tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony263 804
  • Obserwuję183
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań233 946

Trillium.4.-.Pani.Trillium

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :877.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Trillium.4.-.Pani.Trillium.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 176 stron)

MARION ZIMMER BRADLEY PANI TRILLIUM TYTUŁ ORYGINAŁU LADY OF THE TRILIUM PRZEKŁAD WIESŁAWA CIEPLUCHA PAWEŁ CZAJCZYŃSKI

Książką tą dedykują wszystkim mieszkańcom Lodowego Zamku, bez których wsparcia i zachęty nigdy nie powstałaby ta opowieść

ROZDZIAŁ PIERWSZY Wieża Noth stała opustoszała w otoczeniu umierających chwastów. Białe burzyny zaległy grubym kożuchem na warstewkę wody, która niegdyś wypełniała po brzegi głęboką fosę, a w powietrzu unosił się zapach śmierci. Dziewczyna w zwiewnych szatach przebiegła przez zwodzony most, kamienny dziedziniec i ogród, i wpadłszy do komnaty Arcymagini ujrzała, jak stara kobieta wydaje z siebie ostatnie tchnienie, a jej ciało rozpada się w proch. Kiedy stała tam oszołomiona nagłością tego wydarzenia, Wieża, dziedziniec i kamienne mury dokoła zamieniły się w pył i uleciały porwane w objęcia rozgniewanego wiatru. Pozostała jedynie biała peleryna Arcymagini… Haramis, Biała Dama, Arcymagini Ruwendy, wyzwoliwszy się z objęć snu, poczuła na sobie ciężar minionych wieków, ciężar starości, wyjątkowo bolesny, jako że obraz młodej dziewczyny, którą widziała w sennych marzeniach, nadal jawił się przed jej oczyma. Nie było w tym nic szczególnie zaskakującego; przyszłam na świat już tak dawno i pamiętam czasy, których nie pamiętają pradziadowie najstarszych ludzi, pomyślała posępnie. Jako Arcymagini, duszą związana z tą ziemią, żyła znacznie dłużej niż jej dwie siostry. Mimo iż ujrzały światło życia jednego dnia, ich drogi przeznaczenia rozeszły się w różne strony już dawno temu, a teraz pozostała tylko ona, najstarsza z trzech księżniczek. Kadiya odeszła pierwsza. Po wielkiej bitwie z najeźdźcami z Labornoku i złym czarodziejem Orogastusem zniknęła na ukochanych moczarach wraz ze swym przyjacielem Odmieńcem i talizmanem, Potrójnym Płonącym Okiem, stanowiącym część wielkiego, magicznego berła, którego siostry używały w zmaganiach z Orogastusem. Przez pewien czas utrzymywała z Haramis sporadyczny kontakt poprzez czarodziejską misę, lecz od zniknięcia Kadiyi upłynęło już wiele dekad. Na pewno dawno nie żyje, myślała Haramis. Anigel, najmłodsza z sióstr, poślubiła księcia Labornoku, Antara, doprowadzając do zjednoczenia obu ich królestw. Umarła w spokoju, dożywając starości, otoczona dziećmi i wnukami. Tron połączonych królestw przeszedł w ręce jej potomków. Czy zasiada na nim teraz jej wnuk czy też prawnuk? Haramis nie mogła sobie przypomnieć; lata mijały zbyt szybko. Może już praprawnuk. Haramis, najstarsza z sióstr, została Strażniczką Ziemi, zajmując tym samym miejsce Arcymagini Binah. Przez te wszystkie lata mieszkańcy Ruwendy wiedli spokojny i dostatni żywot; Haramis kochała tę ziemię niczym własne dziecko. W pewnym sensie istotnie Była jej matką. Teraz jednak Haramis zaczęła miewać przedziwne sny. Już trzecią noc z kolei przeżywała śmierć Binah i rankiem budziła się zbyt zmęczona, aby wstać z łóżka. Czy było to ostrzeżenie przed zbliżającą się śmiercią? Być może nadchodził czas, kiedy nowa strażniczka miała przejąć jej obowiązki. Gdyby stosunkowo szybko wybrano następczynię, Haramis zdążyłaby jeszcze przekazać jej choć część swojej wiedzy. Żałowała, że sama nie miała takiej możliwości, kiedy dostąpiła zaszczytu sprawowania funkcji Strażniczki. Binah po prostu przekazała Haramis swą pelerynę i zamknęła na zawsze oczy, a Wieża, w której żyła i pracowała, rozsypała się w proch wraz z jej ciałem. Haramis miała odziedziczyć tron i od dzieciństwa przygotowywano ją do roli królowej, a nie Arcymagini, toteż nagła zmiana obowiązków wydała się jej co najmniej niepokojąca. Nie taką spuściznę pragnęła przekazać swej następczyni. Nie zważając na bóle w stawach i ogólne złe samopoczucie, zwlokła się z łóżka. Gdyby nadal żyła w Cytadeli w Ruwendzie, w miejscu, gdzie dorastała, niewątpliwie czułaby się dużo gorzej. Jak w każdym kamiennym zamczysku, panowały tam chłód i wilgoć. Przejmując

obowiązki Arcymagini, Haramis przeprowadziła się jednak do Wieży usytuowanej na szczycie Góry Brom, w pobliżu granicy Labornoku i Ruwendy. Pomimo trzaskających mrozów i hulających dokoła północnych wiatrów, wewnątrz kamiennego schronienia panowało przyjemne ciepło. Wcześniej Wieżę zamieszkiwał Orogastus, który kochając luksus, ściągał tu wszystko, co tylko udało mu się wyszukać, ukraść, bądź kupić. Gromadził głównie machiny i urządzenia Zaginionego Ludu; większość z tych dziwnych przedmiotów stanowiła niebezpieczną broń, lecz niektóre były całkiem praktyczne i ułatwiały codzienne życie. Orogastus, na swoje nieszczęście, nigdy, nie pojął różnicy między technologiczną spuścizną Zaginionych a prawdziwą magią. Zbyt silne uzależnienie czarnoksiężnika od tajemniczych urządzeń umożliwiło trzem siostrom zniszczenie go tą drugą bronią. Dla Haramis różnica między magią a starożytną technologią była oczywista, choć może trudna do zdefiniowania. Nadal nie potrafiła więc zrozumieć, jak Orogastus mógł okazać się tak bezgranicznie głupi, szczególnie, że posiadł pewne magiczne umiejętności. Haramis wzdragała się przypominając sobie krótki okres, kiedy znajdowała się pod urokiem, który na nią rzucił. Przez kilka tygodni żyła nawet w radosnym przeświadczeniu, że darzy go uczuciem. Najwyraźniej obróciło się to przeciw niemu. Nie wykorzystał kilku sposobności, aby mnie skrzywdzić, pomyślała, nawet kiedy już otwarcie mu wyznałam, że go nie kocham. Zachowywał się, jakby był przekonany o swojej do mnie miłości. Wierzył, że nie potrafiłby wyrządzić mi krzywdy, a ja z konieczności odwzajemnię jego uczucie i wesprę go w jego planach. Przeszedłszy przez komnatę zbliżyła się do wykwintnie zdobionej, drewnianej komody i z jednej z szuflad wyjęła srebrną czarę. Postawiła ją na stole, zajmującym środek pokoju, i do połowy napełniła czystą wodą z dzbana stojącego przy łóżku. Potem pochyliła się nad nią. Wróżenie z wody było praktykowane wśród kilku szczepów Odmieńców, którzy zamieszkiwali bagna otaczające Cytadelę. Odmieńcy nie wywodzili się z ludzkiej rasy; w ich żyłach płynęła krew rdzennych mieszkańców tej ziemi. Niektóre plemiona przypominały ludzi, a inne wyglądały jak urzeczywistnienie nocnego koszmaru, lecz na ogół stworzenia te żyły w zgodzie z ludźmi. Nyssomowie stanowili odłam człekopodobnych Odmieńców, a kilku z nich służyło na ruwendiańskim dworze w okresie dzieciństwa Haramis. Jej najlepszy przyjaciel, Nyssom Uzun, który piastował funkcję nadwornego barda, poza muzycznym talentem posiadał znaczne zdolności magiczne. To on nauczył Haramis magii wody. Owa wielce zawodna metoda wróżenia okazywała się niewiele lepsza jako sposób komunikowania się. Haramis dostrzegła jednak, że wsparta mocą Arcymagini, stawała się nawet całkiem dokładna. Warunkiem powodzenia i wiarygodności był jednak pusty żołądek. Teraz postarała się oczyścić swój umysł, chociaż zauważyła, że nie potrafi całkowicie pozbyć się resztek nocnych snów. Spojrzała w krystaliczną wodę. Prawie natychmiast spłynęło na nią uczucie, że szybuje w powietrzu, niczym na grzbiecie jednego z ogromnych lammergeierów, które w razie potrzeby przenosiły ją z miejsca na miejsce, i że zbliża się ku wieży. Rozpoznała najwyższą wieżę Cytadeli. W przeciwieństwie do głównego budynku, stanowiącego pozostałość z czasów Zaginionego Ludu, została wzniesiona stosunkowo niedawno” (w ciągu ostatnich pięciuset lat) przez ludzi. Haramis wylądowała lekko na dachu i pozwoliła swojej duchowej postaci przeniknąć przez podnoszone drzwi do najwyżej położonej komnaty. Pomieszczenie świeciło teraz pustką. Ostatnim razem, kiedy Haramis w rzeczywistości tu przebywała, pełne było labornockich żołnierzy. Próbowali pojmać ją i Uzuna i jedynie przybycie dwóch lammergeierów, które zabrały ich ze szczytu Wieży, ocaliło jej życie. Wspomnienia tego dawno minionego dnia powróciły, kiedy Haramis stanęła na dawnym szlaku swej ucieczki.

