WIELKIE SERIE FANTASY
cykl Trillium
Czarne Trillium tom i Czarne Trillium tom II
w przygotowaniu
Blood Trillium
ANDRE NORTON
MARION ZIMMER BRADLEY, JULIAN MAY
Czarne Trillium tom II
Przełożyła
Ewa Witecka
AMBER
Tytuł oryginału BLACK TRILlIUM
Ilustracja na okładce MARKHARRISON
Redakcja merytoryczna JOANNA KRUMHOLZ
Redakcja techniczna WIESŁAWA ZIELIŃSKA
Korekta JADWIGA PILER
Rozdział dwudziesty trzeci
Niezwykła pływająca nić poprowadziła Kadiyę i Jaguna z powrotem przez krótki
odcinek Notharu, a potem skręciła w lewo, w bezimienny dopływ. Teraz rzeczywiście
kierowali się ku zakazanemu terytorium: zdradzieckiemu pustkowiu zwanemu
Ciernistym Piekłem.
Musieli płynąć na otwartych wodach, tam, gdzie to było możliwe, by nie stracić
z oczu małego przewodnika. Czasami rzeka stawała się tak płytka, że brodzili w niej,
ciągnąc dłubankę. Kiedy znowu mieli przepłynąć przez skrawek otwartej wody, Jagun
odwołał się do swych umiejętności myśliwego i przykrył łódkę stosem ściętych trzcin,
tak że wyglądała jak dryfujący krzak.
Tego dnia Kadiya dwukrotnie leżała na brzuchu obok Jaguna, zerkając przez
pokrywę z trzcin na grupki Skriteków. Przyciskała dłonią usta, gdyż jej żołądek się
buntował. Wiele słyszała o tych ohydnych istotach, ale jej wyobrażenia były dalekie
od prawdy.
Pierwsza grupa chyba polowała pieszo i była w niej młodzież. Tutaj, na swoim
terytorium, Skritekowie nie ukrywali się w wodzie, lecz kroczyli śmiało
w poszukiwaniu łupu. Musieli się rozdzielić. Część ruszyła do przodu i zajęła
stanowisko na pagórku, pozostali zaś szli ławą ku ram tupiąc trójpalcymi nogami,
uderzając w zarośla drzewcami niezdarnych włóczni i maczugami. Spłoszone
zwierzęta uciekały z kryjówek, skacząc, biegnąc lub próbując odlecieć i stojący na
wzgórku Topielcy obłowili się zdobyczą. Nie zanieśli jej do obozu, ale pożarli na
miejscu (niektóre stworzenia jeszcze żyły), bijąc się o krwawe strzępy. Kadiya czuła
w ustach gorycz żółci. a mimo to zmusiła się do patrzenia. Nauczyła się bowiem od
Jaguna jednej rzeczy: trzeba dobrze poznać obyczaje wroga, wiedzieć, gdzie chodzi,
co je, jak śpi, nauczyć się go i wszystko zapamiętać.
Kiedy ukrywali się przed Skritekami, pojawił się ich pływający przewodnik.
Wydawało się, jakby instynktownie szukał bezpieczeństwa — zatrzymał się bowiem
przy opadających tuż nad wodą końcach trzcinowego dachu osłaniającego ich
dłubankę.
Drugą grupę Skriteków spotkali później, przed zachodem słońca. Ci nie wydawali
rechotliwych okrzyków, nie walili w roślinny gąszcz. Szli swobodnie, jak po ścieżce,
której Kadiya nie mogła dostrzec ze swej kryjówki. a z nimi był jeszcze ktoś!
Człowiek! Dziewczyna jęknęła i Jagun ostro szturchnął ją łokciem.
Tak, to na pewno człowieczy mężczyzna kroczył wraz ze Skritekami, ale nie był
jeńcem. Ubrany na czerwono od stóp do głów i zabrudzony bagiennym mułem. Na
głowie miał kaptur, który sięgał aż do ust, zasłaniając górną część twarzy. Nosił
u pasa miecz, a w ręce trzymał krótką włócznię. Rozmawiał ze swymi potwornymi
towarzyszami wydając tak gardłowe dźwięki, że Kadiyę zdziwiło, że w ogóle mógł je
wymówić. Najwidoczniej kłócił się z którymś z Topielców, wskazując w jedną stronę,
podczas gdy tamten chciał iść w drugą. i zwyciężył w tym pojedynku woli.
W całej historii, we wszystkim legendach Nyssomu i Uisgu, polderów i Cytadeli
nigdy me było rozejmu miedzy Skritekami i inną rasą. Teraz okazało się, że Jagun
miał rację: w jakiś sposób Voltrik albo Orogastus przyjęli na służbę te potwory.
Topielcy mieli jednak zasłużoną opinię zdradzieckich i podstępnych istot. Człowiek,
który z nimi szedł, musiał być odważny, nawet jeśli służył złej sprawie. Jego pewność
siebie wskazywała, że chroniło go coś więcej niż siła zbrojna lub perswazja.
To musi być jeden z Głosów Orogastusa! — domyśliła się Kadiya i zadrżała,
przyciskając amulet do piersi. Ukryj nas! — błagała w myśli. Chroń nas!
Nie miała wątpliwości, na kogo polują. Nie wiedziała, dokąd udały się Haramis
i Anigel, ale ona sama była tutaj. Ta banda Skriteków w towarzystwie stogi
Orogastusa szukała jej śladów. Zdumiało ją, że akolita czarnoksiężnika jej nie
zauważył. Orogastus na pewno musiał prowadzić poszukiwania w inny jeszcze
sposób niż tylko za pomocą wzroku czy słuchu. Sama sobie nie uwierzyła, kiedy
Skritekowie minęli ich, nie podnosząc alarmu. Wiedziała jednak, iż trudno jest
pokonać czary Czarnego Trillium.
Podczołgała się nieco do przodu i spojrzała w wodę. Przewodnik — bardziej teraz
przypominający korzeń — spoczywał tam tak spokojnie, jakby leżał na stole. Wyjęła
amulet zza pazuchy. Rozbłysnął silnym blaskiem, a zielone światło pod wodą ożyto,
pulsując w tym samym rytmie. i chociaż; czarodziejski korzeń najpierw był zwrócony
w stronę skriteckiej ścieżki, teraz zmienił pozycję, ustawiając się równolegle do
przeciwległego brzegu. Jagun sięgnął po wiosło i łódka ruszyła.
Płynęli blisko brzegu, czujnie wypatrując jakiegokolwiek ruchu, zatrzymując się
tylko od czasu do czasu, kiedy Jagun musiał posłużyć się węchem i słuchem.
Słyszała jedynie znajome brzęczenie owadów, piski kryjących się w mule stworzeń,
naturalne dzienne odgłosy życia na bagnach.
Tę pewność siebie utracili w jednej chwili. Dotarli bowiem nie tylko do końca
dużego rozlewiska, ale i do zapory, którą była wystająca z wody spora wysepka.
Korzeń-przewodnik wskazywał prosto przed siebie. Kilka stóp nad wodą dostrzegli
splątane, czarne i gnijące szkielety drzew podtrzymujące sieć podobnych do
winorośli roślin. Na ziemi spoczywały rozdęte, kuliste, czerwonawo-niebieskie bulwy.
Jagun wskazał na najbliższą kulę.
— To są zabójcy żywiący się gnijącą ziemią. Unikaj ich jak zatrutego noża,
królewska córko. , .\
Na tej ziemi, która nie mogła lub nie chciała utrzymać żadnej innej formy życia
prócz przesiąkniętej złem, panowała głęboka cisza. Lecz korzeń, Czarnego Trillium
nie zmienił kierunku. Musieli iść prosto przed siebie.
Kadiyi zebrało się na wymioty, gdy poczuła smród zgnilizny. Nie potrzebowała
ostrzegawczego dotknięcia Jaguna. Dostrzegła jakiś ruch wśród martwych drzew,
usłyszała szelest i w polu ich widzenia ujrzała skritecką kobietą.
Nie kroczyła w jakimi celu, ale raczej wlokła się, wsparta na kiju, zataczając się
i chwiejąc z bolcu na bok. Nie była szczupła ani smukła. Zielonkawe ciało było
wzdęte, miała wielki brzuch, który sprawiał, że z trudem zachowywała równowagę.
w pewnej chwili uczepiła się krzywej gałęzi martwego drzewa. Gałąź rozpadła się
w proch i Skritekanka osunęła się na kolana. Mimo wielokrotnych prób nie zdołała |
się podnieść, pełzła więc do przodu, aż napotkała twardsze, mniej zmurszałe drzewo.
Dopiero wtedy wstała z trudem. lej ciało skręciło się nagle. z otwartych ust wyrwał się
ochrypły krzyk. Spod olbrzymiego brzuszyska wystawało coś białego, co wiło się jak
żywe, spadło na ziemię i wyginając się odpełzło. Za nim pojawiło się następne,
potem trzecie, aż Kadiya naliczyła dziesięć tłustych, podobnych do robaków
skriteckich larw, wielkich jak głowa człowieczego dziecka.
Matka osunęła się na drzewo, które obejmowała. Młode, które najwyraźniej
czegoś szukały, odwróciły się jednocześnie i wpełzły na tę, która dopiero co wydała
je na świat. Najwyraźniej jadły ją żywcem.
Jagun podpełzł do Kadiyi.
— Nowo narodzone młode są żarłoczne — szepnął ledwie dosłyszalnie. — a ta
nieszczęsna matka nie miała mięsa, by jej potomstwo mogło nim zaspokoić głód.
Już dwie, a może trzy ohydne larwy opuściły trupa Skritekanki. Dwie podpełzły do
przodu. z tej odległości trudno to i było dostrzec, ale chyba nie miały prawdziwych
głów, choć i trzymały przednią część ciała nieco wyżej. Wymachiwały nią
w powietrzu, a potem zwróciły je w stronę dłubanki. Zaczęły czołgać się ku wodzie.
Jagun zareagował błyskawicznie. Trzymał w pogotowiu dmuchawkę i strzałka
z głuchym odgłosem wbiła się głęboko w ciało pierwszej larwy. Za nią druga równie
łatwo trafiła jej towarzyszkę. Nowo narodzone Skriteki uderzały przednią częścią
olała o ziemię, a później nieruchomiały.
Odmieniec przyciągnął do siebie myśliwską sakwę i wyjął z niej zwiniętą ciasno
taśmę tak czajką i przezroczystą jak odświętny welon. Przedarł ją na dwie części
i podał jedną Kadiyi, dając jej gestami do zrozumienia, że ma zrobić to samo co on:
owinąć nią głowę tak, by okryła oczy, nos i usta. Zanim ruszył do przodu, sprawdził
szerokość osłon. Coraz więcej skriteckich larw zwracało w stronę dłubanki, unosząc
przednią część ciała, jakby zwęszyły zdobycz. Tym razem Jagun nie wycelował
w nie, tylko w wyrastające w pobliżu czerwono-niebieskie bulwy. Kula trafiona
strzałką wybuchła, jakby jakaś moc była uwięziona pod jej skorupą. Strzelił z niej
obłok niebieskiego pyłu, do niego przyłączyła się zawartość jeszcze kilkunastu, aż
wreszcie nad brzegiem rozlewiska zawisła gęsta jak mgła chmura zarodników. Jagun
zepchnął łódkę na środek rozlewiska i nie ruszył jej z miejsca, dopóki niebieska mgła
nie rozdzieliła się na pojedyncze pasma, które osiadły na ziemi. Tam, gdzie przedtem
pełzały młode Skriteki, zobaczyli teraz grudy siakiej galarety, powoli wsiąkające
w ziemię.
Kadiya wyciągnęła z wody trillium. Korzeń szarpnął się i zwrócił prosto przed
siebie. Później wyślizgnął się z ręki dziewczyny i poleciał do przodu, jakby ta rzuciła
go w powietrze. Leżał teraz na porosłym wstrętną roślinnością brzegu, w miejscu
gdzie pozostał trup Skritekanki, i wskazywał w głąb lądu. Kadiya spojrzała na
Jaguna. Myśliwy wzruszył ramionami. Później przemówił głosem przytłumionym
przez maskę, której nie zdjął.
— Tam znajduje się Cierniste Piekło. Jasnowidząca Pani. Wydaje mi się jednak,
że nie mamy wyboru.
Było to całkowicie jasne. Mimo wszelkich wysiłków—prób skręcania czy
zawracania — Kadiya nie mogła zejść z wyznaczonej przez Arcymagini drogi.
Wypełzła więc sztywno na brzeg. Korzeń Trillium ślizgał się wciąż naprzód,
aczkolwiek okrągłe trujące bulwy ominął z daleka.
— Co jest przed nami? — zapytała Kadiya, zarzucając sakwę na plecy.
— Nieznana kraina, królewska córko. — Jagun pokręcił z powątpiewaniem głową.
— Los będzie nam sprzyjać, może dotrzemy do ziem Uisgu...
Kadiya obeszła ostrożnie jedną z żółtych kul, uważając, by nie patrzeć na drzewo,
gdzie leżało nadjedzone dało skriteckiej matki.
— Los? — roześmiała się gorzko. — Ten nikomu nie sprzyja długo.
Dotarli do zarośniętego- zielskiem kanału z wodą pokrytą zieloną pianą. Martwe
drzewo leżało w poprzek, a ślady w mule wskazywały, że służyło jako most. Kadiya
nachyliła się, by podnieść korzeń Trillium w obawie, że zsunie się do wody i utonie.
Był sztywny i nieruchomy w jej dłoni. z jego czubka tryskała emanacja podobna do
nitkowatego czarnego płomienia i chociaż nie było wiatru, wskazywała kierunek,
w którym mieli iść: w gąszcz ciernistych paproci dwukrotnie przewyższających
mężczyznę. Wędrowali wiele godzin. Wreszcie Jagun rzekł:
— Zatrzymamy się tu na noc.
Korzeń-przewodnik zaprowadził ich na nieco wyżej położony skrawek gruntu. Nie
rosły tu cierniste paprocie ani zatrute bulwy. Wysoka trawa o ostrych jak miecz
źdźbłach otoczyła ich, gdy weszli na wielki, nieregularny kopiec. Wprawdzie ód
opuszczenia Noth widzieli niewiele ruin, ale od razu zrozumieli, że to inteligentne
istoty, a nie natura ukształtowały to wzgórze. Kadiya przytrzymała się małego krzaka,
by ułatwić sobie wejście, i w ręku pozostała jej gruda ziemi z korzeniami. Zajrzała do
powstałej dziury. Wewnątrz dostrzegła znacznie gładszy od granitu materiał, tak
śliski, iż zdziwiła się, że cokolwiek w ogóle mogło się tutaj zakorzenić. Połyskiwał też
dziwacznie w zachodzącym słońcu.
— Co to takiego? — Zwróciła uwagę laguna. Możliwe, że korzeń Trillium
zaprowadził ich do tworu tak wielkiego, że nikt nie zdoła odgadnąć, czym był i do
czego służył. Kiedy powiększyła dziurę, by go odsłonić, zdała sobie sprawę, że ta
ruina na pewno nie została zbudowana z kamienia. Powierzchnia była bowiem
zdumiewająco gładka pod jej zabłoconymi palcami.
