tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony260 589
  • Obserwuję180
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań231 556

Pierumow Nik - Kroniki Hjorwardu 02 - Wojownik wielkiej ciemnosci. Ksiega Arja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Pierumow Nik - Kroniki Hjorwardu 02 - Wojownik wielkiej ciemnosci. Ksiega Arja.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka rosyjska s-f
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 318 stron)

Nik Pierumow Wojownik wielkiej ciemności KRONIKI HJORWARDU KSIĘGA ARJATY I TROGWARA Przełożyła Ewa Skórska

CZĘŚĆ CZWARTA Rozdział 1 Ochrypłe trąby na wieżach odegrały wieczorny sygnał na znak, że bramy miejskie zamkną się lada chwila. Ostatni przybysze spieszyli, przechodząc po wąskim moście zwodzonym, żeby ukryć się za bezpiecznymi murami. Nellas, duże miasto handlowe, leżało w odległym, północno-zachodnim zakątku Królestwa Hallańskiego i żyło w ciągłym strachu przed najazdami barbarzyńców; nikt nie odważyłby się nocą włóczyć samotnie po okolicy. Drobne szajki złodziejaszków kręciły się wokół nieprzystępnych murów niczym głodne psy wokół jatki i biada temu, kto wpadł w ich łapy! Żadnemu z gubernatorów Nellasu nie udało się wytrzebić tej rozbójniczej zarazy. - Chwała miłosiernej Jalini, jesteśmy bezpieczni! - odetchnął z ulgą przybysz, który ostatni przeszedł most za swoją rodziną. W przedzie na starym mule jechała otulona w obszerny płaszcz kobieta z niemowlęciem w ramionach. Dalej człapał osiołek ze zwieszoną głową, na jego grzbiecie siedziały bliźniaki, chłopiec i dziewczynka, rozpaczliwie walczący ze snem. Za osiołkiem czternastoletni chłopak prowadził wodze objuczonego konia, obok niego szła dziewczyna, chyba szesnastoletnia, w ciemnym płaszczu i chuście, która całkowicie skrywała jej twarz przed wzrokiem przechodniów, a za nimi ojciec rodziny; na jego prawą rękę nawinięte były wodze jeszcze jednego jucznego konia. Ta grupka nie różniła się niczym od setek innych, spieszących, by przed wieczorem znaleźć nocleg w zajazdach i gospodach Nellasu. Strażnik w bramie przyjrzał się bacznie przybyłym, grzebiąc w ubogim dobytku rzemieślnika, wypędzonego przez barbarzyńców z ojcowizny. Strażnicy Nellasu nie mogli pozwolić sobie na brak czujności - nazbyt dobrze pamiętali dzień, kiedy tacy właśnie cisi, niepozorni ludzie stłoczyli się w bramie, otoczyli strażników i spod zniszczonych płaszczy wyciągnęli kindżały.

Rozbójnicy zajęli wówczas bramę i otworzyli drogę do miasta konnicy barbarzyńców kryjącej się w okolicznych parowach. Jednak tym razem strażnik nie dostrzegł żadnych powodów do niepokoju; uciekinierzy nawet noże kuchenne mieli związane razem i schowane na samym dnie juków. Cicho czekali na koniec tych upokarzających oględzin. - Przejeżdżajcie! - Wojownik machnął ręką. Odpowiedzią były pełne uniżoności pokłony dorosłych członków rodziny. - Ratunku przed tymi obdartusami nie ma - mruknął strażnik, ze złością spluwając na ziemię. - Lezą, lezą i końca nie widać... Wyrzucić by ich wszystkich z naszego Nellasu... - Właśnie! Podatków nie płacą, a obrony by chcieli - poparł strażnika kompan, który właśnie wyszedł z wartowni i usłyszał ostatnie złe słowa. - Dać każdemu miecz i niech sam broni swojego majątku! Splunęli jeszcze raz i zaczęli z wysiłkiem zamykać ciężkie wrota. Potem zasunęli wielopudową, dobrze nasmarowaną zasuwę i wrócili do wartowni. Mieli przed sobą całą noc, długą i nudną - naczelnik drużyny miejskiej odebrał im wszystkie butelki wina, tak, zdawało się, dobrze ukryte w bezpiecznych miejscach. I jeszcze groził strasznymi karami, jeśli straż przy bramie wypije choć łyk i będzie całą noc grzać się pod dachem, zamiast robić obchód ulic. Naczelnika strażnicy znali, szanowali i bali się - tylko patrzeć, jak zjawi się w środku nocy na kontrolę... * - Uff! - wyrwało się chłopakowi, gdy rodzina biednych uciekinierów skręciła za róg. - Słuchaj, Arjata, tak się trzęsłaś, że gdyby nas zatrzymali, to byłaby to twoja wina! Co ci szkodziło uśmiechnąć się do tego wojownika, który cię przeszukiwał? Ale nie, patrzyłaś na niego wilkiem! - Uśmiechać się do bydlaka... - rzuciła z zimną pogardą dziewczyna w chuście. - Proszę cię, Altin, porzuć ten nieprzyjemny ton! Tak wyrażają się jedynie najnikczemniejsi z prostaków! - I co jeszcze, księżniczko? - zapytał kłótliwie chłopak, ale jadąca na mule matka z niemowlęciem przerwała mu silnym, władczym głosem: - Cicho! Bo zgubicie nas wszystkich! - Słuchajcie królowej, dzieci - westchnął ojciec rodziny. - Z takim trudem udało nam się zmylić pogoń... Bądźcie ostrożniejsi. Nellas jest wprawdzie bardziej bezpieczny niż stolica, ale i tu wróg ma swoich szpiegów. Ar jato, twój brat ma trochę racji.

Spróbuj wejść w rolę córki biednego, zmęczonego życiem rzemieślnika. A ty, Altinie, powinieneś powiedzieć siostrze o tym dopiero wtedy, gdy znajdziemy się w bezpiecznej kryjówce... Dziwni uciekinierzy skręcili z szerokiej ulicy i znaleźli się w ciasnym, krzywym zaułku oświetlonym jedynie gasnącymi promieniami zachodzącego słońca. Na głównym placu, przy sukiennicach już płonęły jasne naftowe pochodnie, tu jednak, wśród tulących się do siebie starych, przekrzywionych domów z zabitymi oknami, panował półmrok. Wydawało się, że od dawna nikt w tym zaułku nie mieszka. - Czy to bezpieczne miejsce, mój małżonku i panie? - zapytała królowa. - Na tyle bezpieczne, na ile może być w tych czasach - odpowiedział król z westchnieniem. - Chyba wieści o naszej ucieczce jeszcze tu nie dotarły, a stary Gormli, do którego idziemy, znał mnie, gdy byłem dzieckiem. Choć jest człowiekiem ciemnym i trochę strasznym, możemy mu zaufać. Spędzimy tu tylko jedną noc, jutro opuścimy Nellas i za trzy dni dotrzemy do pogranicznego posterunku, gdzie dowódcą jest Barej. Uratowałem mu życie w poprzedniej wyprawie, uczyniłem setnikiem mojej gwardii, a teraz wysłali go w głuszę jako pośledniego dziesiętnika! Bardzo na niego liczę. Jeśli mój gołąb dotarł do posterunku, Barej został uprzedzony i będziemy mogli odpocząć tam kilka dni. A potem - przez przełęcz, do morza i na południe, do posiadłości naszej rodziny, na wyspę Merkol. Tam będziemy bezpieczni... - I niechaj nam Jalini dopomoże - westchnęła królowa. - Ten plan jest dobry, małżonku mój, ale dlaczego powiedziałeś nam o nim dopiero teraz? Byłybyśmy z Arjatą spokojniejsze... - Ja i tak jestem spokojna! - oburzyła się księżniczka pod drwiącym spojrzeniem brata. - Ojciec dobrze zrobił, że trzymał wszystko w tajemnicy. Ładnie byśmy wyglądali, gdyby Naraja wiedziała, dokąd się udajemy! Królowa drgnęła i opuściła głowę. - Niestety, nie można wykluczyć, że Naraja uciekła po to, by nas zdradzić - potwierdził król. - Im mniej sług zna twoje plany, tym większe szanse, że zdołasz je wprowadzić w życie. Jesteśmy na miejscu. Grupka uciekinierów zatrzymała się przed starymi drzwiami zbitymi z kawałków dębowych desek. Dom spoglądał na ulicę kilkoma oknami z wybitymi szybami, pochylony ganek zarosły chwasty. Jadące na ośle bliźnięta zaczęły marudzić, że chcą jeść i spać. - Wasze zachowanie niegodne jest królewskiej krwi! - zawstydziła ich szeptem Arjata, Altin zaś, wyjątkowo zgadzając się z siostrą, psyknął na dzieci gniewnie.

