uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 898
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 273

A.J.Quinnell - Reporter

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :817.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

A.J.Quinnell - Reporter.pdf

uzavrano EBooki A A.J.Quinnell
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 236 stron)

4 A.J. Quinell - Reporter

5 Prolog O godzinie 16.40 w niedzielê 7 czerwca 1981 roku z bazy izraelskich si³ powietrznych w Etzion na Pustyni Synajskiej wystartowa³o czternaœcie ma- szyn. By³y to myœliwce wielozadaniowe: osiem F-l6 i szeœæ F-l5. Ale do celów planowanej misji z F-16 wymontowano dzia³ka i odczepiono rakiety powietrze–powietrze, uzbrajaj¹c je zamiast tego w tysi¹ckilogramowe bom- by i zaopatruj¹c w dodatkowe zbiorniki paliwa. Myœliwce F-15 spe³nia³y rolê os³ony, zachowa³y wiêc standardowe uzbrojenie, ale je równie¿ wypo- sa¿ono w dodatkowe zbiorniki. Maszyny przelecia³y nisko nad zatok¹ Akaba. F-15 utrzymywa³y nieco wy¿szy pu³ap, os³aniaj¹c formacjê F-16. Szeœæ minut po starcie samoloty dotar³y do brzegów Arabii Saudyjskiej i kontynuowa³y kurs równoleg³y do granicy jordañskiej. O godzinie 16.52 sier¿ant jordañskich si³ powietrznych w bazie Ma’an ujrza³ na ekranie radaru czternaœcie œwietlistych punkcików. W trzydzieœci sekund póŸniej wie¿a kontrolna w Ma’an za¿¹da³a od lec¹cych maszyn ujaw- nienia to¿samoœci. Dowódca dywizjonu uczyni³ to w nieskazitelnym jêzyku arabskim, wyjaœniaj¹c, ¿e dywizjon lotnictwa saudyjskiego wykonuje w³aœ- nie lot æwiczebny z bazy w Tabuku. Poda³ te¿ w³aœciwe has³a identyfikacyj- ne i wymieni³ kilka ¿artobliwych zdañ z wie¿¹ kontroln¹. Formacja polecia- ³a dalej na wschód. Trzy minuty póŸniej czternaœcie punkcików zniknê³o z monitora radaru w Ma’an. Jordania i Arabia Saudyjska nie posiadaj¹ zintegrowanego systemu woj- skowej kontroli przestrzeni powietrznej. Dlatego te¿ wie¿a kontrolna w Ma’an nie przekaza³a informacji o locie ani do Tabuku, ani do jakiejkolwiek innej bazy saudyjskiej.

6 O godzinie 17.00 formacja czternastu maszyn zmieni³a kurs na pó³noc- no-wschodni, w kierunku granicy irackiej. W tym czasie, na pu³apie dziesiêciu tysiêcy metrów, amerykañski samo- lot dozoru powietrznego AWACS znajdowa³ siê w odleg³oœci mniej wiêcej 800 kilometrów na po³udniowy wschód od czternastu izraelskich maszyn. By³a to maszyna wypo¿yczona wraz z personelem pok³adowym i naziem- nym rz¹dowi saudyjskiemu, bardzo zaniepokojonemu potencjalnymi konse- kwencjami konfliktu iracko-irañskiego. Jej nies³ychanie czu³e anteny skie- rowane by³y na wschód, na Zatokê Persk¹, tote¿ operatorzy radarów nie dostrzegli czternastu intruzów, którzy lecieli samym skrajem pola elektro- nicznego omiatania. O godzinie 17.10 czternastka przedosta³a siê nie zauwa¿ona w irack¹ przestrzeñ powietrzn¹ i po szesnastu minutach znalaz³a siê nad celem: zbu- dowanym przez Francuzów reaktorem nuklearnym Tammuz I w El-Tuwai- tha, piêtnaœcie kilometrów na po³udniowy zachód od Bagdadu. Podczas gdy F-16 w klasycznym manewrze zwiêkszy³y pu³ap, ustawiaj¹c siê od strony zachodz¹cego s³oñca, F-15 zajê³y pozycje obronne, gotowe do zaatakowa- nia irackich myœliwców, gdyby te zd¹¿y³y przybyæ przed zakoñczeniem mi- sji. O godzinie 17.32 pierwszy F-16, lec¹c bardzo nisko, trafi³ swoj¹ tysi¹c- kilogramow¹ bomb¹ dok³adnie w œrodek betonowej kopu³y reaktora. Za nim z t¹ sam¹ precyzj¹ zrzuci³y bomby pozosta³e maszyny. Kamery pok³adowe zarejestrowa³y ca³kowite zniszczenie reaktora. Sukces misji by³ stuprocen- towy. Powy¿sze fakty sta³y siê znane i szeroko rozpowszechnione na ca³ym œwiecie przez œrodki masowego przekazu. Do wiadomoœci publicznej nie dotar³a jednak wiadomoœæ, ¿e z oœmiu F-16 tylko siedem zrzuci³o bomby nad El-Tuwaitha. Ósma maszyna wysz³a z formacji i oddali³a siê o oko³o dziesiêæ kilometrów od oœrodka El-Tuwaitha. W czasie powy¿szego nalotu, w izraelskiej bazie Etzion, w sali opera- cyjnej, grupa wy¿szych oficerów si³ powietrznych w wielkim napiêciu s³u- cha³a przekazywanych przez g³oœnik meldunków pilotów oœmiu F-16. Nieco na uboczu sta³ genera³ David Ivri w towarzystwie jakiegoœ cywila, który wyraŸnie nie pasowa³ do wojskowej atmosfery i ludzi znajduj¹cych siê w tym pomieszczeniu. By³ œmiesznie niski i wrêcz karykaturalnie oty³y, w bia³ym lnianym garniturze z ciemnozielonym krawatem, z t³ustymi upierœcieniony- mi palcami. Kolejne meldunki pilotów o sukcesie ich misji stopniowo wp³ywa³y na roz³adowanie napiêcia, które w koñcu ust¹pi³o miejsca euforii. Tylko czo³o grubasa w bia³ym ubraniu pozostawa³o zmarszczone, a wzrok niespokojny. Wreszcie, po pewnej przerwie, us³yszeli meldunek ósmego pilota. Grubas

7 rozpozna³ jego g³os, gdy¿ zaledwie przed paroma godzinami przeprowadza³ poufn¹ rozmowê z pilotem. Teraz ten sam g³os zawiadamia³ z odleg³oœci ponad oœmiuset kilome- trów, ¿e spuœci³ swoj¹ tysi¹ckilogramow¹ bombê w sam œrodek celu. Grubas rozluŸni³ kurczowo zaciœniête palce, a w k¹cikach jego ust pojawi³ siê uœmie- szek. Paru oficerów zerknê³o na niego ciekawie, wiedzieli bowiem, ¿e cz³o- wiek ten, mimo groteskowego wygl¹du, obraca siê w krêgu ludzi dziel¹cych sekrety niedostêpne nawet genera³om. Zniszczenie reaktora Tammuz I w El-Tuwaitha nale¿a³o do najbardziej kontrowersyjnych przedsiêwziêæ si³ zbrojnych Izraela o globalnych konse- kwencjach. Irakijczycy, których wspierali Francuzi, twierdzili, ¿e reaktor s³u¿y wy³¹cznie pokojowym celom. Izraelczycy g³osili coœ wrêcz przeciwnego. Uwa¿ali istnienie reaktora w El-Tuwaitha za bezpoœrednie zagro¿enie ich bytu pañstwowego. Historii budowy reaktora Tammuz I od pocz¹tku towarzyszy³y ³apówki, szanta¿ eko- nomiczny i morderstwa, a czasami… bohaterskie czyny. Oto jest czêœæ opowieœci, w której znajdzie siê odpowiedŸ na pytanie, dlaczego jeden F-16 nie zrzuci³ bomby na Tammuz I, lecz zupe³nie gdzie indziej. Ale jednoczeœnie jest to twór wyobraŸni autora.

9 Ksiêga pierwsza

11 1 Klik… Podrasowany Nikon utrwali³ obraz czarnoskórego sier¿anta, który bieg³ przez ry¿owisko z klekocz¹cym karabinem M-l6 u biodra. Klik… Na kolejnej klatce sier¿ant wykonywa³ piruet jak poci¹gana za sznurki marionetka, tylko ¿e to nie by³y sznurki, ale seria pocisków z zamaskowane- go gniazda karabinu maszynowego. Klik… Sier¿ant le¿a³ na grobli w przedœmiertnych drgawkach utrwalonych na filmie. Chmurka skry³a s³oñce i Munger skorygowa³ odpowiednio przes³onê. Us³ysza³ wykrzyczany rozkaz i po lewej zobaczy³ podrywaj¹cego siê kapita- na. Kapitan bieg³ przygiêty, mia³ przerzucony przez plecy pistolet maszyno- wy, w ka¿dej d³oni granat. Po prawej wychynêli dwaj Belgowie, ostrzeliwuj¹c skraj lasu. Klik… Nikon zarejestrowa³ pecha Belgów. Wietnamski strzelec wybra³ ich jako priorytetowy cel. By³ doœwiadczonym ¿o³nierzem. Dwusekundowa seria wystarczy³a, by Belgowie padli jak rozdarte szmaciane lalki. Z przeciwleg³ych skrajów ry¿owiska lufa karabinu maszynowego i obiek- tyw aparatu fotograficznego powêdrowa³y teraz ku kapitanowi. Munger by³ szybszy. Klik… D³ugim susem kapitan rzuci³ siê na ziemiê, ciskaj¹c jednoczeœnie granat. Klik… Kapitan przytula³ siê do ziemi, jakby chcia³ siê w ni¹ zapaœæ, by nie skosi³y go przelatuj¹ce mu nad g³ow¹ pociski. Huk wybuchaj¹cego granatu, potem krótka cisza i nastêpnie klekot pi- stoletów maszynowych. Przez ry¿owisko tyralier¹ bieg³a reszta patrolu.

