tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony239 324
  • Obserwuję173
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań209 267

Sadow Siergiej - Rycerz Zakonu Tom 1 - Spadkobierca Zakonu, Księga 1, Tom 1

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Sadow Siergiej - Rycerz Zakonu Tom 1 - Spadkobierca Zakonu, Księga 1, Tom 1.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka rosyjska s-f
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 98 osób, 58 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 202 stron)

SSSSIERGIEJIERGIEJIERGIEJIERGIEJ SSSSADOWADOWADOWADOW RRRRYCERZYCERZYCERZYCERZ ZAKONUZAKONUZAKONUZAKONU KSIĘGA I TOM 1 SPADKOBIERCA ZAKONU TŁUMACZYŁA EWA SKÓRSKA fabryka słów Lublin 2010

Cykl Rycerz Zakonu 1. Spadkobierca Zakonu - księga I, tom 1 2. Spadkobierca Zakonu - księga I, tom 2

SpisSpisSpisSpis treścitreścitreścitreści Spis treści.............................................................................................................................5 Od autora .............................................................................................................................6 CZĘŚĆ I - Klucz .................................................................................................................9 Rozdział 1..........................................................................................................................10 Rozdział 2..........................................................................................................................21 Rozdział 3..........................................................................................................................37 Rozdział 4..........................................................................................................................53 Rozdział 5..........................................................................................................................63 Rozdział 6..........................................................................................................................76 Rozdział 7..........................................................................................................................89 Rozdział 8........................................................................................................................102 CZĘŚĆ II - Wojownik.....................................................................................................119 Rozdział 1........................................................................................................................120 Rozdział 2........................................................................................................................136 Rozdział 3........................................................................................................................150 Rozdział 4........................................................................................................................167 Rozdział 5........................................................................................................................185 Siergiej Sadow.................................................................................................................201

Od autoraOd autoraOd autoraOd autora Byłem niewiele starszy od bohatera tej książki, gdy zacząłem ją pisać - może właśnie to jest powodem pewnego bajkowego hiperbolizmu postaci. Czy to dobrze, czy źle - nie wiem, niech każdy czytelnik rozstrzygnie sam, niech zdecyduje, czy książka mu się podoba, czy nie. Dla mnie na zawsze pozostanie książką-marzeniem, jak wyraził się jeden z czytelników: fantazją ostatniej ławki. Cóż, niech i tak będzie. Bajka, marzenie, fantazja... To „marzenie” osiągnęło dość pokaźny rozmiar - trzy księgi, przy czym podział uwarunkowała nie treść, lecz objętość. Jest to tak naprawdę jedna historia, podzielona na trzy części. Zapewne właśnie z powodu objętości przez długi czas nie chciałem i nie mogłem jej sczytać, poprawić błędów i wpadek, których ogromna ilość szkodziłaby zarówno książce, jak i czytelnikom. Powieść pozostawała niedopracowana i odłożona na czas bliżej nieokreślony. Pewnego pięknego dnia moi przyjaciele umieścili powieść w Internecie, na stronie API „Autorzy Proponują Wydawcom” (Awtory Priedłagajut Izdatieliam), oczywiście nie wbrew mojej woli, ale mimo wszystko ku mojemu zaskoczeniu. Właściwie nie spodziewałem się dalszego ciągu, choć oczywiście gdzieś na dnie mej duszy tliła się nadzieja. I wtedy zacząłem dostawać listy od czytelników i okazało się, że książka się podoba, nawet w tym surowym wariancie. Wszystkim spodobała się treść i wszyscy wspominali o tym, że powieść jest w niezbyt dobrej „kondycji technicznej”. Niejednokrotnie pojawiały się pytania o wersję poprawioną. Ale nadal zniechęcał mnie ogrom pracy, jaką należałoby wykonać. I wtedy okazało się, że niektórzy czytelnicy zupełnie serio pragną zaproponować mi swoją pomoc. No cóż, tu już nie mogłem się wycofać! Należało „w biegu” wypracować mechanizm tego indywidualno-grupowego sczytania. Zdarzyło się coś nieprawdopodobnego: mechanizm zaczął działać i to dość efektywnie. Ludzie mieszkający w różnych miastach, a nawet w różnych krajach przez rok starannie usuwali z kart powieści błędy, potknięcia stylistyczne, wpadki logiczne. Nie zostawało mi nic innego, jak zakasać rękawy i doprowadzić rękopis do porządku. I oto teraz już jest poprawiony - dzięki wysiłkowi tylu osób! Jestem im za to wdzięczny z całego serca! Pragnę podziękować wszystkim moim czytelnikom internetowym ze stron „Archiwa

Kubikusa” i elektronicznej biblioteki „Aldebaran” za pozytywne recenzje książki - właśnie one sprawiły, że uwierzyłem w to, iż warto pracować nad Rycerzem Zakonu. Ogromne podziękowania należą się również tym, którzy w pracę nad książką włożyli tak wiele wysiłku: Jewgienijowi Aleksaszinowi, Jurijowi Biełowowi, Dmitrijowi Iwanowowi, Andriejowi Kriukowowi, Michaiłowi Mrozowowi, Siergiejowi Rogaczewowi, Siergiejowi Sokołowowi, Borysowi Tołstikowowi i wielu innym bohaterom tej ciężkiej pracy oraz tym, którzy redagowali powieść, ukrywając się za niekarni i którzy również mieli swój wkład w to, że teraz książkę można czytać, nie potykając się o błędy. Chciałbym również podziękować ludziom z sieci Fidonet, którzy zwrócili uwagę na pewne nieścisłości, niezgodności i logiczne wpadki. Wszystkim jeszcze raz ogromnie dziękuję... Dziękuję także mojemu przyjacielowi i koledze Iarowi Elterrusowi za wiarę i wsparcie, a oddzielne podziękowania należą się Nikołajowi Szewinowi za rysunki do powieści. Cóż, powieść jest skończona... Z wyrazami szacunku Siergiej Sadow

I zawsze tak było, we wszystkich epokach, W gorących chłopięcych snach: To dzwonią kusząco jeźdźców strzemiona I w żagle dmucha wiatr! Wzywają nas drogi na zachód, na wschód, Nieboskłon prowadzi do celu! Znajdziemy się tam, gdzie potrzebny nasz trud, Wierny mój przyjacielu!

