uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 864 053
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 927

Andreas Franz - Z zimna krwia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

Andreas Franz - Z zimna krwia.pdf

uzavrano EBooki A Andreas Franz
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 450 stron)

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym Spis treści Karta redakcyjna Motto Prolog Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później Środa, 10 lipca, 20.30 Środa, 22.15 Czwartek, 12.35 Czwartek, 15.25 Czwartek, 16.58 Czwartek, 19.20 Czwartek, 20.05 Czwartek, 22.25 Czwartek, 21.50 Piątek, 7.25 Piątek 9.15 Piątek, 10.10 Piątek, 10.25 Piątek, 13.35 Piątek, 14.15 Piątek, 14.45 Piątek, 16.40 Piątek, 18.45 Piątek, 20.10 Piątek, 20.40 Piątek, 20.45 Piątek, 21.50 Piątek, 22.40 Piątek, 23.25 Sobota, 0.55 Sobota, 7.55 Sobota, 10.50

Sobota, 11.00 Sobota, 14.10 Sobota, 16.50 Sobota, 19.30 Sobota, 19.15 Sobota, 22.50 Niedziela, 2.45 Niedziela, 7.30 Niedziela, 12.45 Niedziela, 14.10 Niedziela, 15.15 Niedziela, 18.30 Niedziela, 19.45 Niedziela 22.45 Poniedziałek, 7.30 Poniedziałek, 9.00 Poniedziałek, 10.15 Poniedziałek, 12.05 Poniedziałek, 12.55 Poniedziałek, 13.45 Poniedziałek, 15.55 Poniedziałek, 15.45 Poniedziałek, 16.45 Poniedziałek, 18.35 Poniedziałek, 19.15 Poniedziałek, 20.50 Poniedziałek, 22.30 Poniedziałek, 22.20 Wtorek, 5.07 Wtorek, 8.50 Wtorek, 10.40 Wtorek, 10.15 Wtorek, 11.35 Wtorek, 12.10

Wtorek, 13.30 Wtorek, 13.50 Wtorek, 15.00 Wtorek, 17.20 Wtorek, 19.00 Wtorek, 18.45 Wtorek, 22.15 Wtorek, 21.00 Środa, 0.01 Środa, 0.11 Środa, 2.12 Środa, 8.30 Środa, 10.22 Środa, 12.35 Epilog

Tytuł oryginału: KALTES BLUT Wydawca: GRAŻYNA SMOSNA Redaktor prowadzący: TOMASZ JENDRYCZKO Redakcja: JACEK RING Korekta: EWA GRABOWSKA, DOROTA WOJCIECHOWSKA Skład: PIOTR TRZEBIECKI Copyright © 2007 by Knaur Taschenbuch Copyright © for the Polish translation by Świat Książki Sp. z o.o., Warszawa 2014 ISBN 978-83-8031-025-4 Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: Fabryka.pl Konwersja: eLitera s.c.

Nieodwzajemniona miłość często prowadzi do nienawiści – a co przychodzi potem?

Prolog Mijające dni przyniosły chłód i deszcze, a przez grubą warstwę ciemnych chmur nie przebijały się nawet pojedyncze promienie słońca. Meteorolodzy zapowiadali mróz i obfite opady śniegu. Jeśli mieli rację, nadchodziła biała zima. Spojrzał na zegarek, było dziesięć po trzeciej nad ranem. Wcześniej schował pakunek w bagażniku i przyjechał do parku nad Baggersee. Miał pewność, że nikt go nie obserwuje, bo nie dość, że było ciemno, zimno i wietrznie, to na dodatek ulice zrobiły się śliskie, a z nieba padały ciężkie płatki śniegu. W żadnym oknie nie paliło się światło; cała miejscowość pogrążyła się we śnie. W tych okolicach nawet latarnie gasły już o północy. Przede wszystkim zimą, kiedy noce ciągnęły się w nieskończoność, od ósmej wieczorem na ulicach i chodnikach zamierał wszelki ruch i tylko z rzadka można było spotkać kogoś z psem. Tutaj ludzie po prostu woleli schować się za grubymi murami szeregowców, willi i rezydencji. Bardzo mu to odpowiadało. Dookoła panowała cisza. Nie słyszał nawet startujących samolotów. Mroczny spokój rozlał się nad okolicą, poruszaną jedynie wschodnim, lodowatym wiatrem. Zgasił silnik, z siedzenia pasażera podniósł noktowizor i jeszcze raz sprawdził, czy jest sam. Był. Odetchnął ciężko. Ostatnie godziny kosztowały go wiele wysiłku, a nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. Uniósł wizjer, bo każdy promień światła raził go, jakby patrzył wprost na słońce. Otworzył drzwi i rozejrzał się. Potem podszedł do bagażnika, wyjął pakunek starannie owinięty w prześcieradło i przerzucił go sobie przez ramię. Opuścił wizjer z powrotem na oczy, jeszcze raz rozejrzał się po okolicy i zatrzymał wzrok na niewielkim pontonie przy brzegu. Gumowa łódeczka sama się wypełniała powietrzem; kiedy skończy, zwinie ją i zabierze ze sobą. Na jeziorze obowiązywał zakaz pływania, lecz nikt nie przypuszczał, że przy tej pogodzie i o tej porze jakiś szaleniec postanowi odbić od brzegu, na dodatek w chybotliwym pontonie. Ostrożnie umieścił w nim swój pakunek, a potem jeszcze trzy razy wracał do samochodu, za każdym razem niosąc piętnastokilogramowe stalowe obciążniki. Ostatnim razem przytaszczył jeszcze pięciometrowy łańcuch. Mimo noktowizora musiał uważać, żeby się nie potknąć; na szczęście znał okolicę jak własną kieszeń. Łódka zakołysała się niebezpiecznie, kiedy obwiązywał pakunek. Na koniec do łańcucha przyczepił obciążniki, a przez ostatnie ogniwa przesunął dużą kłódkę. Choć miał rękawiczki, było mu zimno w dłonie, a mróz szczypał w twarz. Wiedział, że tutaj nikt szukać nie będzie – znał miejsce w jeziorze, gdzie głębokość sięgała trzydziestu metrów. Sam je znalazł. Nawet latem woda była

