uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 898
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 273

Arkadij i Borys Strugaccy - W krainie purpurowych oblokow

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :973.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

Arkadij i Borys Strugaccy - W krainie purpurowych oblokow.pdf

uzavrano EBooki A A. B.Strugaccy
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 135 stron)

Arkadij i Borys Stru​gac​cy W kra​inie pur​pu​ro​wych ob​ło​ków

Część 1 Siód​my po​li​gon

Za​sad​ni​cza roz​mo​wa Se​kre​tarz spoj​rzał na By​ko​wa swym je​dy​nym okiem. - Z Azji Środ​ko​wej? - Tak. - Do​ku​men​ty… Roz​ka​zu​ją​cym ge​stem wy​cią​gnął po​przez stół rękę o dło​ni po​dob​nej do klesz​czy, z nie​zwy​kle dłu​gim pal​cem wska​zu​ją​cym; trzech pal​ców bra​ko​wa​ło. By​kow po​ło​żył na tej dło​ni de​le​ga​cję służ​bo​wą i za​- świad​cze​nie. Se​kre​tarz, nie śpie​sząc się, roz​ło​żył pa​pie​ry i czy​tał: - Alek​siej By​kow, in​ży​nier me​cha​nik z bazy ra​dziec​ko-chiń​skiej eks​pe​dy​cji. Mi​ni​ster​stwo Geo​lo​gii przy​sy​ła wy​żej wy​mie​nio​ne​go w celu prze​pro​wa​dze​nia roz​mów na te​mat jego dal​szej pra​cy. Pod​sta​wa: za​po​trze​bo​wa​nie PKKM z dnia… Po czym zer​k​nął na za​świad​cze​nie i zwra​ca​jąc je wła​ści​cie​lo​wi, wska​zał na obi​te czar​nym ska​jem drzwi. - Wejdź​cie tam - po​wie​dział. - To​wa​rzysz Kra​ju​chin cze​ka. By​kow za​py​tał: - Czy de​le​ga​cja zo​sta​nie u was? - Tak, de​le​ga​cja zo​sta​nie u mnie. By​kow przy​gła​dził wło​sy i ob​cią​gnął za​mszo​wą wia​trów​kę. Wy​da​ło mu się, że jed​no​oki se​kre​tarz pa​- trzy na nie​go jak​by z cie​ka​wo​ścią czy może z iro​nią. Na​bur​mu​szo​ny otwo​rzył drzwi i wszedł do ga​bi​ne​- tu. Okna du​że​go i mrocz​ne​go po​ko​ju za​sło​nię​te były bam​bu​so​wy​mi ma​ta​mi. Gołe ścia​ny z masy pla​- stycz​nej ma​to​wo po​ły​ski​wa​ły w ską​pym świe​tle. Pod​ło​gę przy​kry​wał mięk​ki czer​wo​ny dy​wan. By​kow roz​glą​dał się, szu​ka​jąc wzro​kiem go​spo​da​rza. Obok du​że​go, cał​kiem pu​ste​go biur​ka do​strzegł dwie ły​si​- ny. Jed​na z nich bez-krwi​sta, o sza​ra​wym od​cie​niu wid​nia​ła spo​za opar​cia fo​te​la prze​zna​czo​ne​go za​pew​- ne dla in​te​re​san​tów. Dru​ga ja​sno​sza​fra​no​we​go ko​lo​ru ki​wa​ła się nad roz​ło​żo​ny​mi na dru​gim koń​cu biur​- ka kal​ka​mi tech​nicz​ny​mi i nie​bie​ski​mi fo​to​ko​pia​mi ry​sun​ków. Po chwi​li By​kow zo​ba​czył trze​cią ły​si​nę. Jej wła​ści​ciel, nie​zwy​kle tęgi, ubra​ny w sza​ry kom​bi​ne​zon, roz​wa​lił się na dy​wa​nie, wci​snąw​szy gło​wę w kąt mię​dzy ścia​ną i sza​fą pan​cer​ną. Od szyi tego osob​ni​ka biegł pod biur​ko sznur… By​kow po​czuł się nie​swo​jo. Prze​stę​po​wał z nogi na nogę, kil​ka razy prze​su​nął su​wak zam​ka bły​ska​- wicz​ne​go wia​trów​ki i obej​rzał się za​nie​po​ko​jo​ny na drzwi. W tej​że chwi​li sza​fra​no​wa ły​si​na znik​nę​ła. Roz​le​gło się sa​pa​nie i przy​tłu​mio​ny, za​chryp​nię​ty głos stwier​dził z wy​raź​nym za​do​wo​le​niem : - Trzy​ma wspa​nia​le! Wspa-nia-le! Nad biur​kiem po​wo​li wy​ra​sta​ła wiel​ka, przy​gar​bio​na po​stać w ro​bo​czym ny​lo​no​wym kom​bi​ne​zo​nie. Był to męż​czy​zna wy​so​kie​go wzro​stu, bar​czy​sty i ocię​ża​ły. Jego sza​ra i po​bruż​dżo​na zmarszcz​ka​mi twarz ro​bi​ła wra​że​nie ma​ski. Za​ci​śnię​te, wą​skie war​gi two​rzy​ły li​nię pro​stą. Spod wy​so​kie​go wy​pu​kłe​go czo​ła spoj​rza​ły na By​ko​wa okrą​głe oczy bez rzęs. - O co cho​dzi? - pa​dło chra​pli​we py​ta​nie. - Chciał​bym się zo​ba​czyć z to​wa​rzy​szem Kra​ju​chi​nem - od​po​wie​dział By​kow, z pew​nym nie​po​ko​jem zer​ka​jąc na le​żą​ce​go na dy​wa​nie osob​ni​ka. - To wła​śnie j a. - Mó​wią​cy tak​że zer​k​nął na le​żą​ce​go, po czym na​tych​miast wle​pił okrą​głe oczy w By​ko​wa. Ły​si​na w fo​te​lu ani drgnę​ła. Po chwi​li wa​ha​nia By​kow zro​bił kil​ka kro​ków w stro​nę swe​go roz​mów​cy i przed​sta​wił się. Kra​ju​chin słu​chał, po​chy​liw​szy gło​wę. - Bar​dzo mi przy​jem​nie - od​po​wie​dział su​cho. - Cze​ka​łem na was już wczo​raj. Pro​szę, sia​daj​cie - wska​zał na fo​tel wiel​ką jak ło​pa​ta dło​nią. - Pro​szę, tu. Zrób​cie so​bie miej​sce i sia​daj​cie. By​kow, nie ro​zu​mie​jąc, o co cho​dzi, zbli​żył się do biur​ka i pa​trząc na fo​tel, z tru​dem opa​no​wy​wał ner​wo​wy uśmie​szek. Na fo​te​lu le​żał dzi​wacz​ny ubiór, po​dob​ny do ska​fan​dra dla nur​ków, zro​bio​ny z sza​- re​go ma​te​ria​łu. Sre​brzy​sty hełm w kształ​cie kuli z me​ta​lo​wy​mi za​pin​ka​mi wy​sta​wał nad opar​cie. - Po​łóż​cie to na pod​ło​dze - po​wie​dział Kra​ju​chin. By​kow obej​rzał się na gru​bą ku​kłę le​żą​cą na pod​ło​- dze koło pan​cer​nej sza​fy.

- To tak​że spe​cjal​ny ubiór - z nie​cier​pli​wo​ścią w gło​sie ode​zwał się Kra​ju​chin. - Sia​daj​cie wresz​cie! By​kow szyb​ko zdjął ska​fan​der z krze​sła i siadł, czu​jąc się nie​co za​wsty​dzo​ny. Kra​ju​chin pa​trzył na nie​go bez mru​gnię​cia po​wie​ką. - Tak… - bęb​nił po biur​ku bla​dy​mi pal​ca​mi. - Tak… więc po​zna​li​śmy się, to​wa​rzy​szu By​kow. Mo​że​- cie zwra​cać się do mnie po pro​stu: Mi​ko​ła​ju Za​cha​ro​wi​czu. Mam na​dzie​ję, że mnie po​lu​bi​cie i ob​da​rzy​- cie życz​li​wo​ścią. Bę​dzie​cie pra​co​wać pod moim kie​row​nic​twem. Oczy​wi​ście, je​śli… Prze​ni​kli​wy dźwięk te​le​fo​nicz​ne​go dzwon​ka prze​rwał roz​mo​wę. Kra​ju​chin pod​niósł słu​chaw​kę. - Prze​pra​szam, to​wa​rzy​szu By​kow… Słu​cham. Tak… to ja. Nie po​wie​dział wię​cej ani sło​wa. By​kow za​uwa​żył, jak w błę​kit​na​wym bla​sku rzu​ca​nym przez ekran wi​de​ofo​nu na ły​sych skro​niach Kra​ju​chi​na na​brzmia​ły żyły, a twarz po​czer​wie​nia​ła. Naj​wi​docz​niej roz​- mo​wa do​ty​czy​ła spraw nie​zwy​kłej wagi. Aby nie wy​dać się nie​dy​skret​nym, By​kow za​czął oglą​dać le​żą​- cy na są​sied​nim fo​te​lu ska​fan​der. Przez roz​chy​lo​ne wy​cię​cie koł​nie​rza wi​dział wnę​trze heł​mu. By​kow od​niósł wra​że​nie, że po​przez sztyw​ny ma​te​riał wi​dzi wzór na dy​wa​nie, cho​ciaż sre​brzy​sta kula, gdy pa​- trzył na nią z ze​wnątrz, była cał​kiem nie​prze​zro​czy​sta. Po​chy​lił się, aby le​piej przyj​rzeć się ska​fan​dro​wi, lecz w tej sa​mej chwi​li Kra​ju​chin odło​żył słu​chaw​kę i pstryk​nął wy​łącz​ni​kiem. - We​zwać Po​ka​ti​ło​wa! - roz​ka​zał ochry​płym szep​tem. - Roz​kaz! - ode​zwał się czyjś głos. - Za go​dzi​nę! - Tak jest, za go​dzi​nę! Znów pstryk​nął prze​łącz​nik. Za​pa​dła ci​sza. By​kow pod​niósł oczy i zo​ba​czył, że Kra​ju​chin z ca​łej siły po​cie​ra czo​ło dło​nią. - Tak - ode​zwał się spo​koj​nym gło​sem, wi​dząc, że By​kow mu się przy​glą​da. - Ależ to za​ku​ta pała! Jak gro​chem o ścia​nę… Wy​bacz​cie, to​wa​rzy​szu. Na czym to za​trzy​ma​li​śmy się… Aha, aha… Bar​dzo was prze​pra​szam. Mu​si​my po​roz​ma​wiać po​waż​nie, a cza​su mało. Wła​ści​wie cał​kiem go nie mamy. Za​- tem do rze​czy… Po pierw​sze chciał​bym was le​piej po​znać. Opo​wiedz​cie coś o so​bie. - Ale co? - spy​tał By​kow. - No, cho​ciaż​by ży​cio​rys. - Ży​cio​rys? - in​ży​nier za​sta​na​wiał się. - Ży​cio​rys mam nie​skom​pli​ko​wa​ny. Uro​dzi​łem się w roku 19… w ro​dzi​nie ma​ry​na​rza że​glu​gi śród​lą​do​wej. Po​cho​dzę z oko​lic Gor​kie​go. Oj​ciec umarł, kie​dy nie mia​łem jesz​cze trzech lat. Do pięt​na​ste​go roku ży​cia miesz​ka​łem i uczy​łem się w szko​le-in​ter​na​cie. Po​tem przez czte​ry lata pra​co​wa​łem jako mo​to​rzy​sta na woł​żań​skich od​rzu​to​wych śli-zga​czach-am​fi​biach. Gra​łem w ho​ke​ja. Jako czło​nek re​pre​zen​ta​cji klu​bu Woł​ga dwa razy bra​łem udział w olim​pia​dach. Za​czą​łem stu​- dio​wać w wyż​szej szko​le tech​nicz​nej trans​por​tu lą​do​we​go. To daw​na szko​ła wojsk pan​cer​no-mo​to​ro​- wych. („Dla​cze​go, u li​cha, tyle ga​dam?” - prze​mknę​ła mu przez gło​wę nie​przy​jem​na myśl). Ukoń​czy​łem wy​dział trans​por​tu o na​pę​dzie ato​mo​wo-od​rzu​to​wym prze​zna​czo​ny dla uczest​ni​ków eks​pe​dy​cji na​uko​- wych. Po​tem… no cóż… po​sła​li mnie w góry w oko​li​ce Tien-szan. Na​stęp​nie w pia​ski pu​sty​ni Gobi… Tam pra​co​wa​łem, tam też wstą​pi​łem do par​tii. Co by tu jesz​cze? To chy​ba wszyst​ko. - Ży​cio​rys na​praw​dę nie​skom​pli​ko​wa​ny - przy​tak​nął Kra​ju​chin. - Skoń​czy​li​ście trzy​dzie​ści trzy lata? Tak? - Za mie​siąc skoń​czę trzy​dzie​ści czte​ry. - Oczy​wi​ście ka​wa​ler? Py​ta​nie to wy​da​wa​ło się By​ko​wo​wi bar​dzo nie​tak​tow​ne. In​ży​nier nie lu​bił żad​nych alu​zji do swe​go wy​glą​du. Tym bar​dziej iż znał jed​ną ko​bie​tę, któ​ra nie zwra​ca​ła uwa​gi na to, że jego twarz jest spa​lo​na słoń​cem, że ma nos jak kar​to​fel i rude, sztyw​ne wło​sy. - Chcia​łem po​wie​dzieć - mó​wił da​lej Kra​ju​chin - że jesz​cze przed pół ro​kiem by​li​ście ka​wa​le​rem. - Tak - la​ko​nicz​nie od​po​wie​dział By​kow - te​raz też je​stem sa​mot​ny. Na ra​zie… Zo​rien​to​wał się na​gle, że Kra​ju​chin wie o nim bar​dzo dużo, a rzu​ca py​ta​nia nie po to, by się cze​goć do​wie​dzieć, lecz żeby wy​ro​bić so​bie oso​bi​ste zda​nie, czy też z ja​kie​goś in​ne​go po​wo​du. Taka roz​mo​wa nie na​le​ża​ła do przy​jem​nych, więc By​kow na​je​żył się. - Na ra​zie je​stem sa​mot​ny - po​wtó​rzył. - A za​tem nie ma​cie bli​skich krew​nych - do​dał Kra​ju​chin.

- Tak wy​cho​dzi, że nie mam. - Wo​bec tego je​ste​ście, że tak po​wiem, cał​kiem sa​mot​ni i nie​za​leż​ni… - Tak. Na ra​zie je​stem sa​mot​ny. - Gdzie pra​co​wa​li​ście ostat​nio? - Na Gobi… - Od daw​na? - Od trzech lat… - Trzy lata! Przez cały czas na pu​sty​ni? - Tak. Oczy​wi​ście z ma​ły​mi prze​rwa​mi. Wy​jaz​dy służ​bo​we, kur​sy… Lecz w za​sa​dzie cały czas na pu​sty​ni… - Nie znu​dzi​ło się? By​kow za​sta​no​wił się. - Po​cząt​ko​wo było trud​no - mó​wił ostroż​nie. - Po​tem przy​wy​kłem. Ale wia​do​mo, pra​ca nie j est tam ła​twa. - Sta​nę​ły mu przed oczy​ma czar​ne prze​strze​nie pia​sków i roz​pa​lo​ne jak pło​mień nie​bo. - Ale prze​- cież i pu​sty​nię moż​na po​ko​chać… - Czyż​by? - mruk​nął Kra​ju​chin - Moż​na po​ko​chać pu​sty​nię? A wy ją ko​cha​cie? - Przy​zwy​cza​iłem się. - Jaką funk​cję peł​ni​li​ście ostat​nio? - By​łem kie​row​ni​kiem ko​lum​ny ato​mo​wych trans​por​te​rów te​re​no​wych, na​le​żą​cych do bazy eks​pe​dy​- cji. - Wo​bec tego mu​si​cie świet​nie znać się na ma​szy​nach. Nie​praw​daż? - Za​le​ży na ja​kich? - No, cho​ciaż​by na wa​szych ato​mo​wych te​re​nów​kach. By​kow uznał py​ta​nie za re​to​rycz​ne i nie od​po​- wie​dział. - Po​wiedz​cie mi, pro​szę, czy to wy kie​ro​wa​li​ście ak​cją ra​tun​ko​wą eks​pe​dy​cji Dau​ge​go? - Tak, ja. - Gra​tu​lu​ję, do​sko​na​le da​li​ście so​bie radę! Bez wa​szej po​mo​cy tam​ci by zgi​nę​li. By​kow wzru​szył ra​mio​na​mi. - Dla nas był to wła​ści​wie dość zwy​kły marsz i nic wię​cej. Kra​ju​chin zmru​żył oczy - A jed​nak lu​dzie z wa​sze​go ze​spo​łu prze​ży​li cięż​kie chwi​le… je​śli mnie pa​mięć nie za​wo​dzi. By​kow za​czer​wie​nił się, co przy jego ko​lo​rze twa​rzy spra​wia​ło przy​kre wra​że​nie. - Prze​ży​li​śmy czar​ną bu​rzę! - od​parł ze zło​ścią. - Nie chwa​lę się, to​wa​rzy​szu Kra​ju​chin. Ma​sze​ro​wać w takt mu​zy​ki ła​two jest tyl​ko na de​fi​la​dach. Na pu​sty​ni spra​wa jest bar​dziej skom​pli​ko​wa​na. Roz​mo​wa krę​po​wa​ła go i po​czuł się nie​swo​jo. Kra​ju​chin przy​glą​dał mu się z ta​jem​ni​czym uśmiesz​- kiem. - Tak… tak… bar​dziej skom​pli​ko​wa​na… Trzy lata w pu​sty​ni. Po​wiedz​cie mi, to​wa​rzy​szu By​kow, czy in​te​re​su​je was coś poza służ​bą? By​kow rzu​cił mu py​ta​ją​ce spoj​rze​nie. - Pod ja​kim wzglę​dem? - Co ro​bi​cie w wol​nych chwi​lach? - Hm… Oczy​wi​ście czy​tam, gry​wam w sza​chy. - Zda​je się, że pi​sa​li​ście ja​kieś pra​ce? - Pi​sa​łem. - Dużo? - Nie​wie​le. Dwa ar​ty​ku​ły w cza​so​pi​śmie „Trans​port gą​sie​ni​co​wy”… - Na jaki te​mat? - Re​mont re​ak​to​rów na​pę​do​wych w po​lo​wych wa​run​kach. Z wła​snej prak​ty​ki. - Po​wia​da​cie, re​mont re​ak​to​rów na​pę​do​wych… Bar​dzo cie​ka​we. Aha, czy ze spor​tu in​te​re​su​je was coś jesz​cze prócz ho​ke​ja? - Dżu​do… je​stem in​struk​to​rem. - Świet​nie. A czy cie​ka​wi​ła was kie​dy astro​no​mia? By​kow od​niósł wra​że​nie, że Kra​ju​chin drwi z nie​-

