uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 759 157
  • Obserwuję767
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 531

Antologia - Niebezpieczne Kobiety

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

Antologia - Niebezpieczne Kobiety.pdf

uzavrano EBooki A Antologia
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 130 osób, 99 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 335 stron)

POD REDAKCJĄ OTTO PENZLERA Niebezpieczne kobiety Przełożyła Alina Siewior-Kuś

Penzler Otto -Wstęp Ed McBain - Improwizacja Michael Connelly - Cielo Azul Joyce Carol Oates - Daj mi swoje serce Walter Mosley – Karma Laura Lippman - ,,Penthousie" Nelson DeMille - Rendez-vous Thomas H. Cook - To, co mlała do zaoferowania Andrew Klavan - Jej pan i władca John Connolly - Pawilon pana Graya Lorenzo Carcaterra - W podróży J.A. Jance – Świadek Ian Rankin - Czułe miejsce Jay McInerney - Trzecia strona S.J. Rozan - Ostatn i pocałunek Anne Perry - Zdradliwa fala Elmore Leonardo - Luoly i śliczny chłopiec Jeffery Deaver - Zła krew T L R

Lisie Michelle Atkinson, której doskonałość czyni ją niebezpieczną T L R

Wstęp Co czyni kobietę niebezpieczną? Bez wątpienia w tej kwestii istnieje wiele zdań, w zależności od doświadczeń osoby, która na to pytanie odpowiada. Osobiście uważam, że najbardziej niebezpieczne są kobiety, którym nie moż- na się oprzeć. Każdy z nas może mieć jakąś wyjątkową słabość, swoją piętę achillesową dla innych zupełnie niepojętą, możemy też podzielać dla wszystkich zrozumiałe uniwersalne słabości. Kobieta może zdobyć serce wielką urodą, wdziękiem lub inteligencją. Sposobem, w jaki odgarnia włosy z czoła, śmieje się albo kicha. Ona z kolei może doskonale zdawać sobie sprawę ze swej władzy lub pozo- stawać w całkowitej jej nieświadomości. Jedna posłuży się nią jak bronią ze sta- lowym ostrzem, inna jak miękkim kocem ratunkowym. Intencja ani nie zwięk- sza, ani nie zmniejsza władzy i to właśnie stanowi straszliwe niebezpieczeństwo dla tych, którzy mogą być na nią podatni. Władza jest niebezpieczna. Wiemy o tym, czasem nawet się tego boimy, ale jeśli pragniemy poczuć żar tego ognia, zaryzykujemy wszystko, by podejść tak blisko, jak się da. Niebezpieczne kobiety zawsze były pośród nas. Pamiętacie Da-lilę? Pisarze rozumieli wielką atrakcyjność niebezpiecznych kobiet i bez oporów wykorzy- stywali je w literaturze. Niebezpieczne w większości były wielkie kobiety w hi- storii, podobnie jak najbardziej znaczące bohaterki literackie. Może nie dla wszystkich, ale często dla tych, którzy je kochali. Mężczyźni zabijali dla nie- bezpiecznych kobiet, zdradzali swoje kraje, bliskich i siebie, rezygnowali z tro- nów i popełniali samobójstwa. Czasami niebezpieczne kobiety były tego warte - warte największego ryzyka i rezygnacji z wszystkiego, co dla człowieka najważ- niejsze. Wielu literackich detektywów zdawało sobie sprawę z istnienia kobiet nie- bezpiecznych. Sam Spade zakochał się w jednej z nich, Brigid O'Shaughnessy, T L R

inne zaginały parol na Philipa Marlowe'a i Lew Archerà, z których każdy czasa- mi ulegał. Sherlock Holmes, aczkolwiek pozwolił sobie na uczucie do Irene Adler („najwdzięczniejszej istoty na tej planecie"), znany był z przemożnej awersji do większości przedstawicielek płci przeciwnej. „Kobietom nigdy nie można cał- kowicie zaufać, nawet najlepszym spośród nich", twierdził Holmes w „Znaku czterech". „Zapewniam cię, że najbardziej urocza kobieta, jaką znałem, zawisła na szubienicy za otrucie trójki swoich dzieci dla pieniędzy z ich polis ubezpie- czeniowych". Chociaż Archie Goodwin kocha kobiety, jego szef Nero Wolf e z reguły przemawia i zachowuje się jak mizogin. „Od kobiet możesz spodziewać się wszystkiego z wyjątkiem stałości", powiada. W szczególnie złym nastroju dekla- ruje: „Najlepiej nadają się do matactw, sofistyki, autoreklamy, pochlebstw, mi- styfikacji i intryg". A przecież ani Holmes, ani Wolfe nigdy nie spotkali kobiet opisanych na tych kartach. Gdyby tak się stało, byliby wstrząśnięci i zbulwersowani. Przepowiadam wam jednak, że byliby też zafascynowani, ogarnięci beznadziejnym pragnieniem dowiedzenia się, co te kobiety knują, dokąd zmierzają, jakie godne podziwu sztuczki mają w zanadrzu. Z trwałego sukcesu Hammetta, Chandlera, Macdonalda, Doy-le'a i Rexa Stouta jasno wynika, że wiele zrozumieli, w tym też niejaką atrakcyjność kobiet niebezpiecznych. Autorzy zebrani w niniejszej książce dowiedli, że z równą zręcznością potrafią ku zachwytowi czytelnika przedstawić najrozmaitsze fem- mes fatales - i sprawić, że ogarnia go dreszcz ulgi na myśl, iż nie są to kobiety odgrywające ważną rolę w jego życiu. W każdym razie dla dobra każdego z nas taką należy mieć nadzieję. Lorenzo Carcaterra jest autorem sześciu książek, w tym kontrowersyjnych „Uśpionych"; powieść ta zajmowała pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa", a jej ekranizacja stała się ważnym filmem, w którym głów- ne role grali Brad Pitt, Robert DeNiro, Dustin Hoffman, Kevin Bacon i Minnie Driver. Carcaterra obecnie jest scenarzystą i producentem serialu NBC „Prawo i porządek". T L R

