Abe Kōbō
Czwarta epoka
(Przełożył Mikołaj Melanowicz)
Preludium
Na głębokości pięciu tysięcy metrów nagle podniosła się równina pokryta grubą, podziurawioną warstwą
błota niby sierścią jakiegoś wymarłego zwierzęcia. I natychmiast rozsypała się - zmieniła się w ciemną chmurę,
zabulgotała i wygasiła gwiazdki planktonu przepływające ławicą przed czarną przezroczystą ścianą.
Obnażyła się popękana skalna płyta. Z jej szczelin wypłynęła brązowa, iskrząca się galaretowata masa. Na
obszarze kilku kilometrów nabrzmiewała ogromnymi bąblami powietrza, a następnie rozpostarła gałęzie jak korzenie
starej sosny. Jaśniejąca w mroku magma znikała z pola widzenia. Pozostał po niej ogromny słup pary, który przebił
warstwę marine snow, zamienił się w wir i rozpadając się bezgłośnie parł do góry. Słup pary także zniknął pośród
cząsteczek wielkiej wody i nigdy nie dotarł do odległej powierzchni morza.
Właśnie w tym samym momencie, dwie mile morskie dalej, statek frachtowo-pasażerski “Nanchô-maru"
płynął w stronę Jokohamy. Niespodziewane drżenie i skrzypienie statku, trwające krótką chwilę, przestraszyło
pasażerów i załogę. Stojący na mostku drugi oficer również zaniepokoił się stadem bezładnie wyskakujących w górę
delfinów i nagłą zmianą barwy morza, nie uznał jednak za stosowne zanotować tego faktu w księdze pokładowej. Na
niebie świeciło lipcowe słońce podobne do roztopionej rtęci.
Niewidoczne pulsowanie morza przekształciło się już w długie fale tsunami, które z niewiarygodną
szybkością siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę zmierzały w stronę lądu...
KARTA PROGRAMOWA NR 1
Elektroniczna maszyna licząca jest po prostu swego rodzaju maszyną myślącą. Zatem jest to
urządzenie, które nie potrafi formułować problemów, ale może myśleć. Należy jednak wyposażyć je w kartę
programową, czyli zestaw pytań zapisanych w zrozumiałym dla niej języku.
1
Gdy wszedłem, asystent Tanomogi zwrócił się do mnie i zapytał:
- Co tam w komisji?
Właśnie regulował maszynę, więc wciąż zerkał w monitor. Widocznie dopiero teraz zauważył moją ponurą
minę, dlatego nie czekając na odpowiedź westchnął i upuścił śrubokręt, który uderzył o podłogę.
- Nie rzucaj!
Tanomogi niechętnie schylił się i podniósł narzędzie, a następnie zwiesił bezwładnie ręce i uniósł brodę.
- Kiedy w końcu przystąpimy do pracy?
- A skąd ja mam wiedzieć?
Byłem wściekły, więc tym bardziej drażniło mnie czyjekolwiek niezadowolenie. Zdjąłem marynarkę i
rzuciłem ją na pulpit sterowniczy. Zdawało mi się, że w tym momencie włączyła się maszyna. Oczywiście nic takiego
nie mogło się zdarzyć, uznałem więc to za złudzenie. Jednocześnie przyszło mi do głowy coś wspaniałego. Chciałem
tę myśl zapamiętać, lecz mi się nie udało. Psia krew... Jak tu gorąco...
- Czy zaproponowali inny plan?
- A mogli coś zaproponować?
Po chwili Tanomogi dodał cicho:
- Na chwilę zejdę na dół.
- Oczywiście, i tak nie ma co tu robić.
Usiadłem i zamknąłem oczy. Usłyszałem oddalające się stukanie drewnianych sandałów Tanomogiego.
Dlaczego młodzi naukowcy w Japonii - niemal bez wyjątku - tak chętnie chodzą w drewniakach? Co to za dziwny
zwyczaj? Cichnące kroki stawały się coraz szybsze. Widocznie podjął decyzję i to dodawało mu energii.
Gdy uniosłem powieki, stojące na półce cztery teczki z dokumentami wydały mi się teraz bardzo ważne.
Zawierały wycinki artykułów poświęconych maszynie prognostycznej, poczynając od ukończenia “Moskwy 1" przed
trzema laty. Przedstawiały też drogę, jaką ja przeszedłem. Na ostatniej stronicy nawet ta jedyna dla mnie droga
zaczęła znikać.
2
Jak na ironię, pierwsza stronica w teczce rozpoczynała się od artykułu pewnego publicysty, który radykalnie
zmienił swe poglądy. “Specjaliści, otwórzcie oczy! - zwracał się na początku tekstu w taki sposób, jakby sam był
wynalazcą maszyny prognostycznej. - Wehikuł czasu Wellsa, mimo że jakoby pozwalał odbywać podróże w czasie,
był po prostu dziecięcą zabawką, ponieważ nie przedstawiał niczego więcej poza przełożeniem ruchu w czasie na
przemieszczenie się w przestrzeni. Człowiek widzi bakterie tylko dzięki mikroskopom. Byłoby jednak błędem
twierdzić, iż bakterie w ogóle nie istnieją, tylko dlatego, że są niewidoczne gołym okiem. Analogicznie ludzkość
uzyskała możliwość widzenia przyszłości dzięki maszynie prognostycznej »Moskwa 1«. Istnieje więc już wehikuł
czasu! Znów stoimy na skrzyżowaniu dróg historii i cywilizacji!"
Rzeczywiście, można i tak określić. Mimo wszystko to zbyt duża przesada. Gdybym ja miał się
wypowiedzieć, uznałbym, że dzięki “Moskwie 1" ujrzano jedynie kilka kadrów z krótkiego filmu, a nie przyszłość.
Wspomniany film zaczynał się następująco. Najpierw zegar pokazywał południe i wielką otwartą dłoń. Obok
stał telewizor z tą samą sceną odbitą na ekranie. Następnie padł rozkaz zaciśnięcia dłoni. Wraz z wybiciem godziny
pierwszej inżynier nakręcił tarczę na pulpicie, a po godzinie dłoń widoczna na ekranie zacisnęła się mocno.
Przedstawiono jeszcze inne doświadczenia. Oto na sygnał “przestraszyłem się" na ekranie poderwał się do
lotu śpiący dotąd ptaszek, a na sygnał “wypuścić z ręki" na ekranie spadła szklanka i rozbiła się na drobne kawałki...
Na pewno mogły dziwić takie eksperymenty. Początkowo nawet mnie zaskoczyły. Lecz chodzi mi tu o coś
innego. Oto trzy lata później pojawia się ten sam człowiek, ale piszący coś odmiennego, zupełnie inną historię. W
czwartej teczce znalazłem taki oto wycinek: “W istocie rzeczy prognozowanie nie jest możliwe na tym świecie.
Załóżmy - ciągnął wywód publicysta - że wedle prognozy pewien mężczyzna ma wpaść do dołu w ciągu godziny. No
dobrze, ale gdzie znajdziecie takiego głupca, który wiedząc co go czeka, nie powstrzyma biegu wydarzeń. Jeśliby
nawet znalazł się taki osobnik, to musiałby to być człowiek podatny na wszelkie sugestie. Mielibyśmy wtedy do
czynienia z sugestią, a nie z prognozowaniem. Tak więc skończmy już z tym pięknym kłamstwem o maszynie
prognostycznej, a po prostu zmieńmy jej nazwę na maszynę sugestywną, za pomocą której wykorzystuje się ludzkie
słabości".
Ładna historia; niech sobie zmienia nazwę, na jaką chce! Kto kradnie igłę, ten może ukraść wszystko, zresztą
nie tylko on jeden. Nagle wszyscy zaczęli reprezentować odmienny punkt widzenia, a ja stałem się odtąd elementem
niebezpiecznym.
Na zdjęciu znajdującym się na drugiej stronie w pierwszej teczce jeszcze się uśmiecham. Poniżej fotografii
figuruje moja wypowiedź na temat “Moskwy 1".
“Oczywiście, nie uważam tego za trik. Teoretycznie jest to całkowicie możliwe. Nie sądzę też, żeby
urządzenie to różniło się czymkolwiek istotnym od dotychczasowych maszyn liczących". To powiedział doktor
Katsumi z Centralnego Instytutu Techniki Obliczeniowej ze spokojem pewnego siebie specjalisty. Było to kłamstwo.
Po prostu bardzo im zazdrościłem. A ponieważ mówiłem bez przekonania, jeden z dziennikarzy zapytał nie kryjąc
gniewu: “Czy chce pan powiedzieć, że mógłby pan coś takiego wkrótce skonstruować?" “No cóż, jeśli miałbym czas
i pieniądze"... Do pewnego stopnia byłem szczery. “W zasadzie elektroniczne maszyny liczące mają pewnego rodzaju
zdolności prognozowania. Problem nie tyle w maszynie, co w jej wykorzystaniu. W programowaniu... To znaczy w
działaniu polegającym na przedstawieniu problemu w języku zrozumiałym dla maszyny, co wcale nie jest łatwe.
Dotychczas musiał to robić człowiek. »Moskwa 1« do pewnego stopnia prognozuje sama". “Czy wobec tego mógłby
pan nam opowiedzieć swój sen o przyszłości wyobrażonej dzięki maszynie? "
“Hm, w ogóle efektywność przewidywania jest odwrotnie proporcjonalna do wielkości czasu i wytraca się
wraz z przyspieszeniem. Jak mogliście się przekonać z doniesień prasowych, zakres prognozowania jest zaskakująco
ograniczony, prawda? Żeby się przekonać o tym, iż szklanka się rozbije, kiedy spadnie, nie trzeba korzystać z
maszyny liczącej. Wie o tym nawet uczeń szkoły podstawowej. Można brać pod uwagę różne sposoby zastosowania
maszyny jako pomocy w nauczaniu, lecz wydaje mi się, iż należałoby powstrzymać się od zbyt fantastycznych
oczekiwań".
Szczerze mówiąc, czułem zupełnie co innego, po prostu nie mogłem pohamować palącej mnie zazdrości.
Gdybym siedział z założonymi rękami, zostałbym w ogóle wyeliminowany z gry i nie mógłbym im dorównać. Zresztą
nie zaznałbym spokoju, gdybym mimo wszystko nie podjął wyzwania. Poszedłem więc do dyrektora instytutu,
następnie rozmawiałem z kilkoma znajomymi. Nikt jednak po zaspokojeniu zwykłej ciekawości nie przejawiał
poważniejszego zainteresowania moją propozycją. A już najbardziej zdenerwowała mnie umieszczona obok
wypowiedź pewnego pisarza, który podzielał mój pogląd. (Oczywiście, on nie wiedział, o czym mówił, lecz nic nie
wydaje się bardziej prawdopodobne niż własna ignorancja...)
“Być może to całkiem naturalne, że komuniści, wtłaczający wszystko w ramy konieczności, nie mają innej
przyszłości jak tylko taką, którą można przewidzieć za pomocą maszyny. Nam, budującym przyszłość na podstawie
wolnej woli, tego rodzaju maszyna chyba do niczego się nie przyda. Nawet jeśliby ktoś wbrew rozsądkowi spróbował
przedstawić naszą przyszłość, okazałaby się przezroczysta jak szkło. Najbardziej jednak obawiam się, że wiara w
prognozę sparaliżuje wrażliwość moralną".
W końcu nadarzyła się okazja. Otwórzmy drugą teczkę. “Moskwa 1" zaczęła demonstrować szersze
możliwości, czego zresztą się obawiałem. To nie był już sen, lecz rzeczywistość - jedną po drugiej publikowano suche
i praktyczne prognozy. Najpierw bardzo trafne prognozy pogody, później przewidywania w zakresie przemysłu i
ekonomiki...
Zmartwień owych dni nie mogę potraktować jednym zdaniem. Oto nagle Japonia uzyskała rachubę urodzaju
ryżu na bieżący rok. Odniesiono się do niej dość nieufnie, mówiąc: “No dobrze, zobaczymy, co będzie za pół roku"...
Wkrótce potem nadeszły kolejne dane:
- ogólnokrajowe rozliczenia bankowe za pierwsze dwa kwartały;
- przewidywana liczba nie spłaconych weksli w następnym miesiącu;
- przewidywana sprzedaż w jednym z domów towarowych;
- indeks cen w detalicznej sprzedaży w mieście Nagoya;
- przewidywany stopień wypełnienia magazynów w porcie tokijskim.
Te prognozy zaczęły zaskakiwać dokładnością, procent błędów spadł nawet do zera. Na końcu
poszczególnych analiz publikowano wyjątkowo aroganckie oświadczenia:
“»Moskwa 1« potrafi także przedstawić prognozę indeksu cen i akcji w waszym kraju, może też podać
stosunek zasobów produkcji do zapotrzebowania. Powstrzymujemy się od tego, ponieważ te dane mogłyby wywołać
destabilizację ekonomiczną. Zawsze będziemy się kierować zasadami uczciwego współzawodnictwa"...
Nasze zakłopotanie było tak duże, że nawet prasa wstrzymała się od szerszych komentarzy. Również inne
wolne kraje otrzymały podobne przewidywania i też zareagowały milczeniem, które trwało dosyć długo. Rządy wielu
krajów nie poprzestały jednak na milczeniu. Pod naciskiem kręgów finansjery również i nasze władze zaczęły
przygotowywać się do podjęcia jakiś kroków.
Najpierw w Centralnym Instytucie Techniki Obliczeniowej założono odrębny Dział Rozwoju Maszyny
Prognostycznej. Mnie powołano na kierownika tego działu - trudno się zresztą dziwić tej nominacji, skoro byłem
jedynym specjalistą w tej dziedzinie w Japonii. Mogłem więc poświęcić się wyłącznie studiom nad maszyną
prognostyczną.
Teczka trzecia
Zgodnie z obietnicą “Moskwa 1" zachowała odtąd milczenie. W tym czasie Tanomogi, człowiek trochę
gruboskórny, ale bardzo zdolny, był moim asystentem. Praca postępowała zgodnie z planem i w następnym roku
jesienią dobiegła końca. Mogłem więc zademonstrować przyszłość w telewizorze, pokazując rozbijanie się szklanki
itp. (Prognozowanie zjawisk jest stosunkowo łatwe). Za każdym razem gdy przedstawiałem kilka prostych
eksperymentów, rosła moja sława i rozgłos maszyny, spełniała się też nadzieja. Wiem, że niektórych ludzi napawałem
lękiem. Kiedy na przykład zająłem się przewidywaniem wyników wyścigów konnych, zainteresowani zażądali
zaprzestania tego rodzaju analiz. W owym czasie z dumą myślałem o tym, że ten przypadek stanowi dowód potęgi
maszyny. Dzisiaj wydaje mi się, że ten incydent był pierwszą złowieszczą oznaką przyszłego stosunku do nas jako
niebezpiecznych dla społeczeństwa. (Nie mam pojęcia, na ilu filarach opiera się świat, w każdym razie co najmniej
trzy z nich to na pewno ciemnota, niewiedza i głupota). Wówczas znajdowaliśmy się na grzbiecie fali. Wtedy jeszcze
przepełniała nas nadzieja. Nie wiem dlaczego, ale szczególnym powodzeniem cieszyłem się wśród dzieci: często
pojawiałem się w barwnych komiksach, gdy w blasku chwały wychodziłem z Wydzielonej Pracowni Instytutu
Techniki Obliczeniowej w otoczeniu własnych robotów (w rzeczywistości maszyna wygląda jak rząd wielkich
metalowych kontenerów ułożonych w kształcie litery E na przestrzeni około siedemdziesięciu metrów
kwadratowych). Widocznie w komiksach musiały występować roboty, dlatego pojawiałem się w ich towarzystwie w
rozmaitych sytuacjach w przyszłości i pokonywałem złoczyńców. W końcu gdy uznałem, że wyposażenie maszyny
jest wystarczające, skoncentrowałem się na ćwiczeniach i kształceniu. Mózg na nic by się ludziom nie zdał bez
wiedzy i doświadczenia. Pożywieniem dla mózgu jest przede wszystkim doświadczenie. A ponieważ maszyna nie
mogła wychodzić z budynku, musieliśmy więc być jej rękami i nogami, biegać wokół i zbierać dla niej informacje.
Była to praca trudna, pochłaniająca pieniądze i siły.
(Gromadziliśmy głównie dane z dziedziny ekonomii, czemu trudno było się dziwić, biorąc pod uwagę profil
naszego instytutu, a także efekt psychologiczny prognoz “Moskwy 1").
Maszyna posiadała niemal nieograniczone zdolności przyswajania informacji. Nakarmiona przez człowieka
potrafiła je przetrawiać, jak również magazynować. Jeśli jakikolwiek element z jej systemów ulegał nasyceniu,
otrzymywaliśmy odpowiedni sygnał. Dzięki temu wiedzieliśmy, że od tej pory dana część systemu ma zdolność
budowania własnego programu.
Pewnego dnia pojawił się pierwszy sygnał. Oznaczał on, że maszyna przyswoiła wszystkie funkcjonalne
zależności między zjawiskami przyrody wyrażonymi w postaci linii krzywych. Mogłem więc od razu wykonać próbę
mocy. Dałem jej zadanie przedstawienia na ekranie rozwoju fasolki sojowej w ciągu czterech dni od zamoczenia w
wodzie. Maszyna wywiązała się wspaniale, ukazując proces wzrostu kiełka do wielkości siedmiu centymetrów. Na
pamiątkę tego dnia ogłosiłem oficjalną nazwę maszyny: “KEIGI-1".
Tutaj kończy się historia zawarta w trzeciej teczce, należy przystąpić do otwarcia czwartej. Tam sytuacja
ulega nagłej zmianie.
Teczka czwarta
Mieliśmy zamiar uroczyście świętować narodziny maszyny prognostycznej. Rozesłaliśmy ankietę z
pytaniem o to, co maszyna powinna przewidywać. Odbyliśmy też wiele narad. Powstała specjalna Komisja do Spraw
Prognozy. Dziennikarze niecierpliwie czekali na decyzje. Wtedy nadeszła wiadomość o skonstruowaniu “Moskwy 2".
Informacji towarzyszył złośliwy podarunek. Dowiedziałem się o tym wcześnie rano dzięki telefonowi z
redakcji jednej z gazet:
- Czy słyszał pan prognozę “Moskwy 2"? Donoszą, że w ciągu trzydziestu dwu lat powstanie pierwsze
społeczeństwo komunistyczne, a w roku 2018 upadnie ostatnie społeczeństwo kapitalistyczne. Co pan o tym sądzi,
doktorze?
Mimo woli się roześmiałem. Po namyśle zrozumiałem, że nie jest to wcale śmieszne. Co więcej, chciało mi
się raczej płakać. Przecież nie tak znowu często docierały do mnie wieści, od których dostawałem niestrawności.
Wszyscy w instytucie rozmawiali tylko o tym. Przeczuwając, że coś nieprzyjemnego się wydarzy, popadłem
w depresję.
Młodzi pracownicy instytutu rozmawiali w takim oto stylu:
- Mimo że jest to maszyna, mówi takie banalne rzeczy.
- Dlaczego? Może to prawda?
- Tę prognozę chyba sztucznie skonstruowano.
- Też tak myślę. Byłoby śmieszne, gdyby przyszłość dała się podporządkować jakimś “izmom".
- To raczej ty jesteś śmieszny, nazywając to “izmem".
- To całkiem proste przejście od stanu prywatnych środków produkcji do innego stanu...
- Czy inny stan musi koniecznie oznaczać komunizm?
- Ale jesteś głupi! To przecież ten inny stan nazywają komunizmem.
- Dlaczego twierdzą, że to jest banalne?
- Niczego nie zrozumiałeś...
- Przecież są inne sposoby przejawiania się naszej świadomości, prawda? Formy świadomości a
rzeczywistość to dwie różne rzeczy.
- Co? Co w tej myśli jest takie znowu oryginalne? Po tej wymianie zdań wszyscy zebrali się w moim
gabinecie. Zapytali mnie, czy w tej kwestii może nam pomóc maszyna.
- A może określimy, który z zębów Chruszczowa wypadnie najpierw, i w ten sposób utrzemy im nosa?
Niestety nikt się nie roześmiał.
Następnego dnia ukazało się oświadczenie władz amerykańskich. “Istnieje zasadnicza różnica między
prognozą a przepowiednią. Na miano prognozy zasługuje coś dopiero wtedy, gdy jest oparte na założeniach
moralnych. Powierzenie tego zadania maszynie równoznaczne jest z negacją człowieczeństwa. Również w naszym
kraju wcześniej ukończyliśmy prace nad maszyną prognostyczną, lecz słuchając głosu sumienia zrezygnowaliśmy z
politycznego jej wykorzystania. Postępowanie ZSRR tym razem jest krokiem zdradzieckim, szkodliwym dla
pokojowego współistnienia, i z pewnością zagrozi też międzynarodowej przyjaźni i wolności człowieka. Uważamy,
że prognozy »Moskwy 2« są gwałtem wobec ducha człowieczeństwa, dlatego ZSRR powinien jak najszybciej
odwołać swe oświadczenie i zrezygnować z wykorzystywania tego rodzaju maszyn. Jeśli tego nie uczyni, będziemy
zmuszeni do wystąpienia w tej sprawie na forum ONZ" (wypowiedź sekretarza stanu Stroma).