go. - Nie, astro​no​mia nie in​te​re​so​wa​ła mnie ni​g​dy. - Szko​da! - Być może… - Cho​dzi o to, to​wa​rzy​szu By​kow, że wa​sza pra​ca bę​dzie, w pew​nym stop​niu, zwią​za​na z tą na​uką. In​ży​nier za​sę​pił się. - Prze​pra​szam, ale nie bar​dzo ro​zu​miem… - Co po​wie​dzia​no wam, de​le​gu​jąc was tu​taj? - Po​wie​dzia​no, że je​stem skie​ro​wa​ny w celu prze​pro​wa​dze​nia roz​mów na te​mat ewen​tu​al​ne​go udzia​łu w wy​pra​wie na​uko​wej. Chwi​lo​wo… - A nie po​wie​dzie​li, o jaką cho​dzi eks​pe​dy​cję? - O ja​kąś wy​pra​wę na pu​sty​nię w po​szu​ki​wa​niu rzad​ko spo​ty​ka​nych rud. Kra​ju​chin strze​lił pal​ca​mi i po​ło​żył dło​nie na biur​ku. - Tak, to cał​kiem zro​zu​mia​łe - mruk​nął - cał​kiem oczy​wi​ste. Nic tam o tym nie wie​dzą. A za​tem, to​- wa​rzy​szu By​kow - mó​wił da​lej, wes​tchnąw​szy głę​bo​ko - ma się ro​zu​mieć, że astro​no​mia nie ma z tym nic wspól​ne​go. Mó​wiąc ści​śle, pra​wie nic… A jesz​cze ści​ślej: wy nie ma​cie z nią nic wspól​ne​go. Nie​- waż​ne, czy in​te​re​so​wa​li​ście się tą na​uką. Wąt​pię, czy​by się wam przy​da​ła. Osta​tecz​nie prze​czy​ta​cie coś nie​coś, tro​chę wam opo​wie​dzą… Spra​wa po​le​ga na tym, że bę​dzie​cie pra​co​wać nie tu… nie na Zie​mi. By​kow nie​spo​koj​nie za​mru​gał oczy​ma. Znów po​czuł się tak nie​swo​jo, jak w pierw​szej chwi​li, gdy prze​kro​czył próg tego ga​bi​ne​tu. - Oba​wiam się, że nic nie ro​zu​miem - wy​krztu​sił. - Nie na Zie​mi? A może na Księ​ży​cu? - Nie, nie na Księ​ży​cu. Znacz​nie da​lej. Wszyst​ko za​czę​ło się wy​da​wać dzi​wacz​nym snem. Kra​ju​chin oparł bro​dę na sple​cio​nych pal​cach i mó​wił: - Co was tak za​dzi​wi​ło, Alek​sie​ju Pio​tro​wi​czu? Już od trzy​dzie​stu lat lu​dzie la​ta​ją na inne pla​ne​ty. Zwy​kli lu​dzie, tacy jak wy. Lu​dzie o naj​róż​niej​szych spe​cjal​no​ściach. Je​stem zda​nia, że mo​gli​by​ście zo​- stać świet​nym astro​nau​tą. War​to zwró​cić uwa​gę, że wie​lu astro​nau​tów do​szlu​so​wa​ło do nas, że tak po​- wiem, z ze​wnątrz, na przy​kład z lot​nic​twa. Ro​zu​miem do​brze, że wam jako in​ży​nie​ro​wi tak cał​ko​wi​cie zwią​za​nej z Zie​mią spe​cjal​no​ści nie przy​szło na​wet na myśl, że mo​gli​by​ście wziąć udział w ta​kich pra​- cach. A jed​nak stwo​rzo​ne zo​sta​ły ta​kie moż​li​wo​ści, że obec​nie wy​sy​ła​my wy​pra​wę na We​nus, i jest nam po​trzeb​ny czło​wiek do​sko​na​le zna​ją​cy wa​run​ki pra​cy w piasz​czy​stych te​re​nach. Nie są​dzę, aby tam​te pu​sty​nie bar​dzo róż​ni​ły się od wa​szej uko​cha​nej Gobi. Tyle że na​po​tka​cie nie​co więk​sze trud​no​ści… W gło​wie By​ko​wa bły​snę​ła na​gle myśl: - Ura​no​wa Gol​kon​da! Kra​ju​chin spoj​rzał na nie​go prze​ni​kli​wie. - Tak. Ura​no​wa Gol​kon​da. Wi​dzi​cie, już wie​cie pra​wie wszyst​ko. - We​nus… - po​wo​li mó​wił By​kow. - Ura​no​wa Gol​kon​da… -Po​krę​cił gło​wą i uśmiech​nął się. - Ja… i nie​bo! Nie​wia​ry​god​ne! - No, nie taki z was chy​ba wiel​ki grzesz​nik. A poza tym nie wy​sy​ła​my was do raj​skich ogro​dów. Jed​- nak może się zda​rzyć… -Kra​ju​chin po​chy​lił się i za​py​tał szep​tem: - Bo​icie się? By​kow za​sta​no​wił się. - Oczy​wi​ście strach mnie ob​la​tu​je - przy​znał się. Praw​dę mó​wiąc, po pro​stu mam stra​cha.. Zresz​tą… może nie dam rady. Ale je​śli za​żą​da się ode mnie tyl​ko tego, co po​tra​fię, to dla​cze​góż by nie? - po​pa​trzył na Kra​ju​chi​na i uśmiech​nął się. - Nie, nie boję się aż tak bar​dzo, żeby od​mó​wić. Mu​si​cie ro​zu​mieć, że to jed​nak było za​sko​cze​nie. A przy tym, dla​cze​go wy… uwa​ża​cie, że wy​wią​żę się ze swe​go za​da​nia? - Je​stem naj​zu​peł​niej prze​ko​na​ny. Oczy​wi​ście, nie bę​dzie ła​two. Bę​dzie​cie mie​li trud​no​ści, bę​dzie wam cięż​ko, bar​dzo cięż​ko, na​tknie​cie się, być może, na nie​bez​pie​czeń​stwa, o ja​kich na ra​zie nie mamy na​wet po​ję​cia… lecz da​cie so​bie radę. - Le​piej się na tym zna​cie, to​wa​rzy​szu Kra​ju​chin. - Tak mi się wy​da​je. Li​czy​my na to, Alek​sie​ju Pio​tro​wi​czu, że nie po​bie​gnie​cie do wa​sze​go mi​ni​ster​- stwa z proś​bą o zwol​nie​nie ze wzglę​du na stan zdro​wia czy wa​run​ki ro​dzin​ne.

- To​wa​rzy​szu Kra​ju​chin! - A cóż wy my​śli​cie? - Kra​ju​chin za​czer​wie​nił się. - Nie tacy jak wy, sie​dząc na tym fo​te​lu, sro​mot​nie tchó​rzy​li. - Prze​cią​gnął dło​nią po twa​rzy. - Mó​wiąc szcze​rze, już od daw​na mam was na oku i je​stem rad, że się nie omy​li​łem. By​kow chrząk​nął za​że​no​wa​ny i od​wró​cił wzrok, po czym spy​tał: - A skąd mnie zna​cie? - Z ak​cji ra​tun​ko​wej eks​pe​dy​cji Dau​ge​go. Na​le​ża​ła ona do na​sze​go re​sor​tu. Od tej pory mam was na oku. Po​pro​si​łem o opi​nię o was i wszyst​ko, co po​trze​ba. Te​raz nad​szedł czas i za​pro​si​li​śmy was tu​taj. - Ro​zu​miem. - Zwy​kle da​je​my czas do na​my​słu, ty​dzień, a nie​kie​dy mie​siąc. Tym ra​zem jed​nak nie mo​że​my cze​- kać. De​cy​duj​cie, to​wa​rzy​szu By​kow. Uprze​dzam was: je​śli wa​ha​cie się choć​by odro​bi​nę, re​zy​gnuj​cie na​- tych​miast. Pre​ten​sji mieć nie bę​dzie​my. By​kow ro​ze​śmiał się. - To​wa​rzy​szu Kra​ju​chin, nie re​zy​gnu​ję. Je​śli uwa​ża​cie, że dam so​bie radę, zga​dzam się. Oczy​wi​ście by​łem tro​chę za​sko​czo​ny, ale to nic nie szko​dzi. - No to świet​nie. Kra​ju​chin spo​koj​nie skło​nił gło​wę i zer​k​nął na ze​ga​rek. - A te​raz uwa​żaj​cie. Eks​pe​dy​cja po​trwa sto​sun​ko​wo krót​ko, nie dłu​żej niż pół​to​ra mie​sią​ca. Od​po​- wia​da wam to? - Od​po​wia​da… - O szcze​gó​łach mó​wić te​raz nie będę. Do​wie​cie się wszyst​kie​go póź​niej. Cza​su mamy jak na le​kar​- stwo. Pro​szę wziąć pod uwa​gę, że ju​tro od​la​tu​je​my. - Ju​tro? Na We​nus? - Nie, na We​nus nie po​le​ci​my tak pręd​ko. Na ra​zie po​pra​cu​je​my na Zie​mi. Nie my​śl​cie tyl​ko, że w Mo​skwie. Bę​dzie​my w in​nym miej​scu. Ale, ale… gdzie są wa​sze rze​czy? - Na dole w szat​ni. Rze​czy mam nie​wie​le - wa​li​zę i ra​por​tów​kę. Nie przy​pusz​cza​łem… - To nie jest naj​waż​niej​sze. Gdzie ma​cie za​miar za​trzy​mać się? Po​le​cam wam Pra​gę… To bli​sko, tuż obok. By​kow przy​tak​nął. - Wiem. To do​bry ho​tel. - Bar​dzo do​bry. Te​raz je​ste​ście wol​ni, a za… - znów zer​k​nął na ze​ga​rek - za dwie go​dzi​ny z mi​nu​ta​mi, to zna​czy do​kład​nie o sie​dem​na​stej, pro​szę was, to​wa​rzy​szu ko​smo​nau​to, wra​caj​cie tu do mnie. Do​wie​- cie się paru rze​czy. Je​dli​ście obiad? Na pew​no nie! Re​stau​ra​cja znaj​du​je się na trzy​na​stym pię​trze. Po​sil​- cie się, od​pocz​nij​cie w klu​bie czy w bi​blio​te​ce - wszyst​ko znaj​du​je się w tym sa​mym bu​dyn​ku. A więc punk​tu​al​nie sie​dem​na​sta. A te​raz, jaz​da! Ja na​to​miast za​bio​rę się do my​cia gło​wy… no… mu​szę ko​muś zmyć gło​wę. By​kow, cią​gle jesz​cze pod​nie​co​ny, wstał i po chwi​li wa​ha​nia rzu​cił py​ta​nie, któ​re mę​czy​ło go w cią​gu ca​łej roz​mo​wy. - To​wa​rzy​szu Kra​ju​chin, jak brzmi peł​na na​zwa tej in​sty​tu​cji? W skie​ro​wa​niu po​da​no skrót: „PKKM”. Mam wra​że​nie, że roz​szy​fro​wa​łem go błęd​nie. - PKKM to Pań​stwo​wy Ko​mi​tet Ko​mu​ni​ka​cji Mię​dzy​pla​ne​tar​nej przy Ra​dzie Mi​ni​strów. Je​stem za​- stęp​cą pre​ze​sa ko​mi​te​tu. - Dzię​ku​ję- od​po​wie​dział By​kow. - Ko​mi​tet Ko​mu​ni​ka​cji Mię​dzy​pla​ne​tar​nej - mruk​nął, kie​ru​jąc się do drzwi. - Nno, tak… A ja my​śla​- łem, że Pań​stwo​wy Ko​mi​tet Ko​mu​ni​ka​cji Mię​dzy​na​ro​do​wej… Taki sam skrót… W drzwiach By​kow zde​rzył się z ja​kimś dry​bla​sem pę​dzą​cym do ga​bi​ne​tu. Zdą​żył tyl​ko za​uwa​żyć, że wiel​kie chło​pi​sko mia​ło duże oku​la​ry w pięk​nej czar​nej opra​wie od​ci​na​ją​ce się od nie​zwy​kle bla​dej twa​- rzy. Czło​wiek ten nie zwró​cił uwa​gi na go​ścia i od​su​nąw​szy go na bok, już od pro​gu wo​łał: - Mi​ko​ła​ju Za​cha​ro​wi​czu! W od​po​wie​dzi By​kow usły​szał groź​ny, sy​czą​cy głos Kra​ju-chi​na: - Gdzie jest szó​sty re​ak​tor?!

- Po​zwól​cie. Mi​ko​ła​ju… - Py​tam, gdzie jest szó​sty re​ak​tor? By​kow za​mknął drzwi i ru​szył do wyj​ścia. Ciem​no​li​cy se​kre​tarz od​pro​wa​dził go spoj​rze​niem swe​go je​dy​ne​go oka i znów po​chy​lił się nad biur​kiem. Za​ło​ga „Hiu​sa” „We​nus jest, li​cząc od Słoń​ca, dru​gą z ko​lei pla​ne​tą. Śred​nia od​le​głość od Słoń​ca wy​no​si 0,723 jed​- nost​ki astro​no​micz​nej, czy​li 108 mi​lio​nów km. Cał​ko​wi​ty czas obie​gu wo​kół Słoń​ca wy​no​si 224 dni 16 go​dzin 49 mi​nut i 8 se​kund. Śred​nia pręd​kość po​ru​sza​nia się po or​bi​cie wy​no​si 35 km/sek… Jest naj​- bliż​szą pla​ne​tą w są​siedz​twie Zie​mi. W mo​men​cie gdy znaj​du​je się mię​dzy Słoń​cem a Zie​mią, od​le​głość jej od na​szej pla​ne​ty wy​no​si oko​ło 39 mi​lio​nów km… Gdy jest po prze​ciw​nej stro​nie Słoń​ca, od​le​głość ta wzra​sta do 258 mi​lio​nów km. Śred​ni​ca rów​na się 12 400 km, spłasz​cze​nie jest nie​do​strze​gal​ne. Przyj​- mu​jąc wiel​ko​ści ziem​skie za 1, We​nus bę​dzie mieć na​stę​pu​ją​ce roz​mia​ry: śred​ni​ca - 0,913, po​wierzch​nia - 0,95, ob​ję​tość - 0,92, siła przy​cią​ga​nia na po​wierzch​ni - 0,85, gę​stość - 0,88 (czy​li 4,80 gr/cm3); masa 0,81…. czas ob​ro​tu wo​kół osi wy​no​si 57 go​dzin. We​nus ota​cza bar​dzo gę​sta at​mos​fe​ra zło​żo​na z dwu​- tlen​ku wę​gla i cza​du, w któ​rej po​ru​sza​ją się ob​ło​ki z kry​sta​licz​ne​go amo​nia​ku… Ba​da​nia We​nus prze​- pro​wa​dza​ne są z tym​cza​so​wych i sta​łych sput​ni​ków, z któ​rych dwa na​le​żą do Aka​de​mii Nauk ZSRR. Kil​- ka prób wy​lą​do​wa​nia na tej pla​ne​cie (Abra​si​mow, Ni​si​dzi​ma, So​ko​łow​ski, Szi Feń-ju i inni) i pro​wa​dze​- nia ba​dań bez​po​śred​nio na jej po​wierzch​ni skoń​czy​ło się nie​po​wo​dze​niem…”. By​kow spoj​rzał na ko​lo​ro​wą fo​to​gra​fię We​nus - na ak​sa​mit-no-czar​nym tle żół​ta​wy dysk z błę​kit​ny​mi i po​ma​rań​czo​wy​mi cie​nia​mi. Za​trza​snął gru​bą księ​gę. „Kil​ka prób wy​lą​do​wa​nia… i pro​wa​dze​nia ba​dań bez​po​śred​nio… skoń​czy​ło się nie​po​wo​dze​niem…”. Krót​ko i wy​raź​nie. Pró​bo​wa​no. By​kow za​czął so​bie przy​po​mi​nać wszyst​ko, co czy​tał kie​dyś w książ​kach i ga​ze​tach, co wi​dział na wy​kła​dach te​le​wi​zyj​nych i cze​go do​wie​dział się ze zwię​złych i su​chych ko​mu​ni​ka​tów TASS-u. Pod ko​niec trze​cie​go dzie​się​cio​le​cia, od chwi​li gdy czło​wiek pierw​szy raz po​le​ciał na Księ​życ, zna​ne mu były wszyst​kie cia​ła nie​bie​skie w pro​mie​niu pół​to​ra mi​liar​da ki​lo​me​trów. Roz​wi​nę​ły się nowe na​uki - pla​ne​to​lo​gia i pla​ne​to​gra​fia Księ​ży​ca, Mar​sa i Mer​ku​re​go, wiel​kich sput​ni​ków du​żych pla​net i nie​któ​rych ma​łych pla​net-aste​ro​idów. Ko​smo​nau​ci, a zwłasz​cza ci, któ​rzy całe mie​sią​ce, a na​wet lata pra​co​wa​li da​- le​ko od Zie​mi, przy​wy​kli już do lot​nych warstw pyłu na rów​ni​nach Księ​ży​ca, do czer​wo​nych pu​styń i jak gdy​by wy​schnię​tych za​ro​śli mar​sjań​skie​go sak​sau​łu, do lo​do​wych prze​pa​ści i roz​pa​lo​nych do bia​ło​ści pła​sko​wy​żów Mer​ku​re​go, do ob​ce​go nie​ba, po któ​rym pę​dzą licz​ne księ​ży​ce, do Słoń​ca po​dob​ne​go do ja​snej gwiaz​dy. Set​ki po​jaz​dów mię​dzy​pla​ne​tar​nych prze​ci​na​ło we wszyst​kich kie​run​kach Układ Sło​- necz​ny. Zbli​żał się nowy etap pod​bo​ju prze​strze​ni ko​smicz​nej przez czło​wie​ka -okres pod​bo​ju wiel​kich, „trud​nych” pla​net: Ju​pi​te​ra, Sa​tur​na, Ura-na, Nep​tu​na i We​nus. We​nus była jed​nym z pierw​szych obiek​tów, na któ​ry zwró​ci​li uwa​gę wy​ru​sza​ją​cy z Zie​mi ba​da​cze ko​- smo​su. Pla​ne​ta znaj​du​je się bli​sko Zie​mi i Słoń​ca, ma wie​le wspól​nych z Zie​mią cech fi​zycz​nych, a jed​- no​cze​śnie nic nie było wia​do​mo o jej bu​do​wie. Wszyst​ko to przy​ku​wa​ło uwa​gę ko​smo​nau​tów. Naj​pierw wy​sła​no ku niej ra​kie​ty au​to​ma​tycz​ne bez lu​dzi. Wy​ni​ki ob​ser​wa​cji i do​świad​czeń były nie​- za​chę​ca​ją​ce. Chmu​ry, kon​sy​sten​cją swą przy​po​mi​na​ją​ce oce​anicz​ny ił, ota​cza​ły pla​ne​tę i za​sła​nia​ły wszyst​ko. Na set​kach ki​lo​me​trów zwy​kłych i ul​tra​czer​wo​nych fil​mów wid​niał sta​le ten sam ob​raz: bia​ła, jed​no​staj​na, nie​prze​nik​nio​na za​sło​na utwo​rzo​na za​pew​ne z bar​dzo gru​bej war​stwy ob​ło​ków. Nie zda​ła eg​- za​mi​nu tak​że ra​dio​op​ty​ka. Fale ra​dio​we albo od​bi​ja​ły się od gór​nych warstw at​mos​fe​ry, albo były cał​ko​- wi​cie przez nią wchła​nia​ne. Ekra​ny ra​dio​lo​ka​to​rów albo ja​rzy​ły się rów​nym nic nie zna​czą​cym bla​skiem, albo po​zo​sta​wa​ły czar​ne. Te​le​me​cha​nicz-ne i cy​ber​ne​tycz​ne tan​kiet​ki-la​bo​ra​to​ria, któ​re tak świet​nie da​- wa​ły so​bie radę pod​czas ba​dań Księ​ży​ca i Mar​sa, nie prze​sy​ła​ły żad​nych mel​dun​ków. Wszyst​kie za​gi​nę​- ły gdzieś na dnie zwar​te​go oce​anu sza​ro​ró​żo​wej masy ob​ło​ków. Wów​czas do sztur​mu ru​szy​li naj​od​waż​niej​si. Trzy wy​pra​wy, wy​po​sa​żo​ne w naj​now​sze, jak na owe cza​sy, urzą​dze​nia tech​nicz​ne, jed​na po dru​giej za​nu​rza​ły się w at​mos​fe​rze ta​jem​ni​czej pla​ne​ty. Pierw​szy sta​tek spło​nął, za​nim zdą​żył nadać choć​by je​den ko​mu​ni​kat. (Ob​ser​wa​to​rzy za​uwa​ży​li w miej​scu ze​- tknię​cia się stat​ku z po​wierzch​nią at​mos​fe​ry We​nus ni​kły błysk). Dru​ga eks​pe​dy​cja nada​ła mel​du​nek, że pod​cho​dzi do lą​do​wa​nia, a w dwa​dzie​ścia mi​nut po​tem wia​do​mość, że tuż nad po​wierzch​nią sta​tek ich nie​sie nie​zwy​kle sil​ny prąd at​mos​fe​rycz​ny. Była to ostat​nia in​for​ma​cja. Trze​cia eks​pe​dy​cja wy​lą​do​wa​ła

