Andre Norton
Gwiazdy naleŜą do nas
The Stars Are Ours
PrzełoŜył: Adam Budzyński
Ad Astra! Lot do gwiazd: a więc pierwszy jego domysł był trafny. Tutaj jest
statek gwiezdny! Dard poczuł mimowolny dreszcz, przenikający wymizerowane ciało.
Ludzie wylądowali na Marsie i Wenus na kilka dni przed Spaleniem i pogromem,
stwierdzając, Ŝe na obu planetach panują warunki uniemoŜliwiające Ŝycie bez
olbrzymich wydatków, których Terra nie chciała ponosić. Pax, w ramach programu
wstrzymania eksperymentów naukowych, zabronił lotów kosmicznych. Ale statek
gwiezdny miał przekroczyć granice Układu Słonecznego i polecieć dalej w
poszukiwaniu innego słońca, innych planet. Wydawało się to snem szaleńca, ale Dard
nie wątpił w szczerość człowieka, który o tym mówił.
ANDRE NORTON (Alice Mary Norton), urodzona w Cleveland w roku 1912,
znana jest naszym czytelnikom głównie jako autorka powieści i opowiadań Fantasy
naleŜących do cyklu „Świat Czarownic”. Wydawnictwo „Alkazar” przedstawia
natomiast Andre Norton jako pisarkę Science Fiction, w przekonaniu, Ŝe wzbogaci to
jej wizerunek artystyczny.
KSIĘGA PIERWSZA
TERRA
PROLOG
(Wyjątek z Encyclopedia Galactica)
Pierwszy lot galaktyczny o charakterze badawczym i kolonizacyjnym nastąpił w
bezpośrednim rezultacie osobliwej sytuacji socjopolitycznej na planecie Terra. W
trakcie licznych wojen między armiami róŜnych narodów została wynaleziona broń
atomowa. Obawiając się wyzwolonego demona, narody zaangaŜowały się w tak
zwane „zimne wojny”, podczas których wszystkie państwa prześcigały się w
gromadzeniu ogromnych stosów nowych i coraz groźniejszych rodzajów broni oraz
mobilizowaniu sił ludzkich w staroświeckie „armie”.
Działalność naukową zaczęto cenić jedynie wówczas, gdy mogła być pomocna w
zbrojeniach i przygotowaniach narodu do wojny. Od pewnego czasu przepisy
„bezpieczeństwa” zmuszały naukowców oraz technokratów wszystkich kategorii do
swoistych prac przymusowych. JednakŜe unifikacja naukowców spowodowała
zrodzenie się tajnego, podziemnego ruchu, w rezultacie czego powstały zespoły
„Wolnego Naukowca”, grupy ekspertów i specjalistów, którzy sprzedawali swoje
usługi zarówno przemysłowi prywatnemu, jak i rządom, prowadząc dla nich prace
badawcze. A poniewaŜ nie zwracano uwagi na rasową, polityczną czy religijną
wyŜszość poszczególnych członków tych zespołów, zaczęli oni myśleć kategoriami
ściśle międzynarodowymi i planetarnymi, a nie narodowymi - czego nie znosili i
czego się obawiali ich pracodawcy.
Pod wpływem zachęty ze strony Wolnych Naukowców człowiek odbył lot
międzyplanetarny. Terra była trzecią z kolei z dziewięciu planet krąŜących wokół
słońca Sol I. Miała jednego satelitę. Lunę.
Statki badawcze wylądowały na Lunie oraz na dwóch sąsiednich planetach.
Marsie i Wenus. śadnego z tych światów człowiek nie mógł skolonizować bez
olbrzymich wydatków, a za tego rzędu wysiłek ofiarowywały one niewiele lub zgoła
nic. Wskutek tego, po pierwszym wybuchu gwałtownego zainteresowania zaprzestano
lotów w Kosmos i niewielu ludzi gościło na innych planetach, dokąd się udawano
jedynie w celach badawczych.
Skonstruowano trzy „stacje kosmiczne”, które jako sztuczne satelity obsługiwały
Terrę. Tankowały na nich paliwo statki międzyplanetarne, wykorzystywano je takŜe
do prowadzenia obserwacji astronomicznych i meteorologicznych. Jedna ze stacji
stanowiła broń nacjonalistów zwalczających Wolnych Naukowców.
Na tę właśnie stację wtargnął oddział niezidentyfikowanych, uzbrojonych ludzi
(późniejsze badania sugerowały, Ŝe byli oni najemnikami opłacanymi przez siły
nacjonalistyczne). Grupa okupantów albo przez nieuświadomiony przypadek, albo w
celowym zamiarze przekształciła pewne instalacje na stacji w broń atakującą Terrę.
Istnieją dowody na to, Ŝe ludzie ci nie mieli pojęcia o potędze sił, które wyzwolili, i o
tym, Ŝe natychmiast stracili nad nimi kontrolę.
W rezultacie większa część gęsto zaludnionych terenów planety została
kompletnie spustoszona i nikt nie był w stanie zdać sobie sprawy z zagłady Ŝycia na
planecie.
Wśród tych nielicznych spośród grupy rodowej, którzy przeŜyli, znalazł się
Arturo Renzi. Człowiek o niezwykle magnetycznej osobowości, był fanatycznym
wyznawcą ciasnych doktryn nacjonalistycznych. Kłopoty osobiste sprawiły, Ŝe zaczął
głosić teorie o fatalizmie nauki (jednocześnie propagując pogląd, Ŝe sami Wolni
Naukowcy skierowali stację kosmiczną przeciwko Ziemi) i konieczności powrotu
człowieka do prostego Ŝycia na ziemi, by ocalić samego siebie i Terrę.
Ludziom pogrąŜonym w psychicznym szoku, spowodowanym potwornością
dotykającego ich nieszczęścia, Renzi jawił się jako wielki przywódca, którego
potrzebowali, a jego partia zyskała władzę nad całym światem. Mimo Ŝe Renzi był
ograniczonym fanatykiem, głoszone przez niego poglądy polityczne wielu członków
partii uwaŜało za zbyt liberalne.
Zabójstwo Renziego, dokonane przez człowieka, którego arbitralnie
zidentyfikowano jako wyjętego spod prawa Wolnego Naukowca, wywołało
straszliwy, trwający trzy dni program. Pod koniec tego okresu kilku Ŝyjących jeszcze
naukowców i technokratów ukryło się, a przez następne lata zabijano kaŜdego z nich
z osobna, gdy zdradzał ich przypadek lub człowiek.
Saxon Bort, porucznik Renzistow, przejął dowództwo nad oddziałami przywódcy
i zorganizował silną dyktaturę Towarzystwa Pax.
Wiedza stawała się czymś podejrzanym, chyba Ŝe korzystał z niej
uprzywilejowany „Człowiek Pokoju”. Społeczeństwo podzielono na trzy klasy:
arystokrację reprezentowaną przez Ludzi Pokoju róŜnych szczebli, chłopstwo
zamieszkujące ląd, oraz pracujących niewolników, którzy byli potomkami
podejrzanych naukowców i technokratów.
Wraz z wprowadzonym przez Pax na Ziemi terrorem odŜyły na nowo stare
uprzedzenia wobec osób o odmiennym pochodzeniu rasowym i poglądach religijnych.
Zakazano wszystkich badań, prac nad wynalazkami i studiów, a planeta szybko
staczała się w czasy totalnej ciemnoty i zacofania. JednakŜe był to ten moment w jej
historii, kiedy odbył się pierwszy lot galaktyczny.
PATRZ TAKśE:
Astra: Pierwsza kolonia Wolni Naukowcy Renzi, Artnro Terra: Loty kosmiczne.
ROZDZIAŁ 1
OBŁAWA
Dard Nordis przystanął pod nisko zwisającymi gałęziami sosny, chroniąc się na
moment przed ostro zacinającym wiatrem. Niebo na zachodzie zaciągnęło się purpurą
przechodzącą gwałtownie w złotawą czerwień, jak gdyby był teraz sierpień, a nie
koniec listopada. Jednak mimo całego przepychu kolory były wyblakłe i zimne jak
powiewy wiatru przenikające przez postrzępioną odzieŜ.
Poruszył ramionami, usiłując równiej ułoŜyć wiązkę drewna na opał, pod którego
cięŜarem ugiął się jak staruszek. Mocniej zaciągnął rzemień słuŜący mu za pasek do
spodni.
- Dard, przygląda nam się jakieś zwierzątko.
Dard zamarł. Dla Dessie, która odczuwała osobliwe pokrewieństwo z futrzastymi
stworzeniami, kaŜdy zwierzak był przyjacielem. Mogła w tej chwili mówić o
wiewiórce, albo - o wilku! Spojrzał na stojącą obok dziewczynkę i nagle zwilŜył
wyschnięte wargi.
- DuŜe? - zapytał.
Rączki dziewczynki, które w zwojach worka przypominały bezkształtne łapy,
odmierzyły w powietrzu jakieś trzydzieści centymetrów.
- Takie. To chyba lis - musi być mu zimno. MoŜemy... moŜemy go zabrać do
domu? - Spojrzenie jej oczu, które, zdawało się, zajmowały ćwierć wymorusanej
twarzyczki, było pełne tęsknoty i od zbyt dawna nabywanej cierpliwości.
Potrząsnął głową.
- Lisy mają grube futro - jest im cieplej niŜ nam, kochanie. Prawdopodobnie ma
gdzieś tu dom i tam idzie. Pomyśl, czy idąc ścieŜką nie mogłabyś nazbierać trochę
drewna?
Dziewczynka wydęła z oburzenia wargi.
- Oczywiście. Nie jestem juŜ dzieckiem. Ale okropnie zimno, prawda, Dardie?
Chciałabym, Ŝeby znów było lato.
Nagle zanurzyła się w zaroślach i niechętnie podniosła płaski kawałek drewna,
które słuŜyło za sanki. LeŜał na nich stos gałęzi i kilka kawałków kory. Dzisiaj
przyniosą do domu niewiele opalu, nawet jeśli do jego wiązki doda się skrawki
Dessie. Ale zniknęła im gdzieś siekiera, więc udało się zebrać tylko tyle.
Schodził za dziewczynką ze skarpy, idąc po śladach, które zostawili przed
dwiema godzinami. Między czarnymi brwiami Darda rysowały się głębokie linie
zmarszczek. Ta siekiera... na pewno się nie zapodziała... ktoś ją ukradł.
Ale kto? Ktoś, kto zdawał sobie sprawę, co znaczy taka strata: ktoś kto chciał im
przeszkodzić w zbieraniu opału. To mógł być Hew Folley. Ale Hew od kilku tygodni
nie pokazywał się w pobliŜu gospodarstwa: a moŜe był tylko go nie widzieli?
Gdyby tylko mógł przekonać Larsa, Ŝe Folley jest niebezpiecznym człowiekiem.
Folleya zaliczono do mieszkańców lądu, więc został fanatycznym słuŜalca Paxu.
Niegdyś niezaleŜni rolnicy wierzyli w pokój - prawdziwy pokój, a nie beznadziejną
stagnację narzuconą przez Pax - i początkowo Renzi zyskał w nich gorących
zwolenników. Gdy tyrańskie rządy tych, którzy przejęli władzę po śmierci Proroka,
zdusiła niezaleŜność rolników, część z nich się zbuntowała - ale za późno. Dzisiaj
mieszkańcy lądu szczycili się własną ciemnotą i byli wierni swoim mocodawcom,
którzy wyróŜniali ich nielicznymi względami. I właśnie z ich szeregów rekrutowali się
znienawidzeni Ludzie Pokoju.
Folley był gorliwym zwolennikiem Paxu i od dawna chciał przyłączyć do własnej
ziemi kilka hektarów naleŜących do klepiących biedę Nordisów. Gdyby kiedykolwiek
zaczął Ŝywić podejrzenia co do ich przodków - Ŝe Nordisowie byli potomkami
Wolnych Naukowców! Gdyby domyślał się, co teraz robi Lars!
- Dardie, dlaczego musimy biec?
Dard wstrzymał oddech, by nie wybuchnąć szlochem, i zwolnił kroku. Jednak
paniczny strach wciąŜ popychał go w stronę głównego szlaku. Zawsze tak było, gdy
oddalał się od gospodarstwa na godzinę czy dwie. Zawsze obawiał się wracać do...
Stanowczo odegnał z myśli ten obraz, który zbyt natarczywie podsuwała mu
wyobraźnia. Ze względu na Dessie zmusił się do półuśmiechu.
- Dzisiaj wcześnie się ściemni, Dessie. Widzisz te wielkie chmury?
- Będzie padał śnieg, Dardie?
- Prawdopodobnie. Powinniśmy się cieszyć, Ŝe mamy drewno na opał.
- Mam nadzieję, Ŝe lis dobiegnie do swojej nory, nim zacznie padać śnieg.
Prawda, Ŝe zdąŜy?
- Oczywiście, Ŝe tak. My teŜ się pospieszmy. Dessie, pobiegnijmy tą ścieŜką.
Niepewnie spojrzała na bezkształtny zwój gałganów, którymi miała owinięte
stopy.
- Dardie, nie bardzo mogę poruszać nogami. Chyba mam na nich za duŜo szmat. I
teraz zimno mi w nogi...
Oby nie były odmroŜone - nie odmroŜone! - westchnął Dard. Dotychczas mieli
szczęście. Oczywiście, ciągle było im zimno i bardzo często głodowali. Ale nie
przydarzył im się nieszczęśliwy wypadek ani powaŜna choroba.
- Biegnij! - rozkazał ostrym tonem i powłócząca krótkimi nóŜkami Dessie
przyspieszyła kroku.
Kiedy jednak dobiegli do parawanu zarośli przy końcu północnego pola,
dziewczynka się zawahała, zgodnie z dawnymi instrukcjami. Dard rzucił wiązkę
drewna i podpierając się rękami padł na kolana, by pod osłoną krzaków czołgać do
przodu aŜ do momentu, gdy dojrzał odrapaną ścianę domu z polnych kamieni.
UwaŜnie przypatrzył się śniegowi naniesionemu wokół na wpół zrujnowanego
budynku. Dostrzegł ślady na podwórku, które zostawił on i Dessie. Ale gładka
przestrzeń bieli między domem i główną drogą była nie naruszona. Od ich wyjścia nie
było tu intruza. Z uczuciem ulgi, chociaŜ nie pozbywając się nawykowego lęku, Dard
cofnął się, Ŝeby pozbierać drewno.
- Wszystko w porządku? - Dessie przestępowała niecierpliwie z jednej zziębniętej
nogi na drugą.
- W porządku.
Dziewczynka szarpnęła sanki i z trudem pociągnęła je wzdłuŜ ściany, gdzie nie
nawiało śniegu. W jednym z okien na dole migotało światełko. Lars musiał być w
kuchni. W chwilę później strząsnęli z łachmanów śnieg i weszli do środka.
Lars Nordis uniósł głowę, gdy pojawiła się najpierw jego córka, a potem brat.
Powitalny uśmiech Larsa napręŜył pergaminową skórę na wystających kościach
policzkowych, i skrywany niepokój Darda pogłębił się, gdy pełen obaw przyjrzał się
bratu. Zawsze głodowali, ale dzisiaj Lars wyglądał jak człowiek w ostatnim stadium
agonii głodowej.
- DuŜo zebraliście? - zapytał Darda, gdy chłopiec zaczął zdejmować pierwszą
warstwę materiału na worki, który słuŜył mu za palto.
- Tyle, ile się dało bez siekiery. Dessie przyniosła sporo sosnowych szyszek.
Lars odwrócił się do córki, która przykucnęła przy ledwo Ŝarzącym się palenisku i
zaczęła odwijać pasma z materiału jutowego, które były jej rękawicami.
- Dopisało wam szczęście! Dessie, widziałaś coś interesującego? - Zwracał się do
niej jak do dorosłej osoby.
- Tylko lisa - odparła powaŜnym tonem. - Przyglądał nam się spod drzewa.
Wydawało mi się, Ŝe jest mu zimno, ale Dard powiedział, Ŝe lis ma dom...
- Tak, kochanie, ma - zapewnił ją Lars. - Jakąś norę albo dziuplę w drzewie.
- Chciałam go zabrać do naszego domu. Byłoby nam miło mieszkać z lisem albo
wiewiórką; z jakimkolwiek zwierzęciem. - Przysunęła do ognia pokryte
zaskorupiałym brudem, spierzchnięte rączki.
- MoŜe kiedyś... - Lars nie dokończył myśli i zaczął się wpatrywać ponad głową
Dessie w wątłe płomyki.
Dard powiesił na ścianie połatane łachmany, które były jego wyjściowym
ubraniem i podszedł do kredensu. Gdy wyjął kawałek solonego mięsa, ponownie
odezwał się brat.
- Co z zapasem Ŝywności?
Dard zesztywniał. To nie było jedynie zwykłe pytanie. Zazdrośnie spojrzał na
Ŝałosne resztki na półkach.
- Ile potrzeba? - zapytał, nie potrafiąc do końca ukryć urazy.
- śeby wystarczyło na dwa dni... jeśli moŜesz zrobić taką paczkę.
Dard jednym spojrzeniem zmierzył i podzielił zapasy na porcje. - Jeśli to
naprawdę konieczne... - niezdecydowanie zaprotestował. Po co systematycznie
rabować własne, i tak juŜ zbyt szczupłe, zapasy? Gdyby Lars zechciał to wyjaśnić!
