodości na nic nie przydałby się niewidomej, choć była teraz silniejsza. - Wiem na przykład, że już dawno zboczyłaś z właściwej ścieżki- dodała - i mogę pomóc ci na nią wrócić. - Doprawdy? Tak ci się wydaje? - Nieznajoma pokręciła głową, zdezorientowana tym, że ktoś przemawia wprost do jej myśli, ale nie umiała reagować inaczej niż gniewem, tak jak dawniej Legana. Wzburzenie usunęło w cień wątpliwości. - Moim zdaniem to ty się zgubiłaś, a na niewidomą czyha tu więcej zagrożeń niż na mnie. - Jak masz na imię? Kobieta przez chwilę milczała, wpatrując się w Leganę, jakby próbowała ocenić, jak niebezpieczna może być niewidoma.
- Co chcesz wiedzieć? - spytała w końcu. Legana uśmiechnęła się. - Jesteśmy siostrami, chyba już to zrozumiałaś? Dlaczego miałabym nie chcieć poznać imienia siostry? - Dama nie żyje - prychnęła kobieta z zaskakującą złością - i nasza siostrzana solidarność zginęła razem z nią. Gdybyś naprawdę była jedną z nas, też byś to wiedziała, nawet jeśli jesteś tylko szaloną, ślepą pustelnicą. Legana na moment pochyliła głowę. Wiedziała, że nieznajoma mówi prawdę, przecież sama była obecna przy śmierci bogini losu. Wciąż miała w pamięci tamten dzień: mękę po stracie patronki oraz potworny ból własnych ran. - Dama zginęła - powiedziała cicho - ale my, siostry, wciąż tu jesteśmy i potrzebujemy siebie nawzajem jak nigdy dotąd. Mam na imię Legana. - Legana? - spytała ostro kobieta. - Znam to imię... ze świątyni w Tirahu. Ale ciebie nie poznaję. - Trochę się zmieniłam. Wcześniej nie potrafiłam przemawiać bezpośrednio do myśli innej siostry. - Byłaś uczoną? - sceptycznie spytała nieznajoma. - Tą, o której wszyscy myśleli, że zostanie arcykapłanką? Legana parsknęła śmiechem. - Jeśli tak mnie pamiętasz, to chyba dorastałyśmy w innych świątyniach! Ja byłam tą, którą arcykapłanka codziennie karała za bezczelność... tą, która celowała jedynie w zabijaniu. Gdy tylko osiągnęłam odpowiedni wiek, sprzedano mnie namiestnikowi Lesarlowi. Nieznajoma rozluźniła ramiona. Z ociąganiem wsunęła broń z powrotem za pas. - Rzeczywiście. Byłaś kilka lat młodsza, ale wszystkie słyszałyśmy, ile kłopotów sprawiałaś. Jestem Ardela. Co się stało z twoim głosem? Ręce Legany bezwiednie powędrowały do gardła. Cerę miała jeszcze bledszą niż większość Farlan - białą jak kość - i tylko cienisty odcisk dłoni Aracnana na szyi odcinał się od niej ciemniejszą plamą. Pod skórą widniały lekko zarysowane wypukłości: szmaragdowy naszyjnik, który przypieczętował jej umowę z Damą, gdy zgodziła się zostać śmiertelnym aspektem bogini. Podczas tamtego strasznego starcia z Aracnanem klejnoty jakimś cudem wniknęły głęboko w jej ciało. - Dowiesz się, gdy opowiem ci moją historię - odparła. - Najpierw jednak chciałabym wiedzieć, dokąd zmierzasz sama przez wrogą krainę? Nie wyglądasz mi na taką, której armia
pozwoliłaby zdezerterować. Ardela skrzywiła się gniewnie. - Armia nie zauważyłaby, nawet gdyby zbiegła połowa Pałacowej Gwardii. Po śmierci lorda Isaka zapanował chaos. - Dlaczego więc tutaj jesteś? - Uznałam, że nie mam już co robić wśród Farlan - oznajmiła Ardela po dłuższej chwili milczenia. - Wątpię, bym mogła bezpiecznie wrócić do Tirahu. Naraziłam się kilku osobom i pewnie już tam na mnie czekają. - W takim razie dokąd zmierzasz? - A to dobre! Ty mnie pytasz, dokąd zmierzam? - odcięła się Ardela. - A co spotkało ciebie? Jesteś siostrą i zarazem czarownicą? Straciłaś wzrok, a wędrujesz po pustkowiu zupełnie sama? W okolicy pełno menińskich patroli i zbiegłych z armii farlańskich najemników. Bogowie wiedzą, kto jeszcze czai się... Legana podniosła dłoń, aby ją powstrzymać. - Wszystko ci opowiem. Najpierw jednak chcę wiedzieć, czy szukasz w życiu nowego celu czy tylko roboty w jakimkolwiek mieście, byle