CZĘŚĆ ICZĘŚĆ ICZĘŚĆ ICZĘŚĆ I KluczKluczKluczKlucz

Rozdział 1Rozdział 1Rozdział 1Rozdział 1 Właśnie wracałem ze szkoły do domu. Humor miałem okropny - dzień należał do wyjątkowo mało przyjemnych. W ogóle, cały ten rok był tak ciężki, że chcąc nie chcąc, nawet ktoś tak mało przesądny jak ja, zacząłby wierzyć w pechową trzynastkę. Moje kłopoty zaczęły się dokładnie w dzień po trzynastych urodzinach, gdy jeżdżąc na nartach złamałem sobie rękę. Od tamtej pory problemom i zmartwieniom nie było końca; jednak dzień dzisiejszy był pod tym względem szczególnie „udany”. A wszystko zaczęło się, jak tylko wszedłem do szkoły... Czy można zmusić młodzież do spokojnego siedzenia w ławce w ciepły majowy dzień? Poza tym, skoro nauczyciele nie chcieli, żebyśmy grali w piłkę na korytarzu, to nie należało zostawiać otwartych drzwi do schowka ze sprzętem sportowym. Szkoda tylko, że to właśnie ja musiałem trafić piłką w szybę - oczywiście w tej samej chwili na korytarz diabli przynieśli dyrektora i o żadnej ucieczce nie mogło być mowy. Wszystko skończyło się długą rozmową w jego gabinecie i wezwaniem rodziców do szkoły. Niestety, potem kłopoty runęły lawinowo - cała ta sprawa zupełnie wytrąciła mnie z równowagi i w efekcie dostałem pałę z fizyki, co znaczyło, że mogę się pożegnać z czwórką na koniec roku i wypasionym komputerem, który obiecał mi ojciec, jeśli świadectwo będę miał bez żadnej trójki. Z doświadczenia wiedziałem, że ojciec nie przyjmie żadnych tłumaczeń: jest trójka, nie ma komputera. Po tym wszystkim zupełnie nie spieszyło mi się do domu i wybrałem najdłuższą trasę, przez ugory. Kiedyś planowano tam zrobić park, ale w efekcie „wyrosły” na tym miejscu tylko garaże. Rozmyślając o swoich nieszczęściach, wlokłem się ścieżką między garażami, kopiąc puszkę po konserwie. Puszka przypomniała mi o dzisiejszym meczu na korytarzu, wkurzyłem się i kopnąłem ją tak, że grzmotnęła w blaszaną ścianę. - Łobuzy! - wrzasnął ktoś ze środka. - Ja wam zaraz porzucam kamieniami! - A potem rozległ się jakiś hurgot, jakby ktoś wyciągał kawał ciężkiego żelastwa. Nie miałem chęci dowiadywać się, jaką broń znajdzie właściciel garażu - runąłem przez

krzaki i łopiany, rosnące tu w wielkiej obfitości. Goniły mnie przekleństwa i życzenia wszystkiego najgorszego. Gdy wyszedłem z krzaków po drugiej stronie ugorów, wyglądałem wypisz, wymaluj jak strach na wróble. Wszędzie miałem pełno rzepów, a moje nowe ubranie było pokryte warstwą pyłu - i tak właśnie miałem się pokazać w domu. Wtedy zobaczyłem, że z przeciwka idzie Swietka Małachowa, w której kochałem się potajemnie od klasy piątej - jeszcze by tylko tego brakowało, żeby zobaczyła mnie w takim stanie! Przeklinając swój los, znowu władowałem się w krzaki - uznałem, że i tak gorzej już nie będę wyglądał. Bardzo się myliłem. Kiedyś na tych nieużytkach stały domki jednorodzinne, dawno temu je wyburzono i przesiedlono mieszkańców, jednak gdzieniegdzie trafiały się jeszcze piwnice - i właśnie do jednej z nich wpadłem. Na szczęście była niegłęboka, za to wypełniona wodą - musiałem wyskakiwać z niej w tempie przyspieszonym. No i teraz byłem już nie tylko brudny, ale też mokry. Stałem, trzęsąc się z zimna i nie miałem nawet siły się wściekać - ogarnęło mnie uczucie jakby właśnie jednocześnie zwaliły się na mnie wszystkie nieprzyjemności, przygotowane na cale moje życie. Wyglądałem gorzej niż żałośnie: brudny, mokry i cały w rzepach, moje nowe ciuchy można było śmiało wyrzucić na śmietnik. Ciągle jeszcze trzęsąc się z zimna, usiadłem na kamieniu, zdjąłem buty i wylałem z nich wodę, potem starannie wyżąłem skarpetki. Gdy sięgałem po buty, moja ręka natrafiła na coś metalowego, wystającego z ziemi. Zaskoczony ubrałem się szybko, wziąłem leżący w pobliżu kij i zacząłem wykopywać dziwny przedmiot. Zajęcie pomogło mi się rozgrzać, ale wynik mnie rozczarował: okazało się, że to tylko klucz! Trzeba jednak przyznać, że był piękny: wielkości mojej dłoni, miał nietypowy kształt i ażurową główkę. Pewnie otwierał bramę jednego z domów, które kiedyś tu stały. Chociaż to dziwne, że leżąc tyle czasu w ziemi, ciągle wyglądał jak nowy. Już miałem go wyrzucić, ale przypomniałem sobie, co ostatnio przeżyłem i postanowiłem zatrzymać w charakterze trofeum - rekompensaty za wszystkie dzisiejsze nieprzyjemności. Wsunąłem klucz do kieszeni i poszedłem do domu. Całe szczęście, że wpadając do wody, zdążyłem wypuścić teczkę i nie zamoczyła się razem ze mną. Rzecz jasna nie chodziło mi o podręczniki, tylko o czasopismo o broni białej, które pożyczył mi brat. Gdyby zamokło, brat chyba by mnie zabił... Nieużytki skończyły się, teraz szedłem ulicą, na szczęście o tej porze pustawą. Jakaś babcia z wnuczkiem na mój widok przeszła na drugą stronę i stamtąd przyglądała mi się podejrzliwie. Nieliczni przechodnie odprowadzali mnie zdumionymi spojrzeniami, a jakieś dziewczyny zachichotały, wytykając mnie palcami.