Jagun spojrzał na odsłonięty fragment, a potem pośpiesznie odwrócił wzrok.
— To dzieło Zaginionego Ludu — rzekł. Nakreślił w powietrzu jakiś niewielki znak
i wpatrzył się w korzeń-przewodnika, który Kadiya trzymała w ręku. Czarny płomyk
wskakujący im drogę przez chwilę trwał przechylony. Później wyprostował się
i rozjarzył zielono.
Księżniczka nagle uświadomiła sobie, że brzemię wątpliwości, które dźwigała tak
długo, zelżało. Wdrapała się na szczyt kopca i stwierdziła, że stoi na skraju wielkiego
zagłębienia.
Zbocza opadały stromo w dół, a częste obsunięcia gruntu, wywołane przez burze,
oczyściły z trawy i krzaków niezwykłą, gładką powierzchnię, która wyglądała na
całkiem nienaruszoną.
Kadiya zdumiała się, a potem nagle wybuchnęła śmiechem.
— Łowco, w tej krainie kryje się wiele niespodzianek. Może jednak los się do nas
uśmiecha, gdyż czuję... —Podniosła do góry ręce i odetchnęła głęboko. Tak! Czuła,
że Zaginieni aprobują jej obecność w tym miejscu, a nawet witają ją radośnie. Zrobiło
się jej lekko na sercu. Tutaj wszystkie ponure przeżycia i strach wydawały się
znikome i nic nie znaczące. Rozpłynęło się gdzieś zmęczenie podróżą, czoła tylko
rosnące podniecenie. Była przekonana, że to, co ich czeka, pomoże jej w osiągnięciu
celu.
Rozdział dwudziesty czwarty
Książę Antar wyruszył w pościg za księżniczką Anigel z oddziałem dwudziestu
rycerzy i sześćdziesięciu żołnierzy. Towarzyszył mu Niebieski Głos, który miał
informować księcia o miejscu pobytu dziewczyny poprzez kontakt myślowy ze swym
dalekowidzącym panem. Labornokowie wyruszyli z Cytadeli w trzech łodziach,
wyposażonych dodatkowo w mniejsze łódki. Na rozkaz księcia zostawiono
w zdobytej twierdzy należące do rycerzy froniale. Bardzo na to utyskiwali panowie
Rinutar, Karon i ich przyjaciele, chociaż nie umieliby powiedzieć, gdzie i dokąd
chcieliby jeździć wierzchem w pozbawionym dróg Błotnym Labiryncie. Każda
z płaskodennych łodzi miała trzy ekipy wioślarzy, którzy wiosłowali na zmianę przez
całą dobę, tak że mała flotylla nieledwie frunęła nad spokojnymi wodami Dolnego
Mutant i jeziora Wum.
Zgodnie z zaleceniami Orogastusa, który podczas drugiej wizji poznał cel podróży
zbiegłej księżniczki, do ekspedycji przyłączył się Mistrz Edzar. Kupiec ten miał
doświadczenie w kontaktach z dostarczającymi drewna tubylcami Wywilo z Lasu
Tassaleyo. Za pośrednictwem Niebieskiego Głosu Edzar naradził się z czarownikiem
i ułożył plan, który jego zdaniem miał być niezawodny.
Teraz Labornokowie szybko zbliżali się do miasta Tass, jedynego większego
ludzkiego osiedla nad jeziorem Wum. To ruwendiańskie centrum handlu drzewem
było dość nędznym nagromadzeniem doków, magazynów i chat ulokowanych na
wyspie i otoczonych pływającymi zaporami, tworzącymi wielkie baseny — zagrody,
w których zgromadzono pnie. Kupiec wytłumaczył rycerzom, że ich część zostanie
przetransportowana do składów na samym krańcu jeziora, następnie zbije się z nich
tratwy i spławi na północ podczas pory deszczowej, gdy będą wiały pomyślne wiatry.
Cenniejszy budulec i okorowane pnie ładowano na płaskie łodzie i przez cały rok
przewożono na północ, skąd wywożono je wozami Kupiecką Drogą w porze suchej.
Płynący na przednim pokładzie flagowca (z chroniącą przed, palącym słońcem
zasłoną) ludzie księcia Antara byli znudzeni monotonną podróżą i wykładami
towarzyskiego kupca — mogli tylko pić i obserwować otoczenie — pragnęli więc
ponownie rozpocząć polowanie.
Pierwsze poszukiwania księżniczki Anigel w Błotnym Labiryncie w pobliżu Pagórka
Cytadeli i Wielkiej Grobli zakończyły się niepowodzeniem. Ludzie księcia byli
rycerzami, a nie żeglarzami, i nie wiedzieli, jak przeszukiwać wodę i bagna.
Dwadzieścia pomocniczych łódek, każda z rycerzem na czele, trzema żołnierzami
i trzema wioślarzami, kręciło się po kanałach na pobliskich moczarach pod rozkazami
niedoświadczonych dowódców. Kłócili się o to, kto powinien szukać w pobliżu, a kto
dalej, kto ma przeszukiwać czyste kanały, a kto gęste zarośla, rojące się od
jadowitych wodnych robaków kąsających owadów i żarłocznych ryb milingal.
Stracili kilka godzin na przetrząsanie tych samych terenów i pozostawianie nie
tkniętych innych miejsc. Dopiero kapitan flagowca taktownie zasugerował księciu
Antarowi, że to żeglarze, a nie rycerze powinni dowodzić, łódkami, i że należałoby
obiecać sutą nagrodę tej załodze, która pierwsza znajdzie księżniczkę. Dopiero
wtedy rozsądniej poprowadzono poszukiwania, które jednakże zakończyły się
niepowodzeniem. Książę Antar nie sprawiał wrażenia przygnębionego tym stanem
rzeczy.
Teraz, kiedy ścigający zbliżali się do okolic bardziej obiecujących sukces, Antar
sposępniał) stał się drażliwy. Nieokrzesany pan Rinutar szepnął kilku swym
kompanom, że książę nie popiera bynajmniej z całego serca pościgu. Szczery
i lojalny pan Penapat usłyszał te uwagi, poczuł się nimi dotknięty i zagroził, że rozbije
Rinutarowi głowę.
Uniknięto nieprzystojnej bijatyki tylko dzięki interwencji samego Antara, który
przywrócił porządek przy pomocy swego marszałka pana Owanona. Potem książę
wycofał się do swej samotni na dziobie flagowca, gdzie nikt nie śmiał go niepokoić,
i pozostał tam do chwili, gdy mieli przybić do brzegu.
Wówczas Antar rozkazał Mistrzowi Edzarowi jeszcze raz , wyjąć mapy
i przepowiedzieć plan wszystkim rycerzom, żeby nie było nieporozumień po zejściu
na ląd. Edzar nadal nosił swój zielony, haftowany złotem tabard, ale zmienił
pomarańczową szatę na purpurową, a kapelusz z liści na inny, o jeszcze szerszym
skrzydle, upleciony z długich igieł sosnowych i okolony wielkimi kwiatami wiśni.
— Tak jak widzicie, panowie — zaczął — do jeziora Wum wpadają trzy duże rzeki,
łącznie z Wielkim Mutarem, który płynie przez Las Tassaleyo i jest jedyną drogą
wodną w tej dzikiej puszczy. Jeśli potężny Orogastus właściwie odczytał swoją wizję,
księżniczka Anigel kieruje się do tego lasu i, by tam dotrzeć, musi przepłynąć tędy. —
Wskazał palcem południowe ramię jeziora Wum, zaznaczone na mapie jako
Wodospad Tass.
Chudy, małomówny Niebieski Głos prześlizgnął się teraz do przodu. Zazwyczaj
trzymał się kajuty kapitana lodzi, gdyż ; obawiał się słońca jak nagi ślimak. Ale
w chwili, gdy zbliżali się do miasta Tass, wyszedł na pokład.
— Zacny Kupcze-Mistrzu, lodowe zwierciadło mojego Wszechmogącego Pana
nie tylko widzi, ale i słyszy. Daleko-czucie trwa tylko minutę. a mimo te, podczas
drugiej wizji mój pan wyraźnie usłyszał uwagę służebnej księżniczki Anigel
o czekającej je podróży do Lasu Tassaleyo. Książę spojrzał gniewnie na mapę.
— Jeśli nie złapiemy jej przy wodospadzie, będziemy zmuszeni ją ścigać po
Wielkim Mutarze. a do pory deszczowej jest mniej niż dwa tygodnie... I, na linię Zota,
czym tam dopłyniemy?
— Moglibyśmy spuścić nasze łódki za pomocą dźwigu służącego do
przenoszenia pni — powiedział Edzar. — Jednak Wywilowie mają własne,
znacznie .szybsze łodzie przycumowane poniżej wodospadu. Zazwyczaj ludzie nimi
nie pływają. To znaczy ludzie z Ruwendy. Jeśli jednak będziemy musieli , ścigać
księżniczkę po Wielkim Mutarze, możemy... hm... spróbować przekonać Wywilów, by
nas przewieźli.
— Jak mogliby odmówić pomocy takim wspaniałym chłopcom jak my —
zachichotał złośliwie pan Rinutar. Ostrzył miecz, którym teraz zakreślił łuk
w powietrzu, i zbliżył ostrze do kartoflowatego nosa kupca. Edzar zabełkotał coś,
a rycerze wybuchnęli śmiechem.
— Mam prawo zademonstrować pewne czary leśnym Odmieńcom, gdyby nie
chcieli nam pomóc — wtrącił Niebieski Głos. — z moim rodzajem perswazji
i argumentami pana Rinutara nie powinniśmy mieć większych trudności w otrzymaniu
dodatkowych środków transportu, gdyby zaistniała taka potrzeba... Oczywiście, jeśli
powiedzie się plan Mistrza Edzara, pojmiemy księżniczkę Anigel tu, przy
wodospadzie.
Pan Owanon, młody mężczyzna o wesołej, inteligentnej twarzy, który był bliskim
przyjacielem księcia Antara, a jednocześnie jego zastępcą, podniósł ostrzegawczo
palec.
— Posłuchajcie! Czy to wodospad słyszę?
— Rzeczywiście, panie — odrzekł kupiec. — Nie można przebyć łodzią
Wodospadu Tass. Ma ponad sześćdziesiąt elli wysokości i zrzuca wielkie ilości wody
nawet w porze suchej. Poniżej kaskady Wielki Mutar rozlewa się szeroko i płynie
powoli do morza. Flisacy Wywilów bez trudu spławiają drewno pod prąd, do
wodospadu. Dziwny to widok patrzeć na niesamowite, nieczłowiecze istoty siedzące
długim szeregiem na gigantycznym pływającym pniu, popychające go żerdzią w górę
rzeki i śpiewające barbarzyńskie pieśni. ,
— i planujące bez wątpienia przemyślne sposoby wydęcia wątroby pierwszemu
nieszczęsnemu człowiekowi, który się nawinie pod rękę — wycedził pan Karon.
Większość rycerzy roześmiała się ponuro.
— Nie, nie, panowie! — zaprotestował Edzar. — Pomimo przerażającego
wyglądu, Wywilowie są względnie cywilizowani. Myślicie o ich kuzynach Glismakach,
który żyją dalej na południu. To oni mają kanibalskie ciągoty...
— Na Kamienie Zota — wykrzyknął ktoś. — Czy musimy walczyć z ludożercami?!
— Możesz pilnować naszych opończy, Stolafacie, jeśli taka perspektywa mrozi ci
krew w żyłach — zadrwił Rinutar.
— Dość tego! — wtrącił książę Antar. — Mistrzu Edzarze, przedstaw nam jeszcze
raz twój niezawodny plan. — i dodał zwracając się do swoich ludzi: — Uważajcie
i przestańcie się kłócić!
Edzar machnął mapą i znów ją rozłożył, skinieniem nakazując wszystkim się
zbliżyć.
— Spójrzcie tutaj. Położone na wyspie miasto Tass znajduje się w pobliżu
wschodniego brzegu jeziora. Wschodni kanał jest całkowicie zablokowany
pływającymi zagrodami na pnie. Na zachodzie jest ich mniej, gdyż są tam skały
zwane Kłami Munjuno, przez które przepływają szybkie prądy, zanim runą w dół
kaskady. Zachodni brzeg jeziora to same skały, niemożliwe do przebycia, wschodni
zaś porasta gęsta dżungla. Przebiega przez nią tylko zsuwalnia, prowadząca od
wielkiego ; dźwigu na skraju przepasa do zatoczki naprzeciwko miasta Tass, gdzie
pnie rzucane są na wodę. Musimy urządzić zasadzkę przy tej wschodniej drodze.
Edzar wskazał najpierw na mapę, a potem na wschodni f brzeg, który znajdował
się naprzeciw przystani, za wielkim labiryntem pływających pni. Książę i jego ludzie
ujrzeli puste furgony ustawione przy zsuwalni, o kołach większych od dorosłego
mężczyzny. Nie dostrzegli jednak wokół nich ani ludzi, ani zwierząt pociągowych;
całe wybrzeże sprawiało wrażenie opustoszałego.
— Wojna prawie sparaliżowała handel w Tass — wyjaśnił : Edzar. —
Ruwendiańscy robotnicy, którzy zwykle pracują w tartakach poniżej wodospadu,
obsługujący też wielki dźwig i zsuwalnię, jeszcze nie wrócili do pracy. Panu Zontilowi,
i jednemu z najbardziej zaufanych pomocników generała Hamila, polecono
obsadzenie garnizonem tego miejsca. Oczekuje i się, że pod koniec Zimowych
Deszczów będzie panował sad sytuacją. Wszystkie kłody, które teraz tu widzicie,
zostaną do zimy wysłane na północny brzeg jeziora. Na wiosnę, w porze suchej,
przerób drewna powinien wrócić do normy.
— Przestań nas nudzić swoimi kupieckimi błahostkami, handlarzu! — Pan Rinutar
niecierpliwie klepnął mapę. — Czy możesz zagwarantować, że ta zbiegła dziewka
nie dotrze do Lasu Tassaleyo inną drogą niż ta zsuwalnia?
Urażony w swej godności Edzar wyprostował się na całą wysokość.
— Gwarantuję. Wzdłuż tego skraju ruwendiańskiego płaskowyżu ciągnie się
długa, niedostępna skarpa. Bardzo dawno temu Odmieńcy wycięli wąską ścieżkę
w skałach na wschód od wodospadu. Spadająca woda wprawia w ruch wielki dźwig
i tartak, zbudowane przez pierwszych człowieczych mieszkańców Ruwendy na
fundamentach pozostawionych przez Zaginiony Lud. Niema innej możliwości
przejścia z jeziora Wum do Wielkiego Mutant, tylko owa ścieżka bądź dźwig.
Księżniczka musi posłużyć się zsuwalnią, jeśli chce dotrzeć na którąś z nich.
Trzy płaskodenne łodzie ze ścigającymi na pokładach przywiązywano teraz do
głównego nabrzeża portu Tass, który również sprawiał wrażenie opustoszałego, co
od razu rzucało się w oczy. Dobrze uzbrojeni labornoccy żołnierze stali na straży
wzdłuż całego nabrzeża, kiedy ponurzy Ruwendianie wiązali cumy i kładli pomosty.