Król zastukał cztery razy, a potem, po chwili przerwy, znowu cztery razy. Zapadła cisza, wszyscy wstrzymali oddech. - Kto tam? - odezwał się ktoś zza drzwi. Mówił z dziwnym akcentem, lecz w jego tonie czuło się pewność i siłę. - Czcigodnego Gormlego pozdrawia pan tej ziemi - rzekł twardo król. Drzwi się otworzyły i na progu stanął niewysoki człowiek w obszernym kaftanie, z krótkim mieczem u pasa. - Niech wasze wysokości wchodzą prędko - wyszeptał gorączkowo, kłaniając się i zwalniając przejście. - Zatroszczę się o stworzenia, a wy idźcie do środka, to prosta droga, nie zbłądzicie... Gormli wyskoczył z domu, biorąc za wodze wszystkie zwierzęta. Dwa razy kopnął nogą w ścianę domu obok otwartych drzwi - dał się słyszeć lekki szum i drewniane panele rozjechały się, otwierając wejście do krytego podwórca. Altin i jego młodszy braciszek patrzyli na to z otwartymi ustami. - Nie stójcie na dworze, wasze wysokości, wchodźcie prędzej - ponaglał ich Gormli, znikając razem z osłem, mułem i końmi w ciemnym wnętrzu swojego dziwnego domu. Uciekinierzy weszli do środka. Znaleźli się w przestronnej komnacie nadspodziewanie czystej, choć bardzo skromnej. Drewniany stół, sześć krzeseł wokół niego, w rogach dwa łoża pokryte kolorowymi kołdrami... Królowa pomyślała, że znać tu kobiecą rękę. Nim uciekinierzy zdążyli usiąść, na progu stanął Gormli z wielką tacą zastawioną licznymi garnuszkami i miskami, od których płynął aromat wyśmienicie przyrządzonej ryby. Znów się skłonił, odstawił tacę na stół, zdjął z półki smolną szczapę, zapalił od ogniska i z ogniem w ręku obszedł komnatę, dotykając knotów lamp oliwnych. Światło przegoniło gęstniejące ciemności, teraz wreszcie królowa i jej dzieci mogły przyjrzeć się człowiekowi, który ich ukrywał, ryzykując wolność i życie. Nie był to przyjemny widok. Podłużna, szyszkowata czaszka, całkowicie pozbawiona owłosienia, złamany nos, rozerwane nozdrza, policzki oszpecone ohydnymi czerwono-sinymi szramami, sterczący spod górnej wargi krzywy ząb... Długie ręce zwisały niemal do kolan, u lewej dłoni brakowało małego palca. Gormli był bardzo, bardzo stary. Jego twarz nabrała czerwonobrązowej barwy, skóra zwisała z niej fałdami, gęste brwi zbielały, a ręce pokryła siatka głębokich zmarszczek. Za to oczy tego zgrzybiałego starca patrzyły jasno i przenikliwie, a bystra Ar jata spostrzegła, że

palce Gormlego poruszają się ze zręcznością młodego cyzelera i wcale nie drżą. A przecież wszyscy starcy w północnych ziemiach cierpieli na tę przypadłość, jeśli tylko mieli szczęście dożyć siedemdziesiątki. Gormlemu można było śmiało dać dziewięćdziesiąt lat, jednak poruszał się zdumiewająco zręcznie i zwinnie... Miski i garnuszki czekały na stole. „Ich wysokoście” nie dały się dwa razy prosić i zabrały się do jedzenia. Wprawdzie Arjata nawet teraz jadła z godnością i majestatem niczym na uczcie, za to Altin i maluchy wpychali jedzenie do ust, pomagając sobie palcami i zupełnie nie zwracając uwagi na piorunujące spojrzenia starszej siostry. Król jadł niewiele, pogrążony w niewesołych myślach. Gormli taktownie nie zaczynał rozmowy, dopóki goście nie zaspokoją głodu. Gdy gospodarz już mógł sprzątnąć ze stołu, młodsze dzieci i Altin zaczęli ziewać na całego i trzeć oczy pięściami. Gormli zaprowadził ich na górę i dzieci posłusznie poszły za nim, choć dziewczynka szeptem wyznała Arjacie: „Jaki straszny dziad!”. Przy stole została tylko królewska para i uparta Arjata. Gdy wrócił Gormli, niemowlę obudziło się i zapłakało, ale starzec szepnął coś, przesunął mu ręką nad głową i dziecko zaraz się uspokoiło. - Teraz możemy porozmawiać - rzekł król. - O czym tu mówić... - Gormli uśmiechnął się niewesoło. - I tak wszystko wiem. Posadzili na tronie tę elfią półkrewkę, ciebie, panie, ogłosili katem i zabójcą, który rozgniewał Młodych Bogów, i teraz pozbawienie cię życia to święty obowiązek każdego poddanego... i tak dalej, i tak dalej. Tylko stary Gormli może ci pomóc dostać się do strażnicy Bareja, a potem za przełęcz, na wybrzeże. - Skąd wiesz o Bareju? - Mam dobrą pamięć. - Starzec się uśmiechnął. - Pamiętam wszystkich, których wyróżniłeś, i wszystkich, z którymi obszedłeś się bezlitośnie. Pamiętam dowódców wszystkich dziesiątek w nellaskim tysiącu. Nietrudno się było domyślić. - Zgadza się - rzekł król. - Chcemy wyruszyć... - Ciii! Nawet ja nie ufam do końca tym ścianom. - Gormli przycisnął palec do ust. - Nie musisz nic mówić, wasza wysokość. Wiem. Ale na twoim miejscu nie wyruszałbym tak daleko. Jeszcze wszystko można naprawić... - W jaki sposób?! - zawołała Arjata, lecz widząc niezadowolone spojrzenia rodziców, natychmiast się zmitygowała. Na jej policzkach zapłonął rumieniec wstydu. - Jej wysokość ma absolutną rację. - Gormli skinął głową.

- Trzeba zadawać sobie szalone pytania, bo tylko wtedy można znaleźć wyjście z sytuacji, która wydaje się beznadziejna. Po co uciekać tak daleko? A co wasza wysokość powiedziałby na... Czerwony Zamek? W komnacie zapanowała martwa cisza. Nawet lampy oliwne zaczęły jakby bardziej kopcić i światło przygasło. Królowa otworzyła szeroko oczy i przycisnęła dłonie do policzków; odważniejsza Arjata zacisnęła pięści, ale i ona zadrżała. Król odwrócił wzrok i nerwowo zabębnił palcami po stole. - Czerwony Zamek? Przeklęty przez bogów? - powiedział w końcu, z trudem rozlepiając wargi. W jego oczach czaił się strach. - Przecież to przedmurze Ciemności! - Ale widząc rozczarowanie i wyrzut na twarzy Gormlego, dodał szybko: - Tak głosi plotka... - Czy godzi się, by król dawał wiarę plotkom? - zapytał z wyrzutem Gormli. - Zamek jest opuszczony, ale to potężna twierdza i trudno byłoby wziąć ją szturmem. Tamte ziemie zamieszkuje śmiały, wolny naród, który tylko czeka na wodza, by się wokół niego zjednoczyć. Nie wszyscy w Hallanie lubią elfów. Nim rok upłynie, pod twoim dowództwem stanie cała armia i będziesz mógł spróbować odzyskać tron! Prócz tego... - zniżył głos do szeptu - Czerwony Zamek to cytadela wolnej wiedzy! Będziesz mógł sobie przypomnieć lekcje magii, które ci niegdyś dawano... A wtedy służyć ci będą nie tylko miecze i włócznie, ale całe legiony istot znacznie potężniejszych od śmiertelnych wojowników. Zastanów się. Wiesz, że nie kłamię. - Wiem i nie mogę zrozumieć, dlaczego chcesz wysłać mnie i moją rodzinę w to ohydne miejsce! - Król z całych sił walczył z haniebnym drżeniem. - Ze mną sprawa jest prosta. Nie zapominam dobra i chcę ci pomóc, panie, tak jak potrafię - odrzekł z urazą Gormli, jednak ta uraza wydała się Arjacie nieco sztuczna. Księżniczka, bardzo szczera, natychmiast wyczuwała fałsz i nieszczerość w słowach innych. - Ależ ja zapomniałem wszystko, co wiedziałem o czarach - upierał się król. - W dodatku zamek jest niezamieszkany, co mielibyśmy tam robić? Skąd weźmiemy jedzenie, odzież, służbę? Gdzie miałbym szukać tego wolnego narodu, o którym mówisz? Nie mówiąc już o tym, że skądś jednak bierze się zła sława Czerwonego Zamku! - Na twoje ostatnie pytanie odpowiem od razu - rzekł Gormli bez zastanowienia. - Jego zła sława jest dziełem elfów oraz ich sług. Pierworodzeni są zbyt dumni, zbyt zarozumiali, by przyznać rzecz oczywistą: człowiek ma takie samo prawo do wiedzy jak oni.

