Andre Norton
Świat Magii Czarownic
Przełożył Jarosław Kotarski
Bursztyn z Quayth
I
Pszczoły pracowicie uwijały się w małym, otoczonym
murami ogrodzie, starając się zebrać swe żniwo
przed nadejściem Lodowego Smoka. Ysmay
przysiadła na piętach, odgarniając natrętny kosmyk
włosów przybrudzoną od piachu ręką. Za nią leżał
oczekiwany plon - zioła, które przesuszy w szopie
stojącej w przeciwległym końcu ogrodu.
Gdy schylała się, aby je zebrać, nie usłyszała tak
dobrze znanego brzęku kluczy. Strata, do której nie
zdążyła się jeszcze przyzwyczaić. Parokrotnie
złapała się na tym, że szukała ich podświadomie,
przerażona, iż zgubiła je podczas prac ogrodniczych.
Straciła je i to bezpowrotnie wraz z
odpowiedzialnością za gospodarowanie w Uppsdale,
ale nie dlatego, że przypadkowo urwały się z
rzemienia. Teraz wisiały po prostu gdzie indziej;
pełnoprawną panią zamku była Annet. Gdyby mogła
zapomnieć przeszłość... Niestety, tylko tu, w tej
maleńkiej, ogrodzonej przestrzeni pozostała
władczynią.
Klucze te nosiła przez pięć lat, lat początkowo
przerażających, potem zaś przynoszących dumę i
zadowolenie. W tym czasie uczyła się spraw o wiele
trudniejszych od wiedzy o ziołach. Ona - kobieta -
była zwierzchnikiem wszystkich w okolicy.
* * *
Wreszcie nadeszły wieści o zakończeniu wojny w
High Hallack, o zagnaniu najeźdźców w morze i o
ściganiu niedobitków. którzy uciekali niczym stado
wygłodniałych wilków. Mężczyźni zaczęli wracać do
domów... przynajmniej niektórzy. Zabrakło między
nimi jej ojca i brata Ewalda. Powrócił za to drugi
brat, Gyrerd, i to w dodatku z orszakiem i żoną
Annet, córką Uriana z Langsdale.
Ysmay oblizała spieczone wargi, poczuła na języku
słonawy smak własnego potu. Pomyślała o dniach
spędzanych pod jednym dachem z Annet. Teraz jej
życie upływało pod zdecydowanie złą gwiazdą - z
władczyni zamku stała się nikim. Mniej znaczyła od
pomywaczki w kuchni - ta miała swoje obowiązki.
Ona zaś nie miała żadnych, wyłączając ogród, ale i to
tylko dlatego, że zasiewy Annet nie chciały rosnąć.
Ysmay cieszyła się z tego, choć przy każdej
nadarzającej się okazji powodowało to ataki ze
strony Annet. Ludzie nadal przychodzili ze swymi
chorobami do niej, a nie do małżonki Lorda. Ysmay
miała bowiem uzdrawiające ręce.
Ofiarowując zdrowie, nie mogła jednak uleczyć
swego serca, nie mogła zapełnić panującej w nim
pustki. Przez cały czas walczyła osłonięta swą dumą i
odosobnieniem od świata, jak tarczą i mieczem. Być
może oczekująca ją przyszłość jest mroczna i
ponura, ale będzie to przyszłość, jaką sama sobie
wybierze. Na tę myśl lekki uśmieszek przemknął po
jej wargach. Annet planowała wysłać ją do Świątyni,
ale Grathulda
- Przełożona była temu przeciwna. Wiedziała
bowiem, że Ysmay nie ma ani powołania, ani ochoty,
ani też nie jest odpowiednim materiałem na Córę
Świątyni. Mogłaby, co prawda, zmusić się do
posłuszeństwa, ale było w niej zbyt wiele
wewnętrznego ognia, którego ani modlitwy, ani
rytuał nie mogły zabić.
Czasami ogień ten wybuchał w niej ze zdwojoną siłą,
lecz nawet jej służąca nie wiedziała nic o bezsennych
nocach, podczas których Ysmay przemierzała swą
ciasną komnatę, starając się znaleźć jakieś wyjście z
pułapki.
Gdyby to były normalne czasy lub gdyby jej ojciec
przeżył, postąpiłaby zgodnie ze zwyczajem,
wychodząc za szlachetnie urodzonego. Zapewne
przed zaślubinami nie ujrzałaby swego przyszłego
męża, ale tak było przyjęte. Jako żona ubiłaby teraz
określone prawa, których nikt nie mógłby jej
pozbawić - takie same jakie ma teraz Annet.
Niestety, nie było ojca, który mógłby się tym zająć i
co gorsze, żadnego posagu, aby przyciągnąć
zalotników. Wojna zbytnio nadwerężyła zasoby
warowni, a Gyrerd za nic w świecie nie pozwoliłby
na umniejszenie tego, co pozostało. Jego siostra
mogła iść do Świątyni, albo pozostać na miejscu
wiodąc szarą egzystencję - było mu to najzupełniej
obojętne.
Wspomnienie o tym, co mogło ją spotkać, tak ją
wzburzyło, że minęła dobra chwila, nim odzyskała
samokontrolę i skoncentrowała się na sprawach
bieżących.
- Ysmay... siostro! - słodki głosik Annet Ysmay
odczuła jak uderzenie pejczem przez plecy.
- Jestem tu - - odparła.
- Nowiny... wielce pożądane nowiny, siostro!
Odwróciła się zaskoczona, obciągając szarą suknię
na długie nogi, które w porównaniu z nogami Annet
sprawiały wrażenie nieproporcjonalnych.
Lady Uppsdale stała w bramie ubrana w szatę
koloru błękitnego nieba, na której spoczywały
mieniące się w słońcu srebrne naszyjniki. Wysoko
upięte włosy były prawie tego samego koloru co
srebro. Sprawiała tak miłe wrażenie, że tylko ktoś,
kto zdążył ją już poznać, mógł zauważyć na jej
twarzy lekki uśmiech i całkowity jego brak w oczach.
- Nowiny?
Własny głos zabrzmiał dla Ysmay chrapliwie,
zupełnie jakby sama obecność Annet wystarczyła,
aby stać się taką, jakie ta miała o niej wyobrażenie -
bezkształtną i pozbawioną wdzięku istotą.
- Tak, siostro! Jarmark, laki jak za dawnych dni!
Przyniósł te nowiny jeździec z Fyndale.
Jarmark! Annet zaraziła się entuzjazmem.
Poprzedni jarmark w Fyndale ledwie pamiętała, ale
poprzez te wszystkie szare lata wspomnienia nabrały
złotego blasku.
- Jarmark, na który jedziemy! - oświadczyła wesoło
Annet, splatając ręce w geście, którym mogła
oczarować każdego mężczyznę.
My? Czy ją też miała na myśli? Prawdopodobnie.
Ysmay słuchała więc uważnie.
- Mój Pan powiedział, że jest już bezpieczny i
wystarczy tu zmniejszona załoga. Czy to nie uśmiech
losu? Musimy zaraz zabrać się za przeglądanie
skrzyń i znaleźć coś, w czym nie przyniesiemy
wstydu naszemu Panu.
Ysmay wiedziała doskonale, co może znaleźć w
swoich kufrach, ale udzieliło się jej podniecenie
Annet. Wyglądało rzeczywiście na to. że ona też ma
jechać do Fyndale.
Choć wiedziała, że dystans między nimi nie uległ
zmianie, przez parę następnych dni nie mogła nic
zarzucić Annet. Wprost przeciwnie. Annet miała
świetny gust i wyczucie, jeśli chodzi o stroje. W ciągu
paru chwil przerobiła co się dało z odzieży pozostałej
po matce i Ysmay stała się właścicielką dwóch
nowych sukien. Gdy w dzień wyjazdu przyjrzała się
sobie w służącej jako lustro wypolerowanej tarczy,
stwierdziła, że wygląda nieźle.
Nigdy nie uważała się za ładną, ani nie myślała o
konkurowaniu urodą z Annet. Jej twarz zwężała się
od kości policzkowych zbyt mocno, usta były za
duże, podobnie jak nos. Kolor oczu trudno było
określić - raz wydawały się zielonkawe, kiedy indziej
brązowe. Włosy miała co prawda gęste i puszyste, ale
nie kruczoczarne czy złociste; po prostu również
brązowe. Karnacji nigdy nie miała mlecznobiałej,
lecz ogorzałą - skutek częstego przebywania na
słońcu.
To, że jest zbyt wysoka jak na kobietę, wiedziała od
dawna, ale musiała przyznać, że w tej sukni
wyglądała bardziej kobieco niż kiedykolwiek. Suknia
miała złocisty kolor, zupełnie jak mały amulet, który
wydobyła z puzderka należącego niegdyś do matki.
Jej bursztynowy talizman był tegoż koloru, a częste
używanie prawie zupełnie starło pokrywające go
znaki. Zawiesiła bursztyn na szyi i dla
bezpieczeństwa wsunęła za materiał.
* * *
Mimo wewnętrznego napięcia, jadąc wraz z Annet,
nie znalazła powodów do obaw. Gyrerd u boku
mając marszałka, prowadził orszak, który zamykała
ciżba mieszkańców
grodu. Szczęśliwi posiadacze koni poruszali się z
pewną wygodą, reszta zaś dzielnie maszerowała, jako
że obietnica wzięcia udziału w jarmarku kazała im
zapomnieć o bólu nóg.
Opuścili Uppsdale o świcie, by nocą osiągnąć
przedmieścia Fyndale i rozbić obozowisko opodal
oddziału Lorda Marchpoint. Było dużo zamieszania,
nowin i plotek.
Ysmay odzywała się niewiele. Zafrapowały ją
nadzieje Lady Dairine, córki Lorda Marchpoint, z
których ta zwierzyła się dość szybko. Dotyczyły one
możliwości znalezienia sobie męża podczas
jarmarku.
- Moja matka - zwierzyła się sekretnie Dairine - w
czasach pokoju udała się na jarmark do Ulmsport,
który był rzecz jasna o wiele większy i wspanialszy
od tego, i który zaszczycali swą obecnością najwyżsi
z Lordów. Tam właśnie ujrzał ją mój ojciec i jeszcze
przed zakończeniem jarmarku porozmawiał ze
swoim przyszłym teściem. Sprawy zostały tak dalece
omówione, że w Zimową Ucztę odbyła się ceremonia
zaślubin.