Tak ostra reakcja naszego sojusznika, Ameryki, nie mogła nie wywrzeć wpływu na naszą pracę. To, czego
się bałem, w końcu nadeszło. Około trzeciej z biura dyrektora otrzymaliśmy zawiadomienie o nowym składzie
Komisji Programowej i jej nadzwyczajnym posiedzeniu. Urząd Statystyki zachował się jeszcze bardziej arbitralnie.
Dokonał zmiany zespołu, zostawiając w nim tylko dyrektora i mnie, usunął ekspertów technicznych i zredukował
liczbę pracowników.
Zebranie odbyło się jak zwykle na piętrze głównego budynku. Nastrojem różniło się od dawniejszych narad,
podczas których opowiadaliśmy sobie błahe dowcipy, na przykład co by się stało, gdybyśmy przewidzieli czas
rozwodu nowożeńców. Tym razem rolę organizatora wziął na siebie Tomoyasu, pracownik Urzędu Statystyki, który
powiedział najpierw tak:
- Komisja zachowuje dotychczasową nazwę, proszę jednak przyjąć do wiadomości, że jest odtąd czymś
zupełnie innym. To znaczy, że określone kręgi uznały, iż w zasadzie skończył się okres studiów podstawowych. O
programie działania będzie decydować komisja, i to do niej należy decyzja o zgodzie na wykorzystanie maszyny
prognostycznej. Oczywiście, autonomia nauki w okresie badań będzie respektowana, ale skoro już weszliśmy w etap
praktycznego zastosowania wyników badań, należy teraz jasno określić zakres odpowiedzialności. O to właśnie
chodzi. Ponadto odtąd obowiązuje zasada zamkniętych posiedzeń, proszę o tym pamiętać.
Następnie wstał jakiś nieznajomy o pociągłej twarzy. Przedstawił się wyliczając długo funkcje i stanowiska,
lecz nie zrozumiałem go dobrze. Był chyba jakimś sekretarzem ministra. Nerwowo zginając długie cienkie palce
mówił:
- W ostatnim działaniu “Moskwy 2" nietrudno dopatrzyć się politycznego celu, na co zwrócono uwagę w
oświadczeniu amerykańskim. Moim zdaniem sprawa wygląda następująco. Najpierw rozbudzili naszą ciekawość za
pomocą “Moskwy 1" i doprowadzili nas do sytuacji, w której nie mogliśmy nie podjąć własnych badań nad maszyną
prognostyczną. I tak właśnie uczyniliśmy. (Przecież nie musi patrzeć teraz akurat na mnie!) Z kolei gdy uznaliśmy, że
doszliśmy do etapu praktycznego zastosowania, Rosjanie użyli maszyny do celów politycznych, ponieważ liczą, że
my również nie powstrzymamy się od podobnego kroku. W rezultacie wygląda to tak, jakbyśmy sami wprowadzili do
naszego kraju szpiega w postaci maszyny prognostycznej. Zwłaszcza ten aspekt proszę wziąć pod rozwagę. Nie
możemy dać się wmanewrować w określoną sytuację. Proszę to dobrze sobie uświadomić...
Poprosiłem o głos. Zaniepokojony dyrektor spojrzał na mnie kątem oka.
- Co wobec tego stanie się z programem opracowanym przez dotychczasową komisję? Sądzę, że będziemy
mogli go zatwierdzić w tej postaci?
- Z jakim programem?... - Gość zajrzał w papiery Tomoyasu.
- Były trzy projekty... - Tomoyasu pospiesznie przejrzał dokumenty.
- Skąd znowu trzy? - wtrąciłem. - Na pewno opracowano i zatwierdzono jeden. Jest to problem mechanizacji
i współzależności między płacami a wartością handlową produktu. Nie zdecydowano tylko, którą fabrykę wziąć jako
modelową...
- Proszę poczekać - przerwał Tomoyasu. - Prawo podejmowania decyzji komisja otrzymała dopiero od
dzisiejszego posiedzenia.
Utraciły więc ważność wszystkie wcześniejsze programy. W przeciwnym razie...
- Przecież wszystko zostało przygotowane!
- To źle. - Drągal roześmiał się przez zaciśnięte usta. - Ten projekt nie wydaje się dobry. Niesie duże ryzyko
powiązań z polityką. Rozumie pan?
Pozostali członkowie Komisji również się roześmiali. Co ich tak bawi? Nie miałem pojęcia. Było mi bardzo
nieprzyjemnie.
- Nie rozumiem. To znaczy, że akceptujemy zwycięstwo “Moskwy 2"?
- No no, oni chcą, żebyśmy tak myśleli. Proszę więc uważać. Naprawdę...
Znów wszyscy się roześmiali. Co to za komisja głupców! Odechciało mi się im sprzeciwiać. Polityka za
bardzo mnie nie obchodzi. Skoro pierwszy projekt nie ma szans, należy przyjąć następny.
- Wobec tego może zatwierdzimy drugi projekt? A mianowicie, prognozę stanu zatrudnienia za pięć lat w
warunkach finansowych ograniczeń, z jakimi obecnie mamy do czynienia.
- Ten też chyba nie jest odpowiedni. - Drągal rozejrzał się po sali, jakby szukał poparcia u członków komisji.
- Myśląc w ten sposób, nie znajdziemy żadnych tematów nie związanych z polityką.
- Tak pan myśli?
- A pan?
- Chcielibyśmy, żeby to pan profesor to rozważył... Pan jest specjalistą.
- No dobrze, weźmy trzeci projekt, a mianowicie prognozę wyników następnych wyborów powszechnych do
parlamentu...
- To absurdalne! To jest najmniej odpowiedni projekt spośród przedstawionych.
- Jest pewna sprawa, której nie rozumiem - wtrącił się milczący dotąd członek komisji. - Chodzi mi o to, co
się dzieje, gdy pozna... Naturalnie, każdy człowiek postępuje chyba inaczej. Czy jednak po ogłoszeniu prognozy nie
następuje zmiana w zachowaniu?
- Już wielokrotnie objaśniałem tę sprawę poprzedniej komisji... Widocznie powiedziałem to niezbyt
uprzejmie, ponieważ Tomoyasu szybko wziął na siebie rolę wyjaśnienia problemu.
- W tym wypadku bierze się pod uwagę wszczęcie działań po ogłoszeniu pierwszej prognozy, a potem
powtarza się prognozowanie... Chodzi tu już o prognozę drugiego stopnia... Z kolei po jej ogłoszeniu następuje trzeci
stopień prognozowania. Postępując w ten sposób można powtarzać procedurę wiele razy, nawet w nieskończoność.
Dzięki temu osiągamy prognozę maksymalnej wartości, to znaczy otrzymujemy wartość pośrednią w stosunku do
pierwszej prognozy. Tak mogliby to panowie rozumieć.
- Rzeczywiście, nieźle to pomyślano. - Jakiś bałwan z komisji kiwnął głową w moją stronę, jakby wyrażał
podziw.
- Słuchaj, Katsumi-kun - szepnął do mnie dyrektor instytutu. - Czy nie znalazłby się jakiś bardziej
odpowiedni problem, na przykład zjawisko przyrodnicze?
- Prognozę pogody robi Instytut Meteorologiczny. Można połączyć go z naszą maszyną, byłoby to bardzo
proste.
- A może coś bardziej złożonego...
Milczałem. Nie mogłem pójść na tak duży kompromis. Jak wytłumaczyłbym się przed Tanomogim i innymi
współpracownikami? Miałbym im powiedzieć, że przez pół roku zbieraliśmy dane na darmo? Problem nie polega na
tym, czy przewidywać zjawisko naturalne czy społeczne. Chodzi o to, jak wykorzystać zdolności zaprogramowanej
przez nas maszyny...
Posiedzenie zakończyło się wnioskiem zobowiązującym mnie do opracowania nowego projektu,
uwzględniającego poglądy wyrażone w toku dyskusji. Od tamtego dnia zebrania komisji odbywały się co tydzień, ale
za każdym razem gromadziły coraz mniej osób, a na czwarte przyszedł tylko Tomoyasu, ów drągal i ja. Była to łatwa
do przewidzenia konsekwencja nudnych spotkań przypominających raczej przesłuchania. Tylko wariaci mogliby nie
zanudzić się na śmierć.
Tanomogi od początku otwarcie wyrażał sprzeciw wobec takiego zachowania członków komisji. Uważał, że
wynikało ono jedynie z chęci uniknięcia podejmowania jakiejkolwiek decyzji. Narzekaliśmy, lecz nie szczędziliśmy
wysiłku, mieliśmy swą zawodową dumę techników i specjalistów. Staraliśmy się bowiem ze wszystkich sił
wykorzystać naszą wiedzę, aby stworzyć program, który spodobałby się członkom komisji. Przed posiedzeniem
nieraz spędzaliśmy bezsenną noc.
Im ciężej pracowaliśmy, tym bardziej byliśmy przekonani, że nie ma takiego problemu, który nie wiązałby
się z polityką. Na przykład chcąc opracować prognozę rozwoju terenów uprawnych, nie mogliśmy pominąć problemu
rozwarstwienia klasowego rolników. Chcąc zbadać sieć dróg asfaltowych za ileś tam lat, wkraczaliśmy w sferę
budżetu państwa. Nie mogę tu omówić wszystkich przykładów, wspomnę tylko o tym, że przedstawiliśmy dwanaście
projektów, które zostały odrzucone na kolejnych posiedzeniach komisji.
W końcu odechciało mi się wszystkiego. Okazuje się, że polityka to coś takiego jak sieć pajęcza - oplątuje
nas tym mocniej, im usilniej staramy się z niej wydostać. Nie mam zamiaru wtórować Tanomogiemu, lecz tutaj muszę
chyba zgodzić się z nim i zająć bardziej zdecydowane stanowisko.
Tym razem udałem się na posiedzenie komisji demonstracyjnie przyjmując postawę obronną. Nie
zapomniałem jednak dociąć Tanomogiemu:
- Nie zapominaj, że w przeciwieństwie do ciebie, mnie polityka w ogóle nie interesuje.
A jednak z posiedzenia wróciłem głęboko rozczarowany.
5
Zadzwonił telefon.
- Profesorze, przepraszam, trochę przesadziłem... Po tym wszystkim omówiłem wiele spraw z dyrektorem...
- (Kłamie, przecież nie minęło jeszcze trzydzieści minut od posiedzenia). Był to członek komisji, Tomoyasu. - Chodzi
o to, żeby pan do jutra po południu przedstawił nowy projekt, bo inaczej będziemy mieli kłopoty...
- Kłopoty?
- Tak, musimy jutro złożyć raport na nadzwyczajnym posiedzeniu rządu.
- Możecie to zrobić. Tak jak mówiłem...
- Sensei, to nie tak. Nie wiem, czy panu wiadomo, ale jest propozycja, żeby pracę maszyny przerwać...
Oto jak daleko zaszły sprawy. Czy nadal miałem wałkować co tydzień nikomu niepotrzebne projekty z
pochyloną głową? Nie, już i to by nie pomogło. Czy powinienem może wymazać pamięć maszyny i przywrócić ją do
pierwotnego stanu niewiedzy, a następnie odstąpić ją komuś obcemu?...
Jeszcze raz spojrzałem na teczki leżące na półce, wstałem i popatrzyłem na maszynę. Puste kartki aż się
prosiły o zapełnienie, a maszyna nie wiedziała - jak mi się zdaje - co zrobić ze swoimi umiejętnościami. “Moskwa 2"
nie płatała już złośliwych figli nowymi prognozami dotyczącymi różnych obcych krajów, lecz w sprawach
wewnętrznych osiągała dobre rezultaty. Zresztą, nikt do końca nie wiedział, jak było naprawdę i czy prognozy są tak
niebezpieczne dla wolności... Czy ta wątpliwość zrodziła się dlatego, że zostaliśmy już poddani oddziaływaniom
taktyki psychologicznej.
Gorąco... strasznie gorąco. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, udałem się więc na dół do pracowni informacji.
Gdy wszedłem do pokoju, zamarły ożywione rozmowy. Na twarzy zmieszanego Tanomogiego pojawiły się czerwone
plamki. Na pewno jak zwykle mnie krytykował.
- Nie przeszkadzajcie sobie - rzekłem i usiadłem na wolnym krześle. Mimo że nie miałem takiego zamiaru,
powiedziałem: - Zamykamy... Otrzymałem telefon...
- Co to znaczy, o co chodzi? Jak przebiegło dzisiejsze posiedzenie komisji?
- Nic szczególnego. Nic nie można już zrobić... Jak zwykle, po prostu rozmawialiśmy. I to wszystko.
- Nie rozumiem...
- Nie pojmuję... Ostatecznie przyznał im pan rację, twierdząc, że polityczne prognozy nas nie interesują?
- Nic podobnego. Pewności nie mam.
- Wobec tego nie ufa pan maszynie?
- To im powiedziałem. Wtedy uznali, że nie ma co ufać lub nie ufać czemuś, czego działania nie sprawdzono.
- No więc mógłby pan chyba spróbować.
- To nie takie proste jak się im wydaje. Ty też myślisz tak, jak gdyby politykę można było prognozować. Ten
sposób myślenia już jest polityką.
Ku mojemu zaskoczeniu nawet zwykle wygadany Tanomogi milczał. Dlaczego? Przecież przytoczyłem nie
moją opinię. Chciałem, żeby mi się wręcz przeciwstawił. Ale on milczał, natomiast ja - zamiast się uspokoić -
poddawałem się opanowującej mnie wściekłości.
- Najogólniej rzecz biorąc, prognozowanie przyszłości może w ogóle nie mieć sensu. Skoro wiemy, że
człowiek i tak kiedyś umrze? Czemu mogłaby służyć prognoza?
- Chcielibyśmy przynajmniej uniknąć śmierci przypadkowej, nie związanej ze starością - powiedziała Wada
Katsuko. Ta zupełnie przeciętna dziewczyna potrafiła niekiedy być wyjątkowo czarująca. Skazą na urodzie był
pieprzyk nad górną wargą, który w zależności od oświetlenia wyglądał czasem jak smark z nosa.
- Czy byłabyś szczęśliwa, gdybyś wiedziała, że śmierć jest nieunikniona? Czy pracowałabyś z takim
wysiłkiem nad budową maszyny prognostycznej wiedząc, że nie będziemy jej używać?
- Sensei, czy oni naprawdę to zrobią? - zapytał Tanomogi.
- Nie przejmujmy się tym, puśćmy maszynę w ruch na pełną moc i prognozujmy, a potem przedstawimy im
rezultaty - zabrał głos Aiba, jak zawsze popierając Tanomogiego.
- A jeśli rezultaty będą takie same, jakie ogłosili Sowieci?
- Niemożliwe! - wykrzyknęła Wada.
- A jeśli nawet, czy to cokolwiek by zmieniło? - zauważył Aiba.
- W porządku, dosyć. Sądzę, że pośród nas nie ma komunistów.
- Proszę pana, co pan chce przez to powiedzieć? - Nagle wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane.
- Mówią o tym. Ja sam w ogóle się nad tym nie zastanawiałem.
- A.... to dobrze.
- Oni nie dorównaliby panu.
Wszyscy roześmiali się, jakby w poczuciu ulgi. A ja znienawidziłem siebie samego.
- Czy to oznacza, że przerwanie naszych badań jest żartem?
Uśmiechnąłem się niepewnie i wstałem. Gdy Tanomogi potarł zapałkę i uniósł w moją stronę, uświadomiłem
sobie, że w ustach trzymam papierosa. Powiedziałem tak, żeby tylko on to usłyszał:
- Przyjdź potem na drugie piętro.
Tanomogi spojrzał na mnie zdziwiony. Widocznie zrozumiał, o co mi chodzi.
6
- To prawda. Gdy rozmawiałem z wami, nagle zrozumiałem, co powinniśmy zrobić.
Szum wentylatora był nieznośny.
- Zastanawiałem się nad tym. Jakoś przyszło mi to na myśl w tym samym czasie.
- No to bardzo dobrze, wobec tego pomożesz mi, prawda? Czeka nas wiele bezsennych nocy. Nie chcę, żeby
inni się o tym dowiedzieli.
- Oczywiście.
Zdjęliśmy więc od razu notatniki z półki, rozszyliśmy je i zaczęliśmy tak zestawiać, żeby były łatwo
zrozumiałe dla maszyny. Ich treść winna jak najszybciej znaleźć się w jej pamięci.
- Przejrzałem je pobieżnie kilka razy. I odniosłem wrażenie, że ta nasza maszyna wciąż próbowała coś mi
powiedzieć...
- Czy wchodzi w grę jej samoświadomość?
- Tak przypuszczam. W każdym razie jeśli uda mi się sprawić, żeby maszyna zrozumiała własną rolę, z
pewnością wymyśli sposób na przezwyciężenie tego kryzysu.
- Czy jednak będzie w stanie zajść tak daleko z obecnym zasobem danych?
- Dalsze wyjaśnienia będą niezbędne, to prawda. Zarejestrujemy je na taśmie później.
Wada przyniosła kilka kanapek i piwo na kolację.
- Czy jeszcze coś jest potrzebne? - zapytała.
- Dziękuję, to wystarczy.
W pracy czas płynie szybko. Nim się obejrzałem, zrobiła się dziewiąta, a potem dziesiąta. Oczy musiałem
chłodzić okładami z lodu.
- Czy wprowadzimy do pamięci również prognozy “Moskwy 2"?
- Oczywiście, to niezbędne... To ważny punkt zwrotny dla przejścia od teczki trzeciej do teczki czwartej.
- Na jaki adres wprowadzimy?
- Na adres pośredni, z włączeniem wszystkich informacji z Rosji, dobrze?
Rezultat okazał się bardzo interesujący. Po pierwsze, stwierdzono bardzo dużą aktywność maszyny
prognostycznej w ZSRR - zresztą wiedziałem o tym w punkcie wyjścia - lecz zaskoczyło mnie to, że nasze urządzenie
zareagowało pozytywnie na prognozę “Moskwy 2", stwierdzającą, iż przyszłość należy do świata komunistycznego.
- To dziwne... Jak ta maszyna wyobraża sobie komunizm?
- Hm, ma chyba jakieś ogólne pojęcie.
- Spróbuj poszukać pod innym adresem reagującym na prognozy “Moskwy 2".
Okazało się, że maszyna wyposażona w podstawowe dane rozumie komunizm w następujący sposób:
Polityka - prognozowanie - nieskończoność.
Komunizm to prognoza o maksymalnej wartości, a mianowicie jest to prognoza polityczna
nieskończonego wymiaru, ujawniająca się wtedy, gdy znane są wcześniej wszelkie inne prognozy.
Doznałem dziwnego uczucia, jakbym stał się wężem zjadającym własny ogon, lecz ponieważ definicja nie
miała znaczenia, nic by nie dało doszukiwanie się błędu w rozumowaniu maszyny. Postanowiłem pójść dalej i kiedy
wprowadziłem wszystkie dane, jakimi dysponowałem w tym momencie, minęła dawno trzecia. Zjadłem przyniesione
kanapki i poczułem się lepiej.
- No dobrze, pod jakim kątem chcemy budować program?
- Co to znaczy “pod jakim kątem"? Jeszcze nie zaszliśmy tak daleko. Zanim do tego przystąpimy, chciałbym
najpierw uzyskać odpowiedź na pytanie, jakich danych brakuje maszynie dla oceny sytuacji.
Praca okazała się nużąca i czasochłonna. Nie było innego wyjścia, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i
posłużyć się swego rodzaju metodą prób i błędów, działać na wyczucie i po omacku. W końcu w oknie ukazał się
słaby odcień błękitu. To czas najgłębszego znużenia. Siedząc bez ruchu, zacząłem usypiać, zastąpił mnie więc
Tanomogi. Gdy po chwili obejrzałem się, Tanomogi również zapadał w sen.
Nagle w tym właśnie momencie dostrzegłem wątłą reakcję na moje pytania. Początkowo nie mogłem
zrozumieć jej znaczenia. Gdy przeanalizowałem adres reagujący, zrozumiałem, że z jednej strony byłem ja, a z drugiej
inny mężczyzna. W istocie mną była maszyna prognostyczna. Maszyna prognostyczna i człowiek? Co ona w ogóle
pragnie powiedzieć? Chwileczkę, wieloznaczność tej reakcji zależy być może od wzajemnego znoszenia się danych?
Wobec tego pozostawiam punkt reagujący, a inne miejsce próbuję skasować. Kiedy ja kasuję, wzrasta intensywność
reagowania pozostałej części adresu. Nie tylko zresztą tam, gdzie kasowałem, ale wszędzie wzrastała reakcja.