Ale wiedział, co Lars odpowie: im mniej teraz się wie, tym lepiej. Tak mogło być
nawet w rodzinie. W porządku, przygotuje paczkę z Ŝywnością, zostawi ją na stole, a
rano paczka zniknie - otrzyma ją ktoś, kogo nie znał i nigdy nie zobaczy. A za
tydzień, moŜe za miesiąc, znów to samo...
- Dziś wieczorem? - zapytał, gdy tylko zaczął kroić twarde jak drewno mięso.
- Nie wiem.
Zaniepokojony tonem głosu brata Dard rzucił tępy nóŜ, odwrócił się i spojrzał na
twarz Larsa. Dostrzegł w jego oczach ogniki radości, których nie widział, odkąd przed
dwoma laty zmarła matka Dessie.
- A więc skończyłeś - powiedział Dard, nie mogąc uwierzyć, Ŝe to prawda, Ŝe
wreszcie mogą być wolni!
- Skończyłem. Przyślą wiadomość, a potem polecimy.
- Kochanie - zwrócił się Dard do dziewczynki - przynieś szyszek. Dzisiaj
rozpalimy duŜy ogień.
Gdy Dessie wstała, Ŝeby pójść do szopy, Dard zaczął mówić nad jej głową.
- Lars, droga jest zasypana śniegiem.
- No to co? - Siedzący przy stole męŜczyzna nie wydawał się tym zmartwiony. -
CóŜ, do tej pory śnieg nigdy ich nie powstrzymywał i przychodzili. - Lars był
odpręŜony i spokojny.
Dard milczał, ale jego oczy nerwowo zerknęły na przedmiot oparty o ścianę za
plecami Larsa. O tych kulach nigdy się nie wspominało. Zimą, przy głębokim śniegu,
Lars nie wychodził na dwór, po prostu nie mógł! W jaki sposób zdołają stąd uciec,
jeśli ci tajemniczy ludzie nie mają koni? A moŜe jednak mają. To zawsze było jego
największą wadą - kłopotanie się o przyszłość, martwienie się na zapas, jak gdyby nie
mieli dosyć problemów do rozwiązania teraz!
Dessie juŜ wróciła i co jakiś czas podrzucała do ognia jedną szyszkę. Dard włoŜył
do Ŝelaznego kociołka kawałki mięsa i starannie pokrojone w kostki, wysuszone
ziemniaki. Następnie wyszarpnął przykrywkę z blaszanej puszki i wlał jej cenną
zawartość do kociołka. JeŜeli mieli uciekać, musieli się najeść na całą drogę, i nie
było sensu przechowywać zapasów, których nie mogli zabrać ze sobą.
- Urodziny? - zapytała zdziwiona Dessie. - Ale moje urodziny są w lecie, taty były
w zeszłym miesiącu, a twoje, Dardie - policzyła na palcach - dopiero mają być.
- Nie urodziny. Po prostu uroczystość. Dessie, weź łyŜkę i dokładnie to
pomieszaj.
- Uroczystość - zamyślona powtórzyła nowe dla niej słowo. - Lubię uroczystości!
Dardie, zrobisz herbatę? Zrób, to przecieŜ jak urodziny!
Gdy Dard wysypał na dłoń odrobinę suszonych listków, poczuł ich delikatny
zapach. Zielona, orzeźwiająca w słoneczne dni mięta. Zdawał sobie sprawę, Ŝe się
róŜni od Larsa: dla Darda więcej znaczyły kolory, zapachy, róŜnorodne dźwięki. Tak
jak na swój sposób wyróŜniała się Dessie - chętnie zawierając przyjaźnie z ptakami i
zwierzętami. Widział, jak latem zeszłego roku siedziała zupełnie nieruchomo na
murze z dwoma ptaszkami na ramieniu i tuliła w dłoni wiewiórkę.
Ale równieŜ Lars miał talenty, tylko musiał nauczyć się je wykorzystywać. Dard
strząsnął z dłoni do czajnika ostatni kruchy listek i po raz tysięczny zaczął się
zastanawiać, jak wyglądało Ŝycie w przeszłości, gdy Wolni Naukowcy mieli prawo
uczyć, zdobywać wiedzę i prowadzić eksperymenty. Świat, który istniał przed
Spaleniem, przed ogłoszeniem przez Renziego Wielkiego Pokoju, był chyba zupełnie
inny. Z wczesnego dzieciństwa, które przypadało na tamte czasy, przypominał sobie
jedynie przepełniające go uczucie nieuchwytnego szczęścia. Gdy rozpoczął się
pogrom, miał osiem lat, Lars dwadzieścia pięć, a potem sytuacja coraz bardziej się
pogarszała. Oczywiście, mieli szczęście, Ŝe w ogóle przeŜyli pogrom - chociaŜ
pochodzili z rodziny Naukowców. Ale podczas ucieczki Lars został kaleką. Dard
przybył tu z Larsem i Katią. Katia była inna - na szczęście wszystko zapomniała. W
pięć miesięcy po przyjściu na świat Dessie obaj musieli zacząć się opiekować jakby
dwojgiem dzieci jednocześnie. Katia była kochana, zgodna i urocza, ale Ŝyła w
świecie własnych marzeń i Ŝaden z nich nawet nie próbował sprowadzać jej na
ziemię. Mieszkali tutaj od siedmiu, prawie juŜ ośmiu lat. Ale przez ten cały czas Dard
nie wierzył, Ŝe nic im tutaj nie grozi. Ciągle Ŝyli na krawędzi strachu. MoŜe
najbardziej szczęśliwa z nich była Katia.
Zabrał się do mieszania gulaszu, a Dessie nakrywała do stołu, kładąc trzy
drewniane łyŜki, wyszczerbioną glinianą miskę, cynowy półmisek i popękany talerz
na zupę, dwa cynowe kubki i wytwornie zdobioną filiŜankę z porcelany, którą Dard
znalazł za krokwią w stodole i dał Dessie w prezencie na urodziny.
- Dard, cóŜ za wspaniały zapach. Jesteś świetnym kucharzem, chłopcze -
pochwalił go Lars.
Dessie zgodnie skinęła głową, aŜ podskoczyły jej na ramionach warkoczyki
grubości ołówka.
- Lubię uroczystości! - obwieściła. - Dzisiaj moŜemy się zabawić w grę słów.
- Oczywiście, Ŝe się zabawimy! - odparł z naciskiem Lars.
Dard nie przestawał mieszać potrawy, ale czujnie wsłuchiwał się w kaŜdą zmianę
modulacji głosu Larsa. Czy w tej odpowiedzi doszukał się jakiegoś specjalnego
sensu? Dlaczego Lars chciał się bawić w grę słów? I dlaczego on sam stawał się coraz
ostroŜniejszy - jak gdyby byli bezpieczni w kryjówce, podczas gdy w ciemnościach
nocy czyhało niebezpieczeństwo!
- Mam nową grę - ciągnęła dalej Dessie. - To śpiewa...
Kładąc ręce na stole po obu stronach talerza, stukała połamanymi paznokciami w
rytm recytowanych słów:
- Eesii, Osii, Iksii, Ann, Fulson, Folson, Orson, Kann.
Dard wysilił się i wyrzucił z pamięci ten rytm - nie czas „widzieć” w nim teraz
wzorzec. Dlaczego zawsze „widzi” słowa, które układają się w pamięci w biegnące
do góry i w dół wzorce liniowe? To jest tak samo częścią jego osobowości jak
zamiłowanie do kolorów, struktur, widoków i dźwięków. Od trzech lat Lars zachęcał
go do doskonalenia tych zdolności, zadając do rozwiązywania problemy
przypadkowych linijek starej poezji.
- Tak. Dessie, to śpiewa - ponownie zgodził się Lars. - Rano słyszałem, jak to
nuciłaś. I jest powód, Ŝe Dard musi ułoŜyć nam wzorzec... - Nagle przerwał, a Dard
juŜ nie próbował go wypytywać.
Jedli w milczeniu, przełykając gorący gulasz i podnosząc naczynia, by wypić ich
zawartość do ostatniej kropli. Ale wolno smakowali aromatyczny napój miętowy,
który rozgrzewał wygłodniałe i przemarznięte ciała. Nikłe płomyki ognia dawały
niewiele światła: jedynie od czasu do czasu wydobywało ono z mroku twarz Larsa. W
kątach izby panowały ciemności. Dard nie zapalał natłuszczonej wiązki chrustu, która
wisiała nad stołem. Był zbyt zmęczony i apatyczny. Ale Dessie obiegła stół i oparła
się o pochylone ramię Larsa.
- Obiecałeś... grę w słowa - przypomniała ojcu.
- Tak... gra...
Dard z westchnieniem pochylił się, by wyjąć z paleniska zwęglony patyk. Był
pewny, Ŝe w głosie Larsa usłyszał tłumione podniecenie. Trzymał zwęglony patyk,
który miał być ołówkiem, oraz blat pod blok do pisania.
- Dessie, teraz sprawdźmy twój wierszyk - zaproponował Lars. - Powtarzaj go
wolno, Ŝeby Dard mógł narysować wzorzec.
Dard zaczął kreślić szereg linii biegnących w górę i w dół, w górę i w dół.
Tworzyły one wystarczająco zrozumiały i czytelny wzorzec.
- Tato, kopiące nogi. Moja rymowanka tworzy rysunek kopiących nóg!
Dard przypatrzył się swojemu dziełu. Dessie miała rację, nogi kopały, jedna z
nich z większym rozmachem niŜ druga. Uśmiechnął się, po czym uniósł głowę,
poniewaŜ Lars z trudem wstał i zaczął się przesuwać wokół stołu bez pomocy kul.
Spojrzawszy na rozchodzące się linie, zmarszczył w skupieniu brwi. Z kieszeni na
piersi połatanej koszuli wyjął kawałek kory, której uŜywali do pisania, i ukrył ją do
połowy w dłoni, tak Ŝe to, co było na niej zanotowane, pozostawało sekretem.
Wziąwszy od Darda patyk, zaczął robić notatki, które jednak składały się z liczb, a nie
słów.
WciąŜ wycierając coś na korze kantem ręki, pracował w zapamiętaniu, aŜ
wreszcie skinął głową i umieścił ostatnie kombinacje liczb między liniami wzorca,
który Dard zobaczył w nonsensownej rymowance Dessie.
- Słuchajcie oboje... to jest waŜne. - Jego głos zabrzmiał jak pilna komenda. -
Wzorzec, który widzisz, Dard, w wierszyku Dessie, oraz te słowa. - Zaczął wolno
recytować, mocno akcentując kaŜde słowo.
- Siedem, dziewięć oraz dziesięć. Dwadzieścia, sześćdziesiąt i znów siedem.
Dard uwaŜnie przyglądał się zabrudzonemu wykresowi na blacie, póki diagram na
zawsze nie wbił mu się w pamięć.
Gdy skinął głową, Lars odwrócił się i wrzucił w ogień zapisany kawałek kory.
Zwrócił oczy na młodszego brata w porozumiewawczym spojrzeniu nad pochyloną
głową dziewczynki.
- Dard, to wszystko jest twoje, tylko zapamiętaj...
Gdy tylko młodszy Nordis powiedział:
- Będę pamiętać... - przerwała mu nieświadoma niczego Dessie.
- Siedem, dziewięć oraz dziesięć - powtórzyła z powaŜną miną. - Dwadzieścia,
sześćdziesiąt i znów siedem. Widzicie, to moŜna zaśpiewać tak jak mój wierszyk -
tato, masz rację!
- Tak. A teraz moŜe pójdziesz spać. - Lars dowlókł się do swojego krzesła. - Jest
juŜ późno. Dard, ty teŜ juŜ idź.
To był rozkaz. Więc Lars na kogoś czekał. Dard wygrzebał z ognia dwie cegły i
owinął je w przepalone kawałki koca. Otworzył drzwi do sieni, skąd kręte schody
prowadziły do pokoju na górze. Panowały w nim ciemności i przenikliwy chłód.
Przez pozbawione firanek okno wpadała księŜycowa smuga, oświetlająca stos słomy i
postrzępione narzuty, zwalone na kupę przy kominku, do którego dochodziło trochę
ciepła z kuchni na dole. Dard zrobił posłanie, wkładając do środka ciepłe cegły, i
wepchnął daleko pod ścianę Dessie. Po chwili podszedł do okna, by popatrzeć na
śnieg zalany księŜycowym światłem.
Mieszkali prawie dwa kilometry od szosy, i chłopiec przedsięwziął pewne środki
ostroŜności, by mieć pewność, Ŝe Ŝaden patrol Ludzi Pokoju nie zjawi się na drodze
dojazdowej bez ostrzeŜenia. Z polem graniczyło jedynie gospodarstwo Folleya -
niemniej jednak dla Nordisów stanowiło ono zagroŜenie. Pewne poczucie
bezpieczeństwa stwarzały majaczące w oddali dzikie góry. Gdyby Lars nie był
inwalidą, juŜ dawno mogliby tam się ukryć.
Kiedy po raz pierwszy dotarli do tego gospodarstwa, wydawało im się
bezpiecznym azylem po dwóch lata ukrywania się przed pościgami. Po zabójstwie
Renziego i pogromie, podczas którego Ludzie Pokoju byli zajęci umacnianiem swojej
władzy, powstało takie zamieszanie, Ŝe resztkom mniej znaczących technokratów i
naukowców udało się pozostać na wolności i załoŜyć pierwsze organizacje. Ale teraz
patrole wszędzie robiły obławy i któregoś dnia, wcześniej czy później, jeden z nich
mógł zjawić się tutaj - zwłaszcza gdyby Folley ujawnił swoje podejrzenia
odpowiednim ludziom. Folley chciał przejąć gospodarstwo i nienawidził Larsa i
Darda, bo byli innymi ludźmi niŜ on. Być dzisiaj odmieńcem to znaczy podpisać na
siebie wyrok śmierci. Jak długo jeszcze mogli nie zwracać na siebie uwagi brygad
pościgowych?
Nękany najczarniejszymi przeczuciami zorientował się, Ŝe ze wściekłości gryzie
kostki zaciśniętej pięści. Przeszedł przez niewielki pokój i zaczął po omacku
przeszukiwać półkę. Mocniej zabiło mu serce, gdy zacisnął palce na rękojeści noŜa.
To niewiele w porównaniu z bronią palną. Ale kiedy go trzymał w dłoni, nie czuł się
zupełnie bezbronny.
Odruchowo wsunął nóŜ za koszulę, czując na piersi lodowate dotknięcie metalu.
Po chwili wczołgał się na słomiane posłanie.
- Hmmm? - sennie mruknęła Dessie.
- To ja, Dardie - szepnął uspokajająco. - Śpij.
W kilka godzin, a moŜe minut, później Dard nagle się obudził. LeŜał bez ruchu,
nasłuchując. W starym domu panowała cisza, nawet nie zaskrzypiała podłoga. Ale
chłopiec wstał i podkradł się do okna. PrzecieŜ musiało go coś przebudzić, i wiecznie
towarzyszący Dardowi strach kazał mu mieć się na baczności.
WytęŜył wzrok, Ŝeby dojrzeć wszystkie szczegóły krajobrazu, którego śnieŜna
biel mieszała się z czernią nocy. Pomiędzy księŜycem i śniegiem przesuwał się jakiś
cień. Śmigłowiec zniŜał lot, lądując tuŜ przed domem. Wyskoczyły z niego jakieś
postaci i rozbiegły się na lewo i prawo, okrąŜając dom.
Dard zaczął wyciągać z ciepłego posłania Dessie, kładąc rękę na jej ustach. Gdy
przybliŜył usta do jej ucha, przeraŜona dziewczynka szeroko otworzyła oczy.
- Biegnij na dół do taty - rozkazał. - Obudź go!
- Ludzie Pokoju? - Biegnąc na dół po schodach drŜała nie tylko z zimna.
- Powiedz, Ŝe chyba tak. Przylecieli helikopterem. - Jedynym, przed czym nie
mógł się zabezpieczyć, było zaskoczenie z powietrza. Ale zostało im tak mało
helikopterów, a teraz nie wolno było produkować maszyn, które produkowano przed
pogromem. I dlaczego robili obławę na nie mający Ŝadnego znaczenia dom, w którym
mieszkają dziecko, inwalida i chłopiec? Chyba, Ŝe praca Larsa miała tak doniosłe
znaczenie, Ŝe nie chcieli dopuścić do tego, by przekazał swoje odkrycia podziemiu.
Dard obserwował, jak ciemne kształty ukrywają się jeden po drugim. Chyba juŜ
okrąŜyli zagrodę i wchodzą do środka. Chcieli wziąć mieszkańców Ŝywcem. Zbyt
wielu przypartych do muru naukowców oszukało ich w przeszłości. Więc teraz nie
będą się spieszyć - będą się tak ociągać, Ŝe... - uśmiech Darda był jedynie
wymuszonym grymasem. WciąŜ trzymał coś w tajemnicy, coś, co mogło jeszcze
uratować rodzinę Nordisów.
Gdy zniknął z jego pola widzenia ostatni napastnik, Dard zbiegł do kuchni. Przed
wciąŜ palącym się ogniem siedział Lars.
- Przylecieli helikopterem i okrąŜyli dom - rzeczowo poinformował Dard. Teraz,
gdy w końcu zdarzyło się to najgorsze, chłopiec był zaskakująco spokojny. - Ale
zastawiona pułapka nie jest do końca zamknięta - o czym dopiero się przekonają!
