Arthur Conan Doyle
Zniknięcie
młodego lorda
Opowiadania
Tom
Całość w tomach
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1990
Przełożyli z angielskiego:
Jan Meysztowicz,
Jerzy Regawski,
Witold Engel,
Irena Szeligowa,
Jan Stanisław Zaus
Zawarte w niniejszym tomie
opowiadania pochodzą z
wydanych
w r. 1960 tomów pt. "Sherlock
Holmes niepokonany" i "Dr
Watson
opowiada".
Tłoczono w nakładzie 20 egz.
pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_bą1
Całość nakładu 100 egz.
Przedruk z "Wydawnictwa
Poznańskiego",
Poznań, 1987
Pisał J. Podstawka
Korekty dokonały
K. Kopińska
i D. Jagiełło
"Gloria Scott"
pierwsza sprawa
Sherlocka Holmesa
Pewnego zimowego wieczoru,
gdy
siedzieliśmy przy kominku,
Sherlock Holmes zwrócił się do
mnie:
- Mam tu ciekawe papiery,
Watsonie, które z pewnością cię
zainteresują. Zresztą z innego
jeszcze względu powinieneś się
nimi zająć. Są to dokumenty
dotyczące wypadku "Gloria
Scott". A oto zawiadomienie,
którego treść tak przeraziła
sędziego Trevora, iż zaraz po
jego przeczytaniu zmarł.
Wyjął z biurka niewielki,
pożółkły, kartonowy rulon.
Rozwiązał tasiemkę i podał mi
małą kartkę. Skreślono na niej
kilka niezbyt wyraźnych zdań:
"Polowanie pod Londynem
rozpoczęte. Główny łowczy
Hudson
zarządził chyba wszystko.
Wyraźnie już powiedział: Będzie
wielka obława. Dlatego trzeba
ratować bażancich samic życie!"
Gdy w trakcie czytania tego
zagadkowego zawiadomienia
spojrzałem przelotnie na
Holmesa, zauważyłem, że śmieje
się z wyrazu mej twarzy.
- Wyglądasz na trochę
zdziwionego - powiedział.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego
to zawiadomienie mogło kogoś
przerazić? Raczej wygląda mi
ono
na groteskowe.
- Oczywiście. Niemniej
pozostaje faktem, że rosły i
krzepki mimo swych lat
mężczyzna
po przeczytaniu tej kartki
zwalił się na ziemię, jakby
otrzymał cios kolbą pistoletu.
- Zaciekawiasz mnie -
odparłem. - Dlaczego jednak
wspomniałeś, iż z innych
powodów
powinienem zainteresować się tą
sprawą?
- Ponieważ była ona pierwszą
w
mojej karierze.
Nieraz już próbowałem
dowiedzieć się od mego
przyjaciela, co skłoniło go do
zajmowania się kryminalistyką.
Dotychczas nigdy jednak nie
udało mi się nakłonić go do
zwierzeń. Teraz siedział w
fotelu lekko pochylony do
przodu
i rozkładał na kolanach papiery.
Po chwili zapalił fajkę i począł
je przeglądać.
- Czy wspomniałem ci kiedy o
Wiktorze Trevor? - spytał. - To
mój przyjaciel z czasów
dwuletniego pobytu w
Kolegium.
Nigdy nie byłem zbyt
towarzyski, Watsonie. Wolałem
nudzić się w swoim pokoju,
opracowując własne metody
myślenia, niż przebywać dłużej
w gronie kolegów z mego roku.
Oprócz szermierki i boksu nie
uprawiałem intensywniej innych
rodzajów sportu. Tak samo
kierunek moich studiów
całkowicie różnił się od
zainteresowań kolegów. Nie
miałem więc z nimi żadnej
wspólnej płaszczyzny
porozumienia. Trevor był
jedynym
człowiekiem, którego poznałem
bliżej, i to tylko dzięki
przypadkowi. Pewnego ranka,
gdy
schodziłem do kaplicy, pies jego
ugryzł mnie w nogę w okolicy
kostki. Wprawdzie to bardzo
prozaiczny sposób zawarcia
przyjaźni, jednak okazał się
skuteczny. Musiałem przeleżeć
w
łóżku dziesięć dni. Trevor zaś
odwiedzał mnie, dowiadując się
o
stan mego zdrowia. Te krótkie
pogawędki przekształciły się z
czasem w coraz dłuższe wizyty,
tak że w rezultacie pod koniec
mojej choroby zostaliśmy już
serdecznymi przyjaciółmi.
