uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Andre Norton - Cykl-Świat Czarownic (22) Na skrzydłach Magii

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :790.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

Andre Norton - Cykl-Świat Czarownic (22) Na skrzydłach Magii.pdf

uzavrano EBooki A Andre Norton
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 94 stron)

ANDRE NORTON P.MATTHEWS NA SKRZYDŁACH MAGII TYTUŁ ORYGINAŁU ON WINGS OF MAGIC PRZEŁOŻYŁA EWA WITECKA SCAN-DAL

KRONIKARZ W naszej starożytnej krainie są miłe dla oka miejsca, które mogą okazać się pułapkami zastawionymi na nieostrożnych podróżników. Wprawdzie Lormt (który ja, pozbawiony wszelkich krewnych Duratan, przywykłem uważać za swój Wielki Dwór) napełniony jest wiedzą gromadzoną przez wieki, lecz my, jego mieszkańcy, zdajemy sobie sprawę, że kryją się tu zagubione w otchłani czasu tajemnice i że może nigdy nie wyjdą one na jaw, a jeśli nawet ktoś gdzieś znajdzie jakąś wzmiankę, nie będzie ona tak jasna, by mogli zrozumieć ją ci, którym mogłaby być przydatna. Żyjemy w czasach nieustannych przemian, nie wiedząc, co przyniesie nam następny dzień. Byłem niegdyś żołnierzem i w każdej chwili, gdy tylko zagrał róg wojny, musiałem być gotów do walki. Teraz także staczam bitwy, ale o wiele bardziej wyrafinowane i subtelne. Walczę w oświetlonej lampą izbie, przy nadgryzionym zębem czasu stole, ale nie z żywym wrogiem, tylko z rozpadającymi się ze starości pergaminowymi zwojami i księgami. Ich kruche, pokryte prawie nieczytelnym pismem stronice zlepiły się i przywarły do grubych drewnianych i metalowych okładek, muszę więc obchodzić się z nimi bardzo ostrożnie i delikatnie. W dodatku często napisano je w nieznanym dziś języku i łamią sobie nad nimi głowy nawet ci, którzy osiwieli zajmując się takimi sprawami. Podczas Wielkiego Poruszenia runęły dwie wieże i część murów Lormtu. Odsłoniły się wtedy tajemne komnaty i schowki, w których ukryto całe bogactwo starożytnych zapisków. Groziło nam więc, że zostaniemy zalani morzem wiedzy, gdyż nie dość, że nie mogliśmy ich zinwentaryzować, ale nawet znaleźć dla nich miejsca. Nie mówiąc już o jakichkolwiek przypuszczeniach co do ich zawartości. Jakkolwiek niektórzy z nas od lat prowadzili poszukiwania w wybranych przez siebie dziedzinach, to wielu spośród najstarszych uczonych po prostu nie wiedziało, co począć z tym nowym bogactwem. Od czasu do czasu brali do ręki jakiś pergamin, by po kilku minutach porzucić go i chwycić inny zwój czy księgę, byli oszołomieni jak dzieci, które znalazły za dużo słodyczy na biesiadnym stole. Te nowe zapiski mogły zawierać niebezpieczne treści i niektórzy dobrze o tym wiedzieli. Nolar, utalentowana choć niewykształcona czarownica, przekonała się o tym po spisaniu swojej relacji o Kamieniu z Konnardu. Dopiero później okazało się, jakie groźne są niektóre znaleziska. A przecież wszystko to zaczęło się nie od charakterystycznego smrodu zła, lecz od czegoś, co dotknęło Nolar do żywego. Przez kilka lat po Wielkim Poruszeniu wiosny zaczynały się z opóźnieniem, a zimy trwały dłużej niż dawniej. Nie tylko nagłe zawalenie się wież i murów obronnych zmieniło Lormt. Czarownice nigdy nie interesowały się tym, co się tam znajdowało, i dopóki rządziły Estcarpem, niewielu jego mieszkańców przybywało do nas jedyną drogą łączącą naszą skarbnicę wiedzy ze światem zewnętrznym. Wprawdzie za murami Lormtu rozrzucone były nieduże zagrody, jednakże zewsząd szczelnie otaczał nas leśny pierścień. Nieliczni kupcy przywozili nam to, czego nie mogliśmy wyhodować ani wykonać własnoręcznie. Wszystko, co znajdowało się poza tą granicą, dla większości z nas stało się legendą i jakby nas nie dotyczyło. Kiedy jednak las runął podczas burzy towarzyszącej Wielkiemu Poruszeniu i rzeka Es zmieniła koryto, nasz mały światek zmienił się nie do poznania. Najpierw pojawili się uciekinierzy, żaden z nich jednak nie pozostał w Lormcie dłużej. Później zaś przybyli tropiciele szczególnego rodzaju wiedzy. W Estcarpie skończyły się bowiem długoletnie rządy czarownic, otwarły się też granice Escore — pradawnej ojczyzny Starej Rasy. Szalała tam wojna między niedawno obudzonymi

złymi mocami i sługami Światła. Usłyszeliśmy opowieści, którym jeszcze wczoraj nikt nie dałby wiary. Tak, zło zbliżyło się do Lormtu i to dwukrotnie. Stoczyliśmy z nim bój, w którym i ja wziąłem udział. Kemoc Tregarth, który jak nikt udowodnił wartość ukrytej w Lormcie wiedzy, często korzystał z naszych zapisków. Podobnie postępowali inni, którzy zrozumieli, że dawny sposób życia przeminął bezpowrotnie i że trzeba stworzyć nowy równie sprawnie jak mieczownik wykuwający dobry brzeszczot. Przybywało coraz więcej ludzi zdających sobie sprawę, że w nowych czasach wiedza ma ogromną wartość; zewsząd zwracano się do nas o pomoc i radę. Dlatego też Ouen, Nolar, ja i czasami Morfew, najbardziej towarzyski ze starszych uczonych, chętnie spełnialiśmy życzenia przybyszów odpowiadając na pytania dotyczące przeszłości. Wtedy też usłyszeliśmy relacje i niejasne pogłoski, które sprawiły, że po raz pierwszy w swojej historii Lormt musiał poszukać obrońców. Panujący w Estcarpie chaos ułatwiał działanie nie skrępowanym niczym ludziom, którzy z łatwością mogli zająć się rozbojem. W dodatku obudzone w Escore zło nie zawsze pozostawało w jego granicach. W taki oto sposób zostałem dowódcą oddziału złożonego z miejscowych chłopców i nielicznych maruderów ze Straży Granicznej. Moim zastępcą był Darren z Karstenu. Wysyłaliśmy zwiadowców i wystawialiśmy warty wśród okolicznych wzgórz, chociaż to raczej surowe zimy ostatnich lat bardziej nas chroniły przed bandyckimi napadami. Wracając z obchodu wart, po raz pierwszy wystawionych tej wiosny, natknąłem się na niewielką kotlinkę okoloną resztką dawnego lasu. Powietrze napełniał tak słodki zapach, że ściągnąłem wodze mojego kuca i spojrzałem na ziemię. Zobaczyłem kępę kwiatów zwanych przez pasterzy północą i południem, które rosły tylko w pobliżu Lormtu; ich ciemne główki o dziewięciu płatkach kołysały się na wietrze. Zsunąłem się z siodła, kulejąc podszedłem do nich i zerwałem cztery. W powrotnej drodze trzymałem je bardzo ostrożnie, gdyż chciałem podarować Nolar tę zapowiedź wiosny. Zastałem ją z Morfew. Na bladej twarzy Nolar ostro odcinała się plama na policzku, przyrodzone znamię; to przez nie unikali jej ludzie zbyt tępi, żeby dostrzec coś więcej niż ciało — dzielną i piękną duszę tej kobiety. — Na pewno miała ciężkie życie, a kiedy tu przybyła, była prawie dzieckiem. Poza tym za często przysłuchiwała się temu, co mówiła pani Nareth, ta zaś… — wchodząc, usłyszałem złośliwą nutę w głosie Nolar — zawsze trzymała się na uboczu. Arona jest dobra, inteligentna i naprawdę kocha swoją pracę. Długo miałam nadzieję, że z czasem znikną uprzedzenia i gorycz napełniające jej serce. Myślę, iż gdyby zechciała, mogłaby mi zaufać, chociażby dlatego, że jestem kobietą. Jest nas tu tak niewiele. Dlatego właśnie przysłuchiwała się Nareth. Nie widzę bowiem innego powodu, dla którego dziewczyna tak inteligentna jak Arona mogłaby wytrzymać z kimś równie aroganckim. A teraz, kiedy Nareth się zestarzała… No cóż, jeszcze raz spróbuję, ale jeśli zacznie pysznić się i wywyższać tak jak Nareth… — Myślę, moja córko, że Arona jeszcze nie zdołała się zmienić, gdyż każdą zmianę uważa za niebezpieczną. W tych murach przebywa wiele podobnych do niej osób. A jednak lubi ciebie. Widziałem, jak cię obserwowała na jednym z naszych spotkań. Najwyraźniej toczy ze sobą walkę — powiedział powoli Morfew. — A czy ktokolwiek więcej ukrywa przed pozostałymi swoją wiedzę? — odparowała Nolar. — Porozmawiam z nią… Lecz jeśli powtórzy, że nie zamierza podzielić się ze mną tym, co wie, dlatego że trzymam z Duratanem…! — Nolar walnęła pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczył stojący przed Morfew kałamarz. — Co masz na myśli mówiąc o Duratanie? — Oparłem jedną rękę na jej ramieniu, drugą podsuwając przed twarz kwiaty. Zaszedłem ją chyłkiem, nie zauważony, od tyłu.

Popatrzyła na mnie przez chwilę, potem zaś roześmiała się szeroko i pokręciła głową. — Nie próbuj mi dowodzić, Duratanie, że to nie marnotrawstwo. Arona mogłaby zaoferować nam tak dużo! Nie tylko siebie jako urodzoną kronikarkę ratującą przeszłość, ale głównie przekazać nam dzieje jednej z kobiecych wiosek swojej rasy, legendy, które otworzyłyby niektóre zamknięte dzisiaj drzwi. Wiesz przecież, że mogłoby to pomóc Górskiemu Sokołowi! — Westchnęła i mówiła dalej: — Mam zaległą pracę, a mimo to spróbuję jeszcze raz, sprawdzę, czy ufa mi choć trochę. Może uda mi się teraz, kiedy pani Nareth nie może już przeszkodzić. Dwa dni później przyszła do mnie z triumfalnym błyskiem w oczach. — Udało się! Arona pozwoli mi przejrzeć swoje skarby pod warunkiem, że zrobimy to tylko we dwie. Muszę więc zniknąć i pogrążyć się na jakiś czas w świecie kobiet, ty zaś podczas mojej nieobecności będziesz mógł w pełni docenić moją wartość. Uśmiechnęła się, przyłożyła dwa palce do ust, dotknęła nimi moich i odeszła, pozostawiając za sobą słodki zapach kwiatów północy i południa.