Przeszedł obok Larsa i jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki kredensu. Stojącej
obok ojca Dessie rzucił torbę.
- Zapakuj do niej jedzenie, tyle, ile się zmieści - polecił dziewczynce. - Lars, weź
to!
Zrzucił z kołków na podłogę wszystkie ubrania. - Ubierz się do wyjścia.
Ale brat potrząsnął głową. - Dard, wiesz, Ŝe nie dam rady.
Dessie cały czas pakowała do torby jedzenie. - Tato, pomogę ci, tylko skończę.
Dard nie zwracał uwagi na brata. Pobiegł w drugi koniec kuchni i podniósł klapę
nad piwnicą.
- W lecie - wyjaśnił, gdy wrócił, Ŝeby podnieść ubrania - za ścianą w piwnicy
odkryłem podziemne przejście. Dochodzi do fundamentów stodoły. MoŜemy tam się
schować...
- Oni wiedzą, Ŝe tu jesteśmy. Będą szukać takich kryjówek - zaprotestował Lars.
- Kiedy zatrę ślady, niczego nie znajdą.
Zobaczył, Ŝe Lars zakłada resztki palta. Dessie zapakowała juŜ jedzenia i pomogła
ojcu nie tylko się ubrać, lecz takŜe przeczołgać do otworu w podłodze. Nim Dard
zabrał się do roboty, podał Dessie wiązkę sosnowych drzazg.
Drzwi wejściowe i wszystkie okiennice na dole były zakratowane. Mogły
zatrzymać napastników wystarczająco długo...
Wyjął z kredensu puszkę i szczodrze rozlał jej zawartość po całej kuchni.
Następnie zaczął schodzić po drabinie do piwnicy, i gdy juŜ nad podłogą została mu
tylko głowa, wrzucił w struŜkę płynu zapaloną pochodnię. Zanim schował się przed
falą ognia, zdąŜył zamknąć nad sobą klapę do piwnicy.
Odsuwając na bok spróchniałe skrzynki, które zasłaniały wylot podziemnego
tunelu. Dard usłyszał dochodzący z góry trzask, a przez szczeliny w podłodze zaczął
przedostawać się dym.
Pierwsza weszła do tunelu Dessie, a potem Dard taszczący za sobą Larsa. Nad ich
głowami płonął dom. Ludzie na zewnątrz mogli dojść do przekonania, Ŝe wraz z
domem spalą się ich ofiary. Płomienie poŜaru mogły ukryć ich ucieczkę przez co
najmniej kilka bezcennych minut, które oznaczały róŜnicę między Ŝyciem i śmiercią.
ROZDZIAŁ 2
W UKRYCIU
Zatrzymali się przy wyjściu z tunelu, które mieściło się w stodole. Nie było sensu
wychodzić na górę, Ŝeby wpaść w ręce któregoś z węszących Ludzi Pokoju. Lepiej
pozostać w ukryciu, dopóki nie będzie wiadomo, czy płonący dom zmylił
przeciwnika.
Cała trójka przycupnęła w wąskim tunelu z kamiennymi ścianami, o które dorośli
ocierali się ramionami. Od gołej ziemi ciągnął lodowaty chłód, przenikający źle
chronione stopy, dochodzący do kolan i wywołujący dreszcze całego ciała. Dard nie
wiedział, jak długo będą mogli wytrzymać to przenikliwe zimno. Przygryzł wargi
nasłuchując z niepokojem, czy z góry nie dochodzą jakieś dźwięki.
W odpowiedzi usłyszał wybuch, którego odgłos i podmuch dotarł do nich
podziemnym przejściem. W tym momencie Lars wybuchł na wpół histerycznym
chichotem. - Co się stało? - zaczął Dard, natychmiast odpowiadając sobie na pytanie:
- Laboratorium!
- Tak, laboratorium - powiedział Lars, z ulgą opierając się o ścianę. - Teraz trudno
będzie im przeszukiwać dom.
- Tym lepiej - warknął Dard. - Wybuch podsyci ogień?
- Podsyci ogień! Mógł wysadzić w powietrze cały budynek. Nie zostało prawie
nic, po czym mogliby się zorientować, co było w środku przed wybuchem.
- Albo kto mógł tam być! - Po raz pierwszy Dard dojrzał promyk nadziei. Ludzie
Pokoju nie mogli wiedzieć o tym przejściu i prawdopodobnie sądzili, Ŝe podczas
wybuchu mieszkańcy domu wylecieli w powietrze. Napastnicy nie wiedzieli, Ŝe
rodzina Nordisów uciekła - a teraz miała nawet większe szansę ucieczki.
Dard wciąŜ czekał lub raczej kazał czekać Larsowi i Dessie w kryjówce, podczas
gdy sam podczołgał się do wyjścia z tunelu i wszedł na drabinę, którą latem właśnie
po to tutaj ustawił. Następnie przesunął się po spróchniałej podłodze stodoły do
wejścia i wyjrzał na zewnątrz.
Zniknął zarys ścian domu: języki niebieskobiałych płomieni rozświetlały
ciemności i wokół było jasno jak w biały dzień. Dwóch męŜczyzn w czarno-białych
kombinezonach Ludzi Pokoju wyciągało z poŜogi trzeciego. Wokół rozlegały się
bezładne okrzyki. Przysłuchując się im Dard wywnioskował, Ŝe napastnicy są
przekonani, iŜ ich ofiary wyleciały w powietrze razem z domem, zabierając ze sobą
dwóch policjantów, którzy tuŜ przed eksplozją dobijali się do tylnych drzwi. Było teŜ
trzech rannych. Brygada pościgowa szybko wycofywała się w obawie przed
następnym wybuchem. Ludzie Pokoju, którzy szczycili się brakiem wiedzy naukowej,
często Ŝywili tego rodzaju podejrzenia.
Dard wstał. Ostatni męŜczyzna ciągnąc za sobą karabin obchodził ogień,
trzymając się tak daleko od podsycanych chemikaliami płomieni, Ŝe musiał iść po pas
w śnieŜnych zaspach. W kilka chwil później helikopter uniósł się, okrąŜył
gospodarstwo i poleciał na zachód. Chłopiec westchnął z ulgą i wrócił po brata i
Dessie.
- JuŜ po wszystkim - poinformował Larsa, podsadzając kalekę na drabinę. -
Myślą, Ŝe przy eksplozji wylecieliśmy w powietrze i bali się następnej, więc szybko
wzięli nogi za pas...
Lars znów zachichotał.
- Więc szybko nie wrócą.
- Dard - zapytała Dessie wyłaniając się z ciemności - jeśli juŜ nie ma naszego
domu, to gdzie będziemy mieszkać?
- Moja praktyczna córeczka - zauwaŜył Lars. - Znajdziemy sobie inne miejsce...
- Czekałeś na posłańca! - powiedział zaniepokojony Dard. - Jeśli zobaczył z gór
płomień wybuchu, moŜe w ogóle nie przyjść!
- I dlatego zostawisz mu sygnał, Ŝe wciąŜ jesteśmy w krainie Ŝywych, Dard. Jak
zauwaŜyła Dessie, nie mamy dachu nad głową, i im szybciej stąd znikniemy, tym
lepiej. Nasi ostatni goście są przekonani, Ŝe nie Ŝyjemy, więc bez Ŝadnych obaw mogę
zostać tutaj z Dessie, a ty sprowadź pomoc. Dojdź wzdłuŜ muru przy górnym
pastwisku do rogu, gdzie się zaczyna droga ze starymi drzewami. Czterysta metrów za
drogą rośnie olbrzymie drzewo, w którym jest dziupla. WłóŜ do niej to. - Lars wyjął
ze swojego tobołka szmatę. - A potem wracaj do nas. Ten sygnał sprowadzi naszego
człowieka z gór, nawet jeśli zobaczył wybuch. Będzie wiedział, Ŝe udało nam się
uciec i czekamy w pobliŜu na nawiązanie kontaktu. JeŜeli nie zjawi się do rana,
spróbujemy podejść bliŜej tego drzewa.
Dard zrozumiał. Brat bał się iść nocą przez zaspy i gęste zarośla. Ale jutro mogą
zmontować z niedopalonych desek coś w rodzaju sanek i zaciągnąć Larsa do lasu.
Tymczasem trzeba koniecznie zostawić sygnał. Dard bez słowa wyszedł ze stodoły.
Szedł, instynktownie chowając się w cieniu drzew i zarośli, które zarastały Ŝyzne
niegdyś pola. W pobliŜu zabudowań zobaczył labirynt ścieŜek wydeptanych przez
Ludzi Pokoju i wszedł na jedną z nich, aby nie zostawiać śladów własnych stóp. Nie
bardzo wiedział dlaczego zachowuje takie środki ostroŜności, ale czujność, która od
lat kierowała kaŜdym krokiem Darda, teraz stała się nieodłączną częścią jego
charakteru. Z drugiej strony, jeŜeli on i jego najbliŜsi przeŜyli obławę, której od tak
dawna się obawiał, to miał wraŜenie, Ŝe wreszcie pozbył się części nieznośnego
cięŜaru.
Gdy się oddalił od wygasającego poŜaru, wokół panowała głęboka cisza zimowej
nocy. Po niebie przemknęła jedynie śnieŜna sowa, a w głębi lasu zawył wilk albo
błąkający się zdziczały pies. Dard bez trudu znalazł drzewo, o którym mówił Lars, i
upewnił się, czy dobrze ukrył szmatę w głębokiej dziupli.
Było mu zimno, więc szybko zaczął biec do domu. MoŜe uda się rozpalić w
piwnicy małe ognisko i jakoś przetrwają do rana. Zastanawiał się, kiedy zacznie
świtać, potykając się i trzymając kurczowo pokrytego śniegiem muru dla zachowania
równowagi. ŁóŜko... sen... ciepło... Był tak zmęczony... tak strasznie zmęczony.
W nocnej ciszy rozległ się jakiś odgłos. Strzał! Z grymasem przeraŜenia na
twarzy dotknął rękojeści noŜa. Strzał! Lars nie miał broni! Ludzie Pokoju... ale
przecieŜ juŜ odlecieli!
Dard zaczął niezdarnie biec, potykając się i ślizgając w zdradliwych zaspach. Po
chwili oprzytomniał i pod osłoną muru zaczął się skradać do stodoły w taki sposób,
by nie stanowić celu dla przyczajonego gdzieś strzelca wyborowego. Dessie i Lars
zostali sami i nie mieli czym się bronić!
Gdy Dard podkradł się pod budynek, usłyszał krzyk Dessie. Zapominając o
ostroŜności, z noŜem w ręku rzucił się przez pokryte udeptanym śniegiem podwórze
do drzwi. Biegł bezgłośnie, mając stopy owinięte jutowymi szmatami.
- Mam cię, diabelskie ziele!
Dard uniósł ramię, waŜąc w dłoni nóŜ. W tym momencie, jak gdyby tym razem
Fortuna była po jego stronie, w Ŝarzących się zgliszczach domu rozległ się brzęk
pękającego szkła i wnętrze stodoły rozświetlił buchający z ruin płomień.
Dessie wyrywała się w milczeniu, niby zwierzątko z potrzasku, z rąk Hewa
Folleya. Gdy napastnik wymierzył cios twardą pięścią w twarz dziewczynki. Dard
rzucił noŜem.
Miesiące ćwiczeń z tą jedyną bronią zostały wynagrodzone. MęŜczyzna puścił
Dessie, która wyczołgała się w ciemny kąt stodoły. Hew pochylił się, jak gdyby chciał
podnieść leŜącą u jego stóp strzelbę. Po czym zaniósł się kaszlem i krztusząc się
upadł. Dard podniósł strzelbę i podszedł do wciąŜ krztuszącego się męŜczyzny.
Szarpnął Folleya za ramię i przewrócił na plecy. Szkliste oczy męŜczyzny zmierzyły
Darda nienawistnym spojrzeniem.
- Trafiłeś... cholerny... śmierdzielu - wymamrotał i zaniósł się kaszlem. Z
rozchylonych ust wypłynęła mu struŜka krwi. - ChociaŜ... on... dobrze... się schował...
Zabij... zabij... - Reszta utonęła w fontannie krwi. Próbował się podnieść, ale nie miał
siły. Dard obserwował go z ponurym wyrazem twarzy aŜ do momentu, gdy było po
wszystkim, a potem, powstrzymując mdłości zajął się paskudną czynnością
odzyskiwania swojego noŜa.
Kiedy po kilku godzinach, których nie chciał wspominać, wyszedł z Dessie ze
stodoły, nie było widać słońca. Z szarego nieba spływały wirujące płatki śniegu. Dard
popatrzył na nie niewidzącym wzrokiem i po chwili poczuł niewielką ulgę. Burza
śnieŜna wiele ukryje przed ludzkim wzrokiem. Nie chodzi o to, Ŝe nikt nie znajdzie
ciała biednego Larsa, które leŜy teraz zamurowane w podziemnym przejściu. Ale
gwałtowna śnieŜyca moŜe zatrzymać ludzi Folleya, jeśli zaczęli go poszukiwać. Ten
facet był tyranem i znęcał się nad ludźmi. Więc jego zniknięcie nie wzbudzi aŜ
takiego zainteresowania, by dało się zebrać większą grupę poszukujących.
- Dardie, dokąd idziemy? - monotonnym tonem zapytała Dessie. Powstrzymywała
płacz, ale ciągle wstrząsały nią dreszcze i patrzyła na świat z lękiem w oczach. Dard,
zarzucając na ramię torbę z zapasami, przyciągnął dziewczynkę do siebie.
- Do lasu. Dessie. Przez jakiś czas będziemy Ŝyć jak zwierzątka. Jesteś głodna?
Nie patrząc mu w oczy potrząsnęła głową. Nie ruszała z miejsca, dopóki jej za
sobą nie pociągnął. Śnieg gęstniał w dzikim tańcu i gnany podmuchami wiatru
przysypywał wciąŜ jeszcze tlącą się piwnicę domu. Popychając przed sobą Dessie,
Dard wszedł na ścieŜkę, którą szedł nocą - wiodącą do spróchniałego drzewa i
miejsca spotkania. Skontaktowanie się z posłańcem Larsa mogło być teraz ich jedyną
szansą.
Pod osłoną drzew wściekłe podmuchy wiatru były mniej dokuczliwe, ale śnieg
przeciskał się do gołego ciała, przylepiał do rzęs i kosmyka włosów na czole Dessie,
który odruchowo odgarniała. Dard nie mógł przestać myśleć o jedzeniu i ciepłym
domu; kurczowo trzymał się tej myśli, zapominając o przeŜyciach minionej nocy.
Dessie nie mogła długo wytrzymać takiego tempa marszu. On takŜe był u kresu sił.
Zaczął podpierać się strzelbą.
Strzelba... I trzy naboje... Tym dysponował. Ale uŜyje broni jedynie w
ostateczności. Odgłos strzału niesie się zbyt daleko. Pozostało jedynie kilka strzelb i
wszystkie były w rękach tych, którym mogli ufać Ludzie Pokoju. Strzał zwróciłby
uwagę ludzi poszukujących Folleya. Gdyby zaczęto podejrzewać, Ŝe udało im się
uciec... ZadrŜał, ale nie z zimna.
Pomagając Dessie utrzymywać równowagę, brnął dalej drogą prowadzącą do
spróchniałego drzewa. Śnieg szybko zasypywał ślady, więc nie musiał się niepokoić,
Ŝe ktoś wpadnie na ich trop. Ale powinni zatrzymać się gdzieś w pobliŜu, Ŝeby mógł
ich odnaleźć posłaniec.
Dard oznaczył miejsce, w którym Dessie mogła sobie podreptać. Dzięki temu
dziewczynka nie marzła, ciągle się poruszając, i ubiła podłogę szałasu, który
zbudował Dard. Szałas opierał się o powalone drzewo i miał dach z sosnowych,
pokrytych śniegiem gałęzi.
Dard widział ze swego legowiska dziuplę w drzewie i kazał Dessie obserwować,
czy ktoś nie idzie ścieŜką.
Z kawałkami solonego i twardego jak drewno mięsa zjedli kilka garści śniegu.
Dziewczynka zaczęła się skarŜyć, Ŝe chce jej się spać, więc Dard wziął ją w ramiona i
trzymając w jednej ręce strzelbę wgramolił się do szałasu, walcząc z ogarniającą go
sennością.
Postawił między stopami strzelbę i koniec lufy znalazł się tuŜ pod brodą: kiedy
zasypiając zwiesił głowę, natychmiast obudziło go dotknięcie zimnego metalu. Ciągle
nie dawało mu spokoju pytanie, jak długo tutaj wytrzymają? Co będzie, jeśli posłaniec
nie zjawi się dzisiaj lub jutro? Latem zeszłego roku odkrył w górach jaskinię, ale...
Gdy poczuł bolesne dźgnięcie końca lufy, w oczach pojawiły mu się łzy. Przestał
padać śnieg. Pod jego cięŜarem gałęzie pochyliły się do ziemi, ale powietrze było
przejrzyste. Zsunął z siebie derkę i zaczął się przyglądać wymizerowanej twarzyczce
Dessie. Dziewczynka przez sen ciągle nerwowo krzywiła twarz i raz cicho zapłakała.