Wiktor
był przystojnym, dobrze
zbudowanym mężczyzną,
pełnym
energii i życia. Pomimo że pod
wielu względami stanowił on
moje
przeciwieństwo, to jednak na
większość spraw mieliśmy
jednakowe poglądy. Podobnie
jak
ja nie miał on żadnych
przyjaciół. I właśnie to
zadecydowało o naszej
przyjaźni.
Po pewnym czasie Trevor
zaprosił mnie do posiadłości
swego ojca, która leżała w
hrabstwie Norfolk w sąsiedztwie
Donnithorpe. Przyjąłem
zaproszenie, ustalając, że
przyjadę w czasie wielkich
wakacji na okres miesiąca.
Starszy Trevor był zamożnym i
poważnym ziemianinem.
Przysługiwał mu też tytuł: "I.
P." Donnithorpe natomiast jest
małą wsią położoną w pobliżu
Broads w północnej stronie
Langmere. Stał tam stary
obszerny dom, zbudowany z
cegieł
i drzewa dębowego. Wiodła do
niego piękna, wysadzana lipami
aleja. Okoliczne bagna i
wrzosowiska stanowiły
wspaniałe
tereny do polowania na dzikie
kaczki. Ponadto można tam było
łowić ryby. Wreszcie we dworze
Trevorów znajdował się
niewielki, lecz starannie
dobrany ksiągozbiór, jak
przypuszczałem, pozostałość po
poprzednich właścicielach
posiadłości. Kuchnia też okazała
się całkiem niezła. Czegoż
więcej potrzeba? Tak. Można
tam
było przyjemnie spędzić miesiąc
wakacji. Tylko człowiek
wyjątkowo wybredny miałby
może
co do tego jakieś zastrzeżenia.
Stary Trevor był wdowcem, a
mój przyjaciel jego jedynym
synem. Jak słyszałem, miał on
jeszcze córkę, która jednak w
czasie pobytu w Bromingham
zmarła na dyfteryt. Trevor,
choć nie odznaczał się wielką
kulturą i oczytaniem, to jednak
uchodził za człowieka mądrego.
Umysł posiadał chłonny, a to,
czego się nauczył, dobrze
pamiętał. Podróżował wiele i
zwiedził niemały szmat świata.
Był krępym, tęgim szatynem o
cerze brązowej, spalonej
słońcem
i wiatrem. Żywe, niebieskie oczy
spoglądały niemal srogo. W
całej
okolicy słynął z uprzejmości i
filantropii. Znano go również
jako łagodnego sędziego,
wydającego pobłażliwe wyroki.
Któregoś wieczoru, krótko po
moim przybyciu, siedzieliśmy
przy poobiedniej szklance porto.
Młody Trevor skierował
rozmowę
na temat moich zainteresowań
dotyczących obserwacji i
wnioskowania. W tym czasie
zdążyłem już ująć je w pewien
system, chociaż jeszcze nie
przeczuwałem, jak wielką rolę
odegrają one w moim życiu.
Starszy pan doszukiwał się
prawdopodobnie przesady w
opowiadaniach swego syna o
niektórych z moich
doświadczeń.
- No, Mr. Holmes, niech pan
teraz wypróbuje swoje zdolności
- powiedział uśmiechając się
dobrodusznie. - Może z mojego
wyglądu potrafi pan coś
wywnioskować? Stanowię
podobno
doskonały obiekt do dedukcji. -
Obawiam się, że raczej nie -
odpowiedziałem. - Mimo to
pozwolę sobie zauważyć, iż w
ciągu ostatnich dwunastu
miesięcy odczuwał pan lęk przed
jakąś napaścią czy atakiem.
- Uśmiech zniknął z jego
twarzy. Skierował na mnie
wzrok,
w którym odmalowało się
zdumienie.
