ALFRED HITCHCOCK
ŚMIERĆ NA WYNOS
Przełożyła: Danuta Sadkowska
2
ROZDZIAŁ 1
DRUZGOCĄCA PIĘKNOŚĆ
Pete Crenshaw wjechał na parking szpitala Rocky Beach Memorial i zatrzymał wóz.
Nacisnął jeszcze parę razy pedał gazu, a silnik starego scirocco, model 81, odpowiedział mu
głośnym warkotem. Pete przekręcił kluczyk, silnik ucichł, a wycieraczki zatrzymały się w pół
drogi.
Pete lubił myśleć o sobie, że jest jak ten samochód: w sam raz długi, smukły i
zwrotny. przy swoich blisko dwu metrach wzrostu i budowie lekkoatlety-dziesięcioboisty
miał w końcu prawo tak myśleć.
— Au, to nie żarty, prawdziwa ulewa! — rzucił do siedzącego obok niego przyjaciela,
Jupitera Jonesa.
Jupiter nie był ani długi, ani smukły. Gdy mówił o sobie, używał słów w rodzaju
„puszysty” lub „krępy”. Takich określeń miał zresztą mnóstwo w zapasie, i to po to tylko, by
uniknąć jednoznacznego słowa: „nadwaga”. Inni wyśmialiby to owijanie prawdy w bawełnę,
ale nie Pete. Ostatecznie, ten siedemnastolatek był jego najlepszym przyjacielem. Poza tym,
to właśnie Jupe założył grupę „Trzej Detektywi”. Wraz z trzecim — Bobem Andrewsem —
cieszyli się sławą najlepszych w swoim fachu z całego miasteczka Rocky Beach w stanie
Kalifornia.
Dwóch z nich siedziało teraz w samochodzie i przyglądało się nawałnicy. Nie była to
zwykła letnia ulewa. Strugi deszczu waliły w szybę. Potem nieoczekiwanie niebo przecięła
błyskawica i zaraz po niej zahuczał grzmot.
— Chodźmy, ta burza nieprędko minie — odezwał się Pete i odgarnął znad oczu
pasmo rudobrązowych włosów. — Odwiedziny w szpitalu zaraz się skończą, a Kelly na mnie
czeka.
— Nie daj się dziewczynom wodzić za nos — niechętnym tonem pouczył go Jupe i
odpiął pas bezpieczeństwa.
— Przykro mi to mówić — odparł Pete — ale dziewczyny to właśnie ta jedyna
dziedzina, w której nie jesteś ekspertem.
— To prawda — zgodził się Jupe — ale, jak widzisz, to mi nie przeszkadza w dawaniu
dobrych rad.
Pete roześmiał się.
Potem przyjaciele założyli kaptury sztormiaków i rzucili się przez strumienie deszczu
3
w stronę szpitalnej bramy.
W hallu ściągnęli z siebie mokre okrycia i popędzili do sali 2113.
Gdy tam dotarli, Kelly Madigan leżała na łóżku i kręcąc w palcach brązowy loczek
rozmawiała przez telefon. Obok stał telewizor, na jego ekranie migał jakiś teledysk, ale z
wyłączonym dźwiękiem. Pokój był zielony jak ogrodowa altanka.
Kelly nie wyglądała na kogoś, kto przed trzema dniami przeszedł operację wyrostka.
Była to ładna energiczna dziewczyna, wodzirej w Liceum Rocky Beach — tym
samym, do którego chodzili Pete, Jupe i Bob. Pewnego dnia, jakieś pół roku temu, doszła
nagle do wniosku, że Pete powinien się ustatkować, i to ustatkować właśnie przy niej. Pete
nie stawiał przesadnego oporu.
— Muszę kończyć, Sue — rzuciła do słuchawki Kelly i zamachała ręką do Pete’a i
Jupe’a. — Czas na moją piątkową randkę. Przyszedł właśnie mój osobisty narzeczony ze
swoim kolegą. Potem roześmiała się, powtarzając chłopcom pytanie przyjaciółki:
— Czy ten kolega to też mój osobisty narzeczony? — Lustrowała przy tym Jupe’a od
stóp do głów spojrzeniem wielkich zielonych oczu.
Jupe próbował wytrzymać to spojrzenie, ale nie dał rady, nerwy puściły i po chwili
odwrócił wzrok.
— To zależy, Sue — odpowiedziała Kelly. — Czy sądzisz, że bałwanek Frosty może być
czyimś chłopcem? — spytała, śmiejąc się złośliwie i słodko zarazem.
Jupe skrzyżował ramiona i usiadł ze zwieszoną głową na jednym z niewygodnych,
typowo szpitalnych drewnianych krzeseł.
Nieoczekiwanie Kelly podała słuchawkę Jupe’owi.
— Sue chce z tobą mówić — powiedziała, uśmiechając się przy tym znacząco.
Jupe z trudem przełknął ślinę i starał się wyglądać, jak gdyby nie miał pojęcia, co to
znaczy „wpaść w popłoch”. W tej chwili nawet rozmowa z podejrzanym w jakiejś aferze
wydawałaby mu się zadaniem dziecinnie prostym. Gadanie z dziewczętami było zawsze
domeną Boba Andrewsa, a nie Jupe’a.
— Śmiało, Jupe — drażnił się z nim Pete. Siedział na łóżku obok Kelly.
Jupe wolno wstał i wziął słuchawkę.
— Halo! — zaczął oficjalnym tonem. — Mówi Jupiter Jones. Przerwał.
— Cześć! — usłyszał dziewczęcy głos, zabarwiony nerwowym chichotem. — Jestem
Sue. Jak leci?
— Jak co leci? — zapytał Jupe. Jego ścisły umysł wymagał logicznych pytań, które
pozwalałyby na równie logiczną odpowiedź.
— Och, nie wiem, rozumiesz... — bąkała Sue.
4
Jupe jeszcze raz przełknął ślinę i spojrzał z ukosa na Kelly. Wolałby prowadzić tę
rozmowę bez świadków. Pete i Kelly trzymali się za ręce i uśmiechali się do niego.
— Nie chciałbyś wiedzieć, czy jestem miła albo coś w tym rodzaju? — spytała Sue.
W tym momencie do sali wsunęła głowę pielęgniarka o włosach koloru czystej
miedzi.
— Koniec odwiedzin. Proszę opuścić salę!
Jupe odetchnął z ulgą i zwrócił słuchawkę Kelly.
— Zadzwonię później — rzuciła Kelly do słuchawki i odłożyła ją na widełki. Potem
mrugnęła do Jupe’a.
— Jupiter Jones, kobieciarz, znowu w akcji — stwierdziła. Drzwi rozwarły się
gwałtownie. Pędem wjechała leżanka popychana przez doktora, dwie salowe i dwie
pielęgniarki. Jupe odskoczył, by ustąpić z drogi.
Na leżance spoczywała pacjentka — młoda dziewczyna o ciemnych kręconych
włosach. jej śliczną bladą twarz pokrywały sińce. Część twarzy zakrywał bandaż.
Dziewczyna była nieprzytomna.
— To twoja nowa sąsiadka, Kelly — odezwał się młody lekarz internista. Uśmiechał
się uspokajająco. Włosy miał związane w mały kucyk. Pomógł przenieść nową pacjentkę na
łóżko.
— Czy to coś groźnego? — spytała Kelly.
— Obrażenia wyglądają na powierzchowne — wtrącił się Jupe. Jego oczom nie
umknął żaden szczegół. — Moim zdaniem to wstrząs mózgu i niewielki szok pourazowy.
— Oo! Świetne rozpoznanie! — zdziwił się doktor i spojrzał z uśmiechem na Jupe’ a.
Cała ekipa delikatnie ułożyła dziewczynę na łóżku. Pielęgniarka zawiesiła na stojaku
zestaw do kroplówki. Powoli, kropla za kroplą, spływał życiodajny płyn.
Gdy pielęgniarki upewniły się, że pacjentka jest bezpieczna, wycofały się wraz z
salowymi. Doktor pozostał i zapisywał coś w karcie chorobowej.
— Co się jej stało? — spytała zatroskanym głosem Kelly.
— Rozbiła samochód na Countyline Drive. Zupełnie go zdruzgotała. Wypadła z drogi.
W taką cholerną noc jak dzisiejsza zawsze trafia się paru nieszczęśników z wypadków —
odparł lekarz i ruszył w stronę wyjścia. — To dziecko pewnej znakomitości dodał — chociaż
trudno ją poznać z tymi siniakami. Jest córką...
Ale zanim doktor zdążył dokończyć zdanie, w otwartych drzwiach znów pojawiła się
ruda siostra.
— Mówiłam już i jeszcze raz powtarzam! — warknęła na Jupe’a i Pete’a. —
Odwiedziny się skończyły. Proszę natychmiast wyjść. Zostać mogą tylko chorzy. Jeżeli
5
jesteście chorzy, proszę skontaktować się z siostrą przełożoną.
— Zrozumieliśmy — powiedział Pete.
— Dobrze — odparła siostra. — Mam nadzieję, że nie będę musiała wzywać
strażników.
Odwróciła się i wyszła z sali. Pete pochylił się i pocałował Kelly. — Do zobaczenia
jutro, mała. Dziś nocuję u Jupe’a.
Ale Jupe wpatrywał się w kartę chorobową nowej pacjentki.
— Hej, co robisz? — spytał Pete.
— Zaspokajam swoją ciekawość — odpowiedział Jupe. — Doktor wyszedł, zanim
zdążył nam powiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Kto to taki Juliet Coop?
Pete spojrzał na Jupe’a i wzruszył ramionami. Nazwisko nic mu nie mówiło.
Pożegnali więc Kelly i wyszli.
Lecz już po minucie obaj dobrze wiedzieli, kim jest Juliet Coop. Gdy podążali w
stronę windy, wytoczył się z niej ogromny mężczyzna i spiesznie ruszył w stronę dyżurki
pielęgniarek. Pochylił się nad biurkiem tak, że jego zatroskana twarz prawie dotknęła
rudowłosej siostry.
— Gdzie leży moja córka? — zapytał. — Gdzie ona jest?
— To Wielki Barney Coop! — wykrzyknął ze zdziwieniem Jupe.
Nie sposób było go nie poznać.
— Jasne. Król Kurczaków! — zawołał Pete.
Trudno było się pomylić. Miał na sobie czerwono-biało-niebieski dres, znany
wszystkim z programów telewizyjnych. Jego twarz pamiętał każdy mieszkaniec południowej
Kalifornii. Niezależnie od tego, jaki wybrałoby się kanał, zawsze trafiało się na reklamę
barów szybkiej obsługi Barneya Coopa.
— Juliet Coop, Barney Coop... — mówił Jupe. — To musi być córka Króla Kurczaków.
— Sala 2113 — powiedziała pielęgniarka.
— Czy to szczęśliwy numer? — spytał Wielki Barney. — Chcę, żeby moja córka leżała
w szczęśliwym pokoju. Gdzie to jest? Którędy się tam idzie? Który pokój?
Jupiterowi przykro było patrzeć na zmartwionego Wielkiego Barneya. Podszedł do
biurka pielęgniarki.
— To tamten pokój, panie Coop — wskazał palcem.
Wielki Barney Coop był dużo wyższy od Jupe’a. Spojrzał w dół.
— Jesteś pewien? — zapytał.
— Mój przyjaciel i ja odwiedzaliśmy właśnie pacjentkę, która leży na sali razem z
pańską córką — wyjaśnił Jupe. — Prawdę mówiąc, Juliet teraz śpi.
6
Słowa Jupe’a podziałały uspokajająco. Król Kurczaków trochę się rozluźnił.
— Tu jest parę talonów. — Z kieszeni bluzy wyciągnął dwa kupony i wręczył je
Jupe’owi. — Podobasz mi się, chłopie. Pulchny, ale delikatny. Założę się, że wyglądałbyś
wspaniale, unurzany w mojej złotej panierce. Jej receptura jest ściśle tajna! Dzięki, chłopie.
Jupe uśmiechnął się i patrzył, jak Wielki Barney wędruje w stronę sali 2113. Potem
podarł talony.
— Ej! — zaprotestował Pete, próbując wyrwać mu kupony. Było już jednak za późno.
— Dlaczego to zrobiłeś?
— Moja dieta — odparł nieszczęśliwym głosem Jupe. — Nie wolno mi jeść nic
smażonego, pamiętasz?
— Tak, pamiętam — potwierdził Pete. — I do każdego posiłku masz jeść kawałek
melona. Dziwaczne. Ale to, że ty jesteś na diecie, nie oznacza jeszcze, że ja mam się
ograniczać. Uwielbiam smażone kurczaki z Chicken Coop.
— Nawet o tym nie wspominaj! — jęknął Jupe. — Ja też je uwielbiam. Już czuję tę
chrupiącą skórkę i soczyste, delikatne białe mięsko.
Wybiegli na zalany deszczem parking i Pete poprowadził wóz w kierunku domu
Jupe’a. Jupe mieszkał z ciotką Matyldą i wujem Tytusem Jonesem. Oboje prowadzili skład
złomu, mieszczący się po przeciwnej stronie ulicy. Gdy Jupe, Pete i Bob byli dziećmi, lubili
łazić po starych rupieciach i chować się między nimi, zwłaszcza gdy próbowali rozwiązać
jakąś zagadkę. Trzej Detektywi mieli tam w starej przyczepie swoją Kwaterę Główną. Przed
ludzkim okiem zasłaniały ją stosy gratów. Ale teraz chłopcy mieli po siedemnaście lat, a
przyczepa nie była już zasłonięta. Przebywali zwykle w warsztacie elektronicznym Jupe’a,
położonym w sąsiednim domu.
— Szkoda, że nie znamy szczegółów wypadku Juliet Coop — odezwał się Jupe.
Potem, widząc, jak Pete patrzy na niego z ukosa, dodał: — Wiem, wiem. Nic nie wskazuje na
to, by tkwiła tu jakaś tajemnica... Po prostu, jakiś głos wewnętrzny mówi mi... Nazwijmy to
przeczuciem.
Wreszcie Pete wjechał na podwórze składu staroci i obaj pobiegli przez błoto do
warsztatu Jupe’a. W środku mieściły się stoły i biurka pełne różnych elektronicznych części
i urządzeń, katalogów nowoczesnych kamer i podsłuchów, zeszytów szkolnych, pustych
pudełek po pizzy i kaset magnetofonowych. Było też parę krzeseł. Na jednym ze stołów stał
telefon z automatyczną sekretarką. Jupe zaczął, jak zwykle, od przesłuchania taśmy.
— Cześć, chłopaki! — z kasety rozległ się znajomy głos. Był to Bob Andrews, Trzeci
Detektyw. — Przepraszam, że nie udało mi się zjawić na czas w szpitalu u Kelly. Musiałem
przesłuchać nową orkiestrę dla naszej agencji, bo szef wyjechał z miasta. Potem zadzwoniła
7
Jennifer, żeby mi przypomnieć o randce. Byłem w szoku, a w jeszcze większym była Amy, z
którą mieliśmy wziąć udział w małym pikniku na plaży. Pewnie ich stamtąd zmył deszcz.
Może mógłbyś, Jupe, napisać dla mnie program, małą bazę danych, żeby zapobiec takim
przypadkom? Pomyśl o tym. Pogadamy jutro.
— Bob ciężko pracuje w tej swojej agencji artystycznej — mruknął Jupe z kwaśną
miną i wyłączył automatyczną sekretarkę.
— Wiem — odparł uśmiechając się Pete. — Ta cała praca przeszkadza mu w
spotkaniach z dziewczynami.
Jupe zaczął bawić się małym urządzeniem do odczytywania szyfrów z
elektronicznych zamków. Przy drugim stole Pete przeczyszczał nowy wtryskiwacz paliwa.