tak mętna, że widoczność w niej sięgała dwudziestu, może trzydziestu centymetrów. Kiedy skończył, sięgnął po zimne wiosła i wypłynął na środek. Tam się zatrzymał, ostatni raz spojrzał na pakunek na dnie, uklęknął, przechylił się na lewą stronę, chwytając jednocześnie za łańcuch i krzywiąc się z wysiłku, przesunął balast nad burtą. Kiedy pakunek wpadł do wody, odezwało się kilka kaczek, lecz po chwili znów zapanowała cisza. Ponton się niebezpiecznie zakołysał. Słyszał, jak na powierzchni pękają bąbelki powietrza, i miał wrażenie, że do jego uszu dotarło też głuche uderzenie, kiedy po kilku sekundach ciężarki opadły na dno. Nie, myślał. Tutaj nikt przecież nie będzie szukał; jezioro już jakiś czas wcześniej zamknięto dla pływaków. Wystarczyło co prawda kilka ciepłych dni, żeby na brzegach i wokół stanowisk z grillami pojawiali się plażowicze, lecz nieliczni lekceważyli znaki zakazujące kąpieli, a to głównie dlatego, że zapisano na nich ostrzeżenie o nieprzewidywalnym, bardzo silnym prądzie zstępującym w jeziorze. Wiadomo było, że w przeszłości porywał i topił nawet dobrych pływaków, gdyż pojawiał się w nieoczekiwanych miejscach. Odczekał jeszcze dwie minuty, po czym wrócił na brzeg. Wypuścił powietrze z łodzi, zwinął ją i zaniósł wraz z wiosłami do samochodu. Wciąż jeszcze był sam na sam z mrokiem. Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu, obejrzał się po raz ostatni, zdjął noktowizor i usiadł za kierownicą. Odetchnął głęboko kilka razy, uruchomił silnik i ruszył. Udało mu się i nikt nigdy nie wpadnie na jego trop. To w końcu była tylko dziewczynka; ktoś zgłosi jej zaginięcie, potem rozpoczną się poszukiwania i równie szybko się skończą. Nie odczuwał współczucia ani dla niej, ani dla jej rodziców, dla których te święta będą najsmutniejsze ze wszystkich. Zresztą dlaczego miałyby obchodzić go święta innych? Dlaczego miałby się interesować uczuciami rodziców, których nigdy nie widział, a przy tym słyszał, że i bez tego wszystkiego mieli się lada dzień rozejść? Poza tym dziewczyna sama sobie zgotowała ten los. Nie wiedział dlaczego, ale czuł ulgę i szczęście. Jeśli potwierdziłyby się zapowiedzi meteorologów, mróz skułby lodem wody jeziora, po raz pierwszy od dekady. Nie, nie męczyło go współczucie i przysiągł sobie nigdy już nie roztrząsać i nie żałować tego, co zrobił. Spoczywaj w pokoju, myślał, wracając do domu. Spoczywaj w pokoju, mój aniołku. Skończył już przygotowania do świąt, kupił wszystkie prezenty, a choinkę chciał przystroić następnego dnia wieczorem, jak nakazywała tradycja z rodzinnego domu – tradycja, którą chciał przekazać dalej. Merry Christmas.

Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później Był paskudnie upalny dzień, a słupki termometrów wskazywały mordercze trzydzieści siedem stopni Celsjusza. Krótko po dziewiętnastej do niemal pustego o tej porze lokalu weszła młoda kobieta w towarzystwie nastolatki. Przy jednym z bocznych stolików siedziała parka tak zajęta sobą, że nawet nie zwróciła uwagi na nowych gości. W środku panował chłód, stanowiąc przyjemny kontrast dla gorąca na zewnątrz. W powietrzu unosił się zapach włoskiej kuchni, południowych przypraw i wina, a z ukrytych głośników sączyła się cicha muzyka. Kobieta i dziewczyna wybrały stolik pod oknem i usiadły na rustykalnych krzesłach. Miały dobry widok na parking przed wejściem i część stadniny ze stajniami. Wszystko tonęło w oślepiająco jasnym słońcu, a o tej porze roku trzeba było poczekać jeszcze przynajmniej dwie i pół godziny, by pasmo gór Taunus skryło okolicę w cieniu. Pot stopniowo parował ze skóry dziewczyny, aż jedynie na czole pozostało kilka pojedynczych kropli. – Czego się napijesz? – zapytała kobieta przyjemnym, miękkim głosem. Ubrana była w wysokie nad kolana skórzane buty do jazdy konnej, bryczesy w kolorze khaki i białą bluzkę z krótkim rękawem. Miała wyrazistą twarz, lekko wystające kości policzkowe, mały, prosty nos i delikatnie pomalowane, pełne usta. Bardzo dbała o skórę i poruszała się z wrodzoną elegancją. Ciepłymi, brązowymi oczyma spojrzała na nastolatkę. – A może wolałabyś coś zjeść? Podają tutaj wspaniałą lazanię. Dziewczyna potrząsnęła głową. Miała krótkie, rudoblond włosy, zielone oczy i miękkie, pełne usta o lekko opadających kącikach. Mimo młodego wieku, jej figura była bardzo kobieca, a dżinsy i krótka niebieska bluzka tylko to podkreślały. Sprawiała przy tym wrażenie lekko wystraszonej. – Poproszę tylko sok pomarańczowy. Odchyliła się na oparcie, splotła dłonie na brzuchu i spuściła wzrok. Wydawało się, że jest skrępowana tą sytuacją. – Naprawdę nie masz ochoty na lazanię? Ja stawiam. – Kobieta powtórzyła zaproszenie i zaśmiała się ciepło, choć na tyle cicho, by tylko jej towarzyszka to słyszała. – Nie, dziękuję. Nie jestem głodna. Kobieta gestem przywołała kelnera i podyktowała mu zamówienie. Poprosiła o sok pomarańczowy dla dziewczyny, a dla siebie lampkę czerwonego wina. Chwilę później młody, wysoki mężczyzna w białej koszuli, ciemnych spodniach i kamizelce przyniósł napoje. – Za twoje zdrowie i twoją przyszłość – powiedziała, unosząc kieliszek.