Michael Connelly, odniósłszy sukces jako dziennikarz, zajął się pisarstwem. Zadebiutował „Czarnym echem", powieścią, w której po raz pierwszy przedsta- wił detektywa Hieronymousa Boscha z wydziału policji w Los Angeles i za którą dostał Edgar Allan Poe Award od Mystery Writers of America. Po trzech ko- lejnych książkach z Boschem, „Czarny lód", „Betonowa blondynka" i „Ostatni kojot", opublikował nienależący do cyklu thriller „Poeta". Connelly należy do najbardziej uwielbianych pisarzy i jego książki automatycznie stają się bestselle- rami w wielu krajach. Młody irlandzki pisarz John Connolly pracował jako barman, urzędnik miej- ski, kelner, goniec u Harrodsa i dziennikarz. W roku 1999 napisał pierwszą książkę o byłym policjancie Charliem Parkerze zatytułowaną „Wszystko mar- twe", po której nastąpiły dalsze: „Kraina cieni", „Morderczy gatunek" i „Biała droga". Najnowsza powieść Connolly'ego, „Bad Men", nie należy do serii. Żaden ze współczesnych pisarzy nie potrafi zręczniej połączyć powieści detektywi- stycznej z elementami nadnaturalnymi. Kiedy w 1997 roku Mystery Writers of America przyznali Thomasowi H. Cookowi Edgar Allan Poe Award za „The Chatham School Affair", był to spóź- niony zaszczyt dla jednego z najlepszych amerykańskich autorów powieści kry- minalnych. Wcześniej nominowano go do tej nagrody w dwóch innych katego- riach: Najlepszy Debiut i Najlepszy Reportaż Kryminalny; jest też laureatem He- rodotus Award za Najlepsze Opowiadanie Historyczne roku za „Fatherhood". Jeffery Deaver pracował jako dziennikarz, kiedy postanowił studiować prawo, by móc pisać o kwestiach prawniczych. W rezultacie jednak przez kilka lat był adwokatem; podczas długich dojazdów zaczął pisać kryminały, które odniosły niezwykły sukces. Był nominowany czterokrotnie do nagrody Edgara i trzy razy otrzymał Ellery Queen Reader's Award za najlepsze opowiadanie roku. Jego po- wieści z Lincolnem Rhyme'em nieodmiennie plasują się wysoko na listach best- sellerów, a „Kolekcjoner kości" został przeniesiony na ekran z Denzelem Was- hingtonem w roli sparaliżowanego patologa i Angeliną Jolie jako młodą po- licjantką, która pomaga przywieść przed oblicze sprawiedliwości seryjnego mor- dercę. Tylko nieliczni pisarze mogą się pochwalić taką liczbą sprzedanych książek jak Nelson DeMille, którego przebojowe thrillery osiągnęły liczbę trzydziestu T L R

milionów egzemplarzy na świecie. Jego powieści słyną z doskonale przeprowa- dzonej intrygi oraz znakomitego stylu; należą do nich „Gra lwa", „Śliwkowa wy- spa", „Spencendlle", „Złote Wybrzeże", „Słowo honoru" i „Córka generała", któ- ra została z sukcesem sfilmowana z Johnem Travolta w roli głównej, scenariusz napisał William Goldman. „Rendez--vouz" jest jego pierwszym opowiadaniem od dwudziestu czterech lat. Droga J.A. Jance do sławy nie była usłana różami. Nie przyjęto jej na zajęcia z twórczego pisania, ponieważ prowadzący je profesor uważał, że kobiety po- winny być nauczycielkami albo pielęgniarkami, a jej mąż alkoholik zgadzał się z nim. Po rozwodzie i śmierci męża, który umarł w wieku czterdziestu dwóch lat z powodu ostrego zatrucia alkoholowego, J.A. Jance zajmowała się pisaniem od czwartej do siódmej rano, a potem wyprawiała dzieci do szkoły. Jej seria o detek- tywie nazwiskiem J.P. Beau-mont zaczęła się skromnie od książek w miękkich oprawach, teraz wszakże regularnie pojawiają się na listach bestsellerów. Pisząc jako Andrew Klavan i używając pseudonimu Keith Pe-terson, autor ten zdobył dwie nagrody Edgara, nie udało mu się jednak wejść na listy bestsellerów, chociaż osiągnął wielki sukces w Hollywood. Clint Eastwood reżyserował i grał główną rolę w „Prawdziwej zbrodni", historii dziennikarza próbującego uratować niewinnego człowieka; w filmie występowali też Isaiah Washington, James Wo- od, Dennis Leary i Lisa Gay Hamilton. Dwa lata później Michael Douglas i Famke Jansse wystąpili w filmie, którego scenariusz oparto na innej powieści Klava-na, zatytułowanej „Don't Say a Word". Nazywany najlepszym żyjącym autorem powieści kryminalnych, Elmore Le- onard ma na swym koncie dwadzieścia kolejnych bestsellerów, w tym „Mr. Pa- radiso", „Tishomingo Blues", „Pagan Babies" oraz zbiór opowiadań „When the Women Come Out to Dance". Na podstawie jego dzieł zrealizowano wiele fil- mów: „Hombre", „Trzecia dziesięć do Yumy", „The Moonshine War", „Stick", „Wielki skok", „Dorwać małego", „Co z oczu, to z serca" i „Jackie Brown". Za osiągnięcia całego życia Elmore Leonard otrzymał tytuł Wielkiego Mistrza od Mystery Writers of America. Trzy z pierwszych czterech książek napisanych przez Laurę Lippnian zostały nominowane do Edgar Allan Poe Award, sukces bez precedensu w historii My- stery Writers of America; tytuł zdobyła powieść „Charm City". Cykl powieści T L R