Dlatego wymyślają najbardziej nieprawdopodobne historie o miejscach, w których śmiertelnik mógłby się czegoś nauczyć. Przecież wszystko zależy nie od murów czy wież, lecz od tego, do kogo należało to miejsce w przeszłości i co może znaleźć w nim ten, który pragnie szukać! - I do kogo należał Czerwony Zamek? - spytał król szeptem. - Miał wielu panów - rzekł starzec z dziwnym uśmiechem. Arjata drgnęła. Ten uśmiech wydał jej się grymasem szkieletu powstałego z mogiły. - W zamierzchłych czasach zbudował go mag i czarodziej o przezwisku Stary Smok. Powinniście znać jego imię z latopisów Hallanu, podówczas bardzo pomagał pierwszym władcom kraju. Potem Czerwonym Zamkiem władali jego uczniowie oraz uczniowie jego uczniów. Ale pewnego pięknego dnia Pierworodzeni, kierowani zawiścią wobec śmiertelnych czarodziejów, zaatakowali zamek i długi szereg panów tej twierdzy został przerwany. Jednak nawet elfy nie zdołały zburzyć murów, nawet one nie dotarły do skrytek. W zamku pojawił się nowy pan. Potem jego miejsce zajął jego uczeń i tak dalej, i tak dalej... Ostatni władca nie pozostawił następcy. Teraz zamek jest pusty. Jego panem stanie się ten, kto pierwszy znajdzie się pod jego sklepieniem, pod warunkiem że ów śmiałek ma dar czarodziejstwa. Radziłbym wam się pospieszyć. Elfy wkrótce powiedzą o tym Władczyni, a możesz być pewien, że ona będzie umiała dobrać klucze do bram zamku! - Gormli umilkł i odchylony na oparcie krzesła, otwarcie obserwował króla. A król opuścił głowę, wpatrując się w sęk na blacie stołu. Cisza się przedłużała. Arjata wstrzymała oddech, chciała ukradkiem zerknąć na Gormlego, lecz się nie ośmieliła. Wyczuwała w nim coś głębokiego, mrocznego i nieludzkiego. Księżniczka, uczennica Nenny, jednej z czarodziejek Hallanu, wyraźnie widziała krawędź bezdennej przepaści w świadomości Gormlego, przepaści, z której płynęła emanacja Władcy Mroku, o którym czarodzieje nawet bali się pomyśleć. - Ojcze... wasza wysokość - poprawiła się szybko. - Pozwól, że coś powiem. - Poczuła na karku zimne spojrzenie Gormlego i strach omal nie zasznurował jej ust. - Czarodziejstwo to zły pomocnik w sprawach królestwa. Nie jedźmy tam! Tak bardzo się boję Czerwonego Zamku! Ostatnie dwa zdania były przeznaczone specjalnie dla Gormlego. Arjata chciała udawać przerażoną dziewczynkę, lecz czy sprytnego starca oszukają jej słowa? - Mężu mój i panie... - Królowa nigdy nie zapominała o etykiecie. Arjata pomyślała, że matka nawet na łożu śmierci nie zwróci się do króla po imieniu. - Panie mój i władco,

zaklinam cię na całe nasze przeżyte razem życie, nie jedźmy tam! Nie potrzebujemy tego zamku! Dziękuję ci, Gormli, za wierną służbę. - Głos królowej brzmiał serdecznie, ale w podziękowaniu wyczuwało się stanowczą odmowę. - Dziękuję, starałeś się nam pomóc, ale my jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami, dalekimi od magii. Dlatego lepiej zrobimy, jadąc do naszych krewnych. Czyż nie tak, mój mężu? - Słusznie mówisz, moja królowo - odparł król, uśmiechając się z wysiłkiem. - To prawda, Gormli, nie jestem czarownikiem. Mogę dowodzić pułkami, mogę zasiadać w Radzie Korony, ale rozkazywanie demonom? O nie, to nie na moje skromne siły! - Niesłusznie mówisz, panie - zaoponował spokojnie Gormli. - Zastanów się, czy twoja rodzina mogłaby tak długo utrzymać tron jednego z najbogatszych królestw Hjórwardu Zachodniego, gdyby nie posiadała wrodzonych zdolności do magii? Znam historię waszego domu... Czy mam ci przypomnieć, jak twój pradziad podporządkował sobie smoki i obronił stolicę przed hordami czarownika Wargasa? Albo jak twój praprapradziad przywołał z głębin morza Naród Kanionów i zmusił do panicznej ucieczki trzykrotnie silniejszą flotę rozbójników ze Wschodu? W tobie również kryją się zalążki sztuki magicznej. Odrzuciłeś propozycje rozwijania ich, wiem, co odpowiedziałeś samemu magowi Makranowi, gdy wyraził chęć nauczenia się początków magii. Według mnie zrobiłeś błąd, ale wierz mi, nigdy nie jest za późno na naukę... - Arjato i ty, Meando, zostawcie nas samych - powiedział król, nie podnosząc oczu. - Jestem spadkobierczynią tronu. - Księżniczka wysunęła dumnie podbródek. Jej matka zastygła zdumiona w połowie drogi do drzwi, gdyż Ar jata po raz pierwszy ośmieliła się tak otwarcie sprzeciwić ojcu. - Mam prawo słuchać wszystkiego, co tyczy się naszej podróży i walki o tron. - Arjato! - Król ściągnął brwi. - Szanuję twoje prawa, jednak sprawa jest zbyt poważna i zbyt delikatna. Idź spać! - Chodźmy, księżniczko, pomożesz mi zanieść Trogwara. - Królowa ostrożnie dotknęła ramienia córki wolną ręką, drugą tuląc niemowlę do piersi. - Czemu odsyłać taką śmiałą księżniczkę, wasza wysokość? - uśmiechnął się Gormli. - Niech zostanie! Jakoś się dogadamy... Ja będę namawiał was do zajęcia Czerwonego Zamku, jej wysokość będzie oponować i wyjdzie nam wyśmienita dyskusja! - Nie! - Król pociemniał na twarzy. - Rozmawiać będziemy w cztery oczy, Gormli. Ta sprawa musi być omówiona tylko między nami.

Starzec z przepraszającą miną rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: Rad byłbym pomóc, księżniczko, ale nic z tego! Arjata z kamienną twarzą wstała, w milczeniu skłoniła się ojcu i wraz z matką wyszły. Gormli, mrugając niczym spiskowiec, przysunął się bliżej króla. - Wasza wysokość, nie rozumiem twoich argumentów i decyzji. Co dobrego czeka cię na Merkolu? Małe wyspiarskie księstwo, nie księstwo nawet, lecz coś na kształt baronostwa! Trzy tysiące mieczy, sto statków bojowych, a i to, wstyd powiedzieć, nie na każdy statek znajdzie się kapitan, który zgodzi się popłynąć! Władczyni wkrótce będzie wiedziała, gdzie się ukrywasz, ma przecież doskonałych szpiegów, przyśle poselstwo z pismem i groźbami... Myślisz, że dla więzów krwi panowie Merkolu zlekceważą niebezpieczeństwo najazdu hallańskich wojsk? Ha! Wydadzą cię natychmiast! Niewykluczone, że ledwie staniesz na ich ziemi, a już schwytają cię i uwiężą, żeby potem żądać wykupu za znamienitego jeńca! Czemu nie chcesz posłuchać głosu rozsądku, mój panie? - Ponieważ się boję, Gormli - odrzekł wygnaniec szczerze. - Mówisz, że są we mnie zalążki zdolności do magii? Otóż te właśnie zalążki wołają: Czerwony Zamek to cytadela Ciemności i Zła! Gdy raz wejdę na tę drogę, zapłacę za nią nie tylko swoim życiem, ale i życiem po śmierci, a to znacznie straszniejsze! Nie, to nie dla mnie! Władczyni jest miłościwa. Żaden z moich stronników nie został stracony, żadnego nie wtrącono do lochów, a zesłanie na odległe krańce państwa to niezbyt okrutna kara za dochowanie mi wierności. - Przebiegłość elfów jest nieskończona - zauważył Gormli, spoglądając czujnie na króla. - Mogła zrobić tak w nadziei, że ty, wasza wysokość, przyjmiesz to za dobrą monetę i sam się u niej zjawisz! Niechaj chroni cię przed tą decyzją... hm... jasny Jamert! A potem, gdy już znalazłbyś się w jej rękach... Kto jej przeszkodzi w przeprowadzeniu szybkiego sądu? - Ależ wszystkie warstwy szlacheckie... - zaprotestował król, lecz Gormli uniósł rękę, powstrzymując go. - Sejrawowie widzą jedynie koniec własnego nosa - rzekł wzgardliwie. - Nie będzie żadnego sądu! Zgnijesz w pałacowych podziemiach... - Gormli, twoja wszechwiedza zaczyna mnie niepokoić - próbował zażartować król, ale widać było, że poczuł się nieswojo. Ten starzec o ciemnej przeszłości tyle wiedział... - Pod wieloma względami masz rację. Prawdą jest, że Merkol to niewielka wyspa. Nigdy nie słynęła z wojowników, lud tam mieszka spokojny. Zgadzam się nawet, że moi krewni nie wyróżniają się płomiennością uczuć rodzinnych. Ale nie zaprzeczyłeś, że Czerwony Zamek to