12 Wkrótce by³o po wszystkim. Munger siê wycofa³. Zobaczy³ samotnie siedz¹cego jeñca, ¿o³nierza Wietkongu. Mia³ rêce zwi¹zane na plecach, na szyi pêtlê sznura okrêcaj¹cego parokrotnie drzewo. Na krótk¹ chwilê ich wzrok siê spotka³. Spojrzenie Azjaty by³o niezg³êbione, Anglika martwe. Nikon powêdrowa³ ku oku. Klik… To by³a ostatnia klatka filmu. Zabitych nie chowali. Ani w³asnych, ani wroga. Ci ludzie od dawna stra- cili chêæ do podobnych gestów. Odeszli szybko z tego nieprzyjaznego miej- sca. Przodem, jak zwykle, posz³o rozpoznanie. Kapitan zmiesza³ ich z b³o- tem za to, ¿e nie wytropili zasadzki. Dowódca patrolu mia³ w nosie zabitych Belgów, ale wielkie powa¿anie dla wojskowej dyscypliny i profesjonalizmu. Ich niedostatek wywo³ywa³ w nim zawsze jedno i to samo uczucie: gniew. I kiedy rozk³adali na noc biwak, gniew ten nadal siê w nim tli³. Siedzia³ ponury i milcz¹cy, podczas gdy pozostali ¿artowali i robili pla- ny na zapowiedziany urlop w Sajgonie. W po³udnie nastêpnego dnia powin- ni dotrzeæ do Vinh Long, przekazaæ jeñca i wsi¹œæ do helikoptera, który ich uniesie do wielkiego miasta. Od czasu do czasu zerkali ciekawie na fotografa siedz¹cego samotnie kilka metrów dalej. Byli mile po³echtani jego obecnoœci¹ podczas akcji i po- dziwiali jego odwagê w czasie wymiany ognia. Trudno im by³o uwierzyæ, ¿e mo¿na stawiæ czo³o kulom, bêd¹c uzbrojonym tylko w aparat fotograficzny, trzymaæ go pewnie i robiæ zdjêcia nawet temu, który chce fotografuj¹cego zabiæ. Przez d³ug¹ chwilê o tym rozmawiali. Australijczyk wyrazi³ opiniê, ¿e reporter by³ pewno tak zatopiony w robocie, ¿e zapomnia³ o kulach. Francuz natomiast by³ innego zdania: – Nie ma serca i nie ma duszy, wiêc niczego nie czuje, nawet strachu. Francuz by³ w b³êdzie. W³aœnie w tej chwili Munger bardzo siê ba³. Nie o ¿ycie, lecz o to, ¿e postrada zmys³y. Chocia¿ mia³ dopiero trzydzieœci lat, dawno ju¿ opanowa³ sztukê kontrolowania uczuæ. Od dziecka nauczono go zwracaæ uwagê na dyscyplinê myœlenia i dlatego przera¿a³a go œwiadomoœæ, ¿e po g³owieko³aczemusiêcoœ,cowymknê³osiêspodkontroli.Chcia³toumiej- scowiæ, okreœliæ i zanalizowaæ. Co go tak niepokoi³o? Koszmar, którego by³ nieustannieœwiadkiempodczasminionychdni?Zimna,bezwzglêdnabrutalnoœæ ludzi, którym towarzyszy³? Po dziesiêciu latach tej pracy zobojêtnia³ na wszel- kie horrory i ludzk¹ brutalnoœæ. Podobnie nieczu³y by³ na mi³oœæ i przyjaŸñ. A mo¿e chodzi³o o coœ z przesz³oœci? Zacz¹³ szperaæ w pamiêci, segre- guj¹c i oceniaj¹c wydarzenia, ale kiedy dotar³ do lat ch³opiêcych, zapad³a zas³ona. Zawsze wtedy zapada³a.

13 Zrezygnowa³ z dalszych dociekañ na temat Ÿród³a lêków i, aby czymœ siê zaj¹æ, zaniós³ butelkê wody jeñcowi. Przytkn¹³ szyjkê do ust Wietnamczyka, który pi³ ³akomie, a¿ wypi³ wszystko. W³aœciwie Munger powinien by³ zo- stawiæ trochê wody dla siebie na rano, ale wiêzieñ przez ca³y czas wpatrywa³ siê w niego i nie potrafi³ oderwaæ od niego oczu. Gdyby siê wówczas g³êbiej nad tym zastanowi³, wiedzia³by, co ko³acze mu siê po g³owie. Cztery dni póŸniej siedzia³ na tarasie restauracji przy rue Catinat. Re- stauracja by³a pe³na – klientelê stanowi³a mieszanka wojskowych, korespon- dentów i biznesmenów. Na krzeœle przy wejœciu do lokalu siedzia³ w³aœciciel, oty³y Francuz. By³ z³y na Mungera, który zajmowa³ ca³y stolik, mimo ¿e omlet zjad³ ju¿ dwie godziny temu. Od tego czasu popija³ jedna po drugiej wódki z wod¹ mineral- n¹. Gdyby chodzi³o o kogokolwiek innego, w³aœciciel zareagowa³by ju¿ daw- no, czyni¹c ma³o delikatn¹ uwagê. Jednak¿e zna³ dobrze Mungera, wiele o nim wiedzia³, a przede wszystkim to, ¿e nie jest cz³owiekiem, który pozwala siê obra¿aæ. D³ugo mu siê przygl¹da³ i doszed³ wreszcie do wniosku, ¿e Anglik jest chory. Mia³ œci¹gniêt¹ twarz i zapadniête oczy. I nie by³a to sprawa alko- holu. Munger potrafi³ piæ du¿o, ale jeszcze nikt nie widzia³ go pijanego. Munger nie by³ chory – w ka¿dym razie nie pod wzglêdem fizycznym, by³ jednak wyczerpany, od czterech dni prawie nie spa³, a teraz, chocia¿ ow³adnê³o nim zmêczenie, a umys³ usypia³, nie potrafi³ wstaæ i iœæ do hotelo- wego pokoju. Nie szuka³ kontaktu z ludŸmi, ale ³apczywie wch³ania³ gwar ulicy i ruch wokó³ siebie. Potrzebowa³ tego, by zag³uszyæ myœli. Miêdzy samochodami, motocyklami i rikszami przebieg³ ulicê rudy kun- del. Z przedni¹ ³ap¹ uniesion¹ do góry psina wzbudza³ litoœæ. £apa by³a za- krwawiona – ofiara ruchu ulicznego albo czyjegoœ okrucieñstwa. Pies zacz¹³ wêszyæ miêdzy stolikami i któryœ z kelnerów wymierzy³ mu kopniaka. Uciek³ skowycz¹c, a w³aœciciel restauracji z aprobat¹ pokiwa³ g³ow¹. Ze swojego strategicznego miejsca móg³ obserwowaæ ca³¹ restauracjê i bar. Po minucie pokiwa³ po raz wtóry, gdy Munger skin¹³ na kelnera i zamówi³ stek. Omlet nie zaspokoi³ g³odu reportera, pomyœla³ Francuz. Pies siedzia³ na skraju chod- nika i najwidoczniej wyczu³ kusz¹ce zapachy, gdy kelner stawia³ talerz przed Mungerem. Patrzy³ z otwartym pyskiem, jak Munger kraje miêso na drobne kawa³ki, a potem pochyla siê i stawia talerz na ziemi. Nie wierzy³ w³asnym oczom. Cz³owiek skin¹³ palcem. Pies nieufnie siê zbli¿a³, patrz¹c to na ró¿o- we miêso, to na zdumionego kelnera. Gruby Francuz wsta³ z fotela przy drzwiach. W restauracji zapad³a ci- sza. Wszystkie oczy by³y zwrócone na Mungera i parszywego kundla.