- W istocie, to odpowiada
prawdzie. Wiesz, Wiktorze -
zwrócił się do syna - ta banda
kłusowników, którą rozbiliśmy,
groziła, że nas wymorduje. Sir
Edward Hoby został
napadnięty.
Od tej pory mam się na
baczności. Ale zupełnie nie mogę
zrozumieć, skąd pan dowiedział
się o tym?
- Posiada pan bardzo ładną
laskę - odparłem. - Sądząc po
napisie, nie może pan mieć jej
dłużej niż rok. Mimo to zadał
pan sobie tyle trudu, aby rączkę
jej wydrążyć i wypełnić
roztopionym ołowiem. Dzięki
temu
laska ta stała się groźną
bronią. Z pewnością nie
przedsiębrałby pan takich
ostrożności, gdyby pan nie
obawiał się jakiegoś
niebezpieczeństwa.
- Cóż więcej? - spytał Trevor
z uśmiechem.
- Za młodu musiał pan
intensywnie uprawiać boks.
- Znowu zgadł pan. Z czego
pan
jednak to wywnioskował? Czy z
tego, że mam trochę skrzywiony
nos?
- Nie! - odpowiedziałem. -
Pańskie uszy to zdradzają. Mają
one charakterystyczne
spłaszczenia i zgrubienia, które
znamionują boksera.
- I co dalej?
- Zgrubienia na pańskich
dłoniach wskazują, iż długi czas
pracował pan przy jakichś
pracach ziemnych, posługując
się
łopatą.
- Tak. Cały swój majątek
zdobyłem na "polach
złotodajnych".
- Był pan w Nowej zelandii.
- Znowu trafnie pan odgadł.
- Odwiedził pan również
Japonię.
- Tak jest.
- J. A. to inicjały osoby, z
którą łączyły pana bardzo
zażyłe
stosunki. Później starał się pan
o niej zupełnie zapomnieć.
Mr. Trevor uniósł się z wolna.
W najwyższym osłupieniu
utkwił
we mnie swe wielkie, niebieskie
oczy. Nagle zachwiał się i upadł
zemdlony twarzą na stół między
łupiny od orzechów.
Możesz sobie wyobrazić,
Watsonie, jak to nas obu
przeraziło, jego syna i mnie.
Omdlenie jednak nie trwało
długo. Gdy rozpięliśmy mu
kołnierzyk i skropili twarz
wodą, westchnął raz czy dwa
razy, wreszcie oprzytomniał i
usiadł.
- Ach, chłopcy! - powiedział
siląc się na uśmiech. - Chyba
nie bardzo was przestraszyłem?
Pozornie wyglądam na silnego,
jednak mam słabe serce i
niewiele potrzeba, aby mnie
zwalić z nóg. Nie mogę
zrozumieć, Mr. Holmes, jak pan
dochodzi do swoich wniosków.
Wydaje mi się jednak, że
wszyscy
detektywi jacy obecnie istnieją
i jakich można sobie wyobrazić
w
przyszłości, są dziećmi w
porównaniu z panem. To jest
pańskim powołaniem. Niech pan
wierzy słowom człowieka, który
nieźle zna świat.
Sąd sędziego Trevora, chociaż
przesadnie oceniający moje
zdolności, stał się punktem
zwrotnym w moim życiu.
Przekonał
mnie on, że to, co dotychczas
stanowiło jedynie przyjemne
zajęcie amatora, można
przekształcić w pracę
zawodową.
Wtedy jednak zbyt byłem
zaabsorbowany nagłym
zasłabnięciem mojego
gospodarza,
by móc myśleć o czymkolwiek
innym.
- Mam nadzieję - rzekłem - że
nie powiedziałem nic takiego,
czym mógłbym pana urazić?
- No, niewątpliwie odkrył pan
moją tajemnicę. - Ale czy wolno
spytać, skąd pan o tym wie i co
pan wie?
Chociaż mówił to na wpół
żartobliwie, to jednak w oczach
jego czaiło się jeszcze
poprzednie
przerażenie.
