tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony259 162
  • Obserwuję180
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań230 532

Wiedzma.Opiekunka.cz.2

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Wiedzma.Opiekunka.cz.2.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 102 stron)

1 OLGA GROMYKO Wiedźma Opiekunka Część 2 Przełożyła Marina Makarewskaya

2 Rozdział 1 Rolar nalegał, żebyśmy wyruszyli natychmiast. Znaczy natychmiast po tym, jak on się przebierze (wynajmowany przez wampira pokój znajdował się w pobliżu), spakuje i nakreśli kilka zdań - myślałyśmy, że będzie pisał podanie o urlop do swojego dziesiętnika, okazało się jednak, że dziesiętnikiem jest on sam, a list skierowany był do właścicielki, by nie ważyła się oddawać pokoju komu innemu czy wyprzedawać pozostawionych tam rzeczy. Kolczugę i miecz wampir sobie zostawił, ale zmienił strażniczą kurtkę i uprząż konia. „W przeciwnym razie będę się za bardzo rzucał w oczy i komuś mogą przyjść do głowy niepotrzebne pytania, czego strażnik z Witiagu miałby szukać w Jeziornej Krainie czy Arlissie" - wyjaśnił.Przed zmrokiem udało nam się pokonać prawie dwadzieścia wiorst. W zasadzie moglibyśmy przejechać więcej, ponieważ noc była naprawdę jasna i księżycowa, a konie się wcale nie zmęczyły, lecz na naszej drodze stanął jeden z dopływów rzeki Pieszczotki, niezbyt szeroki, ale bystry. Niestety, okoliczny most akurat został zniesiony przez wodę. „Już trzeci raz w tym miesiącu - ponuro wyjaśnił nam brygadier królewskich budowniczych, którzy właśnie od nowa wbijali podpory - a przecież stawiamy solidnie, jak dla siebie. No cud i tyle!" Uznaliśmy, że nie będziemy ryzykować pokonywania po zmroku nieznanej rzeki. Kupieckie wozy skręcały z traktu na drogę objazdową, przy której stał znak z napisem: „Trol-lowy most. Miedziak z pieszego, pięć z konnego, srebrnik od wozu". I w tym momencie dosyć żywo wyobraziłam sobie dziesiątkę wyrośniętych trolli, które w nocy w pocie czoła próbują osłabić darmowy most.Za rzeką zaczynała się Jeziorna Kraina, która zajmowała cały wschód kraju. W jej środku znajdowało się Driwo, ogromne jezioro z dziesiątkami wysepek i setkami zatoczek, wypełnione syrenami i dlatego zamknięte dla rybaków - jeżeli ktoś okazywał się na tyle głupi, by zarzucić sieć, to wracała ona pełna wodorostów, kłód, żab albo i z całkiem nieświeżym topielcem, specjalnie zachowanym na taką okazję. Najbardziej upartymi kłusownikami zajmował się kraken, olbrzymi wąż wodny z mackami zamiast płetw, zdolny sprowadzić na właściwą drogę nawet największego grzesznika - co prawda pośmiertnie... Do Driwa wpływało sześć dużych rzek i niezliczona ilość małych, które rozgałęziały się i przeplatały. Na wiosnę rozlewał się, zamieniając całą krainę w jedno olbrzymie jezioro, więc i zwierząt w okolicy nie żyło za dużo. Wioski również stały tam niezbyt gęsto, ale za to był to raj dla ptactwa oraz wszelakich istot wodnych.Najbardziej martwiła mnie kwestia zaginionego wilka. W czasie drogi nie widziałam go nawet kątem oka, choć akurat to jeszcze o niczym nie świadczyło - las nie przylegał bezpośrednio do traktu, a widniał niedaleko jako jednolita ciemna wstęga. Pod wieczór nawet otulił się niebieskawą mgłą. Oczywiście mogło się zdarzyć, że w ciągu dnia wilka odstraszali poruszający się po drodze ludzie. A teraz - świętujący w pobliżu budowlańcy, których natchniony, acz niezbyt trzeźwy i zgodny śpiew miał spore szanse wykończyć szczególnie płochliwych żywych albo i podnieść z mogił kilka trupów. - Za Pieszczotką od witiagskiego traktu odgałęzia się arlisski - poinformował nas Rolar. - Biegnie trochę bardziej na północ, więc jeżeli zjedziemy ze dwie wiorsty w dół rzeki, to rano, po tym jak się przeprawimy, wyprowadzę was do niego krótszą drogą. Dochodzące od ogniska robotników zaśpiewy spowodowały, że nawet Orsana nie miała do pomysłu żadnych zastrzeżeń, mimo że przez całą drogę jechała pomiędzy mną a wampirem, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie darzy go zaufaniem. Zresztą trzeba powiedzieć, że winę za to

3 ponosił sam Rolar, który wydawał się czerpać znaczną przyjemność ze straszenia biednej dziewczyny. Opowiadał jej znane sobie albo po prostu naprędce wymyślone potworne legendy o wampirach, które kończyły się gorącymi zapewnieniami, że to wszystko kłamstwo i wymysł, knowania paskudnych wiedźminów, do których, miał nadzieję, ja i Orsana się nie zaliczałyśmy. Oblizywał się przy tym, że ho, ho... Ja trzymałam się trochę z boku i nie zwracałam uwagi na te bzdury, ale najemniczka raz po raz rzucała w kierunku gadatliwego wampira nieprzyjemny komentarz, zaczynając chyba rozważać karierę wiedźmina. Okazało się, źe znacznie wygodniej będzie jechać wąską glinianą drożyną ciągnącą się wzdłuż porośniętego krzewami brzegu, który powoli podnosił się i pod koniec drugiej wiorsty miał już wysokość końskiej piersi, a dalej zamieniał się w solidne urwisko, srebrzące się w świetle księżyca. Orsana już wyraźnie mruczała pod nosem: „Oś, wiedziałam, że tak będzie, zaciągnął do jakieś owrażyny, zaraz zasmokcza ta utopi", a Rolar rozglądał się dookoła wyraźnie zaniepokojony, gdy zupełnym przypadkiem udało mi się odkryć wygodne zejście do wody, na wpół schowane pod nisko zwisającymi pędami wierzby. Na brzegu czekała na nas wspaniała polanka, na której znalazło się nawet miejsce na ognisko i kilka grubych, osmalonych bierwion. Konie mogły poszczypać sobie trawkę, a otaczające polanę drzewa pozwalały rozpalić ognisko bez ryzyka, że będzie ono widoczne od strony wody albo traktu. Opału akurat wystarczało na rozniecenie ognia, lecz przydałby się również zapas na noc, zatem wampir, jako najlepiej radzący sobie po zmierzchu, został oddelegowany do lasu. Orsana zdjęła kolczugę i pas, ale zatrzymała miecz, po czym przerzuciła przez ramię długi ręcznik i ruszyła w kierunku brzegu. Ja natomiast zajęłam się urządzaniem miejsca na nocleg, czyli niepewnie pode- szłam do najbliższego świerka, klepiąc się mieczem po dłoni. Miecz jak zawsze był tępy, jako że obchodziłam się z nim wyjątkowo nieporadnie i wolałam nie ostrzyć, by się nie zaciąć. Łamanie gałęzi wydawało się trudne, a rąbanie ich - zbyt głośne, ponieważ mogło ściągnąć uwagę rozbójników. Magia natomiast mogła zwalić na nasze głowy coś jeszcze mniej przyjemnego. Zresztą okoliczne potwory zbiegały się na wszystko jak leci, wliczając w to dźwięki toporów po północy, tak więc ostatecznie zdecydowałam się na magię i szybciutko dokonałam korekty kosmetycznej kilku świerków, pstrykając palcami w podstawę ich gałęzi. Posłania mi wyszły królewskie, pozostawało tylko rozpalić ognisko. I w tym momencie gdzieś daleko w lesie, a może na zalanej łące za lasem zawyły wilki. Smółka najspokojniej w świecie dalej szczypała trawę, co prawda postawiwszy uszy - ale wydawało się, że uważa jakieś tam wilki za coś stanowczo niegodnego swojej uwagi. Wianek i Karaś, rudy ogier Rolara, szli za jej przykładem, filozoficznie zakładając, że głodne wilki nie będą marnować czasu na serenady. A mnie zrobiło się nieco nieswojo i po raz pierwszy w życiu zaczęłam zazdrościć wilkołakom. Jest ci niedobrze i smutno, to możesz zamienić się w zwierzę i wyrzucić z siebie żal w szalonym biegu przez leśne chaszcze albo w smutnym wyciu... No dobra, kogoś się zje, bywa. Po co się szlajają i pchają na ząb... Za to rano jesteś wesoły i świeży jak ogóreczek, nie masz żadnych problemów czy rozterek! Może i ja powinnam spróbować? Co prawda zmieniać kształtu nie umiem, ale jeżeli stanąć na czworakach i... -Ua-uuuu!!! Wilki zdziwione umilkły. Smółka zakrztusiła się i zaczęła kaszleć, kręcąc łbem. Sama nie spodziewałam się takiego efektu - wycie bardziej przypominało wrzask, i to przedśmiertny. Dźwięczne echo przeraziło stado wron, któte nocowały w koronie świerka, ptaki z desperackim krakaniem zaczęły krążyć nad polaną, podczas gdy wszystkie okoliczne potwory na wyścigi z rozbójnikami rzuciły się albo nas szukać, albo w kierunku zgoła przeciwnym. Żeby was wszystkich! - Skoczyłam na nogi i z irytacją rzuciłam do ogniska kawałek błękitnego

4 płomienia. Część gałęzi rozprysła się po polanie, a reszta strzeliła ogniem prawie do samych czubków drzew. Szo to buło?! - Orsana nadbiegła od brzegu. Dziewczyna jedną ręką przy trzymy wała opadający ręcznik, a w drugiej ściskała rękojeść obnażonego miecza. Jej spojrzenie dziko błądziło po okolicy. - Hto were-szaw? Może jakiś ptak? - zasugerowałam niepewnie. Taki żywcem patroszony, chcesz powiedzieć? -Nieprzekonana najemniczka opuściła miecz i dokładniej owinęła się ręcznikiem. - Nie, ty tam mów, co chcesz, ale mnie się to miejsce nie podoba! Niedobre ono jest, przeklęte! Chmara wilków, a teraz jeszcze jakaś zdziczała harpia raczyła przedrzeć gardziołko! Co to było?! - Z krzaków z trzaskiem wyskoczył Rolar, który mieczem tworzył dookoła siebie szeroką przesiekę. - Kto krzyczał? -Harpia - powtórzyłam chmurnie. - Przelatująca... Wampir z westchnieniem ulgi schował miecz do pochwy, obrzucił najemniczkę spojrzeniem i gwizdnął z zachwytem. Orsano, mówił ci ktoś kiedyś, że masz prześliczną tętnicę? Najemniczka rzuciła wampirowi spojrzenie pełne wstrętu, splunęła i w milczeniu skoczyła w dół na brzeg, nie zapominając zabrać ze sobą miecza. -Chciałem powiedzieć śliczne nogi - przyznał się nieco zawstydzony Rolar w odpowiedzi na mój niemy wyrzut. - Ale ona tak gwałtownie reaguje na moje żarty, że mnie jakby ktoś ciągnął za język! - Po czym dodał szeptem: - Wolho, czy nie mogłabyś się lepiej kontrolować? Ja rozumiem, że to od ciebie nie zależy, ale jednak spróbuj, bo w przeciwnym razie... Co w przeciwnym razie? Nieoczekiwanie gdzieś w krzakach tuż obok nas odezwał się wilk. Nie zawył, a warknął krótko i nisko, jak gdyby strzelił z bata. Len! - Bez wahania rzuciłam się do przodu, ale wampir zdołał złapać mnie za kołnierz. - Jesteś pewna? Opamiętałam się. Nie umiałam rozróżniać wilczych głosów i istniała dokładnie taka sama możliwość, że odpowiedział mi jakiś tutejszy przywódca watahy, którego zadziwiłam nie mniej niż towarzyszy. Ale ile byśmy z Rolarem nasłuchiwali, ciąg dalszy nie nastąpił, nawet gałęzie nie zaszeleściły. Nie, a ty? - Doświadczenia z Dogewy podpowiadały mi, że wampira praktycznie nie daje się złapać z zaskoczenia, z daleka czują zbliżanie się dowolnej istoty żywej, czy byłoby to zwierzę czy człowiek, czy inny wampir. A poza tym potrafią bezbłędnie odróżnić jedno od drugiego. Rolar pokręcił głową. Władcy nie potrafi wykryć nawet straż granicy, przynajmniej póki go nie zobaczy. W krzakach siedziało jakieś zwierzę, ale teraz już go tam nie ma, proponuję więc coś przegryźć i kłaść się spać, ja popilnuję. Mogę postawić magiczną barierę. Postaw koniecznie. Ale dodatkowa ochrona nie zaszkodzi, a mnie dwie, trzy godziny snu wystarczą. A przy okazji, jak ta twoja bariera działa? Nie zwróci się przeciwko mnie, jeśli w środku nocy wpadnę na pomysł zwiedzić okoliczne krzaczki? Nie, nawet jeżeli dorobisz się ciężkiego rozstroju żołądka i będziesz co chwilę latał w tę i z powrotem. Wszyscy, którzy znajdowali się na polanie w momencie stawiania bariery, uznawani są za „swoich". Natomiast jeżeli granicę przekroczy ktoś obcy, oberwie po nogach, po czym zostanie