14 – Monsieur…! – zacz¹³ w³aœciciel oburzonym g³osem, ale zamilk³, gdy Munger obróci³ siê i spojrza³ przez szparki mrocznych oczu. – Zap³aci³em! – warkn¹³. Scenê obserwowali teraz wszyscy, ³¹cznie z kundlem. W³aœciciel otwie- ra³ i zamyka³ usta, jak ryba wyrzucona na piasek. Po chwili wzruszy³ pogard- liwie ramionami i wróci³ na swoje miejsce. Ktoœ siê rozeœmia³, pies pod- szed³ do talerza i zacz¹³ jeœæ. Ju¿ siê nie ba³ – wyczu³, ¿e jest pod ochron¹. Przy pobliskim stoliku incydentowi przygl¹dali siê dwaj amerykañscy korespondenci. Jeden z nich powiedzia³: – Munger dziecinnieje z wiekiem… Drugi siê zaœmia³. – Nie s¹dzê. Zrobi³ to specjalnie, ¿eby podra¿niæ starego Montagne. Obaj patrzyli ciekawie na Mungera, a ten wpatrywa³ siê w psa po³ykaj¹- cego ³akomie kawa³ki miêsa. – Wygl¹da na chorego – odezwa³ siê pierwszy. Drugi pokiwa³ g³ow¹. – Mo¿e wreszcie i jego dopad³o. Od lat niemal bez przerwy obs³uguje tê wojnê. Przylgn¹³ do niej jak pijawka. Wojna sta³a siê dla niego narkotykiem, który zacz¹³ go z¿eraæ od wewn¹trz. – Chyba nie to – sprzeciwi³ siê drugi. – Jeszcze dwa dni temu by³ taki sam, jak zawsze. Ciekawe. Wkrêci³ siê na patrol Si³ Specjalnych. Ale po powrocie niczego nie pokaza³. ¯adnych zdjêæ. – Mo¿e nie zdarzy³o siê nic interesuj¹cego. – Zawsze jest coœ interesuj¹cego, kiedy w pobli¿u krêci siê Munger. O nie, coœ siê wydarzy³o, ale pojêcia nie mam, co to mog³o byæ, ¿eby takiego cz³o- wieka jak on wprowadziæ w szok. Korespondenci zabrali siê z powrotem do jedzenia, omawiaj¹c ostatnie inicjatywy pokojowe. Kundel zjad³ i siedzia³ teraz u nogi Mungera. Reporter podrapa³ psa w g³o- wê. Pies trzepn¹³ raz ogonem w ziemiê i poliza³ cz³owiekowi d³oñ. Munger nie nakarmi³ psa, by rozz³oœciæ w³aœciciela restauracji. Zawsze lubi³ psy i psy go lubi³y. By³a to cecha ludzi samotnych, którzy mieli tak ukszta³towany charakter, ¿e nie potrafili wyraziæ swoich uczuæ innym ludz- kim istotom. O Mungerze mówiono, ¿e jest tylko skorup¹ albo ¿e sk³ada siê wy³¹cznie z palca na przycisku migawki. Kimkolwiek by³, lubi³ psy. Dwa dni póŸniej z Bangkoku przylecia³a Janine Lasage. Jad¹c taksówk¹ do miasta, odczuwa³a ulgê i podniecenie. W Tajlandii spêdzi³a trzy tygodnie. Nienawidzi³a Bangkoku. Miasto wy³¹cznie dla mê¿czyzn, z setkami salonów masa¿u, tancbud i burdeli. Wola³a Sajgon. Sajgon tak¿e zaspokaja³ potrzeby

15 mê¿czyzn, ale podczas wojny czêœciej tu mo¿na by³o spotkaæ prawdziwych mê¿czyzn. W Sajgonie by³ równie¿ Munger, a ona bardzo chcia³a byæ z nim. Nie widzia³a go zbyt d³ugo. Ponad miesi¹c. Kiedy taksówka pêdzi³a w ha- ³aœliwym t³umie pojazdów, Janine raz jeszcze zastanawia³a siê, co w³aœciwie poci¹ga j¹ w Mungerze. I ponownie zdecydowa³a, ¿e jest to czysto fizyczne zauroczenie. Janine Lasage by³a piêkn¹ kobiet¹, zdoln¹ uwieœæ prawie ka¿- dego mê¿czyznê, którego zapragnê³a, ale by³a tak¿e kobiet¹ wymagaj¹c¹ zaspokojenia jej seksualnego apetytu i spoœród wielu tylko Munger móg³ jej to zapewniæ. W pewnym sensie by³o to bardzo niepokoj¹ce, gdy¿ dawa³o mu nad ni¹ przewagê, co jej zupe³nie nie odpowiada³o. Przewagê i w³adzê. Usi- ³owa³a przeanalizowaæ swoje uczucia. Czy go kocha? Zaœmia³a siê z siebie samej, z podobnego pytania. Oczywiœcie, ¿e go nie kocha. Mo¿e wiêc go nienawidzi? Jego zamkniêcie w sobie, twardy charakter, niezale¿noœæ i dy- stans wobec otoczenia… On nikogo nie potrzebuje. Mo¿e to w³aœnie do nie- go przyci¹ga? Janine by³a kobiet¹ pragn¹c¹ i umiej¹c¹ dominowaæ, ale w tym wypadku nie odnosi³a z tego ¿adnych korzyœci. Konkretnie w dziedzinie seksu. Ilekroæ bowiem podporz¹dkowa³a sobie mê¿czyznê, od razu przestawa³ j¹ interesowaæ. Natomiast Mungera zna³a ju¿ od ponad roku i stale go pragnê- ³a, poniewa¿ nie sta³ siê narzêdziem w jej rêkach. Na lotnisku w Bangkoku spotka³a Rama Fostera, który te¿ lecia³ do Hongkongu. Powiedzia³ jej, ¿e Munger w³aœnie wróci³ z okolic Vinh Long, z patrolu Si³ Specjalnych. Mog- ³a wiêc byæ pewna, ¿e teraz zostanie przez pewien czas w Sajgonie. Janine by³a tym nieco zaskoczona, gdy¿ Ram mimochodem wspomnia³, ¿e Munger nie zg³osi³ cenzurze wojskowej ¿adnych zdjêæ, zachowuje siê nieco dziwnie i pije, nawet jak na niego, du¿o. Taksówka zajecha³a przed hotel Continental. Zap³aci³a kierowcy i po- prosi³a portiera o zabranie walizek. Skinieniem witaj¹c znajome osoby na tarasie, posz³a prosto do recepcji. Wpisa³a siê do ksiêgi goœci i zerknê³a na rzêdy kluczy. Numeru 204 nie by³o, co znaczy³o, ¿e Munger jest u siebie. Posz³a do windy, nie czekaj¹c na baga¿. Recepcjonista patrzy³ na ni¹ ³ako- mym wzrokiem: elegancka wysoka kobieta o blond w³osach, warta grzechu. Zatrzyma³a siê przed drzwiami numeru 204. Z w³osów wyjê³a d³ug¹ srebr- n¹ szpilkê. Ale szpilka wymknê³a siê jej z palców i wpad³a za sukniê, zatrzy- muj¹c siê na poœladkach. Zapuka³a, us³ysza³a chrz¹kniêcie i wesz³a. Le¿a³ na ³ó¿ku, odziany tylko w szlafrok. Na twarzy mia³ parodniowy zarost. – Ça va, Dave? – zapyta³a odruchowo, nim dotar³o do niej to jak on wygl¹da. – Jesteœ chory? – Non. Ça va, Janine. Podesz³a do ³ó¿ka i zobaczy³a stoj¹cy obok kosz na œmieci. Poczu³a za- pach spalonego papieru.

16 – Co siê sta³o, Dave? Co tu siê dzieje? – Pochyli³a siê, musnê³a go war- gami lekko w usta i usiad³a obok. W milczeniu wzruszy³ ramionami. Zajrza- ³a do kosza i zobaczy³a spalone negatywy oraz odbitki. – Co to by³y za zdjêcia? – Moje… – Dlaczego je spali³eœ? Znów wzruszy³ ramionami. Siêgnê³a do kosza i wyjê³a nadpalon¹ zaledwie odbitkê. W górnym rogu zobaczy³a twarz mê¿czyzny. Mia³ wykrzywione usta, wyszczerzone, jakby w grymasie bólu, zêby. Pocz¹tkowo myœla³a, ¿e ten cz³owiek jest w agonii, dopiero po chwili zda³a sobie sprawê, ¿e na tej twarzy maluje siê sadystycz- na lubie¿noœæ. Podnios³a wzrok. – To z ostatniej wyprawy? Co siê tam dzia³o? Kto to jest? Wzi¹³ z jej d³oni odbitkê, obejrza³, siêgn¹³ po zapalniczkê, podpali³ zdjê- cie, a gdy ogieñ zacz¹³ parzyæ mu palce, wrzuci³ do kosza. – Czy wreszcie mi powiesz, co siê sta³o? – To niewa¿ne. Skoñczy³o siê. Pakujê manatki. – Jak mam to rozumieæ? – Koniec, skoñczy³em z tym. – Z prac¹ tutaj? Z zawodem? Dlaczego? – Mam dosyæ. – I co zamierzasz robiæ? – Jutro polecê do Hongkongu, zostawiê aparat u Czanga do sprzedania na licytacji. Potem wyjadê z Azji i popróbujê czegoœ innego. Gdzie indziej… Zupe³nie oniemia³a, krêci³a tylko g³ow¹. Przygl¹da³a siê uwa¿nie jego twarzy. Zobaczy³a w oczach bojaŸñ, lêk przed czymœ nieznanym. Mia³a wra- ¿enie, ¿e przygl¹da siê zagubionemu dziecku. Munger z pocz¹tku zaskoczy³ j¹ swoim stanem, a teraz zacz¹³ wrêcz intrygowaæ. – Mo¿e jednak o wszystkim opowiesz? Podziel siê ze mn¹… – prosi³a. – Nie ma o czym opowiadaæ. Nie nalega³a wiêcej. Wsta³a i zaczê³a przechadzaæ siê po pokoju, zbiera- j¹c myœli. Na stole sta³ Nikon. Munger i ten aparat fotograficzny stali siê legend¹. Dlaczego teraz chcia³ go sprzedaæ? Taki aparat sprzedaje siê tylko wtedy, gdy jego w³aœciciel umiera. – Okay, Dave, porozmawiamy o tym póŸniej. Wydajesz siê zmêczony. – Spojrza³a na zegarek. – Jad³am w samolocie. Nie jesteœ g³odny? – Nie. – No to chodŸmy spaæ. Stanê³a przed ³ó¿kiem i wolno zaczê³a rozpinaæ górê sukni. Jak stripti- zerka. Munger przygl¹da³ siê jej opalonemu cia³u. Przewiesi³a sukniê przez