Niczego jednak nie mogłem zrozumieć. Co też chce mi powiedzieć?
W tej wieloznacznej reakcji nagle dostrzegłem coś, co mogłoby być odpowiedzią na moje pytanie. Na
pytanie, jakie postawiłem, nie zdając sobie sprawy z tego... No właśnie, jaki jest temat programu, który wprowadziłem
nie zdając sobie z tego sprawy?... O co, u licha, chciałem zapytać? To oczywiste. O to, czy jest możliwość złamania
oporu komisji... Jeśli istniałaby taka możliwość, to trzeba by wiedzieć, jaki projekt byłby właściwy.
I to pewnie była odpowiedź maszyny. Jeśli przyjąłbym ją za odpowiedź, okazałoby się proste... Tak,
powinniśmy opracować prognozę dla jakiegoś przeciętnego człowieka, dla jego prywatnego życia składającego się z
danych wykluczających się z danymi pochodzącymi z innego społeczeństwa. Chodzi mianowicie o jak najbardziej
prywatne życie jednostki i jej przyszłość!
Tak, prawdopodobnie o to chodzi. Chyba zbyt lekceważąco podchodziłem do tej maszyny. Widocznie kryją
się w niej większe możliwości, niż sobie wyobrażałem. Nie ma w tym nic specjalnie dziwnego, że dziecko przerasta i
zaskakuje rodziców, a uczeń przechytrza nauczyciela.
Natychmiast obudziłem Tanomogiego. Początkowo ogarnęły go wątpliwości, nie mógł uwierzyć w moje
przypuszczenia, ale w końcu dał się przekonać.
- Z pewnością zgadza się to z teorią. Prognoza polityczna wydaje się czymś przeciwnym pod każdym
względem w zestawieniu z przewidywaniem prywatnego, jednostkowego losu. A przynajmniej możemy założyć, że
tak jest.
- Kto może być dobrym modelem?
- Zapytajmy ją.
Lecz maszyna najwyraźniej nie miała zamiaru typować modelu. W zasadzie każdy może być modelem.
- Chyba musimy sami wybrać.
- Dla prognozy pierwszego stopnia konieczne jest, żeby obiekt nie wiedział, iż jest badany.
- Czyż nie jest to wspaniałe zajęcie!
- Naturalnie, masz rację.
Rozpierała mnie radość. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, o ile bardziej od prognoz liczbowych i
graficznych interesujący jest żywy człowiek. To zrozumiałe, wręcz nieuniknione, że w tym momencie nawet nie
myśleliśmy o człowieku, którego w końcu wybierzemy i będziemy obserwować.
Zdrzemnąłem się na sofie i przespałem chyba z pięć godzin. Od razu zadzwoniłem do Tomoyasu.
O trzeciej nadeszła odpowiedź.
- Udało się! Na decyzję trzeba poczekać do następnego posiedzenia komisji, tym razem nawet dyrektor biura
jest nastawiony bardzo pozytywnie...
Przestaliśmy się martwić, ponieważ wierzyliśmy w zdolności maszyny, a ponadto ogarnęło nas
niezrozumiałe poczucie pewności siebie. Mimo to odetchnęliśmy z ulgą dopiero wtedy, gdy usłyszeliśmy pozbawiony
napięcia głos Tomoyasu.
7
O czwartej wyruszyliśmy na poszukiwanie mężczyzny. Początkowo nie mieliśmy, oczywiście, pewności, że
ma to być mężczyzna. Dlatego dwukrotnie rzuciliśmy kartkę z napisem po jednej stronie “mężczyzna", a po drugiej
“kobieta" i dwa razy wyszło nam, że jednak ma to być “mężczyzna". Postanowiliśmy poddać się wyrokowi losu.
- Mężczyzn jest całe mnóstwo. Kogo mamy szukać?
- Czuję się zupełnie tak, jak wilk w stadzie owiec.
- Nie wiadomo, kogo wybrać. Szkoda, że nie szukamy kobiety.
- Ale będzie i kobieta.
Najpierw skłonni do żartów przemierzaliśmy kilometry w radosnym nastroju. Jeździliśmy metrem,
pociągami, dotarliśmy do dzielnicy Shinjuku. W końcu poczuliśmy zmęczenie.
- Nic z tego. Najpierw musimy ustalić jakiś typ.
- Czy ma być to człowiek wyglądający na długowiecznego?
- A może taki, o którym z wyglądu niewiele można powiedzieć?
- To znaczy, że musi to być ktoś bardzo pospolity.
Typów pospolitych również jest bardzo dużo. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo pomyłki. W końcu
około siódmej zmęczeni poszukiwaniami weszliśmy do kawiarni i zajęliśmy miejsca przy oknie wychodzącym na
ulicę.
I tak spotkaliśmy naszego mężczyznę.
Siedział bez ruchu przy sąsiednim stoliku przed kubeczkiem lodów, z oczami utkwionymi w jeden punkt
ponad drzwiami, na których widniała nazwa kawiarni wypisana złotymi znakami. Lody się roztopiły i wypełniły
naczynie po brzegi. Zamówił je, mimo że nie miał na nie ochoty. Dlatego pozwolił, żeby stopniały.
Gdy obejrzałem się, spostrzegłem, że Tanomogi też patrzył uważnie w jego stronę. Nie wiem, ile trzeba
czasu, żeby lody się rozpuściły, lecz jeśli chodzi o mnie, ich widok wydał mi się bardzo niepokojący. Mężczyzna
jakby zwyczajny, lecz mimo to zdawał się mieć coś ważnego do powiedzenia... Może była to ocena zbyt subiektywna,
lecz fakt, iż jedynie nieznacznie się wyróżniał, chyba idealnie odpowiadał naszym celom.
Tanomogi trącił mnie w łokieć i mrugnął. Kiwnąłem głową na potwierdzenie. Przyszedł kelner przyjąć
zamówienie. Tanomogi początkowo poprosił o jakiś sok, podczas gdy ja zdecydowałem się na kawę. Ostatecznie on
też wybrał to samo co ja. W ciszy czekaliśmy więc na kawę. Z powodu zmęczenia, a może pod ciężarem rychłej
decyzji, zacisnęliśmy usta i milczeliśmy. Tak czy owak, to nieważne, kim jest ten mężczyzna. Wystarczy, że jest
najzwyklejszy, a przy tym spotkany najzupełniej przypadkowo, w dodatku ma pewne cechy szczególne. Nie możemy
podjąć ostatecznej decyzji, dopóki nie przeprowadzimy próby. W dodatku jesteśmy już zmęczeni szukaniem.
Moglibyśmy bez końca wahać się i zastanawiać. Czuliśmy jednak, że i tak skończyłoby się na tym mężczyźnie, który
pozwolił, żeby lody się roztopiły.
Mimo upału miał on na sobie flanelową marynarkę, nieco zniszczoną, lecz dobrze uszytą. Siedział
wyprostowany i sztywny. Od czasu do czasu zmieniał tylko pozycję nóg. W leżącej na stole ręce nerwowo zaciskał
zapalonego papierosa.
Nagle rozległa się hałaśliwa muzyka. To osiemnastoletnia dziewczyna w czarnej spódniczce do kolan i
czerwonych sandałach włożyła dziesięciojenową monetę do szafy grającej. Mężczyzna drgnął i obejrzał się, mogłem
więc zobaczyć jego twarz, jakże znerwicowaną i zbolałą, znieruchomiałą nad czarną muszką, jakby przyśrubowaną.
Wyglądał na pięćdziesiąt lat, lecz trochę przypominał mi dziecko. Być może dlatego, że miał ufarbowane włosy.
Muzyka wydała mi się wyjątkowo wulgarna. Tanomogiemu chyba jednak wcale nie przeszkadzała, bo zaczął
wybijać palcami jej rytm i jakby uspokojony, wypił łyk kawy. Naraz przechylił się w moją stronę i powiedział:
- Proszę pana, im więcej mu się przyglądam, tym bardziej jestem pewny, iż jest on tym mężczyzną, którego
szukamy. Zdecydujmy się więc na niego...
Ja po prostu przechyliłem głowę w bok. Nie chciałem mu dokuczać. Ni stąd, ni zowąd opanował mnie
nieznośnie przykry, przygnębiający nastrój. Gdy myślałem o możliwości przewidywania przyszłości jednostki,
wydało mi się to pomysłem wspaniałym, lecz gdy miałem przed oczyma konkretnego człowieka, straciłem wiarę w
znaczenie tego przedsięwzięcia, wręcz opanowały mnie głębokie wątpliwości. Wczoraj w nocy byłem przemęczony. I
być może źle odczytałem komunikat maszyny prognostycznej. Mogło zdarzyć się i tak, że zinterpretowałem
komunikat tak, jak mi było wygodnie, przy świadomości braku jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji, w nastroju
frustracji wywołanym przez bezowocne posiedzenia komisji.
- Co pan powiedział? Teraz mielibyśmy się wycofywać? - Zaskoczony Tanomogi podejrzliwie zmrużył
oczy. - Przecież było to polecenie maszyny... A w dodatku pan specjalnie starał się o zatwierdzenie tego projektu
przez Tomoyasu...
- Na razie mamy zgodę nieformalną. Nie wiadomo, co powie komisja.
- Byłoby to głupotą... - Zacisnął wargi. - W każdym razie skoro dyrektor jest nastawiony pozytywnie, nie
powinno być specjalnego problemu.
- Czy to wiadomo? Do kolejnego posiedzenia może całkowicie zmienić zdanie. Nawet gdybyśmy
przekonywali, że całe przedsięwzięcie nie ma związku z polityką, to i tak mogą powiedzieć, że nie ma powodu
wydawać pieniędzy na próżno. Od tego, czy komisja wyrazi zgodę, zależy, czy będziemy mieli pieniądze na te
badania, czy nie. To nie jest prosta sprawa, uzależniona jedynie od mojego widzimisię.
- Przecież ostatecznie maszyna zleciła nam to zadanie.
- Byliśmy wtedy śpiący. Może po prostu źle ją odczytaliśmy.
- Nie sądzę - zdecydowanie zaprzeczył Tanomogi i rozlał jednocześnie wodę ze szklanki. Wyjął chusteczkę i
wycierając spodnie, mówił dalej: - Przepraszam. Ja jednak wierzę w maszynę. Wszyscy, włącznie z członkami
komisji, pozostawaliśmy pod wpływem “Moskwy 2". Staraliśmy się stworzyć program oparty tylko na danych
socjologicznych. Bazując jedynie na materiale obiektywnym, dochodzi się być może do najwyższej wartości w
prognozowaniu, czyli do komunizmu. Innymi słowy, skoro wykorzystywaliśmy maszynę jednostronnie do celów
praktycznych, to rezultat nie mógł być inny. W tym sensie ocena przedstawiona przez maszynę, że komunizm jest
maksymalną wartością prognostyczną, wydaje się bardzo interesująca. Dla człowieka najważniejszy jest człowiek, a
nie zbiorowisko ludzkie. Jeśli społeczeństwo nie jest dla niego dobre, to nic mu nie pomoże nawet najlepsza
organizacja.
- A więc...?
- Chodzi mi o to, że pomysł maszyny, aby przewidzieć przyszłość pewnej jednostki, jest naprawdę godny
uwagi. Jeśli go zrealizujemy, osiągniemy chyba wynik całkowicie odmienny od wniosków “Moskwy 2".
- Maszyna tego nie sugerowała.
- Oczywiście, że nie. Nawet nie muszę koniecznie w to wierzyć. Po prostu chcę powiedzieć tylko tyle, że jeśli
twierdzę, iż uda się to zrobić, to wyobrażam sobie tylko to, że uda się jakoś przekonać komisję. Wówczas
uzyskalibyśmy szybko wiele konkretnych korzyści. Jeśli eksperyment się powiedzie, a maszyna wykryje zasadę,
wedle której można będzie przewidywać los człowieka... Na przykład odtworzy przeszłość i przedstawi przyszłość
przestępcy... Jeśli pozwoli to na wydanie wyroku absolutnego, to można by też u zarania zapobiec przestępstwom.
Przy tym można by posługiwać się tą metodą w ważnych sytuacjach życiowych, jak na przykład uzyskać poradę
małżeńską, ustalić miejsce pracy, postawić diagnozę w chorobie, a jeśli zaszłaby potrzeba, to nawet przewidzieć czas
śmierci...
- Czemu miałoby to służyć?
- Ot, na przykład, zakłady ubezpieczeń bardzo by się ucieszyły. - Tanomogi roześmiał się, jakby z triumfem,
i dodał złośliwie: - Idąc tym tropem dojdziemy do wniosku, że maszyna ma nieograniczone możliwości, prawda?
Myślę, że jest to bardzo interesujący plan...
- Prawdopodobnie masz rację. Ja też właściwie nie wątpię w mądrość maszyny.
- To dlaczego pan powiedział, że może źle odczytaliśmy jej komunikat?
- Po prostu tak sobie, na wszelki wypadek. Zastanawiam się, jak byś się czuł, gdybyś został materiałem
doświadczalnym? Chyba nie najlepiej?
- Nie mógłbym zostać. Wiem wszystko o maszynie, nie spełniałbym podstawowych warunków.
- Przypuśćmy, że nic o niej nie wiesz. Mówię czysto hipotetycznie.
- W takim razie byłoby mi to obojętne.
- Czy naprawdę?
- Całkiem obojętne. Profesorze, pan jest znużony.
Być może jestem znużony, ale też jestem odłączony od maszyny. Jak mogłem dopuścić do wyeliminowania
mnie przez maszynę i odsunięcia przez Tanomogiego. Czy muszę na to się godzić?
8
Skończyliśmy pić kawę. Upłynęło jeszcze około dwudziestu minut. W końcu mężczyzna wstał z miejsca.
Widocznie nie przyszła osoba, na którą czekał. Opuściliśmy kawiarnię chwilę później. W mieście powoli zapadał
zmierzch. Spieszący się drobnymi krokami tłum, skrupulatnie zbierając cząsteczki sztucznego światła, tworzył ścianę
- zdawałoby się - mającą z całych sił odepchnąć atakującą noc.
Mężczyzna, jakby nigdy nic się nie zdarzyło, wyszedł z kawiarni i ruszył wąskim zaułkiem w stronę głównej
ulicy. Szedł równym krokiem. Po drugiej stronie jezdni, u wejść do małych barów i knajpek ściśniętych jedna przy
drugiej, stali jacyś przebierańcy w dziwnych strojach, i ochrypłym głosem przywoływali gości. Sprężyste kroki
mężczyzny nie pasowały do tego tła, więc tym większe robiły wrażenie.
Gdy doszedł do głównej ulicy, po której jeździł tramwaj, nagle odwrócił się zdecydowanie. Zaniepokojony
stanąłem w miejscu, a wtedy Tanomogi trącił mnie w ramię i szepnął:
- Proszę się nie zatrzymywać, bo nas zauważy.
Za nami rozległy się głosy dziewcząt zapraszających do barów. Nie było innego wyjścia, musieliśmy iść
dalej, prosto ku mężczyźnie, który stał i patrzył w naszą stronę. Nie zwracał jednak na nas uwagi, wydawał się
zamyślony. Spojrzał na zegarek i od razu skierował się tam, skąd przyszedł. Znów rozległy się głosy dziewcząt, które
chyba uznały, że mężczyzna uległ ich namowom. Poczułem, jak napinają mi się mięśnie twarzy.
Mężczyzna wrócił, aby jeszcze raz wejść do kawiarni. Widocznie wewnątrz nie dostrzegł osoby, na którą
czekał, bo znów wyszedł na ulicę i ruszył w tę samą stronę co poprzednio. Teraz już nikt go nie wołał. Kiedy
przechodziłem obok jednego z barów, jakiś gość splunął na mój widok. Pewnie zauważył, że kogoś śledzę. Inwigilacji
nikt nie traktuje jako zajęcia szczególnie godnego pochwały.
- W końcu ten mężczyzna sam wpadnie do jakiejś pułapki, nie zdając sobie z tego sprawy.
- Prawdę mówiąc, wszyscy tkwimy w pułapkach.
- Dlaczego?
- A czy tak nie jest?
Mężczyzna szedł prosto na południe główną ulicą. Obok znajdował się teren budowy ogrodzony płotem z
desek, ulica tonęła w ciemności. Przeszedłszy około dwustu metrów mężczyzna ruszył na drugą stronę, po chwili
zawrócił, minął uliczkę, z której wszedł na główną drogę, i skręcił w prawo, w ulicę oświetloną lampami łukowymi,
prowadzącą do sal kinowych. Dotarł do końca i znów zawrócił.
- Wygląda na to, że nie wie, gdzie się znajduje.
- Jest zdenerwowany, ponieważ nie przyszedł ktoś, na kogo czekał.
- Mimo to krąży jakoś zupełnie bez sensu. Ciekawe, jaki jest jego zawód?
- Hm, właśnie, ja też o tym samym pomyślałem. Najwyraźniej przywykł, że go obserwują. Chyba od dawna
pracuje w miejscu, w którym musi wciąż zwracać uwagę na to, jak wygląda w oczach innych ludzi.
- Ciekawe, czym się zajmuje? Czy mamy prawo do tego, co teraz robimy?
- Prawo?
Odwróciłem się sądząc, że Tanomogi żartuje, lecz nawet się nie uśmiechnął.
- Tak, prawo... Nawet lekarz nie ma prawa eksperymentować na człowieku bez zachowania dostatecznej
ostrożności i rozwagi. Jeśli nie będziemy uważni, nasze działania staną się czymś w rodzaju wiwisekcji.
- Przesadza pan. Jeśli zachowamy je w tajemnicy, nie przyniesiemy mu żadnej szkody.
- Może... Gdybym był na jego miejscu, na pewno szlag by mnie trafił.
Tanomogi milczał, lecz nie wyglądał na szczególnie zmartwionego. Pracowałem z nim przez pięć lat, więc
miałem okazję przejrzeć go na wylot. Tak jest, nie ma zamiaru się tłumaczyć, nie zrezygnuje też z obserwacji
niezależnie od tego, co mu powiem. Nawet jeśli maszyna wyda polecenie popełnienia morderstwa, chyba nie potrafi
jej odmówić. Uczyni to, chociaż niechętnie. Ten wyglądający tak zwyczajnie mężczyzna w średnim wieku, którego
obserwowaliśmy, krył w sobie - jak mi się zdawało - jakąś tajemnicę. W końcu zostanie całkowicie obnażony -
odsłoni się nie tylko jego przeszłość, ale także przyszłość. Gdy o tym myślałem, czułem taki ból, jakby to mnie miano
obnażyć. Zrezygnowanie z maszyny prognostycznej przerażało mnie jednak znacznie bardziej.
9
Przez cały wieczór nie spuszczaliśmy mężczyzny z oczu. Szliśmy jego śladem wąskimi uliczkami niby
korytarzami jakiegoś biura w czasie roznoszenia papierów. Widzieliśmy, jak raz gdzieś zadzwonił, zajrzał do salonu
gry w pachinko, po raz pierwszy na piętnaście minut, a za drugim razem na dwadzieścia. Nigdzie więcej już nie
wstąpił, tylko nieustannie krążył. Wyobrażaliśmy sobie, że kobieta nie przyszła na umówione spotkanie. A kiedy
mężczyzna osiąga pewien wiek - ja też zbliżam się do tych samych lat... - nie spodziewa się czegokolwiek dobrego od
przypadku. Niczemu w świecie nie może już się dziwić. Nie odczuwa potrzeby włóczenia się po ulicach bez celu po
to, aby dać upust impulsom. Tylko kobieta mogłaby załamać jego wewnętrzną równowagę i doprowadzić do stanu, w
jakim się teraz znajdował: do niemal groteskowego, wprost zwierzęcego przerażenia.
Nasze przypuszczenia okazały się słuszne. Nie było to zresztą tak zaskakujące. Zbliżała się jedenasta, kiedy
znów gdzieś zadzwonił z telefonu publicznego, znajdującego się u wejścia do sklepu, i z kimś rozmawiał. (Tanomogi
odważnie zbliżył się i zdołał zanotować numer telefonu). Następnie mężczyzna wsiadł do tramwaju, wysiadł na
piątym przystanku, po czym wspiął się stromą uliczką kilkadziesiąt metrów i dotarł do niewielkiego budynku
mieszkalnego, na tyłach ulicy handlowej.
Przy bramie mężczyzna rozejrzał się na boki i zawahał. W tym czasie w głębi za rogiem kupowaliśmy
papierosy. (Musiałem kupić ponad dziesięć paczek). Gdy w końcu mężczyzna wszedł do domu, Tanomogi wśliznął
się za nim. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zbliży się do mieszkania i odczyta nazwisko na drzwiach. Gdyby zatrzymał
go gospodarz domu, wtedy wepchnie mu pieniądze do ręki i wykorzysta okazję na zdobycie niezbędnych informacji.