- Życzę ci tego samego - odparła Ysmay,
zastanawiając się, czy nie dlatego właśnie Gyrerd i
Annet tu ją przywieźli.
Tylko jakie szansę miała niezbyt urodziwa niewiasta,
pozbawiona przy tym posagu i to w czasach, gdy
ponad połowa Lordów straciła życie na wojnie. Z
drugiej strony doszły ją wieści o mężach bez rodu,
bez nazwiska, którzy zasiedlali opuszczone grody
nazywając siebie Lordami; taka sytuacja stwarzała
dobrą podstawę przetargową przy poszukiwaniu
żony pochodzącej ze starego rodu, lecz pozbawionej
majątku. Poczuła nowy przypływ podniecenia,
uświadamiając sobie, że zaczyna mieć nadzieję na
spełnienie skrytych marzeń. Dotąd myślała o
Uppsdale jako o swoim świecie. Teraz zrozumiała, że
byłaby w stanie porzucić go bez żalu, gdyby
przyszłość oferowała jej inne miejsce, które byłoby
jej własnością.
* * *
Jarmark zorganizowano tam, gdzie zawsze - na
placu, przed szarą kolumną wykutą z kamienia.
Kamień ten był pozostałością z czasów, gdy lud z
High Hallack nie dotarł jeszcze do Fyndale. Był
pozostałością po starej rasie, która zniknęła zanim
pojawili się ludzie. Pozostawiła jednak po sobie
liczne ślady istnienia, wzbudzające postrach i
szacunek. Zbyt natrętne modlitwy mogły zbudzić
coś, co byłoby nader trudne do kontrolowania. Stąd
zrodził się respekt, który otaczał takie symbole jak ta
kolumna, do której przed każdym jarmarkiem
podchodzili najstarsi z rodów, kładąc nań dłonie i
przysięgając pokój. Żadne bowiem waśnie czy żale
nie powinny przerwać jarmarku.
Rzędy kupieckich kramów stały zwrócone wejściami
do kolumny; w niewielkim oddaleniu rozstawione
były namioty gości, wśród których byli przybysze z
Uppsdale.
- Dziesięć kupieckich flag, siostro - Annet miała
rumieńce i niezwykły blask w oku. Dziesięciu
kupców, w tym może nawet jacyś z Uimsport!
W rzeczy samej. Minął długi czas, odkąd kupcy
mogący wylegitymować się własną flagą zjawiali się
tak licznie w dolnym Dales. Ich obecność stanowiła
niespodziankę, która zaskoczyła wszystkich. Ysmay,
tak jak inni, drżała z niecierpliwości, aby obejrzeć
towary wystawione na sprzedaż. Nie po to, by coś
kupić lub sprzedać. Samo oglądanie stanowiło
prawdziwą rozkosz dla oczu i było czymś, co można
będzie rozpamiętywać podczas długich i nudnych
wieczorów.
Annet, Ysmay i dwie damy z Marchpoint wybrały się
razem na zwiedzanie kramów. Towary nie były
najwyższej klasy, ale po długich latach wojny i
upadku zamorskiego handlu i tak stanowiły nie lada
atrakcję dla kupujących.
Lady Marchpoint miała srebrną bransoletkę, która,
jak z dumą obwieściła Ysmay Lady Dairine, była
przeznaczona na sprzedaż. Uzyskane w ten sposób
pieniądze zamierzała przeznaczyć na materiał na
suknię ślubną. Tak poważna transakcja wymagała
ostrożności i długiego targu, toteż zapowiadał się
ciekawy handel.
Obejrzały kilka sztuk ciężkiego jedwabiu, ale żaden
nie był nowy, a niektóry miał nawet dziurki od
poprzednich szwów. Ysmay podejrzewała, że
przynajmniej część z nich, jeśli nie wszystkie,
pochodziły ze zdobytych obozowisk na jeźdźców.
Kolory były piękne, ale sama myśl o noszeniu czegoś,
co było niegdyś cudzą własnością, była nie do
zniesienia.
Wystawiono również koronki, które także nosiły
ślady wcześniejszego używania. Upał we wnętrzu
straganów sprawił, że Ysmay wyszła na świeże
powietrze, mając dość oglądania materiałów, które i
tak były dla niej nieosiągalne. Dzięki temu była
świadkiem przyjazdu Hylla. To wydarzenie ze
wszech miar godne było uwagi, gdyż korowód ludzi i
jucznych zwierząt pod wieloma względami mógł
rywalizować z orszakiem Lordów. Przybysze nie
zatrzymali się przy kramach kupców, lecz stanęli w
oddaleniu od wszystkich.
Ludzie Hylla byli niżsi od większości obecnych,
ubrani w niespotykaną ilość odzieży. Wyglądali
nieporadnie i ociężale, choć pracowali z szybkością i
pewnością siebie wskazującą na duże doświadczenie.
Pomimo gorąca przez cały czas mieli głęboko
nasunięte na twarze kaptury. Sam Hylle był
natomiast doskonale widoczny, gdyż dosiadał
wspaniałego wierzchowca, którego nie powstydziłby
się żaden z Lordów.
W siodle sprawiał wrażenie potężnego, a wyglądem
bardziej przypominał wojownika niż kupca, choć w
tych niebezpiecznych czasach musiał być jednym i
drugim, jeśli nie chciał stracić swych towarów. Nie
posiadał miecza; przy boku wisiał nóż o długim
ostrzu, a przy siodle widniała lekka włócznia.
W przeciwieństwie do swych ludzi jechał z odkrytą
głową, zawiesiwszy hełm na łęku siodła. Miał bardzo
czarne włosy, lecz dziwnie bladą twarz jak na
człowieka, który odbywał dalekie podróże na
świeżym powietrzu. Nie był przystojny, ale było w
nim coś, co przykuwało wzrok.
Miał ostre rysy, proste usta, jakby nie
przyzwyczajone do wyrażania emocji i czarne brwi
zbiegające się nad nosem w jedną linię. Koloru oczu
Ysmay nie mogła dostrzec, gdyż miał na wpół
opuszczone powieki, jakby z trudem walczył ze
snem. Mimo tego nie wątpiła, że doskonale widzi
wszystko, co się wokół dzieje. Odniosła wrażenie, że
Hylle stara się wyglądać na kogoś innego, niż jest w
rzeczywistości. Z pewnością był jednak osobą, którą
warto poznać bliżej... Odczuwała dziwne gorąco i
podniecenie, jakiego dotąd nie znała. Odwróciła się,
zdając sobie sprawę, że jej spojrzenie jest zbyt
natarczywe. Przyłączyła się do Lady Marchpoint,
która w końcu wybrała jedwab na suknię.
Dopiero przy wieczornym posiłku Ysmay
dowiedziała się co nieco o tajemniczym kupcu.
- Jest z północy - opowiadał Gyrerd. - Bursztyn...
mówili, że ma prawdziwą formę w bursztynie. Ale
źle wybrał. Nie wierzę, żeby zebrano w Fyndale
wystarczająco dużo złota, aby kupić połowę tego, co
ma. Nazywa się Hylle, a jego ludzie są jacyś dziwni.
Trzymają się razem i nawet nie posłali po beczułkę
jesiennego piwa z Mamere.
Bursztyn! Dłoń Ysmay odruchowo powędrowała ku
amuletowi. Ten kupiec faktycznie znajdzie tu
niewielu nabywców dla swych towarów, ale
najprawdopodobniej zatrzymał się tu tylko w drodze
do Uimsport. Znała bursztyn - jej amulet był z
bursztynu wydobytego z górskiego potoku w pobliżu
Uppsdale. Dopóki pięćdziesiąt lat temu skały nie
zakryły wejścia, był on źródłem bogactwa dla
wszystkich mieszkańców grodu.
Uśmiechnęła się. Gdyby nie ta skała, nosiłaby teraz
nie tylko bursztyn, ale i złoto. Miejsce, w którym
znajdował się bursztyn, było własnością jej babki, a
potem matki. Teraz należało do niej! Obecnie nie
było tam nic poza litą skałą i paroma karłowatymi
drzewkami. Większość zdążyła już zapomnieć o
istnieniu tego kawałka ziemi.
- Bursztyn... - powtórzyła z błyskiem w oku Annet.
- Bursztyn jest potężny, mój Panie. Lady Grayford
miała naszyjnik z bursztynu, który pomagał leczyć
zło gnieżdżące się w gardle. Poza tym jest piękny jak
dojrzały miód... Chodźmy obejrzeć dobra Hylla.
- Moja Pani - roześmiał się Gyrerd - to piękno jest
poza zasięgiem mojego pasa. Mógłbym sprzedać całe
Uppsdale i nadal nie wystarczyłoby na kupno
takiego naszyjnika, o którym mówiłaś.
Słysząc to Ysmay drgnęła... Gdyby Annet zobaczyła
jej talizman, z pewnością zapragnęłaby go. Ale ten
amulet nie był dla jej chciwych rąk!
- Znajdzie tu niewielu nabywców - stwierdziła
zamyślona Annet.
- Ale skoro ustawił stragan, to musi pokazać swój
towar. Może... jeśli będzie tak mało kupujących...
- Myślisz, że obniży ceny? Może masz rację, ale nie
wierzę w to. Nie dlatego, że nie chcę ci czegoś kupić -
po prostu nie mam wyboru.
Późnym wieczorem udali się do namiotu Hylla. U
wejścia doń spostrzegli dwóch zakapturzonych
służących z pochodniami w rękach.
II
Wnętrze sprawiało oszołamiające wrażenie. Na
zasłanych aksamitem stołach i podłodze wyłożono
niebotyczną ilość wyrobów z bursztynu.
Wyobrażenia Ysmay o zgromadzonym tu bogactwie
okazały się niewspółmierne do tego, co napawało
rozkoszą jej oczy.
Nie był to wyłącznie miodowy bursztyn: odcienie
wahały się od białego po zielony, a wszystko
osadzone było w kunsztownie wykonanych
wyrobach: naszyjnikach, bransoletkach, zapinkach i
pierścieniach. Większe bryłki obrobiono na kształt
kielichów czy postaci bogów lub demonów.