ROZDZIAŁ PIERWSZY UCZONA DAMA W LORMCIE Samotny jeździec mozolnie zjeżdżał w dół górskim szlakiem. Jego brązowa opończa z kapturem zlewała się z brązowoszarą sierścią muła, tak że obaj wyglądali jak jeszcze jeden cień na brunatnym zboczu. Zniszczone podróżne sakwy wydawały się dość duże, by pomieścić niezbędne drobiazgi i zapasową odzież, a długie skórzane cylindry przywiązane z boku siodła pozwalały przypuszczać, że jeździec może być łucznikiem — albo posłańcem. Młoda uczennica strzegąca wejścia do Lormtu rozpoznała w nich futerały na zwoje pergaminu. Siodło muła, choć podniszczone i wyblakłe, uznała za prawdziwe arcydzieło sztuki rymarskiej — oryginalny wyrób Jommy’ego syna Einy, chyba że Nolar na niczym się nie znała. Szczupła postać w spodniach, która zsiadła z muła przy bramie i rozejrzała się dookoła, nie była wiejskim chłopakiem, lecz niewiele od Nolar młodszą dziewczyną o ostrych rysach twarzy i ciemnych włosach ludu Sokolników. Na widok obcej uczennica zatrzęsła się ze strachu. Macocha Nolar, też Sokolniczka, nienawidziła jej naznaczonej przyrodzonym piętnem twarzy. Ale nowo przybyła, choć należała do tej samej rasy, po prostu spojrzała na Nolar z ulgą i powiedziała: — Dobry wieczór, siostro. Jestem Arona córka Bethiah z Nadrzecznej Wioski. Czy mogę zobaczyć któregoś z uczonych? Nie mężczyznę, lecz kobietę — jeśli to możliwe. — Nazywam się Nolar z Maroney — odparła zaskoczona strażniczka. Przebiegła myślą wszystkie uczone pracujące w Lormcie. Dama Rhianne zawsze witała z radością każdą nową uczennicę, ale była już stara i najczęściej tylko podrzemywała w słońcu. Nolar znała parę uczennic będących jednocześnie pomocnicami i kilka starszych od nich kobiet zajmujących niewiele lepszą pozycję. Pozostała tylko jedna. Nolar westchnęła i wezwała posłańca. Kiedy chłopak się zjawił, oświadczyła lakonicznie: — Gość do uczonej damy Nareth, jeśli zechce go przyjąć. — Czy jesteś damą z ludu Sokolników? — Chłopiec otwarcie zmierzył spojrzeniem Aronę. — Byłą damą — odrzekła krótko tamta. — Dawny sposób życia przeminął na zawsze. Nie mogłam tego znieść. — Mówiła bezpośrednio do Nolar, ignorując chłopca, jakby go tu w ogóle nie było. — Nie chciałam, żeby nasze dzieje poszły w zapomnienie z powodu rarilha. Widząc zdziwienie Nolar Arona wyjaśniła z uśmiechem: — Chodzi mi o świadome i celowe pominięcie jakiegoś wydarzenia. Kronikarze– mężczyźni mają bowiem dziwne poglądy na temat tego, co jest ważne, a co nie. — Przyjrzała się uważnie twarzy Nolar i spytała: — Patrzysz na mnie tak ponuro… czy się mnie boisz? Nolar oblała się rumieńcem i wyjąkała: — Pani, ja… Żona mojego ojca pochodziła z twojego ludu. — Czy znam jej imię i klan? — Arona uniosła brwi. Następnie zadała uczennicy kilka lakonicznych pytań, a potem gwizdnęła. — Ciotka Lennis Młynarki! To gniewny, uparty klan. Mój zaś, jak powiadają, jest bardzo dumny i niezwykle impulsywny. Ród Mari Anghard znają nawet cudzoziemcy, przynajmniej ze słyszenia. Teraz to Nolar zagwizdała z wrażenia. — Anghard? Tej, która była niańką trójki dzieci–czarowników? — Tej samej. — Twarz Sokolniczki rozjaśnił szczery uśmiech. Wyjęła z sakwy ścierkę oraz zgrzebło i zaczęła czyścić muła, mówiąc równocześnie z ożywieniem i rozglądając się za wodą. Muł już szczypał trawę rosnącą przy bramie. Wtedy roześmiała się i dodała: — Bywam bardzo uparta. Kiedyś miałam muła, którego mój kuzyn Jommy nazwał moim imieniem i do dziś Jommy’emu wydaje się, że o tym nie wiem. Rozmawiały ze sobą wesoło, aż do powrotu posłańca.

— Pójdzie pani ze mną, pani Arono — oświadczył. Posłuchała, prowadząc muła, dopóki nie dotarli do stajni, gdzie pozostawiła go pod opieką sług Lormtu. Uczona dama Nareth była w starszym wieku, miała przyprószone siwizną kasztanowate włosy i szare, przenikliwe oczy. — Usiądź, dziewczyno — rozkazała wskazując krzesło i kielich z winem na ustawionym pod ścianą stole. Arona z wdzięcznością wypiła łyczek. — Jak rozumiem, masz dla mnie kilka zwojów. Czy wiesz, co zawierają? — Sama napisałam i skopiowałam większość z nich — odparła chłodno urażona Sokolniczka. — Byłam kronikarką naszej wsi, dopóki rada starszych, dla zachowania spokoju, nie zdecydowała się powierzyć tej funkcji chłopcu, jednemu z uciekinierów. Pochodzę z wioski nad Sokolą Rzeką, pod Sokolą Turnią. Jest to opowieść o naszym życiu. Nareth przyjrzała się jej uważnie, po czym sięgnęła wypielęgnowaną ręką po jeden ze zwojów. Rozwinęła go, spochmurniała i rzekła: — Nie mówisz w nim nic o Gnieździe ani o życiu Sokolników, a przecież należysz do ich rasy. Oczywiście żyją oni z dala od swoich kobiet. — Widywałyśmy ich bardzo rzadko i dzięki niech będą za to Wielkiej Bogini — odpaliła zirytowana do głębi Arona. — To jest opowieść o naszym życiu, nie ich. Mamy własne życie, krewnych, pieśni, opowieści i długą historię. Nasze dzieje niewiele mają wspólnego z tym, co mężczyźni uważają za ważne, to znaczy z wojnami i bitwami. Dlatego wolałam nie spotkać się z uczonym–mężczyzną. Szare oczy Nareth zabłysły, lecz jej surowa blada twarz nie zmieniła wyrazu. — Uspokój się! I powiedz mi, jaka mądrość kryje się w tych zwojach, że warto było odbyć dla niej tak długą podróż? Czy zdajesz sobie sprawę, że nie interesują nas informacje o tym, że kobieta jakiegoś Sokolnika urodziła mu syna i kiedy, o tym, ile ziarna wydano po zbiorach każdej kobiecie, ani o tym, która z nich wyrwała drugiej włosy z głowy, dlatego, że jej mężczyzna okazywał tamtej względy, tak jak nie obchodzi nas, czy pokłóciły się o garnki, czy o wstążki. Wargi Arony zbielały, a jej piwne oczy ciskały błyskawice. Odparła nienaturalnie cienkim głosem: — My nie rodzimy synów żadnemu mężczyźnie. Rodzimy dzieci dla naszych klanów i musimy patrzeć, jak kradną nam synów, kiedy ci zaczynają chodzić albo jeszcze wcześniej. Niczego nam nie dano. To, co posiadałyśmy, było dziełem naszych rąk i umysłów. I wiele razy zmuszone byłyśmy patrzeć, jak rozwścieczeni Sokolnicy niszczyli to wszystko. — Podniosła dumnie głowę i mówiła dalej: — Nasze kroniki obejmują dzieje dwudziestu kobiecych pokoleń, sięgają czasów, gdy byłyśmy królowymi w naszej ojczyźnie, Dalekim Brzegu. Kres naszej władzy położyła inwazja uzbrojonych mężczyzn. Nasz lud uległ ich przewadze. Musiałyśmy wywędrować do obcej krainy, samotne, pozbawione wszystkiego. Ale chociaż nasi mężczyźni zwrócili się przeciwko nam, nas winiąc za swoje porażki w tej wojnie, przetrwałyśmy złe czasy i zbudowałyśmy nowe, dostatnie życie. Widzę jednak, iż to wcale nie obchodzi Lormtu! Wybacz mi, służko tej tu uczonej. Powinnam była wiedzieć. — I ku przerażeniu Nolar młoda Sokolniczka wy buchnęła płaczem. Pani Nareth, mimo że miała chęć wypędzić ją z powodu wyjątkowego grubiaństwa, nie zrobiła tego. Nie pozwolił na to jej umysł naukowca, logiczny, obiektywny i obojętny. — Jesteś przepracowana i wyczerpana — stwierdziła obojętnym tonem. — Wybaczam ci ten wybuch. Możesz zamieszkać w skrzydle przeznaczonym dla naszych służebnych i kobiet– uczonych. W refektarzu znajdziesz jedzenie. Przeczytam te zwoje i sama ocenię, ile są warte. Ostrzegam cię wszakże, nie waż się histeryzować w mojej obecności. Jesteśmy przede wszystkim uczonymi, a dopiero potem kobietami.

Arona podniosła oczy. Pani Nareth skinęła głową i powiedziała ostrym tonem: — Dziękuję ci, dziewczyno. Możesz odejść. Kiedy Sokolniczka odeszła, Nareth pomyślała z żalem o swojej własnej nauczycielce, uczonej imieniem Rhianne. Rhianne przyjmowała pod swoje skrzydła każdą dziewczynę nie jak matka, lecz jak swoje własne młodsze wcielenie. Osłaniała ją zaciekle, broniła i smuciła się, kiedy, tak jak Nareth — pozostawiały podopieczną, by zająć się znacznie dla siebie ważniejszymi sprawami — pracą naukową i kontaktami z innymi uczonymi. Ona sama miała tylko uczniów. Właściwie gardziła przeciętnymi dziewczętami. Większość z nich miała chwiejne charaktery, były słabe na umyśle, jeśli nie całkiem głupie, a oprócz tego służalcze i przebiegłe. Bywały też wrzaskliwe, niegrzeczne i przewrażliwione, ciągle histeryzowały z powodu różnych wymyślonych zniewag. Rok w rok powstawały sytuacje, gdy te przeklęte flądry odważały się oskarżać tego czy owego mistrza o skandaliczne zachowanie. Trzeba było je wyrzucać ze społeczności uczonych. Zdawała sobie dobrze sprawę, że tak długo, jak Arona pozostanie w Lormcie, co dzień na nowo będą się spierać. Poczucie obowiązku kazało jej wszakże przeczytać przywiezione przez Sokolniczkę zwoje i Nareth wiedziała, że Arona nie powinna stąd zaraz odjeżdżać. Nękana ponurą wizją pochodni przytkniętej do beczki ze zjełczałym olejem, rozwinęła pierwszy zwój. Na początku był list od Arony, skierowany przecież do Nareth (choć nie wymienionej z imienia), napisany pięknym, kaligraficznym pismem. DO TEJ, KTÓREJ MOŻE TO DOTYCZYĆ Wszystkie relacje o życiu Sokolników mówią tylko o mężczyznach i ich ptakach mieszkających z nimi w Sokolniczych górskich Gniazdach. Co do reszty, napisane jest: „Trzymają swoje kobiety z dala od siebie, w wioskach. Trzymają też swoje psy w budach, konie w stajniach i synów w żłobkach”. Czy ktoś dostrzeże jakąś lukę w tym stwierdzeniu? Ja, Arona córka Bethiah z klanu Damy Lisicy, Sokolniczka, postanowiłam wypełnić tę lukę. Od dawien dawna, odkąd sulkarscy najemnicy wysadzili nas na waszym wybrzeżu, i jeszcze wcześniej, miałyśmy własne życie, tradycję i kulturę. Miałyśmy nasze pieśni, opowieści, nauczycielki i kronikarki, a ja jestem jedną z nich. Przyczyną naszego upadku nie była siła ani przemoc, ale pokój i wolność. Jeśli tak się stało, może powinnyśmy zmienić nasz sposób życia, lecz ja mogę tylko żałować tego, co odeszło bezpowrotnie. Pod wieloma względami było to dobre życie — byłyśmy dumne, samowystarczalne i wolne, wyjąwszy rzadkie wizyty Sokolników i ponure następstwa tychże odwiedzin. Spisałam więc naszą historię, by nie zginęła razem z nami, kiedy obrócimy się w proch. Kronikarka Arona