Ja natomiast obserwowałem dom od strony bramy. Na parterze były trzy okna zasłonięte firankami, wewnątrz paliło
się światło. Na piętrze znajdowały się cztery okna; w co drugim światła były wygaszone.
Po chwili w najdalszym oknie zapaliło się światło i zakołysał się powiększony cień człowieka. Nagle znów
zapadła ciemność. Tanomogi wybiegł z domu w skarpetkach, z butami w rękach.
- Widziałem! Wizytówkę na drzwiach... Faktycznie, figurowało tam nazwisko kobiety: Kondo Chikako, imię
zapisane fonetycznie... - Ukryty w cieniu bramy pochylił się i ciężko dysząc wkładał buty. - Ale miałem przeżycia!
Naprawdę... po raz pierwszy robiłem coś takiego.
- Chwileczkę, czy światło się paliło?
- Tak, zapaliło się. Poza tym usłyszałem uderzenie, jakby coś upadło...
- W pokoju w głębi, prawda?
- Zauważył pan to?
- To bardzo dziwne. Światło paliło się, a potem zgasło i zapanowała ciemność.
- Ach, a może oboje tak namiętnie ze sobą się...
- Byłoby dobrze, gdyby o to chodziło. Mam nadzieję, iż on nie zauważył, że go śledziliśmy.
- Naturalnie, że nie. Gdyby coś spostrzegł, starałby się wcześniej nas zgubić.
Mimo tych uspokajających słów miałem złe przeczucia. Nasz pierwotny plan ograniczał się do zdobycia
nazwiska i adresu mężczyzny. Nie zakładaliśmy konieczności śledzenia go przez dłuższy czas, na przykład przez całą
noc. Obaj prawie nie spaliśmy od wczoraj, a poza tym nie zdecydowaliśmy się jeszcze, czy posłużymy się tym
mężczyzną jako królikiem doświadczalnym. Braliśmy też pod uwagę możliwość zainteresowania się kobietą najpierw
jako postacią drugoplanową, a następnie, w miejsce mężczyzny, jako głównym obiektem w naszych badaniach.
Tanomogi też skłaniał się ku takiemu rozumowaniu.
- Tak jak pan powiedział, bez wątpienia kobieta również jest uwikłana w sprawę, prawda?
- Zresztą wszystko jedno, mężczyzna czy kobieta, chodzi o pojedynczego człowieka.
Postanowiliśmy wycofać się na pewien czas. Wyszliśmy na ulicę, gdzie rozstałem się z Tanomogim i
skierowałem się do domu. Idąc trzymałem się ręką za bolącą głowę. Słuchając opowiadania żony o tym, jak to dzieci
pokłóciły się w szkole, wielokrotnie próbowałem opanować senność, lecz w końcu wpadłem w otchłań snu tak
wielką, że mogła mnie całego pochłonąć.
10
Następnego dnia rano spałem dłużej niż zwykle. Dopiero po dziesiątej przybyłem do instytutu. Początkowo -
sam nie potrafiłem tego wyjaśnić - myślałem, że poinformuję członków instytutu o planie działania dopiero po
opracowaniu go i po zaakceptowaniu przez komisję. Dlatego nie powiedzieliśmy nikomu nawet o naszej wczorajszej
przygodzie. Mężczyzna, którego śledziliśmy, był dla nas nikim; nie zachodziła więc potrzeba prowadzenia
wielostronnych uzupełniających badań, jak to zwykliśmy czynić dotąd. Miało to więc swoje dobre strony.
Gdy jednak przystąpiliśmy do badań, zrozumiałem, że nie można lekceważyć trudności w odsłonięciu
prywatnego życia człowieka. Sprawa ta byłaby do pokonania, jeśli mielibyśmy dość czasu na zrobienie zarysu planu.
Sęk w tym, że do następnego posiedzenia komisji pozostało zaledwie pięć dni. Jeśli komisja nie zatwierdzi tego
projektu, warunki dziś dobre ulegną pogorszeniu, a pracownia zostanie zamknięta przynajmniej na jakiś czas - co do
tego nie miałem wątpliwości.
W drodze do instytutu zdecydowałem się zmienić taktykę, a mianowicie postanowiłem przedstawić projekt
członkom instytutu i przyjąć postawę gotowości do współpracy. Jeśli w zaufaniu zobrazuję im całą sytuację, na pewno
dochowają tajemnicy. Pracę poprowadzę rutynowo, podzielę ludzi na dwie grupy: jedną, która zajmie się
wyjaśnieniem, kim jest kobieta, i drugą badającą wątek mężczyzny. Ustalę też dokładnie zadania grup. W ciągu dwu
dni zbiorę tyle danych, ile się da, i na tej podstawie wyciągnę wnioski co do kierunku dalszych działań, a także ich
możliwości i perspektyw. Tak czy owak, najpierw należy uzyskać aprobatę komisji.
Zanim wszedłem do swego biura, zajrzałem do pracowni na dole w poszukiwaniu Tanomogiego.
Usłyszałem, że on już czeka na mnie w pokoju obliczeniowym na piętrze. Poleciłem, żeby wszyscy się zebrali na
pierwszym piętrze, ponieważ mam coś do przekazania i od razu poszedłem do Tanomogiego.
Siedział z łokciami na stole obok pulpitu aparatu kontrolnego. Nawet się ze mną nie przywitał, tylko spojrzał
chłodno. To było do niego niepodobne.
- Co robimy, Sensei? - zapytał nagle, nie zmieniając pozycji.
- Niby z czym?
- Stało się coś nieprzewidzianego. - Rozłożył gazetę, wyprostował ją i wycelował we mnie palec, jakby mnie
o coś obwiniał.
- O co chodzi?
Tanomogi, zaskoczony moim zachowaniem, uniósł brodę, odsłaniając swą długą szyję.
- Sensei, nie czytał pan jeszcze gazety?
W tym momencie postukujący drewnianymi sandałami ludzie z pracowni gromadzenia danych wchodzili po
schodach. Tanomogi z niepokojem wpatrywał się we mnie, następnie wstał i zapytał:
- Co to wszystko znaczy?
- To ja ich zwołałem, zamierzałem rozdzielić pracę.
- To nie są żarty, proszę spojrzeć! - Wcisnął mi do ręki gazetę, głośno otworzył drzwi i zwrócił się do grupki,
która już zdążyła się zebrać. - Później, proszę przyjść później! Gdy skończymy, zawołam was...
Usłyszałem jakąś złośliwość wypowiedzianą przez Wadę wysokim, niezadowolonym tonem, lecz nie
zrozumiałem słów. Zresztą było to najmniejsze zmartwienie. Wpatrywałem się w zakreślony na czerwono tekst w
rogu szpalty i nagle wydało mi się, że powietrze wokół mnie stało się kleiste i oblepiło mnie niczym miód.
GŁÓWNY KSIĘGOWY POWIESZONY PRZEZ KOCHANKĘ Jedenastego około północy w dzielnicy
Shinjuku, Tsuchida Susumu (lat 56), główny księgowy przedsiębiorstwa Yoshiba, który odwiedził dom Midori pod nr 6
w tej samej dzielnicy, został pobity i powieszony przez Kondo Chikako (lat 26), mieszkankę tego budynku. Kobieta od
razu zgłosiła się na najbliższy posterunek policji i stwierdzila, że działała w obronie własnej, ponieważ Tsuchida
potraktował ją brutalnie z powodu jakoby jej zbyt późnego powrotu. Jak powiedzieli koledzy z pracy, Tsuchida był
człowiekiem poważnym, przepracował w tej samej firmie 30 lat, wszyscy zgodnie uznali, że wydarzenie to mocno ich
zaskoczyło.
Tanomogi czekał cierpliwie, gdy po raz piąty albo szósty uważnie przebiegałem wzrokiem informację
zamieszczoną w gazecie.
- O to właśnie chodzi.
- A inne pisma? - Kropla potu z czoła stoczyła się, spadła i wsiąkła w gazetowy papier.
- Kupiłem pięć różnych tytułów, ale ta podaje chyba najwięcej informacji.
- ...Szkoda, że tak się stało. Miesiąc wcześniej moglibyśmy przewidzieć to wydarzenie. No cóż, umarł, nic na
to nie poradzimy.
- Byłoby dobrze, gdyby na tym się skończyło.
- Co to znaczy? A cóż by nam przyszło z zajmowania się przyszłością zmarłych. Nie mamy na to czasu.
- Ja się martwię...
- Czy jest jakiś istotny powód? To przypadek zbyt szczególny, nie nadaje się na materiał do naszych badań.
- Pan chyba żartuje. Niech pan spróbuje to rozumieć. Przecież są ludzie, którzy widzieli, jak śledziliśmy
mężczyznę o nazwisku Tsuchida. Zwłaszcza ten staruszek, u którego kupowaliśmy papierosy.
- Och, sądzę, że nie mamy się czym martwić. Zwłaszcza że przestępczyni przyznała się do winy...
- Czy rzeczywiście? - Poirytowany Tanomogi oblizał wargi i zaczął mówić szybko: - Mam na ten temat inne
zdanie. Choćby tylko z tego artykułu widać, że nie wszystko jest tak oczywiste. Czy nie uważa pan, że zachowała się
nazbyt metodycznie? Zabiła go, a potem jeszcze powiesiła? I uczyniła to młoda kobieta, której zarzucono jedynie, że
wróciła zbyt późno do domu...
- Mogła go uderzyć, on się rozgniewał, a wtedy ze strachu mogła go zabić...
- To niemożliwe... Czy młoda kobieta dałaby radę powiesić rozwścieczonego mężczyznę? Powiedzmy, że to
ona zabiła. Pamięta pan? Gdy mężczyzna wszedł do środka, na ułamek sekundy w pokoju zapaliło się światło, wtedy
rozległ się odgłos uderzenia i światło od razu zgasło. A poza tym powiedział pan, że w oknie przemknęła niewyraźna
sylwetka. Prawdę mówiąc, ja też wtedy widziałem za szybą w drzwiach cień człowieka. Wystarczy się chwilę
zastanowić, by pojawiły się wątpliwości. Jak to możliwe, żeby cień padł jednocześnie na drzwi i okno, skoro znajdują
się one po przeciwnych stronach. To niewykonalne. W takim razie musieli tam być dwaj osobnicy.
- No więc byli, mężczyzna i kobieta.
- Ale w artykule podają, że kobieta przyszła później od mężczyzny.
- Niekoniecznie. To stwierdzenie jest wieloznaczne. Te słowa można rozumieć dwojako...
- Widziałem wyraźnie, jak mężczyzna otwierał drzwi kluczem. Przy tym sprawdziłem u telefonistki numer,
pod który dzwonił, i okazało się, że telefonował do tego mieszkania. Chciał się dowiedzieć, czy kobieta wróciła. Z
jego późniejszego zachowania należy wywnioskować, że nie było jej w domu.
- Przypuśćmy, że wróciła od razu po jego telefonie.
- Wobec tego dlaczego w pokoju było ciemno? A co oznacza odgłos upadku? I zgaśniecie światła zaraz po
tym?
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. W każdym razie z własnej woli zgłosiła się na policję...
- Nie, nie, nawet policja nie jest tak tępa. Być może ludzie, którzy mieszkają na dole, pamiętają moment,
kiedy usłyszeli uderzenie. Sąsiedzi potwierdzą, że światło nie paliło się przez cały czas. A ze śladów ucisku na szyi
powieszonego policja wysnuje wniosek, że tej zbrodni nie mogła popełnić kobieta. Jeżeli raz pojawią się
najdrobniejsze wątpliwości, będzie przeprowadzone skrupulatne śledztwo. Wtedy zostaną wykryte ślady skarpetek na
podłodze korytarza, odciski palców na ścianie przy drzwiach... a następnie wyjdzie na jaw, że jacyś podejrzani
osobnicy śledzili mężczyznę.
- Słuchaj, czy zostawiłeś tam odciski?
- Prawdopodobnie... Skąd mogłem wiedzieć, że do tego dojdzie, nawet mi się nie śniło, że sytuacja tak się
rozwinie.
- Rzeczywiście policja może je wykryć, jeśli dokładnie zbada całe otoczenie. Ale to głupstwo! Nie miałeś
motywów. Będą cię podejrzewać, ale nie znajdą ani cienia dowodu.
- To prawda. Jednak będą mieć wątpliwości, dopóki nie poinformujemy ich o charakterze naszej pracy.
- To nierozsądne!
- Tak pan sądzi? A jeśli dziennikarze wywąchają, czym się zajmujemy? Przestaną interesować się
zabójstwem, a zaczną pisać o naszej pracy, o koszmarze epoki maszyn uwłaczających godności człowieka itp...
I wtedy nagle urwał, jakby coś mu się przypomniało. Chyba przestraszył się, że mógłby mnie podwójnie
zranić. Tego było już za wiele. Nie miałem czasu na zabawę w psychoanalizę.
- Masz całkowitą rację. W tego rodzaju przedsięwzięciach rzeczywiście można dostrzec pewne
niebezpieczeństwa... Przy najmniejszym zagrożeniu tajemnicy komisja, która zawsze była tchórzliwa, znajdzie
pretekst, aby jak najszybciej wziąć nogi za pas... Jesteś niezwykle przewidujący. Mógłbyś zostać detektywem albo
adwokatem.
- Jeszcze nie przemyślałem sprawy do końca. Po prostu gdy stałem wtedy przed drzwiami, odniosłem
nieprzeparte wrażenie, że dzieje się coś niesamowitego. Po przeczytaniu tego artykułu doszedłem do wniosku, że
zbrodniarzem nie była kobieta, lecz ktoś inny. Skoro tak, to my jesteśmy pierwszymi podejrzanymi. Jeśli chcemy
kontynuować nasz eksperyment, musimy odnieść się do tej zbrodni.
- To znaczy?
- To znaczy, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko przejąć inicjatywę i popchnąć sprawę jak najszybciej do
przodu.
- Popchnąć do przodu? Rzeczywiście.
- Dogadajmy się więc z policją, nim nas różni ludzie wezmą w obroty.
- Może byłoby to możliwe, gdyby w naszym imieniu wystąpił Tomoyasu. Błędem byłoby udawać, że nic nie
wiemy. Powinniśmy opracować plan i wykazać się zdecydowaniem. Na szczęście nie brak nam argumentów.
Pamiętaj, że ciało Tsuchidy jest jeszcze ciepłe, zmarł nie tak dawno.
- Ciało Tsuchidy?
- To tylko materialny fakt, który pozwoli wyciągnąć wnioski na temat przyszłości. Jeśli metoda
przechowywania jest dobra, to ciało można podobno utrzymać przy życiu około trzech dni. Nawet po obumarciu
nerwów.
Nagle rozjaśniło mi się w głowie, jakby pootwierały się okna, a szare komórki zaczęły żywiej się poruszać. I
jeszcze raz Tanomogi wystrychnął mnie na dudka. Nie byłem jednak zły na nikogo. W końcu jest on moim zastępcą.
- Czy to nie znakomity plan? To nie tylko fantazja, to konkretny pomysł, warto spróbować. To chyba
doskonała myśl, żeby zacząć od trupa.
- Dobrze, rozpoczniemy od matematycznej metody indukcyjnej. Po drugie, jest też sprawa kobiety. Nawet
jeśli trafiliśmy na nich przypadkowo, to i tak udało się nam zdobyć doskonały materiał do prowadzenia badań.
- A poza tym jeśli dobrze pójdzie, trzecim obiektem będzie prawdziwy przestępca...
- Tak, przystępujemy więc do praktycznego zastosowania metody. Będzie to doskonały argument dla
komisji.
11
Skoro już określiliśmy kierunek działania, nie mogłem się wahać. Zostało jeszcze trochę czasu, zanim policja
wyciągnie w naszą stronę swoje macki. Należało więc wymyślić coś przed przekazaniem rodzinie ciała
zamordowanego. Nie mogłem, oczywiście, pominąć współpracowników czekających na dole. Tanomogi powiedział,
że poradzi sobie z nimi, jeśli powierzę mu kierownictwo. Podzieliliśmy ich według umiejętności na trzy zespoły:
jeden odpowiedzialny za zmarłego mężczyznę, drugi za kobietę, a trzeci za wykrycie potencjalnego przestępcy.
Natomiast Tanomogi postanowił zająć się całością badań dotyczących denata. Zdecydowaliśmy, że podczas gdy ja
będę pertraktować z Tomoyasu, Tanomogi dokończy podziału na grupy i poinformuje ich członków o kierunkach
prac. Następnie mieliśmy czuwać, czekając na właściwy moment, w którym można będzie przystąpić do działania.
Sprawdziłem, czy Tomoyasu jest w biurze, i od razu się do niego udałem.
Okazał się bardzo sympatyczny. Nie przestawał się uśmiechać, podczas gdy ja rozważałem głośno korzyści,
jakie przyniesie urzeczywistnienie prognoz indywidualnych. W końcu okazał się tak wyrozumiały, że zgodził się
pośredniczyć między mną a dyrektorem. Początkowo nie zdradziłem nawet słówkiem o obecnych kłopotach,
podkreślałem natomiast, jak dużo mamy szczęścia. Lecz gdy w końcu rozmowa zeszła na temat zabójstwa - czego się
spodziewałem - uśmiech zniknął z jego twarzy, a na jego miejsce powróciła zwykła mina, obojętna i sucha, jakby
przepuszczona przez wyżymaczkę. Nadal trzymałem ster i kierowałem rozmową. Nie ujawniłem ani krzty obaw przed
policją, skoncentrowałem się na kwestii użyteczności maszyny prognostycznej w zapobieganiu przestępstwom i po
godzinnej walce udało mi się uzyskać zgodę.
Oczywiście, nie oznacza to, że nakłoniłem go do prowadzenia bezpośrednich pertraktacji z biurem. To nie
leżało w jego kompetencjach. Po prostu przekonałem go, że to on powinien przedstawić całą sprawę dyrektorowi.
Następnie musiałem stracić kolejną godzinę na równie gorącą dyskusję z dyrektorem biura. W odróżnieniu od
Tomoyasu ani przez chwilę nie dał nam poznać, co o tym sądzi. Kazał nam czekać, a sam gdzieś poszedł.
Tymczasem otrzymałem telefon od Tanomogiego, który zawiadomił, że policja prawdopodobnie wpadła na
nasz trop, byłem więc bardzo niespokojny. Tymczasem Tomoyasu odzyskał dobry humor. Przekazawszy sprawę
dyrektorowi, poczuł chyba ulgę. Z entuzjazmem rozprawiał o korzyściach działania maszyny prognostycznej, lecz ja
nie zdobyłem się na podtrzymywanie rozmowy.
Minęła następna godzina. Gdy już zaczynałem tracić nadzieję, powrócił dyrektor biura i oficjalnym tonem
oznajmił:
- Myślę, że to dobry pomysł. Jakoś udało mi się załatwić sprawę. Nie dam wam tego na piśmie, lecz jeśli
okaże się to konieczne, proszę zwracać się do mnie. Najważniejsze, że działania zostały podjęte...
Mówił to głosem obojętnym, dlatego nie od razu zorientowałem się, że jest to odpowiedź pozytywna, z której
należy się cieszyć. Gdy wyszedłem z gmachu biura, odzyskałem dobre samopoczucie i pośpiesznie udałem się do
automatu. W głosie Tanomogiego - nawet przez telefon - wyczuwałem napięcie. Udało mi się też nawiązać kontakt z
Ośrodkiem Obliczeniowym Centralnego Szpitala Ubezpieczeń (było to pomieszczenie, w którym znajdował się
komputer służący do badań i diagnoz lekarskich) i dowiedziałem się, że właśnie ukończono przygotowania i czekają
na ciało denata. Od razu wysłałem Aibę do komendy policji z rozkazem przetransportowania trupa i na tym
przerwałem rozmowę... Nagle oblałem się potem, odniosłem wrażenie, że rozpadam się na części rozsypujące się na
wszystkie strony i czułem silny ból... Nie, to tylko wzburzenie... Po długim okresie rozpaczliwego oczekiwania i
wykazywania maksimum cierpliwości w tej beznadziejnej pracy, teraz, gdy się do niej przyzwyczaiłem, tak że
mogłem uznać, iż cierpliwość jest normą, rozpoczęła się prawdziwa robota. A może po prostu uległem euforii?
12
Przygotowania zakończono. Gdy wszedłem, buczała klimatyzacja, chłodne powietrze przyjemnie owiało
moje nogi. Mieliśmy już połączenie za pomocą specjalnego telefonu z pokojem komputerowym Centralnego Szpitala
Ubezpieczeń, a pracownicy instytutu, podzieleni na trzy grupy, zaopatrzeni w przenośne radiotelefony, stali gotowi
już do wyjścia. (Taki jest Tanomogi, można na nim polegać).