Gdy zmienił pozycję, Ŝeby wyprostować zdrętwiałe nogi, Dessie uniosła się z
posłania.
Jednocześnie z jej pytaniem - Dardie? - chłopiec usłyszał inny dźwięk i zasłonił
dziewczynce usta. Ktoś szedł leśnym szlakiem, podśpiewując niemelodyjnie jakąś
piosenkę.
Posłaniec?
Nim pojawiła się nadzieja, Dard przeŜył zawód. Dostrzegł w zaroślach przebłysk
czerwieni, a po chwili wyłoniła się właścicielka jaskrawego beretu. Dard pogardliwie
wydął wargi...
Lotta Folley!
Dessie wyrwała mu się z ramion i podpełzła na drugą stronę szałasu. Miał
strzelbę, jednak nie mógł jej wycelować. Tak, Hew Folley był zdrajcą i mordercą. Ale
nie potrafi zabić jego córki, chociaŜ mogła być tak samo okrutna i brutalna, chociaŜ
on sam prawdopodobnie utraci wolność i Ŝycie!
Korpulentna, mocno zbudowana dziewczyna w robionym na drutach berecie
zatrzymywała się zasapana pod kaŜdym drzewem, które musiała obejrzeć. Gdyby w
tej chwili spojrzała w jego stronę... gdyby miała taki wzrok jak on... a nie miał
powodu, by w to wątpić.
Lotta uniosła głowę i przez otwartą, śnieŜną przestrzeń jej oczy dojrzały napiętą
twarz Darda.
Nawet się nie poruszył, by umknąć jej wzrokowi. Ostatecznie siedział w półcieniu
szałasu, a ona mogła go nie zauwaŜyć.
Ale Lotta szeroko rozwarła oczy i usta, które wydały bezgłośny okrzyk
zdziwienia. Lekko zawiedziony czekał, Ŝe dziewczyna zacznie krzyczeć.
Tylko Ŝe Lotta ciągle milczała. Na jej twarzy, która w pierwszym momencie
przybrała wyraz zdziwienia, teraz malowała się jak zwykle tępa i nieco ponura
poczciwość. Strzepnęła z przodu kurtki odrobinę śniegu, nie patrząc w górę i kiedy się
odezwała zachrypniętym głosem, moŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe zwraca się do
najbliŜszego drzewa.
- Ludzie Pokoju przetrząsają okolicę.
Dard milczał. Lotta wydęła wargi i dodała:
- Szukają was.
Chłopiec wciąŜ milczał. Przestała otrzepywać kurtkę i przebiegła wzrokiem
drzewa i zarośla zasłaniające starą drogę.
- Mówią, Ŝe twój brat to śmierdziel...
„Śmierdziel”, pogardliwa nazwa naukowca. Dard ciągle milczał. Ale zaskoczyło
go następne pytanie.
- Dessie... nic jej się nie stało?
Dard nie zdąŜył złapać dziewczynki, która prześliznęła się obok niego i stanęła
przed córką Folleya.
Lotta pogrzebała w kieszeni swojej torby i wyjęła paczkę owiniętą w zatłuszczoną
szmatę. Nie podała jej Dessie, tylko ostroŜnie połoŜyła przy pniaku.
- To dla ciebie - powiedziała do dziewczynki, po czym odwróciła się do Darda. -
Lepiej tutaj nie zostawajcie. Ojciec powiedział o was Ludziom Pokoju. - Zawahała
się. - Ojciec nie wrócił na noc...
Dard głęboko zaczerpnął powietrza. Czy spojrzenie, którym go zmierzyła, nie
świadczyło, Ŝe juŜ wie? Ale jeśli wiedziała, co leŜy w stodole - dlaczego nie
skierowała pogoni do ich kryjówki? Nigdy nie odnosił się Ŝyczliwie do Lotty Folley.
Dawno temu, kiedy objęli to gospodarstwo, często ich odwiedzała, obserwując Katię i
Dessie z jakimś głupkowatym zainteresowaniem. Rzadko się odzywała, a to co
mówiła, świadczyło, Ŝe poziomem umysłowym niezbyt odbiega od kretynki. Myślał o
niej z pogardą, chociaŜ nigdy tego po sobie nie okazywał.
- Ojciec nie wrócił na noc - powtórzyła, i Dard był pewny, Ŝe dziewczyna wie
albo podejrzewa. Jak Lotta się teraz zachowa? Nie mógł jej zastrzelić... po prostu nie
mógł...
Po chwili zdał sobie sprawę, Ŝe musiała zobaczyć i rozpoznać tę broń. Nie mógł
sensownie wyjaśnić dlaczego ma ją ze sobą. Strzelba Folleya była prawdziwym
skarbem i nie powinna się znajdować w obcych rękach, a juŜ z pewnością nie w
rękach wrogów Folleya, dopóki Ŝył jej właściciel.
Dard trzymał się czasu przeszłego. A więc Lotta dowiedziała się! Co teraz zrobi?
- Ojciec był nienawistnikiem - powiedziała przenosząc wzrok na Dessie. - Lubił
wszystko psuć. - Wymawiała te słowa bez Ŝadnych emocji, charakterystycznym,
przytłumionym głosem.
- Chciał skrzywdzić Dessie. Chciał ją wysłać do obozu pracy. Powiedział, Ŝe idzie
do was. Dard, lepiej daj mi tę strzelbę. Kiedy znajdą ją przy ojcu, nie będą szukać
człowieka, który z nią uciekł.
- Ale dlaczego? - krzyknął bardziej oburzony, niŜ mógł się spodziewać.
- Nikt nie pośle Dessie do obozu pracy - oświadczyła stanowczo. - Bardzo lubię
Dessie. Lubiłam teŜ jej mamę. Kiedyś zrobiła dla mnie grę. Tata ją znalazł i spalił. Ty
moŜesz zaopiekować się Dessie. Musisz zaopiekować się Dessie! - Błagalnie patrzyła
Dardowi w oczy. - Musisz ją zabrać tam, gdzie nie znajdzie jej Ŝaden Człowiek
Pokoju. Daj mi strzelbę, a ja ją schowam.
Doprowadzony do kresu wytrzymałości Dard odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Nie moŜemy jeszcze stąd iść...
- Ktoś po was przychodzi? - przerwała mu. - To znaczy, Ŝe ojciec miał rację: twój
brat był śmierdzielem?
Dard bezwiednie skinął głową.
- W porządku - stwierdziła wzruszając ramionami. - Dam wam znać, jak znów
przyjdą. Ale pamiętaj, musisz uwaŜać na Dessie!
- Będę uwaŜał. - Podał jej strzelbę, a Lotta trzymając ją w jednym ręku pokazała
leŜącą na śniegu paczkę.
- Daj jej to. Spróbuję wam przynieść trochę więcej jedzenia, moŜe jeszcze dzisiaj
wieczorem. Jeśli oni pomyślą, Ŝeście uciekli, to sprowadzą psy z miasta. Jeśli to
zrobią... - Szurnęła nogą po śniegu. Po chwili oparła strzelbę o stare drzewo i
otworzyła torbę. Rękami w grubych rękawicach rozwinęła gruby wełniany szal, po
czym rzuciła go dziewczynce.
- Owiń się nim - poleciła tonem matki czy w ostateczności starszej siostry. -
Zostawiłabym ci kurtkę, tylko Ŝe oni by zauwaŜyli. - Podniosła strzelbę. - A teraz
połoŜę ją tam, gdzie jest jej miejsce, i moŜe przestaną dalej szukać.
Dard w milczeniu patrzył, jak się oddala, wciąŜ nie mogąc zrozumieć jej
zachowania. Czy rzeczywiście zaniesie strzelbę do stodoły, mimo Ŝe zna prawdę? I
dlaczego to robi?
Przyklęknął, Ŝeby owinąć Dessie szalem głowę i ramiona. Z jakiegoś powodu
córka Folleya chciała im pomóc i zaczął zdawać sobie sprawę, jak potrzebna mu była
ta pomoc.
W paczce, którą zostawiła Lotta, było jedzenie, jakiego od lat nie widział - grubo
posmarowane masłem kromki prawdziwego chleba i kawał tłustej wieprzowiny.
Dessie czekała, kiedy zacznie jeść Dard, i chłopiec tak się najadł, Ŝe potem tylko
powąchał z obrzydzeniem ohydne zapasy, które mieli ze sobą. Gdy zaspokoili głód,
zadał pytanie nie dające mu spokoju od zaskakującej rozmowy z córką Folleya.
- Dessie, dobrze znasz Lottę?
Dziewczynka oblizała się, zbierając językiem okruszyny.
- Lotta często do nas przychodziła.
- Ale nie widziałem jej od... - Przerwał, nie chcąc wspominać o śmierci Katii.
- Przychodziła ze mną porozmawiać, kiedy byłam na polu. Myślę, Ŝe bała się
ciebie i... taty. Zawsze przynosiła mi jakieś smakołyki. Powiedziała, Ŝe kiedyś da mi
sukienkę... róŜową sukienkę. Dard, bardzo chciałabym mieć róŜową sukienkę. Lubię
Lottę... ona zawsze jest dobra... ma dobre serce.
Dessie wygładziła końce nowego szala.
- Ona boi się swojego tatusia. Jest dla niej niedobry. Raz przyszedł, gdy Lotta była
ze mną i bardzo się zezłościł. Uciął noŜem patyk i uderzył ją. Powiedziała mi, Ŝebym
szybko uciekała, i uciekłam. Dardie, to był bardzo zły człowiek. Ja teŜ się go bałam.
Nie przyjdzie po nas?
- Nie!
Namówił Dessie, Ŝeby znów zasnęła, a kiedy się obudziła, wiedział, Ŝe sam musi
natychmiast się zdrzemnąć. Kazał jej obserwować drzewa i kiedy ktoś się zjawi w
pobliŜu, obudzić siebie, dodając Ŝe od tego zaleŜy ich Ŝycie.
Gdy się ocknął z niespokojnego, pełnego koszmarów snu, zachodziło słońce. Przy
nim spokojnie przykucnęła Dessie z twarzyczką obróconą w stronę leśnego szlaku.
Gdy się uniósł z posłania, spojrzała na niego.
- Tam przed chwilą był królik. - Pokazała drobne ślady na śniegu. - Ale ludzi nie
było, Dard. Czy zostało trochę chleba? Jestem głodna.
- No pewnie, Ŝe jesteś! - Wyczołgał się z szałasu, wyprostował zdrętwiałe
kończyny i zaczął rozwijać resztki prezentu od Lotty.
Mimo odczuwanego głodu Dessie jadła powoli, jak gdyby smakowała kaŜdą
okruszynę. Szybko zapadał zmrok, chociaŜ niebo było jeszcze pokryte czerwonymi
smugami. Dzisiaj muszą tu zostać - ale jutro? JeŜeli Lotta zaniesie strzelbę do stodoły,
a poszukiwania nie ustaną, jutro uciekinierzy znów wyruszą na szlak.
- Dardie, znów będzie padał śnieg? Popatrzył w niebo. - Chyba nie. Chciałbym,
Ŝeby popadał.
- Dlaczego? Trudno iść w głębokim śniegu.
- Dlatego, Ŝe kiedy pada śnieg, jest naprawdę cieplej - próbował wyjaśnić. - W
nocy jest za zimno... - Nie kończąc zdania objął Dessie długimi ramionami i wciągnął
do szałasu. Dziewczynka powierciła się, Ŝeby wygodniej się usadowić, po czym znów
poderwała na równe nogi.
- Ktoś się zbliŜa! - szepnęła ogrzewając mu gorącym oddechem policzek.
RównieŜ Dard usłyszał ciche skrzypienie stóp na zlodowaciałym śniegu. Zacisnął
rękę na trzonku noŜa.
ROZDZIAŁ 3
MIESZKAŃCY SZCZELINY
Przybysz był niewielkiego wzrostu i Dard przewyŜszał go o ponad dziesięć
centymetrów. Dzięki temu chłopak odzyskał pewność siebie i wyszedł z szałasu.
Obserwował, jak obcy ufnie podchodzi bliŜej, jak gdyby wiedział, ile kroków dzieli
go od celu. O ile moŜna było stwierdzić w szybko zapadającym zmroku, miał ubranie
tak samo postrzępione jak Dard. To nie był mieszkaniec lądu ani wywiadowca Ludzi
Pokoju. Takim oberwańcem mógł być jedynie ktoś, kto nie miał w zanadrzu
wszystkich waŜnych „kart zaufania”. A więc był człowiekiem „niepewnym” i
wyjętym spod prawa, jak technokraci i naukowcy.
Przybysz nagle zatrzymał się przy spróchniałym drzewie. Jednak nie uniósł ręki
do dziupli, tylko zaczął uwaŜnie przyglądać się śladom pozostawionym przez Lottę.
W końcu wzruszył ramionami i sięgnął do dziupli.
Gdy Dard się poruszył, nieznajomy odwrócił się w półprzysiadzie. Błysnął
zębami, które okalała broda, a w ręku zamigotał mu nagi metal noŜa.
Jednak wciąŜ milczał, więc ciszę przerwał Dard.
- Nazywam się Dard Nordis...
- Więc?... - Tak wydłuŜył pojedyncze słowo, Ŝe przypominało syk węŜa.
Dard wyczuł, Ŝe ma do czynienia z groźnym człowiekiem, bardziej
niebezpiecznym niŜ Hew Folley czy ktokolwiek inny pokroju tego bydlaka.
- Sądzę, Ŝe mi wyjaśnisz, co się stało? - dodał przybysz.
- Wczoraj w nocy... był napad - odparł lakonicznie Dard, odczuwając zamiast ulgi
głębokie przygnębienie. - Pomyśleliśmy, Ŝe musimy uciekać. - Zrobił krok w stronę
spróchniałego drzewa. - Przyszedłem tutaj na prośbę Larsa, Ŝeby zostawić
wiadomość. Kiedy wróciłem, Lars nie Ŝył... zabił go sąsiad, który prawdopodobnie
nasłał na nas Ludzi Pokoju. Więc czekaliśmy tutaj z Dessie na pana.
- Ludzie Pokoju! - powiedział z pogardą męŜczyzna. - A Lars Nordis nie Ŝyje. To
wielkie nieszczęście. - WciąŜ nie odkładał trzymanej w ręce broni. Przypominała
strzelbę, ale pewne osobliwe szczegóły wylotu lufy świadczyły, Ŝe jest o wiele od niej
groźniejsza.
- I teraz - powiedział męŜczyzna zbliŜając się o krok, czy dwa do Darda - czego
się po mnie spodziewasz? Co mam z wami zrobić?
Dard nerwowo zwilŜył wyschnięte wargi. Nie brał pod uwagę takiej moŜliwości,
Ŝe bez Larsa i tego, co Lars miał do zaoferowania, tajemnicze podziemie nie będzie
chciało wziąć na siebie cięŜaru opieki nad niewyszkolonym chłopakiem i małym
dzieckiem. Obowiązującym prawem wśród wszystkich postawionych obecnie poza
prawem jest twarda konieczność, i zbyteczne osoby oraz dodatkowe gęby do
wyŜywienia nie były poŜądane. Została mu jedyna nadzieja...
Lars ciągle tak dopominał się o ten wzór słowa, Ŝe teraz Dard doszedł do
wniosku, iŜ musi przedstawić odkrycie brata w postaci łatwego do zapamiętania
wykresu linii i liczb. Musiał w to uwierzyć i przekonać posłańca o doniosłości tej
informacji. To będzie najlepsza przepustka do podziemia dla niego i Dessie.
- Lars zakończył swoją pracę - rzeczowo poinformował Dard, opanowując drŜenie
głosu. - Sądzę, Ŝe chcecie znać rezultaty...
MęŜczyzna gwałtownie skinął głową i odłoŜył broń o dziwnym kształcie.
- Masz formułę?
Dard zaryzykował i dotknął ręką czoła. - Mam ją tutaj. PrzekaŜę ją, jeśli dotrę do
właściwych osób.
Posłaniec nerwowo kopnął grudkę śniegu. - To długa droga, trzeba iść w góry.
Macie zapas Ŝywności?
- Trochę. Powiem, kiedy będziemy w bezpiecznym miejscu... kiedy juŜ nic nie
będzie grozić Dessie.
- No, nie wiem... to dziecko... a droga trudna.
- Zobaczy pan, damy sobie radę - obiecał Dard nie mając pewności, czy
dotrzymają obietnicy. - Lepiej wyruszyć od razu, bo nie jest wykluczone, Ŝe nas
poszukują.
MęŜczyzna wzruszył ramionami. - No dobrze. Chodźcie za mną!
Dard podał posłańcowi torbę z Ŝywnością i wziął Dessie za rękę. MęŜczyzna
ruszył bez słowa drogą, którą przyszedł, a oni za nim, idąc po śladach przewodnika.
Szli przez całą noc. Dard najpierw prowadził, a potem niósł Dessie, aŜ po krótkim
postoju przewodnik przywołał go machnięciem ręki i wziął Dessie na barana. Co jakiś
czas robili przerwy w marszu, ale zbyt krótkie, Ŝeby odpocząć, i Dard stracił nadzieję,
Ŝe zdoła wytrzymać tempo marszu. Posłaniec był niezmordowaną maszyną, kroczącą
niby robot tylko sobie znanymi ścieŜkami.
