ABE KOBO
KOBIETA Z WYDM
Bez groźby kary nie ma radości w ucieczce
Część I
1
Pewnego sierpniowego dnia zaginął mężczyzna. Od chwili gdy w czasie urlopu udał
się nad morze odległe o pół dnia drogi pociągiem - słuch o nim zaginął. Ogłoszenia w prasie i
poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów.
Oczywiście, zaginięcie człowieka nie jest czymś niezwykłym. Statystyka notuje
kilkaset wypadków rocznie; jednakże procent odnalezionych jest zaskakująco mały. Zabój-
stwa czy nieszczęśliwe wypadki pozostawiają wyraźne dowody, w przypadku porwania zaś
można przynajmniej poznać jego motywy. Gdy okaże się, że zaginięcie człowieka nie należy
do żadnej z powyższych kategorii, niezmiernie trudno wpaść na trop poszukiwanego.
Przeważnie bywa to po prostu zwykła ucieczka - jeśli już mamy użyć tego słowa.
I w przypadku tego mężczyzny niemożność odnalezienia jakiegokolwiek śladu nie
była czymś wyjątkowym. I chociaż wiadomo było, w jakim udał się kierunku, nie nadeszła
żadna wiadomość o znalezieniu ciała; charakter pracy zaginionego zaś nie nasuwał
przypuszczeń, by mógł zostać porwany na skutek uwikłania w jakieś tajemnicze sprawy.
Unormowany tryb życia tego człowieka nie pozwalał również myśleć o ucieczce.
Naturalnie, na początku wszyscy przypuszczali, że zamieszana w to jest jakaś kobieta.
Gdy żona zaginionego powiedziała, że celem jego podróży było łowienie owadów, zarówno
policja, jak i koledzy z pracy poczuli się tak, jakby z nich zakpił. Butelka na owady i siatka
jako czapka niewidka w ucieczce z dziewczyną - to zakrawało na komedię. A jednak
pracownik stacji kolejowej w S. stwierdził, że pamięta mężczyznę, który wyglądał raczej na
alpinistę; na plecach miał manierkę i drewniane pudełko przypominające skrzynkę na farby.
Mężczyzna był sam, zupełnie sam, więc domysły na temat dziewczyny okazały się raczej
bezpodstawne.
Przypuszczano również, że mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo.
Pogląd ten lansował jego kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą, który twierdził,
że już samo oddawanie się w wieku dojrzałym tak bezużytecznemu zajęciu jak zbieranie
owadów jest dowodem psychicznej ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania
owadów, które przejawiają dzieci, wiąże się często z kompleksem Edypa. To w celu
zaspokojenia swych niespełnionych pragnień dziecko. z upodobaniem wbija szpilki w
martwy odwłok owada, choć nie potrzebuje się już obawiać, że zdobycz mu ucieknie. Gdy
człowiek dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka poważnej choroby. Wcale
nieprzypadkowo zbieracze owadów są często albo ludźmi o niepohamowanej żądzy zysku,
albo krańcowymi odludkami, kleptomanami czy homoseksualistami. Stąd już tylko krok do
samobójstwa z powodu znużenia życiem. Jest też wielu maniaków, których bardziej pociąga
cyjanek potasu znajdujący się w butelkach do zabijania i konserwowania owadów niż samo
kolekcjonowanie; tacy nie są w stanie porzucić tego zajęcia, choć próbują to uczynić.
Rzeczywiście, zaginiony nigdy nie opowiadał nikomu o swych zainteresowaniach. Czyż fakt
ten nie stanowi dowodu, że zdawał sobie sprawę z ich podejrzanego charakteru?
Jednakże wszystkie te domysły okazały się bezpodstawne, ponieważ nie znaleziono
ciała.
I tak minęło siedem lat, w ciągu których prawda pozostała nieznana. W konsekwencji,
zgodnie z art. 30 Kodeksu Cywilnego, człowiek ten został uznany za zaginionego.
2
Pewnego sierpniowego popołudnia w miejscowości S. wysiadł z pociągu mężczyzna
w szarej czapce, z przewieszonym przez plecy dużym drewnianym pudełkiem i manierką.
Nogawki spodni wsunięte miał do skarpet i wyglądał, jakby się udawał na górską wędrówkę.
Lecz w najbliższej okolicy nie było gór aż tak wysokich, by mogły pociągać alpinistę.
Kolejarz, któremu wręczył bilet, odprowadził go nieufnym spojrzeniem. Mężczyzna bez
odrobiny wahania wsiadł do autobusu stojącego przed dworcem i zajął miejsce w głębi. Był
to autobus, którego trasa prowadziła w kierunku przeciwnym do gór.
Mężczyzna jechał do samego końca. Gdy wysiadł, teren był już mocno pofałdowany.
W dolinach ciągnęły się wąskie pasy pólek ryżowych, a pośród nich, rozrzucone niby
wysepki, rosły kępy drzewek śliwy daktylowej. Mężczyzna minął wieś i szedł dalej w stronę
morza; ziemia stawała się coraz bielsza i bardziej wysuszona..
Po chwili skończyły się zabudowania i zaczął się rzadki las sosnowy. Grunt stanowił
tu drobny, oblepiający stopy piasek. Miejscami tylko kępki wyschłej trawy rzucały cień w
zagłębieniu terenu, to znów zamajaczyło - jakby zostawione tu przez zapomnienie - nędzne
poletko oberżyny, nigdzie jednak nie spotkał człowieka. Morze, do którego zdążał,
znajdowało się niewątpliwie już niedaleko.
Mężczyzna zatrzymał się po raz pierwszy. Rękawem marynarki otarł pot z twarzy i
rozejrzał się dokoła. Powoli otworzył drewniane pudełko i z górnej jego części wyjął
pałeczki. Gdy je połączył w jedną całość, powstał kij, na końcu którego przyczepił siatkę na
motyle. Znowu ruszył w drogę uderzając kijem od siatki po kępach traw. Na piasku kładł się
zapach morza.
Jednak morze było ciągle niewidoczne. Pofałdowany teren ciągnął się bez końca i
zasłaniał horyzont. Nagle otworzył się widok na małą wieś. Była to zwykła biedna wioska,
której dachy obciążone kamieniami skupiały się wokół wysokiej wieży strażackiej. Jedne
były pokryte czarną dachówką, inne zaś - blachą cynkową pomalowaną na czerwono.
Budynek kryty blachą stojący przy skrzyżowaniu ulic wyglądał na dom związkowy rybaków.
W dali ciągnęły się wydmy i za nimi chyba było już morze. Wieś okazała się
zdumiewająco rozległa. Tu również znajdowały się pólka uprawne, lecz ziemia była prze-
ważnie piaszczysta - biała i wysuszona. Gdzieniegdzie widniały poletka kartofli i drzewek
orzechowych, a woń zwierząt domowych mieszała się z zapachem morza. Przy drodze ubitej
z piasku i gliny, twardej jak beton, ciągnęły się usypiska muszli. Idąc tą drogą mężczyzna
widział dzieci bawiące się na pustym placu przed domem związkowym i starców
naprawiających sieci na pochylonych werandach, a przed jedynym sklepem stały łysiejące
kobiety. Gdy ich podejrzliwy wzrok spoczął na nim, zamarli w bezruchu i rozmowy ucichły
na chwilę. Lecz mężczyzna nie zwrócił na to zupełnie uwagi. Interesowały go jedynie owady
i piasek.
Zaskoczyły go nie tylko rozmiary tej wsi, ale i droga, która stopniowo pięła się pod
górę. Było to zastanawiające. Szedł przecież w stronę morza, więc teren powinien opadać.
Czyżby źle odczytał mapę? Gdy spotkał jakąś dziewczynę, zapytał ją o drogę. Nie
odpowiedziała mu, lecz szybko spuściła oczy i odeszła, jakby go nie słyszała. Trudno, nie ma
rady. Zdecydował iść dalej, ponieważ sieci na ryby i usypiska muszli, i kolor piasku
wskazywały na bliskość morza. Nic tu nie zapowiadało niebezpieczeństwa.
Droga wiodła po coraz bardziej stromym zboczu, a dokoła nie było prawie nic prócz
piasku.
Dziwiło go, że tylko tam, gdzie stały domy, teren się nie podwyższał. Droga pięła się
pod górę, a wieś pozostawała na tym samym poziomie. Nie, nie tylko droga wznosiła się,
podwyższał się również teren pomiędzy budynkami. Właściwie cała wieś leżała na
wznoszącym się zboczu, a tylko domy stały na tym samym poziomie. To wrażenie pogłębiało
się ciągle, aż wreszcie zaczęło mu się wydawać, że wszystkie domy wybudowano w wielkich
jamach wydrążonych w zboczu wydmy. Piaskowe wzgórza, poprzez które biegła droga,
znajdowały się teraz powyżej dachów. A domy kryły się coraz głębiej w piasku. Pochyłość
stała się jeszcze bardziej stroma. Tutaj chyba już ze dwadzieścia metrów dzieliło poziom
wydmy od dachów domostw. Jakżeż, u licha, mogą tu żyć ludzie - pomyślał zdumiony
zaglądając do głębokich jam. Gdy tak krążył nad krawędzią urwiska, uderzył go nagle silny,
dławiący powiew wiatru. I roztoczył się przed nim rozległy widok. W dole brzeg morski
lizały mętne, spienione fale. To właśnie te piaszczyste wzgórza, na których grzbiecie znaj-
dował się teraz, były celem jego podróży. Część wydm zwróconych ku morzu i narażonych
na silne wiatry monsunowe tworzyła stromo wznoszące się zbocze, ale w miejscach gdzie
pochyłość stoku była łagodniejsza, rosły kępki karłowatych roślin. Mężczyzna spojrzał w
stronę wsi i zobaczył szeregi wielkich jam, które były tym większe, im bliżej znajdowały się
grzbietu wydm. Zwrócone w stronę osady, tworzyły kilka równoległych warstw i wyglądały
zupełnie jak komórki w rozpadającym się plastrze pszczelim. Na wydmy n a ł o ż o n a była
wieś, albo inaczej wydmy n a k ł a d a ł y się na wieś. Był to drażniący i niepokojący widok.
Ale ponieważ mężczyzna dotarł do swego celu, do wydm, nie było się czym
przejmować. Napił się wody z manierki i odetchnął pełną piersią - wiatr, który wydawał się
tak przezroczysty, zazgrzytał między zębami.
Mężczyzna przybył tu, by łowić owady zamieszkujące te piaszczyste tereny.
Oczywiście, owady żyjące wśród piasków są małe i prawie bezbarwne. Ale
zamiłowanego i doświadczonego kolekcjonera nie kuszą motyle czy ważki. Nie zależy mu na
ozdabianiu swych kolekcji pstrokatymi okazami, nie interesuje go klasyfikacja ani zbieranie
owadów na tradycyjne chińskie leki. Łowienie daje mu znacznie prostszą i bardziej
bezpośrednią przyjemność. Odkrywanie nowych gatunków owadów. Gdy mu się to uda, jego
nazwisko zostanie utrwalone łacińskimi literami w ilustrowanej encyklopedii
entomologicznej wraz z długą, naukową nazwą łacińską i wtedy, być może, przetrwa po wsze
czasy. A jeśli zachowa się długo w ludzkiej pamięci choćby tylko dzięki owadowi - to już
trud wart jest wysiłku.
Taką okazję dają najczęściej owady małe, nie rzucające się w oczy, owady o licznych
mutantach. Dlatego też mężczyzna przez długi okres obserwował muchy z podwójnymi
skrzydłami, a także tak wstrętne dla człowieka muchy domowe. Oczywiście rodzina much
jest niezmiernie bogata w odmiany. Ponieważ wszyscy entomologowie wydają się myśleć
podobnie, poszukiwania w tym zakresie uznano niemal za zakończone w momencie odkrycia
w Japonii ósmej, nader rzadkiej, odmiany much. I kto wie, może to bogactwo odmian wynika
stąd, że muchy żyją w bezpośrednim otoczeniu człowieka?
Winien zatem rozpocząć od obserwacji terenu. Bogactwo odmian świadczy chyba o
dużej zdolności adaptacji. Aż podskoczył z radości. Jego hipoteza może okazać się wcale
niegłupia. Duża zdolność przystosowania oznacza chyba, że muchy żyją nawet w warunkach
niesprzyjających, w których inne owady nie mogą istnieć, jak choćby na pustyni, gdzie
wszystkie żywe istoty wyginęły.
Właśnie wtedy zrodziło się jego zainteresowanie piaskiem. Niedługo czekał na
pierwsze efekty. Pewnego dnia w wyschniętym korycie rzeki w pobliżu domu odkrył
maleńkiego owada o barwie bladej brzoskwini, podobnego do cicindeli Cicindela Japana
Motschulsky i należącego do chrząszczy z rodziny trzyszczy. Powszechnie wiadomo, że pod
względem barwy i deseni cicindela posiada wiele odmian. Lecz kształt przednich nóg - to już
inna sprawa. Stanowi on bowiem ważne kryterium w klasyfikacji tych chrząszczy. Odmienny
kształt nóg decyduje o różnicy gatunkowej. Drugi człon przednich nóg tego owada, który
przyciągnął wzrok mężczyzny, posiadał wyraźne cechy szczególne.
Zazwyczaj czarne i cienkie przednie nogi cicindeli są bardzo zwinne i ruchliwe.
Natomiast w tym wypadku były żółtawe i zgrubiałe, jak gdyby pokryte grubą osłoną. Mogły
być po prostu przyprószone pyłkiem kwiatowym. Ale wówczas musiałyby istnieć specjalne
ku temu warunki, np. obecność włosków, które by zatrzymywały pyłek. Jeśli się nie mylił, to
z pewnością można by to uznać za wielkie odkrycie.
Niestety, nie udało mu się złapać owada. Był zbyt podniecony swym odkryciem. Poza
tym sam sposób ucieczki cicindeli jest wyjątkowo mylący. Odlatuje i jakby mówiąc:
“chwytaj mnie", odwraca się i czeka. Gdy pewny swego podchodził do niej ostrożnie,
odlatywała, po czym znowu siadała odwrócona ku niemu wyczekująco. Zdenerwowała go
okropnie, a potem znikła w kępie traw. Od tej pory chrząszcz o żółtych przednich nogach
ujarzmił mężczyznę całkowicie.
Gdy tak obserwował piaszczystą ziemię, wydawało mu się, że jego przypuszczenia
były słuszne. Rodzina cicindeli jest reprezentatywna dla owadów pustynnych. Zgodnie z
pewną teorią dziwny sposób ucieczki tych owadów nie jest sprawą przypadkową. Jest to
swoista pułapka, która służy wywabianiu różnych małych żyjątek z ich gniazd. Np. myszy
czy jaszczurki wciągnięte w ten sposób w głąb pustyni padają z głodu i wyczerpania. A
cicindela czeka tylko na to, by się nimi pożywić. Owadom tym nadawano w Japonii
romantyczne nazwy, jak np. “posłaniec z listem", bo na pierwszy rzut oka sylwetka ich jest
pełna wdzięku. W rzeczywistości jednak posiadają ostre szczęki i są tak okrutne, że nawet
pożerają się wzajemnie. Lecz niezależnie od tego, ile w tym wywodzie było prawdy, dziwny
sposób ucieczki tego owada całkowicie oczarował mężczyznę.
Wtedy właśnie wzrosło jego zainteresowanie piaskiem, który stwarza odpowiednie
warunki egzystencji dla cicindeli. Czytał wszystko, co mógł znaleźć na ten temat. I im głębiej
w to wszystko wnikał, tym bardziej był przekonany, że piasek jest ' niezwykle interesującą
substancją.
Np. w encyklopedii znalazł następujące określenie piasku
Piasek - luźna skała osadowa; składa się głównie z ziaren kwarcu; czasem zawiera
magnetyt, kasyteryt, a rzadziej złoty pył. Przekrój : od 1/lg mm do 2 mm.
Istotnie, definicja jest jasna. Krótko mówiąc, piasek powstał z okruchów skalnych i
jest substancją pośrednią między gliną a żwirem. Lecz nazywając go po prostu “substancją
pośrednią" nie wyjaśniamy jeszcze problemu, bo na przykład dlaczego z ziemi będącej
mieszaniną skał, gliny i piasku wyodrębnił się tylko ten ostatni i utworzył pustynie czy
wydmy? Jeśli jest to substancja pośrednia, to w wyniku erozyjnego działania wiatru i wody
powinna powstać niezliczona ilość takich form pośrednich między skałą a gliną. A w
rzeczywistości istnieją trzy formy, które można wyraźnie wyodrębnić: skała, piasek i glina.
Zastanawiające jest również to, że ziarna piasku nie różnią się wielkością, czy pochodzi on z
Zatoki Enoshima, czy z pustyni Gobi. Wielkość ziaren nie wykazuje większych wahań -
przeciętny przekrój wynosi 1/g mm i jest mniej więcej zgodna z krzywą rozkładu Gaussa.