W końcu wszyscy wyszli, a ja pozostałem sam. Stałem bez ruchu przed monitorem i trzema radiotelefonami
w pokoju komputerowym, w którym rozlegało się tylko monotonne pomrukiwanie maszyny prognostycznej. Teraz
byłem jej częścią. Wszystkie przysłane informacje zostaną bezpośrednio do niej wprowadzone, automatycznie
sklasyfikowane i zapamiętane, więc moja rola polegać będzie tylko na reagowaniu na sygnały maszyny i udzielaniu
prostych wskazówek zgodnie z instrukcją. Mimo to mogłem być z siebie dumny. Bo przecież to nikt inny, lecz ja
wyposażyłem maszynę w jej umiejętności...
- Jesteś wyolbrzymioną częścią mnie! - zawołałem z satysfakcją do maszyny.
3.50. Dokładnie dwadzieścia pięć minut po wyjściu Tanomogiego i innych pracowników. Pierwszy kontakt
nadszedł od Tsudy, kierującego zespołem odpowiedzialnym za wykrycie przestępcy. Treści jego komunikatu nie ma
Abe Kōbō Czwarta epoka (Przełożył Mikołaj Melanowicz)
Preludium Na głębokości pięciu tysięcy metrów nagle podniosła się równina pokryta grubą, podziurawioną warstwą błota niby sierścią jakiegoś wymarłego zwierzęcia. I natychmiast rozsypała się - zmieniła się w ciemną chmurę, zabulgotała i wygasiła gwiazdki planktonu przepływające ławicą przed czarną przezroczystą ścianą. Obnażyła się popękana skalna płyta. Z jej szczelin wypłynęła brązowa, iskrząca się galaretowata masa. Na obszarze kilku kilometrów nabrzmiewała ogromnymi bąblami powietrza, a następnie rozpostarła gałęzie jak korzenie starej sosny. Jaśniejąca w mroku magma znikała z pola widzenia. Pozostał po niej ogromny słup pary, który przebił warstwę marine snow, zamienił się w wir i rozpadając się bezgłośnie parł do góry. Słup pary także zniknął pośród cząsteczek wielkiej wody i nigdy nie dotarł do odległej powierzchni morza. Właśnie w tym samym momencie, dwie mile morskie dalej, statek frachtowo-pasażerski “Nanchô-maru" płynął w stronę Jokohamy. Niespodziewane drżenie i skrzypienie statku, trwające krótką chwilę, przestraszyło pasażerów i załogę. Stojący na mostku drugi oficer również zaniepokoił się stadem bezładnie wyskakujących w górę delfinów i nagłą zmianą barwy morza, nie uznał jednak za stosowne zanotować tego faktu w księdze pokładowej. Na niebie świeciło lipcowe słońce podobne do roztopionej rtęci. Niewidoczne pulsowanie morza przekształciło się już w długie fale tsunami, które z niewiarygodną szybkością siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę zmierzały w stronę lądu... KARTA PROGRAMOWA NR 1 Elektroniczna maszyna licząca jest po prostu swego rodzaju maszyną myślącą. Zatem jest to urządzenie, które nie potrafi formułować problemów, ale może myśleć. Należy jednak wyposażyć je w kartę programową, czyli zestaw pytań zapisanych w zrozumiałym dla niej języku. 1 Gdy wszedłem, asystent Tanomogi zwrócił się do mnie i zapytał: - Co tam w komisji? Właśnie regulował maszynę, więc wciąż zerkał w monitor. Widocznie dopiero teraz zauważył moją ponurą minę, dlatego nie czekając na odpowiedź westchnął i upuścił śrubokręt, który uderzył o podłogę. - Nie rzucaj! Tanomogi niechętnie schylił się i podniósł narzędzie, a następnie zwiesił bezwładnie ręce i uniósł brodę. - Kiedy w końcu przystąpimy do pracy? - A skąd ja mam wiedzieć?
Byłem wściekły, więc tym bardziej drażniło mnie czyjekolwiek niezadowolenie. Zdjąłem marynarkę i rzuciłem ją na pulpit sterowniczy. Zdawało mi się, że w tym momencie włączyła się maszyna. Oczywiście nic takiego nie mogło się zdarzyć, uznałem więc to za złudzenie. Jednocześnie przyszło mi do głowy coś wspaniałego. Chciałem tę myśl zapamiętać, lecz mi się nie udało. Psia krew... Jak tu gorąco... - Czy zaproponowali inny plan? - A mogli coś zaproponować? Po chwili Tanomogi dodał cicho: - Na chwilę zejdę na dół. - Oczywiście, i tak nie ma co tu robić. Usiadłem i zamknąłem oczy. Usłyszałem oddalające się stukanie drewnianych sandałów Tanomogiego. Dlaczego młodzi naukowcy w Japonii - niemal bez wyjątku - tak chętnie chodzą w drewniakach? Co to za dziwny zwyczaj? Cichnące kroki stawały się coraz szybsze. Widocznie podjął decyzję i to dodawało mu energii. Gdy uniosłem powieki, stojące na półce cztery teczki z dokumentami wydały mi się teraz bardzo ważne. Zawierały wycinki artykułów poświęconych maszynie prognostycznej, poczynając od ukończenia “Moskwy 1" przed trzema laty. Przedstawiały też drogę, jaką ja przeszedłem. Na ostatniej stronicy nawet ta jedyna dla mnie droga zaczęła znikać.
2 Jak na ironię, pierwsza stronica w teczce rozpoczynała się od artykułu pewnego publicysty, który radykalnie zmienił swe poglądy. “Specjaliści, otwórzcie oczy! - zwracał się na początku tekstu w taki sposób, jakby sam był wynalazcą maszyny prognostycznej. - Wehikuł czasu Wellsa, mimo że jakoby pozwalał odbywać podróże w czasie, był po prostu dziecięcą zabawką, ponieważ nie przedstawiał niczego więcej poza przełożeniem ruchu w czasie na przemieszczenie się w przestrzeni. Człowiek widzi bakterie tylko dzięki mikroskopom. Byłoby jednak błędem twierdzić, iż bakterie w ogóle nie istnieją, tylko dlatego, że są niewidoczne gołym okiem. Analogicznie ludzkość uzyskała możliwość widzenia przyszłości dzięki maszynie prognostycznej »Moskwa 1«. Istnieje więc już wehikuł czasu! Znów stoimy na skrzyżowaniu dróg historii i cywilizacji!" Rzeczywiście, można i tak określić. Mimo wszystko to zbyt duża przesada. Gdybym ja miał się wypowiedzieć, uznałbym, że dzięki “Moskwie 1" ujrzano jedynie kilka kadrów z krótkiego filmu, a nie przyszłość. Wspomniany film zaczynał się następująco. Najpierw zegar pokazywał południe i wielką otwartą dłoń. Obok stał telewizor z tą samą sceną odbitą na ekranie. Następnie padł rozkaz zaciśnięcia dłoni. Wraz z wybiciem godziny pierwszej inżynier nakręcił tarczę na pulpicie, a po godzinie dłoń widoczna na ekranie zacisnęła się mocno. Przedstawiono jeszcze inne doświadczenia. Oto na sygnał “przestraszyłem się" na ekranie poderwał się do lotu śpiący dotąd ptaszek, a na sygnał “wypuścić z ręki" na ekranie spadła szklanka i rozbiła się na drobne kawałki... Na pewno mogły dziwić takie eksperymenty. Początkowo nawet mnie zaskoczyły. Lecz chodzi mi tu o coś innego. Oto trzy lata później pojawia się ten sam człowiek, ale piszący coś odmiennego, zupełnie inną historię. W czwartej teczce znalazłem taki oto wycinek: “W istocie rzeczy prognozowanie nie jest możliwe na tym świecie. Załóżmy - ciągnął wywód publicysta - że wedle prognozy pewien mężczyzna ma wpaść do dołu w ciągu godziny. No dobrze, ale gdzie znajdziecie takiego głupca, który wiedząc co go czeka, nie powstrzyma biegu wydarzeń. Jeśliby nawet znalazł się taki osobnik, to musiałby to być człowiek podatny na wszelkie sugestie. Mielibyśmy wtedy do czynienia z sugestią, a nie z prognozowaniem. Tak więc skończmy już z tym pięknym kłamstwem o maszynie prognostycznej, a po prostu zmieńmy jej nazwę na maszynę sugestywną, za pomocą której wykorzystuje się ludzkie słabości". Ładna historia; niech sobie zmienia nazwę, na jaką chce! Kto kradnie igłę, ten może ukraść wszystko, zresztą nie tylko on jeden. Nagle wszyscy zaczęli reprezentować odmienny punkt widzenia, a ja stałem się odtąd elementem niebezpiecznym. Na zdjęciu znajdującym się na drugiej stronie w pierwszej teczce jeszcze się uśmiecham. Poniżej fotografii figuruje moja wypowiedź na temat “Moskwy 1". “Oczywiście, nie uważam tego za trik. Teoretycznie jest to całkowicie możliwe. Nie sądzę też, żeby urządzenie to różniło się czymkolwiek istotnym od dotychczasowych maszyn liczących". To powiedział doktor Katsumi z Centralnego Instytutu Techniki Obliczeniowej ze spokojem pewnego siebie specjalisty. Było to kłamstwo. Po prostu bardzo im zazdrościłem. A ponieważ mówiłem bez przekonania, jeden z dziennikarzy zapytał nie kryjąc gniewu: “Czy chce pan powiedzieć, że mógłby pan coś takiego wkrótce skonstruować?" “No cóż, jeśli miałbym czas i pieniądze"... Do pewnego stopnia byłem szczery. “W zasadzie elektroniczne maszyny liczące mają pewnego rodzaju zdolności prognozowania. Problem nie tyle w maszynie, co w jej wykorzystaniu. W programowaniu... To znaczy w działaniu polegającym na przedstawieniu problemu w języku zrozumiałym dla maszyny, co wcale nie jest łatwe.
Dotychczas musiał to robić człowiek. »Moskwa 1« do pewnego stopnia prognozuje sama". “Czy wobec tego mógłby pan nam opowiedzieć swój sen o przyszłości wyobrażonej dzięki maszynie? " “Hm, w ogóle efektywność przewidywania jest odwrotnie proporcjonalna do wielkości czasu i wytraca się wraz z przyspieszeniem. Jak mogliście się przekonać z doniesień prasowych, zakres prognozowania jest zaskakująco ograniczony, prawda? Żeby się przekonać o tym, iż szklanka się rozbije, kiedy spadnie, nie trzeba korzystać z maszyny liczącej. Wie o tym nawet uczeń szkoły podstawowej. Można brać pod uwagę różne sposoby zastosowania maszyny jako pomocy w nauczaniu, lecz wydaje mi się, iż należałoby powstrzymać się od zbyt fantastycznych oczekiwań". Szczerze mówiąc, czułem zupełnie co innego, po prostu nie mogłem pohamować palącej mnie zazdrości. Gdybym siedział z założonymi rękami, zostałbym w ogóle wyeliminowany z gry i nie mógłbym im dorównać. Zresztą nie zaznałbym spokoju, gdybym mimo wszystko nie podjął wyzwania. Poszedłem więc do dyrektora instytutu, następnie rozmawiałem z kilkoma znajomymi. Nikt jednak po zaspokojeniu zwykłej ciekawości nie przejawiał poważniejszego zainteresowania moją propozycją. A już najbardziej zdenerwowała mnie umieszczona obok wypowiedź pewnego pisarza, który podzielał mój pogląd. (Oczywiście, on nie wiedział, o czym mówił, lecz nic nie wydaje się bardziej prawdopodobne niż własna ignorancja...) “Być może to całkiem naturalne, że komuniści, wtłaczający wszystko w ramy konieczności, nie mają innej przyszłości jak tylko taką, którą można przewidzieć za pomocą maszyny. Nam, budującym przyszłość na podstawie wolnej woli, tego rodzaju maszyna chyba do niczego się nie przyda. Nawet jeśliby ktoś wbrew rozsądkowi spróbował przedstawić naszą przyszłość, okazałaby się przezroczysta jak szkło. Najbardziej jednak obawiam się, że wiara w prognozę sparaliżuje wrażliwość moralną". W końcu nadarzyła się okazja. Otwórzmy drugą teczkę. “Moskwa 1" zaczęła demonstrować szersze możliwości, czego zresztą się obawiałem. To nie był już sen, lecz rzeczywistość - jedną po drugiej publikowano suche i praktyczne prognozy. Najpierw bardzo trafne prognozy pogody, później przewidywania w zakresie przemysłu i ekonomiki... Zmartwień owych dni nie mogę potraktować jednym zdaniem. Oto nagle Japonia uzyskała rachubę urodzaju ryżu na bieżący rok. Odniesiono się do niej dość nieufnie, mówiąc: “No dobrze, zobaczymy, co będzie za pół roku"... Wkrótce potem nadeszły kolejne dane: - ogólnokrajowe rozliczenia bankowe za pierwsze dwa kwartały; - przewidywana liczba nie spłaconych weksli w następnym miesiącu; - przewidywana sprzedaż w jednym z domów towarowych; - indeks cen w detalicznej sprzedaży w mieście Nagoya; - przewidywany stopień wypełnienia magazynów w porcie tokijskim. Te prognozy zaczęły zaskakiwać dokładnością, procent błędów spadł nawet do zera. Na końcu poszczególnych analiz publikowano wyjątkowo aroganckie oświadczenia: “»Moskwa 1« potrafi także przedstawić prognozę indeksu cen i akcji w waszym kraju, może też podać stosunek zasobów produkcji do zapotrzebowania. Powstrzymujemy się od tego, ponieważ te dane mogłyby wywołać destabilizację ekonomiczną. Zawsze będziemy się kierować zasadami uczciwego współzawodnictwa"... Nasze zakłopotanie było tak duże, że nawet prasa wstrzymała się od szerszych komentarzy. Również inne wolne kraje otrzymały podobne przewidywania i też zareagowały milczeniem, które trwało dosyć długo. Rządy wielu
krajów nie poprzestały jednak na milczeniu. Pod naciskiem kręgów finansjery również i nasze władze zaczęły przygotowywać się do podjęcia jakiś kroków. Najpierw w Centralnym Instytucie Techniki Obliczeniowej założono odrębny Dział Rozwoju Maszyny Prognostycznej. Mnie powołano na kierownika tego działu - trudno się zresztą dziwić tej nominacji, skoro byłem jedynym specjalistą w tej dziedzinie w Japonii. Mogłem więc poświęcić się wyłącznie studiom nad maszyną prognostyczną.
Teczka trzecia Zgodnie z obietnicą “Moskwa 1" zachowała odtąd milczenie. W tym czasie Tanomogi, człowiek trochę gruboskórny, ale bardzo zdolny, był moim asystentem. Praca postępowała zgodnie z planem i w następnym roku jesienią dobiegła końca. Mogłem więc zademonstrować przyszłość w telewizorze, pokazując rozbijanie się szklanki itp. (Prognozowanie zjawisk jest stosunkowo łatwe). Za każdym razem gdy przedstawiałem kilka prostych eksperymentów, rosła moja sława i rozgłos maszyny, spełniała się też nadzieja. Wiem, że niektórych ludzi napawałem lękiem. Kiedy na przykład zająłem się przewidywaniem wyników wyścigów konnych, zainteresowani zażądali zaprzestania tego rodzaju analiz. W owym czasie z dumą myślałem o tym, że ten przypadek stanowi dowód potęgi maszyny. Dzisiaj wydaje mi się, że ten incydent był pierwszą złowieszczą oznaką przyszłego stosunku do nas jako niebezpiecznych dla społeczeństwa. (Nie mam pojęcia, na ilu filarach opiera się świat, w każdym razie co najmniej trzy z nich to na pewno ciemnota, niewiedza i głupota). Wówczas znajdowaliśmy się na grzbiecie fali. Wtedy jeszcze przepełniała nas nadzieja. Nie wiem dlaczego, ale szczególnym powodzeniem cieszyłem się wśród dzieci: często pojawiałem się w barwnych komiksach, gdy w blasku chwały wychodziłem z Wydzielonej Pracowni Instytutu Techniki Obliczeniowej w otoczeniu własnych robotów (w rzeczywistości maszyna wygląda jak rząd wielkich metalowych kontenerów ułożonych w kształcie litery E na przestrzeni około siedemdziesięciu metrów kwadratowych). Widocznie w komiksach musiały występować roboty, dlatego pojawiałem się w ich towarzystwie w rozmaitych sytuacjach w przyszłości i pokonywałem złoczyńców. W końcu gdy uznałem, że wyposażenie maszyny jest wystarczające, skoncentrowałem się na ćwiczeniach i kształceniu. Mózg na nic by się ludziom nie zdał bez wiedzy i doświadczenia. Pożywieniem dla mózgu jest przede wszystkim doświadczenie. A ponieważ maszyna nie mogła wychodzić z budynku, musieliśmy więc być jej rękami i nogami, biegać wokół i zbierać dla niej informacje. Była to praca trudna, pochłaniająca pieniądze i siły. (Gromadziliśmy głównie dane z dziedziny ekonomii, czemu trudno było się dziwić, biorąc pod uwagę profil naszego instytutu, a także efekt psychologiczny prognoz “Moskwy 1"). Maszyna posiadała niemal nieograniczone zdolności przyswajania informacji. Nakarmiona przez człowieka potrafiła je przetrawiać, jak również magazynować. Jeśli jakikolwiek element z jej systemów ulegał nasyceniu, otrzymywaliśmy odpowiedni sygnał. Dzięki temu wiedzieliśmy, że od tej pory dana część systemu ma zdolność budowania własnego programu. Pewnego dnia pojawił się pierwszy sygnał. Oznaczał on, że maszyna przyswoiła wszystkie funkcjonalne zależności między zjawiskami przyrody wyrażonymi w postaci linii krzywych. Mogłem więc od razu wykonać próbę mocy. Dałem jej zadanie przedstawienia na ekranie rozwoju fasolki sojowej w ciągu czterech dni od zamoczenia w wodzie. Maszyna wywiązała się wspaniale, ukazując proces wzrostu kiełka do wielkości siedmiu centymetrów. Na pamiątkę tego dnia ogłosiłem oficjalną nazwę maszyny: “KEIGI-1". Tutaj kończy się historia zawarta w trzeciej teczce, należy przystąpić do otwarcia czwartej. Tam sytuacja ulega nagłej zmianie. Teczka czwarta
Mieliśmy zamiar uroczyście świętować narodziny maszyny prognostycznej. Rozesłaliśmy ankietę z pytaniem o to, co maszyna powinna przewidywać. Odbyliśmy też wiele narad. Powstała specjalna Komisja do Spraw Prognozy. Dziennikarze niecierpliwie czekali na decyzje. Wtedy nadeszła wiadomość o skonstruowaniu “Moskwy 2". Informacji towarzyszył złośliwy podarunek. Dowiedziałem się o tym wcześnie rano dzięki telefonowi z redakcji jednej z gazet: - Czy słyszał pan prognozę “Moskwy 2"? Donoszą, że w ciągu trzydziestu dwu lat powstanie pierwsze społeczeństwo komunistyczne, a w roku 2018 upadnie ostatnie społeczeństwo kapitalistyczne. Co pan o tym sądzi, doktorze? Mimo woli się roześmiałem. Po namyśle zrozumiałem, że nie jest to wcale śmieszne. Co więcej, chciało mi się raczej płakać. Przecież nie tak znowu często docierały do mnie wieści, od których dostawałem niestrawności. Wszyscy w instytucie rozmawiali tylko o tym. Przeczuwając, że coś nieprzyjemnego się wydarzy, popadłem w depresję. Młodzi pracownicy instytutu rozmawiali w takim oto stylu: - Mimo że jest to maszyna, mówi takie banalne rzeczy. - Dlaczego? Może to prawda? - Tę prognozę chyba sztucznie skonstruowano. - Też tak myślę. Byłoby śmieszne, gdyby przyszłość dała się podporządkować jakimś “izmom". - To raczej ty jesteś śmieszny, nazywając to “izmem". - To całkiem proste przejście od stanu prywatnych środków produkcji do innego stanu... - Czy inny stan musi koniecznie oznaczać komunizm? - Ale jesteś głupi! To przecież ten inny stan nazywają komunizmem. - Dlaczego twierdzą, że to jest banalne? - Niczego nie zrozumiałeś... - Przecież są inne sposoby przejawiania się naszej świadomości, prawda? Formy świadomości a rzeczywistość to dwie różne rzeczy. - Co? Co w tej myśli jest takie znowu oryginalne? Po tej wymianie zdań wszyscy zebrali się w moim gabinecie. Zapytali mnie, czy w tej kwestii może nam pomóc maszyna. - A może określimy, który z zębów Chruszczowa wypadnie najpierw, i w ten sposób utrzemy im nosa? Niestety nikt się nie roześmiał. Następnego dnia ukazało się oświadczenie władz amerykańskich. “Istnieje zasadnicza różnica między prognozą a przepowiednią. Na miano prognozy zasługuje coś dopiero wtedy, gdy jest oparte na założeniach moralnych. Powierzenie tego zadania maszynie równoznaczne jest z negacją człowieczeństwa. Również w naszym kraju wcześniej ukończyliśmy prace nad maszyną prognostyczną, lecz słuchając głosu sumienia zrezygnowaliśmy z politycznego jej wykorzystania. Postępowanie ZSRR tym razem jest krokiem zdradzieckim, szkodliwym dla pokojowego współistnienia, i z pewnością zagrozi też międzynarodowej przyjaźni i wolności człowieka. Uważamy, że prognozy »Moskwy 2« są gwałtem wobec ducha człowieczeństwa, dlatego ZSRR powinien jak najszybciej odwołać swe oświadczenie i zrezygnować z wykorzystywania tego rodzaju maszyn. Jeśli tego nie uczyni, będziemy zmuszeni do wystąpienia w tej sprawie na forum ONZ" (wypowiedź sekretarza stanu Stroma). Tak ostra reakcja naszego sojusznika, Ameryki, nie mogła nie wywrzeć wpływu na naszą pracę. To, czego się bałem, w końcu nadeszło. Około trzeciej z biura dyrektora otrzymaliśmy zawiadomienie o nowym składzie
Komisji Programowej i jej nadzwyczajnym posiedzeniu. Urząd Statystyki zachował się jeszcze bardziej arbitralnie. Dokonał zmiany zespołu, zostawiając w nim tylko dyrektora i mnie, usunął ekspertów technicznych i zredukował liczbę pracowników. Zebranie odbyło się jak zwykle na piętrze głównego budynku. Nastrojem różniło się od dawniejszych narad, podczas których opowiadaliśmy sobie błahe dowcipy, na przykład co by się stało, gdybyśmy przewidzieli czas rozwodu nowożeńców. Tym razem rolę organizatora wziął na siebie Tomoyasu, pracownik Urzędu Statystyki, który powiedział najpierw tak: - Komisja zachowuje dotychczasową nazwę, proszę jednak przyjąć do wiadomości, że jest odtąd czymś zupełnie innym. To znaczy, że określone kręgi uznały, iż w zasadzie skończył się okres studiów podstawowych. O programie działania będzie decydować komisja, i to do niej należy decyzja o zgodzie na wykorzystanie maszyny prognostycznej. Oczywiście, autonomia nauki w okresie badań będzie respektowana, ale skoro już weszliśmy w etap praktycznego zastosowania wyników badań, należy teraz jasno określić zakres odpowiedzialności. O to właśnie chodzi. Ponadto odtąd obowiązuje zasada zamkniętych posiedzeń, proszę o tym pamiętać. Następnie wstał jakiś nieznajomy o pociągłej twarzy. Przedstawił się wyliczając długo funkcje i stanowiska, lecz nie zrozumiałem go dobrze. Był chyba jakimś sekretarzem ministra. Nerwowo zginając długie cienkie palce mówił: - W ostatnim działaniu “Moskwy 2" nietrudno dopatrzyć się politycznego celu, na co zwrócono uwagę w oświadczeniu amerykańskim. Moim zdaniem sprawa wygląda następująco. Najpierw rozbudzili naszą ciekawość za pomocą “Moskwy 1" i doprowadzili nas do sytuacji, w której nie mogliśmy nie podjąć własnych badań nad maszyną prognostyczną. I tak właśnie uczyniliśmy. (Przecież nie musi patrzeć teraz akurat na mnie!) Z kolei gdy uznaliśmy, że doszliśmy do etapu praktycznego zastosowania, Rosjanie użyli maszyny do celów politycznych, ponieważ liczą, że my również nie powstrzymamy się od podobnego kroku. W rezultacie wygląda to tak, jakbyśmy sami wprowadzili do naszego kraju szpiega w postaci maszyny prognostycznej. Zwłaszcza ten aspekt proszę wziąć pod rozwagę. Nie możemy dać się wmanewrować w określoną sytuację. Proszę to dobrze sobie uświadomić... Poprosiłem o głos. Zaniepokojony dyrektor spojrzał na mnie kątem oka. - Co wobec tego stanie się z programem opracowanym przez dotychczasową komisję? Sądzę, że będziemy mogli go zatwierdzić w tej postaci? - Z jakim programem?... - Gość zajrzał w papiery Tomoyasu. - Były trzy projekty... - Tomoyasu pospiesznie przejrzał dokumenty. - Skąd znowu trzy? - wtrąciłem. - Na pewno opracowano i zatwierdzono jeden. Jest to problem mechanizacji i współzależności między płacami a wartością handlową produktu. Nie zdecydowano tylko, którą fabrykę wziąć jako modelową... - Proszę poczekać - przerwał Tomoyasu. - Prawo podejmowania decyzji komisja otrzymała dopiero od dzisiejszego posiedzenia. Utraciły więc ważność wszystkie wcześniejsze programy. W przeciwnym razie... - Przecież wszystko zostało przygotowane! - To źle. - Drągal roześmiał się przez zaciśnięte usta. - Ten projekt nie wydaje się dobry. Niesie duże ryzyko powiązań z polityką. Rozumie pan? Pozostali członkowie Komisji również się roześmiali. Co ich tak bawi? Nie miałem pojęcia. Było mi bardzo nieprzyjemnie.