detektywistycznych z Tess Monaghan zdobył też nagrody Shamus, Agatha i An- thony od stowarzyszeń Private Eye Writers of America, Malice Domestic oraz Bouchercon. Evan Hunter i Ed McBain to dwaj autorzy bestsellerów żyjący w jednym cie- le. Pierwsza dojrzała powieść Huntera „The Blackboard Jungle" wstrząsnęła ca- łym krajem, podobnie jak odnosząca niebywałe sukcesy jej filmowa adaptacja. Pisarz pod nazwiskiem McBaina wydał ponad pięćdziesiąt powieści, w tym sławny cykl o posterunku 87, który dosłownie określił policyjne procedury na pół wieku. Hunter był autorem scenariusza „Ptaków" A. Hitchcocka. Ma tytuł Wielkiego Mistrza i jest pierwszym Amerykaninem, który otrzymał Brylantowy Sztylet za swój dorobek od brytyjskiego stowarzyszenia Crime Writers Associa- tion. Gdyby należało wskazać jednego pisarza jako uosobienie mody i trendów lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, byłby nim Jay Mclnerney, który stał się gwiazdą po opublikowaniu debiutanckiej powieści „Bright Lights, Big City". Mimo iż rzadko zapuszcza się w świat literatury kryminalnej (chyba że uwzględ- nimy narkomanię i przemoc), jego opowiadanie „Con Doctor" zostało wybrane do zbioru „Best American Mystery Short Stories 1988". Nawet gdyby Bill Clinton nie zwierzył się mediom, że Walter Mosley jest je- go ulubionym pisarzem kryminalnym, cykl z Easy Rawlinsem odniósłby sukces. Otwiera go powieść „Devil in a Blue Dress", nominowana do nagrody Edgara, a następnie przeniesiona na ekran z Denzelem Washingtonem i Jennifer Beals w rolach głównych. Jako jeden z najbardziej oryginalnych autorów powieści kry- minalnych na świecie, Mosley widział swoje powieści z cyklu o Rawlinsie na pierwszych miejscach listy bestsellerów „New York Timesa", między innymi by- ły to „Black Betty" i „A Little Yellow Dog". W przeszłości pełnił funkcję pre- zesa Mystery Writers of America. Pomiędzy najbardziej uznanymi żyjącymi pisarzami świata Joyce Carol Oates bez wątpienia zajmuje wysoką pozycję wśród tych, którzy nie otrzymali Nagrody Nobla, chociaż kilkakrotnie krążyły plotki, że znalazła się na liście pewniaków. Jest bardzo płodną autorką najrozmaitszych gatunkowo utworów i wydaje się mało prawdopodobne, by jakikolwiek inny żyjący amerykański pisarz otrzymał więcej nagród i pochwał, o wiele za dużo, by wszystkie tutaj wymienić, ale T L R