Rozmawiali do późna. Najpierw o tym, że Jupe chciałby mieć samochód. Potem o zajęciach
Boba i o tym, że przez tę jego pracę coraz trudniej go zastać. Jupe mówił o spotkaniu z
Wielkim Barneyem i o wypadku Juliet Coop. Zawsze wyprowadzało go z równowagi, gdy nie
znał szczegółów jakiejś sprawy.
Nagle poderwał ich z miejsca dzwonek telefonu. Pete i Jupe równocześnie spojrzeli
na zegar. Prawie północ. Trochę późno na telefony, nawet jak na piątek wieczór.
Jupe usiadł w starym fotelu na biegunach. Leżała na nim pamiątkowa poduszka
Niagara Falls 1982.
— Trzej Detektywi — powiedział urzędowym głosem.
— Jupe, to ja, Kelly. Przełącz mnie na głośnik, dobra? Chcę, żebyście słyszeli mnie
obaj.
— To Kelly — zwrócił się do Pete’a i przełączył telefon zgodnie z prośbą dziewczyny.
Pete wyglądał na równie zdziwionego jak Jupe.
— Co się dzieje, Kei? — zapytał.
— Coś dziwnego — odpowiedziała. — Juliet Coop jęczy i mówi przez sen.
Przeczucie Jupe’a wróciło. Nie chciał jednak wysnuwać przedwczesnych wniosków.
— Złe sny nie są niczym nadzwyczajnym po takim wypadku... — zauważył.
— Dobra, dobra — przerwała mu niecierpliwie Kelly. — Rzecz w tym, co jej się śni. To
mnie przeraża. Juliet powtarza raz po raz „Zginą miliony ludzi”.
Po tych słowach Jupe’a i Pete’a przeszył zimny dreszcz.
— Ale to nie wszystko — ciągnęła Kelly. — Mówi jeszcze: „On zatruwa kurczaki. Tak
nie można. Nie można”. I to brzmi tak, jakby mówiła to serio. Rozumiecie, to brzmi jak
rzeczywistość, nie jak sen.
Pete gwizdnął przeciągle.
— Ciężka sprawa.
8
— Mówiłem ci, że mam przeczucie! — krzyknął Jupe.
— No tak — odparł Pete. — Ale kto by pomyślał. iż to oznacza, że Król Kurczaków
zatruwa moją ulubioną potrawę!
9
ROZDZIAŁ 2
SPÓŹNIONE ODWIEDZINY
— Halo? — z głośnika telefonu, znajdującego się w warsztacie Jupe’a, dobiegł
zaintrygowany głos Kelly Madigan. — Jesteście tam, chłopcy?
Byli, ale głos uwiązł im w gardle ileż razy jedli w Chicken Coop! Setki, tysiące? Jupe
chyba nawet więcej. Jak często widywali w telewizji przyjacielską gębę Wielkiego Barneya i
słuchali jego zwariowanego, ale szczerze brzmiącego głosu, który mówił: „Moją reputację
zbudowałem na sprzedawaniu nóg, a nie na ich podstawianiu”.
— Wielki Barney Coop... Zatruwałby swoje produkty? — mówił wolno Pete, kręcąc
głową. Głos mu zadrżał, a twarz przybrała wyraz powagi. — Nie wierzę.
— I nie ma powodu, żebyśmy wierzyli — dodał Jupe, który był tego samego zdania. —
jak mi często przypomina ciotka Matylda, kłopot z wyciąganiem wniosków polega na tym,
że nigdy nie wiesz, co wyciągniesz.
— Co to ma znaczyć? — spytał Pete.
— To znaczy, że Wielkiego Barneya Coopa nie możemy oskarżyć o nic. Nie ma
powodu, by przypuszczać, że to właśnie on jest osobą, o której przez sen mówiła Juliet. To
mógł być ktokolwiek, kto te kurczaki zatruwa. Wiemy tylko, że albo Juliet źle zareagowała
na lek, który jej podano, albo przeżywa wstrząs po wypadku, czy też po prostu ma złe sny.
— Hej, chłopcy! — zawołała do telefonu Kelly. — Chętnie dałabym słuchawkę Juliet,
żebyście mogli porozmawiać z nią osobiście, ale sznur jest za krótki, nie sięga do jej krainy
snu. Och, słuchajcie... Słyszeliście to?
Pete pokręcił głową. Jupe odpowiedział śmiało przez telefon, nie mogła go przecież
widzieć.
— Nie, a co mieliśmy słyszeć?
— Znowu to mówiła — relacjonowała Kelly. — Powiedziała „Nie... Ludzie będą
umierać. Nie rób tego!”.
— Dobra, będziemy u was jutro o jedenastej — zadecydował Jupe. — O tej porze
rozpoczynają się odwiedziny. Jestem pewien, że wtedy okaże się, czy to był tylko zły sen.
— No dobrze — odparła Kelly. — Ale w tym z całą pewnością tkwi jakaś tajemnica.
— Do jutra rana, mała — zakończył Pete i odłożył słuchawkę.
Żadne z nich nie spało spokojnie tej nocy. Jupe czuwał, starając się dociec, kto i po co
miałby planować otrucie milionów ludzi. Czy to Wielki Barney? Czy może Juliet Coop była
zamieszana w działalność jakiejś grupy terrorystycznej? A może jeszcze ktoś inny chciałby
zatruć pyszne filety w całej sieci barów Chicken Coop?
10
Potem o drugiej w nocy Jupe zadzwonił do Boba Andrewsa, by mu przekazać
wszystkie informacje i ściągnąć go na rano do szpitala.
Po tym telefonie Bob nie mógł spać, bo wiedział z doświadczenia, że gdy Jupe jest
podniecony, to dzwoni raz po raz.
Nie spała i Kelly. Większą część nocy spędziła czuwając przy łóżku Juliet i słuchając,
czy chora nie powie czegoś więcej. Za każdym razem kiedy Juliet jęczała przez sen, Kelly
pytała ją miękko:
„Kto, Juliet? Kto zatruwa te kurczaki?”. Ale Juliet nie odpowiadała.
Pete spał jak zabity.
Następnego dnia, gdy Pete i Jupe weszli do Kelly, jej pokój pełen był słońca.
Jupe spostrzegł, że Kelly wygląda na bardzo zmęczoną i że liczba wazonów z
kwiatami podwoiła się, a nawet zwiększyła w czwórnasób. Na krześle przy łóżku Juliet
znajdowało się ogromne wypchane kurczę w złotej koronie. Poza tym, pierwszą rzeczą, jaką
zauważył Jupe, były zasłony zaciągnięte wokół łóżka Juliet. Zasłony izolujące ją od reszty
pokoju.
— Kto tam jest? — spytał Jupe, wskazując prostokąt osłonięty białymi firankami.
Miał ochotę od razu pogadać z Juliet i wyjaśnić tajemnicę.
— Ćśśś... — Kelly położyła palec na ustach. Potem odezwała się szeptem: — Nikogo
tam nie ma oprócz Juliet. Zdaje się, że śpi.
W tym momencie do pokoju wmaszerował Bob Andrews. Był to wysoki szczupły
nastolatek.
— Przepraszam za spóźnienie, chłopcy — zaczął od progu, ściągając bawełniany
sweter, zawiązany wokół szyi.
Bob zawsze był chudy i nosił okulary. Dobrze radził sobie w szkole, ale pozostawał w
cieniu. Może dlatego, że tyle lat pracował w ciemnych magazynach biblioteki.
Lecz teraz wszystko to uległo zmianie. Szkła kontaktowe, jaśniejsze ubranie, praca w
agencji artystycznej Saxa Sendlera, własny samochód, treningi karate i mnóstwo pewności
siebie przekształciły naukowca grupy Trzech Detektywów w jednego z najbardziej
rozchwytywanych facetów w Liceum Rocky Beach.
— Gdzie nasza ofiara? Czyżby Księżniczka Kurczaków wyfrunęła z kojca? [po
angielsku kojec dla kurcząt to coop – tak samo jak nazwisko Barneya i jego córki (przyp.
tłumacza)] — zapytał.
— Ofiara jest za firanką — odparł Pete, wskazując ruchem głowy łóżko Juliet. — Śpi.
Nie ma z nią kontaktu.
— Jestem pewien, że Jupe wykaże zaraz, że logicznie rzecz biorąc, możemy do niej
11
mówić, co nam się podoba — zauważył z uśmiechem Bob. Co najwyżej ona nam nie
odpowie.
— Teraz przynajmniej jest spokojna — łagodnie wtrąciła Kelly. — Gdybyście słyszeli,
jak całą noc jęczała... A poza tym odwiedziło ją paru interesujących gości.
— W środku nocy? — zdziwił się Jupe. — Jak im się udało przedrzeć przez
posterunek rudowłosej siostry?
Kelly wzruszyła ramionami.
— Tajemnicza historia, co?
— Kto to był? — spytał sceptycznie Jupe.
— No więc, co godzinę wpadał tu Wielki Barney. Dał mi nawet parę bezpłatnych
talonów — zaczęła Kelly.
— Kto jeszcze? — dopytywał się Jupe.
— Przystojny facet, nazywał się Sean Fellows.
— Skąd znasz jego imię i nazwisko? – nie oczekiwanie zaniepokoił się Pete.
— Bo go spytałam... I nie bądź taki zazdrosny — odparła Kelly. — Sean był kiedyś
chłopakiem Juliet. Przyszedł koło czwartej nad ranem i cały czas tylko na nią patrzył. Potem
wcześnie rano dotarła jeszcze jedna osoba, Maria Gonzales. Mówiła, że jest jej koleżanką z
pokoju.
— Tej możemy nie brać pod uwagę — stwierdził Jupe.
— Dlaczego? — spytał Bob.
— Ponieważ Juliet mówiła: „On zatruwa kurczaki” — wyjaśnił Jupe. — I nie
przejmowałbym się też tym Seanem Fellowsem. Dawna sympatia to nie ktoś, kto gotów
byłby zabić miliony ludzi.
— Nawet w zemście? — zastanawiał się Pete.
Jupe wzruszył ramieniem, jakby chciał dodać: „Może, kto wie...”.
— Ale nie wspominałam wam dotąd o gościu numer cztery — ciągnęła Kelly, jeszcze
bardziej zniżając głos.
Czwórka przyjaciół spojrzała na zaciągnięte zasłony wokół łóżka Juliet, by sprawdzić,
czy dziewczyna się nie budzi. Potem Kelly wróciła do przerwanej opowieści.
— Czwartemu z odwiedzających dałam imię „Pan Słodziutki”. Wyglądał jak kawał
muru z cegieł i był zły. Wielki facet, miał trzydziestkę z hakiem, ubrany w wojskową
bluzę-panterkę. Gdy tylko mnie zobaczył, podciągnął w górę kołnierz, aby ukryć twarz.
Może dlatego, że był taki brzydki!
— Czemu jego nie spytałaś o imię? — spytał z wyrzutem Pete. — Ech, oczywiście, że
spytałam, a on mi odpowiedział, żebym nie wtrącała się w nie swoje sprawy. I faktycznie nie
12
chciał się ujawnić. Zaciągnął firanki wokół łóżka Juliet, żebym nie mogła niczego zobaczyć.
— A co usłyszałaś? — zapytał Jupe.
— Hm... Słyszałam, jak przeszukuje jej szafkę, a potem sprawdza szufladę za
szufladą.
— Powoli czy szybko?
— Szybko — zdecydowanie stwierdziła Kelly.
Jupe uśmiechnął się.
— Wnoszę z tego, że to nie było zwykłe buszowanie. Facet dobrze wiedział, czego
szuka.
— Ale tego nie znalazł. Wyszedł z pustymi rękami — dodała Kelly.
— Niestety, niczego więcej się nie dowiemy, dopóki Juliet się nie obudzi — martwił
się Jupe, chodząc po pokoju.
— I lepiej, by to zrobiła w godzinach odwiedzin, inaczej ten rudy cerber znów nas
stąd wykopie — dorzucił Pete.
Bob zajrzał przez szparę w zasłonie.
— Nie wygląda tak źle — stwierdził. — W dzisiejszej gazecie pisali, że ma szczęście.
Cudem uszła z życiem. A samochód nadawał się już tylko do skasowania. — Bob odwrócił się
do przyjaciół. Byliście już na miejscu wypadku?
Jupe pokręcił głową i dalej chodził tam i z powrotem. W tym momencie do sali
weszła ruda siostra, dźwigając wielki bukiet kwiatów. Spojrzała na Kelly, a potem na
każdego z trzech młodych ludzi.
— Trzech chłopaków? — kręcąc głową powiedziała do Kelly. — Nie mogłabyś
zostawić chociaż jednego dla innych? — Ustawiła kwiaty przy łóżku Juliet i od drzwi rzuciła:
— Wrócę tu. — Zabrzmiało to niemal jak ostrzeżenie.
— Po co? — mruknął Pete, gdy już była za drzwiami.
— Noo, to ciekawe... — zdziwił się Bob, oglądając kwiaty zostawione przez
pielęgniarkę. — To od Michaela Argentiego.
— Dlaczego ciekawe? — spytał Pete.
— Bo to konkurencja — odparł Bob. — Argenti jest właścicielem sieci restauracji
Roast Roost.
— Skąd to wszystko wiesz? Tkwić między tobą i Jupe’em... Obrzydzenie bierze... —
stwierdził Pete.
Bob roześmiał się.
— Nie, nie! To tylko jeden z zespołów wynajętych przez naszą agencję właśnie
występował na uroczystym otwarciu nowego sklepu sieci Roast Roost. A Michael Argenti
13
miał tam przyjechać, ale nim raczył się zjawić, trzymał nas przez cztery godziny w pełnym
słońcu!
— Czy możesz wyjaśnić, po co Michael Argenti miałby posyłać kwiaty córce swego
rywala? — spytał Jupe.
— Mój szef, Sax czasem tak robi — odparł Bob. — To się w biznesie zdarza i wcale nie
znaczy, że faceta lubisz. Słyszałem, że Argenti i Wielki Barney nie znoszą się. Kiedy Argenti
wypowiada życzenie przy zabawie kurzą kością [zabawa przy jedzeniu drobiu, popularna w
krajach anglosaskich. Dwie osoby ciągną, każda w swoją stronę, widełkowatą kość
obojczykową kury lub innego ptaka. Gdy kość pęka, osoba, której dostała się przy tym
dłuższa część, wypowiada życzenie. Obojczykowi przypisywane są magiczne właściwości,
zapewniające spełnienie tego życzenia], to prosi, żeby Barneya trafił szlag. Ten drugi tak
samo.
— No to przynajmniej mamy paru podejrzanych — stwierdził Pete, uderzając pięścią
o dłoń.
— Dobra, ale czy w ogóle mamy przestępstwo? — powątpiewał Jupe.
W tej chwili drzwi otworzył Wielki Barney. Na widok pokoju pełnego ludzi zamarł na
chwilę.
Jupe wpatrywał się w pełną, okrągłą twarz Barneya. Co naprawdę ukrywało się w
głębi jego oczu? Czy było to spojrzenie zatroskanego ojca? Czy może obłędny wzrok
maniaka, który nie chciał, by córka odkryła jego spisek? Spisek, którego celem jest otrucie
świata?
Nim jeszcze wszedł do pokoju, Wielki Barney przemówił:
— Czy moglibyście zostawić mnie na parę chwil sam na sam z córką?
Jupe, Pete i Bob wycofali się niechętnie. Jupe rozejrzał się wokół, a potem podszedł
do dyżurki pielęgniarek, znajdującej się w środkowej części korytarza. Za biurkiem siedziała
tylko jedna siostra.
Była to znów kobieta o rudych włosach. Do fartucha miała przyczepiony
identyfikator z napisem ELIZABETH LAZAR, R.N. [(registered nurse) — pielęgniarka
dyplomowana].
— Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kto miał dyżur ostatniej nocy? — spytał Jupe.