17 krzes³o. Mia³a na sobie jeszcze tylko skrawek bia³ego jedwabiu na biodrach. Podesz³a bli¿ej do ³ó¿ka i, patrz¹c na Mungera, ods³oni³a ten skrawek ukazu- j¹c jasny trójk¹t w³osów. Po³o¿y³a siê ko³o niego, rozwi¹za³a pasek szlafro- ka i zaczê³a pieœciæ jego cia³o. – Zbyt d³ugo na to czeka³am – wyszepta³a. – Zbyt d³ugo. I cokolwiek ciê drêczy, przestanie, bo ja to wypalê. Obiecujê ci… Po raz pierwszy jego oczy rozb³ys³y i pojawi³a siê w nich nadzieja. Przy- ci¹gn¹³ j¹ do siebie, przytuli³, chowaj¹c g³owê w jej ramieniu. Po dziesiêciu minutach zaœmia³a siê. By³ to wulgarny œmiech. – Nie mo¿esz! Co siê z tob¹ sta³o? – W d³oni trzyma³a miêkkiego penisa. W oczach Mungera pojawi³ siê ten sam wyraz zaszczutego psa czy zagu- bionego dziecka. – Chcê wreszcie znaæ prawdê, Dave! – W jej g³osie pojawi³a siê nuta triumfu. Odsun¹³ siê. Janine rozeœmia³a siê raz jeszcze i wysz³a z ³ó¿ka. – Dave Munger impotentem! – dra¿ni³a siê z nim, siêgaj¹c po sukniê. Nagle spowa¿nia³a. – A mo¿e tylko ze mn¹? – Na jej twarzy pojawi³ siê niepokój, ale zmy³o go zadowolenie, gdy Munger odwróci³ g³owê do œciany. – Widzê, ¿e nie. Musia³eœ próbowaæ z innymi – syknê³a i raz jeszcze wybuchnê³a tym samym triumfuj¹cym œmiechem. Zapiê³a sukniê, poprawi³a w³osy i umocowa³a je srebrn¹ szpilk¹. – By³eœ dobry tylko w tym jednym. I tylko do tego ciê potrzebowa³am. Trwa³o, póki trwa³o. Mo¿e kupiê na licytacji twój aparat. Bêdzie mi przypo- mina³ takiego mê¿czyznê, jakim by³eœ. – Po raz ostatni zaœmia³a siê i wysz³a z pokoju. Munger pozosta³ w ³ó¿ku. Wpatrywa³ siê têpo w sufit, a potem zas³oni³ oczy d³oñmi. Duff Paget dobrze zachowa³ tê datê w pamiêci: 26 paŸdziernika 1968 roku. Licytacja odbywa³a siê na trzy dni przed pierwsz¹ rocznic¹ jego ma³- ¿eñstwa z Ruth. I to by³o powodem jego obecnoœci, jak równie¿ przyczyni³o siê do innych wydarzeñ. Dowiedzia³ siê o tym po ósmej wieczorem. Zadzwoni³ Czang, barman w klubie korespondentów zagranicznych. O dziesi¹tej trzydzieœci wieczo- rem mia³a siê odbyæ aukcja sprzêtu fotograficznego. – Czyjego? – spyta³ Duff. – Mungera – odpar³ Czang. Duff poczu³ pustkê w do³ku. – Munger nie ¿yje? – ¯yje, panie Paget. By³ tu przed godzin¹. Kaza³ mi wszystkich zawiadomiæ. 2 – Reporter

18 – Bêdê – odpar³ krótko Duff. Odwiesi³ s³uchawkê i przez kilka minut sta³ przy wielkim oknie, wpa- trzony w panoramê Hongkongu: ruchome œwiate³ka w porcie i nieruchoma œwietlna mozaika Kowloonu zamykaj¹ca horyzont. Pierwszy szok zast¹pi³a teraz pal¹ca ciekawoœæ. Aukcja sprzêtu fotograficznego nie by³a w tym cza- sie nadzwyczajnym wydarzeniem. Przed miesi¹cem by³ na licytacji apara- tów Hasagawy, który towarzyszy³ natarciu piechoty morskiej pod Con Thien. Zab³¹kany pocisk moŸdzierza (o ile mówienie o zab³¹kanym pocisku pod- czas wojny ma jakiœ sens) rozerwa³ go na kawa³ki. Japoñczyk zostawi³ m³o- d¹ ¿onê, w malutkim mieszkanku w Happy Valley, a poniewa¿ nie mia³ sta³ej pracy, dzia³aj¹c jako wolny strzelec, i wszystkie zarobione pieni¹dze pako- wa³ w nowy sprzêt, do niego sprowadza³ siê ca³y jego doczesny maj¹tek. Podczas aukcji m³oda wdowa siedzia³a w rogu, cichutka i jakby skamie- nia³a, oczy jej ani na chwilê nie opuszcza³y sto³u, na którym le¿a³y rzêdy aparatów, obiektywów, trójnogów i filtrów. W ha³aœliwym pomieszczeniu œwiat³o z³owrogo odbija³o od czarno-srebrzystych przedmiotów. Ruth od- wiedzi³a wdowê na kilka godzin przed aukcj¹ i zasta³a j¹ przy pucowaniu sprzêtu. Nie uroni³a jednej ³zy. W rogu w ko³ysce spa³o szeœciomiesiêczne dziecko. By³o to pierwsze zetkniêcie Ruth ze stoicyzmem wschodniego umy- s³u. – Nie pokazywa³a po sobie niczego – opowiada³a potem Duffowi. – ¯ad- nych ³ez. Poczêstowa³a mnie fili¿ank¹ herbaty, mówi³a o dziecku i cenach biletów lotniczych do Japonii. Pokaza³a mi te¿ aparat, którego u¿ywa³ w chwi- li, gdy rozerwa³ go pocisk. By³ powyginany i zgnieciony. Ze œmiechem za- uwa¿y³a, ¿e nie nadaje siê na aukcjê. Rozeœmia³a siê, Duff! Czy ty uwie- rzysz? Myœlê, ¿e w ten sposób chcia³a ukryæ prawdziwe uczucia. Ten œmiech to by³ wentyl bezpieczeñstwa. Duff przygl¹da³ siê potem m³odej kobiecie spod oka, gdy Bennet, szorst- ki Anglik, agent ubezpieczeniowy, który kiedyœ pracowa³ w wielkiej firmie aukcyjnej Sotheby, wywo³ywa³ kolejne pozycje i zachêca³ do podbijania ceny. W miarê jak kolejne elementy sprzêtu fotograficznego znajdowa³y nabyw- ców, filigranowa g³ówka Japonki opada³a coraz ni¿ej i ni¿ej. Te precyzyjne mechanizmy z metalu, plastiku i szk³a by³y jej ostatnimi wiêzami ze zmar- ³ym mê¿em. Tym razem aukcja przebiegnie inaczej, gdy¿ Munger ¿y³. Ale dlaczego fotoreporter wojenny, zw³aszcza tej klasy co Munger, mia³by sprzedawaæ narzêdzia pracy? Niezrozumia³e. To zupe³nie tak, jakby zdrowy cz³owiek zapisa³ swe oczy klinice okulistycznej z mo¿liwoœci¹ natychmiastowego odbioru. Kiedy tak snu³ rozwa¿ania, do portu wp³yn¹³ majestatycznie wielki statek wycieczkowy, rozœwietlony od rufy po dziób. Z mola przy dworcu morskim

19 dobieg³y dŸwiêki powitalnej orkiestry. Równoczeœnie Ruth wzywa³a go na kolacjê. Przygl¹da³ siê w milczeniu, jak ¿ona kolejno ustawia miseczki na obro- towej tacy poœrodku okr¹g³ego sto³u. Kurczak w sosie orzechowym, wie- przowina na s³odko-kwaœno, wielkie ostrygi abalone w plasterkach, trudna do zidentyfikowania jarzyna w równie tajemniczym brunatnym sosie, sma- ¿one krokiety z kraba, gotowane krewetki, a poœrodku miska paruj¹cego ry¿u. Na skraju tacy sta³y ponadto ma³e pojemniczki z sosem sojowym, musztar- d¹, octem i ostrym sosem chili. Na samym koñcu Ruth postawi³a miseczkê zimnej s³abej herbaty, w której Chiñczycy po jedzeniu myj¹ palce. Nastêp- nie usiad³a po drugiej stronie sto³u i dumnie czeka³a na reakcjê mê¿a, który pochyli³ siê nad tac¹ i wszystko obw¹cha³ z wielkim uznaniem. – Pachnie i wygl¹da wspaniale, kochanie – powiedzia³. Ruth w³aœnie ukoñczy³a szeœciomiesiêczny kurs kuchni kantoñskiej, zorganizowany przez Klub Amerykañski i ta kolacja by³a w pewnym sensie prac¹ dyplomow¹. Jednak Duff w g³êbi duszy marzy³ o wielkim, grubym, soczystym steku, przy- pieczonym z zewn¹trz na wêglach, a w œrodku ró¿owiutkim, oczywiœcie ob- ³o¿onym z³ocistymi pierœcieniami sma¿onej w cieœcie cebulki, i wielkim ziem- niaku w skórce, przekrojonym na pó³ i ustrojonym ³y¿k¹ gêstej œmietany ze szczypiorkiem. Potrzebowa³ akurat szeœciu miesiêcy, ¿eby dojœæ do wniosku, ¿e jednak nie lubi chiñskiej kuchni. Nie ³atwo mu by³o siê do tego przyznaæ. Zagra- niczni korespondenci, jego koledzy, traktowali gastronomiê orientaln¹ z re- werencj¹ blisk¹ religijnemu oddaniu. Tak jak marynarz ma podobno dziew- czynê w ka¿dym porcie, tak korespondent albo reporter na azjatyckim szlaku musi mieæ ulubion¹ chiñsk¹ restauracyjkê w Cholon, w Wientianie, w Pe- nangu lub w Phnom Penh. W zgodnej opinii tego œrodowiska, im mniejszy i brudniejszy lokal, tym lepsze jedzenie. – Tutaj jadaj¹ kulisi – s³ysza³ wielokrotnie Duff, gdy sadzano go w trzesz- cz¹cym krzeœle w jakiejœ dziurze przy bocznej uliczce w jednym z azjatyc- kich miast. Dostrzega³ w tym zapewnieniu jak¹œ absurdaln¹ sprzecznoœæ i czê- sto chcia³ spytaæ swego kulinarnego przewodnika, dlaczego nie pójd¹ coœ zjeœæ do lokalu, gdzie jadaj¹ bogaci Chiñczycy. Ale by³ m³ody i jeszcze zielony. Bardzo siê stara³ przyswoiæ sobie entu- zjazm ludzi, których czêsto szanowa³ i zak³ada³, ¿e maj¹ wyrobione podnie- bienie. A teraz Ruth z takim zapa³em studiowa³a tajniki kantoñskiej kuchni, ¿e nie mia³ serca powiedzieæ jej, i¿ wola³by raczej zwyk³y stek. Przez chwilê raz jeszcze zacz¹³ mieæ w¹tpliwoœci, czy dobrze zrobi³, ¿e- ni¹c siê tu¿ przed wys³aniem go na placówkê. By³ wobec siebie uczciwy: jego w¹tpliwoœci dotyczy³y samej istoty ma³¿eñstwa. W ci¹gu minionego