wspomnieć należy sześć nominacji do National Book Award (w tym „Oni", po- wieść nagrodzona w 1970 r.) oraz trzykrotne wejście do ścisłego finału nagrody Pulitzera. Wśród jej ostatnich powieści jest „Take Me, Take Me With You", „Gwałt. Opowieść miłosna" i „The Tattooed Girl". Po dwudziestoletnim okresie odrzucania przez wydawców rękopisów, Anne Perry opublikowała pierwszą powieść, „The Cater Street Hangman", w roku 1979. Od tamtej pory pisze średnio jedną powieść na rok, głównie ulubione przez czytelników powieści detektywistyczne osadzone w epoce wiktoriańskiej, dzięki którym znalazła się na listach bestsellerów. Bohaterami pierwszego cyklu są in- spektor Thomas Pitt i jego żona Charlotta, drugi, znacznie mroczniej szy, opo- wiada o dokonaniach inspektora Williama Mońka. Anne Perry otrzymała Edgara za opowiadanie „Heroes" o profesorze w college'u i kapelanie Josephie Reav- leyu, który obecnie pojawia się w nowym cyklu zaczynającym się od powieści „No Graves As Yet". Nieliczni autorzy powieści kryminalnych znaleźli się w „Księdze rekordów Guinnessa"; wyczynu tego dokonał Ian Rankin, kiedy siedem jego książek rów- nocześnie znalazło się na liście bestsellerów „London Timesa". Otrzymał trzy- krotnie nagrodę Sztyletu od brytyjskiego stowarzyszenia Crime Writers Associa- tion, dwie za opowiadania, trzecią za „Black and Blue", która nominowana była też do nagrody Edgara. Powieści o inspektorze Rebusie, poczynając od „Supeł- ków i krzyżyków" z roku 1987, stanowiły podstawę do seriali produkowanych przez BBC. Rankin jest także jednym z pierwszych laureatów prestiżowej Chan- dler-Fulbright Award. Powieści S.J. Rozan z Lydią Chin i Billem Smithem są w ostatnich latach często nagradzane, zdobyły nagrody Shamusa, Anthony'ego i Edgara, tę ostatnią dwukrotnie, za „Winter and Night", najlepszą książkę roku 2003, oraz wcześniej za najlepsze opowiadanie. Lydia jest młodą, urodzoną w Stanach Chinką, która jako prywatny detektyw prowadzi śledztwa w sprawach głównie dziejących się w chińskiej społeczności, Smith natomiast starszym, bardziej doświadczonym de- tektywem, który mieszka nad barem w Tribece. Oboje gładko współpracują w starannie skonstruowanych (w końcu autorka jest architektem) intrygach, w ko- lejnych książkach na zmianę przyjmując dominującą rolę. T L R

Wszyscy ci giganci literatury kryminalnej stworzyli wiarygodny harem roz- maitych kobiet niebezpiecznych. Płeć słabsza? Nie rozśmieszajcie mnie. I pilnuj- cie się, żeby nie zdobyły waszych serc, ponieważ będą chciały je pożreć. Niewy- kluczone, że z fasolką i kieliszkiem chianti. Otto Penzler T L R

Ed McBain Improwizacja - Może byśmy kogoś zabili? - zaproponowała. Oczywiście była blondynką, wysoką i smukłą, w obcisłej sukni koktajlowej, która odsłaniała nogi i dekolt. - Byłem tam. Już to robiłem - odparł Will. Otworzyła szeroko oczy, swym błękitem niepokojąco kontrastujące z czernią sukni. - Wojna w Zatoce - wyjaśnił. - Ale to zupełnie coś innego - powiedziała, wyławiając oliwkę z martini i wrzucając ją w usta. - Mówię o morderstwie. - Morderstwo. A kogo masz na myśli? - Co byś powiedział na tę dziewczynę przy barze? - Aha, przypadkowa ofiara. Ale czym to się różni od wojny? - Konkretna przypadkowa ofiara. No to jak, zabijemy ją czy nie? - Dlaczego? - A dlaczego nie? Will znał tę kobietę od dwudziestu minut, nie dłużej. Nie wiedział nawet, jak ma na imię. Sugestia, żeby kogoś zabili, była odpowiedzią na jego podrywkę, którą wcześniej z dobrym skutkiem wiele razy stosował: „Jak moglibyśmy przy- jemnie spędzić dzisiejszy wieczór?". Nie szeptała, nawet nie zniżyła głosu, tylko uśmiechnęła się ponad kielisz- kiem martini i powiedziała: T L R

- Może byśmy kogoś zabili? Wskazaną przez nią konkretną przypadkową ofiarą była nijaka kobieta w pro- stym brązowym żakiecie, bluzce z brązowego jedwabiu i ciemniejszej spódnicy. Miała wygląd zagonionej urzędniczki albo sekretarki niższego stopnia, mysie włosy, nieruchome oczy za wielkimi okularami, cienkie usta i wystające zęby. Niczym się nie wyróżniała. Nic dziwnego, że siedziała sama nad kieliszkiem bia- łego wina. - Powiedzmy, że faktj/cznie ją zamordujemy - odparł Will. -A jak potem przyjemnie spędzimy czas? Blondynka uśmiechnęła się lekko. I założyła nogę na nogę. - Na imię mam Jessica - powiedziała. Wyciągnęła do niego rękę. Ujął ją. - A ja Will. Uznał, że Jessica ma taką zimną dłoń, bo trzymała kieliszek ze zmrożonym martini. W ten chłodny grudniowy wieczór na trzy dni przed Bożym Narodzeniem Will nie miał najmniejszego zamiaru mordować my-szowatej urzędniczki siedzą- cej przy końcu baru ani nikogo innego, skoro o tym mowa. Dawno temu pozba- wił życia sporo ludzi, dziękuję uprzejmie, a wszyscy byli konkretnymi przypad- kowymi ofiarami w tym sensie, że nosili mundur irackiej armii, co czyniło z nich wrogów. Przypuszczał, że właśnie taki stopień konkretności zapewnia wojna. Dlatego słuszną rzeczą było miażdżenie ich buldożerami w okopach. Dlatego w porządku było mordowanie ich, bo tak to trzeba nazwać, niezależnie od subtel- nego rozróżnienia pomiędzy morderstwem a zabijaniem na polu walki, jakie przedstawiała teraz Jessica. Tak czy owak, Will zdawał sobie sprawę, że to tylko gra, odmiana rytuału godowego, który odbywa się w każdy wieczór roku we wszystkich barach dla samotnych na Manhattanie. Sprytnie zagajasz, dostajesz odpowiedź wskazującą na zainteresowanie i idziesz dalej. Will zastanawiał się, ile razy w ilu barach T L R