W jednym z komentarzy znalazł bardzo proste objaśnienie dekompozycji ziemi na
skutek erozyjnej działalności wiatru i wody; jest to rezultat stopniowego porywania lekkich
jej części i przenoszenia ich przez wiatr. Lecz szczególne znaczenie, jakie posiada przekrój
1/8 mm, pozostało niewyjaśnione. Inne z kolei dzieło geologiczne uzupełniało to objaśnienie
w sposób następujący:
Strumienie wody i powietrza wywołują niespokojne prądy. Najmniejsza długość fali
takiego wzburzonego strumienia jest mniej więcej równa przekrojowi ziarna piasku na
pustyni. Zgodnie z tą właściwością tylko taki piasek wysysany jest z ziemi w kierunku
prostopadłym do przepływu prądu. Jeśli spoistość ziemi jest mała, nawet lekki wietrzyk
porywa piasek w powietrze. Kamienie i glina pozostają nie ruszone, piasek zaś, opadając na
ziemię, gromadzi się po stronie zawietrznej. Wydaje się zatem, że podstawowa właściwość
piasku należy do zakresu aerodynamiki.
Tak więc pierwszą definicję piasku możemy uzupełnić w sposób następujący:
Są to cząstki pokruszonych skał posiadające taką wielkość, która pozwala na ich
przenoszenie przez ciała płynne.
Dopóki na ziemi będą wiały wiatry i płynęły strumienie, powstawanie piasku będzie
rzeczą nieuniknioną. Dopóki wieje wiatr, płyną rzeki i burzy się morze, dopóty zrodzony z
ziemi piasek pełzać będzie po ziemi bez ograniczenia, niby żywa istota. Piasek nigdy nie
odpoczywa. Powoli, lecz zdecydowanie naciera na powierzchnię ziemi...
Ten obraz wiecznie ruchomego piasku wywarł na mężczyźnie niesłychanie silne
wrażenie. A więc jałowość piasku nie jest spowodowana - jak się to zazwyczaj uważa - samą
jego suchością. To wynik ciągłego ruchu, który sprawił, że żadna z istot żywych nie mogła
się na piasku osiedlić i żyć! I jakże tu porównywać lotny piasek z ponurą egzystencją
człowieka, który kurczowo trzyma się jednego miejsca? Piasek nie jest na pewno
odpowiednim siedliskiem dla życia. Czy jednak nieruchomość jest absolutnie koniecznym
warunkiem istnienia? Czy antagonizmy nie rodzą się właśnie dlatego, że staramy się trzymać
stałego miejsca? Gdybyśmy zrezygnowali z przywiązania do jednego miejsca i poddali się
ruchowi piasku, wtedy te antagonizmy stałyby się niemożliwe. Przecież na pustyni także
kwitną kwiaty, żyją owady i inne stworzenia. Dzięki dużej zdolności przystosowania
wyrwały się one z zaklętego kręgu rywalizacji, tak jak na przykład jego ulubiona rodzina
cicindeli. Wyobrażając sobie piasek w nieustającym ruchu, chwilami ulegał złudzeniu, jakby
sam zaczął płynąć z nim razem.
3
Z głową pochyloną ku ziemi szedł wzdłuż półksiężyca wydm otaczających wieś niby
mur obronny. Nie zwracał prawie uwagi na odległy krajobraz. Kolekcjoner owadów musi
koncentrować całą uwagę w promieniu trzech metrów od swoich stóp. I w miarę możliwości
nie powinien mieć słońca za sobą - jest to zresztą jedna z podstawowych zasad łowienia. W
przeciwnym razie jego cień może wystraszyć wszystkie owady. Dlatego też czoło i nos ko-
lekcjonera owadów są zawsze czarne od słońca.
Szedł powoli, równym krokiem. Za każdym razem gdy postawił stopę, piasek
zasypywał mu buty. Nie było tu śladu żywej istoty. Tylko z rzadka dostrzegał jakieś zielska,
które wyglądały tak, jakby mogły wypuścić pąki nawet w ciągu jednego dnia, gdyby znalazły
tu choć trochę wilgoci. Od czasu do czasu - zwabiona wonią ludzkiego potu - przelatywała
-jakaś mucha koloru skorupy żółwia. I właśnie dlatego, iż było tu tak pusto, spodziewał się,
że jednak znajdzie coś dla siebie. Zwłaszcza cicindele upodobały sobie życie samotne,
czasem nawet tylko jedna cicindela krąży na całym kilometrze kwadratowym. Nie
pozostawało mu więc nic innego jak cierpliwe przemierzanie tego terenu.
Wtem stanął. Coś się poruszyło w kępie trawy. Pająk. Pająki nie interesowały go.
Usiadł, by zapalić papierosa. Wiatr nieustannie wiał od morza: daleko w dole poszarpane
białe fale gryzły podnóże wydmy. Na zachodzie, tam gdzie kończyły się piaszczyste
wzniesienia, wrzynało się w morze niewielkie wzgórze pokryte nagimi skałami. Ponad nim
słońce rozsiewało po niebie promienie jak wiązki ostrych szpilek.
Zapałki nie chciały się zapalić. Potarł chyba z dziesięć sztuk i nic z tego. Wzdłuż
rzuconej na ziemię zapałki poruszała się fala piasku z szybkością wskazówki sekundnika.
Gdy ruchoma zmarszczka dotarła do obcasa jego buta, mężczyzna wstał. Z fałd spodni
posypał się piasek, a gdy splunął, poczuł piasek w ustach.
A jednak ilość owadów jest tu chyba zbyt mała. Widocznie ruch piasku jest za
gwałtowny. Nie, nie powinien się tak szybko zniechęcać. Zgodnie ze swoją teorią powinien
jednak coś znaleźć..
Dalej grzbiet był już płaski, a część wydmy tworzyła występ w kierunku lądu. Po
łagodnym zboczu zeszedł w dół z nieodpartym uczuciem, że właśnie tutaj może na niego
czekać pożądana zdobycz. O stopień niżej, za ledwie wystającymi z piasku resztkami
plecionego płotu z bambusa, który stanowił chyba kiedyś zaporę chroniącą przed piaskiem,
rozciągał się płaski teren. Szedł dalej przecinając drobne fałdy piasku, które były
rozmieszczone tak równomiernie, jakby wykonano je za pomocą maszyny. Nagle pole
widzenia urwało się - stojąc na krawędzi urwiska miał przed oczyma głęboki dół.
Jama o szerokości ponad dwudziestu metrów stanowiła nieregularny owal. Jej
przeciwległe zbocze wyglądało stosunkowo łagodnie, natomiast ściana u jego stóp robiła
wrażenie całkowicie prostopadłej. Wciskała się ona pod jego stopy łagodnym łukiem niby
gruby brzeg glinianego garnka. Z lękiem postawił stopę na samym brzegu i zajrzał do środka.
Na tle jasno jeszcze oświetlonego wierzchołka wnętrze dołu ogłaszało już nadejście zmierz-
chu.
Na mrocznym dnie stał mały dom pogrążony w ciszy. Jedna strona dachu była
wciśnięta na ukos w ścianę piasku. Wygląda zupełnie jak ostryga - pomyślał mężczyzna.
Czyż można się przeciwstawić podstawowym prawom piasku? - dumał.
Ustawiał właśnie aparat fotograficzny, gdy piasek u jego stóp poruszył się z
szelestem. Zadrżał i cofnął nogę, lecz przez jakiś czas strumień piasku nie przestawał płynąć.
Jakże nieuchwytna i niebezpieczna granica równowagi! Oddychał głęboko, wycierając kilka
razy o spodnie szorstkie od piasku ręce.
Tuz obok rozległo się pokasływanie. Nie wiadomo kiedy znalazł się tutaj - stał tuż
przy jego ramieniu – jakiś starzec wyglądający na rybaka z tej wioski. Spojrzał na aparat
fotograficzny, potem w stronę jamy i uśmiechnął się pokazując twarz pomarszczoną niczym
źle wygarbowana skóra. Gruba warstwa ropy zalepiała kąciki jego oczu.
- To inspekcja?
Słaby, jakby dochodzący z małego przenośnego radia, głos rozproszył się na wietrze.
Mówił jednak wyraźnie, więc nietrudno go było zrozumieć.
- Inspekcja? - zdezorientowany nieco mężczyzna zakrył dłonią obiektyw i przesunął
siatkę na owady tak, by była lepiej widoczna dla rozmówcy. - Oczym pan mówi? Nie wiem,
o co chodzi... Proszę spojrzeć, zbieram owady! Takie żyjące wśród piasków owady to moja
specjalność. - Co? - Starzec nie zrozumiał widocznie.
- Zbie-ram o-wa-dy - powtórzył dobitnie jeszcze raz. - Owady, o-wa-dy. Widzi pan,
chwytam je, o tak!
- Owady?...
Starzec powątpiewająco zmrużył oczy i splunął - a raczej wypuścił ślinę z ust.
Rozszarpywana przez wiatr, ciągnęła się z kącika ust niby nitka. Czym on się tak niepokoi, u
licha?
- Czy w tych okolicach przeprowadzana jest jakaś inspekcja?
- Nie, nie, skoro pan nie przeprowadza inspekcji, to już nieważne...
- Oczywiście, że nie.
Starzec nie skinął nawet głową, tylko odwrócił się i powłócząc czubkami słomianych
sandałów odszedł powoli wzdłuż linii wydm.
Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej siedziało na ziemi, czekając widocznie na starca,
trzech mężczyzn ubranych podobnie jak on. Nie wiadomo, kiedy się tu pojawili. Jeden z nich
obracał coś na kolanach - przypuszczalnie była to lornetka. Starzec dołączył do nich i we
czwórkę rozpoczęli chyba jakąś naradę. A może kłócili się o coś grzebiąc stopami w piasku?
Nie zwracając na nich uwagi mężczyzna zamierzał właśnie prowadzić dalej
poszukiwania cicindeli, lecz starzec znowu podszedł do niego szybkim krokiem.
- Pan naprawdę nie jest z prefektury?
- Z prefektury?... Ależ to pomyłka!
Ruchem świadczącym, że ma już tego dość, wyciągnął swą wizytówkę. Starzec długo
sylabizował.
- Ach, pan jest nauczycielem!
- I nie mam nic wspólnego z prefekturą! - Hm, nauczyciel...
Wyglądało, że wreszcie zrozumiał. Zmrużył oczy i odszedł trzymając przed sobą jego
wizytówkę, jakby miał ją komuś wręczyć. Trzej pozostali, widocznie uspokojeni, wstali i
odeszli.
Starzec podszedł do niego jeszcze raz. - A co pan dalej zamierza robić? - Jak to co?
Szukać owadów.
- Ale ostatni autobus już odjechał... - Czy nie ma się tu gdzie zatrzymać?
- Zatrzymać na noc? W tej wiosce? - Na twarzy starca pojawił się grymas.
- Jeśli tu nie można przenocować, pójdę piechotą do następnej wioski.
- Piechotą...
- Nie śpieszy mi się, prawdę mówiąc... - Ależ nie, po co tyle kłopotów...
Ożywił się nagle, jakby naprawdę miał ochotę mu pomóc.
- Jak pan widzi, to biedna wieś. Nie ma w niej jednego przyzwoitego domu, ale jeśli
to panu odpowiada, spytam się i zobaczę, co można zrobić.
Nic nie wskazywało na to, by miał jakieś złe zamiary. Prawdopodobnie mieszkańcy
wioski obawiali się czegoś; może spodziewali się urzędnika, który miał przeprowadzić
inspekcję? Ale gdy znikły ich podejrzenia, stali się znowu dobrodusznymi, prostymi
rybakami.
- Będę bardzo wdzięczny, dziękuję... Oczywiście, nie chcę za darmo... Bardzo lubię
nocować w wiejskiej chacie...
4
Słońce zaszło i wiatr osłabł nieco. Mężczyzna wędrował po wydmach, dopóki mógł
jeszcze rozróżnić wzory wyrysowane w piasku przez wiatr.
Nie było tu nic, co zasługiwałoby na miano zdobyczy. Gatunek świerszczy
prostoskrzydłych Euscyrtus Japonicu3 Shiraki skorek Anisolabis marginalis Dohrn.
Z pluskwiaków - strojnica Graphosoma rubrolineatum Westwood i coś, czego nazwy
nie był pewien, ale była to na pewno też jakaś strojnica.
Z poszukiwanych przez niego chrząszczy - tylko krytoryjek Cryptorrhynchus lapathi i
Phialodes rufipennżs Roelofs - także z rodziny ryjkowców.
Tak ważnej dla niego cicindeli nie napotkał. Właśnie dlatego mógł sobie powiedzieć,
że radość walki czeka go jeszcze jutro...
Zmęczenie odczuwał jako tańczące w głębi oczu punkciki słabego światła. Zatrzymał
się mimo woli i utkwił wzrok w zasnutej mrokiem powierzchni wydm. Nie mógł już
opanować tego wrażenia - wszystko, co się poruszało, miało dla niego kształt cicindeli.
Zgodnie z obietnicą starzec oczekiwał go przed biurem związku zawodowego.
- Przepraszam za kłopot.
- Nie szkodzi, żeby się tylko panu podobało...
W biurze odbywało się chyba jakieś zebranie. Czterech czy pięciu mężczyzn siedziało
kołem i stamtąd właśnie dochodził głośny śmiech. Nad wejściem wisiał plakat z poziomo
wypisanymi wielkimi znakami: “KOCHAJ SWOJĄ WIEŚ." Starzec powiedział coś i śmiech
ustał nagle; potem wyszedł przed dom, a za nim inni. W mroku wieczoru wysypana
muszelkami droga rysowała się jasną wstęgą.
Prowadzono go w kierunku jednej z tych jam, które znajdowały się u stóp wydm, na
krańcu wsi.
Wąska ścieżka biegła od grzbietu w prawo. Szli tak jeszcze przez chwilę, a potem
starzec pochylił się, zaklaskał w dłonie i zawołał głośno w mroczną czeluść.
- Hej, babciu, hej!
W ciemności u ich stóp ukazało się światło lampy i rozległ się kobiecy głos:
- Tutaj, tutaj! Obok worków jest drabina! Rzeczywiście, bez drabiny nie można było
zejść z tego urwiska. Ściana wznosiła się prawie na trzy wysokości dachu, nawet po drabinie
niełatwo tam się dostać. W dzień ściana wydawała się znacznie bardziej łagodna, lecz teraz
widział, że była prawie prostopadła. Drabina - cienki, nierówny sznur - mógł się łatwo
poplątać, gdyby stracić równowagę. W tak głębokiej jamie żyło się chyba jak w twierdzy.
- Niech się pan o nic nie martwi, proszę dobrze wypocząć...
Starzec pozostał na górze, odwrócił się i odszedł. Piasek sypał się mężczyźnie na
głowę. Zaciekawiało go to wszystko, czuł się tak, jakby powrócił do lat dzieciństwa. Zasta-
nawiał się, czy kobieta jest stara. Musi mieć już swoje lata, skoro wołano na nią “babciu".
Lecz osoba, która powitała go, trzymając lampę, okazała się dość powabną kobietą około
trzydziestki. Była chyba upudrowana, gdyż jak na kobietę mieszkającą nad morzem miała
dziwnie jasną cerę. W każdym razie był jej bardzo wdzięczny, że go tak miło powitała, nie
ukrywając swej radości.
Gdyby nie gorące przyjęcie z jej strony, trudno by mu było zgodzić się na tutejsze
warunki. Pomyślałby, że wystrychnęli go na dudka, i pewnie wycofałby się szybko. Ściany
domu się rozpadały, pokój przedzielały nie parawany, lecz wiszące maty, główny filar był
przekrzywiony, okna zabite deskami, słomiane maty na podłodze całkowicie spróchniałe; gdy
się po nich stąpało, piszczały jak mokra gąbka. Ponadto wszystko dokoła przepełniała nie-
przyjemna woń stęchłego piasku.
Lecz wszystko zależy od postawy, jaką człowiek przyjmuje w danej sytuacji.
Rozbrajało go zachowanie kobiety. Wmawiał sobie, że przeżycia tej nocy to bardzo rzadka
okazja. A jeśli szczęście mu dopisze, natrafi może na interesujące okazy owadów.
Były to na pewno warunki, w jakich owady i wszelkiego rodzaju robactwo gnieżdżą się
chętnie.
Nie przeczuwał żadnego niebezpieczeństwa. Gdy na zaproszenie kobiety usiadł obok
paleniska, usłyszał jakiś szelest przypominający plusk deszczu. Była to armia pcheł. Nie
należał do tych, którzy czymś takim od razu się peszą. Zbieracz owadów jest na to
uodporniony. Ubranie od wewnątrz wysypał proszkiem DDT; przed snem dobrze byłoby
posmarować odkryte części ciała kremem przeciw insektom - pomyślał.
- Przygotuję coś do jedzenia, a przez ten czas... powiedziała kobieta pochylając się i
biorąc lampę do ręki. - Przez chwilę proszę posiedzieć po ciemku, dobrze?
- Czy ma pani tylko jedną lampę? - Tak, bardzo mi przykro...
Gdy zaśmiała się, jakby nieco zakłopotana, na prawym policzku ukazał się dołeczek.