— Śmieszne, że o to pytasz — odpowiedziała siostra Lazar. Wprawdzie to nie twój
interes, ale dyżur miałam ja. Teraz już wiesz kto. Jedna z pielęgniarek uciekła i wyszła za
mąż, a ja zasuwam na trzy zmiany. Dwadzieścia cztery godziny bez przerwy.
Jupe uśmiechnął się podniecony.
— Świetnie. To może powie mi pani coś o trzech osobach, które odwiedziły Juliet
14
Coop. Nie licząc jej ojca.
Siostra zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
— Nie ma mowy. Informacji o pacjentach udzielamy tylko rodzinie.
Rozmowa była skończona. Jupe poznawał to po jej oczach. Była zmęczona,
zdenerwowana... Można by użyć jeszcze paru innych określeń, ale na pewno nie była
rozmowna. Jupe westchnął i spojrzał w drugą stronę.
— To naprawdę ważne — wtrącił się Bob, przeczesując dłonią swe jasne włosy.
Dziewczyna przeniosła spojrzenie na Boba. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się. Potem
powiedział współczująco:
— Trzy zmiany... A to zołza! A może byśmy tak pani zaśpiewali na trzy głosy jakąś
piosenkę Beatlesów. Do wyboru... I niech mi pani wierzy, póki nie usłyszy pani w naszym
wykonaniu piosenki „Sergeant Pepper”, to tak, jakby jej pani w ogóle nie słyszała.
— Możecie sobie darować. Miałam ciężki dzień — odparła siostra Elizabeth. Ale
widać było po twarzy, że serce jej zmiękło. Niemalże się uśmiechnęła.
— No dobrze, słuchajcie. Tej nocy nie było trojga odwiedzających, tylko dwoje: młody
mężczyzna i młoda kobieta.
— A ten facet w wojskowej bluzie? — spytał Jupe.
Siostra uniosła brwi zdziwiona.
— Mówiłam mu, że nie wolno tam wchodzić. Co za tupet! Na widok tego typa dostaję
dreszczy.
— Dlaczego? — zainteresował się Bob.
— Cały czas zadawał mi pytania. Głupie pytania.
— Na przykład? — Jupe dalej ciągnął ją za język.
— „Czy wyżyje?” — Właśnie tym tonem. A potem: „Gdzie są jej rzeczy osobiste?”
Takie głupoty. Wcale nie wyglądał na przyjaciela rodziny.
— Czy przyjrzała mu się pani? — indagował dalej Bob. Siostra pokręciła głową.
— Nie mam pamięci do twarzy — odparła. — Pamiętam jego bluzę i pytania. Prędzej
zapamiętałabym jego temperaturę, gdybym mu ją mierzyła, niż jego twarz.
— Dziękuję — uśmiechnął się Bob.
Trzej Detektywi odeszli. Pierwszy odezwał się Jupe:
— Ten Pan Słodziutki wygląda podejrzanie. Ale może Juliet wie, kto to jest. Wróćmy
do pokoju i sprawdźmy, czy już się obudziła.
— Hej, chłopcy! — krzyknęła za nimi siostra Lazar. — Juliet Coop jest porządnie
poobijana i jej ciało potrzebuje snu. Przez jakiś czas jeszcze się nie obudzi.
W tej sytuacji Trzej Detektywi zdecydowali się na jeszcze inne wyjście. Jak wiele razy
15
przedtem, Jupe i Bob udali się na posterunek policji, by porozmawiać ze swym starym
przyjacielem i sprzymierzeńcem, komendantem Reynoldsem. A Pete zrobił dokładnie to, o
co prosiła go Kelly: został w szpitalu, by dotrzymać jej towarzystwa.
Bob usiadł za kierownicą swego starego volkswagena garbusa, a Jupe wcisnął się na
sąsiedni fotel.
Już po chwili siedzieli obaj naprzeciw komendanta Reynoldsa i patrzyli, jak wcina
swój lunch: porcję smażonego kurczaka z Chicken Coop.
— Może macie ochotę na kawałek? — zaproponował.
— Dzięki — odparł Bob, zaglądając do wnętrza firmowego pudełka z obrazkiem
przedstawiającym kurczaka w koronie.
Jupe zacisnął obie ręce na krześle i z wysiłkiem powiedział „nie, dziękuję”,
najspokojniej, jak potrafił.
— To nad czym teraz pracują Trzej Detektywi? — zapytał komendant, z zapałem
obgryzając kurze udko.
— Chcielibyśmy poznać szczegóły wypadku Juliet Coop — poprosił Jupe.
— W tym nie ma żadnej tajemnicy — mówił policjant z ustami pełnymi kurczaka. —
Straciła panowanie nad kierownicą. Na wzgórzu, w deszczu. No i rozbiła wóz. Wszystko, od
początku do końca.
— Czy w tym wypadku nie było nic, co wydało się panu dziwne? — nalegał Jupe.
— Parę kwestii do wyjaśnienia, ale zawsze tak bywa — odparł policjant. —
Wiadomość o całym wydarzeniu była anonimowa. Chcielibyśmy dotrzeć do obywatela,
który nam ją przekazał. Może był świadkiem. Ale dlaczego nie podał swego nazwiska? Poza
tym na szosie były dwa rodzaje śladów od poślizgu opon. Jedne — samochodu Juliet, drugie
— obok. Te drugie kończyły się na zjeździe ze wzgórza, poniżej miejsca wypadku.
Jupe starał się to sobie wyobrazić. Ze wzgórza zjeżdżają dwa samochody. Wóz Juliet
jedzie pierwszy, za nim ktoś — nie wiadomo kto. Jupe przygryzł dolną wargę i próbował w
myśli różnych scenariuszy.
— Komendancie Reynolds — wyrzekł powoli. — Czy brał pan pod uwagę możliwość,
że Juliet ktoś ścigał?
16
ROZDZIAŁ 3
POJAWIA SIĘ ROMEO
— Ścigał Juliet Coop? — zdziwił się komendant. Odstawił plastykowe naczynko z
surówką z kapusty i spojrzał z powątpiewaniem na młodego detektywa. — Co masz na
myśli, Jupe? Zdaje mi się, że stoisz na grząskim gruncie.
— To zupełnie logiczne — odparł Jupe. Wyprostował się na krześle i ciągnął dalej: —
Co pan by zrobił, gdyby prowadził pan wóz podczas deszczu, na zjeździe ze wzgórza, a
samochód jadący przed panem wpadłby w poślizg i wyleciał z drogi?
Bob odpowiedział pierwszy.
— Gdybym mocno nacisnął hamulec, prawdopodobnie zjechałbym poślizgiem i
zatrzymał się poniżej miejsca wypadku.
— Dokładnie na to wskazywała druga para śladów — dodał komendant Reynolds.
— Ale co zrobiłby pan potem? — zapytał Jupe.
— Prawdopodobnie zawróciłbym i podjechał w górę poboczem. W ten sposób nie
musiałbym za długo biec w deszczu i mógłbym szybciej dotrzeć do tamtego wozu.
— No właśnie — stwierdził Jupiter z triumfującym uśmiechem. — Czy ten drugi
samochód zawrócił, żeby pomóc Juliet? Albo przynajmniej sprawdzić, czy żyje?
— Nasz materiał dowodowy wskazuje, że nie — przyznał komendant. — Na miękkim,
grząskim poboczu nie znaleźliśmy żadnych świeżych śladów, ani opon, ani stóp. Zgoda, ten
drugi wóz po prostu stał.
— Kto po prostu siedzi w samochodzie i nie pomaga kierowcy, który wypadł z szosy?
— spytał Jupe i sam sobie odpowiedział: To mógł być ktoś, kto gonił Juliet Coop i wcale go
nie obchodziło, czy wyjdzie z tego żywa, czy zginie!
— To dobra teoria, ale czy masz jakieś dowody? – Komendant nie był przekonany.
— Pracujemy nad tym — odparł Jupe, wstając i szykując się do wyjścia. — Chodź,
Bob.
Komendant Reynolds zawołał jeszcze za nimi:
— Nie przemęczajcie się! Jak tylko córka Króla Kurczaków się obudzi, poznamy całą
historię.
To prawda, pomyślał Jupe. Gdyby Juliet się obudziła, mogłaby opowiedzieć im, czy
przed wypadkiem ktoś za nią jechał. Może nawet ten drugi samochód usiłował ją zepchnąć z
szosy. A jego kierowca mógł być tą samą osobą, która chce zatruć kurczaki! Odpowiedzi na
te wszystkie pytania są w główce Juliet. Ale ta głowa jest pogrążona we śnie, a Trzej
Detektywi muszą poczekać.
17
Ale czy dziewczyna zechce powiedzieć prawdę, gdy się obudzi? A jeśli jej ojciec jest
wmieszany w to trucie, czy Juliet nie skłamie, żeby go ochronić?
Gdy Jupe i Bob opuścili posterunek policji, w brzuchu Jupe’a głośno burczało.
— Wiesz, Jupe, to wspaniale, że przestrzegasz diety i w ogóle. Ale nic smażonego i w
dodatku melon lub arbuz do każdego posiłku... To dziwaczne — stwierdził Bob.
— Łatwo ci mówić. Czy masz chociaż jedną koszulę z napisem „Extra large”?
Bob znał taki ton głosu Jupe’a. Oznaczał on „koniec dyskusji”.
— Okay, przepraszam — powiedział. — To co teraz zamierzasz?
— Jasne, że mamy jeden ślad i powinniśmy za nim pójść — odparł Jupe. — Kto
prowadził samochód jadący za Juliet Coop? Mogła to być jedna z osób, które odwiedziły
dziewczynę dzisiejszej nocy.
— To znaczy Sean Fellows, Maria Gonzales i ten facet, którego Kelly nazwała Panem
Słodziutkim?
— Właśnie. Musimy też dowiedzieć się czegoś więcej na temat Michaela Argentiego
— konkurenta Wielkiego Barneya dodał Jupe. — Zajmę się tym z pomocą mojego
komputera, jak już będziemy w naszej Kwaterze Głównej. Połączę się z DataServe i przejrzę
wszystkie pliki dotyczące Michaela Argentiego i Roast Roost. W tej bazie jest „The Wall
Street Journal”. Powinien dostarczyć nam trochę informacji. Chciałbym, żebyś w tym czasie
sprawdził, co robił tej nocy Sean Fellows, zanim przyszedł do szpitala.
— Nie mogę się tym zająć — powiedział Bob przepraszającym tonem. — Sax
potrzebuje mnie w agencji.
— Dobra, w takim razie zadzwoń do szpitala, do Pete’a i przekaż mu to zadanie.
— Nie ma sprawy. Ale co z Marią i Panem Słodziutkim?
— Marią bym się nie przejmował — odparł Jupe. — W każdym razie, nie ma żadnych
motywów. Ale na wszelki wypadek zadzwonię do niej i sprawdzę. Jeśli idzie o Pana
Słodziutkiego, musimy poczekać, aż nasze drogi się przetną.
W tym momencie Jupe’owi znów zaburczało w brzuchu, więc Bob zawiózł go do
supermarketu, gdzie kupili jeszcze spory kawał arbuza. Potem wysadził Jupe’a koło składu
wuja Jonesa i pojechał do pracy. Stamtąd zadzwonił do Pete’a i dał mu zadanie: sprawdzić
Seana Fellowsa, byłego chłopaka Juliet.
Ale gdy wreszcie Pete oderwał się od Kelly, było już ciemno. Za ciemno, żeby szukać
domu Seana. Dopiero w niedzielę Pete zajechał przed posesję numer 23 przy Laurel Street.
Tam właśnie mieszkał Sean.
Dom Seana Fellowsa znajdował się w cichym i miłym osiedlu Melton, kilkanaście
kilometrów na północ od Rocky Beach. Przy ulicy stały rzędem niewielkie białe drewniane
18
domki. Każdy dom miał z przodu werandę, a przed nią niewielki trawnik.
Koło domu Seana Fellowsa stał zaparkowany stary kabriolet bonneville. O
balustradę werandy opierał się młody chłopak o gładko zaczesanych blond włosach. Miał na
sobie wyblakłe niebieski dżinsy i białą trykotową koszulkę ze skórzanym przodem. Gdy
tylko Pete wszedł na teren jego posesji, chłopak skoczył na równe nogi.
— Chodź, chodź! — krzyknął, wymachując jedną ręką w stronę Pete’a, a drugą
chowając za plecami. — Spróbuj tylko podejść!
Gdy Pete znalazł się trochę bliżej werandy, ręka wysunęła się zza pleców, a w niej...
łańcuch motocyklowy!
Co się dzieje? Różne myśli przebiegały przez głowę Pete’a, serce biło mu jak młotem.
jakiś maniak chce się na nim mścić, nie wiadomo za co! Owinął sobie dłoń kilka razy
łańcuchem, a wolny jego koniec groźnie dyndał w powietrzu. Pete zamarł. Czy ma teraz
spróbować któregoś ze swych nowych uderzeń karate? A może lepiej się wycofać?
— Tym razem tylko ty i ja! — krzyknął facet. — Tego właśnie chciałeś, prawda? —
Zamachnął się i uderzył końcem łańcucha w balustradę.
Daj sobie spokój z karate, pomyślał Pete. Zaczął się wycofywać.
— Rozerwę cię na strzępy! — wrzasnął chłopak, zeskakując z werandy. Nie był zbyt
duży. O wiele niższy i drobniejszy od Pete’a. Lecz w jego głosie brzmiała wściekłość. Zbliżał
się, gwałtownie potrząsając łańcuchem.
— Popełniasz wielki błąd — odezwał się Pete, cofając się jeszcze o parę kroków.
Facet w skórzanych glanach ciągle zbliżał się dużymi krokami. Ramiona kołysały mu
się jak u goryla.
— Nie wiem, o co ci chodzi, ale ja szukam Seana Fellowsa — powiedział Pete z
rozpaczą. — Jestem kolegą Juliet Coop.
Glany zatrzymały się, a łańcuch przestał się kołysać.
— Naprawdę? — zapytał facet.
Pete kiwnął głową, ale wciąż trzymał zaciśnięte pięści, gotów do walki.
— Och, no to przepraszam — gość zmienił ton wypuszczając z płuc powietrze. Cały się
rozluźnił. — Jestem Sean Fellows. Miałem ostatnio trochę kłopotów z bandą wandali.
Punków. Właśnie jeden z nich zadzwonił, grożąc, że ukradnie mi wóz.
Sean wskazał na starego, zniszczonego bonneville’a. Pete popatrzył na samochód.
— Może powinieneś mu na to pozwolić. Niech bierze — roześmiał się w końcu. —
Opony sflaczałe, olej wyciekł na ziemię...
— No! A poza tym, akumulator nie działa już od dwóch tygodni — dodał Sean i także
się roześmiał. — Ale już mi się robi niedobrze, gdy słyszę to od punoli. Rozumiesz, o co mi
19
chodzi? — Nagle spojrzał na balustradę werandy. — Hej, nie mów, że zniszczyłem ją nie-
potrzebnie. Skąd właściwie znasz Juliet?
— Wiesz, właściwie jej nie znam — przyznał Pete. — Leży w szpitalu na sąsiednim
łóżku obok Kelly, mojej dziewczyny.
— Ach tak... — uspokoił się Sean i wprowadził Pete’a do domu. Teraz, gdy przestał
potrząsać łańcuchem, wyglądał jak normalny, sympatyczny chłopak z college’u. W domu
miał więcej plakatów niż mebli.
— Czemu wczorajszej nocy tak późno zaszedłeś do szpitala? — zapytał Pete.
— Maria, koleżanka Julii z pokoju w internacie, zadzwoniła do mnie z wiadomością,
że Juliet miała wypadek — odparł Sean. Rozstaliśmy się z nią zaledwie parę miesięcy temu.
Chyba jeszcze mi nie przeszło. Musiałem sprawdzić, co z nią jest. Czy już się przebudziła?