Jessica wcześniej stosowała to swoje „Może byśmy kogoś zabili?". Bez dwóch zdań było to podejście oryginalne, może i niebezpieczne, bo przypuśćmy, że po- każe swoje cudowne nogi komuś, kto okaże się Kubą Rozpruwaczem? Poderwie faceta, który pomyśli, że zamordowanie dziewczyny siedzącej samotnie przy ba- rze rzeczywiście może być zabawne? Hej, Jess, rewelacyjny pomysł, zróbmy to! W sumie on też dał do zrozumienia, iż się zgadza, ale chyba wiedziała, że to tyl- ko gra? Przecież nie może sądzić, że planują prawdziwe morderstwo. - Kto do niej podejdzie? - zapytała. - Przypuszczam, że ja - powiedział Will. - Tylko bardzo cię proszę, nie zaczynaj od „Jak możemy przyjemnie spędzić czas?". - O rany, myślałem, że ci się podobało. - Tak, kiedy usłyszałam to pierwszy faz. Pięć albo sześć lat temu. - Wydawało mi się, że jestem oryginalny. - Postaraj się bardziej z małą Alice, dobra? - Twoim zdaniem tak ma na imię? - A twoim? - Patricia. - Okay, ja będę Patricią. Zaczynaj. - Przepraszam panią - powiedział Will. - Wspaniały początek. - Moja znajoma i ja zauważyliśmy, że siedzi pani zupełnie sama, i pomyśleli- śmy, że może będzie chciała pani się do nas przyłączyć. Jessica rozejrzała się, jakby próbowała zlokalizować znajomą, o której Will mówił. - Kogo ma pan na myśli? - zapytała, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. T L R

- Tę piękną blondynkę. Na imię ma Jessica - powiedział Will. Jessica się uśmiechnęła. - Piękna blondynka, tak? - Olśniewająca blondynka. - Komplemenciarz. - Przykryła dłonią jego dłoń. - Powiedzmy, że mała Patty Coke zdecyduje się do nas przyłączyć. Co potem? - Uraczymy ją pochlebstwami i alkoholem. - A potem? - Zabierzemy do ciemnego zaułka i zadźgamy na śmierć. - W torebce mam buteleczkę z trucizną - powiedziała Jessica. - Nie uważasz, że to lepsze wyjście? Will zmrużył powieki jak gangster. - Doskonale. Zabierzemy ją do ciemnego zaułka i otrujemy. - Może lepszym wyjściem byłoby mieszkanie? Willowi nagle przyszło do głowy, że może wcale nie rozmawiają o morder- stwie, ani żartobliwie, ani poważnie. Czyżby Jessica planowała coś zupełnie in- nego? - Idź do niej - powiedziała. - Potem będziemy improwizować. Willowi nie wychodziło najlepiej podrywanie dziewczyn w barach. W grun- cie rzeczy w swym repertuarze nie miał zbyt wielu odzywek poza „Jak mogliby- śmy przyjemnie spędzić czas dzisiaj wieczorem?". Trochę się ośmielił, widząc, że Jessica zachęcająco kiwa do niego głową z drugiego końca baru, wciąż jednak czuł opór przed zajęciem pustego miejsca koło Alice, Patricii czy jak tam miała na imię. Z doświadczenia wiedział, że na przeciętne dziewczyny pochlebstwa działają mniej skutecznie niż na prawdziwie oszałamiające piękności. Przypuszczał, że brzydule spodziewają się kłamstw i dlatego zachowują czujność w obawie przed T L R

kolejnym rozczarowaniem. Alice, Patricia czy Kim-tam-była nie stanowiła wy- jątku. Will usiadł, zwrócił się do niej i tak jak w czasie próby z Jessicą zaczął: - Przepraszam panią. Nim zdążył powiedzieć coś jeszcze, dziewczyna drgnęła, jakby ją spoliczko- wał. Szeroko otwierając oczy ze zdziwienia, zapytała: - Tak? O co chodzi? - Przykro mi, jeśli panią przestraszyłem. - Nie, wszystko w porządku. Słucham? Głos miała wysoki i jękliwy, mówiła z akcentem, którego nie potrafił umiej- scowić. Piwne oczy za grubymi okrągłymi okularami wciąż były szeroko otwarte ze zdumienia, podejrzliwości albo i jednego, i drugiego. Czekała, wpatrując się w niego nieruchomym wzrokiem. - Nie chciałem pani przeszkadzać, ale... - Naprawdę nic się nie stało. Słucham. - Mojej znajomej i mnie rzuciło się w oczy... - Pana znajomej? - To ta dziewczyna, która siedzi naprzeciwko. Blondynka na drugim końcu baru - powiedział Will, wskazując Jessicę, która posłusznie uniosła dłoń. - A tak, widzę. - Rzuciło nam się w oczy, że siedzi pani sama. Pomyśleliśmy, że może chcia- łaby się pani do nas przyłączyć? - Och - mruknęła. - Miałaby pani ochotę się do nas przyłączyć? Nastąpiło krótkie wahanie. Zamrugała, wyraz piwnych oczu złagodniał, na cienkich wargach pojawił się nieznaczny uśmiech. - Z przyjemnością - odparła. - Z przyjemnością. T L R