Na ten widok przybyli stanęli jak wryci. Wpatrywali
się w skarby z takimi minami, jakie mieliby zapewne
wieśniacy, przeniesieni nagle na bal wydany przez
któregoś z Najwyższych Lordów.
- Witam, Panowie! Damy!... - skłonił się Hylle
ukłonem równego wobec równych, a nie kupca
wobec Lorda.
Klasnął w dłonie i na ten znak dwóch
zakapturzonych służących wniosło taborety,
ustawiając je przy środkowym stole. Pośpieszył za
nimi następny z tacą zastawioną kielichami
powitalnego wina.
Napój był kwaskowy, a Ysmay starała się poznać po
smaku z jakich ziół się składa, lecz mimo posiadanej
w tej materii wiedzy nie potrafiła dociec. Z kielichem
w dłoni rozejrzała się już spokojniej wokół.
Znajdowało się tu o wiele więcej skarbów, niż
przypuszczał Najwyższy Lord. Odwaga albo głupota
były potrzebne, aby poruszać się z takimi skarbami
w tak niepewnych czasach. Głupota? Spojrzała na
Hylla. Nie było śladu głupoty na jego twarzy,
malowała się natomiast odwaga i pewność siebie
granicząca z arogancją.
- Bogactwo - odezwał się Gyrerd. - Zbytnie bogactwo
dla nas. Za bardzo poczuliśmy rękę najeźdźców, aby
być dobrymi klientami.
- Wojna jest ciężka - głos Hylla był głęboki i niski. -
Nie oszczędza nikogo, nawet zwycięzców. W czasie
wojny handel traci. Minęło wiele lat od czasu, gdy
bursztyn z Quayth był oferowany na sprzedaż.
Dlatego też ceny są niższe... nawet na coś takiego... -
uniósł w górę długi naszyjnik o skomplikowanym
wzorze.
Ysmay usłyszała westchnienie Annet, które w pełni
rozumiała. Jej własny głód ozdób obudził się
również. Ale... coś tu było nie tak... Ujęła mocniej
amulet Gunnory i nagle poczuła gwałtowną odrazę,
zbyt duże nagromadzenie bogactwa było męczące i
przykre.
- Quayth? - spytał zdumiony Gyrerd.
- Na północy, mój Panie. Bursztyn znajduje się w
określonych miejscach na brzegu morskim lub
wzdłuż biegu strumieni. Ignoranci powiadają, że są
to łzy smoków. Prawdą zaś jest, że to zakrzepły sok
drzew sprzed tysięcy lat. W Quayth musiała kiedyś
być potężna puszcza, w której rosły takie drzewa,
gdyż łatwiej tam znaleźć bursztyn w porównaniu z
innymi miejscowościami. To, co tu widzicie, jest
owocem wielu lat poszukiwań - tymczasem wojna
uniemożliwiła sprzedaż. Zbiór ten nie byłby tak
wielki, gdyby sprawy toczyły się zgodnie ze swą
naturą - odłożył naszyjnik i wziął szeroki pas,
którego kształtu Ysmay nie mogła wyraźnie
dostrzec.
- Oto jest talizman Tarczy Gromu, pochodzi on z
dawnych lat.
Widzicie różnicę? Im starszy jest wyrób, im dłużej
działa na niego powietrze, tym jest on głębszej i
bogatszej barwy.
W jego zachowaniu nastąpiła ledwie wyczuwalna
zmiana. Wyglądało to tak, jakby oczekiwał czegoś
najpierw od Gyrerda i Annet, a w końcu od Ysmay.
Zupełnie, jakby wbrew ich woli, chciał uzyskać
odpowiedź na jakieś nieznane pytanie.
- Wygląda na to, że Quayth cieszy się większymi
laskami niż Uppsdale za czasów naszego dziadka -
stwierdził Gyrerd.
Uwaga Hylla przeniosła się z Ysmay na Gyrerda.
- Uppsdale, mój Panie? - ton głosu Hylla domagał się
wyjaśnień.
- Była tam pieczara, w której można było znaleźć
czasami trochę bursztynu, co ułatwiało nam życie -
odparł Gyrerd - lecz lawina skał przysypała wejście,
odcinając nas od bogactw. To, co pozostało, jest
równie bezużyteczne, jakby leżało na dnie morza.
- Bolesna strata - zgodził się Hylle.
Amet wstała i zaczęła dokładniej przyglądać się
wyłożonym na stołach ozdobom, tu dotykając
naszyjnika, tam bransolety. Ysmay zaś pozostała na
miejscu, obserwując Hylla kątem oka. Zdawała sobie
sprawę, że on robi dokładnie to samo. W tym
mężczyźnie było coś dziwnego, coś co przyciągało
uwagę... Ale w końcu był to tylko kupiec.
Wkrótce opuścili kram. W chwili, gdy mijali wyjście,
Ysmay na moment przystanęła. Jeden z
zakapturzonych służących wymieniał wypaloną
pochodnię na nową. Jego dłonie ukryte były w
grubych rękawiczkach, takich, jakie nosi się podczas
trzaskających mrozów. Najdziwniejsze jednak było
to, że każdy z palców zakończony był długim i
zakrzywionym pazurem. Co prawda talizmany i
amulety ochronne były w powszechnym użyciu, jak
choćby ten, który sama nosiła, ale fakt, że rękawice z
pazurami mogą być formą ochronnej magii, nie
bardzo ją przekonywał.
Nie mogła zapomnieć tego, jak Hylle przyglądał się
jej, a poza tym starała się wywnioskować coś o życiu
w Quayth na podstawie rysów jego twarzy.
Ledwie zwracała uwagę na paplanie Annet o
naszyjniku.
- Ale mój Panie, czy nic nie pozostało z dawnych
znalezisk? Przecież twój dziad nie mógł pozbyć się
wszystkiego!
To zdanie obudziło Ysmay błyskawicznie z
zamyślenia.
- Pamiętam tylko, że matka miała kiedyś amulet... -
odparł Gyrerd.
Dłoń Ysmay powędrowała ku piersiom. Annet
zabrała jej wszystko, ale amulet Gunnory jest jej! I
będzie o niego walczyć!
- Czy na pewno nie można dostać się do pieczary? -
naciskała Annet, nie zważając na słowa Gyrerda.
- W żadnym wypadku. Mój ojciec, gdy był pewien
zbliżającej się wojny, potrzebował pieniędzy na
broń. Wynajął człowieka, który wcześniej pracował
w kopalniach żelaza w South Ridgers. Ten zaklinał
się, że nie ma sposobu, aby usunąć skałę.
Ysmay odetchnęła z ulgą. Annet nie zwróciła uwagi
na słowa Gyrerda o amulecie! Przeprosiła
pozostałych i udała się do swego namiotu.
* * *
Spała źle. Gdy się obudziła, nie mogła sobie
przypomnieć, co ją tak w nocy męczyło. Miała
uczucie, że było to coś nader ważnego.
Lady Marchpoint wraz z Dairine przybyły rankiem
podniecone widokiem bursztynowych ozdób, z
których coś niecoś zakupiły. Widząc minę Annet,
Gyrerd wyciągnął zza pasa srebrny pierścień.
- Jeśli obniżył ceny, to mogę kupić ci pierścień. Na
więcej nie mogę sobie pozwolić.
Annet podziękowała i czym prędzej ruszyła na
zakupy. Doświadczenie nauczyło ją, jak dalece jej
życzenia mogą być uwzględnione. Tak więc Ysmay,
częściowo wbrew swej woli, znalazła się ponownie w
królestwie Hylla. Tym razem zakapturzonych sług
nigdzie nie było widać, za to przy drzwiach siedziała
dziwnie wyglądająca kobieta.
Była okrągła, a głowę zdawała się mieć osadzoną
wprost na ramionach. Ubrana była, podobnie jak
zakapturzeni słudzy, w luźną szatę, ale ozdobioną
szlakiem czarno-białych symboli. Dłonie trzymała na
kolanach w dziwnej pozycji - wewnętrzną stroną do
góry - jakby dzierżyła w nich księgę, w którą
wpatrywała się z napięciem. Dłonie były jednak
puste. Spod przepaski zwisało parę kosmyków
prostych, żółtych włosów. Twarz miała szeroką, z
dość dużym zarostem pod dolną wargą i na brodzie.
Jeśli była strażnikiem, to miernym, gdyż drgnęła
dopiero, gdy przeszły obok niej.
- Szczęścia, piękne Damy! - jej głos, w
przeciwieństwie do wyglądu, był łagodny i
melodyjny. - Czytając ze znaków na Kamieniu
Esinora lub, jeśli wolicie, przepowiadając przyszłość
z tego, co Starzy Bogowie wypisali na waszych
dłoniach...
Annet potrząsnęła niecierpliwie głową, kiedy indziej
dałaby się skusić, ale teraz miała srebro i najlepszą
okazję do użycia swych sił przetargowych. Ysmay też
nie miała ochoty na wróżby. Nie wątpiła w
możliwości adeptów tej sztuki, ale nie wydawało jej
się prawdopodobne, aby spotkała właśnie kogoś
takiego.
- Ufaj temu, co nosisz. Pani... - kobieta spojrzała na
nią szepcząc to, co najwyraźniej skierowane było
tylko do jej uszu.
- Ningue wygląda, jakby miała ci coś do powiedzenia,
Pani - odezwał się Hylle, wychodząc z cienia. - Jest
autentyczną wróżką, cieszącą się dużym uznaniem w
Quayth.
Tu nie jest Quayth - pomyślała Ysmay. Nie miała
ochoty słuchać nawet wróżki, ale posłusznie siadła na
podsuniętym stołku, patrząc w oczy Ningue.
- Podaj mi dłoń. Pani, abym mogła odczytać
znajdujące się na niej linie.
Ysmay odruchowo podsunęła rękę, ale równie
szybko zorientowała się o co chodzi i wyszarpnęła ją
gwałtownie, przełamując czar. Kobieta nadal
spokojnie wpatrywała się w jej oczy.
- Posiadasz Pani więcej niż sądzisz. Jesteś ponad
głupotą i problemami zwykłych kobiet. Ty... nie, nie
mogę tego dokładnie odczytać. Jest tu coś... Ukaż to!
- suchy głos miał w sobie potężną moc.