- Idiotki - mruknąłem, ale przyspieszyłem kroku. Jeszcze nie daj Boże natknę się na jakichś znajomych rodziców - to dopiero byłaby afera... - Chłopcze! Chłopcze, zaczekaj! Odwróciłem się i zobaczyłem, że biegnie za mną jakiś facet. Z mimowolnym podziwem zapatrzyłem się na jego atletyczną figurę, potem spojrzałem na siebie i westchnąłem. Mężczyzna zatrzymał się przede mną i zaczął mi się przyglądać. - Wołał mnie pan? - zapytałem z głupia frant, pragnąc jak najszybciej uwolnić się od tego człowieka. - Tak, wołałem. Przecież to ty znalazłeś klucz na pustkowiu? A ten skąd o tym wie?! Przecież nikogo tam nie było! - Nie. Mężczyzna przez jakiś czas milczał, jakby wsłuchiwał się w siebie. - Kłamiesz - powiedział w końcu. - Posłuchaj, to klucz od bardzo ważnych drzwi, bez niego nie zdołam ich otworzyć, a muszę to zrobić. Oddaj mi go, proszę... Zapłacę ci! Propozycja od razu wzbudziła moją czujność. - Niech pan wyłamie te drzwi. - Nie mogę, tych drzwi nie da się wyłamać. Długo by wyjaśniać... - A jak pan udowodni, że to pański klucz? - Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się ze swoim znaleziskiem, zwłaszcza gdy sobie przypomniałem, ile mnie ono kosztowało. - Posłuchaj, dam ci za niego dwieście rubli. Wystarczy? Tego klucza nie można pomylić z żadnym innym... - W tym momencie mój rozmówca dokładnie go opisał. - Teraz już przekonałeś się, że jest mój? Przyznaję, że byłem naprawdę zdumiony. Co to za drzwi, że klucz był taki cenny? - Trzysta - rzucił mężczyzna, niewłaściwie interpretując moje milczenie. Gdybym po prostu znalazł ten klucz na drodze i gdyby dzisiejszy dzień nie był tak parszywy, na pewno przyjąłbym propozycję. Jednak okoliczności, które doprowadziły do znalezienia go sprawiły, że postanowiłem iść w zaparte. - Nie mam pańskiego klucza. Jeśli tak bardzo go pan potrzebuje, to niech go pan szuka - odparłem niegrzecznie. Mężczyzna westchnął. - Chyba rozumiesz, że mogę cię po prostu przeszukać i zabrać ci klucz? Z pewnych względów nie chcę tego robić, ale pamiętaj, że moja cierpliwość ma swoje granice. - Wyjął portfel i przeliczył pieniądze. - Pięćset dwadzieścia trzy ruble, to wszystko, co mam przy sobie. Ja daję ci pieniądze, a ty oddajesz mi klucz. Umowa stoi?

O rany! Naprawdę musiało mu zależeć na tym kluczu, skoro gotów był oddać całą gotówkę! Ciekawe, co jest za drzwiami, które otwiera ten „złoty kluczyk”? Ha, teraz tym bardziej nie chciałem się z nim rozstawać! - Dobrze, zgoda... - zacząłem. To, co stało się potem pamiętam jak przez mgłę. Czas jakby zwolnił i wydarzenia wyglądały jak kadry z filmu. Wsuwam rękę do kieszeni, sięgając po klucz... mężczyzna wyjmuje pieniądze z portfela... popycham go mocno i rzucam się do ucieczki... facet traci równowagę i przewraca się... Gdyby ktoś spytał mnie, czemu to zrobiłem, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Po prostu nie chciałem rozstawać się z tym kluczem - wiem, że brzmi to głupio, ale tak właśnie było. No, może jeszcze zaintrygowały mnie te tajemnicze drzwi, chociaż nie miałem żadnych szans na ich odnalezienie... Pewien wpływ mogła mieć również moja wrodzona przekorność, nasilająca się w napadzie złego humoru. Mężczyzna doszedł do siebie znacznie szybciej, niż się spodziewałem i teraz biegł za mną. Biegł w milczeniu i to źle wróżyło. Gdyby krzyczał, klął, znaczyłoby, że się poddał, że prawie zwyciężyłem. Ale on ścigał mnie z zaciętymi ustami, wyraźnie przekonany, że zaraz mnie dogoni. Wtedy naprawdę się przestraszyłem i pożałowałem tego, co zrobiłem - a wszystko z powodu jakiegoś tam klucza! Czemu po prostu go nie oddałem? Wiedziałem, że długo nie wytrzymam takiego tempa; co by nie mówić, moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Rozpaczliwym zrywem udało mi się oderwać od prześladowcy, ale ten wysiłek niemal całkowicie pozbawił mnie sił. Miałem problemy ze złapaniem oddechu, czułem kłucie w boku... Jak na złość na ulicy było pusto. W nadziei, że zgubię pościg w labiryncie domów i szop, skręciłem w jakieś podwórko. I wtedy, biegnąc wzdłuż płotu, natknąłem się na drzwi: zwykłe, drewniane, z metalowymi okuciami. Dziwne, nie pamiętam, żeby tu były jakieś drzwi... Nagle poczułem, że coś poruszyło się w mojej kieszeni! Przestraszony, wsunąłem tam rękę i wyjąłem klucz, który natychmiast pociągnął mnie w stronę zamka! Jak zahipnotyzowany włożyłem go do dziurki, przekręciłem... Poruszał się lekko, nie stawiając oporu, drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem. Kątem oka spostrzegłem, że na podwórko wpadł tamten mężczyzna - jednym ruchem wyszarpnąłem klucz, wsunąłem go do kieszeni i odwróciłem się. Typ rozejrzał się na boki i rzucił w moją stronę, ale na widok uchylonych drzwi zbladł i stanął jak wryty. - Stój! - krzyknął. - Nie przechodź przez nie! Nic nie rozumiesz! To niebezpieczne! Poczekaj, przysięgam, że nic ci nie zrobię! Porozmawiajmy! Obiecuję, że wszystko ci