5 odrzucony do tyłu, a my usłyszymy głośny dźwięk. -Jaki dokładnie? Niezdecydowanie wzruszyłam ramionami. Najczęściej niecenzuralny. Ale może się skończyć na zwykłym łupnięciu o ziemię. Nie ma co, ciekawa pobudka nas czeka - uśmiechnął się Rolar. - Szczególnie jeżeli rozbójnicy zdecydują się atakować jednocześnie. Wiesz, jednak będę stał na straży, a koło świtu zrobię zwiad. I jeżeli wszystko będzie spokojnie, to się chwilę prześpię. Rozumiałam jego obawy. Wampiry śpią bardzo mocno - jak martwi, i to w dosłownym sensie tego słowa - pomyłkę naprawdę nietrudno. Rolar będzie potrzebował nie mniej niż trzech minut, żeby dojść do siebie, a do tego momentu ciężar obrony spadnie na mnie i Orsanę. Może być, że właśnie tę słabość wykorzystali rozbójnicy, którzy zaatakowali poselstwo w środku nocy, bo w przeciwnym razie sześć wampirów, na czele z Lenem, bez trudu załatwiłoby całą bandę, nawet jeśli ta liczyłaby sobie nie dwudziestu, a trzydziestu ludzi... Najprawdopodobniej ludzi, pomyślałam z goryczą. Co prawda nie trafiłam na żadnego rozbójniczego trupa, co było bardzo dziwne -bo przecież zgodnie z ich własnymi zapewnieniami stracili siedmiu. Może zdążyli zakopać? Chociaż z drugiej strony nie mieli na to za dużo czasu, góra dwie godziny. Więc najpewniej po prostu odciągnęli w krzaki i przywalili gałęziami. Tylko po co? Bali się, że ich ktoś rozpozna? Moje rozmyślania przerwane zostały przez Orsanę, której wampir zaproponował dwa kładnie za „jednego malutkiego łyka, w celach leczniczych", czym zarobił na policzek. Najemniczka akurat przeplatała warkocz w tej chwili, wściekła i rozczochrana, sama przypominała strzygę. Głośno domagała się zaprzestania „znu-szannia nad uczciwą diwczyną", a nie mniej oburzony Rolar z sarkazmem w głosie dopytywał się, odkąd to ugryzienie za pieniądze uznawane jest za nieprzyzwoitą propozycję. Zupełnie nie przejęli się takim drobiazgiem jak nieoczekiwanie zanikłe głosy i przez jakiś czas wcałe skutecznie wykłócali się przy użyciu rąk, po czym opamiętali i z niezrozumieniem zapatrzyli na mnie. - Nie zdejmę, póki się nie pogodzicie - stwierdziłam ze zmęczeniem. - Albo rzucajcie losy, kto jedzie ze mną dalej, a kogo udusimy, żeby nie przeszkadzał spać. W tym momencie oboje wbili spojrzenia w czubki własnych butów i rozłożyli ręce - że niby co za problem, nawet patrzeć nie będę w jego (jej) kierunku. Udałam, że wierzę. * Obudziłam się sama, nie niepokojona przez nikogo. Zaczynało świtać. Orsana spała w najlepsze, a Rolar w zamyśleniu oglądał malutkiego nietoperza, który zwisał z jego palca wskazującego. Ledwie się poruszyłam, a zwierzątko rozluźniło suche łapki i jak chmurka szarego dymu znikło w lesie, gubiąc się wśród liści. Stary znajomy? - spytałam sennie. Znajomy, ale nie mój - westchnął wampir. - Niestety, nie umiem rozmawiać z nim jak należy, a to by się bardzo przydało. Nietoperze są oczami i uszami władców, którzy przy ich pomocy mogą kontrolować całą dolinę bez wychodzenia za próg własnego domu. Oczywiście, jeżeli sobie tego życzą. Jeżeli? Władczyni Arlissu nie przepada za nietoperzami. Osobiście podejrzewam, że po prostu się ich boi, jak każda kobieta.

6 Całą dolinę, mówisz? - Gwizdnęłam z szacunkiem. Magowie również potrafią prowadzić obserwację przy użyciu cudzych oczu, ale mało kto potrafi osiągnąć wyraźny obraz z odległości większej niż jedna trzecia wiorsty. Z dźwiękiem sytuacja miała się niewiele lepiej -maksimum wiorsta. - Ale przecież nietoperze latają tylko w nocy, a zimą w ogóle zasypiają. I dlatego większość kradzieży w Dogewie ma miejsce właśnie zimą - uśmiechnął się Rolar. - Żeby się nie okazało, że władca akurat na nie przypadkiem trafił. O ile mi wiadomo, Arrakktur dosyć często korzysta z usług nietoperzy, i to nie tylko dla zaspokojenia ciekawości. - Zniżył głos: - Siedem lat temu jakiś troll będący w Dogewie przejazdem zabił i obrabował dwie samotne wampirzyce, cepem zniósł głowę strażnikowi, który próbował go zatrzymać, po czym przekroczył granicę, więc próby dogonienia go były zdecydowanie spóźnione i skazane na porażkę. Inny władca rozpocząłby długi i najpewniej nieskuteczny spór z trollim klanem, żądając wydania przestępcy, ale nie Arrakktur. Nietoperze dogoniły mordercę już w Kamieńcu, na samym środku centralnego placu, za dnia, gdy słońce stało w zenicie, po czym żywego rozdarły na malutkie kawałki -na oczach setek ludzi. Wynikł z tego straszliwy skandal dyplomatyczny, który prawie zakończył się wojną, po- nieważ trolle zgadzały się na okup za zabójstwo współ-plemieńca, a władca w ogóle nie chciał o tym słyszeć. O dziwo, trolle w końcu uznały argumenty Lena i nawet zaczęły go szanować, bo ich prawa są w zasadzie bardzo proste, więc stary zwyczaj „krew za krew" żyje i ma się wcale dobrze. Ale po tym wypadku Lena zaczęli się obawiać nawet dogewscy Starsi, nie mówiąc o ludziach. Gdyby wróg, który zabił troje moich przyjaciół, miał tuż-tuż uciec, to też miałabym w głębokim poważaniu, co i kto o mnie pomyśli. Na głos powiedziałam: Jestem pewna, że z człowiekiem albo wampirem nigdy by tak nie postąpił. Przecież są inne sposoby, nie takie... widowiskowe. Na przykład najemnicy. - Spojrzałam na spokojnie śpiącą Orsanę, lecz wyobraźnia odmówiła współpracy, jeśli idzie o wizję dziewczyny w ciemnym zaułku, z zimną krwią pakującej zatruty sztylet pod żebro przechodzącego obok trolla. Zgadza się. Trolle uznają tylko brutalną siłę, więc właśnie to im pokazał. Problem jednak polega na tym, że zobaczyły jej pokaz nie tylko one, a naprawdę mało kto zna Arrakktura na tyle dobrze, by nazywać go Lenem. Nie pojawił się? Nie, chociaż wilki całą noc kręciły się dookoła i oblizywały w kierunku naszych koni. Dobrze, szturchnij swoją przyjaciółkę, zjemy śniadanie i będziemy się zbierać. Obudzenie Orsany okazało się wcale nie takie proste. Zwykle najemniczka zrywała się po lekkim dotknięciu w ramię, a dziś musiałam prawie ją kopać. Nie jesteś przypadkiem chora? - spytałam ze zmartwieniem. Nie. - Dziewczyna szeroko ziewnęła, masując ramię z widocznym odciskiem rękojeści miecza, który w niezrozumiały sposób znalazł się pod kocem. - Nie wyspałam się... Pilnowała - z przyjemnością doniósł Rolar. - Ja was, a ona mnie. Przez całą noc nie spuściła z oka! Ja się trochę zabawiłem: przespacerowałem się dookoła ogniska, oblizałem parę razy, przegimnastykowałem skrzydła... Teraz będzie nam wmawiał, że to dla zabawy... -burknęła nieco zawstydzona, ale wcale nie przekonana dziewczyna. - Tylko czekał, aż zasnę! A i tak nad ranem zasnęłaś - naśmiewał się wampir, przygotowując sobie grubaśną kanapkę z serem i szynką. I natychmiast zapłacił za zachłanność, gdyż jego kły ugrzęzły w powstałej konstrukcji - ani tam, ani z powrotem. Orsana nie powiedziała ani słowa, ale obserwowała całą scenę z tak wyraźną złośliwą uciechą, że biedak jednym pociągnięciem wydarł kanapkę z ust, prawie

7 zostawiając w niej całą szczękę. No i po co ci te kły? - zażartowałam. - I przy jedzeniu zawadzają, i dziewczyny normalnie nie można pocałować. Całować, jeszcze czego... Za to wygodnie się gryzie. - Rolar obmacał kły, uspokoił się i wykonał drugie podejście do kanapki. * Gdy zalaliśmy ognisko i ruszyliśmy w kierunku brzegu, nad horyzontem już pojawiło się słońce, które puściło po rzece złocistą ścieżkę. Poranek był bezwietrzny, więc woda wydawała się nieruchoma i o prądzie przypominały tylko przepływające obok nas drzazgi i drobne falki przy trzcinach. Ale śliczny będzie dzionek! - energicznie ogłosił wampir, bosą stopą dotykając wody. - O, cieplutka jak krew prosto z gardła! Zaraz się szybciutko przeprawimy na tamten brzeg. Szczęśliwie jest płaski, i można ruszać dalej. Aha, wypleciemy sobie z trzcin i kory wygodną łódeczkę, po czym oddamy się na łaskę żywiołów - pochmurnie przytaknęła Orsana. Jakie, na leszego, żywioły? - prychnął Rolar. -Przeprawimy się wpław, tu jest góra ze sto łokci. Nie mów mi tylko, że nie umiesz pływać. Umiem - obraziła się najemniczka. - Ale kto wie, może tam są pijawki? Wczoraj coś zaczęło gryźć mnie w nogę, ledwo co zdążyłam otrząsnąć! Może to był kraken? - podchwytliwie zapytał wampir. Nie, pijawka - wycedziła najemniczka przez zęby. -I na pewno nie była tam sama! Ja i Rolar spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem. Orsana, powiedz mi, jak ty w czasach swojej chłopskiej młodości prałaś ubranie w rzece? - nie wytrzymałam. Normalnie prałam, z pomostu - burknęła dziewczyna, ale przestała wymawiać się pijawkami. Szybko rozebrała się, zwinęła ubrania w schludny pakunek i przytroczyła sakwę do przedniego łęku siodła. Złapała za wodze, w połyskliwej chmurze rozbryzgu przebiegła po płyciźnie, po czym z piskiem zanurkowała. Rzeczywiście umiała pływać, nie łapała za końską szyję i nie zo-srawała w tyle za Wiankiem, więc już po chwili znaleźli się na przeciwległym brzegu, o jakieś pięćdziesiąt łokci w dół rzeki. Zanim weszliśmy do wody, Rolar z miną spiskowca szepnął do mnie: Na twoim miejscu bym jej nie ufał. Moim zdaniem, coś przed nami ukrywa. Pewnie tak. - Wzruszyłam ramionami. - Ale dokładnie to samo można powiedzieć o każdym z nas, nie sądzisz? Przecież nie mówię, że jest zdrajczynią czy wrogiem - poprawił się Rolar. - Po prostu, gdy opowiada o sobie, wyczuwam jakiś fałsz. To dlaczego nie powiesz jej o swoich podejrzeniach osobiście? Hej, długo się tam będziecie guzdrać? - dobiegło z drugiego brzegu. Ciebie uprzedziłem, więc tyle mojego. - Wampir złapał Karasia pod ogłowiem i ruszył przodem po wodzie. Przekonanie Smółki okazało się dużo bardziej skomplikowane. Gdy tylko wyczuła głębię, zaparła się wszystkimi czterema kopytami tuż na jej brzegu, nie dała się przekonać ani prośbami, ani groźbami, aż w końcu jakaś pomocna pijawka capnęła ją za tyłek. Kobyła bez namysłu rzuciła się do przodu, chwilę szamotała, po czym dosyć szybko przyzwyczaiła się i popłynęła za mną. Niestety,