Zanim Ysmay zdążyła pomyśleć, Ningue złapała za
rzemyk i wyjęła amulet Gunnory. Zza pleców
usłyszała syk gwałtownie wciąganego powietrza.
- Bursztyn w Pani rękach - rozbrzmiał ponownie
cichy glos - to twoje przeznaczenie i twoje szczęście.
Idź jego śladem, a będziesz miała serce pełne dumy.
Ysmay wstała, wyciągnęła z woreczka miedziaka i
wrzuciła go w otwarte dłonie wróżbiarki.
- Pani - Hylle stanął między nimi - ten drobiazg,
który nosisz... jest z pewnością stary...
Wyczuła, że chciałby go obejrzeć, ale nie miała
najmniejszej ochoty wypuścić bursztynu z rąk.
- To talizman Gunnory. Mam go od matki. - Znamię
mocy dla każdej kobiety. Aż dziwne, że nie mam tu
niczego takiego. Ale pozwól, że pokażę ci coś innego,
coś co jest jeszcze większą rzadkością... - Wyjął z
kieszeni pudełko z palisandru i odsunął wieczko.
Wewnątrz znajdował się walec z bursztynu, w
którym od stuleci zamknięta była skrzydlata istota
tęczowej piękności.
We wnętrzu swego amuletu Ysmay widziała
malutkie nasiona, co było zrozumiałe, gdyż Gunnora
była boginią płodności i obfitości. Ten zaś kawałek
bursztynu wyglądał lak, jakby istota została tam
umieszczona w określonym celu. To, co znajdowało
się w środku, było tak piękne, że westchnęła. Hylle
podał go jej bez słowa, prosto w mimowolnie
wyciągnięte dłonie. Zachwycona przyglądała się
kawałkowi bursztynu ze wszystkich stron, próbując
odgadnąć, czy zamknięta w nim istota jest dużym
owadem czy małym ptaszkiem. Nie znała bowiem
tego zwierzęcia, które najprawdopodobniej dawno
temu zniknęło ze świata żywych.
- Co to jest?
- Kto to może wiedzieć? - potrząsnął głową Hylle. -
Kiedyś żyło, a teraz od czasu do czasu znaleźć je
można zatopione w bursztynie. Zawsze to jest
niezwykłe.
- Siostro, co tam znalazłaś? - zainteresowała się
Annet. - Ach, to doprawdy coś wspaniałego! Ale...
nikt nie może tego nosić...
- Masz rację, Pani - uśmiechnął się Hylle. - To tylko
ścienny ornament.
- Weź to - Ysmay wyciągnęła ku niemu dłoń. - Jest
zbyt drogocenny, aby ryzykować czyjąś
nieostrożność.
- Jest drogocenny, ale są inne, podobne doń. Pani,
czy zamieniłabyś swój amulet na ten? - spytał,
wskazując trzymany przez Ysmay bursztyn. Ale
chwila słabości już minęła.
- Nie - odparła zdecydowanie Ysmay.
- Masz słuszność Pani - skinął głową. - Takie amulety
jak ten mają dużą moc.
- Jaki amulet, siostro? - zainteresowała się Annet. -
Czy masz jakiś wartościowy amulet?
- Talizman Gunnory, który był własnością mojej
matki. - Ysmay z niechęcią otwarła dłoń i pokazała
jej wisiorek.
- Bursztyn! I to Gunnory! Ależ nie jesteś mężatką,
aby mieć prawo do ochrony dawanej przez
Gunnorę! - piękna twarz Annet ukazała przez chwilę
prawdziwą naturę tej kobiety: nie była przyjazna ani
obojętna, była wroga.
- Był własnością matki, a teraz jest mój - Ysmay
zdecydowanym ruchem wsunęła go w poprzednie
miejsce, poczym zwróciła się do Hylla:
- Za uprzejmość i pokazanie mi tego klejnotu
serdecznie dziękuję, Panie.
Hylle skłonił się tak, jakby Ysmay była ulubioną
córką Najwyższego Lorda. Opuszczając kram,
Ysmay utwierdzała się w przekonaniu, że Annet
zacznie teraz nalegać, aby odebrać jej ostatnią cenną
rzecz, jaką posiadała.
* * *
Po powrocie do namiotu Annet nie poruszyła sprawy
amuletu. Zachwycała się bransoletką z surowego
bursztynu. Miodowego koloru bursztyn doskonale
kontrastował z brązem miedzianej zapinki. Fakt, że
otrzymała ją za srebrny pierścień, uważała za
osobisty sukces. Ysmay miała nadzieję, że Annet jest
w pełni zadowolona.
Mimo to przy wieczornym posiłku była czujna i
gotowa na wszystko. Po obowiązkowych zachwytach
nad nową ozdobą Annet, Ysmay oczekiwała, że ta
rozpocznie rozmowę o amulecie. Tę część rozmowy
przerwał Gyrerd zwracając się do Ysmay:
- Możliwe, że możemy mieć więcej szczęścia z Hyllem
i zdobyć sporo bursztynu - zaczął.
- Kopalnia! - przerwała mu Annet. - Mój Panie, czy
on zna sposób, aby ją ponownie uruchomić?!
- Ma taką nadzieję.
- Szczęśliwy, po trzykroć szczęśliwy dzień!
Szczęśliwy przypadek, który nas przywiódł do jego
kramu!
- Może szczęśliwy, może nie - ostudził ją Gyrerd. -
Jeśli nawet kopalnia zostanie uruchomiona, to i tak
nie należy do Zamku.
- Jak to? - rysy Annet wyostrzyły się gniewnie.
- Jest własnością Ysmay... jej posagiem...
- Co za dureń... - pisnęła Annet.
Pierwszy raz Ysmay była świadkiem, kiedy Gyrerd
zdenerwował się na swoją żonę.
- To postanowienie mojej matki, która z woli mego
ojca była właścicielką kopalni. Istniała wtedy jeszcze
nadzieja na jej ponowne uruchomienie i życzeniem
ojca było zabezpieczenie majątkowe matki, za której
posag odbudowano północną wieżę - stwierdził ostro.
- Ależ gród zubożał przez wojnę i pieniądze są
potrzebne dla dobra nas wszystkich - starała się
argumentować Annet.
- Prawda to, ale może istnieje sposób, abyśmy
wszyscy byli usatysfakcjonowani. Rozmawiałem z
tym człowiekiem. Nie jest zwykłym kupcem nie tylko
z uwagi na swój majątek, ale również dlatego, że jest
w Quayth Lordem i to nie gorszej krwi od naszej. Z
jakichś nie znanych mi powodów zainteresował się
Ysmay. Jeśli oddamy mu ją, w zamian zobowiązał się
dostarczyć nam połowę tego, co wydobędzie z
kopalni. Widzisz? - zwrócił się teraz do Ysmay. -
Możesz mieć pana o większym bogactwie niż wszyscy
okoliczni sąsiedzi razem wzięci, zamek, w którym
będziesz nosiła klucze i perspektywę żyda
prawdziwej damy. Jest to szansa, jakiej możesz
powtórnie nie spotkać w życiu.
Przyznała, że brat ma rację, ale co wiedziała o Hyllu
poza tym, że przyciągał jej myśli jak nikt dotąd? Co
wiedziała o jego północnych włościach? Z drugiej zaś
strony miała pewność, że jeśli nie zgodzi się na
niewiadome, Annet zrobi wszystko co w jej mocy,
aby zatruć jej życie, a i Gyrerd nie będzie
zadowolony z decyzji siostry. Wyboru więc nie
miała. Quayth niekoniecznie mógł być gorszy od
Uppsdale. Większość małżeństw zawierano w ten
właśnie sposób - między obcymi. Niewiele dziewczyn
znało tych, z którymi szły do łoża w noc poślubną.
- Zgodzę się, jeśli sprawy tak się mają - rzekła wolno.
- Droga siostro! - Annet była uosobieniem szczęścia.
- Cóż za radość! Będziesz miała lepsze wesele od tej
lalki z Marchpoint. Mój Panie, daję ci wolną rękę w
wyborze, ale bacz, aby twa siostra szła do ślubu tak,
jak przystało osobie z wysokiego rodu!
- Najpierw będą zaręczyny! - ostudził ją nieco
Gyrerd. I w jego głosie brzmiała radość. - Ach,
siostro, przyniosłaś lepsze dni dla Uppsdale!
Ysmay wątpiła w to. Może zbyt szybko dała słowo, a
teraz nie miała już odwrotu.
III
Wszystkie lampy w wielkiej sali płonęły jasnym
ogniem. Gyrerd nie oszczędzał na weselnym
przyjęciu swej siostry. Przy suto zastawionych
stołach bawiono się hucznie.
Ysmay z wdzięcznością podporządkowała się
zwyczajowi nakazującemu milczącą obecność panny
młodej przy stole. Hylle dbał o nią, jak przystało
świeżo upieczonemu małżonkowi, lecz i tak Ysmay
ledwie skubnęła z podsuwanych jej przysmaków.
Przed chwilą dała słowo małżeńskiej wierności, a
teraz jedynym jej pragnieniem było uciec z tej sali i
od tego mężczyzny. Jakże była głupia. Czy naprawdę
musiała poświęcić wszystko, by uwolnić się od
drobnych złośliwości Annet... A Gyrerd? Tak upierał
się przy zamiarze otwarcia starej kopalni, że jego
złość nie miałaby granic, gdyby nie spełniła jego
woli. To co zrobiła, było normalną sprawą. Kobiety
często wychodziły za mąż dla wzbogacenia swej
rodziny, a w dodatku ten, którego zaślubiła, dawał
jej władzę nad grodem.
Hylle przybył z małym orszakiem dworzan i
zbrojnych, którzy, jak oświadczył, od niedawna mu
służyli, gdyż jego ludzie niezbyt dobrze znali się na
broni. Obiecał, że rankiem, zanim oddech Lodowego
Smoka zmrozi ziemię, jego robotnicy spróbują
otworzyć wejście do kopalni.
Ysmay nie spojrzała nań od chwili, gdy związano im
dłonie przed niszą domowego ducha. Wiedziała, że
robi wspaniałe wrażenie w szacie barwy złotego
bursztynu, z rękawami i kołnierzem ozdobionymi
klejnotami. Jego prezenty czuła na sobie: bransolety,
naszyjnik, opaskę na włosy - wszystko to w różnych
odcieniach i wszystko wykonane na kształt kwiatów i
liści.