O świcie znaleźli się w pobliŜu szczytu jakiegoś wzniesienia. Dard wspiął się na
ostatni urwisty stok, dostrzegając czekającego na niego przewodnika. MęŜczyzna
wskazał kciukiem grań rozpadliny.
- Jaskinia... obóz - wydusił z siebie dwa słowa i postawił Dessie na ziemi. - Dasz
radę iść sama? - zapytał dziewczynkę.
- Tak - odparła, poufale biorąc go za rękę. - Dobrze wspinam się po górach.
Na jego twarzy ukazał się przelotny, zakłopotany uśmiech, który ściągnął wokół
zaciśniętych ust dawno zapomniane mięśnie. - No pewnie, siostrzyczko!
Jaskinia była dość głęboka, do obszernego wnętrza trzeba było się przeciskać
przez ciasne wejście. Dla Darda było objawieniem, gdy przewodnik wyciągnął zza
występu skalnego małą skrzynkę i wyjął z niej przenośny grzejnik. Chłopiec doszedł
Andre Norton Gwiazdy naleŜą do nas The Stars Are Ours PrzełoŜył: Adam Budzyński
Ad Astra! Lot do gwiazd: a więc pierwszy jego domysł był trafny. Tutaj jest statek gwiezdny! Dard poczuł mimowolny dreszcz, przenikający wymizerowane ciało. Ludzie wylądowali na Marsie i Wenus na kilka dni przed Spaleniem i pogromem, stwierdzając, Ŝe na obu planetach panują warunki uniemoŜliwiające Ŝycie bez olbrzymich wydatków, których Terra nie chciała ponosić. Pax, w ramach programu wstrzymania eksperymentów naukowych, zabronił lotów kosmicznych. Ale statek gwiezdny miał przekroczyć granice Układu Słonecznego i polecieć dalej w poszukiwaniu innego słońca, innych planet. Wydawało się to snem szaleńca, ale Dard nie wątpił w szczerość człowieka, który o tym mówił. ANDRE NORTON (Alice Mary Norton), urodzona w Cleveland w roku 1912, znana jest naszym czytelnikom głównie jako autorka powieści i opowiadań Fantasy naleŜących do cyklu „Świat Czarownic”. Wydawnictwo „Alkazar” przedstawia natomiast Andre Norton jako pisarkę Science Fiction, w przekonaniu, Ŝe wzbogaci to jej wizerunek artystyczny.
KSIĘGA PIERWSZA TERRA
PROLOG (Wyjątek z Encyclopedia Galactica) Pierwszy lot galaktyczny o charakterze badawczym i kolonizacyjnym nastąpił w bezpośrednim rezultacie osobliwej sytuacji socjopolitycznej na planecie Terra. W trakcie licznych wojen między armiami róŜnych narodów została wynaleziona broń atomowa. Obawiając się wyzwolonego demona, narody zaangaŜowały się w tak zwane „zimne wojny”, podczas których wszystkie państwa prześcigały się w gromadzeniu ogromnych stosów nowych i coraz groźniejszych rodzajów broni oraz mobilizowaniu sił ludzkich w staroświeckie „armie”. Działalność naukową zaczęto cenić jedynie wówczas, gdy mogła być pomocna w zbrojeniach i przygotowaniach narodu do wojny. Od pewnego czasu przepisy „bezpieczeństwa” zmuszały naukowców oraz technokratów wszystkich kategorii do swoistych prac przymusowych. JednakŜe unifikacja naukowców spowodowała zrodzenie się tajnego, podziemnego ruchu, w rezultacie czego powstały zespoły „Wolnego Naukowca”, grupy ekspertów i specjalistów, którzy sprzedawali swoje usługi zarówno przemysłowi prywatnemu, jak i rządom, prowadząc dla nich prace badawcze. A poniewaŜ nie zwracano uwagi na rasową, polityczną czy religijną wyŜszość poszczególnych członków tych zespołów, zaczęli oni myśleć kategoriami ściśle międzynarodowymi i planetarnymi, a nie narodowymi - czego nie znosili i czego się obawiali ich pracodawcy. Pod wpływem zachęty ze strony Wolnych Naukowców człowiek odbył lot międzyplanetarny. Terra była trzecią z kolei z dziewięciu planet krąŜących wokół słońca Sol I. Miała jednego satelitę. Lunę. Statki badawcze wylądowały na Lunie oraz na dwóch sąsiednich planetach. Marsie i Wenus. śadnego z tych światów człowiek nie mógł skolonizować bez olbrzymich wydatków, a za tego rzędu wysiłek ofiarowywały one niewiele lub zgoła nic. Wskutek tego, po pierwszym wybuchu gwałtownego zainteresowania zaprzestano lotów w Kosmos i niewielu ludzi gościło na innych planetach, dokąd się udawano jedynie w celach badawczych. Skonstruowano trzy „stacje kosmiczne”, które jako sztuczne satelity obsługiwały Terrę. Tankowały na nich paliwo statki międzyplanetarne, wykorzystywano je takŜe do prowadzenia obserwacji astronomicznych i meteorologicznych. Jedna ze stacji stanowiła broń nacjonalistów zwalczających Wolnych Naukowców. Na tę właśnie stację wtargnął oddział niezidentyfikowanych, uzbrojonych ludzi (późniejsze badania sugerowały, Ŝe byli oni najemnikami opłacanymi przez siły nacjonalistyczne). Grupa okupantów albo przez nieuświadomiony przypadek, albo w celowym zamiarze przekształciła pewne instalacje na stacji w broń atakującą Terrę.
Istnieją dowody na to, Ŝe ludzie ci nie mieli pojęcia o potędze sił, które wyzwolili, i o tym, Ŝe natychmiast stracili nad nimi kontrolę. W rezultacie większa część gęsto zaludnionych terenów planety została kompletnie spustoszona i nikt nie był w stanie zdać sobie sprawy z zagłady Ŝycia na planecie. Wśród tych nielicznych spośród grupy rodowej, którzy przeŜyli, znalazł się Arturo Renzi. Człowiek o niezwykle magnetycznej osobowości, był fanatycznym wyznawcą ciasnych doktryn nacjonalistycznych. Kłopoty osobiste sprawiły, Ŝe zaczął głosić teorie o fatalizmie nauki (jednocześnie propagując pogląd, Ŝe sami Wolni Naukowcy skierowali stację kosmiczną przeciwko Ziemi) i konieczności powrotu człowieka do prostego Ŝycia na ziemi, by ocalić samego siebie i Terrę. Ludziom pogrąŜonym w psychicznym szoku, spowodowanym potwornością dotykającego ich nieszczęścia, Renzi jawił się jako wielki przywódca, którego potrzebowali, a jego partia zyskała władzę nad całym światem. Mimo Ŝe Renzi był ograniczonym fanatykiem, głoszone przez niego poglądy polityczne wielu członków partii uwaŜało za zbyt liberalne. Zabójstwo Renziego, dokonane przez człowieka, którego arbitralnie zidentyfikowano jako wyjętego spod prawa Wolnego Naukowca, wywołało straszliwy, trwający trzy dni program. Pod koniec tego okresu kilku Ŝyjących jeszcze naukowców i technokratów ukryło się, a przez następne lata zabijano kaŜdego z nich z osobna, gdy zdradzał ich przypadek lub człowiek. Saxon Bort, porucznik Renzistow, przejął dowództwo nad oddziałami przywódcy i zorganizował silną dyktaturę Towarzystwa Pax. Wiedza stawała się czymś podejrzanym, chyba Ŝe korzystał z niej uprzywilejowany „Człowiek Pokoju”. Społeczeństwo podzielono na trzy klasy: arystokrację reprezentowaną przez Ludzi Pokoju róŜnych szczebli, chłopstwo zamieszkujące ląd, oraz pracujących niewolników, którzy byli potomkami podejrzanych naukowców i technokratów. Wraz z wprowadzonym przez Pax na Ziemi terrorem odŜyły na nowo stare uprzedzenia wobec osób o odmiennym pochodzeniu rasowym i poglądach religijnych. Zakazano wszystkich badań, prac nad wynalazkami i studiów, a planeta szybko staczała się w czasy totalnej ciemnoty i zacofania. JednakŜe był to ten moment w jej historii, kiedy odbył się pierwszy lot galaktyczny. PATRZ TAKśE: Astra: Pierwsza kolonia Wolni Naukowcy Renzi, Artnro Terra: Loty kosmiczne.
ROZDZIAŁ 1 OBŁAWA Dard Nordis przystanął pod nisko zwisającymi gałęziami sosny, chroniąc się na moment przed ostro zacinającym wiatrem. Niebo na zachodzie zaciągnęło się purpurą przechodzącą gwałtownie w złotawą czerwień, jak gdyby był teraz sierpień, a nie koniec listopada. Jednak mimo całego przepychu kolory były wyblakłe i zimne jak powiewy wiatru przenikające przez postrzępioną odzieŜ. Poruszył ramionami, usiłując równiej ułoŜyć wiązkę drewna na opał, pod którego cięŜarem ugiął się jak staruszek. Mocniej zaciągnął rzemień słuŜący mu za pasek do spodni. - Dard, przygląda nam się jakieś zwierzątko. Dard zamarł. Dla Dessie, która odczuwała osobliwe pokrewieństwo z futrzastymi stworzeniami, kaŜdy zwierzak był przyjacielem. Mogła w tej chwili mówić o wiewiórce, albo - o wilku! Spojrzał na stojącą obok dziewczynkę i nagle zwilŜył wyschnięte wargi. - DuŜe? - zapytał. Rączki dziewczynki, które w zwojach worka przypominały bezkształtne łapy, odmierzyły w powietrzu jakieś trzydzieści centymetrów. - Takie. To chyba lis - musi być mu zimno. MoŜemy... moŜemy go zabrać do domu? - Spojrzenie jej oczu, które, zdawało się, zajmowały ćwierć wymorusanej twarzyczki, było pełne tęsknoty i od zbyt dawna nabywanej cierpliwości. Potrząsnął głową. - Lisy mają grube futro - jest im cieplej niŜ nam, kochanie. Prawdopodobnie ma gdzieś tu dom i tam idzie. Pomyśl, czy idąc ścieŜką nie mogłabyś nazbierać trochę drewna? Dziewczynka wydęła z oburzenia wargi. - Oczywiście. Nie jestem juŜ dzieckiem. Ale okropnie zimno, prawda, Dardie? Chciałabym, Ŝeby znów było lato. Nagle zanurzyła się w zaroślach i niechętnie podniosła płaski kawałek drewna, które słuŜyło za sanki. LeŜał na nich stos gałęzi i kilka kawałków kory. Dzisiaj przyniosą do domu niewiele opalu, nawet jeśli do jego wiązki doda się skrawki Dessie. Ale zniknęła im gdzieś siekiera, więc udało się zebrać tylko tyle. Schodził za dziewczynką ze skarpy, idąc po śladach, które zostawili przed dwiema godzinami. Między czarnymi brwiami Darda rysowały się głębokie linie zmarszczek. Ta siekiera... na pewno się nie zapodziała... ktoś ją ukradł. Ale kto? Ktoś, kto zdawał sobie sprawę, co znaczy taka strata: ktoś kto chciał im przeszkodzić w zbieraniu opału. To mógł być Hew Folley. Ale Hew od kilku tygodni
nie pokazywał się w pobliŜu gospodarstwa: a moŜe był tylko go nie widzieli? Gdyby tylko mógł przekonać Larsa, Ŝe Folley jest niebezpiecznym człowiekiem. Folleya zaliczono do mieszkańców lądu, więc został fanatycznym słuŜalca Paxu. Niegdyś niezaleŜni rolnicy wierzyli w pokój - prawdziwy pokój, a nie beznadziejną stagnację narzuconą przez Pax - i początkowo Renzi zyskał w nich gorących zwolenników. Gdy tyrańskie rządy tych, którzy przejęli władzę po śmierci Proroka, zdusiła niezaleŜność rolników, część z nich się zbuntowała - ale za późno. Dzisiaj mieszkańcy lądu szczycili się własną ciemnotą i byli wierni swoim mocodawcom, którzy wyróŜniali ich nielicznymi względami. I właśnie z ich szeregów rekrutowali się znienawidzeni Ludzie Pokoju. Folley był gorliwym zwolennikiem Paxu i od dawna chciał przyłączyć do własnej ziemi kilka hektarów naleŜących do klepiących biedę Nordisów. Gdyby kiedykolwiek zaczął Ŝywić podejrzenia co do ich przodków - Ŝe Nordisowie byli potomkami Wolnych Naukowców! Gdyby domyślał się, co teraz robi Lars! - Dardie, dlaczego musimy biec? Dard wstrzymał oddech, by nie wybuchnąć szlochem, i zwolnił kroku. Jednak paniczny strach wciąŜ popychał go w stronę głównego szlaku. Zawsze tak było, gdy oddalał się od gospodarstwa na godzinę czy dwie. Zawsze obawiał się wracać do... Stanowczo odegnał z myśli ten obraz, który zbyt natarczywie podsuwała mu wyobraźnia. Ze względu na Dessie zmusił się do półuśmiechu. - Dzisiaj wcześnie się ściemni, Dessie. Widzisz te wielkie chmury? - Będzie padał śnieg, Dardie? - Prawdopodobnie. Powinniśmy się cieszyć, Ŝe mamy drewno na opał. - Mam nadzieję, Ŝe lis dobiegnie do swojej nory, nim zacznie padać śnieg. Prawda, Ŝe zdąŜy? - Oczywiście, Ŝe tak. My teŜ się pospieszmy. Dessie, pobiegnijmy tą ścieŜką. Niepewnie spojrzała na bezkształtny zwój gałganów, którymi miała owinięte stopy. - Dardie, nie bardzo mogę poruszać nogami. Chyba mam na nich za duŜo szmat. I teraz zimno mi w nogi... Oby nie były odmroŜone - nie odmroŜone! - westchnął Dard. Dotychczas mieli szczęście. Oczywiście, ciągle było im zimno i bardzo często głodowali. Ale nie przydarzył im się nieszczęśliwy wypadek ani powaŜna choroba. - Biegnij! - rozkazał ostrym tonem i powłócząca krótkimi nóŜkami Dessie przyspieszyła kroku. Kiedy jednak dobiegli do parawanu zarośli przy końcu północnego pola, dziewczynka się zawahała, zgodnie z dawnymi instrukcjami. Dard rzucił wiązkę drewna i podpierając się rękami padł na kolana, by pod osłoną krzaków czołgać do
przodu aŜ do momentu, gdy dojrzał odrapaną ścianę domu z polnych kamieni. UwaŜnie przypatrzył się śniegowi naniesionemu wokół na wpół zrujnowanego budynku. Dostrzegł ślady na podwórku, które zostawił on i Dessie. Ale gładka przestrzeń bieli między domem i główną drogą była nie naruszona. Od ich wyjścia nie było tu intruza. Z uczuciem ulgi, chociaŜ nie pozbywając się nawykowego lęku, Dard cofnął się, Ŝeby pozbierać drewno. - Wszystko w porządku? - Dessie przestępowała niecierpliwie z jednej zziębniętej nogi na drugą. - W porządku. Dziewczynka szarpnęła sanki i z trudem pociągnęła je wzdłuŜ ściany, gdzie nie nawiało śniegu. W jednym z okien na dole migotało światełko. Lars musiał być w kuchni. W chwilę później strząsnęli z łachmanów śnieg i weszli do środka. Lars Nordis uniósł głowę, gdy pojawiła się najpierw jego córka, a potem brat. Powitalny uśmiech Larsa napręŜył pergaminową skórę na wystających kościach policzkowych, i skrywany niepokój Darda pogłębił się, gdy pełen obaw przyjrzał się bratu. Zawsze głodowali, ale dzisiaj Lars wyglądał jak człowiek w ostatnim stadium agonii głodowej. - DuŜo zebraliście? - zapytał Darda, gdy chłopiec zaczął zdejmować pierwszą warstwę materiału na worki, który słuŜył mu za palto. - Tyle, ile się dało bez siekiery. Dessie przyniosła sporo sosnowych szyszek. Lars odwrócił się do córki, która przykucnęła przy ledwo Ŝarzącym się palenisku i zaczęła odwijać pasma z materiału jutowego, które były jej rękawicami. - Dopisało wam szczęście! Dessie, widziałaś coś interesującego? - Zwracał się do niej jak do dorosłej osoby. - Tylko lisa - odparła powaŜnym tonem. - Przyglądał nam się spod drzewa. Wydawało mi się, Ŝe jest mu zimno, ale Dard powiedział, Ŝe lis ma dom... - Tak, kochanie, ma - zapewnił ją Lars. - Jakąś norę albo dziuplę w drzewie. - Chciałam go zabrać do naszego domu. Byłoby nam miło mieszkać z lisem albo wiewiórką; z jakimkolwiek zwierzęciem. - Przysunęła do ognia pokryte zaskorupiałym brudem, spierzchnięte rączki. - MoŜe kiedyś... - Lars nie dokończył myśli i zaczął się wpatrywać ponad głową Dessie w wątłe płomyki. Dard powiesił na ścianie połatane łachmany, które były jego wyjściowym ubraniem i podszedł do kredensu. Gdy wyjął kawałek solonego mięsa, ponownie odezwał się brat. - Co z zapasem Ŝywności? Dard zesztywniał. To nie było jedynie zwykłe pytanie. Zazdrośnie spojrzał na Ŝałosne resztki na półkach.