Usiedli przy niewielkim stoliku w mrocznym kącie. Susan - nie Patricia ani Alice, jak się okazało — zamówiła następny kieliszek chardonnay, Jessica pozo- stała przy martini. Will wziął kolejną szklaneczkę bourbona z lodem. - Nikt nie powinien pić sam na trzy dni przed Bożym Narodzeniem - powie- działa Jessica. - Och, zgadzam się, zgadzam - odparła Susan. Miała irytujący zwyczaj powtarzania wszystkiego dwa razy, przez co odnosi- ło się wrażenie, że w sali jest echo. - Ale mijałam ten bar w drodze do domu i pomyślałam, że wstąpię na kieli- szek wina - ciągnęła Susan. - Żeby się odprężyć. - Jessica pokiwała głową. - Właśnie, żeby się odprężyć. Ona powtarza też słowa innych ludzi, zauważył Will. - Mieszkasz gdzieś blisko? - zapytała Jessica. - Tak, tuż za rogiem. - A skąd pochodzisz? - Ojej, więc wciąż to słychać? - Co słychać? - zdziwił się Will. - Akcent. Ojej, jeszcze się go nie pozbyłam? Po tych wszystkich lekcjach? A niech to. - I ten akcent jest skąd? - dopytywała się Jessica. - Alabama. Montgomery w Alabamie - wyjaśniła Susan. Zabrzmiało to jak: „Mun'gummy w Alabamie". - Ja nie słyszę żadnego akcentu - stwierdziła Jessica. - A ty, Will? - To regionalna wymowa - uściśliła Susan. T L R

- Mówisz tak, jakbyś się urodziła w Nowym Jorku - powiedział Will, łżąc w żywe oczy. - To bardzo miło z twojej strony, naprawdę. Naprawdę, bardzo miło. - Od jak dawna tu jesteś? - zapytała Jessica. - Od pół roku. Przyjechałam pod koniec czerwca. Jestem aktorką. Aktorka, pomyślał Will. - A ja pielęgniarką - powiedziała Jessica. Aktorka i pielęgniarka, pomyślał Will. - Poważnie? - zdziwiła się Susan. - Pracujesz w szpitalu? - W Beth Israel. - Myślałem, że to synagoga - wtrącił Will. - Synagoga i szpital - odparła Jessica, po czym znowu zwróciła się do Susan. - Mogliśmy cię w czymś widzieć? - Nie, chyba że byliście w Montgomery - powiedziała Susan z uśmiechem. - „Szklana menażeria"? Znacie „Szklaną menażerię"? Sztukę Tennessee William- sa? Grałam Laurę Wingate w spektaklu wystawionym przez Paper Players'. Tutaj nie dostałam jeszcze roli. Prawdę mówiąc, pracuję jako kelnerka. Kelnerka, pomyślał Will. Pielęgniarka i ja zamierzamy zamordować najbardziej pospolitą kelnerkę w całym Nowym Jorku. Albo, co gorsza, pójść z nią do łóżka. Później Will myślał, że to chyba Jessica zaproponowała, żeby kupili butelkę moet chandon i poszli do Susan na kieliszek przed snem, skoro mieszka blisko, tuż za rogiem, jak sama wcześniej powiedziała. A może propozycja wyszła od niego, bo po czterech solidnych porcjach Jacka Danielsa czuł się odważniejszy niż zwykle. Niewykluczone też, że Susan sama ich zaprosiła do swojego miesz- kania położonego w samym sercu teatralnej dzielnicy, za najbliższym rogiem przy barze Flanagana, w którym wypiła trzy albo cztery kieliszki chardonnay i T L R

zaczęła odgrywać Jima tłukącego szklanego jednorożca i Laurę udającą, że nic się nie stało, co zdaniem Willa skłoniło barmana do ogłoszenia ostatnich za- mówień o całe dziesięć minut wcześniej. Była okropną aktorką. Ale jakże natchnioną! Kiedy wyszli na ulicę, uniosła ręce do nieba, szeroko rozpościerając palce, i swoim okropnym południowym akcentem wykrzyknęła: - Tylko popatrzcie! Broadway! Wielka biała droga! A potem, nie opuszczając rąk, wykonała coś w rodzaju piruetu. - Boże, zabijmy ją szybko! - szepnęła Jessica do Willa. Oboje wybuchnęli śmiechem. Susan pewnie pomyślała, że podzielają jej radość. Will przypuszczał, że dziewczyna nie ma pojęcia, co ją czeka. A może wręcz przeciwnie. O tej porze dziwki zaczęły już paradować po Ósmej Alei, ale żadna nie mru- gnęła porozumiewawczo do Willa; chyba uznały, że jest podwójnie zajęty, bo z obu stron wiszą na nim dziewczyny. W sklepie monopolowym kupił butelkę nie moët chandon, ale veuve clicquot, po czym ramię w ramię poszli dalej. Mieszkanie Susan było kawalerką na drugim piętrze kamienicy przy zbiegu Czterdziestej Dziewiątej i Dziewiątej. Will i Jessi-ca szli za gospodynią. Stanęła przed numerem 3A, chwilę szukała kluczy w torebce, potem otworzyła drzwi. Całość umeblowana była w sposób, który Will nazwał „młoda aktorka dzielnie wiąże koniec z końcem". Po lewej miniaturowa kuchnia. Podwójne łóżko pod ścianą, drzwi obok prowadzące, jak przypuszczał, do łazienki. Sofa i dwa fotele, komoda i wiszące nad nią lustro. Za drzwiami przy wejściu znajdowała się szafa, w której Susan powiesiła ich płaszcze. - Pozwolicie, że najpierw zrobię ze sobą porządek? - zapytała, po czym znik- nęła w łazience. Jessica uniosła brwi. T L R