Nastolatka uśmiechnęła się z zakłopotaniem, upiła łyk soku i znieruchomiała ze szklanką w ręku. – Miriam, jesteś strasznie spięta. Co się dzieje? – Nic, nic takiego. Odstawiła kieliszek, z kieszeni wyjęła paczkę papierosów. Zapaliła, zaciągnęła się głęboko i oparła łokciami na stole. – Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Jeździsz u nas regularnie już od dwóch miesięcy i... no cóż, nie wiem, jak to powiedzieć, ale myślę, że nadszedł czas, żeby porozmawiać o twojej przyszłości. Zaciągnęła się papierosem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Zauważyłam, że jazda konna sprawia ci wiele przyjemności. Czy chciałabyś zostać członkiem naszej grupy? Nastolatka potaknęła i jednocześnie skrzywiła usta. Każdy jej ruch, każde spojrzenie wyrażało niepewność. Kobieta zdusiła niedopalonego papierosa, nachyliła się jeszcze niżej nad stolikiem i powiedziała: – Wiesz, że masz wielki talent? Nie, nie możesz tego wiedzieć. Ale ja to w tobie wyczuwam. Sposób, w jaki obchodzisz się z końmi, to jak się z nimi komunikujesz... Powiem inaczej: masz wspaniałe podejście do zwierząt. I możesz mi wierzyć, one to czują. – Zamilkła na chwilę i upiła łyk wina, po czym szybko odstawiła kieliszek. – Kochasz konie, prawda? Oczywiście, idiotyczne pytanie z mojej strony. A konie kochają ciebie. Daj mi dłoń, coś ci pokażę. Dziewczyna zawahała się, ale w końcu wyciągnęła rękę. – Masz piękne palce... takie delikatne i smukłe... pewnie się zastanawiasz, po co ci to wszystko mówię, więc nie będę owijała w bawełnę. – Wciąż trzymała ciepłą dłoń dziewczyny i głaskała ją delikatnie. – Konie to bardzo silne zwierzęta. Czasem wystarczy jedno kopnięcie, żeby zabić nieostrożnego jeźdźca. Ale jednocześnie są bardzo wrażliwe i delikatne, tak jak twoje palce. I wyobraź sobie, że nawet tak delikatną dłonią możesz całkowicie zapanować nad wierzchowcem. Władza nad koniem nie oznacza sprawiania im bólu, o nie. W rzeczywistości reagują nawet na najdelikatniejszy dotyk. To najwrażliwsze stworzenia, jakie znam. Nieraz słyszałam opinie, że do jazdy potrzeba pejcza albo ostróg, bo tylko wtedy będą posłuszne. Tyle że ci, co tak twierdzą, nie rozumieją bólu, jaki zadają tym wrażliwym zwierzętom. Choć trudno w to uwierzyć, koń czuje nawet muchę, która po nim łazi. Mało kto o tym wie. Żeby koń był posłuszny, wystarczy pogłaskać go między uszami i popatrzeć mu czule w oczy. Spójrz na mnie. Nastolatka uniosła wzrok, ale jednocześnie zmarszczyła delikatnie brwi.

Przez chwilę patrzyła swej towarzyszce w oczy. – Właściwym spojrzeniem możesz wiele zdziałać. Jesteś wspaniałą dziewczyną, a do tego bardzo piękną. Na pewno masz już chłopaka... – Nie, nie mam – przerwała jej nastolatka, która naraz poczuła, że dotyk kobiety stał się nieprzyjemny. – Ale chyba miałaś wcześniej? – Nie, nie miałam – odparła, tym razem z zakłopotaniem, i odwróciła wzrok. – Poza tym mam dopiero czternaście lat. Mam jeszcze na to wszystko czas. – Znam dwunasto- i trzynastolatki, które mają już kogoś na stałe. – Kobieta pokręciła głową. – Ale też uważam, że lepiej nieco poczekać niż za wcześnie... Wiesz, co mam na myśli. Gdybym miała córkę w twoim wieku, nie byłabym zachwycona, gdyby... ale nic mi do tego. Nie puszczała dłoni nastolatki i wciąż ją głaskała. Po chwili zmieniła temat. – Co czujesz, kiedy siedzisz w siodle? Wtedy, kiedy decydujesz, w którą stronę macie jechać, jak prędko i gdzie się zatrzymać? Co to dla ciebie znaczy? – Chyba nie rozumiem, o co pani chodzi... – odpowiedziała nastolatka. Nie była już onieśmielona, a cała sytuacja coraz bardziej ją irytowała. – Mnie na przykład jazda na koniu daje poczucie władzy, władzy nad innym stworzeniem, w dodatku znacznie silniejszym niż ja. I ono mnie słucha. A wiesz, dlaczego tak jest? Bo ja potrzebowałam dużo czasu, żeby to sobie uświadomić. W końcu jednak znalazłam odpowiedź. Koń mnie słucha, bo czuje, że nie zrobię mu krzywdy. Między człowiekiem a zwierzęciem powstaje bardzo intymna wieź. Jazda w siodle to niepowtarzalne i ekscytujące przeżycie. Trudno mi nawet opisać, jakie to piękne. Też tak czujesz? Nieco mocniej ścisnęła dłoń dziewczyny, która tym razem przez dłuższą chwilę nie odwracała wzroku. W lokalu dalej nie było nikogo poza jedną parą i kelnerem, który co chwila spoglądał na kobietę i dziewczynę, ustawiając kieliszki dla późniejszych gości, gdyż jak co dzień, w restauracji goście pojawiali się tłumnie dopiero po szóstej. Większość z nich rekrutowała się z szeregów klubu jeździeckiego; w przeważającej części były to kobiety, crème de la crème życia towarzyskiego nie tylko Hattersheim. Z rzadka jedynie przyprowadzały ze sobą mężów, choć kilku mężczyzn regularnie pojawiało się w ich towarzystwie. – Nie rozumiem, o jakie uczucie pani chodzi. – Dziewczyna pokręciła głową. – Dobrze, zostawmy to. Mamy jeszcze inne sprawy do omówienia. Miriam, chciałabym cię oficjalnie powitać w szeregach naszego klubu.

– Ale... – Nie ma żadnego „ale”. Już dobrych kilka lat znam ciebie i twoją matkę. Kiedy parę tygodni temu pojawiłaś się u nas po raz pierwszy, sprawiłaś mi bardzo miłą niespodziankę. Żeby nie przedłużać: mamy specjalny fundusz dla młodzieży takiej jak ty. Przy miesięcznej opłacie w wysokości, dajmy na to, sześć euro, będziesz pełnoprawnym członkiem klubu. – Sześć euro? – Podekscytowana nastolatka spojrzała na nią z niedowierzaniem. – Mówiłam ci, że mamy specjalny fundusz. Wiem, że będziesz też potrzebowała odpowiedniej odzieży, bo bez niej trudno jeździć konno... – Ale na to też nie będę miała dość pieniędzy. – Dziewczyna westchnęła smutno. – A czy ja coś mówiłam, że ty czy twoja mama będziecie musiały cokolwiek za nią płacić? – Kobieta uśmiechnęła się słodko i pogłaskała ją czule po zewnętrznej stronie dłoni. –Strój do woltyżerki również zostanie sfinansowany z naszego funduszu. Kiedyś, kiedy zaczniesz zarabiać, będziesz mogła spłacić dług, jak inni przed tobą, którzy też otrzymali taką szansę. Co ty na to? – Przecież te ciuchy są drogie jak cholera! Przepraszam. – Zawstydzona spuściła głowę. – Nie masz za co przepraszać, też uważam, że są drogie jak cholera. – Kobieta roześmiała się wesoło. – Same buty kosztują majątek. – W ogóle nie przejmuj się pieniędzmi, dobrze? Ja się zajmę finansami. Jeśli chcesz, jeszcze w tym tygodniu możemy pojechać na zakupy. Musisz być przecież gotowa na wyjazd do Francji – dodała z wieloznacznym uśmiechem. Nastolatka uniosła brwi. – Do Francji? Dlaczego? – A nie wspominałaś przypadkiem, że nie masz żadnych planów na wakacje? Chyba tak, prawda? W takim razie posłuchaj. Z kilkoma członkiniami naszego klubu organizujemy wyjazd do południowej Francji, od dwudziestego siódmego czerwca do siódmego lipca. Selina i Nathalie też jadą. Nie wiem jeszcze, co z Katrin, ale wszystko wskazuje na to, że do nas dołączy. Udajemy się do Camargue, gdzie są najpiękniejsze konie na świecie. Żyją tam na wolności, dzikie i pełne radości. Trzeba je po prostu zobaczyć na własne oczy. Wszyscy na pewno się ucieszą, jeśli pojedziesz z nami. Oczywiście zanim powiem o tym pozostałym, chciałam porozmawiać z tobą. Masz ochotę na taką wycieczkę? Będziemy sporo jeździć w siodle po okolicy. Widoki tam są