wyjaśnię! Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja cofnąłem się, potknąłem i wpadłem prosto w otwierające się usłużnie przejście. - Nie! - usłyszałem rozpaczliwy krzyk, a potem zapadła cisza. * * * - o nie, ten chłopak wszystko zepsuł! - rozległo się w mojej głowie. - ie strasz go. Przecież widzisz, że jest stropiony i nic nie rozumie. Rany boskie, czy ja tracę rozum?! Rozejrzałem się ostrożnie, ale nikogo nie zobaczyłem. Jednak coś mnie zaniepokoiło... Ciężko mi było zebrać myśli, ale w końcu do mnie dotarło - za mną nie było już ani płotu, ani drzwi. Stałem na niewielkiej leśnej polance. - Gdzie ja jestem? - spytałem, a zabrzmiało to bardzo żałośnie. - a Ziemi, w drugiej części Świata - znów odezwał się głos w mojej głowie. - Władowałeś się w sprawę, która cię absolutnie nie dotyczył - dorzucił drugi głos ze złością. - Czy ty chociaż rozumiesz, mały, coś ty narobił?! - ie krzycz na niego, przecież widać, że tego nie chciał i nic nie rozumie. - I co nam z tego? Co teraz zrobimy? Mamy czekać kolejne pół wieku? Przecież przez ten czas potęga Lśniącego wzrośnie niepomiernie! Kto go wtedy pokona? - Masz rację, nie możemy czekać tak długo. - A chłopiec? Czy on ma dar? - ie ma, sprawdziłem. ie jest w stanie rzucić wyzwania, ale nie mamy wyboru: musimy go wykorzystać. Tego już było za wiele! Nie wiedziałem, czy wariuję czy nie, ale nie spodobało mi się, że ktoś mną rozporządza! - Hej, a spytaliście mnie, czy zgadzam się, żeby mnie wykorzystywać? - A czy ktoś cię prosił, żebyś się nie pchał w nie swoje sprawy? - zareplikował jeden z głosów. - Czemu nie oddałeś Klucza właścicielowi? - A więc to wszystko z powodu klucza? - ie klucza, tylko Klucza - z wielkiej litery. To jedyny taki Klucz na świecie. Otwiera przejście między światami... ale najlepiej wyjaśni ci to sam Mistrz. Ja się na tym za bardzo nie znam. - Wszystko jasne - jęknąłem. - Dostaję obłędu i rozmawiam sam ze sobą. I jeszcze się ze sobą kłócę. - Uspokój się, wszystko jest w porządku. Rozumiem, że nie łatwo ci to zaakceptować, ale

znalazłeś się w innym świecie i to jest fakt. Tak jak powiedział Derron, Klucz otwiera przejście między światami i dzięki niemu dostałeś się do naszego. - To znaczy, że znalazłem się w świecie równoległym? - Świecie równoległym? A tak, słyszałem o tej hipotezie waszych uczonych, ale nie, to nie jest to. Świat równoległy istnieje niezależnie, a tu wszystko jest bardziej złożone. Bardziej odpowiednie byłoby określenie „prostopadły”, ale to również nie oddaje istoty sprawy i jest nie do końca prawidłowe. Ciężko to wyjaśnić z marszu... - Nie chcę żadnego innego świata, ani równoległego, ani prostopadłego! Ja chcę do domu! - o proszę, on chce do domu! - Rozległ się w mojej głowie złośliwy głos Derrona. - To po coś brał Klucz? Czemu go nie oddałeś? - Skąd mogłem wiedzieć, że tak wyjdzie? - próbowałem się usprawiedliwić. - Ale wiedziałeś, że Klucz nie jest twój? ikt ci nigdy nie mówił, że to nieładnie brać cudze rzeczy? Dostałeś to, na co zasłużyłeś! Ale to już nawet nie o to chodzi, cały problem polega na tym, że teraz przez ciebie ucierpi wielu ludzi! - Derronie, nie wyżywaj się na dziecku. To również nasza wina. ależało lepiej ukryć Klucz. - Już to widzę! Przecież Klucz nikogo nie słucha! Zapomniałeś, ile trudu kosztowało cię umieszczenie go w tym właśnie miejscu? awet ja, choć słabo orientuję się w tych waszych sztuczkach, rozumiałem, że to było niełatwe. A teraz z powodu tego drobnego złodziejaszka cała robota na nic! O, tego już za wiele! - Nie jestem złodziejaszkiem! - oburzyłem się, daremnie usiłując zrozumieć, z kim rozmawiam. - Aha, czyli jesteś już dużym złodziejem? - odparł zjadliwie Derron. - Wcale nie! Znalazłem ten Klucz i świetnie o tym wiecie. - O, wiemy, wiemy! - Dość, Derronie. Czy nie widzisz, że i bez twoich kpin chłopcu jest ciężko? Przecież on nic nie rozumie i jest wystraszony. - Może mieć pretensje wyłącznie do siebie. - Dobrze, w takim razie pomysł o tym, że jest naszą jedyną nadzieją. Bez jego pomocy nie zdołamy przeciwstawić się Lśniącemu! - A my jesteśmy jego jedyną nadzieją na powrót do domu. - To zachowanie niegodne rycerza Zakonu, którym jesteś! Złożyłeś przysięgę, że zawsze

będziesz pomagał tym, którzy są w potrzebie! - Proszę o wybaczenie, ajwyższy - powiedział Derron, a w jego głosie dźwięczała skrucha i zakłopotanie. - Postąpiłem niewłaściwie. Myślę, że już czas wyjaśnić naszemu młodemu przyjacielowi, co się dzieje. Zdaje się, że zaczął poważnie wątpić, czy jest przy zdrowych zmysłach. O, tak, i już dawno przestałem cokolwiek rozumieć. - Lepiej późno niż wcale - burknąłem. - Wyjaśnijcie mi najpierw, gdzie jesteście, bo mam już dosyć tej rozmowy z głosami w głowie. - I jeszcze mu się coś nie podoba! - Derronie! - Proszę o wybaczenie, ajwyższy. - iełatwo wyjaśnić wszystko od razu. ależałoby sięgnąć do historii... i chyba najlepiej będzie, jeśli sam wszystko przeczytasz. W bibliotece zamku jest książka, która odpowie na wszystkie twoje pytania. - To macie tu również zamek? - iezupełnie zamek... Właściwie to Pałac Rady. W starożytnym mieście. - I tam mieszkacie? - W pewnym sensie... Widzisz, tak naprawdę umarliśmy dawno temu... - Co takiego? Przepraszam, ale kto tu zwariował, ja czy wy? - ie przerywaj, młodzieńcze. A właśnie, jak brzmi twoje imię? Wybacz, powinniśmy byli od tego zacząć, ale twoje przybycie nas zaskoczyło... - Jegor... Gromów - dodałem po chwili. - Mnie możesz nazywać Mistrzem. A ten drugi... hm... głos to Derron. Tak więc, Jegorze, martwe są tylko nasze ciała, umysły nadał żyją, albowiem są nieśmiertelne. Zdołałem zawrzeć swój umysł i umysł Derrona w krysztale, a ów kryształ znajduje się na tej wyspie i za jego pośrednictwem kontaktujemy się z tobą. - To znaczy, że to rozumny kryształ? - W krysztale są tylko nasze umysły, nasza wiedza, ale kiedyś byliśmy ludźmi. Derron, jak pewnie już zrozumiałeś, był rycerzem, i to jednym z najlepszych. Układano o nim pieśni! A ja byłem potężnym magiem tej planety, Wielkim Mistrzem. ic ci to nie powie, ale wierz mi, że niegdyś sporo to znaczyło. Między innymi wymyśliłem sposób zamknięcia umysłu w specjalnie hodowanym krysztale i wprowadziłem ten zamysł w życie - wyjaśnił cierpliwie Mistrz. - Współczuję. - ie ma czego. Wykonujemy ważną misję i spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność

- i tu już możesz zacząć nam współczuć, a ja się z tobą zgodzę. - Aha, jasne. Misję... no, no... - Widzę, że nam nie wierzysz, Jegorze. Zrobimy tak: wyruszysz do Pałacu Rady i zapoznasz się z historią naszego świata - wtedy będzie nam łatwiej rozmawiać. Powiem ci, jak tam trafić. - Nie chcę iść do żadnego pałacu ani zamku i nie chcę czytać waszej historii! Chcę wrócić do domu! Mówiliście, że Klucz otwiera przejście między światami! To może znów je otworzę i sobie pójdę? - Czym otworzysz? - zapytał sucho Derron. - No przecież mam Klucz! - Pokaż. Zacząłem grzebać w kieszeniach - Klucza nigdzie nie było. - Zaraz, zaraz, czekajcie... Musi gdzieś tutaj być... Chwileczkę, na pewno mi wypadł... Zaraz... - Jegorze... - Już, już... - Padłem na kolana i zacząłem szukać w trawie, usiłując odnaleźć Klucz. - Jegorze, uspokój się. ie znajdziesz go. Klucz został w twoim świecie. - To nieprawda! Pamiętam, że miałem go w ręku! - Zrozum, Klucz należy do twojego świata i nie może go opuścić. Uspokój się, proszę, i wysłuchaj mnie. Idź do pałacu i przeczytaj to, co ci wskażę. A potem porozmawiamy. Dobrze? - A nie możecie po prostu odesłać mnie z powrotem? Przecież mówił pan, że jest pan najsilniejszym magiem w tym świecie? - O tym również porozmawiamy, ale dopiero wtedy, gdy zrobisz to, o co cię proszę. - Dobrze - zgodziłem się, podnosząc się z kolan. - Niech pan pokaże drogę. - Ależ ty wyglądasz! - prychnął Derron. - ie kąpałeś się czasem w kałuży? - A ty w ogóle nie wyglądasz - odciąłem się. Już kto jak kto, ale myślący kryształ nie będzie wypowiadał się na temat mojego wyglądu! Zwłaszcza że miał sporo racji. - Gdybym żył, kazałbym cię wychłostać. Czy nikt ci nie powiedział, jak należy odzywać się do starszych? A ja jestem starszy od ciebie o kilkaset lat! Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia - za dużo niesamowitych rzeczy jak na jeden dzień. - A wam nie mówili, że to nieładnie porywać dzieci? - Ależ kto cię porywał? Sam tu przyszedłeś! - Dość! Derronie, jego mogę zrozumieć, to jeszcze dziecko, ale czemu ty zachowujesz się

jak młokos? Jakbyś się czuł, gdybyś znalazł się na miejscu Jegora? Żądam, żebyście natychmiast się przeprosili! Jeszcze długo będziemy musieli być razem... Ja i Derron zareagowaliśmy niemal jednocześnie: - Ja miałbym przepraszać jakieś tam widmo? I co to znaczy „długo”? Nie mam zamiaru tu siedzieć! - Mistrzu, chyba nie sądzisz, że będę przepraszał tego źle wychowanego, bezczelnego smarkacza? - Powiedziałem: natychmiast! W głosie tajemniczego Mistrza zabrzmiała taka władczość, że o nieposłuszeństwie nie mogło być mowy. - Przepraszam, Derronie. Nie chciałem być nieuprzejmy. Po prostu miałem dziś ciężki dzień. - Ja również proszę o wybaczenie. Można powiedzieć, że obaj mieliśmy dziś niezbyt dobry dzień. - Dziękuję wam obu. Jegorze, idź w stronę słońca, a za kilka minut ujrzysz miasto. Pośrodku niego, na wzgórzu, stoi Pałac Rad. Cóż mogłem zrobić? Poszedłem. Mistrz miał rację - las skończył się szybko, wcale nie był tak duży, jak mi się na początku wydawało. Za to wyraźnie było widać, że ostatni raz ludzka stopa stanęła tu całe wieki temu - nie było żadnych traktów ani choćby wydeptanej ścieżki. Wyszedłem z niego cały podrapany, a moje ubranie wyglądało jeszcze gorzej niż przedtem - wyraźnie nie nadawało się do takich wycieczek. Las docierał do samego miasta, w pewnych miejscach nawet wdzierał się na jego teren. Zresztą, ciężko było nazwać to miastem - niegdyś brukowane ulice były kompletnie zniszczone, rosła na nich trawa. Budynki po prawej i lewej stronie wyglądały żałośnie, czasem tylko duża sterta kamieni znaczyła miejsce, gdzie niegdyś stal dom. Niektóre budowle jednak ocalały: zniszczeniu uległy wszystkie drewniane elementy, ale ściany wyglądały na mocne. - ie radziłbym tego robić - ostrzegł mnie Derron, gdy zrobiłem krok w stronę jednego z budynków, by mu się dokładniej przyjrzeć. - Wszystkie te budowle mają po kilka tysięcy lat i nigdy nie były remontowane. Mogą się rozpaść od kichnięcia... Jakby na potwierdzenie jego słów, z jakiegoś domu, który wydawał się całkiem solidny, wyleciało stado ptaków, a w środku rozległ się głośny trzask: po chwili tam, gdzie stał jeszcze przed chwilą, teraz leżała sterta gruzu. Po czymś takim od razu odechciało mi się bliższych oględzin i starałem się trzymać środka ulicy.