szczę​śli​wie. Jed​nak nie wia​do​mo, ja​kie ka​pry​sy przy​ro​dy nie po​zwo​li​ły na na​wią​za​nie łącz​no​ści przez całą dobę. Do​wód​ca wy​pra​wy mel​do​wał póź​niej, że wo​kół sza​le​ją bu​rze pia​sko​we, trą​by po​wietrz​ne o tak po​twor​nej sile, że zwa​la​ją na​wet ska​ły, a wresz​cie, że ota​cza ich pur​pu​ro​wa nie​prze​nik​nio​na mgła. Na tym łącz​ność się urwa​ła i do​pie​ro po ty​go​dniu ktoś ner​wo​wo rzu​cił do mi​kro​fo​nu: „Go​rącz​ka, go​rącz​- ka, go​rącz​ka”. Były to ostat​nie sło​wa, ja​kie usły​sza​no od człon​ków tej wy​pra​wy. Za​gła​da trzech eks​pe​dy​cji w tak krót​kim cza​sie to już zbyt wie​le! Zro​zu​mia​no, że ata​ko​wać We​nus moż​na do​pie​ro po do​ko​na​niu no​wych, bar​dzo do​kład​nych przy​go​to​wań. Trze​ba było prze​pro​wa​dzić żmud​ne, wszech​stron​ne i głę​bo​kie roz​po​zna​nie. Mię​dzy​na​ro​do​wy Kon​gres Ko​smo​lo​gów opra​co​wał plan ba​da​nia We​nus, któ​re​go re​ali​za​cja mia​ła trwać pięt​na​ście lat. Ludz​kość zmo​bi​li​zo​wa​ła w tym celu wszyst​kie naj​now​sze środ​ki znaj​du​ją​ce się w ar​se​na​le wie​dzy i tech​ni​ki. Zbu​do​wa​no i wy​sła​no w prze​- strzeń kil​ka sput​ni​ków-ob​ser​wa​to​riów, wy​po​sa​żo​nych w set​ki au​to​ma​tów. Wpro​wa​dzo​no do uży​cia au​to​- ma​tycz​ne son​dy-szpe​ra​cze, za​sto​so​wa​no ul​tra-czer​wo​ną i elek​tro​no​wą opty​kę, apa​ra​ty jo​no​sko​po​we i wie​le in​nych urzą​dzeń. Mó​zgi elek​tro​no​we bez​u​stan​nie opra​co​wy​wa​ły otrzy​my​wa​ne in​for​ma​cje. Wprzę​- gnię​to do pra​cy naj​więk​sze w świe​cie elek​tro​no​we ma​szy​ny do ob​li​czeń. Stra​tos​fe​ra We​nus zo​sta​ła zba​- da​na tak do​kład​nie, że wy​ni​ki wpro​wa​dza​ły w po​dziw na​wet uczo​nych. W koń​cu z nie​zbęd​ną do​kład​no​- ścią ob​li​czo​no okres ob​ro​tu We​nus wo​kół jej osi. Spo​rzą​dzo​no mapę z ogól​ny​mi za​ry​sa​mi łań​cu​chów gór​skich. Zmie​rzo​no wy​stę​pu​ją​ce na We​nus pola ma​gne​tycz​ne. Pra​ce pro​wa​dzo​no me​to​dycz​nie i z peł​ną ce​lo​wo​ścią. Fran​cu​ski sput​nik wy​krył na We​nus i okre​ślił re​jon zwięk​szo​nej jo​ni​za​cji. Po pew​nym cza​sie od​kry​cie to po​twier​dzi​li ucze​ni ra​dziec​cy, chiń​scy i ja​poń​scy. Stwier​dzo​no, że re​jon su​per​in​ten​syw​nej jo​ni​za​cji obej​mu​je oko​ło pól mi​lio​na me​trów kwa​dra​to​wych i okre​so​wo kon​cen​tru​je się na ści​śle okre​ślo​nym miej​scu. Stwier​dzo​no rów​nież, że jo​ni​za​cja nie ma nic wspól​ne​go z gru​bą po​wło​ką chmur, a za​tem wy​łą​- cza się moż​li​wość jej at​mos​fe​rycz​ne​go po​cho​dze​nia. Po​zo​sta​ło tyl​ko pod​su​nąć myśl, że re​jon jo​ni​za​cji zwią​za​ny jest z twar​dą po​wierzch​nią We​nus. Je​że​li źró​dłem jo​ni​za​cji by​ły​by ma​te​ria​ły pro​mie​nio​twór​cze, to mo​gły je​dy​nie zdra​dzać obec​ność rud ra​dio​ak​tyw​nych o nie​by​wa​łej kon​cen​tra​cji. Na​zwa „Ura​no​wa Gol​kon​da” na​rzu​ca​ła się sama przez się. W ta​kiej sy​tu​acji spra​wy przy​bra​ły inny ob​rót. Je​śli cho​dzi o cięż​kie ele​men​ty ra​dio​ak​tyw​ne, ludz​- kość cią​gle jesz​cze od​czu​wa​ła ich głód. Tech​no​lo​gia wy​do​by​wa​nia roz​sia​nych po ca​łym glo​bie rud roz​- wi​ja​ła się po​wo​li, na​to​miast za​po​trze​bo​wa​nie na ma​te​ria​ły roz​sz​cze​pial​ne wie​lo​krot​nie prze​wyż​sza​ło pro​- duk​cję za​kła​dów aglo​me​ra​cyj​nych, a sztucz​ne ich wy​twa​rza​nie było zbyt kosz​tow​ne. Wy​łącz​nie na​uko​we za​in​te​re​so​wa​nia, ja​kie bu​dzi​ła We​nus, zo​sta​ły uzu​peł​nio​ne za​gad​nie​nia​mi bar​dziej prak​tycz​ny​mi. Znów wy​ru​szy​ło kil​ka eks​pe​dy​cji. Zgi​nął So​ko​low​ski, wi​ce​pre​zes Mię​dzy​na​ro​do​we​go Kon​gre​su Ko​- smo​ga​to​rów*. Jako nie​wi​do​my in​wa​li​da po​wró​cił do Na​goi nie​ustra​szo​ny Ni-si​dzi​ma. Prze​padł bez wie​ści je​den z naj​lep​szych pi​lo​tów chiń​skich Szi Feń-ju. Było rze​czą oczy​wi​stą, że sta​re środ​ki ata​ku za​wo​dzi​ły. We​- nus po pro​stu drwi​ła z wy​sił​ków czło​wie​ka. Ana​li​za ską​pych wia​do​mo​ści o ka​ta​stro​fach eks​pe​dy​cji wy​- ka​za​ła, że aby po​myśl​nie wy​lą​do​wać na We​nus, trze​ba wy​rzec się do​tych​cza​so​wych kon​struk​cji i za​sad tech​nicz​nych, na któ​rych opie​ra​ły się loty mię​dzy​pla​ne​tar​ne. Mię​dzy​na​ro​do​wy kon​gres we​zwał do za​nie​- cha​nia lo​tów aż do chwi​li, gdy zo​sta​ną zbu​do​wa​ne nowe stat​ki mię​dzy​pla​ne​tar​ne, i uchwa​lił na​gro​dę za opra​co​wa​nie ta​kiej ra​kie​ty, któ​ra by mo​gła po​ko​nać pan​cerz we​nu​sjań​skiej at​mos​fe​ry. W Związ​ku Ra​- dziec​kim peł​ną parą pro​wa​dzo​no pra​ce nad skon​stru​owa​niem ra​kie​ty o na​pę​dzie fo​to​no​wym. Inne pań​- stwa tak​że szu​ka​ły no​wych roz​wią​zań. Na dwa lata przed roz​po​czę​ciem na​szej opo​wie​ści w cen​tral​nych ga​ze​tach po​ja​wi​ła się wzmian​ka, że na naj​więk​szym sput​ni​ku Zie​mi Wei-ta-de Ju-i, co zna​czy „Wiel​ka przy​jaźń”, ra​dziec​cy i chiń​scy mi​strzo​- wie bez​gra​wi​ta​cyj​ne​go od​lew​nic​twa me​ta​li - od​lew​nic​twa w wa​run​kach, gdy nie ist​nie​je dzia​ła​nie siły cięż​ko​ści -roz​po​czę​li od​le​wa​nie ka​dłu​ba ra​kie​ty o na​pę​dzie fo​to​no​wym. Moż​li​we, że na tej wła​śnie ra​- kie​cie los po​zwo​li By​ko​wo​wi i jego to​wa​rzy​szom do​stać się na we​nu​sjań​skie pu​sty​nie… o któ​rych po​- wie​dział Kra​ju​chin: „Nie są​dzę, aby się róż​ni​ły od wa​szej uko​cha​nej pu​sty​ni Gobi”. Zresz​tą wszyst​ko jed​no, czy bę​dzie to ra​kie​ta fo​to​no​wa, czy też ato​mo​wa, czy pu​sty​nie na We​nus będą się za​sad​ni​czo róż​ni​ły od ziem​skich - wia​do​mo było jed​no: wy​pra​wa mia​ła do wy​ko​na​nia nad​zwy​- czaj trud​ne za​da​nie. Dla do​ko​na​nia pod​bo​ju We​nus ijej

* Au​tor stwo​rzył nowe sło​wo, któ​re​go pier​wo​wzo​rem jest „na​wi​ga​tor” (przyp. tlum.). na poły mi​tycz​nych skar​bów Ura​no​wej Gol​kon​dy po​trzeb​na jest ogrom​na wie​dza, że​la​zne zdro​wie, nie​zwy​kła wy​trzy​ma​łość… Trze​ba być do tego praw​dzi​wym astro​nau​tą, jed​nym z tych bo​ha​te​rów, ja​kich oglą​da się w ki​nie i ja​kich wita się z kwia​ta​mi w ręku, albo też… jed​nym z tych, co giną w bez​kre​snej prze​strze​ni mię​dzy​pla​ne​tar​nej. Czy skrom​ny in​ży​nier By​kow ma dość wie​dzy, czy wy​trzy​ma​ją jego zdro​- wie i cha​rak​ter? Kra​ju​chin zna się na tych spra​wach le​piej, jest prze​cież za​stęp​cą pre​ze​sa PKKM, Pań​stwo​we​go Ko​mi​- te​tu Ko​mu​ni​ka​cji Mię​dzy​pla​ne​tar​nej. Je​śli Kra​ju​chin jest prze​ko​na​ny, że By​kow da so​bie radę, to By​kow nie za​wie​dzie. Zresz​tą, ci astro​nau​ci to tak​że lu​dzie! Po​tra​fią oni, po​tra​fi i on. By​kow zdał so​bie na​gle spra​wę, że upar​cie wpa​tru​je się pro​sto w oczy ład​niut​kiej bi​blio​te​kar​ki sie​- dzą​cej przy sto​li​ku na​prze​ciw. Dziew​czy​na naj​pierw zro​bi​ła groź​ną minę, lecz po chwi​li nie wy​trzy​ma​ła i par​sk​nę​ła śmie​chem. Z ko​lei na​chmu​rzył się By​kow. Trze​ba bę​dzie wy​słać do Asz​cha​ba​du de​pe​szę, że de​le​ga​cja prze​cią​gnie się. Szko​da… nie zo​ba​czy się już przed wy​pra​wą… Ale co by to dało? Czy w cią​- gu kil​ku mi​nut zdo​ła po​wie​dzieć wszyst​ko, cze​go nie miał od​wa​gi wy​znać przez tyle lat? Nie​chaj los roz​- strzy​ga! Gdy wró​ci… (W my​śli zo​ba​czył fo​to​gra​fię w cza​so​pi​śmie. Bo​ha​te​ro​wie ko​smicz​nych prze​strze​ni po​wró​ci​li z trud​ne​go rej​su -kwia​ty, uśmie​chy, pod​nie​sio​ne w ge​ście po​wi​ta​nia dło​nie…), gdy wró​ci, weź​- mie urlop i po​je​dzie do Asz​cha​ba​du. Po​dej​dzie do zna​jo​me​go domu, na​ci​śnie gu​zik dzwon​ka… By​kow spoj​rzał na ze​ga​rek. Do pią​tej bra​ko​wa​ło jesz​cze paru mi​nut. Wstał, skło​nił się bi​blio​te​kar​ce, zwra​ca​jąc jed​no​cze​śnie tom en​cy​klo​pe​dii. Jed​no​oki se​kre​tarz ski​nął mu gło​wą jak sta​re​mu zna​jo​me​mu. By​kow jesz​cze raz spoj​rzał na ze​ga​rek (była za mi​nu​tę pią​ta), przy​gła​dził ręką wło​sy, ob​cią​gnął wia​trów​kę i zde​cy​do​wa​nym ru​chem otwo​rzył drzwi ga​bi​ne​tu. Od​niósł wra​że​nie, że wszedł do in​ne​go po​ko​ju. Za​sło​ny na oknach były roz​su​nię​te; przez sze​ro​ko otwar​te okna wdzie​ra​ło się sło​necz​ne świa​tło, ob​le​wa​jąc zło​tem ja​sne, ak​sa​mit​ne ścia​ny z pla​sti​ku. Fo​tel, któ​ry stał przy biur​ku, zo​stał od​su​nię​ty. Na​dal le​żał na nim, zwie​siw​szy za opar​cie sre​brzy​sty hełm, strój przy​po​mi​na​ją​cy ska​fan​der. Pod ścia​ną znaj​do​wał się zwi​nię​ty dy​wan. Po​środ​ku ga​bi​ne​tu, na wy​fro​te​ro​- wa​nym par​kie​cie, stał dzi​wacz​ny przed​miot, coś w ro​dza​ju żół​wia o pię​ciu gru​bych no​gach. Gład​ki, sfe​- rycz​ny pan​cerz wzno​sił się przy​naj​mniej metr nad pod​ło​gą. Wo​kół „żół-wia” przy​kuc​nę​ło kil​ku męż​- czyzn. Gdy By​kow wszedł do ga​bi​ne​tu, je​den z nich, bar​czy​sty, przy​gar​bio​ny, w czar​nych ochron​nych oku​la​- rach, za​kry​wa​ją​cych nie​mal po​ło​wę twa​rzy, pod​niósł łysą gło​wę, lśnią​cą w sło​necz​nym bla​sku, i ode​zwał się chry​pią​cym gło​sem Kra​ju​chi​na: - Otóż i on! To​wa​rzy​sze, przed​sta​wiam wam szó​ste​go człon​ka wa​szej za​ło​gi, in​ży​nie​ra Alek​sie​ja Pio​- tro​wi​cza By​ko​wa. Zwró​ci​ły się ku nie​mu wszyst​kie twa​rze - ro​sły, bar​dzo przy​stoj​ny męż​czy​zna w lek​kim, do​sko​na​le uszy​tym gar​ni​tu​rze; czer​wo​ny od upa​łu gru​bas z ogo​lo​ną gło​wą; śnia​dy, czar​no​wło​sy mło​dzian, wy​cie​ra​- ją​cy ży​la​ste dło​nie za​tłusz​czo​ny​mi pa​ku​ła​mi, i… Dau​ge, sta​ry, do​bry przy​ja​ciel Dau​ge, tak samo jak na pu​sty​ni Gobi wy​chu​dły i nie​zgrab​ny, tyl​ko ubra​ny ina​czej, już nie w sze​ro​kich spodniach i chu​st​ce na gło​wie, lecz w zwy​kłym gar​ni​tu​rze. Dau​ge spo​glą​dał na By​ko​wa, wi​tał go życz​li​wym ki​wa​niem gło​wy i uśmie​chał się na całą sze​ro​kość wiel​kich ust. - Po​znaj​cie się - po​wie​dział Kra​ju​chin. - Wło​dzi​mierz Sier-gie​je​wicz Jur​kow​ski, wy​bit​ny geo​log i do​- świad​czo​ny astro​nau​ta. Przy​stoj​ny geo​log w wy​mu​ska​nym gar​ni​tu​rze jak​by od nie​chce​nia uści​snął rękę By​ko​wa i od​wró​cił się obo​jęt​nie. By​kow ką​tem oka spoj​rzał na Kra​ju​chi​na. Wy​da​ło się mu, że w jego oczach za​bły​sły i na​- tych​miast przy​ga​sły we​so​łe ogni​ki. - …Bog​dan Bog​da​no​wicz Spi​cyn, pi​lot, je​den z naj​lep​szych ko​smo​nau​tów na świe​cie. Czło​nek pierw​- szych eks​pe​dy​cji do stre​fy aste​ro​idów. Ciem​ny bru​net bły​snął w uśmie​chu wspa​nia​ły​mi zę​ba​mi. Dłoń miał go​rą​cą i twar​dą jak że​la​zo. - Mi​chał An​to​no​wicz Kru​ti​kow - mó​wił da​lej Kra​ju​chin - na​wi​ga​tor. Duma ra​dziec​kiej astro​nau​ty​ki. - Ech, jak wy coś po​wie​cie, Mi​ko​ła​ju Za​cha​ro​wi​czu, to… -mruk​nął gru​bas, zmie​sza​ny jak pa​nien​ka, przy​jaź​nie oglą​da​jąc By-kowa od stóp do głów. - To​wa​rzysz By​kow na​praw​dę może po​my​śleć… Bar​dzo