8 cieszyłam się za wcześnie - w połowie rzeki Smółka z zachwytem wpadła na to, że umie nie tylko pływać, ale i nurkować, po czym znikła pod wodą razem z całym bagażem. Wynurzyła się dopiero przy brzegu, energicznie otrząsnęła, od stóp do głów zachlapując rechoczących Rolara i Orsanę (rechot natychmiast ustał), po czym postawiła uszy i ze zdziwieniem zapatrzyła się na niezadowoloną z czegoś właścicielkę. Szczęśliwie skórzane sakwy nie zdążyły przemoknąć na wylot, zatem naprędce wysuszyłam je zaklęciem i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Arlisski trakt mało różnił się od witiagskiego - był dokładnie tak samo szeroki, wydeptany, ze słupami mierniczymi co wiorstę. Ale z jakiegoś powodu całkowicie bezludny. Jak również bezelfny, bezkrasnoludny i bezwampirny. W ciągu dnia nikogo nie napotkaliśmy ani nie dogoniliśmy, co poważnie zaniepokoiło Rolara - z tego, co opowiadał, wcześniej kupieckie wozy rozdzielały się pomiędzy traktami mniej więcej po równo. Wampir głośno żałował, że poprowadził nas na skróty, omijając rozwidlenie - może wisiało tam jakieś ostrzeżenie, na przykład o epidemii albo pladze strzyg w okolicznych lasach. Jak chcesz, to wrócimy - zaproponowałam, ponieważ jego obawa udzieliła się również mnie. - Stracimy na to pięć do sześciu godzin, ale rzecz jest tego warta. Wampir pokręcił głową: Innej drogi do Arlissu nie ma, a przełożyć wizyty nie możemy, więc co to za różnica? Zapytamy w pierwszej napotkanej wiosce. Ale wioska nijak nie dawała się napotkać. Orsana drzemała w siodle, co rusz opuszczając głowę na piersi i niebezpiecznie kiwając się z boku na bok. Przed upadkiem ratowały ją wyłącznie stopy w strzemionach i płynny krok ogiera. Rolar złośliwie chichotał w brodę. Mimochodem zagroziłam wampirowi, że jeśli nie przestanie straszyć po nocach mojej przyjaciółki, to któregoś ranka sam obudzi się z dwiema schludnymi dziurecz-kami w gardle. Wampir pozwolił sobie zwątpić w moją krwiożerczość i zauważył, że wcale Orsany nie straszy, tylko ćwiczy. Mówiąc krótko, pleni rozpowszechnione przestarzałe przesądy. Wszystko słyszę... - sennie mruknęła najemniczka, nie podnosząc głowy. - Jedyny przesąd, który wymaga wyplenienia, to ty... Orsano, skoro się tak boisz wampirów, to dlaczego jedziesz z Wolhą do Arlissu? Nie boję się wampirów - odgryzła się dziewczyna. - Irytuje mnie jedna jedyna nudna strzyga, która przez całą noc zgrzytała zębami i machała skrzydłami nad moim uchem, nie pozwalając mi zasnąć. To z głodu nie mogłem spać - z udawanym smutkiem westchnął wampir. - I tylko nie mów mi, że dziś znowu będę musiał się położyć z pustym żołądkiem? Mogę zaproponować kołek osinowy w brzuch -sapnęła najemniczka, która nadał nie otwierała oczu. Ale może chociaż kilka kropli z palca, żeby doprawić kaszę - błagalnie jęczał Rolar. - A ja przy obiedzie oddam ci swój przydział słoniny! Orsana rozsądnie powstrzymała się przed dalszą kłótnią, a może zwyczajnie zasnęła. Dziś to ja jechałam pośrodku, więc zniżyłam głos i odezwałam się do wampira: Rolar, a jeżeli dobrowolnie oddam rear, powiedzmy, tobie, to czy będziesz uważany za opiekuna? Formalnie tak, jednak nie będę mógł zamknąć kręgu - zaniepokojony Rolar przekręcił się w siodle, by móc widzieć moje oczy. - Ale przecież tego nie zrobisz?

9 Nie, w żadnym razie - uspokoiłam go. - Tylko nadal próbuję zrozumieć, do czego on mógłby się przydać rozbójnikom. Rolar podkręcił wąsa i przypadkiem urwał go razem z brodą - pewnie trzymający zarost klej za bardzo nasiąkł wodą podczas przeprawy. Nie dadzą rady przeprowadzić obrządku, a raczej nie będą nawet próbować. - Wampir z rozkoszą podrapał się po podbródku. Bez wąsów i brody wyglądał młodziej i, o dziwo, bardziej poważnie. Powiedziałabym nawet, że dostojniej, w czymś przypominając mi dogew-skich Starszych. - Jeżeli mieli zamiar porwać Lena, to dokładnie z tym samym skutkiem mogli zażądać okupu, a nawet i podwójnego: za wilka i za rear. Rolar, ale mnie się coś nie zgadza. - Pochyliłam się w lewo, złapałam wodze Wianka, które wypadły Orsa-nie z rąk, po czym okręciłam je dookoła łęku swojego siodła. - Jaki jest sens płacenia szantażystom, jeśli krąg może zamknąć tylko opiekun? A rozbójnicy nawet słowem o nim nie wspomnieli i bardzo się zdziwili, nie znajdując reara na szyi Lena. Wydaje mi się, że amulet interesował ich wyłącznie jako sposób sterowania wilkiem. Albo jako gwarancja, że władca nie wróci zza grobu jeszcze bardziej rozeźlony, niż kiedy go zabijali - zasugerował Rolar, niechętnie przyklejając brodę z powrotem. - Ale mam dość tego cholerstwa, drapie... No to zdejmij, tutaj przecież sami swoi. A tak przy okazji, tobie z nią jest zupełnie nie do twarzy. A co, jeśli kogoś napotkamy? Jestem zbyt podobny do wampira, żeby otwarcie jechać arlisskim traktem. Tutaj często spotyka się zasadzki wiedźminich band. Zarzucą nas czosnkiem z krzaków? - spróbowałam rozładować sytuację. Rozstrzelają z bliskiej odległości srebrnymi bekami - bez cienia uśmiechu odparł wampir. - Praktyka pokazała, że jest to dużo bardziej skuteczne. Co prawda teraz ucieszyłbym się nawet z wiedźmina. Za cicho tutaj. Myślę, że wiedźmin ucieszyłby się z ciebie wcale nie mniej. On pewnie też się czuje nieswojo, siedząc samotnie przy pustynnej drodze i zastanawiając się, gdzie się wszyscy podziali. - Zachichotałam, wyobrażając sobie zarośniętego, zdziczałego wiedźmina, który z otwartymi ramionami wybiegnie nam na spotkanie. - Rolar, a z czego jest zrobiony rear? Jak on działa? Znajduje się w nim kamyczek z tamtej strony kręgu. Władca sam przynosi go z drogi i przez kilka lat nosi na piersi, pozostawiając odcisk swojej istoty. Rear nie należy do tego świata i lekko go zniekształca, na przykład zagłusza myśli. Ale jego podstawowym przeznaczeniem jest ułatwienie przejścia opiekuna. Pęd kamienia do powrotu na drogę staje się swoistą nicią przewodnią. Do spotkania ze mną Len ani razu nie zamykał kręgu, znaczy nie aktywował! Skąd w takim razie wziął kamień? Wampir uniósł się w strzemionach, przyglądając się wąskiej ścieżce po prawej stronie traktu, przy której leżał płaski kamień z topornie wyciętym krzyżem. A kto powiedział, że władca potrzebuje kręgu? Inna rzecz, że bez niego daleko nie zajdzie i nie da rady kogokolwiek wyciągnąć. ...Ból w nogach staje się nie do wytrzymania, ale nie jest to zmęczenie - mięśnie łapie skurcz i trzeba, ale jednocześnie nie daje się iść dalej... Rolar, a gdzie znajduje się „tamta strona"? Gdzie otwiera się krąg? Inny czas, wymiar, świat? Władczyni ci wszystko wyjaśni. - Rolar gwałtownie zmienił temat: - Może zrobimy postój? Konie są zmęczone, czas najwyższy na obiad, a tamta ścieżka prowadzi do źródełka, zwanego również świętym źródłem. Orsana, pobudka! Rusz no trochę tę zastygłą krew, czas na obiad! Świętym? - zaciekawiłam się, zatrzymując Smółkę, a razem z nią Wianka. Orsana przeciągnęła

10 się i rozejrzała na boki. Zgadza się. Jak mówi legenda, któregoś razu po tym trakcie przechodził wędrowny dajn. - Rolar zsiadł z konia i bez szczególnego szacunku wkroczył na legendarną drogę. - Zawczasu święty ojciec spożył nieco za dużo chmielnego napitku, więc od rana męczyło go narastające pragnienie. I gdy nie było już żadnej możliwości, by dalej go znosić, dajn upadł na kolana i wzniósł modlitwę do wszystkich czterech bogów naraz. Bogowie, najpewniej z własnego doświadczenia znający skutki re- gularnych imprez, zniżyli się do spełnienia prośby cierpiącego i spod korzeni wielkiego dębu wytrysnęło źródełko. Oczywiście źródełko ogłoszono świętym i w jego kierunku natychmiast ruszyły tłumy pielgrzymów. Nie widzę tu żadnego dębu - zgłosiłam swoje zastrzeżenie do opowieści, podziwiając jednorodnie sosnowy las dookoła. Kilka lat temu został ścięty. Wysechł, zgnił od środka i zapowiadało się, że spadnie spragnionym na głowy, przy okazji zawalając źródło. Pozostawiono gru-baśny pień, ale niewychowani pielgrzymi zaczęli pisać na nim nieprzyzwoite słowa, więc pień też został wykarczo-wany. Ku mojemu, khm, wielkiemu żalowi. W upalny dzień bardzo przyjemnie siedziało się na pieńku, piło wodę, czytało, można było dodać coś od siebie... Czy ty w elfim zamku w Witiagu często bywasz? -niewinnie spytała Orsana. Kilka razy zajrzałem ze znajomymi, nic szczególnego. Dlaczego wam tak wesoło? - pogubił się wampir. - A nic, tak nam się coś przypomniało... Po kolei napiliśmy się i napełniliśmy flaszki w płytkim, wyłożonym kamieniami dołku, z którego wyciekał cieniutki strumyk. Woda okazała się tak zimna, że szczękę łapał kurcz. Lekko śmierdziała stęchłymi jajami, ale Rolar zapewniał, że wystarczy zostawić naczynia przez chwilę otwarte i zapach zniknie bez śladu. Postój urządziliśmy tuż obok, koło źródełka, na polance porośniętej soczystą trawą z kwitnącymi poziomkami. Z ciekawości otworzyłam mapę i wykryłam, że źródełko jest na niej zaznaczone jako Zdybyrowa Radość i, co dużo ciekawsze, w okolicy znajduje się również wieś Zdybyrowy Upad. To pewnie tam szanowny dajn się upił. No to wy rozpalcie ognisko i gotujcie obiad, a ja się przejadę - zdecydował wampir. - Sprawdzę co i jak. Odczepił od siodła sakwę z jedzeniem i rzucił Or-sanie. Tam masz chleb, ziemniaki i kilka śledzi, trzeba je tylko wyczyścić. Wolho, pójdziesz po opał? - Spokojnie. Czy te gałęzie nie będą dla ciebie za ciężkie? -z nieoczekiwaną troską spytała Orsana. - Jeśli chcesz, to ja pójdę do lasu, a ty się weź za gotowanie. Coś ty, przecież nie zamierzamy piec dzika. Wystarczy jedno naręcze, a tyle to jakoś doniosę. - Miałam ochotę rozprostować nogi. Byłam zbyt leniwa, żeby zbierać chrust po jednej gałązce, zatem zaszłam dosyć daleko, aż napotkałam niewielką powaloną sosnę, cieniutką, ale długą i suchą. Okazała się nieco za ciężka, więc musiałam ją wlec, idąc tyłem, obiema rękoma trzymając za pień i co chwila oglądając się przez ramię. Młode, jednak całkiem rozłożyste drzewko uparcie czepiało się każdego napotkanego pnia, krzaka czy korzenia, nie mając najmniejszego zamiaru pomagać nam w przygotowaniu obiadu. Po udei y.cniu plecami w trzecie z kolei drzewo ze zdziwieniem skonstatowałam, że było ono bardziej miękkie niż poprzednie. Czy to ja się już przyzwyczaiłam? Obejrzałam się z irytacją, upuściłam sosenkę i prawie krzyknęłam pełnym głosem - przede mną nieruchomo stał postawny, brodaty facet w ciemnym odzieniu, z olbrzymim toporem w rękach. Nieznajomy w milczeniu świdrował mnie wzrokiem, a jego broń wymownie lśniła.