Uczta była długa, lecz zbliżali się już ku jej końcowi.
Gdyby od niej zależało, to zatrzymałaby czas, aby
nigdy nie nastąpił moment, w którym powstaną i
wśród toastów pójdą wraz z siedzącymi przy
najwyższym stole do gościnnej komnaty.
Serce waliło jej jak oszalałe, wargi miała suche jak
pieprz, a palce mokre od potu, lecz duma nie
pozwalała jej otrzeć ich o suknię. Duma musi teraz
być jej pomocą, gdyż na nic innego nie mogła już
liczyć.
Dano sygnał i towarzystwo powstało. Przez chwilę
Ysmay obawiała się, że jej drżące nogi nie utrzymają
ciężaru ciała, ale przezwyciężyła swoją niemoc. Nie
Andre Norton Świat Magii Czarownic Przełożył Jarosław Kotarski Bursztyn z Quayth I Pszczoły pracowicie uwijały się w małym, otoczonym murami ogrodzie, starając się zebrać swe żniwo przed nadejściem Lodowego Smoka. Ysmay przysiadła na piętach, odgarniając natrętny kosmyk włosów przybrudzoną od piachu ręką. Za nią leżał oczekiwany plon - zioła, które przesuszy w szopie stojącej w przeciwległym końcu ogrodu. Gdy schylała się, aby je zebrać, nie usłyszała tak dobrze znanego brzęku kluczy. Strata, do której nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić. Parokrotnie złapała się na tym, że szukała ich podświadomie, przerażona, iż zgubiła je podczas prac ogrodniczych. Straciła je i to bezpowrotnie wraz z odpowiedzialnością za gospodarowanie w Uppsdale, ale nie dlatego, że przypadkowo urwały się z rzemienia. Teraz wisiały po prostu gdzie indziej; pełnoprawną panią zamku była Annet. Gdyby mogła zapomnieć przeszłość... Niestety, tylko tu, w tej maleńkiej, ogrodzonej przestrzeni pozostała władczynią. Klucze te nosiła przez pięć lat, lat początkowo przerażających, potem zaś przynoszących dumę i
zadowolenie. W tym czasie uczyła się spraw o wiele trudniejszych od wiedzy o ziołach. Ona - kobieta - była zwierzchnikiem wszystkich w okolicy. * * * Wreszcie nadeszły wieści o zakończeniu wojny w High Hallack, o zagnaniu najeźdźców w morze i o ściganiu niedobitków. którzy uciekali niczym stado wygłodniałych wilków. Mężczyźni zaczęli wracać do domów... przynajmniej niektórzy. Zabrakło między nimi jej ojca i brata Ewalda. Powrócił za to drugi brat, Gyrerd, i to w dodatku z orszakiem i żoną Annet, córką Uriana z Langsdale. Ysmay oblizała spieczone wargi, poczuła na języku słonawy smak własnego potu. Pomyślała o dniach spędzanych pod jednym dachem z Annet. Teraz jej życie upływało pod zdecydowanie złą gwiazdą - z władczyni zamku stała się nikim. Mniej znaczyła od pomywaczki w kuchni - ta miała swoje obowiązki. Ona zaś nie miała żadnych, wyłączając ogród, ale i to tylko dlatego, że zasiewy Annet nie chciały rosnąć. Ysmay cieszyła się z tego, choć przy każdej nadarzającej się okazji powodowało to ataki ze strony Annet. Ludzie nadal przychodzili ze swymi chorobami do niej, a nie do małżonki Lorda. Ysmay miała bowiem uzdrawiające ręce. Ofiarowując zdrowie, nie mogła jednak uleczyć swego serca, nie mogła zapełnić panującej w nim pustki. Przez cały czas walczyła osłonięta swą dumą i odosobnieniem od świata, jak tarczą i mieczem. Być może oczekująca ją przyszłość jest mroczna i
ponura, ale będzie to przyszłość, jaką sama sobie wybierze. Na tę myśl lekki uśmieszek przemknął po jej wargach. Annet planowała wysłać ją do Świątyni, ale Grathulda - Przełożona była temu przeciwna. Wiedziała bowiem, że Ysmay nie ma ani powołania, ani ochoty, ani też nie jest odpowiednim materiałem na Córę Świątyni. Mogłaby, co prawda, zmusić się do posłuszeństwa, ale było w niej zbyt wiele wewnętrznego ognia, którego ani modlitwy, ani rytuał nie mogły zabić. Czasami ogień ten wybuchał w niej ze zdwojoną siłą, lecz nawet jej służąca nie wiedziała nic o bezsennych nocach, podczas których Ysmay przemierzała swą ciasną komnatę, starając się znaleźć jakieś wyjście z pułapki. Gdyby to były normalne czasy lub gdyby jej ojciec przeżył, postąpiłaby zgodnie ze zwyczajem, wychodząc za szlachetnie urodzonego. Zapewne przed zaślubinami nie ujrzałaby swego przyszłego męża, ale tak było przyjęte. Jako żona ubiłaby teraz określone prawa, których nikt nie mógłby jej pozbawić - takie same jakie ma teraz Annet. Niestety, nie było ojca, który mógłby się tym zająć i co gorsze, żadnego posagu, aby przyciągnąć zalotników. Wojna zbytnio nadwerężyła zasoby warowni, a Gyrerd za nic w świecie nie pozwoliłby na umniejszenie tego, co pozostało. Jego siostra mogła iść do Świątyni, albo pozostać na miejscu
wiodąc szarą egzystencję - było mu to najzupełniej obojętne. Wspomnienie o tym, co mogło ją spotkać, tak ją wzburzyło, że minęła dobra chwila, nim odzyskała samokontrolę i skoncentrowała się na sprawach bieżących. - Ysmay... siostro! - słodki głosik Annet Ysmay odczuła jak uderzenie pejczem przez plecy. - Jestem tu - - odparła. - Nowiny... wielce pożądane nowiny, siostro! Odwróciła się zaskoczona, obciągając szarą suknię na długie nogi, które w porównaniu z nogami Annet sprawiały wrażenie nieproporcjonalnych. Lady Uppsdale stała w bramie ubrana w szatę koloru błękitnego nieba, na której spoczywały mieniące się w słońcu srebrne naszyjniki. Wysoko upięte włosy były prawie tego samego koloru co srebro. Sprawiała tak miłe wrażenie, że tylko ktoś, kto zdążył ją już poznać, mógł zauważyć na jej twarzy lekki uśmiech i całkowity jego brak w oczach. - Nowiny? Własny głos zabrzmiał dla Ysmay chrapliwie, zupełnie jakby sama obecność Annet wystarczyła, aby stać się taką, jakie ta miała o niej wyobrażenie - bezkształtną i pozbawioną wdzięku istotą. - Tak, siostro! Jarmark, laki jak za dawnych dni! Przyniósł te nowiny jeździec z Fyndale. Jarmark! Annet zaraziła się entuzjazmem. Poprzedni jarmark w Fyndale ledwie pamiętała, ale
poprzez te wszystkie szare lata wspomnienia nabrały złotego blasku. - Jarmark, na który jedziemy! - oświadczyła wesoło Annet, splatając ręce w geście, którym mogła oczarować każdego mężczyznę. My? Czy ją też miała na myśli? Prawdopodobnie. Ysmay słuchała więc uważnie. - Mój Pan powiedział, że jest już bezpieczny i wystarczy tu zmniejszona załoga. Czy to nie uśmiech losu? Musimy zaraz zabrać się za przeglądanie skrzyń i znaleźć coś, w czym nie przyniesiemy wstydu naszemu Panu. Ysmay wiedziała doskonale, co może znaleźć w swoich kufrach, ale udzieliło się jej podniecenie Annet. Wyglądało rzeczywiście na to. że ona też ma jechać do Fyndale. Choć wiedziała, że dystans między nimi nie uległ zmianie, przez parę następnych dni nie mogła nic zarzucić Annet. Wprost przeciwnie. Annet miała świetny gust i wyczucie, jeśli chodzi o stroje. W ciągu paru chwil przerobiła co się dało z odzieży pozostałej po matce i Ysmay stała się właścicielką dwóch nowych sukien. Gdy w dzień wyjazdu przyjrzała się sobie w służącej jako lustro wypolerowanej tarczy, stwierdziła, że wygląda nieźle. Nigdy nie uważała się za ładną, ani nie myślała o konkurowaniu urodą z Annet. Jej twarz zwężała się od kości policzkowych zbyt mocno, usta były za duże, podobnie jak nos. Kolor oczu trudno było określić - raz wydawały się zielonkawe, kiedy indziej
brązowe. Włosy miała co prawda gęste i puszyste, ale nie kruczoczarne czy złociste; po prostu również brązowe. Karnacji nigdy nie miała mlecznobiałej, lecz ogorzałą - skutek częstego przebywania na słońcu. To, że jest zbyt wysoka jak na kobietę, wiedziała od dawna, ale musiała przyznać, że w tej sukni wyglądała bardziej kobieco niż kiedykolwiek. Suknia miała złocisty kolor, zupełnie jak mały amulet, który wydobyła z puzderka należącego niegdyś do matki. Jej bursztynowy talizman był tegoż koloru, a częste używanie prawie zupełnie starło pokrywające go znaki. Zawiesiła bursztyn na szyi i dla bezpieczeństwa wsunęła za materiał. * * * Mimo wewnętrznego napięcia, jadąc wraz z Annet, nie znalazła powodów do obaw. Gyrerd u boku mając marszałka, prowadził orszak, który zamykała ciżba mieszkańców grodu. Szczęśliwi posiadacze koni poruszali się z pewną wygodą, reszta zaś dzielnie maszerowała, jako że obietnica wzięcia udziału w jarmarku kazała im zapomnieć o bólu nóg. Opuścili Uppsdale o świcie, by nocą osiągnąć przedmieścia Fyndale i rozbić obozowisko opodal oddziału Lorda Marchpoint. Było dużo zamieszania, nowin i plotek. Ysmay odzywała się niewiele. Zafrapowały ją nadzieje Lady Dairine, córki Lorda Marchpoint, z których ta zwierzyła się dość szybko. Dotyczyły one