— Jeszcze nie — odpowiedział Pete. — A w każdym razie prawie cały czas śpi. Lekarze
mówią, że potrzebuje odpoczynku.
Przez chwilę Sean przyglądał się Pete’owi spod oka. Nagle uświadomił sobie, że ma
do czynienia z zupełnie obcym człowiekiem.
— Powiedz mi — odezwał się wreszcie — skoro nawet nie znasz Juliet, to jakim
prawem zadajesz mi pytania.
— Moja dziewczyna, Kelly, twierdzi, że dzieje się coś dziwnego — odparł Pete — więc
po prostu sprawdzam. Co wiesz o Wielkim Barneyu?
— Wielki Barney? Gdyby nie on, nadal byśmy ze sobą chodzili.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Jej ojciec cały czas się ze mną kłócił — odparł Sean. — Widzisz, ja jestem
wegetarianinem. Nie jem mięsa ani ryb. Żadnych kurczaków. Jestem przeciw zabijaniu
zwierząt... I przeciw tym, co się na tym bogacą. Barney nie znosił moich poglądów i
bynajmniej tego nie ukrywał. Po pewnym czasie kłóciliśmy się również z Juliet. W końcu,
gdy oświadczyła, że po ukończeniu college’u zacznie pracować u ojca, sprawa była
przesądzona.
— Ostatnie pytanie i już sobie pójdę — poprosił Pete. — jak ci się udało dostać do
szpitala o czwartej nad ranem?
— Skłamałem pielęgniarce, że jesteśmy z Juliet zaręczeni — przyznał Sean. — Chyba
wypowiedziałem podświadome życzenie.
Jeszcze tego samego popołudnia, w składzie wuja Jonesa, Pete opowiedział historię
Seana Jupe’owi i Bobowi. Równocześnie zaglądał do silnika wozu Boba. Pasek klinowy był
już zużyty i należało go wymienić. Pete zakładał nowy. Gdy go naciągnął, sprawdził
kciukiem naprężenie.
20
— Powinien rozciągać się na jakieś trzynaście milimetrów. Po trzystu kilometrach
musimy go naciągnąć jeszcze raz, bo to draństwo się wydłuża.
Jupe nie zwracał uwagi na pas.
— Dla mnie najbardziej interesującym faktem z opowiadania Pete’a jest to, że Sean
Fellows ma samochód.
— Jupe — zniecierpliwił się Bob. — Czasami cię nie rozumiem. Pete dopiero co
opowiedział nam tragiczną historię miłości zniszczonej przez... przez... niezgodność
poglądów na temat diety! A ty wyskakujesz z czymś takim.
— Pamiętaj, co jest naszym celem — odparł Jupe. — Szukamy podejrzanego, który
ścigał Juliet samochodem.
— Wóz Seana możesz wykluczyć. Opony to zupełne flaki, a akumulator wysiadł dwa
tygodnie temu.
— Skąd wiesz? — nie dawał za wygraną Jupe.
— Wypytałem sąsiadów. Potwierdzili.
— Ach — westchnął Jupe. — Dowód. Nic go nie zastąpi. Mimo wszystko facet
wygląda na gwałtownika. Ten łańcuch...
Pete wzruszył ramionami i włączył zapłon, by sprawdzić zawory silnika. Motor
warczał przez minutę, a potem wydał dźwięk w rodzaju hop-hap-gak...
— Co oznacza taki dźwięk, Pete? — zapytał Bob.
— To w języku samochodów znaczy: „Sprzedaj mnie, bo się rozpadam” — odparł
śmiejąc się Pete.
Bob był przyzwyczajony do żartów ze swego antycznego wozu, więc też się roześmiał.
— Czy mógłbyś określić to trochę dokładniej? — zapytał.
— Mogę powiedzieć tylko tyle, że tu jest więcej do naprawienia, niż zdążę teraz
zrobić. Może w przyszłym tygodniu mi się uda. No a co z Marią Gonzales i Michaelem
Argentim? — spytał Jupe’a.
Jupe uśmiechnął się.
— Dzwoniłem do Marii. Na czas wypadku ma alibi nie do obalenia: była uwięziona w
zepsutej windzie razem z szóstką innych pasażerów. Michael Argenti to co innego. Jak
wiecie, jest to główny rywal Wielkiego Barneya. Ale według „The Wall Street Journal”
Argenti próbował ostatnio kupić przedsiębiorstwo Barneya i przejąć sieć restauracji
Chicken Coop.
— A więc Roast Roost chce zagarnąć Chicken Coop! — zdziwił się Bob. — Ciekawe.
Ale dlaczego Argenti miałby spychać Juliet Coop z szosy?
— Nie wiem — odparł Jupe. — Może był to rodzaj brutalnej perswazji. Chciał
21
przekonać Barneya...
— Myślisz, że to on próbuje zatruć kurczaki Barneya? — pytał Bob. — To znaczy, że to
nasz jedyny podejrzany.
— Nie. Oprócz niego jest sam Wielki Barney, no i oczywiście Pan Słodziutki, jeśli
jeszcze kiedykolwiek wypłynie na powierzchnię — odparł Jupe.
W tym momencie w Kwaterze Głównej zadzwonił telefon. Odebrał Pete.
— Trzej Detektywi, Pete Crenshaw — rzucił do słuchawki, włączając równocześnie
głośnik telefonu.
Telefon był od Kelly ze szpitala. Jej komunikat składał się tylko z czterech słów, ale
wystarczyły one, by Trzej Detektywi z maksymalną prędkością ruszyli do działania.
— Pete — powiedziała Kelly — Juliet się obudziła.
22
ROZDZIAŁ 4
DOKTOR JONES W AKCJI
Trzej Detektywi wskoczyli do volkswagena i popędzili w stronę szpitala.
Zatrzymywali się tylko trzy razy, by naprawić drobne usterki silnika.
Gdy tylko znaleźli się w szpitalu, pospieszyli do pokoju Kelly i Juliet. Teraz wreszcie
poznają prawdziwą historię wypadku dziewczyny. Co się wydarzyło? Czy ktoś ją ścigał? Czy
też był to po prostu nieszczęśliwy wypadek? Co miała na myśli, gdy mówiła, że ktoś zatruwa
kurczaki?
— Hej, Paul, John i Ringo! Stop!
Jupe zatrzymał się z ręką na klamce. Trzej Detektywi rozejrzeli się i zobaczyli, że z
dyżurki woła ich Elizabeth Lazar — ruda pielęgniarka.
— Przykro mi, ale teraz nie możecie wejść — powiedziała z uśmiechem. — Pan Coop
rozmawia z córką, a lekarze badają Kelly. Musicie zaczekać. Macie za to czas, żeby mi
zaśpiewać na głosy ,,I want to hold your hand”.
Bob wybuchnął śmiechem, ale zakłopotany Jupe przełknął ślinę i oddalił się.
Na wielkim zegarze w korytarzu minęło pięć minut, potem dziesięć. Czekanie
doprowadzało Jupe’a do szaleństwa. Podszedł do biurka i zaczął nerwowo bębnić w leżący
na nim stos papierów.
— Co ci się tak spieszy? — siostra Elizabeth zwróciła się do Jupe’a, a potem opuściła
wzrok na jego pierś. — Wiesz, powinieneś chyba nosić ubranie z innym hasłem.
Jupe miał na sobie jedyną czystą koszulę, jaką rano znalazł w szufladzie komody. Na
koszuli był nadruk „Gdy masz wątpliwości — jedz”.
— Poważnie mówiąc, zależy nam na rozmowie z Juliet Coop — głos Jupe’a przybrał
ton oficjalny. — Chcemy się dowiedzieć, co pamięta na temat wypadku.
— No niestety, możecie to sobie wybić z głowy — odparła śmiejąc się lekko siostra
Lazar. — Dziewczyna niczego nie pamięta. Ma amnezję.
Amnezja! To słowo spadło na Jupe’a jak cios obuchem. Po całym czekaniu,
zastanawianiu się, jedyna osoba, która mogła odpowiedzieć na ich pytania, stała się nagle
białą, nie zapisaną kartą...
Drzwi sali otworzyły się wreszcie i ukazał się w nich Wielki Barney. Stanął w
drzwiach. Miał na sobie purpurowy dres do joggingu z naszywką wyobrażającą
żółto-pomarańczowe kurczę.
— Okay, załatwione. Do zobaczenia jutro — rzucił w stronę Juliet. — Zabieram cię do
domu i będziesz mogła zapomnieć o tym wszystkim... To znaczy, wszystko będzie dobrze.
23
No, nie martw się tak bardzo. Czy ja wyglądam na zmartwionego? Oczywiście, że nie. Ciao.
Wielki Barney uśmiechnął się i zamknął drzwi. Ale gdy szedł korytarzem, już się nie
uśmiechał. Minął trójkę przyjaciół, mrucząc coś do siebie pod nosem.
— Co on mówił? Słyszałeś? — spytał Pete.
— To brzmiało jak: „I co ja teraz zrobię?” — odparł Bob. — Chodźmy! — rozkazał
Jupe i pierwszy ruszył do sali.
Dwudziestoletnia Juliet Coop siedziała na łóżku oparta o stos poduszek. Jej czarne
loki zmierzwiły się od długiego snu, ale szeroko otwarte, wielkie niebieskie oczy wyglądały
przytomnie. Na twarzy malował się jednak wyraz niepewności.
— Cześć! — zawołała radośnie Kelly, lecz spojrzenie, jakie rzuciła Pete’owi, mówiło
„Ostrożnie!” Jupe i Bob też je zauważyli. — Oto oni, Juliet. Trzej Detektywi. Naturalnej
wielkości, baterie nie wchodzą w skład zestawu i należałoby ich nieco doprowadzić do
porządku — zachichotała Kelly. — To jest Jupiter Jones, to Bob Andrews, a to mój Pete.
— Cześć — powitała ich Juliet. Głos jej był miękki, ale brzmiał trochę szorstko. —
Wiem o was wszystko — powiedziała patrząc na Pete’a.
Pete spojrzał z ukosa na Kelly, podczas gdy Jupe wydał z siebie nieśmiałe „dzień
dobry”.
Bob uśmiechnął się i spytał:
— Jak się czujesz?
— Jak po dziesięciu rundach z mistrzem boksu — odparła. — Ale nic się nie złamało,
nie mam głębokich ran, tylko siniaki i zadrapania. Jutro wracam już do domu.
— To wspaniale — ucieszył się Bob.
Jupe niecierpliwie przysunął sobie krzesło, stojące po stronie Kelly, i usiadł przy
łóżku Juliet.
— Czekaliśmy z niecierpliwością na chwilę, kiedy będziemy mogli porozmawiać z
tobą o wypadku — zaczął.
— Kelly mi wspomniała. Ale jest coś, co muszę ci od razu powiedzieć — odparła
powoli Juliet. — Mam amnezję.
— Czy w ogóle niczego nie pamiętasz? — próbował sprecyzować Jupe.
— Ostatnia rzecz, jaka została mi w pamięci, to karmienie kota dwa dni przed wizytą
w biurze taty. Potem obudziłam się tutaj wyjaśniła. — Amnezja jest chwilowa. Tak
przynajmniej twierdzi doktor. To dosyć pospolity skutek dużego wstrząsu. Lada moment
pamięć może mi wrócić.
— Gdyby nie chciała, spróbujemy pomóc ci prześledzić, co się wydarzyło —
zaofiarował się Bob.
24
— Nie pamiętasz niczego od dnia wypadku — zamyślił się Jupe. — A co robisz w
biurze ojca?
— Właśnie skończyłam college. Mam dyplom z zarządzania, więc chciałabym
nauczyć się, jak działa taty biznes. Chodziłam od działu do działu, robiąc analizę kosztów
całego interesu.
— Czy pamiętasz, jakie działy badałaś w ostatni piątek? — spytał Jupe.
— Nie — odparła zmartwiona.
— Czy pamiętasz, że miałaś jakieś złe sny albo mówiłaś we śnie? — indagował dalej
Jupe.
Juliet pokręciła głową.
— Chłopcy, pogadajmy na zewnątrz — zdecydował Jupe, kiwając na Pete’a i Boba,
żeby z nim wyszli.
Gdy byli już na korytarzu, Jupe stwierdził bez ogródek:
— Żadnej sprawy nie ma.
— Kelly sądzi, że jest — nie zgodził się Pete.
— Kelly siedzi tu od tygodnia i nic nie robi, tylko ogląda telewizję — odparł Jupe. —
Leży w łóżku, więc jej się nudzi.
— I ma nadmiar wyobraźni — zauważył Bob. — Bo skoro z tobą chodzi... — dodał i
szturchnął Pete’a lekko w ramię.
— Dajcie spokój, chłopcy — odparł Pete. — Kelly zna się na rzeczy. Zawsze wie na
parę miesięcy przed innymi, jaki makijaż i jakie ciuchy będą modne.
— Wspaniale — drwił Jupe. — jeśli kiedyś zmienimy nazwę na Trzech Projektantów
Mody, z pewnością ją zatrudnimy.
Pete rzucił mu groźne spojrzenie.
— Pete — Jupe starał się mówić rozsądnie. — Juliet Coop miała ciężki wypadek i złe
sny. Teraz ma amnezję. Nie potrafię złożyć tego do kupy tak, żeby wyszło jakieś
przestępstwo. A może ty potrafisz?
Ale tym razem Bob był innego zdania.
— Na ten temat powiedziałbym „A może jednak...”.
Jupe był zaskoczony.
— Wyjaśnię ci, dlaczego — ciągnął Bob. — Rozumiem, że wstrząs wymazał jej z
pamięci obraz wypadku. Ale Juliet nie pamięta niczego z całego dnia. Co wymazało jej cały
dzień z pamięci? Może jeszcze coś się zdarzyło.
Jupe miał odpowiedź na końcu języka, gdy jego uwagę zwrócił podniesiony głos
siostry Elizabeth. Rozmawiała przez telefon znajdujący się w dyżurce.
25
— Chce pan odebrać mi pracę? — mówiła ze śmiechem, powtarzając najwyraźniej to,
czym groził jej rozmówca. — Chłopie, bierz pan moją robotę i mam nadzieję, że będzie panu
do twarzy w białym czepku! — Równocześnie przybijała czerwoną pieczęć szpitala na
historiach choroby. — Jestem już zmęczona pańskim ciągłym dzwonieniem z pytaniami o
Juliet Coop. Mam pod opieką jeszcze trzydziestu innych pacjentów. Chce pan wiedzieć, jak
się czuje? To niech pan przyjedzie do szpitala!
Odpowiedzi wysłuchała z zagniewaną twarzą.
— Chce pan rozmawiać z lekarzem? Proszę zaczekać.
Cisnęła słuchawkę na stół i poszła.
— Po co miałby ktoś tak często dzwonić z pytaniem o zdrowie Juliet Coop? — spytał
Jupe.
— Bo się o nią martwi — odparł Pete.
— Słusznie. Ale czy martwi się, że mogłaby z tego nie wyjść, czy właśnie, że może
wyzdrowieć? Może to Słodziutki? — zastanawiał się Jupe. Głośno przełknął ślinę.
— Jupe, znam ten dźwięk — zauważył Bob. — Myślisz właśnie, jaki głos udawać...
Rzeczywiście, Jupe czuł impuls do działania, a umiał naśladować wiele różnych
głosów i stylów rozmowy.
— Ten człowiek chce rozmawiać z lekarzem — powiedział, uśmiechając się nieśmiało,
i podniósł słuchawkę.
— Halo! Doktor Jones przy aparacie — zaczął. Głos jego stał się nagle starszy, brzmiał
jak głos trzydziestoletniego mężczyzny i tchnął zawodową pewnością siebie.
— Nigdy o panu nie słyszałem — odezwał się facet z drugiej strony. Sprawiał
wrażenie starszego człowieka, co najmniej w średnim wieku. Mówił szybko i gładko.