20 roku wiele dowiedzia³ siê o sobie. Na przyk³ad tego, ¿e niespokojny duch, jaki mu towarzyszy³ od dzieciñstwa, nie wygas³ z wiekiem. Wprost przeciw- nie. W wieku dwudziestu siedmiu lat stwierdzi³, ¿e podniecenie i doœwiad- czenia minionych miesiêcy wyzwoli³y tego ducha, który z poczwarki prze- mieni³ siê w motyla rw¹cego siê do lotu. Jednak¿e ma³¿eñstwo by³o w tym wypadku szczytowym punktem wspinaczki ku… nieuchronnoœci. Zakocha³ siê w Ruth na trzecim roku na Uniwersytecie Corell. Studiowa³ nauki poli- tyczne, a ona psychologiê. Byli tradycyjnymi narzeczonymi, nieœwiadomy- mi, a mo¿e tylko nie ulegaj¹cymi presji, rewolucji seksualnej szalonych lat szeœædziesi¹tych. Oboje pochodzili z konserwatywnych miast Œrodkowego Zachodu. Jego ojciec by³ sêdzi¹ okrêgowym, jej – wieloletnim republikañ- skim burmistrzem. Jedyne, co powa¿niej ró¿ni³o obie rodziny, to wyznanie. Rodzina Duffa wywodzi³a siê z protestanckich imigrantów, jej rodzice byli drugim pokoleniem polskich ¯ydów. Mimo podobnego konserwatywnego wychowania, mieli bardzo odmienne osobowoœci, co dopiero ostatnio zaczê³o siê ujawniaæ. W skrócie: on by³ romantykiem, ona nie. Tak, nie lubi³ egzotycznych kuchni. Nie lubi³ ich smaku, ale nie przeszkadza³y mu zapachy. Czasami z zadowoleniem bliskim rozko- szy wdycha³ zapachy podniecaj¹cego i tajemniczego Wschodu, i napawa³ oczy jego widokiem. Ruth koncentrowa³a siê na prowadzeniu domu. Podjê³a siê te¿ dorywczej pracy w szpitalu dzieciêcym w Sandy Bay. Szpital specja- lizowa³ siê w skomplikowanych operacjach krêgos³upa, a Ruth by³a psycho- terapeut¹. Trzymaj¹c zrêcznie pa³eczki, wybiera³ k¹ski z miseczek i z pe³ny- mi ustami wydawa³ odpowiednie pomruki zachwytu. Z wielk¹ jasnoœci¹ zda³ sobie sprawê, ¿e los ich ma³¿eñstwa zale¿eæ bêdzie od zrozumienia i akcep- towania dziel¹cych ich ró¿nic, a przede wszystkim od szczerego przyznania siê do nich. Szczerego? Duff dobrze wiedzia³, ¿e ma wybitny talent do k³ama- nia. Potrafi³ ³gaæ przekonuj¹co. Nie czu³ w zwi¹zku z tym najmniejszych wy- rzutów sumienia, z góry bowiem za³o¿y³, ¿e wiêkszoœæ jego k³amstw, pó³- k³amstw i pó³prawd, a tak¿e przemilczeñ, s³u¿y dobrej sprawie i jest dowodem starañ, by unikn¹æ komplikacji i nikogo nie uraziæ. By³a to koncepcja roman- tyka, a wiara w jej celowoœæ pozwala³a mu z uœmiechem na ustach rzuæ gumia- sty plasterek skropionej sokiem cytrynowym ostrygi abalone i jednoczeœnie mruczeæ: „wspania³e, kochanie”, tonem wykluczaj¹cym wszelki fa³sz. Ruth natomiast nigdy nie skala³a siê k³amstwem czy choæby pó³prawd¹. Duff pamiêta³ jej pierwsz¹ wizytê w domu jego rodziców. Ojciec od lat sam robi³ piwo. To by³a jego mania. Z entuzjazmem zapalonego amatora wmu- sza³ ten napój rodzinie i ofiarowywa³ przyjacio³om, którzy z uprzejmoœci zapewniali go, ¿e ¿aden z renomowanych browarów nie produkuje nic rów- nie wspania³ego. Ruth uwa¿a³a siê za koneserkê piw. Mia³a po temu pewne prawo, gdy¿ jej dziadek, przed wyemigrowaniem do Stanów Zjednoczonych,

21 by³ piwowarem w po³udniowej Polsce. W jej rodzinnym domu pito piwo, dyskutowano o piwie, oceniano poszczególne marki. Dowiedziawszy siê o tym ojciec Duffa pobieg³ do piwnicy, nala³ jej kufel ¿ó³tego p³ynu najnow- szej produkcji i czeka³ w napiêciu na werdykt, który jego zdaniem móg³ byæ tylko jeden. Ruth wypi³a ³yk, skrzywi³a siê i wypowiedzia³a pamiêtne s³owa: – Ojej! Pan chyba nie mówi powa¿nie, nazywaj¹c to piwem. W pewnym sensie rodzina by³a jej wdziêczna. Od tego dnia usta³a pro- dukcja domowego piwa. Poniewa¿ ojciec by³ sêdzi¹, pochwali³ sw¹ przysz³¹ synow¹ za bezkompromisow¹ szczeroœæ i uczciwoœæ w wyra¿aniu opinii, niemniej Duff podejrzewa³, ¿e w g³êbi serca nigdy nie zaaprobowa³ tego ma³¿eñstwa. Kiedy teraz usi³owa³ przegryŸæ kawa³ek d³ugiej w³óknistej jarzyny, mia³ ochotê wszystko wypluæ, wykrzykn¹æ jej ulubione „Ojej!” i dodaæ: „Chyba powa¿nie nie traktujesz tego jako pokarmu dla cz³owieka?”. Po mêsku zma- ga³ siê jednak z tward¹ ³odyg¹, zachodz¹c w g³owê, dlaczego Ruth nie ogra- nicza siê do kuchni, któr¹ zna najlepiej. Od matki i babki nauczy³a siê przy- gotowywania ¿ydowskich potraw ze wschodniej Europy. Duff uwielbia³ ¿ydowsk¹ kuchniê, ale Ruth orzek³a, ¿e skoro maj¹ mieszkaæ w obcych kra- jach, to ona zamierza delektowaæ siê miejscowymi przysmakami. Na szczê- œcie Duff mia³ za parê dni jechaæ do Wietnamu z zamiarem pozostania tam co najmniej przez miesi¹c. W Sajgonie by³o wiele wspania³ych restauracji francuskich, a w ka¿dej bazie amerykañskiej – mia³ ich kilka odwiedziæ – zawsze móg³ liczyæ na krwisty stek. Przez chwilê poczu³ wyrzuty sumienia z powodu swojej dwulicowoœci, ale czym prêdzej siê ich pozby³, wysuwaj¹c logiczny argument, ¿e nie w porz¹dku by³oby zostawiaæ ma³¿onkê w z³ym nastroju, przygnêbion¹ niepowodzeniem kulinarnym. Wierzy³ œwiêcie, ¿e jego mi³oœæ do Ruth usprawiedliwia ca³kowicie podobne myœlenie i postê- powanie. Doszed³ do tego wniosku ju¿ w okresie narzeczeñskim. Zamierza³ wówczas, po otrzymaniu dyplomu, ubiegaæ siê o przyjêcie do korpusu s³u¿- by zagranicznej. Mia³ ju¿ za sob¹ pierwsz¹ rozmowê z komisj¹ rekrutacyjn¹ i wyznaczono mu drugi termin za parê miesiêcy. I po drugiej rozmowie zre- zygnowa³. Wiadomoœæ ta podzia³a³a na Ruth jak bomba. Powiedzia³ jej, ¿e postanowi³ nie iœæ do s³u¿by pañstwowej, lecz zostaæ zawodowym fotore- porterem. Ruth by³a z tego bardzo niezadowolona. Wiedzia³a oczywiœcie o jego zainteresowaniu fotografi¹. Przez ostatnie dwa lata by³ sekretarzem uniwersyteckiego kó³ka fotograficznego i zdoby³ wiele nagród w uczelnia- nych konkursach. Jedno z nagrodzonych zdjêæ przedstawia³o zamglony owal twarzy zamyœlonej Ruth. Zdjêcie to by³o ich s³odk¹ tajemnic¹. Przewodni- cz¹cy jury zauwa¿y³ uczenie, ¿e wyraz twarzy kobiety symbolizuje „trans- cendentaln¹ niewinnoœæ”. W rzeczywistoœci Duff nacisn¹³ migawkê dos³ownie