Jakiś labornocki szlachcic w ozdobnej zbroi w asyście kilku oficerów, czekał
niecierpliwie na zakończenie tych czynności, by powitać księcia.
Antar jednak, pochylony nad mapą, wydawał rozkazy.
— W ten właśnie sposób się rozwiniemy: podziemny się na trzy kompanie.
Owanon będzie dowodził pierwszą przy platformie zsuwami, Dodabilik drugą
w połowie drogi, tam, gdzie zaczyna się wykuta w skałach ścieżka, a Rinutar trzecią
— przy szczycie dźwigu.
— Ty nie zamierzasz dowodzić żadną z kompanii, mój książę? — w głosie pana
Rinutara zabrzmiała figlarna nuta.
— Nie — odrzekł zimno Antar. — Niebieski Głos i ją będziemy koordynować całą
akcję z dogodnego do obserwacji miejsca. Umie on dalekowidzieć na krótki dystans.
Penapat również pozostanie z nami, gdyż jego ukąszona przez wodnego robaka
noga jeszcze się nie zagoiła; będzie kierował sygnalistami i posłańcami
przekazującymi moje rozkazy. Musimy mieć całkowitą pewność — wzrok księcia
spotkał się ze spojrzeniem Niebieskiego Głosu — że księżniczka Anigel nie
prześliźnie się nam więcej między palcami.
Było to tuż po południu trzeciego dnia pobytu na jeziorze Wum. Wodospad Tass
huczał jak daleki pogłos gromu, jego skraj ginął w iskrzące} się mgle. Anigel i Immu
bardzo ostrożnie zbliżyły się do wyspy, na której leżało miasto Tass.
Ukryły łódkę pod płaczącym drzewem wyrastającym ze szczeliny w ścianie wielkiej
przepaści ciągnącej się wzdłuż zachodniego brzegu jeziora.
Ogromne skały wynurzały się z wody wokół ich kryjówki. Miedzy nimi a wyspą,
oddaloną o mniej niż dwieście elli, pięć ostrych Kłów Munjuno oznaczało ostatnie
dostępne miejsce ponad wodospadem. Mała łódka mogła pokonać prąd na północ
od Kłów i dotrzeć bezpiecznie do zagród z pływającymi pniami i przeciwległego
brzegu, ale płynąć na południe od tej grupy skał znaczyło zostać porwanym przez
rozszalałe wody i zrzuconym w dół.
— Musimy zaczekać do nocy, a potem przepłynąć ponad Kłami Munjano —
oświadczyła Immu rozkładając w cieniu drzewa skromny obiad. — Tam, na brzegu,
przez mniej niż pół mili biegnie droga. Pójdziemy nią do stromej ścieżki, która
prowadzi w dół do ruwendiańskiego tartaku u stóp wodospadu, i ukradniemy tam
inną łódkę.
— Ale rimoriki! — zawołała Anigel.
— Ale, ale, ale! Puścimy wolno te dobre stworzenia, by mogły wrócić do swych
ojczystych wód. Czy myślałaś, że będziesz mogła je zatrzymać na zawsze?
— Wcale nie myślałam. — Anigel zwiesiła głowę.
— Nie przejmuj się. T— Immu poklepała ją po ramieniu. — Wielki Mutar poza
głównym nurtem jest bardzo płytki. Możemy zrobić tratwę z psi i popychać ją
drągami, jeśli tak będzie trzeba, a wtedy zniknie jedna z rzeczy, które cię przerażają.
Labornokowie nigdy nie będą nas szukać w Lesie Tassaleyo. Przy odrobinie
szczęścia Wywilowie uszanują twój amulet, tak jak Uisgu, i pomogą ci
w poszukiwaniach.
Anigel, żując suszone korzenie, podniosła wzrok i powiedziała z powątpiewaniem:
— Naprawdę tak sądzisz? Słyszałam, że są bardzo wrogo nastawieni do ludzi,
a ich wygląd; budzi przerażenie.
— Na pewno nie zaprosiłabyś ich na wielki bal w Cytadeli — przyznała Immu. —
Niektórzy z Nyssomu twierdzą że dawno temu członkowie naszej rasy zostali
porwani przez Skriteków i zmuszeni do poślubienia ich. z tego przemieszania
powstali zarówno Wywilowie, jak i Glismakowie, ich bardziej prymitywni sąsiedzi.
— Jak oni wyglądają? — spytała Anigel oblizując pakę.
— Nigdy żadnego nie widziałam, ale mają łączyć rysy Skriteków z rysami
Nyssomu lub Uisgu.
— Brrr! — wzdrygnęła się księżniczka.
— Bez względu na to, jak wyglądają, są także poddanymi Białej Damy czczącymi
Czarne Trillium — skarciła ją piastunka — i dlatego możemy mieć nadzieję, że
dobrze nas postrzegają.
— a ci Glismakowie... Czy są nieprzyjaźni wobec wszystkich - Immu westchnęła.
— Tak jak Skritekowie, te zakały Błotnego Labiryntu, Glismakowie żywią
nienawiść do wszystkich żywych oprócz siebie samych. Możemy się modlić, żeby
twój talizman….
— Spójrz! — zawołała Anigel wskazując na drugą stronę jeziora. — Och, spójrz!
Zza wyspy wynurza się cała flotylla płaskodennych łodzi... i na pierwszej powiewa
sztandar Labornoku!
Immu ocieniła ręką oczy, wpatrując się w rozmigotaj powietrze. Było bardzo
gorąco i nie wiał najsłabszy nawet wietrzyk.
— Jesteś tego pewna?
— O, tak. Miton wyostrza wszystkie zmysły. — Anigel cofnęła się i zbladła
z przerażenia.— To grupa poszukiwawcza wysłana po mnie. Kieruje się na wschodni
brzeg.
— Na Czarny Kwiat! — warknęła Immu. — Odcięli nam odwrót. Gdybyśmy tylko
przybyły trochę wcześniej!
— Nie mogą mnie pojmać! Czy nie ma innej drogi w dół? Immu spochmurniała,
namyślając się.
— w dał, w dół, w dół. Znam tylko tę jedną drogę. — Potem jednak wyraz jej
twarzy zmienił się. Małą, pazurzastą ręką chwyciła Anigel za ramię, wskazując drugą
ponad burtą dłubanki. — Ale one mogą znać.'
— Rimoriki? — szepnęła księżniczka.
— Zapytaj je! — warknęła piastunka.
Anigel wychyliła się za burtę. Na czas przeprawy przez jezioro bardzo wydłużyła
wodze, a woda w tym miejscu była głęboka. Nie widziała więc szukających ochłody
rimorików.
— Moi przyjaciele. Muszę was zapytać o coś bardzo ważnego — pomyślała do
nich.
Najpierw pojawił się jeden ciemny kształt, a potem drugi. Dwie gładkie, zielonkawe
głowy wynurzyły się z wody prawie jej nie mącąc. Szczerzyły kły w sposób, który
Anigel uznałaby niegdyś za groźny, ale teraz wiedziała, że jest odpowiednikiem
uśmiechu.
— Pytaj, człowiecza przyjaciółko.
— Czy wiecie, gdzie teraz jesteśmy?
— Oczywiście. Na skraju Wielkiej Białej Spadającej Wody. Czy masz jakieś inne
pytania?
— Tak. Czy jest jakaś droga w dół? Do rzeki Wielki Mutar?
— Tak. jest droga z Wielkiej Płaskiej Wody do Wody Płynącej do Morza.
— Immu! — zawołała księżniczka. — One mówią, że jest jakaś droga!
— Zapytaj je, czy mogą nas tam zabrać — powiedziała Immu ochryple,
z wysiłkiem.
— Czy możecie zabrać nas tam w łodzi? — pytała w myśli księżniczka.
— Jeśli tego pragniesz.
— Na innych łodziach, wokół wyspy są źli ludzie. Czy możecie zabrać nas tak,
żeby nie zdołali nas złapać?
— O, tak. Czy chcesz udać się tam teraz? Jeśli tak, najpierw musimy podzielić się
mitonem — wyjaśniły bezgłośnie rimoriki.
-— One mówią, że tak! — krzyknęła Anigel, promieniejąc radością. — Chcą
wiedzieć, czy wolimy udać się tam teraz! Och, to cudowne. Co powinnam im
odpowiedzieć, Immu?
Kobieta Nyssomu zamrugała oczami. Utkwiła spojrzenie w człowieczej
dziewczynie, którą kochała. Zobaczyła jej delikatną niegdyś skórę, ogorzałą teraz
i pokąsaną przez owady, włosy porównywane kiedyś do złota obecnie nastroszone
niczym słoma, jeszcze nie tak dawno wiecznie pełne łez, przerażone oczy, które
błyszczały z podniecenia.
— Moje słodkie dziecko, oczywiście, że musisz im powiedzieć, by nas zabrały —
powiedziawszy to, spokojnie zajęła się pakowaniem żywności, a potem przywiązała
obie sakwy do ławki wioślarza.
Anigel zaś odczepiła od pasa tykwę, wypiła mitonu, i dała trochę rimorikom. -—
Jesteśmy gotowi. Zajmij swoje miejsce, Immu.
Sama wróciła do ławki na dziobie łódki, podniosła wodze, okręcając je wokół
twardych teraz dłoni, by się nie ześlizgnęły.
— Ruszajmy, przyjaciele! — zawołała w myśli.
Dwa potężne wodne rumaki zanurzyły się, machnęły pazurzastymi płetwami
i wyciągnęły smukłą łódkę z kryjówki na otwarte jezioro. Kreśląc na wodzie długi,
zakrzywiony ślad, skręciły na południe, kierując się poprzez Kły Munjuno prosto na
krawędź wodospadu.
Opierając się o kamienną balustradę książę Antar przyglądał się, jak jego rycerze
i żołnierze wysiadają z łodzi i rozstawiają się wzdłuż zsuwalni. Sam zaś, z Niebieskim
Głosem i kulejącym panem Penapatem, zajął pozycję w najwyższej budowli
w mieście Tass, w wysokiej latarni jeziornej, stojącej na zachodniej stronie tej
niewielkiej osady.
Książę i jego rycerz z powodu gorąca rozebrali się do tunik i sandałów. Stali na
najwyższym poziomie latarni, podczas gdy chudy Niebieski Głos, nadal odziany
w opończę z nasuniętym na twarz kapturem, siedział na zydlu obok wielkiej
wygaszonej lampy, obserwując swym jasnowidzącym okiem rozwiniętą labornocką
kolumnę na brzegu.
— Nie chciałbym tu mieszkać — powiedział Penapat.
— Dlaczego, Peni? — Antar leniwie omiatał spojrzeniem dachy w dole, z których
unosiło się tylko kilka smug dymu. Pan Zontil powiedział mu, że większość
mieszkańców, poza flisakami, opuszcza Tass w porze deszczowej. Wojna
z Labornokiem tylko to przyspieszyła.
— Za dużo hałasu -* stwierdził wysoki mężczyzna. — Wodospad. Zęby mnie bolą.
— Zęby?!
— Nie czujesz tego7 Dźwięku tak głębokiego, że prawie się go nie słyszy. Dociera
poprzez skały, aż drży latarnia jeziorna; moje ciało też i bolą mnie zęby.
Antar zaczął się śmiać. Nagle urwał, gdyż dostrzegł przelotnie w wodzie coś, co
zaparło mu dech w piersiach.
— Mój Boże! — szepnął. — Peni, czy zechcesz tam spojrzeć? Czy widzisz to, co
ja?
— To mała łódka - potwierdził Penapat z pytającym wyrazem twarzy. —Nie
powinna płynąć miedzy tymi skalami. Kupiec Edzar powiedział, że jest tam tak silny
prąd, iż na pewno zniesie ją do wodospadu.
— Niebieski! — ryknął książę. — Chodź tu szybko!
Niebieski Głos podnosił się z widoczną niechęcią, gdy Antar bezceremonialnie
powlókł go do balustrady i wskazał na ledwie widoczną dłubankę.
— Ta łódka! Kto w niej jest? — zapytał.
— Wyrwałeś mnie z transu, książę. To jest bardzo niebezpieczne... — Niebieski
Głos zacisnął wargi.
Mocna dłoń Antara wbiła się w ramię sługi czarownika.
— Ta łódka, ty wypierdku worrama! Szybko!
Oczy jasnowidza nagle stały się czarne i puste. Jego wąskie usta zadrżały.
— Panie, ja... Nie widzę, kto w niej płynie!
— Anigel! — zawołał książę. — To księżniczka Anigel! Płynąca ze zdumiewającą
szybkością łódka znajdowała się
już daleko za Kłami Munjuno. Antar dostrzegł dwie małe postacie, jedną na
dziobie, wyprostowaną, drugą zaś skuloną w środku. Zerwał się lekki wiatr i przegnał
mgłę zasłaniającą skraj katarakty. Widać było teraz wyraźnie prawie równą,
niebiesko-czarną linię, obrębioną białą pianą. Poza mą rozciągało się puste niebo
i dalekie przesłonięte mgiełką drzewa. Antarowi wydało się przez moment, że
mknącą szybko łódkę poprzedzają dwa ciemne kształty, które wygięły się łukiem
w pianie okalającej brzeg wodospadu. Później dłubanka zawisła na chwilę dziobem
w powietrzu, rufą zaś pozostała w wodzie, zanim przechyliła się i zniknęła mu z oczu.
Rozdział dwudziesty piąty
Lammergeier leciał niezmordowanie ponad szczytami i polami lodowymi Gór
Ohogan, tak wysoko, ze Haramis z trudem oddychała w rozrzedzonym powietrzu.
Kiedy tylko wielki ptak opuścił Movis, zrobiła się senna. z zadowoleniem wtuliła się
w grubą futrzaną opończę, skuliła w zagłębieniu pomiędzy skrzydłami lammergeiera
i zasnęła.
Nie wiedziała, że przelecieli nad górą Rotolo i że zbliżają się powoli do góry Gidris,
osłoniętej grubą warstwą chmur. Godzina za godziną lammergeier niestrudzenie bił
silnymi skrzydłami, ale jeszcze po zapadnięciu zmroku cel był odległy.
Haramis obudziła się w chwili, gdy zaczął zniżać lot w padającym gęsto śniegu.
Tak jak nauczyli ją Vispi, najpierw zbudowała sobie w umyśle wyraźny obraz czarno-
białej głowy ptaka, z oczami połyskującymi jak dżety i wielkim dziobem z ostrymi
zębami. Później wymówiła w myślach jego imię:
— Hiluro!
— Słyszę cię, Haramis.
Odebrała jego odpowiedź w pewnym zakątku mózgu; Magira cierpliwie ją tego
uczyła. Haramis, uznała naukę porozumiewania się bez słów za bardzo dziwne
przeżycie. Jej pierwsze próby były całkowicie nieudane. Potem jednak, przez
przypadek, zdołała przemówić do Magiry, a po kilku takich nie całkiem już
„przypadkowych" sukcesach zrozumiała, jak to się robi, i od tej pory uznała to za
bardzo proste. Rozmawiała prawie automatycznie: wystarczyło jakby otworzyć
odpowiednią szufladkę w mózgu uprzednio zawoławszy w myśli osobę, z którą
pragnęła się skontaktować. Kiedy nabrała w tym biegłości, Magira przedstawiła ją
lammergeierowi, który stał się jej wierzchowcem, a jednocześnie towarzyszem
w dalszych poszukiwaniach talizmanu.