mi przy​jem​nie po​znać was, to​wa​rzy​szu By​kow… - A na ko​niec… tu, zda​je się, przed​sta​wiać ni​ko​go nie po​trze​bu​ję. By​kow i Dau​ge uści​snę​li się. - Wspa​nia​le, Alek​sie​ju, wspa​nia​le! - szep​tał Dau​ge. - Oczom nie wie​rzę, że to ty! - A wła​śnie że ja, Alek​sie​ju! Kra​ju​chin ujął By​ko​wa de​li​kat​nie za ło​kieć. - Do​wód​ca stat​ku i kie​row​nik eks​pe​dy​cji. By​kow obej​rzał się. W drzwiach stał nie​wy​so​ki, do​brze zbu​do​wa​ny męż​czy​zna o bar​dzo bla​dej twa​- rzy i zu​peł​nie si​wych wło​sach. Pa​trząc na jego re​gu​lar​ne, wy​ra​zi​ste i de​li​kat​ne rysy, nie moż​na było mu dać wię​cej niż trzy​dzie​ści parę lat. Wi​docz​nie wszedł do ga​bi​ne​tu tuż za By​ko​wem i ob​ser​wo​wał całą ce​re​mo​nię. - …Ana​tol Bo​ry​so​wicz Jer​ma​kow. By​kow, gdy usły​szał na​zwi​sko, któ​re przed kil​ko​ma mie​sią​ca​mi nie scho​dzi​ło ze szpalt pra​sy, sta​nął na bacz​ność. Są lu​dzie, któ​rych prze​wa​gę czu​je się od pierw​sze​go wej​rze​nia. Do ta​kich z pew​no​ścią na​- le​żał Jer​ma​kow. By​kow wy​czu​wał w nim nie​mal ol​brzy​mią siłę woli i wszech​stron​ny umysł, któ​ry zna​- mio​nu​ją że​la​zna lo​gi​ka i kon​se​kwen​cja. Moc​ne usta Jer​ma​ko​wa roz​chy​li​ły się w uprzej​mym uśmie​chu, lecz ciem​ne oczy z cie​ka​wo​ścią i uwa​gą ba​da​ły twarz no​we​go człon​ka eks​pe​dy​cji. Mi​nę​ło kil​ka trud​nych se​kund mil​cze​nia. Pierw​szy ode​zwał się Jer​ma​kow: - Bar​dzo mi przy​jem​nie, to​wa​rzy​szu By​kow. Iży​nier de​li​kat​nie uści​snął jego wą​ską, cie​płą dłoń i od​wró​cił się do Dau​ge​go. Za​uwa​żył, że czo​ło sta​- re​go to​wa​rzy​sza było po​kry​te kro​pla​mi potu. No cóż, w ga​bi​ne​cie było dość go​rą​co. - A więc, to​wa​rzy​sze - za​czął Kra​ju​chin - ze​bra​li​śmy się już wszy​scy i mo​że​my za​czy​nać kon​fe​ren​cję, ostat​nią w Mo​skwie. Zbli​żył się do biur​ka i na​ci​snął je​den z gu​zi​ków na ebo​ni​to​wej ta​bli​cy roz​dziel​czej wi​de​ofo​nu. Roz​le​- gło się ci​che brzę​cze​nie i sza​ry żółw po​wo​li za​padł się pod pod​ło​gę, a nad ciem​nym otwo​rem za​su​nął się par​kiet. Dau​ge i Spi​cyn roz​wi​nę​li i uło​ży​li na pod​ło​dze dy​wan, a gru​ba​sek Kru​ti​kow pod​su​nął fo​tel na daw​ne miej​sce przy biur​ku. - Sia​daj​cie, to​wa​rzy​sze - za​pro​sił Kra​ju​chin. Wszy​scy za​ję​li miej​sca w lek​kich fo​te​li​kach z czer​wo​ne​go drze​wa. Za​pa​no​wa​ło mil​cze​nie. - Z ra​do​ścią mogę was za​wia​do​mić - mó​wił Kra​ju​chin - że roz​kaz zo​stał pod​pi​sa​ny. Sta​ło się to przed dwie​ma go​dzi​na​mi, a je​śli cho​dzi o skład za​ło​gi, to zo​stał osta​tecz​nie za​twier​dzo​ny. Gra​tu​lu​ję wam. Wszy​scy sie​dzie​li nie​ru​cho​mo i tyl​ko ele​gan​cik Jur​kow​ski pod​niósł gło​wę i rzu​cił na By​ko​wa prze​- lot​ne spoj​rze​nie. - Co się zaś ty​czy za​da​nia… - Kra​ju​chin za​milkł na chwi​lę i pod​niósł kart​kę do oczu. - Je​śli cho​dzi o za​da​nie, to w tym punk​cie ko​mi​tet uznał za ko​niecz​ne wpro​wa​dzić kil​ka zmian, a ra​czej uzu​peł​nień. - Za​czy​na się… - ci​cho, lecz z wy​raź​nym nie​za​do​wo​le​niem szep​nął Dau​ge. Za​ter​ko​tał dzwo​nek te​le​fo​nu. Kra​ju​chin pod​niósł i od razu po​ło​żył słu​chaw​kę. Na​ci​snął prze​łącz​nik i burk​nął: - Mam te​raz kon​fe​ren​cję. - Tak jest! - za​brzmia​ło w gło​śni​ku. - Tak więc, to​wa​rzy​sze, w za​sa​dzie wszyst​ko po​zo​sta​je tak, jak było w pro​jek​cie. Za​da​niem wa​szym bę​dzie wy​pró​bo​wa​nie no​wych urzą​dzeń tech​nicz​nych i prze​pro​wa​dze​nie geo​lo​gicz​nych ba​dań na We​nus. Po​nie​waż mamy wśród nas no​wi​cju​sza, któ​ry nie jest obe​zna​ny z na​szy​mi spra​wa​mi, a tak​że bio​rąc pod uwa​gę, że po​wta​rza​nie jest mat​ką mą​dro​ści… prze​czy​tam wam tę część roz​ka​zu. „Pa​ra​graf ósmy. Za​da​- niem eks​pe​dy​cji jest: po pierw​sze, prze​pro​wa​dzić wszech​stron​ne pró​by eks​plo​ata​cyj​no-tech​nicz​ne no​we​- go typu stat​ku mię​dzy​pla​ne​tar​ne​go - ra​kie​ty o na​pę​dzie fo​to​no​wym »Hius«. Po dru​gie, wy​lą​do​wać na We​nus w re​jo​nie złóż ra​dio​ak​tyw​nych rud Ura​no​wa Gol​kon​da, któ​re przed dwo​ma laty zo​sta​ły od​kry​- te przez eks​pe​dy​cję Tach​ma​si​ba-Jer​ma​ko​wa…”. By​kow gło​śno wes​tchnął. Dau​ge ostrze​gaw​czym ge​stem po​ło​żył mu dłoń na ko​la​nie. - „…i prze​pro​wa​dzić tam geo​lo​gicz​ne ba​da​nia. Pa​ra​graf dzie​wią​ty. Za​da​niem gru​py geo​lo​gicz​nej eks​-

pe​dy​cji jest okre​ślić gra​ni​ce złóż Ura​no​wej Gol​kon​dy, ze​brać prób​ki ma​te​ria​łów ra​dio​ak​tyw​nych oraz ob​li​czyć w przy​bli​że​niu za​pa​sy tych ko​pa​lin. Po po​wro​cie przed​ło​żyć ko​mi​te​to​wi sza​cun​ko​wą war​tość złóż”. Wszyst​ko to było w pro​jek​cie, ale te​raz prze​czy​tam punkt, któ​ry zo​stał do​da​ny - wtrą​cił Kra​ju​chin. - Słu​chaj​cie! „Pa​ra​graf dzie​sią​ty. Za​da​niem eks​pe​dy​cji jest zna​le​zie​nie miej​sca lą​do​wa​nia w od​le​gło​ści nie więk​szej niż pięć​dzie​siąt ki​lo​me​trów od gra​ni​cy Ura​no​wej Gol​kon​dy. Lą​do​wi​sko musi nada​wać się dla wszyst​kich ty​pów stat​ków mię​dzy​pla​ne​tar​nych, a eks​pe​dy​cja wy​po​sa​ży je w au​to​ma​tycz​ne ra​dio​la​- tar​nie typu Usma​no​wa-Szwar​ca, dzia​ła​ją​ce na za​kre​sie fal ul​tra​krót​kich i po​bie​ra​ją​ce ener​gię z miej​sco​- wych źró​deł”. Kra​ju​chin odło​żył pa​pie​ry i spoj​rzał na ze​bra​nych. Przez chwi​lę pa​no​wa​ło mil​cze​nie. Ci​szę prze​rwał Jur​kow​ski. Z non​sza​lan​cją uniósł jed​ną brew i za​py​- tał: - A któż bę​dzie to ro​bił? - Dziw​ne py​ta​nie - uśmie​cha​jąc się, za​uwa​żył Kra​ju​chin. - Wszyst​ko to brzmi bar​dzo ład​nie, znaj​dzie​my lą​do​wi​sko -jak​by po​spiesz​nie za​czął mó​wić Dau​ge. - Osta​tecz​nie na​wet je wy​bu​du​je​my. Ale z tymi ra​dio​la​tar​nia​mi… Spra​wa spe​cjal​ne​go przy​go​to​wa​nia… de​li​kat​na i wy​ma​ga spe​cjal​ne​go przy​go​to​wa​nia. - To już, moi dro​dzy, nie moja spra​wa. Ta tro​ska spa​da na gło​wę kie​row​ni​ka eks​pe​dy​cji. - Kra​ju​chin za​pa​lił pa​pie​ro​sa. -Praw​da, Ana​to​lu Bo​ry​so​wi​czu? By​kow z za​cie​ka​wie​niem spoj​rzał na Jer​ma​ko​wa. Ten mach​nął ręką. - Są​dzę - mó​wił po​wo​li - że wy​wią​że​my się z za​da​nia. Je​śli się nie mylę, mamy jesz​cze przed sobą pół​to​ra mie​sią​ca. Przez ten czas zdą​ży​my po​znać kon​struk​cję owych la​tarń i prze​pro​wa​dzić kil​ka prób​- nych mon​ta​ży. Nie taka to znów „de​li​kat​na” spra​wa… - Mu​si​cie jed​nak wziąć pod uwa​gę, że nie dam wam na te pra​ce ca​łych sze​ściu ty​go​dni ani na​wet mie​sią​ca - prze​rwał mu Kra​ju​chin. - W ta​kim ra​zie mu​szą wy​star​czyć trzy ty​go​dnie - Jer​ma​kow opu​ścił wzrok i oglą​dał wła​sne dło​nie. - Ma się ro​zu​mieć, je​śli nam to umoż​li​wi​cie. - Nie ro​zu​miem - wtrą​cił się Jur​kow​ski, nie cze​ka​jąc na od​po​wiedź Kra​ju​chi​na - co to zna​czy „po​bie​- ra​ją​ce ener​gię z miej​sco​wych źró​deł”? Zda​je się, że tak prze​czy​ta​li​ście? - Zna​czy to, dro​gi Wło​dzi​mie​rzu, że źró​dło ener​gii dla ra​dio-la​tar​ni mu​si​cie zna​leźć tam na miej​scu - od​po​wie​dział Kra​ju​chin. -Zresz​tą, je​stem prze​świad​czo​ny, że dla na​szych tech​ni​ków ta spra​wa jest cał​- kiem ja​sna. Chy​ba tak? Kru​ti​kow szyb​ko przy​tak​nął, a Spi​cyn, uśmie​cha​jąc się, za​czął: - Pew​nie, że ro​zu​mie​my. Je​śli Gol​kon​da za​wie​ra cho​ciaż​by po​ło​wę tych ma​te​ria​łów ra​dio​ak​tyw​nych, o ja​kich się mówi, czy też ter​mo​ele​men​ty… A zresz​tą, co tu mó​wić! Roz​kaz to roz​kaz. - Co in​ne​go wy​dać roz​kaz, a cał​kiem co in​ne​go wy​ko​nać go -po​nu​ro mruk​nął Jur​kow​ski. - W każ​dym ra​zie uwa​żam, że punkt ten trze​ba było naj​pierw omó​wić z nami, a do​pie​ro po​tem umiesz​czać w roz​ka​zie. „Dla​cze​go Kra​ju​chin nie zga​si tego na​pu​szo​ne​go ba​żan​ta?” -ze zło​ścią po​my​ślał By​kow. Cien​kie, jak​by szra​ma po chi​rur​gicz​nym cię​ciu, war​gi Kra​ju-chi​na roz​chy​li​ły się w iro​nicz​nym uśmie​- chu. - Wło​dzi​mie​rzu Sier​gie​je​wi​czu, czy uwa​ża​cie, że to prze​kra​cza moż​li​wo​ści eks​pe​dy​cji? - Nie o to cho​dzi… - Oczy​wi​ście nie o to! - ostro po​twier​dził Kra​ju​chin. - Oczy​wi​ście nie o to! Rzecz w tym, że na osiem stat​ków, któ​re w ostat​nim dwu​dzie​sto​le​ciu wy​le​cia​ły na We​nus, sześć roz​bi​ło się o ska​ły. Zważ​cie więc, że „Hius” zo​sta​je wy​sła​ny na We​nus nie wy​łącz​nie… i nie w celu za​spo​ko​je​nia wa​szych, Wło​dzi​mie​rzu, geo​lo​gicz​nych na​mięt​no​ści. Spra​wa po​le​ga na tym, że za wami pój​dą inni… dzie​siąt​ki, set​ki na​stęp​ców. We​nus… Gol​kon​dy nie mo​że​my po​zo​sta​wić bez zna​ków na​wi​ga​cyj​nych. Nie mo​że​my i niech to dia​bli we​zmą! Albo usta​wi​my tam au​to​ma​tycz​ne ra​dio​la​tar​nie, na któ​rych bę​dzie moż​na cał​ko​wi​cie po​le​gać, albo na​dal bę​dzie​my wy​sy​łać lu​dzi pra​wie na pew​ną zgu​bę. Czyż​by​ście tego nie ro​zu​mie​li? Kra​ju​chin za​czął ka​słać, od​rzu​cił pa​pie​ro​sa i chu​s​tecz​ką wy​tarł ły​si​nę. Jur​kow​ski ob​lał się pą​sem i opu​ścił wzrok. Wszy​scy mil​cze​li. Dau​ge trą​cił By​ko​wa łok​ciem. - W ten oto spo​sób ścią​ga się nasz lu​dek z nie​bo​tycz​nych wy​żyn na zie​mię. - Po​cze​kaj, Gri​go​rij - szep​nął By​kow - daj po​słu​chać.

Jesz​cze nie​zbyt wy​raź​nie zda​wał so​bie spra​wę z kon​cep​cji eks​pe​dy​cji i środ​ków, ja​ki​mi mia​ła roz​po​- rzą​dzać. Na ra​zie było oczy​wi​ste, że przy​naj​mniej jed​no lą​do​wa​nie na We​nus prze​bie​gło po​myśl​nie. Lą​- do​wa​nie eks​pe​dy​cji Tach​ma​si​ba-Jer​ma​ko​wa. Ura​no​wa Gol​kon​da nie była mi​tem. - Przy​pusz​czam, że nie bę​dzie​my mu​sie​li zmie​niać ob​li​czeń zwią​za​nych z lo​tem? - spy​tał Jer​ma​kow. - Nie, dane prze​lo​tu nie ule​gną zmia​nie. To​wa​rzysz Kru​ti​kow po​wi​nien prze​wi​dzieć start na pięt​na​ste​- go, osiem​na​ste​go sierp​nia. Na​wi​ga​tor Kru​ti​kow uśmiech​nął się i przy​tak​nął gło​wą. - Mam jesz​cze jed​no py​ta​nie - nie​spo​dzie​wa​nie jesz​cze raz za​brał głos Jur​kow​ski. - Pro​szę bar​dzo, Wło​dzi​mie​rzu Sier​gie​je​wi​czu. - Zu​peł​nie nie ro​zu​miem, ja​kie za​da​nie ma speł​niać to​wa​rzysz… e… By​kow, zwłasz​cza w ta​kiej eks​- pe​dy​cji jak na​sza. Nie wąt​pię w jego wiel​kie wa​lo​ry, za​rów​no fi​zycz​ne, jak i du​cho​we, ale chciał​bym do​- wie​dzieć się cze​go​kol​wiek o jego spe​cjal​no​ści i za​da​niach. By​kow wstrzy​mał od​dech. - Wia​do​mo wam, że eks​pe​dy​cja bę​dzie pra​co​wać w wa​run​kach pu​styn​nych - po​wo​li wy​ja​śniał Kra​ju​- chin. - A to​wa​rzysz By​kow jest z pu​sty​nią za pan brat. - Hm… My​śla​łem, że jest spe​cja​li​stą od lot​nisk. Mamy pra​wo przy​pusz​czać, że Gri​go​rij Dau​ge zna pu​sty​nię nie go​rzej. - Dau​ge zna pu​sty​nię znacz​nie go​rzej - gniew​nie za​wo​łał Gri​go​rij. - Znacz​niej go​rzej! Wy​mie​nio​ny przez Jur​kow​skie​go na​wet w pro​za​icz​nych pia​skach Gobi prze​padł​by z kre​te​sem, gdy​by nie By​kow… Ty, Włod​ku, nie znasz By​ko​wa, ale tak​że nie znasz pu​styń. Nie wszyst​kie są po​dob​ne do tej w Wiel​kim Syr​cie. Kra​ju​chin spo​koj​nie po​cze​kał, aż Dau​ge wy​po​wie się, i do​pie​ro wte​dy do​koń​czył prze​rwa​ne ob​ja​śnie​- nie. - A poza tym Alek​siej Pio​tro​wicz jest świet​nym in​ży​nie​rem che​mi​kiem i kie​row​cą. Jur​kow​ski wzru​szył ra​mio​na​mi. - Nie zro​zum​cie mnie źle. Nie mam nic prze​ciw​ko in​ży​nie​ro​wi By​ko​wo​wi. Lecz chy​ba po​wi​nie​nem wie​dzieć, jaka jest spe​cjal​ność mo​ich to​wa​rzy​szy wy​pra​wy! Te​raz już wiem: to​wa​rzysz By​kow jest spe​- cja​li​stą od pu​styń. By​kow za​ci​snął zęby i mil​czał. Jed​nak​że Kra​ju​chin gniew​nie wbił wzrok w Jur​kow​skie​go i za​grzmiał: - Wło​dzi​mie​rzu Sier​gie​je​wi​czu, je​śli po​peł​nię błąd, po​praw​cie mnie. Zda​je się, że to wam pod​czas po​- by​tu na Mar​sie przed pię​ciu laty pę​kła gą​sie​ni​ca u tan​kiet​ki. Praw​da? A wy i Chleb​ni-kow wle​kli​ście się pięć​dzie​siąt ki​lo​me​trów na pie​cho​tę, bo nie umie​li​ście jej na​pra​wić… Jur​kow​ski ze​rwał się i chciał coś tłu​ma​czyć, lecz Kra​ju​chin mó​wił da​lej: - Zresz​tą, nie o to na​wet cho​dzi. In​ży​nier By​kow zo​stał włą​czo​ny w skład eks​pe​dy​cji nie tyl​ko jako spe​cja​li​sta, lecz tak​że dla​te​go, że ma owe fi​zycz​ne i du​cho​we wa​lo​ry, o któ​rych nie wąt​pi​cie, co zresz​tą sami przed chwi​lą sły​sze​li​śmy z wa​szych ust. To czło​wiek, na któ​rym wy bę​dzie​cie mo​gli po​le​gać w kry​- tycz​nych chwi​lach. A obie​cu​ję, że chwil ta​kich wam nie za​brak​nie! - Pod​da​waj się! - Kru​ti​kow trzep​nął Jur​kow​skie​go po ra​mie​niu. - Tym bar​dziej, że to on wła​śnie ura​- to​wał two​je​go uko​cha​ne​go Dau​ge​go… - Prze​stań! - burk​nął Jur​kow​ski. By​kow zro​bił głę​bo​ki wdech i za​cze​sał dło​nią ster​czą​ce na czub​ku gło​wy wło​sy. Kra​ju​chin wy​cią​gnął z biur​ka zło​żo​ną we czwo​ro kart​kę i znów za​czął mó​wić: - Przy spo​sob​no​ści coś o obo​wiąz​kach. Wszy​scy je zna​cie, ale… ja tak, dla przy​po​mnie​nia, prze​czy​- tam jesz​cze raz. „Jer​ma​kow - kie​row​nik wy​pra​wy, do​wód​ca stat​ku, fi​zyk, bio​log i le​karz. Spi​cyn - pi​lot, ra​dio​te​le​gra​fi​sta, na​wi​ga​tor i me​cha​nik po​kła​do​wy. Kru​ti​kow - na​wi​ga​tor, cy​ber​ne​tyk, pi​lot i me​cha​nik po​kła​do​wy. Jur​kow​ski - geo​log, ra​dio​te​le​gra​fi​sta, bio​log. Dau​ge - geo​log, bio​log. By​- kow- in​ży​nier me​cha​nik, che​mik, kie​row​ca trans​por​te​ra, ra​dio​te​le​gra​fi​sta”. - Spe​cja​li​sta od pu​styń - szep​nął Dau​ge. By​kow nie​cier​pli​wie wzru​szył ra​mio​na​mi. - A te​raz coś jesz​cze… - Kra​ju​chin wstał i oparł się dłoń​mi o biur​ko. - Kil​ka słów o za​gad​ce, o „za​- gad​ce Tach​ma​si​ba”… - O Boże! - ża​ło​śnie szep​nął Kru​ti​kow. - Co po​wie​dzie​li​ście? - zwró​cił się do nie​go Kra​ju​chin.