22 w parê sekund po zapewnieniu Ruth jednego ze wspanialszych orgazmów jej m³odego ¿ycia. Ruth jednak przez ca³y czas zak³ada³a, ¿e zainteresowanie Duffa sztuk¹ fotograficzn¹ jest tylko m³odzieñczym hobby, a nie zapowiedzi¹ ¿yciowego wyboru. Niemniej Duff by³ zdecydowany i wys³a³ dziesi¹tki kopert z w³as- nymi fotografiami do powa¿nych dzienników i periodyków. Ruth by³a zara- zem zdziwiona i dumna, kiedy po paru tygodniach niewielki, ale wp³ywowy tygodnik na Wschodnim Wybrze¿u zaproponowa³ mu etat fotografa z zupe³- nie przyzwoit¹ p³ac¹. Duff nie by³ specjalnie podniecony tym sukcesem. Powiedzia³ Ruth, ¿e jego marzeniem jest zostaæ fotoreporterem wojennym, niemniej ta propozy- cja mo¿e byæ pierwszym etapem. Zanim móg³ podj¹æ pracê, musia³ siê przekwalifikowaæ z amatora na zawodowca. Po otrzymaniu dyplomu po raz pierwszy zostawi³ Ruth sam¹ i wyjecha³ do Los Angeles na szeœciomiesiêczne studium fotografiki. I to by³ pocz¹tek pierwszego „niedomówienia” czy te¿ „przemilczenia”, jeœli kto woli, w stosunku do Ruth. Powiedzia³ prawdê, ¿e zamierza zostaæ reporterem wojennym, ale nie powiedzia³, ¿e równoczeœnie bêdzie pracowa³ dla rz¹du Stanów Zjednoczonych, w s³u¿bie zagranicznej, chocia¿ nie w spo- sób, jaki ona sobie wymarzy³a. Czas uzyskania przez Duffa magisterium zbieg³ siê z powa¿n¹ akcj¹ re- krutacyjn¹ w ³onie amerykañskiej wspólnoty wywiadowczej. Ktoœ zda³ so- bie wreszcie sprawê, ¿e tak zwana tajna organizacja szpiegowska nie powin- na mieæ zbyt publicznego wizerunku. Nast¹pi³o to po tym, kiedy wy¿szej rangi analityk w siedzibie CIA w Lang- ley rutynowo zaj¹³ siê wewnêtrznym biuletynem s³u¿b specjalnych, doty- cz¹cym personelu amerykañskich ambasad w Europie. Wiele stron zape³- nionych by³o paszportowymi podobiznami pracowników placówek, od ambasadorów do najni¿szej rangi sekretarzy. Jednak¿e w licznych miejscach znajdowa³a siê uwaga na pustym polu: „fotografia niedostêpna”. Owe puste pola dotyczy³y przewa¿nie stanowisk zastêpców attaché wojskowego lub attaché kulturalnego. I analityk nie musia³ zasiadaæ do komputera, aby dojœæ do wniosku, ¿e chodzi³o o lokalnych agentów CIA. By³o to typowo biurokratyczne partactwo, które da³o pocz¹tek nowemu trendowi. Dalsze czteromiesiêczne studium wykaza³o kierownictwu Firmy to, co wszyscy doko³a dawno ju¿ wiedzieli: CIA mia³a zbyt publiczny wize- runek, ka¿dy wiedzia³, kto jest agentem, a kto nie jest. Wiedziano o tym nie tylko w Langley, ale we wszystkich zak¹tkach œwiata. Raport w tej sprawie zawiera³ nastêpuj¹c¹ rekomendacjê: nale¿y jak naj- szybciej zmieniæ sytuacjê, w której CIA przypomina odwrócony lodowiec z dziewiêcioma dziesi¹tymi masy wystaj¹cymi nad powierzchniê wody.

23 Jednoczeœnie analityk, który wszcz¹³ alarm, zaproponowa³, aby utrzy- maæ dotychczasow¹ ekspozycjê personelu. Niech owi lokalni dyplomaci pozostan¹ nadal „widzialni”. Bêd¹ odci¹gali uwagê. Natomiast nale¿y przy- st¹piæ do formowania kadry niewidzialnej, w mroku, w g³êbinach oceanu, gdzie spoczywa masa lodowca. I niech sobie wszyscy podziwiaj¹ piêkno wystaj¹cego z wody szczytu, niech go nawet krytykuj¹, niech siê wokó³ nie- go tocz¹ spory kompetencyjne ró¿nych agencji. Jednoczeœnie bêdzie funk- cjonowa³ ultratajny departament, którego pracownicy w ¿yciu nie st¹pali po marmurowej posadzce wielkiego holu kwatery g³ównej w Langley ani nie byli szkoleni na ¿adnej z tak zwanych farm CIA. I w ten oto sposób powsta³ wydzia³ Equinus. Jego pierwszym dyrektorem zosta³ ów bystry analityk, który zauwa¿y³ to biurokratyczne partactwo. On te¿ wymyœli³ powy¿sz¹ nazwê. By³ rozmi³owa- ny w klasycznej literaturze i rozwi¹zywaniu krzy¿ówek. Equinus to po ³acinie koñ, a koñ kojarzy siê z Troj¹. Dyrektor by³ bardzo z siebie zadowolony. Jego agenci musieli mieæ przykrywkê do swojej dzia³alnoœci, wiarygodn¹ i nie ko- jarz¹c¹ siê z instytucjami pañstwowymi. Zestawiono krótk¹ listê po¿¹danych profesji. Obejmowa³a ona agentów handlu miêdzynarodowego, importerów i eksporterów, in¿ynierów budowlanych, geofizyków, pracowników biur po- dró¿y, doradców finansowych i handlowych, wyk³adowców wy¿szych uczel- ni, t³umaczy, funkcjonariuszy instytucji charytatywnych, misjonarzy i tym po- dobnych. Innymi s³owy, dobry by³ ka¿dy zawód, który pozwala³ na niewinne podró¿owanie i pracê gdzieœ w œwiecie. I jeszcze jedno: na czele listy znajdo- wali siê fotoreporterzy prasowi i korespondenci. Pomys³ sam w sobie nie by³ oryginalny. Wiêkszoœæ wywiadów europejskich jeszcze przed narodzinami Marconiego umieszcza³a agentów w œrodowiskach dziennikarskich. Dobieraj¹c agentów do nowego wydzia³u siêgniêto do tego samego Ÿró- d³a, z którego CIA czerpa³a od dawna: absolwenci wy¿szych uczelni, biali, o politycznej orientacji na prawo od œrodka, wyznania najchêtniej protestanc- kiego. By³ jednak dodatkowy warunek: kandydaci musieli posiadaæ jakieœ naturalne uzdolnienie, jakiœ specjalny talent lub powo³anie. To mia³o stano- wiæ ich pancerz ochronny. Wydzia³ Equinus sprawi³ sobie odizolowany od jakiejkolwiek sieci kom- puter i umieœci³ siê w firmie na obrze¿u miasta Gary w Indianie. Dlaczego Gary? Za³o¿ono bowiem, ¿e ¿aden szanuj¹cy siê szpieg nigdy by nie posta- wi³ nogi w tym mieœcie. Firma by³a przykrywk¹ i rzekomo produkowa³a rozpylacze ze œrodkami owadobójczymi dla domoros³ych ogrodników. Ana- lityk w nowej roli dyrektora, a nazywa³ siê Ray Sherman, nazwa³ firmê Pte- rygota Inc., siêgaj¹c do ³aciñskiego s³owa, które okreœla³o rodzinê uskrzy- dlonych insektów. Z bli¿ej nieznanych powodów, nazwa chwyci³a i ju¿ po pierwszym roku przedsiêbiorstwo wykaza³o zysk.