Twarz jej - z wyjątkiem oczu - posiadała niewątpliwie wiele uroku. Ale te oczy to chyba
rezultat jakiejś choroby. Żadne kosmetyki choćby nie wiem ile ich używała - nie zatuszują
zaczerwienionych i zaropiałych powiek. Żeby tylko nie zapomniał dać jej przed snem
jakiegoś lekarstwa do oczu.
- Nie szkodzi, najpierw chciałbym się wykąpać...
- Wykąpać się?
- Nie można?
- Strasznie mi przykro, ale czy nie mógłby pan przełożyć kąpieli na pojutrze?
- Pojutrze? Pojutrze już mnie tu nie będzie. - Mimo woli zaśmiał się głośno.
- Tak?...
Odwróciła twarz, po której przebiegł jakiś grymas. Z prostotą wieśniaczki nie
próbowała niczego ukrywać.
- Jeśli nie ma łazienki, to wystarczy mi, jeśli po prostu poleję się wodą. Cały jestem
pokryty piaskiem...
- Przykro mi, ale mamy tylko jedno wiadro wody, a do studni jest dosyć daleko...
Była zakłopotana, więc zdecydował już więcej o tym nie wspominać. W dodatku
wkrótce zauważył, że kąpiel niewiele by pomogła.
Kobieta podała kolację: gotowaną rybę i zupę z mięczaków. Posiłek typowy dla
okolic nadmorskich. Z tym jeszcze pół biedy. Bardziej go zaskoczyło jednak zachowanie
kobiety, która rozpięła parasol nad jego głową.
- Po co to? - Zastanawiał się, czy nie jest to jakiś specjalny obyczaj tych okolic.
- Jeśli tego nie zrobię, nasypie się piasku do jedzenia...
- Niemożliwe... - Zdumiony spojrzał na sufit, lecz nie dostrzegł żadnej dziury.
- Piasek... - rzekła podnosząc za nim wzrok na sufit piasek sypie się wszędzie... jeśli
nie zamiotę, to w ciągu dnia zbierze się parę centymetrów.
- Czy w dachu są dziury?
- Nie, ale piasek przedostanie się nawet przez najnowszą strzechę! To okropne,
naprawdę, jeszcze gorsze niż korniki drążące drzewo.
- Korniki?
- No, robaki, które robią dziury w drzewie!
- Może termity?...
- Nie, takie duże, o twardej skórze...
- Ach, w takim razie to kózka.
- Kózka?
- Czerwony, z długimi wąsami, prawda?
- Nie, brązowy, w kształcie ziarna ryżu...
- Rozumiem, to musi być kołatka...
- Jeśli by nic z tym nie robić, to słupy, takie jak te, spróchnieją całkowicie, wie pan?
- Mówi pani o tych żuczkach?
- Nie, o piasku.
- Nie rozumiem.
- Wciska się wszędzie bez przerwy, nie wiadomo skąd, ot, w dzień, gdy wiatr wieje z
niedobrej strony, trzeba wymiatać piasek ze strychu rano i wieczorem, bo inaczej nagromadzi
się go tyle, że sufit może nie wytrzymać...
- Tak, rozumiem, niedobrze, gdy się tyle nazbiera... Ale czyż to nie śmieszne mówić,
że słupy gniją od piasku?
- Nie, one naprawdę gniją.
- Ależ piasek to coś suchego!
- A jednak powoduje gnicie... Mówią, że gdy się zostawi w piasku zupełnie nowe
drewniane sandały, to rozsypią się po dwóch tygodniach, i to prawda.
- Nie rozumiem.
- Drzewo gnije, ale piasek gnije wraz z nim. Słyszałam nawet, że po zdjęciu desek z
sufitu zasypanego domu gleba okazuje się tak tłusta, że można w niej sadzić ogórki...
- Coś podobnego! - mężczyzna powiedział to szorstko, krzywiąc się,
zniecierpliwiony. Wydało mu się, że obraz piasku, jaki nosił w sobie, został skalany jej
ignorancją.
- Niech pani posłucha, ja wiem coś niecoś o piasku. Piasek to coś, co przez cały rok
jest w ruchu. I ten ruch jest jego życiem... Piasek nigdy i nigdzie się nie zatrzymuje, czy to w
wodzie, czy w powietrzu, jest w ciągłym ruchu, jest swobodny i niezależny... Dlatego zwykłe
stworzenia nie są w stanie żyć i rozwijać się w piasku... nawet bakterie powodujące rozkład.
Jakby to powiedzieć, piasek jest symbolem czystości, zabezpiecza przed gniciem. To bzdura
twierdzić, że powoduje gnicie... Powiem coś więcej. Piasek nie jest gorszy od innych
minerałów, nie może więc gnić!
Siedziała nieruchomo w milczeniu. Ciągle pod parasolem, który trzymała nad nim
kobieta, mężczyzna zaczął jeść szybciej, jakby go przynaglano, i nie mówił już nic. Na
powierzchni parasola zebrało się tyle piasku, że można było po nim pisać palcem.
A jednak panowała tu wilgoć nie do zniesienia. Nie, oczywiście, to nie piasek, lecz
jego ciało było mokre. Ponad dachem szumiał wiatr. Wyjął papierosy - w kieszeni również
pełno piasku. Wydało mu się, że czuje gorycz papierosa, nim zdążył go zapalić.
Wydobył owady z butelki z cyjankiem potasu. Przypnie je szpilką, nim zesztywnieją,
żeby zachował się przynajmniej kształt nóg. Za domem słychać było brzęk szorowanych
naczyń... Czy w tym domu nikt poza nią nie mieszka?
Gdy kobieta wróciła, zaczęła bez słowa przygotowywać pościel w kącie pokoju. Jeśli
ściele tutaj dla mnie, to gdzie w takim razie sama się położy? Widocznie w pokoju w głębi,
za matą. Poza tymi dwoma pomieszczeniami nie ma tu już nic, co by przypominało pokój.
Ale to bardzo dziwne. Położyć gościa tuż przy wyjściu, a samej zająć pokój w głębi
mieszkania? A może tam leży ktoś ciężko chory, niezdolny do ruchu? To też możliwe. Na
pewno, takie wytłumaczenie byłoby bardziej naturalne. A zresztą nie można oczekiwać, by
samotna kobieta zanadto się troszczyła o przypadkowych podróżnych.
- Czy mieszka tu jeszcze ktoś?
- Kogo pan ma na myśli?
- No, ktoś z rodziny...
- Nie, jestem zupełnie sama. - Kobieta widocznie zrozumiała, o co mu chodzi, bo
uśmiechnęła się sztucznie, z przymusem. - Naprawdę, wszystko tu wilgotnieje od piasku,
nawet kołdra...
- No, a mąż...
- Tajfun w ubiegłym roku... - Klepała i wyciągała brzegi złożonej już kołdry starając
się w ten sposób zwrócić uwagę na czynność, której wcale nie musiała wykonywać. - Mówię
panu, tajfuny w tych okolicach są straszne. Piasek zaczyna sypać się z łoskotem, jak
wodospad, wystarczy się trochę zagapić, a przez noc nazbiera się dziesięć czy dwadzieścia
stóp.
- Dwadzieścia stóp, to znaczy jakieś sześć metrów?
- Wtedy już w ogóle człowiek nie nadąży, żeby nie wiem jak szybko wybierał. A
jednak wybiegł z córką była już w szkole średniej - wołając, że kurnik jest zagrożony. Ja
zajęta byłam w domu i nie mogłam wyjść... No i tyle go widziałam... Gdy nastał ranek i wiatr
ucichł, poszłam zobaczyć. Nie było kurnika ani nic...
- Zasypało ich?
- Aha, całkowicie...
- To okropne! Przerażające! Ten piasek... jest straszny! Nagle lampa zaczęła gasnąć.
- To piasek.
Kobieta stanęła na czworakach, wyciągnęła ramię i uśmiechając się, oczyściła
palcami knot z piasku. Natychmiast zaczął palić się jasno. Kobieta nie zmieniła swej pozycji.
Wpatrując się w płomień lampy, uśmiechała się w ten sam nienaturalny sposób. Gdy
spostrzegł, że czyni to celowo, by pokazać mu swoje dołeczki, poczuł się jakoś nieswojo.
Wydawało mu się to tym bardziej niestosowne, że przed chwilą opowiadała o śmierci
bliskiego człowieka.
5
- Ej tam, przynieśliśmy bańki i łopatę dla niego!
Stan napięcia przerwał wyraźny głos, mimo że dochodził z pewnej odległości -
pewnie posługiwali się megafonami. Potem rozległ się brzęk spadających i uderzających o
siebie blaszanych przedmiotów. Kobieta wstała; by odpowiedzieć. Ogarniało go
rozdrażnienie, gdyż podejrzewał w tym coś nieczystego.
- Cóż to? więc jednak ktoś tu jeszcze jest!
- Co też pan mówi... - Kobieta wzdrygnęła się, jakby ją ktoś połaskotał.
- Przecież ktoś przed chwilą powiedział “dla niego".
- Ach, mówili o panu.
- O mnie? A po cóż mi łopata?
- O, to nieważne! Proszę się tym nie przejmować... Naprawdę, oni są tacy wścibscy...
- Jakieś nieporozumienie, co?
Kobieta nic na to nie powiedziała i obróciwszy się na kolanach wstała i wyszła do
sieni.
- Przepraszam, czy potrzebuje pan jeszcze lampy?
- Nie skończyłem jeść. A co, potrzebne pani światło?
- Jestem przyzwyczajona do tej pracy, więc się obejdę...
Włożyła na głowę słomiany kapelusz, jakich używają przy pracy w polu, i zniknęła w
mroku nocy.
Mężczyzna przechylił głowę na bok i zapalił nowego papierosa. Wyczuwał w tym
wszystkim coś podejrzanego. Wstał cicho i postanowił zajrzeć za matę. Był tam rzeczywiście
pokój, lecz bez posłania. Spoza ściany łagodnym łukiem obsuwał się piasek. Zamarł w
bezruchu... Ten dom był już na wpół wymarły, wnętrzności jego do połowy wyżarły macki
nieustannie płynącego piasku... piasku, który nie posiada nawet stałej formy, poza ziarnem o
przeciętnej wielkości 1/8 mm. Lecz nie ma takiej rzeczy, która mogłaby się oprzeć tej
bezkształtnej, niszczącej sile... A może właśnie nieposiadanie formy jest najlepszym
wyrazem siły?
Szybko wrócił do rzeczywistości. Załóżmy, że kobieta nie będzie mogła skorzystać z
tego pokoju. Gdzież więc, u licha, ma zamiar spać? Za ścianą z desek słychać było jej
krzątaninę. Wskazówki ręcznego zegarka wskazywały dwie minuty po ósmej. Cóż tam może
być do roboty o tej porze?
W poszukiwaniu wody zszedł o stopień niżej, do sieni. Znajdująca się na dnie wiadra
odrobina płynu pokryta była cienką, rdzawą błoną. Trudno, lepsze to niż nic nie sposób już
dłużej wytrzymać z piaskiem w ustach. Gdy resztką wody umył twarz i szyję, poczuł się
znacznie lepiej.
Klepisko przedsionka lizał chłodny wiatr. Może znośniej jest na dworze - pomyślał.
Przecisnął się przez szparę obok przesuwanych drzwi, które utknęły nieruchomo w piasku, i
wyszedł na dwór. Wiejący z góry, od strony drogi, wiatr był teraz już znacznie chłodniejszy.
Wraz z powiewem wiatru dochodził do niego warkot - jak sądził - trójkołowego samochodu.
Gdy wytężył słuch, mógł także odróżnić głosy ludzi. Co więcej może to tylko jego
wyobraźnia? - ruch zdawał się być większy niż w południe. A może to tylko szum morza?
Niebo było ciężkie od gwiazd.
Kobieta zauważyła światło i odwróciła się. Sprawnie posługując się łopatą, napełniała
piaskiem bańki po benzynie. Za jej plecami wznosiła się pionowa ściana czarnego piasku;
zdawało się, że jest pochylona w jego stronę. To pewnie po krawędzi tej ściany chodził w
dzień w poszukiwaniu owadów. Gdy dwie bańki były już pełne, kobieta wzięła je w obie ręce
i ruszyła w jego kierunku. Mijając go podniosła oczy i powiedziała przez nos:
- Piasek...
Opróżniła bańki obok ścieżki za domem, tam gdzie wisiała drabina. Końcem ręcznika
wytarła pot. Wznosił się tam już pagórek naniesionego przez nią piasku.
- Oczyszczam z piasku...
- Choćby pani nie wiem jak długo pracowała, nie będzie temu końca...
Przechodząc obok szturchnęła go w bok czubkiem palca, jak gdyby chciała go
połaskotać. Odskoczył zdumiony, lampa omal nie wypadła mu z ręki. Czy miał dalej trzymać
lampę, czy też postawić ją na ziemi i zrewanżować się kobiecie w ten sam sposób? Zawahał
się przed nieoczekiwaną koniecznością wyboru. Zdecydował się na to pierwsze - trzymał w
ręku lampę i wykrzywiając twarz w niezrozumiałym dla samego siebie uśmiechu, niezdarnie,
sztywnym krokiem podszedł do kobiety, która wróciła do kopania piasku. Zbliżając się
widział, jak rosnący cień kobiety ogarniał całą powierzchnię piaskowej ściany.
- Nie można - powiedziała zdyszanym głosem, nie odwracając się do niego. -- Muszę
jeszcze napełnić sześć baniek i zanieść je, nim spuszczą kosz.
Twarz mężczyzny spoważniała. Było mu nieprzyjemnie, gdyż mimo woli ogarnęły go
uczucia, które z takim trudem przedtem opanował. Jednak wbrew jego woli, coś
nabrzmiewało w jego żyłach. To zupełnie tak, jakby przyklejony do skóry piasek przenikał
do żył i rozbudzał jego krew.
- Może pomóc?
- O, nie! To nie wypada, żeby pan robił wszystko już od pierwszego dnia...
- Od pierwszego dnia?... coś takiego... Będę tu tylko przez dzisiejszą noc!
- Ach tak?
- Nie mam aż tyle wolnego czasu. Niech pani mi da łopatę, szybko!
- Przepraszam, ale łopata pana jest tam.
Rzeczywiście, pod okapem w pobliżu przejścia stały obok siebie . łopata i dwie bańki
po benzynie. Z pewnością te same, które jacyś mężczyźni zrzucili tu wołając: “To dla niego."
Wszystko przygotowane - miał wrażenie, że aż za dobrze wszystko przewidziano. Ale... co w
ogóle przewidziano? On sam jeszcze nic nie wie. Gdy pomyślał, że mają o nim tak niskie
mniemanie, poczuł się dotknięty. Trzonek łopaty, zrobiony z sękatego, grubego drzewa,
połyskiwał czernią od brudu. Mężczyzna stracił już ochotę do pracy.
- O, kosze na piasek są już u sąsiadów!
Nie zauważyła widocznie jego wahania, gdyż jej ożywiony głos zawierał odcień
ufności, której nie wyczuwało się przedtem. Prawda, że głosy świadczące o obecności ludzi,
przybliżyły się znacznie i dochodziły gdzieś z sąsiedztwa. Kilkakrotnie powtórzone krótkie,
zgrane okrzyki i szept mężczyzn zmieszał się z tłumionym śmiechem, a potem znowu
przeszedł w nawoływania. Ten rytm pracy przyniósł mu nieoczekiwane pokrzepienie. Tutaj,
w tym nieskomplikowanym świecie, było to zupełnie normalne, że jednonocny gość
otrzymywał łopatę do ręki. Dziwne jest raczej jego wahanie. Obcasem zrobił wgłębienie w
piasku i postawił w nim lampę, aby się nie przewróciła.
- Chyba wszystko jedno gdzie, wystarczy po prostu kopać...
- O, niezupełnie... - Można tutaj?
- Proszę kopać jak najbliżej zbocza.
- Czy we wszystkich domach pracują przy piasku właśnie o tej porze?
- Tak, nocą piasek jest wilgotny, więc łatwiej kopać... Gdy piasek jest suchy, to... -
spojrzała w niebo - to nie wiadomo, w jakim momencie runie na dół...
Spojrzał w górę. Rzeczywiście, ciężka skarpa zwisała nad nimi jak lawina śniegu nad
urwiskiem.
- Ależ to niebezpieczne!
- Nie, trzyma się mocno! - uśmiechnęła się prawie uroczo. - Proszę spojrzeć, zaczyna
pojawiać się mgła...
- Mgła?...
Istotnie, nawet nie zauważył, kiedy gwiazdy się rozproszyły i zaczęły blednąć. Tam
gdzie niebo stykało się ze ścianą piasku, zaczęło się poruszać coś niby splątana błona
filmowa, kłębiąca się kapryśnie i bez określonego kierunku.
- Widzi pan, gdy piasek napije się mgły do syta... gdy słony piasek. przesyci się
wilgocią, twardnieje jak klajster.
- Nie do wiary!
- A gdy fale cofną się wraz z odpływem, czołg może przejechać bez trudu po
nadmorskim piasku...