- To bardzo proste -
powiedziałem. - Gdy obnażył
pan
rękę, aby wciągnąć do łódki
rybę, zauważyłem na zgięciu
łokcia wytatuowane inicjały J.
A. Można je było odczytać.
jednak zamazane kształty liter i
plamy na skórze wokół nich
świadczą, iż starał się pan je
usunąć. Nie ulega więc
wątpliwości, iż osoba
posiadająca
te inicjały była panu kiedyś
bardzo dobrze znana. Później
natomiast starał się pan o niej
zapomnieć.
- Pan jest bardzo
spostrzegawczy! - zawołał z
westchnieniem ulgi. - Tak
właśnie było, jak pan mówi. Ze
wszystkich złych wspomnień
najgorsze są wspomnienia
dawnych
nieszczęśliwych miłości. No, ale
chodźmy do pokoju bilardowego
na
cygaro.
Od tego dnia w zachowaniu
Mr.
Trevora mimo serdeczności w
stosunku do mnie wyczuwałem
pewną dozę podejrzliwości.
Zauważył to również jego syn.
- Wywarłeś na ojcu tak silne
wrażenie - mówił - że nie jest
teraz pewien, co wiesz, a czego
nie możesz wiedzieć.
Stary Trevor wpradzie starał
się nie okazywać mi swej
podejrzliwości, jestem tego
pewien, jednak nurtowała go
nieustannie, tak że nie mógł jej
ukryć. Wreszcie nabrałem
pewności: to ja jestem
przyczyną
jego niepokoju. Wtedy
postanowiłem zakończyć moją
wizytę. Jednak w przeddzień
mego wyjazdu zaszedł wypadek,
który pociągnął za sobą
poważne
następstwa. Siedzieliśmy właśnie
we trzech w ogrodowych
fotelach
ustawionych na trawniku.
Podziwialiśmy widok na Broads,
rozkoszując się słońcem, gdy z
domu wyszła do nas służąca.
Oznajmiła jakiegoś mężczyznę,
który pragnie widzieć się z Mr.
Trevorem.
- Jak on się nazywa? - spytał
mój gospodarz.
- Nie chce powiedzieć.
- Więc czego chce?
- Twierdzi, że pan go zna.
Prosi tylko o chwilę rozmowy.
- Przyślij więc go tutaj.
Po chwili zjawił się niski,
wynędzniały człeczyna. Zbliżał
się ku nam kołyszącym krokiem.
Miał na sobie kurtkę z
marynarską odznaką na
rękawie,
koszulę w czerwono_czarną
kratę,
spodnie z szorstkiego materiału
i mocno zniszczone buty. Jego
chudą, ogorzałą twarz
cechowała
przebiegłość. Błąkający się po
niej nieszczery uśmiech
odsłaniał nierówne, pożółkłe
zęby. Dłonie trzymał na wpół
zaciśnięte w charakterystyczny
dla marynarzy sposób.
Gdy szedł przez trawnik swym
niezgrabnym krokiem, Mr.
Trevor
zerwał się z fotela i pobiegł w
kierunku domu. Po chwili
wrócił.
Gdy mijał mnie, poczułem od
niego silny zapach wódki.
- No i cóż, mój przyjacielu,
mogę dla was uczynić? - spytał.
Marynarz stał uśmiechając się
i patrząc nań spod
przymrużonych
powiek.
- Nie poznaje mnie pan? -
spytał.
- Ależ tak, mój drogi. Z
pewnością nazywacie się
Hudson.
- W głosie Mr. Trevora
wyraźnie
brzmiało zaskoczenie.
- Tak, sir jestem Hudson! -
odpowiedział marynarz. - Mija
już trzydzieści lat od czasu,
gdy pana ostatni raz widziałem.
Jak widzę, pan osiadł we
własnych dobrach. Ja natomiast
w
dalszym ciągu tułam się po
świecie i klepię biedę.
- Sam się zaraz przekonasz, że
nie zapomniałem dawnych
czasów -
odparł Mr. Trevor i zbliżywszy
się do marynarza szepnął: - Idź
do kuchni! - Głośno zaś dodał: -
Oczywiście, pomogę ci. Zaraz
dostaniesz coś do jedzenia i
picia.