11 Dzień dobry - wydukałam uprzejmie. - Jakieś problemy? Trafiłam w sedno. Problemy natychmiast się pojawiły. Miałam je ja. -Oddaj mi rear! - znacznie mniej uprzejmie ryknął facet, nawet się nie przywitawszy. Nie spodobały mi się ani głos, ani jego ton, ani treść. Takim grobowym tonem zwykle wieszczyły pytie po wejściu w trans (albo gdy dla polepszenia samopoczucia klienta udawały, że weń weszły). A i twarz miał jakąś zastygłą, nieżywą. Cofnęłam się, zezując na podstawowy argument nieznajomego - ciężki, szeroki topór drwala na długim, wykrzywionym stylisku. Coś mi podpowiadało, że szykowanie zapasu drewna interesuje tego człowieka najmniej ze wszystkiego i ze znacznie większą przyjemnością „przyszykuje" on pewną stawiającą się wiedźmę. Oddaj, oddaj po dobroci - zawył. Ruszył w moim kierunku, jakoś tak bardzo nieprzyjemnie i obiecująco kręcąc „toporkiem" w sękatych dłoniach. Nie przypominał rozbójnika, nie mówiąc już o wampirach. Chociaż przyznać trzeba, że jego żółte, rzadkie i krzywe zęby budziły nie mniejsze przerażenie niż kły. A pan milo poprosi - odgryzłam się, desperacko rozmyślając, co będzie lepsze: wstydliwa ucieczka czy bohaterska śmierć, jeśli ten człowiek nie jest tutaj sam. Ku mojemu zdumieniu „drwal" zatrzymał się, zastanowił, z namysłem marszcząc czoło, i pochmurnie odburknął: Tysiąc kładni. Mało - rzuciłam i dopiero potem zorientowałam się, że za takie pieniądze można bez problemu przeżyć w mieście z dziesięć lat, a mieszkając w wiosce, w ogóle pławić się w bogactwie do głębokiej starości, po czym uszczęśliwić długo oczekiwaną śmiercią z pół tuzina potomków-dziedziców. Pięć tysięcy. Ciekawe, skąd on weźmie tyle złota? Nawet jeżeli rozbójnicy przez miesiąc pracowicie grabili wszystkie karawany przejeżdżające po witiagskim trakcie (a przy tym udało im się pozostać niezauważonymi) i żyli w trybie surowego oszczędzania o chlebie oraz wodzie, to musieliby pożegnać się ze wszystkimi złupionymi skarbami. A dziesięć pan da? Dam. - Nawet się nie zastanowił, więc zaczęłam podejrzewać jakiś haczyk. Pieniądze z góry. Dobrze.w brylantach. Może być? - Nie, mało. Poza tym pieniądze szczęścia nie dają. A jeśli dają, to takie wątpliwe, dodałam w myśli. No to jak mam cię uszczęśliwić? - ryknął „drwal", który chyba tracił cierpliwość. Pan zatańczy. Co?! Pan zatańczy - powtórzyłam spokojnie. - A ja sobie popatrzę i się zastanowię. Żarty sobie ze mnie stroisz, dziewko?! - zorientował się chłop, wygodniej złapał za topór i ruszył w moim kierunku. Powoli, jak gdyby dając mi ostatnią szansę do namysłu. Leszy wie co mnie podkusiło, jednak w tym momencie użycie magii nie przeszło mi nawet przez myśl. Pochyliłam się, wyszczerzyłam zęby i z głuchym rykiem ruszyłam chłopu na spotkanie. No dobrze, nie do końca na spotkanie, szłam lekko w lewo, przymierzając się do szyi pod uchem. Trudno powiedzieć, czy mężczyzna przestraszył się, czy zagapił, ale jego oczy uzyskały rozmiary kładni, a kostki desperacko zaciśniętych palców pobielały. Zaczęliśmy krążyć dookoła siebie, wyczekując, które pierwsze otworzy się na cios. Ja syczałam i kłapałam zębami, robiąc fałszywe wypady, a on chował się za toporem, po którego ostrzu tańczyły niezrozumiałe czerwone odblaski,

12 jak gdyby za moimi plecami paliło się ognisko. Całkowity idiotyzm sytuacji pogłębiał się obopólną pewnością, że robimy dokładnie to, co trzeba, i oboje wybraliśmy najlepszą taktykę. Chłop z to- porem wyglądał groźnie, ale z jakiegoś powodu nie śpieszył się z rąbaniem bezbronnej, szalonej wiedźmy wspomnianym narzędziem, wybierając raczej uchylanie się i obronę. Jego ruchy wydawały mi się coraz bardziej powolne i niezgrabne, po chwili miał już trudności ze staniem twarzą w twarz, a po jego skroni spłynęła kropla potu. Nie widziałam jej, ale poczułam, oblizałam się i nieoczekiwanie zrozumiałam, że te odblaski na ostrzu pochodzą z moich oczu. I dokładnie w tejże chwili odblaski zniknęły, a na mnie otrzeźwiająco niczym zimna woda spadł strach. Co się ze mną dzieje? Co ja wyprawiam?! Topór świsnął tuż przed moim nosem, ledwie zdążyłam odskoczyć do tyłu. Następny cios sparowałam magiczną tarczą, drwala odrzuciło na bok, jednak utrzymał się na nogach. Nie miałam dość czasu na stworzenie bojowego pulsara, lecz nie było również takiej potrzeby - przygłuszony warkot po prawej zwrócił uwagę nas obojga. Pod kiwającymi się gałęziami świerka z nisko opuszczonym łbem i nastroszoną sierścią na karku stał biały wilk. Jego górna warga nerwowo drżała nad wyszczerzonymi kłami. „Drwal" szybko i co ważniejsze, słusznie ocenił stosunek sił. Jeszcze zatańczę na twoim grobie! - obiecał mi już z krzaków. Powoli przesunęłam rękę w kierunku kołnierza, próbując namacać rzemień reara. Warkot przybrał na sile, uszy przycisnęły się do głowy. Niestety, nie miałam okazji pokazać wilkowi amuletu - już zebrany do skoku zwierzak nagle zerknął w bok, odwrócił się i bezdźwięcznie znikł pomiędzy drzewami. Wolha, gdzie cię nosi? - Kroków Rolara nie usłyszałam, wampir pojawił się za moimi plecami jak gdyby znikąd, powodując, że podskoczyłam. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. A gdzie góra chrustu? Zabłądziłaś czy jak? Nie, odbywałam fajną rozmowę z miejscowym wesołkiem, który śpiewa i tańczy na pogrzebach. - Schowałam już niepotrzebny rear pod koszulę. -Co? Nic, zapomnij. Widziałam Lena. Znaczy wilka. Chciałam pokazać amulet, ale nie zdążyłam. Znowu nawiał. Wydaje mi się, że to już bez znaczenia. Wie, że jesteś opiekunką, bo jaki inny powód mógłby mieć, żeby przejść naszym śladem przez całą Belorię? Ale dlaczego znowu uciekł? Prawdopodobnie mu się nie podobasz. Co?! Jesteś człowiekiem - sprecyzował Rolar. - Wilki odbierają wampiry jako członków stada, a ludzie są dla nich najgorszymi wrogami. Len oczywiście ufał ci bardziej niż komukolwiek, ale wilk nie ma o tym pojęcia, a naturalne strach i nienawiść zwyciężają. No wiesz... - burknęłam obrażona, podejrzewając, że Rolar nie jest daleki od prawdy. Stosunki pomiędzy wilkami i ludźmi były nie mniej napięte niż te pomiędzy ludźmi i wampirami, na które przynajmniej nie urządzano nagonek z psami. - To co ja mam w takim razie robić? Czekać. - Rolar wzruszył ramionami. - Może się rozmyśli... albo przyzwyczai. A udało ci się wyjaśnić, co z traktem? - Schyliłam się i ponownie złapałam za sosnę. Popytałem dookoła, ale tak do końca nikt nie wie. W tej wiosce jest ledwo pół tuzina chałup, żyją w takim odosobnieniu, że nawet doroczna wycieczka na jarmark do sąsiedniej wsi to wielkie wydarzenie. Oficjalnie traktu nikt nie zamykał, to pewne, można z niego spokojnie korzystać, ale z jakiegoś powodu kupcy przestali jeździć do Arlissu. Może podniosły się cła importowe?

13 Jak również eksportowe? I elfie sery gniją w magazynach? Wampirowi takie wyjaśnienie również się nie spodobało, ale innego nie mieliśmy. Plaga i strzygi odpadają, czyli już jest nieźle. Chodź, Orsana pewnie już nie może się nas doczekać. Daj mi to drewienko, poniosę. Rozdział drugi W leżących na trawie ciemnych, paskudnych bryłkach jakoś można było jeszcze rozpoznać ziem- niaki, które wraz z utratą skórki skurczyły się dwukrotnie. Pozostawało jednak zagadką, co Orsana zrobiła ze śledziami. Chyba wyżęła. Co to jest? - chmurnie zapytał Rolar, podnosząc za ogon bestialsko umęczoną rybkę. Z naszych wytrzeszczonych oczu Orsana wywnioskowała, że coś jest nie tak. Śledź - odparła ostrożnie i po chwili wahania dodała: - Czyszczony. No nie mów... w życiu bym nie zgadł - fałszywie zdumiał się wampir, powoli kręcąc śledziem przed oczyma. Miejscami zwisały z niego płaty skórki z łuskami, miejscami widać było kręgosłup. Mimo to z jakiegoś powodu najemniczka nie pofatygowała się wypatroszyć biedactwa. - A co się stało z ziemniakami? Jeżeli miałaś zamiar je gotować, to dlaczego od razu nie włożyłaś do wody? - I po co w ogóle było je obierać? - poparłam Ro-lara. - Upieklibyśmy w popiele albo ugotowali od razu w skórce. No to sami ugotujcie - najeżyła się Orsana. - Ja nie jestem kucharką. No co za problem, ziemniaki się zrobiły trochę ciemne... W wodzie z powrotem staną się jasne? A tym bardziej w węglach - złośliwie przytaknął Rolar. - Czy ty wiesz, ile mnie kosztowało zdobycie tego jedzenia. To jeszcze mi powiedz, że dla niego zagryzłeś człowieka. - Orsana przeszła w głuchą defensywę, grzebiąc obcasem po ziemi i sapiąc z oburzeniem. Było widać, że jest zawstydzona i zasmucona smętnym wynikiem kucharzenia nie mniej od nas. Nie zagryzłem, ale gdyby gospodyni złapała mnie w swoim spichlerzu... Czy ty pierwszy raz na oczy widziałaś nóż i fartuch? - Wampir, niezaspokojony szczerą skruchą Orsany, postępował w jej kierunku, oskarży-cielsko potrząsając nieszczęsnym śledziem. - Jak ci się udało wyrosnąć na wsi i ani razu nie zajrzeć do kuchni, moja ty córeczko tatusia? Czy ty w ogóle oprócz machania mieczem cokolwiek umiesz? A ty nawet i tego nie potrafisz - rzuciła Orsana. -Rzemiosło wojownika to machanie mieczem, a nie sterczenie w kuchni... O nie, kochana, i tu się mylisz! - Rolar nakręcał się coraz bardziej. - Prawdziwy wojownik musi umieć gotować, prać, a poza tym obejść się bez jedzenia i snu przez kilka dni. Jedna sprawa, to kiedy możesz sobie pomachać mieczem podczas treningu, aż ci się znudzi, umyć ręce, iść do ogrodu wąchać kwiatki i snuć marzenia o karierze wojowniczki, a zupełnie co innego, gdy się wraca do obozu po wielogodzinnej rzezi, z jednego ramienia sterczy ci strzała, z drugiego zwisa śmiertelnie ranny towarzysz i nikt nie czeka na ciebie przy ognisku z miską gulaszu i czystą bielizną. I żeby nie było, o świcie trzeba ruszać z powrotem do walki. „Trzeba", Orsa-no, a nie „mam ochotę"! Czerwona jak mak dziewczyna żałośnie wykrzywiła wargi, mrugając wilgotnymi oczyma. Sprawa miała duże szanse zakończyć się łzami, ale w tym momencie wampir uniósł rękę, by patetycznie potrząsnąć śledziem, i tępy rybi pysk dźwięcznie plasnął Orsanę wprost po twarzy.

