Mojemu synowi Justinowi, dzięki któremu
wszystko staje się lepsze,
oraz
pracownikom amerykańskich służb
wywiadowczych, wiernym jednej
z najbardziej ulotnych wartości na ziemi –
prawdzie
===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
OD AUTORA
Dodatkowe informacje o opisanych tu
postaciach i instytucjach zawierają
słownik terminów i lista bohaterów na
końcu książki
===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
– Wiesz, jakie to uczucie obudzić się
o piątej w ciemny zimowy poranek, kiedy
w Princeton wszyscy jeszcze śpią?
Wychodzę z akademika 1915 Hall ubrana
w dres, bo nigdy nie przejmowałam się
tym, co mam na sobie. Byłam jedną z tych
poważnych dziewczyn, które nie flirtują
z chłopcami, ale coś w życiu osiągną.
Zaczynam biec bez włączania stopera.
Kampus jest cichy, wokół nie ma żywego
ducha, powietrze tak zimne, że każdy
oddech sprawia ból. Biegnę Nassau
Street. Rolety są zasłonięte, światła lamp
odbijają się w pokrytym lodem chodniku.
Potem skręcam w prawo w Washington
Street, biegnę z powrotem w stronę
kampusu, mijając budynki Woodrow
Wilson i First, kierując się na stadion
Weaver Track.
Zatrzymuję się. Mój oddech tworzy
kłęby pary, niebo zaczyna szarzeć.
Włączam stoper i przebiegam tysiąc
pięćset metrów ile sił w nogach, jakby
mnie ktoś ścigał, próbuję się skupić na
równomiernym rytmie kroków.
Przyrzekam, Saul, nawet kiedy myślałam,
że wyzionę ducha na kolejnych dwustu
metrach, czułam się tak, jakbym mogła
biec bez końca.
– Czego chcesz, Carrie? Czego, do
cholery, chcesz?
– Nie wiem. Znów być tamtą
dziewczyną. Czuć, że wszystko jest
jasne… Czy tak się w ogóle mówi? On
coś ukrywa, Saul. Naprawdę.
– Wszyscy coś ukrywają. Jesteśmy
tylko ludźmi.
– Ale tu chodzi o coś złego. O coś, co
nas zrani. Nie możemy znów do tego
dopuścić.
– Ustalmy jedną rzecz. Nie ryzykujesz
jedynie swojego życia i naszych
stanowisk. Chodzi o bezpieczeństwo
narodowe. Całą Agencję. Na pewno
chcesz to zrobić?
– Właśnie o czymś pomyślałam. Już
nigdy nie będę tamtą dziewczyną,
prawda?
– Nie jestem pewien, czy
kiedykolwiek nią byłaś.
===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
2006
PRZED BRODYM
===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
ROZDZIAŁ 1
Al-Aszrafijja, Bejrut, Liban
Słowik się spóźniał.
W ciemnej sali kinowej na drugim
fotelu w czwartym rzędzie od końca
Carrie Mathison zastanawiała się, czy się
nie wycofać. To miał być tylko
początkowy kontakt.
„Mijające się statki”, mawiał Saul
Berenson, jej szef i mentor, kiedy jeszcze
byli na Farmie, jednostce szkoleniowej
CIA w Wirginii. Miała się przyjrzeć
Tasze al-Douniemu, któremu nadali
kryptonim Słowik, pozwolić mu na siebie
zerknąć, powiedzieć mu szeptem o czasie
i miejscu następnego spotkania i wyjść.
Podręcznikowa akcja.
Jeśli osoba kontaktowa się spóźniała,
to zgodnie z procedurą należało poczekać
na nią piętnaście, dwadzieścia minut, po
czym wycofać się i umówić na inny
termin, gdyby miała dobre
usprawiedliwienie. Nie wystarczały
powszechne wymówki takie jak „czas
bliskowschodni”, który mógł oznaczać
wszystko, od półgodziny do pół dnia
spóźnienia, lub zwykły piątkowy korek na
bulwarze Fuada Szihaba podczas cinq à
sept, między piątą a siódmą po południu,
kiedy biznesmeni spotykali się
z kochankami w mieszkaniach
zapewniającej dyskrecję dzielnicy Hamra.