— Pracuję tu od niedawna — odparł Jupe. — Pytał pan o Juliet Coop, panie...
Jupe miał nadzieję, że facet poda teraz swoje nazwisko. Zamiast tego usłyszał:
— Jak się miewa Juliet?
— Hm... Informacji udzielamy tylko najbliższej rodzinie — próbował dalej Jupe. —
Czy jest pan członkiem rodziny?
Po chwili mężczyzna odpowiedział:
— Jestem przyjacielem rodziny.
— Bliskim przyjacielem?
Pytanie i odpowiedź. Wymiana ciosów. Kot i mysz. Mysz wymknęła się do nowej
dziury.
— Doktorze, chcę tylko wiedzieć, czy wyzdrowieje? — nalegał facet.
— Odzyskała przytomność — odparł powoli Jupe, wsłuchując się w reakcję drugiej
ALFRED HITCHCOCK ŚMIERĆ NA WYNOS Przełożyła: Danuta Sadkowska
2 ROZDZIAŁ 1 DRUZGOCĄCA PIĘKNOŚĆ Pete Crenshaw wjechał na parking szpitala Rocky Beach Memorial i zatrzymał wóz. Nacisnął jeszcze parę razy pedał gazu, a silnik starego scirocco, model 81, odpowiedział mu głośnym warkotem. Pete przekręcił kluczyk, silnik ucichł, a wycieraczki zatrzymały się w pół drogi. Pete lubił myśleć o sobie, że jest jak ten samochód: w sam raz długi, smukły i zwrotny. przy swoich blisko dwu metrach wzrostu i budowie lekkoatlety-dziesięcioboisty miał w końcu prawo tak myśleć. — Au, to nie żarty, prawdziwa ulewa! — rzucił do siedzącego obok niego przyjaciela, Jupitera Jonesa. Jupiter nie był ani długi, ani smukły. Gdy mówił o sobie, używał słów w rodzaju „puszysty” lub „krępy”. Takich określeń miał zresztą mnóstwo w zapasie, i to po to tylko, by uniknąć jednoznacznego słowa: „nadwaga”. Inni wyśmialiby to owijanie prawdy w bawełnę, ale nie Pete. Ostatecznie, ten siedemnastolatek był jego najlepszym przyjacielem. Poza tym, to właśnie Jupe założył grupę „Trzej Detektywi”. Wraz z trzecim — Bobem Andrewsem — cieszyli się sławą najlepszych w swoim fachu z całego miasteczka Rocky Beach w stanie Kalifornia. Dwóch z nich siedziało teraz w samochodzie i przyglądało się nawałnicy. Nie była to zwykła letnia ulewa. Strugi deszczu waliły w szybę. Potem nieoczekiwanie niebo przecięła błyskawica i zaraz po niej zahuczał grzmot. — Chodźmy, ta burza nieprędko minie — odezwał się Pete i odgarnął znad oczu pasmo rudobrązowych włosów. — Odwiedziny w szpitalu zaraz się skończą, a Kelly na mnie czeka. — Nie daj się dziewczynom wodzić za nos — niechętnym tonem pouczył go Jupe i odpiął pas bezpieczeństwa. — Przykro mi to mówić — odparł Pete — ale dziewczyny to właśnie ta jedyna dziedzina, w której nie jesteś ekspertem. — To prawda — zgodził się Jupe — ale, jak widzisz, to mi nie przeszkadza w dawaniu dobrych rad. Pete roześmiał się. Potem przyjaciele założyli kaptury sztormiaków i rzucili się przez strumienie deszczu
3 w stronę szpitalnej bramy. W hallu ściągnęli z siebie mokre okrycia i popędzili do sali 2113. Gdy tam dotarli, Kelly Madigan leżała na łóżku i kręcąc w palcach brązowy loczek rozmawiała przez telefon. Obok stał telewizor, na jego ekranie migał jakiś teledysk, ale z wyłączonym dźwiękiem. Pokój był zielony jak ogrodowa altanka. Kelly nie wyglądała na kogoś, kto przed trzema dniami przeszedł operację wyrostka. Była to ładna energiczna dziewczyna, wodzirej w Liceum Rocky Beach — tym samym, do którego chodzili Pete, Jupe i Bob. Pewnego dnia, jakieś pół roku temu, doszła nagle do wniosku, że Pete powinien się ustatkować, i to ustatkować właśnie przy niej. Pete nie stawiał przesadnego oporu. — Muszę kończyć, Sue — rzuciła do słuchawki Kelly i zamachała ręką do Pete’a i Jupe’a. — Czas na moją piątkową randkę. Przyszedł właśnie mój osobisty narzeczony ze swoim kolegą. Potem roześmiała się, powtarzając chłopcom pytanie przyjaciółki: — Czy ten kolega to też mój osobisty narzeczony? — Lustrowała przy tym Jupe’a od stóp do głów spojrzeniem wielkich zielonych oczu. Jupe próbował wytrzymać to spojrzenie, ale nie dał rady, nerwy puściły i po chwili odwrócił wzrok. — To zależy, Sue — odpowiedziała Kelly. — Czy sądzisz, że bałwanek Frosty może być czyimś chłopcem? — spytała, śmiejąc się złośliwie i słodko zarazem. Jupe skrzyżował ramiona i usiadł ze zwieszoną głową na jednym z niewygodnych, typowo szpitalnych drewnianych krzeseł. Nieoczekiwanie Kelly podała słuchawkę Jupe’owi. — Sue chce z tobą mówić — powiedziała, uśmiechając się przy tym znacząco. Jupe z trudem przełknął ślinę i starał się wyglądać, jak gdyby nie miał pojęcia, co to znaczy „wpaść w popłoch”. W tej chwili nawet rozmowa z podejrzanym w jakiejś aferze wydawałaby mu się zadaniem dziecinnie prostym. Gadanie z dziewczętami było zawsze domeną Boba Andrewsa, a nie Jupe’a. — Śmiało, Jupe — drażnił się z nim Pete. Siedział na łóżku obok Kelly. Jupe wolno wstał i wziął słuchawkę. — Halo! — zaczął oficjalnym tonem. — Mówi Jupiter Jones. Przerwał. — Cześć! — usłyszał dziewczęcy głos, zabarwiony nerwowym chichotem. — Jestem Sue. Jak leci? — Jak co leci? — zapytał Jupe. Jego ścisły umysł wymagał logicznych pytań, które pozwalałyby na równie logiczną odpowiedź. — Och, nie wiem, rozumiesz... — bąkała Sue.
4 Jupe jeszcze raz przełknął ślinę i spojrzał z ukosa na Kelly. Wolałby prowadzić tę rozmowę bez świadków. Pete i Kelly trzymali się za ręce i uśmiechali się do niego. — Nie chciałbyś wiedzieć, czy jestem miła albo coś w tym rodzaju? — spytała Sue. W tym momencie do sali wsunęła głowę pielęgniarka o włosach koloru czystej miedzi. — Koniec odwiedzin. Proszę opuścić salę! Jupe odetchnął z ulgą i zwrócił słuchawkę Kelly. — Zadzwonię później — rzuciła Kelly do słuchawki i odłożyła ją na widełki. Potem mrugnęła do Jupe’a. — Jupiter Jones, kobieciarz, znowu w akcji — stwierdziła. Drzwi rozwarły się gwałtownie. Pędem wjechała leżanka popychana przez doktora, dwie salowe i dwie pielęgniarki. Jupe odskoczył, by ustąpić z drogi. Na leżance spoczywała pacjentka — młoda dziewczyna o ciemnych kręconych włosach. jej śliczną bladą twarz pokrywały sińce. Część twarzy zakrywał bandaż. Dziewczyna była nieprzytomna. — To twoja nowa sąsiadka, Kelly — odezwał się młody lekarz internista. Uśmiechał się uspokajająco. Włosy miał związane w mały kucyk. Pomógł przenieść nową pacjentkę na łóżko. — Czy to coś groźnego? — spytała Kelly. — Obrażenia wyglądają na powierzchowne — wtrącił się Jupe. Jego oczom nie umknął żaden szczegół. — Moim zdaniem to wstrząs mózgu i niewielki szok pourazowy. — Oo! Świetne rozpoznanie! — zdziwił się doktor i spojrzał z uśmiechem na Jupe’ a. Cała ekipa delikatnie ułożyła dziewczynę na łóżku. Pielęgniarka zawiesiła na stojaku zestaw do kroplówki. Powoli, kropla za kroplą, spływał życiodajny płyn. Gdy pielęgniarki upewniły się, że pacjentka jest bezpieczna, wycofały się wraz z salowymi. Doktor pozostał i zapisywał coś w karcie chorobowej. — Co się jej stało? — spytała zatroskanym głosem Kelly. — Rozbiła samochód na Countyline Drive. Zupełnie go zdruzgotała. Wypadła z drogi. W taką cholerną noc jak dzisiejsza zawsze trafia się paru nieszczęśników z wypadków — odparł lekarz i ruszył w stronę wyjścia. — To dziecko pewnej znakomitości dodał — chociaż trudno ją poznać z tymi siniakami. Jest córką... Ale zanim doktor zdążył dokończyć zdanie, w otwartych drzwiach znów pojawiła się ruda siostra. — Mówiłam już i jeszcze raz powtarzam! — warknęła na Jupe’a i Pete’a. — Odwiedziny się skończyły. Proszę natychmiast wyjść. Zostać mogą tylko chorzy. Jeżeli
5 jesteście chorzy, proszę skontaktować się z siostrą przełożoną. — Zrozumieliśmy — powiedział Pete. — Dobrze — odparła siostra. — Mam nadzieję, że nie będę musiała wzywać strażników. Odwróciła się i wyszła z sali. Pete pochylił się i pocałował Kelly. — Do zobaczenia jutro, mała. Dziś nocuję u Jupe’a. Ale Jupe wpatrywał się w kartę chorobową nowej pacjentki. — Hej, co robisz? — spytał Pete. — Zaspokajam swoją ciekawość — odpowiedział Jupe. — Doktor wyszedł, zanim zdążył nam powiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Kto to taki Juliet Coop? Pete spojrzał na Jupe’a i wzruszył ramionami. Nazwisko nic mu nie mówiło. Pożegnali więc Kelly i wyszli. Lecz już po minucie obaj dobrze wiedzieli, kim jest Juliet Coop. Gdy podążali w stronę windy, wytoczył się z niej ogromny mężczyzna i spiesznie ruszył w stronę dyżurki pielęgniarek. Pochylił się nad biurkiem tak, że jego zatroskana twarz prawie dotknęła rudowłosej siostry. — Gdzie leży moja córka? — zapytał. — Gdzie ona jest? — To Wielki Barney Coop! — wykrzyknął ze zdziwieniem Jupe. Nie sposób było go nie poznać. — Jasne. Król Kurczaków! — zawołał Pete. Trudno było się pomylić. Miał na sobie czerwono-biało-niebieski dres, znany wszystkim z programów telewizyjnych. Jego twarz pamiętał każdy mieszkaniec południowej Kalifornii. Niezależnie od tego, jaki wybrałoby się kanał, zawsze trafiało się na reklamę barów szybkiej obsługi Barneya Coopa. — Juliet Coop, Barney Coop... — mówił Jupe. — To musi być córka Króla Kurczaków. — Sala 2113 — powiedziała pielęgniarka. — Czy to szczęśliwy numer? — spytał Wielki Barney. — Chcę, żeby moja córka leżała w szczęśliwym pokoju. Gdzie to jest? Którędy się tam idzie? Który pokój? Jupiterowi przykro było patrzeć na zmartwionego Wielkiego Barneya. Podszedł do biurka pielęgniarki. — To tamten pokój, panie Coop — wskazał palcem. Wielki Barney Coop był dużo wyższy od Jupe’a. Spojrzał w dół. — Jesteś pewien? — zapytał. — Mój przyjaciel i ja odwiedzaliśmy właśnie pacjentkę, która leży na sali razem z pańską córką — wyjaśnił Jupe. — Prawdę mówiąc, Juliet teraz śpi.
6 Słowa Jupe’a podziałały uspokajająco. Król Kurczaków trochę się rozluźnił. — Tu jest parę talonów. — Z kieszeni bluzy wyciągnął dwa kupony i wręczył je Jupe’owi. — Podobasz mi się, chłopie. Pulchny, ale delikatny. Założę się, że wyglądałbyś wspaniale, unurzany w mojej złotej panierce. Jej receptura jest ściśle tajna! Dzięki, chłopie. Jupe uśmiechnął się i patrzył, jak Wielki Barney wędruje w stronę sali 2113. Potem podarł talony. — Ej! — zaprotestował Pete, próbując wyrwać mu kupony. Było już jednak za późno. — Dlaczego to zrobiłeś? — Moja dieta — odparł nieszczęśliwym głosem Jupe. — Nie wolno mi jeść nic smażonego, pamiętasz? — Tak, pamiętam — potwierdził Pete. — I do każdego posiłku masz jeść kawałek melona. Dziwaczne. Ale to, że ty jesteś na diecie, nie oznacza jeszcze, że ja mam się ograniczać. Uwielbiam smażone kurczaki z Chicken Coop. — Nawet o tym nie wspominaj! — jęknął Jupe. — Ja też je uwielbiam. Już czuję tę chrupiącą skórkę i soczyste, delikatne białe mięsko. Wybiegli na zalany deszczem parking i Pete poprowadził wóz w kierunku domu Jupe’a. Jupe mieszkał z ciotką Matyldą i wujem Tytusem Jonesem. Oboje prowadzili skład złomu, mieszczący się po przeciwnej stronie ulicy. Gdy Jupe, Pete i Bob byli dziećmi, lubili łazić po starych rupieciach i chować się między nimi, zwłaszcza gdy próbowali rozwiązać jakąś zagadkę. Trzej Detektywi mieli tam w starej przyczepie swoją Kwaterę Główną. Przed ludzkim okiem zasłaniały ją stosy gratów. Ale teraz chłopcy mieli po siedemnaście lat, a przyczepa nie była już zasłonięta. Przebywali zwykle w warsztacie elektronicznym Jupe’a, położonym w sąsiednim domu. — Szkoda, że nie znamy szczegółów wypadku Juliet Coop — odezwał się Jupe. Potem, widząc, jak Pete patrzy na niego z ukosa, dodał: — Wiem, wiem. Nic nie wskazuje na to, by tkwiła tu jakaś tajemnica... Po prostu, jakiś głos wewnętrzny mówi mi... Nazwijmy to przeczuciem. Wreszcie Pete wjechał na podwórze składu staroci i obaj pobiegli przez błoto do warsztatu Jupe’a. W środku mieściły się stoły i biurka pełne różnych elektronicznych części i urządzeń, katalogów nowoczesnych kamer i podsłuchów, zeszytów szkolnych, pustych pudełek po pizzy i kaset magnetofonowych. Było też parę krzeseł. Na jednym ze stołów stał telefon z automatyczną sekretarką. Jupe zaczął, jak zwykle, od przesłuchania taśmy. — Cześć, chłopaki! — z kasety rozległ się znajomy głos. Był to Bob Andrews, Trzeci Detektyw. — Przepraszam, że nie udało mi się zjawić na czas w szpitalu u Kelly. Musiałem przesłuchać nową orkiestrę dla naszej agencji, bo szef wyjechał z miasta. Potem zadzwoniła
7 Jennifer, żeby mi przypomnieć o randce. Byłem w szoku, a w jeszcze większym była Amy, z którą mieliśmy wziąć udział w małym pikniku na plaży. Pewnie ich stamtąd zmył deszcz. Może mógłbyś, Jupe, napisać dla mnie program, małą bazę danych, żeby zapobiec takim przypadkom? Pomyśl o tym. Pogadamy jutro. — Bob ciężko pracuje w tej swojej agencji artystycznej — mruknął Jupe z kwaśną miną i wyłączył automatyczną sekretarkę. — Wiem — odparł uśmiechając się Pete. — Ta cała praca przeszkadza mu w spotkaniach z dziewczynami. Jupe zaczął bawić się małym urządzeniem do odczytywania szyfrów z elektronicznych zamków. Przy drugim stole Pete przeczyszczał nowy wtryskiwacz paliwa. Rozmawiali do późna. Najpierw o tym, że Jupe chciałby mieć samochód. Potem o zajęciach Boba i o tym, że przez tę jego pracę coraz trudniej go zastać. Jupe mówił o spotkaniu z Wielkim Barneyem i o wypadku Juliet Coop. Zawsze wyprowadzało go z równowagi, gdy nie znał szczegółów jakiejś sprawy. Nagle poderwał ich z miejsca dzwonek telefonu. Pete i Jupe równocześnie spojrzeli na zegar. Prawie północ. Trochę późno na telefony, nawet jak na piątek wieczór. Jupe usiadł w starym fotelu na biegunach. Leżała na nim pamiątkowa poduszka Niagara Falls 1982. — Trzej Detektywi — powiedział urzędowym głosem. — Jupe, to ja, Kelly. Przełącz mnie na głośnik, dobra? Chcę, żebyście słyszeli mnie obaj. — To Kelly — zwrócił się do Pete’a i przełączył telefon zgodnie z prośbą dziewczyny. Pete wyglądał na równie zdziwionego jak Jupe. — Co się dzieje, Kei? — zapytał. — Coś dziwnego — odpowiedziała. — Juliet Coop jęczy i mówi przez sen. Przeczucie Jupe’a wróciło. Nie chciał jednak wysnuwać przedwczesnych wniosków. — Złe sny nie są niczym nadzwyczajnym po takim wypadku... — zauważył. — Dobra, dobra — przerwała mu niecierpliwie Kelly. — Rzecz w tym, co jej się śni. To mnie przeraża. Juliet powtarza raz po raz „Zginą miliony ludzi”. Po tych słowach Jupe’a i Pete’a przeszył zimny dreszcz. — Ale to nie wszystko — ciągnęła Kelly. — Mówi jeszcze: „On zatruwa kurczaki. Tak nie można. Nie można”. I to brzmi tak, jakby mówiła to serio. Rozumiecie, to brzmi jak rzeczywistość, nie jak sen. Pete gwizdnął przeciągle. — Ciężka sprawa.