- Nie rozumiem. To znaczy, że akceptujemy zwycięstwo “Moskwy 2"? - No no, oni chcą, żebyśmy tak myśleli. Proszę więc uważać. Naprawdę... Znów wszyscy się roześmiali. Co to za komisja głupców! Odechciało mi się im sprzeciwiać. Polityka za bardzo mnie nie obchodzi. Skoro pierwszy projekt nie ma szans, należy przyjąć następny. - Wobec tego może zatwierdzimy drugi projekt? A mianowicie, prognozę stanu zatrudnienia za pięć lat w warunkach finansowych ograniczeń, z jakimi obecnie mamy do czynienia. - Ten też chyba nie jest odpowiedni. - Drągal rozejrzał się po sali, jakby szukał poparcia u członków komisji. - Myśląc w ten sposób, nie znajdziemy żadnych tematów nie związanych z polityką. - Tak pan myśli? - A pan? - Chcielibyśmy, żeby to pan profesor to rozważył... Pan jest specjalistą. - No dobrze, weźmy trzeci projekt, a mianowicie prognozę wyników następnych wyborów powszechnych do parlamentu... - To absurdalne! To jest najmniej odpowiedni projekt spośród przedstawionych. - Jest pewna sprawa, której nie rozumiem - wtrącił się milczący dotąd członek komisji. - Chodzi mi o to, co się dzieje, gdy pozna... Naturalnie, każdy człowiek postępuje chyba inaczej. Czy jednak po ogłoszeniu prognozy nie następuje zmiana w zachowaniu? - Już wielokrotnie objaśniałem tę sprawę poprzedniej komisji... Widocznie powiedziałem to niezbyt uprzejmie, ponieważ Tomoyasu szybko wziął na siebie rolę wyjaśnienia problemu. - W tym wypadku bierze się pod uwagę wszczęcie działań po ogłoszeniu pierwszej prognozy, a potem powtarza się prognozowanie... Chodzi tu już o prognozę drugiego stopnia... Z kolei po jej ogłoszeniu następuje trzeci stopień prognozowania. Postępując w ten sposób można powtarzać procedurę wiele razy, nawet w nieskończoność. Dzięki temu osiągamy prognozę maksymalnej wartości, to znaczy otrzymujemy wartość pośrednią w stosunku do pierwszej prognozy. Tak mogliby to panowie rozumieć. - Rzeczywiście, nieźle to pomyślano. - Jakiś bałwan z komisji kiwnął głową w moją stronę, jakby wyrażał podziw. - Słuchaj, Katsumi-kun - szepnął do mnie dyrektor instytutu. - Czy nie znalazłby się jakiś bardziej odpowiedni problem, na przykład zjawisko przyrodnicze? - Prognozę pogody robi Instytut Meteorologiczny. Można połączyć go z naszą maszyną, byłoby to bardzo proste. - A może coś bardziej złożonego... Milczałem. Nie mogłem pójść na tak duży kompromis. Jak wytłumaczyłbym się przed Tanomogim i innymi współpracownikami? Miałbym im powiedzieć, że przez pół roku zbieraliśmy dane na darmo? Problem nie polega na tym, czy przewidywać zjawisko naturalne czy społeczne. Chodzi o to, jak wykorzystać zdolności zaprogramowanej przez nas maszyny... Posiedzenie zakończyło się wnioskiem zobowiązującym mnie do opracowania nowego projektu, uwzględniającego poglądy wyrażone w toku dyskusji. Od tamtego dnia zebrania komisji odbywały się co tydzień, ale za każdym razem gromadziły coraz mniej osób, a na czwarte przyszedł tylko Tomoyasu, ów drągal i ja. Była to łatwa do przewidzenia konsekwencja nudnych spotkań przypominających raczej przesłuchania. Tylko wariaci mogliby nie zanudzić się na śmierć.
Tanomogi od początku otwarcie wyrażał sprzeciw wobec takiego zachowania członków komisji. Uważał, że wynikało ono jedynie z chęci uniknięcia podejmowania jakiejkolwiek decyzji. Narzekaliśmy, lecz nie szczędziliśmy wysiłku, mieliśmy swą zawodową dumę techników i specjalistów. Staraliśmy się bowiem ze wszystkich sił wykorzystać naszą wiedzę, aby stworzyć program, który spodobałby się członkom komisji. Przed posiedzeniem nieraz spędzaliśmy bezsenną noc. Im ciężej pracowaliśmy, tym bardziej byliśmy przekonani, że nie ma takiego problemu, który nie wiązałby się z polityką. Na przykład chcąc opracować prognozę rozwoju terenów uprawnych, nie mogliśmy pominąć problemu rozwarstwienia klasowego rolników. Chcąc zbadać sieć dróg asfaltowych za ileś tam lat, wkraczaliśmy w sferę budżetu państwa. Nie mogę tu omówić wszystkich przykładów, wspomnę tylko o tym, że przedstawiliśmy dwanaście projektów, które zostały odrzucone na kolejnych posiedzeniach komisji. W końcu odechciało mi się wszystkiego. Okazuje się, że polityka to coś takiego jak sieć pajęcza - oplątuje nas tym mocniej, im usilniej staramy się z niej wydostać. Nie mam zamiaru wtórować Tanomogiemu, lecz tutaj muszę chyba zgodzić się z nim i zająć bardziej zdecydowane stanowisko. Tym razem udałem się na posiedzenie komisji demonstracyjnie przyjmując postawę obronną. Nie zapomniałem jednak dociąć Tanomogiemu: - Nie zapominaj, że w przeciwieństwie do ciebie, mnie polityka w ogóle nie interesuje. A jednak z posiedzenia wróciłem głęboko rozczarowany. 5 Zadzwonił telefon. - Profesorze, przepraszam, trochę przesadziłem... Po tym wszystkim omówiłem wiele spraw z dyrektorem... - (Kłamie, przecież nie minęło jeszcze trzydzieści minut od posiedzenia). Był to członek komisji, Tomoyasu. - Chodzi o to, żeby pan do jutra po południu przedstawił nowy projekt, bo inaczej będziemy mieli kłopoty... - Kłopoty? - Tak, musimy jutro złożyć raport na nadzwyczajnym posiedzeniu rządu. - Możecie to zrobić. Tak jak mówiłem... - Sensei, to nie tak. Nie wiem, czy panu wiadomo, ale jest propozycja, żeby pracę maszyny przerwać... Oto jak daleko zaszły sprawy. Czy nadal miałem wałkować co tydzień nikomu niepotrzebne projekty z pochyloną głową? Nie, już i to by nie pomogło. Czy powinienem może wymazać pamięć maszyny i przywrócić ją do pierwotnego stanu niewiedzy, a następnie odstąpić ją komuś obcemu?... Jeszcze raz spojrzałem na teczki leżące na półce, wstałem i popatrzyłem na maszynę. Puste kartki aż się prosiły o zapełnienie, a maszyna nie wiedziała - jak mi się zdaje - co zrobić ze swoimi umiejętnościami. “Moskwa 2" nie płatała już złośliwych figli nowymi prognozami dotyczącymi różnych obcych krajów, lecz w sprawach wewnętrznych osiągała dobre rezultaty. Zresztą, nikt do końca nie wiedział, jak było naprawdę i czy prognozy są tak niebezpieczne dla wolności... Czy ta wątpliwość zrodziła się dlatego, że zostaliśmy już poddani oddziaływaniom taktyki psychologicznej.
Gorąco... strasznie gorąco. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, udałem się więc na dół do pracowni informacji. Gdy wszedłem do pokoju, zamarły ożywione rozmowy. Na twarzy zmieszanego Tanomogiego pojawiły się czerwone plamki. Na pewno jak zwykle mnie krytykował. - Nie przeszkadzajcie sobie - rzekłem i usiadłem na wolnym krześle. Mimo że nie miałem takiego zamiaru, powiedziałem: - Zamykamy... Otrzymałem telefon... - Co to znaczy, o co chodzi? Jak przebiegło dzisiejsze posiedzenie komisji? - Nic szczególnego. Nic nie można już zrobić... Jak zwykle, po prostu rozmawialiśmy. I to wszystko. - Nie rozumiem... - Nie pojmuję... Ostatecznie przyznał im pan rację, twierdząc, że polityczne prognozy nas nie interesują? - Nic podobnego. Pewności nie mam. - Wobec tego nie ufa pan maszynie? - To im powiedziałem. Wtedy uznali, że nie ma co ufać lub nie ufać czemuś, czego działania nie sprawdzono. - No więc mógłby pan chyba spróbować. - To nie takie proste jak się im wydaje. Ty też myślisz tak, jak gdyby politykę można było prognozować. Ten sposób myślenia już jest polityką. Ku mojemu zaskoczeniu nawet zwykle wygadany Tanomogi milczał. Dlaczego? Przecież przytoczyłem nie moją opinię. Chciałem, żeby mi się wręcz przeciwstawił. Ale on milczał, natomiast ja - zamiast się uspokoić - poddawałem się opanowującej mnie wściekłości. - Najogólniej rzecz biorąc, prognozowanie przyszłości może w ogóle nie mieć sensu. Skoro wiemy, że człowiek i tak kiedyś umrze? Czemu mogłaby służyć prognoza? - Chcielibyśmy przynajmniej uniknąć śmierci przypadkowej, nie związanej ze starością - powiedziała Wada Katsuko. Ta zupełnie przeciętna dziewczyna potrafiła niekiedy być wyjątkowo czarująca. Skazą na urodzie był pieprzyk nad górną wargą, który w zależności od oświetlenia wyglądał czasem jak smark z nosa. - Czy byłabyś szczęśliwa, gdybyś wiedziała, że śmierć jest nieunikniona? Czy pracowałabyś z takim wysiłkiem nad budową maszyny prognostycznej wiedząc, że nie będziemy jej używać? - Sensei, czy oni naprawdę to zrobią? - zapytał Tanomogi. - Nie przejmujmy się tym, puśćmy maszynę w ruch na pełną moc i prognozujmy, a potem przedstawimy im rezultaty - zabrał głos Aiba, jak zawsze popierając Tanomogiego. - A jeśli rezultaty będą takie same, jakie ogłosili Sowieci? - Niemożliwe! - wykrzyknęła Wada. - A jeśli nawet, czy to cokolwiek by zmieniło? - zauważył Aiba. - W porządku, dosyć. Sądzę, że pośród nas nie ma komunistów. - Proszę pana, co pan chce przez to powiedzieć? - Nagle wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane. - Mówią o tym. Ja sam w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. - A.... to dobrze. - Oni nie dorównaliby panu. Wszyscy roześmiali się, jakby w poczuciu ulgi. A ja znienawidziłem siebie samego. - Czy to oznacza, że przerwanie naszych badań jest żartem? Uśmiechnąłem się niepewnie i wstałem. Gdy Tanomogi potarł zapałkę i uniósł w moją stronę, uświadomiłem sobie, że w ustach trzymam papierosa. Powiedziałem tak, żeby tylko on to usłyszał:
- Przyjdź potem na drugie piętro. Tanomogi spojrzał na mnie zdziwiony. Widocznie zrozumiał, o co mi chodzi. 6 - To prawda. Gdy rozmawiałem z wami, nagle zrozumiałem, co powinniśmy zrobić. Szum wentylatora był nieznośny. - Zastanawiałem się nad tym. Jakoś przyszło mi to na myśl w tym samym czasie. - No to bardzo dobrze, wobec tego pomożesz mi, prawda? Czeka nas wiele bezsennych nocy. Nie chcę, żeby inni się o tym dowiedzieli. - Oczywiście. Zdjęliśmy więc od razu notatniki z półki, rozszyliśmy je i zaczęliśmy tak zestawiać, żeby były łatwo zrozumiałe dla maszyny. Ich treść winna jak najszybciej znaleźć się w jej pamięci. - Przejrzałem je pobieżnie kilka razy. I odniosłem wrażenie, że ta nasza maszyna wciąż próbowała coś mi powiedzieć... - Czy wchodzi w grę jej samoświadomość? - Tak przypuszczam. W każdym razie jeśli uda mi się sprawić, żeby maszyna zrozumiała własną rolę, z pewnością wymyśli sposób na przezwyciężenie tego kryzysu. - Czy jednak będzie w stanie zajść tak daleko z obecnym zasobem danych? - Dalsze wyjaśnienia będą niezbędne, to prawda. Zarejestrujemy je na taśmie później. Wada przyniosła kilka kanapek i piwo na kolację. - Czy jeszcze coś jest potrzebne? - zapytała. - Dziękuję, to wystarczy. W pracy czas płynie szybko. Nim się obejrzałem, zrobiła się dziewiąta, a potem dziesiąta. Oczy musiałem chłodzić okładami z lodu. - Czy wprowadzimy do pamięci również prognozy “Moskwy 2"? - Oczywiście, to niezbędne... To ważny punkt zwrotny dla przejścia od teczki trzeciej do teczki czwartej. - Na jaki adres wprowadzimy? - Na adres pośredni, z włączeniem wszystkich informacji z Rosji, dobrze? Rezultat okazał się bardzo interesujący. Po pierwsze, stwierdzono bardzo dużą aktywność maszyny prognostycznej w ZSRR - zresztą wiedziałem o tym w punkcie wyjścia - lecz zaskoczyło mnie to, że nasze urządzenie zareagowało pozytywnie na prognozę “Moskwy 2", stwierdzającą, iż przyszłość należy do świata komunistycznego. - To dziwne... Jak ta maszyna wyobraża sobie komunizm? - Hm, ma chyba jakieś ogólne pojęcie. - Spróbuj poszukać pod innym adresem reagującym na prognozy “Moskwy 2". Okazało się, że maszyna wyposażona w podstawowe dane rozumie komunizm w następujący sposób: Polityka - prognozowanie - nieskończoność. Komunizm to prognoza o maksymalnej wartości, a mianowicie jest to prognoza polityczna nieskończonego wymiaru, ujawniająca się wtedy, gdy znane są wcześniej wszelkie inne prognozy.