- Ile potrzeba? - zapytał, nie potrafiąc do końca ukryć urazy. - śeby wystarczyło na dwa dni... jeśli moŜesz zrobić taką paczkę. Dard jednym spojrzeniem zmierzył i podzielił zapasy na porcje. - Jeśli to naprawdę konieczne... - niezdecydowanie zaprotestował. Po co systematycznie rabować własne, i tak juŜ zbyt szczupłe, zapasy? Gdyby Lars zechciał to wyjaśnić! Ale wiedział, co Lars odpowie: im mniej teraz się wie, tym lepiej. Tak mogło być nawet w rodzinie. W porządku, przygotuje paczkę z Ŝywnością, zostawi ją na stole, a rano paczka zniknie - otrzyma ją ktoś, kogo nie znał i nigdy nie zobaczy. A za tydzień, moŜe za miesiąc, znów to samo... - Dziś wieczorem? - zapytał, gdy tylko zaczął kroić twarde jak drewno mięso. - Nie wiem. Zaniepokojony tonem głosu brata Dard rzucił tępy nóŜ, odwrócił się i spojrzał na twarz Larsa. Dostrzegł w jego oczach ogniki radości, których nie widział, odkąd przed dwoma laty zmarła matka Dessie. - A więc skończyłeś - powiedział Dard, nie mogąc uwierzyć, Ŝe to prawda, Ŝe wreszcie mogą być wolni! - Skończyłem. Przyślą wiadomość, a potem polecimy. - Kochanie - zwrócił się Dard do dziewczynki - przynieś szyszek. Dzisiaj rozpalimy duŜy ogień. Gdy Dessie wstała, Ŝeby pójść do szopy, Dard zaczął mówić nad jej głową. - Lars, droga jest zasypana śniegiem. - No to co? - Siedzący przy stole męŜczyzna nie wydawał się tym zmartwiony. - CóŜ, do tej pory śnieg nigdy ich nie powstrzymywał i przychodzili. - Lars był odpręŜony i spokojny. Dard milczał, ale jego oczy nerwowo zerknęły na przedmiot oparty o ścianę za plecami Larsa. O tych kulach nigdy się nie wspominało. Zimą, przy głębokim śniegu, Lars nie wychodził na dwór, po prostu nie mógł! W jaki sposób zdołają stąd uciec, jeśli ci tajemniczy ludzie nie mają koni? A moŜe jednak mają. To zawsze było jego największą wadą - kłopotanie się o przyszłość, martwienie się na zapas, jak gdyby nie mieli dosyć problemów do rozwiązania teraz! Dessie juŜ wróciła i co jakiś czas podrzucała do ognia jedną szyszkę. Dard włoŜył do Ŝelaznego kociołka kawałki mięsa i starannie pokrojone w kostki, wysuszone ziemniaki. Następnie wyszarpnął przykrywkę z blaszanej puszki i wlał jej cenną zawartość do kociołka. JeŜeli mieli uciekać, musieli się najeść na całą drogę, i nie było sensu przechowywać zapasów, których nie mogli zabrać ze sobą. - Urodziny? - zapytała zdziwiona Dessie. - Ale moje urodziny są w lecie, taty były w zeszłym miesiącu, a twoje, Dardie - policzyła na palcach - dopiero mają być. - Nie urodziny. Po prostu uroczystość. Dessie, weź łyŜkę i dokładnie to
pomieszaj. - Uroczystość - zamyślona powtórzyła nowe dla niej słowo. - Lubię uroczystości! Dardie, zrobisz herbatę? Zrób, to przecieŜ jak urodziny! Gdy Dard wysypał na dłoń odrobinę suszonych listków, poczuł ich delikatny zapach. Zielona, orzeźwiająca w słoneczne dni mięta. Zdawał sobie sprawę, Ŝe się róŜni od Larsa: dla Darda więcej znaczyły kolory, zapachy, róŜnorodne dźwięki. Tak jak na swój sposób wyróŜniała się Dessie - chętnie zawierając przyjaźnie z ptakami i zwierzętami. Widział, jak latem zeszłego roku siedziała zupełnie nieruchomo na murze z dwoma ptaszkami na ramieniu i tuliła w dłoni wiewiórkę. Ale równieŜ Lars miał talenty, tylko musiał nauczyć się je wykorzystywać. Dard strząsnął z dłoni do czajnika ostatni kruchy listek i po raz tysięczny zaczął się zastanawiać, jak wyglądało Ŝycie w przeszłości, gdy Wolni Naukowcy mieli prawo uczyć, zdobywać wiedzę i prowadzić eksperymenty. Świat, który istniał przed Spaleniem, przed ogłoszeniem przez Renziego Wielkiego Pokoju, był chyba zupełnie inny. Z wczesnego dzieciństwa, które przypadało na tamte czasy, przypominał sobie jedynie przepełniające go uczucie nieuchwytnego szczęścia. Gdy rozpoczął się pogrom, miał osiem lat, Lars dwadzieścia pięć, a potem sytuacja coraz bardziej się pogarszała. Oczywiście, mieli szczęście, Ŝe w ogóle przeŜyli pogrom - chociaŜ pochodzili z rodziny Naukowców. Ale podczas ucieczki Lars został kaleką. Dard przybył tu z Larsem i Katią. Katia była inna - na szczęście wszystko zapomniała. W pięć miesięcy po przyjściu na świat Dessie obaj musieli zacząć się opiekować jakby dwojgiem dzieci jednocześnie. Katia była kochana, zgodna i urocza, ale Ŝyła w świecie własnych marzeń i Ŝaden z nich nawet nie próbował sprowadzać jej na ziemię. Mieszkali tutaj od siedmiu, prawie juŜ ośmiu lat. Ale przez ten cały czas Dard nie wierzył, Ŝe nic im tutaj nie grozi. Ciągle Ŝyli na krawędzi strachu. MoŜe najbardziej szczęśliwa z nich była Katia. Zabrał się do mieszania gulaszu, a Dessie nakrywała do stołu, kładąc trzy drewniane łyŜki, wyszczerbioną glinianą miskę, cynowy półmisek i popękany talerz na zupę, dwa cynowe kubki i wytwornie zdobioną filiŜankę z porcelany, którą Dard znalazł za krokwią w stodole i dał Dessie w prezencie na urodziny. - Dard, cóŜ za wspaniały zapach. Jesteś świetnym kucharzem, chłopcze - pochwalił go Lars. Dessie zgodnie skinęła głową, aŜ podskoczyły jej na ramionach warkoczyki grubości ołówka. - Lubię uroczystości! - obwieściła. - Dzisiaj moŜemy się zabawić w grę słów. - Oczywiście, Ŝe się zabawimy! - odparł z naciskiem Lars. Dard nie przestawał mieszać potrawy, ale czujnie wsłuchiwał się w kaŜdą zmianę modulacji głosu Larsa. Czy w tej odpowiedzi doszukał się jakiegoś specjalnego
sensu? Dlaczego Lars chciał się bawić w grę słów? I dlaczego on sam stawał się coraz ostroŜniejszy - jak gdyby byli bezpieczni w kryjówce, podczas gdy w ciemnościach nocy czyhało niebezpieczeństwo! - Mam nową grę - ciągnęła dalej Dessie. - To śpiewa... Kładąc ręce na stole po obu stronach talerza, stukała połamanymi paznokciami w rytm recytowanych słów: - Eesii, Osii, Iksii, Ann, Fulson, Folson, Orson, Kann. Dard wysilił się i wyrzucił z pamięci ten rytm - nie czas „widzieć” w nim teraz wzorzec. Dlaczego zawsze „widzi” słowa, które układają się w pamięci w biegnące do góry i w dół wzorce liniowe? To jest tak samo częścią jego osobowości jak zamiłowanie do kolorów, struktur, widoków i dźwięków. Od trzech lat Lars zachęcał go do doskonalenia tych zdolności, zadając do rozwiązywania problemy przypadkowych linijek starej poezji. - Tak. Dessie, to śpiewa - ponownie zgodził się Lars. - Rano słyszałem, jak to nuciłaś. I jest powód, Ŝe Dard musi ułoŜyć nam wzorzec... - Nagle przerwał, a Dard juŜ nie próbował go wypytywać. Jedli w milczeniu, przełykając gorący gulasz i podnosząc naczynia, by wypić ich zawartość do ostatniej kropli. Ale wolno smakowali aromatyczny napój miętowy, który rozgrzewał wygłodniałe i przemarznięte ciała. Nikłe płomyki ognia dawały niewiele światła: jedynie od czasu do czasu wydobywało ono z mroku twarz Larsa. W kątach izby panowały ciemności. Dard nie zapalał natłuszczonej wiązki chrustu, która wisiała nad stołem. Był zbyt zmęczony i apatyczny. Ale Dessie obiegła stół i oparła się o pochylone ramię Larsa. - Obiecałeś... grę w słowa - przypomniała ojcu. - Tak... gra... Dard z westchnieniem pochylił się, by wyjąć z paleniska zwęglony patyk. Był pewny, Ŝe w głosie Larsa usłyszał tłumione podniecenie. Trzymał zwęglony patyk, który miał być ołówkiem, oraz blat pod blok do pisania. - Dessie, teraz sprawdźmy twój wierszyk - zaproponował Lars. - Powtarzaj go wolno, Ŝeby Dard mógł narysować wzorzec. Dard zaczął kreślić szereg linii biegnących w górę i w dół, w górę i w dół. Tworzyły one wystarczająco zrozumiały i czytelny wzorzec. - Tato, kopiące nogi. Moja rymowanka tworzy rysunek kopiących nóg! Dard przypatrzył się swojemu dziełu. Dessie miała rację, nogi kopały, jedna z nich z większym rozmachem niŜ druga. Uśmiechnął się, po czym uniósł głowę, poniewaŜ Lars z trudem wstał i zaczął się przesuwać wokół stołu bez pomocy kul. Spojrzawszy na rozchodzące się linie, zmarszczył w skupieniu brwi. Z kieszeni na
piersi połatanej koszuli wyjął kawałek kory, której uŜywali do pisania, i ukrył ją do połowy w dłoni, tak Ŝe to, co było na niej zanotowane, pozostawało sekretem. Wziąwszy od Darda patyk, zaczął robić notatki, które jednak składały się z liczb, a nie słów. WciąŜ wycierając coś na korze kantem ręki, pracował w zapamiętaniu, aŜ wreszcie skinął głową i umieścił ostatnie kombinacje liczb między liniami wzorca, który Dard zobaczył w nonsensownej rymowance Dessie. - Słuchajcie oboje... to jest waŜne. - Jego głos zabrzmiał jak pilna komenda. - Wzorzec, który widzisz, Dard, w wierszyku Dessie, oraz te słowa. - Zaczął wolno recytować, mocno akcentując kaŜde słowo. - Siedem, dziewięć oraz dziesięć. Dwadzieścia, sześćdziesiąt i znów siedem. Dard uwaŜnie przyglądał się zabrudzonemu wykresowi na blacie, póki diagram na zawsze nie wbił mu się w pamięć. Gdy skinął głową, Lars odwrócił się i wrzucił w ogień zapisany kawałek kory. Zwrócił oczy na młodszego brata w porozumiewawczym spojrzeniu nad pochyloną głową dziewczynki. - Dard, to wszystko jest twoje, tylko zapamiętaj... Gdy tylko młodszy Nordis powiedział: - Będę pamiętać... - przerwała mu nieświadoma niczego Dessie. - Siedem, dziewięć oraz dziesięć - powtórzyła z powaŜną miną. - Dwadzieścia, sześćdziesiąt i znów siedem. Widzicie, to moŜna zaśpiewać tak jak mój wierszyk - tato, masz rację! - Tak. A teraz moŜe pójdziesz spać. - Lars dowlókł się do swojego krzesła. - Jest juŜ późno. Dard, ty teŜ juŜ idź. To był rozkaz. Więc Lars na kogoś czekał. Dard wygrzebał z ognia dwie cegły i owinął je w przepalone kawałki koca. Otworzył drzwi do sieni, skąd kręte schody prowadziły do pokoju na górze. Panowały w nim ciemności i przenikliwy chłód. Przez pozbawione firanek okno wpadała księŜycowa smuga, oświetlająca stos słomy i postrzępione narzuty, zwalone na kupę przy kominku, do którego dochodziło trochę ciepła z kuchni na dole. Dard zrobił posłanie, wkładając do środka ciepłe cegły, i wepchnął daleko pod ścianę Dessie. Po chwili podszedł do okna, by popatrzeć na śnieg zalany księŜycowym światłem. Mieszkali prawie dwa kilometry od szosy, i chłopiec przedsięwziął pewne środki ostroŜności, by mieć pewność, Ŝe Ŝaden patrol Ludzi Pokoju nie zjawi się na drodze dojazdowej bez ostrzeŜenia. Z polem graniczyło jedynie gospodarstwo Folleya - niemniej jednak dla Nordisów stanowiło ono zagroŜenie. Pewne poczucie bezpieczeństwa stwarzały majaczące w oddali dzikie góry. Gdyby Lars nie był inwalidą, juŜ dawno mogliby tam się ukryć.
Kiedy po raz pierwszy dotarli do tego gospodarstwa, wydawało im się bezpiecznym azylem po dwóch lata ukrywania się przed pościgami. Po zabójstwie Renziego i pogromie, podczas którego Ludzie Pokoju byli zajęci umacnianiem swojej władzy, powstało takie zamieszanie, Ŝe resztkom mniej znaczących technokratów i naukowców udało się pozostać na wolności i załoŜyć pierwsze organizacje. Ale teraz patrole wszędzie robiły obławy i któregoś dnia, wcześniej czy później, jeden z nich mógł zjawić się tutaj - zwłaszcza gdyby Folley ujawnił swoje podejrzenia odpowiednim ludziom. Folley chciał przejąć gospodarstwo i nienawidził Larsa i Darda, bo byli innymi ludźmi niŜ on. Być dzisiaj odmieńcem to znaczy podpisać na siebie wyrok śmierci. Jak długo jeszcze mogli nie zwracać na siebie uwagi brygad pościgowych? Nękany najczarniejszymi przeczuciami zorientował się, Ŝe ze wściekłości gryzie kostki zaciśniętej pięści. Przeszedł przez niewielki pokój i zaczął po omacku przeszukiwać półkę. Mocniej zabiło mu serce, gdy zacisnął palce na rękojeści noŜa. To niewiele w porównaniu z bronią palną. Ale kiedy go trzymał w dłoni, nie czuł się zupełnie bezbronny. Odruchowo wsunął nóŜ za koszulę, czując na piersi lodowate dotknięcie metalu. Po chwili wczołgał się na słomiane posłanie. - Hmmm? - sennie mruknęła Dessie. - To ja, Dardie - szepnął uspokajająco. - Śpij. W kilka godzin, a moŜe minut, później Dard nagle się obudził. LeŜał bez ruchu, nasłuchując. W starym domu panowała cisza, nawet nie zaskrzypiała podłoga. Ale chłopiec wstał i podkradł się do okna. PrzecieŜ musiało go coś przebudzić, i wiecznie towarzyszący Dardowi strach kazał mu mieć się na baczności. WytęŜył wzrok, Ŝeby dojrzeć wszystkie szczegóły krajobrazu, którego śnieŜna biel mieszała się z czernią nocy. Pomiędzy księŜycem i śniegiem przesuwał się jakiś cień. Śmigłowiec zniŜał lot, lądując tuŜ przed domem. Wyskoczyły z niego jakieś postaci i rozbiegły się na lewo i prawo, okrąŜając dom. Dard zaczął wyciągać z ciepłego posłania Dessie, kładąc rękę na jej ustach. Gdy przybliŜył usta do jej ucha, przeraŜona dziewczynka szeroko otworzyła oczy. - Biegnij na dół do taty - rozkazał. - Obudź go! - Ludzie Pokoju? - Biegnąc na dół po schodach drŜała nie tylko z zimna. - Powiedz, Ŝe chyba tak. Przylecieli helikopterem. - Jedynym, przed czym nie mógł się zabezpieczyć, było zaskoczenie z powietrza. Ale zostało im tak mało helikopterów, a teraz nie wolno było produkować maszyn, które produkowano przed pogromem. I dlaczego robili obławę na nie mający Ŝadnego znaczenia dom, w którym mieszkają dziecko, inwalida i chłopiec? Chyba, Ŝe praca Larsa miała tak doniosłe znaczenie, Ŝe nie chcieli dopuścić do tego, by przekazał swoje odkrycia podziemiu.