z dala od tych, którym się naraziłaś. Córki Pani Losu wciąż są dla ciebie ważne? Ardela nie od razu odpowiedziała. Na moment spuściła wzrok, jakby ogarnął ją wstyd. - Nie ma znaczenia, co jest dla mnie ważne. Do Tirahu wrócić nie mogę - powiedziała w końcu. - A mogłabyś się spotkać z przełożoną świątyni, gdyby nie chodziło o Tirah? - Pytasz, czy inne by mnie przyjęły, a może czy ja bym je zaakceptowała? - Ich opinia będzie moim problemem, nie twoim. Wszyscy musimy zacząć od nowa, jeśli chcemy przetrwać nowy wiek. - No to odpowiem, że tak... ale to nie ma znaczenia, bo Dama nie żyje. - Nuta zawziętości znowu pojawiła się w głosie Ardeli. - Bez względu na to, co zamierzasz, Cór Damy już nie ma. - Może jednak uda mi się odbudować naszą wspólnotę. Jeszcze nie wiem jak, ale tylko ja mam na to szansę. Siostry są jedyną prawdziwą rodziną, jaką miałam, i nie zamierzam bezczynnie patrzeć, jak oddalają się od siebie coraz bardziej. Gdy zginęła Dama, znikła kotwica, którą każda z nas miała w sercu. Zostałyśmy same. Kto wie, do czego okażą się zdolne nasze siostry, gdy cierpienie po stracie patronki sprawi, że wszystko stanie się im obojętne?
- Ja to wiem - przyznała cicho Ardela. - Już od lat tak właśnie wygląda moje życie. - W takim razie postarajmy się zrobić coś więcej. - Legana wyciągnęła rękę do towarzyszki. Ardela ujęła ją i pozwoliła, aby na wpół ślepa kobieta poprowadziła ją w najmroczniejszą część lasu, gdzie rozbiła obóz. Po drodze Legana opowiedziała, co się stało z jej gardłem, w jaki sposób została śmiertelnym aspektem Damy i jak kilka dni później była świadkiem śmierci bogini. Gdy wspomniała o Aracnanie i o tym, którego rozkazów słuchał - o cieniu Azaerze - Ardela zadrżała i po chwili sama zaczęła opowiadać o sobie. Szlochała, zawstydzona tym, że pracowała dla kardynała Certinse'a, którego cały ród służył demonowi. Z goryczą mówiła o okrucieństwie i niemoralności swojego życia w tamtych latach. W ciemnościach obie płakały nad tym, co utraciły. Na długo przed nastaniem świtu wiedziały już, że mają wspólnego wroga. * Mknął przez bezdźwięczną burzę, targany jak nikomu niepotrzebna zabawka. Koziołkował i wirował, spadając tak szybko, że nawet nie był w stanie krzyknąć. Nic nie widział ani nie mógł dobyć z siebie głosu. Próbował zwinąć się w kłębek i osłonić twarz przed chłoszczącym go sztormem, ale nie dał rady. Bezwładne kończyny nie umiały przeciwstawić się gwałtownym zawirowaniom. W płucach zabrakło powietrza, które dałoby mu siłę. Ale gdy tak spadał coraz głębiej w mrok, panika zaczęła ustępować, a w jego myśli powrócił jako taki ład. W końcu pojął, że burza jest chaotyczna i atakuje go ze wszystkich stron. Każdą cząstką ciała czuł, że spada. Dopiero gdy obezwładniający strach osłabł, dotarło do niego, że jest w próżni, gdzie góra i dół nie mają znaczenia. Znajdował się daleko od Krain, koziołkował przez chaos... dopóki sama Śmierć nie wyciągnęła po niego ręki. Nagle powietrze stało się inne. Mihn poczuł, jak wyhamowuje. Szarpnęło nim tak, że aż się obrócił. Palcami stóp zawadził o jakąś powierzchnię i grawitacja gwałtownie dała o sobie znać. Padł bezwładnie na zimną, kamienną posadzkę. W łokciach i kolanach poczuł ostry ból, bo to one zamortyzowały upadek. Instynktownie przetoczył się na bok, zwinął w kłębek i zasłonił dłońmi twarz. Jego myśli w końcu przestały wirować. Ostrożnie zaczerpnął tchu i otworzył oczy. Przez moment wszystko wokół wydawało się zamazane. Jęknął z bólu. Dopiero po chwili otoczenie odzyskało ostrość konturów. Gdzieś w górze majaczyło wysokie sklepienie, wielkie i tak niemożliwie odległe, że jego umysł buntował się na ten widok. Zanim Mihn pojął, gdzie się znajduje, przewrócił się na brzuch i zwymiotował na kamienną posadzkę.