ROZDZIAŁ DRUGI SOKÓŁ SKWIRZY W NOCY Sokoli księżyc w pełni, wielki i czerwony, wzeszedł nad lasem na wschodzie. Na zachodzie zaś szara Sokola Turnia czerwieniła się w krwawym blasku gasnącego słońca. Kobiety z Nadrzecznej Wioski stały w niewielkich grupkach, szepcząc coś w napięciu, ukradkiem zerkając na turnię, jakby obawiały się, że zostaną stamtąd dostrzeżone, a potem opuszczały oczy. Gdzie byli Sokolnicy? Pierwsza wiosenna pełnia księżyca zawsze sprowadzała tych dziwnych, zamaskowanych szaleńców, którzy zabierali chłopców i płodzili córki dorastające w kobiecych wioskach. Starsze niewiasty i dzieci, ukryte w jaskiniach, wyglądały z nich ostrożnie, w każdej chwili gotowe do ucieczki. Zdolne do rodzenia ochotniczki, których imiona padły podczas wiosennego losowania, otulone welonami pracowały w napięciu w przyległych do chatek ogródkach, prawie się nie odzywając. Chuda, zdenerwowana dziewczyna o kasztanowatych włosach i piwnych oczach odsunęła welon, do którego nie była przyzwyczajona. — Opowiedz mi znów, jak to było ostatnim razem, ciociu Natho — szepnęła. Stojąca obok niej kobieta obrzuciła wzrokiem Sokolą Turnię i też odpowiedziała szeptem: — Naprawili Gościnne Chaty i narąbali nam kilka sągów drzewa. Przekopali rowy wokół domów i chociaż ignorowali nas przez kilka pokoleń, urządzili wszystko tak, jakbyśmy naprawdę tutaj mieszkały. Nie powiedzieli, dlaczego. Czy w kronikach są o tym jakieś wzmianki? Dziewczyna imieniem Arona pokręciła głową i podniosła oczy. Chmury burzowe, jak zwykle tej wiosny, gromadziły się na zachodzie. Niebo ciemniało. Natha córka Loriny, jedna z opiekunek młodej kronikarki, podniosła swoją motykę i motykę Arony i ruszyła w stronę paru chatek skupionych na krańcu górskiego szlaku. Chaty były małe i puste, zbudowane z bali uszczelnionych gliną, miały niezdarnie powiązane słomiane strzechy i maleńkie kamienne paleniska przy drzwiach. Sokolnicy zbudowali je dawno temu, gdy przybyli w te strony, a potem opuścili wioskę, by na własną rękę szukać szczęścia. Niektóre kobiety mówiły, że wygnano ich z powodu wyjątkowo złego zachowania. Arona zastanawiała się nad tym. Rozpaliła ognisko, podczas gdy ciotka Natha nalała wody do starego glinianego garnka o wyszczerbionych brzegach. Arona rozłożyła na nierównej polepie rodzaj posłania, jakie zazwyczaj dawano zwierzętom. Pasterka na służbie uznałaby tę chatę za odpowiednie schronienie, gdyby nie brak przewiewu i strach przed tym, co miało nastąpić. Niejedna młoda dziewczyna śpiąc w lesie z tego czy innego powodu miała mniej wygód. Przybywały tu bez broni i ozdób, wyrzekały się picia jasnego i ciemnego piwa; to wszystko sprawiało, że ich czuwanie miało w sobie coś religijnego. Czuję się źle tylko z lęku przed tym, co może mnie spotkać, powiedziała sobie w duchu Arona. I na chwilę nawet w to uwierzyła. Razem z Natha zjadły skromny posiłek z podróżnych racji żywnościowych, popiły wodą, potem myły się niezdarnie, gdyż miały tylko jeden garnek. Ledwie zdążyły podziękować Tej, Która Strzeże Kobiet, kiedy dziwny odgłos poderwał je na nogi. Arona podbiegła do pozbawionego jakiejkolwiek osłony otworu wejściowego i wysunęła głowę na zewnątrz. Wysoko w górze wartowniczka wydała dźwięk przypominający ochrypły skwir sokoła. — Nadchodzą! — krzyknęła dziewczyna odwracając się do swojej towarzyszki. — Teraz! Niewiele brakowało, a byłaby się spóźniła. Tętent końskich kopyt zagłuszył ostrzeżenie wartowniczki. Arona zasłoniła się pośpiesznie, z bijącym sercem błagając Wielką Boginię o

opiekę. Niewyraźne sylwetki jeźdźców mknęły w dół traktem biegnącym pomiędzy miejscem spotkań a Sokolą Turnią. Sokolnicy w ptasich maskach, w metalowych garnkach na głowach i metalowych płytach okrywających ich kaftany z hałasem wpadli do wioski na koniach, jakby ścigani przez wilki. Długie, zakrzywione noże rzeźnicze zwisały z ich pasów, a wilcze włócznie były przywiązane do siodeł. Zeskoczyli z koni i skierowali się do prymitywnych domostw. Jeden z nich bez słowa wziął Aronę za ramię i wepchnął do chaty. Ostrzeżono ją podczas inicjacji, więc nie krzyczała, chociaż czuła w sercu gorycz i gniew, że musiała znieść to trzykrotnie. Czy w ten sposób powstawały w łonach kobiet córki? Czy właśnie to było najważniejszą tajemnicą w ich życiu, którą tak bardzo chciała poznać? Poród też był bolesny i krwawy, ale trwał znacznie dłużej. Zresztą i Sokolników najwyraźniej nie cieszył czyn dający początek dzieciom. Sprawiali bowiem wrażenie zagonionych i zdesperowanych. Zanim ostatni Sokolnik wywiązał się ze swego obowiązku, rozległ się cichy okrzyk, chrapliwe naśladownictwo skwiru wartowniczki i to bardzo blisko. Znajdujący się w chacie mężczyzna zaklął, szybko porwał swoje rzeczy i pobiegł do drzwi popędzając przed sobą obie kobiety. Jakiś Sokolnik w złotym hełmie stał na placyku pomiędzy niskimi chałupkami. — Kobiety! — warknął ochryple. — Musimy odjechać. Zatrzymajcie waszych synów. Nie możemy ich teraz obejrzeć. Zobaczymy ich później. A teraz odejdźcie. — Popchnął jedną z nich krótkim, niebezpiecznie wyglądającym nożem. Ta niezręcznie przyśpieszyła kroku, nie ważąc się biec, dopóki nie schroni się w lesie. Pozostałe ruszyły za nią, każda osobno. Dowódca Sokolników powiedział jeszcze głośniej i bardziej ochryple: — Musimy to zrobić. Wrogowie nie mogą was znaleźć. Wybaczcie nam. Wydał jakiś rozkaz szczekliwym głosem i konni Sokolnicy sprawnie wjechali między chaty i ogrody, tratując wszystko, co mogli stratować, strącając słomę z dachów i rozwalając drewniane domostwa na oczach osłupiałych, oniemiałych kobiet. Potem zaś odjechali na południe, nie zapuszczając się w las, w którym znajdowała się prawdziwa wioska. Po odjeździe ostatniego Sokolnika Arona uniosła suknię i wraz z resztą młodszych kobiet pobiegła tajemnymi leśnymi ścieżkami do wygodnych, bezpiecznych domów pod drzewami. Wówczas to Natha córka Lorin wydała najpierw dźwięk oznaczający, iż teren jest wolny, a po chwili następny, ostrzegający o możliwym niebezpieczeństwie. Arona zadała sobie w myśli pytanie, o jakie niebezpieczeństwo chodzi? Jacy wrogowie mogli być gorsi od tych stworów o ptasich twarzach? Później wbiegła do Domu Kronik, rzuciła się na łóżko i rozpłakała tak, jakby pogryzł ją jej ulubiony pies. We wsi Cedrowy Szczyt dom i kuźnia Morghata Kowala płonęły jak ogniska ku czci jakiegoś rozgniewanego boga. Huana, żona Morghata — nie, teraz wdowa po nim — pośpiesznie stłumiła szloch, spojrzała w dół zbocza, na które się schroniła, i zatkała ręką usta swojej córki. Gęsta zasłona drzew jak mur zasłoniła widok przed oczami kobiet i same kobiety przed Psami z Alizonu. Ale wioskowy plac był pusty. Na oczach Huany z domów i stodół wysypali się ludzie, biegnąc w stronę kuźni, tam gdzie leżały nieruchome ciała. W gromadzącym się tłumie dostrzegła niewiele kobiet; były one albo bardzo młode, albo bardzo stare. Wdowa po kowalu przyłożyła palec do ust i szepnęła: — Zostań tutaj, Leatrice, i zachowuj się cicho, chyba że przyjdzie tutaj ktoś z naszych sąsiadów. — Zastanowiła się i dorzuciła: — Jeśli będą to sami chłopcy, nie odpowiadaj, nawet jeśli byliby to nasi sąsiedzi. — Wdrapię się na drzewo — obiecała dziewczynka spłoszona zachowaniem matki, lecz zarazem bardzo podniecona. — Och — Huana jęknęła — to niekobiece i nieprzystojne, ale myślę, że lepiej to zrobić, niż stracić szansę na małżeństwo — dodała niechętnie. — Wrócę tu. — I dorzuciła z naciskiem: — Jeżeli nie wrócę do następnego zachodu słońca, zaczekaj do świtu i spróbuj

dotrzeć do ciotki Markalli w Bliźniaczych Dolinach. I, Leatrice — jeśli tam pójdziesz, trzymaj się bocznych dróg! — Po czym bezszelestnie zeszła ze zbocza. Wydawało się, że wszyscy — kobiety, dzieci i starcy z wioski Cedrowy Szczyt — zgromadzili się na centralnym placu. Niewiasty zawodziły tak głośno, że mogłyby zbudzić umarłych. Huana przepchnęła się przez tłum do miejsca, w którym leżało ciało jej ukochanego męża Morgatha. Zabito go w jego własnej kuźni. I za co? Kowalka powstrzymała szloch. Żołnierze zażądali, żeby podkuł konie i naprawił miecze i włócznie. Pierwsze zrobił dobrowolnie, ale uparł się, że to drugie przekracza jego możliwości. Za to zabili go, splądrowali i podpalili jego dom. Uklękła obok ciała swego małżonka, rozpłakała się na widok krwi płynącej z licznych ran i przyłożyła ucho najpierw do jego ust, a potem do piersi, sprawdzając, czy może oddycha. Nic nie usłyszała. Położyła więc rękę na jego ustach i podniosła całą zakrwawioną. Wtedy dopiero zobaczyła, że gruba koszula z szorstkiego płótna zakrywa poderżnięte gardło. Zawyła teraz jak inne kobiety. — Och, Morghacie, dlaczego im się przeciwstawiłeś? Mówiłam ci, mówiłam, zrób, co ci każą, i niechby sobie poszli. Mówiłam ci! Z zalaną łzami twarzą, ocierając nos fartuchem przepchnęła się do studni i nie prosząc o pozwolenie zanurzyła ten sam fartuch w wiadrze, które wyciągnęła któraś z sąsiadek. Później wróciła do zwłok i umyła je mokrym fartuchem najlepiej jak mogła. Ale czyż zdoła pogrzebać go jak należy, kiedy w wiosce nie ma mężczyzn, którzy wykopaliby grób? Rozejrzała się dookoła, rozpaczliwie szukając wzrokiem jakiegokolwiek krewnego, lecz zobaczyła tylko swojego syna Oseberga, który na wiosnę miał skończyć czternaście lat. — Osebergu! — zawołała przekrzykując lamenty. — Osebergu, chodź tutaj! Przyzwyczajony do posłuszeństwa niezgrabny młodzik przepchał się do jej boku. — Musimy pogrzebać twojego ojca — powiedziała cicho. Pobladły chłopak skinął głową, ona zaś dodała: — Biegnij do domu i zobacz, czy jest tam jakaś łopata, a jeśli nie, to gdzieś poszukaj. Albo nie, najpierw pomóż mi go przenieść na nasze podwórko. Oseberg przełknął ślinę i rozejrzał się za kimś, kto mógłby im pomóc. Napotkał spojrzenia Lishy, żony piekarza. Podeszła do nich i zapytała łagodnym tonem: — Czy mogę wam pomóc? Huana westchnęła z ulgą i objęła ramionami sąsiadkę. — Och, jestem ci taka wdzięczna za pomoc, kuzynko! Czy w twoim domu pozostała jakaś łopata albo szufla i czy twój mąż żyje? Och, Leatrice…! — Zniżyła głos: — Leatrice ukrywa się przed żołnierzami. Lisha poklepała ją po ramieniu. — Poślę moich synów na poszukiwania. — Dostrzegłszy przerażenie w oczach Huany, żona piekarza skinęła ze zrozumieniem głową i poprawiła się: — Poślę Hannę i jej siostrę. Będziemy potrzebowały naszych chłopców do kopania grobów i do pomocy przy odbudowie domów. Teraz Huana poklepała po ramieniu kuzynkę i — już we troje — przenieśli ciało na wypalone podwórze przy kuźni. — Nie mogę tutaj pozostać, gdyż Oseberg jest za młody, żeby przejąć kuźnię po ojcu i jeszcze nie przestał być czeladnikiem. Kto zajmie się teraz nami? Nie mamy tu bliskich krewnych — rzekła Huana, ocierając pot z czoła. — Co chcesz zrobić? — zapytała praktyczna Lisha. — Spróbujemy dotrzeć do mojej zamężnej siostry w Bliźniaczych Dolinach — odparła ponuro Huana. Nie uśmiechało się jej bowiem życie na łasce szwagra. Mogła tylko się modlić, żeby pomógł poszukać innego mistrza w jedynym zawodzie, jaki znał siostrzeniec żony. Ale dzięki temu ani ona, ani jej dzieci nie będą przymierały głodem, nie będzie też musiała zarabiać na życie żebraniną albo nierządem, a tutaj, w Cedrowych Szczytach, nie