Na niższej kondygnacji mieściła się sypialnia żołnierzy z Cytadeli. O ile Haramis mogła sobie przypomnieć, ten szalony pomysł zrodził się w głowie jej dziadka; żołnierze spali siedemnaście pięter ponad ziemią. Jej ojciec, bardziej uczony niż wojownik, nie zadał sobie trudu zmiany tego osobliwego układu. Najwidoczniej jednak znalazł się ktoś dość rozumny, aby położyć kres temu zwyczajowi, zanim zmieniono go w uświęconą tradycję. Chociaż w pomieszczeniu wciąż stało kilka pokrytych kurzem łóżek i skrzyń na ubrania, w byłej kwaterze znajdowało się teraz tylko dwoje ludzi, dzieci, chłopiec i dziewczynka, oboje w wieku mniej więcej dwunastu lat. Siedzieli na podłodze zwróceni twarzami do siebie w samym środku kałuży światła, wpadającego przez otwarte okno. — Myślę, że działa pod wpływem światła — mówił chłopiec. Był szczupły, a jego ciemne włosy nadawały się już do podcięcia. Spłynęły mu kaskadą na twarz, gdy nachylił się nad obiektem swego zainteresowania. Bezwiednie odrzucił je do tyłu, lecz opadły ponownie, gdy tylko zdążył odsunąć rękę. Tym razem dał za wygraną. — Niemożliwe, że tylko w ten sposób — sprzeciwiła się dziewczynka. Niedbale splecione warkocze jasnorudych kędziorów zwieszały się jej do pasa. Haramis nie widziała takich włosów od ostatniego spotkania z Kadiyą. Wyglądało również na to, że dziewczynka tyle samo co Kadiya przykładała wagi do wyglądu zewnętrznego. Dzieci miały na sobie ubrania najwyraźniej odziedziczone po starszym rodzeństwie i żadne nie zdradzało najmniejszej potrzeby utrzymywania ich w czystości. Drewniana podłoga wyglądała, jakby nie zamiatano jej od miesięcy, a może nawet od lat. Widniały jednak na niej ślady sugerujące, że tych dwoje, a może ktoś inny, miało zwyczaj wyciągać się na ciemnych deskach, nie zwracając uwagi na kurz i drzazgi. Dziewczynka wydawała się chudsza od chłopca. Czy nikt nie karmi tych dzieci? — zastanawiała się Haramis. — Nie działa po ciemku. — Chłopiec uparcie obstawał przy swoim. — Och, zgadzam się, że nie działa bez światła, lecz gdyby tylko ono budziło je do życia, to wszystkie melodie, z wyjątkiem dolnej, zagrałyby od razu. Niewidzialny gość przeszedł przez pokój, żeby zobaczyć, co dziewczynka trzyma w dłoniach. Wystarczyło jedno spojrzenie; była to jedna z ulubionych zabawek Haramis z okresu dzieciństwa, pozytywka pamiętająca czasy Zaginionego Ludu. Sześciokątna figura wygrywała różne melodie w zależności od tego, na którym boku ją postawiono. — Spójrz, Fiolonie — zauważyła dziewczynka, trzymając sześcian tak, że jedna jego krawędź dotknęła podłogi. — Gdyby chodziło tylko o światło, powinniśmy teraz usłyszeć przynajmniej jedną melodię — padają na to promienie słońca. — Odwróciła pozytywkę i położyła ją na podłodze, a z niewielkiego przedmiotu natychmiast wydobył się dźwięk. — Widzisz? Musi leżeć jedną stroną płasko na podłodze albo… — uniosła do góry grającą nieprzerwanie zabawkę…. — równolegle do podłogi. — Chciałaś powiedzieć poziomo nad podłogą — poprawił chłopiec. — To jedno i to samo, jeśli podłoga jest płaska. A teraz spójrz. — Powoli i ostrożnie obróciła pozytywkę na jedną stronę. — Kostka przestaje grać, gdy przechylam ją więcej niż na dwa palce. Kiedy drugi bok ułoży się poziomo, następuje przerwa, po której znów odzywa się melodia. A w czasie tej przerwy — zakończyła triumfalnie — czuję wyraźnie, że coś przesuwa się w środku. Nie zacznie grać, zanim to, co jest wewnątrz, nie dotrze do dna. — Przyłożyła przedmiot do ucha i potrząsnęła nim lekko. — Jest tam jakiś płyn. Strasznie bym chciała ją otworzyć i zobaczyć, jak działa. Fiolon wyciągnął rękę i wyrwał jej z dłoni zabawkę. — Ani się waż, Mikayla! To jedyna kostka, jaką mamy, i bardzo ją lubię. Jeśli ją rozbijesz, nie ożenię się z tobą, gdy dorośniemy. — Złożyłabym ją z powrotem — protestowała Mikayla.

— Skąd wiesz, czy potrafiłabyś ją potem poskładać — zauważył Fiolon. — Nie wiesz, co to za płyn. Jest za ciężki jak na wodę i na pewno przynajmniej połowę rozlałabyś przy otwieraniu. Prócz niej nie mamy nic, co pozwoliłoby nam poznać muzykę Zaginionego Ludu. — Ty nie zaryzykujesz zniszczenia żadnego źródła muzyki. Myślę, że twój tata musiał być muzykiem. — Roześmiała się Mikayla. — Nigdy się tego nie dowiemy. Fiolon wzruszył ramionami. Mikayla wzięła od niego pozytywkę i zważyła ją w dłoni. — Myślę, że masz rację w sprawie tego płynu. Rzeczywiście jest za ciężki jak na wodę, a to, co siedzi tam w środku, porusza się dużo wolniej niż coś, co pływa w wodzie. — Westchnęła. — Żebyśmy tak znaleźli ich więcej. — Ja też bym tego chciał — zgodził się Fiolon. — Może wówczas poznalibyśmy więcej melodii. — Gdybyśmy znaleźli duplikat, mogłabym go rozłożyć na części i zobaczyć, co jest w środku. — Dlaczego zawsze chcesz wiedzieć, jak wszystko działa? Mikayla wzruszyła ramionami. — Po prostu chcę. Dlaczego ty zawsze chcesz o wszystkim pisać piosenki? Fiolon odwzajemnił wzruszenie ramion. — Po prostu chcę. Haramis zakrztusiła się i nagle stwierdziła, że znów znajduje się w swej Wieży, spoglądając w czarę z wodą. Jej oddech zakłócił nieruchomą powierzchnię, łamiąc obraz. No cóż, pomyślała, niewątpliwie wygląda dość inteligentnie, lecz trudno mi zobaczyć w niej Arcymaginię. Muszę dowiedzieć się o niej więcej, a także o nim. Z uwagi, jaką poczynił na temat małżeństwa, można by wnioskować, że są zaręczeni, lecz dziwne, że nie wie, kim jest jego ojciec. Ubrania wyraźnie po kimś odziedziczyły, ale kiedyś były bardzo porządnymi strojami. Co więcej, dzieci nie wysławiają się jak służący. Haramis ubrała się szybko i poszła do jadalni, by zjeść śniadanie. Miała napisać kilka listów i przesłać parę wiadomości. Haramis bez trudu wyczuwała ziemię. O wiele gorzej przedstawiała się sytuacja, gdy trzeba było dowiedzieć się czegokolwiek o ludziach. Minęło kilka tygodni, zanim Aya, nyssomijska służąca z pałacu, otrzymała od Arcymagini wiadomość, dostała pozwolenie na odwiedzenie swej siostry, a następnie oddaliła się od Cytadeli na dostateczną odległość, żeby lammergeier mógł ją niepostrzeżenie zabrać. Nikt w królewskim pałacu nie wiedział, że siostra Ayi pracuje dla Arcymagini, a Haramis chciała, aby nadal pozostało to tajemnicą. Pewnego dnia u stóp Wieży wylądował lammergeier, niosąc na swym grzbiecie ciepło okrytą Nyssomijkę. Haramis wyszła im na spotkanie i zaprosiła drobną kobietę do środka. Główną wadą miejsca, w którym mieszkała, było to, że jej nyssomijscy służący nie mogli bezpiecznie wychodzić na zewnątrz. Nawet po dwustu latach Haramis nadal pamiętała dokładnie dzień, w którym jej towarzysz i przyjaciel, Uzun, niemalże zamarzł na śmierć podczas poszukiwań Talizmanu. Straciła prawie cały dzień wracając po śladach. Otoczyła Uzuna troskliwą opieką i dopiero gdy spokojnie odtajał, odesłała go z powrotem na niziny. Potem podążyła samotnie w dalszą wędrówkę. Ze wszystkich plemion Odmieńców jedynie Vispi potrafili przetrwać w górach, lecz nawet oni woleli mieszkać w odosobnionych, małych dolinach, ogrzewanych gorącymi źródłami. Haramis zaprowadziła szczelnie opatuloną Ayę do Wieży i przekazała jej siostrze, Enyi. Służąca zaprowadziła gościa do komnaty, gdzie mogła zaspokoić pierwszy głód po męczącej podróży. Haramis długo czekała na wiadomości z Cytadeli, więc kilka dodatkowych godzin nie miało dla niej znaczenia.

Kiedy wszystkie trzy zebrały się w komnacie, popijając z kubków gorący sok z lądu, Haramis zapytała Ayę o dzieci, które ujrzała w swej wizji. — Księżniczka Mikayla i panicz Fiolon? — spytała zdziwiona Aya. Niewątpliwie zastanawiała się, dlaczego Haramis interesuje się tymi dziećmi. Arcymagini zdecydowała się jednak zachować powód dla siebie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. W milczeniu oczekiwała, aż kobieta znów zacznie mówić. — Mika, księżniczka Mikayia, jest szóstym z siedmiorga potomstwa. Król koncentruje się na kształceniu swego następcy; królowa zasypuje czułościami swoje „maleństwo”, które skończyło już dziesięć lat, a pozostała czwórka bawi się razem. — Oddlingijka pokręciła głową. — Nikt nie interesuje się tym, co robi Mika, a rodzice Fiolona nie żyją, przynajmniej jego matka. Gdyby nie mieli siebie nawzajem, księżniczka byłaby bardzo samotnym dzieckiem i podejrzewam, że chłopiec także. Haramis rozważyła słowa kobiety. — Uzun zawsze był moim najlepszym przyjacielem — rzekła uśmiechając się i z czułością spojrzała na drewnianą harfę z fragmentem kości u szczytu kolumny. Pogładziła ją dłonią, jakby głaskała ulubione zwierzątko. — Mimo to nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje dzieciństwo bez sióstr. Zawsze znajdowały się w pobliżu czy tego chciałam, czy nie. — Wróciła myślami do teraźniejszości. — Jakie zatem miejsce zajmuje tu Fiolon? Kim on dokładnie jest? Aya kontynuowała swą opowieść. — Lord Varu Fiolon. Jego matka była najmłodszą siostrą króla Varu — nasza królowa jest średnim dzieckiem. Matka Fiolona umarła po jego narodzinach, lecz dopiero jakieś sześć lat temu królowa ubłagała króla, by zezwolił jej roztoczyć matczyną opiekę nad dzieckiem siostry. — A ojciec Fiolona? — Myśl ta nurtowała Haramis od chwili, gdy usłyszała rozmowę dwójki dzieci. Aya wzruszyła ramionami. — Nikt nie wie. Jego matka nie wyszła za mąż. Haramis uniosła brwi. — Siostra króla Varu urodziła dziecko, a nikt nie ma pojęcia, kim jest ojciec. Biorąc pod uwagę brak intymności we wszystkich pałacach i zamkach, jakie widziałam w swym życiu, wydaje mi się to niewiarygodne. Bez wątpienia muszą istnieć przynajmniej jakieś podejrzenia na temat osoby jej kochanka. — Wedle krążących na ten temat pogłosek, umierając twierdziła, że ojcem dziecka jest jeden z Władców Powietrza. Haramis ponownie uniosła brwi. — Nigdy nie słyszałam, żeby Władcy Powietrza przybierali cielesną postać, nie mówiąc już o płodzeniu dzieci. Aya westchnęła. — Ona umierała, pani, i prawdopodobnie majaczyła w agonii. Zgadzam się jednak, to dziwne, iż nikt nie wie, kto jest ojcem chłopca. Bardzo dziwne. Haramis wzruszyła ramionami. — Wątpię, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Każda duża rodzina ma pewną nadwyżkę dzieci. Czy ten młodzieniec i Mikayla są zaręczeni? Aya pokręciła przecząco głową. — Słyszałam jedynie jakieś plotki, lecz nigdy nie podpisano oficjalnego kontraktu. Mikayla również mieści się w kategorii, którą określiłaś, pani, „nadwyżką”, podobnie zresztą jak każda księżniczka. Osobiście nie miałabym nic przeciw tym zaręczynom. Są tak bardzo sobie bliscy.

— Szkoda — odezwała się Haramis. — Mikayla ma zostać następną Arcymaginią, więc będzie musiała zapomnieć o małżeństwie. Aya otworzyła usta ze zdziwienia. — Mika? Arcymaginią? — Zawahała się przez dłuższą chwilę, po czym przemówiła ponownie. — Biała Damo, naprawdę nie sądzę, by spodobał jej się ten pomysł. — Nieważne, czy jej się podoba, czy nie — odrzekła spokojnie Haramis. — Tego życia się nie wybiera. To jej przeznaczenie. Ze mną było dokładnie tak samo.