- Sic transit gloria mundi - tak przemija chwała tego świata. Oto niegdysiejsza metropolia, Atl - rzekł Mistrz z goryczą. - Perła Morza Śródziemnego! Ludzie z całego świata przybywali tu, by je podziwiać, nazywano je Diamentem Świata... Oto, co zostało z niegdysiejszej sławy. W głosie Mistrza zadźwięczał taki ból, że mimo woli poddałem się nastrojowi. Teraz widziałem, że nawet ruiny zachowały dumne piękno majestatycznego niegdyś miasta. Jak wspaniale musiało wyglądać w czasach swojej świetności! Przyłapałem się na myśli, że bardzo chciałbym cofnąć się w czasie i zobaczyć, jak wtedy wyglądało. To było coś zupełnie niesamowitego. Nigdy nie pociągała mnie architektura, ale w tej było coś szczególnego. Jeśli architektura to zastygła w kamieniu muzyka, jak ktoś się kiedyś wyraził, to w tych kamieniach zastygły wszystkie muzyczne arcydzieła, jakie kiedykolwiek stworzył człowiek. Każdy z ocalałych domów miał własne, niepowtarzalne oblicze, każda budowla była dziełem sztuki. Poczułem żal, że większość z nich leży w gruzach i ludzie już nigdy nie ujrzą tych wspaniałości. Oczarowany, powoli wspiąłem się na wzgórze, co jakiś czas zatrzymując się przed ocalałymi domami, przyglądając im się - z bezpiecznej odległości. Byłem wdzięczny moim dziwnym rozmówcom, że nie poganiają mnie i nie odzywają się. Chciałem być teraz sam... W tym momencie zupełnie zapomniałem o wszystkich swoich problemach i do pałacu dotarłem jako najszczęśliwszy człowiek na świecie. Warto było się tu znaleźć, już choćby po to, by ujrzeć ślady niegdysiejszej świetności. Pałac wyglądał zupełnie inaczej - wielki, piękny i zupełnie niezniszczony. To była ogromna budowla, a raczej wiele budowli, połączonych ze sobą w jeden wielki zespół architektoniczny (właśnie to decydowało o jego niepowtarzalności) z ogromną przezroczystą kopułą pośrodku. - Kiedyś była tam sala Rady - odpowiedział Mistrz na moje niezadane pytanie. - Wejdziesz do pałacu przez te srebrne drzwi. Gdy podszedłem, masywne wrota otworzyły się usłużnie przede mną. Zaskoczony, cofnąłem się. - Wejdź, nie bój się, to ja je otworzyłem. - Ale czy nie mówiliście, że jesteście martwi? Jak mógł je pan otworzyć? - wykrztusiłem. - Już powiedziałem, martwe jest tylko moje ciało - odparł Mistrz. - W granicach tej wyspy zachowałem dawną potęgę. Jak sądzisz, dlaczego pałac nie został dotknięty zniszczeniem? - Ee... nie wiem? - Przypomnij sobie, przecież mówiłem, że jestem najpotężniejszym magiem na Ziemi. W każdym razie - byłem nim za życia.

- Magiem? Myślałem, że pan żartuje. Przecież coś takiego jak magia nie istnieje! - W twoim świecie nie, ale nie mówmy o tym na razie. Zrozumiesz wszystko, gdy wejdziesz do biblioteki i przeczytasz księgę. - Ale jeśli zdołał pan zachować pałac, to dlaczego nie zachował pan miasta? Tyle piękna uległo zagładzie... - awet moje siły mają swoje granice. Ale dość tych rozważań, na wszystko przyjdzie czas. Wejdź do środka - widzisz świetliste pasmo? Zaprowadzi cię do jednej z komnat. Tam znajdziesz czystą odzież i weźmiesz kąpiel. Gdy skończysz, zadzwoń dzwoneczkiem. - Po co mi kąpiel? Przecież mówił pan, że mam coś przeczytać? - Podejdź do lustra... - Po co? - zerknąłem spode łba na masywne zwierciadło z ciemnego szkła w rzeźbionej ramie, wiszące na końcu korytarza. - Podejdź. Wzruszyłem ramionami i wykonałem prośbę. No tak, wyglądałem tak, że gorzej już nie można. - o i jak, podoba ci się? - Nie. - Czy naprawdę myślałeś, że wpuszczę cię do biblioteki w tym stanie? Tam znajdują się unikalne księgi, białe kruki, istniejące w jednym jedynym egzemplarzu! Poza tym, myślę, że kąpiel dobrze ci zrobi, tak czy inaczej. - a twoim miejscu posłuchałbym Mistrza - wtrącił się Derron. - Biblioteka to jego ukochane dziecko. Zresztą, jeśli chcesz spędzić resztę życia pod postacią miotełki do kurzu, to możesz spróbować wejść do biblioteki nawet w tym stanie. - Żartuje pan? - Przełknąłem gulę w gardle. - Ależ skąd. Może Mistrz jest martwy, ale w granicach wyspy zachował dawną potęgę. - To chyba pójdę się przebrać. - Bardzo rozsądna decyzja. Tylko nie zapomnij się najpierw umyć. - Derronie, nie powinieneś był go straszyć! - ie wygląda na wystraszonego. awet mi się podoba i myślę, że zgodzi się nam pomóc. - Taką mam nadzieję. Ten chłopak to nasza jedyna nadzieja w walce ze Lśniącym... To było ostatnie, co usłyszałem, zanim głosy umilkły. Ciekawe, co to za Lśniący i czemu jestem jedyną nadzieją? Mogłem tylko sam mieć nadzieję, że naprawdę już niedługo wszystko zrozumiem.