14 - Oż ty... - Najemniczka podskoczyła, celując zaciśniętą pięścią w szczękę Rolara. Wampir zablokował i wykonał unik, lecz Orsana zdołała sięgnąć nogą jego boku. Rozsierdzony Rolar stanął w pozycji bojowej i groźnie przywołał dziewczynę palcem. Walczyli dobrze, ładnie. Można powiedzieć, że wprost fruwali po polanie, tratując stojące na ich drodze przedmioty. Kociołek z wodą się wywrócił, konie uciekły z polany, a ja schowałam się za drzewem, podziwiając pojedynek. Orsanie lepiej szło atakowanie niż obrona, Rolarowi na odwrót, ale on poruszał się szybciej, tak że siły były mniej więcej wyrównane. Może wampirowi udałoby się wziąć dziewczynę na wyczerpanie albo brutalną siłą, jednak na razie najemniczka nie wykazywała oznak zmęczenia ani nie pozwalała podejść bliżej. Niestety, nie doczekałam się zwycięzcy – przeciwnicywypuścili parę, po czym demonstracyjnie, nie patrząc na siebie nawzajem, podeszli do ogniska od dwóch różnych stron i w milczeniu zabrali się do sprzątania, zbierając poniewierające się dookoła ziemniaki i gałęzie. Oj, dajcie spokój - spróbowałam pogodzić towarzyszy. - Ziemniaki jeszcze są, a śledzie zaraz skończę obierać i je zjemy. W Szkole nie takie rzeczy się jadało. Pamiętam, że kiedyś nawet ugotowaliśmy zupę ze śle-dzich łbów... Co prawda potem to ciężko odchorowaliśmy... Oboje prychnęli sceptycznie, ale nie protestowali. Rolar zakopał ocalałe ziemniaki i rozpalił ognisko. Orsana usiadła obok mnie i uważnie obserwowała rozbiór śledzia na czynniki pierwsze. Nie przejmuj się tak - powiedziałam miękko. -Gotowanie to nie czarowanie, szczególnego talentu nie potrzeba. Raz zobaczysz i już można uznać, że umiesz. Jeżeli to jedyna rzecz, której nie potrafisz, to ci naprawdę zazdroszczę! Wydaje mi się, że mu się nie podobam - szepnęła Orsana, zezując w kierunku Rolara. - Dlaczego on cały czas się mnie czepia? A może dokładnie na odwrót, podobasz mu się i dlatego się czepia? Podobam się, akurat... Chyba jako zakąska - burknęła. - Na twoim miejscu bym mu nie ufała. Przecież sama opowiadałaś, że wampiry niechętnie obcują z ludźmi, a ten się przyczepił jak rzep do... tego miejsca, na którym się siada. Ciekawe dlaczego? Myślisz, że on nam całą prawdę wyjawił jak na spowiedzi, skoro Len ją przed tobą ukrywał przez ponad dwa lata? Pewnie zmyślił jakąś bajkę o obrządku i o twojej nietykalności jako opiekunki, a gdy tylko przekroczymy granicę Arlissu, dobiorą się nam do skóry, póki się niczego nie spodziewamy... Nawet po nocach nie śpi, boi się, że mu uciekniemy... Orsano, nie gadaj bzdur. - Zręcznie pozbawiłam śledzia ości. - Zaraz mi jeszcze powiesz, że on chodzi w krzaczki, żeby zostawiać znaki dla skradających się naszym śladem rozbójników. Dziś już trzy razy był! A mnie w zasadzie wystarczy raz! I on robił w legionie? Dobrze, ja tam jeszcze rozumiem handel z ludźmi, ale służba w ich wojsku?! Ten typ to minimum szpieg, głowę jestem gotowa dać, że coś przed nami ukrywa... Czego ty się śmiejesz? - Dziewczyna nieco straciła rezon. - Coś nie tak powiedziałam? Tak, Orsano, po dwakroć tak. Ziemniaki piekły się dość długo, lecz my tego czasu nie zmarnowaliśmy - ja porządkowałam sakwę z eliksirami, Rolar ostrzył miecz, a Orsana ćwiczyła rzucanie sztyletami. Szczególnie efektownie wychodził jej rzut obiema rękoma naraz - szybkie spojrzenie, odwrócenie się tyłem do tarczy i symetryczny rzut nad ramionami. Nie spudłowała ani razu, sztylety pod kątem zbiegały się w jednym punkcie, tylko drzazgi leciały. Ogiery z zadowoleniem szczypały aromatyczne pędy poziomek, Smółka leniwie rozłożyła się wśród stokrotek i po jednym skubała kwiaty.- Ona tu bez

15 ciebie jakąś żmijukę sharczyła - poinformowała mnie Orsana, po raz kolejny wyciągając sztylety i wracając do pozycji wyjściowej. - Tyle że zdążyłam ogon zobaczyć: pręgowany, czarno-rudy, nic tyl- ko się wił i tłukł ją po pysku. Kobyła z namysłem beknęła i najbliższe kwiaty zamieniły się w czarne zgliszcza. Orsana miała naprawdę ogromne szczęście, że jej znajomość z małą ognistą salamandrą zakończyła się na etapie wijącego się ogona. Polana zmieniły się już w ledwie żarzące węgle i Rolar kijem wygrzebał z nich ziemniaki. Bezczelnie złapał największego i zaczął spiesznie przerzucać w dłoniach, próbując go ostudzić. - Dobra, moje panny, zapraszam! Ostatnia idzie na deser! Nie musiał nam dwa razy powtarzać, i tak już niecierpliwie krążyłyśmy dookoła ogniska. Niestety, nie zdążyłam nawet rozłamać parującego, parzącego palce ziemniaka, gdy wykryłam, że nasz skromny posiłek obserwowany jest przez rozbójników w liczbie siedmiu, którzy bezgłośnie wystąpili zza drzew i cierpliwie czekali, aż w końcu ich zauważymy. Mało prawdopodobne, że zebrali się tutaj, by życzyć nam smacznego, a i my nie mieliśmy zamiaru rozdawać zaproszeń do stołu, nawet dla tych, którzy przyszli z własnym wiktem. Wydałam z siebie niewyraźny gardłowy dźwięk. - Poklepać cię po plecach? - ze zrozumieniem w głosie zaproponowała Orsana, oblizując zatłuszczone śledziem palce. - Ojej! Rozbójnicy uznali, że formalnościom stało się zadość, i już otwarcie ruszyli w kierunku ogniska z możliwie nieprzyjaznymi zamiarami, czyli obnażonymi mieczami i wyszczerzonymi w uśmiechach kłami. Rolar, który w jednej chwili znalazł się na nogach w pełnej gotowości bojowej, choć jednocześnie spokojnie kończył przeżuwać śledzia, przyjrzał im się i prawie upuścił miecz. Ale to są... wampiry! Kvi serrill t erri?! Lekk irr, dert kessiell, Lerrevanna! Rozbójnicy udali, że nie rozumieją i że ze zdrajcami nie mają zamiaru gadać. Stanowczo nie wyglądają na syrenki z towarzystwa ochrony śledzi - potwierdziłam. - Ojej, a tego znam! Już go biłyśmy! Rozbójnik też mnie nie zapomniał. Wiedźmę bierzemy żywcem - wycedził przez zęby i po chwili wahania dodał: - A przynajmniej żeby za szybko nie umarła. Poczułam się mile połechtana i z wdzięcznością pokazałam mu pewien znak ogólnie przyjęty za obraźliwy. Wolho, ty się tylko nie denerwuj - błagalnie i nieco nie na miejscu szepnął Rolar. - Postój sobie z boczku, sami sobie poradzimy... Proponujesz, żebym usiadła na pieńku i się rozluźniła? - prychnęłam, efektownie przerzucając z ręki do ręki bojowy pulsar. Prawdę mówiąc, warunki były dla ataku magicznego całkowicie niesprzyjające - wrogowie stali za blisko, i to pomieszani z przyjaciółmi, a zaklęcia mogły się odbić od drzew, więc należało je stosować z podwyższoną ostrożnością. To właśnie na wypadek takich sytuacji magowie praktycy noszą przy sobie miecze. Chociaż ja osobiście wlokłam żelastwo ze sobą wyłącznie pro forma - stosunki pomiędzy nami już od pierwszego treningu były mocno napięte. Ale napastnicy wcale nie musieli o tym wiedzieć. Wyglądało na to, że ten napotkany wcześniej rozbójnik był szefem całej bandy, a na dodatek popędził wykonywać własny rozkaz w pierwszych szeregach. Orsana rzuciła tęskne spojrzenie w kierunku sterczących z drzewa sztyletów, jednak nie miała czasu, by po nie biec, w związku z czym bitwa zaczęła się od dwóch ziemniaków, które zalepiły fałszywemu wampirowi oczy. Oślepiony machnął mieczem, wyminął mnie, potknął się o korzeń i hałaśliwie upadł w krzaki, chwilowo wypadając z gry. Ale pozostali dopilnowali, żebyśmy się nie znudzili - trzy wampiry ruszyły w

16 kierunku Rolara, dwa otoczyły Orsanę, a jeden doszedł do głupiego wniosku, że da radę mnie złapać. Chciałam nagrodzić go za odwagę, lecz z jakiegoś powodu pulsar uciekł w bok i z trzaskiem uderzył w pień drzewa, rozłupując go od połowy aż po sam czubek. Na polanę posypały się dogorywające igły. Nawet nie próbuj, wiedźmo - ze złośliwą satysfakcją wycedził rozbójnik, potrząsając ręką i demonstrując mi szeroką grawerowaną bransoletę na nadgarstku. -Twoje wstrętne czary są bezsilne wobec mojego amuletu! Fajna sprawa! - zachwyciłam się. - Zamienimy się? Zerwałam z palca smoczy pierścień i niedbałym ruchem rzuciłam go w kierunku przeciwnika. Ten odruchowo złapał i natychmiast znikł, niestety, razem ze swoim amuletem, więc wymiana nie nastąpiła. Pierścionek upadł w przyprószoną popiołem trawę. - Hej, kochani, komu pomóc? - Podniosłam swoją własność i rozejrzałam się dookoła. Rozbójnicy przycisnęli Rolara i Orsanę do siebie, a moi przyjaciele nieoczekiwanie odkryli w sobie dryg do współdziałania, z powodzeniem trzymając obronę. Jednego już położyli, kolejny krzyknął coś i cofnął się, przyciskając wolną rękę do rozciętego boku. Pomocy potrzebował ich szef, który akurat pozbył się kompresu z ziemniaków - podle skoczył mi na plecy, narzucił sznur na szyję i powlókł w kierunku krzaków. Ja zapierałam się i walczyłam, tak że zanim pozwoliłam przydusić się do odpowiednio bezwładnego stanu, rozbójnik musiał się chwilę napocić. Ostatecznemu zwycięstwu zła przeszkodził Rolar, który rzucił mi się na ratunek. Okazało się, że rozbójnik jednak jest za słaby, by wlec moje smukłe, chociaż swoje ważące ciało w sytuacji, gdy gonił za nim wściekły wampir obciążony wyłącznie mieczem. Wyjątkowo oburzającym sposobem zostałam odepchnięta na bok i póki ja z kaszlem zwijałam się na ziemi, mało zwracając uwagę na otoczenie, problem rozwiązał się ostatecznie. - W porządku? - Rolar złapał mnie za ramiona i pomógł usiąść. Spróbowałam skinąć w odpowiedzi i syknęłam z bólu. - Względnie. Jak tam Orsana? Wampir obejrzał się pośpiesznie, ale najemniczka nie potrzebowała pomocy. Sparowała pchnięcie, rozbójnikotworzył się dla bezpośredniego ciosu i natychmiast takowy otrzymał. Orsana puściła rękojeść miecza, obiema rękoma złapała za jelec i przekręciła, jak klucz w zamku. W piersi atakującego coś chlupnęło, z jego ust fontanną trysnęła krew, zachlapując koszulę dziewczyny. Ta wyciągnęła miecz i na ślepo wykonała cios przez ramię, nie bawiąc się w odwracanie do stojącego za plecami przeciwnika. Jej szybkość została wynagrodzona ochrypłym jękiem. Orsana kopnęła zsuwające się ciało, uwolniła miecz i szybko obejrzała się dookoła. Ilość amatorów elfiej stali w okolicy znacznie spadła. A raczej spadała. Ostatni rozbójnik słusznie zauważył, że jeden niewiele może, i zanurkował w krzaki, z których natychmiast doleciał nas przenikliwy, zatykający uszy gwizd i oddalający się tętent kopyt. Orsana w zapale rzuciła się za nim, ale odnalazła wyłącznie osiadający kurz i zrytą kopytami ziemię. Drań zdążył odwiązać i przepłoszyć konie nieżyjących towarzyszy, po czym zwiać samemu. Rolar czubkiem buta przewrócił najbliższego trupa, zajrzał w szkliste oczy, a potem gwałtownie machnął mieczem, jednym ciosem odcinając głowę. Jakoś to zbyt łatwo poszło - zauważył, przechodząc do następnego. Będziesz mi wmawiał, że to było lekko? - wychrypiałam, obmacując gardło. Po sznurze pozostało mi długie, wąskie oparzenie, pewnie został nasączony jakimś antywiedźmim świństwem. Najpierw bransolera, teraz to... Trzeba było tym rozbójnikom przyznać - do łapania mnie podeszli poważnie, nawet miejsce odpowiednie wybrali, wszystko uwzględnili...