- Niemożliwe!
- To prawda! Dlatego też nocą rośnie stopniowo ten nawis... Gdy wieje wiatr ze złej
strony, piasek sypie się tak jak wczoraj wieczorem na parasol. Dopiero po południu, gdy
piach wyschnie na dobre, wali się naraz z łoskotem na ziemię. A jeśli spadnie tam, gdzie
słupy są cienkie, to już koniec...
Zakres jej rozmów był ograniczony. Ale gdy zaczynała mówić o własnym życiu,
zmieniała się nie do poznania. A więc tędy może prowadzić droga do jej serca - myślał. Nie
interesowało go specjalnie to, co kobieta mówiła, lecz słowa jej tchnęły ciepłem, które
sprawiało, że myślał o jej ciele ukrytym pod grubymi roboczymi spodniami.
Mężczyzna zaczął wbijać poszczerbione ostrze łopaty w piasek u swoich stóp.
6
Gdy zaniósł bańki po raz drugi, usłyszał głosy, a na drodze zamigotało światło ręcznej
latarki.
- To winda z koszem! Tam już nie ma co robić, proszę pana, proszę mi pomóc tutaj! -
powiedziała kobieta tonem, który wydał mu się dość ostry. Dopiero teraz pojął, jakie
znaczenie mają worki z piaskiem, które leżały na górze przy drabinie. Gdy się zarzuci wokół
nich liny. można wyciągać i opuszczać kosz z piaskiem. Jeden kosz obsługiwali czterej
mężczyźni, a pracowały dwie albo trzy takie grupy. Byli to chyba przeważnie ludzie młodzi -
robota szła im żwawo i sprawnie. Gdy napełniano, kosz jednej grupy, druga już czekała, by
zająć miejsce pierwszej. Po sześciu takich kursach znikała przygotowana wcześniej kupa
piasku.
- Oni także mają okropną robotę...
Powiedział to raczej z sympatią, ocierając pot rękawem koszuli. Młodzi mężczyźni,
którzy nie skwitowali ani jednym żartobliwym słowem jego pomocy przy piasku, wydawali
się całkowicie oddani swej pracy. I dlatego nie czuł do nich niechęci.
- Tak, w naszej wiosce wszyscy stosują się do hasła: “Kochaj swój dom."
- Cóż to za miłość?
- Miłość do miejsca, w którym mieszkamy. - Wspaniale.
Mężczyzna roześmiał się, kobieta roześmiała się także. Lecz chyba sama nie
wiedziała, dlaczego się śmieje.
Z oddali dochodził warkot ruszającego samochodu. - No, może odpoczniemy trochę?
- Nie, nie! Gdy zrobią ten kurs, znowu tu przyjdą z koszami.
- Czyż to nie wystarczy? Reszta może poczekać do jutra...
Wstał i obojętnie ruszył w kierunku sieni, lecz nic nie wskazywało, że kobieta
zamierza przerwać pracę i pójść z nim.
- Tak nie można! Musimy pracować dalej, trzeba przynajmniej raz obejść dom
dokoła...
- Co znaczy “dokoła"?
- Przecież nie możemy pozwolić, by zgniotło nam dom, prawda? Piasek sypie się ze
wszystkich stron...
- Ależ to potrwa do samego rana!
Kobieta - jakby sprowokowana tymi słowami - odwróciła się nagle i uciekła szybko.
Chyba wróciła pod ścianę piasku, żeby pracować dalej. Zachowuje się zupełnie tak samo jak
cicindela - pomyślał mężczyzna.
Gdy uświadomił to sobie, pomyślał, że już więcej nie pozwoli się nabrać.
- To absurdalne... I tak co noc?
- Piasek nie pozwala odpoczywać. Kosze i samochód są w ruchu przez całą noc!
- Rozumiem. - Miała rację. Piasek nie pozwala odpoczywać. Mężczyzna nie wiedział,
co począć. Zmieszał się, jakby nadepnął na ogon małego węża, który okazał się zaskakująco
duży; a gdy to spostrzegł, głowa węża była tuż, tuż.
- Czy żyje się tu tylko po to, by kopać piasek?
- Przecież nie możemy po prostu uciec stąd nocą, prawda?
Ogarniało go coraz większe zdenerwowanie. Nie miał zamiaru być wmieszanym w to
życie.
- Ależ tak, możecie! Przecież to proste! Jeśli tylko zechcecie, to wszystko jest
możliwe!
- Nie, to nieprawda - powiedziała jakby od niechcenia, harmonizując oddech z
rytmem łopaty. - Wioska istnieje właśnie dzięki temu, że pracujemy pilnie jak pszczoły przy
usuwaniu piasku. Gdybyśmy tego zaniechali, nie upłynęłoby dziesięć dni, a zasypałoby całą
wieś, a potem przyszłaby kolej na sąsiadów za nami!
- Budująca historyjka! A tamci faceci od koszy pracują z takim zapałem z tych
samych powodów?
- Oni otrzymują skromną zapłatę z miasteczka.
- Jeśli na to są pieniądze, to dlaczego nie posadzicie raczej pasa zieleni, który
skuteczniej chroniłby przed piaskiem?
- Z obliczeń podobno wynika, że tym sposobem jest znacznie taniej...
- Tym sposobem? Czy to w ogóle jest jakiś sposób? Nagle poczuł gniew. Zły był na
wszystko, co przywiązywało kobietę tutaj, do tego miejsca, a także i na nią samą, że
pozwalała się tu zatrzymywać. - Dlaczego się tak pani przyczepiła do tej wioski? Nie mogę
tego pojąć. Piasek to wcale nie taka błaha rzecz! Bardzo się pani myli sądząc, że w ten
sposób potrafi mu się pani oprzeć. To śmieszne! Absurd! Dość już tego! Poddaję się. Nawet
nie współczuję!
Rzucił łopatę na leżące obok bańki i odszedł szybko do domu, nie zwracając uwagi na
wyraz twarzy kobiety.
Spędził bezsenną noc. Nadstawiał uszu, wyczuwając jej obecność. Było mu trochę
wstyd. Czyż w rezultacie ta niemal teatralna poza, jaką przybrał, nie świadczyła o jego
zazdrości o to, co tę kobietę tutaj przywiązało? I czy nie było to jednocześnie pragnienie, by
rzuciła pracę i przyszła po cichu do jego łóżka? W istocie jego wzburzenie nie było tylko po
prostu gniewem z powodu głupoty tej kobiety. Było w tym coś więcej, coś niezgłębionego.
Materac stawał się coraz bardziej mokry i coraz więcej piasku oblepiało jego ciało. Jakież to
wszystko niedorzeczne i tajemnicze. Dlatego właśnie nie powinien czynić sobie wyrzutów.
że odrzucił łopatę. Nie ma powodu, żeby brał na siebie aż taką odpowiedzialność. I tak zbyt
wiele zobowiązań dźwigał do tej pory. Jego zainteresowanie piaskiem i owadami było w
końcu tylko pretekstem do ucieczki - choćby na krótką chwilę - od udręki tych zobowiązań i
życiowej inercji.
Zasnąć jednak nie mógł.
Słyszał, że kobieta pracuje bez przerwy. Wielokrotnie przybliżał się także szelest
koszy spuszczanych na ziemię i znowu odpływał w dal. Jeśli tak dalej pójdzie, jutro nie
będzie w stanie pracować. Ma przecież zamiar wstać ze świtem i wykorzystać dobrze cały
dzień. Lecz im bardziej próbował zasnąć, tym większe ogarniało go rozdrażnienie. Zaczęły
piec oczy. I ani łzy, ani zaciskanie powiek nie chroniło oczu przed nieustannie spadającym
piaskiem. Rozłożył ręcznik i owinął nim głowę. Trudno oddychać, ale mimo to jest lepiej.
Będzie myślał o czymś innym... Gdy zamknął oczy, ujrzał szereg długich linii
napływających na niego jak oddech. To drobne zmarszczki piasku, poruszające się na
wydmach. Wpatrywał się w nie przez pół dnia, wżarły się więc w siatkówkę jego oczu. Takie
właśnie strumienie piasku pochłonęły i zniszczyły kwitnące niegdyś miasta i Wielkie
państwa. Nazwano to - jeśli dobrze pamięta - “zasypaniem" Cesarstwa Rzymskiego. Jakieś
miasteczko, które opiewa Omar Chajjam, zostało zasypane razem z jego krawcami,
rzeźnikami, bazarami, z odwiecznymi drogami splątanymi jak oka sieci rybackiej. Ileż to lat
chodzenia po urzędach i walki potrzeba było, by zmienić choćby jedną taką dróżkę!... Nikt
nigdy nie wątpił w trwałość tych miast starożytnych... Ale w końcu i one nie mogły się
oprzeć prawu płynącego ciągle piasku, tych ziaren o przekroju 1/8 mm.
Piasek... Wszystko, co posiada formę, jest ułudą. Jedynie pewny jest ruch piasku,
negujący wszelkie formy... Za cienką ścianą z desek kobieta nie przestawała kopać. Czego
właściwie chce dokonać swymi słabymi ramionami? Czyż to nie podobne do rozgrzebywania
wody, aby w jej szczelinie wybudować dom? Na wodzie, zgodnie z jej istotnymi cechami,
mogą unosić się statki.
Myśl ta wyzwoliła go nagle z uczucia dziwnie przytłaczającego przygnębienia, jakie
wywołały w nim odgłosy pracy za ścianą. Skoro statki pływają po wodzie powinny także
pływać po piasku. Jeśli uwolnimy się od idei nieruchomych domów, nie trzeba będzie tracić
na darmo energii w walce z piaskiem. Unoszące się na piaskach, żeglujące swobodnie statki...
ruchome domy, bezkształtne wsie i miasteczka...
Piasek nie jest płynem. Nie należy więc oczekiwać, że można będzie po nim pływać.
Gdybyśmy rzucili na piasek przedmiot o mniejszym ciężarze gatunkowym, ot, taki np. korek,
i tak go pozostawili, to oczywiście zatonie w nim. Łódź, która mogłaby pływać po piasku,
musi zatem posiadać inne cechy. Mogą to być na przykład domy w kształcie beczek, które by
się obracały, zrzucały z siebie nagromadzony piasek i w ten sposób wydostawały na
powierzchnię. Oczywiście, żywi ludzie nie byliby chyba w stanie znieść tej niestałości ciągle
obracających się domów... Powinno by się skonstruować urządzenie tzw. podwójnej beczki,
przy czym wewnętrzna umieszczona byłaby na osi, z dnem zwróconym w kierunku siły
ciężkości... Tak więc beczka wewnętrzna byłaby stała, a obracałaby się tylko zewnętrzna.
Dom, który by się poruszał jak wahadło wielkiego zegara... dom-kołyska... statek
pustyni...
Wsie i miasteczka składające się z grup takich statków w ciągłym ruchu...
Zasnął nie wiedząc kiedy.
7
Obudziło go pianie koguta przypominające skrzypienie zardzewiałej huśtawki. Było
to bardzo nerwowe przebudzenie. Miał wrażenie, że to dopiero świt, ale jego zegarek
wskazywał już szesnaście minut po jedenastej. Również odcień promieni słonecznych
świadczył, że musi się zbliżać południe. Półmrok panował tu dlatego, że było to dno
głębokiego dołu i słońce tu jeszcze nie sięgało.
Zerwał się jak oparzony. Piasek, który zgromadził się na twarzy, głowie i piersi,
posypał się z szelestem. Sklejony potem, tworzył skorupę wokół nosa i ust. Otarł go
wierzchem ręki i ostrożnie poruszył oczami. Spod zaognionych i oblepionych piaskiem
powiek bez przerwy płynęły łzy. Nie mogły one jednak zmyć piasku, który przyczepił się do
wydzieliny w kącikach oczu.
Podszedł do stojącego w sieni naczynia, by zaczerpnąć choć kroplę wody. Wtem
usłyszał oddech kobiety śpiącej po drugiej stronie irori - paleniska we wgłębieniu podłogi.
Wstrzymał oddech zapominając całkowicie o piekących go powiekach.
Kobieta była zupełnie naga.
W przesłoniętym łzami polu widzenia majaczyła jak cień. Leżała na wznak na macie;
całe ciało, z wyjątkiem głowy, było obnażone; lewa ręka spoczywała lekko na łonie, gładkim
i pełnym. Tak więc te części, które się zazwyczaj ukrywa przed wzrokiem ludzi, były
odkryte, podczas gdy twarz, której nikt nie obawia się pokazywać, osłaniał ręcznik.
Niewątpliwie miał on chronić przed piaskiem oczy, usta i nos, ale kontrast ten potęgował
jeszcze wrażenie nagości.
Cała powierzchnia jej ciała pokryta była warstwą drobnego piasku, który tuszował
szczegóły i podkreślał kobiece linie; wyglądała zupełnie jak posąg przyprószony piaskiem.
Mężczyźnie wypłynęła nagle spod języka lepka ślina. Nie mógł jej przełknąć. Gdyby
usiłował to zrobić, piasek zebrany między wargami i zębami rozpłynąłby się po całej jamie
ustnej. Odwrócił się w stronę sieni i splunął. Spluwał kilkakrotnie, lecz nadal czuł drażniące
ziarenka piasku, choć w ustach było już zupełnie sucho. Jak gdyby piasek nieustannie
wydobywał się spomiędzy zębów.
Na szczęście garnek był na nowo wypełniony wodą. Gdy wypłukał usta i umył twarz,
poczuł się jak nowo narodzony. Nigdy przedtem nie uświadamiał sobie z taką mocą, jak
cudowną rzeczą jest woda. Woda, podobnie jak piasek, była substancją nieorganiczną, ale
znacznie łatwiej przyswajalną niż wszystkie organizmy żywe. Prosta, przezroczysta
substancja nieorganiczna... Wlewając ją powoli do gardła, myślał o zwierzętach jedzących
kamienie...
Odwrócił się znowu i spojrzał na kobietę. Nie miał jednak ochoty zbliżyć się do niej.
Pokryta piaskiem wyglądała pociągająco, ale nie kusiła zbytnio zmysłu dotyku.
W dziennym świetle wczorajsze podniecenie i rozdrażnienie wydawało się
złudzeniem. Oczywiście, że całe to zdarzenie będzie niezłym tematem do rozmów. Rozejrzał
się dokoła, jak gdyby chciał utrwalić to, co już stało się wspomnieniem, i zaczął się
pośpiesznie przygotowywać do odejścia. Koszula i spodnie były ciężkie od piasku. Lecz nie
ma sensu martwić się takimi rzeczami, choć znacznie trudniej wytrząsnąć piasek z włókien
ubrania niż łupież z głowy.
Buty także były zasypane piaskiem.
Czy nie powinien powiedzieć czegoś kobiecie przed odejściem?... Choć, z drugiej
strony, obudzenie może wprawić ją w zakłopotanie. A co zrobić z zapłatą za nocleg? Chyba
najlepiej będzie wstąpić w powrotnej drodze do biura związku rybaków i złożyć pieniądze na
ręce tego starca, który go tu wczoraj przyprowadził.
Wyszedł z domu na palcach.
Słońce niby żywe srebro zawisło nad krawędzią zbocza i zaczynało przypiekać dno
jamy. Szybko spuścił oczy, chroniąc je przed nagłym, oślepiającym blaskiem, lecz w
następnym momencie przestał na to zwracać uwagę i stanął jak wryty ze wzrokiem
utkwionym w ścianę piasku.
Nie do wiary! Drabina zniknęła! Nie było jej w miejscu, w którym z pewnością
znajdowała się wczoraj.
Worki, choć zakopane do połowy w piasku, były doskonale widoczne. Nie myli się na
pewno - pamięta dobrze to miejsce. Czyż możliwe, żeby piasek pochłonął tylko drabinę?
Podbiegł do ściany i zanurzył obie ręce w piasku, który odłupywał się bez oporu i osypywał
na dół. Przecież drabina to nie igła i jeśli pierwsza próba nie da pomyślnych rezultatów, to
nie powiedzie mu się i następna, choćby nie wiem ile razy je powtarzał. Tłumiąc wzrastający
niepokój popatrzył znowu w osłupieniu na spadziste zbocze.
Czyżby nie było miejsca, którędy można by się wydostać na górę? Obszedł dom kilka
razy. Zauważył, że od północy, od strony morza, odległość miedzy dachem, a krawędzią
jamy była najmniejsza, lecz i tu wynosiła ponad 10 metrów, a w dodatku z tej strony ściana
piasku była najbardziej stroma. Ciężko zwisający okap z piasku wyglądał wyjątkowo
niebezpiecznie.
Względnie łagodne było zbocze zachodnie o ukośnej powierzchni, jak wewnątrz
stożka. Oceniając optymistycznie, jego nachylenie wynosiło około 50°, a może tylko 45°.
Uczynił ostrożny, pierwszy krok. Przy każdym kroku do przodu opadał o pół kroku do tyłu.
W każdym razie jest nadzieja, że będzie mógł wejść na górę.
Przebył w ten sposób pięć czy sześć kroków. Potem nogi zaczęły zapadać się w
piasek. Nie wiedział, czy się posuwa naprzód, czy też nie, aż wreszcie ugrzązł po kolana.