ROZDZIAŁ DRUGI Haramis czuła, że nie może dłużej zwlekać. Nie potrafiła znieść myśli, że jej następczynię spotkałby taki sam los jak niegdyś ją — zostałaby Arcymaginią Ruwendy, nie zdając sobie sprawy, co to za sobą niesie. Tak więc, chociaż mogło to wydawać się okrutne i przedwczesne, szczególnie w oczach Ayi, musi zacząć przygotowywać Mikaylę do funkcji, którą księżniczka obejmie pewnego dnia. Aya przez kilka dni pozostała w Wieży, a Enya dotrzymywała jej towarzystwa, podczas gdy Haramis czyniła przygotowania do podróży, z której miała powrócić wraz ze swą następczynią. Oczywiście mogła wezwać olbrzymie lammergeiery i na ich grzbietach dotrzeć do Cytadeli, a następnie powrócić z Mikaylą do Wieży. Chciała jednak, by dziewczynka dokładnie przyjrzała się ziemi, której będzie strzec w przyszłości. Gdy nadszedł wyznaczony dzień, Haramis odesłała Ayę na grzbiecie lammergeiera. Sama dosiadła froniala i załadowawszy zapasy żywności i sprzęt obozowy na drugiego, wyruszyła na południe w kierunku Cytadeli, w której mieszkała niegdyś i umarła jej siostra Anigel. Przez pierwsze kilka dni podróżowała wśród gór. Dotkliwy chłód wdzierał się pod grube i ciepłe futra, mimo iż aura, jak na zimę, wydawała się stosunkowo przyjazna, a górskie bezdroża pokrywał zeszłotygodniowy śnieg. (Haramis wystarczająco cierpiała, jadąc przez śnieg i nie pozwalała, żeby napadało go więcej). Rankiem po przebudzeniu, chociaż spała w ciepłym worku, bolały ją wszystkie stawy. Pod koniec piątego dnia opuściła krainę śniegów i ujrzała, jak ogromna, czerwona kula słońca zatapia się na zachodzie ponad bagnami. Przez większą część drogi korzystała z zapomnianych, tajemnych ścieżek, wrzynających się w mroczne bagna Ruwendy. Kiedyś znała tu każdą piędź ziemi równie dobrze jak zawartość wszystkich półek swej biblioteki. Szarpiący mięśnie ból świadczył według niej niezbicie, że istotnie zbyt długo prowadziła spokojne życie, nie wychodząc poza mury przytulnej Wieży. To prawda, że kiedy ziemi nie zagrażało niebezpieczeństwo, nie było potrzeby opuszczać Wieży. Pomyślała jednak, że mimo wszystko powinna robić to częściej. Ile to już lat upłynęło od czasu, gdy po raz ostatni widziała swą ziemię inaczej niż w wizjach? Choć ciało miała obolałe, odczuwała radość, cieszyła się każdym ruchem, każdym oddechem. Przybrała postać zwykłej kobiety, już nie młodej, lecz jeszcze krzepkiej i żwawej, mimo śnieżnobiałych włosów opadających kaskadą na plecy. Taki właśnie wygląd miała zwyczaj przybierać, kiedy podróżowała po ziemi, nawet w czasach młodości. Zapewniał pewien szacunek ze strony napotkanych ludzi i chronił przed przesądną trwogą, jaką budziła obecność Arcymagini. Jednak każdego dnia, gdy nadchodził zmierzch, zastanawiała się, czy te pozory dobrej formy nie były taką samą ułudą jak wszystko, co dowodziło tkwiących w niej magicznych mocy — lub jak jej prawdziwy wiek. Przypomniała sobie, że z powodzeniem mogła wezwać jednego z lammergeierów i często, szczególnie późnymi popołudniami, nachodziła ją pokusa, by w ten sposób zaznaczyć pilny charakter swej misji. Sądziła jednak, że wylądowanie na dziedzińcu domostwa swej ileś razy „pra” siostrzenicy postawiłoby całą Ruwendę na nogi. Dałoby też owej dziewczynce oraz jej rodzicom mylne pojęcie o obowiązkach i trudach bycia Arcymaginią, a także kompletnie wypaczony obraz właściwego wykorzystywania magicznych sił. Froniale nie miały najmniejszego związku z magią; Orogastus trzymał je kiedyś w stajni (nie potrafił wzywać lammergeierów, więc froniale stanowiły jego jedyny środek transportu), a Haramis po prostu zaopiekowała się stadem. Orogastus, zawsze dbający o splendor, niewątpliwie wyruszyłby z podobną misją na grzbiecie lammergeiera, jeśli tylko by mógł. Haramis miała inną naturę.

Kontynuowała podróż sama, bez niczyjej pomocy, często prowadząc froniale, kiedy nisko zwisająca się roślinność uniemożliwiała jazdę. W wyglądzie zewnętrznym i sposobie zachowania się kobiety nie było nic magicznego, z wyjątkiem białej peleryny i laski. Jej Talizman, Trójskrzydły Krąg, który nosiła na łańcuszku na szyi, skrywały zgrzebne szaty. Na nogach miała wysokie, ocieplane buty; odpowiednie zaklęcie chroniło je przed deszczem i mgłami, pozwalając właścicielce nieomylnie poruszać się w labiryncie niewidocznych ścieżek. Arcymagini nie było to potrzebne, lecz parała się zaklinaniem od wczesnego dzieciństwa i nie chciała wyjść z wprawy. Podróż sprzyjała odświeżeniu wspomnień o drogach i ścieżkach Ruwendy, jako że ostatni raz wędrowała po nich wiele lat temu. Mogła wybrać sobie towarzystwo, jakie tylko chciała, mogła posłużyć się magią i błyskawicznie dotrzeć do celu. Poruszała się jednak na własnych nogach albo na fronialu. Miała nadzieję, że mimo to jej krewna wyczuje magię. Gdyby okazało się, że dziewczynka posiada naturalne zdolności magiczne, stanowiłoby to dobry początek nauki. Podczas krótkich chwil, kiedy Haramis ją widziała, zrozumiała, że Mikayla raczej będzie próbowała dociekać przyczyn działania zaklęcia, niż nauczy się je czuć. Bez wątpienia jednak to właśnie ona pojawiła się w wizji jako następczyni Haramis, a więc takie było przeznaczenie. Arcymagini nawet nie brała pod uwagę możliwości, że Fiolon, będąc chłopcem i pochodząc z Varu, miałby zostać jej następcą. Spokojna podróż przez bagna zabrała jej kolejne cztery dni i noce. Przypominała sobie znajome niegdyś obszary Ruwendy, w większości błota porośnięte gęstą roślinnością. Tak długo zamieszkiwała wśród zaśnieżonych gór, że wspomnienie moczarów zatarło się w jej pamięci. Śnieg mogła zawsze strzepnąć z ubrania, a bardziej natrętne płatki topniały, kiedy weszła do wnętrza budowli. Błoto przyklejało się, wysychało, powodowało swędzenie skóry. Odczuła ulgę, gdy ścieżka doprowadziła ją wreszcie do Wielkiej Grobli i błotniste szlaki zamieniły się w brukowaną drogę. Teraz nie musiała uważać na każdy krok i mogła spokojnie rozglądać się dokoła. Chociaż w okolicach Cytadeli zima zawsze kojarzyła się z deszczem i pluchą, tym razem trafił się jeden z rzadkich, słonecznych dni. Chłód przestał dawać się we znaki, co stanowiło przyjemną odmianę w tej ponurej porze roku. Ptaki szczebiotały w wierzchołkach drzew wyrastających po obu stronach Grobli. Kiedy dotarła do łąki jaśniejącej na Wzgórzu Cytadeli, zauważyła, że nawet w środku zimy kwitły wszędzie czarne kwiaty trillium. Zakaszlała głośno. W czasach jej dzieciństwa Czarne Trillium należało do rzadkich, przesyconych magią zjawisk; w rzeczywistości istniała tylko jedna taka roślina i opiekę nad nią roztaczała Arcymagini. Po zwycięstwie nad Orogastusem kwiaty rozkwitły, pokrywając ciemnym kobiercem niemalże cały pagórek. Z czasem stały się równie powszechne jak chwasty i prawdopodobnie, pomyślała Haramis uśmiechając się kwaśno, traktowano je na równi z nimi. Późnym rankiem stanęła u wrót Cytadeli, gdzie król powitał ją w stanie graniczącym wręcz z osłupieniem. — Arcymagini, wielki to dla nas zaszczyt — rzekł, sprawiając wrażenie podenerwowanego. — Cóż możemy dla ciebie uczynić? Królowa, z drugiej strony, chyba potraktowała nie zapowiedzianą wizytę Haramis jako przejaw ekscentryzmu starej kobiety. — Musisz być niezmiernie wyczerpana, Pani! — Jedna ze służebnych przybiegła natychmiast w odpowiedzi na spojrzenie królowej. — Służący zaniosą twe rzeczy do komnaty gościnnej i zadbają o twoje zwierzęta, podczas gdy będziesz odpoczywała po podróży. Dziesięć dni zmagań z zimową pogodą i wybrykami nieco kapryśnych froniali (zachowywały się spokojnie w górach, lecz najwyraźniej nie cierpiały moczarów) sprawiły, że Haramis nie tylko ogarniało ogromne zmęczenie, lecz również czuła się porządnie rozdrażniona.

— Możecie sobie darować całą tę ceremonię — ucięła krótko. — Nie przybyłam tu, by spotkać się z wami, lecz z Mikaylą. — Mikaylą? — powtórzył zdumiony król. — Twoją córką, Mikaylą — wycedziła Haramis przez zaciśnięte zęby. Nigdy nie przepadała za głupcami, a lata spędzone w odosobnieniu zatarły pamięć o dworskich manierach. Co więcej, jako Arcymagini nie musiała przejmować się tym, co ludzie o niej myślą. — Szóstą z siedmiorga twych dzieci. Pamiętasz ją chyba, co? Król odkaszlnął nerwowo. — Tak, oczywiście, że pamiętam, lecz to jeszcze dziecko. Czego od niej chcesz? Na szczęście dla resztek nerwów, które udało się Haramis utrzymać na wodzy, królowa okazała się bardziej praktyczna. Przed oczami Haramis przemknęło wspomnienie rodziców: uczony i niesłychanie roztargniony król Krain i zdolna, delikatna królowa Kalanthe. Tymczasem służąca pobiegła upewnić się, czy przygotowano już komnatę gościnną, rozpalono ogień w kominku oraz czy wniesiono bagaże Haramis i zaopiekowano się dwoma fronialami. Królowa wysłała Ayę z zadaniem odnalezienia księżniczki Mikayli i natychmiastowego sprowadzenia jej do niewielkiej komnaty. Następnie poprowadziła tam Haramis, wskazała najwygodniejsze krzesło i posłała po przekąski. — Wkrótce będzie obiad — wyjaśniła — lecz na razie, może trochę suszonych owoców i sera? Haramis usiadła wyprostowana na krześle zważając, aby nie dać po sobie poznać trudów podróży. Na zewnątrz, obmywana kojącymi promieniami słońca, czuła się dobrze, lecz pośród kamiennych, ponurych murów, mimo wesoło trzaskających płomieni w kominku, panowała koszmarna wilgoć, jakże niewskazana dla umęczonego ciała. Spojrzała na podążającego za nimi króla, który zatrzymał się niepewnie przy drzwiach. Niewątpliwie żałował, że nie ma więcej czasu, aby przygotować Mikaylę na spotkanie ze starszą krewną. Krótka obserwacja dziewczynki podsunęła Haramis myśl, iż królowej towarzyszyły teraz te same odczucia, lecz skrywała je o niebo lepiej od swego męża. A może, pomyślała Arcymagini, król rzeczywiście starał się odtworzyć w pamięci obraz Mikayli? Skoro sądził, że jest jeszcze dzieckiem, najwyraźniej nie zwracał ostatnio na nią zbytniej uwagi. Haramis odnosiła wrażenie, że dzisiejszy dzień przyniesie mu sporą niespodziankę. Wniesiono potrawy i Haramis zjadła spokojnie posiłek, powstrzymując swą niecierpliwość. Aya wkrótce odnajdzie Mikaylę i okazywanie zniecierpliwienia wydawało się w tej sytuacji co najmniej nierozsądne. Aya wróciła sama. — Gdzie moja córka? — spytała królowa. Aya patrzyła smutno. — Nie ma jej w Cytadeli, wasza wysokość. Obawiam się, że znów wybrali się z paniczem Fiolonem na jedną z tych swoich wypraw krajoznawczych. Królowa opadła głęboko w krześle i schwyciła się za nasadę nosa, jakby pod wpływem nagłego bólu głowy. Chociaż matka przyjęła wieść z wyraźnym zmartwieniem, Haramis odniosła niejasne wrażenie, że królowa nie jest bardzo zdziwiona. Istotnie, jedynym słyszalnym komentarzem były słowa: — Dlaczego akurat dzisiaj? Król natomiast zdawał się absolutnie nie pojmować sytuacji, którą nawet nowo przybyła Haramis zrozumiała w lot. Nic dziwnego, siostra Haramis, Kadiya miała zwyczaj znikać na moczarach na całe tygodnie w towarzystwie swego ulubionego kompana, myśliwego Nyssomu, Jaguna, Arcymagini nie było więc obce tego typu zachowanie. Księżniczka Kadiya spędziła wiele czasu pośród Nyssomów, którzy nadali jej przydomek Przewidująca i uznali za honorową członkinię plemienia.