- Dziękuję, sir! - odparł
przybysz, dotykając ręką daszka
czapki. - Jestem zmęczony i
pragnę odpoczynku. Mam
nadzieję,
iż udzieli mi go Mr. Beddoes lub
pan.
- Ach! Wiesz więc, gdzie
mieszka obecnie Mr. Beddoes? -
zawołał Mr. Trevor.
- Tak się jakoś szczęśliwie
składa, że wiem, gdzie
przebywają teraz moi starzy
przyjaciele! - odpowiedział ze
złośliwym uśmiechem.
Po tych słowach udał się wraz
ze służącą do kuchni. Mr.
Trevor
w krótkich słowach
poinformował
Arthur Conan Doyle Zniknięcie młodego lorda Opowiadania Tom Całość w tomach Polski Związek Niewidomych Zakład Wydawnictw i Nagrań Warszawa 1990
Przełożyli z angielskiego: Jan Meysztowicz, Jerzy Regawski, Witold Engel, Irena Szeligowa, Jan Stanisław Zaus Zawarte w niniejszym tomie opowiadania pochodzą z wydanych w r. 1960 tomów pt. "Sherlock Holmes niepokonany" i "Dr Watson opowiada". Tłoczono w nakładzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_bą1 Całość nakładu 100 egz.
Przedruk z "Wydawnictwa Poznańskiego", Poznań, 1987 Pisał J. Podstawka Korekty dokonały K. Kopińska i D. Jagiełło "Gloria Scott" pierwsza sprawa Sherlocka Holmesa Pewnego zimowego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy kominku, Sherlock Holmes zwrócił się do mnie: - Mam tu ciekawe papiery, Watsonie, które z pewnością cię zainteresują. Zresztą z innego jeszcze względu powinieneś się nimi zająć. Są to dokumenty dotyczące wypadku "Gloria Scott". A oto zawiadomienie,
którego treść tak przeraziła sędziego Trevora, iż zaraz po jego przeczytaniu zmarł. Wyjął z biurka niewielki, pożółkły, kartonowy rulon. Rozwiązał tasiemkę i podał mi małą kartkę. Skreślono na niej kilka niezbyt wyraźnych zdań: "Polowanie pod Londynem rozpoczęte. Główny łowczy Hudson zarządził chyba wszystko. Wyraźnie już powiedział: Będzie wielka obława. Dlatego trzeba ratować bażancich samic życie!" Gdy w trakcie czytania tego
zagadkowego zawiadomienia spojrzałem przelotnie na Holmesa, zauważyłem, że śmieje się z wyrazu mej twarzy. - Wyglądasz na trochę zdziwionego - powiedział. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego to zawiadomienie mogło kogoś przerazić? Raczej wygląda mi ono na groteskowe. - Oczywiście. Niemniej pozostaje faktem, że rosły i krzepki mimo swych lat mężczyzna po przeczytaniu tej kartki zwalił się na ziemię, jakby otrzymał cios kolbą pistoletu. - Zaciekawiasz mnie - odparłem. - Dlaczego jednak wspomniałeś, iż z innych powodów powinienem zainteresować się tą sprawą?