Dalej usiłował iść na czworakach. Spalony piasek parzył dłonie. Zmieszany z potem- oblepiał
ciało. Nie mógł już otworzyć oczu. W końcu skurcz w nogach uniemożliwił jakikolwiek
ruch.
Postanowił odpocząć; odetchnął głęboko i myśląc, że przeszedł już niemały kawałek,
otworzył nieco oczy i wtedy osłupiał: nie pokonał nawet pięciu metrów! Cóż osiągnął tak
rozpaczliwym zmaganiem? Zbocze nie było wcale tak łagodne, jak mu się to wydawało, gdy
patrzył na nie z dołu. A ponad jego głową wyglądało jeszcze gorzej. Chciał wejść na górę, a
całą energię zużył na wdzieranie się w głąb piasku. Nawis tuż ponad nim blokował mu drogę.
ABE KOBO KOBIETA Z WYDM Bez groźby kary nie ma radości w ucieczce
Część I 1 Pewnego sierpniowego dnia zaginął mężczyzna. Od chwili gdy w czasie urlopu udał się nad morze odległe o pół dnia drogi pociągiem - słuch o nim zaginął. Ogłoszenia w prasie i poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów. Oczywiście, zaginięcie człowieka nie jest czymś niezwykłym. Statystyka notuje kilkaset wypadków rocznie; jednakże procent odnalezionych jest zaskakująco mały. Zabój- stwa czy nieszczęśliwe wypadki pozostawiają wyraźne dowody, w przypadku porwania zaś można przynajmniej poznać jego motywy. Gdy okaże się, że zaginięcie człowieka nie należy do żadnej z powyższych kategorii, niezmiernie trudno wpaść na trop poszukiwanego. Przeważnie bywa to po prostu zwykła ucieczka - jeśli już mamy użyć tego słowa. I w przypadku tego mężczyzny niemożność odnalezienia jakiegokolwiek śladu nie była czymś wyjątkowym. I chociaż wiadomo było, w jakim udał się kierunku, nie nadeszła żadna wiadomość o znalezieniu ciała; charakter pracy zaginionego zaś nie nasuwał przypuszczeń, by mógł zostać porwany na skutek uwikłania w jakieś tajemnicze sprawy. Unormowany tryb życia tego człowieka nie pozwalał również myśleć o ucieczce. Naturalnie, na początku wszyscy przypuszczali, że zamieszana w to jest jakaś kobieta. Gdy żona zaginionego powiedziała, że celem jego podróży było łowienie owadów, zarówno policja, jak i koledzy z pracy poczuli się tak, jakby z nich zakpił. Butelka na owady i siatka jako czapka niewidka w ucieczce z dziewczyną - to zakrawało na komedię. A jednak pracownik stacji kolejowej w S. stwierdził, że pamięta mężczyznę, który wyglądał raczej na alpinistę; na plecach miał manierkę i drewniane pudełko przypominające skrzynkę na farby. Mężczyzna był sam, zupełnie sam, więc domysły na temat dziewczyny okazały się raczej bezpodstawne. Przypuszczano również, że mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo. Pogląd ten lansował jego kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą, który twierdził, że już samo oddawanie się w wieku dojrzałym tak bezużytecznemu zajęciu jak zbieranie owadów jest dowodem psychicznej ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania owadów, które przejawiają dzieci, wiąże się często z kompleksem Edypa. To w celu zaspokojenia swych niespełnionych pragnień dziecko. z upodobaniem wbija szpilki w martwy odwłok owada, choć nie potrzebuje się już obawiać, że zdobycz mu ucieknie. Gdy
człowiek dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka poważnej choroby. Wcale nieprzypadkowo zbieracze owadów są często albo ludźmi o niepohamowanej żądzy zysku, albo krańcowymi odludkami, kleptomanami czy homoseksualistami. Stąd już tylko krok do samobójstwa z powodu znużenia życiem. Jest też wielu maniaków, których bardziej pociąga cyjanek potasu znajdujący się w butelkach do zabijania i konserwowania owadów niż samo kolekcjonowanie; tacy nie są w stanie porzucić tego zajęcia, choć próbują to uczynić. Rzeczywiście, zaginiony nigdy nie opowiadał nikomu o swych zainteresowaniach. Czyż fakt ten nie stanowi dowodu, że zdawał sobie sprawę z ich podejrzanego charakteru? Jednakże wszystkie te domysły okazały się bezpodstawne, ponieważ nie znaleziono ciała. I tak minęło siedem lat, w ciągu których prawda pozostała nieznana. W konsekwencji, zgodnie z art. 30 Kodeksu Cywilnego, człowiek ten został uznany za zaginionego. 2 Pewnego sierpniowego popołudnia w miejscowości S. wysiadł z pociągu mężczyzna w szarej czapce, z przewieszonym przez plecy dużym drewnianym pudełkiem i manierką. Nogawki spodni wsunięte miał do skarpet i wyglądał, jakby się udawał na górską wędrówkę. Lecz w najbliższej okolicy nie było gór aż tak wysokich, by mogły pociągać alpinistę. Kolejarz, któremu wręczył bilet, odprowadził go nieufnym spojrzeniem. Mężczyzna bez odrobiny wahania wsiadł do autobusu stojącego przed dworcem i zajął miejsce w głębi. Był to autobus, którego trasa prowadziła w kierunku przeciwnym do gór. Mężczyzna jechał do samego końca. Gdy wysiadł, teren był już mocno pofałdowany. W dolinach ciągnęły się wąskie pasy pólek ryżowych, a pośród nich, rozrzucone niby wysepki, rosły kępy drzewek śliwy daktylowej. Mężczyzna minął wieś i szedł dalej w stronę morza; ziemia stawała się coraz bielsza i bardziej wysuszona.. Po chwili skończyły się zabudowania i zaczął się rzadki las sosnowy. Grunt stanowił tu drobny, oblepiający stopy piasek. Miejscami tylko kępki wyschłej trawy rzucały cień w zagłębieniu terenu, to znów zamajaczyło - jakby zostawione tu przez zapomnienie - nędzne poletko oberżyny, nigdzie jednak nie spotkał człowieka. Morze, do którego zdążał, znajdowało się niewątpliwie już niedaleko. Mężczyzna zatrzymał się po raz pierwszy. Rękawem marynarki otarł pot z twarzy i rozejrzał się dokoła. Powoli otworzył drewniane pudełko i z górnej jego części wyjął pałeczki. Gdy je połączył w jedną całość, powstał kij, na końcu którego przyczepił siatkę na
motyle. Znowu ruszył w drogę uderzając kijem od siatki po kępach traw. Na piasku kładł się zapach morza. Jednak morze było ciągle niewidoczne. Pofałdowany teren ciągnął się bez końca i zasłaniał horyzont. Nagle otworzył się widok na małą wieś. Była to zwykła biedna wioska, której dachy obciążone kamieniami skupiały się wokół wysokiej wieży strażackiej. Jedne były pokryte czarną dachówką, inne zaś - blachą cynkową pomalowaną na czerwono. Budynek kryty blachą stojący przy skrzyżowaniu ulic wyglądał na dom związkowy rybaków. W dali ciągnęły się wydmy i za nimi chyba było już morze. Wieś okazała się zdumiewająco rozległa. Tu również znajdowały się pólka uprawne, lecz ziemia była prze- ważnie piaszczysta - biała i wysuszona. Gdzieniegdzie widniały poletka kartofli i drzewek orzechowych, a woń zwierząt domowych mieszała się z zapachem morza. Przy drodze ubitej z piasku i gliny, twardej jak beton, ciągnęły się usypiska muszli. Idąc tą drogą mężczyzna widział dzieci bawiące się na pustym placu przed domem związkowym i starców naprawiających sieci na pochylonych werandach, a przed jedynym sklepem stały łysiejące kobiety. Gdy ich podejrzliwy wzrok spoczął na nim, zamarli w bezruchu i rozmowy ucichły na chwilę. Lecz mężczyzna nie zwrócił na to zupełnie uwagi. Interesowały go jedynie owady i piasek. Zaskoczyły go nie tylko rozmiary tej wsi, ale i droga, która stopniowo pięła się pod górę. Było to zastanawiające. Szedł przecież w stronę morza, więc teren powinien opadać. Czyżby źle odczytał mapę? Gdy spotkał jakąś dziewczynę, zapytał ją o drogę. Nie odpowiedziała mu, lecz szybko spuściła oczy i odeszła, jakby go nie słyszała. Trudno, nie ma rady. Zdecydował iść dalej, ponieważ sieci na ryby i usypiska muszli, i kolor piasku wskazywały na bliskość morza. Nic tu nie zapowiadało niebezpieczeństwa. Droga wiodła po coraz bardziej stromym zboczu, a dokoła nie było prawie nic prócz piasku. Dziwiło go, że tylko tam, gdzie stały domy, teren się nie podwyższał. Droga pięła się pod górę, a wieś pozostawała na tym samym poziomie. Nie, nie tylko droga wznosiła się, podwyższał się również teren pomiędzy budynkami. Właściwie cała wieś leżała na wznoszącym się zboczu, a tylko domy stały na tym samym poziomie. To wrażenie pogłębiało się ciągle, aż wreszcie zaczęło mu się wydawać, że wszystkie domy wybudowano w wielkich jamach wydrążonych w zboczu wydmy. Piaskowe wzgórza, poprzez które biegła droga, znajdowały się teraz powyżej dachów. A domy kryły się coraz głębiej w piasku. Pochyłość stała się jeszcze bardziej stroma. Tutaj chyba już ze dwadzieścia metrów dzieliło poziom wydmy od dachów domostw. Jakżeż, u licha, mogą tu żyć ludzie - pomyślał zdumiony
zaglądając do głębokich jam. Gdy tak krążył nad krawędzią urwiska, uderzył go nagle silny, dławiący powiew wiatru. I roztoczył się przed nim rozległy widok. W dole brzeg morski lizały mętne, spienione fale. To właśnie te piaszczyste wzgórza, na których grzbiecie znaj- dował się teraz, były celem jego podróży. Część wydm zwróconych ku morzu i narażonych na silne wiatry monsunowe tworzyła stromo wznoszące się zbocze, ale w miejscach gdzie pochyłość stoku była łagodniejsza, rosły kępki karłowatych roślin. Mężczyzna spojrzał w stronę wsi i zobaczył szeregi wielkich jam, które były tym większe, im bliżej znajdowały się grzbietu wydm. Zwrócone w stronę osady, tworzyły kilka równoległych warstw i wyglądały zupełnie jak komórki w rozpadającym się plastrze pszczelim. Na wydmy n a ł o ż o n a była wieś, albo inaczej wydmy n a k ł a d a ł y się na wieś. Był to drażniący i niepokojący widok. Ale ponieważ mężczyzna dotarł do swego celu, do wydm, nie było się czym przejmować. Napił się wody z manierki i odetchnął pełną piersią - wiatr, który wydawał się tak przezroczysty, zazgrzytał między zębami. Mężczyzna przybył tu, by łowić owady zamieszkujące te piaszczyste tereny. Oczywiście, owady żyjące wśród piasków są małe i prawie bezbarwne. Ale zamiłowanego i doświadczonego kolekcjonera nie kuszą motyle czy ważki. Nie zależy mu na ozdabianiu swych kolekcji pstrokatymi okazami, nie interesuje go klasyfikacja ani zbieranie owadów na tradycyjne chińskie leki. Łowienie daje mu znacznie prostszą i bardziej bezpośrednią przyjemność. Odkrywanie nowych gatunków owadów. Gdy mu się to uda, jego nazwisko zostanie utrwalone łacińskimi literami w ilustrowanej encyklopedii entomologicznej wraz z długą, naukową nazwą łacińską i wtedy, być może, przetrwa po wsze czasy. A jeśli zachowa się długo w ludzkiej pamięci choćby tylko dzięki owadowi - to już trud wart jest wysiłku. Taką okazję dają najczęściej owady małe, nie rzucające się w oczy, owady o licznych mutantach. Dlatego też mężczyzna przez długi okres obserwował muchy z podwójnymi skrzydłami, a także tak wstrętne dla człowieka muchy domowe. Oczywiście rodzina much jest niezmiernie bogata w odmiany. Ponieważ wszyscy entomologowie wydają się myśleć podobnie, poszukiwania w tym zakresie uznano niemal za zakończone w momencie odkrycia w Japonii ósmej, nader rzadkiej, odmiany much. I kto wie, może to bogactwo odmian wynika stąd, że muchy żyją w bezpośrednim otoczeniu człowieka? Winien zatem rozpocząć od obserwacji terenu. Bogactwo odmian świadczy chyba o dużej zdolności adaptacji. Aż podskoczył z radości. Jego hipoteza może okazać się wcale
niegłupia. Duża zdolność przystosowania oznacza chyba, że muchy żyją nawet w warunkach niesprzyjających, w których inne owady nie mogą istnieć, jak choćby na pustyni, gdzie wszystkie żywe istoty wyginęły. Właśnie wtedy zrodziło się jego zainteresowanie piaskiem. Niedługo czekał na pierwsze efekty. Pewnego dnia w wyschniętym korycie rzeki w pobliżu domu odkrył maleńkiego owada o barwie bladej brzoskwini, podobnego do cicindeli Cicindela Japana Motschulsky i należącego do chrząszczy z rodziny trzyszczy. Powszechnie wiadomo, że pod względem barwy i deseni cicindela posiada wiele odmian. Lecz kształt przednich nóg - to już inna sprawa. Stanowi on bowiem ważne kryterium w klasyfikacji tych chrząszczy. Odmienny kształt nóg decyduje o różnicy gatunkowej. Drugi człon przednich nóg tego owada, który przyciągnął wzrok mężczyzny, posiadał wyraźne cechy szczególne. Zazwyczaj czarne i cienkie przednie nogi cicindeli są bardzo zwinne i ruchliwe. Natomiast w tym wypadku były żółtawe i zgrubiałe, jak gdyby pokryte grubą osłoną. Mogły być po prostu przyprószone pyłkiem kwiatowym. Ale wówczas musiałyby istnieć specjalne ku temu warunki, np. obecność włosków, które by zatrzymywały pyłek. Jeśli się nie mylił, to z pewnością można by to uznać za wielkie odkrycie. Niestety, nie udało mu się złapać owada. Był zbyt podniecony swym odkryciem. Poza tym sam sposób ucieczki cicindeli jest wyjątkowo mylący. Odlatuje i jakby mówiąc: “chwytaj mnie", odwraca się i czeka. Gdy pewny swego podchodził do niej ostrożnie, odlatywała, po czym znowu siadała odwrócona ku niemu wyczekująco. Zdenerwowała go okropnie, a potem znikła w kępie traw. Od tej pory chrząszcz o żółtych przednich nogach ujarzmił mężczyznę całkowicie. Gdy tak obserwował piaszczystą ziemię, wydawało mu się, że jego przypuszczenia były słuszne. Rodzina cicindeli jest reprezentatywna dla owadów pustynnych. Zgodnie z pewną teorią dziwny sposób ucieczki tych owadów nie jest sprawą przypadkową. Jest to swoista pułapka, która służy wywabianiu różnych małych żyjątek z ich gniazd. Np. myszy czy jaszczurki wciągnięte w ten sposób w głąb pustyni padają z głodu i wyczerpania. A cicindela czeka tylko na to, by się nimi pożywić. Owadom tym nadawano w Japonii romantyczne nazwy, jak np. “posłaniec z listem", bo na pierwszy rzut oka sylwetka ich jest pełna wdzięku. W rzeczywistości jednak posiadają ostre szczęki i są tak okrutne, że nawet pożerają się wzajemnie. Lecz niezależnie od tego, ile w tym wywodzie było prawdy, dziwny sposób ucieczki tego owada całkowicie oczarował mężczyznę. Wtedy właśnie wzrosło jego zainteresowanie piaskiem, który stwarza odpowiednie warunki egzystencji dla cicindeli. Czytał wszystko, co mógł znaleźć na ten temat. I im głębiej
w to wszystko wnikał, tym bardziej był przekonany, że piasek jest ' niezwykle interesującą substancją. Np. w encyklopedii znalazł następujące określenie piasku Piasek - luźna skała osadowa; składa się głównie z ziaren kwarcu; czasem zawiera magnetyt, kasyteryt, a rzadziej złoty pył. Przekrój : od 1/lg mm do 2 mm. Istotnie, definicja jest jasna. Krótko mówiąc, piasek powstał z okruchów skalnych i jest substancją pośrednią między gliną a żwirem. Lecz nazywając go po prostu “substancją pośrednią" nie wyjaśniamy jeszcze problemu, bo na przykład dlaczego z ziemi będącej mieszaniną skał, gliny i piasku wyodrębnił się tylko ten ostatni i utworzył pustynie czy wydmy? Jeśli jest to substancja pośrednia, to w wyniku erozyjnego działania wiatru i wody powinna powstać niezliczona ilość takich form pośrednich między skałą a gliną. A w rzeczywistości istnieją trzy formy, które można wyraźnie wyodrębnić: skała, piasek i glina. Zastanawiające jest również to, że ziarna piasku nie różnią się wielkością, czy pochodzi on z Zatoki Enoshima, czy z pustyni Gobi. Wielkość ziaren nie wykazuje większych wahań - przeciętny przekrój wynosi 1/g mm i jest mniej więcej zgodna z krzywą rozkładu Gaussa. W jednym z komentarzy znalazł bardzo proste objaśnienie dekompozycji ziemi na skutek erozyjnej działalności wiatru i wody; jest to rezultat stopniowego porywania lekkich jej części i przenoszenia ich przez wiatr. Lecz szczególne znaczenie, jakie posiada przekrój 1/8 mm, pozostało niewyjaśnione. Inne z kolei dzieło geologiczne uzupełniało to objaśnienie w sposób następujący: Strumienie wody i powietrza wywołują niespokojne prądy. Najmniejsza długość fali takiego wzburzonego strumienia jest mniej więcej równa przekrojowi ziarna piasku na pustyni. Zgodnie z tą właściwością tylko taki piasek wysysany jest z ziemi w kierunku prostopadłym do przepływu prądu. Jeśli spoistość ziemi jest mała, nawet lekki wietrzyk porywa piasek w powietrze. Kamienie i glina pozostają nie ruszone, piasek zaś, opadając na ziemię, gromadzi się po stronie zawietrznej. Wydaje się zatem, że podstawowa właściwość piasku należy do zakresu aerodynamiki. Tak więc pierwszą definicję piasku możemy uzupełnić w sposób następujący: Są to cząstki pokruszonych skał posiadające taką wielkość, która pozwala na ich przenoszenie przez ciała płynne. Dopóki na ziemi będą wiały wiatry i płynęły strumienie, powstawanie piasku będzie rzeczą nieuniknioną. Dopóki wieje wiatr, płyną rzeki i burzy się morze, dopóty zrodzony z