cytadela Ciemności w tej części Hjórwardu Zachodniego. Prawi się o nim wiele strasznych legend, a sam wiesz, że nie ma dymu bez ognia! - Za wszystkimi plotkami i bajdami stoją intrygi elfów... - zaczął twardo Gormli, lecz król mu przerwał. - O wszystko oskarżasz Pierworodzonych - rzekł, kręcąc głową. - Za proste to według ciebie. Elfy wszystkiemu winne i koniec rozmowy. A jednak, gdy szalała u nas czarna śmierć i kilka nadmorskich miast wymarło do ostatniego człowieka - jak choćby Bettor - to właśnie Pierworodzeni swoją magią pomogli uratować resztę królestwa. I powiedzieli wówczas, że klątwę nasłał na nas sam Władca Mroku. Nie mogłem im nie uwierzyć! - Tak, mój władco, uwierzyłeś, a w zamian za zaufanie otrzymałeś przygotowany przez elfy przewrót! - huknął Gormli. - To tylko słowa. - Król sposępniał. - Nie o nie teraz chodzi. Kto stał za wszystkimi panami Czerwonego Zamku? Skąd czerpali swoją siłę? Przecież nie należeli do grona Prawdziwych Magów? I coś mi się zdaje, że nie cieszyli się przychylnością Młodych Bogów? Skąd bierze początek magia Czerwonego Zamku? Odpowiedz mi tylko na to jedno pytanie, Gormli, a rozwiążą się wszystkie zagadki. Lecz pamiętaj, że nie stanę po stronie Ciemności! Nastała cisza. Król patrzył prosto w oczy staremu, a Gormli nie odwracał spojrzenia. Były władca Hallanu zobaczył w jego oczach dziwny spokój, jakby starzec podjął właśnie jakąś długo odkładaną, ale bardzo ważną decyzję. Z pewnym zdumieniem król zrozumiał, że Gormli przestał się interesować rozmową, że nie będzie go więcej namawiać ani przekonywać. Myśli tego dziwnego człowieka były teraz zajęte czymś innym. - Jeśli wasza wysokość nie chce tam iść, trudno - rzekł obojętnie Gormli. - Kto śmiałby narzucać coś królowi? Jutro wyprowadzę was z Nellasu i zaprowadzę do posterunku Bareja. Pójdziemy moimi ścieżkami, nawet miejscowe pastuchy ich nie znają... - Wstał. - Pora gasić światło, panie, bo jeszcze straż z rynku tu zajrzy... - Oczywiście, gaś, Gormli, gaś. - Król też wstał, otulając się płaszczem. Jedna po drugiej gasły lampy oliwne, komnata pogrążyła się w ciemności. Zdumiewające, myślał król, idąc za starcem, który stąpał miękko i nakrywał knoty specjalnym kołpakiem. Zdumiewające, znam Gormlego od tylu lat, a on ciągle jest taki sam... Przysiągłbym na wichry Jambrena, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat w ogóle się nie zmienił! I dlaczego z takim uporem ciągnął mnie do tego Czerwonego Zamku? Przecież sam dobrze wie, co to za straszne miejsce... Zgasła ostatnia lampa.

- Raczcie udać się na spoczynek, panie mój - westchnął w ciemnościach Gormli, otwierając drzwi przed królem. - Dziękuję ci. - Wygnaniec schylił głowę i ruszył w górę po schodach. Za jego plecami na drzwiach wejściowych szczęknęły dodatkowe zasuwy. - Rozdział 2 Arjata nie mogła zasnąć. Maluchy i Altin już dawno spali, spała królowa po nakarmieniu malutkiego Trogwara, a księżniczka ciągle wpatrywała się w ciemność szeroko otwartymi oczami. Nie wątpiła w swoje zdolności. Czarodziejka Nenna, którą ją uczyła, nieraz dawała jej trudne zadania - przeniknąć do świadomości stojącego przed nią człowieka, poznać jego przeszłość, przeczytać myśli... I Arjata nigdy się nie pomyliła. Nauczycielka zawsze twierdziła, że jej wysokość ma rzadki dar, i ciągle żałowała, że nie może posłać księżniczki do prawdziwego czarodziejskiego zakonu. Arjata nie wątpiła, że w duszy Gormlego czai się jakaś straszna tajemnica, zbyt sprytnie ukryta pod wieloma warstwami magicznej osłony, by początkująca czarodziejka mogła ją przeniknąć. Ale podejrzane było już samo istnienie tej osłony. Kto mógł stworzyć takie zaklęcia ochronne? Przecież do tego trzeba być silnym czarownikiem, może nawet Prawdziwym Magiem. W tym kryła się jakaś tajemnica... Na jasnego Jamerta, jakże skończyła się ich rozmowa z ojcem?! Ale nie, ojciec nigdy nie zgodzi się przyjąć opieki Ciemności, prędzej rozstanie się z nadziejami na odzyskanie tronu - lub z życiem! Za szczelnie zasłoniętym oknem powoli sunęła leniwa starucha noc. Zerwał się wiatr i gałąź jakiegoś drzewa zaczęła miarowo drapać w zamknięte okiennice. Raz, drugi, trzeci... Zaniepokojona Arjata próbowała się uspokoić, wmawiając sobie, że to tylko gałąź... ale strach już wbił szpony w duszę księżniczki i jej wyobraźnia z przerażającą dokładnością odmalowała potwora - przerażającą, czarną, bezkształtną masę... A potem rytm miarowych skrzypnięć nagle się zmienił. W pierwszej chwili Arjata pomyślała, że to wiatr zawył inaczej, ale jednocześnie poczuła ukłucie w świadomości - niebezpieczeństwo! Wstała i podeszła do okna. Chciała krzyknąć, ale nie mogła, miała ściśnięte gardło. Omotał ją lepki, obezwładniający strach, nogi odmówiły posłuszeństwa. Ściskała w dłoni wyciągnięty spod poduszki sztylet z drogocennej stali krasnoludów - prezent na dzień pełnoletności.

Zdążyła jeszcze krzyknąć: „Mamo!” i schwycić pod pachę małego Trogwara, gdy w okiennice uderzyło coś miękkiego i ciężkiego. Futryna wpadła do środka i do pokoju wsunęło się coś żywego, wijącego się, cuchnącego... Arjata, dławiąc się z obrzydzenia (nienawidziła węży i ropuch!), skoczyła do wpełzającej przez okno istoty, z rozmachu wbijając sztylet w miękkie, gorące ciało. Hałas i krzyk obudził wszystkich. Nie próbując atakować, stwór w oknie szarpnął się, na dole rozległo się mokre, ciężkie plaśnięcie i tuż obok Arjaty powietrze przecięło coś świszczącego, a w wąski otwór okna wsunęła się chuda postać. Zrozpaczona księżniczka próbowała wbić sztylet w przybysza, jednak okazał się zręcznym wojownikiem - wijąc się niczym wąż, złapał wzniesioną rękę i wyrwał klingę. W ciemnościach pokoju krzyczały dzieci, królowa szamotała się przy wyjściu - drzwi nie chciały się otworzyć! Altin wyciągnął swój krótki miecz, lecz przybysz nie miał zamiaru marnować czasu. Podrzucił rękę, coś świsnęło i Arjata usłyszała głośny jęk - królowa powoli usunęła się na ziemię, czepiając się drzwi obiema rękami. Na drodze zabójcy stanął Altin. Zamachnął się mieczem, lecz klinga przecięła pustkę, a wróg uderzył chłopca pięścią w gardło. Rozległ się chrzęst i książę upadł. Arjata zastygła jakby w osłupieniu. Nie mogąc się ruszyć ani wydobyć z siebie głosu, mocno przyciskając do siebie płaczącego Trogwara, widziała, jak ręka posłańca śmierci unosi się i opada jeszcze dwa razy. Bliźnięta też zginęły. Została sama. Zabójca się odwrócił. Nie zrobił ani jednego zbędnego ruchu, nie zlekceważył kobiet i dzieci, uważając ich za łatwą zdobycz, nie tracił czasu na rozkoszowanie się ich strachem, nie napawał się błaganiem o litość... A teraz z krótkim, szerokim mieczem w dłoni skoczył przez cały pokój - prosto na nieruchomą dziewczynę z krzyczącym niemowlęciem na ręku. Arjata widziała chudą postać podobną do jadowitej żmii piaskowej. Opięte czarną tkaniną ciało oderwało się od podłogi i leciało do niej. Twarz zabójcy zasłaniała czarna maska z wycięciami na oczy. Księżniczce wydawało się, że te oczy należą do drapieżnego bezcielesnego ducha, wolą złego czarownika wyciągniętego z tajemnej kryjówki. Zabójca niemal zlewał się z mrokiem... Czuła niemal nadludzkie przerażenie, czuła zbliżający się koniec... Zniknąć, zniknąć z tego koszmarnego miejsca, niech on jej nie widzi, niech jej ciało stanie się bardziej przezroczyste niż powietrze, lżejsze niż nocny wiatr!