Dard obserwował, jak ciemne kształty ukrywają się jeden po drugim. Chyba juŜ okrąŜyli zagrodę i wchodzą do środka. Chcieli wziąć mieszkańców Ŝywcem. Zbyt wielu przypartych do muru naukowców oszukało ich w przeszłości. Więc teraz nie będą się spieszyć - będą się tak ociągać, Ŝe... - uśmiech Darda był jedynie wymuszonym grymasem. WciąŜ trzymał coś w tajemnicy, coś, co mogło jeszcze uratować rodzinę Nordisów. Gdy zniknął z jego pola widzenia ostatni napastnik, Dard zbiegł do kuchni. Przed wciąŜ palącym się ogniem siedział Lars. - Przylecieli helikopterem i okrąŜyli dom - rzeczowo poinformował Dard. Teraz, gdy w końcu zdarzyło się to najgorsze, chłopiec był zaskakująco spokojny. - Ale zastawiona pułapka nie jest do końca zamknięta - o czym dopiero się przekonają! Przeszedł obok Larsa i jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki kredensu. Stojącej obok ojca Dessie rzucił torbę. - Zapakuj do niej jedzenie, tyle, ile się zmieści - polecił dziewczynce. - Lars, weź to! Zrzucił z kołków na podłogę wszystkie ubrania. - Ubierz się do wyjścia. Ale brat potrząsnął głową. - Dard, wiesz, Ŝe nie dam rady. Dessie cały czas pakowała do torby jedzenie. - Tato, pomogę ci, tylko skończę. Dard nie zwracał uwagi na brata. Pobiegł w drugi koniec kuchni i podniósł klapę nad piwnicą. - W lecie - wyjaśnił, gdy wrócił, Ŝeby podnieść ubrania - za ścianą w piwnicy odkryłem podziemne przejście. Dochodzi do fundamentów stodoły. MoŜemy tam się schować... - Oni wiedzą, Ŝe tu jesteśmy. Będą szukać takich kryjówek - zaprotestował Lars. - Kiedy zatrę ślady, niczego nie znajdą. Zobaczył, Ŝe Lars zakłada resztki palta. Dessie zapakowała juŜ jedzenia i pomogła ojcu nie tylko się ubrać, lecz takŜe przeczołgać do otworu w podłodze. Nim Dard zabrał się do roboty, podał Dessie wiązkę sosnowych drzazg. Drzwi wejściowe i wszystkie okiennice na dole były zakratowane. Mogły zatrzymać napastników wystarczająco długo... Wyjął z kredensu puszkę i szczodrze rozlał jej zawartość po całej kuchni. Następnie zaczął schodzić po drabinie do piwnicy, i gdy juŜ nad podłogą została mu tylko głowa, wrzucił w struŜkę płynu zapaloną pochodnię. Zanim schował się przed falą ognia, zdąŜył zamknąć nad sobą klapę do piwnicy. Odsuwając na bok spróchniałe skrzynki, które zasłaniały wylot podziemnego tunelu. Dard usłyszał dochodzący z góry trzask, a przez szczeliny w podłodze zaczął przedostawać się dym. Pierwsza weszła do tunelu Dessie, a potem Dard taszczący za sobą Larsa. Nad ich
głowami płonął dom. Ludzie na zewnątrz mogli dojść do przekonania, Ŝe wraz z domem spalą się ich ofiary. Płomienie poŜaru mogły ukryć ich ucieczkę przez co najmniej kilka bezcennych minut, które oznaczały róŜnicę między Ŝyciem i śmiercią.
ROZDZIAŁ 2 W UKRYCIU Zatrzymali się przy wyjściu z tunelu, które mieściło się w stodole. Nie było sensu wychodzić na górę, Ŝeby wpaść w ręce któregoś z węszących Ludzi Pokoju. Lepiej pozostać w ukryciu, dopóki nie będzie wiadomo, czy płonący dom zmylił przeciwnika. Cała trójka przycupnęła w wąskim tunelu z kamiennymi ścianami, o które dorośli ocierali się ramionami. Od gołej ziemi ciągnął lodowaty chłód, przenikający źle chronione stopy, dochodzący do kolan i wywołujący dreszcze całego ciała. Dard nie wiedział, jak długo będą mogli wytrzymać to przenikliwe zimno. Przygryzł wargi nasłuchując z niepokojem, czy z góry nie dochodzą jakieś dźwięki. W odpowiedzi usłyszał wybuch, którego odgłos i podmuch dotarł do nich podziemnym przejściem. W tym momencie Lars wybuchł na wpół histerycznym chichotem. - Co się stało? - zaczął Dard, natychmiast odpowiadając sobie na pytanie: - Laboratorium! - Tak, laboratorium - powiedział Lars, z ulgą opierając się o ścianę. - Teraz trudno będzie im przeszukiwać dom. - Tym lepiej - warknął Dard. - Wybuch podsyci ogień? - Podsyci ogień! Mógł wysadzić w powietrze cały budynek. Nie zostało prawie nic, po czym mogliby się zorientować, co było w środku przed wybuchem. - Albo kto mógł tam być! - Po raz pierwszy Dard dojrzał promyk nadziei. Ludzie Pokoju nie mogli wiedzieć o tym przejściu i prawdopodobnie sądzili, Ŝe podczas wybuchu mieszkańcy domu wylecieli w powietrze. Napastnicy nie wiedzieli, Ŝe rodzina Nordisów uciekła - a teraz miała nawet większe szansę ucieczki. Dard wciąŜ czekał lub raczej kazał czekać Larsowi i Dessie w kryjówce, podczas gdy sam podczołgał się do wyjścia z tunelu i wszedł na drabinę, którą latem właśnie po to tutaj ustawił. Następnie przesunął się po spróchniałej podłodze stodoły do wejścia i wyjrzał na zewnątrz. Zniknął zarys ścian domu: języki niebieskobiałych płomieni rozświetlały ciemności i wokół było jasno jak w biały dzień. Dwóch męŜczyzn w czarno-białych kombinezonach Ludzi Pokoju wyciągało z poŜogi trzeciego. Wokół rozlegały się bezładne okrzyki. Przysłuchując się im Dard wywnioskował, Ŝe napastnicy są przekonani, iŜ ich ofiary wyleciały w powietrze razem z domem, zabierając ze sobą dwóch policjantów, którzy tuŜ przed eksplozją dobijali się do tylnych drzwi. Było teŜ trzech rannych. Brygada pościgowa szybko wycofywała się w obawie przed następnym wybuchem. Ludzie Pokoju, którzy szczycili się brakiem wiedzy naukowej,
często Ŝywili tego rodzaju podejrzenia. Dard wstał. Ostatni męŜczyzna ciągnąc za sobą karabin obchodził ogień, trzymając się tak daleko od podsycanych chemikaliami płomieni, Ŝe musiał iść po pas w śnieŜnych zaspach. W kilka chwil później helikopter uniósł się, okrąŜył gospodarstwo i poleciał na zachód. Chłopiec westchnął z ulgą i wrócił po brata i Dessie. - JuŜ po wszystkim - poinformował Larsa, podsadzając kalekę na drabinę. - Myślą, Ŝe przy eksplozji wylecieliśmy w powietrze i bali się następnej, więc szybko wzięli nogi za pas... Lars znów zachichotał. - Więc szybko nie wrócą. - Dard - zapytała Dessie wyłaniając się z ciemności - jeśli juŜ nie ma naszego domu, to gdzie będziemy mieszkać? - Moja praktyczna córeczka - zauwaŜył Lars. - Znajdziemy sobie inne miejsce... - Czekałeś na posłańca! - powiedział zaniepokojony Dard. - Jeśli zobaczył z gór płomień wybuchu, moŜe w ogóle nie przyjść! - I dlatego zostawisz mu sygnał, Ŝe wciąŜ jesteśmy w krainie Ŝywych, Dard. Jak zauwaŜyła Dessie, nie mamy dachu nad głową, i im szybciej stąd znikniemy, tym lepiej. Nasi ostatni goście są przekonani, Ŝe nie Ŝyjemy, więc bez Ŝadnych obaw mogę zostać tutaj z Dessie, a ty sprowadź pomoc. Dojdź wzdłuŜ muru przy górnym pastwisku do rogu, gdzie się zaczyna droga ze starymi drzewami. Czterysta metrów za drogą rośnie olbrzymie drzewo, w którym jest dziupla. WłóŜ do niej to. - Lars wyjął ze swojego tobołka szmatę. - A potem wracaj do nas. Ten sygnał sprowadzi naszego człowieka z gór, nawet jeśli zobaczył wybuch. Będzie wiedział, Ŝe udało nam się uciec i czekamy w pobliŜu na nawiązanie kontaktu. JeŜeli nie zjawi się do rana, spróbujemy podejść bliŜej tego drzewa. Dard zrozumiał. Brat bał się iść nocą przez zaspy i gęste zarośla. Ale jutro mogą zmontować z niedopalonych desek coś w rodzaju sanek i zaciągnąć Larsa do lasu. Tymczasem trzeba koniecznie zostawić sygnał. Dard bez słowa wyszedł ze stodoły. Szedł, instynktownie chowając się w cieniu drzew i zarośli, które zarastały Ŝyzne niegdyś pola. W pobliŜu zabudowań zobaczył labirynt ścieŜek wydeptanych przez Ludzi Pokoju i wszedł na jedną z nich, aby nie zostawiać śladów własnych stóp. Nie bardzo wiedział dlaczego zachowuje takie środki ostroŜności, ale czujność, która od lat kierowała kaŜdym krokiem Darda, teraz stała się nieodłączną częścią jego charakteru. Z drugiej strony, jeŜeli on i jego najbliŜsi przeŜyli obławę, której od tak dawna się obawiał, to miał wraŜenie, Ŝe wreszcie pozbył się części nieznośnego cięŜaru. Gdy się oddalił od wygasającego poŜaru, wokół panowała głęboka cisza zimowej
nocy. Po niebie przemknęła jedynie śnieŜna sowa, a w głębi lasu zawył wilk albo błąkający się zdziczały pies. Dard bez trudu znalazł drzewo, o którym mówił Lars, i upewnił się, czy dobrze ukrył szmatę w głębokiej dziupli. Było mu zimno, więc szybko zaczął biec do domu. MoŜe uda się rozpalić w piwnicy małe ognisko i jakoś przetrwają do rana. Zastanawiał się, kiedy zacznie świtać, potykając się i trzymając kurczowo pokrytego śniegiem muru dla zachowania równowagi. ŁóŜko... sen... ciepło... Był tak zmęczony... tak strasznie zmęczony. W nocnej ciszy rozległ się jakiś odgłos. Strzał! Z grymasem przeraŜenia na twarzy dotknął rękojeści noŜa. Strzał! Lars nie miał broni! Ludzie Pokoju... ale przecieŜ juŜ odlecieli! Dard zaczął niezdarnie biec, potykając się i ślizgając w zdradliwych zaspach. Po chwili oprzytomniał i pod osłoną muru zaczął się skradać do stodoły w taki sposób, by nie stanowić celu dla przyczajonego gdzieś strzelca wyborowego. Dessie i Lars zostali sami i nie mieli czym się bronić! Gdy Dard podkradł się pod budynek, usłyszał krzyk Dessie. Zapominając o ostroŜności, z noŜem w ręku rzucił się przez pokryte udeptanym śniegiem podwórze do drzwi. Biegł bezgłośnie, mając stopy owinięte jutowymi szmatami. - Mam cię, diabelskie ziele! Dard uniósł ramię, waŜąc w dłoni nóŜ. W tym momencie, jak gdyby tym razem Fortuna była po jego stronie, w Ŝarzących się zgliszczach domu rozległ się brzęk pękającego szkła i wnętrze stodoły rozświetlił buchający z ruin płomień. Dessie wyrywała się w milczeniu, niby zwierzątko z potrzasku, z rąk Hewa Folleya. Gdy napastnik wymierzył cios twardą pięścią w twarz dziewczynki. Dard rzucił noŜem. Miesiące ćwiczeń z tą jedyną bronią zostały wynagrodzone. MęŜczyzna puścił Dessie, która wyczołgała się w ciemny kąt stodoły. Hew pochylił się, jak gdyby chciał podnieść leŜącą u jego stóp strzelbę. Po czym zaniósł się kaszlem i krztusząc się upadł. Dard podniósł strzelbę i podszedł do wciąŜ krztuszącego się męŜczyzny. Szarpnął Folleya za ramię i przewrócił na plecy. Szkliste oczy męŜczyzny zmierzyły Darda nienawistnym spojrzeniem. - Trafiłeś... cholerny... śmierdzielu - wymamrotał i zaniósł się kaszlem. Z rozchylonych ust wypłynęła mu struŜka krwi. - ChociaŜ... on... dobrze... się schował... Zabij... zabij... - Reszta utonęła w fontannie krwi. Próbował się podnieść, ale nie miał siły. Dard obserwował go z ponurym wyrazem twarzy aŜ do momentu, gdy było po wszystkim, a potem, powstrzymując mdłości zajął się paskudną czynnością odzyskiwania swojego noŜa. Kiedy po kilku godzinach, których nie chciał wspominać, wyszedł z Dessie ze stodoły, nie było widać słońca. Z szarego nieba spływały wirujące płatki śniegu. Dard
popatrzył na nie niewidzącym wzrokiem i po chwili poczuł niewielką ulgę. Burza śnieŜna wiele ukryje przed ludzkim wzrokiem. Nie chodzi o to, Ŝe nikt nie znajdzie ciała biednego Larsa, które leŜy teraz zamurowane w podziemnym przejściu. Ale gwałtowna śnieŜyca moŜe zatrzymać ludzi Folleya, jeśli zaczęli go poszukiwać. Ten facet był tyranem i znęcał się nad ludźmi. Więc jego zniknięcie nie wzbudzi aŜ takiego zainteresowania, by dało się zebrać większą grupę poszukujących. - Dardie, dokąd idziemy? - monotonnym tonem zapytała Dessie. Powstrzymywała płacz, ale ciągle wstrząsały nią dreszcze i patrzyła na świat z lękiem w oczach. Dard, zarzucając na ramię torbę z zapasami, przyciągnął dziewczynkę do siebie. - Do lasu. Dessie. Przez jakiś czas będziemy Ŝyć jak zwierzątka. Jesteś głodna? Nie patrząc mu w oczy potrząsnęła głową. Nie ruszała z miejsca, dopóki jej za sobą nie pociągnął. Śnieg gęstniał w dzikim tańcu i gnany podmuchami wiatru przysypywał wciąŜ jeszcze tlącą się piwnicę domu. Popychając przed sobą Dessie, Dard wszedł na ścieŜkę, którą szedł nocą - wiodącą do spróchniałego drzewa i miejsca spotkania. Skontaktowanie się z posłańcem Larsa mogło być teraz ich jedyną szansą. Pod osłoną drzew wściekłe podmuchy wiatru były mniej dokuczliwe, ale śnieg przeciskał się do gołego ciała, przylepiał do rzęs i kosmyka włosów na czole Dessie, który odruchowo odgarniała. Dard nie mógł przestać myśleć o jedzeniu i ciepłym domu; kurczowo trzymał się tej myśli, zapominając o przeŜyciach minionej nocy. Dessie nie mogła długo wytrzymać takiego tempa marszu. On takŜe był u kresu sił. Zaczął podpierać się strzelbą. Strzelba... I trzy naboje... Tym dysponował. Ale uŜyje broni jedynie w ostateczności. Odgłos strzału niesie się zbyt daleko. Pozostało jedynie kilka strzelb i wszystkie były w rękach tych, którym mogli ufać Ludzie Pokoju. Strzał zwróciłby uwagę ludzi poszukujących Folleya. Gdyby zaczęto podejrzewać, Ŝe udało im się uciec... ZadrŜał, ale nie z zimna. Pomagając Dessie utrzymywać równowagę, brnął dalej drogą prowadzącą do spróchniałego drzewa. Śnieg szybko zasypywał ślady, więc nie musiał się niepokoić, Ŝe ktoś wpadnie na ich trop. Ale powinni zatrzymać się gdzieś w pobliŜu, Ŝeby mógł ich odnaleźć posłaniec. Dard oznaczył miejsce, w którym Dessie mogła sobie podreptać. Dzięki temu dziewczynka nie marzła, ciągle się poruszając, i ubiła podłogę szałasu, który zbudował Dard. Szałas opierał się o powalone drzewo i miał dach z sosnowych, pokrytych śniegiem gałęzi. Dard widział ze swego legowiska dziuplę w drzewie i kazał Dessie obserwować, czy ktoś nie idzie ścieŜką. Z kawałkami solonego i twardego jak drewno mięsa zjedli kilka garści śniegu.