— Wyprawy krajoznawcze? — parsknął. — Wytłumacz się, kobieto! Czy chcesz przez to powiedzieć, że moja córka włóczy się samotnie po moczarach? — Nie, wasza miłość — odezwała się pospiesznie Aya. — Jestem pewna, że nie jest sama. Wraz z paniczem Fiolonem mają wielu przyjaciół w nyssomijskiej wiosce na zachód od Wzgórza, więc na pewno wyruszyli w towarzystwie przewodnika. Zdawało się, że król wybuchnie; mężczyźni, pomyślała Haramis, zawsze pytają o mało ważne sprawy. Właśnie ten moment wybrała, aby przejąć kontrolę na sytuacją. — Dokąd mogli pójść? — spytała spokojnym głosem. — W zeszłym miesiącu słyszałam, jak rozmawiali o jakichś starożytnych ruinach nad brzegiem Golobar — odparła Aya — lecz zgodnie uznali, że poziom wody w rzece nie był jeszcze dość wysoki, by tak daleko dotrzeć łódką. — Oczywiście — dodała nieśmiało — od tamtego czasu sporo padało. Haramis znała te ruiny, chociaż sama nigdy tam nie była. Wznosiły się na granicy Czarnych i Zielonych Błot, mniej więcej w połowie odległości między źródłami rzeki Golobar a miejscem, gdzie wpływała do Dolnego Mutaru, około dnia podróży na zachód od Cytadeli. Trzeba jeszcze dodać dzień, aby dostać się do rzeki Golobar, i prawdopodobnie przynajmniej tydzień w idealnych warunkach, by dotrzeć do ruin, oczywiście zakładając… — Skritekowie! — przypomniała sobie Haramis. — Chyba wie, że na tym terenie znajduje się duże skupisko Skriteków, prawda? — Co takiego? — krzyknął król, zagłuszając jęk przerażenia, jaki wydobył się z ust królowej. — Czy ty nic nie wiesz o swoim królestwie? — warknęła Haramis. — Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że prawie nic nie wiesz o własnej rodzinie. — Nie martw się, mamo; Skritekowie nie skrzywdzą Miki — od drzwi doleciał ich pełen ufności dziecięcy głos. — Porozmawia z nimi i dadzą jej spokój. Haramis wątpiła w prawdziwość tego stwierdzenia. Ona oczywiście potrafiła powstrzymać żarłocznych Skriteków, wydając rozkaz, lecz była Arcymaginią. Skritekowie, powszechnie nazywani Topicielami, mieli w zwyczaju ukrywanie się pod powierzchnią wody w oczekiwaniu na zdobycz, przede wszystkim Odmieńców oraz duże zwierzęta. Następnie wciągali swoje ofiary w głąb, aby je utopić, po czym przystępowali do upiornej uczty. Ich łowieckie metody na lądzie były jeszcze gorsze; polowali całymi stadami. Haramis widziała, jak atakowali ludzi; sfora Skriteków unicestwiła część armii króla Voltrika. Haramis zdołała powstrzymać się od płaczu, jako że król Labornoku, Voltrik, najechał niegdyś Ruwendę, uśmiercił jej rodziców i próbował zabić ją i jej siostry. Tak zachowywały się dorosłe osobniki. Młode, pod pewnymi względami, były jeszcze gorsze. Skritekowie składali jaja i przestawali się nimi interesować. Spośród Odmieńców jedynie oni przechodzili stadium przepoczwarzania się. Larwa przędła kokon, przeobrażała się i powstawał mały, niezwykle żarłoczny dorosły osobnik. Haramis towarzyszyło niepokojące uczucie, że na obranym przez dzieci szlaku znajdował się jeden z gajów obumarłych drzew, w którym Skritekowie przepoczwarzali się w drapieżne bestie. Postanowiła sprawdzić słuszność swoich obaw. Niestety, właśnie w tej chwili królowa, z nieukrywaną dumą, przedstawiała swoje „maleństwo” — dziesięcioletniego księcia Egona. Skłonił się nad ręką Haramis ku jej skrzętnie tłumionemu rozbawieniu. Mały czarodziej. Gęste, złote loki spływały mu na ramiona, a duże, błękitne oczy patrzyły niewinnie; w istocie bardzo przypominał Anigel. Historia lubi się powtarzać, pomyślała Haramis. Mam nadzieję, że ma trochę rozumu, chociaż z takim wyglądem prawdopodobnie może przetrwać i bez niego. — Więc twoja siostra rozmawia ze Skritekami, tak? — zapytała Haramis. — Co im mówi? — Mówi, że nie wolno im wypowiadać wojny ludziom.

Haramis była zaskoczona. Malec powiedział prawdę, a domaganie się przestrzegania tego zakazu należało do obowiązków Arcymagini. Skąd jednak Mikayla mogła o tym wiedzieć i w jakich okolicznościach dyskutowała na ten temat ze Skritekami? Nie sądziła, żeby Skritekowie stosowali się do tego zakazu, lecz jeśli Mikayla myślała inaczej… Haramis chciała jak najszybciej spotkać się z księżniczką, jako że poznanie dziewczynki stało się dla niej niezmiernie ważne.

ROZDZIAŁ TRZECI Rzeka okazała się wystarczająco głęboka, by płaskodenne łodzie Nyssomów z powodzeniem mogły dotrzeć do ruin. Mikayla i Fiolon wraz ze swymi nyssomijskimi przewodnikami, Quasim i Traneo, od kilku już dni podróżowali łodziami, często przeciągając je przez płycizny i wiosłując, gdy głębokość wody pozwalała na użycie wioseł. Dzień za dniem, od świtu do zachodu słońca, uparcie wykonywali mozolną pracę. Kiedy ciemności nie pozwalały dostrzec nurtu, wyciągali łodzie na brzeg. Zjadali dokładnie odmierzone porcje suszonego mięsa, głównego pożywienia, jakie zabrali ze sobą w podróż, po czym układali się do snu w jednej z łodzi, stawiając na niej drugą, odwróconą do góry dnem. W miarę stabilna konstrukcja pozwalała uniknąć męczących nocnych wart. Skritekowie, jedyni drapieżcy, jacy potrafili sforsować drewniane schronienie, nie będąc prowokowani, pozostawiali ludzi w spokoju. Zapach Quasiego i Traneo, jeśli spali pomiędzy Mikaylą a Fiolonem, nie mógł drażnić czułych nozdrzy przechodzącego nie opodal Skriteka. W rzeczywistości, zanim znaleźli się na obszarze zamieszkiwanym przez te bestie, zdążyli już przesiąknąć zapachem moczarów. Po dwóch dniach podróży po terytorium drapieżców na brzegu rzeki ujrzeli w końcu ślady ruin, których poszukiwali. Fiolon wskazał na nie podekscytowany. — Spójrzcie, tam była kiedyś wioska. Może w tych ruinach znajdziemy więcej pozytywek albo czegoś równie ciekawego. — Nie wierzę, że może być coś równie ciekawego — dokuczała mu Mikayla. — A już na pewno nie dla ciebie. — Księżniczko — wtrącił niewielkiego wzrostu Quasi — nie warto zagłębiać się w te ruiny, tamte położone dalej, wzdłuż rzeki, są o niebo ciekawsze. Mikayla popatrzyła na niego podejrzliwie. — Chcesz, żebyśmy płynęli dalej rzeką przez terytorium Skriteków, narażając się na jeszcze większe ryzyko spotkania z nimi? Co ci się nie podoba w tych ruinach? — Mnie się podobają — zaprotestował Fiolon — i chcę się dowiedzieć czegoś więcej o Zaginionych. — A ja naprawdę chcę znaleźć więcej pozytywek — dodała Mikayla — i zobaczyć, jak działają. Traneo, najwyraźniej czymś przerażony, wtrącił nagle: — Król rozgniewałby się, gdyby coś ci się przytrafiło, paniczu. Jestem odpowiedzialny za wasze bezpieczeństwo. — To nonsens — powiedział Fiolon. — Król nie dba o to, co robię. Nie sądzę, by w ogóle miał pojęcie, że tu jesteśmy. Mikaylę wprawiła w trwogę pewność, z jaką przemawiał Fiolon, oraz prawdziwość jego słów. Przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Następnie ponownie zwróciła się do Quasiego: — Wciąż jeszcze mi nie powiedziałeś, dlaczego te ruiny mogą być niebezpieczne. — No cóż — zamruczał podenerwowany przewodnik, przewracając oczyma — one wciąż żyją. — Żyją? — spytał Fiolon. — Ruiny? Chcesz nam powiedzieć, że te budowle żyły i wciąż są żywe? Nigdy nie słyszałem, żeby nawet Zaginieni potrafili ożywiać budowle. — Gdy się do nich wejdzie — odpowiedział Quasi drżącym tonem — głosy dobywają się spod ziemi i przemawiają w nieznanym języku. — A może tam nadal działają urządzenia Zaginionego Ludu? — odezwała się podekscytowana Mikayla. — Musimy wejść do środka!