W tej krótkiej chwili, gdy rozciągnięte w długim skoku ciało zabójcy leciało przez pokój, księżniczka nie mogła zrobić nic - ani podnieść sztyletu z podłogi, ani uskoczyć w bok. Jedynie wyobraziła sobie, jak z jej bezbronnej ręki wysuwa się przezroczysty błękitny miecz, jak po stali przebiegają fale płomienia, jak czarne ciało z rozpędu wpada na nadstawione ostrze czarodziejskiego klingi - i przebite na wylot, powoli osuwa się na podłogę. Coś błysnęło obok opadłej bezwolnie prawej ręki Ar jaty. Dziewczyna zacisnęła oczy, gotowa na śmierć. Kilka długich chwil później usłyszała stuk, jakby na podłogę upadło coś ciężkiego zawiniętego w szmaty. Ale ostatecznego ciosu, przedśmiertnego bólu nadal nie było i księżniczka otworzyła oczy. U jej nóg leżało ciemne ciało. Czarny morderca nadal ściskał w dłoni szeroki krótki miecz. Bojąc się uwierzyć w to, co widzi, Arjata położyła krzyczące niemowlę, trzęsącymi się rękami skrzesała ogień... Na podłodze leżał zabójca w czerni - martwy. Na jego plecach, między łopatkami, zobaczyła niezbyt szerokie cięcie, jakby zostawione przez klingę, która na wylot przebiła ciało. Materiał wokół rany przesiąkł krwią i pociemniał. Arjata wiedziała, że jej matka i rodzeństwo nie żyją. Nenna nauczyła ją wyczuwać śmierć. Zabójca był mistrzem w swoim fachu i na każdą ofiarę potrzebował tylko jednego ciosu. Należało uważnie obejrzeć ciało mordercy, ale księżniczka zatrzęsła się z obrzydzenia na myśl o dotknięciu trupa. Z przerażenia i wstrętu omal nie uciekła z krzykiem z tego koszmarnego pokoju. Opanowała się jednak i zastanowiła. Zabójca nie przyszedł tu sam i zaraz jego towarzysze zechcą sprawdzić, co się stało z mordercą wysłanym na górę z prostym zadaniem: zabić królową i jej dzieci. To byli doświadczeni nocni zabójcy. Skoro ich towarzysz nie wracał, musiało stać się coś nieprzewidzianego. Dlatego trzy postacie wchodziły teraz bezgłośnie po schodach, trzymając broń w pogotowiu, a dwóch innych wspinało się po gładkiej ścianie domu do otwartego okna sypialni, w której rozegrał się krwawy dramat. Arjata widziała i wyczuwała ich wszystkich. Stała nieruchomo z Trogwarem na rękach, wpatrzona w ciemność niewidzącym wzrokiem. Liczyła stopnie, jakie musieli pokonać stąpający miękko zabójcy, liczyła i powtarzała: - Nie zobaczą nas... nie zobaczą nas... nie zobaczą...

Nawet Trogwar umilkł, w skupieniu patrząc na Ar jatę nazbyt poważnym spojrzeniem. I na chwilę przed tym, gdy w drzwiach i na parapecie jednocześnie pojawiły się czarne postacie, Arjata wzięła swój sztylet, uniosła prawą rękę z obnażoną klingą i powiedziała niczym mała dziewczynka: - Schowałam się... Zastygła niczym posąg, wstrzymując oddech. Drzwi otworzyły się gwałtownie i trzy postacie w czerni wpadły do środka, dwie następne bezgłośnie przeskoczyły przez parapet. Pierwszy, który przekroczył próg, podskoczył, machnął krótkim prostym mieczem nad drzwiami, na wypadek gdyby ktoś się tam czaił - skrzydła drzwi otwierały się na zewnątrz i nikt nie mógłby się za nimi ukryć. Dwóch innych zabójców od razu wśliznęło się do środka niczym węże. Słabo zabłysła broń. Chwilę później straszni goście zastygli w pozach bojowych - czekali na pojawienie się nieznanego wroga. Jeden z tych, którzy weszli przez okno, krzyknął coś, wskazując martwego towarzysza. Nie trudząc się zamykaniem drzwi, pięciu zabójców szybko i zręcznie przeszukało pokój od góry do dołu w poszukiwaniu tajnego przejścia, w którym zdołały się ukryć dwie ofiary. Arjaty nie zauważyli. Ostrożnie mijając czarne postacie, księżniczka powoli, krok po kroku ruszyła do wyjścia. Nie zastanawiała się, dlaczego zginął ten, który pojawił się pierwszy, dlaczego pozostała piątka nie zwraca na nią uwagi, choć dzieli ją od nich długość wyciągniętej ręki. Dotarła do progu i zaczęła schodzić na dół. Trogwar spokojnie leżał w jej ramionach. Na parterze zajrzała do pokoju, w którym miał spać ojciec. Drzwi nie zostały wyważone, lecz zdjęte z zawiasów, leżące na podłodze tobołki były nietknięte. Wewnątrz płonęła lampa oliwna i w jej słabym migotliwym świetle księżniczka dostrzegła, że na podłodze nie ma śladów krwi. Jak we śnie podeszła do juków, niespiesznie wyjęła z nich niewielki skórzany woreczek, schowała go za pazuchę i poszła do wyjścia. Dom był pusty, ojciec i stary Gormli zniknęli bez śladu. Za ten schowany na piersi Arjaty skórzany woreczek nowi panowie Hallanu daliby bardzo wiele. Spoczywające w nim trzy wielkie rubiny i jeden niezwykle czysty, lśniący kamień, dla którego nie zdołano znaleźć odpowiedniej nazwy, były Czterema Kamieniami Hallanu, które w pradawnych czasach wykonał jeden z Prawdziwych Magów mieszkających

w tajemniczym Zamku Wszystkich Starożytnych, na szczycie Słupa Tytanów. Kamienie, mające podobno niezwykłe właściwości magiczne, od dawna zdobiły koronę i berło Hallanu; przed ucieczką ojciec Arjaty, ryzykując życie, zdążył wyrwać kamienie z oprawy. Mówiono, że mają niezwykłą moc i mogą spełnić każde życzenie tego, kto nimi włada. To pewnie tylko bajka, ale ojciec twierdził, że mogły pomóc zdobyć nowe siły, sprowadzić całe zastępy istot magicznych z innych światów... Mogły wiele rzeczy, ale niestety, na magii Czterech Kamieni Hallanu znał się tylko król, dla Arjaty były bezużytecznymi świecidełkami. Mogła je tylko przechować do lepszych czasów... Wyszła z domu z Trogwarem w ramionach i nie ukrywając się, ruszyła powoli ciemnym zaułkiem. Ciągle była w tym dziwnym stanie między snem a jawą, nie bała się niczego i dokładnie wiedziała, co ma teraz zrobić. Nie płakała. Każda chwila straszliwej rozprawy z matką i rodzeństwem na zawsze wryły się w jej pamięć, każdy jęk, jaki wtedy zabrzmiał, wciąż jeszcze słyszała, ale nie roniła łez. Oczy miała suche, ruchy pewne i dokładne, choć nieco spowolnione. A Trogwar, jakby rozumiejąc, co się dzieje, spokojnie leżał w jej ramionach i patrzył na nią poważnymi, srebrzystoszarymi oczami... Szła, jakby czytając w niewidzialnej księdze, w której wyraźnie opisano kierunki, miejsca dogodnych postojów, źródła, niebezpieczne bagna, trakty handlowe, posterunki graniczne... Nie wiedziała, skąd to wie, i w tej chwili nie chciała tego wiedzieć. Myślała o zemście - a owe myśli przeraziłyby najbardziej nawet krwiożerczego oprawcę. Ar jata szła po cichym, nocnym mieście i wydawało jej się, że zza każdych okiennic w jej plecy wbijają się złe, drapieżne spojrzenia. Obojętnie pomyślała, że nie będzie trudno ją wyśledzić - wystarczy pytać każdego przechodnia, czy nie widział dziewczyny z niemowlęciem. Na niańkę czy mamkę jest za młoda, a prostaczki w jej wieku nie włóczą się z dziećmi po ulicach, żebrząc o jałmużnę, straż miejska szybko wyławiała takie kobiety i wysyła do domów pracy. Arjata drgnęła - matka wymogła na ojcu, żeby założył takie domy i ustanowił w nich dość surowe porządki. Kto mógł wtedy pomyśleć, że ta dobroczynność odwróci się przeciwko Arjacie?... Z zaułku, przy którym stał dom Gormlego, pięciu zabójców pomknęło w różne strony niczym bezgłośne czarne błyskawice - ciemniejsi od nocy, bardziej nieprzeniknieni niż mrok.