- Nic waż​ne​go. - Za​pew​ne chcie​li​ście po​wie​dzieć, że mit o „za​gad​ce Tach-ma​si​ba” za​nu​dził już was na śmierć? - Nie​zu​peł​nie tak… ale… - Kru​ti​kow po​ru​szył się za​że​no​wa​ny i zer​k​nął na Jer​ma​ko​wa. - Ale coś w tym ro​dza​ju. Wróć​my jed​nak do spra​wy. W kie​row​nic​twie Aka​de​mii zna​leź​li się lu​dzie, któ​rzy za​in​te​re​so​wa​li się tym pro​ble​mem i pro​si​li, aby włą​czyć go w pra​ce wa​szej eks​pe​dy​cji i roz​szy​- fro​wać tę „za​gad​kę”. - To oczy​wi​ste… - z uśmie​chem do​rzu​cił Kru​ti​kow. - Nie zgo​dzi​łem się na to, bio​rąc pod uwa​gę wa​sze i tak już bar​dzo na​pię​te pla​ny. Jed​nak​że, po​nie​waż bę​dzie​cie pra​co​wać w po​bli​żu Gol​kon​dy, zwra​cam się do was z proś​bą, aby​ście zwró​ci​li uwa​gę na wszel​kie zja​wi​ska, któ​re w naj​mniej​szym choć​by stop​niu przy​po​mi​na​ły​by to, co wie​my… cze​go do​- wie​dzie​li​śmy się od eks​pe​dy​cji Tach​ma​si​ba-Jer​ma​ko​wa. Zro​zu​mie​li​śmy się? Wszy​scy mil​cze​li. Tyl​ko Jer​ma​kow rzu​cił pół​gło​sem: - Nie​ste​ty, ogól​nie przy​ję​ła się opi​nia, że dziw​ne przy​go​dy Tach​ma​si​ba to mit. A prze​cież jego śmierć nie jest mi​tem… - Mógł zgi​nąć z ty​sią​ca in​nych po​wo​dów - po​wie​dział Dau​ge. - Cał​kiem moż​li​we. Lecz nie na​le​ży za​po​mi​nać, że „czer​wo​ny krąg”, wszyst​ko jed​no, co się za tymi sło​wa​mi kry​je, ist​nie​je rze​czy​wi​ście i stał się przy​czy​ną jego zgu​by. - Krót​ko mó​wiąc, nie jest to roz​kaz, lecz proś​ba - do​dał Kra​ju​chin - cho​ciaż oba​wiam się, że „za​gad​ka Tach​ma​si​ba” da wam znać o so​bie, nie​za​leż​nie od tego, czy w nią wie​rzy​cie, czy nie… To wszyst​ko, co chcia​łem wam po​wie​dzieć. Te​raz przejdź​my do spraw bie​żą​cych. Wie​cie, że ju​tro wy​la​tu​je​my. Zbiór​- ka tu u mnie o dwu​na​stej. Po​je​dzie​my na lot​ni​sko Wnu​ko​wo… To​wa​rzy​szu By​kow! - Słu​cham! - Alek​siej po​de​rwał się z krze​sła. - Pro​szę, nie wsta​waj​cie! Gdzie za​mier​za​cie no​co​wać? W Pra​dze? - U mnie - szyb​ko od​po​wie​dział Dau​ge. - A za​tem świet​nie! No cóż, to​wa​rzy​sze, je​śli nie ma py​tań, mo​że​cie odejść i szy​ko​wać się do dro​gi. Ana​to​lu Bo​ry​so​wi​czu, pro​szę, zo​stań​cie chwi​lę. Wszy​scy wsta​li i za​czę​li się że​gnać. W se​kre​ta​ria​cie Dau​ge wziął By​ko​wa pod rękę. - Zejdź na par​ter i cze​kaj na mnie w we​sty​bu​lu, ja sko​czę po sa​mo​chód. Mamy przed sobą cały wie​- czór. Po​sie​dzi​my, po​ga​da​my. Spo​dzie​wam się, że masz całą masę py​tań. Praw​da? - Gri​go​rij, ja​kiś ty prze​wi​du​ją​cy! Słów mi bra​ku​je! U pro​gu By​kow wes​tchnął i usiadł na tap​cza​nie, od​rzu​ca​jąc koł​drę. Nie mógł usnąć. W ga​bi​ne​cie Dau​ge​go było ciem​no. Na pod​ło​dze bie​la​ły zrzu​co​ne na pod​ło​gę prze​ście​ra​dła. Za okna​mi ró​żo​wi​ła się noc​na łuna wiel​ko​miej​skich świa​teł. By​kow wy​cią​gnął rękę po ze​ga​rek le​żą​cy na sto​li​ku obok tap​cza​nu, ale ten wy​śli​znął mu się i upadł na dy​wan. By​kow zsu​nął się z tap​cza​nu i za​czął szu​kać zgu​by, wo​dząc dło​nią po pod​ło​dze. Ze​gar​ka jed​- nak nie było. In​ży​nier wstał i po​pra​wił roz​ko​pa​ne prze​ście​ra​dła. Ro​bił to już trze​ci raz od chwi​li, gdy Dau​ge ży​czył mu do​brej nocy i po​szedł do swo​jej sy​pial​ni pi​sać li​sty. Alek​siej po​ło​żył się, lecz sen nie przy​cho​dził. Bie​da​czy​sko krę​cił się, sa​pał, ukła​dał się naj​wy​god​niej, li​czył do stu, ale wszyst​ko nada​- rem​nie. „Zbyt wie​le wra​żeń” - po​my​ślał. Zbyt wie​le wra​żeń i my​śli. Zbyt wie​le opo​wia​dał Dau​ge, a jesz​cze wię​cej zo​sta​ło nie wy​tłu​ma​czo​ne. Co za roz​kosz spra​wił​by te​raz pa​pie​ros. Nie! Nie wol​no! Trze​ba od​- zwy​cza​jać się. Trze​ba rzu​cić pa​le​nie i zu​peł​nie za​po​mnieć o al​ko​ho​lu. Wie​czo​rem Gri​go​rij bez żad​ne​go en​tu​zja​zmu przy​jął jego sło​wa, że „o tam, w wa​liz​ce, cze​ka na swo​ją ko​lej bu​tel​ka naj​lep​sze​go or​miań​- skie​go ko​nia​ku”. Dość obo​jęt​nie spy​tał: „Pięt​na​sto​let​nia?”. „Dwu​dzie​sto​let​nia!” - trium​fal​nie ob​wie​ścił By​kow. „Wo​bec cze​go mo​żesz ją wy​rzu​cić - uprzej​mie za​pro​po​no​wał Dau​ge. - Wy​rzuć na​tych​miast do śmiet​nicz​ki, a już sama po​le​ci prze​wo​da​mi zsy​po​wy​mi, albo od​daj ją ju​tro ko​mu​kol​wiek. Pa​mię​taj, że w ra​kie​cie nie wol​no pa​lić. Taki już jest nasz re​gu​la​min. Na Zie​mi wol​no nam cza​sa​mi na​pić się tro​chę wina gro​no​we​go, w dro​dze - ani kro​pel​ki! Ta​kie są za​sa​dy, to​wa​rzy​szu astro​nau​to”. - To ci klasz​tor - głę​bo​ko prze​ży​wa​jąc to stwier​dze​nie, za​mru​czał By​kow, ukła​da​jąc się wy​god​niej pod koł​drą. - Trze​ba spać. Mu​szę usnąć.

Za​mknął oczy i na​tych​miast wy​obra​ził so​bie duży hall, w któ​rym po po​sie​dze​niu cze​kał na Dau​ge​go. Mi​nę​li go Bog​dan Spi​cyn i tłu​ściut​ki Kru​ti​kow. Przy​sta​nę​li przed kio​skiem z książ​ka​mi. Z uryw​ków roz​- mo​wy do​my​ślił się, że roz​pra​wia​ją o ja​kiejś no​wej książ​ce. Wła​ści​wie Spi​cyn mil​czał, a tyl​ko Kru​ti​kow ter​ko​tał wy​so​kim te​nor​kiem, od cza​su do cza​su rzu​ca​jąc w stro​nę no​wi​cju​sza przy​ja​zne spoj​rze​nia. By​- kow od​niósł wra​że​nie, że nowi ko​le​dzy za​pra​sza​ją go do wzię​cia udzia​łu w dys​ku​sji, lecz aku​rat zja​wił się Dau​ge z Jur​kow​skim. Dau​ge ma​sze​ro​wał zde​cy​do​wa​nym kro​kiem, za​gry​za​jąc war​gi, a Jur​kow​ski z twa​rzą jak​by wy​krzy​wio​ną skur​czem ści​skał w ręku zgnie​cio​ną ga​ze​tę. - Zgi​nął Dan​gee - za​ko​mu​ni​ko​wał Jur​kow​ski, gdy pod​szedł już cał​kiem bli​sko. By​kow za​uwa​żył, jak sło​wa te star​ły z twa​rzy czar​no​wło​se​go Spi​cy​na we​so​ły uśmiech. - Do dia​bła! - za​klął Spi​cyn. Kru​ti​kow po​chy​lił się do przo​du. War​gi jego drża​ły. - O Boże… Paul?! - Nad Ju​pi​te​rem! - z wście​kło​ścią mó​wił Jur​kow​ski. - Ugrzązł w eg​zos​fe​rze, stra​cił pręd​kość, a nie chciał za​wró​cić… Po​dał ga​ze​tę. By​kow zo​ba​czył por​tret w czar​nej ob​wód​ce -szczu​pły mło​dy czło​wiek ze smut​ny​mi oczy​ma. - Ju​pi​ter… Znów prze​klę​ty Ju​pi​ter! - za​ci​ska​jąc pię​ści, mó​wił Jur​kow​ski. - Jesz​cze gor​szy od We​nus, gor​szy od wszyst​kie​go na świe​cie. Chciał​bym tam… - mach​nął ręką, zro​bił w tył zwrot i od​szedł, ener​- gicz​nie stą​pa​jąc po ela​stycz​nej pod​ło​dze. - Paul Dan​gee. Paul… - po​wta​rzał Kru​ti​kow ża​ło​śnie, krę​cąc gło​wą. - Nie zdą​ży​łem od​po​wie​dzieć na jego list - z tru​dem wy​krztu​sił Dau​ge. Wszy​scy za​mil​kli. Sły​chać było tyl​ko chrzęst twar​dej okład​ki książ​ki, gnie​cio​nej w pulch​nych, po​ro​śnię​tych wło​sa​mi pal​cach Kru​ti​- ko​wa. …By​kow otwo​rzył oczy i uło​żył się na ple​cach. Wy​pa​dek za​ćmił na​strój wie​czo​ru. Roz​mo​wa z Dau​- gem nie uda​ła się. „Ci astro​nau​ci to dia​bel​nie dziel​ni chłop​cy - my​ślał Alek​siej. - A do tego za​dzi​wia​ją​- co upar​ci. Praw​dzi​wi lu​dzie! Ilu już ich zgi​nę​ło na We​nus!”. Ru​sza​li do ata​ku na nie​zdar​nych ra​kie​tach od​rzu​to​wych, za​bie​ra​ją​cych ogra​ni​czo​ne za​pa​sy pa​li​wa. Nikt ich tam nie po​pę​dzał, ra​czej ich po​wstrzy​- my​wa​no, po po​wro​cie nie po​zwo​lo​no na dal​sze loty… je​śli oczy​wi​ście wra​ca​li. Te​raz do sztur​mu ru​szał „Hius”… By​kow, jak każ​dy in​ży​nier spe​cja​li​sta od sil​ni​ków o na​pę​dzie ato​- mo​wym, znał teo​rię na​pę​du fo​to​no​we​go i z za​cie​ka​wie​niem stu​dio​wał wszyst​ko, co uka​zy​wa​ło się w dru​- ku na ten te​mat. Ra​kie​ta fo​to​no​wa prze​twa​rza pa​li​wo na kwan​ty pro​mie​nio​wa​nia elek​tro​ma​gne​tycz​ne​go i dzię​ki temu uzy​sku​je naj​wyż​szą osią​gal​ną pręd​kość stru​mie​nia od​rzu​to​we​go, rów​ną pręd​ko​ści świa​tła. Źró​dłem ener​gii sil​ni​ka ra​kie​ty fo​to​no​wej mogą być pro​ce​sy ter​mo​ją​dro​we (czę​ścio​we prze​ista​cza​nie się pa​li​wa w ener​gię pro​mie​ni​stą) lub też pro​ce​sy ani​hi​la​cji an​ty​ma​te​rii (peł​ne prze​kształ​ce​nie się pa​li​wa w ener​gię pro​mie​ni​stą). Prze​wa​ga ra​kie​ty fo​to​no​wej nad ato​mo​wą z płyn​nym pa​li​wem była wiel​ka i nie​- za​prze​czal​na. Po pierw​sze, sto​sun​ko​wo mała waga pa​li​wa; po dru​gie, duży cię​żar użyt​ko​wy; po trze​cie, w po​rów​na​niu z ra​kie​tą o na​pę​dzie płyn​nym fan​ta​stycz​ne wła​ści​wo​ści ma​new​ro​wa​nia; po czwar​te… Tyle mówi teo​ria. Lecz By​kow wie​dział tak​że, że do nie​daw​na wszel​kie pró​by wy​ko​rzy​sta​nia za​sa​dy sil​ni​ka ra​kie​to​wo-fo​to​no​we​go w prak​ty​ce koń​czy​ły się nie​po​wo​dze​niem. Je​den z pod​sta​wo​wych pro​ble​- mów tej za​sa​dy - od​bi​cie pro​mie​nio​wa​nia - nie da​wał się roz​wią​zać w prak​ty​ce. Aby otrzy​mać fo​to​no​wą siłę cią​gu, trze​ba wy​two​rzyć pro​mie​nio​wa​nie o in​ten​syw​no​ści rzę​du mi​lio​nów kilo-ka​lo​rii na cen​ty​metr kwa​dra​to​wy zwier​cia​dła od​bi​ja​ją​ce​go na se​kun​dę. Ta​kich tem​pe​ra​tur, ja​kie wy​stę​pu​ją przy tych pro​ce​- sach -się​ga​ją​cych se​tek ty​się​cy stop​ni - nie wy​trzy​my​wa​ły żad​ne ma​te​ria​ły. Pro​to​ty​py star​tu​ją​ce bez pi​- lo​tów spa​la​ły się do cna, za​nim zdą​ży​ły wy​ko​rzy​stać choć​by jed​ną set​ną ener​gii pa​li​wa. A mimo to ra​- kie​ta „Hius”, ma​ją​ca na​pęd fo​to​no​wy, zo​sta​ła zbu​do​wa​na! - Wy​pro​du​ko​wa​no ide​al​ne zwier​cia​dło - opo​wia​dał Dau​ge -”ab​so​lut​ne zwier​cia​dło”. Wy​two​rzo​no ma​- te​riał od​bi​ja​ją​cy wszyst​kie ro​dza​je ener​gii pro​mie​ni​stej o do​wol​nej in​ten​syw​no​ści, od​bi​ja​ją​cy wszyst​kie ro​dza​je czą​stek ele​men​tar​nych o ener​giach do stu, stu pięć​dzie​się​ciu mi​lio​nów elek​tro​no​wol​tów. Zda​je się, tyl​ko prócz neu​tro​nów. Cu​dow​ny ma​te​riał. Teo​rię jego opra​co​wał in​sty​tut w No​wo​sy​bir​sku. To praw​da, nie my​śla​no przy tym o ra​kie​cie fo​to​no​wej. Ba​da​no tam ide​al​ne osło​ny ma​ją​ce za​bez​pie​czyć przed pro​mie​nio​wa​niem re​ak​to​rów ato​mo​wych. Kra​ju​chin jed​nak od razu zo​rien​to​wał się, o co cho​dzi. -

Dau​ge, mó​wiąc to, uśmie​chał się. -Kra​ju​chin to fa​na​tyk, je​śli cho​dzi o ra​kie​ty fo​to​no​we. To on wy​po​wie​- dział zna​ny afo​ryzm: „Fo​to​no​wa ra​kie​ta - wszech​świat pod​bi​ty!”. Na​tych​miast uchwy​cił się on tego „ab​- so​lut​ne​go zwier​cia​dła”. Do dal​sze​go opra​co​wa​nia za​pę​dził trzy czwar​te la​bo​ra​to​riów i pra​cow​ni ko​mi​te​- tu, a jako wy​nik otrzy​mał „Hiu​sa”! Wy​pro​du​ko​wa​nie „ab​so​lut​ne​go zwier​cia​dła” było pierw​szym re​al​nym osią​gnię​ciem no​wej, pra​wie fan​ta​stycz​nej na​uki - che​mii me​zo​ato​mo​wej, che​mii sztucz​nych ato​mów, w któ​rych elek​tro​ny za​stą​pio​no me​zo​na​mi. Spra​wa ta po​chło​nę​ła By​ko​wa do tego stop​nia, że na chwi​lę za​po​mniał o wszyst​kim - o nie​- szczę​snym Pau​lu Dan​gee, o We​nus, a na​wet o cze​ka​ją​cej go eks​pe​dy​cji. Nie​ste​ty, O „ab​so​lut​nym zwier​cia​dle” Dau​ge mógł po​wie​dzieć nie​wie​le. Dużo na​to​miast opo​wie​dział mu o „Hiu​sie”. W „Hiu​sie” za​sto​so​wa​no dwa róż​ne ro​dza​je na​pę​du: pięć zwy​kłych ra​kiet ato​mo​wo-od​rzu​to​wych uno​si pa​ra​bo​licz​ny re​flek​tor z „ab​so​lut​ne​go zwier​cia​dła”. W punk​cie ogni​sko​wej re​flek​to​ra roz​py​la się z okre​ślo​ną czę​sto​tli​wo​ścią por​cje pla​zmy wo​do​ro​wo-try-to​wej. Za​da​nie ra​kiet ato​mo​wych jest dwo​ja​- kie: umoż​li​wia​ją one „Hiu​so​wi” start i lą​do​wa​nie na Zie​mi, gdyż re​ak​tor fo​to​no​wy nie nada​wał się do tego celu, po​nie​waż ska​żał​by at​mos​fe​rę ni​czym jed​no​cze​sny wy​buch dzie​siąt​ków bomb wo​do​ro​wych. Re​ak​to​ry ra​kiet wy​twa​rza​ją tak​że ener​gię po​trzeb​ną dla po​tęż​nych elek​tro​ma​gne​sów, w któ​rych polu na​- stę​pu​je ha​mo​wa​nie pla​zmy i po​wsta​je ter​mo​ją​dro​wa syn​te​za. Wszyst​ko to ta​kie pro​ste i po​my​sło​we: pięć ra​kiet i zwier​cia​dło. Owa brzyd​ka po​kra​ka przy​po​mi​na​- ją​ca żół​wia, któ​rą By​kow wi​dział sto​ją​cą na pię​ciu no​gach w ga​bi​ne​cie Kra​ju​chi​na, to wła​śnie ma​kie​ta „Hiu​sa”. Szcze​rze mó​wiąc, „Hius” nie może się po​szczy​cić wdzięcz​ny​mi kształ​ta​mi… In​ży​nier znów usiadł na łóż​ku. Skur​czył się, opie​ra​jąc gło​wę i ple​cy o chłod​ną ścia​nę. - Po​le​ci​my na ra​kie​cie fo​to​no​wej „Hius-2”. „Hius-1” spło​nął przed dwo​ma laty pod​czas lo​tów prób​- nych - wy​ga​dał się Dau​ge. -Nikt nie zna przy​czyn. Nie ma kogo spy​tać. Je​dy​ny czło​wiek, któ​ry mógł​by co​kol​wiek wy​ja​śnić, to Aszot Pe​tro​sjan - cześć jego pa​mię​ci! Prze​isto​czył się w ato​mo​wy pył ra​zem z całą masą sto​pów ty​ta​nu, z ja​kich był zbu​do​wa​ny ka​dłub pierw​sze​go „Hiu​sa”. Śmierć lek​ka i za​szczyt​- na… „Nikt z nas, to pew​ne, śmier​ci się nie boi - mi​gnę​ło w my​ślach By​ko​wa. - My tyl​ko jej nie chce​my. Czy​je to sło​wa?” - In​ży​nier wstał z tap​cza​nu. Wie​dział już, że nie za​śnie. Ab​so​lut​ne zwier​cia​dło… Dan​- gee, „Hius”. Pe​tro​sjan… „Zro​bi​my ostat​nią pró​bę”. Wy​szedł na bal​kon, cał​kiem ma​chi​nal​nie na​ma​cał w kie​sze​ni kurt​ki pacz​kę pa​pie​ro​sów. Je​śli nie moż​na za​snąć, po​wia​da​ją, trze​ba prze​mar​z​nąć. By-kow oparł się łok​cia​mi o ba​lu​stra​dę bal​- ko​nu. Pa​no​wa​ła ci​sza. Ol​brzy​mie mia​sto spa​ło w wid​mo​wym pół​mro​ku lip​co​wej nocy; da​le​ko za ho​ry​- zon​tem na nie​bie za​wi​sła ró​żo​wa​wa, drga​ją​ca łuna, na pół​no​cy ośle​pia​ją​co bia​łym gro​tem wbi​ja​ła się w nie​bo igli​ca Pa​ła​cu Rad. „Na pew​no już po dru​giej - my​ślał By​kow. - Wła​ści​wie, gdzie po​sia​łem ze​ga​rek? Ależ cie​pła noc… Wia​te​rek tak na​grza​ny, de​li​kat​ny… A »Hius« po sy​bi​rac​ku - zim​na wi​chu​ra, pół​noc​na za​wie​ja. Pro​jekt ra​kie​ty o na​pę​dzie fo​to​no​wym opra​co​wa​li in​ży​nie​ro​wie Sy​bi​ra​cy i za​pro​po​no​wa​li to sło​wo jako kryp​to​- nim. Po​tem na​zwa prze​szła już na ra​kie​tę”. Dziw​ne i obce na​zwy. „Hius” - na cześć sy​be​ryj​skie​go mro​zu. „Ura​no​wa Gol​kon​da” - to, zda​je się, na pa​miąt​kę sta​ro​żyt​ne​go mia​sta, w któ​rym król Sa​lo​mon prze​cho​wy​wał nie​gdyś swo​je dia​men​ty… Aha… jesz​cze - „za​gad​ka Tach​ma​si​ba”. Tach​ma​sib Mech​ti, wy​bit​ny azer​bej​dżań​ski geo​log, pierw​szy czło​wiek, któ​ry był na Gol​kon​dzie. Jer​- ma​kow, Tach​ma​sib i jesz​cze dwóch geo​lo​gów na spe​cjal​nie wy​po​sa​żo​nej ra​kie​cie spor​to​wej po​myśl​nie wy​lą​do​wa​li na We​nus. Był to wiel​ki wy​czyn, a jed​no​cze​śnie szczę​śli​wy przy​pa​dek. Ta​kie​go zda​nia są wszy​scy, nie wy​łą​cza​jąc Jer​ma​ko​wa. Wy​lą​do​wa​li w od​le​gło​ści oko​ło dwu​dzie​stu ki​lo​me​trów od gra​ni​cy Gol​kon​dy. Tach​ma​sib zo​sta​wił Jer​ma​ko​wa w ra​kie​cie, a sam ze swy​mi geo​lo​ga​mi wy​ru​szył na roz​po​zna​nie. Jaki był dal​szy bieg wy​pad​- ków, nie wia​do​mo. Tach​ma​sib po​wró​cił do ra​kie​ty do​pie​ro po czte​rech dniach. Był sam. Na pół żywy z pra​gnie​nia, strasz​li​wie wy​czer​pa​ny, po​kry​ty ra​na​mi wy​pa​lo​ny​mi przez pro​mie​nio​wa​nie. Przy​niósł ze sobą prób​ki rud. Miał rudę ura​no​wą, ra​do​wą, transu-ra​no​wą. (Dau​ge, opo​wia​da​jąc o tym, wy​krzy​ki​- wał: to ar​cy​bo​ga​te rudy, Alek​sie​ju, to nie​zwy​kłe rudy!). W spe​cjal​nym zbior​nicz​ku znaj​do​wał się sza​ro​-