czekał jej inny los. Przecież po trzech najazdach w przeciągu tyluż miesięcy w wiosce pozostało przy życiu niewielu mężczyzn mogących dać utrzymanie kobiecie samotnej, a co dopiero takiej, która zbliżała się do trzydziestki i miała dwoje dzieci. Westchnęła ciężko. Lisha skinęła głową i powiedziała ze współczuciem: — Odpocznijmy chwilę i przekonajmy się, czy możemy poprosić kogoś o pomoc. Potem, kiedy już pogrzebiemy razem Harolda i Morghata, będziemy mogły z kolei pomóc innym. Huana, którą interesowało tylko jej własne nieszczęście, rzekła pośpiesznie z przerażeniem: — Och, Lisho, jakże mi przykro! Nie miałam pojęcia, że zabili również Haralda. — On próbował nas bronić — odparła tamta. Jej oczy pociemniały z gniewu i smutku. Dopiero wtedy Huana dostrzegła podartą suknię i czepiec Lishy, które żona piekarza daremnie usiłowała doprowadzić do ładu. Odsunęła się od niej instynktownie. Jeżeli jej sąsiadka została zhańbiona, zadając się z nią podzieliłaby jej hańbę, straciłaby swe dobre imię i stałaby się prawdziwym wyrzutkiem. Lisha wydęła wzgardliwie wargi widząc ruch Huany, ale powiedziała tylko: — Czy zajmiemy się pogrzebem? — A ponieważ to przede wszystkim należało zrobić, obie kobiety i ich synowie zaczęli kopać groby dla swoich bliskich. Po ostatnim napadzie wioska bardzo zubożała. Owinąwszy ręce szmatami kobiety i dzieci grzebały w ruinach domów w poszukiwaniu wszystkiego, co mogło się przydać: żelaznych garnków, kilku choćby talerzy czy sztućców, resztek narzędzi gospodarskich. Huana i Lisha zdołały złapać kilka kur, które uciekły z wrzaskiem, kiedy napastnicy wpadli do wsi. Leatrice udało się przywołać starego osła należącego do wioskowego kapłana, którego to figlarne dziecko z jakiegoś powodu serdecznie nie znosiło. — No cóż, kapłan nie odczuje braku osła tam, gdzie teraz jest — orzekła Huana i zaraz przestała o tym myśleć. Oczywiście, nie zamierzała mówić tego córce. Wtedy niebo nagle pociemniało, ziemia zatrzęsła się pod nogami, coś w niej zaburczało i czknęło niby w brzuchu cierpiącego na niestrawność olbrzyma. — Uciekajmy! — krzyknęła Huana, zaprzestając poszukiwań. Przerzuciła przez ramię ciężki tobół z ocalałym dobytkiem i klepnęła syna po siedzeniu. Oseberg syn kowala spojrzał na matkę z oburzeniem, podniósł równie wielki tłumok i przekazał klepnięcie siostrze. Lisha i jej pięcioro dzieci poszły za nimi. Reszta oszołomionych, pozbawionych męskiego przywództwa kobiet dołączyła się do nich tak szybko, jak im na to pozwalały ciężkie toboły, które niosły. Nie była to cicha ucieczka. Bydło ryczało, dzieci szlochały, uwięzione w klatkach kury gdakały, a nieliczne osły i muły porykiwały. Na szczęście nikt ich nie szukał i nie ścigał. Wstrząs nie był bowiem dziełem ludzi, ale bogów. Ta niewielka, przemoczona do nitki grupa uciekinierów szukała przejścia pomiędzy drzewami i skałami, brnęła przez lepkie błoto, śliski mech i kolczaste krzaki po stromym zboczu i najszybciej jak mogła oddalała się od źródła groźnego zjawiska. Dzieci się przewracały i trzeba je było podnosić. Udręczone matki szczodrze rozdawały klapsy, zmuszając potomstwo do dalszej wędrówki. Niemowlęta kwiliły z głodu i strachu. Kiedy tak mozolnie pięto się w górę, rozbrzmiewały gniewne okrzyki i odgłosy kłótni. Ciężkie od błota suknie kobiet darły się o kolce. Yelen, żona cieśli, szczebiotała bez przerwy swoim słodkim głosikiem, od którego słuchającym robiło się niedobrze: — No, no. Ptaszki w gniazdach zawsze żyją w zgodzie! — Och, zamknij się! — warknęła z wściekłością karczmarka Gondrin. — Przeszliśmy za wiele — powiedziała z powagą i namaszczeniem Lisha do idącej obok Huany. Ich dzieci odważnie, w milczeniu wspinały się po zboczu. — Jesteśmy teraz śmiertelnie zmęczeni.

Huana spiorunowała wzrokiem tę zhańbioną być może kuzynkę: jakim prawem udaje kapłankę? Któż ją mianował? Wyczerpane i przerażone, prawie nie zwróciły uwagi na to, że minęły już szczyt stromego wzgórza i zbocze zaczęło się obniżać. A gdy wreszcie znalazły względnie wolne od dzikich róż i jeżyn przejście, dopiero po jakimś czasie zorientowały się, o co chodzi. Leatrice córka kowala odezwała się pierwsza: — Ścieżka, mamo! Ścieżka! Zastanawiam się, dokąd prowadzi? — Ścieżka, ścieżka! — zawołała najbardziej zmęczona i najmniej rozważna z uciekinierek. — Ścieżka, ale dokąd? — zapytała ostro Huana. — Czy znamy tych, którzy ją wydeptali? A jeśli odpędzą nas od swoich drzwi jak żebraków? — Tak jak ty zawsze to robiłaś — szepnęła karczmarka tak głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli. — Może ta ścieżka prowadzi do nieprzyjacielskiej twierdzy? — powiedziała z lękiem Yelen żona cieśli. — A może do bezpiecznego schronienia — odrzekła rezolutnie Leatrice. Potem wszyscy zaczęli mówić naraz i coraz to inny głos na chwilę przebijał ogólną wrzawę, aż Huana jęknęła: — Och, gdybyśmy choć na krótko mieli ze sobą mężczyznę, który by nas poprowadził! — To stwierdzenie zyskało jej głośną aprobatę wszystkich obecnych. — Ale nie mamy — warknęła Lisha — ustalmy więc jak dorosłe kobiety, co trzeba zrobić. Te, które chcą iść dalej, niech zgromadzą się obok mnie. Te zaś, które nie chcą, niech się zdecydują, jak zamierzają postąpić. Jeśli o mnie chodzi, idę dalej. Cokolwiek nas czeka, nie będzie tak straszne jak noc spędzona samotnie w lesie, chyba że — jak powiedziałaś — jest to nieprzyjacielski obóz. Ale możemy przecież wysłać kogoś, kto by to sprawdził. Egilu? — zwróciła się do swojego najstarszego syna. — Pewnie, mamo — odpowiedział pocieszająco młodzieniec. Miał prawie siedemnaście lat i już usiłował zapuścić wąsy. — A więc ustalone — odrzekła wesoło Lisha. — Robi się ciemno. Czy spróbujemy rozbić tu obóz, czy też pójdziemy dalej? — Jeżeli rozbijemy tutaj obóz, czy nie napadną na nas dzikie zwierzęta? — zapytała drżącym głosikiem jakaś dziewczynka. — Nie napadną, jeśli rozpalimy ognisko — odparł z przyjazną drwiną w głosie Egil. — A jeżeli to zrobimy, czy nie zauważą nas i nie napadną na nas dzicy mężczyźni? — spytała bardziej rozsądnie któraś ze starszych niewiast. Lisha zastanawiała się, a tymczasem jej towarzyszki znów zaczęły paplać. — Będziemy musieli czuwać na zmianę — powiedziała w końcu. — Czy ktoś ma coś długiego i ciężkiego albo ostrego? Widły? Nóż kuchenny? — Czy wystarczy starszych chłopców, którzy by trzymali straż? — zapytała z niepokojem Yelen próbując na oko określić ich liczbę. Gondrin wzięła do ręki gruby kij. — Jeżeli Lisha stanie pierwsza na warcie, będę jej towarzyszyć — oświadczyła. — Gdyby coś się zbliżało, uprzedzę was. — Zauważyła, iż Yelen spojrzała ze strachem na chłopców, i dodała szyderczo: — Och, dorośnij wreszcie, Yelen, i nie składaj jeszcze swojego brzemienia na ich barki. Czy ktoś stanie ze mną? Leatrice rozejrzała się dookoła i jej wzrok spoczął na łopacie, którą kopano grób dla jej ojca. — Jestem z wami — odparła odważnie. — Nie, nie ma mowy — Oseberg odepchnął ją na bok. — To moja sprawa. Teraz ja jestem głową rodziny. — Osebergu, idź z nimi — zdecydowała Huana.

Kobiety i dzieci spały tej nocy niespokojnie na wilgotnej ziemi. Las wypełniały to dziwne odgłosy, to jeszcze od nich dziwniejsza głęboka cisza. Sprawujące wartę kobiety i chłopiec drżeli ze strachu i wyczerpania, łaknąc tak niewielkiej wygody jak rozłożony na zimnej ściółce płaszcz. Z trudem bronili się przed drzemką. Później Oseberga, Gondrin i Lishę zastąpił Egil, Leatrice i — w ostatniej chwili — Huana, która nie chciała, żeby jej dziewicza córka pozostała po zachodzie słońca sam na sam z dorastającym młodzieńcem. Zawiedziony chłopak ukradkiem obrzucił ją obrażonym wzrokiem. Huana przechwyciła to spojrzenie i uśmiechnęła się z satysfakcją, ponieważ obserwowała tych dwoje od dłuższego czasu. Uciekinierzy obudzili się w zimnym, mokrym lesie. Ognisko prawie zgasło. Kobiety poszukały w tobołkach jedzenia, znalazło się kilka jajek zniesionych przez zabrane ze wsi kury. Ich jedyna koza nie miała mleka. Egil syn piekarza oświadczył nie znoszącym sprzeciwu tonem, że on i pozostali chłopcy zastawią pułapki na drobną zwierzynę i w ten sposób nakarmią swe głodne rodziny. — Zaczekajcie tutaj — rozkazał. Yelen wyraziła zgodę drżącym głosem, Lisha zaś dała im czas aż do przedpołudnia. Kobiety wykorzystały ten czas na sprawdzenie i przepakowanie tobołów. Wybuchło też kilka kłótni o resztki pożywienia. Ci, którzy sprawowali pierwszą i drugą wartę, odpoczywali teraz. Leatrice i jej matkę zastąpiły Lowri córka Lishy i uparta, kłótliwa stara wdowa imieniem Melbrigida z gospodarstwa na skraju wsi. Chłopcy wrócili z pustymi rękami, z wyjątkiem Egila, który znalazł kilka kwaśnych jabłek. Nawet i to ucieszyło zmęczonych uciekinierów. Podnieśli swoje toboły i ruszyli w dalszą drogę. Za pierwszym dniem nadszedł drugi, zimny i słotny. Byli głodni. Zaczęła się dziwna mżawka. Była nieprzyjemna, wydawała się, jak zmieszana z popiołem z ogniska. Ziemia przestała dudnić, lecz chmury nadal jarzyły się niesamowitą pomarańczową barwą, jakby same niebiosa się paliły. Huana i Lisha już nie mogły dalej iść i przysiadły na ziemi, płacząc bezsilnie. Później dobiegło ich skądś gruchanie gołębia. Mgła zrzedła, ukazując w oddali wysoką poszarpaną turnię. Bliżej, na północy, dostrzegli niewyraźne zarysy otulonego mgłą łańcucha górskiego. Pod nimi rozciągała się lesista dolina. Gołąb znów zagruchał i jego gruchanie zamieniło się w skwir sokoła. Huana podniosła głowę i zobaczyła z przerażeniem, że z chmur wynurzył się wielki ptak o głowie kobiety. Ptak zatoczył krąg wysoko w górze i stopniowo zniżając lot zbliżył się do grupy zmokniętych, ubłoconych uciekinierów, po czym zawisł w powietrzu. Stara Melbrigida, której mąż służył kiedyś u pewnego wielmoży, oświadczyła: — Przecież to jastrzębica. Chodź tutaj, moja śliczna, chodź do mamy. — Przezornie owinęła ramię szalem i wyciągnęła je przed siebie. Ptak zleciał lekko na wyściółkę i zagłębił w niej szpony. — Nad rzeką jest dla was schronienie — powiedział ludzkim głosem — i świątynia w dolinie. Jeżeli wszystkie kobiety są waszymi siostrami, możecie tam wejść jako siostry, matki i córki. Pozwalam wam na to. — Kim jesteś? — szepnęła przerażona Huana kreśląc w powietrzu znak chroniący przed złem. — Jestem boginią — odrzekł równie cicho ptak. — Ze zwyczajnej dziewczyny stałam się żywym duchem zemsty, a zemsta moją jedyną nadzieją na sprawiedliwość. Teraz zaś jestem duchem opiekuńczym. Złóżcie przysięgę na solidarność kobiecą, gdyż te, których strzegę, przywiązują do niej wielką wagę. — Przysięgam i to z radością — odparła spiesznie Lisha. — Czyż jest wśród nas taka, która by tego nie zrobiła? Zakładając, że ufacie temu ptakowi i tym, które go wysłały. Ja mu ufam.