Dwóch skoczyło w tę samą stronę co księżniczka, jednak Arjata nie myślała o kryjówce. Wiedziała, że teraz jej nie widzą... jeszcze nie. Pogrążona w dziwnym otępieniu, nie bała się i nie zastanawiała, dlaczego tak się dzieje. Dwaj czarni zabójcy bezgłośnie przemknęli obok. Z boku wyglądali jak dziwne, skoczne zwierzęta, ich ruchy nie przypominały ruchów zwykłych ludzi. Rozciągnięci nad ziemią w ogromnych susach, skryli się w ciemnościach. Księżniczka doszła tymczasem do rogu szerokiej handlowej ulicy, którą podążała jej rodzina zaledwie kilka godzin temu. Pochodnie już zgaszono, jednak w szczelinach okiennic w oknach zajazdów i tawern lśniło czerwone światło, a obok drzwi wejściowych tłoczyli się podpici bywalcy. Zdążyła zrobić kilka kroków po bruku, gdy po jej ciele przebiegł zimny dreszcz. Zrozumiała - zasłona niewidzialności znikła. Zanim Arjata zdążyła się zdziwić, skoczyła w głęboką, zalaną mrokiem szczelinę między dwoma domami. Drżąc z przerażenia, pokryta zimnym potem, wcisnęła się w szorstki mur, modląc się do jasnego Jamerta o ratunek. Nadludzkie siły, które pomogły jej przeżyć kilka minut temu, opuściły ją i znowu była zwykłą dziewczyną, która niedawno stała się pełnoletnia i wiedziała co nieco o magii. Zaraz potem rozpłakał się Trogwar. W oczach Arjaty pojawiły się łzy, rozpacz ścisnęła jej duszę. Wszystko przepadło, zaraz zjawią się tu bezlitośni zabójcy, wzniosą miecze... wyraźnie zobaczyła własną śmierć. Ale kto wtedy pomści mamę, bliźnięta, Ajotę? - przyszła nagła myśl. Nie, nie mogę teraz umrzeć! Przysięgam na mękę Niflhelu, że przeżyję! Przeżyję... przeżyję... O dziwo, te proste słowa zadziałały. Ar jata otarła łzy i szybko zacisnęła dłonią usta Trogwarowi, bo płakał już na cały głos. Znajdując po omacku drogę, pobiegła w głąb szczeliny między domami. Zrobiła kilka kroków i jej palce natknęły się na gładkie deski wysokiej furtki. Wprawdzie na noc zamknięto wewnętrzną zasuwę, ale księżniczka przypomniała sobie dziecięce zabawy, ostrożnie wsunęła w szczelinę ostrze sztyletu i po kilku nieudanych próbach otworzyła zamek. Furtka skrzypnęła cicho, obracając się na dobrze nasmarowanych zawiasach.

Następczyni hallańskiego tronu włóczy się nocą po podwórkach swoich poddanych w poszukiwaniu schronienia! - przemknęła księżniczce przez głowę gorzka myśl. O wielki Jamercie, więc do tego doszło!... Spodziewała się wściekłego ujadania psa i już sprężyła się do ucieczki, ale panowała cisza. Nadal idąc po omacku, Arjata doszła do jakiejś szopy i wsunęła się przez uchylone skrzydła szerokich wrót - to była szopa na siano. Księżniczka weszła po drabinie na górę, położyła tam Trogwara, przykryła i ostrożnie wysunęła się z szopy z twardym postanowieniem zdobycia mleka. Zapomniała o strachu. Po spotkaniu z czarnymi zabójcami miała bać się jakiejś tam straży miejskiej? Mocniej ścisnęła sztylet i ruszyła w stronę domu. Miała szczęście. Jedno z okien było otwarte, poznała po zapachach, że to kuchnia, widocznie mimo późnej godziny coś jeszcze pichcono. Usłyszała stłumione kobiece głosy. Wsadzając sztylet w bierwiona ściany i podciągając się, Arjata znalazła się tuż obok okna. Czekając, aż ludzie, którzy zjawili się w kuchni tak nie w porę, wreszcie się wyniosą, mimo woli zaczęła słuchać rozmowy. Już po kilku pierwszych zdaniach przywarła do grubych bierwion. Nie chciała przegapić ani jednego słowa. Rozmowę prowadziły dwie kobiety. - A więc zgubili ją! - powiedziała jedna niskim, mocnym głosem, twardo wymawiając słowa. - Zgubili, Felve, nie broń ich! Wszyscy zostaną ukarani, znasz prawo. Dziewczyna i ten miauczek... jak mu tam, Trogwar? Musimy ich mieć za wszelką cenę! Nawet gdyby do rana cały Nellas miał leżeć w gruzach! Poradzisz sobie z tym, moja droga Felve? - W głosie zabrzmiała drwina i pogarda. - Poradzisz sobie? A może mam wysłać moich koj arów? - Poradzę sobie, o wielka - rzekła druga, łagodniej. - Poradzę sobie albo odpowiem wedle całej surowości postanowień naszego zakonu. Ale, o wielka, może odłożymy kaźń moich ludzi? Proszę tylko, żeby dać im czas do rana! Sama z nimi pójdę. A jeśli poniesiemy klęskę... Wówczas nie będzie dla mnie miejsca w zakonie, wówczas nie będę miała po co żyć. - Zawsze umiałaś mówić pięknie - odezwał się twardo i nieugięcie pierwszy głos. - I to ty, której wróżyłam wielką przyszłość mojej następczyni! Wiesz doskonale, że rozkazy Czarnej Matki są nieodwołalne. Wydałam wyrok i nic już tego nie zmieni. Co się zaś tyczy ciebie... Jeśli schwytacie księżniczkę Arjatę, zajmiesz w zakonie pierwsze miejsce po mnie i

Krąg ogłosi cię moją następczynią. Jeśli zaś przegracie... lepiej przestudiuj dokładnie mapy Dolnych Światów. Felve jęknęła. Widocznie groźba zrobiła na niej wrażenie. - I dość gadania! - warknął pierwszy głos. - Idź, Felve. Idź i przynieś mi to niemowlę. Najbardziej interesuje mnie ten dzieciak... księżniczka również się przyda, ale tylko w związku z Czterema Kamieniami Hallanu. A książę Trogwar... Trogwar to inna sprawa... - Ta Arjata zdołała zabić jednego z moich posłańców - odezwała się Felve. - Zabiła nieznaną bronią, może jednym z Widmowych Mieczy? Czy osoba zdolna do czegoś takiego nie przydałaby się zakonowi? - O czym ty mówisz, Felve? Na Wielką Ciemność, jaki Widmowy Miecz może mieć ta dziewka? Tracisz głowę! Poczekaj, jeszcze zdążysz ją stracić, gdy nie wykonasz mojego rozkazu... - Słucham cię, o wielka - westchnęła Felve i do uszu Arjaty dobiegły cichnące w oddali kroki dwóch par stóp w miękkim obuwiu. Kobiety jednocześnie wyszły z kuchni. Kiedy indziej po usłyszeniu takiej rozmowy Arjata rzuciłaby się do ucieczki. Ale nie dziś. To prawda, drżała, a serce jej biło tak, że słychać było chyba w całym Nellasie, prawda, że się bała, ale coś silniejszego niż strach zmusiło ją do ostrożnego wspięcia się na parapet. Zaraz znalazła się w przestronnej kuchni bogatego gospodarza - z kilkoma paleniskami i wielkim szerokim kominem. Na jednym z palenisk płonął ogień, na obracającym się powoli rożnie piekła się tłusta gęś - w każdej chwili mógł się tu zjawić jakiś kuchcik. Arjata musiała się spieszyć. Rozejrzała się szybko. Na drewnianym stole obok palenisk zauważyła wysoką butelkę w wiklinowej plecionce. Złapała ją, powąchała - winem nie pachniało, postanowiła spróbować. To było mleko, ciepłe i gęste. Nie wierząc własnemu szczęściu, błyskawicznie wyśliznęła się przez okno. W samą porę, bo za drzwiami dały się słyszeć kroki i na progu kuchni stanął chudy pryszczaty chłopak w białej czapce i czymś na kształt fartucha. Zaczął obracać rożen, zbierając skapujący z ptaka tłuszcz na specjalną brytfannę. Czapkę kuchcika zdobił herb, na którym wąż morski i kamienny człowiek podtrzymywali tarczę z rysunkiem włóczni przełamanej ludzką ręką. Księżniczka była tak wstrząśnięta, że zastygła za oknem, nie będąc w stanie skoczyć w zbawczy mrok. Posiadacza tego herbu znała aż nazbyt dobrze. To prawa ręka króla, szlachetny sejraw, podpora tronu, dowódca znamienitej hallańskiej konnicy, baron Wejtarn.