Doznałem dziwnego uczucia, jakbym stał się wężem zjadającym własny ogon, lecz ponieważ definicja nie miała znaczenia, nic by nie dało doszukiwanie się błędu w rozumowaniu maszyny. Postanowiłem pójść dalej i kiedy wprowadziłem wszystkie dane, jakimi dysponowałem w tym momencie, minęła dawno trzecia. Zjadłem przyniesione kanapki i poczułem się lepiej. - No dobrze, pod jakim kątem chcemy budować program? - Co to znaczy “pod jakim kątem"? Jeszcze nie zaszliśmy tak daleko. Zanim do tego przystąpimy, chciałbym najpierw uzyskać odpowiedź na pytanie, jakich danych brakuje maszynie dla oceny sytuacji. Praca okazała się nużąca i czasochłonna. Nie było innego wyjścia, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i posłużyć się swego rodzaju metodą prób i błędów, działać na wyczucie i po omacku. W końcu w oknie ukazał się słaby odcień błękitu. To czas najgłębszego znużenia. Siedząc bez ruchu, zacząłem usypiać, zastąpił mnie więc Tanomogi. Gdy po chwili obejrzałem się, Tanomogi również zapadał w sen. Nagle w tym właśnie momencie dostrzegłem wątłą reakcję na moje pytania. Początkowo nie mogłem zrozumieć jej znaczenia. Gdy przeanalizowałem adres reagujący, zrozumiałem, że z jednej strony byłem ja, a z drugiej inny mężczyzna. W istocie mną była maszyna prognostyczna. Maszyna prognostyczna i człowiek? Co ona w ogóle pragnie powiedzieć? Chwileczkę, wieloznaczność tej reakcji zależy być może od wzajemnego znoszenia się danych? Wobec tego pozostawiam punkt reagujący, a inne miejsce próbuję skasować. Kiedy ja kasuję, wzrasta intensywność reagowania pozostałej części adresu. Nie tylko zresztą tam, gdzie kasowałem, ale wszędzie wzrastała reakcja. Niczego jednak nie mogłem zrozumieć. Co też chce mi powiedzieć? W tej wieloznacznej reakcji nagle dostrzegłem coś, co mogłoby być odpowiedzią na moje pytanie. Na pytanie, jakie postawiłem, nie zdając sobie sprawy z tego... No właśnie, jaki jest temat programu, który wprowadziłem nie zdając sobie z tego sprawy?... O co, u licha, chciałem zapytać? To oczywiste. O to, czy jest możliwość złamania oporu komisji... Jeśli istniałaby taka możliwość, to trzeba by wiedzieć, jaki projekt byłby właściwy. I to pewnie była odpowiedź maszyny. Jeśli przyjąłbym ją za odpowiedź, okazałoby się proste... Tak, powinniśmy opracować prognozę dla jakiegoś przeciętnego człowieka, dla jego prywatnego życia składającego się z danych wykluczających się z danymi pochodzącymi z innego społeczeństwa. Chodzi mianowicie o jak najbardziej prywatne życie jednostki i jej przyszłość! Tak, prawdopodobnie o to chodzi. Chyba zbyt lekceważąco podchodziłem do tej maszyny. Widocznie kryją się w niej większe możliwości, niż sobie wyobrażałem. Nie ma w tym nic specjalnie dziwnego, że dziecko przerasta i zaskakuje rodziców, a uczeń przechytrza nauczyciela. Natychmiast obudziłem Tanomogiego. Początkowo ogarnęły go wątpliwości, nie mógł uwierzyć w moje przypuszczenia, ale w końcu dał się przekonać. - Z pewnością zgadza się to z teorią. Prognoza polityczna wydaje się czymś przeciwnym pod każdym względem w zestawieniu z przewidywaniem prywatnego, jednostkowego losu. A przynajmniej możemy założyć, że tak jest. - Kto może być dobrym modelem? - Zapytajmy ją. Lecz maszyna najwyraźniej nie miała zamiaru typować modelu. W zasadzie każdy może być modelem. - Chyba musimy sami wybrać. - Dla prognozy pierwszego stopnia konieczne jest, żeby obiekt nie wiedział, iż jest badany. - Czyż nie jest to wspaniałe zajęcie!
- Naturalnie, masz rację. Rozpierała mnie radość. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, o ile bardziej od prognoz liczbowych i graficznych interesujący jest żywy człowiek. To zrozumiałe, wręcz nieuniknione, że w tym momencie nawet nie myśleliśmy o człowieku, którego w końcu wybierzemy i będziemy obserwować. Zdrzemnąłem się na sofie i przespałem chyba z pięć godzin. Od razu zadzwoniłem do Tomoyasu. O trzeciej nadeszła odpowiedź. - Udało się! Na decyzję trzeba poczekać do następnego posiedzenia komisji, tym razem nawet dyrektor biura jest nastawiony bardzo pozytywnie... Przestaliśmy się martwić, ponieważ wierzyliśmy w zdolności maszyny, a ponadto ogarnęło nas niezrozumiałe poczucie pewności siebie. Mimo to odetchnęliśmy z ulgą dopiero wtedy, gdy usłyszeliśmy pozbawiony napięcia głos Tomoyasu. 7 O czwartej wyruszyliśmy na poszukiwanie mężczyzny. Początkowo nie mieliśmy, oczywiście, pewności, że ma to być mężczyzna. Dlatego dwukrotnie rzuciliśmy kartkę z napisem po jednej stronie “mężczyzna", a po drugiej “kobieta" i dwa razy wyszło nam, że jednak ma to być “mężczyzna". Postanowiliśmy poddać się wyrokowi losu. - Mężczyzn jest całe mnóstwo. Kogo mamy szukać? - Czuję się zupełnie tak, jak wilk w stadzie owiec. - Nie wiadomo, kogo wybrać. Szkoda, że nie szukamy kobiety. - Ale będzie i kobieta. Najpierw skłonni do żartów przemierzaliśmy kilometry w radosnym nastroju. Jeździliśmy metrem, pociągami, dotarliśmy do dzielnicy Shinjuku. W końcu poczuliśmy zmęczenie. - Nic z tego. Najpierw musimy ustalić jakiś typ. - Czy ma być to człowiek wyglądający na długowiecznego? - A może taki, o którym z wyglądu niewiele można powiedzieć? - To znaczy, że musi to być ktoś bardzo pospolity. Typów pospolitych również jest bardzo dużo. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo pomyłki. W końcu około siódmej zmęczeni poszukiwaniami weszliśmy do kawiarni i zajęliśmy miejsca przy oknie wychodzącym na ulicę. I tak spotkaliśmy naszego mężczyznę. Siedział bez ruchu przy sąsiednim stoliku przed kubeczkiem lodów, z oczami utkwionymi w jeden punkt ponad drzwiami, na których widniała nazwa kawiarni wypisana złotymi znakami. Lody się roztopiły i wypełniły naczynie po brzegi. Zamówił je, mimo że nie miał na nie ochoty. Dlatego pozwolił, żeby stopniały. Gdy obejrzałem się, spostrzegłem, że Tanomogi też patrzył uważnie w jego stronę. Nie wiem, ile trzeba czasu, żeby lody się rozpuściły, lecz jeśli chodzi o mnie, ich widok wydał mi się bardzo niepokojący. Mężczyzna jakby zwyczajny, lecz mimo to zdawał się mieć coś ważnego do powiedzenia... Może była to ocena zbyt subiektywna, lecz fakt, iż jedynie nieznacznie się wyróżniał, chyba idealnie odpowiadał naszym celom.
Tanomogi trącił mnie w łokieć i mrugnął. Kiwnąłem głową na potwierdzenie. Przyszedł kelner przyjąć zamówienie. Tanomogi początkowo poprosił o jakiś sok, podczas gdy ja zdecydowałem się na kawę. Ostatecznie on też wybrał to samo co ja. W ciszy czekaliśmy więc na kawę. Z powodu zmęczenia, a może pod ciężarem rychłej decyzji, zacisnęliśmy usta i milczeliśmy. Tak czy owak, to nieważne, kim jest ten mężczyzna. Wystarczy, że jest najzwyklejszy, a przy tym spotkany najzupełniej przypadkowo, w dodatku ma pewne cechy szczególne. Nie możemy podjąć ostatecznej decyzji, dopóki nie przeprowadzimy próby. W dodatku jesteśmy już zmęczeni szukaniem. Moglibyśmy bez końca wahać się i zastanawiać. Czuliśmy jednak, że i tak skończyłoby się na tym mężczyźnie, który pozwolił, żeby lody się roztopiły. Mimo upału miał on na sobie flanelową marynarkę, nieco zniszczoną, lecz dobrze uszytą. Siedział wyprostowany i sztywny. Od czasu do czasu zmieniał tylko pozycję nóg. W leżącej na stole ręce nerwowo zaciskał zapalonego papierosa. Nagle rozległa się hałaśliwa muzyka. To osiemnastoletnia dziewczyna w czarnej spódniczce do kolan i czerwonych sandałach włożyła dziesięciojenową monetę do szafy grającej. Mężczyzna drgnął i obejrzał się, mogłem więc zobaczyć jego twarz, jakże znerwicowaną i zbolałą, znieruchomiałą nad czarną muszką, jakby przyśrubowaną. Wyglądał na pięćdziesiąt lat, lecz trochę przypominał mi dziecko. Być może dlatego, że miał ufarbowane włosy. Muzyka wydała mi się wyjątkowo wulgarna. Tanomogiemu chyba jednak wcale nie przeszkadzała, bo zaczął wybijać palcami jej rytm i jakby uspokojony, wypił łyk kawy. Naraz przechylił się w moją stronę i powiedział: - Proszę pana, im więcej mu się przyglądam, tym bardziej jestem pewny, iż jest on tym mężczyzną, którego szukamy. Zdecydujmy się więc na niego... Ja po prostu przechyliłem głowę w bok. Nie chciałem mu dokuczać. Ni stąd, ni zowąd opanował mnie nieznośnie przykry, przygnębiający nastrój. Gdy myślałem o możliwości przewidywania przyszłości jednostki, wydało mi się to pomysłem wspaniałym, lecz gdy miałem przed oczyma konkretnego człowieka, straciłem wiarę w znaczenie tego przedsięwzięcia, wręcz opanowały mnie głębokie wątpliwości. Wczoraj w nocy byłem przemęczony. I być może źle odczytałem komunikat maszyny prognostycznej. Mogło zdarzyć się i tak, że zinterpretowałem komunikat tak, jak mi było wygodnie, przy świadomości braku jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji, w nastroju frustracji wywołanym przez bezowocne posiedzenia komisji. - Co pan powiedział? Teraz mielibyśmy się wycofywać? - Zaskoczony Tanomogi podejrzliwie zmrużył oczy. - Przecież było to polecenie maszyny... A w dodatku pan specjalnie starał się o zatwierdzenie tego projektu przez Tomoyasu... - Na razie mamy zgodę nieformalną. Nie wiadomo, co powie komisja. - Byłoby to głupotą... - Zacisnął wargi. - W każdym razie skoro dyrektor jest nastawiony pozytywnie, nie powinno być specjalnego problemu. - Czy to wiadomo? Do kolejnego posiedzenia może całkowicie zmienić zdanie. Nawet gdybyśmy przekonywali, że całe przedsięwzięcie nie ma związku z polityką, to i tak mogą powiedzieć, że nie ma powodu wydawać pieniędzy na próżno. Od tego, czy komisja wyrazi zgodę, zależy, czy będziemy mieli pieniądze na te badania, czy nie. To nie jest prosta sprawa, uzależniona jedynie od mojego widzimisię. - Przecież ostatecznie maszyna zleciła nam to zadanie. - Byliśmy wtedy śpiący. Może po prostu źle ją odczytaliśmy. - Nie sądzę - zdecydowanie zaprzeczył Tanomogi i rozlał jednocześnie wodę ze szklanki. Wyjął chusteczkę i wycierając spodnie, mówił dalej: - Przepraszam. Ja jednak wierzę w maszynę. Wszyscy, włącznie z członkami
komisji, pozostawaliśmy pod wpływem “Moskwy 2". Staraliśmy się stworzyć program oparty tylko na danych socjologicznych. Bazując jedynie na materiale obiektywnym, dochodzi się być może do najwyższej wartości w prognozowaniu, czyli do komunizmu. Innymi słowy, skoro wykorzystywaliśmy maszynę jednostronnie do celów praktycznych, to rezultat nie mógł być inny. W tym sensie ocena przedstawiona przez maszynę, że komunizm jest maksymalną wartością prognostyczną, wydaje się bardzo interesująca. Dla człowieka najważniejszy jest człowiek, a nie zbiorowisko ludzkie. Jeśli społeczeństwo nie jest dla niego dobre, to nic mu nie pomoże nawet najlepsza organizacja. - A więc...? - Chodzi mi o to, że pomysł maszyny, aby przewidzieć przyszłość pewnej jednostki, jest naprawdę godny uwagi. Jeśli go zrealizujemy, osiągniemy chyba wynik całkowicie odmienny od wniosków “Moskwy 2". - Maszyna tego nie sugerowała. - Oczywiście, że nie. Nawet nie muszę koniecznie w to wierzyć. Po prostu chcę powiedzieć tylko tyle, że jeśli twierdzę, iż uda się to zrobić, to wyobrażam sobie tylko to, że uda się jakoś przekonać komisję. Wówczas uzyskalibyśmy szybko wiele konkretnych korzyści. Jeśli eksperyment się powiedzie, a maszyna wykryje zasadę, wedle której można będzie przewidywać los człowieka... Na przykład odtworzy przeszłość i przedstawi przyszłość przestępcy... Jeśli pozwoli to na wydanie wyroku absolutnego, to można by też u zarania zapobiec przestępstwom. Przy tym można by posługiwać się tą metodą w ważnych sytuacjach życiowych, jak na przykład uzyskać poradę małżeńską, ustalić miejsce pracy, postawić diagnozę w chorobie, a jeśli zaszłaby potrzeba, to nawet przewidzieć czas śmierci... - Czemu miałoby to służyć? - Ot, na przykład, zakłady ubezpieczeń bardzo by się ucieszyły. - Tanomogi roześmiał się, jakby z triumfem, i dodał złośliwie: - Idąc tym tropem dojdziemy do wniosku, że maszyna ma nieograniczone możliwości, prawda? Myślę, że jest to bardzo interesujący plan... - Prawdopodobnie masz rację. Ja też właściwie nie wątpię w mądrość maszyny. - To dlaczego pan powiedział, że może źle odczytaliśmy jej komunikat? - Po prostu tak sobie, na wszelki wypadek. Zastanawiam się, jak byś się czuł, gdybyś został materiałem doświadczalnym? Chyba nie najlepiej? - Nie mógłbym zostać. Wiem wszystko o maszynie, nie spełniałbym podstawowych warunków. - Przypuśćmy, że nic o niej nie wiesz. Mówię czysto hipotetycznie. - W takim razie byłoby mi to obojętne. - Czy naprawdę? - Całkiem obojętne. Profesorze, pan jest znużony. Być może jestem znużony, ale też jestem odłączony od maszyny. Jak mogłem dopuścić do wyeliminowania mnie przez maszynę i odsunięcia przez Tanomogiego. Czy muszę na to się godzić?
8 Skończyliśmy pić kawę. Upłynęło jeszcze około dwudziestu minut. W końcu mężczyzna wstał z miejsca. Widocznie nie przyszła osoba, na którą czekał. Opuściliśmy kawiarnię chwilę później. W mieście powoli zapadał zmierzch. Spieszący się drobnymi krokami tłum, skrupulatnie zbierając cząsteczki sztucznego światła, tworzył ścianę - zdawałoby się - mającą z całych sił odepchnąć atakującą noc. Mężczyzna, jakby nigdy nic się nie zdarzyło, wyszedł z kawiarni i ruszył wąskim zaułkiem w stronę głównej ulicy. Szedł równym krokiem. Po drugiej stronie jezdni, u wejść do małych barów i knajpek ściśniętych jedna przy drugiej, stali jacyś przebierańcy w dziwnych strojach, i ochrypłym głosem przywoływali gości. Sprężyste kroki mężczyzny nie pasowały do tego tła, więc tym większe robiły wrażenie. Gdy doszedł do głównej ulicy, po której jeździł tramwaj, nagle odwrócił się zdecydowanie. Zaniepokojony stanąłem w miejscu, a wtedy Tanomogi trącił mnie w ramię i szepnął: - Proszę się nie zatrzymywać, bo nas zauważy. Za nami rozległy się głosy dziewcząt zapraszających do barów. Nie było innego wyjścia, musieliśmy iść dalej, prosto ku mężczyźnie, który stał i patrzył w naszą stronę. Nie zwracał jednak na nas uwagi, wydawał się zamyślony. Spojrzał na zegarek i od razu skierował się tam, skąd przyszedł. Znów rozległy się głosy dziewcząt, które chyba uznały, że mężczyzna uległ ich namowom. Poczułem, jak napinają mi się mięśnie twarzy. Mężczyzna wrócił, aby jeszcze raz wejść do kawiarni. Widocznie wewnątrz nie dostrzegł osoby, na którą czekał, bo znów wyszedł na ulicę i ruszył w tę samą stronę co poprzednio. Teraz już nikt go nie wołał. Kiedy przechodziłem obok jednego z barów, jakiś gość splunął na mój widok. Pewnie zauważył, że kogoś śledzę. Inwigilacji nikt nie traktuje jako zajęcia szczególnie godnego pochwały. - W końcu ten mężczyzna sam wpadnie do jakiejś pułapki, nie zdając sobie z tego sprawy. - Prawdę mówiąc, wszyscy tkwimy w pułapkach. - Dlaczego? - A czy tak nie jest? Mężczyzna szedł prosto na południe główną ulicą. Obok znajdował się teren budowy ogrodzony płotem z desek, ulica tonęła w ciemności. Przeszedłszy około dwustu metrów mężczyzna ruszył na drugą stronę, po chwili zawrócił, minął uliczkę, z której wszedł na główną drogę, i skręcił w prawo, w ulicę oświetloną lampami łukowymi, prowadzącą do sal kinowych. Dotarł do końca i znów zawrócił. - Wygląda na to, że nie wie, gdzie się znajduje. - Jest zdenerwowany, ponieważ nie przyszedł ktoś, na kogo czekał. - Mimo to krąży jakoś zupełnie bez sensu. Ciekawe, jaki jest jego zawód? - Hm, właśnie, ja też o tym samym pomyślałem. Najwyraźniej przywykł, że go obserwują. Chyba od dawna pracuje w miejscu, w którym musi wciąż zwracać uwagę na to, jak wygląda w oczach innych ludzi. - Ciekawe, czym się zajmuje? Czy mamy prawo do tego, co teraz robimy? - Prawo? Odwróciłem się sądząc, że Tanomogi żartuje, lecz nawet się nie uśmiechnął. - Tak, prawo... Nawet lekarz nie ma prawa eksperymentować na człowieku bez zachowania dostatecznej ostrożności i rozwagi. Jeśli nie będziemy uważni, nasze działania staną się czymś w rodzaju wiwisekcji.
- Przesadza pan. Jeśli zachowamy je w tajemnicy, nie przyniesiemy mu żadnej szkody. - Może... Gdybym był na jego miejscu, na pewno szlag by mnie trafił. Tanomogi milczał, lecz nie wyglądał na szczególnie zmartwionego. Pracowałem z nim przez pięć lat, więc miałem okazję przejrzeć go na wylot. Tak jest, nie ma zamiaru się tłumaczyć, nie zrezygnuje też z obserwacji niezależnie od tego, co mu powiem. Nawet jeśli maszyna wyda polecenie popełnienia morderstwa, chyba nie potrafi jej odmówić. Uczyni to, chociaż niechętnie. Ten wyglądający tak zwyczajnie mężczyzna w średnim wieku, którego obserwowaliśmy, krył w sobie - jak mi się zdawało - jakąś tajemnicę. W końcu zostanie całkowicie obnażony - odsłoni się nie tylko jego przeszłość, ale także przyszłość. Gdy o tym myślałem, czułem taki ból, jakby to mnie miano obnażyć. Zrezygnowanie z maszyny prognostycznej przerażało mnie jednak znacznie bardziej.