możliwości znalezienia sobie męża podczas jarmarku. - Moja matka - zwierzyła się sekretnie Dairine - w czasach pokoju udała się na jarmark do Ulmsport, który był rzecz jasna o wiele większy i wspanialszy od tego, i który zaszczycali swą obecnością najwyżsi z Lordów. Tam właśnie ujrzał ją mój ojciec i jeszcze przed zakończeniem jarmarku porozmawiał ze swoim przyszłym teściem. Sprawy zostały tak dalece omówione, że w Zimową Ucztę odbyła się ceremonia zaślubin. - Życzę ci tego samego - odparła Ysmay, zastanawiając się, czy nie dlatego właśnie Gyrerd i Annet tu ją przywieźli. Tylko jakie szansę miała niezbyt urodziwa niewiasta, pozbawiona przy tym posagu i to w czasach, gdy ponad połowa Lordów straciła życie na wojnie. Z drugiej strony doszły ją wieści o mężach bez rodu, bez nazwiska, którzy zasiedlali opuszczone grody nazywając siebie Lordami; taka sytuacja stwarzała dobrą podstawę przetargową przy poszukiwaniu żony pochodzącej ze starego rodu, lecz pozbawionej majątku. Poczuła nowy przypływ podniecenia, uświadamiając sobie, że zaczyna mieć nadzieję na spełnienie skrytych marzeń. Dotąd myślała o Uppsdale jako o swoim świecie. Teraz zrozumiała, że byłaby w stanie porzucić go bez żalu, gdyby przyszłość oferowała jej inne miejsce, które byłoby jej własnością. * * *
Jarmark zorganizowano tam, gdzie zawsze - na placu, przed szarą kolumną wykutą z kamienia. Kamień ten był pozostałością z czasów, gdy lud z High Hallack nie dotarł jeszcze do Fyndale. Był pozostałością po starej rasie, która zniknęła zanim pojawili się ludzie. Pozostawiła jednak po sobie liczne ślady istnienia, wzbudzające postrach i szacunek. Zbyt natrętne modlitwy mogły zbudzić coś, co byłoby nader trudne do kontrolowania. Stąd zrodził się respekt, który otaczał takie symbole jak ta kolumna, do której przed każdym jarmarkiem podchodzili najstarsi z rodów, kładąc nań dłonie i przysięgając pokój. Żadne bowiem waśnie czy żale nie powinny przerwać jarmarku. Rzędy kupieckich kramów stały zwrócone wejściami do kolumny; w niewielkim oddaleniu rozstawione były namioty gości, wśród których byli przybysze z Uppsdale. - Dziesięć kupieckich flag, siostro - Annet miała rumieńce i niezwykły blask w oku. Dziesięciu kupców, w tym może nawet jacyś z Uimsport! W rzeczy samej. Minął długi czas, odkąd kupcy mogący wylegitymować się własną flagą zjawiali się tak licznie w dolnym Dales. Ich obecność stanowiła niespodziankę, która zaskoczyła wszystkich. Ysmay, tak jak inni, drżała z niecierpliwości, aby obejrzeć towary wystawione na sprzedaż. Nie po to, by coś kupić lub sprzedać. Samo oglądanie stanowiło prawdziwą rozkosz dla oczu i było czymś, co można
będzie rozpamiętywać podczas długich i nudnych wieczorów. Annet, Ysmay i dwie damy z Marchpoint wybrały się razem na zwiedzanie kramów. Towary nie były najwyższej klasy, ale po długich latach wojny i upadku zamorskiego handlu i tak stanowiły nie lada atrakcję dla kupujących. Lady Marchpoint miała srebrną bransoletkę, która, jak z dumą obwieściła Ysmay Lady Dairine, była przeznaczona na sprzedaż. Uzyskane w ten sposób pieniądze zamierzała przeznaczyć na materiał na suknię ślubną. Tak poważna transakcja wymagała ostrożności i długiego targu, toteż zapowiadał się ciekawy handel. Obejrzały kilka sztuk ciężkiego jedwabiu, ale żaden nie był nowy, a niektóry miał nawet dziurki od poprzednich szwów. Ysmay podejrzewała, że przynajmniej część z nich, jeśli nie wszystkie, pochodziły ze zdobytych obozowisk na jeźdźców. Kolory były piękne, ale sama myśl o noszeniu czegoś, co było niegdyś cudzą własnością, była nie do zniesienia. Wystawiono również koronki, które także nosiły ślady wcześniejszego używania. Upał we wnętrzu straganów sprawił, że Ysmay wyszła na świeże powietrze, mając dość oglądania materiałów, które i tak były dla niej nieosiągalne. Dzięki temu była świadkiem przyjazdu Hylla. To wydarzenie ze wszech miar godne było uwagi, gdyż korowód ludzi i jucznych zwierząt pod wieloma względami mógł
rywalizować z orszakiem Lordów. Przybysze nie zatrzymali się przy kramach kupców, lecz stanęli w oddaleniu od wszystkich. Ludzie Hylla byli niżsi od większości obecnych, ubrani w niespotykaną ilość odzieży. Wyglądali nieporadnie i ociężale, choć pracowali z szybkością i pewnością siebie wskazującą na duże doświadczenie. Pomimo gorąca przez cały czas mieli głęboko nasunięte na twarze kaptury. Sam Hylle był natomiast doskonale widoczny, gdyż dosiadał wspaniałego wierzchowca, którego nie powstydziłby się żaden z Lordów. W siodle sprawiał wrażenie potężnego, a wyglądem bardziej przypominał wojownika niż kupca, choć w tych niebezpiecznych czasach musiał być jednym i drugim, jeśli nie chciał stracić swych towarów. Nie posiadał miecza; przy boku wisiał nóż o długim ostrzu, a przy siodle widniała lekka włócznia. W przeciwieństwie do swych ludzi jechał z odkrytą głową, zawiesiwszy hełm na łęku siodła. Miał bardzo czarne włosy, lecz dziwnie bladą twarz jak na człowieka, który odbywał dalekie podróże na świeżym powietrzu. Nie był przystojny, ale było w nim coś, co przykuwało wzrok. Miał ostre rysy, proste usta, jakby nie przyzwyczajone do wyrażania emocji i czarne brwi zbiegające się nad nosem w jedną linię. Koloru oczu Ysmay nie mogła dostrzec, gdyż miał na wpół opuszczone powieki, jakby z trudem walczył ze snem. Mimo tego nie wątpiła, że doskonale widzi
wszystko, co się wokół dzieje. Odniosła wrażenie, że Hylle stara się wyglądać na kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Z pewnością był jednak osobą, którą warto poznać bliżej... Odczuwała dziwne gorąco i podniecenie, jakiego dotąd nie znała. Odwróciła się, zdając sobie sprawę, że jej spojrzenie jest zbyt natarczywe. Przyłączyła się do Lady Marchpoint, która w końcu wybrała jedwab na suknię. Dopiero przy wieczornym posiłku Ysmay dowiedziała się co nieco o tajemniczym kupcu. - Jest z północy - opowiadał Gyrerd. - Bursztyn... mówili, że ma prawdziwą formę w bursztynie. Ale źle wybrał. Nie wierzę, żeby zebrano w Fyndale wystarczająco dużo złota, aby kupić połowę tego, co ma. Nazywa się Hylle, a jego ludzie są jacyś dziwni. Trzymają się razem i nawet nie posłali po beczułkę jesiennego piwa z Mamere. Bursztyn! Dłoń Ysmay odruchowo powędrowała ku amuletowi. Ten kupiec faktycznie znajdzie tu niewielu nabywców dla swych towarów, ale najprawdopodobniej zatrzymał się tu tylko w drodze do Uimsport. Znała bursztyn - jej amulet był z bursztynu wydobytego z górskiego potoku w pobliżu Uppsdale. Dopóki pięćdziesiąt lat temu skały nie zakryły wejścia, był on źródłem bogactwa dla wszystkich mieszkańców grodu. Uśmiechnęła się. Gdyby nie ta skała, nosiłaby teraz nie tylko bursztyn, ale i złoto. Miejsce, w którym znajdował się bursztyn, było własnością jej babki, a potem matki. Teraz należało do niej! Obecnie nie
było tam nic poza litą skałą i paroma karłowatymi drzewkami. Większość zdążyła już zapomnieć o istnieniu tego kawałka ziemi. - Bursztyn... - powtórzyła z błyskiem w oku Annet. - Bursztyn jest potężny, mój Panie. Lady Grayford miała naszyjnik z bursztynu, który pomagał leczyć zło gnieżdżące się w gardle. Poza tym jest piękny jak dojrzały miód... Chodźmy obejrzeć dobra Hylla. - Moja Pani - roześmiał się Gyrerd - to piękno jest poza zasięgiem mojego pasa. Mógłbym sprzedać całe Uppsdale i nadal nie wystarczyłoby na kupno takiego naszyjnika, o którym mówiłaś. Słysząc to Ysmay drgnęła... Gdyby Annet zobaczyła jej talizman, z pewnością zapragnęłaby go. Ale ten amulet nie był dla jej chciwych rąk! - Znajdzie tu niewielu nabywców - stwierdziła zamyślona Annet. - Ale skoro ustawił stragan, to musi pokazać swój towar. Może... jeśli będzie tak mało kupujących... - Myślisz, że obniży ceny? Może masz rację, ale nie wierzę w to. Nie dlatego, że nie chcę ci czegoś kupić - po prostu nie mam wyboru. Późnym wieczorem udali się do namiotu Hylla. U wejścia doń spostrzegli dwóch zakapturzonych służących z pochodniami w rękach. II Wnętrze sprawiało oszołamiające wrażenie. Na zasłanych aksamitem stołach i podłodze wyłożono niebotyczną ilość wyrobów z bursztynu.