ró​żo​wy pro​szek. Uczo​ny był już nie​przy​tom​ny. Po​ka​zy​wał Jer​ma​ko​wo​wi zbior​ni​czek i coś z za​pa​łem tłu​- ma​czył mu po azer​bej​dżan​sku. Jer​ma​kow nie ro​zu​miał ani sło​wa i bła​gał go, aby prze​mó​wił po ro​syj​sku; do​my​ślił się, że cho​dzi o coś bar​dzo waż​ne​go. Lecz po ro​syj​sku Tach​ma​sib rzu​cił tyl​ko: „Strzeż​cie się czer​wo​ne​go krę​gu! Ucie​kaj​cie przed czer​wo​nym krę​giem!”. Nie po​wie​dział już wię​cej ani sło​wa. Zmarł pod​czas star​tu i Jer​ma​kow spę​dził ze zmar​łym dwa ty​go​dnie. „Czer​wo​ny krąg” - to wła​śnie jest ta​jem​ni​cą, za​gad​ką Tach-ma​si​ba, ta​jem​ni​cą, któ​ra okry​wa śmierć trzech geo​lo​gów, za​gad​ką Gol​kon​dy. Cał​kiem moż​li​we, że nie ist​nie​je żad​na za​gad​ka. Nie​ma​ło jest ta​- kich, co uwa​ża​ją, że Tach​ma​sib po​ko​na​ny przez cho​ro​bę, po​ra​żo​ny pro​mie​nio​wa​niem, bę​dąc świad​kiem śmier​ci swych to​wa​rzy​szy, po​stra​dał zmy​sły. Sza​ro​ró​żo​wy pył przy​nie​sio​ny w zbior​nicz​ku był skom​pli​- ko​wa​nym związ​kiem or​ga​nicz​nym krze​mu - zna​nym na Zie​mi już od daw​na. Dla​cze​go Tach​ma​sib wlókł ze sobą ten zbior​nik, nie wia​do​mo. Tak​że trud​no jest po​jąć, jaki zwią​zek ma z tym „czer​wo​ny krąg”. Dau​ge mó​wił o tym nie​chęt​nie, krzy​wiąc się, jak​by miał zga​gę. Oso​bi​ście nie wie​rzył w „za​gad​kę Tach​ma​si​ba”, ale za to po​tra​fił ca​ły​mi go​dzi​na​mi opo​wia​dać o bo​gac​twach Gol​kon​dy. By​le​by do​stać się do niej, dojść, do​peł​znąć… By​kow przy​siadł bo​kiem na ba​lu​stra​dzie bal​ko​nu. Pacz​ka pa​pie​ro​sów prze​szka​dza​ła mu. Wy​jął ją z kie​sze​ni i po​ło​żył obok. Gdzieś wy​so​ko, po​mru​ku​jąc ci​cho, prze​le​ciał śmi​gło​wiec. By​kow od​pro​wa​dził wzro​kiem jego świa​tła po​zy​cyj​ne - czer​wo​ne i żół​te. Znów my​śla​mi wró​cił do roz​mo​wy z Dau​gem. Tach​ma​sib i jego to​wa​rzy​sze szli do Gol​kon​dy pie​szo. Na​sza eks​pe​dy​cja bie​rze ze sobą trans​por​ter. Dau​ge po​wia​da, że to pierw​szo​rzęd​na ma​szy​na. Zresz​tą Gri​go​rij wszyst​ko uwa​ża za do​sko​na​łe: „Hius” jest wspa​nia​ły, trans​por​ter wspa​nia​ły. Jur​kow​ski wspa​nia​ły. Tyl​ko na te​mat do​wód​cy wy​po​wia​da się ja​- koś ostroż​nie. Oka​zu​je się, że Jer​ma​kow jest ad​op​to​wa​nym sy​nem Kra​ju​chi​na. Je​den z naj​lep​szych ko​- smo​nau​tów świa​ta, ale zna​ny ze swych dzi​wactw. To praw​da, po​dob​no miał bar​dzo cięż​kie ży​cie. Dau​ge mó​wił o nim ja​koś bar​dzo nie​pew​nie: „Pra​wie go nie znam… mó​wią… po​wia​da​ją… że to czło​wiek bar​dzo od​waż​ny, ma​ją​cy dużą wie​dzę i rów​nie dużą dozę bez​względ​no​ści. Po​wia​da​ją, że ni​g​dy się nie śmie​je…”. Żona Jer​ma​ko​wa była pierw​szym czło​wie​kiem, któ​ry wy​lą​do​wał na sztucz​nym księ​ży​cu We​nus. Wy​- da​rzy​ło się tam ja​kieś nie​szczę​ście. Nikt do​kład​nie nic o tym nie wie - w każ​dym ra​zie cho​dzi​ło o ja​kiś za​targ we​wnątrz za​ło​gi. Od tej pory ko​bie​ty nie bio​rą udzia​łu w da​le​kich rej​sach mię​dzy​pla​ne​tar​nych, a Jer​ma​kow cał​ko​wi​cie po​świę​cił się zdo​by​wa​niu We​nus. Czte​ry razy pró​bo​wał wy​lą​do​wać na tej pla​ne​- cie - i czte​ry razy po​no​sił klę​skę. Pią​ty raz po​le​ciał z Tach​ma​si​bem Mech​ti. A te​raz na „Hiu​sie” wy​bie​ra się na We​nus po raz szó​sty. By​kow prze​spa​ce​ro​wał się po bal​ko​nie. Za​ło​żył ręce do tyłu. Nie, na pew​no nie zmar​z​nie! Noc jest zbyt cie​pła. Pra​wie dusz​na. A może jed​nak za​pa​lić? By​kow po​czuł, jak ro​śnie w nim prze​ko​na​nie, że naj​- lep​szym le​kar​stwem na bez​sen​ność jest pa​pie​ros. Od​szu​kał pal​ca​mi pacz​kę. „Naj​lep​szy spo​sób na zwal​cza​nie po​kus - to ule​gać im”. Uśmiech​nął się. Cóż u dia​ska! Prze​cież re​gu​- la​min obo​wią​zu​je! Pu​deł​ko po​le​cia​ło w dół z je​de​na​ste​go pię​tra. By​kow prze​chy​lił się przez ba​lu​stra​dę i pa​trzył w ciem​ną prze​paść. Na​gle bły​snę​ły świa​tła mkną​ce​go sa​mo​cho​du, bez​gło​śnie prze​śli​zgnę​ły się po as​fal​cie i znik​nę​ły. „Nie​po​trzeb​nie na​śmie​ci​łem - po​my​ślał. - Ech, sła​bost​ki i grze​chy! Trze​ba spać!”. Wró​cił do po​ko​ju i po omac​ku do​tarł do tap​cza​nu. Pod sto​pą coś zgrzyt​nę​ło. „Bied​ny ze​ga​rek” - bły​snę​ła myśl, któ​ra jed​- nak nie mo​gła roz​ja​śnić egip​skich ciem​no​ści. Wes​tchnął głę​bo​ko i cięż​ko opadł na po​dusz​ki nie​wy​god​ne​go tap​cza​na. „O nie, pa​nie in​ży​nie​rze, spe​- cja​li​sto od pu​styń, nie za​śniesz dzi​siaj! Dla​cze​go ten la​luś Jur​kow​ski tak się do mnie uprze​dził? Te​raz już się przy​klei do mnie prze​zwi​sko »spe​cja​li​sta od pu​styń«. Ale jak się zmie​nił na twa​rzy, gdy mó​wił o Pau​lu Dan​gee! Tak, taki typ na pew​no nie cier​pi przed lo​tem na bez​sen​ność. »My nie bo​imy się śmier​- ci, my tyl​ko jej nie chce​my…«. Czy mam ra​cję, in​ży​nie​rze? A może za pół roku w tym sa​mym hal​lu ktoś oznaj​mi wia​do​mość: - Sły​sze​li​ście już, to​wa​rzy​sze? Zgi​nął »Hius«. Zgi​nął Jer​ma​kow. Jur​kow​ski i ten… jak go tam, spe​cja​li​sta od pu​styń. -Dęta lipa, Alek​sie​ju! To wszyst​ko skut​ki bez​sen​no​ści i nie​rób​stwa. Mo​gła​by się już skoń​czyć ta noc. Aby prę​dzej do sa​mo​lo​tu i na lot​ni​sko ra​kiet za krę​giem po​lar​nym, na Siód​my Po​li​gon, gdzie eks​pe​dy​cja bę​dzie przy​go​to​wy​wać się do dro​gi, gdzie bę​dzie​my cze​kać

na »Hiu​sa«, któ​ry wy​ru​szy na prób​ny lot. Mamy wstać o ósmej, a ja nie mogę za​snąć, bo​daj to dia​bli… Dau​ge już na pew​no śpi…”. W tej sa​mej chwi​li By​kow za​uwa​żył, że drzwi sy​pial​ni są uchy​lo​ne i przez szpa​rę pada wą​ski pro​myk świa​tła. Wstał i na pal​cach pod​szedł do drzwi. Zer​k​nął przez szpa​rę. Przy sto​le sto​ją​cym obok przy​go​to​- wa​ne​go do spa​nia łóż​ka sie​dział Dau​ge. Dłoń​mi ści​skał gło​wę. Na sto​le nie było pra​wie nic, ale na pod​- ło​dze le​żał wiel​ki ple​cak, na nim mło​tek geo​lo​gicz​ny o wy​po​le​ro​wa​nej od uży​wa​nia rącz​ce. By​kow chrząk​nął. - Właź - nie od​wra​ca​jąc się, za​pro​sił Dau​ge. - E… e… - za​jąk​nął się Alek​siej, zmie​sza​ny. - Wiesz, za​po​mnia​łem za​py​tać cię… Dau​ge obej​rzał się. - Wchodź już, wchodź… Sia​daj, o czym za​po​mnia​łeś? - No… jak by to po​wie​dzieć… sam ro​zu​miesz. Po co mamy usta​wiać na We​nus ra​dio​la​tar​nie, je​śli jej at​mos​fe​ra i tak nie prze​pusz​cza fal ra​dio​wych? Twarz Dau​ge​go ukry​ta była w głę​bo​kim cie​niu aba​żu​ru. By-kow siadł na ni​ziut​kim, lek​kim krze​seł​ku i ener​gicz​nym ru​chem za​ło​żył nogę na nogę. Sam fakt, że zna​lazł się w ja​sno oświe​tlo​nym po​ko​ju, w to​- wa​rzy​stwie wy​pró​bo​wa​ne​go przy​ja​cie​la, przy​niósł mu ogrom​ną ulgę. - Tak - mó​wił za​my​ślo​ny Dau​ge - to za​gad​nie​nie j est na​praw​dę bar​dzo waż​ne. Te​raz ro​zu​miem, dla​- cze​go nie mo​głeś za​snąć do tej pory. A ja ła​mię so​bie gło​wę: cze​go on do​tych​czas tłu​cze się po po​ko​ju? Zęby go bolą czy co? A tu cho​dzi o ra​dio​la​tar​nie… hm… - No tak… - nie​pew​nie przy​tak​nął By​kow, przyj​mu​jąc mniej bo​ha​ter​ską pozę. Uczu​cie ulgi zni​kło. - Na pew​no wy​my​śli​łeś coś w tej ma​te​rii! Tak? - mó​wił Dau​ge cał​kiem po​waż​nym to​nem. - Oczy​wi​- ście, coś mu​sia​łeś wy​my​ślić pod​czas swo​je​go noc​ne​go mar​ko​wa​nia! Coś, co dla wszyst​kich ma wiel​kie zna​cze​nie… - Czy nie ro​zu​miesz, Gri​go​rij… - za​czął By​kow gło​sem zdra​dza​ją​cym we​wnętrz​ne prze​ko​na​nie o wa​- dze wła​snych słów. Sta​rał się nadać twa​rzy wie​le zna​czą​cy wy​raz, a jed​no​cze​śnie nie miał zie​lo​ne​go po​- ję​cia, jak skoń​czy za​czę​te zda​nie. - Tak, tak, do​brze cię ro​zu​miem - prze​rwał mu Dau​ge, ma​cha​jąc ręką. - Ty tak​że do​brze ro​zu​miesz, o co cho​dzi. Masz ab​so​lut​ną ra​cję! Wła​śnie tak sto​ją spra​wy! At​mos​fe​ra We​nus rze​czy​wi​ście nie prze​- pusz​cza pro​mie​ni ra​dio​wych, lecz sto​su​jąc bar​dzo do​kład​nie do​bra​ne pa​smo fal, za​kła​da​my, że uda się prze​rwać ową ra​dio​blo​ka​dę. Dłu​gość fal okre​ślo​na zo​sta​ła wy​łącz​nie na pod​sta​wie teo​rii, a jed​no​cze​śnie i na pod​sta​wie ob​ser​wa​cji jo​ni​za​cji pól… cze​go, to​wa​rzy​szu in​ży​nie​rze? - We​nus - po​sęp​nie od​po​wie​dział By​kow. - Wła​śnie. We​nus! At​mos​fe​ra pla​ne​ty prze​pusz​cza tak​że, w pew​nych wy​pad​kach, fale in​nych dłu​go​- ści, lecz jest to zja​wi​sko przy​pad​ko​we i nie moż​na na nim po​le​gać. Dla​te​go też na​szym za​da​niem bę​dzie okre​ślić pa​smo, w ja​kim fale prze​dzie​ra​ją się przez at​mos​fe​rę, po czym usta​wić ra​dio​la​tar​nie na po​- wierzch​ni… na po​wierzch​ni cze​go, in​ży​nie​rze? - We​nus! - już ze zło​ścią od​po​wie​dział By​kow. - Wspa​nia​le! - za​chwy​cał się Dau​ge. - Nie zmar​no​wa​łeś nie​prze​spa​nej nocy. Jed​nak do​tych​czas wszyst​kie pró​by usta​wie​nia ra​dio​la​tar​ni na po​wierzch​ni We​nus koń​czy​ły się… jak się koń​czy​ły, to​wa​rzy​- szu in​ży​nie​rze? - Dość - za​wo​łał By​kow, wier​cąc się na krze​śle. - Hm… To dziw​ne… Pró​by te, mój przy​ja​cie​lu, koń​czy​ły się nie​po​wo​dze​nia​mi. Praw​do​po​dob​nie ra​- dio​la​tar​nie-tan​kiet​ki roz​bi​ja​ły się o ska​ły. W każ​dym ra​zie po lą​do​wa​niu nie nada​wa​ły się już do użyt​ku. Na​wet je​śli nie roz​bi​ja​ły się, to jaki z nich po​ży​tek? I tak by nam nic nie po​mo​gły! Za to te​raz roz​po​rzą​- dza​my… czym roz​po​rzą​dza​my? - Nie roz​po​rzą​dza​my ani odro​bi​ną cier​pli​wo​ści - po​nu​ro mruk​nął By​kow. Dau​ge trium​fal​nie ob​wie​ścił: - Te​raz roz​po​rzą​dza​my „Hiu​sem”, mamy ra​dio​la​tar​nie, zo​sta​ła zna​le​zio​na luka w ra​dio​blo​ka​dzie, przez któ​rą będą mo​gły prze​bić się sy​gna​ły okre​ślo​nej dłu​go​ści fal, a któ​re tak​że zna​leź​li​śmy. Sło​wem, roz​po​rzą​dza​my wszyst​kim oprócz odro​bi​ny cier​pli​wo​ści, ale to już jest tyl​ko kwe​stią przy​zwy​cza​je​nia. Mo​żesz spać spo​koj​nie.