Posiadał domy we wszystkich dużych miastach królestwa, nic więc dziwnego, że na jednej z głównych ulic Nellasu również, ale co tu robiły te okropne kobiety? Baron był jednym z ludzi, których Arjata mogłaby prosić o pomoc i schronienie, jako jeden z niewielu spośród arystokratów nie stanął po stronie Władczyni... Niestety, jego konnica spóźniła się na decydującą bitwę - trakty i szlaki rozmyły deszcze. Właśnie dlatego, widząc, że siły są zbyt nierówne, król postanowił nie przelewać krwi swoich poddanych i uciec. Początkowo Arjata oskarżała go o małoduszność, ale teraz... teraz w jej duszy pojawiło się mroczne podejrzenie... Może ojciec już wtedy przestał Wejtarnowi ufać? Ta Felve i druga kobieta nie przebywają przecież w domu barona bez jego wiedzy... Gdyby zajęły dom siłą lub otrzymały go w prezencie od Władczyni, czeladź nie nosiłaby herbu poprzedniego pana. Nie, lepiej nie starać się o spotkanie z baronem, nawet jeśli jest teraz w Nellasie... Arjata wróciła do szopy i nakarmiła Trogwara. Ogrzany i najedzony malec zasnął, a księżniczka zatopiła się w ponurych rozmyślaniach. Co dalej? Postanowiła na razie się stąd nie ruszać. Niech sobie ci czarni łażą po pustych ulicach, pewnie żadnemu nie przyjdzie do głowy szukać księżniczki tuż obok ich siedziby. Zastanawiała się, dokąd uda się później. Na posterunek Bareja? Wprawdzie drogę znała dobrze, ale... Merkol to przecież ślepa uliczka... Ugrzęźnie tam na resztę życia jako żałosna rezydentka, trzymana z litości... Albo, co gorsza, siłą wydadzą ją za mąż! Zaraz, zaraz! - krzyknęła na siebie w myślach, czując, że do oczu napływają zdradzieckie łzy. Pomyśl chwilę! Przecież musisz się zemścić! Ale z Trogwarem na rękach tego nie zrobisz... Próbowała znaleźć jakąś inną możliwość. Przypominała sobie różne tajne zakony z siedzibami na dalekich peryferiach... Ale wszystkie, do których z braku innego wyjścia mogłaby wstąpić jako uczennica, miały charakter pogański, za co były prześladowane przez wszystkich bez wyjątku królów i baronów Hjórwardu Zachodniego. Gdyby wstąpiła do któregoś zakonu, straciłaby wolność... Najlepiej byłoby, gdyby teraz pojawił się jakiś książę... Żeby jej pomógł i w dodatku okazał się czarnoksiężnikiem... Westchnęła. To było najlepsze i najbardziej nieprawdopodobne rozwiązanie. Żaden młody sejraw nie zniży się do rozmowy z brudną nędzarką tulącą niemowlę, a nawet gdyby się zniżył, to tylko po to, żeby oddać ją w ręce Władczyni - pewnie za głowy członków rodziny królewskiej obiecano sporą nagrodę.

Arystokracja Hallanu odcięła się od swego króla, wybrała Władczynię... Arjata nie wierzyła już nikomu. Dobrze byłoby spotkać jakiegoś wędrownego czarownika i poprosić go o pomoc. Nauczyłby ją sztuki magicznej... O, wtedy dopiero by wszystkim pokazała! Spotkanie czarownika nie jest trudne - wystarczy pokręcić się po ludnych miejscach Nellasu ze dwa miesiące... Rzecz w tym, że Arjata nie miała nie tylko dwóch miesięcy, ale nawet dwóch godzin. Może to dziwne, lecz nie zastanawiała się, dlaczego ze wszystkich domów przy długiej handlowej ulicy wybrała właśnie ten, w którym przebywały te dziwne kobiety związane ze straszną śmiercią jej najbliższych... Dlaczego prowadziły sekretne rozmowy przy otwartym oknie? Każdego zastanowiłoby to spiętrzenie zbiegów okoliczności, lecz Arjacie wydało się to najzupełniej normalne. Siedziała zasępiona obok śpiącego Trogwara. Wtem na podwórzu rozległy się kroki. Księżniczka skuliła się, ścisnęła rękojeść sztyletu... Ktoś chodził wokół szopy, ciężko powłócząc nogami i coś niezrozumiale mamrocząc. Arjata odetchnęła - czarni zabójcy poruszali się bezszelestnie, więc to nie oni. Pewnie ktoś ze służby. W ich letnim zamku słudzy zawsze nocą robili obchód... W zamku... w zamku... Wtedy Arjata doznała olśnienia. Jak mogła zapomnieć! Zamek! Czerwony Zamek! Cytadela wolnej wiedzy! Potężna twierdza, pusta, czekająca na nowego pana, żeby odżyć! Och, tam czeka siła, potęga, władza, bogactwo! Tam nauczy się prawdziwej magii, zostanie mistrzynią czarodziejstwa i wtedy odpłaci swoim krzywdzicielom! Odzyska tron Hallami, straci zdrajców i... Nie, to przecież domena Ciemności! - pomyślała, zdumiona swoim entuzjazmem. Najpierw ze wszystkich sił przekonywałam ojca, żeby tam nie jechać, a teraz omal nie skaczę z radości na myśl, że mogę się tam schronić! Nie! To byłby koniec wszystkiego! Stanę się sługą Zła, będę jeszcze gorsza od tych okropnych kobiet, które wymordowały moją rodzinę! Jak w ogóle mogę o tym myśleć?! Jestem w beznadziejnej sytuacji, tłumaczyła sobie. Zostałam sama z maleńkim dzieckiem, bez środków do życia, bez przyjaciół, bez dachu nad głową, bez jedzenia... Jeśli chcę się zemścić, muszę mieć broń! Nie ma innej drogi? Więc pójdę do Czerwonego Zamku! Skąd wiadomo, że to naprawdę cytadela Ciemności? Może to zwykłe bajki, ludzie często plotą byle co... Muszę zobaczyć wszystko na własne oczy i wtedy się przekonam.

Dotrę tam bez trudu - wystarczy zdobyć tratwę i płynąć w dół Laytonu, na szczęście do rzeki jest stąd najwyżej dzień drogi... Ale to przecież koniec! - krzyknęła w duchu z rozpaczą. Dopiero teraz zrozumiała, że ktoś niewidoczny, ale bardzo potężny próbuje przeniknąć do jej świadomości, skłonić ją, by wyruszyła do Czerwonego Zamku. Czy to dzieło Gormlego, który pragnie, by w strasznej twierdzy zjawił się nowy pan - albo pani? Nie! Nie podda się, nie ugnie, wytrwa! Trzeba uciekać, uciekać z miasta jak najprędzej, dokądkolwiek, choćby na Merkol! Nie odda duszy Mrokowi! Przecież ma Cztery Kamienie Hallanu. Ciemność na pewno ostrzy sobie na nie zęby! Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, gdy wrota szopy otworzyły się bezgłośnie. W otworze pojawiło się światło pochodni i szybkie, zwinne, milczące postacie wsunęły się do środka. Rozdział 3 Nie można powiedzieć, że baronowi Wej tamowi źle się działo za panowania poprzedniego króla. Jego bogactwo, sława i wpływy rosły z każdym rokiem, synowie otrzymali wysokie stanowiska na dworze, żona stała się pierwszą damą królowej... Ale baron był wiecznie niezadowolony. Nie umiał wykonywać uprzejmych pokłonów, wolał mocne uściski dłoni. Pod żadnym względem, czy to starożytnością rodu, szlachectwem czy męstwem nie ustępował temu, który zasiadał na hallańskim tronie, dlatego proste pytanie - dlaczego on, a nie ja? - które kiedyś zaświtało baronowi w głowie, utkwiło tam na dobre, pozbawiając dowódcę hallańskiej konnicy snu i spokoju. Baron zachorował na władzę. Gdy udawało mu się zasnąć, śnił o królewskiej purpurze, widział pochylone głowy dworaków i innych sejrawów państwa - silnych, mężnych, ale posłusznych jego woli. Nie mógł się uwolnić od tej wizji, zawładnęła nim bez reszty. Mógł albo zginąć w pogoni za tym widmem, albo przestać być sobą. Śmiertelnie zmęczony nieustanną walką wewnętrzną, na wojnie okazywał szaleńczą odwagę, szukając zapomnienia w krwawej kipieli. Zdobył sławę nietykalnego, jego rozpaczliwe szarże nieraz przyniosły zwycięstwo władcy Hallanu i nikt nie wiedział, że przyczyną tych zwycięstw jest głęboka nienawiść do człowieka, który uważał Wejtarna za swego zaufanego. Gdy przewrót dojrzał, do barona przyszli przywódcy spiskowców. Nie byli na tyle głupi, by go oszukać, i zaproponowali uczciwą umowę - Wejtarn spóźni się na miejsce