— Nie teraz! — rzekł stanowczo Traneo. — Zaczyna zmierzchać. Proszę, księżniczko, nie rób niczego zbyt pośpiesznie. Sen przywróci jasność naszym umysłom, a jeśli naprawdę musisz tam wejść, zaczekaj do rana. — No dobrze. Znajdźmy zatem jakieś bezpieczne miejsce na obóz — zaproponowała Mikayla. — I… nie wiem jak wam, ale mnie zaczyna burczeć w brzuchu. Fiolon odpowiedział akcentując każde słowo. — Burczy mi w brzuchu już od trzech dni. To ty nalegałaś, żebyśmy porcjowali zapasy jedzenia. — I wciąż myślę, że to dobry pomysł — odparła Mikayla — bo jeśli skończy nam się żywność, będziemy musieli wrócić do domu, a tego nie chcę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. — Co zatem, według ciebie, powinniśmy zrobić? — zapytał Fiolon. — Myślę, że Quasi i Traneo powinni znaleźć odpowiednie miejsce na obozowisko. Fiolon spojrzał pytająco na Quasiego, który natychmiast ustosunkował się do tej propozycji: — Do zmroku pozostało nam niewiele czasu, paniczu, lecz zrobię co w mojej mocy. Popłynęli jeszcze kawałek w górę rzeki, po czym Traneo dał sygnał, by skierować łodzie do brzegu, na niewielki cypel pokryty okrągłymi, wygładzonymi przez wodę kamieniami. — Możemy spróbować tam, paniczu Fiolonie. Przynajmniej w tym miejscu Skritekowie nie mogą czyhać w wysokiej trawie. — Oczywiście, że nie — zgodziła się Mikayla. — W tej trawie nie mógłby skryć się nawet polny flint. — Dziewczynka zgrabnie wyskoczyła z łodzi, aby poszukać wyschniętej trawy na podpałkę do ogniska. W chwili gdy postawiła stopę na ziemi, zamarła. — Mika? — spojrzał pytająco Fiolon. — Co się dzieje? — Coś — odpowiedziała Mikayla — lecz nie wiem co dokładnie. Czuję coś, coś w ziemi. Traneo zdążył już wyjść na brzeg i szukał odpowiedniego miejsca na ognisko. Mikayla wolnym krokiem podążyła za nim, próbując określić źródło swego niepokoju. Podeszła do sterty gładkich kamieni i stopą odwróciła jeden. Ku swemu zdziwieniu poczuła, że był miękki i szorstki niczym skóra. Po chwili kamień zaczął powoli kołysać się w przód i w tył. Przecież nie kopnęła go zbyt mocno, prawda? Podczas gdy patrzyła na niego w zdumieniu, rozszczepił się przy wtórze dziwnego odgłosu, przypominającego rozdzieranie się materiału. Z powiększającej się szczeliny wychynął brzydki zielony ryjek z dwoma wyłupiastymi oczkami. Mikayla nigdy przedtem nie widziała Skriteka w stadium larwalnym, lecz od razu zrozumiała, że ma go właśnie przed sobą. Brzydki pysk rozwarł się szeroko, ukazując dwa rzędy ostrych i zaskakująco długich zębów. Był siedmiokrotnie mniejszy od dorosłego Skriteka i brakowało mu przerażających kłów. Zaskoczyła ją szybkość ruchów małego brzydactwa. Nie miało więcej niż stopę wysokości, lecz wydawało się, że rośnie w oczach. Błyskawicznie podpełzł do Traneo, schwycił nieszczęśnika pazurami i zaczął ciągnąć w kierunku wody. Ku przerażeniu dziewczynki, drapieżca zaczął pożerać Odmieńca żywcem. Traneo wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Mikayla nie mogła uwierzyć, że stworzenie widzi poprzez białą, skórzaną mgiełkę pokrywającą wyłupiaste oczy. Stała osłupiała ze strachu, kiedy Skritek kończył odgryzać głowę biednego Odmieńca. Krzyk Traneo uciął się nagle, gdy ciemna toń zamknęła się ponad ofiarą i krwiożerczą bestią. Mikayla odskoczyła do tyłu, potknęła się o kamień i runęła na piasek. Poczuła obezwładniający strach; podczas łowów stawała już twarzą w twarz ze śmiercią, lecz nigdy w tak odrażającej formie. Próbowała podnieść się z ziemi, lecz kolejne jajo poruszyło się pod jej stopą i ponownie straciła równowagę, zanim jeszcze pojawiła się kolejna larwa Skriteka. Upadek pozbawił ją tchu i przez chwilę leżała nieruchomo. Mały Skritek zdążył otworzyć

pysk, kiedy nadlatujący kamień uderzył go w wyciągniętą głowę. Stworzenie zachwiało się i legło na boku. Szlochając z ulgi, Mikayla wstała i wpadła na Fiolona, który raczej szorstko niż z galanterią wciągnął ją do łodzi i pośpiesznie odpłynął na środek rzeki. Mikayla powoli przychodziła do siebie. Nie przestawała opłakiwać Traneo; nikt nie powinien umierać w taki sposób, pożerany żywcem. Po chwili jednak minęła jej histeria i rozluźniła palce wpijające się w ramię Fiolona, co znacznie ułatwiło mu sterowanie łodzią. — Tym „czymś” był Skritek, a te okrągłe przedmioty przypominające kamienie, to jaja tych stworów, prawda? — odezwał się Fiolon. Z tyłu, z drugiej łodzi, usłyszeli ponure potwierdzenie Quasiego, który przytrzymywał rufę ich łódki. Mikayla wzdrygnęła się i spojrzała na brzeg. — Potrafię sobie radzić z dorosłymi Skritekami, lecz nie z takimi. Teraz, kiedy zobaczyłam je z bliska, wydają mi się jeszcze bardziej odrażające — zauważyła. — Nie mam zamiaru podchodzić do nich bliżej. Dzięki, jeśli to ty rzuciłeś kamieniem, Fiolonie. Chyba uratowałeś mi życie. Co teraz zrobimy? Fiolon odezwał się drżącym głosem: — Powinniśmy chyba wrócić do ruin. Wolę słyszeć dziwne głosy niż spotykać się z larwami Skriteków. — Zgadzam się — odrzekła Mikayla. — Popatrz na te jaja! — Na brzegu pozostałe jaja kołysały się i rozszczepiały, wydając przedziwne odgłosy. Larwy pożerały się nawzajem w okrutnej walce o przetrwanie. Wkrótce cały brzeg pokrył się masą walczących ze sobą poczwar, obryzganych zielonkawoczarną posoką. Obserwujący to odwrócili z obrzydzeniem wzrok, a łodzie bystro pomknęły w dół rzeki. Przez chwilę panowała cisza; Fiolon ściskał w dłoniach ster, spoglądając na ciemniejące brzegi rzeki, a Quasi żelaznym chwytem przez cały czas trzymał łodzie razem. Mikayla, nadal nie mogąc opanować drżenia, podeszła, żeby pomóc Odmieńcowi. Widziała już wcześniej słynnych Topicieli. Z tymi, z którymi się spotykała, zawsze udawało jej się porozumieć. Stworzenia, z którymi nie potrafiła ani komunikować się, ani wpływać na ich rozsądek, napawały ją obawą! Mikayla i Fiolon zbudzili się o świcie gotowi zbadać ruiny. Quasi nie odniósł się do tego pomysłu entuzjastycznie. Skoro jednak miał do wyboru samotne oczekiwanie lub wyruszenie z dziećmi, wybrał drugie rozwiązanie, narzekając po drodze. Poruszali się ostrożnie zarośniętą ścieżką prowadzącą do ruin, wypatrując jaj podobnych do kamieni, lecz tym razem niczego podobnego nie zauważyli. — Ich wylęgarnia znajdowała się chyba tylko przy rzece, nie tutaj — skomentował leniwie Fiolon. — Miejmy nadzieję — burknął ponuro Quasi. — Nie wyczuwam żadnego niebezpieczeństwa — zauważyła Mikayla. — Quasi, mówiłeś, że ci, którzy tu przychodzili, słyszeli jakieś głosy. Czy słyszałeś jednak, by komuś przytrafiło się coś złego? — Większość ludzi, księżniczko, ma tyle rozumu, że ucieka słysząc dziwne głosy — odrzekł cierpko Quasi. — Inaczej mówiąc — przetłumaczyła Mikayla — nie. Nikomu nigdy nie stała się tu krzywda. — O której byśmy wiedzieli. — Quasi nie robił wrażenia uszczęśliwionego. — A zatem będziemy mieli oko na szkielety — powiedziała Mikayla, coraz bardziej rozbawiona posępnymi ostrzeżeniami Odmieńca. — Patrzcie! — krzyknął Fiolon tak gwałtownie, że przez chwilę Mikayla sądziła, że rzeczywiście nastąpiła na szkielet. — Ta budowla przed nami — wydaje się nie naruszona! — Dzieci popędziły przed siebie, a niezadowolony Quasi podreptał za nimi.

Budowla rzeczywiście sprawiała wrażenie nie naruszonej. Gdy weszli do wnętrza, rozbrzmiały głosy, o których mówił Quasi. — Wcale nie są przerażające — stwierdziła Mikayla, zatrzymując się, aby posłuchać. Fiolon przysłuchiwał się z uwagą. — Myślę, że wypowiadają te same słowa w różnych językach, jakieś powitanie albo oświadczenie. Wsłuchajcie się w miarowość ich mowy. Zauważyliście podobne brzmienie? Głosy umilkły i Mikayla potrząsnęła przecząco głową. — Obawiam się, że nie mam twojego słuchu, Fiolonie, lecz jestem pewna, że masz rację. Chodź, panie muzyku, zobaczmy, czy uda nam się znaleźć dla ciebie kolejną pozytywkę. — Wzięła go pod rękę i zaciągnęła głębiej do środka. Nieznani budowniczowie kamiennej budowli podzielili ją na obszerne komnaty. Intensywne promienie słońca wpadały przez duże, witrażowe okna w kształcie rombu. Nawet teraz, gdy niezwykle żywotne pnącza roślin wdarły się przez witraże do wewnątrz, silne światło pozwalało nie zapalać pochodni. — Zastanawiam się, czy była tu kiedyś szkoła — odezwała się Mikayla, kiedy przechodzili przez salę pełną ławek i stolików. — Może teatr — zasugerował Fiolon, gdy znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu. — Popatrz, jak ławki wznoszą się dokoła sceny. — Tak — przyznała Mikayla — to rzeczywiście wygląda jak teatr z obrazka, który widziałam w książce, lecz czy szkoła nie mogła mieć swojego teatru? — Musiałaby to być niezwykle zamożna szkoła — zauważył Fiolon. — Może w porównaniu z nami Zaginieni byli bogaci — powiedziała Mikayla. — To, co dla nich było zwykłymi świecidełkami, dla nas jest bezcennymi przedmiotami. — Wsadziła głowę do małego pomieszczenia za sceną. — Myślę, że to jakiś magazynek, ale jest zbyt ciemno. Masz pochodnię? Quasi niechętnie podał pochodnię i hubkę z krzesiwem, pomrukując, że pewne rzeczy nie powinny ujrzeć światła. Mikayla zlekceważyła narzekania przewodnika, lecz podziękowała mu odbierając pochodnię. Wraz z Fiolonem weszli do pomieszczenia i w tym samym momencie wydali z siebie westchnienie zdumienia. Pokój pełen był stojaków, półek i szafek. Fiolon wrócił do „sali teatralnej” po drugą pochodnię, podczas gdy Mikayla oglądała rzeczy stojące na półkach. Pierwszą zapełniały stylizowane maski, kształtem i kolorem przypominające ludzkie twarze. W miejscu oczu widniały wydrążone dziury, żeby ten, co nosił maski, mógł widzieć, posiadały też mniejszą szczelinę na usta, pozwalającą oddychać i mówić. Obok znajdował się stojak obwieszony kostiumami, lecz kiedy Mikayla spróbowała ściągnąć jeden z nich, materiał rozpadł się jej w rękach. Z przestrachu niemal się zakrztusiła. — Co ja narobiłam? Fiolon przystawił swoją głownię do jej pochodni i w pomieszczeniu zrobiło się całkiem jasno. Dotknął palcami leżących na podłodze strzępów kostiumu. Rozsypały się ostatecznie. — Nic nie zrobiłaś, Mika — zapewnił. — To pewien rodzaj jedwabiu, a jedwab starzeje się z wiekiem. Rozpada się w proch pod lada dotykiem. — Och, to dobrze — odetchnęła Mikayla. — Nie chciałabym myśleć, że bestialsko zniszczyłam cenny zabytek. Fiolon wzruszył ramionami. — Dotykając tych rzeczy na pewno się je zniszczy. Sprawdzę szafki. Jeśli w tym pomieszczeniu są pozytywki, to tylko tam. — Dobrze — zgodziła się Mikayla. — Ja szybko przejrzę inne stojaki, a potem zajrzę do szafek od drugiego końca i spotkamy się w środku. Fiolon chrząknął na znak aprobaty, zdążywszy już ostrożnie otworzyć jedną z drewnianych skrytek. Mikayla przejrzała pozostałe kostiumy uważając, by nie dotknąć żadnego i