przepiękne, dzika przyroda... to jak, chcesz jechać z nami? – Tak, ale... – Wciąż słyszę tylko „ale”. Nie zastanawiaj się zbyt długo i zaakceptuj, że czasem coś się dostaje od losu. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś pojawi się taka możliwość. – Muszę po prostu porozmawiać z mamą. – Nie będzie miała nic przeciwko, a gdyby jednak miała, to daj mi znać. Porozmawiam z nią. Mimo to jestem pewna, że sama ją przekonasz. To naprawdę okazja. – Ale dlaczego pani to robi? – zapytała dziewczyna. – A dlaczego w ogóle cokolwiek się robi? Lubię cię i uważam, że masz podejście do zwierząt. Zawsze z otwartymi ramionami witamy każdego, kto radzi sobie z końmi równie dobrze jak ty. Zobaczysz, nie pożałujesz. – Naprawdę chce mnie pani zabrać do Francji? – Nastolatka napiła się soku, który w czasie rozmowy zdążył się zagrzać. Lekko drżała, lecz czuła się, jakby się znalazła w cudownym śnie, w różowym baloniku, który zaraz może pęknąć. – Na wakacjach ostatni raz byłam pięć lat temu, kiedy jeszcze mieszkał z nami tata. Od tamtego czasu nigdzie się stąd nie ruszamy. Bardzo chętnie bym pojechała. – W takim razie ustalone. Zostałaś oficjalnie wpisana na listę uczestniczek. Ale najpierw musimy pójść na zakupy – dodała, śmiejąc się porozumiewawczo. – A teraz przestań się martwić i porozmawiaj z mamą. Daj mi znać, jeśli miałaby coś przeciwko, a załatwię to za ciebie. Możesz mi wierzyć, jestem mistrzynią, jeśli chodzi o przekonywanie upartych matek, a od czasu do czasu też ojców. To co, jesteśmy umówione? – Sama nie wiem. – Całe życie to dawanie i branie, kiedyś to zrozumiesz. Dawniej wiele dostawałam i wiele brałam, teraz moja kolej na dawanie, to wszystko. A teraz chodź, zapłacę i odwiozę cię do domu. Najlepiej jeszcze dzisiaj porozmawiaj z mamą. Zobaczysz, że to łatwiejsze, niż myślisz. Zaufaj mi. – Dziękuję. – Kiedy możemy pojechać na zakupy? Im szybciej, tym lepiej. Co powiesz na jutro o trzeciej? Nie masz już szkoły, prawda? – Nie, o trzeciej będzie super. – Nastolatce śmiały się oczy. Kobieta zapłaciła za napoje, wstały i na parkingu podeszły do niebieskiego mercedesa SLK cabrio. Pojawił się delikatny wiatr, ale upał nie zelżał, choć prognozy zapowiadały nieco znośniejsze temperatury. Pogoda była jednak

ostatnią rzeczą, jaka zaprzątałaby głowę Miriam. Została członkiem luksusowego klubu jeździeckiego, następnego dnia miała dostać ubranie do jazdy konnej, a na dodatek zabiorą ją na dziesięć dni do Francji. Najchętniej krzyczałaby ze szczęścia, lecz doświadczenia poprzednich lat nauczyły ją ostrożności w okazywaniu uczuć. W czasie jazdy zamykała co chwila oczy i cieszyła się wiatrem głaszczącym ją po twarzy. Kobieta zatrzymała mercedesa pod blokiem w Südring, pogłaskała czule nastolatkę po dłoni, a potem po twarzy. – To do jutra. Wpadnę po ciebie o trzeciej.

Środa, 10 lipca, 20.30 Selina Kautz skończyła zajęcia woltyżerki i stała z Miriam Tschierke, nową członkinią klubu jeździeckiego, Katrin Laube i jeszcze kilkoma dziewczynami, z którymi razem jeździły. Zabrakło jedynie Nathalie Weishaupt, bo akurat gorzej się czuła i została w domu. Pozostałe wspominały wyjazd do Francji, wspaniałe krajobrazy, luksusowe warunki w domu na przedmieściach Tulonu, w którym mieszkały. Hotelik należał do jakiejś starej hrabiny, która przed wieloma laty wyjechała do Francji i prowadziła tam nie tylko to miejsce, ale też trzy inne, równie luksusowe, nad samym brzegiem morza. Kobieta nie tylko należała do wyższych sfer, ale i odpowiednio się zachowywała; była elegancka, pełna godności, przyjazna i jednocześnie delikatnie zdystansowana. Choć dobiegała siedemdziesiątki, przepełniała ją energia. Do tego stopnia, że jednego dnia towarzyszyła dziewczętom w czasie konnej przejażdżki. Ich grupa liczyła łącznie dziesięć osób, sześć nastolatek i cztery dorosłe kobiety. Spędziły we Francji wspaniałe półtora tygodnia i przywiozły stamtąd równie wspaniałe, choć dla niektórych dziewcząt nieco niepokojące wspomnienia. Dziś jednak nie rozmawiały o przeżyciach i przygodach z wakacji, bo część była zbyt osobista, żeby je publicznie roztrząsać. Musiały to sobie przemyśleć na spokojnie, choć oczywiście nie przeżyły tam nic nieprzyjemnego; może z początku wszystko było dla nich obce i nowe, czasem zaskakujące, ale z czasem każda z nich się przyzwyczaiła, a niektóre uznały nowe doświadczenia za wyjątkowo przyjemne. Zrozumiały też, że jazda konna była czymś więcej niż tylko panowaniem nad wierzchowcem, o nie! Jazda konna była daleko bardziej cielesnym doznaniem. Lecz tego wieczoru dziewczęta nie rozmawiały o wspomnieniach. Stanęły pod ogrodzeniem, nieopodal grupki kobiet, wśród których była Emily Gerber, właścicielka stadniny, podniesionym głosem dyskutująca z Heleną Malkow, swoją zastępczynią i jednocześnie trenerką woltyżerki. Poza nimi w rozmowie uczestniczyła weterynarz i trenerka jazdy konnej, Sonja Kaufmann, z mężem Achimem. Po krótkiej chwili dołączył do nich Werner Malkow, małżonek Heleny. Pocałował żonę delikatnie w policzek, lecz nie doczekał się żadnej reakcji. Zamienił z nią kilka pozornie błahych słów i podszedł do dziewcząt. – Cześć – przywitał się z jowialnym uśmiechem. Był wysokim, szczupłym mężczyzną około czterdziestki, z bujną czupryną i opalenizną z solarium. Miał na sobie zieloną koszulkę polo i cienkie beżowe spodnie. Przesunął wzrokiem po dziewczętach i choć na każdą patrzył jedynie ułamek sekundy, odniosły wrażenie, że spogląda na nie bardzo przenikliwie. Widać było, że bardzo dba o smukłe dłonie, a na szczupłym nadgarstku połyskiwał skromny, ale wyraźnie drogi zegarek. Poza nim i złotą obrączką nie nosił biżuterii.