Tylko że Carrie chciała tego
spotkania. Zgodnie z tym, co wiedziała od
Dimy, ładnej libańskiej imprezowiczki
z maronickiego ugrupowania Sojusz 14
Marca, którą co wieczór można było
spotkać w barze na dachu hotelu Le Gray
w historycznej dzielnicy miasta, istniały
dwa powody, dla których Al-Douni byłby
dla CIA cennym informatorem. Po
pierwsze, pracował w GDB, Generalnym
Dyrektoriacie Bezpieczeństwa, brutalnej
syryjskiej agencji wywiadowczej, dzięki
której miał bezpośredni dostęp do reżimu
Asada w Damaszku. Po drugie,
potrzebował pieniędzy. Jego seksowna
egipska kochanka lubiła luksusowe życie,
przez które doprowadzała go do ruiny.
Tak przynajmniej twierdziła Dima.
Znów zerknęła na zegarek.
Dwadzieścia dziewięć minut. „Gdzie on
się, do cholery, podziewa?” Carrie
rozejrzała się po prawie pełnej sali
kinowej. Od rozpoczęcia filmu nikt nie
wszedł do środka. Na ekranie Harry, Ron
i Hermiona na lekcji u Szalonookiego
Moody’ego przyglądali się, jak ten rzuca
z a k l ę c i e imperius na groźnie
wyglądającego latającego owada.
Jej nerwy były napięte jak struny
skrzypiec, choć to nie musiało niczego
oznaczać. Carrie nie zawsze mogła ufać
swoim uczuciom. Czasem miała wrażenie,
że za jej system nerwowy odpowiadali ci
sami idioci, którzy skonstruowali sieć
energetyczną w Waszyngtonie. Lekarz
stwierdził u niej chorobę afektywną
dwubiegunową. Psychiatra polecony jej
w przychodni studenckiej w Princeton
wyjaśnił jej, że to zaburzenie
charakteryzujące się epizodami łagodnej
manii przeplatającymi się z epizodami
depresji. Jej siostra Maggie miała lepszą
definicję:
– Emocjonalna huśtawka od „jestem
najmądrzejszą, najładniejszą,
najfantastyczniejszą dziewczyną na ziemi”
do „chcę się zabić”.
Mimo to cały ten kontakt wydawał się
dziwny.
Pomyślała, że nie może dłużej czekać.
Hermiona krzyczała na Moody’ego,
błagając go, by przerwał zaklęcie, które
zabijało biednego owada. Idealny
moment – mnóstwo hałasu i efektów
specjalnych. „Nikt mnie nie zauważy”,
pomyślała, wstając, po czym skierowała
się w stronę kinowego holu.
Wyszła na ulicę. Poczuła, że zwraca
na siebie uwagę i wszyscy na nią patrzą.
W jakimś stopniu kobiety z Zachodu
przebywające na Bliskim Wschodzie
zawsze się tak czuły. Wyróżniały się.
Jedynym sposobem, by tego uniknąć, było
schowanie się pod abają oraz woalem
i liczenie na to, że nikt nie podejdzie na
tyle blisko, by dobrze ci się przyjrzeć.
Jednak ze smukłą sylwetką, długimi blond
włosami i urodą amerykańskiej
dziewczyny z sąsiedztwa Carrie nie była
w stanie zwieść nikogo, chyba że z dużej
odległości. W północnym Bejrucie, gdzie
kobiety nosiły wszystko – od hidżabu po
obcisłe markowe dżinsy, a czasem jedno
i drugie jednocześnie – i tak niewiele by
to dało.
Kiedy była w kinie, na zewnątrz
zapadł zmrok. Na alei Michela Bustrosa
panował tłok, a blask reflektorów oraz
lamp w oknach wysokich biurowców
i apartamentowców tworzył mozaikę
światła i cieni. Carrie rozejrzała się po
ulicy, wypatrując obserwatorów.
Wszelkie zerwane kontakty były
potencjalnie niebezpieczne. I wtedy jej
serce na moment się zatrzymało.
Słowik siedział przy stoliku
w kawiarni po drugiej stronie ulicy
i patrzył prosto na nią. Nie tak się
umówili. Niemożliwe, by nie zrozumiał
instrukcji, którą poprzedniego wieczoru
przekazała mu Dima w hotelu Le Gray.