Rozdział 2Rozdział 2Rozdział 2Rozdział 2 Świetlisty pas doprowadził mnie do drzwi - jednych z wielu. Ostrożnie wszedłem do pomieszczenia i rozejrzałem się. Komnata przypominała pokój w luksusowym hotelu, jakie zdarzało mi się widzieć na filmach. Co prawda, nie było tu telefonu czy telewizora, ale cała reszta porażała luksusem. Miękkie dywany na podłodze, aksamitne portiery w oknach, ażurowy drewniany stolik, krzesła, zwisający z sufitu wielki kryształowy żyrandol z dziwnymi matowymi kulami zamiast żarówek. Pod ścianą stało wielkie łóżko, na którym leżało ubranie. Nie wiem dlaczego, ale byłem pewien, że będzie na mnie dobre. Wszystko wskazywało na to, że czekano tu na mnie i przygotowano wszystko, co niezbędne. W ścianie obok łóżka tkwiły jeszcze jedne drzwi. Rzuciłem teczkę w kąt pokoju, podszedłem do nich, zaciekawiony otworzyłem i zajrzałem do środka - okazało się, że to łazienka z toaletą. Na haczykach wisiały ręczniki, na półkach leżały gąbki, szczotki, stały liczne flakoniki z różnymi płynami. Na środku przestronnego pomieszczenia umieszczono wannę - wyglądała jak gigantyczny żółw, który zamiast pancerza miał zbiornik wypełniony wodą. „Żółwia” wykonano z nieznanego mi kamienia, z jednej bryły, a wszystkie elementy zrobiono bardzo kunsztownie. Ciekawe, jak się do niego nalewa wodę i jak się ją potem wymienia? Nie zauważyłem żadnego odpływu ani rury... Dreptałem niepewnie obok wanny, nie mając odwagi wejść do tego dzieła sztuki, jednak mój wygląd tak bardzo kontrastował z panującą wokół czystością, że postanowiłem jak najszybciej pozbyć się ubrania i zmyć z siebie brud. Zdejmując to, co zostało z mojej odzieży, ostrożnie sprawdziłem wodę: była gorąca i niesamowicie delikatna, jeśli można tak powiedzieć o wodzie. Nie wahając się dłużej, wszedłem do wanny i od razu zanurzyłem się cały. Rany, ale super! Tylko ktoś, kto skąpał się w kałuży, zmarzł na chłodnym majowym wietrze, a potem jeszcze podrapał się, przedzierając przez las, byłby w stanie rozumieć, co teraz czułem. Odprężony, wyciągnąłem się w wodzie na całą długość i zamknąłem oczy. Bardzo fajnie się leżało, zwłaszcza że był tu specjalny podgłówek, utrzymujący głowę nad wodą...

Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem - obudziło mnie jakby brzęczenie w głowie. Nie miałem ochoty budzić się i spróbowałem je zignorować, ale stawało się coraz głośniejsze i coraz bardziej natrętne. - Długo bierzesz kąpiel, jak na człowieka, który jeszcze niedawno płonął pragnieniem zrozumienia wszystkiego jak najprędzej - rozległ się w mojej głowie głos Derrona. - Gdyby nie oczywiste dowody, pomyślałbym, że nie jesteś mężczyzną, tylko rozpieszczoną dzierlatką. Zaczerwieniłem się. - Zawsze podgląda pan tych, którzy się kąpią? - rzuciłem wojowniczo. - Po pierwsze, jesteś tu pierwszym gościem od kilkuset lat i nigdy nie miałem okazji nikogo podglądać; po drugie, gdybym chciał kogoś podejrzeć, wybrałbym ciekawszy obiekt, a po trzecie, przysłał mnie Mistrz, żebym sprawdził, co tu robisz od trzech godzin. - Trzech godzin?! - zawołałem, wyskakując z wanny. - Dlaczego mnie pan wcześniej nie obudził?! - Musiałeś odpocząć, a woda w wannie ma pewne niezwykłe właściwości. - Woda..? - Obejrzałem się za siebie. Po wszystkich dzisiejszych przygodach byłem brudny jak kominiarz po pracy i wyglądałem raczej na bezdomnego niż na ucznia. Teraz byłem nie tylko czysty, znikły także wszystkie moje skaleczenia - a woda w wannie nawet nie zmętniała, nadal była krystalicznie przejrzysta. - I czemu się tu dziwić? - Derron zareagował na moje zdumienie. - Przecież jesteś w świecie magii! - A gdzie moje ubranie? - zapytałem, rozglądając się na boki i ignorując słowa rycerza. - Włóż to, które leży na łóżku. Wybacz, ale nawet magia nie zdołała przywrócić twego stroju do pierwotnego stanu. - Gdzie ono jest?! - Strasznie nie chciałem rozstawać się z moimi rzeczami, wydawały mi się jedyną nitką, łączącą mnie z moim światem... Jeśli to wszystko, co usłyszałem do tej pory było prawdą. - Skoro twoje ubranie jest dla ciebie tak ważne, znajdziesz je przy swojej torbie z księgami. Najwyraźniej mówił o mojej teczce. - Przecież powiedział pan, że je wyrzuciliście? - To niewłaściwe słowo. Usunęliśmy, a teraz zwróciliśmy, to nietrudne. Jak, według ciebie, zabraliśmy je z twojej komnaty? - Magia? - Magia zabrała, magia oddała. W tym miejscu wszystko jest magia, ono samo istnieje

wyłącznie dzięki magii. Odechciało mi się zadawać pytania i po prostu poszedłem do łóżka. Moje łachy leżały na stole, obok nich znalazłem również teczkę. - Taak... - Podrapałem się po karku. Jeśli nawet powodowany czystym uporem chciałem włożyć swoje stare ubranie, to teraz ta chęć zniknęła. Już sama myśl o tym, że miałbym wkładać te brudne szmaty budziła we mnie wstręt. Pozostawało tylko jedno - przyjąć propozycję gospodarzy. Wszystkie wątpliwości rozwiały się, gdy tylko dotknąłem swoich nowych rzeczy. Ubranie było piękne, nadspodziewanie lekkie i delikatne. Zapinając ostatni guzik, podszedłem do lustra. Ciemne spodnie i srebrzystą koszulę wykonano z nieznanego mi, miękkiego, ale trwałego materiału, talię opinał skórzany pas ze srebrną klamrą, na której widniał wygrawerowany sokół w locie. Strój uzupełniały wygodne półbuty z miękkiej skóry. Gdy je włożyłem, jakby opięły moje stopy i stały się niemal nieodczuwalne. Szkoda, że nie było płaszcza, mógłbym nim efektownie machnąć przed lustrem... - acieszyłeś się już swoim odbiciem? - zapytał Derron. - Dalej pan podgląda? - rzuciłem, usiłując ukryć zmieszanie. - Owszem. Przecież masz świadomość mojej obecności. - Jak trafić do biblioteki? - spytałem, nie chcąc się kłócić. - Tak samo, jak trafiłeś do tej komnaty. Idź za pasmem światła. Wyszedłem na korytarz, odnalazłem pasmo i ruszyłem za nim. - areszcie! Gdzieście się podziewali? - Wszystko w porządku, Mistrzu. asz młody przyjaciel postanowił przespać się w wannie. - Cóż... zapewne tego właśnie było mu trzeba. - Może przestaniecie rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu nie było? Lepiej wyjaśnijcie, gdzie się znalazłem i co się ze mną dzieje? - Uzbrój się w cierpliwość, Jegorze. I tak niczego nie zrozumiesz, dopóki nie przeczytasz księgi. I wierz mi, naprawdę przykro nam, że tak się złożyło. - To wszystko wydarzyło się przez Lśniącego? - rzuciłem na chybił trafił. Przez jakiś czas panowało milczenie. - Chłopak jest bystrzejszy niż sądziliśmy, Derronie - odezwał się w końcu Mistrz, najwyraźniej zadowolony. - Myślę, że mimo wszystko mamy szanse na zwycięstwo. A ty, Jegorze, nie spiesz się, wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. - Byłoby znacznie lepiej, gdyby po prostu oddal Klucz właścicielowi.