8 — Mówiłem ci, że mam przeczucie! — krzyknął Jupe. — No tak — odparł Pete. — Ale kto by pomyślał. iż to oznacza, że Król Kurczaków zatruwa moją ulubioną potrawę!
9 ROZDZIAŁ 2 SPÓŹNIONE ODWIEDZINY — Halo? — z głośnika telefonu, znajdującego się w warsztacie Jupe’a, dobiegł zaintrygowany głos Kelly Madigan. — Jesteście tam, chłopcy? Byli, ale głos uwiązł im w gardle ileż razy jedli w Chicken Coop! Setki, tysiące? Jupe chyba nawet więcej. Jak często widywali w telewizji przyjacielską gębę Wielkiego Barneya i słuchali jego zwariowanego, ale szczerze brzmiącego głosu, który mówił: „Moją reputację zbudowałem na sprzedawaniu nóg, a nie na ich podstawianiu”. — Wielki Barney Coop... Zatruwałby swoje produkty? — mówił wolno Pete, kręcąc głową. Głos mu zadrżał, a twarz przybrała wyraz powagi. — Nie wierzę. — I nie ma powodu, żebyśmy wierzyli — dodał Jupe, który był tego samego zdania. — jak mi często przypomina ciotka Matylda, kłopot z wyciąganiem wniosków polega na tym, że nigdy nie wiesz, co wyciągniesz. — Co to ma znaczyć? — spytał Pete. — To znaczy, że Wielkiego Barneya Coopa nie możemy oskarżyć o nic. Nie ma powodu, by przypuszczać, że to właśnie on jest osobą, o której przez sen mówiła Juliet. To mógł być ktokolwiek, kto te kurczaki zatruwa. Wiemy tylko, że albo Juliet źle zareagowała na lek, który jej podano, albo przeżywa wstrząs po wypadku, czy też po prostu ma złe sny. — Hej, chłopcy! — zawołała do telefonu Kelly. — Chętnie dałabym słuchawkę Juliet, żebyście mogli porozmawiać z nią osobiście, ale sznur jest za krótki, nie sięga do jej krainy snu. Och, słuchajcie... Słyszeliście to? Pete pokręcił głową. Jupe odpowiedział śmiało przez telefon, nie mogła go przecież widzieć. — Nie, a co mieliśmy słyszeć? — Znowu to mówiła — relacjonowała Kelly. — Powiedziała „Nie... Ludzie będą umierać. Nie rób tego!”. — Dobra, będziemy u was jutro o jedenastej — zadecydował Jupe. — O tej porze rozpoczynają się odwiedziny. Jestem pewien, że wtedy okaże się, czy to był tylko zły sen. — No dobrze — odparła Kelly. — Ale w tym z całą pewnością tkwi jakaś tajemnica. — Do jutra rana, mała — zakończył Pete i odłożył słuchawkę. Żadne z nich nie spało spokojnie tej nocy. Jupe czuwał, starając się dociec, kto i po co miałby planować otrucie milionów ludzi. Czy to Wielki Barney? Czy może Juliet Coop była zamieszana w działalność jakiejś grupy terrorystycznej? A może jeszcze ktoś inny chciałby zatruć pyszne filety w całej sieci barów Chicken Coop?
10 Potem o drugiej w nocy Jupe zadzwonił do Boba Andrewsa, by mu przekazać wszystkie informacje i ściągnąć go na rano do szpitala. Po tym telefonie Bob nie mógł spać, bo wiedział z doświadczenia, że gdy Jupe jest podniecony, to dzwoni raz po raz. Nie spała i Kelly. Większą część nocy spędziła czuwając przy łóżku Juliet i słuchając, czy chora nie powie czegoś więcej. Za każdym razem kiedy Juliet jęczała przez sen, Kelly pytała ją miękko: „Kto, Juliet? Kto zatruwa te kurczaki?”. Ale Juliet nie odpowiadała. Pete spał jak zabity. Następnego dnia, gdy Pete i Jupe weszli do Kelly, jej pokój pełen był słońca. Jupe spostrzegł, że Kelly wygląda na bardzo zmęczoną i że liczba wazonów z kwiatami podwoiła się, a nawet zwiększyła w czwórnasób. Na krześle przy łóżku Juliet znajdowało się ogromne wypchane kurczę w złotej koronie. Poza tym, pierwszą rzeczą, jaką zauważył Jupe, były zasłony zaciągnięte wokół łóżka Juliet. Zasłony izolujące ją od reszty pokoju. — Kto tam jest? — spytał Jupe, wskazując prostokąt osłonięty białymi firankami. Miał ochotę od razu pogadać z Juliet i wyjaśnić tajemnicę. — Ćśśś... — Kelly położyła palec na ustach. Potem odezwała się szeptem: — Nikogo tam nie ma oprócz Juliet. Zdaje się, że śpi. W tym momencie do pokoju wmaszerował Bob Andrews. Był to wysoki szczupły nastolatek. — Przepraszam za spóźnienie, chłopcy — zaczął od progu, ściągając bawełniany sweter, zawiązany wokół szyi. Bob zawsze był chudy i nosił okulary. Dobrze radził sobie w szkole, ale pozostawał w cieniu. Może dlatego, że tyle lat pracował w ciemnych magazynach biblioteki. Lecz teraz wszystko to uległo zmianie. Szkła kontaktowe, jaśniejsze ubranie, praca w agencji artystycznej Saxa Sendlera, własny samochód, treningi karate i mnóstwo pewności siebie przekształciły naukowca grupy Trzech Detektywów w jednego z najbardziej rozchwytywanych facetów w Liceum Rocky Beach. — Gdzie nasza ofiara? Czyżby Księżniczka Kurczaków wyfrunęła z kojca? [po angielsku kojec dla kurcząt to coop – tak samo jak nazwisko Barneya i jego córki (przyp. tłumacza)] — zapytał. — Ofiara jest za firanką — odparł Pete, wskazując ruchem głowy łóżko Juliet. — Śpi. Nie ma z nią kontaktu. — Jestem pewien, że Jupe wykaże zaraz, że logicznie rzecz biorąc, możemy do niej
11 mówić, co nam się podoba — zauważył z uśmiechem Bob. Co najwyżej ona nam nie odpowie. — Teraz przynajmniej jest spokojna — łagodnie wtrąciła Kelly. — Gdybyście słyszeli, jak całą noc jęczała... A poza tym odwiedziło ją paru interesujących gości. — W środku nocy? — zdziwił się Jupe. — Jak im się udało przedrzeć przez posterunek rudowłosej siostry? Kelly wzruszyła ramionami. — Tajemnicza historia, co? — Kto to był? — spytał sceptycznie Jupe. — No więc, co godzinę wpadał tu Wielki Barney. Dał mi nawet parę bezpłatnych talonów — zaczęła Kelly. — Kto jeszcze? — dopytywał się Jupe. — Przystojny facet, nazywał się Sean Fellows. — Skąd znasz jego imię i nazwisko? – nie oczekiwanie zaniepokoił się Pete. — Bo go spytałam... I nie bądź taki zazdrosny — odparła Kelly. — Sean był kiedyś chłopakiem Juliet. Przyszedł koło czwartej nad ranem i cały czas tylko na nią patrzył. Potem wcześnie rano dotarła jeszcze jedna osoba, Maria Gonzales. Mówiła, że jest jej koleżanką z pokoju. — Tej możemy nie brać pod uwagę — stwierdził Jupe. — Dlaczego? — spytał Bob. — Ponieważ Juliet mówiła: „On zatruwa kurczaki” — wyjaśnił Jupe. — I nie przejmowałbym się też tym Seanem Fellowsem. Dawna sympatia to nie ktoś, kto gotów byłby zabić miliony ludzi. — Nawet w zemście? — zastanawiał się Pete. Jupe wzruszył ramieniem, jakby chciał dodać: „Może, kto wie...”. — Ale nie wspominałam wam dotąd o gościu numer cztery — ciągnęła Kelly, jeszcze bardziej zniżając głos. Czwórka przyjaciół spojrzała na zaciągnięte zasłony wokół łóżka Juliet, by sprawdzić, czy dziewczyna się nie budzi. Potem Kelly wróciła do przerwanej opowieści. — Czwartemu z odwiedzających dałam imię „Pan Słodziutki”. Wyglądał jak kawał muru z cegieł i był zły. Wielki facet, miał trzydziestkę z hakiem, ubrany w wojskową bluzę-panterkę. Gdy tylko mnie zobaczył, podciągnął w górę kołnierz, aby ukryć twarz. Może dlatego, że był taki brzydki! — Czemu jego nie spytałaś o imię? — spytał z wyrzutem Pete. — Ech, oczywiście, że spytałam, a on mi odpowiedział, żebym nie wtrącała się w nie swoje sprawy. I faktycznie nie
12 chciał się ujawnić. Zaciągnął firanki wokół łóżka Juliet, żebym nie mogła niczego zobaczyć. — A co usłyszałaś? — zapytał Jupe. — Hm... Słyszałam, jak przeszukuje jej szafkę, a potem sprawdza szufladę za szufladą. — Powoli czy szybko? — Szybko — zdecydowanie stwierdziła Kelly. Jupe uśmiechnął się. — Wnoszę z tego, że to nie było zwykłe buszowanie. Facet dobrze wiedział, czego szuka. — Ale tego nie znalazł. Wyszedł z pustymi rękami — dodała Kelly. — Niestety, niczego więcej się nie dowiemy, dopóki Juliet się nie obudzi — martwił się Jupe, chodząc po pokoju. — I lepiej, by to zrobiła w godzinach odwiedzin, inaczej ten rudy cerber znów nas stąd wykopie — dorzucił Pete. Bob zajrzał przez szparę w zasłonie. — Nie wygląda tak źle — stwierdził. — W dzisiejszej gazecie pisali, że ma szczęście. Cudem uszła z życiem. A samochód nadawał się już tylko do skasowania. — Bob odwrócił się do przyjaciół. Byliście już na miejscu wypadku? Jupe pokręcił głową i dalej chodził tam i z powrotem. W tym momencie do sali weszła ruda siostra, dźwigając wielki bukiet kwiatów. Spojrzała na Kelly, a potem na każdego z trzech młodych ludzi. — Trzech chłopaków? — kręcąc głową powiedziała do Kelly. — Nie mogłabyś zostawić chociaż jednego dla innych? — Ustawiła kwiaty przy łóżku Juliet i od drzwi rzuciła: — Wrócę tu. — Zabrzmiało to niemal jak ostrzeżenie. — Po co? — mruknął Pete, gdy już była za drzwiami. — Noo, to ciekawe... — zdziwił się Bob, oglądając kwiaty zostawione przez pielęgniarkę. — To od Michaela Argentiego. — Dlaczego ciekawe? — spytał Pete. — Bo to konkurencja — odparł Bob. — Argenti jest właścicielem sieci restauracji Roast Roost. — Skąd to wszystko wiesz? Tkwić między tobą i Jupe’em... Obrzydzenie bierze... — stwierdził Pete. Bob roześmiał się. — Nie, nie! To tylko jeden z zespołów wynajętych przez naszą agencję właśnie występował na uroczystym otwarciu nowego sklepu sieci Roast Roost. A Michael Argenti
13 miał tam przyjechać, ale nim raczył się zjawić, trzymał nas przez cztery godziny w pełnym słońcu! — Czy możesz wyjaśnić, po co Michael Argenti miałby posyłać kwiaty córce swego rywala? — spytał Jupe. — Mój szef, Sax czasem tak robi — odparł Bob. — To się w biznesie zdarza i wcale nie znaczy, że faceta lubisz. Słyszałem, że Argenti i Wielki Barney nie znoszą się. Kiedy Argenti wypowiada życzenie przy zabawie kurzą kością [zabawa przy jedzeniu drobiu, popularna w krajach anglosaskich. Dwie osoby ciągną, każda w swoją stronę, widełkowatą kość obojczykową kury lub innego ptaka. Gdy kość pęka, osoba, której dostała się przy tym dłuższa część, wypowiada życzenie. Obojczykowi przypisywane są magiczne właściwości, zapewniające spełnienie tego życzenia], to prosi, żeby Barneya trafił szlag. Ten drugi tak samo. — No to przynajmniej mamy paru podejrzanych — stwierdził Pete, uderzając pięścią o dłoń. — Dobra, ale czy w ogóle mamy przestępstwo? — powątpiewał Jupe. W tej chwili drzwi otworzył Wielki Barney. Na widok pokoju pełnego ludzi zamarł na chwilę. Jupe wpatrywał się w pełną, okrągłą twarz Barneya. Co naprawdę ukrywało się w głębi jego oczu? Czy było to spojrzenie zatroskanego ojca? Czy może obłędny wzrok maniaka, który nie chciał, by córka odkryła jego spisek? Spisek, którego celem jest otrucie świata? Nim jeszcze wszedł do pokoju, Wielki Barney przemówił: — Czy moglibyście zostawić mnie na parę chwil sam na sam z córką? Jupe, Pete i Bob wycofali się niechętnie. Jupe rozejrzał się wokół, a potem podszedł do dyżurki pielęgniarek, znajdującej się w środkowej części korytarza. Za biurkiem siedziała tylko jedna siostra. Była to znów kobieta o rudych włosach. Do fartucha miała przyczepiony identyfikator z napisem ELIZABETH LAZAR, R.N. [(registered nurse) — pielęgniarka dyplomowana]. — Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kto miał dyżur ostatniej nocy? — spytał Jupe. — Śmieszne, że o to pytasz — odpowiedziała siostra Lazar. Wprawdzie to nie twój interes, ale dyżur miałam ja. Teraz już wiesz kto. Jedna z pielęgniarek uciekła i wyszła za mąż, a ja zasuwam na trzy zmiany. Dwadzieścia cztery godziny bez przerwy. Jupe uśmiechnął się podniecony. — Świetnie. To może powie mi pani coś o trzech osobach, które odwiedziły Juliet
14 Coop. Nie licząc jej ojca. Siostra zmarszczyła brwi i pokręciła głową. — Nie ma mowy. Informacji o pacjentach udzielamy tylko rodzinie. Rozmowa była skończona. Jupe poznawał to po jej oczach. Była zmęczona, zdenerwowana... Można by użyć jeszcze paru innych określeń, ale na pewno nie była rozmowna. Jupe westchnął i spojrzał w drugą stronę. — To naprawdę ważne — wtrącił się Bob, przeczesując dłonią swe jasne włosy. Dziewczyna przeniosła spojrzenie na Boba. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się. Potem powiedział współczująco: — Trzy zmiany... A to zołza! A może byśmy tak pani zaśpiewali na trzy głosy jakąś piosenkę Beatlesów. Do wyboru... I niech mi pani wierzy, póki nie usłyszy pani w naszym wykonaniu piosenki „Sergeant Pepper”, to tak, jakby jej pani w ogóle nie słyszała. — Możecie sobie darować. Miałam ciężki dzień — odparła siostra Elizabeth. Ale widać było po twarzy, że serce jej zmiękło. Niemalże się uśmiechnęła. — No dobrze, słuchajcie. Tej nocy nie było trojga odwiedzających, tylko dwoje: młody mężczyzna i młoda kobieta. — A ten facet w wojskowej bluzie? — spytał Jupe. Siostra uniosła brwi zdziwiona. — Mówiłam mu, że nie wolno tam wchodzić. Co za tupet! Na widok tego typa dostaję dreszczy. — Dlaczego? — zainteresował się Bob. — Cały czas zadawał mi pytania. Głupie pytania. — Na przykład? — Jupe dalej ciągnął ją za język. — „Czy wyżyje?” — Właśnie tym tonem. A potem: „Gdzie są jej rzeczy osobiste?” Takie głupoty. Wcale nie wyglądał na przyjaciela rodziny. — Czy przyjrzała mu się pani? — indagował dalej Bob. Siostra pokręciła głową. — Nie mam pamięci do twarzy — odparła. — Pamiętam jego bluzę i pytania. Prędzej zapamiętałabym jego temperaturę, gdybym mu ją mierzyła, niż jego twarz. — Dziękuję — uśmiechnął się Bob. Trzej Detektywi odeszli. Pierwszy odezwał się Jupe: — Ten Pan Słodziutki wygląda podejrzanie. Ale może Juliet wie, kto to jest. Wróćmy do pokoju i sprawdźmy, czy już się obudziła. — Hej, chłopcy! — krzyknęła za nimi siostra Lazar. — Juliet Coop jest porządnie poobijana i jej ciało potrzebuje snu. Przez jakiś czas jeszcze się nie obudzi. W tej sytuacji Trzej Detektywi zdecydowali się na jeszcze inne wyjście. Jak wiele razy