decydującej bitwy, a w zamian dostanie wszystko, czego będzie potrzebował, by przejąć władzę na bogatych terenach Zagórza Południowego, pięknych i żyznych ziemiach wokół olbrzymiego jeziora Noir. Baronowi obiecano pomoc magiczną i obietnicy dotrzymano. Niedawno wrócił goniec z wiadomością - oddział zwiadowców szczęśliwie przeprowadził rozpoznanie; czas, by wyruszyła cała zebrana przez barona potęga. Ale baron Wejtarn na razie nie robił nic, siedział sam w komnacie swego wspaniałego domu w Nellasie i pił drogie wino, niemal nie czując subtelnego smaku. Za żoną barona właśnie zamknęły się drzwi, a w jego uszach jeszcze dźwięczały gniewne słowa baronowej: „Jesteś zdrajcą, baronie! Na potężnego Jamerta! Człowiek, któremu urodziłam takich synów, którego bez pamięci kochałam przez całe życie, jest podłym zdrajcą! Nie ma dla ciebie przebaczenia. I nie sądź, że kiedykolwiek zdołam o tym zapomnieć. Zgubiłeś wszystko, co było między nami. Jesteś panem mojego życia - ale od tej chwili przestaję być twoją żoną!”. Małżonka barona Wejtarna była chyba jedyną szlachetnie urodzoną damą, która dochowała wierności królewskiemu domowi Hallanu. Baron wiedział, że mówiła szczerze, wiedział też, że na wszelkie usprawiedliwienia jest już za późno. Rosły i barczysty, acz nieco ciężki jak na swoje czterdzieści lat, z posiwiałymi włosami i bujnymi wąsami, z czerwoną twarzą pooraną starymi szramami, baron nigdy nie był pożeraczem serc niewieścich. Pozostał wierny swej ukochanej żonie (stanowiąc wyjątek wśród sejrawów), która znaczyła dla niego bardzo wiele. Ona jedna domyślała się zgubnej namiętności spalającej jej męża, próbowała jakoś mu ulżyć, była tą, której mógł powiedzieć wszystko. Zawsze znalazł zrozumienie i wsparcie. Teraz baron, który jak każdy dobry dowódca nie umiał kłamać samemu sobie, dobrze wiedział, że żona powiedziała mu szczerą prawdę - jest ohydnym zdrajcą i nigdy nie zazna spokoju. Sposępniał jeszcze bardziej, jednym haustem opróżnił puchar. Zaczęło mu się wydawać, że w komnacie jest nieznośnie duszno i gorąco, podszedł do okna, szarpnięciem otworzył okiennice, omal nie wyrywając ich z zawiasów. W jego rozpaloną twarz uderzyły chłodne strumienie nocnego wiatru. Od razu poczuł się lepiej. Przechylił się przez parapet, sunąc niewidzącym spojrzeniem po ciemnych ulicach. Po biegnącej od Południowej Bramy do rynku ulicy Orchidei, przy której stał dom barona, szedł patrol straży nocnej. Strażnicy wlekli się niedbałym krokiem, źle zamocowana broń hałasowała, słychać było głośne rozmowy na przemian z wybuchami śmiechu. Dowódca pogonił ich na obchód,

więc szli, oświetlając sobie drogę pochodniami, lecz zamiast myśleć o obronie powierzonego ich pieczy miasta, zastanawiali się pewnie nad tym, skąd wziąć alkohol - jak najtaniej i jak najwięcej. Baron się wściekł. Te śmiecie nie miały prawa mienić się wojownikami! Powinien zejść na dół i tak ich zwymyślać, żeby zapamiętali na długo. Nocny patrol zrównał się z boczną furtką jego domu, gdy z szopy na siano dobiegł krzyk przerażenia i bólu, a po chwili brzęk kling i płacz dziecka. Baron zadowolony, że może choć na chwilę oderwać się od czarnych myśli, chwycił swój wierny topór bojowy - jak zwykle leżący na podorędziu - i wyskoczył przez okno wysokiego pierwszego piętra prosto na nierozładowany wóz z sianem. Straż chyba również usłyszała krzyk i szczęk oręża. Dwóch strażników, widocznie bardziej śmiałych, podeszło do furtki, trzech podążało za nimi, wysuwając długie włócznie. Wejtarn wydostał się ze sterty siana z zadziwiającą zręcznością i jednym skokiem znalazł się w pobliżu otwartych wrót szopy. Tuż obok barona w stronę furtki przemknął czarny cień - z taką prędkością, że topór Wejtarna przeciął tylko powietrze. Biegnący od ulicy strażnik nie zdążył nawet zasłonić się mieczem. Czarny cień zrobił błyskawiczny ruch i wirując wokół siebie jak bączek, poleciał do tyłu. Przez furtkę wsunęły się trzy ostrza włóczni, a czarny człowiek - a może nocny duch? - przeskoczył ogrodzenie i zniknął w mroku. Skonsternowany baron przez kilka chwil patrzył za nim. Na ulicy rozlegały się nawoływania strażników, ale Wejtarn wiedział, że z takim przeciwnikiem ci opoje sobie nie poradzą. Dobrze będzie, jeśli sami wyjdą z tego cało... Wszedł do szopy - na klepisku leżało kilka pochodni, od ich płomienia już zaczęło się zajmować siano. Obok leżała drabina, a na górze zachłystywało się płaczem dziecko. Baron zadeptał ogień, przystawił drabinę, wszedł na szczeble i zobaczył, że na sianie leży niemowlę troskliwie otulone kołderką. Obok leżała wielka butelka w wiklinowej plecionce. Wejtarn niespodziewanie pomyślał, że taka sama powinna stać w jego kuchni. Prócz płaczącego dziecka nie było tu nikogo, jednak wprawne oko barona dostrzegło świeże brunatne plamy na stercie siana - przelano tu krew... A gdy spojrzał w górę, zobaczył, że w dachu zieje spora dziura, przez którą mógłby się przecisnąć szczupły człowiek. Zdumiony baron wziął niemowlę na ręce, zszedł po drabinie na dół i wyszedł z szopy. Na potężnego Jambrena, gdzie się podziała ta leniwa straż?! Właśnie teraz, gdy byliby potrzebni!

Podwórko było ciemne, puste i ciche, ulica również; nigdzie ani śladu strażników. Baron stał tak przez kilka chwil, w końcu ruszył do domu. Dziecko trzymał niewprawnie lewą ręką, w prawej ściskał topór. Żeby wejść do środka, musiał obudzić lokaja - cała czeladź już dawno spała, prócz kucharzy szykujących coś w kuchni. Nie spotykając po drodze żadnej żywej duszy, Wejtarn wszedł na górę. Mijając komnaty baronowej, zauważył pod drzwiami słaby paseczek światła - żona nie spała. Po chwili wahania zdecydował się zastukać. Odpowiedzi nie było. Zastukał głośniej. - Oliwio! Otwórz, Oliwio, muszę ci coś pokazać! - powiedział gniewnym szeptem. Jeszcze mu tylko brakowało prowadzonej przez drzwi kłótni z żoną! - Słucham cię, baronie - usłyszał chłodną odpowiedź. - Oliwio, ja... - stropił się. - Oliwio... tam, w szopie... dziecko! - Co takiego?! - Baronowa otworzyła drzwi na oścież. - Skąd je masz? Na bogów, kto tak trzyma dziecko! Daj mi je! Co się stało?! Baron jej wszystko opowiedział. - O miłosierna Jalini, pomóż nam zrozumieć! - westchnęła Oliwia. - Uważaj, nikomu o tym nie mów - powiedział ponuro Wejtarn. - Lokajowi sam zatkam dziób; nie chcę, żeby się dowiedziały... te dwie... - Urwał i odwrócił się, żeby żona nie dostrzegła rumieńca wstydu na jego twarzy. - Ode mnie niczego się nie dowiedzą - powiedziała baronowa, zręcznie rozwijając pieluszki malca. Baron dreptał przy drzwiach. Czuł, że to dziecko pomoże mu pogodzić się z żoną i... - O Wszechpotężny Stwórco! - zawołała Oliwia i omal nie usiadła z wrażenia na ławie. - Chodź tu, baronie, i popatrz, zaklinam cię na wszystko co święte! Wejtarn podszedł ostrożnie do stołu i pochylił się nad dzieckiem. Pochylał się coraz niżej, a potem nagle osłabł, usiadł na podłodze i objął głowę rękami. Z jego gardła wyrwał się głuchy ryk. - Tak jest - powiedziała Oliwia bez litości. - To książę Trogwar. Ten znak na ciele niedługo zniknie, chyba widać go ostatnie dni. No i co teraz zrobisz, mężny baronie, wiernie służący prawowitemu władcy Hallanu? - Jej głos wibrował wściekłością. - Milczysz? Ja ci powiem! Musimy go wychować, wychować jak księcia. I jeśli jeszcze nie zapomniałeś, że baron Wejtarn słynął ze swej uczciwości i szlachetności wśród sejrawów królestwa - posłuchasz mnie! - Ale tu... ale u nas... - jęknął baron, trzymając się za głowę obiema rękami.