Will poszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wysypał lód z dwóch tacek do miski, którą znalazł w wiszącej szafce. Wyjął też trzy szklanki do soku; uznał, że muszą wystarczyć. Jessica usiadła na kanapie i przyglądała się, jak Will otwiera szampana. Kiedy z łazienki wyszła druga blondynka, korek wyleciał z hukiem. Minęła chwila, nim uświadomił sobie, że to Susan. - Makijaż i kostium odgrywają ważną rolę w kreowaniu postaci - powiedzia- ła. Była teraz szczupłą dziewczyną z krótkimi prostymi włosami i ładnymi cyc- kami widocznymi w obszernym dekolcie czerwonej bluzki, obcisła czarna spód- nica odsłaniała piękne nogi w botkach na wysokich obcasach. W prawej dłoni trzymała mysią perukę, którą miała w barze, a kiedy podsunęła lewą dłoń Willo- wi pod nos, zobaczył protezę dentystyczną. Przez otwarte drzwi łazienki widział nieatrakcyjny brązowy kostium wiszący na prysznicu. Okulary leżały na umy- walce. - Pogrubiłam się podkładkami umocowanymi wokół talii -powiedziała. - Na zajęciach mamy mnóstwo takich pożytecznych rekwizytów. Will zauważył, że po południowym akcencie nie pozostał ślad. I po piwnych oczach. - Ale twoje oczy... - zaczął. - Szkła kontaktowe - wyjaśniła Susan. Prawdziwe oczy miała niebieskie jak... no cóż, jak Jessica. W gruncie rzeczy można je było wziąć za siostry. Powiedział to na głos. - Można by was wziąć za siostry. - Może dlatego, że jesteśmy siostrami - odparła Jessica. - Ale cię nabrały- śmy, co? - A niech mnie diabli wezmą. T L R

- Spróbujmy tego szampana - powiedziała Susan. Poszła do kuchni, gdzie butelka spoczywała w misce z lodem. Nalała do szklanek i wróciła z nimi do po- koju. Jessica wzięła jedną, drugą Susan podała Willowi. - Za naszą trójkę - Jessica wzniosła toast. - I improwizację - dodała Susan. Wszyscy wypili. Will domyślał się, że czeka go wyjątkowa noc. - Chodzimy razem na zajęcia z aktorstwa - powiedziała Jessica. Siedziała nadal na sofie, nogi miała założone jedną na drugą. Wspaniałe nogi. Will zajmował jeden fotel, Susan drugi, stojący naprzeciwko. Ona też założyła nogę na nogę i też miała je wspaniałe. - Obie chcemy być aktorkami - wyjaśniła Jessica. - Myślałem, że jesteś pielęgniarką - zdziwił się Will. - Jasne. Tak samo jak Sue jest kelnerką. Ale obie mamy plany związane z ak- torstwem. - Zostaniemy gwiazdami. - Nasze nazwiska będą się świecić na Broadwayu. - Siostry Carter - dodała Jessica. - Susan i Jessica - uzupełniła siostra. - Wypiję za to - powiedział Will. Wszyscy troje unieśli kieliszki. - Wiesz, tak naprawdę nie jesteśmy z Montgomery - odezwała się Jessica. - Tak podejrzewam. Ale akcent był świetny, Susan. - Dialekt - poprawiła go. - Jesteśmy z Seattle. - Gdzie przez cały czas pada - dodał Will. T L R

- Och, to wcale nie jest prawda - zaprzeczyła Susan. - W rzeczywistości w Seattle pada rzadziej niż w Nowym Jorku, to fakt. - Udowodniony statystycznie. - Jessica pokiwała głową i wypiła resztę szam- pana. - Mamy jeszcze trochę bąbelków? - Och, całe mnóstwo. - Susan poderwała się z fotela, odsłaniając przy okazji spory fragment uda. Will także podał jej pustą szklankę. Miał nadzieję, że kobitki nie wypiją za dużo. Mieli ważną sprawę do załatwienia, improwizację do wyko- nania. - Więc od jak dawna mieszkacie w Nowym Jorku? - zapytał. - Mówiłaś prawdę w barze, że dopiero od pół roku? - Tak - odparła Jessica. - Od końca czerwca. - I przez cały ten czas bierzemy lekcje aktorstwa. - I naprawdę występowałaś w „Szklanej menażerii"? Paper Players'? Istnieje w ogóle coś takiego? - O tak - potwierdziła Susan, wracając z pełnymi szklankami. - Ale w Seattle. - Nigdy nie byłyśmy w Montgomery. - To była część mojej roli. Postaci, którą grałam w barze. Mała Suzie Smutna Dupa. Obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Will śmiał się wraz z nimi. - Ja grałam Amandę Wingate - powiedziała Jessica. - W „Szklanej menażerii" - wyjaśniła Susan. - W tym przedstawieniu w Seat- tle. Matka Laury, Amanda Wingate. - Jestem starsza - dodała Jessica. - Ona ma trzydzieści lat, a ja dwadzieścia osiem - uzupełniła Susan. - I obie jesteście same w tym wielkim złym mieście - zauważył Will. T L R