Alek​siej wes​tchnął głę​bo​ko i ża​ło​śli​wie. - Bez​sen​ność- rzu​cił jed​no sło​wo. - Bywa i tak… - przy​tak​nął Dau​ge. By​kow za​czął spa​ce​ro​wać po po​ko​ju i na​gle za​trzy​mał się przed za​wie​szo​ny​mi na ścia​nie zdję​cia​mi ste​reo​sko​po​wy​mi. Lewa fo​to​gra​fia przed​sta​wia​ła wą​ską, sta​rą ulicz​kę w nad​bał​tyc​kim mia​stecz​ku, a pra​wa - ra​kie​tę mię​dzy​pla​ne​tar​ną, przy​po​mi​na​ją​cą gi​gan​tycz​ny na​bój ka​ra​- bi​no​wy z okre​su II woj​ny świa​to​wej, któ​ry wbi​jał się ostrym koń​cem w czar​ne nie​bo. Na środ​ko​wym zdję​ciu By​kow zo​ba​czył mło​dą nie​wia​stę w nie​bie​skiej suk​ni za​pię​tej wy​so​ko pod szy​ję. Twarz ko​bie​ty była bar​dzo smut​na. - Kto to? Żona? - Tak… A wła​ści​wie nie - nie​chęt​nie od​po​wie​dział Dau​ge. -To Ma​sza Jur​kow​ska, sio​stra Włod​ka. Ro​ze​szli​śmy się… - Prze​pra​szam… In​ży​nier przy​gryzł war​gę i pod​szedł do fo​te​li​ka. Usiadł. Dau​ge bez​myśl​nie prze​rzu​cał kart​ki książ​ki le​żą​cej przed nim ma sto​le. - Do​kład​niej mó​wiąc, ode​szła ode mnie… By​kow mil​czał, ob​ser​wu​jąc wy​chu​dłą, opa​lo​ną twarz przy​ja​cie​la. Oświe​tlo​na błę​kit​nym bla​skiem lam​py wy​da​wa​ła się cał​kiem czar​na. - Jak wi​dzisz, Alek​sie​ju, ja tak​że nie mogę za​snąć - ze smut​kiem w gło​sie ode​zwał się Dau​ge. - Szko​- da mi Pau​la. Tym ra​zem nie mam wiel​kiej ocho​ty na lot. Bar​dzo ko​cham Zie​mię. Bar​dzo! Za​pew​ne je​steś prze​ko​na​ny, że wszy​scy astro​nau​ci to za​mi​ło​wa​ni miesz​kań​cy nie​ba. Nie​praw​da! Wszy​scy ko​cha​my Zie​- mię i tę​sk​ni​my za błę​ki​tem nie​ba. Sie​dzisz gdzieś tam na Fo​bo​sie. Nie​bo nie ma dna, jest zu​peł​nie czar​- ne. Gwiaz​dy jak bry​lan​to​we igły - kłu​ją swym bla​skiem w oczy. Ukła​dy gwiezd​ne są ja​kieś dziw​ne, cał​- kiem obce. Wszyst​ko wo​kół wy​da​je się być sztucz​ne: po​wie​trze sztucz​ne, cia​ło sztucz​ne, na​wet two​ja wła​sna waga - też jest nie​na​tu​ral​na… By​kow słu​chał i nie śmiał drgnąć. - Nie znasz jesz​cze tych uczuć. Nie śpisz tyl​ko dla​te​go, że sto​isz u pro​gu: jed​na noga po tej stro​nie, a dru​ga już tam. A Jur​kow​ski sie​dzi te​raz i pi​sze wier​sze. Wier​sze o błę​kit​nym nie​bie, o mgłach nad je​- zio​ra​mi, o bia​łych ob​ło​kach nad la​sem. Mar​na to po​ezja. Po re​dak​cjach mają jej na ki​lo​gra​my, on wie o tym do​sko​na​le. Mimo to pi​sze. Dau​ge za​trza​snął książ​kę i za​głę​bił się w fo​te​lu, za​rzu​cił gło​wę do tyłu. - A pulch​niut​ki Kru​ti​kow, nasz na​wi​ga​tor, oczy​wi​ście uga​nia się po Mo​skwie swym sa​mo​cho​dem. Ra​- zem z żoną. Ona sie​dzi przy kie​row​ni​cy, a on nie spusz​cza z niej wzro​ku. Ża​łu​je, że nie ma przy so​bie dzie​ci. Zo​sta​wił je w No​wo​sy​bir​sku u bab​ci. Chło-pa​czy​sko i dziew​czyn​ka, wspa​nia​łe dzie​cia​ki… - Dau​ge ro​ze​śmiał się nie​spo​dzie​wa​nie. - A wiesz, kto śpi? Nasz dru​gi pi​lot. Bog​dan Spi​cyn. Wła​ści​wy jego dom - to ra​kie​ta. „Ja - po​wia​da - i na Zie​mi czu​ję się jak w po​cią​gu: chcia​ło​by się po​ło​żyć i za​snąć, byle szyb​ciej do​je​chać…”. Bog​dan to praw​dzi​wy miesz​ka​niec nie​ba. Są tacy wśród nas, za​tru​ci na całe ży​cie. Bog​dan uro​dził się na Mar​sie, w na​uko​wym mia​stecz​ku Wiel​ki Syrt. Miesz​kał tam do pią​te​go roku ży​cia. Po​tem jego mat​ka za​cho​ro​wa​ła i wy​sła​no ich na Zie​mię. Opo​wia​da​ją, że kie​dyś pusz​czo​no ma​łe​go Bo​gu​sia, żeby so​bie po​ha​sał po traw​ce. Chło​pak spa​ce​ro​wał, spa​ce​ro​wał, aż wresz​cie wlazł w ja​- kąś ka​łu​żę i jak nie za​cznie wrzesz​czeć: „Ja chcę do domu! Na Mar​sa!”. By​kow ro​ze​śmiał się we​so​ło. Czuł, jak top​nie​je, zni​ka cięż​ki za​tor skom​pli​ko​wa​nych uczuć. Wszyst​- ko ta​kie zro​zu​mia​łe; jest rze​czy​wi​ście przed pro​giem - jesz​cze po tej stro​nie, ale jed​ną nogę już po​sta​wił po „tam​tej”. - A cóż po​ra​bia nasz do​wód​ca? - rzu​cił py​ta​nie. Do​uge spo​waż​niał. - Nie wiem. Po pro​stu nie po​tra​fię so​bie wy​obra​zić… Nie mam po​ję​cia. - Też na pew​no śpi, jak Bog​dan - miesz​ka​niec nie​ba… Do​uge po​krę​cił gło​wą. - Nie przy​pusz​czam… Czy nie​bo jest po​god​ne? - Nie, nad​cią​gnę​ły chmu​ry… - W ta​kim ra​zie zu​peł​nie już nie wiem. - Dau​ge znów po​krę​cił gło​wą. - Jesz​cze mógł​bym so​bie wy​- obra​zić, jak Ana​tol Jer​ma​kow wpa​tru​je się w ja​sną gwiaz​dę nad ho​ry​zon​tem. W We​nus. Aje-go dło​nie…

- Dau​ge zro​bił pau​zę - jego dło​nie za​ci​snę​ły się w pię​ści, aż pal​ce zbie​la​ły… - Nie bra​ku​je ci fan​ta​zji, Gri​go​rij! - Nie, Alek​sie​ju, to nie fan​ta​zja. Dla nas We​nus - to osta​tecz​nie tyl​ko epi​zod. By​wa​li​śmy na Księ​ży​- cu, by​wa​li​śmy na Mar​sie. Te​raz le​ci​my pod​bi​jać nową pla​ne​tę. Wy​ko​nu​je​my swo​je za​da​nia. A Jer​ma​- kow… on ma z We​nus swo​je po​ra​chun​ki, strasz​li​we po​ra​chun​ki. Mogę ci po​wie​dzieć, dla​cze​go on tam leci: pę​dzi go żą​dza ze​msty, pra​gnie​nie po​ko​na​nia jej. Chce ją po​ko​nać, bez​li​to​śnie i na za​wsze. Tak so​- bie to wy​obra​żam… Po​świę​cił tej pla​ne​cie i ży​cie, i śmierć. - Mu​sisz go do​brze znać. Dau​ge po​ru​szył ra​mio​na​mi. - Nie w tym sed​no spra​wy. Ja to czu​ję. Zro​zum - mó​wiąc to za​czął li​czyć na pal​cach - Ni​si​dzi​ma Ja​- poń​czyk, jego przy​ja​ciel; So​ko​łow​ski, jego naj​bliż​szy przy​ja​ciel; Ka​ta​rzy​na, jego żona… Wszyst​kich po​- chło​nę​ła We​nus. Kra​ju​chin jest dla nie​go dru​gim oj​cem. Ostat​ni swój rejs Kra​ju​chin od​był na We​nus. Po tym rej​sie le​ka​rze za​bro​ni​li mu la​tać. Na za​wsze… Dau​ge ze​rwał się i za​czął spa​ce​ro​wać po po​ko​ju. - Pod​po​rząd​ko​wać so​bie i po​ko​nać - po​wta​rzał. - Bez​li​to​śnie i na za​wsze! Dla Jer​ma​ko​wa We​nus to uoso​bie​nie wszyst​kich wro​gich czło​wie​ko​wi sił przy​ro​dy. Nie wiem, czy kto​kol​wiek z nas bę​dzie w sta​nie po​jąć ta​kie uczu​cie. Być może to i le​piej. Żeby to zro​zu​mieć, trze​ba sto​czyć ta​kie wal​ki, ja​kie ma za sobą Jer​ma​kow, i cier​pieć tak jak on, i znieść tyle co on… Po​ko​nać na za​wsze… - po​wtó​rzył Dau​- ge jak​by w za​my​śle​niu. Alek​siej sku​lił ra​mio​na, jak​by po​czuł dresz​cze. - Te​raz ro​zu​miesz, dla​cze​go mó​wi​łem o za​ci​śnię​tych pię​ściach - koń​czył Dau​ge. - Po​nie​waż nie​bo po​- kry​wa​ją chmu​ry, nie mam po​ję​cia, co on może ro​bić. Naj​praw​do​po​dob​niej po pro​stu śpi. Za​mil​kli. By​kow zdał so​bie spra​wę, że pod ta​kim do​wód​cą jesz​cze nie pra​co​wał. - A jak two​je spra​wy? - nie​spo​dzie​wa​nie spy​tał Dau​ge. - Ja​kie spra​wy? - Z two​ją asz​cha​badz​ką na​uczy​ciel​ką. By​kow od razu na​dął się i po​smut​niał. - Tak so​bie - od​po​wie​dział nie​we​so​ło. - Spo​ty​ka​my się… - Aha, spo​ty​ka​cie się! I co z tego? - … i nic. - Oświad​czy​łeś się? - Tak. - Dała ko​sza? - Nie. Po​wie​dzia​ła, że się za​sta​no​wi. - Kie​dy to było? - Pół roku temu. - I co? - Co „i co?”. Nic wię​cej nie wiem. - To zna​czy, żeś du​reń, bra​cie. Wy​bacz, na mi​łość bo​ską, aleś du​reń. By​kow wes​tchnął. Dau​ge pa​trzył na nie​go z nie ukry​wa​ną drwi​ną. - Osza​ła​mia​ją​ce! - wy​krztu​sił. - Chłop po trzy​dzie​st​ce. Ko​cha pięk​ną ko​bie​tę i spo​ty​ka się z nią już osiem lat… - Tyl​ko pięć. - Do​brze, niech bę​dzie pięć. Po pię​ciu la​tach oświad​cza się. Pro​szę tyl​ko za​uwa​żyć, że ta nie​szczę​sna dziew​czy​na cze​ka​ła cier​pli​wie pięć lat… - Prze​stań, Gri​go​rij! - za​że​no​wa​ny pro​sił By​kow. - Chwi​lecz​kę! Po​tem z nad​mia​ru skrom​no​ści lub tro​chę na złość po​wie​dzia​ła, że za​sta​no​wi się… - Dość! Dau​ge wes​tchnął i roz​ło​żył ręce. - Prze​cież to tyl​ko two​ja, Alek​sie​ju, wina! Two​je za​lo​ty przy​po​mi​na​ją ra​czej znę​ca​nie się. Co ona o to​bie po​my​śli? Nie​do​łę​ga! By​kow mil​czał, lecz po chwi​li ode​zwał się z na​dzie​ją w gło​sie. - Kie​dy po​wró​ci​my… Dau​ge za​chi​cho​tał.

- Ech ty, zwy​cięz​co… two​ja to wina, spe​cja​li​sto od pu​styń! „Kie​dy po​wró​ci​my!”. Idź już le​piej spać! Pa​trzeć na cie​bie nie mogę! By​kow wstał i wziął le​żą​cą na sto​li​ku książ​kę. La de​scrip​tion​pla​ne​to​gra​phi​que du Fo​bos Paul Dan​gee - prze​czy​tał. Na ty​tu​ło​wej stro​ni​cy wid​niał na​- kre​ślo​ny gru​bym czer​wo​nym ołów​kiem na​pis w ję​zy​ku ro​syj​skim: „Dro​gie​mu Dau​ge​mu od wier​ne​go i wdzięcz​ne​go Pau​la Dan​gee”. By​kow obu​dził się o świ​cie. Drzwi do sy​pial​ni były uchy​lo​ne. Dau​ge w spoden​kach gim​na​stycz​nych, śnia​dy i roz​czo​chra​ny, stał przed biur​kiem i wpa​try​wał się w por​tret Ma​szy Jur​kow​skiej. Zdjął por​tret i wsa​dził go do ple​ca​ka. By​kow ostroż​nie prze​wró​cił się na dru​gi bok i znów za​padł w sen. Co​dzien​ność Mia​stecz​ko było nie​wiel​kie - kil​ka​set no​wiut​kich dom​ków, przy​po​mi​na​ją​cych przy​tul​ne chat​ki, sta​ło przy czte​rech rów​no​le​głych uli​cach prze​pro​wa​dzo​nych wzdłuż do​li​ny mię​dzy dwo​ma łań​cu​cha​mi go​łych, przy​płasz​czo​nych wzgórz. Ja​skra​we, po​ran​ne słoń​ce ła​god​nym bla​skiem oświe​tla​ło mo​kry as​falt ulic, po​- chy​łe da​chy, drzew​ka w ogród​kach. Za łań​cu​chem wzgórz wid​nia​ły wy​so​kie, lek​kie kon​struk​cje, tak do​- brze zna​ne z fil​mu i fo​to​gra​fii - urzą​dze​nia star​to​we mię​dzy​pla​ne​tar​nych stat​ków. Alek​siej By​kow owi​nął się w bia​ły far​tuch i cze​kał, kie​dy za​wo​ła​ją go do le​ka​rza. Przez ol​brzy​mie okno na pół ścia​ny pa​trzył na uli​cę. Za​ło​ga „Hiu​sa” przy​je​cha​ła do mia​stecz​ka po​przed​nie​go dnia wie​- czo​rem. W sa​mo​lo​cie By​kow spał przez całą dro​gę, lecz wi​docz​nie nie nad​ro​bił za​le​gło​ści, bo w sa​mo​- cho​dzie wio​zą​cym za​ło​gę z lot​ni​ska tak​że uciął so​bie drzem​kę, a z wra​żeń po​przed​nie​go wie​czo​ru po​zo​- sta​ły w pa​mię​ci tyl​ko frag​men​ty - za​la​na zło​tym bla​skiem za​cho​dzą​ce​go słoń​ca uli​ca, ja​sny wie​lo​pię​tro​- wy gmach ho​te​lu i sło​wa dy​żur​nej na jego pię​trze: „Oto wasz po​kój, to​wa​rzy​szu…”. O siód​mej obu​dził go Dau​ge, przy​cho​dząc z wia​do​mo​ścią, że wszy​scy mają sta​wić się na ba​da​nia le​kar​skie. Przy​ja​ciel rzu​- cił przy tym uwa​gę, że od zbyt dłu​gie​go spa​nia moż​na do​stać od​le​żyn. Gmach z wszel​ki​mi urzą​dze​nia​mi me​dycz​ny​mi mie​ścił się tuż obok ho​te​lu. Astro​nau​tom po​le​co​no tam ro​ze​brać się, na​rzu​cić far​tu​chy i cze​kać. Uli​ce za oknem były pu​ste. Przed do​mem na​prze​ciw​ko stał ae​ro​dy​na​micz​ny sa​mo​chód ze srebr​nym je​le​niem na chłod​ni​cy. Po chod​ni​ku prze​szły dwie oso​by w lek​kich kom​bi​ne​zo​nach, nio​sąc wiel​kie tecz​ki z ry​sun​ka​mi tech​nicz​ny​mi. Cięż​ko prze​peł​znął przed oknem mo​car​ny pół​gą​sie​ni​co​wy elek​tro​trak​tor, cią​- gnąc fur​gon. Do ogród​ka wy​biegł dwu​na​sto​let​ni chło​piec, po​pa​trzył na nie​bo, gwizd​nął na pal​cach, prze​- sko​czył przez płot i po​biegł uli​cą, wy​raź​nie na​śla​du​jąc styl zna​nych mi​strzów. By​kow od​szedł od okna. Jer​ma​ko​wa i Jur​kow​skie​go już we​zwa​no do ga​bi​ne​tu. Po​zo​sta​li człon​ko​wie za​ło​gi roz​bie​ra​li się bez po​śpie​chu i wie​sza​li ubra​nia w ład​nych szaf​kach z na wpół prze​zro​czy​sty​mi po​- dwój​ny​mi drzwicz​ka​mi. By​kow z przy​jem​no​ścią spo​glą​dał na Spi​cy​na. Zbu​do​wa​ny był po​tęż​nie, a jed​no​- cze​śnie mię​śnie były su​che jak u za​wo​do​we​go spor​tow​ca; prze​le​wa​ły się pod de​li​kat​ną zło​ta​wą skó​rą na jego sze​ro​kich ra​mio​nach. Dau​ge na​rzu​cił już far​tuch i uśmie​cha​jąc się, zło​śli​wie za​wią​zy​wał rę​ka​wy je​dwab​nej ko​szu​li Jur​kow​skie​go, do​ga​du​jąc: „Tak, a te​raz jesz​cze tak…”. Za​koń​czyw​szy tak po​ży​tecz​ną pra​cę, za​chi​cho​tał i pod​szedł do By​ko​wa: - Po​do​ba ci się na​sze mia​stecz​ko? - Nie​brzyd​kie - od​po​wie​dział By​kow. - A do pola star​to​we​go da​le​ko? - To tam, za wzgó​rza​mi. Wi​dzisz star​to​we dźwi​gi? Tam znaj​du​je się sła​wet​ny Siód​my Po​li​gon, pierw​- szy i jak do​tych​czas je​dy​ny na świe​cie po​li​gon, na któ​rym pro​wa​dzi się do​świad​cze​nia -pró​by star​tów i lą​do​wań ra​kiet o na​pę​dzie fo​to​no​wym. Stąd wy​ru​szy​ła w świat pierw​sza ra​kie​ta fo​to​no​wa bez pi​lo​ta „Smok Gory-nycz”. Tu lą​do​wa​ly po ko​lei „Hius-l” i „Hius-2”. Za​pew​ne tu wy​lą​du​ją „Hius-3”, „Hius-4”, „Hius-5”. - Wy​lą​du​ją czy wy​star​tu​ją? - Star​to​wać też będą, lecz naj​pierw mu​szą wy​lą​do​wać. Prze​cież nie bu​du​je się ich na Zie​mi. - Aha… - By​kow przy​po​mniał so​bie po​za​ziem​ski za​kład od​lew​ni​czy na sput​ni​ku „Wei-ta-de Ju-i”. Tam, na wy​so​ko​ści pię​ciu ty​się​cy ki​lo​me​trów nad Zie​mią, gdzie nie czu​je się skut​ków pra​wa cięż​ko​- ści, na​to​miast ist​nie​je pra​wie ide​al​na próż​nia, od​le​wa się gi​gan​tycz​ne ka​dłu​by su​per​cięż​kich ra​kiet. Dwie​ście pięć​dzie​siąt osób - uczo​nych, in​ży​nie​rów, tech​ni​ków i ro​bot​ni​ków - czu​wa nad dzia​ła​niem sło​-