24 Sherman zacz¹³ od wprowadzenia do komputera nazwisk najlepszych studentów ostatniego roku renomowanych wy¿szych uczelni. Uwagê zwró- ci³ na tych, którzy zamierzali poœwiêciæ siê któremuœ z zawodów wymienio- nych na jego krótkiej liœcie, a jednoczeœnie nie kryli siê z uczuciami patrio- tycznymi i chcieliby s³u¿yæ krajowi. Wprowadzi³ tak¿e do komputera nazwiska najœwie¿szych kandydatów do s³u¿by dyplomatycznej. Zadaniem komputera by³o miêdzy innymi odnalezienie wspó³zale¿noœci miêdzy dwo- ma zestawami nazwisk i wybranie tych, które s¹ na obu. W pierwszej partii znalaz³o siê nazwisko Duff Paget. I w³aœnie on podczas drugiej rozmowy w Departamencie Stanu zosta³ dyskretnie wywo³any i przedstawiony zupe³- nie innej komisji, której przewodnicz¹cy nieœmia³o zapyta³, czy Duff nie zechcia³by zostaæ szpiegiem. Dalej wszystko posz³o ³atwo, gdy¿ zatriumfo- wa³ romantyzm i niespokojna natura. Wyzna³, ¿e w³aœnie zamierza siê ¿eniæ. Cz³onkowie komisji radoœnie pokiwali g³owami. Sprawdzili ju¿ rodzinê jego narzeczonej i nie mieli ¿adnych zastrze¿eñ. Dobra i dyskretna ¿ona legitymi- zowa³a „legendê”. Wyzna³, ¿e jest zapalonym fotografem, choæ ma czysto amatorski status. Otrzyma³ zapewnienie, ¿e to nie stanowi najmniejszego problemu. Co wiêcej, otrzyma odpowiednie wyszkolenie i pracê, a nastêpnie wyznaczony teren dzia³ania. Przez trzy dni przechodzi³ bardzo szczegó³owe badania i odpowiada³ na liczne testy. Otrzyma³ wysokie noty. Najbardziej ucieszy³ go sukces, jaki odniós³ przy obowi¹zkowym odpowiadaniu na pyta- nia przy u¿yciu wykrywacza k³amstw. Pojecha³ wiêc do Los Angeles na przyœpieszony intensywny kurs foto- grafiki zawodowej, ale tydzieñ szkolenia w tej dziedzinie przeplata³ siê z ty- godniem w tajnym kompleksie w pobli¿u Long Pine u podnó¿a Sierra Neva- da. Tam by³ uczony w³aœciwego, równoleg³ego zawodu. Przed wyjazdem do Kalifornii odby³ d³ug¹ i powa¿n¹ rozmowê z Ruth. Postanowili, ¿e wezm¹ œlub dopiero wówczas, gdy Duff ustabilizuje siê za- wodowo. I ¿e co najmniej trzy lata poczekaj¹ z za³o¿eniem rodziny. W g³êbi duszy Ruth ¿ywi³a nadziejê, ¿e do tego czasu Duff siê zmieni, a niespokojna natura ust¹pi dojrza³emu rozs¹dkowi. Ruth by³a kobiet¹ praktyczn¹ i cierpli- w¹. Mo¿e poczekaæ. Jednak¿e zaledwie pó³tora roku po rozpoczêciu pracy w tygodniku Duff otrzyma³ propozycjê wyjazdu na placówkê do Hongkongu, sk¹d mia³ obs³ugi- waæ Azjê Po³udniowo-Wschodni¹. W owym czasie Azja Po³udniowo-Wschod- nia oznacza³a Indochiny. Tak wiêc niespodziewanie Duff otrzyma³ szansê za- spokojenia swych pragnieñ: mia³ okazjê zostaæ reporterem wojennym. Nagle pojawi³ siê problem: co zrobiæ z Ruth? Na placówce mia³ przeby- waæ co najmniej przez dwa lata i zdaniem Ruth dwuletnia separacja by³a wykluczona. Wiêc siê pobrali. Z praktycznego punktu widzenia ma³¿eñstwo by³o sukcesem. Ruth doskonale absorbowa³a szok kulturowy towarzysz¹cy

25 przenosinom z Ameryki do Orientu. Wiedz¹c, ¿e mê¿a czêsto nie bêdzie, pogr¹¿y³a siê w dzia³alnoœci spo³ecznej i charytatywnej miejscowej miêdzy- narodowej kolonii. Oprócz kursu gotowania uczêszcza³a we wtorki na lek- cje uk³adania bukietów kwiatowych ikebana, a w czwartki zag³êbia³a siê w tajniki jogi. W odró¿nieniu od nowych amerykañskich czy europejskich przyjació³, nie zatrudni³a s³u¿¹cej. Mieszkanie mieli ma³e i jego sprz¹tanie nie by³o trudne, a poza tym pomaga³o wype³niæ czas. W dalszym ci¹gu trak- towa³a pobyt na placówce jako chwilow¹ drobn¹ zmarszczkê na g³adkiej powierzchni, po której bêd¹ ¿eglowaæ przez ca³e ma³¿eñskie ¿ycie. Przygl¹da³amusiê,gdyk³ad³doustostatni¹grudkêry¿u,awidz¹cjejwzrok bekn¹³,jaknale¿a³owed³ugchiñskiegoobyczaju,bywyraziæuznanie,iuœmiech- n¹³ siê. Po raz kolejny stwierdzi³a, ¿e jej m¹¿ jest najprzystojniejszym mê¿czy- zn¹ na œwiecie. Mia³ szczup³¹ twarz i mo¿na by nawet powiedzieæ, ¿e piêkn¹: du¿e oczy, prosty nos, szerokie ruchliwe usta z bardzo mêsk¹ doln¹ warg¹ nad podbródkiemzdo³eczkiem.Twarzokala³yczarne,proste,po³yskliwew³osy.Ruth wiedzia³a, ¿e Duff jest w pe³ni œwiadomy swojej urody i czasami bardzo z³y z tego powodu, bo tak jak to bywa z piêknymi kobietami – ludzie patrz¹ i podzi- wiaj¹ owo piêkno, ale nie zawsze traktuj¹ powa¿nie osobowoœæ. – Dlatego zaj¹³em siê fotografi¹ – powiedzia³ jej kiedyœ. – Ludzie bêd¹ oceniali mnie wy³¹cznie na podstawie zdjêæ, a nie wygl¹du. Ruth rozumia³a Duffa, poniewa¿ by³a tak piêkna, ¿e mê¿czyŸni przysta- wali na ulicy. Wœród korespondentów nazywano ich Hollywoodzkim Duetem. Kiedy zaczê³a zbieraæ nakrycia, zauwa¿y³a, ¿e Duff jest zamyœlony i jak- by strapiony. – Smakowa³o? – spyta³a i musia³a powtórzyæ pytanie, gdy¿ ogarn¹³ j¹ roztargnionym spojrzeniem. – Kolacja by³a absolutnie wspania³a. Przepraszam, ale o czymœ myœla- ³em. Za godzinê bêdê musia³ wyjœæ. Do klubu prasy. Aukcja sprzêtu fotogra- ficznego – wyjaœni³. Spowa¿nia³a. Od³o¿y³a z powrotem naczynia na stó³ i usiad³a. – Czyjego? Dostrzeg³ jej wyraz twarzy i uœmiechn¹³ siê. – Mo¿esz siê nie martwiæ. Nikt nie zgin¹³. Dave Munger sprzedaje swoje kamery. Nie wiadomo, dlaczego. Munger. To nazwisko wywo³ywa³o w niej sprzeczne uczucia. Spotka³a go tylko raz na po¿egnalnym przyjêciu korespondenta tygodnika „News- week”, który wyje¿d¿a³ na bliskowschodni¹ placówkê. Przyjêcie by³o bardzo alkoholowe. Munger pi³ wiêcej ni¿ wiêkszoœæ obecnych, ale by³ mniej ha- ³aœliwy. Siedzia³ samotnie przy barze, wychylaj¹c jedna po drugiej wódkê z wo- d¹ mineraln¹. Duff wyjaœni³ Ruth, ¿e Munger przez siedem miesiêcy przebywa³ w strefie wojennej i teraz musi odzyskaæ równowagê ducha. Nazwano to

26 „powrotem do normalnoœci”. Zdziwi³a j¹ jego niepozorna aparycja: szczu- p³y, niczym siê nie odznaczaj¹cy, chyba tylko zmierzwion¹ czupryn¹ i za- szczutym wyrazem twarzy. Oczy natomiast mia³ wyraziste, wielkie, myœl¹- ce, jasnoniebieskie, ale o zmiennej intensywnoœci w zale¿noœci od nastroju chwili. Od innych kobiet nas³ucha³a siê plotek o jego reputacji kochanka. Podobno kobiety by³y drugim i ostatnim obiektem jego zainteresowania po fotografii. I podobno wszystkie kobiety pada³y do jego stóp z monotonn¹ wrêcz regularnoœci¹. Z pocz¹tku nie mog³a zrozumieæ, co jest w nim takie- go, ¿e poci¹ga kobiety. Nieco póŸniej, gdy tañczy³a, w pewnej chwili zoba- czy³a wpatrzone w siebie jego oczy, wch³aniaj¹ce jej obraz. Dozna³a szoku, czuj¹c nagle seksualne podniecenie. Innym aspektem jej stosunku do Mungera by³o uwielbienie, jakie okazy- wa³ mu Duff. Mo¿e nie tyle okazywa³, nie mia³ bowiem po temu okazji, ale nosi³ je w sobie. Ruth nie podoba³o siê, ¿e jej mê¿czyzna znajduje siê pod tak przemo¿nym wp³ywem innej osobowoœci. Nawet niezbyt dobrze mu zna- nej i raczej rzadko spotykanej. Po raz wtóry zgarnê³a pó³miski i ruszy³a w stronê kuchni, rzucaj¹c przez ramiê: – Mo¿e wreszcie doszed³ do wniosku, ¿e fotografowanie przeszkadza mu w piciu i uwodzeniu kobiet. Duff tylko wymownie spojrza³ i wzruszy³ ramionami. Nie potrafi³ wyjaœniæ Ruth Ÿród³a i rodzaju emocji, jakie Dave Munger budzi u pozosta³ych fotorepor- terów. Poza tym Ruth nie umia³aby zrozumieæ jego uwielbienia dla Mungera, poniewa¿ nie wiedzia³a o tym, co siê kiedyœ wydarzy³o. Coœ, o czym nigdy jej nie powie. By³o to jedno z jego „pominiêæ”. Zdarzy³o siê po dwóch miesi¹cach od przybycia Duffa na placówkê. Dwóch miesi¹cach wielkiej frustracji. Po przyjeŸdzie do Sajgonu Duff zg³osi³ siê przede wszystkim do miej- scowego rezydenta wydzia³u Equinus, który dzia³a³ w Wietnamie pod przy- krywk¹ przedstawiciela amerykañskiej firmy komputerowej. Rezydent po- wiedzia³ mu, ¿e przez pierwszy rok trzeba budowaæ i utrwalaæ reputacjê zawodow¹. Reputacjê reportera wojennego. Tajemnic¹ robienia dobrych zdjêæ w strefie wojennej jest, po pierwsze, zachowanie zimnej krwi, po drugie, znalezienie siê we w³aœciwym miejscu o w³aœciwym czasie. Duff ruszy³ w teren, przemierza³ tam i z powrotem ca³y Wietnam z apa- ratami w sta³ej gotowoœci, ale trafia³ w z³e miejsca o z³ym czasie. Godny po¿a³owania brak szczêœcia. Albo opuszcza³ strefê dzia³añ wojennych tu¿ przed rozpoczêciem walk, albo przybywa³ tu¿ po ich zakoñczeniu. Pozosta- wa³o mu fotografowanie rannych i czarnych plastikowych worków z zabity- mi. Raz uchwyci³ grupkê jeñców Wietkongu, którzy przypominali zag³odzo- ne dzieci na wagarach.