Oszalał? Po chwili jeszcze bardziej
wszystko popsuł. Wykonał gest, który
w Ameryce oznacza „idź sobie”, a na
Bliskim Wschodzie „chodź tu”.
Natychmiast zrozumiała, co jest grane.
Nagle jak po potrząśnięciu kalejdoskopem
wszystkie elementy złożyły się w spójny
wzór. To zasadzka. Al-Douni należał
podobno do GDB. Był wytrawnym
agentem sił wywiadowczych. Nie
popełniłby tak podstawowego błędu.
Czy było to GDB, czy też Hezbollah,
żadna z tych organizacji nie wzgardziłaby
zabiciem albo wzięciem w niewolę
agentki CIA. Schwytanie atrakcyjnej
blondynki, na dodatek amerykańskiego
szpiega, byłoby dla nich jak wygrana na
loterii. W myślach Carrie już wyobrażała
sobie medialny cyrk, kiedy porywacze
poprowadzą ją przed kamerę, donosząc
o kolejnej amerykańskiej ingerencji na
Bliskim Wschodzie, po latach trzymania
jej w zamknięciu, torturach i gwałtach.
Bądź co bądź była szpiegiem, nie
wspominając już o tym, że wielu
tutejszych mężczyzn uważało zachodnie
kobiety za dziwki. Słowik skinął do niej
jeszcze raz i w tej samej chwili kątem oka
Carrie zauważyła zmierzających w jej
stronę dwóch Arabów, którzy wysiedli
z furgonetki po tej samej stronie ulicy.
Zamierzali ją porwać. Carrie musiała
podjąć decyzję natychmiast – za kilka
minut może stracić wolność. Odwróciła
się i weszła z powrotem do budynku kina.
– Zapomniałam czegoś –
wymamrotała po arabsku, pokazując bilet
kontrolerowi. Przeszła alejką między
rzędami, wytężając wzrok w ciemności.
Na ekranie Hermiona pozbawiała
wspomnień jednego z napastników
w kawiarni. W tej samej chwili Carrie
wyszła tylnymi drzwiami na wąską boczną
uliczkę. „Przyjdą tu za mną”, pomyślała,
kierując się w stronę głównej ulicy.
Wyjrzała zza rogu. Słowik nie siedział już
w kawiarni. Dwaj mężczyźni zdążyli
pewnie wejść do środka.
Biegiem skręciła w wąską uliczkę
z dala od zgiełku. Zastanawiała się, ilu ich
było, wyrzucając sobie w duchu, że
założyła szpilki. Część przykrywki. Żadna
szanująca się kobieta w Bejrucie nie
wyszłaby z domu w płaskim obuwiu,
chyba że miała na sobie abaję. „Dwaj
mężczyźni to nie koniec – pomyślała,
zatrzymując się, by ściągnąć buty. – Nie,
jeśli mieli poważne zamiary”.
Ulica była ciemna, zacieniona przez
drzewa. Znajdowało się na niej niewielu
ludzi, zresztą nawet tłum nie
powstrzymałby napastników. Zza rogu
wyłonili się dwaj Arabowie, którzy
wcześniej wysiedli z furgonetki. Jeden
z nich wyciągnął coś spod kurtki.
Wyglądało to jak pistolet z tłumikiem.
Carrie zaczęła biec, myśląc, że jej nie
docenili. Jest świetną biegaczką. Da radę
uciec.
W tej samej chwili usłyszała ostry
świst i poczuła piekący ból w nodze.
Spojrzała w dół i zobaczyła na chodniku
biały ślad po kuli. Strzelali do niej.
Zrobiła szybki unik najpierw w prawo,
a potem w lewo, po czym dotknęła nogi
i wyczuła wilgoć przez dziurę w dżinsach.
Krew. „Odłamek chodnika musiał trafić
mnie rykoszetem”, pomyślała, biegnąc ile
sił i czując pod gołymi stopami twardy
beton. Skręciła w całkowicie opustoszałą
ulicę. Musiała coś zrobić i to zaraz. Po
lewej stronie znajdował się wielki dom
ogrodzony płotem z kutego żelaza, po
prawej – zwieńczona kopułą grecka
cerkiew, oświetlona białym światłem
reflektorów.