- Ponieważ była ona pierwszą w mojej karierze. Nieraz już próbowałem dowiedzieć się od mego przyjaciela, co skłoniło go do zajmowania się kryminalistyką. Dotychczas nigdy jednak nie udało mi się nakłonić go do zwierzeń. Teraz siedział w fotelu lekko pochylony do przodu i rozkładał na kolanach papiery. Po chwili zapalił fajkę i począł je przeglądać. - Czy wspomniałem ci kiedy o Wiktorze Trevor? - spytał. - To mój przyjaciel z czasów dwuletniego pobytu w Kolegium. Nigdy nie byłem zbyt towarzyski, Watsonie. Wolałem nudzić się w swoim pokoju, opracowując własne metody
myślenia, niż przebywać dłużej w gronie kolegów z mego roku. Oprócz szermierki i boksu nie uprawiałem intensywniej innych rodzajów sportu. Tak samo kierunek moich studiów całkowicie różnił się od zainteresowań kolegów. Nie miałem więc z nimi żadnej wspólnej płaszczyzny porozumienia. Trevor był jedynym człowiekiem, którego poznałem bliżej, i to tylko dzięki przypadkowi. Pewnego ranka, gdy schodziłem do kaplicy, pies jego ugryzł mnie w nogę w okolicy
kostki. Wprawdzie to bardzo prozaiczny sposób zawarcia przyjaźni, jednak okazał się skuteczny. Musiałem przeleżeć w łóżku dziesięć dni. Trevor zaś odwiedzał mnie, dowiadując się o stan mego zdrowia. Te krótkie pogawędki przekształciły się z czasem w coraz dłuższe wizyty, tak że w rezultacie pod koniec mojej choroby zostaliśmy już serdecznymi przyjaciółmi. Wiktor był przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, pełnym energii i życia. Pomimo że pod wielu względami stanowił on moje przeciwieństwo, to jednak na większość spraw mieliśmy jednakowe poglądy. Podobnie
jak ja nie miał on żadnych przyjaciół. I właśnie to zadecydowało o naszej przyjaźni. Po pewnym czasie Trevor zaprosił mnie do posiadłości swego ojca, która leżała w hrabstwie Norfolk w sąsiedztwie Donnithorpe. Przyjąłem zaproszenie, ustalając, że przyjadę w czasie wielkich wakacji na okres miesiąca. Starszy Trevor był zamożnym i poważnym ziemianinem. Przysługiwał mu też tytuł: "I. P." Donnithorpe natomiast jest małą wsią położoną w pobliżu Broads w północnej stronie Langmere. Stał tam stary obszerny dom, zbudowany z cegieł i drzewa dębowego. Wiodła do niego piękna, wysadzana lipami
aleja. Okoliczne bagna i wrzosowiska stanowiły wspaniałe tereny do polowania na dzikie kaczki. Ponadto można tam było łowić ryby. Wreszcie we dworze Trevorów znajdował się niewielki, lecz starannie dobrany ksiągozbiór, jak przypuszczałem, pozostałość po poprzednich właścicielach posiadłości. Kuchnia też okazała się całkiem niezła. Czegoż więcej potrzeba? Tak. Można tam było przyjemnie spędzić miesiąc wakacji. Tylko człowiek wyjątkowo wybredny miałby
może co do tego jakieś zastrzeżenia. Stary Trevor był wdowcem, a mój przyjaciel jego jedynym synem. Jak słyszałem, miał on jeszcze córkę, która jednak w czasie pobytu w Bromingham zmarła na dyfteryt. Trevor, choć nie odznaczał się wielką kulturą i oczytaniem, to jednak uchodził za człowieka mądrego. Umysł posiadał chłonny, a to, czego się nauczył, dobrze pamiętał. Podróżował wiele i zwiedził niemały szmat świata. Był krępym, tęgim szatynem o cerze brązowej, spalonej słońcem i wiatrem. Żywe, niebieskie oczy spoglądały niemal srogo. W całej okolicy słynął z uprzejmości i filantropii. Znano go również jako łagodnego sędziego,
wydającego pobłażliwe wyroki. Któregoś wieczoru, krótko po moim przybyciu, siedzieliśmy przy poobiedniej szklance porto. Młody Trevor skierował rozmowę na temat moich zainteresowań dotyczących obserwacji i wnioskowania. W tym czasie zdążyłem już ująć je w pewien system, chociaż jeszcze nie przeczuwałem, jak wielką rolę odegrają one w moim życiu. Starszy pan doszukiwał się prawdopodobnie przesady w opowiadaniach swego syna o niektórych z moich doświadczeń. - No, Mr. Holmes, niech pan teraz wypróbuje swoje zdolności - powiedział uśmiechając się dobrodusznie. - Może z mojego wyglądu potrafi pan coś wywnioskować? Stanowię
podobno doskonały obiekt do dedukcji. - Obawiam się, że raczej nie - odpowiedziałem. - Mimo to pozwolę sobie zauważyć, iż w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy odczuwał pan lęk przed jakąś napaścią czy atakiem. - Uśmiech zniknął z jego twarzy. Skierował na mnie wzrok, w którym odmalowało się zdumienie. - W istocie, to odpowiada prawdzie. Wiesz, Wiktorze - zwrócił się do syna - ta banda kłusowników, którą rozbiliśmy, groziła, że nas wymorduje. Sir
Edward Hoby został napadnięty. Od tej pory mam się na baczności. Ale zupełnie nie mogę zrozumieć, skąd pan dowiedział się o tym? - Posiada pan bardzo ładną laskę - odparłem. - Sądząc po napisie, nie może pan mieć jej dłużej niż rok. Mimo to zadał pan sobie tyle trudu, aby rączkę jej wydrążyć i wypełnić roztopionym ołowiem. Dzięki temu laska ta stała się groźną bronią. Z pewnością nie przedsiębrałby pan takich ostrożności, gdyby pan nie obawiał się jakiegoś niebezpieczeństwa. - Cóż więcej? - spytał Trevor z uśmiechem. - Za młodu musiał pan intensywnie uprawiać boks.