27 Pocz¹tkowo lekcewa¿y³ brak sukcesów. Przecie¿ dopiero zaczyna³, po- znawa³ kraj, nawi¹zywa³ kontakty w ko³ach wojskowych, zarówno amery- kañskich, jak i po³udniowowietnamskich. Jednak¿e w miarê mijania tygodni jego frustracja ros³a. Po ka¿dym wyjeŸdzie w teren wraca³ do Sajgonu, szed³ do hotelowego pokoju i zasiada³ w prowizorycznej ciemni, któr¹ urz¹dzi³ w g³êbokiej œciennej szafie ubraniowej. Po wywo³aniu filmów i zrobieniu odbitek stwierdza³ z przygnêbiaj¹c¹ regularnoœci¹, ¿e nie s¹ wystarczaj¹co interesuj¹ce, by uzyska³y aprobatê jego amerykañskiej redakcji. A potem zaczêli pokpiwaæ koledzy. „Masz mo¿e jakieœ ciekawe pocztó- weczki do obejrzenia?” – pytali z³oœliwie w barze lub na hotelowym tarasie wychodz¹cym na ulicê Tu Do. Na pozór przyjmowa³ to z humorem. Uœmie- cha³ siê i ripostowa³, ale wewnêtrznie cierpia³. Od swego redaktora naczel- nego otrzyma³ nawet pismo z lekk¹ wymówk¹: redakcja w dalszym ci¹gu musi korzystaæ z serwisów agencji fotograficznych, a przecie¿ utrzymanie w terenie w³asnego fotoreportera sporo kosztuje. Po dwóch miesi¹cach nast¹pi³ kryzys. W barze restauracji Pod Anio³em odbywa³ siê przypadkowy jubel. Jedni korespondenci w³aœnie odlatywali na zas³u¿ony odpoczynek w Hongkongu i Bangkoku, inni dopiero co wrócili. W tym œwiatku, mimo przyjacielskich stosunków, obowi¹zywa³a ostra kon- kurencja. Duff znowu sta³ siê przedmiotem docinków. W gromadce znajdo- wa³ siê Dave Munger, który jako jedyny siedzia³ w milczeniu przy barze, s³ucha³ i wszystkich bacznie obserwowa³, pij¹c wódkê z wod¹ mineraln¹. Duff doszed³ do wniosku, ¿e los jest cholernie niesprawiedliwy. Oto wi- dzi cz³owieka, który jest ju¿ legend¹, nie musi szukaæ i wêszyæ za wojn¹. Idzie sobie na spacerek i wojna sama przychodzi do niego. Nic dziwnego, ¿e nosi przezwisko „Mahomet”. Góry przychodz¹ do Mahometa! W g³êbi du- szy Duff wiedzia³, ¿e to nie takie proste. Munger by³ profesjonalist¹. Przez ca³e lata nawi¹zywa³ kontakty w ko³ach wojskowych nie tyle z ge- neralicj¹ i sztabowcami, co ze starszymi podoficerami, od których w³aœci- wie wszystko zale¿a³o. Zw³aszcza od podoficerów odpowiedzialnych za trans- port. Mówiono, ¿e Mungerowi ³atwiej jest na skiniêcie palca otrzymaæ do dyspozycji helikopter ni¿ trzygwiazdkowemu genera³owi. Mia³ równie¿ zna- jomoœci we wszystkich cywilnych portach lotniczych Azji Po³udniowo- -Wschodniej. Od sajgoñskiego Ton San Nut, przez Hai Tak w Hongkongu, do Hanedy w Tokio. Dave Munger zna³ prawie wszystkich przedstawicieli linii lotniczych. Inni mogli prawiæ komplementy i dawaæ prezenty w dyrek- cjach linii, a Munger po prostu wiedzia³, od kogo naprawdê zale¿y zdobycie miejsca. Inni mogli o pó³nocy wydzwaniaæ do lokalnego dyrektora linii, b³a- gaj¹c o miejsce w przepe³nionym samolocie, a w tym samym czasie przed- stawiciel linii na lotnisku z honorami wprowadza³ Mungera na pok³ad odla- tuj¹cej maszyny, bardzo czêsto sadzaj¹c go bez dop³aty w pierwszej klasie.

28 Innym aspektem profesjonalizmu Mungera by³y jego „magiczne sztucz- ki”. Opanowa³ prestidigitatorstwo, by w razie potrzeby ukryæ rolkê filmu. Koszmarem fotoreporterów by³a groŸba konfiskaty lub przeœwietlenia zdjêæ zapieraj¹cych dech w piersiach i zdobytych z wielkim mozo³em. Wielu ¿an- darmów i policjantów nieraz przy³apa³o Mungera na robieniu zdjêæ w „zaka- zanych strefach”. Z satysfakcj¹ rejestrowali jego zmartwion¹ i skonsterno- wan¹ twarz, gdy mu odbierali kasetê i wyci¹gali pasek filmu na œwiat³o dzienne. Nie dostrzegali wówczas wewnêtrznego uœmiechu ani tym bardziej w³aœciwego filmu ukrytego gdzieœ w kieszeni, podczas gdy oni niszczyli bez- wartoœciow¹ przynêtê. I wreszcie kroki podjête przez Mungera w celu zapewnienia sobie wzglêd- nego bezpieczeñstwa osobistego. Niektórzy fotoreporterzy i korespondenci zabierali ze sob¹ broñ, udaj¹c siê na mniej bezpieczne wyprawy: czasami ma³y rewolwer, nó¿ sprê¿ynowy lub pojemnik z gazem. Bywa³o, ¿e wynaj- mowali ochroniarzy – nie w wypadku wypraw w strefy wojenne, ale pod- czas wizyt w podejrzanych dzielnicach miast Dalekiego Wschodu. Jeden ze s³awnych nowojorskich komentatorów telewizyjnych otrzyma³ przydomek „Sinatra”, poniewa¿ podczas wszystkich spacerów towarzyszy³a mu ca³a gromada goryli. Munger wybra³ inn¹ drogê. Na samym pocz¹tku kariery przestudiowa³ historiê orientalnych sztuk walki: judo, karate, Tok Wae Do, kung-fu i wielu innych mniej znanych. Z ka¿dej wybra³ i wyuczy³ siê paru technik, które uwa¿a³ za najbardziej skuteczne. I dziêki temu umia³ pokazywaæ pazury, jeœli zachodzi³a potrzeba. Kiedy Duff tak sta³ przy przeciwleg³ym koñcu lady barowej, zapatrzony w sw¹ trzeci¹ podwójn¹ whisky, pomyœla³, ¿e warto by podobnie siê przygo- towaæ. Pracuje tu dopiero dwa miesi¹ce, uczy siê… Munger, chocia¿ dopie- ro trzydziestolatek, siedzi w tym zawodzie od ponad dziesiêciu lat. Obs³ugi- wa³ Cypr i Biafrê, Angolê, pó³nocne Borneo i teraz Wietnam. Mam jeszcze czas… Obla³ siê zimnym potem, gdy¿ porazi³a go myœl, ¿e nie tylko o czas i doœwiadczenie tu chodzi. Munger robi³ tylko czarno-bia³e zdjêcia i jego negatywy nie zawiera³y ¿adnych specjalnych efektów. Ich doskona³oœæ wy- nika³a z „wyczucia”. Albo siê ma owo „wyczucie” chwili, miejsca i tematu, albo nie. Duff poczu³ uk³ucie zazdroœci. W³aœciwie nie mia³ jeszcze okazji sprawdziæ, czy sam je posiada. Zbyt krótko tu by³. Ale ju¿ zbiera³ ciêgi. Od redaktora, od kolegów. Z gorycz¹ pomyœla³, ¿e powinien by³ urodziæ siê Angolem, tak jak Munger. Interesuj¹ce, ¿e Brytyjczycy przodowali w tym zawodzie. Nie oznacza to, ¿e nie by³o dobrych fotografów amerykañskich i z innych krajów europejskich – Francuzów i Niemców – oraz jeden wrêcz genialny Hiszpan. Nawet Japoñczycy byli nieŸle reprezentowani przez Ha- sagawê i paru innych, ale Brytyjczycy stanowili elitê: ukazuj¹cy ca³¹ grozê