17 oprócz moich przyjaciół. Wampir dwoma palcami strącił z ostrza krew, po czym pochylił się i spokojnie wytarł miecz o kurtkę ostatniego pozbawionego głowy trupa. Wolho, czasami nie mam nic przeciwko połechtaniu mojej dumy, lecz jeśli mierzyć mnie według wampi-rzych standardów, to wcale nie jestem jakimś wybitnym wojownikiem. Można nawet powiedzieć, że jestem średni. W walkach z ludźmi wygrywam wyłącznie dzięki wampirzej sile i szybkości reakcji. Powiem ci, że te typki reagowały jak ludzie. No dobrze, może odrobinę szybciej. Ale wyglądali jak wampiry i tak też ich odbierałem. Nic nie rozumiem... A może są mieszańcami? - zasugerowałam, z trudem podnosząc się i otrzepując z kurzu. Z jakiegoś powodu Rolar się skrzywił. Nie, ich też bym od razu poznał. - Wampir po kolei oblizał zakrwawione palce i skonkludował: - Nieźle. Czysta płeć, zdrowa krew, w końcu będę miał normalny obiad. Orsano, pożycz swój sztylet, wytnę wątrobę i zjem, póki cieplutka. Najemniczka nieoczekiwanie pobladła, zgięła się wpół i zwymiotowała. Zabierz ode mnie tego kretyna - jęknęła - bo inaczej za siebie nie ręczę! Rolar, który nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji na swój kolejny dowcip, szczerze zawstydził się i zmartwił. -Leszy by go wziął, Orsano, ja tylko chciałem podnieść ducha bojowego... Wolho, powiedz jej, że wampiry nie jedzą rrupów... tylko żywych... czasami... Jeżeli pomiędzy duchem bojowym i spazmami żołądka rzeczywiście istniały jakieś powiązania, to Orsana właśnie doświadczała na sobie niebywałego przypływu jednego i drugiego. Rolar, przestań się nad nią znęcać - oburzyłam się. - Orsano, przecież już nie pierwszy raz się spotykasz z wampirzym czarnym humorem, czas najwyższy się przyzwyczaić. A tak przy okazji, surowa wątróbka jest szkodliwa dla zdrowia, trzeba ją przez godzinę na-maczać w wodzie, a jeszcze lepiej w mleku. Ja wże nie rozumiję, hto z was wąpierz - z trudem wyjąkała Orsana, odwracając się plecami do nas i trupów. - Szob u jego skrzydła powidsychały, a w cebe wyrosły! O cholera... Musiałam pilnie zabrać ją z polany. Rolar został z tyłu, zbierając ocalałe ziemniaki i wyciągając z drzewa należące do Orsany sztylety. A gdzie nasze konie? - spytałam, jak przez mgłę przypominając sobie, że Smółka jako pierwsza nawiała z polany, gdy tylko pojawili się na niej rozbójnicy. Najemniczka nie odpowiedziała, czuła się tak źle, że pytanie po prostu nie dotarło do jej świadomości. Chyba wybiegły na trakt, zaraz przyprowadzę -obiecał wampir, podając mi zapomnianą przy ognisku sakwę. Bardzo się przyda. - Otworzyłam jedną z buteleczek, odmierzyłam kilka kropli do flaszki z wodą i podałam Orsanie. - Pij. Malutkimi łyczkami. Po każdym głęboki wdech i powolny wydech. Pierwszy łyk był najtrudniejszy, potem poszło już lepiej. Do powrotu Rolara najemniczka nawet jeśli nie oprzytomniała ostatecznie, to przynajmniej zauważyła, że siedzi na ziemi, a ziele ma paskudny, zgniły posmak. Skrzywiła się i oddała mi flaszkę, po czym podniosła się na nogi. Znalazłeś konie? Wampir z niepokojem pokręcił głową. Sądząc ze śladów, ruszyły do Arlissu bez nas. No to tyle, z legionem się można pożegnać. - Orsana przygryzła wargę, powstrzymując zbierające się łzy, a może kolejny napływ mdłości. Z tak bladą twarzą spokojnie mogła udawać strzygę albo zombi. Rolar zamierzał powiedzieć coś wrednego na temat nienadawania się pewnych

18 tu zebranych, którego to stanu nie zmienia nawet tabun koni i wóz mieczy, ale spojrzał na dziew- czynę i się ulitował. Nie przejmuj się, znajdziemy twojego Wianka. Jakieś dwadzieścia wiorst stąd las się kończy, za nim będzie duże pole, z trzech stron otoczone przez Krogań. Rzeka tam akurat zatacza szeroki łuk. Mało prawdopodobne, by nasze wierne, ale tchórzliwe wierzchowce skręciły z traktu czy ruszyły wpław, i w tym momencie je złapiemy. A ty jak, żyjesz? Możesz iść? Orsana wsłuchała się w siebie i niepewnie skinęła głową. Wszystko w porządku. Przepraszam, że mnie tak ścięło, ale to moje pierwsze trupy. Znaczy się nie moje, tylko ich, ale przeze mnie... wykonane. A tu jeszcze te odrąbane głowy, krew, wątróbka... Wolho, dawaj szybko tę flaszkę! No to moje gratulacje. - Wampir uroczyście poklepał Orsanę po ramieniu tak mocno, aż się zakrztusi-ła. - Idź dalej tą drogą, tylko weź od Wolhy przepis na eliksir, on ci się jeszcze nie raz przyda. Taktownie przemilczałam fakt, że samo wyliczenie komponentów wchodzących w skład napitku doprowadziłoby nawet trolla do rozstroju żołądka. Rolar zwrócił się w moim kierunku i natychmiast spoważniał. Szkoda, że nie wpadliśmy na to, żeby najpierw z nimi sprawę przedyskutować. Albo przynajmniej nie zgarnęliśmy jednego żywcem w celu odpytania. Bo to jakieś takie nieuprzejme z ich strony nie wprowadzić nas w swoje rozbójnicze plany. Mogli się przynajmniej przedstawić, żebyśmy się teraz nie gubili w domysłach, komu stanęliśmy ością w gardle! Może ich przeszukamy? - zaproponowałam. Niezły pomysł. Nieco poniewczasie, ale nadal słuszny. Orsano, idziesz z nami? Wytrzymasz? Spróbuję - westchnęła najemniczka, zamykając flaszkę, ale jej nie oddając. - Chociaż niczego nie obiecuję! * Podkradliśmy się do polany z drugiej strony - leszy go wie, może rozbójnik, któremu udało się przed nami uciec, ściągnął na pomoc kamratów i teraz czekają na powrót grupy szturmowej w zasadzce. Rzeczywiście czekała na nas niespodzianka, jednak zupełnie innego rodzaju. Nad trupami wisiała ciemna, wijąca się mgiełka - nie jednolita jak dym, a jak gdyby składająca się z pojedynczych drgających punktów. Rosła i gęstniała, wydając z siebie nasilające się buczenie. Jako pierwszy zorientował się najlepiej widzący Rolar. Muchy... Chmury much! Wampir miał rację, ze wszystkich stron do trupów zlatywały się muchy. I już pierwszy podmuch wiatru wyjaśnił, co przyciągnęło je do naszych ofiar. Jak na komendę zacisnęliśmy nosy, po czym z niezrozumieniem spojrzeliśmy po sobie, odczuwając w żołądkach cierpienia Orsany. Jakoś przeszła mi ochota do ich przeszukiwania -wydukałam. A kto się tu przechwalał: „Czysta płeć! Zdrowa krew!"?! - ze złością syknęła najemniczka, wymierzając Rolarowi kuksańca. - Też mi się wampir znalazł. Nadal masz ochotę na ciepłą wątróbkę?! Na Rolara żal było patrzeć. Jego zielona twarz na głowę biła dowolny kamuflaż, pozwalając właścicielowi całkowicie stopić się z otaczającą roślinnością.

19 O leszy... - jęknął wampir. - A ja go spróbowałem! Spróbowałem tego paskudztwa! Orsana w milczeniu podała mu flaszkę. Nie da się ukryć, Rolar, to ci się rzeczywiście udało - szepnęłam z pretensją, nadal nie ryzykując wycho dzenia na otwartą przestrzeń. - Czy ty w ogóle kiedykolwiek piłeś krew? Piłem - przyznał się wampir. - Ale słowo honoru, nigdy nie zabijałem! Tak... się częstowałem... Nie oddam mu więcej nocnego dyżuru! - obruszyła się Orsana. O, jak fajnie - blado ucieszył się wampir. - W nocy się wyśpię, a ty w dzień będziesz senna i wtedy ja... Zamknijcie się oboje! - powstrzymałam rozpoczynającą się kłótnię. - Rolar, czy ty naprawdę nie czułeś nic podejrzanego, ani kiedy walczyłeś, ani kiedy... degustowałeś? Wampir z wyraźnym smutkiem pokręcił głową. Jakaś to biesowa magia - stwierdziła Orsana. - No dobrze, czas przypomnieć sobie, po co tu przyszliśmy. Najemniczka rozsunęła krzaki i wyszła na polanę, próbując trzymać się od zawietrznej. Pochyliła się nad najbliższym trupem, po czym uderzyła go podniesionym z ziemi kijem. Chmara much rozsypała się na nierówne strzępy i zaczęła krążyć dookoła Orsany niczym rozdrażniony rój pszczół. Dziewczyna wykonała kilka zirytowanych gestów, by odpędzić owady, i dała nam znak, że mamy podejść bliżej. Z bliska trupy wyglądały jeszcze gorzej. Żadnych kości ani nic podobnego do wnętrzności - oślizgła bura kasza, którą przesiąkły ubranie i ziemia, gęsto udekorowana białymi ziarnami muszych jaj. Teraz nadeszła moja kolej, by przypomnieć sobie o leczniczym wywarze. Niestety, nasze wysiłki spełzły na niczym - nie znaleźliśmy nic, co pozwoliłoby nam rozpoznać przeciwnika. Na ubraniach nie było żadnych odznak, czarne miecze były swoimi wiernymi kopiami. Żaden z trupów nie miał też przy sobie pieniędzy ani biżuterii. Wolho, co to jest? - szepnęła Orsana. Pierwsze widzę. - Przeciągnęłam dłonią nad brzegiem plamy i poczułam nowy atak mdłości. - Mam takie wrażenie, jakby oni już dawno umarli, a teraz nieoczekiwanie się rozłożyli. A nie mogą się równie nieoczekiwanie złożyć? -z pewną obawą spytała najemniczka. Wykluczone. Wyjątkowo porządne trupy, nawet zombi z nich nie da rady poskładać. A może to zombi? Nie wydaje mi się. Przecież Rolar ich próbował, jeszcze pół godziny temu byli wcale żywi i nawet jadalni. Wampir stracił resztę kolorów i pędem rzucił się w kierunku najbliższego krzaka. Zresztą - kontynuowałam - niewykluczone, że to jakiś gatunek metamorfów udających wampiry. I obawiam się, że drugiej kategorii, bo w przeciwnym razie po śmierci wróciliby do swojej prawdziwej postaci, a nie rozpełzli się w błoto. A co to jeszcze za cholera? - Orsana z namysłem ściągnęła brwi. - Wyjaśnij jak prostej wiejskiej dziewczynie. Zwykli ludzie nazywają ich udajcami - sprecyzowałam - przez zdolność przyjmowania cudzego, „udawanego" oblicza. Rozróżniamy dwie kategorie metamorfów. Jednym wystarcza raz zobaczyć oryginał, by odtworzyć go z dokładnością do drobiazgów, drudzy potrzebują wchłonąć całe ciało. Pierwsi są względnie niegroźni, zgodnie z niepubliczną magiczną statystyką na tysiąc ludzi przypada jeden metamorf, który spokojnie mieszka w ich sąsiedztwie. Nawet zalicza się je do ras rozumnych. Jednak ci drudzy... Dla nich jesteśmy tylko pasującymi ciałami i tyle. O udajcach coś słyszałam, ale raczej tylko wzmianki w przekleństwach, tak na poważnie to mało