ziemi piasek pełzać będzie po ziemi bez ograniczenia, niby żywa istota. Piasek nigdy nie odpoczywa. Powoli, lecz zdecydowanie naciera na powierzchnię ziemi... Ten obraz wiecznie ruchomego piasku wywarł na mężczyźnie niesłychanie silne wrażenie. A więc jałowość piasku nie jest spowodowana - jak się to zazwyczaj uważa - samą jego suchością. To wynik ciągłego ruchu, który sprawił, że żadna z istot żywych nie mogła się na piasku osiedlić i żyć! I jakże tu porównywać lotny piasek z ponurą egzystencją człowieka, który kurczowo trzyma się jednego miejsca? Piasek nie jest na pewno odpowiednim siedliskiem dla życia. Czy jednak nieruchomość jest absolutnie koniecznym warunkiem istnienia? Czy antagonizmy nie rodzą się właśnie dlatego, że staramy się trzymać stałego miejsca? Gdybyśmy zrezygnowali z przywiązania do jednego miejsca i poddali się ruchowi piasku, wtedy te antagonizmy stałyby się niemożliwe. Przecież na pustyni także kwitną kwiaty, żyją owady i inne stworzenia. Dzięki dużej zdolności przystosowania wyrwały się one z zaklętego kręgu rywalizacji, tak jak na przykład jego ulubiona rodzina cicindeli. Wyobrażając sobie piasek w nieustającym ruchu, chwilami ulegał złudzeniu, jakby sam zaczął płynąć z nim razem. 3 Z głową pochyloną ku ziemi szedł wzdłuż półksiężyca wydm otaczających wieś niby mur obronny. Nie zwracał prawie uwagi na odległy krajobraz. Kolekcjoner owadów musi koncentrować całą uwagę w promieniu trzech metrów od swoich stóp. I w miarę możliwości nie powinien mieć słońca za sobą - jest to zresztą jedna z podstawowych zasad łowienia. W przeciwnym razie jego cień może wystraszyć wszystkie owady. Dlatego też czoło i nos ko- lekcjonera owadów są zawsze czarne od słońca. Szedł powoli, równym krokiem. Za każdym razem gdy postawił stopę, piasek zasypywał mu buty. Nie było tu śladu żywej istoty. Tylko z rzadka dostrzegał jakieś zielska, które wyglądały tak, jakby mogły wypuścić pąki nawet w ciągu jednego dnia, gdyby znalazły tu choć trochę wilgoci. Od czasu do czasu - zwabiona wonią ludzkiego potu - przelatywała -jakaś mucha koloru skorupy żółwia. I właśnie dlatego, iż było tu tak pusto, spodziewał się, że jednak znajdzie coś dla siebie. Zwłaszcza cicindele upodobały sobie życie samotne, czasem nawet tylko jedna cicindela krąży na całym kilometrze kwadratowym. Nie pozostawało mu więc nic innego jak cierpliwe przemierzanie tego terenu. Wtem stanął. Coś się poruszyło w kępie trawy. Pająk. Pająki nie interesowały go. Usiadł, by zapalić papierosa. Wiatr nieustannie wiał od morza: daleko w dole poszarpane
białe fale gryzły podnóże wydmy. Na zachodzie, tam gdzie kończyły się piaszczyste wzniesienia, wrzynało się w morze niewielkie wzgórze pokryte nagimi skałami. Ponad nim słońce rozsiewało po niebie promienie jak wiązki ostrych szpilek. Zapałki nie chciały się zapalić. Potarł chyba z dziesięć sztuk i nic z tego. Wzdłuż rzuconej na ziemię zapałki poruszała się fala piasku z szybkością wskazówki sekundnika. Gdy ruchoma zmarszczka dotarła do obcasa jego buta, mężczyzna wstał. Z fałd spodni posypał się piasek, a gdy splunął, poczuł piasek w ustach. A jednak ilość owadów jest tu chyba zbyt mała. Widocznie ruch piasku jest za gwałtowny. Nie, nie powinien się tak szybko zniechęcać. Zgodnie ze swoją teorią powinien jednak coś znaleźć.. Dalej grzbiet był już płaski, a część wydmy tworzyła występ w kierunku lądu. Po łagodnym zboczu zeszedł w dół z nieodpartym uczuciem, że właśnie tutaj może na niego czekać pożądana zdobycz. O stopień niżej, za ledwie wystającymi z piasku resztkami plecionego płotu z bambusa, który stanowił chyba kiedyś zaporę chroniącą przed piaskiem, rozciągał się płaski teren. Szedł dalej przecinając drobne fałdy piasku, które były rozmieszczone tak równomiernie, jakby wykonano je za pomocą maszyny. Nagle pole widzenia urwało się - stojąc na krawędzi urwiska miał przed oczyma głęboki dół. Jama o szerokości ponad dwudziestu metrów stanowiła nieregularny owal. Jej przeciwległe zbocze wyglądało stosunkowo łagodnie, natomiast ściana u jego stóp robiła wrażenie całkowicie prostopadłej. Wciskała się ona pod jego stopy łagodnym łukiem niby gruby brzeg glinianego garnka. Z lękiem postawił stopę na samym brzegu i zajrzał do środka. Na tle jasno jeszcze oświetlonego wierzchołka wnętrze dołu ogłaszało już nadejście zmierz- chu. Na mrocznym dnie stał mały dom pogrążony w ciszy. Jedna strona dachu była wciśnięta na ukos w ścianę piasku. Wygląda zupełnie jak ostryga - pomyślał mężczyzna. Czyż można się przeciwstawić podstawowym prawom piasku? - dumał. Ustawiał właśnie aparat fotograficzny, gdy piasek u jego stóp poruszył się z szelestem. Zadrżał i cofnął nogę, lecz przez jakiś czas strumień piasku nie przestawał płynąć. Jakże nieuchwytna i niebezpieczna granica równowagi! Oddychał głęboko, wycierając kilka razy o spodnie szorstkie od piasku ręce. Tuz obok rozległo się pokasływanie. Nie wiadomo kiedy znalazł się tutaj - stał tuż przy jego ramieniu – jakiś starzec wyglądający na rybaka z tej wioski. Spojrzał na aparat fotograficzny, potem w stronę jamy i uśmiechnął się pokazując twarz pomarszczoną niczym źle wygarbowana skóra. Gruba warstwa ropy zalepiała kąciki jego oczu.
- To inspekcja? Słaby, jakby dochodzący z małego przenośnego radia, głos rozproszył się na wietrze. Mówił jednak wyraźnie, więc nietrudno go było zrozumieć. - Inspekcja? - zdezorientowany nieco mężczyzna zakrył dłonią obiektyw i przesunął siatkę na owady tak, by była lepiej widoczna dla rozmówcy. - Oczym pan mówi? Nie wiem, o co chodzi... Proszę spojrzeć, zbieram owady! Takie żyjące wśród piasków owady to moja specjalność. - Co? - Starzec nie zrozumiał widocznie. - Zbie-ram o-wa-dy - powtórzył dobitnie jeszcze raz. - Owady, o-wa-dy. Widzi pan, chwytam je, o tak! - Owady?... Starzec powątpiewająco zmrużył oczy i splunął - a raczej wypuścił ślinę z ust. Rozszarpywana przez wiatr, ciągnęła się z kącika ust niby nitka. Czym on się tak niepokoi, u licha? - Czy w tych okolicach przeprowadzana jest jakaś inspekcja? - Nie, nie, skoro pan nie przeprowadza inspekcji, to już nieważne... - Oczywiście, że nie. Starzec nie skinął nawet głową, tylko odwrócił się i powłócząc czubkami słomianych sandałów odszedł powoli wzdłuż linii wydm. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej siedziało na ziemi, czekając widocznie na starca, trzech mężczyzn ubranych podobnie jak on. Nie wiadomo, kiedy się tu pojawili. Jeden z nich obracał coś na kolanach - przypuszczalnie była to lornetka. Starzec dołączył do nich i we czwórkę rozpoczęli chyba jakąś naradę. A może kłócili się o coś grzebiąc stopami w piasku? Nie zwracając na nich uwagi mężczyzna zamierzał właśnie prowadzić dalej poszukiwania cicindeli, lecz starzec znowu podszedł do niego szybkim krokiem. - Pan naprawdę nie jest z prefektury? - Z prefektury?... Ależ to pomyłka! Ruchem świadczącym, że ma już tego dość, wyciągnął swą wizytówkę. Starzec długo sylabizował. - Ach, pan jest nauczycielem! - I nie mam nic wspólnego z prefekturą! - Hm, nauczyciel... Wyglądało, że wreszcie zrozumiał. Zmrużył oczy i odszedł trzymając przed sobą jego wizytówkę, jakby miał ją komuś wręczyć. Trzej pozostali, widocznie uspokojeni, wstali i odeszli.
Starzec podszedł do niego jeszcze raz. - A co pan dalej zamierza robić? - Jak to co? Szukać owadów. - Ale ostatni autobus już odjechał... - Czy nie ma się tu gdzie zatrzymać? - Zatrzymać na noc? W tej wiosce? - Na twarzy starca pojawił się grymas. - Jeśli tu nie można przenocować, pójdę piechotą do następnej wioski. - Piechotą... - Nie śpieszy mi się, prawdę mówiąc... - Ależ nie, po co tyle kłopotów... Ożywił się nagle, jakby naprawdę miał ochotę mu pomóc. - Jak pan widzi, to biedna wieś. Nie ma w niej jednego przyzwoitego domu, ale jeśli to panu odpowiada, spytam się i zobaczę, co można zrobić. Nic nie wskazywało na to, by miał jakieś złe zamiary. Prawdopodobnie mieszkańcy wioski obawiali się czegoś; może spodziewali się urzędnika, który miał przeprowadzić inspekcję? Ale gdy znikły ich podejrzenia, stali się znowu dobrodusznymi, prostymi rybakami. - Będę bardzo wdzięczny, dziękuję... Oczywiście, nie chcę za darmo... Bardzo lubię nocować w wiejskiej chacie... 4 Słońce zaszło i wiatr osłabł nieco. Mężczyzna wędrował po wydmach, dopóki mógł jeszcze rozróżnić wzory wyrysowane w piasku przez wiatr. Nie było tu nic, co zasługiwałoby na miano zdobyczy. Gatunek świerszczy prostoskrzydłych Euscyrtus Japonicu3 Shiraki skorek Anisolabis marginalis Dohrn. Z pluskwiaków - strojnica Graphosoma rubrolineatum Westwood i coś, czego nazwy nie był pewien, ale była to na pewno też jakaś strojnica. Z poszukiwanych przez niego chrząszczy - tylko krytoryjek Cryptorrhynchus lapathi i Phialodes rufipennżs Roelofs - także z rodziny ryjkowców. Tak ważnej dla niego cicindeli nie napotkał. Właśnie dlatego mógł sobie powiedzieć, że radość walki czeka go jeszcze jutro... Zmęczenie odczuwał jako tańczące w głębi oczu punkciki słabego światła. Zatrzymał się mimo woli i utkwił wzrok w zasnutej mrokiem powierzchni wydm. Nie mógł już opanować tego wrażenia - wszystko, co się poruszało, miało dla niego kształt cicindeli. Zgodnie z obietnicą starzec oczekiwał go przed biurem związku zawodowego. - Przepraszam za kłopot.
- Nie szkodzi, żeby się tylko panu podobało... W biurze odbywało się chyba jakieś zebranie. Czterech czy pięciu mężczyzn siedziało kołem i stamtąd właśnie dochodził głośny śmiech. Nad wejściem wisiał plakat z poziomo wypisanymi wielkimi znakami: “KOCHAJ SWOJĄ WIEŚ." Starzec powiedział coś i śmiech ustał nagle; potem wyszedł przed dom, a za nim inni. W mroku wieczoru wysypana muszelkami droga rysowała się jasną wstęgą. Prowadzono go w kierunku jednej z tych jam, które znajdowały się u stóp wydm, na krańcu wsi. Wąska ścieżka biegła od grzbietu w prawo. Szli tak jeszcze przez chwilę, a potem starzec pochylił się, zaklaskał w dłonie i zawołał głośno w mroczną czeluść. - Hej, babciu, hej! W ciemności u ich stóp ukazało się światło lampy i rozległ się kobiecy głos: - Tutaj, tutaj! Obok worków jest drabina! Rzeczywiście, bez drabiny nie można było zejść z tego urwiska. Ściana wznosiła się prawie na trzy wysokości dachu, nawet po drabinie niełatwo tam się dostać. W dzień ściana wydawała się znacznie bardziej łagodna, lecz teraz widział, że była prawie prostopadła. Drabina - cienki, nierówny sznur - mógł się łatwo poplątać, gdyby stracić równowagę. W tak głębokiej jamie żyło się chyba jak w twierdzy. - Niech się pan o nic nie martwi, proszę dobrze wypocząć... Starzec pozostał na górze, odwrócił się i odszedł. Piasek sypał się mężczyźnie na głowę. Zaciekawiało go to wszystko, czuł się tak, jakby powrócił do lat dzieciństwa. Zasta- nawiał się, czy kobieta jest stara. Musi mieć już swoje lata, skoro wołano na nią “babciu". Lecz osoba, która powitała go, trzymając lampę, okazała się dość powabną kobietą około trzydziestki. Była chyba upudrowana, gdyż jak na kobietę mieszkającą nad morzem miała dziwnie jasną cerę. W każdym razie był jej bardzo wdzięczny, że go tak miło powitała, nie ukrywając swej radości. Gdyby nie gorące przyjęcie z jej strony, trudno by mu było zgodzić się na tutejsze warunki. Pomyślałby, że wystrychnęli go na dudka, i pewnie wycofałby się szybko. Ściany domu się rozpadały, pokój przedzielały nie parawany, lecz wiszące maty, główny filar był przekrzywiony, okna zabite deskami, słomiane maty na podłodze całkowicie spróchniałe; gdy się po nich stąpało, piszczały jak mokra gąbka. Ponadto wszystko dokoła przepełniała nie- przyjemna woń stęchłego piasku. Lecz wszystko zależy od postawy, jaką człowiek przyjmuje w danej sytuacji. Rozbrajało go zachowanie kobiety. Wmawiał sobie, że przeżycia tej nocy to bardzo rzadka
okazja. A jeśli szczęście mu dopisze, natrafi może na interesujące okazy owadów. Były to na pewno warunki, w jakich owady i wszelkiego rodzaju robactwo gnieżdżą się chętnie. Nie przeczuwał żadnego niebezpieczeństwa. Gdy na zaproszenie kobiety usiadł obok paleniska, usłyszał jakiś szelest przypominający plusk deszczu. Była to armia pcheł. Nie należał do tych, którzy czymś takim od razu się peszą. Zbieracz owadów jest na to uodporniony. Ubranie od wewnątrz wysypał proszkiem DDT; przed snem dobrze byłoby posmarować odkryte części ciała kremem przeciw insektom - pomyślał. - Przygotuję coś do jedzenia, a przez ten czas... powiedziała kobieta pochylając się i biorąc lampę do ręki. - Przez chwilę proszę posiedzieć po ciemku, dobrze? - Czy ma pani tylko jedną lampę? - Tak, bardzo mi przykro... Gdy zaśmiała się, jakby nieco zakłopotana, na prawym policzku ukazał się dołeczek. Twarz jej - z wyjątkiem oczu - posiadała niewątpliwie wiele uroku. Ale te oczy to chyba rezultat jakiejś choroby. Żadne kosmetyki choćby nie wiem ile ich używała - nie zatuszują zaczerwienionych i zaropiałych powiek. Żeby tylko nie zapomniał dać jej przed snem jakiegoś lekarstwa do oczu. - Nie szkodzi, najpierw chciałbym się wykąpać... - Wykąpać się? - Nie można? - Strasznie mi przykro, ale czy nie mógłby pan przełożyć kąpieli na pojutrze? - Pojutrze? Pojutrze już mnie tu nie będzie. - Mimo woli zaśmiał się głośno. - Tak?... Odwróciła twarz, po której przebiegł jakiś grymas. Z prostotą wieśniaczki nie próbowała niczego ukrywać. - Jeśli nie ma łazienki, to wystarczy mi, jeśli po prostu poleję się wodą. Cały jestem pokryty piaskiem... - Przykro mi, ale mamy tylko jedno wiadro wody, a do studni jest dosyć daleko... Była zakłopotana, więc zdecydował już więcej o tym nie wspominać. W dodatku wkrótce zauważył, że kąpiel niewiele by pomogła. Kobieta podała kolację: gotowaną rybę i zupę z mięczaków. Posiłek typowy dla okolic nadmorskich. Z tym jeszcze pół biedy. Bardziej go zaskoczyło jednak zachowanie kobiety, która rozpięła parasol nad jego głową. - Po co to? - Zastanawiał się, czy nie jest to jakiś specjalny obyczaj tych okolic.