zatrzymała się zaintrygowana przed stojakiem pełnym srebrnych kul średnicy jej kciuka. Każda kulka miała na górze pętelkę i zwieszała się z różnokolorowych wstążek zrobionych z materiału, jakiego Mikayla nigdy wcześniej nie widziała. Sądząc po długości wstążek ułożonych parami, wydawało się, że służyły jako rodzaj wiszących ozdób. Mikayla delikatnie dotknęła jednej i przedmiot zadzwonił cichutko, kołysząc się w przód i w tył. Niezwykle cichy dźwięk zwrócił uwagę Fiolona. — Co tam masz? — spytał podchodząc do niej. — Nie wiem — odparła Mikayla — ale są ładne, prawda? Fiolon sprawdzał wysokość dźwięku z jednej i z drugiej strony szeregu wiszących kuleczek. — Każdy kolor wydaje inne tony — ocenił. — Ta mi się podoba. — Mikayla wzięła jedną część z pary z zielonymi wstążkami i założyła ją sobie na szyję. — O, proszę — odezwała się, wkładając na Fiolona drugą część — przynajmniej znaleźliśmy coś muzycznego. — Przebiegła palcem po wstążce na szyi. — Z czegokolwiek została zrobiona, jest mocniejsza niż jedwab. — Podeszła do ostatniej szafki. — Teraz zacznę od mojej strony, tak jak mówiłam. Fiolon potrząsnął dźwięczącą kulką raz przy lewym, raz przy prawym uchu, po czym schował ją pod tunikę i wrócił do szafek. Kiedy otworzył którąś z kolei, pomieszczenie wypełniło się kakofonią dźwięków. — Mika, zobacz! — zawołał. Mikayla roześmiała się. — Nie muszę patrzeć, słyszę. Kiedy grają wszystkie razem, brzmi to trochę dziwnie, prawda? Ile ich jest? — Siedem — odparł Fiolon, wpychając kilka pozytywek do sakwy zawieszonej przy pasku. Mikayla, idąc za jego przykładem, włożyła pozostałe do swojej sakwy. Kiedy wszystkie zostały odcięte od światła, zaległa cisza. — Możemy teraz iść? — doleciał ich z zewnątrz głos Quasiego. — Proszę. Mikayla i Fiolon wymienili grymasy cierpiętników. — No cóż — odezwał się Fiolon — chyba tak. Nie jestem pewien, Mika, lecz wydaje mi się, że mamy tu nawet duplikat. — Nie wiemy, ile tych straszliwych poczwar Skriteków przeżyło i czy nie ruszą w dół rzeki — stwierdziła Mikayla. — Zawsze możemy wrócić kiedy minie pora ich wylęgu. — W takim razie — powiedział ochoczo Quasi — zabierajmy się stąd. Chciałbym wrócić do domu w całości! Mikayla wcisnęła małą kulkę pod tunikę, by nie zgubić jej gdzieś po drodze do łodzi. Zgasili pochodnie i ruszyli w stronę rzeki. Quasi ocenił łodzie smutnym wzrokiem. — Lepiej zostawić tu jedną — zauważył. — Jakoś się pomieścimy i szybciej dotrzemy do domu, jeśli nie będziemy próbowali w trójkę sterować dwiema łodziami. — Dzieci ze zrozumieniem pokiwały głowami, po czym we troje sprawnie przenieśli zapasy do jednej łodzi, a drugą wciągnęli na brzeg i odwrócili do góry dnem. — Możemy ją zabrać następnym razem — odezwała się Mikayla. Quasi żachnął się i odepchnął łódź od brzegu. Wartki nurt porwał ich błyskawicznie w swe objęcia i wkrótce zbliżyli się do miejsca, gdzie Golobar wpływała do Dolnego Mutaru. Mikayla zamrugała, próbując przyjrzeć się masie wód przed sobą. — Nurt wydaje się teraz bardziej rwący niż gdy płynęliśmy w tamtą stronę — zauważyła z zaciekawieniem. Quasi podniósł głowę i westchnął. — Usiądźcie na dnie łodzi i pochylcie się nisko — polecił, lecz kiedy dzieci pośpiesznie wypełniły polecenie, łódka wpłynęła już na wody Dolnego Mutaru i wywróciła się niczym dziecięca dłubanka porwana na skrzydła porywistego wichru.

ROZDZIAŁ CZWARTY Na szczęście łódź znajdowała się tuż przy brzegu i prąd zniósł troje podróżników w jego kierunku. Fiolon dość szybko wyczuł grunt pod nogami, schwycił Quasiego i wyciągnął na ląd. Mikayla znalazła się pod jednym z koców unoszących się na powierzchni. Próbując odetchnąć, poczuła w ustach nieprzyjemny smak tkaniny, szybko więc zanurkowała i stanąwszy na dnie wyciągnęła ręce do góry, przytrzymując koc nad wodą. Cofając się ostrożnie z uniesionymi w górę rękoma, wydostała się spod namoczonego materiału i ujrzała zdziwione oczy Fiolona. — Wyglądało to niesamowicie — odezwał się. — Przez chwilę obawiałem się, że utoniesz. — Nie — odpowiedziała Mikayla — lecz zdawało mi się, że wciągnę w płuca ten koc. — Wspólnie wyciągnęli go z wody i rozwiesili na gałęzi, żeby wysechł, zdając sobie sprawę, że może okazać się niezbędny, kiedy zapadnie noc. — Pomyślcie o dobrych stronach tej sytuacji — pocieszyła towarzyszy Mikayla, wyciskając wodę z ociekających warkoczy. — Przynajmniej wydostaliśmy się poza terytorium Skriteków. — I nie jesteśmy już tak daleko od domu — dodał Fiolon. — Quasi, czy mógłbyś skontaktować się ze swoją wioską? — Niektórzy Odmieńcy potrafili porozumiewać się telepatycznie na krótkie odległości, a Quasi miał do tego szczególny talent. Przewodnik jednak wpatrywał się z osłupieniem w niebo. Dzieci podążyły za jego wzrokiem i ujrzały, jak dwa olbrzymie ptaki zniżają lot, zataczając nad nimi coraz mniejsze koła. Wielkością przynajmniej trzykrotnie przewyższały wszystkie ptaki, jakie Mikayla dotychczas widziała, a kiedy podleciały bliżej, uświadomiła sobie, że są jeszcze większe niż sądziła na początku. Ich biało opierzone ciała dorównywały wielkością fronialom, a biało–czarne skrzydła zasłaniały niebo ponad głowami zaciekawionych obserwatorów. Nieopierzone szyje i głowy barwą przypominały skórę Mikayli. Czarne oczy patrzyły z inteligencją, jakiej dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała u ptaka. Miały ciemnobrązowe dzioby z dwoma nozdrzami u nasady. Wkrótce ptaki wylądowały obok przemoczonych podróżnych. Na grzbiecie jednego z gigantów siedziała jakaś dziwna kobieta. Dzieci spojrzały zdumione. — Nie wiedziałam, że ptaki mogą przenosić ludzi — odezwała się Mikayla do Fiolona. Fiolon nie odpowiedział; usiadł i tylko patrzył bez słowa. Kobieta sprawiała wrażenie zniecierpliwionej. — Mikayla — odezwała się wyciągając rękę, aby złapać dziewczynkę — siadaj tu przede mną. — Pociągnęła ją mocno. — Fiolonie — dodała wskazując na drugiego ptaka — wsiadaj. — Fiolon wstał powoli, spoglądając z powątpiewaniem na olbrzymie ptaszysko i ciągnąc za sobą Quasiego. Odmieniec wahał się, aż kobieta skinęła na niego, po czym zajął miejsce tuż przy nagiej szyi ptaka. Kobieta powiedziała coś lammergeierom i unieśli się w przestworza. Mikayla sądziłaby, że śni, lecz ból w lewym ramieniu oraz niesłychanie nieprzyjemne wrażenie, że zamarza mokre ubranie przekonywało ją, że nie jest to sen, i że, przynajmniej na razie, żyje. Dolecieli do Wieży, w okamgnieniu pokonując tę samą odległość, którą Haramis mozolnie przebyła na fronialach. Mikayla poczuła, kiedy ptak, na którym leciały, zaczął obniżać lot; powietrze od razu stało się gęstsze i cieplejsze, chociaż „cieplejsze” w tym wypadku było pojęciem względnym. Uniosła lekko głowę znad miejsca, gdzie wcisnęła twarz w pióra ptaka, aby uchronić się

przed kłującym wiatrem, i spojrzała przed siebie. Zmierzali ku białej Wieży osadzonej na krawędzi skalistej góry. Leżący wokół śnieg sprawiał, iż budowla byłaby praktycznie niezauważalna, gdyby nie czarne okiennice oraz takież blanki dokoła najwyższego poziomu. Lammergeiery wylądowały na obszernym balkonie, najwyraźniej skonstruowanym do tego celu. Ptaki złożyły skrzydła, a Mikayla, uwolniona z objęć kobiety, ześlizgnęła się na kamienne podłoże. Ubranie zdążyło już kompletnie na niej zamarznąć i trzeszczało przy każdym ruchu. Odwróciła się, by sprawdzić, co z Fiolonem. Chłopiec, który również zdążył już zejść na ziemię, podtrzymywał nieprzytomnego Quasiego, zupełnie ignorując zbierające się do odlotu ptaki. — Quasi! — powiedział stanowczym głosem, potrząsając przewodnikiem. — Zbudź się! Nieznajoma podeszła do nich sztywnym krokiem, wyciągnęła niezręcznym ruchem rękę i dotknęła czoła Quasiego. — Nie słyszy cię — rzekła szybko. — Zabierz go i chodź za mną. — Odwróciwszy się, weszła do Wieży, nie oglądając się za siebie. Mikayla pomogła Fiolonowi podnieść ciało Quasiego. Była przerażona trzymając zimne i bez czucia ciało Odmieńca. Wraz z Fiolonem, zesztywniali z zimna, w zamarzniętych ubraniach krępujących ruchy, z wysiłkiem manewrowali przez wąskie wejście. Quasi nawet nie drgnął, gdy nieopatrznie grzmotnęli nim o framugę. Kiedy weszli do środka, zauważyli, że kobieta stoi przy schodach na końcu hallu. Usłyszeli odgłosy lekkich kroków, śpieszących w górę w jej kierunku, po czym pojawiło się pięciu służących: trzech Nyssomów i dwóch Vispi. Mikayla nigdy przedtem nie widziała Vispi, lecz rozpoznała ich natychmiast z opisów w książkach, które czytali z Fiolonem. Vispi wyglądem bardziej przypominali ludzi niż Nyssomowie. Byli wyżsi, o węższych twarzach i czymś, co Mikayli przypominało ludzkie nosy i usta, skrywające niewielkie, równe zęby. Podobnie jak Nyssomowie, mieli większe oczy niż ludzie, lecz w odróżnieniu od swych krewniaków zielone, a nie złote. Srebrnobiałe włosy i spiczaste uszy nadawały ich twarzom niesamowity wygląd, a trójpalczaste dłonie z paznokciami przypominającymi pazury, sprawiały wrażenie bardzo silnych. — Witaj w domu, pani Haramis — odezwała się z szacunkiem nyssomijska kobieta. — Dziękuję — odparła krótko Arcymagini. Wskazała na bezwładną postać Quasiego i skinęła na dwóch Nyssomów. — Wy dwaj, zabierzcie go i sprawcie, by odtajał. — Ty — powiedziała kobiecie Vispi, wskazując na Mikaylę — zabierz dziewczynkę, umyj ją i ubierz. — Następnie zwróciła się do mężczyzny: — Ty zajmij się chłopcem. — Kiedy odebrano od nich Quasiego i poprowadzono w górę schodami, Mikayla usłyszała, jak Haramis dodaje: — Przygotuj mi kąpiel, Enyo, i upewnij się, że pali się ogień na kominku. Kiedy dzieci się przebiorą, zjemy tam posiłek. Dopiero gdy zanurzyła swe skostniałe ciało w ciepłej wodzie, Haramis zastanowiła się, co pomyślą rodzice Mikayli o nagłym zniknięciu dwojga dzieci. Przesłała myśli jednemu z bliżej znajdujących się lammergeierów, prosząc, aby zawiózł służącego z wiadomością do króla i królowej. Kiedy ptak wyraził zgodę, powiedziała Enyi, żeby wybrała służącego, który miał wyruszyć w podróż, i zadbała, aby ubrał się ciepło. Enya skinęła głową i opuściła komnatę. — Zbytnio się zestarzałam, żeby sobie tak latać — mruknęła do siebie Haramis rozkoszując się ciepłą kąpielą i czekając, aż wychłodzone członki rozgrzeją się i zaczną reagować na wysyłane przez umysł polecenia. Dlaczego tutaj przywiozła całą trójkę zamiast polecieć najpierw do Cytadeli? Żadne nie było odpowiednio ubrane do podróży w tym klimacie, a ten Odmieniec mógł zamarznąć na śmierć. Przypomniała sobie ubranie, w którym pozwoliła Uzunowi wyruszyć wraz z sobą w góry, kiedy szukała Talizmanu. Dotknęła