- Taa, zupełnie same - potwierdziła Jessica. - Tutaj śpicie, dziewczyny? - zapytał Will. - W tym łóżku? Obie zupełnie same w tym wielkim złym łóżku? - Oho, on chce wiedzieć, gdzie śpimy, Sue. - Lepiej bądźmy ostrożne - odparła siostra. Will zrozumiał, że powinien się wycofać, rozegrać sprawę trochę wolniej. - Gdzie uczycie się aktorstwa? - zapytał. - Tutaj, na Ósmej Alei - odparła Susan. - Znasz Biltmore Theater? - Niestety nie. - Szkoła jest blisko teatru. Nigdy nie słyszałeś o D'Arbousse School of Ac- ting? - Nie. - Cieszy się światową sławą - powiedziała Susan. Wyglądała na nadąsaną, prawie obrażoną. Will widział, że traci w jej oczach. Błyskawicznie traci. - Więc... uch... w jakim celu się dzisiaj ucharakteryzowałaś? -zapytał. - No wiesz, po co poszłaś do baru jako... mam nadzieję, że mi wybaczysz... jako kom- pletnie pozbawiona gustu urzędniczka. Za taką cię wziąłem. - To było dobre, no nie? - uśmiechnęła się Susan. Bez sztucznych wystają- cych zębów uśmiech miała uroczy, a usta nie były już takie wąskie. Niesamowi- te, jak trochę szminki może powiększyć dziewczęce usta. Wyobraził je sobie na własnych ustach na tym łożu po drugiej stronie pokoju. I usta jej siostry. Wy- obraził sobie połączone usta całej trójki... - Na tym między innymi polegało ćwiczenie - powiedziała Susan. - Ćwiczenie? - Znalezienie miejsca - dodała Jessica. - Miejsca dla postaci - uściśliła Susan. - Na prywatny moment - wyjaśniła Jessica. T L R

- Znalezienie miejsca dla postaci na prywatny moment. - Myślałyśmy, że bar byłby dobry. - Ale teraz uważamy, że tutaj też może być. - Cóż, będzie tutaj, kiedy to wykreujemy - oświadczyła Jessica. Will przestawał dla nich istnieć, a co ważniejsze, czuł, że kompletnie się po- gubił. Oddalone o kilkanaście kroków łóżko zdawało się odsuwać w nieosiągalną dal. Musiał skierować rozmowę na właściwe tory, ale nie bardzo wiedział, jak to zrobić. Dopóki one będą paplać o... o czym one właściwie mówią? - Przepraszam, ale co właściwie próbujecie wykreować? - zapytał. - Prywatny moment postaci - odparła Jessica. - I wykorzystamy to mieszkanie? - wtrąciła Susan. - Tak myślę, a ty nie? To nasze mieszkanie. Prawdziwe. Mnie wydaje się bar- dzo realne. A tobie, Sue, tak się nie wydaje? - O tak, masz rację. Wydaje się bardzo realne. Ale nie czuję jeszcze prywat- ności. A ty? - Też nie. - Wybaczcie, moje panie... - zaczął Will. - Panie, ho, ho. - Susan przewróciła oczami. - ...ale możemy poczuć się tu o wiele bardziej prywatnie, jeśli o to wam cho- dzi. - Mówimy o prywatnym momencie — wyjaśniła Jessica. — O sposobie, w jaki się zachowujemy, kiedy nikt nie patrzy. - Teraz nikt na nas nie patrzy - powiedział Will zachęcająco. - Możemy tutaj robić, co tylko zechcemy, i nikt nigdy... T L R

- Chyba nie rozumiesz - przerwała mu Susan. - Dzisiaj próbujemy wykreować prywatne odczucia i emocje postaci. - Więc zacznijmy kreować te odczucia i emocje - zaproponował Will. - Emocje muszą być prawdziwe - podkreśliła Jessica. - Absolutnie prawdziwe - dodała Susan. - Żebyśmy mogły zastosować je w scenie, którą przerabiamy. - Aha! - mruknął Will. - Chyba skapował - powiedziała Jessica. - Na Boga, skapował - przyznała Susan. - We dwójkę próbujecie scenę. - Brawo! - Jaką scenę? - zapytał Will. - Z „Makbeta" - wyjaśniła Susan. - W której ona mu mówi, żeby napiął cięciwę swego męstwa -powiedziała Jessica. - Lady Makbet. Kiedy on zaczyna się wahać, czy zabić Duncana. - „Jeśli cięciwę swego męstwa napniesz, wtedy powiedzie się" - powtórzyła Jessica, tym razem z przekonaniem. Spojrzała na siostrę. - To było bardzo dobre. Will wykombinował, że rozmowa wróciła na właściwe tory. - Napnij cięciwę, co? - Uśmiechnął się znacząco i upił łyk szampana. - Mówi mu, żeby nie był takim palantem - powiedziała Susan. - Chodzi o to, że knują zabicie króla - dodała Jessica. - To dla nich obojga jest prywatny moment. - Zastanawiają się nad tym, co zamierzają zrobić. - Rozumiesz, planują morderstwo. T L R