Wezwany przez Magirę wielki ptak poszybował w dół i usiadł na dachu. Jego
rozłożone skrzydła były olbrzymie jak dom, a gigantyczne nogi o czarnych szponach
mogłyby pochwycić rosłego mężczyznę w zbroi tak łatwo, jak nocny ptak porywa
małego drzewnego varta. Jednak pomimo dzikiego wyglądu, lammergeier powitał
Magirę serdecznie.
— Zdradzę ci teraz jedną z wielkich tajemnic mojego ludu — powiedziała Magura
pieszcząc pochyloną głowę ptaka. — Wiesz, że zostaliśmy stworzeni do życia
w klimacie krainy okolonej zewsząd śniegiem i lodem, podobnie jak lammergeiery.
Kiedy Zaginieni przekształcili ohydny Podstawowy Ród w Pierwszy Lud, z ptaków
gorszego rodzaju stworzyli też voory, które wy, ludzie, nazywacie lammergeierami.
Pierwszy Lud i voory razem więc pojawili się na świecie, gdyż Zaginieni wiedzieli, że
my, Vispi, będziemy potrzebowali pomocników, by podróżować po skutych lodem
górach. Zbudowaliśmy niewiele miast i są one bardzo od siebie oddalone, ale przy
pomocy naszych skrzydlatych przyjaciół pokonujemy bezpiecznie te odległości. Ty
też taki poszybujesz, kończąc swoją podróż...
Lammergeier wylądował pewnie w dmącej zamieci i uderzył wielkim dziobem
pokrytą zmarzniętym śniegiem ścianę skalną. Lód pękł, odsłaniając ciemny otwór.
— Czy to miejsce, w którym ukryty jest mój Trójskrzydły Krąg? — zapytała
Haramis.
— Nie. To schronienie na tę noc. Oboje musimy coś zjeść i odpocząć. Będziesz tu
bezpieczna, gdy ja będę polował. Niebawem wrócę. — Hiluro znów poszybował
w niebo.
Haramis wyjęła amulet Czarnego Trillium. Jak latarnia oświetlał jej drogę, kiedy
przesypując bryły lodu weszła do pieczary. Jaskinia była ciemna, sucha, mimo że
wiatr zdążył nawiać do niej śniegu. Leżące bloki ciemnego kamienia, przenikniętego
grubymi żyłami białego kwarcu, upstrzone lśniącymi piętnami jakiegoś minerału,
odbijały ciepły blask amuletu. Księżniczka zdała sobie sprawę, że stoi przed żyłami
złota.
Pozostawiła sakwę i jakiś czas wędrowała po jaskini świecąc sobie amuletem,
znajdując wszędzie gniazda złota i nawet- leżące tu i ówdzie wielkie samorodki. Ale
największego odkrycia dokonała w głębi pieczary.
Złoty blask amuletu padł na coś bardzo ciemnego i błyszczącego, a kiedy
podeszła bliżej, zobaczyła we wnęce ścianę z doskonale gładkiego czarnego lodu.
Dostrzegła samą siebie trzymającą amulet.
Lodowe zwierciadło...
Czyż nie mówiono, że czarownik Orogastus posługuje się czymś takim do
jasnowidzenia?
Zapytała o to swe odbicie w ciemnym lodzie, wysoką piękną kobietę, której bladą
twarz okalał kaptur z białego futra. Wymykały się spod niego czarne włosy.
w zwierciadle odbijał się też blask rozjarzonego amuletu, przyciągający wzrok, gdy
chciała odwrócić głowę.
Wpatrywała się w złocistą poświatę. Jej odbicie zafalowało i nagle pojawił się
obraz odzianego w dziwaczne szaty mężczyzny, w czapce jak wielka srebrna
gwiazda. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę — chciał podzielić się z nią swymi
tajemnicami, wiedzą i magią...
— Haramis!
— Orogastus! — szepnęła w osłupieniu. Zdawał się sięgać ku niej poprzez
zwierciadło z czarnego lodu...
— Haramis! — Nieczłowieczy myślowy zew był znany, ponaglał.
— Hiluro?
— Haramis, wróć. Teraz!
Znowu ujrzała w lodowej ścianie swoją twarz! Strach zmroził jej krew w żyłach.
Odwróciła się i pośpieszyła uspokoić Hiluro, którego wołanie bez słów nadal
dźwięczało w jej umyśle, przeganiając wszystkie inne myśli.
Jagun nie próbował rozpalić ogniska. Stał ze zwieszonymi , jakby dotarł do końca
drogi i znalazł się przed ścianą, na którą nie można się wspiąć. Kadiya obserwowała
go z niepokojem. Nigdy dotąd go takim nie widziała.
Miała właśnie go zapytać, o co chodzi, kiedy odwrócił się nagle i wdrapał na
krawędź tego podobnego do misy zagłębienia. Ruszył powoli szerokim brzegiem
kotliny, ale najwyraźniej nie patrzył, dokąd idzie. Wysoko zadartą głową kręcił na
wszystkie strony. Jego napięte mięśnie zdradzały, że pragnie usłyszeć, zobaczyć
i dowiedzieć się, gdzie się znaleźli. Okrążywszy zagłębienie wrócił do Kadiyi, która
zapytała:
— Jagunie, co to takiego?
Przez chwilę sądziła, że nie usłyszy odpowiedzi. Po chwili jednak Jagun podniósł
głowę i spojrzał jej w oczy.
— Jasnowidząca Fani, jest wiele rzeczy ukrytych przed nami wszystkimi. Nie
znam tej okolicy, ty też nie. Myślę jednak, że dotarliśmy do miejsca bardzo nam
obcego i osobliwego.
— Czy powinniśmy się czegoś obawiać? — zapytała.
— Nie wiem — odparł. Usiadł, przyciągnął do siebie sakwę, pogrzebał w niej
i wyjął resztkę jedzenia — kilka sucharów i dwie kruche wędzone rybki. Kadiyę
zdziwiło, że nie rozpalają ogniska, ale przezornie zmilczała. Noc w tej zalanej wodą
okolicy będzie zapewne zimna, teraz jednakże nie czuła chłodu. Wydawało się jakby
kotlinka pochłonęła i zatrzymała w sobie nieco słonecznego ciepła.
Ogarnęło ją straszliwe zmęczenie. i choć pamiętała o skriteckich larwach
i zatrutych bulwach, o zachowaniu czujności, Kadiyi zabrakło wprost sił, by choćby
przypomnieć o wartach. Poczucie bezpieczeństwa, które otuliło ją jak ciepła szata,
gdy wspięła się na skraj kotliny, obiecywało sen bez strachu i łęku.
Dopiero zasnęła i śni czy właśnie się obudziła? Nie mogłaby przysiąc. Leżała
spokojnie, kiedy zrobiło się jeszcze ciemniej i smugi mgły przepływały ponad mmi
z jednej krawędzi zagłębienia na drugą.
Wsadziła w ziemię korzeń tuż przy swojej głowie. Na jego czarnym końcu nie palił
się zielony płomyk. Nie było jednak całkowicie ciemno, kątem oka dostrzegła bowiem
jakieś migotanie. Jeśli jednak szybko spojrzała w tamtą stronę, blask gasł (a może
znikał z poła widzenia). Działo się tak przez jakiś czas. Potem te dziwne lśnienia
ustabilizowały się, zakorzeniły. Były to wąskie kolumny, wysokie przynajmniej tak jak
Jagun. w ich wnętrzach wirowały jasne barwy, tak blade, że Kadyia z trudem
odróżniała jedną od drugiej.
Początkowo kolumny stały nieruchomo, w nie dającym się określić szyku; potem
zafalowały i uniosły się w powietrze. Kadiya nic nie rozumiała, czuła jednak, że
pląsają w skomplikowanym tańcu, którego sercem jest ona i Jagun. Nie czuła
wszakże strachu. Na koniec dziwaczne kolumny przeistoczyły się w wirującą tarczę
mgły, która powoli obracała się przed oczami Kadiyi na przeciwległym krańcu kotliny.
Mgła rozjarzyła się i w jej wnętrzu księżniczka dostrzegła zachwycającej urody
miasto — to samo miasto, o którym śniła przed dotarciem do Noth! Wydawało się jej
teraz, że już kiedyś je znała, że znalazła w nim szczęście i zadowolenie. Nie
pragnęła niczego bardziej na świecie, niż odnaleźć je jak najprędzej;
Skądś dobiegł ją śpiew, melodia całkiem inna niż ruwendiański bard potrafił
wydobyć ze swojej harfy, i obudził w Kadiyi następną falę tęsknoty, t wizja zniknęła.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Usiadła, sięgając po amulet. Uczucie, że
coś łub ktoś ją pilnuje i pociesza, zniknęło. Zamiast tego ujrzała w myśli wyrazisty
i żywy obraz skażonej przez zło krainy, przez którą tutaj dotarli... i zdała sobie
sprawę, że jest już wczesny ranek.
Poderwała się, zaalarmowana jakimś ruchem. To Jagun stał gotowy do drogi
i przywoływał ją skinieniem ręki. Dziwny smutek i martwota rozlewały się na jego
twarzy, Kadiya wstała, podniosła korzeń Czarnego Trillium, zarzuciła sakwę na plecy,
by ruszyć dalej. Oboje spojrzeli w dół ze szczytu wielkiego kopca, w którym
znajdowała się kotlina. Wokół kłębiła się gęsta mgła. Nie dostrzegli wschodzącego
słońca, które mogłoby ją rozproszyć. Korzeń-przewodnik ożył w ręku dziewczyny,
wysmyknął się z jej palców i począł się Ślizgać po przeciwległym zboczu.
— Idziemy. — Głos Jaguna był równie obojętny jak wyraz jego twarzy. Myśliwy nie
napomknął sic o śniadaniu, wskazał tylko przed siebie na wysokie cierniste paprocie
i trujące bulwy, które się między nimi zakorzeniły. Powlekli się dalej,
:
zwalniając
kroku, kiedy kluczyli omijając niebezpieczne kule.
Po jakimś czasie dotarli do polanki pokrytej kobiercami puszystej żółtej piany.
Rzędy dziwacznych słupów, wyglądających prawie jak miniaturowe gliniane wieże,
prowadziły do oczyszczonego jakby, wyrównanego pola rozciągającego się daleko
przed nimi. Jagun ostrzegł jednak Kadiyę, że przed sobą mają grząskie błoto. Jeden
nieostrożny krok, a zostaną wchłonięci na wieki.
Odmieniec sięgnął do swej myśliwskiej Sakwy i wyjął stamtąd zawiniątko. Były to
cztery owalne przedmioty, które same się otworzyły, pogrubiały w wilgotnym
powietrzu i stały się liśćmi w kształcie łodzi o wgiętych do środka brzegach. Myśliwi
nazywali je rakietami bagiennymi. Kadiya już się nimi kiedyś posługiwała, choć
ostrożnie i tylko w obecności Jaguna. Usiadłszy na okrągławym pagórku, przywiązała
rakiety do kostek. Zanim ruszyła za Odmieńcem, tupnęła sprawdzając, czy wiązania
dobrze się trzymają. Korzeń-przewodnik już wślizgnął się przed Jaguna na
zdradziecki grunt. Kadiya idąc po śladach Odmieńca czuła, jak ugina się pod nią
powierzchnia moczarów. Szli teraz szybko. z obu stron otaczały ich niezgrabne
kolumny wyższe zarówno do niej samej, jak i od Jaguna.
Kłębiąca się wokół nich mgła była teraz tak gęsta, że dziewczyna bardzo
niewyraźnie widziała brzeg Ciernistego Piekła, z którego wyruszyli. Czasami nawet
owe przysadziste filary znikały jej z oczu. Kiedy tak szli, zdała sobie sprawę, że grunt
stopniowo staje się coraz twardszy. Nagle zawisł tuż przed nimi gęstszy niż dotąd
tuman, jakby mgła się o coś zaczepiła, następnie zaś uwolniła i odpłynęła dalej,
odsłaniając ostatnią kolumnę. To nie była kolumna! Grudy stwardniałego mułu
odpadły od jakiegoś posągu.
Nie przedstawiał ani nieznanego potwora ani Odmieńca. Miał człowiecze
proporcje, jak u ziomków Kadiyi. Nieznajomy mężczyzna, prócz ozdobnej korony-
hełmu i trzech szarf, a może pasów, nie nosił żadnego odzienia. Dwa przerzucone
przez ramiona paski krzyżowały się na piersi, kończąc się szerokim pasem
zaciśniętym w talii. Jego ciało miało barwę kości słoniowej i połyskiwało jak
wypolerowane. Szarfy i pas pokrywały migotliwe płatki lub łuski — zielone, złote,
niebieskie, od bardzo jasnych do najciemniejszych odcieni.
Uwagę dziewczyny przede wszystkim przyciągnęło to, co posąg trzymał
w wyciągniętych rękach. w niedalekiej przeszłości spotkała się ze zdziczeniem
i okrucieństwem. Odcięta głowa w rękach postać wzbudziła jednakże uczucia
odmienne niż sam posąg — Kadiya na jej widok poczuła mdłości. Nie była to bowiem
głowa Skriteka lub Odmieńca. Gdyby nie bezwłosa, nadmiernie wysklepiona
czaszka, mogłaby to być głowa mężczyzny z jej rasy!
Odsunęła się nieco, by lepiej przyjrzeć się twarzy posągu, spodziewając się
zobaczyć wyraz bestialstwa widziany na obliczach Labornoków, kiedy tak okrutnie
obchodzili się z mieszkańcami Cytadeli. Jednak ocienione ozdobnym hełmem oblicze
było spokojne, malowała się na nim siła i pewność siebie. Posąg mógł być groźnym
ostrzeżeniem łub pomnikiem zwycięstwa, lecz im dłużej Kadiya wpatrywała się
w jego oczy, tym bardziej nabierała przekonania, że oto ma przed sobą uosobienie
jakiejś odwiecznej po wsze czasy sprawiedliwości.
Oczu nie wyrzeźbiono w kamieniu. w oczodołach umieszczono ciemne kamienie,
w których głębi, tak jak w sercu Czarnego Trillium, krył się złoty blask.
— To Sindona! — Jagun odskoczył od posągu. — To jest Zakazana Droga! — Na
jego twarzy malowało się zdumienie przemieszane z lękiem.
— Kto? — Kadiya nie odrywała oczu od figury. Myśliwy nie odpowiedział. Schylił
się i podniósł z ziemi odłamek skamieniałego mułu, który najwidoczniej został
odłupany od rzeźby.
— To stało się niedawno. Ale... nie zrobili tego Skritekowie. Oni nie dotknęliby tego
pazurem! Więc kto?
— Proszę, powiedz mi wreszcie, czyj to wizerunek? — Kadiya podniosła głos.
— To Strażnik Zaginionego Ludu, to oni rozkazywali ziemi i wodzie... — Urwał
i chwycił dziewczynę za ramię. — Spójrz!