- Jeśli tego nie zrobię, nasypie się piasku do jedzenia... - Niemożliwe... - Zdumiony spojrzał na sufit, lecz nie dostrzegł żadnej dziury. - Piasek... - rzekła podnosząc za nim wzrok na sufit piasek sypie się wszędzie... jeśli nie zamiotę, to w ciągu dnia zbierze się parę centymetrów. - Czy w dachu są dziury? - Nie, ale piasek przedostanie się nawet przez najnowszą strzechę! To okropne, naprawdę, jeszcze gorsze niż korniki drążące drzewo. - Korniki? - No, robaki, które robią dziury w drzewie! - Może termity?... - Nie, takie duże, o twardej skórze... - Ach, w takim razie to kózka. - Kózka? - Czerwony, z długimi wąsami, prawda? - Nie, brązowy, w kształcie ziarna ryżu... - Rozumiem, to musi być kołatka... - Jeśli by nic z tym nie robić, to słupy, takie jak te, spróchnieją całkowicie, wie pan? - Mówi pani o tych żuczkach? - Nie, o piasku. - Nie rozumiem. - Wciska się wszędzie bez przerwy, nie wiadomo skąd, ot, w dzień, gdy wiatr wieje z niedobrej strony, trzeba wymiatać piasek ze strychu rano i wieczorem, bo inaczej nagromadzi się go tyle, że sufit może nie wytrzymać... - Tak, rozumiem, niedobrze, gdy się tyle nazbiera... Ale czyż to nie śmieszne mówić, że słupy gniją od piasku? - Nie, one naprawdę gniją. - Ależ piasek to coś suchego! - A jednak powoduje gnicie... Mówią, że gdy się zostawi w piasku zupełnie nowe drewniane sandały, to rozsypią się po dwóch tygodniach, i to prawda. - Nie rozumiem. - Drzewo gnije, ale piasek gnije wraz z nim. Słyszałam nawet, że po zdjęciu desek z sufitu zasypanego domu gleba okazuje się tak tłusta, że można w niej sadzić ogórki...
- Coś podobnego! - mężczyzna powiedział to szorstko, krzywiąc się, zniecierpliwiony. Wydało mu się, że obraz piasku, jaki nosił w sobie, został skalany jej ignorancją. - Niech pani posłucha, ja wiem coś niecoś o piasku. Piasek to coś, co przez cały rok jest w ruchu. I ten ruch jest jego życiem... Piasek nigdy i nigdzie się nie zatrzymuje, czy to w wodzie, czy w powietrzu, jest w ciągłym ruchu, jest swobodny i niezależny... Dlatego zwykłe stworzenia nie są w stanie żyć i rozwijać się w piasku... nawet bakterie powodujące rozkład. Jakby to powiedzieć, piasek jest symbolem czystości, zabezpiecza przed gniciem. To bzdura twierdzić, że powoduje gnicie... Powiem coś więcej. Piasek nie jest gorszy od innych minerałów, nie może więc gnić! Siedziała nieruchomo w milczeniu. Ciągle pod parasolem, który trzymała nad nim kobieta, mężczyzna zaczął jeść szybciej, jakby go przynaglano, i nie mówił już nic. Na powierzchni parasola zebrało się tyle piasku, że można było po nim pisać palcem. A jednak panowała tu wilgoć nie do zniesienia. Nie, oczywiście, to nie piasek, lecz jego ciało było mokre. Ponad dachem szumiał wiatr. Wyjął papierosy - w kieszeni również pełno piasku. Wydało mu się, że czuje gorycz papierosa, nim zdążył go zapalić. Wydobył owady z butelki z cyjankiem potasu. Przypnie je szpilką, nim zesztywnieją, żeby zachował się przynajmniej kształt nóg. Za domem słychać było brzęk szorowanych naczyń... Czy w tym domu nikt poza nią nie mieszka? Gdy kobieta wróciła, zaczęła bez słowa przygotowywać pościel w kącie pokoju. Jeśli ściele tutaj dla mnie, to gdzie w takim razie sama się położy? Widocznie w pokoju w głębi, za matą. Poza tymi dwoma pomieszczeniami nie ma tu już nic, co by przypominało pokój. Ale to bardzo dziwne. Położyć gościa tuż przy wyjściu, a samej zająć pokój w głębi mieszkania? A może tam leży ktoś ciężko chory, niezdolny do ruchu? To też możliwe. Na pewno, takie wytłumaczenie byłoby bardziej naturalne. A zresztą nie można oczekiwać, by samotna kobieta zanadto się troszczyła o przypadkowych podróżnych. - Czy mieszka tu jeszcze ktoś? - Kogo pan ma na myśli? - No, ktoś z rodziny... - Nie, jestem zupełnie sama. - Kobieta widocznie zrozumiała, o co mu chodzi, bo uśmiechnęła się sztucznie, z przymusem. - Naprawdę, wszystko tu wilgotnieje od piasku, nawet kołdra... - No, a mąż...
- Tajfun w ubiegłym roku... - Klepała i wyciągała brzegi złożonej już kołdry starając się w ten sposób zwrócić uwagę na czynność, której wcale nie musiała wykonywać. - Mówię panu, tajfuny w tych okolicach są straszne. Piasek zaczyna sypać się z łoskotem, jak wodospad, wystarczy się trochę zagapić, a przez noc nazbiera się dziesięć czy dwadzieścia stóp. - Dwadzieścia stóp, to znaczy jakieś sześć metrów? - Wtedy już w ogóle człowiek nie nadąży, żeby nie wiem jak szybko wybierał. A jednak wybiegł z córką była już w szkole średniej - wołając, że kurnik jest zagrożony. Ja zajęta byłam w domu i nie mogłam wyjść... No i tyle go widziałam... Gdy nastał ranek i wiatr ucichł, poszłam zobaczyć. Nie było kurnika ani nic... - Zasypało ich? - Aha, całkowicie... - To okropne! Przerażające! Ten piasek... jest straszny! Nagle lampa zaczęła gasnąć. - To piasek. Kobieta stanęła na czworakach, wyciągnęła ramię i uśmiechając się, oczyściła palcami knot z piasku. Natychmiast zaczął palić się jasno. Kobieta nie zmieniła swej pozycji. Wpatrując się w płomień lampy, uśmiechała się w ten sam nienaturalny sposób. Gdy spostrzegł, że czyni to celowo, by pokazać mu swoje dołeczki, poczuł się jakoś nieswojo. Wydawało mu się to tym bardziej niestosowne, że przed chwilą opowiadała o śmierci bliskiego człowieka. 5 - Ej tam, przynieśliśmy bańki i łopatę dla niego! Stan napięcia przerwał wyraźny głos, mimo że dochodził z pewnej odległości - pewnie posługiwali się megafonami. Potem rozległ się brzęk spadających i uderzających o siebie blaszanych przedmiotów. Kobieta wstała; by odpowiedzieć. Ogarniało go rozdrażnienie, gdyż podejrzewał w tym coś nieczystego. - Cóż to? więc jednak ktoś tu jeszcze jest! - Co też pan mówi... - Kobieta wzdrygnęła się, jakby ją ktoś połaskotał. - Przecież ktoś przed chwilą powiedział “dla niego". - Ach, mówili o panu. - O mnie? A po cóż mi łopata? - O, to nieważne! Proszę się tym nie przejmować... Naprawdę, oni są tacy wścibscy...
- Jakieś nieporozumienie, co? Kobieta nic na to nie powiedziała i obróciwszy się na kolanach wstała i wyszła do sieni. - Przepraszam, czy potrzebuje pan jeszcze lampy? - Nie skończyłem jeść. A co, potrzebne pani światło? - Jestem przyzwyczajona do tej pracy, więc się obejdę... Włożyła na głowę słomiany kapelusz, jakich używają przy pracy w polu, i zniknęła w mroku nocy. Mężczyzna przechylił głowę na bok i zapalił nowego papierosa. Wyczuwał w tym wszystkim coś podejrzanego. Wstał cicho i postanowił zajrzeć za matę. Był tam rzeczywiście pokój, lecz bez posłania. Spoza ściany łagodnym łukiem obsuwał się piasek. Zamarł w bezruchu... Ten dom był już na wpół wymarły, wnętrzności jego do połowy wyżarły macki nieustannie płynącego piasku... piasku, który nie posiada nawet stałej formy, poza ziarnem o przeciętnej wielkości 1/8 mm. Lecz nie ma takiej rzeczy, która mogłaby się oprzeć tej bezkształtnej, niszczącej sile... A może właśnie nieposiadanie formy jest najlepszym wyrazem siły? Szybko wrócił do rzeczywistości. Załóżmy, że kobieta nie będzie mogła skorzystać z tego pokoju. Gdzież więc, u licha, ma zamiar spać? Za ścianą z desek słychać było jej krzątaninę. Wskazówki ręcznego zegarka wskazywały dwie minuty po ósmej. Cóż tam może być do roboty o tej porze? W poszukiwaniu wody zszedł o stopień niżej, do sieni. Znajdująca się na dnie wiadra odrobina płynu pokryta była cienką, rdzawą błoną. Trudno, lepsze to niż nic nie sposób już dłużej wytrzymać z piaskiem w ustach. Gdy resztką wody umył twarz i szyję, poczuł się znacznie lepiej. Klepisko przedsionka lizał chłodny wiatr. Może znośniej jest na dworze - pomyślał. Przecisnął się przez szparę obok przesuwanych drzwi, które utknęły nieruchomo w piasku, i wyszedł na dwór. Wiejący z góry, od strony drogi, wiatr był teraz już znacznie chłodniejszy. Wraz z powiewem wiatru dochodził do niego warkot - jak sądził - trójkołowego samochodu. Gdy wytężył słuch, mógł także odróżnić głosy ludzi. Co więcej może to tylko jego wyobraźnia? - ruch zdawał się być większy niż w południe. A może to tylko szum morza? Niebo było ciężkie od gwiazd. Kobieta zauważyła światło i odwróciła się. Sprawnie posługując się łopatą, napełniała piaskiem bańki po benzynie. Za jej plecami wznosiła się pionowa ściana czarnego piasku; zdawało się, że jest pochylona w jego stronę. To pewnie po krawędzi tej ściany chodził w
dzień w poszukiwaniu owadów. Gdy dwie bańki były już pełne, kobieta wzięła je w obie ręce i ruszyła w jego kierunku. Mijając go podniosła oczy i powiedziała przez nos: - Piasek... Opróżniła bańki obok ścieżki za domem, tam gdzie wisiała drabina. Końcem ręcznika wytarła pot. Wznosił się tam już pagórek naniesionego przez nią piasku. - Oczyszczam z piasku... - Choćby pani nie wiem jak długo pracowała, nie będzie temu końca... Przechodząc obok szturchnęła go w bok czubkiem palca, jak gdyby chciała go połaskotać. Odskoczył zdumiony, lampa omal nie wypadła mu z ręki. Czy miał dalej trzymać lampę, czy też postawić ją na ziemi i zrewanżować się kobiecie w ten sam sposób? Zawahał się przed nieoczekiwaną koniecznością wyboru. Zdecydował się na to pierwsze - trzymał w ręku lampę i wykrzywiając twarz w niezrozumiałym dla samego siebie uśmiechu, niezdarnie, sztywnym krokiem podszedł do kobiety, która wróciła do kopania piasku. Zbliżając się widział, jak rosnący cień kobiety ogarniał całą powierzchnię piaskowej ściany. - Nie można - powiedziała zdyszanym głosem, nie odwracając się do niego. -- Muszę jeszcze napełnić sześć baniek i zanieść je, nim spuszczą kosz. Twarz mężczyzny spoważniała. Było mu nieprzyjemnie, gdyż mimo woli ogarnęły go uczucia, które z takim trudem przedtem opanował. Jednak wbrew jego woli, coś nabrzmiewało w jego żyłach. To zupełnie tak, jakby przyklejony do skóry piasek przenikał do żył i rozbudzał jego krew. - Może pomóc? - O, nie! To nie wypada, żeby pan robił wszystko już od pierwszego dnia... - Od pierwszego dnia?... coś takiego... Będę tu tylko przez dzisiejszą noc! - Ach tak? - Nie mam aż tyle wolnego czasu. Niech pani mi da łopatę, szybko! - Przepraszam, ale łopata pana jest tam. Rzeczywiście, pod okapem w pobliżu przejścia stały obok siebie . łopata i dwie bańki po benzynie. Z pewnością te same, które jacyś mężczyźni zrzucili tu wołając: “To dla niego." Wszystko przygotowane - miał wrażenie, że aż za dobrze wszystko przewidziano. Ale... co w ogóle przewidziano? On sam jeszcze nic nie wie. Gdy pomyślał, że mają o nim tak niskie mniemanie, poczuł się dotknięty. Trzonek łopaty, zrobiony z sękatego, grubego drzewa, połyskiwał czernią od brudu. Mężczyzna stracił już ochotę do pracy. - O, kosze na piasek są już u sąsiadów!
Nie zauważyła widocznie jego wahania, gdyż jej ożywiony głos zawierał odcień ufności, której nie wyczuwało się przedtem. Prawda, że głosy świadczące o obecności ludzi, przybliżyły się znacznie i dochodziły gdzieś z sąsiedztwa. Kilkakrotnie powtórzone krótkie, zgrane okrzyki i szept mężczyzn zmieszał się z tłumionym śmiechem, a potem znowu przeszedł w nawoływania. Ten rytm pracy przyniósł mu nieoczekiwane pokrzepienie. Tutaj, w tym nieskomplikowanym świecie, było to zupełnie normalne, że jednonocny gość otrzymywał łopatę do ręki. Dziwne jest raczej jego wahanie. Obcasem zrobił wgłębienie w piasku i postawił w nim lampę, aby się nie przewróciła. - Chyba wszystko jedno gdzie, wystarczy po prostu kopać... - O, niezupełnie... - Można tutaj? - Proszę kopać jak najbliżej zbocza. - Czy we wszystkich domach pracują przy piasku właśnie o tej porze? - Tak, nocą piasek jest wilgotny, więc łatwiej kopać... Gdy piasek jest suchy, to... - spojrzała w niebo - to nie wiadomo, w jakim momencie runie na dół... Spojrzał w górę. Rzeczywiście, ciężka skarpa zwisała nad nimi jak lawina śniegu nad urwiskiem. - Ależ to niebezpieczne! - Nie, trzyma się mocno! - uśmiechnęła się prawie uroczo. - Proszę spojrzeć, zaczyna pojawiać się mgła... - Mgła?... Istotnie, nawet nie zauważył, kiedy gwiazdy się rozproszyły i zaczęły blednąć. Tam gdzie niebo stykało się ze ścianą piasku, zaczęło się poruszać coś niby splątana błona filmowa, kłębiąca się kapryśnie i bez określonego kierunku. - Widzi pan, gdy piasek napije się mgły do syta... gdy słony piasek. przesyci się wilgocią, twardnieje jak klajster. - Nie do wiary! - A gdy fale cofną się wraz z odpływem, czołg może przejechać bez trudu po nadmorskim piasku... - Niemożliwe! - To prawda! Dlatego też nocą rośnie stopniowo ten nawis... Gdy wieje wiatr ze złej strony, piasek sypie się tak jak wczoraj wieczorem na parasol. Dopiero po południu, gdy piach wyschnie na dobre, wali się naraz z łoskotem na ziemię. A jeśli spadnie tam, gdzie słupy są cienkie, to już koniec...