– Jak tam, wypoczęłyście we Francji? Żona opowiadała, że świetnie się bawiłyście, a pogoda była jak na zamówienie? – zagadnął dźwięcznym, głębokim głosem, który większość kobiet pozbawiał zmysłów. – Aha. – Miriam Tschierke uśmiechnęła się nieśmiało i natychmiast spuściła wzrok, bo Werner Malkow spojrzał prosto na nią. Natomiast Katrin Laube wydęła lekko usta. Nieszczególnie lubiła męża Heleny; za każdym razem miała wrażenie, że kiedy na nie spogląda, wzrokiem rozbiera ją i pozostałe dziewczęta. Jakby miał moc, by przenikliwie błękitnymi oczyma zdzierać z ich ciał ubrania. Poza tym słyszała plotki, że miał romans z nastolatką w ich wieku. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, o kogo chodziło. I choć była to tylko plotka, widząc jego wzrok, Katrin dochodziła do wniosku, że musiało tkwić w niej sporo prawdy. Jednak z drugiej strony uważała, że dopóki nie będzie się do niej dobierał, inni mogli sobie o nim mówić, co tylko chcieli. – Nie brzmi to zbyt przekonująco, a może się mylę? No dobrze, tak czy inaczej myślę, że była to dla was przygoda. W końcu kiedy człowiek miałby okazję pooglądać tak cudowne krajobrazy i przede wszystkim tamtejsze przepiękne konie? Też byłem tam kilka razy i... co ja wam będę opowiadał, same już wszystko wiecie. Najważniejsze, że wam się podobało. Miłego wieczoru i uważajcie na siebie. Miriam, Selina i Katrin popatrzyły po sobie i w milczeniu poczekały, aż Werner Malkow znajdzie się dość daleko, żeby ich nie słyszeć. – Żałosny – pierwsza przerwała ciszę Selina, krzywiąc się z odrazą. – Żebyś wiedziała. Dobrze, że nie mamy z nim żadnych zajęć – powiedziała spokojnie Katrin. Miriam milczała i dziwnym wzrokiem spoglądała za oddalającym się mężczyzną. – Jak sobie wyobrażę, że miałby mnie dotykać... – Selina otrząsnęła się. – Nie, nie jest w moim typie. Poza tym wkurza mnie. – A kto jest w twoim typie? – zapytała Katrin, uśmiechając się znacząco. – Może Thomas? – dodała i oparła się o płot. – Żartujesz? Ten frajer zamieni z nami kilka słów i zaraz leci zwalić sobie konia. To jakiś wariat, mówię ci. Ale z drugiej strony żal mi go. Ma chłopak zupełnie narąbane we łbie. – A może to pedzio – zasugerowała Miriam oschle, po czym obie się roześmiały. – Jego ojciec jest za to niczego sobie. Jest inny. – Każdy ma prawo do własnego zdania. – Katrin wzruszyła ramionami.

– Chyba się w nim nie zakochałaś? – Zwariowałaś czy co? – odparła Miriam, czerwieniąc się jak burak. – To czemu spiekłaś takiego raka? Rany, ty się w nim kochasz! Tylko uważaj, bo jak was gdzieś przyłapię... – Nie dokończyła, ale z szerokim uśmiechem pogroziła jej palcem. – Możesz mnie cmoknąć. – Starczy już – przerwała im Selina zdecydowanym tonem. – Może i macie rację, ale... – A co z Achimem? Może on jest w twoim typie? – Katrin nie dawała za wygraną. – Ujdzie. Dzisiaj w każdym razie wygląda zabójczo – odpowiedziała Selina tęsknym głosem i spojrzała w jego kierunku. Mężczyzna jakby poczuł jej spojrzenie, bo odwrócił głowę i z uśmiechem skinął im głową. – Jest po prostu słodki – potwierdziła Miriam, udając zachwyt. – Właściwie dlaczego tacy faceci nie są dla nas? Same rozumiecie, wygląda nieziemsko, ma kasy jak lodu i... – Tak, tak, weź się z nim umów na tête-à-tête i opowiedz mu o swoich sprośnych marzeniach, a potem przetestujcie je wszystkie. – Katrin wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Uwaga, nadchodzi. Tak swoją drogą, też bym nie odmówiła, gdyby zapytał... – O co? – Selina nie słuchała uważnie. – Później ci wytłumaczę. Cześć, Achim – przywitała się z szerokim uśmiechem, oparta plecami o parkan, żeby wyraźniej było widać jej kobiece kształty, i podała mu dłoń. – Znów w stadninie? Wszystko w porządku? – O to samo chciałem was zapytać. U mnie świetnie. Słyszałem, że wycieczka do Francji była bardzo udana? – dodał, spoglądając na nie po kolei. W przeciwieństwie do Wernera Malkowa żadna nie miała wrażenia, by Achim miał ochotę na coś więcej. Był miły, nienachalny i prawdopodobnie dlatego w wyobraźni dziewcząt stał się obiektem pożądania – nieważne, że nieosiągalnym, bo od dwunastu lat szczęśliwe żonatym z Sonją Kaufmann, z którą miał sześcioletniego syna. Ze wszystkich dorosłych działających w stadninie Kaufmannowie byli najbardziej lubiani, a zaraz po nich Emily Gerber z mężem. Natomiast Helena Malkow nie cieszyła się sympatią żadnej z dziewcząt. Co prawda była świetną trenerką woltyżerki, jednak śmiałość, z jaką się do wszystkich odnosiła, i dominujący styl bycia nie przysparzał jej zwolenników. Dość powszechne były plotki, że Sonja Kaufmann jest kimś