20 kto w nich wierzy. - Dziewczyna zadrżała i odsunęła się. Krasnoludzki aspid ni to nie utrzymał się na brzegu wzgórka i ześlizgnął, ni to sam ruszył w kierunku jej nogi. - A czy przypadkiem nie o to chodziło rozbójnikom, gdy mówili o zastąpieniu strażników? W mojej głowie krążyła dokładnie ta sama myśl. Bardzo prawdopodobne. Co prawda udajce drugiej kategorii występują jedynie w legendach, uważa się, że już dawno temu zostały wybite, i mało co o nich wiemy. Ale ledwie kilka dni wcześniej musiałam uciekać przed innym reliktem, więc nie powiem, żeby mnie to mogło zdziwić. A oni na pewno są zdechli? - na wszelki wypadek sprecyzowała Orsana. - Czy udali się na poszukiwania nowych ciał? Bardziej zdechli być nie mogą. Wygląda na to, że nie potrafią zmieniać ciał ani postaci. Co zagarną, z tego będą potem całe życie korzystali. No to by sobie korzystali. Po co im było to arlis-skie poselstwo? Problem pojawia się, gdy chcą się rozmnożyć. W tym celu muszą wyszukiwać dla potomków wygodne dwunożne kołyski - na poczekaniu wymyśliłam teorię, obchodząc plamę dookoła. Wiatr wydawał się robić mi na złość i natychmiast zmienił kierunek, ponownie zanurzając mnie w chmurze mdlącego odoru nawet nie trupa, tylko jakiejś żrącej, wywołującej mdłości zgnilizny. -1 jeżeli mam rację, to mamy duży problem. I to nie tylko my osobiście, a wszystkie wampiry, ludzie i reszta ras rozumnych. Trzeba pilnie poinformować Konwent Magów, a nie mam najmniejszego pomysłu, jak to zrobić. Chyba żeby wrócić do Witiagu, ale to odpada. Ciekawe, czy w Arlissie mają telepatofon? Wreszcie powrócił do nas skrzywiony i umęczony Rolar. Razem z Orsaną tworzyli w tym momencie piękną parę, jednak miałam wrażenie, że ja sama nie wyglądałam dużo lepiej. Mają - zapewnił nas wampir, z wyrazem zawstydzenia na twarzy i po cichu przed Orsaną oddając mi pustą flaszkę. - Poprosimy Lerkę... Lereenę, i ona skontaktuje się ze Starminem. Najbardziej mnie martwi, że te stwory udawały właśnie wampiry. Bo to oznacza, że ich leże znajduje się w którejś z dolin, a przy pomocy poselstwa mieli zamiar dostać się również do Arlissu. Z Dogewą na razie zdecydowali się nie zadzierać -podchwyciłam. - I właśnie dlatego zamierzali przeprowadzić całą sprawę niezauważalnie dla Lena, a jego śmierć poważnie pokrzyżowała im plany. Orsanę zainteresowało natomiast co innego: Jak myślicie, czy oni jeżdżą jedni na drugich? Znaczy jeden zamienia się w konia, a drugi w wampira? Wątpię. Znaczy najpewniej mogą, ale czy ty byś chciała do końca swoich dni być czyimś wierzchowcem? Czyli konie mieli prawdziwe - podsumował wampir. - Nie miałem okazji dokładnie się przyjrzeć, ale na oko ogiery, miejscowe i mniej więcej w jednym wieku, trzy-, może pięciolatki. Koło Arlissu znajduje się spora hodowla, można popytać, komu je niedawno sprzedali. Proponuję przedyskutować sprawy po drodze. -Dając dobry przykład, zarzuciłam sakwę na ramię. -Niezbyt prawdopodobne, by udało nam się zrobić do zmroku dwadzieścia wiorst, a jeszcze czeka nas odszukanie koni. Chętnych do dalszego podziwiania urokliwej polanki nie było.

21 Rozdział trzeci łońce pozostawiło już tylko ślad w postaci różowego paska nad horyzontem, a drzewa nadal nie chciały się skończyć. Nad ziemią uniosła się biaława wieczorna mgiełka, w głębi lasu przenikliwymi glosami przekrzykiwały się nocne ptaki, niwecząc i bez tego niewielką przyjemność wymuszonego spaceru. Okazało się, że każde z nas po cichu liczyło słupy wiorstowe i każde otrzymało inny wynik. Najwięcej „przeszła" Orsana. Rolar złośliwie zasugerował, że mylą jej się słupy z sosnami, zatem przy kolejnym słupku zatrzymał się, zawołał najemniczkę i z poważnym wy- razem twarzy zaczął dokładnie tłumaczyć różnicę pomiędzy jednym a drugim. Dziewczyna z kolei poczyniła kwiecistą aluzję na temat różnic pomiędzy mądrym człowiekiem a głupim wampirem. Po wzbogaceniu się o tę nową dla siebie wiedzę moi towarzysze uznali, że przy okazji podniosą swoje umiejętności bojowe. W porę jednak zauważyli fakt, że przez cały czas trwania ich kłótni przy słupku ja nadal szłam naprzód, w związku z czym praktycznie znikłam z widoku. Tak więc rzucili się mnie doganiać. - Wolho, cej merzennyj wąpierz... - Zamiast z wdzięcznością przyjmować do wiadomości konstruktywną krytykę... Sama naliczyłam czternaście słupków, co oznaczało nie mniej niż dwie godziny marszu. „Dwadzieścia wiorst" Rolara było liczbą bardzo przybliżoną, więc mogło tam być i osiemnaście, i dwadzieścia trzy. Zmęczona i zanurzona we własnych myślach zignorowałam te wzajemne pretensje i zaproponowałam: - A może zanocujemy w chatce? Przyjaciele, urwawszy w pół słowa, zaczęli z konsternacją wodzić spojrzeniami dookoła. - Gdzie ty tu widzisz chatkę? - O tam. - Z roztargnieniem machnęłam ręką do przodu. - Skręcimy za tamten krzak olchy i zobaczymy. - Skąd wiesz? Już tu byłaś? Opamiętałam się i zdziwiłam nie mniej niż moi towarzysze. - Nie... nie wiem... Po prostu poczułam, że ona tam jest. Taka malutka, z belek, z dachem ze słomy... - Atak jasnowidzenia? - zasugerowała Orsana. - Z jasnowidzenia mam dwóję - przyznałam uczciwie. - Ale jej nie zaliczono do dyplomu, bo przedmiot nieprofilowy. Przecież nie mogę być specjalistką we wszystkich dziedzinach magii! - Chyba będziesz musiała - w zamyśleniu skomentował wampir, przyglądając się przycupniętej pomiędzy drzewami chatce. Dokładnie pasowała do mojego opisu, mimo że nie wspomniałam o pewnych rozwiązaniach architektonicznych charakterystycznych dla Jeziornej Krainy. Przy chatce brakowało zarówno ogrodu, jak i przybudówki -widocznie była używana przez strażników albo myśliwych wyłącznie dla noclegów. Gdy podeszliśmy bliżej, z komina wyleciał nietoperz, dając nam do zrozumienia, że w tym momencie miejscówka jest wolna. - Ojej! - zachwyciła się Orsana. - Chatka na kurzych łapach! S

22 - Na palach - poprawił Rolar. - W ramach ochrony przed zdradziecką wiosenną powodzią. W tych okolicach pływające chatki nie są rzadkością. Driwo co roku rozlewa, zatapiając łąki, a raz na pięć czy siedem lat ten las również się załapuje. Muszę wam powiedzieć, że widok jest niesamowity. Gdzie nie spojrzysz, woda do jednej trzeciej wysokości drzew, budynki zalewa aż po same progi, a miejscowi jak gdyby nigdy nic spacerują w łodziach i pasą gęsi. - Kłamiesz - niepewnie zaprzeczyła najemniczka. -Gęsi na wodzie to ty nawet na galerze nie dogonisz. - No to pływają do studni po wodę, co za różnica? Nawet najbardziej prawdziwej opowieści nie zaszkodzi odrobina zmyślenia. Orsano, jesteś nudziarą. - A ty kłamczuchem. Te pale ledwo sięgają pasa, a bynajmniej nie jednej trzeciej pnia. - A to już zależy, jaki pień! - wykręcił się Rolar, pokazując cherlawy świerk mojego wzrostu. - Przyjedziecie tu na wiosnę i sprawdzicie - przerwałam zaczynającą się kłótnię. - Leszy wie ile jeszcze drogi przed nami i jakie paskudztwo zeszłej nocy zostawiło na drodze czteropalczaste ślady z parzystymi pazurami. Może jednak dla odmiany przenocujemy pod dach em? Mam trochę dość dzikiej przyrody i uroków koczowniczego życia. Jeden bok się smaży w ognisku, drugi nad ranem jest cały pokryty szronem. - Jeżeli mielibyśmy wierzyć legendom, samotne chatki w środku lasu często należą do złych wiedźm -poważnie zauważyła Orsana. - I kategorycznie rekomendowane jest ich unikanie. - A dlaczego mielibyśmy się bać wiedźm? - ze śmiechem przypomniał wampir, wchodząc po skrzypiących stopniach. - Wiedźma wiedźmie nierówna - nie zgodziłam się, ponieważ na własnym gorzkim doświadczeniu zdążyłam się już przekonać, że niektórzy moi koledzy byli w obyciu znacznie mniej przyjemni niż strzygi, a dużo trudniej się było ich pozbyć. - Zapukaj na wszelki wy- padek, może tam ktoś jest? Kwestia pukania rozwiązała się sama - drzwi kiwały się w zawiasach w takt porywów wiatru, hałasując wykrzywioną i na wpół urwaną zasuwą. Weszłam śladem wampira, świecąc pulsarem z przyzwyczajenia raczej niż z konieczności. I dla Orsany - bo mnie i Rolarowi cał- kowicie wystarczała resztka światła słonecznego wpadająca przez okno. Jak się okazało, chatka nie miała gospodarzy, ani złych, ani dobrych. Stała pusta przynajmniej od jesieni, na blacie stołu i siedziskach zebrała się gruba warstwa kurzu, gęsto poprzecinanego łańcuszkami mysich śladów. - Ja jednak wolę sen na świeżym powietrzu - stwierdziła najemniczka po rzucie okiem do wewnątrz. - Będziemy zdrowsi. I w jednym kawałku. Nawet Rolar nie miał ochoty się z nią spierać. W chatce wyraźnie zalatywało grobem. Orsana pochyliła się i zajrzała pod zapadnięte łóżko, by przekonać się, że nie kryje pod sobą mogiły. Pod ścianą leżał rozbity dzbanek, na wysokości lufcika ceglany piec przecięty był głębokim zadrapaniem, otoczonym ciemnymi plamami i zaciekami, jak gdyby pod rzeczonym piecem kogoś z zamachu potraktowano mieczem. - Tu chyba odbyła się jakaś walka - dodała przyjaciółka. - I mam wrażenie, że ten, co ją wygrał, zaraz tu wróci i pokaże nam gdzie raki zimują. - A ja proponuję, żebyśmy na niego nie czekali. -Straciłam wszelką ochotę na sen i z chęcią bym się nawet przebiegła, chociaż ledwo chwilę temu z trudem przestawiałam nogi. Zgasiłam pulsar, nieco poniewczasie zdając sobie sprawę, że migoczące w oknie światło może przy- ciągnąć czyjąś nieproszoną uwagę. W mroku poczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa tylko się nasiliło. Nie bardzo potrafiłam określić, skąd dokładnie ono pochodzi, ale rzeczone niebezpieczeństwo właśnie się PRZYBLIŻAŁO, zaciskając pierścień dookoła nas. Przez moment