Gondrin zrobiła kilka kroków do przodu. — Mój zawód wymaga znajomości ludzi, dlatego radzę wam, chodźmy za tym ptakiem. Lisha przyjrzała się swoim towarzyszkom niedoli. Żadna z nich nie poszła inną ścieżką ani nie zawróciła. — Prowadź nas więc, Pani Jastrzębiec — powiedziała. — Jeśli o mnie chodzi, pójdę za tobą. Chodźcie, dzieci. — Podniosła znów swój tobołek, zarzuciła go na plecy i ruszyła przed siebie. Ptak, który przyleciał wczesnym rankiem, odleciał dopiero późnym popołudniem. Panujący w lesie półmrok zgęstniał. Niewielka grupka uciekinierów posuwała się ścieżką powoli, z lękiem. Nagle Leatrice, która szła prawie na przedzie, rozglądając się dookoła z ciekawością, trąciła łokciem swoją matkę. — Mamo, spójrz między drzewa. Czy to nie jest dom? Huana wytężyła wzrok, ale zobaczyła tylko niewielki cień, który mógł być wszystkim. Wzdrygnęła się. — Nie zwracaj na to uwagi, Leatrice — szepnęła. — Jedni bogowie wiedzą, kto może tam mieszkać zupełnie sam, jak dzikie zwierzę. Leatrice zatęskniła na chwilę za swoim ojcem, który nie bał się niczego, podczas gdy jej matka była taka strachliwa. Później rezolutnie poprawiła ciężki tobół na plecach i nadal rozglądała się bacznie. Tutaj dostrzegła niewyraźne cienie, tam zaś ścieżki i wiele rzeczy, które mogły być, albo nie być oznaką ludzkiej obecności. Wreszcie zdobyła niezbity dowód, zauważyła bowiem blask ognia przeświecającego przez szpary w okiennicach. Znów szturchnęła matkę łokciem. Huana powiedziała niechętnie: — To może być jakiś dom. — A później jęła rozmawiać z innymi kobietami. — Będą paplały tak przez całą noc — powiedział z oburzeniem Egil. — Czy obudzimy gospodarzy? — Czy gotów jesteś walczyć z nimi, jeśli to bandyci albo zmiennokształtni? — zapytała Leatrice. Jej brat wykrzywił szyderczo wargi. — Nie powinienem był pytać dziewczyny — oświadczył wymawiając ostatnie słowo tak, jakby była to najgorsza obelga. Leatrice przepchnęła się przed niego i zobaczyła przed sobą drzwi. — Pomocy! — zawołała. — Pomóżcie nam. Zabłądziliśmy, umieramy z głodu, nie ma wśród nas mężczyzn i nie zrobimy wam nic złego. Proszę, pomóżcie nam. Egil zaklął słysząc te babskie lamenty. Drzwi otworzyły się. Na progu stanęła chuda, czternastoletnia dziewczyna. Przetarła ze zdziwienia oczy i odparła: — Zawołam starszych, siostro. Jak masz na imię. I — co to znaczy „mężczyzn”? Obudzona z ciężkiego, niespokojnego snu Arona ze zdumieniem patrzyła na obcych. Było ich tak wielu. Nigdy w życiu nie mieszkała z tyloma ludźmi, nawet nigdy nie widziała tylu naraz! Mówiły tym samym językiem, jakim posługiwały się jedyne cudzoziemki, które znała — Córki Gunnory przybywające co roku, by z nimi handlować, oraz dziwna władczyni mocy nazywająca siebie Dysydentką. Wiatr szarpnął otwartymi drzwiami jej domu, wdmuchując do wnętrza pierwsze krople deszczu, zapowiedź burzy, jaka miała rozpętać się tej nocy. Przypomniał jej w ten sposób o zasadach dobrego wychowania. — Wejdźcie i usiądźcie przy moim ognisku — powiedziała z trudem w tym samym języku. — Jestem Arona, córka Bethiah z Klanu Damy Lisicy, uczennica Kronikarki. Mojej mistrzyni nie ma w domu, ale możecie wejść. Stłoczyli się w chacie, jakieś półtora tuzina przemoczonych cudzoziemców. Dziewczyna zagryzła wargi. Nie chciała zostawiać ich samych, musiała jednak zawiadomić swoich. Po namyśle wysunęła głowę na dwór i wydała okrzyk oznaczający „niezidentyfikowani obcy,

kłopot, choć niezbyt wielki”. Zadowolona z siebie, dołożyła drew do ognia i zawiesiła garnki nad ogniskiem. Kotka zwana Rudą Zarazą podeszła do obcych i dziewczynka, która pierwsza zapukała do drzwi, zaczęła ją głaskać. Inna, wysoka dziewczyna w spodniach, jakie nosiły pasterki, mruknęła coś niegrzecznie i jej matka trzepnęła ją po siedzeniu jak muła. Potem zwróciła się do Arony: — Czy twój ktoś albo twój on–matka jest w domu, panienko? Do licha z tym przeklętym językiem! — zaklęła w duchu dziewczyna, szukając w myśli słów, żeby odpowiedzieć na pytanie, którego nie zrozumiała. — Ja już nie mieszkam w domu mojej matki. Moja mistrzyni jest miejscową kronikarką. Mogę jednak zaoferować wam gościnę — zapewniła ich. Słyszała z oddali chlupot kroków odzianych w płaszcze przeciwdeszczowe kobiet przedzierających się przez gęstwinę. Niech któraś ze Starszych Matek, znających ten język, przejmie od niej to brzemię! A potem, ponieważ Huana zwracając się do niej użyła niewłaściwego określenia, poprawiła ją: — Wkrótce mogę przestać być panną, ponieważ Sokolnicy przybyli ostatniej nocy. — Sokolnicy! — powtórzyła Huana podniesionym głosem, który załamał się skrzekliwie, i spojrzała na rozmówczynię tak, jakby Arona była Odłączona i jej o tym nie uprzedziła. Wszystkie nowo przybyłe zaczęły mówić jednocześnie, powstał gwar jak w kurniku, do którego zakradł się lis. Duża, grubiańska dziewczyna, o leciutko owłosionej jak staruszka twarzy, powiedziała: — Nie obawiaj się matko, ja cię obronię. — Dobry z ciebie chłopiec, Osebergu — odrzekła tamta z wdzięcznością w tej samej chwili, w której do chaty weszły po kolei starsze kobiety. W małej izbie zrobiło się ciasno. Najstarsza Matka Mechtilda odwróciła głowę tak gwałtownie, że Arona poczuła się nieswojo. — Chłopiec? — powtórzyła złowieszczo. Aronę rozbolała głowa od głośnej kobiecej paplaniny. — Chłopcy to przyszli Sokolnicy! — wrzasnęła histerycznie Lennis Młynarka. — Widziałyśmy, co zrobił Jommy, kiedy nikt go nie pilnował. A przecież ciotka Eina tak starannie go wychowywała. Zabił Sokolnika! To dlatego rozwalili gościnne chaty. Ten Jommy użył przemocy także wobec mnie! — Sokolnicy?! — wrzasnęła Huana. — Wy należycie do Sokolników? Jeszcze jeden Jommy, pomyślała Arona patrząc z ciekawością na Oseberga. Deszcz silnie zacinał i wiatr wwiewał go do środka przez otwarte drzwi. Aronę coraz bardziej bolała głowa. Lubiła łagodnego kalekiego Jommy’ego, który był niezwykle wyczulony na swoją nienaturalną pozycję we wsi. Czując, że głowa jej pęka, powiedziała ostro: — Nie możemy trzymać tutaj ich wszystkich przez całą noc, siostry, gdyż ledwie trzymają się na nogach z wyczerpania. Ja zresztą też. Skróćmy te narady. — Matko — odezwał się wtedy Egil, jakby podejmował za innych decyzję — ta młoda panna ma całkowitą rację. Jest nas za dużo i nie możemy tak się narzucać tym ludziom. Przypuśćmy, drogie panie, że pozwolicie nam się schronić w jakiejś przybudówce na dzisiejszą noc, a Oseberg i ja chętnie odpłacimy za wszystko pracą. Jakieś dziecko zakwiliło z głodu i zimna. Kowalka Noriel przepchnęła się do przodu. — Jestem Noriel, córka Auriki z Klanu Damy Wilczycy — powiedziała. — Jeżeli ktoś z was chciałby się schronić u mnie, to w kuźni jest dużo miejsca. Huana szybko podniosła głowę. — W kuźni? Och, pani kowalowo, czy twój ktoś potrzebuje jeszcze jednego czeladnika? Brzydka i tłusta twarz Noriel rozpromieniła się.

— Czy chcesz oddać mi ją na naukę? — Spojrzała z nadzieją na Oseberga. Chłopiec uśmiechnął się, a potem spojrzał z powątpiewaniem na matkę, która skinęła głową na znak zgody. — A więc załatwione. Asta córka Lennis długo wpatrywała się w Egila. Teraz pociągnęła młynarkę za płaszcz. — Mamo, ci ludzie wydają się tacy głodni — powiedziała ze smutkiem. — A ich najstarsza dziewczyna tak wytwornie się wyraża. — Zniżyła głos. — I wygląda na taką silną — szepnęła cicho, tak że tylko matka ją usłyszała. — Oczywiście — dodała chytrze — to na pewno nie spodoba się cioci Marze. Kiedy Lennis usłyszała ten ostatni komentarz, w jej oczach pojawił się mściwy blask. Aronie głowa już puchła z bólu. Ze złośliwą satysfakcją przypomniała sobie, że każde dziecko we wsi nazywało córki Lennis Roldeen Dręczycielką i Astą Skarżypytą. Najwidoczniej Asta chciała zaprzyjaźnić się z Egil, sama Arona też nie była od tego. Ale młoda kronikarka najbardziej pragnęła tylko jednego — znaleźć się znów w swoim łóżku. Znalazła drewniany młotek i walnęła nim w stół. Wszyscy podnieśli na nią oczy. Arona przemówiła tak, jakby należała do starszyzny wioskowej albo była gospodynią. — Niech każdy, kto chce przyjąć tych ludzi do siebie na resztę nocy, mówi po kolei — oznajmiła i podniosła swoje wrzeciono leżące przy ognisku. — Oprócz ciebie, pani Noriel. Czy ty i twoi cudzoziemcy nie poszlibyście do wygodnych, ciepłych łóżek? Ty zaś, pani Lennis, na pewno chcesz powiedzieć swoim wybranym, gdzie mają się zatrzymać. Lennis spojrzała na nią mrużąc świńskie, chytre oczka. Potem roześmiała się ostro. — Proszę, proszę, z wczorajszego dziecka wyrosła mądra dziewczynka. Dobrze, panno kronikarko, posłuchamy twoich rozkazów. Arona trzymała się w ryzach równie mocno, jak ściskała swoje wrzeciono. Oczywiście opisze grubiańskie zachowanie młynarki tak samo dokładnie jak wszystkie wydarzenia tej nocy. Pocieszała się, że pani Lennis nigdy nie była zbyt inteligentna. Zastukała znów młotkiem i podała wrzeciono następnej osobie, która chciała zabrać głos. Kiedy jednak tamta wdała się w długie rozważania nad tym, czy należy przyjąć obcych, czy też nie, Arona wtrąciła: — Tak czy nie? Ci biedni ludzie są wyczerpani. Dziecko znów zaczęło płakać. — Nie mogę słuchać, jak to biedactwo kwili! — zawołał ktoś. — Możemy zaoferować wam tylko podłogę w izbie od frontu, ale — jeśli wam to odpowiada — możecie zostać z nami. Czyż nie jest prawdą, że ubogie kobiety chętniej dzielą się tym, co mają, niż zamożne? Spostrzeżenie to zasługiwało na aforyzm, Arona postara się więc go wymyślić. Teraz wrzeciono przejęła Gondrin. — Jeśli o mnie chodzi, jestem piwowarką i mogłabym zarabiać na życie w miejscowej karczmie. Kronikarka przetłumaczyła jej słowa i zapytała: — Co to jest karczma? — Miejsce, do którego mężczyźni przychodzą, żeby się napić, podyskutować o różnych sprawach i spotkać z przyjaciółmi — wyjaśniła Gondrin, po czym rozejrzała się po izbie. — Och, nie widzę wśród was mężczyzn — zauważyła nagle. — Mówiłaś, że to jest wioska kobiet Sokolników, prawda? Założę się, że nie piją… tutaj… i na pewno wam na to nie pozwalają! Jej słowa wywołały wrzawę gniewnych głosów. Czując ból rozsadzający czaszkę Arona wrzasnęła na całe gardło: — Spokój! Pani Gondrin, nikt ci nie przeszkodzi w prowadzeniu piwiarni. Sokolnicy zazwyczaj nie mówią nam, co mamy robić — tylko raz w roku, przy końcu górskiego traktu, a i wtedy mają do czynienia z ochotniczkami. Nie interesuje ich nasze życie codzienne, którego im zresztą nie pokazujemy. Proszę was, siostry, jeśli któraś z was chce pomóc