więcej niż tylko weterynarzem – że to prawdziwa zaklinaczka koni. Opowieści o jej umiejętnościach i sukcesach, jakie odnosiła nawet w pozornie beznadziejnych przypadkach, docierały daleko za granicę. Wielu hodowców i właścicieli wiozło swoje zwierzęta nawet po kilkaset kilometrów i dobrowolnie wykładało kilka tysięcy euro, byleby tylko zajęła się końmi. Koniec końców, na ogół ich trud się opłacał. Sonja miała wrodzony talent, jakby znała język zwierząt i potrafiła z nimi rozmawiać. Każdy, kto miał okazję obserwować ją przy pracy, co należało do rzadkości, bo bardzo tego nie lubiła, szybko zauważał, że odnalazła płaszczyznę porozumienia, której znajomość dana została bardzo nielicznym. Achim Kaufmann pracował jako badacz klimatu. Ponoć napisał nawet dwie książki naukowe o pogodzie. Przynajmniej dwa razy w tygodniu przychodził do stadniny, przy czym rzadziej niż Werner Malkow i Andreas Gerber, którzy codziennie wpadali choćby na kilka minut. Kaufmann miał trzydzieści sześć lat, a wciąż wyglądał jak student. Niezależnie od sytuacji ubierał się elegancko, ale bardzo swobodnie. Dziś nie było inaczej. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, letnie spodnie w kolorze khaki i brązowe mokasyny. Na szyi zapiął delikatny złoty łańcuszek, a na nadgarstku nosił kwadratowy designerski zegarek. – Dlaczego nie pojechałeś z nami? – zapytała Katrin, spoglądając na niego naiwnie uwodzicielsko. Mimo młodego wieku doskonale opanowała posługiwanie się bronią z arsenału kobiecych sztuczek. Robiła to jednak jedynie w sytuacjach, kiedy w pobliżu nie widziała ojca. Mężczyzna kilka razy okazał się hojnym dobrodziejem stadniny, lecz w domu rządził żelazną ręką. – Nie mogłem wziąć wolnego. – Achim uśmiechnął się młodzieńczo. – Poza tym, co bym tam robił jako jedyny facet? – O to się nie martw, coś by nam na pewno przyszło do głowy, prawda, dziewczyny? – Katrin spojrzała bezczelnie na Selinę i Miriam. Obie zaczerwieniły się ze wstydu i spuściły wzrok. – Oj, Katrin, Katrin! – Mężczyzna pokręcił głową. W jego głosie słychać było naganę, lecz w oczach pojawił się szelmowski błysk. – Lepiej, żeby moja żona tego nie słyszała. Jeszcze by pomyślała coś głupiego. – Katrin tylko sobie żartuje – do rozmowy włączyła się Selina. – Prawda, Katrin? – Przecież wiem – odparł Achim z niewinną miną. – Ale i tak lepiej już pójdę. Może się jeszcze zobaczymy w restauracji. Do zobaczenia. – Jeśli mogłabym sobie wybrać faceta, to chciałabym, żeby był i wyglądał jak on – mruknęła Katrin, kiedy obiekt jej westchnień znalazł się poza zasięgiem

głosu. – Szkoda, że nie można sobie takiego kupić. – Klonowanie, dziewczyno. Tylko klonowanie ci zostaje. Wtedy każda z nas mogłaby dostać po egzemplarzu. – Miriam, jesteś niepoprawną marzycielką! Na klonowanie będziemy musiały poczekać jeszcze z pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat! Do tego czasu pomarszczymy się, posiwiejemy i nie będziemy już potrzebować faceta. – Selina pokręciła głową, a potem zwróciła się do Katrin: – A ty lepiej się już nie odzywaj w towarzystwie, bo mało się nie spaliłam ze wstydu. – To co, nie można się już powygłupiać? Rany... – jęknęła dziewczyna, ale zaraz się rozpromieniła. – Wiecie co, nie przejmujcie się. Na pewno nam też się trafi coś fajnego, zobaczycie. – Uśmiechnęła się. – A ty znów masz chłopaka? – zapytała po chwili milczenia. – Wiesz, tego...? – Specjalnie nie dokończyła pytania, tylko popatrzyła wyczekująco na Selinę. Koleżanka zawahała się, spuściła wzrok i potrząsnęła w końcu głową. – Nie, z tego już nic nie będzie. Poza tym na co mi chłopak, co? I tak nie miałam dla niego czasu. Oni wszyscy chcą tylko jednego. I to dokładnie tego, na co ja nie mam ochoty. Przynajmniej na razie. A ty? – Ja miałam jednego – wyznała Katrin, która fizycznie była najlepiej rozwinięta z całej trójki. – Ale to było przed rokiem i trwało raptem miesiąc. Temu idiocie zależało tylko na tym, żeby zaciągnąć mnie do łóżka. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, zabiłby mnie. – Czyli co, zrobiliście to? – zainteresowała się Miriam. – Chciałabyś wiedzieć, co? Kto wie, może tak, może nie. – Katrin uśmiechnęła się dwuznacznie. – Wam to do niczego niepotrzebne. No dobrze, to co, idziemy? – zapytała, wskazując głową na restaurację. – Achim już tam jest. – Ja bym się chętnie czegoś napiła – zgodziła się Miriam, a Selina tylko potaknęła. Była dziewiąta wieczorem, a w sali, jak zwykle o tej porze, zebrał się komplet gości. Mimo to dziewczęta znalazły wolny stolik i zamówiły po coli. Achim i Werner, których łączyła bliska przyjaźń, usiedli przy barze i zagłębili się w rozmowie. Po chwili dołączył do nich Andreas Gerber. Podszedł niezauważenie, klepnął obu w ramię i usiadł na krześle obok. Pili piwo, a Achim zapalił cygaretkę. W restauracji panował zbyt duży gwar, żeby dziewczyny mogły usłyszeć choć pojedyncze słowa z ich konwersacji. Po półgodzinie Achim wstał i wyszedł, a wkrótce to samo zrobili Andreas i Werner. W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Thomasa Malkowa, syna Wernera. Młodzieniec rozejrzał się, zobaczył matkę i ruszył w jej kierunku. Szepnął jej