- Znowu zgadł pan. Z czego pan jednak to wywnioskował? Czy z tego, że mam trochę skrzywiony nos? - Nie! - odpowiedziałem. - Pańskie uszy to zdradzają. Mają one charakterystyczne spłaszczenia i zgrubienia, które znamionują boksera. - I co dalej? - Zgrubienia na pańskich dłoniach wskazują, iż długi czas pracował pan przy jakichś pracach ziemnych, posługując się łopatą. - Tak. Cały swój majątek zdobyłem na "polach złotodajnych". - Był pan w Nowej zelandii. - Znowu trafnie pan odgadł. - Odwiedził pan również
Japonię. - Tak jest. - J. A. to inicjały osoby, z którą łączyły pana bardzo zażyłe stosunki. Później starał się pan o niej zupełnie zapomnieć. Mr. Trevor uniósł się z wolna. W najwyższym osłupieniu utkwił we mnie swe wielkie, niebieskie oczy. Nagle zachwiał się i upadł zemdlony twarzą na stół między łupiny od orzechów. Możesz sobie wyobrazić, Watsonie, jak to nas obu przeraziło, jego syna i mnie. Omdlenie jednak nie trwało długo. Gdy rozpięliśmy mu
kołnierzyk i skropili twarz wodą, westchnął raz czy dwa razy, wreszcie oprzytomniał i usiadł. - Ach, chłopcy! - powiedział siląc się na uśmiech. - Chyba nie bardzo was przestraszyłem? Pozornie wyglądam na silnego, jednak mam słabe serce i niewiele potrzeba, aby mnie zwalić z nóg. Nie mogę zrozumieć, Mr. Holmes, jak pan dochodzi do swoich wniosków. Wydaje mi się jednak, że wszyscy detektywi jacy obecnie istnieją i jakich można sobie wyobrazić w przyszłości, są dziećmi w porównaniu z panem. To jest pańskim powołaniem. Niech pan wierzy słowom człowieka, który nieźle zna świat. Sąd sędziego Trevora, chociaż
przesadnie oceniający moje zdolności, stał się punktem zwrotnym w moim życiu. Przekonał mnie on, że to, co dotychczas stanowiło jedynie przyjemne zajęcie amatora, można przekształcić w pracę zawodową. Wtedy jednak zbyt byłem zaabsorbowany nagłym zasłabnięciem mojego gospodarza, by móc myśleć o czymkolwiek innym. - Mam nadzieję - rzekłem - że nie powiedziałem nic takiego, czym mógłbym pana urazić? - No, niewątpliwie odkrył pan
moją tajemnicę. - Ale czy wolno spytać, skąd pan o tym wie i co pan wie? Chociaż mówił to na wpół żartobliwie, to jednak w oczach jego czaiło się jeszcze poprzednie przerażenie. - To bardzo proste - powiedziałem. - Gdy obnażył pan rękę, aby wciągnąć do łódki rybę, zauważyłem na zgięciu łokcia wytatuowane inicjały J. A. Można je było odczytać. jednak zamazane kształty liter i plamy na skórze wokół nich świadczą, iż starał się pan je usunąć. Nie ulega więc wątpliwości, iż osoba posiadająca te inicjały była panu kiedyś bardzo dobrze znana. Później