Dziewczynka zaczęła się skarŜyć, Ŝe chce jej się spać, więc Dard wziął ją w ramiona i trzymając w jednej ręce strzelbę wgramolił się do szałasu, walcząc z ogarniającą go sennością. Postawił między stopami strzelbę i koniec lufy znalazł się tuŜ pod brodą: kiedy zasypiając zwiesił głowę, natychmiast obudziło go dotknięcie zimnego metalu. Ciągle nie dawało mu spokoju pytanie, jak długo tutaj wytrzymają? Co będzie, jeśli posłaniec nie zjawi się dzisiaj lub jutro? Latem zeszłego roku odkrył w górach jaskinię, ale... Gdy poczuł bolesne dźgnięcie końca lufy, w oczach pojawiły mu się łzy. Przestał padać śnieg. Pod jego cięŜarem gałęzie pochyliły się do ziemi, ale powietrze było przejrzyste. Zsunął z siebie derkę i zaczął się przyglądać wymizerowanej twarzyczce Dessie. Dziewczynka przez sen ciągle nerwowo krzywiła twarz i raz cicho zapłakała. Gdy zmienił pozycję, Ŝeby wyprostować zdrętwiałe nogi, Dessie uniosła się z posłania. Jednocześnie z jej pytaniem - Dardie? - chłopiec usłyszał inny dźwięk i zasłonił dziewczynce usta. Ktoś szedł leśnym szlakiem, podśpiewując niemelodyjnie jakąś piosenkę. Posłaniec? Nim pojawiła się nadzieja, Dard przeŜył zawód. Dostrzegł w zaroślach przebłysk czerwieni, a po chwili wyłoniła się właścicielka jaskrawego beretu. Dard pogardliwie wydął wargi... Lotta Folley! Dessie wyrwała mu się z ramion i podpełzła na drugą stronę szałasu. Miał strzelbę, jednak nie mógł jej wycelować. Tak, Hew Folley był zdrajcą i mordercą. Ale nie potrafi zabić jego córki, chociaŜ mogła być tak samo okrutna i brutalna, chociaŜ on sam prawdopodobnie utraci wolność i Ŝycie! Korpulentna, mocno zbudowana dziewczyna w robionym na drutach berecie zatrzymywała się zasapana pod kaŜdym drzewem, które musiała obejrzeć. Gdyby w tej chwili spojrzała w jego stronę... gdyby miała taki wzrok jak on... a nie miał powodu, by w to wątpić. Lotta uniosła głowę i przez otwartą, śnieŜną przestrzeń jej oczy dojrzały napiętą twarz Darda. Nawet się nie poruszył, by umknąć jej wzrokowi. Ostatecznie siedział w półcieniu szałasu, a ona mogła go nie zauwaŜyć. Ale Lotta szeroko rozwarła oczy i usta, które wydały bezgłośny okrzyk zdziwienia. Lekko zawiedziony czekał, Ŝe dziewczyna zacznie krzyczeć. Tylko Ŝe Lotta ciągle milczała. Na jej twarzy, która w pierwszym momencie przybrała wyraz zdziwienia, teraz malowała się jak zwykle tępa i nieco ponura poczciwość. Strzepnęła z przodu kurtki odrobinę śniegu, nie patrząc w górę i kiedy się
odezwała zachrypniętym głosem, moŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe zwraca się do najbliŜszego drzewa. - Ludzie Pokoju przetrząsają okolicę. Dard milczał. Lotta wydęła wargi i dodała: - Szukają was. Chłopiec wciąŜ milczał. Przestała otrzepywać kurtkę i przebiegła wzrokiem drzewa i zarośla zasłaniające starą drogę. - Mówią, Ŝe twój brat to śmierdziel... „Śmierdziel”, pogardliwa nazwa naukowca. Dard ciągle milczał. Ale zaskoczyło go następne pytanie. - Dessie... nic jej się nie stało? Dard nie zdąŜył złapać dziewczynki, która prześliznęła się obok niego i stanęła przed córką Folleya. Lotta pogrzebała w kieszeni swojej torby i wyjęła paczkę owiniętą w zatłuszczoną szmatę. Nie podała jej Dessie, tylko ostroŜnie połoŜyła przy pniaku. - To dla ciebie - powiedziała do dziewczynki, po czym odwróciła się do Darda. - Lepiej tutaj nie zostawajcie. Ojciec powiedział o was Ludziom Pokoju. - Zawahała się. - Ojciec nie wrócił na noc... Dard głęboko zaczerpnął powietrza. Czy spojrzenie, którym go zmierzyła, nie świadczyło, Ŝe juŜ wie? Ale jeśli wiedziała, co leŜy w stodole - dlaczego nie skierowała pogoni do ich kryjówki? Nigdy nie odnosił się Ŝyczliwie do Lotty Folley. Dawno temu, kiedy objęli to gospodarstwo, często ich odwiedzała, obserwując Katię i Dessie z jakimś głupkowatym zainteresowaniem. Rzadko się odzywała, a to co mówiła, świadczyło, Ŝe poziomem umysłowym niezbyt odbiega od kretynki. Myślał o niej z pogardą, chociaŜ nigdy tego po sobie nie okazywał. - Ojciec nie wrócił na noc - powtórzyła, i Dard był pewny, Ŝe dziewczyna wie albo podejrzewa. Jak Lotta się teraz zachowa? Nie mógł jej zastrzelić... po prostu nie mógł... Po chwili zdał sobie sprawę, Ŝe musiała zobaczyć i rozpoznać tę broń. Nie mógł sensownie wyjaśnić dlaczego ma ją ze sobą. Strzelba Folleya była prawdziwym skarbem i nie powinna się znajdować w obcych rękach, a juŜ z pewnością nie w rękach wrogów Folleya, dopóki Ŝył jej właściciel. Dard trzymał się czasu przeszłego. A więc Lotta dowiedziała się! Co teraz zrobi? - Ojciec był nienawistnikiem - powiedziała przenosząc wzrok na Dessie. - Lubił wszystko psuć. - Wymawiała te słowa bez Ŝadnych emocji, charakterystycznym, przytłumionym głosem. - Chciał skrzywdzić Dessie. Chciał ją wysłać do obozu pracy. Powiedział, Ŝe idzie do was. Dard, lepiej daj mi tę strzelbę. Kiedy znajdą ją przy ojcu, nie będą szukać
człowieka, który z nią uciekł. - Ale dlaczego? - krzyknął bardziej oburzony, niŜ mógł się spodziewać. - Nikt nie pośle Dessie do obozu pracy - oświadczyła stanowczo. - Bardzo lubię Dessie. Lubiłam teŜ jej mamę. Kiedyś zrobiła dla mnie grę. Tata ją znalazł i spalił. Ty moŜesz zaopiekować się Dessie. Musisz zaopiekować się Dessie! - Błagalnie patrzyła Dardowi w oczy. - Musisz ją zabrać tam, gdzie nie znajdzie jej Ŝaden Człowiek Pokoju. Daj mi strzelbę, a ja ją schowam. Doprowadzony do kresu wytrzymałości Dard odpowiedział zgodnie z prawdą. - Nie moŜemy jeszcze stąd iść... - Ktoś po was przychodzi? - przerwała mu. - To znaczy, Ŝe ojciec miał rację: twój brat był śmierdzielem? Dard bezwiednie skinął głową. - W porządku - stwierdziła wzruszając ramionami. - Dam wam znać, jak znów przyjdą. Ale pamiętaj, musisz uwaŜać na Dessie! - Będę uwaŜał. - Podał jej strzelbę, a Lotta trzymając ją w jednym ręku pokazała leŜącą na śniegu paczkę. - Daj jej to. Spróbuję wam przynieść trochę więcej jedzenia, moŜe jeszcze dzisiaj wieczorem. Jeśli oni pomyślą, Ŝeście uciekli, to sprowadzą psy z miasta. Jeśli to zrobią... - Szurnęła nogą po śniegu. Po chwili oparła strzelbę o stare drzewo i otworzyła torbę. Rękami w grubych rękawicach rozwinęła gruby wełniany szal, po czym rzuciła go dziewczynce. - Owiń się nim - poleciła tonem matki czy w ostateczności starszej siostry. - Zostawiłabym ci kurtkę, tylko Ŝe oni by zauwaŜyli. - Podniosła strzelbę. - A teraz połoŜę ją tam, gdzie jest jej miejsce, i moŜe przestaną dalej szukać. Dard w milczeniu patrzył, jak się oddala, wciąŜ nie mogąc zrozumieć jej zachowania. Czy rzeczywiście zaniesie strzelbę do stodoły, mimo Ŝe zna prawdę? I dlaczego to robi? Przyklęknął, Ŝeby owinąć Dessie szalem głowę i ramiona. Z jakiegoś powodu córka Folleya chciała im pomóc i zaczął zdawać sobie sprawę, jak potrzebna mu była ta pomoc. W paczce, którą zostawiła Lotta, było jedzenie, jakiego od lat nie widział - grubo posmarowane masłem kromki prawdziwego chleba i kawał tłustej wieprzowiny. Dessie czekała, kiedy zacznie jeść Dard, i chłopiec tak się najadł, Ŝe potem tylko powąchał z obrzydzeniem ohydne zapasy, które mieli ze sobą. Gdy zaspokoili głód, zadał pytanie nie dające mu spokoju od zaskakującej rozmowy z córką Folleya. - Dessie, dobrze znasz Lottę? Dziewczynka oblizała się, zbierając językiem okruszyny. - Lotta często do nas przychodziła.
- Ale nie widziałem jej od... - Przerwał, nie chcąc wspominać o śmierci Katii. - Przychodziła ze mną porozmawiać, kiedy byłam na polu. Myślę, Ŝe bała się ciebie i... taty. Zawsze przynosiła mi jakieś smakołyki. Powiedziała, Ŝe kiedyś da mi sukienkę... róŜową sukienkę. Dard, bardzo chciałabym mieć róŜową sukienkę. Lubię Lottę... ona zawsze jest dobra... ma dobre serce. Dessie wygładziła końce nowego szala. - Ona boi się swojego tatusia. Jest dla niej niedobry. Raz przyszedł, gdy Lotta była ze mną i bardzo się zezłościł. Uciął noŜem patyk i uderzył ją. Powiedziała mi, Ŝebym szybko uciekała, i uciekłam. Dardie, to był bardzo zły człowiek. Ja teŜ się go bałam. Nie przyjdzie po nas? - Nie! Namówił Dessie, Ŝeby znów zasnęła, a kiedy się obudziła, wiedział, Ŝe sam musi natychmiast się zdrzemnąć. Kazał jej obserwować drzewa i kiedy ktoś się zjawi w pobliŜu, obudzić siebie, dodając Ŝe od tego zaleŜy ich Ŝycie. Gdy się ocknął z niespokojnego, pełnego koszmarów snu, zachodziło słońce. Przy nim spokojnie przykucnęła Dessie z twarzyczką obróconą w stronę leśnego szlaku. Gdy się uniósł z posłania, spojrzała na niego. - Tam przed chwilą był królik. - Pokazała drobne ślady na śniegu. - Ale ludzi nie było, Dard. Czy zostało trochę chleba? Jestem głodna. - No pewnie, Ŝe jesteś! - Wyczołgał się z szałasu, wyprostował zdrętwiałe kończyny i zaczął rozwijać resztki prezentu od Lotty. Mimo odczuwanego głodu Dessie jadła powoli, jak gdyby smakowała kaŜdą okruszynę. Szybko zapadał zmrok, chociaŜ niebo było jeszcze pokryte czerwonymi smugami. Dzisiaj muszą tu zostać - ale jutro? JeŜeli Lotta zaniesie strzelbę do stodoły, a poszukiwania nie ustaną, jutro uciekinierzy znów wyruszą na szlak. - Dardie, znów będzie padał śnieg? Popatrzył w niebo. - Chyba nie. Chciałbym, Ŝeby popadał. - Dlaczego? Trudno iść w głębokim śniegu. - Dlatego, Ŝe kiedy pada śnieg, jest naprawdę cieplej - próbował wyjaśnić. - W nocy jest za zimno... - Nie kończąc zdania objął Dessie długimi ramionami i wciągnął do szałasu. Dziewczynka powierciła się, Ŝeby wygodniej się usadowić, po czym znów poderwała na równe nogi. - Ktoś się zbliŜa! - szepnęła ogrzewając mu gorącym oddechem policzek. RównieŜ Dard usłyszał ciche skrzypienie stóp na zlodowaciałym śniegu. Zacisnął rękę na trzonku noŜa.
ROZDZIAŁ 3 MIESZKAŃCY SZCZELINY Przybysz był niewielkiego wzrostu i Dard przewyŜszał go o ponad dziesięć centymetrów. Dzięki temu chłopak odzyskał pewność siebie i wyszedł z szałasu. Obserwował, jak obcy ufnie podchodzi bliŜej, jak gdyby wiedział, ile kroków dzieli go od celu. O ile moŜna było stwierdzić w szybko zapadającym zmroku, miał ubranie tak samo postrzępione jak Dard. To nie był mieszkaniec lądu ani wywiadowca Ludzi Pokoju. Takim oberwańcem mógł być jedynie ktoś, kto nie miał w zanadrzu wszystkich waŜnych „kart zaufania”. A więc był człowiekiem „niepewnym” i wyjętym spod prawa, jak technokraci i naukowcy. Przybysz nagle zatrzymał się przy spróchniałym drzewie. Jednak nie uniósł ręki do dziupli, tylko zaczął uwaŜnie przyglądać się śladom pozostawionym przez Lottę. W końcu wzruszył ramionami i sięgnął do dziupli. Gdy Dard się poruszył, nieznajomy odwrócił się w półprzysiadzie. Błysnął zębami, które okalała broda, a w ręku zamigotał mu nagi metal noŜa. Jednak wciąŜ milczał, więc ciszę przerwał Dard. - Nazywam się Dard Nordis... - Więc?... - Tak wydłuŜył pojedyncze słowo, Ŝe przypominało syk węŜa. Dard wyczuł, Ŝe ma do czynienia z groźnym człowiekiem, bardziej niebezpiecznym niŜ Hew Folley czy ktokolwiek inny pokroju tego bydlaka. - Sądzę, Ŝe mi wyjaśnisz, co się stało? - dodał przybysz. - Wczoraj w nocy... był napad - odparł lakonicznie Dard, odczuwając zamiast ulgi głębokie przygnębienie. - Pomyśleliśmy, Ŝe musimy uciekać. - Zrobił krok w stronę spróchniałego drzewa. - Przyszedłem tutaj na prośbę Larsa, Ŝeby zostawić wiadomość. Kiedy wróciłem, Lars nie Ŝył... zabił go sąsiad, który prawdopodobnie nasłał na nas Ludzi Pokoju. Więc czekaliśmy tutaj z Dessie na pana. - Ludzie Pokoju! - powiedział z pogardą męŜczyzna. - A Lars Nordis nie Ŝyje. To wielkie nieszczęście. - WciąŜ nie odkładał trzymanej w ręce broni. Przypominała strzelbę, ale pewne osobliwe szczegóły wylotu lufy świadczyły, Ŝe jest o wiele od niej groźniejsza. - I teraz - powiedział męŜczyzna zbliŜając się o krok, czy dwa do Darda - czego się po mnie spodziewasz? Co mam z wami zrobić? Dard nerwowo zwilŜył wyschnięte wargi. Nie brał pod uwagę takiej moŜliwości, Ŝe bez Larsa i tego, co Lars miał do zaoferowania, tajemnicze podziemie nie będzie chciało wziąć na siebie cięŜaru opieki nad niewyszkolonym chłopakiem i małym dzieckiem. Obowiązującym prawem wśród wszystkich postawionych obecnie poza prawem jest twarda konieczność, i zbyteczne osoby oraz dodatkowe gęby do
wyŜywienia nie były poŜądane. Została mu jedyna nadzieja... Lars ciągle tak dopominał się o ten wzór słowa, Ŝe teraz Dard doszedł do wniosku, iŜ musi przedstawić odkrycie brata w postaci łatwego do zapamiętania wykresu linii i liczb. Musiał w to uwierzyć i przekonać posłańca o doniosłości tej informacji. To będzie najlepsza przepustka do podziemia dla niego i Dessie. - Lars zakończył swoją pracę - rzeczowo poinformował Dard, opanowując drŜenie głosu. - Sądzę, Ŝe chcecie znać rezultaty... MęŜczyzna gwałtownie skinął głową i odłoŜył broń o dziwnym kształcie. - Masz formułę? Dard zaryzykował i dotknął ręką czoła. - Mam ją tutaj. PrzekaŜę ją, jeśli dotrę do właściwych osób. Posłaniec nerwowo kopnął grudkę śniegu. - To długa droga, trzeba iść w góry. Macie zapas Ŝywności? - Trochę. Powiem, kiedy będziemy w bezpiecznym miejscu... kiedy juŜ nic nie będzie grozić Dessie. - No, nie wiem... to dziecko... a droga trudna. - Zobaczy pan, damy sobie radę - obiecał Dard nie mając pewności, czy dotrzymają obietnicy. - Lepiej wyruszyć od razu, bo nie jest wykluczone, Ŝe nas poszukują. MęŜczyzna wzruszył ramionami. - No dobrze. Chodźcie za mną! Dard podał posłańcowi torbę z Ŝywnością i wziął Dessie za rękę. MęŜczyzna ruszył bez słowa drogą, którą przyszedł, a oni za nim, idąc po śladach przewodnika. Szli przez całą noc. Dard najpierw prowadził, a potem niósł Dessie, aŜ po krótkim postoju przewodnik przywołał go machnięciem ręki i wziął Dessie na barana. Co jakiś czas robili przerwy w marszu, ale zbyt krótkie, Ŝeby odpocząć, i Dard stracił nadzieję, Ŝe zdoła wytrzymać tempo marszu. Posłaniec był niezmordowaną maszyną, kroczącą niby robot tylko sobie znanymi ścieŜkami. O świcie znaleźli się w pobliŜu szczytu jakiegoś wzniesienia. Dard wspiął się na ostatni urwisty stok, dostrzegając czekającego na niego przewodnika. MęŜczyzna wskazał kciukiem grań rozpadliny. - Jaskinia... obóz - wydusił z siebie dwa słowa i postawił Dessie na ziemi. - Dasz radę iść sama? - zapytał dziewczynkę. - Tak - odparła, poufale biorąc go za rękę. - Dobrze wspinam się po górach. Na jego twarzy ukazał się przelotny, zakłopotany uśmiech, który ściągnął wokół zaciśniętych ust dawno zapomniane mięśnie. - No pewnie, siostrzyczko! Jaskinia była dość głęboka, do obszernego wnętrza trzeba było się przeciskać przez ciasne wejście. Dla Darda było objawieniem, gdy przewodnik wyciągnął zza występu skalnego małą skrzynkę i wyjął z niej przenośny grzejnik. Chłopiec doszedł