necz​nych pie​ców, kie​ru​je pra​cą ol​brzy​mich wi​ró​wek, skom​pli​ko​wa​nych au​to​ma​tów od​lew​ni​czych, prze​- obra​ża​jąc blo​ki ty​ta​nu i wol​fra​mu w ka​dłu​by mię​dzy​pla​ne​tar​nych stat​ków. Wła​śnie tam zbu​do​wa​no „Hiu​sy”. - Pro​sze​ni są Kru​ti​kow i Spi​cyn - roz​le​gło się za ple​ca​mi wo​ła​nie Jer​ma​ko​wa. Przy​ja​cie​le obej​rze​li się. Kru​ti​kow rzu​cił ga​ze​tę i wszedł za Spi​cy​nem do ga​bi​ne​tu le​ka​rza, ostroż​nie za​my​ka​jąc za sobą drzwi. - Siód​my Po​li​gon - to ide​al​ne miej​sce! - z en​tu​zja​zmem mó​wił Dau​ge. Twa​rzą był zwró​co​ny do By​ko​- wa, lecz ze​zo​wał w stro​nę Jur​kow​skie​go, któ​ry już otwo​rzył swo​ją szaf​kę. - Wo​kół nic, tyl​ko set​ki ki​lo​- me​trów tun​dry, ani jed​nej ludz​kiej osa​dy, ani jed​ne​go czło​wie​ka. Na pół​no​cy oce​an… Jur​kow​ski za​czął wkła​dać ko​szu​lę. - …po li​nii pro​stej do wy​brze​ża oce​anu mamy oko​ło dwu​stu ki​lo​me​trów… - Dau​ge na​gle par​sk​nął śmie​chem, ale opa​no​wał się i pra​wie uro​czy​stym gło​sem mó​wił da​lej. - Mię​dzy mia​stecz​kiem a oce​anem cią​gnie się pięć mi​lio​nów hek​ta​rów tun​dry na​sze​go po​li​go​nu. Jur​kow​ski wcią​gnął już ko​szu​lę przez gło​wę i sta​nął nie​ru​cho​mo w na​pię​tej po​zie, po​dob​ny do stra​- cha na wró​ble. Jer​ma​kow, już ubra​ny, udał się do le​ka​rza, za​pi​na​jąc do​kład​nie wszyst​kie gu​zi​ki far​tu​cha. - Mamy po​łą​cze​nie z po​łu​dniem za po​mo​cą ko​lei i szo​sy -gło​śno pe​ro​ro​wał Dau​ge. - Czte​ry​sta ki​lo​- me​trów stąd, koło pla​ców​ki geo​fi​zycz​nej… - Cie​ka​we - za​sta​na​wia​jąc się, py​tał Jur​kow​ski - co to za kre​tyn za​wią​zał rę​ka​wy? - …tak więc koło tam​tej pla​ców​ki tory skrę​ca​ją i łą​czą się z sy​be​ryj​ską ma​gi​stra​lą tuż przed Ja​kuc​- kiem… Hej, Włod​ku, jak zdró-we​czko? - Dzię​ku​ję, ni​cze​go so​bie - pa​dła od​po​wiedź. Jur​kow​ski ścią​gnął ko​szu​lę i zbli​żał się do Dau​ge​go, na​pi​na​jąc mię​śnie w wiel​ce zna​czą​cy spo​sób. Pa​trzył przy tym spode łba. - Je​stem cał​kiem zdrów, ale po​sta​ram się, żeby o to​bie, mój dro​gi, nie mógł po​wie​dzieć tego na​wet naj​głup​szy we​te​ry​narz. - Wło​dek! - krzyk​nął Dau​ge. - Coś ci się po​plą​ta​ło, prze​cież to nie ja. - A kto? - To on! - Dau​ge po​kle​pał By​ko​wa po owło​sio​nej pier​si. -To on, Wło​decz​ku, taki ka​wa​larz! Jur​kow​ski le​d​wie ra​czył spoj​rzeć na By​ko​wa i od​wró​cił się na pię​cie. By​kow już otwie​rał usta, żeby coś po​wie​dzieć, lecz tyl​ko chrząk​nął i za​milkł. Jur​kow​ski nie przyj​mu​je go do swe​go to​wa​rzy​stwa - to było oczy​wi​ste. Dau​ge tak​że tak to zro​zu​miał i spe​szył się bar​dzo. W tej sa​mej chwi​li otwo​rzy​ły się drzwi i Jer​ma-kow zwró​cił się do sto​ją​cych. - To​wa​rzy​sze, wa​sza ko​lej. By​kow, za​do​wo​lo​ny z ta​kie​go ob​ro​tu spra​wy, szyb​ko wszedł do ga​bi​ne​tu. Naj​pierw zba​dał ich le​karz, ogni​sty bru​net z fan​ta​stycz​nym no​sem. Dau​ge​mu nie po​wie​dział ani sło​- wa, lecz ba​da​jąc By​ko​wa, do​tknął pal​cem dłu​giej szra​my na jego pier​siach i spy​tał: - Od cze​go? - Awa​ria - la​ko​nicz​nie od​po​wie​dział in​ży​nier. - Daw​no? - rów​nie la​ko​nicz​nie py​tał da​lej le​karz, pod​no​sząc wy​żej nos. - Przed sze​ściu laty. - Po​zo​sta​ły ja​kieś skut​ki? - Nie - od​parł By​kow, de​mon​stra​cyj​nie pa​trząc na dok​tor​ski nos. Dau​ge ci​cho za​chi​cho​tał. Le​karz za​no​to​wał coś w gru​bej księ​dze no​szą​cej na​pis: „Dzien​nik pa​cjen​ta nr 4024 - By​kow Alek​siej Pio​tro​wicz” po czym prze​pro​wa​dził przy​ja​ciół do są​sied​nie​go ga​bi​ne​tu. Sta​ła tam duża mato-wo​bia​ła sza​fa. Le​karz skie​ro​wał swój no​chal w stro​nę Dau​ge​go i po​le​cił mu wejść do sza​fy. Bez​sze​lest​nie za​- mknę​ły się drzwi. Dok​tor na​ci​snął ja​kieś kla​wi​sze na ta​bli​cy roz​dziel​czej umiesz​czo​nej po pra​wej stro​nie sza​fy, z któ​rej wnę​trza na​tych​miast za​czę​ły do​la​ty​wać przy​tłu​mio​ne szu​my. Na ta​bli​cy za​bły​sły róż​no​ko​- lo​ro​we lamp​ki, za​czę​ły drgać wska​zów​ki przy​rzą​dów. Trwa​ło to pół​to​rej mi​nu​ty, apa​rat ci​cho szczęk​nął i nie wia​do​mo skąd wy​le​cia​ła kart​ka po​kry​ta cy​fra​mi i sze​re​ga​mi li​ter. Lamp​ki po​ga​sły, a dok​tor otwo​- rzył drzwi, z któ​rych, po​cie​ra​jąc ra​mię, wy​co​fał się Dau​ge. Le​karz z ko​lei zwró​cił się do By​ko​wa i kiw​nął na nie​go no​sem: - Na​przód! Alek​siej chrząk​nął i wlazł do sza​fy. Chłod​ne me​ta​lo​we ob​rę​cze ob​ję​ły go za ra​mio​na i w pa​sie, przy​-

ci​snę​ły do cze​goś cie​płe​go i mięk​kie​go, pod​nio​sły, opu​ści​ły. Roz​bły​sło czer​wo​ne świa​tło, po​tem zie​lon​- ka​we, na​stęp​nie coś ukłu​ło in​ży​nie​ra w przed​ra​mię i By-kow na​gle po​czuł się wol​ny. Drzwi otwo​rzy​ły się. Le​karz, mru​cząc coś tam pod no​sem, od​czy​ty​wał wy​rzu​co​ne przez „sza​fę” kart​ki. Wy​pi​sa​ne tam były wszyst​kie dane o zdro​wiu pa​cjen​ta, a tak​że spis in​dy​wi​du​al​nych ćwi​czeń oraz die​ta prze​wi​dzia​na dla każ​de​go ba​da​ne​go na okres przy​go​to​waw​czy przed star​tem. Le​karz od​no​to​wał coś w dzien​ni​kach pa​cjen​- tów i od​dał kart​ki Jer​ma​ko​wo​wi, za​zna​cza​jąc, że ta​kie ba​da​nia będą prze​pro​wa​dza​ne co ty​dzień. Jer​ma​kow po​dzię​ko​wał i wy​szedł. Ubie​ra​jąc się, By​kow za​py​tał Dau​ge​go: - Cóż to za cza​ro​dziej​ska skrzyn​ka? In​ku​ba​tor dla do​ro​słych? Elek​tro​no​wa wer​sja pusz​ki Pan​do​ry? - Cy​ber​dok​tor, elek​tro​no​wa ma​szy​na do sta​wia​nia dia​gnoz -od​po​wie​dział Dau​ge. - By​ła​by do znie​sie​- nia, gdy​by nie ro​bi​ła za​strzy​ków. Nie zno​szę za​strzy​ków! Po​szli do win​dy i po​je​cha​li na pią​te pię​tro do sto​łów​ki. Była to ol​brzy​mia, dość pu​sta sala za​la​na ró​żo​wa​wym świa​tłem pół​noc​ne​go słoń​ca. Pra​wie ża​den sto​- lik nie był za​ję​ty. Snia-da​nie albo już się skoń​czy​ło, albo jesz​cze się nie za​czę​ło. - Patrz, tam sie​dzą nasi - za​wo​łał Dau​ge. Za​ło​ga „Hiu​sa” ze​sta​wi​ła dwa sto​li​ki koło okna. Sie​dzie​li przy nich oby​dwaj pi​lo​ci i Jer​ma​kow. By​- kow za​uwa​żył, że pulch​niut​ki Kru​ti​kow ma strasz​nie nie​szczę​śli​wą minę. „Duma ra​dziec​kiej astro​nau​ty​- ki” sie​dzia​ła zgar​bio​na nad szklan​ką mle​ka, sku​ba​ła su​chy chleb i z nie da​ją​cym się opi​sać smut​kiem spo​glą​da​ła na ta​lerz Spi​cy​na. Kru​czo​wło​sy Bog​dan pa​stwił się nad pa​ru​ją​cym ka​wa​łem so​czy​ste​go bef​- szty​ka. Może się wy​dać dziw​ne, ale śnia​da​nie po​da​no już we​dług za​le​co​ne​go przez cy​ber​dok​to​ra ja​dło​spi​su in​dy​wi​du​al​ne​go. By​kow, nie bar​dzo ro​zu​mie​jąc, dla​cze​go do​stał tak dziw​ne da​nia, pa​ła​szo​wał po ko​lei: całą sa​la​ter​kę pach​ną​cej traw​ki, wy​miótł ta​lerz owsian​ki, spró​bo​wał za​le​d​wie dwa pla​ster​ki świet​nej wę​- dli​ny i za​brał się do soku jabł​ko​we​go. Dau​ge do​stał por​cję mię​sa. Gri​go​rij pod​niósł nóż i wi​de​lec i pa​trząc na Kru​ti​ko​wa, spy​tał: - A cóż to​bie za​le​cił le​karz, Mi​chał​ku? Kru​ti​kow spiekł raka i utkwił wzrok w szklan​ce. - Mogę wam po​wie​dzieć - ob​wie​ścił, zbli​ża​jąc się Jur​kow​ski. - Dok​tor na pew​no dłu​go i tro​skli​wie trzy​mał Mi​cha​ła za fał​dę brzu​cha i w spo​sób przy​stęp​ny tłu​ma​czył mu, że ob​żar​stwo ni​g​dy nie na​le​ża​ło do cnót astro​nau​tów. Kru​ti​kow w mil​cze​niu do​koń​czył pić mle​ko i wy​cią​gnął rękę do ko​szycz​ka z pie​czy​wem. Jer​ma​kow chrząk​nął zna​czą​co i na​wi​ga​tor cof​nął dłoń. Po śnia​da​niu Kra​ju​chin za​wia​do​mił, że przy​je​chał Usma​now, je​den z kon​struk​to​rów no​wej ra​dio​la​tar​- ni. Miał on na​uczyć za​ło​gę mon​to​wa​nia i eks​plo​ata​cji „owe​go wspa​nia​łe​go osią​gnię​cia no​wo​cze​snej my​- śli tech​nicz​nej”. - Prze​zna​czam na to dwa ty​go​dnie - po​wie​dział Kra​ju​chin. -Po​tem każ​dy za​cznie pra​cę we​dle swej spe​cjal​no​ści. Pierw​sze wy​kła​dy od​by​ły się w sali spor​to​wej ho​te​lu. Ro​bot​ni​cy w gra​na​to​wych kom​bi​ne​zo​nach wnie​śli gru​bą sze​ścio​bocz​ną bel​kę i kil​ka in​nych przed​mio​tów, któ​re w czło​wie​ku nie zna​ją​cym się na rze​czy z tru​dem mo​gły wzbu​dzić ja​kie​kol​wiek sko​ja​rze​nie. Na​wet Spi-cyn i Kru​ti​kow zdra​dza​li zdu​- mie​nie i cie​ka​wość i tyl​ko Jer​ma​kow oglą​dał nie​zna​ną apa​ra​tu​rę z jak zwy​kle obo​jęt​nym wy​ra​zem twa​- rzy. Wszedł Usma​now. Był to męż​czy​zna wy​so​ki, o moc​no za​ry​so​wa​nych ko​ściach po​licz​ko​wych, ubra​ny w ro​bo​czy kom​bi​ne​zon. Przed​sta​wił się i z miej​sca za​czął wy​kład. Po​wo​li roz​ja​śni​ły się za​sę​pio​ne ob​li​- cza astro​nau​tów. Za​czę​ły pa​dać py​ta​nia, roz​pa​li​ła się oży​wio​na dys​ku​sja. Do roz​mo​wy włą​czył się tak​że By​kow, któ​ry jak każ​dy in​ży​nier miał ogól​ne po​ję​cie o za​sa​dach ra​dio​lo​ka​cji i ra​dio​na​wi​ga​cji. Apa​ra​ty, nad któ​ry​mi gło​wi​li się astro​nau​ci, mia​ły wy​sy​łać wiąz​ki ul​tra​krót​kich fal w ści​śle okre​ślo​- nym kie​run​ku i o ści​śle okre​ślo​nej dłu​go​ści. Te im​pul​sy ra​dio​we mia​ły prze​drzeć się przez zbi​te chmu​ry py​ło​we i war​stwy at​mos​fe​ry o wiel​kiej jo​ni​za​cji. Po​szcze​gól​ne im​pul​sy trwa​ły​by nie dłu​żej niż dzie​sięć mi​kro​se​kund, czy​li co se​kun​da apa​ra​ty wy​sy​ła​ły​by do stu im​pul​sów. Spe​cjal​ne urzą​dze​nia mia​ły pro​wa​- dzić fale ra​dio​we po spi​ra​li prze​ci​na​ją​cej w kil​ka se​kund po​ło​wę sfe​ry nie​ba od ho​ry​zon​tu do ze​ni​tu i z

po​wro​tem do ho​ry​zon​tu. Ta​kie dzia​ła​nie apa​ra​tów umoż​li​wia​ło​by stat​kom ko​smicz​nym na​wi​go​wa​nie nad nie​zna​ny​mi pla​ne​ta​- mi, któ​rych po​wierzch​nia jest za​sło​nię​ta przed ob​ser​wa​cją wi​zu​al​ną, a gdzie zwy​kłe środ​ki ra​dio​lo​ka​cji nie zda​wa​ły eg​za​mi​nu wsku​tek za​kłó​ceń elek​tro​ma​gne​tycz​nych i nad​mier​nej jo​ni​za​cji. Tego ro​dza​ju ra​- dio​la​tar​nie na​le​ża​ło usta​wić na wy​nio​sło​ściach, w po​bli​żu do​god​nych lą​do​wisk i in​nych ta​kich punk​tów, któ​re na​le​ża​ło​by ozna​czać na po​wierzch​ni pla​ne​ty. Za​ło​ga „Hiu​sa” mia​ła usta​wić je w po​bli​żu pierw​sze​- go lą​do​wi​ska, na gra​ni​cy Ura​no​wej Gol​kon​dy. - A ja​kie mają być źró​dła ener​gii? - spy​tał Jur​kow​ski. Usma​now wy​cią​gnął z tecz​ki za​wi​niąt​ko. - Se​le​no​wo-cyr​ko​no​we ba​te​rie ra​dio​we - od​po​wie​dział. -Dwie​ście ko​mó​rek na po​wierzch​ni jed​ne​go cen​ty​me​tra kwa​dra​to​we​go. Mo​gli​by​śmy do​star​czyć wam do​dat​ko​wo neu​tro​no​we aku​mu​la​to​ry, ale przy​- pusz​czam, że jest to zby​tecz​ne. Są one zbyt wiel​kie. Ba​te​rie pół​prze​wod​ni​ko​we są znacz​nie wy​god​niej​- sze. Za​ła​du​je się do „Hiu​sa” pięć​set me​trów kwa​dra​to​wych ta​kiej tka​ni​ny, a wa​szym za​da​niem bę​dzie tyl​ko roz​ło​żyć ją i umo​co​wać w po​bli​żu ra​dio​la​tar​ni… Je​śli gle​ba w po​bli​żu Gol​kon​dy bę​dzie pro​mie​- nio​wać z in​ten​syw​no​ścią pięć​dzie​się​ciu, sześć​dzie​się​ciu rent​ge​nów na go​dzi​nę, a we​dług na​szych ob​li​- czeń pro​mie​nio​wa​nie jest tam znacz​nie sil​niej​sze, to ba​te​rie otrzy​ma​ją ła​du​nek dwóch, trzech ty​się​cy ki​- lo​wa​tów. Jest to wię​cej, niż trze​ba. By​kow z nie​do​wie​rza​niem ob​ma​cy​wał gru​bą, ela​stycz​ną po​wło​kę. W na wpół prze​zro​czy​stej ma​sie wid​nia​ły męt​na​we zia​ren​ka. - Nie ma po​trze​by roz​bie​rać po​szcze​gól​nych czę​ści urzą​dze​nia ra​dio​la​tar​ni - mó​wił Usma​now - By​ło​- by to na​wet bar​dzo nie wska​za​ne, to​wa​rzy​szu Jer​ma​kow. (Do​wód​ca stat​ku przy​tak​nął). Jak wi​dzi​cie, wszyst​kie są za​plom​bo​wa​ne fa​brycz​nie. Za ich dzia​ła​nie od​po​wia​da na​sza pra​cow​nia. Resz​ta za​da​nia jest cał​kiem pro​sta. Pro​szę po​dejść bli​żej, o tak… Po​móż​cie mi… Dzię​ku​ję. Wszyst​kie czę​ści apa​ra​tu​ry „na​wle​ka​ło się” na sze​ścio​bocz​ną bel​kę, łą​cząc za po​mo​cą za​trza​sków i śli​zga​ją​cych się po pro​wad​ni​cach sworz​ni. By​kow za​uwa​żył, że w ca​łej apa​ra​tu​rze nie było ani jed​nej śru​by, przy​naj​mniej wi​docz​nej z ze​wnątrz. - A te​raz do tego gniazd​ka pod​łą​cza​my ka​bel od ba​te​rii. Tak usta​wio​na ra​dio​la​tar​nia może dzia​łać bez ob​słu​gi dzie​siąt​ki lat. - Urzą​dze​nie pro​ste i do​bre - mruk​nął Kru​ti​kow, głasz​cząc wy​pu​kłą, po​kry​tą siat​ką ni​czym oko pa​si​- ko​ni​ka „gło​wę” ra​dio​la-tar​ni. - Ile to wszyst​ko waży? - Za​le​d​wie sto osiem​dzie​siąt ki​lo​gra​mów. - Nie​źle - po​chwa​lił Jur​kow​ski. - Krót​ko mó​wiąc, naj​trud​niej​szą spra​wą bę​dzie usta​wie​nie tych la​tar​- ni. Opra​co​wa​no trzy wer​sje usta​wie​nia apa​ra​tów. Na twar​dej, gład​kiej ska​li​stej po​wierzch​ni moż​na było wy​ko​rzy​stać po​tęż​ne przy​ssaw​ki, ja​ki​mi były za​koń​czo​ne bel​ki urzą​dze​nia. W mięk​kiej gle​bie na​le​ża​ło wy​wier​cić otwór, wsta​wić do nie​go pod​sta​wę la​tar​ni i za​lać masą pla​stycz​ną. W koń​cu, je​śli​by za​szła ko​- niecz​ność usta​wie​nia ra​dio​la​tar​ni na grun​cie syp​kim, na​le​ża​ło prze​pro​wa​dzić miej​sco​wą pe​try​fi​ka​cję gle​- by za po​mo​cą prą​du wy​so​kiej czę​sto​tli​wo​ści. Przy za​sto​so​wa​niu tej me​to​dy po​wsta​wał sze​ścio​no​gi blok skal​ny się​ga​ją​cy do dzie​się​ciu me​trów w głąb grun​tu. Bel​kę la​tar​ni oczy​wi​ście wta​pia​no w pod​sta​wę. Tego sa​me​go dnia prze​pro​wa​dzo​no za mia​stem pró​by mon​ta​żu i usta​wie​nia ra​dio​la​tar​ni. By​kow z za​- chwy​tem ob​ser​wo​wał, jak Jur​kow​ski z wiel​ką wpra​wą za po​mo​cą świ​dra wi​bra​cyj​ne​go wy​wier​cił w gra​- ni​to​wym blo​ku głę​bo​ki otwór. Usma​now stwier​dził, że pra​ca wy​ko​na​na zo​sta​ła do​sko​na​le i otwór jest ide​al​nie pio​no​wy. Wsta​wio​no tam pod​sta​wę ra​dio​la​tar​ni i uszczel​nio​no, za​le​wa​jąc ohyd​nie wo​nie​ją​cą masą wy​tła​cza​ną ci​śnie​niem z bu​tli opa​trzo​nej w ma​no​metr. Płyn na​tych​miast stward​niał. - Spró​buj​cie, jak trzy​ma! - za​wo​łał Usma​now. By​kow i Spi​cyn chwy​ci​li za słup… po chwi​li na po​moc ru​szy​li Dau​ge i Kru​ti​kow. Nie uda​ło się im jed​nak wy​rwać ani na​wet po​ru​szyć moc​no osa​dzo​nej la​tar​ni. - Wi​dzi​cie! Wszyst​ko gra! - dum​nie stwier​dził Usma​now. -Te​raz zaj​mie​my się mon​ta​żem. Gdy za​ło​ga „Hiu​sa” po​wra​ca​ła do ho​te​lu, słoń​ce znów za​wi​sło nad wierz​choł​ka​mi wy​so​kich dźwi​gów star​to​wych na lot​ni​sku ra​kiet. - Naj​bliż​sze dni po​świę​ci​my na ćwi​cze​nia - oznaj​mił Jer​ma​kow. - Każ​dy czło​nek za​ło​gi musi opa​no​- wać pra​cę świ​drem wi​bra​cyj​nym w stop​niu nie gor​szym niż nasi geo​lo​go​wie, a ra​dio​la​tar​nie mon​to​wać