natomiast starał się pan o niej zapomnieć. - Pan jest bardzo spostrzegawczy! - zawołał z westchnieniem ulgi. - Tak właśnie było, jak pan mówi. Ze wszystkich złych wspomnień najgorsze są wspomnienia dawnych nieszczęśliwych miłości. No, ale chodźmy do pokoju bilardowego na cygaro. Od tego dnia w zachowaniu Mr. Trevora mimo serdeczności w stosunku do mnie wyczuwałem pewną dozę podejrzliwości. Zauważył to również jego syn. - Wywarłeś na ojcu tak silne wrażenie - mówił - że nie jest teraz pewien, co wiesz, a czego nie możesz wiedzieć. Stary Trevor wpradzie starał
się nie okazywać mi swej podejrzliwości, jestem tego pewien, jednak nurtowała go nieustannie, tak że nie mógł jej ukryć. Wreszcie nabrałem pewności: to ja jestem przyczyną jego niepokoju. Wtedy postanowiłem zakończyć moją wizytę. Jednak w przeddzień mego wyjazdu zaszedł wypadek, który pociągnął za sobą poważne następstwa. Siedzieliśmy właśnie we trzech w ogrodowych fotelach ustawionych na trawniku. Podziwialiśmy widok na Broads,
rozkoszując się słońcem, gdy z domu wyszła do nas służąca. Oznajmiła jakiegoś mężczyznę, który pragnie widzieć się z Mr. Trevorem. - Jak on się nazywa? - spytał mój gospodarz. - Nie chce powiedzieć. - Więc czego chce? - Twierdzi, że pan go zna. Prosi tylko o chwilę rozmowy. - Przyślij więc go tutaj. Po chwili zjawił się niski, wynędzniały człeczyna. Zbliżał się ku nam kołyszącym krokiem. Miał na sobie kurtkę z marynarską odznaką na rękawie, koszulę w czerwono_czarną kratę, spodnie z szorstkiego materiału i mocno zniszczone buty. Jego chudą, ogorzałą twarz cechowała
przebiegłość. Błąkający się po niej nieszczery uśmiech odsłaniał nierówne, pożółkłe zęby. Dłonie trzymał na wpół zaciśnięte w charakterystyczny dla marynarzy sposób. Gdy szedł przez trawnik swym niezgrabnym krokiem, Mr. Trevor zerwał się z fotela i pobiegł w kierunku domu. Po chwili wrócił. Gdy mijał mnie, poczułem od niego silny zapach wódki. - No i cóż, mój przyjacielu, mogę dla was uczynić? - spytał. Marynarz stał uśmiechając się i patrząc nań spod przymrużonych powiek. - Nie poznaje mnie pan? - spytał. - Ależ tak, mój drogi. Z pewnością nazywacie się
Hudson. - W głosie Mr. Trevora wyraźnie brzmiało zaskoczenie. - Tak, sir jestem Hudson! - odpowiedział marynarz. - Mija już trzydzieści lat od czasu, gdy pana ostatni raz widziałem. Jak widzę, pan osiadł we własnych dobrach. Ja natomiast w dalszym ciągu tułam się po świecie i klepię biedę. - Sam się zaraz przekonasz, że nie zapomniałem dawnych czasów - odparł Mr. Trevor i zbliżywszy się do marynarza szepnął: - Idź
do kuchni! - Głośno zaś dodał: - Oczywiście, pomogę ci. Zaraz dostaniesz coś do jedzenia i picia. - Dziękuję, sir! - odparł przybysz, dotykając ręką daszka czapki. - Jestem zmęczony i pragnę odpoczynku. Mam nadzieję, iż udzieli mi go Mr. Beddoes lub pan. - Ach! Wiesz więc, gdzie mieszka obecnie Mr. Beddoes? - zawołał Mr. Trevor. - Tak się jakoś szczęśliwie składa, że wiem, gdzie przebywają teraz moi starzy przyjaciele! - odpowiedział ze złośliwym uśmiechem. Po tych słowach udał się wraz ze służącą do kuchni. Mr. Trevor w krótkich słowach poinformował