9 Przez cały wieczór nie spuszczaliśmy mężczyzny z oczu. Szliśmy jego śladem wąskimi uliczkami niby korytarzami jakiegoś biura w czasie roznoszenia papierów. Widzieliśmy, jak raz gdzieś zadzwonił, zajrzał do salonu gry w pachinko, po raz pierwszy na piętnaście minut, a za drugim razem na dwadzieścia. Nigdzie więcej już nie wstąpił, tylko nieustannie krążył. Wyobrażaliśmy sobie, że kobieta nie przyszła na umówione spotkanie. A kiedy mężczyzna osiąga pewien wiek - ja też zbliżam się do tych samych lat... - nie spodziewa się czegokolwiek dobrego od przypadku. Niczemu w świecie nie może już się dziwić. Nie odczuwa potrzeby włóczenia się po ulicach bez celu po to, aby dać upust impulsom. Tylko kobieta mogłaby załamać jego wewnętrzną równowagę i doprowadzić do stanu, w jakim się teraz znajdował: do niemal groteskowego, wprost zwierzęcego przerażenia. Nasze przypuszczenia okazały się słuszne. Nie było to zresztą tak zaskakujące. Zbliżała się jedenasta, kiedy znów gdzieś zadzwonił z telefonu publicznego, znajdującego się u wejścia do sklepu, i z kimś rozmawiał. (Tanomogi odważnie zbliżył się i zdołał zanotować numer telefonu). Następnie mężczyzna wsiadł do tramwaju, wysiadł na piątym przystanku, po czym wspiął się stromą uliczką kilkadziesiąt metrów i dotarł do niewielkiego budynku mieszkalnego, na tyłach ulicy handlowej. Przy bramie mężczyzna rozejrzał się na boki i zawahał. W tym czasie w głębi za rogiem kupowaliśmy papierosy. (Musiałem kupić ponad dziesięć paczek). Gdy w końcu mężczyzna wszedł do domu, Tanomogi wśliznął się za nim. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zbliży się do mieszkania i odczyta nazwisko na drzwiach. Gdyby zatrzymał go gospodarz domu, wtedy wepchnie mu pieniądze do ręki i wykorzysta okazję na zdobycie niezbędnych informacji. Ja natomiast obserwowałem dom od strony bramy. Na parterze były trzy okna zasłonięte firankami, wewnątrz paliło się światło. Na piętrze znajdowały się cztery okna; w co drugim światła były wygaszone. Po chwili w najdalszym oknie zapaliło się światło i zakołysał się powiększony cień człowieka. Nagle znów zapadła ciemność. Tanomogi wybiegł z domu w skarpetkach, z butami w rękach. - Widziałem! Wizytówkę na drzwiach... Faktycznie, figurowało tam nazwisko kobiety: Kondo Chikako, imię zapisane fonetycznie... - Ukryty w cieniu bramy pochylił się i ciężko dysząc wkładał buty. - Ale miałem przeżycia! Naprawdę... po raz pierwszy robiłem coś takiego. - Chwileczkę, czy światło się paliło? - Tak, zapaliło się. Poza tym usłyszałem uderzenie, jakby coś upadło... - W pokoju w głębi, prawda? - Zauważył pan to? - To bardzo dziwne. Światło paliło się, a potem zgasło i zapanowała ciemność. - Ach, a może oboje tak namiętnie ze sobą się... - Byłoby dobrze, gdyby o to chodziło. Mam nadzieję, iż on nie zauważył, że go śledziliśmy. - Naturalnie, że nie. Gdyby coś spostrzegł, starałby się wcześniej nas zgubić. Mimo tych uspokajających słów miałem złe przeczucia. Nasz pierwotny plan ograniczał się do zdobycia nazwiska i adresu mężczyzny. Nie zakładaliśmy konieczności śledzenia go przez dłuższy czas, na przykład przez całą noc. Obaj prawie nie spaliśmy od wczoraj, a poza tym nie zdecydowaliśmy się jeszcze, czy posłużymy się tym mężczyzną jako królikiem doświadczalnym. Braliśmy też pod uwagę możliwość zainteresowania się kobietą najpierw
jako postacią drugoplanową, a następnie, w miejsce mężczyzny, jako głównym obiektem w naszych badaniach. Tanomogi też skłaniał się ku takiemu rozumowaniu. - Tak jak pan powiedział, bez wątpienia kobieta również jest uwikłana w sprawę, prawda? - Zresztą wszystko jedno, mężczyzna czy kobieta, chodzi o pojedynczego człowieka. Postanowiliśmy wycofać się na pewien czas. Wyszliśmy na ulicę, gdzie rozstałem się z Tanomogim i skierowałem się do domu. Idąc trzymałem się ręką za bolącą głowę. Słuchając opowiadania żony o tym, jak to dzieci pokłóciły się w szkole, wielokrotnie próbowałem opanować senność, lecz w końcu wpadłem w otchłań snu tak wielką, że mogła mnie całego pochłonąć. 10 Następnego dnia rano spałem dłużej niż zwykle. Dopiero po dziesiątej przybyłem do instytutu. Początkowo - sam nie potrafiłem tego wyjaśnić - myślałem, że poinformuję członków instytutu o planie działania dopiero po opracowaniu go i po zaakceptowaniu przez komisję. Dlatego nie powiedzieliśmy nikomu nawet o naszej wczorajszej przygodzie. Mężczyzna, którego śledziliśmy, był dla nas nikim; nie zachodziła więc potrzeba prowadzenia wielostronnych uzupełniających badań, jak to zwykliśmy czynić dotąd. Miało to więc swoje dobre strony. Gdy jednak przystąpiliśmy do badań, zrozumiałem, że nie można lekceważyć trudności w odsłonięciu prywatnego życia człowieka. Sprawa ta byłaby do pokonania, jeśli mielibyśmy dość czasu na zrobienie zarysu planu. Sęk w tym, że do następnego posiedzenia komisji pozostało zaledwie pięć dni. Jeśli komisja nie zatwierdzi tego projektu, warunki dziś dobre ulegną pogorszeniu, a pracownia zostanie zamknięta przynajmniej na jakiś czas - co do tego nie miałem wątpliwości. W drodze do instytutu zdecydowałem się zmienić taktykę, a mianowicie postanowiłem przedstawić projekt członkom instytutu i przyjąć postawę gotowości do współpracy. Jeśli w zaufaniu zobrazuję im całą sytuację, na pewno dochowają tajemnicy. Pracę poprowadzę rutynowo, podzielę ludzi na dwie grupy: jedną, która zajmie się wyjaśnieniem, kim jest kobieta, i drugą badającą wątek mężczyzny. Ustalę też dokładnie zadania grup. W ciągu dwu dni zbiorę tyle danych, ile się da, i na tej podstawie wyciągnę wnioski co do kierunku dalszych działań, a także ich możliwości i perspektyw. Tak czy owak, najpierw należy uzyskać aprobatę komisji. Zanim wszedłem do swego biura, zajrzałem do pracowni na dole w poszukiwaniu Tanomogiego. Usłyszałem, że on już czeka na mnie w pokoju obliczeniowym na piętrze. Poleciłem, żeby wszyscy się zebrali na pierwszym piętrze, ponieważ mam coś do przekazania i od razu poszedłem do Tanomogiego. Siedział z łokciami na stole obok pulpitu aparatu kontrolnego. Nawet się ze mną nie przywitał, tylko spojrzał chłodno. To było do niego niepodobne. - Co robimy, Sensei? - zapytał nagle, nie zmieniając pozycji. - Niby z czym? - Stało się coś nieprzewidzianego. - Rozłożył gazetę, wyprostował ją i wycelował we mnie palec, jakby mnie o coś obwiniał. - O co chodzi? Tanomogi, zaskoczony moim zachowaniem, uniósł brodę, odsłaniając swą długą szyję. - Sensei, nie czytał pan jeszcze gazety?
W tym momencie postukujący drewnianymi sandałami ludzie z pracowni gromadzenia danych wchodzili po schodach. Tanomogi z niepokojem wpatrywał się we mnie, następnie wstał i zapytał: - Co to wszystko znaczy? - To ja ich zwołałem, zamierzałem rozdzielić pracę. - To nie są żarty, proszę spojrzeć! - Wcisnął mi do ręki gazetę, głośno otworzył drzwi i zwrócił się do grupki, która już zdążyła się zebrać. - Później, proszę przyjść później! Gdy skończymy, zawołam was... Usłyszałem jakąś złośliwość wypowiedzianą przez Wadę wysokim, niezadowolonym tonem, lecz nie zrozumiałem słów. Zresztą było to najmniejsze zmartwienie. Wpatrywałem się w zakreślony na czerwono tekst w rogu szpalty i nagle wydało mi się, że powietrze wokół mnie stało się kleiste i oblepiło mnie niczym miód. GŁÓWNY KSIĘGOWY POWIESZONY PRZEZ KOCHANKĘ Jedenastego około północy w dzielnicy Shinjuku, Tsuchida Susumu (lat 56), główny księgowy przedsiębiorstwa Yoshiba, który odwiedził dom Midori pod nr 6 w tej samej dzielnicy, został pobity i powieszony przez Kondo Chikako (lat 26), mieszkankę tego budynku. Kobieta od razu zgłosiła się na najbliższy posterunek policji i stwierdzila, że działała w obronie własnej, ponieważ Tsuchida potraktował ją brutalnie z powodu jakoby jej zbyt późnego powrotu. Jak powiedzieli koledzy z pracy, Tsuchida był człowiekiem poważnym, przepracował w tej samej firmie 30 lat, wszyscy zgodnie uznali, że wydarzenie to mocno ich zaskoczyło. Tanomogi czekał cierpliwie, gdy po raz piąty albo szósty uważnie przebiegałem wzrokiem informację zamieszczoną w gazecie. - O to właśnie chodzi. - A inne pisma? - Kropla potu z czoła stoczyła się, spadła i wsiąkła w gazetowy papier. - Kupiłem pięć różnych tytułów, ale ta podaje chyba najwięcej informacji. - ...Szkoda, że tak się stało. Miesiąc wcześniej moglibyśmy przewidzieć to wydarzenie. No cóż, umarł, nic na to nie poradzimy. - Byłoby dobrze, gdyby na tym się skończyło. - Co to znaczy? A cóż by nam przyszło z zajmowania się przyszłością zmarłych. Nie mamy na to czasu. - Ja się martwię... - Czy jest jakiś istotny powód? To przypadek zbyt szczególny, nie nadaje się na materiał do naszych badań. - Pan chyba żartuje. Niech pan spróbuje to rozumieć. Przecież są ludzie, którzy widzieli, jak śledziliśmy mężczyznę o nazwisku Tsuchida. Zwłaszcza ten staruszek, u którego kupowaliśmy papierosy. - Och, sądzę, że nie mamy się czym martwić. Zwłaszcza że przestępczyni przyznała się do winy... - Czy rzeczywiście? - Poirytowany Tanomogi oblizał wargi i zaczął mówić szybko: - Mam na ten temat inne zdanie. Choćby tylko z tego artykułu widać, że nie wszystko jest tak oczywiste. Czy nie uważa pan, że zachowała się nazbyt metodycznie? Zabiła go, a potem jeszcze powiesiła? I uczyniła to młoda kobieta, której zarzucono jedynie, że wróciła zbyt późno do domu... - Mogła go uderzyć, on się rozgniewał, a wtedy ze strachu mogła go zabić... - To niemożliwe... Czy młoda kobieta dałaby radę powiesić rozwścieczonego mężczyznę? Powiedzmy, że to ona zabiła. Pamięta pan? Gdy mężczyzna wszedł do środka, na ułamek sekundy w pokoju zapaliło się światło, wtedy rozległ się odgłos uderzenia i światło od razu zgasło. A poza tym powiedział pan, że w oknie przemknęła niewyraźna
sylwetka. Prawdę mówiąc, ja też wtedy widziałem za szybą w drzwiach cień człowieka. Wystarczy się chwilę zastanowić, by pojawiły się wątpliwości. Jak to możliwe, żeby cień padł jednocześnie na drzwi i okno, skoro znajdują się one po przeciwnych stronach. To niewykonalne. W takim razie musieli tam być dwaj osobnicy. - No więc byli, mężczyzna i kobieta. - Ale w artykule podają, że kobieta przyszła później od mężczyzny. - Niekoniecznie. To stwierdzenie jest wieloznaczne. Te słowa można rozumieć dwojako... - Widziałem wyraźnie, jak mężczyzna otwierał drzwi kluczem. Przy tym sprawdziłem u telefonistki numer, pod który dzwonił, i okazało się, że telefonował do tego mieszkania. Chciał się dowiedzieć, czy kobieta wróciła. Z jego późniejszego zachowania należy wywnioskować, że nie było jej w domu. - Przypuśćmy, że wróciła od razu po jego telefonie. - Wobec tego dlaczego w pokoju było ciemno? A co oznacza odgłos upadku? I zgaśniecie światła zaraz po tym? - Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. W każdym razie z własnej woli zgłosiła się na policję... - Nie, nie, nawet policja nie jest tak tępa. Być może ludzie, którzy mieszkają na dole, pamiętają moment, kiedy usłyszeli uderzenie. Sąsiedzi potwierdzą, że światło nie paliło się przez cały czas. A ze śladów ucisku na szyi powieszonego policja wysnuje wniosek, że tej zbrodni nie mogła popełnić kobieta. Jeżeli raz pojawią się najdrobniejsze wątpliwości, będzie przeprowadzone skrupulatne śledztwo. Wtedy zostaną wykryte ślady skarpetek na podłodze korytarza, odciski palców na ścianie przy drzwiach... a następnie wyjdzie na jaw, że jacyś podejrzani osobnicy śledzili mężczyznę. - Słuchaj, czy zostawiłeś tam odciski? - Prawdopodobnie... Skąd mogłem wiedzieć, że do tego dojdzie, nawet mi się nie śniło, że sytuacja tak się rozwinie. - Rzeczywiście policja może je wykryć, jeśli dokładnie zbada całe otoczenie. Ale to głupstwo! Nie miałeś motywów. Będą cię podejrzewać, ale nie znajdą ani cienia dowodu. - To prawda. Jednak będą mieć wątpliwości, dopóki nie poinformujemy ich o charakterze naszej pracy. - To nierozsądne! - Tak pan sądzi? A jeśli dziennikarze wywąchają, czym się zajmujemy? Przestaną interesować się zabójstwem, a zaczną pisać o naszej pracy, o koszmarze epoki maszyn uwłaczających godności człowieka itp... I wtedy nagle urwał, jakby coś mu się przypomniało. Chyba przestraszył się, że mógłby mnie podwójnie zranić. Tego było już za wiele. Nie miałem czasu na zabawę w psychoanalizę. - Masz całkowitą rację. W tego rodzaju przedsięwzięciach rzeczywiście można dostrzec pewne niebezpieczeństwa... Przy najmniejszym zagrożeniu tajemnicy komisja, która zawsze była tchórzliwa, znajdzie pretekst, aby jak najszybciej wziąć nogi za pas... Jesteś niezwykle przewidujący. Mógłbyś zostać detektywem albo adwokatem. - Jeszcze nie przemyślałem sprawy do końca. Po prostu gdy stałem wtedy przed drzwiami, odniosłem nieprzeparte wrażenie, że dzieje się coś niesamowitego. Po przeczytaniu tego artykułu doszedłem do wniosku, że zbrodniarzem nie była kobieta, lecz ktoś inny. Skoro tak, to my jesteśmy pierwszymi podejrzanymi. Jeśli chcemy kontynuować nasz eksperyment, musimy odnieść się do tej zbrodni. - To znaczy?
- To znaczy, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko przejąć inicjatywę i popchnąć sprawę jak najszybciej do przodu. - Popchnąć do przodu? Rzeczywiście. - Dogadajmy się więc z policją, nim nas różni ludzie wezmą w obroty. - Może byłoby to możliwe, gdyby w naszym imieniu wystąpił Tomoyasu. Błędem byłoby udawać, że nic nie wiemy. Powinniśmy opracować plan i wykazać się zdecydowaniem. Na szczęście nie brak nam argumentów. Pamiętaj, że ciało Tsuchidy jest jeszcze ciepłe, zmarł nie tak dawno. - Ciało Tsuchidy? - To tylko materialny fakt, który pozwoli wyciągnąć wnioski na temat przyszłości. Jeśli metoda przechowywania jest dobra, to ciało można podobno utrzymać przy życiu około trzech dni. Nawet po obumarciu nerwów. Nagle rozjaśniło mi się w głowie, jakby pootwierały się okna, a szare komórki zaczęły żywiej się poruszać. I jeszcze raz Tanomogi wystrychnął mnie na dudka. Nie byłem jednak zły na nikogo. W końcu jest on moim zastępcą. - Czy to nie znakomity plan? To nie tylko fantazja, to konkretny pomysł, warto spróbować. To chyba doskonała myśl, żeby zacząć od trupa. - Dobrze, rozpoczniemy od matematycznej metody indukcyjnej. Po drugie, jest też sprawa kobiety. Nawet jeśli trafiliśmy na nich przypadkowo, to i tak udało się nam zdobyć doskonały materiał do prowadzenia badań. - A poza tym jeśli dobrze pójdzie, trzecim obiektem będzie prawdziwy przestępca... - Tak, przystępujemy więc do praktycznego zastosowania metody. Będzie to doskonały argument dla komisji. 11 Skoro już określiliśmy kierunek działania, nie mogłem się wahać. Zostało jeszcze trochę czasu, zanim policja wyciągnie w naszą stronę swoje macki. Należało więc wymyślić coś przed przekazaniem rodzinie ciała zamordowanego. Nie mogłem, oczywiście, pominąć współpracowników czekających na dole. Tanomogi powiedział, że poradzi sobie z nimi, jeśli powierzę mu kierownictwo. Podzieliliśmy ich według umiejętności na trzy zespoły: jeden odpowiedzialny za zmarłego mężczyznę, drugi za kobietę, a trzeci za wykrycie potencjalnego przestępcy. Natomiast Tanomogi postanowił zająć się całością badań dotyczących denata. Zdecydowaliśmy, że podczas gdy ja będę pertraktować z Tomoyasu, Tanomogi dokończy podziału na grupy i poinformuje ich członków o kierunkach prac. Następnie mieliśmy czuwać, czekając na właściwy moment, w którym można będzie przystąpić do działania. Sprawdziłem, czy Tomoyasu jest w biurze, i od razu się do niego udałem. Okazał się bardzo sympatyczny. Nie przestawał się uśmiechać, podczas gdy ja rozważałem głośno korzyści, jakie przyniesie urzeczywistnienie prognoz indywidualnych. W końcu okazał się tak wyrozumiały, że zgodził się pośredniczyć między mną a dyrektorem. Początkowo nie zdradziłem nawet słówkiem o obecnych kłopotach, podkreślałem natomiast, jak dużo mamy szczęścia. Lecz gdy w końcu rozmowa zeszła na temat zabójstwa - czego się spodziewałem - uśmiech zniknął z jego twarzy, a na jego miejsce powróciła zwykła mina, obojętna i sucha, jakby przepuszczona przez wyżymaczkę. Nadal trzymałem ster i kierowałem rozmową. Nie ujawniłem ani krzty obaw przed
policją, skoncentrowałem się na kwestii użyteczności maszyny prognostycznej w zapobieganiu przestępstwom i po godzinnej walce udało mi się uzyskać zgodę. Oczywiście, nie oznacza to, że nakłoniłem go do prowadzenia bezpośrednich pertraktacji z biurem. To nie leżało w jego kompetencjach. Po prostu przekonałem go, że to on powinien przedstawić całą sprawę dyrektorowi. Następnie musiałem stracić kolejną godzinę na równie gorącą dyskusję z dyrektorem biura. W odróżnieniu od Tomoyasu ani przez chwilę nie dał nam poznać, co o tym sądzi. Kazał nam czekać, a sam gdzieś poszedł. Tymczasem otrzymałem telefon od Tanomogiego, który zawiadomił, że policja prawdopodobnie wpadła na nasz trop, byłem więc bardzo niespokojny. Tymczasem Tomoyasu odzyskał dobry humor. Przekazawszy sprawę dyrektorowi, poczuł chyba ulgę. Z entuzjazmem rozprawiał o korzyściach działania maszyny prognostycznej, lecz ja nie zdobyłem się na podtrzymywanie rozmowy. Minęła następna godzina. Gdy już zaczynałem tracić nadzieję, powrócił dyrektor biura i oficjalnym tonem oznajmił: - Myślę, że to dobry pomysł. Jakoś udało mi się załatwić sprawę. Nie dam wam tego na piśmie, lecz jeśli okaże się to konieczne, proszę zwracać się do mnie. Najważniejsze, że działania zostały podjęte... Mówił to głosem obojętnym, dlatego nie od razu zorientowałem się, że jest to odpowiedź pozytywna, z której należy się cieszyć. Gdy wyszedłem z gmachu biura, odzyskałem dobre samopoczucie i pośpiesznie udałem się do automatu. W głosie Tanomogiego - nawet przez telefon - wyczuwałem napięcie. Udało mi się też nawiązać kontakt z Ośrodkiem Obliczeniowym Centralnego Szpitala Ubezpieczeń (było to pomieszczenie, w którym znajdował się komputer służący do badań i diagnoz lekarskich) i dowiedziałem się, że właśnie ukończono przygotowania i czekają na ciało denata. Od razu wysłałem Aibę do komendy policji z rozkazem przetransportowania trupa i na tym przerwałem rozmowę... Nagle oblałem się potem, odniosłem wrażenie, że rozpadam się na części rozsypujące się na wszystkie strony i czułem silny ból... Nie, to tylko wzburzenie... Po długim okresie rozpaczliwego oczekiwania i wykazywania maksimum cierpliwości w tej beznadziejnej pracy, teraz, gdy się do niej przyzwyczaiłem, tak że mogłem uznać, iż cierpliwość jest normą, rozpoczęła się prawdziwa robota. A może po prostu uległem euforii? 12 Przygotowania zakończono. Gdy wszedłem, buczała klimatyzacja, chłodne powietrze przyjemnie owiało moje nogi. Mieliśmy już połączenie za pomocą specjalnego telefonu z pokojem komputerowym Centralnego Szpitala Ubezpieczeń, a pracownicy instytutu, podzieleni na trzy grupy, zaopatrzeni w przenośne radiotelefony, stali gotowi już do wyjścia. (Taki jest Tanomogi, można na nim polegać). W końcu wszyscy wyszli, a ja pozostałem sam. Stałem bez ruchu przed monitorem i trzema radiotelefonami w pokoju komputerowym, w którym rozlegało się tylko monotonne pomrukiwanie maszyny prognostycznej. Teraz byłem jej częścią. Wszystkie przysłane informacje zostaną bezpośrednio do niej wprowadzone, automatycznie sklasyfikowane i zapamiętane, więc moja rola polegać będzie tylko na reagowaniu na sygnały maszyny i udzielaniu prostych wskazówek zgodnie z instrukcją. Mimo to mogłem być z siebie dumny. Bo przecież to nikt inny, lecz ja wyposażyłem maszynę w jej umiejętności... - Jesteś wyolbrzymioną częścią mnie! - zawołałem z satysfakcją do maszyny. 3.50. Dokładnie dwadzieścia pięć minut po wyjściu Tanomogiego i innych pracowników. Pierwszy kontakt nadszedł od Tsudy, kierującego zespołem odpowiedzialnym za wykrycie przestępcy. Treści jego komunikatu nie ma