coś na ucho, ona pokręciła głową i spojrzała na niego surowo. Thomas się zaczerwienił i wymknął na dwór. Nastolatki obserwowały tę scenę. Nie dziwiły się już, dlaczego mężczyźni zawsze siadali oddzielnie, z dala od żon, tak samo jak nie zastanawiały się, dlaczego Thomas był tak bardzo zamknięty w sobie. Mimo dziewiętnastu lat wciąż zachowywał się jak dziecko. Nie interesowało ich też, dlaczego tak często pożądliwie spogląda na dziewczyny i młode kobiety – chociaż jedynie wtedy, gdy był przekonany, że nikt go nie obserwuje. Większość w klubie wiedziała, że jest podglądaczem, mimo że bardzo się krył. Był przy tym zbyt nieśmiały, by którąkolwiek z klubowiczek zagadnąć, nie mówiąc już o spojrzeniu jej w oczy. Nastolatki współczuły mu, ale też, na ile miały możliwość, schodziły mu z drogi. Przez pół godziny siedziały przy stoliku i rozmawiały, aż w końcu Selina spojrzała na zegarek i pokręciła głową. – O rany, ale późno. Muszę już lecieć. Pewnie się spóźnię, a obiecałam rodzicom, że wrócę przed dziesiątą. Do jutra. – Poczekaj, możemy pójść razem – zaproponowała Miriam. – Posiedźcie sobie spokojnie, bo ja naprawdę muszę pędzić. Muszę być punktualna. – W porządku, jak chcesz. W takim razie do jutra. I uważaj na siebie, jak mawia stary Malkow – dodała Katrin z uśmiechem. – Pomyśl, gdybyście zostali sami, rzuciłby się na ciebie, a jego głodne ręce... Selina z nagłą irytacją kiwnęła głową i wyszła z restauracji, nie zapominając podejść po drodze do Heleny Malkow, Emily Gerber i Sonji Kaufmann, które właśnie jadły kolację, i życzyć im dobrej nocy. Potem zajrzała jeszcze na chwilę do stajni, pogłaskała po pysku Chopina, swojego konia rasy hanowerskiej, którego dostała trzy lata wcześniej na urodziny. Szepnęła kilka słów, a zwierzę zastrzygło uszami, jakby doskonale ją rozumiało. – To nasz prawdziwy skarb. – Sonja Kaufmann spoglądała za Seliną i uśmiechała się. – Prawdziwa perła, nie uważacie? – Tak, jest bardzo miła, jak wszystkie nasze dziewczyny. Warto było dla nich zorganizować ten wyjazd – odparła Emily Gerber nadzwyczaj poważnym głosem, nie odrywając wzroku od kieliszka. – Co się z tobą dzieje? Masz jakiś problem? – Nie, wszystko jest super. – Jeszcze będziemy miały z niej mnóstwo radości, zobaczycie – dodała

Sonja. – Martwię się tylko o Nathalie. Jej udział może się nam odbić czkawką. Muszę koniecznie z nią porozmawiać i wyjaśnić kilka spraw. – Nie przejmuj się. – Helena Malkow pokręciła głową i położyła dłoń na jej dłoni. – Ja już się z nią rozmówiłam. Wszystko jest w porządku. Była po prostu trochę rozbita, to wszystko. Wiecie przecież, dlaczego dzisiaj się nie pojawiła. Gdyby było inaczej, nie dzwoniłaby przecież, żeby się usprawiedliwić, prawda? Poza tym przez telefon miała głos zupełnie normalny. Zostawcie ją mnie, a wszystko załatwię, okej? A teraz proponuję po jeszcze jednym kieliszku wina na lepszy sen. – Ja dziękuję. Muszę lecieć. – Emily Gerber wstała. – Pa, do jutra. – Pa. – Helena spojrzała na nią, a potem przeniosła wzrok na Sonję i wzruszyła ramionami. Zamówiła całą butelkę wina. Sonja zapaliła papierosa i zza obłoku błękitnego dymu obserwowała Helenę Malkow.

Środa, 22.15 Selina Kautz wracała rowerem do domu w miasteczku Okriftel pod Frankfurtem. Zbliżała się właśnie do dużego placu zabaw, skąd tylko kilkaset metrów dzieliło ją od bramy ogrodu. Zaczęło już zmierzchać, a ona była tak zamyślona, że nie zauważyła drugiego roweru, który nagle znalazł się obok, i tak gwałtownie zahamował, że przestraszona omal nie upadła. Uniosła szybko głowę i z ulgą dostrzegła w resztkach światła zachodzącego słońca znajomą twarz. – Cześć, Selina. Możemy porozmawiać? – Spadaj, idioto! Prawie mnie przewróciłeś! – naskoczyła na niego dziewczyna. – Mów szybko, o co chodzi, bo nie mam czasu. Rodzice już czekają. – Nie zajmę ci dużo czasu, ale to ważne. Usiądziemy tam na ławce? – Masz pięć minut i ani chwili dłużej. Odstawili rowery i usiedli, przy czym dziewczyna pilnowała, żeby dzieliło ich przynajmniej pół metra odstępu. – Selina, ja tego dłużej nie wytrzymam. Nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, przez co przeszedłem w ostatnich tygodniach. Dlaczego nie chcesz już mnie znać? Podaj choćby jeden rozsądny powód, tylko jeden! Proszę! – Rany, już ci przecież kilka razy mówiłam. Ale dobrze, tylko słuchaj uważnie. To nie ma nic wspólnego z tobą, możesz mi wierzyć. Czuję się jeszcze zbyt młoda, żeby wiązać się z kimś na stałe. Jesteś świetnym gościem, lubię cię, ale nie kocham. – Świetny gość... – parsknął szyderczo. – Jak to wspaniale brzmi! Każdy dupek może być świetnym gościem. Znamy się przeszło dwa lata i zaczynałem już wierzyć, że między nami pojawiło się coś naprawdę poważnego. Kocham cię najbardziej na świecie i nie mówię tego tylko po to, żeby cię odzyskać. Myślałem, że... – No właśnie. – Selina przerwała mu szybkim ruchem dłoni. – Myślałeś. Zawsze tylko myślałeś to, co chciałeś myśleć. To, co ja myślałam, nie miało dla ciebie żadnego znaczenia. I to był największy problem. Masz co prawda siedemnaście lat, ale jesteś niedojrzały, bo w twojej głowie siedzi małe dziecko. Wybacz, że muszę ci to powiedzieć, ale nie masz pojęcia, czego potrzebują dziewczyny albo kobiety. – Nigdy mi tego nie powiedziałaś! – Mylisz się. Mówiłam. Mówiłam, że nie powinieneś robić mi takich drogich prezentów, chociaż wiem, że cię na to stać. I zawsze sam o wszystkim