Zakres jej rozmów był ograniczony. Ale gdy zaczynała mówić o własnym życiu, zmieniała się nie do poznania. A więc tędy może prowadzić droga do jej serca - myślał. Nie interesowało go specjalnie to, co kobieta mówiła, lecz słowa jej tchnęły ciepłem, które sprawiało, że myślał o jej ciele ukrytym pod grubymi roboczymi spodniami. Mężczyzna zaczął wbijać poszczerbione ostrze łopaty w piasek u swoich stóp. 6 Gdy zaniósł bańki po raz drugi, usłyszał głosy, a na drodze zamigotało światło ręcznej latarki. - To winda z koszem! Tam już nie ma co robić, proszę pana, proszę mi pomóc tutaj! - powiedziała kobieta tonem, który wydał mu się dość ostry. Dopiero teraz pojął, jakie znaczenie mają worki z piaskiem, które leżały na górze przy drabinie. Gdy się zarzuci wokół nich liny. można wyciągać i opuszczać kosz z piaskiem. Jeden kosz obsługiwali czterej mężczyźni, a pracowały dwie albo trzy takie grupy. Byli to chyba przeważnie ludzie młodzi - robota szła im żwawo i sprawnie. Gdy napełniano, kosz jednej grupy, druga już czekała, by zająć miejsce pierwszej. Po sześciu takich kursach znikała przygotowana wcześniej kupa piasku. - Oni także mają okropną robotę... Powiedział to raczej z sympatią, ocierając pot rękawem koszuli. Młodzi mężczyźni, którzy nie skwitowali ani jednym żartobliwym słowem jego pomocy przy piasku, wydawali się całkowicie oddani swej pracy. I dlatego nie czuł do nich niechęci. - Tak, w naszej wiosce wszyscy stosują się do hasła: “Kochaj swój dom." - Cóż to za miłość? - Miłość do miejsca, w którym mieszkamy. - Wspaniale. Mężczyzna roześmiał się, kobieta roześmiała się także. Lecz chyba sama nie wiedziała, dlaczego się śmieje. Z oddali dochodził warkot ruszającego samochodu. - No, może odpoczniemy trochę? - Nie, nie! Gdy zrobią ten kurs, znowu tu przyjdą z koszami. - Czyż to nie wystarczy? Reszta może poczekać do jutra... Wstał i obojętnie ruszył w kierunku sieni, lecz nic nie wskazywało, że kobieta zamierza przerwać pracę i pójść z nim. - Tak nie można! Musimy pracować dalej, trzeba przynajmniej raz obejść dom dokoła...
- Co znaczy “dokoła"? - Przecież nie możemy pozwolić, by zgniotło nam dom, prawda? Piasek sypie się ze wszystkich stron... - Ależ to potrwa do samego rana! Kobieta - jakby sprowokowana tymi słowami - odwróciła się nagle i uciekła szybko. Chyba wróciła pod ścianę piasku, żeby pracować dalej. Zachowuje się zupełnie tak samo jak cicindela - pomyślał mężczyzna. Gdy uświadomił to sobie, pomyślał, że już więcej nie pozwoli się nabrać. - To absurdalne... I tak co noc? - Piasek nie pozwala odpoczywać. Kosze i samochód są w ruchu przez całą noc! - Rozumiem. - Miała rację. Piasek nie pozwala odpoczywać. Mężczyzna nie wiedział, co począć. Zmieszał się, jakby nadepnął na ogon małego węża, który okazał się zaskakująco duży; a gdy to spostrzegł, głowa węża była tuż, tuż. - Czy żyje się tu tylko po to, by kopać piasek? - Przecież nie możemy po prostu uciec stąd nocą, prawda? Ogarniało go coraz większe zdenerwowanie. Nie miał zamiaru być wmieszanym w to życie. - Ależ tak, możecie! Przecież to proste! Jeśli tylko zechcecie, to wszystko jest możliwe! - Nie, to nieprawda - powiedziała jakby od niechcenia, harmonizując oddech z rytmem łopaty. - Wioska istnieje właśnie dzięki temu, że pracujemy pilnie jak pszczoły przy usuwaniu piasku. Gdybyśmy tego zaniechali, nie upłynęłoby dziesięć dni, a zasypałoby całą wieś, a potem przyszłaby kolej na sąsiadów za nami! - Budująca historyjka! A tamci faceci od koszy pracują z takim zapałem z tych samych powodów? - Oni otrzymują skromną zapłatę z miasteczka. - Jeśli na to są pieniądze, to dlaczego nie posadzicie raczej pasa zieleni, który skuteczniej chroniłby przed piaskiem? - Z obliczeń podobno wynika, że tym sposobem jest znacznie taniej... - Tym sposobem? Czy to w ogóle jest jakiś sposób? Nagle poczuł gniew. Zły był na wszystko, co przywiązywało kobietę tutaj, do tego miejsca, a także i na nią samą, że pozwalała się tu zatrzymywać. - Dlaczego się tak pani przyczepiła do tej wioski? Nie mogę tego pojąć. Piasek to wcale nie taka błaha rzecz! Bardzo się pani myli sądząc, że w ten
sposób potrafi mu się pani oprzeć. To śmieszne! Absurd! Dość już tego! Poddaję się. Nawet nie współczuję! Rzucił łopatę na leżące obok bańki i odszedł szybko do domu, nie zwracając uwagi na wyraz twarzy kobiety. Spędził bezsenną noc. Nadstawiał uszu, wyczuwając jej obecność. Było mu trochę wstyd. Czyż w rezultacie ta niemal teatralna poza, jaką przybrał, nie świadczyła o jego zazdrości o to, co tę kobietę tutaj przywiązało? I czy nie było to jednocześnie pragnienie, by rzuciła pracę i przyszła po cichu do jego łóżka? W istocie jego wzburzenie nie było tylko po prostu gniewem z powodu głupoty tej kobiety. Było w tym coś więcej, coś niezgłębionego. Materac stawał się coraz bardziej mokry i coraz więcej piasku oblepiało jego ciało. Jakież to wszystko niedorzeczne i tajemnicze. Dlatego właśnie nie powinien czynić sobie wyrzutów. że odrzucił łopatę. Nie ma powodu, żeby brał na siebie aż taką odpowiedzialność. I tak zbyt wiele zobowiązań dźwigał do tej pory. Jego zainteresowanie piaskiem i owadami było w końcu tylko pretekstem do ucieczki - choćby na krótką chwilę - od udręki tych zobowiązań i życiowej inercji. Zasnąć jednak nie mógł. Słyszał, że kobieta pracuje bez przerwy. Wielokrotnie przybliżał się także szelest koszy spuszczanych na ziemię i znowu odpływał w dal. Jeśli tak dalej pójdzie, jutro nie będzie w stanie pracować. Ma przecież zamiar wstać ze świtem i wykorzystać dobrze cały dzień. Lecz im bardziej próbował zasnąć, tym większe ogarniało go rozdrażnienie. Zaczęły piec oczy. I ani łzy, ani zaciskanie powiek nie chroniło oczu przed nieustannie spadającym piaskiem. Rozłożył ręcznik i owinął nim głowę. Trudno oddychać, ale mimo to jest lepiej. Będzie myślał o czymś innym... Gdy zamknął oczy, ujrzał szereg długich linii napływających na niego jak oddech. To drobne zmarszczki piasku, poruszające się na wydmach. Wpatrywał się w nie przez pół dnia, wżarły się więc w siatkówkę jego oczu. Takie właśnie strumienie piasku pochłonęły i zniszczyły kwitnące niegdyś miasta i Wielkie państwa. Nazwano to - jeśli dobrze pamięta - “zasypaniem" Cesarstwa Rzymskiego. Jakieś miasteczko, które opiewa Omar Chajjam, zostało zasypane razem z jego krawcami, rzeźnikami, bazarami, z odwiecznymi drogami splątanymi jak oka sieci rybackiej. Ileż to lat chodzenia po urzędach i walki potrzeba było, by zmienić choćby jedną taką dróżkę!... Nikt nigdy nie wątpił w trwałość tych miast starożytnych... Ale w końcu i one nie mogły się oprzeć prawu płynącego ciągle piasku, tych ziaren o przekroju 1/8 mm. Piasek... Wszystko, co posiada formę, jest ułudą. Jedynie pewny jest ruch piasku, negujący wszelkie formy... Za cienką ścianą z desek kobieta nie przestawała kopać. Czego
właściwie chce dokonać swymi słabymi ramionami? Czyż to nie podobne do rozgrzebywania wody, aby w jej szczelinie wybudować dom? Na wodzie, zgodnie z jej istotnymi cechami, mogą unosić się statki. Myśl ta wyzwoliła go nagle z uczucia dziwnie przytłaczającego przygnębienia, jakie wywołały w nim odgłosy pracy za ścianą. Skoro statki pływają po wodzie powinny także pływać po piasku. Jeśli uwolnimy się od idei nieruchomych domów, nie trzeba będzie tracić na darmo energii w walce z piaskiem. Unoszące się na piaskach, żeglujące swobodnie statki... ruchome domy, bezkształtne wsie i miasteczka... Piasek nie jest płynem. Nie należy więc oczekiwać, że można będzie po nim pływać. Gdybyśmy rzucili na piasek przedmiot o mniejszym ciężarze gatunkowym, ot, taki np. korek, i tak go pozostawili, to oczywiście zatonie w nim. Łódź, która mogłaby pływać po piasku, musi zatem posiadać inne cechy. Mogą to być na przykład domy w kształcie beczek, które by się obracały, zrzucały z siebie nagromadzony piasek i w ten sposób wydostawały na powierzchnię. Oczywiście, żywi ludzie nie byliby chyba w stanie znieść tej niestałości ciągle obracających się domów... Powinno by się skonstruować urządzenie tzw. podwójnej beczki, przy czym wewnętrzna umieszczona byłaby na osi, z dnem zwróconym w kierunku siły ciężkości... Tak więc beczka wewnętrzna byłaby stała, a obracałaby się tylko zewnętrzna. Dom, który by się poruszał jak wahadło wielkiego zegara... dom-kołyska... statek pustyni... Wsie i miasteczka składające się z grup takich statków w ciągłym ruchu... Zasnął nie wiedząc kiedy. 7 Obudziło go pianie koguta przypominające skrzypienie zardzewiałej huśtawki. Było to bardzo nerwowe przebudzenie. Miał wrażenie, że to dopiero świt, ale jego zegarek wskazywał już szesnaście minut po jedenastej. Również odcień promieni słonecznych świadczył, że musi się zbliżać południe. Półmrok panował tu dlatego, że było to dno głębokiego dołu i słońce tu jeszcze nie sięgało. Zerwał się jak oparzony. Piasek, który zgromadził się na twarzy, głowie i piersi, posypał się z szelestem. Sklejony potem, tworzył skorupę wokół nosa i ust. Otarł go wierzchem ręki i ostrożnie poruszył oczami. Spod zaognionych i oblepionych piaskiem powiek bez przerwy płynęły łzy. Nie mogły one jednak zmyć piasku, który przyczepił się do wydzieliny w kącikach oczu.
Podszedł do stojącego w sieni naczynia, by zaczerpnąć choć kroplę wody. Wtem usłyszał oddech kobiety śpiącej po drugiej stronie irori - paleniska we wgłębieniu podłogi. Wstrzymał oddech zapominając całkowicie o piekących go powiekach. Kobieta była zupełnie naga. W przesłoniętym łzami polu widzenia majaczyła jak cień. Leżała na wznak na macie; całe ciało, z wyjątkiem głowy, było obnażone; lewa ręka spoczywała lekko na łonie, gładkim i pełnym. Tak więc te części, które się zazwyczaj ukrywa przed wzrokiem ludzi, były odkryte, podczas gdy twarz, której nikt nie obawia się pokazywać, osłaniał ręcznik. Niewątpliwie miał on chronić przed piaskiem oczy, usta i nos, ale kontrast ten potęgował jeszcze wrażenie nagości. Cała powierzchnia jej ciała pokryta była warstwą drobnego piasku, który tuszował szczegóły i podkreślał kobiece linie; wyglądała zupełnie jak posąg przyprószony piaskiem. Mężczyźnie wypłynęła nagle spod języka lepka ślina. Nie mógł jej przełknąć. Gdyby usiłował to zrobić, piasek zebrany między wargami i zębami rozpłynąłby się po całej jamie ustnej. Odwrócił się w stronę sieni i splunął. Spluwał kilkakrotnie, lecz nadal czuł drażniące ziarenka piasku, choć w ustach było już zupełnie sucho. Jak gdyby piasek nieustannie wydobywał się spomiędzy zębów. Na szczęście garnek był na nowo wypełniony wodą. Gdy wypłukał usta i umył twarz, poczuł się jak nowo narodzony. Nigdy przedtem nie uświadamiał sobie z taką mocą, jak cudowną rzeczą jest woda. Woda, podobnie jak piasek, była substancją nieorganiczną, ale znacznie łatwiej przyswajalną niż wszystkie organizmy żywe. Prosta, przezroczysta substancja nieorganiczna... Wlewając ją powoli do gardła, myślał o zwierzętach jedzących kamienie... Odwrócił się znowu i spojrzał na kobietę. Nie miał jednak ochoty zbliżyć się do niej. Pokryta piaskiem wyglądała pociągająco, ale nie kusiła zbytnio zmysłu dotyku. W dziennym świetle wczorajsze podniecenie i rozdrażnienie wydawało się złudzeniem. Oczywiście, że całe to zdarzenie będzie niezłym tematem do rozmów. Rozejrzał się dokoła, jak gdyby chciał utrwalić to, co już stało się wspomnieniem, i zaczął się pośpiesznie przygotowywać do odejścia. Koszula i spodnie były ciężkie od piasku. Lecz nie ma sensu martwić się takimi rzeczami, choć znacznie trudniej wytrząsnąć piasek z włókien ubrania niż łupież z głowy. Buty także były zasypane piaskiem. Czy nie powinien powiedzieć czegoś kobiecie przed odejściem?... Choć, z drugiej strony, obudzenie może wprawić ją w zakłopotanie. A co zrobić z zapłatą za nocleg? Chyba
najlepiej będzie wstąpić w powrotnej drodze do biura związku rybaków i złożyć pieniądze na ręce tego starca, który go tu wczoraj przyprowadził. Wyszedł z domu na palcach. Słońce niby żywe srebro zawisło nad krawędzią zbocza i zaczynało przypiekać dno jamy. Szybko spuścił oczy, chroniąc je przed nagłym, oślepiającym blaskiem, lecz w następnym momencie przestał na to zwracać uwagę i stanął jak wryty ze wzrokiem utkwionym w ścianę piasku. Nie do wiary! Drabina zniknęła! Nie było jej w miejscu, w którym z pewnością znajdowała się wczoraj. Worki, choć zakopane do połowy w piasku, były doskonale widoczne. Nie myli się na pewno - pamięta dobrze to miejsce. Czyż możliwe, żeby piasek pochłonął tylko drabinę? Podbiegł do ściany i zanurzył obie ręce w piasku, który odłupywał się bez oporu i osypywał na dół. Przecież drabina to nie igła i jeśli pierwsza próba nie da pomyślnych rezultatów, to nie powiedzie mu się i następna, choćby nie wiem ile razy je powtarzał. Tłumiąc wzrastający niepokój popatrzył znowu w osłupieniu na spadziste zbocze. Czyżby nie było miejsca, którędy można by się wydostać na górę? Obszedł dom kilka razy. Zauważył, że od północy, od strony morza, odległość miedzy dachem, a krawędzią jamy była najmniejsza, lecz i tu wynosiła ponad 10 metrów, a w dodatku z tej strony ściana piasku była najbardziej stroma. Ciężko zwisający okap z piasku wyglądał wyjątkowo niebezpiecznie. Względnie łagodne było zbocze zachodnie o ukośnej powierzchni, jak wewnątrz stożka. Oceniając optymistycznie, jego nachylenie wynosiło około 50°, a może tylko 45°. Uczynił ostrożny, pierwszy krok. Przy każdym kroku do przodu opadał o pół kroku do tyłu. W każdym razie jest nadzieja, że będzie mógł wejść na górę. Przebył w ten sposób pięć czy sześć kroków. Potem nogi zaczęły zapadać się w piasek. Nie wiedział, czy się posuwa naprzód, czy też nie, aż wreszcie ugrzązł po kolana. Dalej usiłował iść na czworakach. Spalony piasek parzył dłonie. Zmieszany z potem- oblepiał ciało. Nie mógł już otworzyć oczu. W końcu skurcz w nogach uniemożliwił jakikolwiek ruch. Postanowił odpocząć; odetchnął głęboko i myśląc, że przeszedł już niemały kawałek, otworzył nieco oczy i wtedy osłupiał: nie pokonał nawet pięciu metrów! Cóż osiągnął tak rozpaczliwym zmaganiem? Zbocze nie było wcale tak łagodne, jak mu się to wydawało, gdy patrzył na nie z dołu. A ponad jego głową wyglądało jeszcze gorzej. Chciał wejść na górę, a całą energię zużył na wdzieranie się w głąb piasku. Nawis tuż ponad nim blokował mu drogę.