Podbiegła do bocznych drzwi świątyni
i pociągnęła za klamkę. Zamknięte.
Obejrzała się za siebie i poczuła, jak
serce kołacze jej w piersi. Zauważyła
Mojemu synowi Justinowi, dzięki któremu wszystko staje się lepsze, oraz pracownikom amerykańskich służb wywiadowczych, wiernym jednej z najbardziej ulotnych wartości na ziemi – prawdzie ===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
OD AUTORA Dodatkowe informacje o opisanych tu postaciach i instytucjach zawierają słownik terminów i lista bohaterów na końcu książki ===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
– Wiesz, jakie to uczucie obudzić się o piątej w ciemny zimowy poranek, kiedy w Princeton wszyscy jeszcze śpią? Wychodzę z akademika 1915 Hall ubrana w dres, bo nigdy nie przejmowałam się tym, co mam na sobie. Byłam jedną z tych poważnych dziewczyn, które nie flirtują z chłopcami, ale coś w życiu osiągną. Zaczynam biec bez włączania stopera. Kampus jest cichy, wokół nie ma żywego ducha, powietrze tak zimne, że każdy oddech sprawia ból. Biegnę Nassau Street. Rolety są zasłonięte, światła lamp odbijają się w pokrytym lodem chodniku.
Potem skręcam w prawo w Washington Street, biegnę z powrotem w stronę kampusu, mijając budynki Woodrow Wilson i First, kierując się na stadion Weaver Track. Zatrzymuję się. Mój oddech tworzy kłęby pary, niebo zaczyna szarzeć. Włączam stoper i przebiegam tysiąc pięćset metrów ile sił w nogach, jakby mnie ktoś ścigał, próbuję się skupić na równomiernym rytmie kroków. Przyrzekam, Saul, nawet kiedy myślałam, że wyzionę ducha na kolejnych dwustu metrach, czułam się tak, jakbym mogła biec bez końca.
– Czego chcesz, Carrie? Czego, do cholery, chcesz? – Nie wiem. Znów być tamtą dziewczyną. Czuć, że wszystko jest jasne… Czy tak się w ogóle mówi? On coś ukrywa, Saul. Naprawdę. – Wszyscy coś ukrywają. Jesteśmy tylko ludźmi. – Ale tu chodzi o coś złego. O coś, co nas zrani. Nie możemy znów do tego dopuścić. – Ustalmy jedną rzecz. Nie ryzykujesz jedynie swojego życia i naszych stanowisk. Chodzi o bezpieczeństwo
narodowe. Całą Agencję. Na pewno chcesz to zrobić? – Właśnie o czymś pomyślałam. Już nigdy nie będę tamtą dziewczyną, prawda? – Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek nią byłaś. ===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
2006 PRZED BRODYM ===LUIgTCVLIA5tAm9PeUFzS3lZOkgxQitKCn0NI1M/
ROZDZIAŁ 1 Al-Aszrafijja, Bejrut, Liban Słowik się spóźniał. W ciemnej sali kinowej na drugim fotelu w czwartym rzędzie od końca Carrie Mathison zastanawiała się, czy się nie wycofać. To miał być tylko początkowy kontakt. „Mijające się statki”, mawiał Saul Berenson, jej szef i mentor, kiedy jeszcze byli na Farmie, jednostce szkoleniowej
CIA w Wirginii. Miała się przyjrzeć Tasze al-Douniemu, któremu nadali kryptonim Słowik, pozwolić mu na siebie zerknąć, powiedzieć mu szeptem o czasie i miejscu następnego spotkania i wyjść. Podręcznikowa akcja. Jeśli osoba kontaktowa się spóźniała, to zgodnie z procedurą należało poczekać na nią piętnaście, dwadzieścia minut, po czym wycofać się i umówić na inny termin, gdyby miała dobre usprawiedliwienie. Nie wystarczały powszechne wymówki takie jak „czas bliskowschodni”, który mógł oznaczać wszystko, od półgodziny do pół dnia