pozostałym, miejcie na względzie, że ta wiekowa dama jest śpiąca — wskazała na Melbrigidę — i powinna położyć się do łóżka. — Zmuszając wszystkie kobiety, aby nie odbiegały od tematu, miała nadzieję, że wróci do łóżka, zanim światło dnia przeszkodzi w zaśnięciu. Jakiś gąsior zaczął witać poranek głośnym gęganiem. Arona jęknęła w duchu. Teraz będą tu tkwiły cały dzień. Dlaczego żadna ze Starszych Matek jej nie zastąpiła? To do nich należało. Były wszakże zbyt pochłonięte dyskusją o długofalowych konsekwencjach przyjęcia obcych do wioski. Nagle podjęła decyzję. — Wybaczcie mi, o Matki. Jestem chora — powiedziała. Stara Floree, córka Any, przypomniała sobie raptem, że nie tylko jest starszą wsi, lecz także uzdrowicielką. Wielkimi krokami podeszła do bliskiej omdlenia Arony. — Na Wielką Boginię, dziecko, jesteś blada jak płótno. Ej, wy tam! Wyjdźcie stąd i przenieście się do Domu Zgromadzeń. Nie należało składać takiego brzemienia na barki tego dziecka. — Podtrzymała ledwie trzymającą się na nogach kronikarkę i zapytała: — Czy możesz iść, moje dziecko? — Ja pomogę — wtrącił żywo Oseberg, ponieważ zarówno on, jak i jego nowa współmatka pozostali z ciekawości. Arona zapamiętała, że wprawdzie kowalka była nieśmiała, ale zawsze chciała wiedzieć o wszystkim. Niezgrabny młodzik wziął dziewczynę pod ramię, lecz zaraz potem przesunął ukradkiem rękę na jej pierś. — Odsunęła się. — Nie możesz mieć chłopakowi za złe, że spróbował — szepnął wesoło. — Sama powiedziałaś, że nie jesteś panną. Może byś tak ze mną…? Arona próbowała uwolnić się z jego uścisku. — Mogę iść sama — oświadczyła. A potem wrzasnęła tak, by wszyscy ją usłyszeli: — Dlaczego głaskasz mnie tak, jakbym była kotem? Przestań! A może nasza wioska zyskała w tobie drugą dręczycielkę? Słysząc to Huana prychnęła pogardliwie. Jeśli ta dziewka jest tak bezwstydna, że ogłosiła wszem wobec, co Oseberg uczynił, nie warto się nią przejmować. Trzeba jednak ostrzec chłopca, żeby nie wpadł w jedną z licznych pułapek, które na pewno zastawiła. Złapała go za ucho. — Chodź ze mną — powiedziała stanowczo. Floree położyła Aronę do łóżka w tylnej izbie Domu Zdrowia. Dziewczyna przespała tam dwa dni z najgorszym bólem głowy w dziejach swojej rodziny. Pierwsi cudzoziemcy, jakich kiedykolwiek przyjęto do wioskowej społeczności, zamieszkali ze swymi przybranymi rodzinami. Nadrzeczna Wioska już nigdy nie będzie taka sama. A ja mam tylko czternaście lat, pomyślała Arona kładąc się z zimnym kompresem na oczach.

ROZDZIAŁ TRZECI NOWE WINO W STARYCH BUTLACH Arona obudziła się w Domu Zdrowia. Najstarsza kronikarka siedziała na brzegu łóżka. Dziewczyna usiadła, przetarła oczy i umyła twarz w misce stojącej przy łóżku. — Śniły mi się Pierwsze Wieki — oświadczyła. Znalazła swoją suknię i wkładając ją zapytała oskarżycielskim tonem: — Gdzie byłaś, pani, podczas tej straszliwej wrzawy ostatniej nocy? Maris, którą budził najlżejszy szmer, uśmiechnęła się i podała Aronie sandały. — Dwie noce temu — poprawiła ją. — Poradziłaś sobie zupełnie dobrze, moja droga. Mieszkanki Nadrzecznej Wioski już wstały i krzątały się wokół swoich spraw, lecz gromadziły się w znacznie większej liczbie niż zwykle, i cicho coś szeptały. Arona zatrzymała się przy grupie kobiet ciągnących bierwiona do zrujnowanej i opuszczonej chaty, którą teraz odbudowywały. Piwowarka Gondrin pomachała jej na powitanie. — Dziękuję za pomoc! — zawołała wesoło, wbijając kołek w ścianę chaty. Arona spacerkiem ruszyła do Domu Kronik, przyglądając się ciekawie mijanym cudzoziemcom. Zatrzymała się przy dwójce dzieci bawiących się patykami. Uderzały jednym o drugi. Wysoka blondynka dotknęła kijem małej brunetki. Ach, blondynka popełniła błąd! Nie, gdyż zapiszczała do swojej przyjaciółki: — Dostałaś! — Arona przyglądała im się jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zrozumiała, że w grze chodziło o to, aby jedno dziecko nie dotknęło drugiego swoim patykiem. Była to gra w samoobronę. Córka Bethiah wzdrygnęła się. Jaki świat rozciągał się poza ich wioską, skoro nawet małe dzieci bawiły się w samoobronę? Minęła ją Huana i jej córka Leatrice. Kronikarka powitała je uprzejmie. Matka dziewczynki odepchnęła Leatrice na bok i spojrzała z niechęcią na Aronę, jakby ta wyrządziła jej jakąś krzywdę. Kiedy dziewczyna nic nie rozumiejąc patrzyła za nimi, Egil córka Lishy podszedł do niej i powiedział uprzejmie: — Nie przejmuj się nią. Ona boi się o cnotę swojej córki. Jeśli o mnie chodzi, jestem wam wdzięczny, że nas przyjęliście. Ty jesteś córką pisarza wioskowego, prawda? Arona niewiele z tego zrozumiała. — Jestem uczennicą Maris, ale nie jej córką — odparła ostrożnie. — Dziękuję ci za twoje podziękowania. Jesteście mile widziani. Proszę, uspokój Huanę, żeby się nie bała. Jej córce nic już nie grozi. — Dodała po chwili: — Ty nie znasz naszego języka, prawda? Nikt z was nie zna? Będziesz musiała pójść do kapłanki i nauczyć się tego wszystkiego, czego my uczymy się w dzieciństwie. Egil spojrzał na nią w zamyśleniu. — U nas mówiono, że nauka jest dla kapłanów i dla tych lepszych. Nie dla kogoś takiego jak my. Może moja matka nie będzie chciała obejść się bez mojej pomocy, ale chyba uda mi się ją przekonać. Jeżeli twój nauczyciel jest w pobliżu, z chęcią bym z nim porozmawiał. Arona znowu spochmurniała, próbując zrozumieć, co miał na myśli. — Czy on–kapłanka nie chciał cię uczyć? Sprawiasz wrażenie inteligentnej. Zaprowadzę cię do Świętego Domu do pani Birki. To nasza kapłanka. Egil podniósł brwi. — Z radością! Wiesz, Arono — tak się nazywasz, Arona? — wydaje się, że masz całkiem bystry umysł jak na dziewczynę. Nie jesteś wprawdzie urodziwa według pospolitych wyobrażeń, ale niejedna panna, która uważa się za piękność, wiele by dała, żeby mieć takie policzki i włosy jak ty. Jesteś interesująca, tak, to tego słowa chciałem użyć, interesująca.

Ta obca ma niezwykle głęboki głos, pomyślała Arona, i miły dla ucha, tylko co z niej za gaduła! On, ona, czy jakie tam było odpowiednie określenie, chciała się z nią zaprzyjaźnić, lecz traktowała ją jak duża dziewczyna malucha. Ile miała lat? Przynajmniej osiemnaście, sądząc po wzroście. Nie miała jednak piersi, zupełnie jak mała dziewczynka. I te krótkie włosy — może niedawno chorowała? Pewnie tak, gdyż panna tak wrażliwa na urodę innych musiała na pewno cenić swoją. Lecz jej żart, że Arona ma bystry umysł jak na kogoś tak młodego, nie spodobał się dumnej kronikarce. Przywykła bowiem, że jest najstarsza i najinteligentniejsza w swojej rodzinie. To moja rywalka, pomyślała. Ale może też być moją przyjaciółką. Weszły na podwórko Świętego Domu i Arona przystanęła. — Czy lubisz czytać książki? — zapytała nagle. — Tak, lubię… kiedy uda mi się jakąś dostać. — I piękno. Jestem tego pewna. — Tak, istotnie! — Egil uśmiechnął się szerzej. Nagle zbliżył twarz do twarzy Arony i pocałował ją. Nie tak, jak całują się dziewczynki, które są przyjaciółkami, ani jak krewne, lecz jakoś dziwnie. Jego pocałunek jednocześnie zafascynował Aronę i przeraził. Cofnęła twarz i wbiła w niego wzrok. — Co… dlaczego… Egilu, to było… nawet najlepsze przyjaciółki nie robią tego bez uprzedzenia. Chłopak ukłonił się uroczyście. Arona nigdy nie widziała takiego zachowania. — Pokornie proszę o wybaczenie, pani Arono, i mam nadzieję, że naprawdę zostaniemy przyjaciółmi. Drzwi otworzyły się, a on znów się ukłonił. Arona oddaliła się w stronę Domu Kronik, gdy kapłanka odprawiła ją tam skinieniem głowy. To nie tylko gaduła, pomyślała o Egilu, ale w dodatku jest śliska jak wąż. Czego ode mnie chce? Arona i Egil zrozumieli się jeszcze gorzej, niż im się wydawało. Natomiast Noriel i rodzina Huany wcale się nie rozumieli. Noriel zdawała sobie z tego sprawę i wcale jej to nie przeszkadzało. Zaprowadziła ich do domu przy kuźni i zamaszystym ruchem wskazała na strych, kuchnię, główną izbę i na swoją sypialnię obok kuchni. Kiedy gestem dała do zrozumienia, że dzieci mają spać na górze, Huana zaczęła protestować. Noriel wzruszyła ramionami. Może Leatrice i Oseberg przebywając razem robili za dużo hałasu. Huana mówiła tak długo, aż znudzona Leatrice poszła na strych, a Oseberg położył się na podłodze w środkowej izbie. Zajrzała potem do sypialni Noriel, długo wpatrywała się w jedyne łóżko, po czym, skarżąc się głośno, weszła po drabinie w ślad za córką. Rano Noriel powitała ich wesoło. Oczywiście obcy nie mogli z nią rozmawiać ani rozumieć jej słów, byli niczym niemowlęta, ale przecież matki przemawiają do niemowląt i te z czasem zaczynają rozumieć ich mowę. Umyła twarz i pokazała gościom, gdzie znajdują się przybory do mycia, po czym ubrała się i poszła po drwa. Huana z wahaniem stanęła w drzwiach kuchni. Noriel przywołała ją ruchem ręki i podniosła kilka polan. Nowo przybyła zawahała się, a potem popchnęła syna w stronę kowalki, by on jej pomógł. Następnie Noriel wyjaśniła na migi, że trzeba nabrać wody ze studni i dała znak Leatrice, aby się do niej przyłączyła; zobaczywszy zaś Oseberga podała mu stos talerzy. Serce Huany wezbrało goryczą. Nie dość, że sama ma być służką w domu obcej kobiety, to jeszcze żeby jej syn wykonywał kobiece prace? Rzeczywiście, upadli bardzo nisko. Zaczęła płakać w milczeniu. Kowalka nalała wody do wielkiego glinianego dzbanka, który stał w palenisku, wsypała do niego nieco suchego ziarna i gestem poleciła Huanie mieszać. Oseberg podał talerze Leatrice, po czym usiadł. Czekał, aż go obsłużą. Noriel zrobiła dwa wielkie kroki w jego stronę.