15 przedtem, Jupe i Bob udali się na posterunek policji, by porozmawiać ze swym starym przyjacielem i sprzymierzeńcem, komendantem Reynoldsem. A Pete zrobił dokładnie to, o co prosiła go Kelly: został w szpitalu, by dotrzymać jej towarzystwa. Bob usiadł za kierownicą swego starego volkswagena garbusa, a Jupe wcisnął się na sąsiedni fotel. Już po chwili siedzieli obaj naprzeciw komendanta Reynoldsa i patrzyli, jak wcina swój lunch: porcję smażonego kurczaka z Chicken Coop. — Może macie ochotę na kawałek? — zaproponował. — Dzięki — odparł Bob, zaglądając do wnętrza firmowego pudełka z obrazkiem przedstawiającym kurczaka w koronie. Jupe zacisnął obie ręce na krześle i z wysiłkiem powiedział „nie, dziękuję”, najspokojniej, jak potrafił. — To nad czym teraz pracują Trzej Detektywi? — zapytał komendant, z zapałem obgryzając kurze udko. — Chcielibyśmy poznać szczegóły wypadku Juliet Coop — poprosił Jupe. — W tym nie ma żadnej tajemnicy — mówił policjant z ustami pełnymi kurczaka. — Straciła panowanie nad kierownicą. Na wzgórzu, w deszczu. No i rozbiła wóz. Wszystko, od początku do końca. — Czy w tym wypadku nie było nic, co wydało się panu dziwne? — nalegał Jupe. — Parę kwestii do wyjaśnienia, ale zawsze tak bywa — odparł policjant. — Wiadomość o całym wydarzeniu była anonimowa. Chcielibyśmy dotrzeć do obywatela, który nam ją przekazał. Może był świadkiem. Ale dlaczego nie podał swego nazwiska? Poza tym na szosie były dwa rodzaje śladów od poślizgu opon. Jedne — samochodu Juliet, drugie — obok. Te drugie kończyły się na zjeździe ze wzgórza, poniżej miejsca wypadku. Jupe starał się to sobie wyobrazić. Ze wzgórza zjeżdżają dwa samochody. Wóz Juliet jedzie pierwszy, za nim ktoś — nie wiadomo kto. Jupe przygryzł dolną wargę i próbował w myśli różnych scenariuszy. — Komendancie Reynolds — wyrzekł powoli. — Czy brał pan pod uwagę możliwość, że Juliet ktoś ścigał?
16 ROZDZIAŁ 3 POJAWIA SIĘ ROMEO — Ścigał Juliet Coop? — zdziwił się komendant. Odstawił plastykowe naczynko z surówką z kapusty i spojrzał z powątpiewaniem na młodego detektywa. — Co masz na myśli, Jupe? Zdaje mi się, że stoisz na grząskim gruncie. — To zupełnie logiczne — odparł Jupe. Wyprostował się na krześle i ciągnął dalej: — Co pan by zrobił, gdyby prowadził pan wóz podczas deszczu, na zjeździe ze wzgórza, a samochód jadący przed panem wpadłby w poślizg i wyleciał z drogi? Bob odpowiedział pierwszy. — Gdybym mocno nacisnął hamulec, prawdopodobnie zjechałbym poślizgiem i zatrzymał się poniżej miejsca wypadku. — Dokładnie na to wskazywała druga para śladów — dodał komendant Reynolds. — Ale co zrobiłby pan potem? — zapytał Jupe. — Prawdopodobnie zawróciłbym i podjechał w górę poboczem. W ten sposób nie musiałbym za długo biec w deszczu i mógłbym szybciej dotrzeć do tamtego wozu. — No właśnie — stwierdził Jupiter z triumfującym uśmiechem. — Czy ten drugi samochód zawrócił, żeby pomóc Juliet? Albo przynajmniej sprawdzić, czy żyje? — Nasz materiał dowodowy wskazuje, że nie — przyznał komendant. — Na miękkim, grząskim poboczu nie znaleźliśmy żadnych świeżych śladów, ani opon, ani stóp. Zgoda, ten drugi wóz po prostu stał. — Kto po prostu siedzi w samochodzie i nie pomaga kierowcy, który wypadł z szosy? — spytał Jupe i sam sobie odpowiedział: To mógł być ktoś, kto gonił Juliet Coop i wcale go nie obchodziło, czy wyjdzie z tego żywa, czy zginie! — To dobra teoria, ale czy masz jakieś dowody? – Komendant nie był przekonany. — Pracujemy nad tym — odparł Jupe, wstając i szykując się do wyjścia. — Chodź, Bob. Komendant Reynolds zawołał jeszcze za nimi: — Nie przemęczajcie się! Jak tylko córka Króla Kurczaków się obudzi, poznamy całą historię. To prawda, pomyślał Jupe. Gdyby Juliet się obudziła, mogłaby opowiedzieć im, czy przed wypadkiem ktoś za nią jechał. Może nawet ten drugi samochód usiłował ją zepchnąć z szosy. A jego kierowca mógł być tą samą osobą, która chce zatruć kurczaki! Odpowiedzi na te wszystkie pytania są w główce Juliet. Ale ta głowa jest pogrążona we śnie, a Trzej Detektywi muszą poczekać.
17 Ale czy dziewczyna zechce powiedzieć prawdę, gdy się obudzi? A jeśli jej ojciec jest wmieszany w to trucie, czy Juliet nie skłamie, żeby go ochronić? Gdy Jupe i Bob opuścili posterunek policji, w brzuchu Jupe’a głośno burczało. — Wiesz, Jupe, to wspaniale, że przestrzegasz diety i w ogóle. Ale nic smażonego i w dodatku melon lub arbuz do każdego posiłku... To dziwaczne — stwierdził Bob. — Łatwo ci mówić. Czy masz chociaż jedną koszulę z napisem „Extra large”? Bob znał taki ton głosu Jupe’a. Oznaczał on „koniec dyskusji”. — Okay, przepraszam — powiedział. — To co teraz zamierzasz? — Jasne, że mamy jeden ślad i powinniśmy za nim pójść — odparł Jupe. — Kto prowadził samochód jadący za Juliet Coop? Mogła to być jedna z osób, które odwiedziły dziewczynę dzisiejszej nocy. — To znaczy Sean Fellows, Maria Gonzales i ten facet, którego Kelly nazwała Panem Słodziutkim? — Właśnie. Musimy też dowiedzieć się czegoś więcej na temat Michaela Argentiego — konkurenta Wielkiego Barneya dodał Jupe. — Zajmę się tym z pomocą mojego komputera, jak już będziemy w naszej Kwaterze Głównej. Połączę się z DataServe i przejrzę wszystkie pliki dotyczące Michaela Argentiego i Roast Roost. W tej bazie jest „The Wall Street Journal”. Powinien dostarczyć nam trochę informacji. Chciałbym, żebyś w tym czasie sprawdził, co robił tej nocy Sean Fellows, zanim przyszedł do szpitala. — Nie mogę się tym zająć — powiedział Bob przepraszającym tonem. — Sax potrzebuje mnie w agencji. — Dobra, w takim razie zadzwoń do szpitala, do Pete’a i przekaż mu to zadanie. — Nie ma sprawy. Ale co z Marią i Panem Słodziutkim? — Marią bym się nie przejmował — odparł Jupe. — W każdym razie, nie ma żadnych motywów. Ale na wszelki wypadek zadzwonię do niej i sprawdzę. Jeśli idzie o Pana Słodziutkiego, musimy poczekać, aż nasze drogi się przetną. W tym momencie Jupe’owi znów zaburczało w brzuchu, więc Bob zawiózł go do supermarketu, gdzie kupili jeszcze spory kawał arbuza. Potem wysadził Jupe’a koło składu wuja Jonesa i pojechał do pracy. Stamtąd zadzwonił do Pete’a i dał mu zadanie: sprawdzić Seana Fellowsa, byłego chłopaka Juliet. Ale gdy wreszcie Pete oderwał się od Kelly, było już ciemno. Za ciemno, żeby szukać domu Seana. Dopiero w niedzielę Pete zajechał przed posesję numer 23 przy Laurel Street. Tam właśnie mieszkał Sean. Dom Seana Fellowsa znajdował się w cichym i miłym osiedlu Melton, kilkanaście kilometrów na północ od Rocky Beach. Przy ulicy stały rzędem niewielkie białe drewniane
18 domki. Każdy dom miał z przodu werandę, a przed nią niewielki trawnik. Koło domu Seana Fellowsa stał zaparkowany stary kabriolet bonneville. O balustradę werandy opierał się młody chłopak o gładko zaczesanych blond włosach. Miał na sobie wyblakłe niebieski dżinsy i białą trykotową koszulkę ze skórzanym przodem. Gdy tylko Pete wszedł na teren jego posesji, chłopak skoczył na równe nogi. — Chodź, chodź! — krzyknął, wymachując jedną ręką w stronę Pete’a, a drugą chowając za plecami. — Spróbuj tylko podejść! Gdy Pete znalazł się trochę bliżej werandy, ręka wysunęła się zza pleców, a w niej... łańcuch motocyklowy! Co się dzieje? Różne myśli przebiegały przez głowę Pete’a, serce biło mu jak młotem. jakiś maniak chce się na nim mścić, nie wiadomo za co! Owinął sobie dłoń kilka razy łańcuchem, a wolny jego koniec groźnie dyndał w powietrzu. Pete zamarł. Czy ma teraz spróbować któregoś ze swych nowych uderzeń karate? A może lepiej się wycofać? — Tym razem tylko ty i ja! — krzyknął facet. — Tego właśnie chciałeś, prawda? — Zamachnął się i uderzył końcem łańcucha w balustradę. Daj sobie spokój z karate, pomyślał Pete. Zaczął się wycofywać. — Rozerwę cię na strzępy! — wrzasnął chłopak, zeskakując z werandy. Nie był zbyt duży. O wiele niższy i drobniejszy od Pete’a. Lecz w jego głosie brzmiała wściekłość. Zbliżał się, gwałtownie potrząsając łańcuchem. — Popełniasz wielki błąd — odezwał się Pete, cofając się jeszcze o parę kroków. Facet w skórzanych glanach ciągle zbliżał się dużymi krokami. Ramiona kołysały mu się jak u goryla. — Nie wiem, o co ci chodzi, ale ja szukam Seana Fellowsa — powiedział Pete z rozpaczą. — Jestem kolegą Juliet Coop. Glany zatrzymały się, a łańcuch przestał się kołysać. — Naprawdę? — zapytał facet. Pete kiwnął głową, ale wciąż trzymał zaciśnięte pięści, gotów do walki. — Och, no to przepraszam — gość zmienił ton wypuszczając z płuc powietrze. Cały się rozluźnił. — Jestem Sean Fellows. Miałem ostatnio trochę kłopotów z bandą wandali. Punków. Właśnie jeden z nich zadzwonił, grożąc, że ukradnie mi wóz. Sean wskazał na starego, zniszczonego bonneville’a. Pete popatrzył na samochód. — Może powinieneś mu na to pozwolić. Niech bierze — roześmiał się w końcu. — Opony sflaczałe, olej wyciekł na ziemię... — No! A poza tym, akumulator nie działa już od dwóch tygodni — dodał Sean i także się roześmiał. — Ale już mi się robi niedobrze, gdy słyszę to od punoli. Rozumiesz, o co mi
19 chodzi? — Nagle spojrzał na balustradę werandy. — Hej, nie mów, że zniszczyłem ją nie- potrzebnie. Skąd właściwie znasz Juliet? — Wiesz, właściwie jej nie znam — przyznał Pete. — Leży w szpitalu na sąsiednim łóżku obok Kelly, mojej dziewczyny. — Ach tak... — uspokoił się Sean i wprowadził Pete’a do domu. Teraz, gdy przestał potrząsać łańcuchem, wyglądał jak normalny, sympatyczny chłopak z college’u. W domu miał więcej plakatów niż mebli. — Czemu wczorajszej nocy tak późno zaszedłeś do szpitala? — zapytał Pete. — Maria, koleżanka Julii z pokoju w internacie, zadzwoniła do mnie z wiadomością, że Juliet miała wypadek — odparł Sean. Rozstaliśmy się z nią zaledwie parę miesięcy temu. Chyba jeszcze mi nie przeszło. Musiałem sprawdzić, co z nią jest. Czy już się przebudziła? — Jeszcze nie — odpowiedział Pete. — A w każdym razie prawie cały czas śpi. Lekarze mówią, że potrzebuje odpoczynku. Przez chwilę Sean przyglądał się Pete’owi spod oka. Nagle uświadomił sobie, że ma do czynienia z zupełnie obcym człowiekiem. — Powiedz mi — odezwał się wreszcie — skoro nawet nie znasz Juliet, to jakim prawem zadajesz mi pytania. — Moja dziewczyna, Kelly, twierdzi, że dzieje się coś dziwnego — odparł Pete — więc po prostu sprawdzam. Co wiesz o Wielkim Barneyu? — Wielki Barney? Gdyby nie on, nadal byśmy ze sobą chodzili. — Co chcesz przez to powiedzieć? — Jej ojciec cały czas się ze mną kłócił — odparł Sean. — Widzisz, ja jestem wegetarianinem. Nie jem mięsa ani ryb. Żadnych kurczaków. Jestem przeciw zabijaniu zwierząt... I przeciw tym, co się na tym bogacą. Barney nie znosił moich poglądów i bynajmniej tego nie ukrywał. Po pewnym czasie kłóciliśmy się również z Juliet. W końcu, gdy oświadczyła, że po ukończeniu college’u zacznie pracować u ojca, sprawa była przesądzona. — Ostatnie pytanie i już sobie pójdę — poprosił Pete. — jak ci się udało dostać do szpitala o czwartej nad ranem? — Skłamałem pielęgniarce, że jesteśmy z Juliet zaręczeni — przyznał Sean. — Chyba wypowiedziałem podświadome życzenie. Jeszcze tego samego popołudnia, w składzie wuja Jonesa, Pete opowiedział historię Seana Jupe’owi i Bobowi. Równocześnie zaglądał do silnika wozu Boba. Pasek klinowy był już zużyty i należało go wymienić. Pete zakładał nowy. Gdy go naciągnął, sprawdził kciukiem naprężenie.