Na najbliższym odłamku zeschłej skorupy leżał korzeń Trillium. Jego czarny
czubek płonął, wskazując nie w stronę, w którą wędrowali, ale tam, gdzie spoglądał
posąg. Jagun bez namysłu zanurzył drzewce włóczni w żółte błoto. Zagłębiło się tylko
na palec, a dalej napotkało twardą powierzchnię. a przecież ta część moczarów na
pozór nie różniła się od reszty! Myśliwy ruszył do przodu, uderzając przed sobą
końcem włóczni. Korzeń chwiał się na boki, jakby chciał ruszyć tą samą drogą co
Jagun, lecz nie mógł pozostawić Kadiyi. Czary — to wszystko były po prostu czary!
Ogarnęło jąj zniecierpliwienie. Ale z drugiej strony ten przewodnik ich dotąd nie
WIELKIE SERIE FANTASY cykl Trillium Czarne Trillium tom i Czarne Trillium tom II w przygotowaniu Blood Trillium
ANDRE NORTON MARION ZIMMER BRADLEY, JULIAN MAY Czarne Trillium tom II Przełożyła Ewa Witecka AMBER Tytuł oryginału BLACK TRILlIUM Ilustracja na okładce MARKHARRISON Redakcja merytoryczna JOANNA KRUMHOLZ Redakcja techniczna WIESŁAWA ZIELIŃSKA Korekta JADWIGA PILER
Rozdział dwudziesty trzeci Niezwykła pływająca nić poprowadziła Kadiyę i Jaguna z powrotem przez krótki odcinek Notharu, a potem skręciła w lewo, w bezimienny dopływ. Teraz rzeczywiście kierowali się ku zakazanemu terytorium: zdradzieckiemu pustkowiu zwanemu Ciernistym Piekłem. Musieli płynąć na otwartych wodach, tam, gdzie to było możliwe, by nie stracić z oczu małego przewodnika. Czasami rzeka stawała się tak płytka, że brodzili w niej, ciągnąc dłubankę. Kiedy znowu mieli przepłynąć przez skrawek otwartej wody, Jagun odwołał się do swych umiejętności myśliwego i przykrył łódkę stosem ściętych trzcin, tak że wyglądała jak dryfujący krzak. Tego dnia Kadiya dwukrotnie leżała na brzuchu obok Jaguna, zerkając przez pokrywę z trzcin na grupki Skriteków. Przyciskała dłonią usta, gdyż jej żołądek się buntował. Wiele słyszała o tych ohydnych istotach, ale jej wyobrażenia były dalekie od prawdy. Pierwsza grupa chyba polowała pieszo i była w niej młodzież. Tutaj, na swoim terytorium, Skritekowie nie ukrywali się w wodzie, lecz kroczyli śmiało w poszukiwaniu łupu. Musieli się rozdzielić. Część ruszyła do przodu i zajęła stanowisko na pagórku, pozostali zaś szli ławą ku ram tupiąc trójpalcymi nogami, uderzając w zarośla drzewcami niezdarnych włóczni i maczugami. Spłoszone zwierzęta uciekały z kryjówek, skacząc, biegnąc lub próbując odlecieć i stojący na wzgórku Topielcy obłowili się zdobyczą. Nie zanieśli jej do obozu, ale pożarli na miejscu (niektóre stworzenia jeszcze żyły), bijąc się o krwawe strzępy. Kadiya czuła w ustach gorycz żółci. a mimo to zmusiła się do patrzenia. Nauczyła się bowiem od Jaguna jednej rzeczy: trzeba dobrze poznać obyczaje wroga, wiedzieć, gdzie chodzi, co je, jak śpi, nauczyć się go i wszystko zapamiętać. Kiedy ukrywali się przed Skritekami, pojawił się ich pływający przewodnik. Wydawało się, jakby instynktownie szukał bezpieczeństwa — zatrzymał się bowiem przy opadających tuż nad wodą końcach trzcinowego dachu osłaniającego ich dłubankę. Drugą grupę Skriteków spotkali później, przed zachodem słońca. Ci nie wydawali rechotliwych okrzyków, nie walili w roślinny gąszcz. Szli swobodnie, jak po ścieżce, której Kadiya nie mogła dostrzec ze swej kryjówki. a z nimi był jeszcze ktoś! Człowiek! Dziewczyna jęknęła i Jagun ostro szturchnął ją łokciem.
Tak, to na pewno człowieczy mężczyzna kroczył wraz ze Skritekami, ale nie był jeńcem. Ubrany na czerwono od stóp do głów i zabrudzony bagiennym mułem. Na głowie miał kaptur, który sięgał aż do ust, zasłaniając górną część twarzy. Nosił u pasa miecz, a w ręce trzymał krótką włócznię. Rozmawiał ze swymi potwornymi towarzyszami wydając tak gardłowe dźwięki, że Kadiyę zdziwiło, że w ogóle mógł je wymówić. Najwidoczniej kłócił się z którymś z Topielców, wskazując w jedną stronę, podczas gdy tamten chciał iść w drugą. i zwyciężył w tym pojedynku woli. W całej historii, we wszystkim legendach Nyssomu i Uisgu, polderów i Cytadeli nigdy me było rozejmu miedzy Skritekami i inną rasą. Teraz okazało się, że Jagun miał rację: w jakiś sposób Voltrik albo Orogastus przyjęli na służbę te potwory. Topielcy mieli jednak zasłużoną opinię zdradzieckich i podstępnych istot. Człowiek, który z nimi szedł, musiał być odważny, nawet jeśli służył złej sprawie. Jego pewność siebie wskazywała, że chroniło go coś więcej niż siła zbrojna lub perswazja. To musi być jeden z Głosów Orogastusa! — domyśliła się Kadiya i zadrżała, przyciskając amulet do piersi. Ukryj nas! — błagała w myśli. Chroń nas! Nie miała wątpliwości, na kogo polują. Nie wiedziała, dokąd udały się Haramis i Anigel, ale ona sama była tutaj. Ta banda Skriteków w towarzystwie stogi Orogastusa szukała jej śladów. Zdumiało ją, że akolita czarnoksiężnika jej nie zauważył. Orogastus na pewno musiał prowadzić poszukiwania w inny jeszcze sposób niż tylko za pomocą wzroku czy słuchu. Sama sobie nie uwierzyła, kiedy Skritekowie minęli ich, nie podnosząc alarmu. Wiedziała jednak, iż trudno jest pokonać czary Czarnego Trillium. Podczołgała się nieco do przodu i spojrzała w wodę. Przewodnik — bardziej teraz przypominający korzeń — spoczywał tam tak spokojnie, jakby leżał na stole. Wyjęła amulet zza pazuchy. Rozbłysnął silnym blaskiem, a zielone światło pod wodą ożyto, pulsując w tym samym rytmie. i chociaż; czarodziejski korzeń najpierw był zwrócony w stronę skriteckiej ścieżki, teraz zmienił pozycję, ustawiając się równolegle do przeciwległego brzegu. Jagun sięgnął po wiosło i łódka ruszyła. Płynęli blisko brzegu, czujnie wypatrując jakiegokolwiek ruchu, zatrzymując się tylko od czasu do czasu, kiedy Jagun musiał posłużyć się węchem i słuchem. Słyszała jedynie znajome brzęczenie owadów, piski kryjących się w mule stworzeń, naturalne dzienne odgłosy życia na bagnach. Tę pewność siebie utracili w jednej chwili. Dotarli bowiem nie tylko do końca dużego rozlewiska, ale i do zapory, którą była wystająca z wody spora wysepka.
Korzeń-przewodnik wskazywał prosto przed siebie. Kilka stóp nad wodą dostrzegli splątane, czarne i gnijące szkielety drzew podtrzymujące sieć podobnych do winorośli roślin. Na ziemi spoczywały rozdęte, kuliste, czerwonawo-niebieskie bulwy. Jagun wskazał na najbliższą kulę. — To są zabójcy żywiący się gnijącą ziemią. Unikaj ich jak zatrutego noża, królewska córko. , .\ Na tej ziemi, która nie mogła lub nie chciała utrzymać żadnej innej formy życia prócz przesiąkniętej złem, panowała głęboka cisza. Lecz korzeń, Czarnego Trillium nie zmienił kierunku. Musieli iść prosto przed siebie. Kadiyi zebrało się na wymioty, gdy poczuła smród zgnilizny. Nie potrzebowała ostrzegawczego dotknięcia Jaguna. Dostrzegła jakiś ruch wśród martwych drzew, usłyszała szelest i w polu ich widzenia ujrzała skritecką kobietą. Nie kroczyła w jakimi celu, ale raczej wlokła się, wsparta na kiju, zataczając się i chwiejąc z bolcu na bok. Nie była szczupła ani smukła. Zielonkawe ciało było wzdęte, miała wielki brzuch, który sprawiał, że z trudem zachowywała równowagę. w pewnej chwili uczepiła się krzywej gałęzi martwego drzewa. Gałąź rozpadła się w proch i Skritekanka osunęła się na kolana. Mimo wielokrotnych prób nie zdołała | się podnieść, pełzła więc do przodu, aż napotkała twardsze, mniej zmurszałe drzewo. Dopiero wtedy wstała z trudem. lej ciało skręciło się nagle. z otwartych ust wyrwał się ochrypły krzyk. Spod olbrzymiego brzuszyska wystawało coś białego, co wiło się jak żywe, spadło na ziemię i wyginając się odpełzło. Za nim pojawiło się następne, potem trzecie, aż Kadiya naliczyła dziesięć tłustych, podobnych do robaków skriteckich larw, wielkich jak głowa człowieczego dziecka. Matka osunęła się na drzewo, które obejmowała. Młode, które najwyraźniej czegoś szukały, odwróciły się jednocześnie i wpełzły na tę, która dopiero co wydała je na świat. Najwyraźniej jadły ją żywcem. Jagun podpełzł do Kadiyi. — Nowo narodzone młode są żarłoczne — szepnął ledwie dosłyszalnie. — a ta nieszczęsna matka nie miała mięsa, by jej potomstwo mogło nim zaspokoić głód. Już dwie, a może trzy ohydne larwy opuściły trupa Skritekanki. Dwie podpełzły do przodu. z tej odległości trudno to i było dostrzec, ale chyba nie miały prawdziwych głów, choć i trzymały przednią część ciała nieco wyżej. Wymachiwały nią w powietrzu, a potem zwróciły je w stronę dłubanki. Zaczęły czołgać się ku wodzie. Jagun zareagował błyskawicznie. Trzymał w pogotowiu dmuchawkę i strzałka
z głuchym odgłosem wbiła się głęboko w ciało pierwszej larwy. Za nią druga równie łatwo trafiła jej towarzyszkę. Nowo narodzone Skriteki uderzały przednią częścią olała o ziemię, a później nieruchomiały. Odmieniec przyciągnął do siebie myśliwską sakwę i wyjął z niej zwiniętą ciasno taśmę tak czajką i przezroczystą jak odświętny welon. Przedarł ją na dwie części i podał jedną Kadiyi, dając jej gestami do zrozumienia, że ma zrobić to samo co on: owinąć nią głowę tak, by okryła oczy, nos i usta. Zanim ruszył do przodu, sprawdził szerokość osłon. Coraz więcej skriteckich larw zwracało w stronę dłubanki, unosząc przednią część ciała, jakby zwęszyły zdobycz. Tym razem Jagun nie wycelował w nie, tylko w wyrastające w pobliżu czerwono-niebieskie bulwy. Kula trafiona strzałką wybuchła, jakby jakaś moc była uwięziona pod jej skorupą. Strzelił z niej obłok niebieskiego pyłu, do niego przyłączyła się zawartość jeszcze kilkunastu, aż wreszcie nad brzegiem rozlewiska zawisła gęsta jak mgła chmura zarodników. Jagun zepchnął łódkę na środek rozlewiska i nie ruszył jej z miejsca, dopóki niebieska mgła nie rozdzieliła się na pojedyncze pasma, które osiadły na ziemi. Tam, gdzie przedtem pełzały młode Skriteki, zobaczyli teraz grudy siakiej galarety, powoli wsiąkające w ziemię. Kadiya wyciągnęła z wody trillium. Korzeń szarpnął się i zwrócił prosto przed siebie. Później wyślizgnął się z ręki dziewczyny i poleciał do przodu, jakby ta rzuciła go w powietrze. Leżał teraz na porosłym wstrętną roślinnością brzegu, w miejscu gdzie pozostał trup Skritekanki, i wskazywał w głąb lądu. Kadiya spojrzała na Jaguna. Myśliwy wzruszył ramionami. Później przemówił głosem przytłumionym przez maskę, której nie zdjął. — Tam znajduje się Cierniste Piekło. Jasnowidząca Pani. Wydaje mi się jednak, że nie mamy wyboru. Było to całkowicie jasne. Mimo wszelkich wysiłków—prób skręcania czy zawracania — Kadiya nie mogła zejść z wyznaczonej przez Arcymagini drogi. Wypełzła więc sztywno na brzeg. Korzeń Trillium ślizgał się wciąż naprzód, aczkolwiek okrągłe trujące bulwy ominął z daleka. — Co jest przed nami? — zapytała Kadiya, zarzucając sakwę na plecy. — Nieznana kraina, królewska córko. — Jagun pokręcił z powątpiewaniem głową. — Los będzie nam sprzyjać, może dotrzemy do ziem Uisgu... Kadiya obeszła ostrożnie jedną z żółtych kul, uważając, by nie patrzeć na drzewo, gdzie leżało nadjedzone dało skriteckiej matki.
— Los? — roześmiała się gorzko. — Ten nikomu nie sprzyja długo. Dotarli do zarośniętego- zielskiem kanału z wodą pokrytą zieloną pianą. Martwe drzewo leżało w poprzek, a ślady w mule wskazywały, że służyło jako most. Kadiya nachyliła się, by podnieść korzeń Trillium w obawie, że zsunie się do wody i utonie. Był sztywny i nieruchomy w jej dłoni. z jego czubka tryskała emanacja podobna do nitkowatego czarnego płomienia i chociaż nie było wiatru, wskazywała kierunek, w którym mieli iść: w gąszcz ciernistych paproci dwukrotnie przewyższających mężczyznę. Wędrowali wiele godzin. Wreszcie Jagun rzekł: — Zatrzymamy się tu na noc. Korzeń-przewodnik zaprowadził ich na nieco wyżej położony skrawek gruntu. Nie rosły tu cierniste paprocie ani zatrute bulwy. Wysoka trawa o ostrych jak miecz źdźbłach otoczyła ich, gdy weszli na wielki, nieregularny kopiec. Wprawdzie ód opuszczenia Noth widzieli niewiele ruin, ale od razu zrozumieli, że to inteligentne istoty, a nie natura ukształtowały to wzgórze. Kadiya przytrzymała się małego krzaka, by ułatwić sobie wejście, i w ręku pozostała jej gruda ziemi z korzeniami. Zajrzała do powstałej dziury. Wewnątrz dostrzegła znacznie gładszy od granitu materiał, tak śliski, iż zdziwiła się, że cokolwiek w ogóle mogło się tutaj zakorzenić. Połyskiwał też dziwacznie w zachodzącym słońcu. — Co to takiego? — Zwróciła uwagę laguna. Możliwe, że korzeń Trillium zaprowadził ich do tworu tak wielkiego, że nikt nie zdoła odgadnąć, czym był i do czego służył. Kiedy powiększyła dziurę, by go odsłonić, zdała sobie sprawę, że ta ruina na pewno nie została zbudowana z kamienia. Powierzchnia była bowiem zdumiewająco gładka pod jej zabłoconymi palcami. Jagun spojrzał na odsłonięty fragment, a potem pośpiesznie odwrócił wzrok. — To dzieło Zaginionego Ludu — rzekł. Nakreślił w powietrzu jakiś niewielki znak i wpatrzył się w korzeń-przewodnika, który Kadiya trzymała w ręku. Czarny płomyk wskakujący im drogę przez chwilę trwał przechylony. Później wyprostował się i rozjarzył zielono. Księżniczka nagle uświadomiła sobie, że brzemię wątpliwości, które dźwigała tak długo, zelżało. Wdrapała się na szczyt kopca i stwierdziła, że stoi na skraju wielkiego zagłębienia. Zbocza opadały stromo w dół, a częste obsunięcia gruntu, wywołane przez burze, oczyściły z trawy i krzaków niezwykłą, gładką powierzchnię, która wyglądała na całkiem nienaruszoną.