spóźnienia, lub zwykły piątkowy korek na bulwarze Fuada Szihaba podczas cinq à sept, między piątą a siódmą po południu, kiedy biznesmeni spotykali się z kochankami w mieszkaniach zapewniającej dyskrecję dzielnicy Hamra. Tylko że Carrie chciała tego spotkania. Zgodnie z tym, co wiedziała od Dimy, ładnej libańskiej imprezowiczki z maronickiego ugrupowania Sojusz 14 Marca, którą co wieczór można było spotkać w barze na dachu hotelu Le Gray w historycznej dzielnicy miasta, istniały dwa powody, dla których Al-Douni byłby
dla CIA cennym informatorem. Po pierwsze, pracował w GDB, Generalnym Dyrektoriacie Bezpieczeństwa, brutalnej syryjskiej agencji wywiadowczej, dzięki której miał bezpośredni dostęp do reżimu Asada w Damaszku. Po drugie, potrzebował pieniędzy. Jego seksowna egipska kochanka lubiła luksusowe życie, przez które doprowadzała go do ruiny. Tak przynajmniej twierdziła Dima. Znów zerknęła na zegarek. Dwadzieścia dziewięć minut. „Gdzie on się, do cholery, podziewa?” Carrie rozejrzała się po prawie pełnej sali kinowej. Od rozpoczęcia filmu nikt nie
wszedł do środka. Na ekranie Harry, Ron i Hermiona na lekcji u Szalonookiego Moody’ego przyglądali się, jak ten rzuca z a k l ę c i e imperius na groźnie wyglądającego latającego owada. Jej nerwy były napięte jak struny skrzypiec, choć to nie musiało niczego oznaczać. Carrie nie zawsze mogła ufać swoim uczuciom. Czasem miała wrażenie, że za jej system nerwowy odpowiadali ci sami idioci, którzy skonstruowali sieć energetyczną w Waszyngtonie. Lekarz stwierdził u niej chorobę afektywną dwubiegunową. Psychiatra polecony jej
w przychodni studenckiej w Princeton wyjaśnił jej, że to zaburzenie charakteryzujące się epizodami łagodnej manii przeplatającymi się z epizodami depresji. Jej siostra Maggie miała lepszą definicję: – Emocjonalna huśtawka od „jestem najmądrzejszą, najładniejszą, najfantastyczniejszą dziewczyną na ziemi” do „chcę się zabić”. Mimo to cały ten kontakt wydawał się dziwny. Pomyślała, że nie może dłużej czekać. Hermiona krzyczała na Moody’ego,
błagając go, by przerwał zaklęcie, które zabijało biednego owada. Idealny moment – mnóstwo hałasu i efektów specjalnych. „Nikt mnie nie zauważy”, pomyślała, wstając, po czym skierowała się w stronę kinowego holu. Wyszła na ulicę. Poczuła, że zwraca na siebie uwagę i wszyscy na nią patrzą. W jakimś stopniu kobiety z Zachodu przebywające na Bliskim Wschodzie zawsze się tak czuły. Wyróżniały się. Jedynym sposobem, by tego uniknąć, było schowanie się pod abają oraz woalem i liczenie na to, że nikt nie podejdzie na tyle blisko, by dobrze ci się przyjrzeć.
Jednak ze smukłą sylwetką, długimi blond włosami i urodą amerykańskiej dziewczyny z sąsiedztwa Carrie nie była w stanie zwieść nikogo, chyba że z dużej odległości. W północnym Bejrucie, gdzie kobiety nosiły wszystko – od hidżabu po obcisłe markowe dżinsy, a czasem jedno i drugie jednocześnie – i tak niewiele by to dało. Kiedy była w kinie, na zewnątrz zapadł zmrok. Na alei Michela Bustrosa panował tłok, a blask reflektorów oraz lamp w oknach wysokich biurowców i apartamentowców tworzył mozaikę
światła i cieni. Carrie rozejrzała się po ulicy, wypatrując obserwatorów. Wszelkie zerwane kontakty były potencjalnie niebezpieczne. I wtedy jej serce na moment się zatrzymało. Słowik siedział przy stoliku w kawiarni po drugiej stronie ulicy i patrzył prosto na nią. Nie tak się umówili. Niemożliwe, by nie zrozumiał instrukcji, którą poprzedniego wieczoru przekazała mu Dima w hotelu Le Gray. Oszalał? Po chwili jeszcze bardziej wszystko popsuł. Wykonał gest, który w Ameryce oznacza „idź sobie”, a na Bliskim Wschodzie „chodź tu”.