palcami Trójskrzydłego Kręgu, który wciąż wisiał na złotym łańcuchu między piersiami. Straciła wówczas dwa dni zabierając Uzuna na dół i przywracając go do życia. Powinna była o tym pamiętać, zanim pozwoliła Quasiemu dosiąść lammergeiera. Byłby bezpieczniejszy na tamtych moczarach. Poza tym nie potrzebowała tu ani jego, ani chłopca. Potrzebowała jedynie Mikayli. Czy robię się zgrzybiała? — pomyślała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym pytaniem. Już dawno odkryła, że czasami zachowuje się w sposób dziwny dla siebie samej. Zawsze jednak istniała rozsądna przyczyna takiego działania, mimo że Arcymagini nie od razu zdawała sobie z tego sprawę. Czuła, że właśnie teraz zaistniała podobna sytuacja, lecz jaka mogła być przyczyna? Przychodziło jej do głowy tylko jedno wytłumaczenie: rodzice Mikayli mogli sprzeciwić się zabraniu córki; lecz, o ile zdążyła się zorientować, było to mało prawdopodobne. Nawet gdyby spróbowali ją powstrzymać i tak zabrałaby dziewczynkę i nie mogliby nic na to poradzić. Wzruszyła ramionami, wyszła z wanny i włożyła na siebie grube ubranie, mimo że w pomieszczeniach panowało przyjemne ciepło. Następnie udała się do swoich gości. Służący wyszukali najbardziej odpowiednie ubiory, choć żaden z nich nie pasował zbyt dobrze na dzieci. Wkrótce Mikayla i Fiolon, suchutcy i rozgrzani, zasiedli przy kominku w komnacie Haramis. Oczy błysnęły im pożądliwie, gdy wniesiono obfity i smakowicie wyglądający posiłek, przygotowany przez gospodynię. Enya uśmiechała się promiennie, jako że już często skarżyła się, że Haramis nie odżywia się odpowiednio. Z drugiej strony, gospodyni, dla której gotowanie było nieskrywaną namiętnością, radowała się ze zdrowego apetytu dzieci i odbierała to jako wyzwanie dla jej niedocenionego talentu kulinarnego. Quasi przyszedł już do siebie i mógł do nich dołączyć, lecz nadal wyglądał mizernie i zjadł niewiele. Dzieci wyraźnie martwiły się stanem przewodnika i nieprzerwanie pytały, jak się czuje, aż Haramis straciła cierpliwość i powiedziała, żeby były cicho i zajęły się jedzeniem. Kiedy wreszcie ostatnie puste naczynia na skrzydłach magii uleciały do kuchni, Arcymagini utkwiła wzrok w małych gościach i Quasim, który w ciszy i z szacunkiem siedział z założonymi na piersiach rękami. — Męczące małe bestie — odezwała się gniewnie — ciekawa jestem, czy którekolwiek z waszej trójki okaże się godne trudu, jaki ja i moje lammergeiery sobie zadaliśmy. Quasi, który z każdą chwilą czuł się coraz lepiej, może w wyniku zjedzenia gorącej strawy, a może czując przyjemne ciepło rozchodzące się leniwie od kominka, odparł dość zuchwale: — Wybacz, o pani, bardzo miło z twej strony, że przybyłaś po nas i zaprawdę wszyscy jesteśmy ci bardzo wdzięczni, lecz żadne z nas nie prosiło o gościnę w tych zacnych progach. Nie wiem też, co pomyślą król i królowa, kiedy nie znajdą nawet śladu księżniczki ani młodego panicza. — Zgadza się — podchwyciła Mikayla — mama i tata będą się straszliwie martwić, kiedy nie dostaną od nas żadnej wiadomości. — Tylko bez impertynencji — warknęła Arcymagini. — Posłałam wieści do króla i królowej. Wkrótce dowiedzą się, że jesteście bezpieczni u mnie. Zdążyłam jednak wywnioskować z zachowania waszych rodziców… i waszego zachowania — dodała cierpko — że minęłoby wiele dni, zanim w ich sercach zagościłby niepokój. — Mikayla zagryzła wargę i spuściła oczy. Haramis pomyślała, że kilkudniowy niepokój rodziców Mikayli i opiekunów Fiolona wyszedłby im na dobre; byłaby to rekompensata za ich niedbałą opiekę nad dziećmi, a także za to, że ci tutaj niespodziewani goście wywrócili do góry nogami zwyczajowy spokój i regularność życia w Wieży. — Musisz jednak zrozumieć — odezwała się szczerze Mikayla — że naprawdę nie potrzebowaliśmy niczyjej pomocy. Mimo wszystko, o pani… — Nie wiedziała, kim jest Arcymagini, ale czuła, że nawet z uwagi na ilość siwych włosów stara kobieta zasługiwała na szacunek — sami uciekliśmy przed Skritekami i udało nam się bezpiecznie dotrzeć do brzegu.

Poza tym byliśmy już niedaleko wioski Quasiego. Naprawdę dobrze sobie radziliśmy i skoro nas, o pani, uratowałaś, musiałaś to uczynić z jakiegoś osobistego powodu, prawda? To nie jest nasza wina, że tu jesteśmy, zgadza się? Fiolon odezwał się zaskoczony: — Och, Mika, nie powinnaś okazywać takiej niewdzięczności. Jestem pewien, że kimkolwiek jest ta pani, na pewno miała ważne powody, by to uczynić. Aż do tego momentu Arcymagini nie przyszło do głowy, że żadne z tych młodych ludzi nie miało najmniejszego pojęcia, kim ona jest. Podniosła głowę i rzekła poirytowanym tonem: — Czy naprawdę nie wiecie, kim jestem? — Nie mamy najmniejszego pojęcia, o pani — odparł grzecznie Fiolon. — Sądząc po twoich ptakach, musisz być przynajmniej mocarną czarodziejką. Słyszałem o jednej tylko kobiecie, która potrafi rozkazywać lammergeierom, lecz sądziłem, że umarła wiele lat temu. Niemożliwe chyba, żebyś była starą Arcymaginią Ruwendy? — Zawahał się. — A może nią jesteś? Haramis zdała sobie sprawę, że powinna była przygotować się na takie pytania. Ze sposobu, w jaki wychowywano te dzieci, mogła się domyślać, że zaniedbano zupełnie ich wykształcenie. — Nie jestem starą Arcymaginią, nie — oświadczyła. — Ona nazywała się Binah i zmarła wiele lat temu, zanim jeszcze przyszliście na świat. Jestem nową Arcymaginią, chociaż trudno powiedzieć, iż jestem młoda, a nazywam się Haramis. Fiolonowi zabrakło powietrza w płucach. Najwyraźniej jej imię mówiło mu wiele, lecz Mikayla sprawiała wrażenie nieporuszonej. Haramis spochmurniała patrząc na nią. — Jestem twoją krewną. Nie wyobrażaj sobie jednak, że odczuwam dumę z tytułu tego pokrewieństwa — dodała zgryźliwie. — Wcale tak nie jest. Mikayla wstała i dygnęła. Miała wspaniałe maniery, jeśli zdecydowała sieje wykorzystać. Haramis pomyślała, że królowa niewątpliwie zapoznała córkę z dworską etykietą. Zdawało się jednak, że dziewczynka rzadko się do niej stosowała. — Czy wolno mi zapytać, dlaczego się tu znaleźliśmy, jaśnie pani Arcymagini? Haramis westchnęła. Zdążyła już stracić prawie cały entuzjazm, jakim się kierowała przy wyborze tej impertynenckiej dziewczynki na swoją następczynię. Czy miała jednak inne wyjście? Ona miała przekazać małej całą swoją wiedzę. Pocieszała się jednak myślą, że Mikayla była prawnuczką Anigel, a może praprawnuczką? Musiała posiadać choć trochę talentu swej przodkini, a Haramis powinna teraz wykorzystać te zdolności. Uzbroiła się w resztki cierpliwości i odezwała się: — Tak jak wszystkie stworzenia zamieszkujące ziemię, jestem śmiertelną. Zanim umrę, muszę wykształcić następczynię. Czy zgodzisz się, Mikaylo, zostać Arcymaginią, gdy tak jak wszystkie istoty, wkroczę w kolejny etap egzystencji, jakikolwiek by on był? Mikayla wpatrywała się w nią z otwartą buzią. Haramis miała nadzieję, że w spojrzeniu dziewczynki odczytała tylko zaskoczenie, lecz z każdą chwilą coraz wyraźniej dostrzegała straszliwe przerażenie. Minęło sporo czasu, zanim Mikayla zdołała przemówić. — Coś podobnego nigdy nie przyszło mi do głowy, o pani. Co robi Arcymagini? — Mika! — Karcący szept Fiolona okazał się głośniejszy, niż chłopiec się spodziewał. Haramis spojrzała na niego. — Czy chciałeś coś powiedzieć, młody człowieku? — zapytała kwaśno. Grzeczność dość szybko ustąpiła pod naporem ciekawości. — Czy jesteś ową Arcymaginią Haramis? Jedną z trójki księżniczek? — zapytał. — Tą, która stoczyła walkę ze złym czarodziejem Orogastusem i pokonała go… — Głos uwiązł mu w krtani i podekscytowany chłopiec rozejrzał się dokoła. — To w tej Wieży niegdyś mieszkał, prawda? — zapytał z entuzjazmem. Haramis uniosła brwi.