Wyobrażenia Ysmay o zgromadzonym tu bogactwie okazały się niewspółmierne do tego, co napawało rozkoszą jej oczy. Nie był to wyłącznie miodowy bursztyn: odcienie wahały się od białego po zielony, a wszystko osadzone było w kunsztownie wykonanych wyrobach: naszyjnikach, bransoletkach, zapinkach i pierścieniach. Większe bryłki obrobiono na kształt kielichów czy postaci bogów lub demonów. Na ten widok przybyli stanęli jak wryci. Wpatrywali się w skarby z takimi minami, jakie mieliby zapewne wieśniacy, przeniesieni nagle na bal wydany przez któregoś z Najwyższych Lordów. - Witam, Panowie! Damy!... - skłonił się Hylle ukłonem równego wobec równych, a nie kupca wobec Lorda. Klasnął w dłonie i na ten znak dwóch zakapturzonych służących wniosło taborety, ustawiając je przy środkowym stole. Pośpieszył za nimi następny z tacą zastawioną kielichami powitalnego wina. Napój był kwaskowy, a Ysmay starała się poznać po smaku z jakich ziół się składa, lecz mimo posiadanej w tej materii wiedzy nie potrafiła dociec. Z kielichem w dłoni rozejrzała się już spokojniej wokół. Znajdowało się tu o wiele więcej skarbów, niż przypuszczał Najwyższy Lord. Odwaga albo głupota były potrzebne, aby poruszać się z takimi skarbami w tak niepewnych czasach. Głupota? Spojrzała na Hylla. Nie było śladu głupoty na jego twarzy,
malowała się natomiast odwaga i pewność siebie granicząca z arogancją. - Bogactwo - odezwał się Gyrerd. - Zbytnie bogactwo dla nas. Za bardzo poczuliśmy rękę najeźdźców, aby być dobrymi klientami. - Wojna jest ciężka - głos Hylla był głęboki i niski. - Nie oszczędza nikogo, nawet zwycięzców. W czasie wojny handel traci. Minęło wiele lat od czasu, gdy bursztyn z Quayth był oferowany na sprzedaż. Dlatego też ceny są niższe... nawet na coś takiego... - uniósł w górę długi naszyjnik o skomplikowanym wzorze. Ysmay usłyszała westchnienie Annet, które w pełni rozumiała. Jej własny głód ozdób obudził się również. Ale... coś tu było nie tak... Ujęła mocniej amulet Gunnory i nagle poczuła gwałtowną odrazę, zbyt duże nagromadzenie bogactwa było męczące i przykre. - Quayth? - spytał zdumiony Gyrerd. - Na północy, mój Panie. Bursztyn znajduje się w określonych miejscach na brzegu morskim lub wzdłuż biegu strumieni. Ignoranci powiadają, że są to łzy smoków. Prawdą zaś jest, że to zakrzepły sok drzew sprzed tysięcy lat. W Quayth musiała kiedyś być potężna puszcza, w której rosły takie drzewa, gdyż łatwiej tam znaleźć bursztyn w porównaniu z innymi miejscowościami. To, co tu widzicie, jest owocem wielu lat poszukiwań - tymczasem wojna uniemożliwiła sprzedaż. Zbiór ten nie byłby tak wielki, gdyby sprawy toczyły się zgodnie ze swą
naturą - odłożył naszyjnik i wziął szeroki pas, którego kształtu Ysmay nie mogła wyraźnie dostrzec. - Oto jest talizman Tarczy Gromu, pochodzi on z dawnych lat. Widzicie różnicę? Im starszy jest wyrób, im dłużej działa na niego powietrze, tym jest on głębszej i bogatszej barwy. W jego zachowaniu nastąpiła ledwie wyczuwalna zmiana. Wyglądało to tak, jakby oczekiwał czegoś najpierw od Gyrerda i Annet, a w końcu od Ysmay. Zupełnie, jakby wbrew ich woli, chciał uzyskać odpowiedź na jakieś nieznane pytanie. - Wygląda na to, że Quayth cieszy się większymi laskami niż Uppsdale za czasów naszego dziadka - stwierdził Gyrerd. Uwaga Hylla przeniosła się z Ysmay na Gyrerda. - Uppsdale, mój Panie? - ton głosu Hylla domagał się wyjaśnień. - Była tam pieczara, w której można było znaleźć czasami trochę bursztynu, co ułatwiało nam życie - odparł Gyrerd - lecz lawina skał przysypała wejście, odcinając nas od bogactw. To, co pozostało, jest równie bezużyteczne, jakby leżało na dnie morza. - Bolesna strata - zgodził się Hylle. Amet wstała i zaczęła dokładniej przyglądać się wyłożonym na stołach ozdobom, tu dotykając naszyjnika, tam bransolety. Ysmay zaś pozostała na miejscu, obserwując Hylla kątem oka. Zdawała sobie sprawę, że on robi dokładnie to samo. W tym
mężczyźnie było coś dziwnego, coś co przyciągało uwagę... Ale w końcu był to tylko kupiec. Wkrótce opuścili kram. W chwili, gdy mijali wyjście, Ysmay na moment przystanęła. Jeden z zakapturzonych służących wymieniał wypaloną pochodnię na nową. Jego dłonie ukryte były w grubych rękawiczkach, takich, jakie nosi się podczas trzaskających mrozów. Najdziwniejsze jednak było to, że każdy z palców zakończony był długim i zakrzywionym pazurem. Co prawda talizmany i amulety ochronne były w powszechnym użyciu, jak choćby ten, który sama nosiła, ale fakt, że rękawice z pazurami mogą być formą ochronnej magii, nie bardzo ją przekonywał. Nie mogła zapomnieć tego, jak Hylle przyglądał się jej, a poza tym starała się wywnioskować coś o życiu w Quayth na podstawie rysów jego twarzy. Ledwie zwracała uwagę na paplanie Annet o naszyjniku. - Ale mój Panie, czy nic nie pozostało z dawnych znalezisk? Przecież twój dziad nie mógł pozbyć się wszystkiego! To zdanie obudziło Ysmay błyskawicznie z zamyślenia. - Pamiętam tylko, że matka miała kiedyś amulet... - odparł Gyrerd. Dłoń Ysmay powędrowała ku piersiom. Annet zabrała jej wszystko, ale amulet Gunnory jest jej! I będzie o niego walczyć!
- Czy na pewno nie można dostać się do pieczary? - naciskała Annet, nie zważając na słowa Gyrerda. - W żadnym wypadku. Mój ojciec, gdy był pewien zbliżającej się wojny, potrzebował pieniędzy na broń. Wynajął człowieka, który wcześniej pracował w kopalniach żelaza w South Ridgers. Ten zaklinał się, że nie ma sposobu, aby usunąć skałę. Ysmay odetchnęła z ulgą. Annet nie zwróciła uwagi na słowa Gyrerda o amulecie! Przeprosiła pozostałych i udała się do swego namiotu. * * * Spała źle. Gdy się obudziła, nie mogła sobie przypomnieć, co ją tak w nocy męczyło. Miała uczucie, że było to coś nader ważnego. Lady Marchpoint wraz z Dairine przybyły rankiem podniecone widokiem bursztynowych ozdób, z których coś niecoś zakupiły. Widząc minę Annet, Gyrerd wyciągnął zza pasa srebrny pierścień. - Jeśli obniżył ceny, to mogę kupić ci pierścień. Na więcej nie mogę sobie pozwolić. Annet podziękowała i czym prędzej ruszyła na zakupy. Doświadczenie nauczyło ją, jak dalece jej życzenia mogą być uwzględnione. Tak więc Ysmay, częściowo wbrew swej woli, znalazła się ponownie w królestwie Hylla. Tym razem zakapturzonych sług nigdzie nie było widać, za to przy drzwiach siedziała dziwnie wyglądająca kobieta. Była okrągła, a głowę zdawała się mieć osadzoną wprost na ramionach. Ubrana była, podobnie jak zakapturzeni słudzy, w luźną szatę, ale ozdobioną
szlakiem czarno-białych symboli. Dłonie trzymała na kolanach w dziwnej pozycji - wewnętrzną stroną do góry - jakby dzierżyła w nich księgę, w którą wpatrywała się z napięciem. Dłonie były jednak puste. Spod przepaski zwisało parę kosmyków prostych, żółtych włosów. Twarz miała szeroką, z dość dużym zarostem pod dolną wargą i na brodzie. Jeśli była strażnikiem, to miernym, gdyż drgnęła dopiero, gdy przeszły obok niej. - Szczęścia, piękne Damy! - jej głos, w przeciwieństwie do wyglądu, był łagodny i melodyjny. - Czytając ze znaków na Kamieniu Esinora lub, jeśli wolicie, przepowiadając przyszłość z tego, co Starzy Bogowie wypisali na waszych dłoniach... Annet potrząsnęła niecierpliwie głową, kiedy indziej dałaby się skusić, ale teraz miała srebro i najlepszą okazję do użycia swych sił przetargowych. Ysmay też nie miała ochoty na wróżby. Nie wątpiła w możliwości adeptów tej sztuki, ale nie wydawało jej się prawdopodobne, aby spotkała właśnie kogoś takiego. - Ufaj temu, co nosisz. Pani... - kobieta spojrzała na nią szepcząc to, co najwyraźniej skierowane było tylko do jej uszu. - Ningue wygląda, jakby miała ci coś do powiedzenia, Pani - odezwał się Hylle, wychodząc z cienia. - Jest autentyczną wróżką, cieszącą się dużym uznaniem w Quayth.
Tu nie jest Quayth - pomyślała Ysmay. Nie miała ochoty słuchać nawet wróżki, ale posłusznie siadła na podsuniętym stołku, patrząc w oczy Ningue. - Podaj mi dłoń. Pani, abym mogła odczytać znajdujące się na niej linie. Ysmay odruchowo podsunęła rękę, ale równie szybko zorientowała się o co chodzi i wyszarpnęła ją gwałtownie, przełamując czar. Kobieta nadal spokojnie wpatrywała się w jej oczy. - Posiadasz Pani więcej niż sądzisz. Jesteś ponad głupotą i problemami zwykłych kobiet. Ty... nie, nie mogę tego dokładnie odczytać. Jest tu coś... Ukaż to! - suchy głos miał w sobie potężną moc. Zanim Ysmay zdążyła pomyśleć, Ningue złapała za rzemyk i wyjęła amulet Gunnory. Zza pleców usłyszała syk gwałtownie wciąganego powietrza. - Bursztyn w Pani rękach - rozbrzmiał ponownie cichy glos - to twoje przeznaczenie i twoje szczęście. Idź jego śladem, a będziesz miała serce pełne dumy. Ysmay wstała, wyciągnęła z woreczka miedziaka i wrzuciła go w otwarte dłonie wróżbiarki. - Pani - Hylle stanął między nimi - ten drobiazg, który nosisz... jest z pewnością stary... Wyczuła, że chciałby go obejrzeć, ale nie miała najmniejszej ochoty wypuścić bursztynu z rąk. - To talizman Gunnory. Mam go od matki. - Znamię mocy dla każdej kobiety. Aż dziwne, że nie mam tu niczego takiego. Ale pozwól, że pokażę ci coś innego, coś co jest jeszcze większą rzadkością... - Wyjął z kieszeni pudełko z palisandru i odsunął wieczko.