Natychmiast zrozumiała, co jest grane. Nagle jak po potrząśnięciu kalejdoskopem wszystkie elementy złożyły się w spójny wzór. To zasadzka. Al-Douni należał podobno do GDB. Był wytrawnym agentem sił wywiadowczych. Nie popełniłby tak podstawowego błędu. Czy było to GDB, czy też Hezbollah, żadna z tych organizacji nie wzgardziłaby zabiciem albo wzięciem w niewolę agentki CIA. Schwytanie atrakcyjnej blondynki, na dodatek amerykańskiego szpiega, byłoby dla nich jak wygrana na loterii. W myślach Carrie już wyobrażała
sobie medialny cyrk, kiedy porywacze poprowadzą ją przed kamerę, donosząc o kolejnej amerykańskiej ingerencji na Bliskim Wschodzie, po latach trzymania jej w zamknięciu, torturach i gwałtach. Bądź co bądź była szpiegiem, nie wspominając już o tym, że wielu tutejszych mężczyzn uważało zachodnie kobiety za dziwki. Słowik skinął do niej jeszcze raz i w tej samej chwili kątem oka Carrie zauważyła zmierzających w jej stronę dwóch Arabów, którzy wysiedli z furgonetki po tej samej stronie ulicy. Zamierzali ją porwać. Carrie musiała podjąć decyzję natychmiast – za kilka
minut może stracić wolność. Odwróciła się i weszła z powrotem do budynku kina. – Zapomniałam czegoś – wymamrotała po arabsku, pokazując bilet kontrolerowi. Przeszła alejką między rzędami, wytężając wzrok w ciemności. Na ekranie Hermiona pozbawiała wspomnień jednego z napastników w kawiarni. W tej samej chwili Carrie wyszła tylnymi drzwiami na wąską boczną uliczkę. „Przyjdą tu za mną”, pomyślała, kierując się w stronę głównej ulicy. Wyjrzała zza rogu. Słowik nie siedział już w kawiarni. Dwaj mężczyźni zdążyli
pewnie wejść do środka. Biegiem skręciła w wąską uliczkę z dala od zgiełku. Zastanawiała się, ilu ich było, wyrzucając sobie w duchu, że założyła szpilki. Część przykrywki. Żadna szanująca się kobieta w Bejrucie nie wyszłaby z domu w płaskim obuwiu, chyba że miała na sobie abaję. „Dwaj mężczyźni to nie koniec – pomyślała, zatrzymując się, by ściągnąć buty. – Nie, jeśli mieli poważne zamiary”. Ulica była ciemna, zacieniona przez drzewa. Znajdowało się na niej niewielu ludzi, zresztą nawet tłum nie
powstrzymałby napastników. Zza rogu wyłonili się dwaj Arabowie, którzy wcześniej wysiedli z furgonetki. Jeden z nich wyciągnął coś spod kurtki. Wyglądało to jak pistolet z tłumikiem. Carrie zaczęła biec, myśląc, że jej nie docenili. Jest świetną biegaczką. Da radę uciec. W tej samej chwili usłyszała ostry świst i poczuła piekący ból w nodze. Spojrzała w dół i zobaczyła na chodniku biały ślad po kuli. Strzelali do niej. Zrobiła szybki unik najpierw w prawo, a potem w lewo, po czym dotknęła nogi i wyczuła wilgoć przez dziurę w dżinsach.
Krew. „Odłamek chodnika musiał trafić mnie rykoszetem”, pomyślała, biegnąc ile sił i czując pod gołymi stopami twardy beton. Skręciła w całkowicie opustoszałą ulicę. Musiała coś zrobić i to zaraz. Po lewej stronie znajdował się wielki dom ogrodzony płotem z kutego żelaza, po prawej – zwieńczona kopułą grecka cerkiew, oświetlona białym światłem reflektorów. Podbiegła do bocznych drzwi świątyni i pociągnęła za klamkę. Zamknięte. Obejrzała się za siebie i poczuła, jak serce kołacze jej w piersi. Zauważyła