decydowałeś. Jak mieliśmy gdzieś iść, to ty wybierałeś dokąd. Nigdy nie zapytałeś mnie o zdanie. I nie umiałeś zaakceptować, że czasem potrzebuję spokoju i czasu tylko dla siebie. Że chcę w samotności posłuchać muzyki, pograć na pianinie albo poczytać. Rany, przecież nawet jazda konna ci nie odpowiadała! Poza tym to ciągłe wydzwanianie albo niezapowiedziane wizyty. Moi rodzice... – Twoi rodzice jeszcze niedawno mówili, jak bardzo się cieszą, że jesteś w takim wspaniałym związku. Twój ojciec nawet powiedział, że może sobie wyobrazić, że pewnego dnia... – W ostatniej chwili ugryzł się w język, żeby nie posunąć się za daleko. Selina patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem, jakby wiedziała, co za chwilę usłyszy. – Mój ojciec nie jest mną, i już. Nienawidzę takich sytuacji. Dobrze, pięć minut właśnie minęło. To koniec, pogódź się z tym. Między nami nigdy nie było nic poważniejszego, bo jesteśmy na to za młodzi. I za bardzo się różnimy. Nie chcę się angażować w żaden trwały związek. I mówię to na serio. – Ale... – Nie, nie ma już „ale”. Daj mi spokój, to wszystko, czego od ciebie chcę. A jeśli naprawdę mnie kiedyś kochałeś, to po prostu odejdź. I nie rób sobie fałszywych nadziei. – Możemy chociaż zostać przyjaciółmi? – Przecież to bez sensu, nie rozumiesz? Skończyłoby się tak, że wyznałbyś mi miłość. – W takim razie jeszcze tylko jedno pytanie. Masz kogoś innego? – Nawet jeśli, to nie twój interes? – Selina, proszę! Odpowiedz mi na to jedno pytanie, żebym wiedział, co się naprawdę stało. Zwariuję, jeśli nie będę miał pewności! Jeśli mi powiesz, że jest ktoś inny, dam ci spokój i przestanę za tobą chodzić. Przysięgam. – Nie, nikogo nie mam. – Potrząsnęła głową. – Zadowolony? Na tę chwilę jakichkolwiek związków mam po dziurki w nosie. Poza tym chcę się skupić na nauce. Potrzebuję wakacji, żeby odpocząć. Wystarczy? – Naprawdę nie masz nikogo? – upewnił się. – A nawet gdybym kogoś miała, to co? Między nami wszystko skończone! Ty masz swoją drużynę piłkarską, a ja mojego konia. Mnie piłka nożna interesuje tyle, co zeszłoroczny śnieg, ty nie wiesz nawet, z której strony wsiada się na konia. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak, mam przyjaciela: mojego konia. On przynajmniej nie stawia warunków i mogę na niego liczyć,

ilekroć go potrzebuję. A teraz daj mi spokój. I nie widząc, żeby się zbierał, dodała: – Jedź już, ja chcę jeszcze przez chwilę pobyć sama. Proszę! Proszę, jedź! – Okej, zrozumiałem – odparł głucho. Selina nie widziała łez w jego oczach. – W takim razie pa, do zobaczenia. Albo adieu. Chociaż wolałbym być gdzieś bardzo, bardzo daleko, żebym nie musiał cię więcej widywać. Zawsze będę cię kochał. – Zapomnij o mnie – powiedziała dziwnym tonem. Wstał, wsiadł na rower i po raz ostatni spojrzał na Selinę. Dziewczyna uniosła wzrok i ledwie zauważalnie potrząsnęła głową. Dróżką obok przeszło starsze małżeństwo z jamnikiem. Kobieta spojrzała na nią i uśmiechnęła się, kiedy ją rozpoznała. Potem skinęła głową i poszła dalej. Sąsiedzi. Selina jeszcze kilka minut nie wstawała z ławki. Dookoła nie było żywej duszy, choć wieczór był ciepły. Od czasu do czasu przetaczał się jedynie huk startujących samolotów i z bardzo daleka dobiegały czyjeś głosy. Po niebie przesunęły się dwie małe chmurki, a gwiazdy połyskiwały jasno na tle nocnego granatu. Starsza para zatrzymała się na zakręcie, zawróciła i ruszyła z powrotem. Tym razem jej nie mijali, bo wybrali skrót w kierunku domów. Za dziesięć jedenasta Selina wsiadła na rower i zaczęła pedałować. Nie zauważyła mężczyzny w ciemnoniebieskim samochodzie, który obserwując ją w lusterku wstecznym, uruchomił silnik, a potem zawrócił i jechał kawałek za nią. Selina, myślał, słuchając Chopina. Jesteś aniołkiem i jednocześnie diabełkiem. Ale zaraz zostaniesz moim małym aniołkiem. Z wielkimi, wielkimi skrzydłami. Zaśmiał się cicho.

Czwartek, 12.35 Helga Kautz od godziny chodziła zdenerwowana tam i z powrotem. Zadzwoniła do stadniny, ale na miejscu był tylko stajenny, a potem do Miriam i Katrin. Koleżanki córki powiedziały, że Selina wyszła wczoraj z restauracji krótko po dwudziestej drugiej i miała jechać prosto do domu. Niczego więcej nie dowiedziała się od Heleny Malkow, Emily Gerber i Sonji Kaufmann. Na samym końcu Helga wykręciła numer Maren, szkolnej koleżanki, u której Selina dawniej często nocowała; ich znajomość bardzo się rozluźniła, od kiedy Maren zmieniła towarzystwo, a jej zainteresowania przestały Selinie odpowiadać. Poza tym córka wspomniała, że Maren lubiła zioło, dziennie wypalała paczkę papierosów i regularnie piła. Mimo to Helga wbrew zdrowemu rozsądkowi chciała wierzyć, że ten telefon coś wyjaśni. Słuchawkę podniosła matka Maren. Nie miała pojęcia, czy dziewczyny spędziły noc razem, bo Maren nocowała u jakiegoś chłopaka i jeszcze nie wróciła do domu. Matka Seliny podziękowała i rozłączyła się. Właśnie straciła ostatnią nadzieję. Jeszcze zanim zadzwoniła, wiedziała, że to na nic, bo dziewczyny od kilku miesięcy oddalały się od siebie i to jedynie z winy nieobliczalnego zachowania Maren. Dziewczyna czasem, całkiem bez przyczyny, wybuchała złością, by po chwili wpaść w melancholię, a nawet w depresję. Płakała całymi godzinami, ściskając Selinę i mówiąc, że jest jej jedyną przyjaciółką. Nie przeszkadzało jej to następnego dnia opowiadać obrzydliwych kłamstw na jej temat. Pół roku wcześniej trafiła do szpitala z rozpoznaniem zatrucia alkoholowego, po którym przeżyła ciężkie załamanie nerwowe. Przez trzy miesiące leczyła się psychiatrycznie, wpadała raz za razem w depresję i kłopoty. Wszyscy, którzy ją znali, upatrywali przyczyny jej stanu w alkoholizmie i uzależnieniu od narkotyków. Choć rodzice Maren należeli do szanowanych mieszkańców miasteczka, Selina twierdziła, że od czasu do czasu sami zapalają jointa i wcale z tym się nie kryją. Helga nie była więc zdziwiona, że córka poszła w ich ślady, a że nie potrafiła jeszcze sama wyznaczać sobie granic, przepadła z kretesem. Tyle że o tym matka Seliny nie chciała teraz myśleć. Musiała się skupić na poszukiwaniu córki. Poprzedniego dnia, jeszcze przed wyjazdem do stadniny, Selina oznajmiła, że będzie nocowała u koleżanki, ale nie powiedziała u której. Przysięgła, że w domu pojawi się najpóźniej o dziewiątej rano, bo godzinę później miała umówioną wizytę u dentysty. Tymczasem żadna z koleżanek i znajomych nie miała pojęcia, gdzie podziewała się jej córka. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. A na dodatek dziewczęta, z którymi jeździła konno, twierdziły, że ze stadniny chciała wracać prosto do domu. I to wprawiało ją w największą konsternację i przyprawiało o dreszcz. Czy Selina skłamała?