20 — Powinien rozciągać się na jakieś trzynaście milimetrów. Po trzystu kilometrach musimy go naciągnąć jeszcze raz, bo to draństwo się wydłuża. Jupe nie zwracał uwagi na pas. — Dla mnie najbardziej interesującym faktem z opowiadania Pete’a jest to, że Sean Fellows ma samochód. — Jupe — zniecierpliwił się Bob. — Czasami cię nie rozumiem. Pete dopiero co opowiedział nam tragiczną historię miłości zniszczonej przez... przez... niezgodność poglądów na temat diety! A ty wyskakujesz z czymś takim. — Pamiętaj, co jest naszym celem — odparł Jupe. — Szukamy podejrzanego, który ścigał Juliet samochodem. — Wóz Seana możesz wykluczyć. Opony to zupełne flaki, a akumulator wysiadł dwa tygodnie temu. — Skąd wiesz? — nie dawał za wygraną Jupe. — Wypytałem sąsiadów. Potwierdzili. — Ach — westchnął Jupe. — Dowód. Nic go nie zastąpi. Mimo wszystko facet wygląda na gwałtownika. Ten łańcuch... Pete wzruszył ramionami i włączył zapłon, by sprawdzić zawory silnika. Motor warczał przez minutę, a potem wydał dźwięk w rodzaju hop-hap-gak... — Co oznacza taki dźwięk, Pete? — zapytał Bob. — To w języku samochodów znaczy: „Sprzedaj mnie, bo się rozpadam” — odparł śmiejąc się Pete. Bob był przyzwyczajony do żartów ze swego antycznego wozu, więc też się roześmiał. — Czy mógłbyś określić to trochę dokładniej? — zapytał. — Mogę powiedzieć tylko tyle, że tu jest więcej do naprawienia, niż zdążę teraz zrobić. Może w przyszłym tygodniu mi się uda. No a co z Marią Gonzales i Michaelem Argentim? — spytał Jupe’a. Jupe uśmiechnął się. — Dzwoniłem do Marii. Na czas wypadku ma alibi nie do obalenia: była uwięziona w zepsutej windzie razem z szóstką innych pasażerów. Michael Argenti to co innego. Jak wiecie, jest to główny rywal Wielkiego Barneya. Ale według „The Wall Street Journal” Argenti próbował ostatnio kupić przedsiębiorstwo Barneya i przejąć sieć restauracji Chicken Coop. — A więc Roast Roost chce zagarnąć Chicken Coop! — zdziwił się Bob. — Ciekawe. Ale dlaczego Argenti miałby spychać Juliet Coop z szosy? — Nie wiem — odparł Jupe. — Może był to rodzaj brutalnej perswazji. Chciał
21 przekonać Barneya... — Myślisz, że to on próbuje zatruć kurczaki Barneya? — pytał Bob. — To znaczy, że to nasz jedyny podejrzany. — Nie. Oprócz niego jest sam Wielki Barney, no i oczywiście Pan Słodziutki, jeśli jeszcze kiedykolwiek wypłynie na powierzchnię — odparł Jupe. W tym momencie w Kwaterze Głównej zadzwonił telefon. Odebrał Pete. — Trzej Detektywi, Pete Crenshaw — rzucił do słuchawki, włączając równocześnie głośnik telefonu. Telefon był od Kelly ze szpitala. Jej komunikat składał się tylko z czterech słów, ale wystarczyły one, by Trzej Detektywi z maksymalną prędkością ruszyli do działania. — Pete — powiedziała Kelly — Juliet się obudziła.
22 ROZDZIAŁ 4 DOKTOR JONES W AKCJI Trzej Detektywi wskoczyli do volkswagena i popędzili w stronę szpitala. Zatrzymywali się tylko trzy razy, by naprawić drobne usterki silnika. Gdy tylko znaleźli się w szpitalu, pospieszyli do pokoju Kelly i Juliet. Teraz wreszcie poznają prawdziwą historię wypadku dziewczyny. Co się wydarzyło? Czy ktoś ją ścigał? Czy też był to po prostu nieszczęśliwy wypadek? Co miała na myśli, gdy mówiła, że ktoś zatruwa kurczaki? — Hej, Paul, John i Ringo! Stop! Jupe zatrzymał się z ręką na klamce. Trzej Detektywi rozejrzeli się i zobaczyli, że z dyżurki woła ich Elizabeth Lazar — ruda pielęgniarka. — Przykro mi, ale teraz nie możecie wejść — powiedziała z uśmiechem. — Pan Coop rozmawia z córką, a lekarze badają Kelly. Musicie zaczekać. Macie za to czas, żeby mi zaśpiewać na głosy ,,I want to hold your hand”. Bob wybuchnął śmiechem, ale zakłopotany Jupe przełknął ślinę i oddalił się. Na wielkim zegarze w korytarzu minęło pięć minut, potem dziesięć. Czekanie doprowadzało Jupe’a do szaleństwa. Podszedł do biurka i zaczął nerwowo bębnić w leżący na nim stos papierów. — Co ci się tak spieszy? — siostra Elizabeth zwróciła się do Jupe’a, a potem opuściła wzrok na jego pierś. — Wiesz, powinieneś chyba nosić ubranie z innym hasłem. Jupe miał na sobie jedyną czystą koszulę, jaką rano znalazł w szufladzie komody. Na koszuli był nadruk „Gdy masz wątpliwości — jedz”. — Poważnie mówiąc, zależy nam na rozmowie z Juliet Coop — głos Jupe’a przybrał ton oficjalny. — Chcemy się dowiedzieć, co pamięta na temat wypadku. — No niestety, możecie to sobie wybić z głowy — odparła śmiejąc się lekko siostra Lazar. — Dziewczyna niczego nie pamięta. Ma amnezję. Amnezja! To słowo spadło na Jupe’a jak cios obuchem. Po całym czekaniu, zastanawianiu się, jedyna osoba, która mogła odpowiedzieć na ich pytania, stała się nagle białą, nie zapisaną kartą... Drzwi sali otworzyły się wreszcie i ukazał się w nich Wielki Barney. Stanął w drzwiach. Miał na sobie purpurowy dres do joggingu z naszywką wyobrażającą żółto-pomarańczowe kurczę. — Okay, załatwione. Do zobaczenia jutro — rzucił w stronę Juliet. — Zabieram cię do domu i będziesz mogła zapomnieć o tym wszystkim... To znaczy, wszystko będzie dobrze.
23 No, nie martw się tak bardzo. Czy ja wyglądam na zmartwionego? Oczywiście, że nie. Ciao. Wielki Barney uśmiechnął się i zamknął drzwi. Ale gdy szedł korytarzem, już się nie uśmiechał. Minął trójkę przyjaciół, mrucząc coś do siebie pod nosem. — Co on mówił? Słyszałeś? — spytał Pete. — To brzmiało jak: „I co ja teraz zrobię?” — odparł Bob. — Chodźmy! — rozkazał Jupe i pierwszy ruszył do sali. Dwudziestoletnia Juliet Coop siedziała na łóżku oparta o stos poduszek. Jej czarne loki zmierzwiły się od długiego snu, ale szeroko otwarte, wielkie niebieskie oczy wyglądały przytomnie. Na twarzy malował się jednak wyraz niepewności. — Cześć! — zawołała radośnie Kelly, lecz spojrzenie, jakie rzuciła Pete’owi, mówiło „Ostrożnie!” Jupe i Bob też je zauważyli. — Oto oni, Juliet. Trzej Detektywi. Naturalnej wielkości, baterie nie wchodzą w skład zestawu i należałoby ich nieco doprowadzić do porządku — zachichotała Kelly. — To jest Jupiter Jones, to Bob Andrews, a to mój Pete. — Cześć — powitała ich Juliet. Głos jej był miękki, ale brzmiał trochę szorstko. — Wiem o was wszystko — powiedziała patrząc na Pete’a. Pete spojrzał z ukosa na Kelly, podczas gdy Jupe wydał z siebie nieśmiałe „dzień dobry”. Bob uśmiechnął się i spytał: — Jak się czujesz? — Jak po dziesięciu rundach z mistrzem boksu — odparła. — Ale nic się nie złamało, nie mam głębokich ran, tylko siniaki i zadrapania. Jutro wracam już do domu. — To wspaniale — ucieszył się Bob. Jupe niecierpliwie przysunął sobie krzesło, stojące po stronie Kelly, i usiadł przy łóżku Juliet. — Czekaliśmy z niecierpliwością na chwilę, kiedy będziemy mogli porozmawiać z tobą o wypadku — zaczął. — Kelly mi wspomniała. Ale jest coś, co muszę ci od razu powiedzieć — odparła powoli Juliet. — Mam amnezję. — Czy w ogóle niczego nie pamiętasz? — próbował sprecyzować Jupe. — Ostatnia rzecz, jaka została mi w pamięci, to karmienie kota dwa dni przed wizytą w biurze taty. Potem obudziłam się tutaj wyjaśniła. — Amnezja jest chwilowa. Tak przynajmniej twierdzi doktor. To dosyć pospolity skutek dużego wstrząsu. Lada moment pamięć może mi wrócić. — Gdyby nie chciała, spróbujemy pomóc ci prześledzić, co się wydarzyło — zaofiarował się Bob.
24 — Nie pamiętasz niczego od dnia wypadku — zamyślił się Jupe. — A co robisz w biurze ojca? — Właśnie skończyłam college. Mam dyplom z zarządzania, więc chciałabym nauczyć się, jak działa taty biznes. Chodziłam od działu do działu, robiąc analizę kosztów całego interesu. — Czy pamiętasz, jakie działy badałaś w ostatni piątek? — spytał Jupe. — Nie — odparła zmartwiona. — Czy pamiętasz, że miałaś jakieś złe sny albo mówiłaś we śnie? — indagował dalej Jupe. Juliet pokręciła głową. — Chłopcy, pogadajmy na zewnątrz — zdecydował Jupe, kiwając na Pete’a i Boba, żeby z nim wyszli. Gdy byli już na korytarzu, Jupe stwierdził bez ogródek: — Żadnej sprawy nie ma. — Kelly sądzi, że jest — nie zgodził się Pete. — Kelly siedzi tu od tygodnia i nic nie robi, tylko ogląda telewizję — odparł Jupe. — Leży w łóżku, więc jej się nudzi. — I ma nadmiar wyobraźni — zauważył Bob. — Bo skoro z tobą chodzi... — dodał i szturchnął Pete’a lekko w ramię. — Dajcie spokój, chłopcy — odparł Pete. — Kelly zna się na rzeczy. Zawsze wie na parę miesięcy przed innymi, jaki makijaż i jakie ciuchy będą modne. — Wspaniale — drwił Jupe. — jeśli kiedyś zmienimy nazwę na Trzech Projektantów Mody, z pewnością ją zatrudnimy. Pete rzucił mu groźne spojrzenie. — Pete — Jupe starał się mówić rozsądnie. — Juliet Coop miała ciężki wypadek i złe sny. Teraz ma amnezję. Nie potrafię złożyć tego do kupy tak, żeby wyszło jakieś przestępstwo. A może ty potrafisz? Ale tym razem Bob był innego zdania. — Na ten temat powiedziałbym „A może jednak...”. Jupe był zaskoczony. — Wyjaśnię ci, dlaczego — ciągnął Bob. — Rozumiem, że wstrząs wymazał jej z pamięci obraz wypadku. Ale Juliet nie pamięta niczego z całego dnia. Co wymazało jej cały dzień z pamięci? Może jeszcze coś się zdarzyło. Jupe miał odpowiedź na końcu języka, gdy jego uwagę zwrócił podniesiony głos siostry Elizabeth. Rozmawiała przez telefon znajdujący się w dyżurce.
25 — Chce pan odebrać mi pracę? — mówiła ze śmiechem, powtarzając najwyraźniej to, czym groził jej rozmówca. — Chłopie, bierz pan moją robotę i mam nadzieję, że będzie panu do twarzy w białym czepku! — Równocześnie przybijała czerwoną pieczęć szpitala na historiach choroby. — Jestem już zmęczona pańskim ciągłym dzwonieniem z pytaniami o Juliet Coop. Mam pod opieką jeszcze trzydziestu innych pacjentów. Chce pan wiedzieć, jak się czuje? To niech pan przyjedzie do szpitala! Odpowiedzi wysłuchała z zagniewaną twarzą. — Chce pan rozmawiać z lekarzem? Proszę zaczekać. Cisnęła słuchawkę na stół i poszła. — Po co miałby ktoś tak często dzwonić z pytaniem o zdrowie Juliet Coop? — spytał Jupe. — Bo się o nią martwi — odparł Pete. — Słusznie. Ale czy martwi się, że mogłaby z tego nie wyjść, czy właśnie, że może wyzdrowieć? Może to Słodziutki? — zastanawiał się Jupe. Głośno przełknął ślinę. — Jupe, znam ten dźwięk — zauważył Bob. — Myślisz właśnie, jaki głos udawać... Rzeczywiście, Jupe czuł impuls do działania, a umiał naśladować wiele różnych głosów i stylów rozmowy. — Ten człowiek chce rozmawiać z lekarzem — powiedział, uśmiechając się nieśmiało, i podniósł słuchawkę. — Halo! Doktor Jones przy aparacie — zaczął. Głos jego stał się nagle starszy, brzmiał jak głos trzydziestoletniego mężczyzny i tchnął zawodową pewnością siebie. — Nigdy o panu nie słyszałem — odezwał się facet z drugiej strony. Sprawiał wrażenie starszego człowieka, co najmniej w średnim wieku. Mówił szybko i gładko. — Pracuję tu od niedawna — odparł Jupe. — Pytał pan o Juliet Coop, panie... Jupe miał nadzieję, że facet poda teraz swoje nazwisko. Zamiast tego usłyszał: — Jak się miewa Juliet? — Hm... Informacji udzielamy tylko najbliższej rodzinie — próbował dalej Jupe. — Czy jest pan członkiem rodziny? Po chwili mężczyzna odpowiedział: — Jestem przyjacielem rodziny. — Bliskim przyjacielem? Pytanie i odpowiedź. Wymiana ciosów. Kot i mysz. Mysz wymknęła się do nowej dziury. — Doktorze, chcę tylko wiedzieć, czy wyzdrowieje? — nalegał facet. — Odzyskała przytomność — odparł powoli Jupe, wsłuchując się w reakcję drugiej