Energicznym ruchem kazała mu wstać, podała nóż i kilka owoców i pokazała, że należy je obrać. Oburzona Huana otworzyła usta, lecz przypomniawszy sobie, że jest przyjętą z litości żebraczką, jęknęła i opuściła głowę. Gospodyni, litując się nad trójką cudzoziemców, takich samotnych, z dala od domu, postanowiła odwrócić ich uwagę i spróbować się z nimi porozumieć. Pokazała więc na siebie i powiedziała: — Noriel — a następnie pokazała na Huanę. — Matka — odrzekła na to Leatrice. — Matka — powtórzyła Noriel. Huana podniosła głowę, otarła łzy rękawem i utkwiła wzrok w kowalce. — Huana — poprawiła ją dziewczynka. Pokazała na siebie. — Leatrice. — A następnie na swojego brata: — Oseberg. — Leatrice. Leatrice córka Huany, Oseberg córka Huany — powiedziała z zadowoleniem Noriel. Huana otworzyła usta i wstała, żeby stawić czoło tej wielkiej kowalisze o niewyparzonej gębie. — Oseberg nie jest — czymkolwiek powiedziałaś — Huany! — wybuchła. — Jestem porządną, godną szacunku wdową i chcę, żebyś o tym wiedziała. Moje dzieci pochodzą z usankcjonowanego prawem małżeństwa, są prawowitym potomstwem ich ojca. Jak śmiesz! Bez względu na to, czy jesteśmy żebrakami, czy też nie… Noriel spojrzała na Leatrice. Ta zaś pokazała palcem na siebie i rzekła: — Leatrice córka Morgatha. — Starała się wymawiać słowa tak jak kowalka. Później wskazała na brata mówiąc: — Oseberg syn Morgatha — w swym własnym języku. — Starając się lepiej wyjaśnić, o co chodzi, podniosła rękę do góry i pokazała na wyimaginowaną wysoką postać. — Morgath. Mój ojciec. — Przeciągnęła palcem po gardle jak nożem, zwiesiła głowę, a następnie spojrzała załzawionymi oczami na gospodynię. — Morgath — wyjąkała i pociągnęła nosem. Noriel objęła dziewczynkę ramionami. Ach! Ich rodzona matka nie żyła. Wyglądało na to, że zamordowali ją Sokolnicy albo ktoś do nich podobny. Ich współmatka Huana chciała, żeby pamiętano o jej siostrze–przyjaciółce. W przypływie współczucia objęła ramieniem również Huanę i powiedziała: — Jest mi przykro z tego powodu. Noriel żałowała, że nie ma trojga ramion, gdyż mogłaby też objąć Oseberga. Pragnęła, aby i to osierocone dziecko przyszło do niej po pociechę, zamiast stać odwrócone plecami, jakby odtrącało każdego, kto chciałby mu dopomóc. Och, byli przecież wśród obcych. — Oseberg córko Morgatha — odezwała się, przywołując go skinieniem ręki. Chłopiec posłuchał. On także miał twarz zalaną łzami. — Duzi chłopcy nie płaczą, Osebergu — rzuciła ostro Huana — a ty jesteś teraz głową rodziny. — Och, mamo, zostaw go w spokoju — zaprotestowała Leatrice. Noriel, która nic nie zrozumiała z tej wymiany zdań, westchnęła. Pomyślała, że Huana wygląda jak zmokła kura. Oseberg jest tylko dzieckiem, Leatrice zaś sprawia wrażenie rezolutnej dziewczynki. Nalała owsianki od czterech misek i wyjaśniła na migi stojącemu najbliżej gościowi, żeby podał je pozostałym. Oseberg wziął pierwszą z brzegu miskę, zagłębił w niej łyżkę i zaczął jeść. Noriel powiedziała ostro: — Oseberg córko Morgatha! Gdzie twoje dobre wychowanie? Zaskoczony chłopak podniósł wzrok. Rozpieszczony, osądziła kowalka, gestem każąc mu przekazać dalej miski. Tak czy inaczej wszyscy w końcu zjedli poranny posiłek. Ale kiedy wstali od stołu i Oseberg bez słowa skierował się do drzwi, Noriel zastąpiła mu drogę. Wskazała na jego

miskę, a potem podniosła palec. Do góry! Do góry! Chłopak niechętnie sprzątnął po sobie, Leatrice i Huana zrobiły to samo. Następnie Huana zabrała się do mycia naczyń, rozkazawszy ostro córce, żeby jej pomogła. Oseberg zaś poszedł za Noriel do kuźni. Huana westchnęła. Ona i jej córka były służącymi w domu tej kowalichy. Jedyną osobą znającą ludzki język poza tamtymi staruchami była ta bezczelna ruda nierządnica, Arona. Teraz nawet syn Huany musi grać rolę sługi. Tak, czekały ich ciężkie czasy. Tymczasem koło młyna rozegrała się inna, gwałtowna scena. — Wytwornie się wyraża! — parsknęła Lennis trzymając się pod boki. — Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby ten Egil córka Lishy był samą minstrelką Ofelis. To Jommy i wolałbym raczej mieć w domu grzechotnika niż Jommy’ego. Słyszysz?! Wargi Asty córki Lennis zadrżały, a miała w tym wielką wprawę. — Matko — powiedziała z wyrzutem. — Spójrz tylko na te biedne małe dzieci i na ich zapracowaną matkę. Widzisz, jaka ładna jest mała Soren? Znów miałybyśmy w domu maleństwo bez wszystkich kłopotów i przykrości, jakich nastręcza urodzenie własnego. — Podniosła wyżej złotowłose dziecko uciekinierów i odezwała się do niego pieszczotliwie. Lennis skoczyła i szybkim ruchem zerwała kocyk z małego Sorena. — To jeszcze jeden Jommy — oświadczyła i zwróciła się ze złością do swojej młodszej córki. — Co się z tobą dzieje, ty zła dziewczyno?! — zapytała. — Czyżbyś w perwersyjny sposób upodobała sobie bestie, które zabiły twoją babkę i użyły przemocy wobec twojej matki?! Spojrzała na nią, mrużąc oczy. Nie po raz pierwszy zrozumiała, że zbyt często działo się tak, jak chciała Asta, nawet jeśli ona, jej matka, na początku stanowczo się temu przeciwstawiała. — Tylko bez żadnych sztuczek, młoda kobieto — warknęła. — Mamo! — Z drugiej izby dobiegł głośny okrzyk oburzenia, który odwrócił uwagę młynarki. Lennis pośpiesznie zostawiła Astę i pobiegła zobaczyć, co się dzieje z Roldeen. Wpadła do kuchni i jęknęła z oburzenia. Jommy imieniem Egil zagnał jej córkę w kąt, położył swoje brudne łapy na jej ramionach i zirytowanym głosem zalewał ją potokiem niezrozumiałych słów. Szybko, zanim zdążył przejść od obelg do jeszcze gorszych czynów, Lennis walnęła go w ucho i podniosła groźnie rękę. Lecz zamiast wybuchnąć płaczem, jak robił w dzieciństwie pierwszy Jommy albo się wycofać jak tamten — ten wyprostował się i wbił w nią spojrzenie. Nie czekając, aż się od niego odezwie — cóż to za grubiaństwo — zaczął coś bełkotać po swojemu. Potem zaś, widząc, że nic nie zrozumiała, najpierw wskazał na swoją siostrę, a następnie na Roldeen i mocno uszczypnął się w ramię. Zamierzał uszczypnąć Roldeen! — Wynoście się! — Lennis szerokim gestem wskazała na drzwi, Egila i płaczące dziecko w kącie. Lisha i reszta jej potomstwa wpadła do izby. Lennis jeszcze raz pokazała palcem na Egila, potem zaś na drzwi. — Zabieraj stąd tego stwora — powiedziała ponuro. Zwracając się do małej Hanny dodała jednak wspaniałomyślnie: — Ty możesz zostać. Egil zwrócił się do swojej matki. Długo rozmawiali w swoim niezrozumiałym języku. Zapłakana Hanna coraz to wtrącała się do rozmowy. Później Egil objął matkę ramieniem i rzekł coś krótko. Sens był jasny: „Odchodzimy stąd”. — Idźcie sobie, wy, niewdzięczne łajdaki! — zawołała za nimi młynarka. — Czy tak mi odpłacacie za to, że okazałam wam serce, dałam wam miejsce pod dachem i nakarmiłam? Egil odwrócił się i rzucił kilka słów. Oburzona Lennis spojrzała Lishy w oczy. — Stoisz tu tylko i pozwalasz temu stworowi mówić za siebie, jakbyś była niespełna rozumu?! — zawyła. — Pozwól sobie powiedzieć, że gdyby moje córki kiedykolwiek

próbowały mówić za mnie, ich matkę, zaraz bym im pokazała, gdzie ich miejsce! — Zmrużyła znowu oczy i triumfalny uśmiech rozjaśnił jej twarz. — Niespełna rozumu. Oczywiście! No cóż, jeżeli wolicie umierać z głodu, niż skorzystać z mojej łaski, możecie sobie iść! — Ponownie odwróciła się do Asty. — A co do ciebie, młoda kobieto… Arona spędziła cały dzień w izbie kronik, pochylona nad zwojami, opisując szczegółowo ostatnią burzliwą noc. Musiała odgadywać pisownię imion przybyszów i w końcu zapisała je fonetycznie. Kto kiedy przybył i z kim odszedł. Gdy jej pióro stępiło się, zaostrzyła je specjalnym nożykiem, a kiedy zupełnie się zniszczyło, poszła do gęsiego wybiegu po nowe. Atrament w jej kałamarzu zdążył już zgęstnieć i rozbolały ją plecy. Skończywszy pierwszą listę, wstała i mrużąc oczy spojrzała na chylące się ku zachodowi słońce. Późne popołudnie, a ona nie wykonała codziennych prac gospodarskich! Westchnęła, naniosła tyle drew, by ogień mógł płonąć do rana. Poszła do studni i przyniosła dość wody, aby Maris mogła ugotować posiłek, ona zaś mogła posprzątać. Później trzeba będzie wydoić krowę, ale ktoś już nakarmił gęsi i zabrał jajka. Należało też wypleć grządki, lecz z tym mogła poczekać do jutra. Musiała wszakże je podlać. Wyciągała ze studni wiadro za wiadrem, spryskując rośliny rękami, zanim je podlała. Zamiotła też podłogę w domu, wybrała kilka kłosów słodkiego zboża oraz ładne warzywa i położyła na kuchennym stole dla Maris. Wreszcie wybrała się do wsi, żeby dowiedzieć się, co słychać. Idąc znajomą ścieżką między Domem Kronik i pracownią swej matki—cieśli, ignorowała słabe skurcze w dole brzucha. Bethiah córka Anghard, jej matka, siedziała na werandzie gawędząc ze swoją starą przyjaciółką, Noriel Kowalką. Widząc ją Arona uśmiechnęła się szeroko i zawołała: — Witaj, ciociu Noriel! — Lubiła bowiem kowalkę już od dziecinnych lat. Kiedy Arona zaczęła używać do naprawiania swojej odzieży cennej metalowej igły zamiast kościanej, które dawano dzieciom, zgubiła ją. Bardzo ją to zasmuciło i zawstydziło. Szukała igły na wszystkie sposoby, jakich ją nauczono, ale zanim przyznała się komukolwiek od tej straty, podjęła jeszcze jedną próbę. Wiedziała, że pewne przedmioty potarte o sierść kota przyciągają do siebie włosy i nitki. Wpadła więc do kuchni, złapała jeden z cennych szklanych kielichów matki i potarła go o grzbiet Dymki córki Łatki, najspokojniejszej z domowych kotów. Później zaś zaniosła kielich do izby frontowej, żeby zobaczyć, czy przyciągnie igłę. Matka skarciła ją za to, że się bawi, zamiast szyć. Nikt z dorosłych nie zrozumiał jej wyjaśnień i znów ją skarcono, gdyż powinna szukać igły. Wezwano władającą magią metali kowalkę, aby odnalazła zgubę. Ku wielkiej radości Arony rytuał poszukiwania igły okazał się równie niezwykły jak ten, który sama wymyśliła. Noriel wyjęła z kieszeni fartucha maleńką metalową podkówkę, potarła ją sztabką metalu, którą nosiła zawiniętą w szmatkę, i przesunęła nią po drewnianej podłodze. Podkówka odnalazła igłę w szparze między deskami. Gdy ciotka Natha i matka Arony przygotowywały w kuchni jabłecznik i ciastka dla kowalki, jak nakazywała grzeczność, Arona podeszła ukradkiem do tej niezwykłej niewiasty i opowiedziała jej o kociej sierści. Kowalka wysłuchała wszystkiego uważnie. Opowiadanie dziewczynki wywarło na niej duże wrażenie. — Ona jest bardzo bystra — wycedziła do opiekunek Arony. — Gdyby miała dość siły, z chęcią wzięłabym ją na naukę. — Dodała wszakże smutno: — Nie mogę jednak żądać od żadnej kobiety, żeby wyrzekła się dzieci dla Sztuki Władania Metalem. — Dlaczego twoja uczennica musiałaby wyrzec się dzieci? — zapytała dziewczynka, poklepując ze współczuciem rękę Noriel. Kowalka otarła łzę, która niespodziewanie spłynęła jej po policzku.