23 wydawało mi się, że widzę szare cienie, bezgłośnie prześlizgujące się pod drzewami daleko na dole - ale zaraz tuż przed oczami mignęła mi wyszczerzona paszcza, potem brzeżek księżyca i iluzja się rozwiała. - Oj! - pisnęła Orsana, przypadkiem wyglądając przez okno. - Tam ktoś jest! Nie czekając, aż zostanie nam narzucona walka w ciasnej chatce, wyskoczyliśmy na zewnątrz. Niestety, na miejscu nie stwierdzono wrogów oszołomionych naszą szybkością. - Gdzie? - krótko zapytał Rolar. Orsana wykonała obnażonym mieczem gest w kierunku lasu. Zaczęliśmy nasłuchiwać, ale bez skutku. Cokolwiek tam było, teraz wyniosło się albo przyczaiło. - A przynajmniej jak wyglądało? - Taki... ruch. - Jesteś pewna? - Mam ci przysiąc na prochy nieżyjącej babci? -warknęła najemniczka. W odpowiedzi wampir zaczął się rozbierać. Orsana nie od razu się zorientowała, w czym rzecz, i widok gołego faceta złapał ją z zaskoczenia. Jęknęła z zawstydzeniem i wyraźnie się zaczerwieniła, po czym nieco poniewczasie uciekła spojrzeniem, a ja zwyczajowo złapałam zrzucone ubranie. Moją przyjaciółkę oczekiwał kolejny szok: Rolar rozprostował czarne nietoperze skrzydła, które w porównaniu z ciałem wydawały się ogromne, opadł na jedno kolano i zamknął skrzydła nad głową. Transformacja zajęła tylko chwilę, po czym szary wilk otrząsnął się energicznie i z miejsca ruszył do lasu, obwąchując ziemię. - Zwariować można! - Orsana przełożyła miecz do lewej ręki. Koniuszek ostrza drżał zdradziecko. - Rzeczywiście lepiej jeden raz to zobaczyć, niż sto razy o tym usłyszeć. Wolho, czemu mnie nie uprzedziłaś, że wampiry się najpierw... rozbierają? - A co w tym takiego? Goły facet to zawsze goły facet. Czy to wampir czy troll, elf, krasnolud, człowiek czy... Czekaj, Orsano, ty się czerwienisz dokładnie jak szlachetna panna wychowana przez zakonnice w klasztorze! Można pomyśleć, że w waszej wsi nie było ani jed- nej męskiej łaźni ze szparą między okiennicami. - Za kogo ty mnie bierzesz? - niezbyt przekonująco oburzyła się dziewczyna. - Nie wiem, ale na pewno nie za chłopską córkę. Dzieciaki na wsi już w wieku pięciu lat doskonale wiedzą, skąd się biorą cielaki, szczeniaki i cała reszta inwentarza, pomagają matce w praniu i gotowaniu, nie zwracają uwagi na pijawki, w życiu nie słyszeli o elfich serach i stosują każdy możliwy pretekst, by uniknąć przyświątynnej szkoły. Mam wymieniać dalej? Wymyśl sobie bardziej prawdopodobną legendę. Na przykład coś o królewskiej córce z pierwszego małżeństwa, której chciała się pozbyć niedobra macocha. Oczywiście nie chciałaś się pogodzić z taką bezczelnością, udałaś się do zapomnianej przez wszystkich górskiej świątyni i pod troskliwą opieką bojowych pustelniczek z zapałem studiowałaś sztukę walki kontaktowej i nie tylko, z przerwami na posty w piątki i medytacje w soboty. Przez trzy długie lata doskonaliłaś swoje ciało i rozum, przez cały ten czas planując zemstę, po czym w końcu godzina wybiła. Pewnej ciemnej zimowej nocy wróciłaś do pałacu i wymyślnym sposobem wykończyłaś wredną macochę, po długim kazaniu, w trakcie którego dokładnie wyliczyłaś tej wstrętnej babie wszystkie jej grzechy, przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Mając pełną świadomość, że ta niewielka psota nie przejdzie bez echa, uciekłaś z pałacu, zabierając ze sobą uszy tej paskudnej kobiety... - Na grzyba mi jej uszy?! - zapytała oszołomiona dziewczyna. - A skąd ja mam wiedzieć? Jako trofeum. Na pamiątkę. Żeby w wolnej chwili wyciągnąć z nich złote kolczyki. - Wolho, można wiedzieć, co to za brednie? -Na pewno nie większe niż wyciskająca łzy historia biednej wiejskiej dziewczynki, która zostawiła rodzicielski dom w poszukiwaniu lepszego losu. Ja tam się nie przejmuję, mało mnie

24 obchodzi, kim jesteś i skąd, ale bądź ostrożniejsza w rozmowach z innymi ludźmi... i wampirami. Bardzo łatwo się ciebie łapie za słówka. Dokładnie takiej reakcji spodziewałam się, gdy po raz pierwszy opowiadałam Orsanie o wampirach. Cała jej postawa - opuszczone ramiona, rozbiegane oczy, palce nerwowo szarpiące warkocz - zdradzała desperacką chęć, by znaleźć się możliwie daleko ode mnie, i to jak najszybciej. Właściwie nie miałam zamiaru zaczynać, a już tym bardziej ciągnąć tego tematu. Przecież przyjaciele właśnie dlatego są przyjaciółmi, żeby nie wchodzić sobie z butami w duszę. Ja tylko pokazałam Orsanie słabe miejsca jej legendy, żeby w przyszłości mogła uniknąć takich błędów. W końcu przyjaciółka wydała z siebie głębokie westchnienie, odrzuciła na plecy zmaltretowany warkocz, podniosła spojrzenie i wyprostowała ramiona. - Masz rację - wypaliła, chcąc możliwie szybko zrzucić z duszy całkiem duży ciężar. - Rzeczywiście uciekłam z domu. Ale uszy mojej macochy nic do tego nie mają. Moi rodzice nadal żyją i bardzo się kochają, lecz są zdecydowanie przeciwni, jeśli idzie o moją służbę w legionie. Ojciec jest wojakiem z dziada pradziada i od dzieciństwa uczył mnie walczyć. Teraz dopiero rozumiem, że tylko tak dla zabawy. Braci nie miałam, a małe dziewczynki wcale nie różnią się od małych chłopców i z równym zachwytem grają z rodzicami w gry dla dorosłych. W naszych okolicach jest przyjęte, by mieć wiele dzieci, a matka ledwie przeżyła pierwszy poród, więc czuła się winna i nie przeszkadzała nam w treningach. A gdy w końcu do tatusia dotarło, że panny powinny raczej interesować się szyciem, gotowaniem, pilnowaniem ogniska domowego i rodzeniem dzieci, było już za późno. Uroki życia rodzinnego mnie nie interesowały. Chciałam podróżować, walczyć, dokonywać bohaterskich czynów i ratować przystojnych książąt przed krwiożerczymi smokami. A tu, tylko pomyśleć! przypadkiem dowiedziałam się, że po moją rękę zaczną zaraz przybywać kandydaci na męża, bym możliwie szybko podarowała ojcu długo wyczekiwanego potomka męskiego, który będzie kontynuował sławną historię naszego rodu na polu walki. Poczułam się... bardzo drogą klaczą, która skazana jest całe życie spędzić w stajni tylko dlatego, że jej źrebaki są na wagę złota. - Więc uciekłaś - dokończyłam. - A co ty byś zrobiła na moim miejscu?Na twoim miejscu nie robiłabym z tak mało zna- czącej historii tajemnicy przed przyjaciółmi. Uciekłaś i dobrze, różnie się zdarza. Jeśli wierzyć statystyce, sprzed ołtarza ucieka co dziesiąta narzeczona... A któregoś razu nawiali nawet rodzice i goście, gdy po raz pierwszy zobaczyli pana młodego. Muszę ci powiedzieć, że zaręczyny na podstawie portretów to jednak bardzo ryzykowna sprawa. Im bogatszy klient, tym bardziej malarz mu schlebia. A tamten narzeczony nawet na portrecie nie wyglądał jakoś szczególnie... - Wolho - po chwili milczenia uroczyście zakomunikowała Orsana - jesteś najlepszą przyjaciółką, jakiej można sobie życzyć. Twoje głupie opowiastki są po stokroć lepsze niż czyjeś fałszywe współczucie. Z roztargnieniem skinęłam głową, przeczesując spojrzeniem las, który bez śladu pochłonął Rolara. Wiatr smętnie jęczał w wierzchołkach drzew. Dołączały do niego odgłosy wciąż jeszcze dalekiego, ale znacznie bardziej przenikliwego wycia. Zaczynałam dochodzić do wniosku, że tutejsze lasy naprawdę przepełnione były wilkami. - Wolho... - Orsana nieśmiało dotknęła mojego łokcia, ściągając na siebie moją uwagę. - A ty kiedyś już widziałaś? Znaczy... gołego? - Sterty. - Niedbale machnęłam ręką. - Na szóstym roku żeśmy ich cięli po pięć sztuk na tydzień! - Podobno to mężczyźni potrafią myśleć tylko o jednym, a tu wystarczy, żebym odszedł na chwilę i co ja słyszę?! - Rolar pojawił się obok nas tak nieoczekiwanie, że Orsana

25 odskoczyła w bok, a ja nie zdołałam powstrzymać się przed przygłuszonym okrzykiem. - Gdzie moje ubranie? Czy dalej macie zamiar podziwiać moje silne, giętkie i wspaniale zbudowane ciało? Wampir błazeńsko wypiął pierś do przodu i naprężył zgięte ręce, demonstrując niezbyt potężną, ale wcale wyraźnie widoczną muskulaturę. Orsana udała, że bardziej zajmuje ją ułamany paznokieć niż wynik zdrowego trybu życia. - Jeszcze raz się tak podkradniesz i po twoim wspaniałym ciele pozostaną dwa ślady w kurzu i chmurka popiołu w powietrzu - burknęłam, wpychając Rolarowi do rąk zawiniątko z ubraniami. - Znalazłeś jakieś ślady? Orsana się nie myliła? - Jakieś znalazłem. - Wampir zaczął skakać na jednej nodze, próbując trafić stopą w nogawkę. - Tam nie ma gdzie stanąć, żeby nie trafić na wilczy ślad. Tuż obok przebiegała cała wataha. Może goniła zwierzynę... albo to ją ktoś gonił. Na czteropalczastych łapkach z dwoma pazurami. Proponuję iść dalej drogą, kiedyś las się skończy, a w czystym polu leśne potwory zrezygnują. Albo możemy przenocować w chatce, barykadując drzwi i okna. Choć ja osobiście zgłaszam sprzeciw. - Ja również. - Orsana zadygotała. Uznałam, że nie będę potwierdzać rzeczy oczywistych. * Zrobiło się zupełnie ciemno. Blade światło gwiazd zatrzymywało się na czubkach drzew, nie docierając do ziemi. Około wiorsty przeszliśmy w całkowitym milczeniu, ramię przy ramieniu, nie czując zmęczenia i zbyt zajęci narastającym ssaniem w żołądkach. Las śledził nas tysiącem oczu - najpierw wyimaginowanych, a potem całkiem rzeczywistych. Pierwsza nie wytrzymała Orsana. - Nie podoba mi się ich towarzystwo. - Demonstracyjnie wyciągnęła miecz. - No, ale dlaczego od razu tak kategorycznie? -miękko zarzucił jej Rolar. - Wilki są znachorami lasu. - Nigdy nie dowierzałam lekarzom samoukom -burknęła dziewczyna, w skupieniu wpatrując się w mrok. - Za twoje pieniądze są gotowi zaleczyć cię na śmierć. Tylko zobacz, jakie tu mamy konsylium... Zielone płomyki bezgłośnie krążyły dookoła nas, przypadając do ziemi, by po chwili podnieść się do poziomu piersi. Mimowolnie przyśpieszyliśmy kroku. Wilki nie zostawały w tyle. Szare cienie migały pośród pni, jeden, siwy i wielgachny, spacerowym truchtem biegł po drodze naszym śladem, nawet nie próbując ukryć swojej obecności. -Nie martwcie się, latem wilki atakują wyłącznie samotnych i bezbronnych podróżnych - niepewnie stwierdził Rolar. - Jeszcze mi powiedz, że złożyły śluby i nie jedzą mięsa - najemniczka zdobyła się na kąśliwą ripostę. Wampir nie znalazł dobrej odpowiedzi. Honorowa eskorta cały czas się powiększała. Dwa szare strumienie z szelestem-tupotem płynęły wzdłuż poboczy, a leśne gałęzie trzaskały pod ciężkimi łapami. - A nie wydaje ci się przypadkiem, że dla takiej ilości wilków my jak najbardziej kwalifikujemy się do kategorii samotnych i bezbronnych? - zasugerowałam drżącym głosem. - Pogadaj z nimi czy coś. I tak całkowicie przy okazji poczyń aluzję, że jesteśmy starzy, żylaści i chorujemy na dżumę... - Ja? - zdziwił się Rolar. - A kto ci powiedział, że umiem rozmawiać z wilkami? - Przecież potrafisz się w nie zmieniać!