Kadiya zdumiała się, a potem nagle wybuchnęła śmiechem. — Łowco, w tej krainie kryje się wiele niespodzianek. Może jednak los się do nas uśmiecha, gdyż czuję... —Podniosła do góry ręce i odetchnęła głęboko. Tak! Czuła, że Zaginieni aprobują jej obecność w tym miejscu, a nawet witają ją radośnie. Zrobiło się jej lekko na sercu. Tutaj wszystkie ponure przeżycia i strach wydawały się znikome i nic nie znaczące. Rozpłynęło się gdzieś zmęczenie podróżą, czoła tylko rosnące podniecenie. Była przekonana, że to, co ich czeka, pomoże jej w osiągnięciu celu.
Rozdział dwudziesty czwarty Książę Antar wyruszył w pościg za księżniczką Anigel z oddziałem dwudziestu rycerzy i sześćdziesięciu żołnierzy. Towarzyszył mu Niebieski Głos, który miał informować księcia o miejscu pobytu dziewczyny poprzez kontakt myślowy ze swym dalekowidzącym panem. Labornokowie wyruszyli z Cytadeli w trzech łodziach, wyposażonych dodatkowo w mniejsze łódki. Na rozkaz księcia zostawiono w zdobytej twierdzy należące do rycerzy froniale. Bardzo na to utyskiwali panowie Rinutar, Karon i ich przyjaciele, chociaż nie umieliby powiedzieć, gdzie i dokąd chcieliby jeździć wierzchem w pozbawionym dróg Błotnym Labiryncie. Każda z płaskodennych łodzi miała trzy ekipy wioślarzy, którzy wiosłowali na zmianę przez całą dobę, tak że mała flotylla nieledwie frunęła nad spokojnymi wodami Dolnego Mutant i jeziora Wum. Zgodnie z zaleceniami Orogastusa, który podczas drugiej wizji poznał cel podróży zbiegłej księżniczki, do ekspedycji przyłączył się Mistrz Edzar. Kupiec ten miał doświadczenie w kontaktach z dostarczającymi drewna tubylcami Wywilo z Lasu Tassaleyo. Za pośrednictwem Niebieskiego Głosu Edzar naradził się z czarownikiem i ułożył plan, który jego zdaniem miał być niezawodny. Teraz Labornokowie szybko zbliżali się do miasta Tass, jedynego większego ludzkiego osiedla nad jeziorem Wum. To ruwendiańskie centrum handlu drzewem było dość nędznym nagromadzeniem doków, magazynów i chat ulokowanych na wyspie i otoczonych pływającymi zaporami, tworzącymi wielkie baseny — zagrody, w których zgromadzono pnie. Kupiec wytłumaczył rycerzom, że ich część zostanie przetransportowana do składów na samym krańcu jeziora, następnie zbije się z nich tratwy i spławi na północ podczas pory deszczowej, gdy będą wiały pomyślne wiatry. Cenniejszy budulec i okorowane pnie ładowano na płaskie łodzie i przez cały rok przewożono na północ, skąd wywożono je wozami Kupiecką Drogą w porze suchej. Płynący na przednim pokładzie flagowca (z chroniącą przed, palącym słońcem zasłoną) ludzie księcia Antara byli znudzeni monotonną podróżą i wykładami towarzyskiego kupca — mogli tylko pić i obserwować otoczenie — pragnęli więc ponownie rozpocząć polowanie. Pierwsze poszukiwania księżniczki Anigel w Błotnym Labiryncie w pobliżu Pagórka Cytadeli i Wielkiej Grobli zakończyły się niepowodzeniem. Ludzie księcia byli rycerzami, a nie żeglarzami, i nie wiedzieli, jak przeszukiwać wodę i bagna.
Dwadzieścia pomocniczych łódek, każda z rycerzem na czele, trzema żołnierzami i trzema wioślarzami, kręciło się po kanałach na pobliskich moczarach pod rozkazami niedoświadczonych dowódców. Kłócili się o to, kto powinien szukać w pobliżu, a kto dalej, kto ma przeszukiwać czyste kanały, a kto gęste zarośla, rojące się od jadowitych wodnych robaków kąsających owadów i żarłocznych ryb milingal. Stracili kilka godzin na przetrząsanie tych samych terenów i pozostawianie nie tkniętych innych miejsc. Dopiero kapitan flagowca taktownie zasugerował księciu Antarowi, że to żeglarze, a nie rycerze powinni dowodzić, łódkami, i że należałoby obiecać sutą nagrodę tej załodze, która pierwsza znajdzie księżniczkę. Dopiero wtedy rozsądniej poprowadzono poszukiwania, które jednakże zakończyły się niepowodzeniem. Książę Antar nie sprawiał wrażenia przygnębionego tym stanem rzeczy. Teraz, kiedy ścigający zbliżali się do okolic bardziej obiecujących sukces, Antar sposępniał) stał się drażliwy. Nieokrzesany pan Rinutar szepnął kilku swym kompanom, że książę nie popiera bynajmniej z całego serca pościgu. Szczery i lojalny pan Penapat usłyszał te uwagi, poczuł się nimi dotknięty i zagroził, że rozbije Rinutarowi głowę. Uniknięto nieprzystojnej bijatyki tylko dzięki interwencji samego Antara, który przywrócił porządek przy pomocy swego marszałka pana Owanona. Potem książę wycofał się do swej samotni na dziobie flagowca, gdzie nikt nie śmiał go niepokoić, i pozostał tam do chwili, gdy mieli przybić do brzegu. Wówczas Antar rozkazał Mistrzowi Edzarowi jeszcze raz , wyjąć mapy i przepowiedzieć plan wszystkim rycerzom, żeby nie było nieporozumień po zejściu na ląd. Edzar nadal nosił swój zielony, haftowany złotem tabard, ale zmienił pomarańczową szatę na purpurową, a kapelusz z liści na inny, o jeszcze szerszym skrzydle, upleciony z długich igieł sosnowych i okolony wielkimi kwiatami wiśni. — Tak jak widzicie, panowie — zaczął — do jeziora Wum wpadają trzy duże rzeki, łącznie z Wielkim Mutarem, który płynie przez Las Tassaleyo i jest jedyną drogą wodną w tej dzikiej puszczy. Jeśli potężny Orogastus właściwie odczytał swoją wizję, księżniczka Anigel kieruje się do tego lasu i, by tam dotrzeć, musi przepłynąć tędy. — Wskazał palcem południowe ramię jeziora Wum, zaznaczone na mapie jako Wodospad Tass. Chudy, małomówny Niebieski Głos prześlizgnął się teraz do przodu. Zazwyczaj trzymał się kajuty kapitana lodzi, gdyż ; obawiał się słońca jak nagi ślimak. Ale
w chwili, gdy zbliżali się do miasta Tass, wyszedł na pokład. — Zacny Kupcze-Mistrzu, lodowe zwierciadło mojego Wszechmogącego Pana nie tylko widzi, ale i słyszy. Daleko-czucie trwa tylko minutę. a mimo te, podczas drugiej wizji mój pan wyraźnie usłyszał uwagę służebnej księżniczki Anigel o czekającej je podróży do Lasu Tassaleyo. Książę spojrzał gniewnie na mapę. — Jeśli nie złapiemy jej przy wodospadzie, będziemy zmuszeni ją ścigać po Wielkim Mutarze. a do pory deszczowej jest mniej niż dwa tygodnie... I, na linię Zota, czym tam dopłyniemy? — Moglibyśmy spuścić nasze łódki za pomocą dźwigu służącego do przenoszenia pni — powiedział Edzar. — Jednak Wywilowie mają własne, znacznie .szybsze łodzie przycumowane poniżej wodospadu. Zazwyczaj ludzie nimi nie pływają. To znaczy ludzie z Ruwendy. Jeśli jednak będziemy musieli , ścigać księżniczkę po Wielkim Mutarze, możemy... hm... spróbować przekonać Wywilów, by nas przewieźli. — Jak mogliby odmówić pomocy takim wspaniałym chłopcom jak my — zachichotał złośliwie pan Rinutar. Ostrzył miecz, którym teraz zakreślił łuk w powietrzu, i zbliżył ostrze do kartoflowatego nosa kupca. Edzar zabełkotał coś, a rycerze wybuchnęli śmiechem. — Mam prawo zademonstrować pewne czary leśnym Odmieńcom, gdyby nie chcieli nam pomóc — wtrącił Niebieski Głos. — z moim rodzajem perswazji i argumentami pana Rinutara nie powinniśmy mieć większych trudności w otrzymaniu dodatkowych środków transportu, gdyby zaistniała taka potrzeba... Oczywiście, jeśli powiedzie się plan Mistrza Edzara, pojmiemy księżniczkę Anigel tu, przy wodospadzie. Pan Owanon, młody mężczyzna o wesołej, inteligentnej twarzy, który był bliskim przyjacielem księcia Antara, a jednocześnie jego zastępcą, podniósł ostrzegawczo palec. — Posłuchajcie! Czy to wodospad słyszę? — Rzeczywiście, panie — odrzekł kupiec. — Nie można przebyć łodzią Wodospadu Tass. Ma ponad sześćdziesiąt elli wysokości i zrzuca wielkie ilości wody nawet w porze suchej. Poniżej kaskady Wielki Mutar rozlewa się szeroko i płynie powoli do morza. Flisacy Wywilów bez trudu spławiają drewno pod prąd, do wodospadu. Dziwny to widok patrzeć na niesamowite, nieczłowiecze istoty siedzące długim szeregiem na gigantycznym pływającym pniu, popychające go żerdzią w górę
rzeki i śpiewające barbarzyńskie pieśni. , — i planujące bez wątpienia przemyślne sposoby wydęcia wątroby pierwszemu nieszczęsnemu człowiekowi, który się nawinie pod rękę — wycedził pan Karon. Większość rycerzy roześmiała się ponuro. — Nie, nie, panowie! — zaprotestował Edzar. — Pomimo przerażającego wyglądu, Wywilowie są względnie cywilizowani. Myślicie o ich kuzynach Glismakach, który żyją dalej na południu. To oni mają kanibalskie ciągoty... — Na Kamienie Zota — wykrzyknął ktoś. — Czy musimy walczyć z ludożercami?! — Możesz pilnować naszych opończy, Stolafacie, jeśli taka perspektywa mrozi ci krew w żyłach — zadrwił Rinutar. — Dość tego! — wtrącił książę Antar. — Mistrzu Edzarze, przedstaw nam jeszcze raz twój niezawodny plan. — i dodał zwracając się do swoich ludzi: — Uważajcie i przestańcie się kłócić! Edzar machnął mapą i znów ją rozłożył, skinieniem nakazując wszystkim się zbliżyć. — Spójrzcie tutaj. Położone na wyspie miasto Tass znajduje się w pobliżu wschodniego brzegu jeziora. Wschodni kanał jest całkowicie zablokowany pływającymi zagrodami na pnie. Na zachodzie jest ich mniej, gdyż są tam skały zwane Kłami Munjuno, przez które przepływają szybkie prądy, zanim runą w dół kaskady. Zachodni brzeg jeziora to same skały, niemożliwe do przebycia, wschodni zaś porasta gęsta dżungla. Przebiega przez nią tylko zsuwalnia, prowadząca od wielkiego ; dźwigu na skraju przepasa do zatoczki naprzeciwko miasta Tass, gdzie pnie rzucane są na wodę. Musimy urządzić zasadzkę przy tej wschodniej drodze. Edzar wskazał najpierw na mapę, a potem na wschodni f brzeg, który znajdował się naprzeciw przystani, za wielkim labiryntem pływających pni. Książę i jego ludzie ujrzeli puste furgony ustawione przy zsuwalni, o kołach większych od dorosłego mężczyzny. Nie dostrzegli jednak wokół nich ani ludzi, ani zwierząt pociągowych; całe wybrzeże sprawiało wrażenie opustoszałego. — Wojna prawie sparaliżowała handel w Tass — wyjaśnił : Edzar. — Ruwendiańscy robotnicy, którzy zwykle pracują w tartakach poniżej wodospadu, obsługujący też wielki dźwig i zsuwalnię, jeszcze nie wrócili do pracy. Panu Zontilowi, i jednemu z najbardziej zaufanych pomocników generała Hamila, polecono obsadzenie garnizonem tego miejsca. Oczekuje i się, że pod koniec Zimowych Deszczów będzie panował sad sytuacją. Wszystkie kłody, które teraz tu widzicie,
zostaną do zimy wysłane na północny brzeg jeziora. Na wiosnę, w porze suchej, przerób drewna powinien wrócić do normy. — Przestań nas nudzić swoimi kupieckimi błahostkami, handlarzu! — Pan Rinutar niecierpliwie klepnął mapę. — Czy możesz zagwarantować, że ta zbiegła dziewka nie dotrze do Lasu Tassaleyo inną drogą niż ta zsuwalnia? Urażony w swej godności Edzar wyprostował się na całą wysokość. — Gwarantuję. Wzdłuż tego skraju ruwendiańskiego płaskowyżu ciągnie się długa, niedostępna skarpa. Bardzo dawno temu Odmieńcy wycięli wąską ścieżkę w skałach na wschód od wodospadu. Spadająca woda wprawia w ruch wielki dźwig i tartak, zbudowane przez pierwszych człowieczych mieszkańców Ruwendy na fundamentach pozostawionych przez Zaginiony Lud. Niema innej możliwości przejścia z jeziora Wum do Wielkiego Mutant, tylko owa ścieżka bądź dźwig. Księżniczka musi posłużyć się zsuwalnią, jeśli chce dotrzeć na którąś z nich. Trzy płaskodenne łodzie ze ścigającymi na pokładach przywiązywano teraz do głównego nabrzeża portu Tass, który również sprawiał wrażenie opustoszałego, co od razu rzucało się w oczy. Dobrze uzbrojeni labornoccy żołnierze stali na straży wzdłuż całego nabrzeża, kiedy ponurzy Ruwendianie wiązali cumy i kładli pomosty. Jakiś labornocki szlachcic w ozdobnej zbroi w asyście kilku oficerów, czekał niecierpliwie na zakończenie tych czynności, by powitać księcia. Antar jednak, pochylony nad mapą, wydawał rozkazy. — W ten właśnie sposób się rozwiniemy: podziemny się na trzy kompanie. Owanon będzie dowodził pierwszą przy platformie zsuwami, Dodabilik drugą w połowie drogi, tam, gdzie zaczyna się wykuta w skałach ścieżka, a Rinutar trzecią — przy szczycie dźwigu. — Ty nie zamierzasz dowodzić żadną z kompanii, mój książę? — w głosie pana Rinutara zabrzmiała figlarna nuta. — Nie — odrzekł zimno Antar. — Niebieski Głos i ją będziemy koordynować całą akcję z dogodnego do obserwacji miejsca. Umie on dalekowidzieć na krótki dystans. Penapat również pozostanie z nami, gdyż jego ukąszona przez wodnego robaka noga jeszcze się nie zagoiła; będzie kierował sygnalistami i posłańcami przekazującymi moje rozkazy. Musimy mieć całkowitą pewność — wzrok księcia spotkał się ze spojrzeniem Niebieskiego Głosu — że księżniczka Anigel nie prześliźnie się nam więcej między palcami. Było to tuż po południu trzeciego dnia pobytu na jeziorze Wum. Wodospad Tass