Wewnątrz znajdował się walec z bursztynu, w którym od stuleci zamknięta była skrzydlata istota tęczowej piękności. We wnętrzu swego amuletu Ysmay widziała malutkie nasiona, co było zrozumiałe, gdyż Gunnora była boginią płodności i obfitości. Ten zaś kawałek bursztynu wyglądał lak, jakby istota została tam umieszczona w określonym celu. To, co znajdowało się w środku, było tak piękne, że westchnęła. Hylle podał go jej bez słowa, prosto w mimowolnie wyciągnięte dłonie. Zachwycona przyglądała się kawałkowi bursztynu ze wszystkich stron, próbując odgadnąć, czy zamknięta w nim istota jest dużym owadem czy małym ptaszkiem. Nie znała bowiem tego zwierzęcia, które najprawdopodobniej dawno temu zniknęło ze świata żywych. - Co to jest? - Kto to może wiedzieć? - potrząsnął głową Hylle. - Kiedyś żyło, a teraz od czasu do czasu znaleźć je można zatopione w bursztynie. Zawsze to jest niezwykłe. - Siostro, co tam znalazłaś? - zainteresowała się Annet. - Ach, to doprawdy coś wspaniałego! Ale... nikt nie może tego nosić... - Masz rację, Pani - uśmiechnął się Hylle. - To tylko ścienny ornament. - Weź to - Ysmay wyciągnęła ku niemu dłoń. - Jest zbyt drogocenny, aby ryzykować czyjąś nieostrożność.
- Jest drogocenny, ale są inne, podobne doń. Pani, czy zamieniłabyś swój amulet na ten? - spytał, wskazując trzymany przez Ysmay bursztyn. Ale chwila słabości już minęła. - Nie - odparła zdecydowanie Ysmay. - Masz słuszność Pani - skinął głową. - Takie amulety jak ten mają dużą moc. - Jaki amulet, siostro? - zainteresowała się Annet. - Czy masz jakiś wartościowy amulet? - Talizman Gunnory, który był własnością mojej matki. - Ysmay z niechęcią otwarła dłoń i pokazała jej wisiorek. - Bursztyn! I to Gunnory! Ależ nie jesteś mężatką, aby mieć prawo do ochrony dawanej przez Gunnorę! - piękna twarz Annet ukazała przez chwilę prawdziwą naturę tej kobiety: nie była przyjazna ani obojętna, była wroga. - Był własnością matki, a teraz jest mój - Ysmay zdecydowanym ruchem wsunęła go w poprzednie miejsce, poczym zwróciła się do Hylla: - Za uprzejmość i pokazanie mi tego klejnotu serdecznie dziękuję, Panie. Hylle skłonił się tak, jakby Ysmay była ulubioną córką Najwyższego Lorda. Opuszczając kram, Ysmay utwierdzała się w przekonaniu, że Annet zacznie teraz nalegać, aby odebrać jej ostatnią cenną rzecz, jaką posiadała. * * * Po powrocie do namiotu Annet nie poruszyła sprawy amuletu. Zachwycała się bransoletką z surowego
bursztynu. Miodowego koloru bursztyn doskonale kontrastował z brązem miedzianej zapinki. Fakt, że otrzymała ją za srebrny pierścień, uważała za osobisty sukces. Ysmay miała nadzieję, że Annet jest w pełni zadowolona. Mimo to przy wieczornym posiłku była czujna i gotowa na wszystko. Po obowiązkowych zachwytach nad nową ozdobą Annet, Ysmay oczekiwała, że ta rozpocznie rozmowę o amulecie. Tę część rozmowy przerwał Gyrerd zwracając się do Ysmay: - Możliwe, że możemy mieć więcej szczęścia z Hyllem i zdobyć sporo bursztynu - zaczął. - Kopalnia! - przerwała mu Annet. - Mój Panie, czy on zna sposób, aby ją ponownie uruchomić?! - Ma taką nadzieję. - Szczęśliwy, po trzykroć szczęśliwy dzień! Szczęśliwy przypadek, który nas przywiódł do jego kramu! - Może szczęśliwy, może nie - ostudził ją Gyrerd. - Jeśli nawet kopalnia zostanie uruchomiona, to i tak nie należy do Zamku. - Jak to? - rysy Annet wyostrzyły się gniewnie. - Jest własnością Ysmay... jej posagiem... - Co za dureń... - pisnęła Annet. Pierwszy raz Ysmay była świadkiem, kiedy Gyrerd zdenerwował się na swoją żonę. - To postanowienie mojej matki, która z woli mego ojca była właścicielką kopalni. Istniała wtedy jeszcze nadzieja na jej ponowne uruchomienie i życzeniem
ojca było zabezpieczenie majątkowe matki, za której posag odbudowano północną wieżę - stwierdził ostro. - Ależ gród zubożał przez wojnę i pieniądze są potrzebne dla dobra nas wszystkich - starała się argumentować Annet. - Prawda to, ale może istnieje sposób, abyśmy wszyscy byli usatysfakcjonowani. Rozmawiałem z tym człowiekiem. Nie jest zwykłym kupcem nie tylko z uwagi na swój majątek, ale również dlatego, że jest w Quayth Lordem i to nie gorszej krwi od naszej. Z jakichś nie znanych mi powodów zainteresował się Ysmay. Jeśli oddamy mu ją, w zamian zobowiązał się dostarczyć nam połowę tego, co wydobędzie z kopalni. Widzisz? - zwrócił się teraz do Ysmay. - Możesz mieć pana o większym bogactwie niż wszyscy okoliczni sąsiedzi razem wzięci, zamek, w którym będziesz nosiła klucze i perspektywę żyda prawdziwej damy. Jest to szansa, jakiej możesz powtórnie nie spotkać w życiu. Przyznała, że brat ma rację, ale co wiedziała o Hyllu poza tym, że przyciągał jej myśli jak nikt dotąd? Co wiedziała o jego północnych włościach? Z drugiej zaś strony miała pewność, że jeśli nie zgodzi się na niewiadome, Annet zrobi wszystko co w jej mocy, aby zatruć jej życie, a i Gyrerd nie będzie zadowolony z decyzji siostry. Wyboru więc nie miała. Quayth niekoniecznie mógł być gorszy od Uppsdale. Większość małżeństw zawierano w ten właśnie sposób - między obcymi. Niewiele dziewczyn znało tych, z którymi szły do łoża w noc poślubną.
- Zgodzę się, jeśli sprawy tak się mają - rzekła wolno. - Droga siostro! - Annet była uosobieniem szczęścia. - Cóż za radość! Będziesz miała lepsze wesele od tej lalki z Marchpoint. Mój Panie, daję ci wolną rękę w wyborze, ale bacz, aby twa siostra szła do ślubu tak, jak przystało osobie z wysokiego rodu! - Najpierw będą zaręczyny! - ostudził ją nieco Gyrerd. I w jego głosie brzmiała radość. - Ach, siostro, przyniosłaś lepsze dni dla Uppsdale! Ysmay wątpiła w to. Może zbyt szybko dała słowo, a teraz nie miała już odwrotu. III Wszystkie lampy w wielkiej sali płonęły jasnym ogniem. Gyrerd nie oszczędzał na weselnym przyjęciu swej siostry. Przy suto zastawionych stołach bawiono się hucznie. Ysmay z wdzięcznością podporządkowała się zwyczajowi nakazującemu milczącą obecność panny młodej przy stole. Hylle dbał o nią, jak przystało świeżo upieczonemu małżonkowi, lecz i tak Ysmay ledwie skubnęła z podsuwanych jej przysmaków. Przed chwilą dała słowo małżeńskiej wierności, a teraz jedynym jej pragnieniem było uciec z tej sali i od tego mężczyzny. Jakże była głupia. Czy naprawdę musiała poświęcić wszystko, by uwolnić się od drobnych złośliwości Annet... A Gyrerd? Tak upierał się przy zamiarze otwarcia starej kopalni, że jego złość nie miałaby granic, gdyby nie spełniła jego woli. To co zrobiła, było normalną sprawą. Kobiety
często wychodziły za mąż dla wzbogacenia swej rodziny, a w dodatku ten, którego zaślubiła, dawał jej władzę nad grodem. Hylle przybył z małym orszakiem dworzan i zbrojnych, którzy, jak oświadczył, od niedawna mu służyli, gdyż jego ludzie niezbyt dobrze znali się na broni. Obiecał, że rankiem, zanim oddech Lodowego Smoka zmrozi ziemię, jego robotnicy spróbują otworzyć wejście do kopalni. Ysmay nie spojrzała nań od chwili, gdy związano im dłonie przed niszą domowego ducha. Wiedziała, że robi wspaniałe wrażenie w szacie barwy złotego bursztynu, z rękawami i kołnierzem ozdobionymi klejnotami. Jego prezenty czuła na sobie: bransolety, naszyjnik, opaskę na włosy - wszystko to w różnych odcieniach i wszystko wykonane na kształt kwiatów i liści. Uczta była długa, lecz zbliżali się już ku jej końcowi. Gdyby od niej zależało, to zatrzymałaby czas, aby nigdy nie nastąpił moment, w którym powstaną i wśród toastów pójdą wraz z siedzącymi przy najwyższym stole do gościnnej komnaty. Serce waliło jej jak oszalałe, wargi miała suche jak pieprz, a palce mokre od potu, lecz duma nie pozwalała jej otrzeć ich o suknię. Duma musi teraz być jej pomocą, gdyż na nic innego nie mogła już liczyć. Dano sygnał i towarzystwo powstało. Przez chwilę Ysmay obawiała się, że jej drżące nogi nie utrzymają ciężaru ciała, ale przezwyciężyła swoją niemoc. Nie