— Jestem bardzo silna, a Sokolnicy tego nie lubią. Zabijają takie kobiety jak ja — powiedziała otwarcie. — Dlatego muszę trzymać się od nich z daleka. Lecz tylko oni mogą dać nam córki. Siostry ze wsi prosiły mnie, żebym nauczyła się tego zawodu, i zrobiłam to, ponieważ lubię metale. Ale ciężko jest żyć bez dzieci. Wówczas Arona objęła mocno Noriel. — Będę twoją córką tak samo jak mamy i cioci Nathy, jeżeli mi na to pozwolą — obiecała. I tak właśnie było przez te wszystkie lata. Dzisiaj jednak Noriel wyglądała na bardzo zmęczoną, jakby pracowała ciężko przez dwa dni bez wypoczynku, a ciotki Nathy nie było w pobliżu. Obca kobieta imieniem Yelen siedziała obok matki Arony i zdawała się chłonąć każde jej słowo. Dziewczyna nie miała pojęcia, w jaki sposób mogła to robić, nie znając języka. — Jak tam twoi cudzoziemcy, ciociu Nariel? — zawołała Arona siadając na werandzie niczym dorosła kobieta. Noriel zachichotała. — Ach, ta Huana! Miota się jak zmokła kura i awanturuje się z byle powodu. Pilnuje Leatrice jak kura kaczątka i komenderuje nią bez przerwy. — A twoja nowa uczennica? — Arona nagle bardzo zainteresowała się dziwnymi dziećmi cudzoziemców, wiedząc, że pewnego dnia i ona będzie musiała dogłębnie je zrozumieć. — Jakże się cieszę, że kogoś znalazłaś! Czy myślisz, że coś z niej będzie? Noriel potrząsnęła okręconą chustką głową i roześmiała się. — Oseberg to dobra pracownica, ale uważa, że posiadła wszystkie rozumy. Nie można powiedzieć tej dziewczynie niczego, czego jej dawna mistrzyni Morgath nie wiedziała lepiej. Czasem nawet ma słuszność, ale skłonić Oseberg, żeby kogoś posłuchała, jest równie trudno, jak zwrócić na siebie uwagę muła. Niekiedy wydaje mi się, że rozpieszczano ją jak księżniczkę — ciągnęła. — Jednak jej matka wykorzystuje jej siły w takim samym stopniu jak gotowość Leatrice do pomocy. Ale, Arono! Czy twoja rodzina trzymała cię na uboczu nawet wtedy, kiedy sobie uświadomiła, że lubisz książki i zamierzasz zostać kapłanką albo kronikarką czy kimś w tym rodzaju? Czy nie miałaś żadnych obowiązków? Jak gdybyś robiła coś tak ważnego, że nie powinno się już niczego więcej od ciebie wymagać? — Jest taka rozpieszczona? — Arona gwizdnęła. — Właśnie — potwierdziła kowalka. — Chociaż mimo to jest dobrą pracownicą. — Jej ogromne ramiona zatrzęsły się ze śmiechu. — Och, uczę ją zasad dobrego wychowania. Może nawet zrobimy z niej dobrą kucharkę albo gospodynię, chociaż wątpię, czy kiedykolwiek nauczy się dobrze szyć. Tak jak jej matka! Huana dostała kolejnego ataku, gdy zobaczyła, że próbuję uczyć jej dziecko. Jak śmiem to robić, skoro nie udało się własnej matce? — Odchyliła głowę i ryknęła śmiechem. Arona zaczęła śmiać się w kułak, a potem zachichotała głośno, przypomniawszy sobie spotkanie z Egil. Natha córka Lorin szła ścieżką w stronę podwórza z taką miną, jakby ktoś pomieszał jej szyki. — Ta Lennis! — wybuchnęła. — Co teraz zrobiła? — zapytała beztrosko matka Arony. — Wypędziła nocą z domu swoich cudzoziemskich gości i opowiada jakieś głupoty o tym, że dręczyli jej córki — odparła kwaśno Natha. — Najstarsza córka owej cudzoziemki mówi coś zupełnie innego: że Roldeen szczypała jej siostrę i że Lennis pobiła je obie. Muszę powiedzieć, że z tych dwóch wersji jestem skłonna uwierzyć cudzoziemcom. — Po tym szokującym stwierdzeniu, powiesiła na ścianie swoje szale. — Obiecałam, że postaram się znaleźć dla nich inne miejsce, zanim zostanie wciągnięta w to moja matka i reszta starszych. Co dziś na obiad? Na cześć cudzoziemskich gości kurczaka przygotowano w cudaczny sposób. Yelen uśmiechała się z zadowoleniem, kiedy jadły. Naprawdę jest doskonałą kucharką, pomyślała

Arona, biorąc drugą porcję, a potem trzecią. Kawałki ptaka zanurzono w rzadkim cieście i upieczono w gorącym tłuszczu. Podano zaś z truflami w bitej śmietanie i z sosem z kurczaka. Był to nowy pomysł i bardzo, bardzo dobry. Skurcze znów dały się jej we znaki. Arona, która skończyła czternaście lat, domyślała się, co to znaczy. Więc niepotrzebnie cierpiała tamtego strasznego dnia w chacie przy końcu górskiego traktu? Nie znaczyło to, by akurat teraz chciała mieć dziecko. Była tylko uczennicą kronikarki, a nie kronikarką. Wprawdzie w domu jej matki, ciotki, kuzynek i sióstr zawsze znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednej osoby, ale to nie to samo, co mieć własne gospodarstwo. Nie miałaby z kim wychowywać dziecka. I w tym tkwiło sedno sprawy. W wiosce, gdzie wszystkie dziewczęta od najmłodszych lat miały najlepsze przyjaciółki — choć zmieniały je często — Arona była samotna. Była zbyt inteligentna, zbyt poważna, miała cięty język i interesowała się rzeczami, które innych nie obchodziły. Znała kilka dziewczyn, które lubiła i które ją lubiły, ale nigdy się z nikim nie zaprzyjaźniła. Egil była inteligentna i interesowały ją te same sprawy co Aronę. Lecz dziwnie się zachowywała i to niepokoiło młodą kronikarkę. Ale, kto wie, może kiedyś staną się siostrami–przyjaciółkami. To byłoby wspaniałe. Och, nie skończyła opisu wydarzeń minionej nocy! Wstała od stołu ze słowami: — Dziękuję ci, mamo, i wam wszystkim, ale mam jeszcze coś do zrobienia w Domu Kronik. Robi się ciemno. Czy mi wybaczycie? — Oczywiście, moja droga — odrzekła spokojnie Bethiah. Yelen mruknęła coś na znak zgody. Arona popędziła ścieżką do Domu Kronik i omal nie wpadła na Egila, który złapał ją za ramię. — Dokąd tak się śpieszysz? — zapytał. — Do Domu Kronik, a jeśli się śpieszę, powinnaś wiedzieć, że nie należy mnie zatrzymywać — warknęła poirytowana. Tamta miała taką minę, jakby chciała się kłócić. Arona chwyciła jej palce. — Nie dokuczaj mi, Egil! Zapada mrok, a ja jeszcze muszę coś zrobić. — Chłopak nie ruszył się z miejsca. — Och, Egil, ciotka Natha szuka nowego domu dla twojej rodziny — przypomniała sobie Arona, a potem zastanowiła się, czy powinna strącić z ramienia rękę obcej. Ku jej uldze Egil puściła ją i ukłoniła się mówiąc: — Dziękuję ci — po czym się oddaliła biegiem. Arona poszła do tak dobrze znajomej izby i zapaliła świecę, żeby dopisać jeszcze jeden akapit. — E–gill córka Lishy oskarżyła Roldeen córkę Lennis o użycie siły wobec jej sióstr. Oskarżyła ją przed Nathą córką Lorin, która powiedziała, że Lisha i Lennis pokłóciły się z tego powodu i Lisha opuściła dom Lennis wraz ze swymi dziećmi. Chcą mieć nowy dom. Natha córka Lorin rozpytuje się o to. E–gill chce pójść do szkoły. Arona wyprostowała się, rozmyślając o ostatnim zdarzeniu. Uznała, choć niechętnie, że należy je zapisać na wypadek, gdyby doszło do sporu pomiędzy cudzoziemcami i mieszkankami wioski. — E–gill również pocałowała kronikarkę Aronę córkę Bethiah bez powodu i potem za to przeprosiła. Nie wyjaśniła wszakże, dlaczego to zrobiła. Powiedziała tylko, że chce się zaprzyjaźnić. Położyła nawet na mnie ręce, chociaż bardzo się śpieszyłam i nie miałam ochoty na żarty. To było bardzo niegrzeczne z jej strony. Ich obyczaje różnią się od naszych. Nikt nie wie jak bardzo. Osuszyła atrament i obciążyła rogi zwoju, żeby wysechł przez noc, a potem przygotowała się do snu. Jej przypuszczenia okazały się prawdziwe: nie będzie miała dziecka. Nadejdą inne lata, będą następne wizyty Sokolników. Może, jeśli będzie pragnęła dziecka, Egil zrobi to dla niej. Byłoby to znacznie lepsze niż nowa wizyta Sokolnika. Egil byłaby wspaniałą najlepszą

przyjaciółką, tak, jeśli tylko nauczy się dobrych manier. Dobrze by było mieć przyjaciółkę, z którą można by porozmawiać. Kiedyś. Pewnego dnia. Egil syn piekarza patrzył w zamyśleniu za Arona. Nie, wcale nie była pospolita. Nawet ten młody drab Oseberg syn kowala nie mógł oderwać od niej oczu. Ani rąk, sądząc z tego, co Egil usłyszał. Szkoda, że o tym nie pomyślał, zanim spróbował pocałować tę dziewczynę! No cóż, nic nie zyskał i nic nie stracił. Oseberg był pewny, że w wiosce, w której mieszkało tyle dziewcząt i tak niewielu chłopców, obaj będą mieli wszystkie panny, jakich tylko zapragną. Nie przyszło mu do głowy, że znały tylko dorosłych mężczyzn i w dodatku Sokolników. Tylko niezwykły chłopiec mógłby konkurować z Sokolnikami. Oczywiście mieli nad Sokolnikami pewną przewagę, gdyż tamci odwiedzali wioskę bardzo rzadko, chłopcy zaś byli na miejscu. Z drugiej jednak strony, dlatego właśnie chłopcy mogli wydawać się dziewczętom pospolici w porównaniu z wyniosłymi, fascynującymi kochankami, jakimi byli Sokolnicy. Arona nawet nie spojrzała po raz drugi na Egila. Nie było w tym nic dziwnego. Bez domu, ziemi, bez grosza przy duszy i w dodatku obcy w tej wiosce, musiałby stać się kimś, żeby go zauważyła. Na szczęście mieli wspólne zainteresowania. Podobało mu się to, co zdołał dotychczas przeczytać (choć nie było tego wiele), samo pisanie i prowadzenie kronik. Ona zaś traktowała swój urząd kronikarza poważnie, nawet za poważnie. Gdyby to on był wioskowym skrybą, musiałaby zwrócić na niego uwagę. Poszedł dalej pogwizdując, układając plany i marząc o miłości Arony z takimi szczegółami, że zaczerwieniłyby się jego starsze wiekiem rodaczki. Najpierw trzeba zatroszczyć się o matkę i rodzeństwo. Potem zdobyć urząd Arony. Dopiero wtedy będzie mógł zdobyć ją samą.