huczał jak daleki pogłos gromu, jego skraj ginął w iskrzące} się mgle. Anigel i Immu bardzo ostrożnie zbliżyły się do wyspy, na której leżało miasto Tass. Ukryły łódkę pod płaczącym drzewem wyrastającym ze szczeliny w ścianie wielkiej przepaści ciągnącej się wzdłuż zachodniego brzegu jeziora. Ogromne skały wynurzały się z wody wokół ich kryjówki. Miedzy nimi a wyspą, oddaloną o mniej niż dwieście elli, pięć ostrych Kłów Munjuno oznaczało ostatnie dostępne miejsce ponad wodospadem. Mała łódka mogła pokonać prąd na północ od Kłów i dotrzeć bezpiecznie do zagród z pływającymi pniami i przeciwległego brzegu, ale płynąć na południe od tej grupy skał znaczyło zostać porwanym przez rozszalałe wody i zrzuconym w dół. — Musimy zaczekać do nocy, a potem przepłynąć ponad Kłami Munjano — oświadczyła Immu rozkładając w cieniu drzewa skromny obiad. — Tam, na brzegu, przez mniej niż pół mili biegnie droga. Pójdziemy nią do stromej ścieżki, która prowadzi w dół do ruwendiańskiego tartaku u stóp wodospadu, i ukradniemy tam inną łódkę. — Ale rimoriki! — zawołała Anigel. — Ale, ale, ale! Puścimy wolno te dobre stworzenia, by mogły wrócić do swych ojczystych wód. Czy myślałaś, że będziesz mogła je zatrzymać na zawsze? — Wcale nie myślałam. — Anigel zwiesiła głowę. — Nie przejmuj się. T— Immu poklepała ją po ramieniu. — Wielki Mutar poza głównym nurtem jest bardzo płytki. Możemy zrobić tratwę z psi i popychać ją drągami, jeśli tak będzie trzeba, a wtedy zniknie jedna z rzeczy, które cię przerażają. Labornokowie nigdy nie będą nas szukać w Lesie Tassaleyo. Przy odrobinie szczęścia Wywilowie uszanują twój amulet, tak jak Uisgu, i pomogą ci w poszukiwaniach. Anigel, żując suszone korzenie, podniosła wzrok i powiedziała z powątpiewaniem: — Naprawdę tak sądzisz? Słyszałam, że są bardzo wrogo nastawieni do ludzi, a ich wygląd; budzi przerażenie. — Na pewno nie zaprosiłabyś ich na wielki bal w Cytadeli — przyznała Immu. — Niektórzy z Nyssomu twierdzą że dawno temu członkowie naszej rasy zostali porwani przez Skriteków i zmuszeni do poślubienia ich. z tego przemieszania powstali zarówno Wywilowie, jak i Glismakowie, ich bardziej prymitywni sąsiedzi. — Jak oni wyglądają? — spytała Anigel oblizując pakę. — Nigdy żadnego nie widziałam, ale mają łączyć rysy Skriteków z rysami
Nyssomu lub Uisgu. — Brrr! — wzdrygnęła się księżniczka. — Bez względu na to, jak wyglądają, są także poddanymi Białej Damy czczącymi Czarne Trillium — skarciła ją piastunka — i dlatego możemy mieć nadzieję, że dobrze nas postrzegają. — a ci Glismakowie... Czy są nieprzyjaźni wobec wszystkich - Immu westchnęła. — Tak jak Skritekowie, te zakały Błotnego Labiryntu, Glismakowie żywią nienawiść do wszystkich żywych oprócz siebie samych. Możemy się modlić, żeby twój talizman…. — Spójrz! — zawołała Anigel wskazując na drugą stronę jeziora. — Och, spójrz! Zza wyspy wynurza się cała flotylla płaskodennych łodzi... i na pierwszej powiewa sztandar Labornoku! Immu ocieniła ręką oczy, wpatrując się w rozmigotaj powietrze. Było bardzo gorąco i nie wiał najsłabszy nawet wietrzyk. — Jesteś tego pewna? — O, tak. Miton wyostrza wszystkie zmysły. — Anigel cofnęła się i zbladła z przerażenia.— To grupa poszukiwawcza wysłana po mnie. Kieruje się na wschodni brzeg. — Na Czarny Kwiat! — warknęła Immu. — Odcięli nam odwrót. Gdybyśmy tylko przybyły trochę wcześniej! — Nie mogą mnie pojmać! Czy nie ma innej drogi w dół? Immu spochmurniała, namyślając się. — w dał, w dół, w dół. Znam tylko tę jedną drogę. — Potem jednak wyraz jej twarzy zmienił się. Małą, pazurzastą ręką chwyciła Anigel za ramię, wskazując drugą ponad burtą dłubanki. — Ale one mogą znać.' — Rimoriki? — szepnęła księżniczka. — Zapytaj je! — warknęła piastunka. Anigel wychyliła się za burtę. Na czas przeprawy przez jezioro bardzo wydłużyła wodze, a woda w tym miejscu była głęboka. Nie widziała więc szukających ochłody rimorików. — Moi przyjaciele. Muszę was zapytać o coś bardzo ważnego — pomyślała do nich. Najpierw pojawił się jeden ciemny kształt, a potem drugi. Dwie gładkie, zielonkawe głowy wynurzyły się z wody prawie jej nie mącąc. Szczerzyły kły w sposób, który
Anigel uznałaby niegdyś za groźny, ale teraz wiedziała, że jest odpowiednikiem uśmiechu. — Pytaj, człowiecza przyjaciółko. — Czy wiecie, gdzie teraz jesteśmy? — Oczywiście. Na skraju Wielkiej Białej Spadającej Wody. Czy masz jakieś inne pytania? — Tak. Czy jest jakaś droga w dół? Do rzeki Wielki Mutar? — Tak. jest droga z Wielkiej Płaskiej Wody do Wody Płynącej do Morza. — Immu! — zawołała księżniczka. — One mówią, że jest jakaś droga! — Zapytaj je, czy mogą nas tam zabrać — powiedziała Immu ochryple, z wysiłkiem. — Czy możecie zabrać nas tam w łodzi? — pytała w myśli księżniczka. — Jeśli tego pragniesz. — Na innych łodziach, wokół wyspy są źli ludzie. Czy możecie zabrać nas tak, żeby nie zdołali nas złapać? — O, tak. Czy chcesz udać się tam teraz? Jeśli tak, najpierw musimy podzielić się mitonem — wyjaśniły bezgłośnie rimoriki. -— One mówią, że tak! — krzyknęła Anigel, promieniejąc radością. — Chcą wiedzieć, czy wolimy udać się tam teraz! Och, to cudowne. Co powinnam im odpowiedzieć, Immu? Kobieta Nyssomu zamrugała oczami. Utkwiła spojrzenie w człowieczej dziewczynie, którą kochała. Zobaczyła jej delikatną niegdyś skórę, ogorzałą teraz i pokąsaną przez owady, włosy porównywane kiedyś do złota obecnie nastroszone niczym słoma, jeszcze nie tak dawno wiecznie pełne łez, przerażone oczy, które błyszczały z podniecenia. — Moje słodkie dziecko, oczywiście, że musisz im powiedzieć, by nas zabrały — powiedziawszy to, spokojnie zajęła się pakowaniem żywności, a potem przywiązała obie sakwy do ławki wioślarza. Anigel zaś odczepiła od pasa tykwę, wypiła mitonu, i dała trochę rimorikom. -— Jesteśmy gotowi. Zajmij swoje miejsce, Immu. Sama wróciła do ławki na dziobie łódki, podniosła wodze, okręcając je wokół twardych teraz dłoni, by się nie ześlizgnęły. — Ruszajmy, przyjaciele! — zawołała w myśli. Dwa potężne wodne rumaki zanurzyły się, machnęły pazurzastymi płetwami
i wyciągnęły smukłą łódkę z kryjówki na otwarte jezioro. Kreśląc na wodzie długi, zakrzywiony ślad, skręciły na południe, kierując się poprzez Kły Munjuno prosto na krawędź wodospadu. Opierając się o kamienną balustradę książę Antar przyglądał się, jak jego rycerze i żołnierze wysiadają z łodzi i rozstawiają się wzdłuż zsuwalni. Sam zaś, z Niebieskim Głosem i kulejącym panem Penapatem, zajął pozycję w najwyższej budowli w mieście Tass, w wysokiej latarni jeziornej, stojącej na zachodniej stronie tej niewielkiej osady. Książę i jego rycerz z powodu gorąca rozebrali się do tunik i sandałów. Stali na najwyższym poziomie latarni, podczas gdy chudy Niebieski Głos, nadal odziany w opończę z nasuniętym na twarz kapturem, siedział na zydlu obok wielkiej wygaszonej lampy, obserwując swym jasnowidzącym okiem rozwiniętą labornocką kolumnę na brzegu. — Nie chciałbym tu mieszkać — powiedział Penapat. — Dlaczego, Peni? — Antar leniwie omiatał spojrzeniem dachy w dole, z których unosiło się tylko kilka smug dymu. Pan Zontil powiedział mu, że większość mieszkańców, poza flisakami, opuszcza Tass w porze deszczowej. Wojna z Labornokiem tylko to przyspieszyła. — Za dużo hałasu -* stwierdził wysoki mężczyzna. — Wodospad. Zęby mnie bolą. — Zęby?! — Nie czujesz tego7 Dźwięku tak głębokiego, że prawie się go nie słyszy. Dociera poprzez skały, aż drży latarnia jeziorna; moje ciało też i bolą mnie zęby. Antar zaczął się śmiać. Nagle urwał, gdyż dostrzegł przelotnie w wodzie coś, co zaparło mu dech w piersiach. — Mój Boże! — szepnął. — Peni, czy zechcesz tam spojrzeć? Czy widzisz to, co ja? — To mała łódka - potwierdził Penapat z pytającym wyrazem twarzy. —Nie powinna płynąć miedzy tymi skalami. Kupiec Edzar powiedział, że jest tam tak silny prąd, iż na pewno zniesie ją do wodospadu. — Niebieski! — ryknął książę. — Chodź tu szybko! Niebieski Głos podnosił się z widoczną niechęcią, gdy Antar bezceremonialnie powlókł go do balustrady i wskazał na ledwie widoczną dłubankę. — Ta łódka! Kto w niej jest? — zapytał. — Wyrwałeś mnie z transu, książę. To jest bardzo niebezpieczne... — Niebieski
Głos zacisnął wargi. Mocna dłoń Antara wbiła się w ramię sługi czarownika. — Ta łódka, ty wypierdku worrama! Szybko! Oczy jasnowidza nagle stały się czarne i puste. Jego wąskie usta zadrżały. — Panie, ja... Nie widzę, kto w niej płynie! — Anigel! — zawołał książę. — To księżniczka Anigel! Płynąca ze zdumiewającą szybkością łódka znajdowała się już daleko za Kłami Munjuno. Antar dostrzegł dwie małe postacie, jedną na dziobie, wyprostowaną, drugą zaś skuloną w środku. Zerwał się lekki wiatr i przegnał mgłę zasłaniającą skraj katarakty. Widać było teraz wyraźnie prawie równą, niebiesko-czarną linię, obrębioną białą pianą. Poza mą rozciągało się puste niebo i dalekie przesłonięte mgiełką drzewa. Antarowi wydało się przez moment, że mknącą szybko łódkę poprzedzają dwa ciemne kształty, które wygięły się łukiem w pianie okalającej brzeg wodospadu. Później dłubanka zawisła na chwilę dziobem w powietrzu, rufą zaś pozostała w wodzie, zanim przechyliła się i zniknęła mu z oczu.
Rozdział dwudziesty piąty Lammergeier leciał niezmordowanie ponad szczytami i polami lodowymi Gór Ohogan, tak wysoko, ze Haramis z trudem oddychała w rozrzedzonym powietrzu. Kiedy tylko wielki ptak opuścił Movis, zrobiła się senna. z zadowoleniem wtuliła się w grubą futrzaną opończę, skuliła w zagłębieniu pomiędzy skrzydłami lammergeiera i zasnęła. Nie wiedziała, że przelecieli nad górą Rotolo i że zbliżają się powoli do góry Gidris, osłoniętej grubą warstwą chmur. Godzina za godziną lammergeier niestrudzenie bił silnymi skrzydłami, ale jeszcze po zapadnięciu zmroku cel był odległy. Haramis obudziła się w chwili, gdy zaczął zniżać lot w padającym gęsto śniegu. Tak jak nauczyli ją Vispi, najpierw zbudowała sobie w umyśle wyraźny obraz czarno- białej głowy ptaka, z oczami połyskującymi jak dżety i wielkim dziobem z ostrymi zębami. Później wymówiła w myślach jego imię: — Hiluro! — Słyszę cię, Haramis. Odebrała jego odpowiedź w pewnym zakątku mózgu; Magira cierpliwie ją tego uczyła. Haramis, uznała naukę porozumiewania się bez słów za bardzo dziwne przeżycie. Jej pierwsze próby były całkowicie nieudane. Potem jednak, przez przypadek, zdołała przemówić do Magiry, a po kilku takich nie całkiem już „przypadkowych" sukcesach zrozumiała, jak to się robi, i od tej pory uznała to za bardzo proste. Rozmawiała prawie automatycznie: wystarczyło jakby otworzyć odpowiednią szufladkę w mózgu uprzednio zawoławszy w myśli osobę, z którą pragnęła się skontaktować. Kiedy nabrała w tym biegłości, Magira przedstawiła ją lammergeierowi, który stał się jej wierzchowcem, a jednocześnie towarzyszem w dalszych poszukiwaniach talizmanu. Wezwany przez Magirę wielki ptak poszybował w dół i usiadł na dachu. Jego rozłożone skrzydła były olbrzymie jak dom, a gigantyczne nogi o czarnych szponach mogłyby pochwycić rosłego mężczyznę w zbroi tak łatwo, jak nocny ptak porywa małego drzewnego varta. Jednak pomimo dzikiego wyglądu, lammergeier powitał Magirę serdecznie. — Zdradzę ci teraz jedną z wielkich tajemnic mojego ludu — powiedziała Magura pieszcząc pochyloną głowę ptaka. — Wiesz, że zostaliśmy stworzeni do życia w klimacie krainy okolonej zewsząd śniegiem i lodem, podobnie jak lammergeiery.