- Derronie, już o tym rozmawialiśmy. Rozpamiętując to, co się stało, wyłącznie tracisz czas. Jeśli nie można zmienić tego, co się stało, należy działać i korzystać z tego, co mamy. Trzeba się z tym pogodzić i zrobić wszystko, co w naszej mocy, by pomóc Jegorowi i sobie samym. Ale oto jesteśmy na miejscu... - Zaczekajcie! - zawołałem, bo wpadła mi do głowy niespodziewana myśl. - Jak przeczytam tę książkę, skoro jest napisana w waszym języku? - A jak z nami rozmawiasz? - A to nie wy ze mną rozmawiacie? - ie. Po przejściu zaczynasz władać językiem tego kraju, w którym się pojawiłeś - takie są prawa przejścia. W tym wypadku jest to język używany w starożytnym Atl. Sam rozumiesz, że we współczesnym świecie nie jest zbyt przydatny, od dawna nikt się nim nie posługuje, dlatego dodatkowo wyposażyłem cię w znajomość kilku najbardziej rozpowszechnionych języków w świecie magii. To niezbyt trudne, zwłaszcza że czekaliśmy na człowieka z twojego świata i przygotowywaliśmy się do tego. Możesz się nie denerwować, wszystko będzie w porządku, będziesz musiał jedynie trochę potrenować. Magia nie jest rzeczą zbyt pewną, ale to nic... - To znaczy, że teraz posługuję się waszym językiem? - spytałem z niedowierzaniem. - Tak. Jeśli nie wierzysz, możesz spróbować powiedzieć coś w swoim. Spróbowałem i zamarłem z wrażenia. Słowa były znajome, ale brzmiały dziwnie... Przy drugim zdaniu zrozumiałem, że brzmią dziwnie tylko wtedy, gdy porównuję je z tymi wypowiadanymi wcześniej... To znaczy, że moi rozmówcy mieli rację i rozmawiałem z nimi w języku innym niż rosyjski - i mimo to świetnie go rozumiałem. - I mogę również czytać książki napisane w tym języku? - To jedna z zasad przejścia. W świecie, do którego przeszedłeś potrafisz robić to wszystko, co umiałeś robić w swoim. Dałem ci znajomość naszego języka, jednak gdybyś w swoim świecie nie umiał czytać, nie zdołałbyś zrobić tego tutaj. Podobnie z umiejętnością pisania. - A gdybym nie umiał mówić? Chociaż nie, to chyba głupie pytanie... Nic dziwnego, że pominięto je milczeniem, a chwilę potem otworzyły się przede mną drzwi. - To znów wasza magia? - spytałem podejrzliwie. Zaakceptowanie tych wszystkich dziwów przychodziło mi z trudem. - ie bój się, wejdź - rzekł Mistrz. - A wyglądam na przestraszonego? - obruszyłem się i przekroczyłem próg.

Taak, biblioteka robiła spore wrażenie... Wydawało się, że regały z książkami biegną w nieskończoność; od podłogi do sufitu, od jednej ściany do drugiej - wszędzie były książki. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się oglądać tylu książek naraz. I tylko w jednym miejscu ciąg półek przerywały trzy wysokie, sięgające do sufitu okna. Pod nimi stało kilka stołów i miękkich sof i dwa zagadkowe instrumenty. Do pionowych uchwytów umocowano obracający się drewniany bęben, a z przodu i poniżej - dwa uchwyty dla drugiego identycznego bębna. - Co to jest? - zapytałem, badając dziwny przedmiot. - Stolik do czytania. - Jak to? A gdzie tu można położyć książkę? I po co ten górny bęben? Przecież na pewno niewygodnie się na nim czyta! - Bo to nie jest stolik do książek. Zresztą, przyda ci się, przysuń go bliżej okna. O, tak. A teraz szukaj trzeciego sektora, licząc od drzwi. Znalazłem i podszedłem do regału. - Trzecia półka od dołu. - Zaraz, zaraz... - pochyliłem się. - Mam. - Widzisz drewniane drzwiczki? Otwórz je. Otworzyłem drzwiczki i zobaczyłem, że w środku szafka podzielona jest na kwadratowe przegródki i w każdej z nich leży podłużna drewniana skrzynka. - Skrytka numer czternaście. Odnalazłem ją i wyjąłem futerał. Miał około pół metra długości i był zdumiewająco lekki, choć sprawiał wrażenie masywnego. - I co mam z nim zrobić? - zapytałem, zastanawiając się, co można trzymać w takim pudełku. - Idź do tego „dziwnego instrumentu”, bo zdaje się, że tak go nazwałeś? Wzruszyłem ramionami i podszedłem do stolika, który uprzednio przysunąłem do okna. Z boku miał niewielką półeczkę. Oceniłem na oko jej rozmiar, spojrzałem na pudełko w moich rękach - pasowały do siebie tak idealnie, że nie mógł to być przypadek. Postawiłem futerał na półeczce. - Dobrze? - Dobrze. A teraz go otwórz. Zaciekawiony, otworzyłem pudełko i wyjąłem stamtąd pokrowiec. W środku było coś, co przypominało szpulkę do nici, tylko ogromną, a zamiast nici był papier, chociaż nie, jak na papier materiał był zbyt ścisły... To musiał być pergamin. Zauważyłem, że z obu końców