— Tak — odparła. — Skąd znasz te stare historie? — Lubię muzykę — odparł na wpół świadomie Fiolon. Spojrzał w dół i palcem u nogi zakreślił półkole na dywanie — i nauczyłem się na pamięć każdej ballady, jaką udało mi się znaleźć, łącznie z tymi, które wyszły spod pióra Mistrza Uzuna. — Struny harfy przycupniętej w rogu komnaty zadrżały delikatnie, jakby instrument usłyszał coś niezwykle radosnego. Fiolon spojrzał uważnie. Mikayla najwyraźniej niczego nie usłyszała. — To znacznie więcej niż tylko „lubienie muzyki” — odezwała się z dumą Mikayla. — Potrafi grać na każdym instrumencie i ma piękny głos. Król każe mu grać na dworze, kiedy mamy gości. Haramis uśmiechnęła się do chłopca. — Może zatem zagrasz dla mnie, zanim odjedziesz. Fiolon skłonił się najniżej, jak pozwalała mu siedząca pozycja. — Będzie to dla mnie zaszczyt, Biała Damo. — Kiedy odjeżdżamy? — spytała Mikayla. Haramis zwróciła się do niej tłumiąc westchnienie. Mam nadzieję, że nigdy nie robiłam tak mało obiecującego wrażenia na Binah, pomyślała. — Ty nie odjeżdżasz, Mikaylo — odpowiedziała. — Zostaniesz tutaj, abym mogła przekazywać ci wiedzę. — Ale ja zamierzam poślubić Fiolona — zaprotestowała Mikayla wyciągając do niego rękę. Wziął jej dłoń i mocno ścisnął spoglądając ponuro. Najwyraźniej lepiej od niej rozumiał, co się miało wydarzyć. — To jedyna zaleta bycia najmłodszą księżniczką; moi rodzice mają już dość córek, więc powiedzieli, że Fiolon i ja możemy się pobrać. Zamierzamy zamieszkać w małej osadzie nieopodal Zielonych Błot. Zbadać tamtejsze ruiny i nauczać nasze dzieci o Zaginionym Ludzie… — Umilkła pod spojrzeniem Haramis. — Nasze zaręczyny mają być ogłoszone na wiosnę — zaprotestowała Mikayla. — Rodzice mi obiecali. Jestem dodatkową księżniczką i nikomu na nic się nie zdam. — Dla mnie się nadasz — rzekła stanowczo Haramis. — Tej ziemi się nadasz. — Spoglądała na Fiolona, aż z wyraźną niechęcią puścił rękę Mikayli. — Fio? — Dziewczynka próbowała się do niego przytulić. Pogłaskał ją po plecach i odepchnął lekko. Spojrzała na niego, potem na Haramis. — Czy nie mam żadnego wyboru? — Nie — odparła krótko Haramis. — Jest to zbyt ważna sprawa, by mogła zostać uzależniona od kaprysu dziecka. Mikayla patrzyła na nią długo i Haramis prawie dostrzegała myśli wirujące w dziewczęcej główce. — Skoro nie mam żadnego wyboru, przypuszczam, że nie jest ważne, co o tym myślę. — Dygnęła przed Arcymaginią uprzejmiej, niz Haramis się spodziewała, i rzekła: — Jestem tu, aby wypełnić twą wolę, jaśnie pani Haramis. Haramis zdawało się, że odbiera ułamki myśli Mikayli i że język ciała dziewczynki stał się zupełnie wyraźny. Możliwe że Mikayla będzie wypełniać jej wolę, lecz upłynie dużo czasu, zanim stanie się to również wolą Mikayli. Bardzo dużo czasu. Może powinnam była poczekać, aż znajdę się na krawędzi śmierci, i wtedy obarczyć ją tym zadaniem, pomyślała zmęczona Haramis. Kształcenie Mikayli nie będzie łatwe.

ROZDZIAŁ PIĄTY W komnacie Arcymagini panowała absolutna cisza, przerywana jedynie trzaskiem drewna płonącego w palenisku. Fiolon wstał i podszedł do wysokiej jak on sam, pięknie inkrustowanej harfy o srebrnych strunach i ramie z czerwonego, gładkiego jak atłas drewna. Na szczycie kolumny widniał fragment białej kości. — Cóż za piękna harfa — powiedział zachwycony. — Czy mogę na niej zagrać? Jestem pewien, że wydaje tony równie cudowne jak harfy, które dotychczas słyszałem. Haramis odezwała się zdumiona: — Potrafisz grać na harfie, młody Fiolonie? — Tak, chociaż nie jestem mistrzem. Pobierałem lekcje gry na różnych instrumentach, lecz myślę, że harfa jest mi najbliższa ze wszystkich. Każdy dźwięk, jaki tylko może wydać, brzmi cudownie. — Zaiste masz rację — odparła Haramis wstając. — Nie jest to jednak zwyczajna harfa; nie gra się na niej jak na zwykłym instrumencie. To Uzun, najmędrszy z moich doradców. — Mistrz Uzun? — zapytał z rosnącą ciekawością Fiolon. — Sądziłem, że umarł dawno temu. — Kiedy dotarł do krańca naturalnego życia — wytłumaczyła Haramis — dokonałam swego pierwszego aktu wielkiej magii. Przemieniłam go w tę oto harfę, tak bym zawsze mogła korzystać z jego mądrych rad. Przedstawię ci go, a jeśli wyrazi chęć, może nawet porozmawia z tobą, albo zaśpiewa. Mikayla mruknęła: — Nigdy w życiu nie słyszałam takich nonsensów. Bez względu na to kim był za życia, jak taka harfa może udzielać mądrych rad? — Nie wiem — odparł miękko Fiolon. — Przynajmniej na razie, jestem gotów uwierzyć we wszystko, co mówi pani Haramis. Uważaj, Mika. Arcymagini rzuciła Mikayli ostre spojrzenie, lecz nie odezwała się ani słowem. Podeszła do harfy i rzekła: — Bądź pozdrowiony, Uzunie. — Witaj, pani. — Silnemu i grzmiącemu głosowi towarzyszyło słodkie, melodyjne brzmienie, przy czym dźwięk rzeczywiście zdawał się pochodzić z płyty rezonansowej wysokiej harfy. Haramis kątem oka zerknęła na Mikaylę. Dziewczynka sprawiała wrażenie niezbyt gotowej uwierzyć własnym uszom. Najwyraźniej wmawiała sobie, że musi to być jakaś sprytna sztuczka. — Kimże są owi młodzi ludzie? — spytał głos. — Chyba nie spotkałem ich wcześniej. Haramis westchnęła: — Mistrzu Uzunie, pragnę przedstawić ci moich młodych krewnych: księżniczkę Ruwendy Mikaylę i lorda Varu, Fiolona, syna ostatniej siostry króla. — Cieszę się, że mogę poznać twych krewnych, o pani — odparł głos szarpiąc cieńsze i grubsze struny. — Przyda ci się ktoś, kto pomoże ci dźwigać ciężary, którymi jesteś obarczona. Czy to ją wybrałaś, aby przejęła twe brzemię, kiedy już nie będziesz mogła dłużej go nieść? — Jakże dobrze mnie znasz, Uzunie — odpowiedziała Haramis. Spojrzała na Mikaylę i zdawało jej się, że słyszy myśli przebiegające przez niedojrzały, niezdyscyplinowany umysł dziewczynki. Harfa nie miała oczu, przynajmniej tak się wydawało, więc w jaki sposób ich widziała? Niewątpliwie działo się tu coś dziwnego i Mikayla starała się na drodze czystego rozumowania dociec jak to wszystko działa. Haramis odezwała się ostro:

— A teraz, czy wierzysz mi, głupawa dziewczyno? Mikayla popatrzyła na nią z powątpiewaniem. — Pani, czy naprawdę chcesz, abym uwierzyła, że zamieniłaś osobę, martwą osobę, w harfę? — No dobrze, przynajmniej jesteś uczciwa — odparła szybko Haramis. — Jeśli wątpisz we mnie, zawsze mów mi o tym szczerze, a spróbuję ci wszystko wyjaśniać; lepiej wyrazić uczciwe wątpliwości, niż udawać, że się rozumie. Zawsze lepiej mówić prawdę, nawet jeśli ta prawda może mnie rozzłościć. A skoro mówimy już o złości… — Złościsz się teraz na mnie, prawda, Mikaylo? Mikayla popatrzyła jej prosto w oczy. — Tak, to prawda. — Odwróciła się i spojrzała również na Fiolona. — Nie patrz tak na mnie, Fiolonie. Spytała mnie. A że w rzeczywistości porwała nas, oświadczyła wyraźnie, że zamierza mnie tu trzymać wbrew mojej woli, a potem powiedziała, że potrafi zamieniać żywe istoty w harfy, chyba nie wyobrażasz sobie, że nie jestem na nią rozgniewana. Fiolon podniósł wzrok i z trudem przełknął ślinę. — Ależ, Miko, czy uważasz, że to dobry pomysł gniewać się na kogoś, kto może cię w jednej chwili zmienić w coś innego? To znaczy, nawet jeśli się złościsz, nie musisz kłamać i po prostu trzymaj język za zębami. Głos Uzuna zaśpiewał na harfie. — Księżniczko Mikaylo, niesprawiedliwie postępujesz wobec pani Haramis. Ona nie zmieniła mnie w harfę wbrew mej woli i bardzo ciężko pracowała, aby tego dokonać. Mikayla podeszła do Uzuna, wyciągnęła rękę i dotknęła palcem inkrustacji z kości. — Jak ona to zrobiła? — spytała. — Czy ta kość była częścią twego ciała? Czy zabiła cię, żeby wypełnić zaklęcie, czy też umarłeś naturalnie i po prostu posiekała cię na kawałki? Poza tym, najwyraźniej słyszysz, ale czy widzisz? Czy możesz poruszać się siłą własnej woli? — Twoja niezdrowa żądza poznania wszelkich szczegółów może zaczekać, aż zdobędziesz dość wiedzy, by zrozumieć, o czym mówisz — odparła harfa. — A w przyszłości, wolę, by nie dotykano mnie bez mej zgody. — Dźwięczny głos Uzuna brzmiał gniewnie, po czym umilkł. Haramis uśmiechnęła się. Fiolon zapytał: — Dokąd on poszedł? Powiedz mu, żeby wrócił… to znaczy, czy możesz go poprosić? Haramis popatrzyła ponuro. — Nawet ja nie wydaję rozkazów Uzunowi, mój chłopcze. Obawiam się, że naprawdę udało się wam go obrazić i może upłynąć dużo czasu, zanim następnym razem zechce z wami rozmawiać — albo ze mną, ponieważ pozwoliłam na takie niegrzeczne pytania. Mikayla przewróciła oczami. — Dlaczego miałby ciebie obwiniać za nasze zachowanie? Dopiero dzisiaj nas spotkałaś; nie masz nic wspólnego z naszym wychowaniem czy wykształceniem. Dlaczego miałby myśleć, że masz wpływ na to, jak postąpiliśmy? Fiolon odezwał się spokojnie: — Powinnaś być wobec niego uprzejma, Mikaylo. Pamiętasz, kiedyś opowiadałem ci o nim. Nadworny muzyk króla Kraina, który próbował swych sił w magii i towarzyszył księżniczce Haramis na początku jej Poszukiwania. Mikayla popatrzyła na niego i pokręciła przecząco głową. — Wprost nie mogę uwierzyć, Fio, czy rzeczywiście pamiętasz wszystko z każdej piosenki, którą słyszałeś? Fiolon zastanowił się przez chwilę. — Tak, myślę, że pamiętam — odparł. Mikayla westchnęła.