Kiedy Zaginieni przekształcili ohydny Podstawowy Ród w Pierwszy Lud, z ptaków gorszego rodzaju stworzyli też voory, które wy, ludzie, nazywacie lammergeierami. Pierwszy Lud i voory razem więc pojawili się na świecie, gdyż Zaginieni wiedzieli, że my, Vispi, będziemy potrzebowali pomocników, by podróżować po skutych lodem górach. Zbudowaliśmy niewiele miast i są one bardzo od siebie oddalone, ale przy pomocy naszych skrzydlatych przyjaciół pokonujemy bezpiecznie te odległości. Ty też taki poszybujesz, kończąc swoją podróż... Lammergeier wylądował pewnie w dmącej zamieci i uderzył wielkim dziobem pokrytą zmarzniętym śniegiem ścianę skalną. Lód pękł, odsłaniając ciemny otwór. — Czy to miejsce, w którym ukryty jest mój Trójskrzydły Krąg? — zapytała Haramis. — Nie. To schronienie na tę noc. Oboje musimy coś zjeść i odpocząć. Będziesz tu bezpieczna, gdy ja będę polował. Niebawem wrócę. — Hiluro znów poszybował w niebo. Haramis wyjęła amulet Czarnego Trillium. Jak latarnia oświetlał jej drogę, kiedy przesypując bryły lodu weszła do pieczary. Jaskinia była ciemna, sucha, mimo że wiatr zdążył nawiać do niej śniegu. Leżące bloki ciemnego kamienia, przenikniętego grubymi żyłami białego kwarcu, upstrzone lśniącymi piętnami jakiegoś minerału, odbijały ciepły blask amuletu. Księżniczka zdała sobie sprawę, że stoi przed żyłami złota. Pozostawiła sakwę i jakiś czas wędrowała po jaskini świecąc sobie amuletem, znajdując wszędzie gniazda złota i nawet- leżące tu i ówdzie wielkie samorodki. Ale największego odkrycia dokonała w głębi pieczary. Złoty blask amuletu padł na coś bardzo ciemnego i błyszczącego, a kiedy podeszła bliżej, zobaczyła we wnęce ścianę z doskonale gładkiego czarnego lodu. Dostrzegła samą siebie trzymającą amulet. Lodowe zwierciadło... Czyż nie mówiono, że czarownik Orogastus posługuje się czymś takim do jasnowidzenia? Zapytała o to swe odbicie w ciemnym lodzie, wysoką piękną kobietę, której bladą twarz okalał kaptur z białego futra. Wymykały się spod niego czarne włosy. w zwierciadle odbijał się też blask rozjarzonego amuletu, przyciągający wzrok, gdy chciała odwrócić głowę. Wpatrywała się w złocistą poświatę. Jej odbicie zafalowało i nagle pojawił się
obraz odzianego w dziwaczne szaty mężczyzny, w czapce jak wielka srebrna gwiazda. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę — chciał podzielić się z nią swymi tajemnicami, wiedzą i magią... — Haramis! — Orogastus! — szepnęła w osłupieniu. Zdawał się sięgać ku niej poprzez zwierciadło z czarnego lodu... — Haramis! — Nieczłowieczy myślowy zew był znany, ponaglał. — Hiluro? — Haramis, wróć. Teraz! Znowu ujrzała w lodowej ścianie swoją twarz! Strach zmroził jej krew w żyłach. Odwróciła się i pośpieszyła uspokoić Hiluro, którego wołanie bez słów nadal dźwięczało w jej umyśle, przeganiając wszystkie inne myśli. Jagun nie próbował rozpalić ogniska. Stał ze zwieszonymi , jakby dotarł do końca drogi i znalazł się przed ścianą, na którą nie można się wspiąć. Kadiya obserwowała go z niepokojem. Nigdy dotąd go takim nie widziała. Miała właśnie go zapytać, o co chodzi, kiedy odwrócił się nagle i wdrapał na krawędź tego podobnego do misy zagłębienia. Ruszył powoli szerokim brzegiem kotliny, ale najwyraźniej nie patrzył, dokąd idzie. Wysoko zadartą głową kręcił na wszystkie strony. Jego napięte mięśnie zdradzały, że pragnie usłyszeć, zobaczyć i dowiedzieć się, gdzie się znaleźli. Okrążywszy zagłębienie wrócił do Kadiyi, która zapytała: — Jagunie, co to takiego? Przez chwilę sądziła, że nie usłyszy odpowiedzi. Po chwili jednak Jagun podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. — Jasnowidząca Fani, jest wiele rzeczy ukrytych przed nami wszystkimi. Nie znam tej okolicy, ty też nie. Myślę jednak, że dotarliśmy do miejsca bardzo nam obcego i osobliwego. — Czy powinniśmy się czegoś obawiać? — zapytała. — Nie wiem — odparł. Usiadł, przyciągnął do siebie sakwę, pogrzebał w niej i wyjął resztkę jedzenia — kilka sucharów i dwie kruche wędzone rybki. Kadiyę zdziwiło, że nie rozpalają ogniska, ale przezornie zmilczała. Noc w tej zalanej wodą okolicy będzie zapewne zimna, teraz jednakże nie czuła chłodu. Wydawało się jakby kotlinka pochłonęła i zatrzymała w sobie nieco słonecznego ciepła. Ogarnęło ją straszliwe zmęczenie. i choć pamiętała o skriteckich larwach
i zatrutych bulwach, o zachowaniu czujności, Kadiyi zabrakło wprost sił, by choćby przypomnieć o wartach. Poczucie bezpieczeństwa, które otuliło ją jak ciepła szata, gdy wspięła się na skraj kotliny, obiecywało sen bez strachu i łęku. Dopiero zasnęła i śni czy właśnie się obudziła? Nie mogłaby przysiąc. Leżała spokojnie, kiedy zrobiło się jeszcze ciemniej i smugi mgły przepływały ponad mmi z jednej krawędzi zagłębienia na drugą. Wsadziła w ziemię korzeń tuż przy swojej głowie. Na jego czarnym końcu nie palił się zielony płomyk. Nie było jednak całkowicie ciemno, kątem oka dostrzegła bowiem jakieś migotanie. Jeśli jednak szybko spojrzała w tamtą stronę, blask gasł (a może znikał z poła widzenia). Działo się tak przez jakiś czas. Potem te dziwne lśnienia ustabilizowały się, zakorzeniły. Były to wąskie kolumny, wysokie przynajmniej tak jak Jagun. w ich wnętrzach wirowały jasne barwy, tak blade, że Kadyia z trudem odróżniała jedną od drugiej. Początkowo kolumny stały nieruchomo, w nie dającym się określić szyku; potem zafalowały i uniosły się w powietrze. Kadiya nic nie rozumiała, czuła jednak, że pląsają w skomplikowanym tańcu, którego sercem jest ona i Jagun. Nie czuła wszakże strachu. Na koniec dziwaczne kolumny przeistoczyły się w wirującą tarczę mgły, która powoli obracała się przed oczami Kadiyi na przeciwległym krańcu kotliny. Mgła rozjarzyła się i w jej wnętrzu księżniczka dostrzegła zachwycającej urody miasto — to samo miasto, o którym śniła przed dotarciem do Noth! Wydawało się jej teraz, że już kiedyś je znała, że znalazła w nim szczęście i zadowolenie. Nie pragnęła niczego bardziej na świecie, niż odnaleźć je jak najprędzej; Skądś dobiegł ją śpiew, melodia całkiem inna niż ruwendiański bard potrafił wydobyć ze swojej harfy, i obudził w Kadiyi następną falę tęsknoty, t wizja zniknęła. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Usiadła, sięgając po amulet. Uczucie, że coś łub ktoś ją pilnuje i pociesza, zniknęło. Zamiast tego ujrzała w myśli wyrazisty i żywy obraz skażonej przez zło krainy, przez którą tutaj dotarli... i zdała sobie sprawę, że jest już wczesny ranek. Poderwała się, zaalarmowana jakimś ruchem. To Jagun stał gotowy do drogi i przywoływał ją skinieniem ręki. Dziwny smutek i martwota rozlewały się na jego twarzy, Kadiya wstała, podniosła korzeń Czarnego Trillium, zarzuciła sakwę na plecy, by ruszyć dalej. Oboje spojrzeli w dół ze szczytu wielkiego kopca, w którym znajdowała się kotlina. Wokół kłębiła się gęsta mgła. Nie dostrzegli wschodzącego słońca, które mogłoby ją rozproszyć. Korzeń-przewodnik ożył w ręku dziewczyny,
wysmyknął się z jej palców i począł się Ślizgać po przeciwległym zboczu. — Idziemy. — Głos Jaguna był równie obojętny jak wyraz jego twarzy. Myśliwy nie napomknął sic o śniadaniu, wskazał tylko przed siebie na wysokie cierniste paprocie i trujące bulwy, które się między nimi zakorzeniły. Powlekli się dalej, : zwalniając kroku, kiedy kluczyli omijając niebezpieczne kule. Po jakimś czasie dotarli do polanki pokrytej kobiercami puszystej żółtej piany. Rzędy dziwacznych słupów, wyglądających prawie jak miniaturowe gliniane wieże, prowadziły do oczyszczonego jakby, wyrównanego pola rozciągającego się daleko przed nimi. Jagun ostrzegł jednak Kadiyę, że przed sobą mają grząskie błoto. Jeden nieostrożny krok, a zostaną wchłonięci na wieki. Odmieniec sięgnął do swej myśliwskiej Sakwy i wyjął stamtąd zawiniątko. Były to cztery owalne przedmioty, które same się otworzyły, pogrubiały w wilgotnym powietrzu i stały się liśćmi w kształcie łodzi o wgiętych do środka brzegach. Myśliwi nazywali je rakietami bagiennymi. Kadiya już się nimi kiedyś posługiwała, choć ostrożnie i tylko w obecności Jaguna. Usiadłszy na okrągławym pagórku, przywiązała rakiety do kostek. Zanim ruszyła za Odmieńcem, tupnęła sprawdzając, czy wiązania dobrze się trzymają. Korzeń-przewodnik już wślizgnął się przed Jaguna na zdradziecki grunt. Kadiya idąc po śladach Odmieńca czuła, jak ugina się pod nią powierzchnia moczarów. Szli teraz szybko. z obu stron otaczały ich niezgrabne kolumny wyższe zarówno do niej samej, jak i od Jaguna. Kłębiąca się wokół nich mgła była teraz tak gęsta, że dziewczyna bardzo niewyraźnie widziała brzeg Ciernistego Piekła, z którego wyruszyli. Czasami nawet owe przysadziste filary znikały jej z oczu. Kiedy tak szli, zdała sobie sprawę, że grunt stopniowo staje się coraz twardszy. Nagle zawisł tuż przed nimi gęstszy niż dotąd tuman, jakby mgła się o coś zaczepiła, następnie zaś uwolniła i odpłynęła dalej, odsłaniając ostatnią kolumnę. To nie była kolumna! Grudy stwardniałego mułu odpadły od jakiegoś posągu. Nie przedstawiał ani nieznanego potwora ani Odmieńca. Miał człowiecze proporcje, jak u ziomków Kadiyi. Nieznajomy mężczyzna, prócz ozdobnej korony- hełmu i trzech szarf, a może pasów, nie nosił żadnego odzienia. Dwa przerzucone przez ramiona paski krzyżowały się na piersi, kończąc się szerokim pasem zaciśniętym w talii. Jego ciało miało barwę kości słoniowej i połyskiwało jak wypolerowane. Szarfy i pas pokrywały migotliwe płatki lub łuski — zielone, złote,
niebieskie, od bardzo jasnych do najciemniejszych odcieni. Uwagę dziewczyny przede wszystkim przyciągnęło to, co posąg trzymał w wyciągniętych rękach. w niedalekiej przeszłości spotkała się ze zdziczeniem i okrucieństwem. Odcięta głowa w rękach postać wzbudziła jednakże uczucia odmienne niż sam posąg — Kadiya na jej widok poczuła mdłości. Nie była to bowiem głowa Skriteka lub Odmieńca. Gdyby nie bezwłosa, nadmiernie wysklepiona czaszka, mogłaby to być głowa mężczyzny z jej rasy! Odsunęła się nieco, by lepiej przyjrzeć się twarzy posągu, spodziewając się zobaczyć wyraz bestialstwa widziany na obliczach Labornoków, kiedy tak okrutnie obchodzili się z mieszkańcami Cytadeli. Jednak ocienione ozdobnym hełmem oblicze było spokojne, malowała się na nim siła i pewność siebie. Posąg mógł być groźnym ostrzeżeniem łub pomnikiem zwycięstwa, lecz im dłużej Kadiya wpatrywała się w jego oczy, tym bardziej nabierała przekonania, że oto ma przed sobą uosobienie jakiejś odwiecznej po wsze czasy sprawiedliwości. Oczu nie wyrzeźbiono w kamieniu. w oczodołach umieszczono ciemne kamienie, w których głębi, tak jak w sercu Czarnego Trillium, krył się złoty blask. — To Sindona! — Jagun odskoczył od posągu. — To jest Zakazana Droga! — Na jego twarzy malowało się zdumienie przemieszane z lękiem. — Kto? — Kadiya nie odrywała oczu od figury. Myśliwy nie odpowiedział. Schylił się i podniósł z ziemi odłamek skamieniałego mułu, który najwidoczniej został odłupany od rzeźby. — To stało się niedawno. Ale... nie zrobili tego Skritekowie. Oni nie dotknęliby tego pazurem! Więc kto? — Proszę, powiedz mi wreszcie, czyj to wizerunek? — Kadiya podniosła głos. — To Strażnik Zaginionego Ludu, to oni rozkazywali ziemi i wodzie... — Urwał i chwycił dziewczynę za ramię. — Spójrz! Na najbliższym odłamku zeschłej skorupy leżał korzeń Trillium. Jego czarny czubek płonął, wskazując nie w stronę, w którą wędrowali, ale tam, gdzie spoglądał posąg. Jagun bez namysłu zanurzył drzewce włóczni w żółte błoto. Zagłębiło się tylko na palec, a dalej napotkało twardą powierzchnię. a przecież ta część moczarów na pozór nie różniła się od reszty! Myśliwy ruszył do przodu, uderzając przed sobą końcem włóczni. Korzeń chwiał się na boki, jakby chciał ruszyć tą samą drogą co Jagun, lecz nie mógł pozostawić Kadiyi. Czary — to wszystko były po prostu czary! Ogarnęło jąj zniecierpliwienie. Ale z drugiej strony ten przewodnik ich dotąd nie